HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Cinderella
Well, well, well! Looks like our H is getting more comfortable in the role of her life... Flashing smiles left and right, as if she didn’t just show up on the red carpet as the plus-one of a certain handsome, disgustingly rich guy we’ve all been crushing on since he recited French poems in first grade. I think this fairytale fits her perfectly, but... Word on the street is that her real self is catching up to her. Will the secret finally come out? And how will her Prince Charming react to it all? After all, she’s a sweet, hardworking girl, always there to offer a shoulder to cry on over coffee... Maybe this story really will have a fairytale ending. Well, we’ll see. Whether it’s “happily ever after” or not, you know I’ll be here to spill all the tea... or coffee!

You can't hide from me.
xoxo

From your bed I can see the dark clouds start to seeth
right above me

+16

Keith Reinhart

Drowning deep in my sea of loathing, your servant, I kneel
urodzony 13 marca 2003 roku gdzieś na Florydzie jako dziecko gwiazdy rocka i jego nastoletniej fanki — owoc szybkiego, upojnego seksu po koncercie — dzieciństwo spędzone w trasie w echu koncertów oraz głośnych imprez przepełnionych alkoholem, narkotykami i seksem — w przerwach pomiędzy tournée ojca razem z rodzicami mieszkał w luksusowych dzielnicach Los Angeles oraz Nowego Jorku — indywidualny tok nauczania — od dwunastego roku życia półsierota — odnalezione ciało matki, która przedawkowała jednym z koszmarów — zabawka w rękach ojca — od młodych lat ofiara molestowania — obecnie mieszka w luksusowym apartamencie ojca położonym w SoHo, w którym przez większość czasu przebywa sam — conocne imprezy w nowojorskich klubach — alkohol wypijany aż do nieprzytomności, narkotyki i papierosy — przypadkowy seks bez zobowiązań — sprzedawanie ciała za dolary, drinki, narkotyki i chwile zapomnienia — zagubiony w poszukiwaniu coraz mocniejszych wrażeń — wyuzdanie — bezwstydność w ruchach — zepsucie — kompleksy przysłaniane pozorną pewnością siebie — brudne, wyniszczające go relacje — kłamstwa niewinną rozrywką — wielbiciel płyt gramofonowych i mocnych brzmień — od dziecka gra na gitarze elektrycznej — biżuteria i niestandardowe ubraniatatuaże — perfumy z nutami zapachowymi dzikiej róży, jaśminu, korzeni irysa, cywety, labdanum, różowego pieprzu i paczuli — blizny, zaczerwienienia i zasinienia na bladej skórze — droga ku autodestrukcji — I let you violate me. I let you desecrate me. I let you complicate me. I broke apart my insides. Help me get away from myself.

Caleb Reinhart

ojciec ♠ gwiazda rocka ♠ założyciel i wokal wiodący zespołu Devil's Dosh ♠ głośne koncerty i głośniejsze imprezy ♠ girls, alcohol & drugs ♠ egocentryzm ♠ brak opieki ♠ ironiczne spojrzenie ♠ wykorzystanie ♠ pusty domHe says: don't ruin our fun, Keith

♰ Olivia Morrow ♰

matka ♠ wyrzucona z rodzinnego domu ♠ nieobecne spojrzenie ♠ zapach bzu ♠ nieporadna opieka ♠ piosenki na dobranoc ♠ ciche przyzwolenie ♠ zakłamanie ♠ silne uzależnienie ♠ przedawkowanie ♠ odnalezione ciało She said: don't be like me, sonny

Marilyn Scabior

oprawca ♠ gitarzysta Devil's Dosh ♠ poniżenie ♠ wprawne manipulacje ♠ przedwczesna inicjacja ♠ obłapiające spojrzenie ♠ natarczywy dotyk ♠ wpojenie zaburzonego obrazu ♠ spaczenie ♠ nienawiść, lęk i obrzydzenieHe said: this will be our secret

Ezequiel Rodriguez

zapomnienie ♠ sadyzm ♠ agresywne pocałunki ♠ ciała, języki i wydarte oddechy ♠ uwolnienie w nikłej ułudzie wartości ♠ zawłaszczenie ♠ narkotyki ♠ wspólna droga ku samozniszczeniu ♠ chore przywiązanieHe says: I can have your everything

Laurent Blanchard

delikatność ♠ nieśmiałe pocałunki ♠ nagie, bezbronne odsłonięcie ♠ forgive me, I'm impure ♠ rozpaczliwa próba schwytania normalności ♠ spojrzenia, dłonie i drgnięcia serca ♠ gra na gitarze ♠ wciąż niszczące zepsucieHe said: stay, I need you more than you think

Jane Bloomberg

dawna obietnica ♠ dziecięce światło ♠ ciepły uśmiech ♠ my Angel ♠ rozgoryczenie ♠ żal ♠ urata naiwności ♠ pomoc po latach ♠ Is this what freedom looks like, Jane?She says: Are you happy, Keith?

Jackson Howard

wspólne imprezy ♠ wciągane kreski ♠ oparzenia gardeł strumieniami alkoholu ♠ wyzwania ♠ przekraczanie granic ♠ dziwne podobieństwo ♠ ekstaza w pogoni za coraz mocniejszymi wrażeniami ♠ autodestrukcjaHe says: Dangerous? Yeah, that sounds good

Miejsce dla Ciebie

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua.Lorem lipsum

 
Zgrzyt zapalniczki, skrzywienie umysłu oblepionego śliskością dotyku, oddech — płytki, spocony, poniżający w drżeniu warg i wykręconych dłoniach, odsłonięta szyja w siniejącym zawłaszczeniu. Bicie serca — bolesne, szybkie i rozsadzające krwionośne naczynia, narastająca w żyłach panika, strach, strach, obrzydzenie i obsesyjność, dziecięce skulenie w próbie zaniknięcia. Niezrozumienie w osaczeniu, słowa i języki, skóra przy skórze, uspokojenie, manipulacja i sekrety, duszący smród obecności i wypalanych papierosów, głos ten znany-nieznany, naznaczający, surowy i obłapiający. Oczy — rozszerzone, szklane, rozedrgane w rozszerzeniu źrenic, nozdrza piekące po zachłyśnięciu sproszkowaną bielą, przypalone alkoholem gardło, roztrzepane włosy w mocnym ciągnięciu za splątane loki, zgrzyt zapalniczki, poniżenie i niepokój, gdy obserwują, gdy dotykają spojrzeniem, więżą słowem i zatrzymują przy sobie na dłużej. Prośby, skomlenia w echu śmiechów, drżenie gitarowych strun, dym unoszący się w fałszywych aureolach, oślepienie światłem i chaotycznym tłumem, wrzask, wrzask i milczenie w gryzieniu spierzchniętych warg, degradacja, zbezczeszczenie. Oddech, płytki, spocony i poniżający, skóra i rozbieganie narkotycznych źrenic. Dziecięce dłonie, ciągnięcie ubrań i nieobecne uśmiechy, szepcząca kołysanka matczynym głosem — obecnym, bliskim i zamglonym, słowa i zapewnienia, łapczywie chwytane kłamstwo o radości z jego zaistnienia. Biały kurz, szklane oceany, zgrzyt rozbijanego szkła, rozsypane nuty i uwodzenie nowym gitarowym riffem, kłujące stopy strzykawki, nagie ciała w nakryciu zdrad i błysk igły przykładanej do bladej skóry. Strach, strach i obrzydzenie, języki i płatki zaczerwienień, obecność — niechciana, górująca i oblepiająca, wrzask, wrzask i rozdarcie pulsem żył. Odnalezione ciało, porzucona na podłodze lalka, pukle przetłuszczonych włosów, prześwitująca skóra i kości, krzyk w zakrztuszeniu spazmatycznymi łzami, przytulenie żywo-martwej, brud i zepsucie, wilgoć łez, rwany oddech i osamotnienie, puste oczy, igła i nakłuwana skóra, martwica w drastycznym pozostawieniu, mamo, MAMO?! Początek końca.
Zamiast niewinnych zabaw głośne imprezy, duszące opary alkoholu i dłonie sunące po nagim, zawłaszczonym ciele, przymuszenie do uczestnictwa w kokainowych uniesieniach, wewnętrzny krzyk, ojcowskie zęby w odsłonięciu podczas rozbawionego transu, pustka i samotność, wewnętrzne gnicie. Psychodeliczna wyliczanka w zaburzeniu własnego obrazu: uścisk na ramieniu, oddechy i spaczone sploty, długie palce na gitarowych strunach po nauce u tego znienawidzonego, ojcowskie niby-zainteresowanie w niby-niepustym apartamencie, nagość w poniżającym uwiązaniu do karmiących słów uwagi, kłamliwe docenienie, siniaki, zaczerwienia i zadrapania w bolesnym przywróceniu zmysłów, strach, strach i poniżenie, oddech w płytkim chwytaniu tlenu w ucieczce przed samym sobą, martwe oczy nawiedzające nocnym koszmarem, diabelskie sidła w cowieczornych głośnych wrzaskach, alkohol, biały pył, wszędzie, wszędzie w rozszerzeniu źrenic i pieczeniu nozdrzy, w upojnym zapomnieniu. Błysk koncertowych lamp, nie to błysk fleszy w uchwyceniu nietrzeźwości, szklane oczy pustką przypominające te matczyne, nie to krzywe, lustrzane odbicie, obsesyjność i brak wartości, oszukaj mnie, oszukaj i weź, choroba i rozszerzające się zepsucie, jaki ojciec, taki syn, jaka matka, skóra przy skórze, oddech – płytki, spocony, drżenie serca i śliskość nie swojej pościeli, tik, tak, ile czasu pozostało?
Nie psuj nam zabawy, Keith, chodź, chodź do nas, nie, nasz sekret, nie zostawiaj, zabaw się, nie niszcz nas, nie, nie, boję się, cicho, cicho, nie jesteś już dzieckiem, uciekaj, przepraszam synku, wypij, spróbuj, nie waż się, nie, nie, weź mnie sobie, podrap, nie zapomnisz, mój, nie, oszukaj, młody syn gwiazdy, stacza się, stacza, zagryź mnie. Kim ja jestem?
Żyć, a nie istnieć. Milczeć, wrzeszczeć, staczać się na własne bolesne życzenie, gdy w wyuzdaniu pozwala przyprzeć się do drapiącego muru, gdy w migotaniu klubowych świateł ociera się o obce ciała i całuje nieznane wargi, gdy oszałamia umysł narkotykami i wypija drinki w nadziei na zapomnienie. Kłamać dla innych i samego siebie, owijając wokół szczupłego ciała nici półprawd odsuwających od dogłębnego stuporu, wić się w nowym, ekstazyjnym rytmie serca i uciekać, byleby znaleźć się jak najdalej od samego siebie. Wypalać podkradane ojcu papierosy i szarpać gitarowe struny w ironii posiadania instrumentu ukochanego, choć ofiarowanego mu przez kata, wsłuchiwać się w dźwięki, poddawać ciało i umysł dawno już ukształtowany i osaczony przez innych. W niemym wyzwaniu patrzeć na ojca, wyróżniać się, przyciągać, kusić i grać, bo tak jest łatwiej nawet dla niego samego. Sprzedawać się, poniżać i wyniszczać, zmazując z ciała wspomnienie przerażającego dotyku, karmić się ułudą i zainteresowaniem, uciekać, wrzeszcząc w nocnej ciszy nieśpiącego miasta. Gryźć skórę, kolekcjonując siniaki i zaczerwienia niczym trofea, balansować na dachach wieżowców, niebezpiecznie wychylać się z wysokich balkonów apartamentów, nie poznawać oczu w braku rozszerzenia źrenic i topić się w duszącej samotności. Udawać, że kocha, nienawidzić i biec, biec szaleńczo ku destrukcji, by zapomnieć, zmazać z siebie przerażenie, by żyć i umrzeć, choć przez sekundę będąc w pełni sobą.
Płytkie oddechy. Charkotliwe jęki wyrwane z męskich gardeł, spojrzenia — lepkie, łakome i pogardliwe, obrzydliwe i przyciągające w oceniającym obłapianiu szczupłego ciała, szczęk odpinanych klamer pasków i rozsuwanych rozporków, krztuszące ruchy, zaciskające się na włosach palce i szarpnięcia głowy. Szybciej, szybciej. Wilgotne, ślepe zaułki, korytarze, toalety, miękkie siedzenia zatrzymujących się luksusowych samochodów, hotele i bogate apartamenty. Łatwiej sprzedać się na dworcu czy w nocnych klubach bogatego miasta? Zapętlenie, szaleńcza pogoń w nieświadomości, bolesne minuty, sekundy i lata, samotne zagubienie, wewnętrzna martwica i zepsucie.
Wieczna ucieczka a stanie w miejscu, wewnętrzne łkanie, pokuszenie, nie odchodź, buzująca w żyłach adrenalina, ukojenie nocnym niebem w echu gitarowych strun i oddawanie cząstki po cząstce, by zapomnieć, by nie zostało już nic, bo może łatwiej żyć, gdy własnego życia nie ma już wcale.
 
DOPISEK OD AUTORKI
Cześć Wam Wszystkim! Mam nadzieję, że nie odstraszyłam Was ani postacią ani samym tekstem w karcie oraz, że nadal znajdzie się parę chętnych osóbek na pisanie ze mną. Keith jest postacią zepsutą, trudną i skomplikowaną — odkryjmy razem co jeszcze siedzi mu w głowie! Przyjmiemy wszystko, choć z góry muszę uprzedzić, że uwielbiam komplikacje i trudności.
~ girl.stop.cry@gmail.com
fc: Gauge Burek

Wątki: Ezequiel, Jackson, Laurent, Jane

Polecam się — Wasza Crying Girl
[edit] — 26.02 — aktualizacja instagrama

41 komentarzy:

  1. [Cześć!
    You get me closer to God...
    Wow, ta karta została napisana w taki fascynujący (nadal szukam odpowiedniego słowa) sposób, że hoho. Tak, wiem, ambitny i mądry komentarz na sam początek, ale naprawdę brakuje mi słów. Może to też ta godzina i moje zmęczenie po całym tygodniu, ale to nie zmienia faktu, że jest cudownie. Jednocześnie cholernie smutno. Straszne i okrutne życie mu zgotowałaś. Nie wiem, czy można tu mu jeszcze jakoś pomóc, ale ja się nie znam. Wiem tyle, że jest mi go szkoda i mam nadzieję, że ktoś mu ulży w tym cierpieniu i pokaże nieco pozytywnej strony życia.
    Inne komentarze pozostawię już dla siebie jak na przykład to, co zrobić z jego ojczulkiem :)
    Aha, i gdzie żeście byli jak chciałam takie rzeczy pisać? xD
    A tak na poważnie - życzę udanej zabawy na blogu, wielu wątków, dużo weny i czasu na pisanie! I nie zapomnij o jakimś promyku słońca dla Keitha. Może być ode mnie ;)]

    Heather

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej!
    Kartę czytałam z zapartym tchem, naprawde napisana jest cudownie! Strasznie ciężki los zgotowałaś temu chłopakowi, aż się chce go przytulić, albo umówic mu wizytę u terapeuty. Miejmy nadzieję, że życie w NYC nie będzie takie straszne, może ktos wyciagnie do niego pomocną dłoń, a plotkara się go za bardzo nie uczepi xD
    Życzę miłej zabawy i mnóstwa wątków! :)]

    Min Ari

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Cześć!
    Karta i tekst w niej zawarty jest na prawdę niesamowity. Przyprawia o ciarki i gęsią skórkę; niestety aż przekleństwa cisnął się na usta i łzy do oczu... piekielny los mu zgotowałaś, ale przyznaję się, że mam słabość do tak potłuczonych i skrzywdzonych postaci. Piękna kreacja! <3
    Oby kiedykolwiek i przy kimkolwiek zaznał choć odrobiny szczęścia... Trzymam za niego kciuki.
    Bawcie się dobrze! :D ]

    Margareth & Jackson

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć! O wow, świetnie napisana karta! Wciąga i rozbudza emocje, a to jest najlepsze, co może być! Bądźmy szczerzy, kto z nas nie lubi poturbować swoich postaci. Z Blue chętnie skusimy się na wątek, jeżeli tylko moje dziewczę wzbudzi u Ciebie chęci na wątkowanie]

    Bluebell Freaser

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest i on! Ucieleśnienie wszystkich najmroczniejszych fantazji łowcy, perfekcyjna zdobycz i wspaniałe trofeum. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co chcemy zgotować temu nieszczęsnemu chłopakowi... Chciałabym powiedzieć, że Ezequiel w tym wszystkim przynajmniej spróbuje się nim zaopiekować, ale obie wiemy, że to nieprawda. :( To wszystko będzie bardzo bolesne, ale skłamałabym, twierdząc, że nie czekam na ten wątek. Mam nadzieję, że znajdziesz tu mnóstwo wątków, a wena będzie dopisywać. Baw się dobrze! <3

    I could keep you safe
    They're all afraid of me

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć! Czytanie karty było dość intensywnym doznaniem i podejrzewam, że równie mocne są interakcje z Keithem, ale hej, to nam się podoba. Jego kreacja jest bardzo pogłębiona pod kątem psychologicznym, ale jestem pewna, że pomimo swojego zepsucia i tak przyciąga spojrzenia, uwagę, a może nawet i dobrych ludzi, którzy choć spróbowaliby mu pomóc, choć jego otchłań wydaje się tak głęboka i mroczna, że ciężko będzie się w niej połapać. Nie wiem, czy Lau byłby w stanie wyciągnąć do niego dłoń, ale ja również jestem fanką skomplikowanych, niekoniecznie zdrowych relacji, więc jeśli masz ochotę to zapraszam do siebie. Życzę mnóstwa weny, dobrej zabawy i wielu wątków! :D ]

    Laurent Blanchard

    OdpowiedzUsuń
  7. Spotted: Późną nocą K widziany w otoczeniu znajomych w barze w Palace Hotel, gdzie upija się niemal do nieprzytomności. Nad ranem zauważony na balkonie w samych bokserkach, pali papierosa i wyciąga twarz w stronę słońca. Mam do niego słabość. Czy to te ciemne loki, czy niebezpieczeństwo wymalowane w oczach? Ciekawe, co wprawiło go w taki humor... Może odwiedziny starego znajomego? Tuż przed przyjazdem do baru K wsiadł na moment do obcej limuzyny, przejechał kilka przecznic, po czym wrócił do siebie. Podejrzewam, o co może chodzić, a Wy wiecie? Cóż, i tak nic nie powiem. Takie wiadomości trzymam w sekrecie.
    Witam na blogu!

    buziaki,
    plotkara 💋

    OdpowiedzUsuń
  8. (Ja to się zakochałam w tym pogrubionym chłopcu, chce go porwać więc do wątku. Daje pozwolenie na przeciągnięcie mojej Octavii na zła stronę ❤️)
    Octavia

    OdpowiedzUsuń
  9. [Bardzo dziękuję za tyle miłych słów! <3 a co do wątku, to jestem jak najbardziej za! B zdecydowanie potrzebuje swojego prywatnego diabełka! Może mailowo omówimy sobie szczegóły?]

    Blue

    OdpowiedzUsuń
  10. [Och, dzięki bardzo za wszystkie komplementy i tak długą wiadomość. Powiem ci, że oba te pomysły bardzo mi się podobają i jestem za tym, żeby je połączyć - aktualnie mogą być byłymi po dość traumatycznym, nieprzyjemnym i pełnym wrzasków rozstaniu. W przeszłości za to poznać się mogli w barze, przetrwać tę nieszczęsną próbę pocałunku, a potem spotkać się w sklepie z winylami :) Keith pewnie byłby dla Laurenta swojego rodzaju ucieczką: od awantur z rodzicami, od presji, od własnego perfekcjonizmu, od wszystkiego, co mu ciąży i ciążyło. Narkotyki byłyby dodatkowo dość ułatwiającym wszystko dodatkiem. Rozstać się mogli w zasadzie przez napiętrzenie problemów: Laurent też miewa swoje okropne momenty i potrafi się wyżyć na ludziach, jeśli coś go boli, to taki jego odruch obronny. Może coś nie wyszłoby mu na studiach przez co stałby się dla niego dupkiem, czułby się bardzo obciążony stanem Keitha, bo też nie bardzo wiedziałby, jak mu pomóc, a potem na domiar złego doszłaby wspomniana przez ciebie zdrada, po której Laurent w ogóle miałby złamane serce, urządziłby mu zadymę i od tamtego momentu by się nie widzieli. Uwielbiam ogólnie wszelkie niezdrowe i pokręcane relacje, więc tutaj jak najbardziej trafiłaś w moje gusta ;> Jestem za tym, żeby zacząć od pomocy w środku nocy (nawet rymować zaczęłam z tego wszystkiego xd), zobaczymy, jaką panowie mają chemię między sobą i co z tego w ogóle wyjdzie. W razie chęci w przyszłości sobie możemy też sobie walnąć jakąś retrospekcję, czy to z rozstania czy to jakiejś kłótni czy tego, jak się poznali. Nie wiem, czy chcesz jakoś bardziej szczegółowo dopracować to, jak wyglądałby ich związek, ale w razie czego zapraszam na maila: blackberrymuffin97@gmail.com , ale skoro ogólny zarys mamy to myślę, że możemy powoli zaczynać. Ponieważ tak brzydko zawsze oddaje innym zaczęcia to mogłabym się tym razem zaoferować, by poczynić ten pierwszy krok, no chyba, że ty masz taką chęć to jak najbardziej ustąpię miejsca ;>]

    Laurent

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Maggie to by pękło serduszko jakby dowiedziała się jak źle jest z Kithem i co też wyczynia się w jego życiu... Na pewno chciałaby go jakoś wyciągnąć z tego bagna, choć mocy sprawczych ma to dziewczę niewiele.
    U Jacksona się już wiele dzieje, ale nie wzgardzę kolejnym wątkiem, zwłaszcza, że potrzebujemy tak niezdrowej relacji w naszym życiu :D Co prawda podejrzewam, że dla obojga skończy się to, albo szpitalem, albo komisariatem policji, ale przecież kto nie kocha kłopotów? Jackson powoli traci zdrowy rozsądek w próbowaniu więcej i bardziej, chociaż w napieraniu na wszelkie granice widać jak bardzo brakuje mu rodzinnej uwagi. No, ale przenigdy się do tego nie przyzna! Raczej tłumaczy się chęcią dobrej zabawy.
    Podoba mi się zamysł na rzucanie sobie kolejnych wyzwań, coś w stylu jak nie my to kto lub bardziej nie mów, że wymiękasz?
    Myślę nawet, że możemy zacząć od wspomnianej imprezy, może panowie zostaną ostatnimi na polu walki testując czyja głowa więcej zniesie tym razem? A może przeniosą się na ulice miasta rzucając niezbyt mądrymi wyzwaniami typu, kto pierwszy zlezie z ulicy przed rozpędzonym autem?
    I oczywiście zabierzemy waz na przejażdżkę. Tylko proszę się mocno trzymać! ]

    Jackson

    OdpowiedzUsuń
  12. [Hej!
    Zauważyłam, że mój komentarz wczoraj się nie opublikował (blogger też lubi płatać figle :/), więc raz jeszcze:
    Witam na blogu! I już na wstępie życzę udanej zabawy, choć wydaje mi się, że o to będzie nietrudno :D
    Chwilę zajęło mi nim odnalazłam treść karty, ale warto było przeklikać wszystkie z dostępnych zakładek. Czytałam z zapartym tchem. Każde słowo idealnie się wpasowuje, tworząc świetną, a zarazem niezwykle emocjonującą całość. Naprawdę tragiczny los zgotowałaś Keith. Na pewien sposób jest mi go szkoda, ale też mam nieodparte wrażenie, że mimo wszystko jest z tych, którzy na pewno sobie poradzą :D.
    Na koniec, w razie chęci, zapraszam do siebie, może uda nam się coś wymyślić.]

    Leanora Liefhebber
    Tristan Bradshaw

    OdpowiedzUsuń
  13. [Wszystko mi się podoba, wszystko, co napisałaś, więc ja chcę to wszystko :D I pomyślałam, że można zacząć od tego portfela. Nie robić z tego ich przeszłości, ale teraźniejszość. Niech K będzie jej bohaterem, chwilę pogadają i może ona zaprosi go na jakąś kawę lub lemoniadę czy coś tam (znaleźne, w ramach podziękowań i tak dalej :D). Nie musimy się tutaj bardzo rozwodzić. Później można przejść do motywu z policją, chociaż tutaj planuję już wątek związany z tym, dlatego może postawimy na ucieczkę? Mogą się znaleźć w nieodpowiednim miejscu, H nie będzie wiedziała, co robić, a K ją pociągnie za sobą i zacznie się szaleńczy bieg xD O, a może nie przed policją, ale jakimiś podejrzanymi typkami? I później ten konkurs dla wokalistów. Co ty na to? :D
    Nie wiem jak sobie z Heather poradzimy w nauce lepszego, pozytywniejszego patrzenia na świat i wpuszczania nieco słońca do jego świata, ale... spróbować zawsze warto :D Oby tylko to jego świat nie wciągnął jej...]

    Heather

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Myślę, że chyba na tą chwilę mamy wszystko. W razie potrzeby będziemy się dopytywać :D
    Okej, mogę nam zacząć. Spodziewaj się czegoś na dniach :) ]

    Jackson

    OdpowiedzUsuń
  15. [No i wspaniale! Mi się jednak ten pomysł na wątek z policją nieco pozmieniał, ale skoro pasuje ci ucieczka przed typami spod ciemnej gwiazdy, to idziemy w tym kierunku :D Heather na pewno naje się sporo strachu!
    Awww, bardzo podoba mi się nasz plan na wpuszczenie słońca do jego życia i czegoś "niewinnego i pięknego" dla nich <3 Kurczę, postaram się! Zero presji, nie? xD
    A co do zaczęcia - szczerze mówiąc, wszystko mi jedno, naprawdę. Nasz wątek może wyjść od jednej i od drugiej postaci, więc jeśli chcesz, jak najbardziej możesz zacząć :) Ja niestety nie wiem, kiedy bym zaczęła/odpisała, bo w tygodniu jak pracuję to tak u mnie z tym różnie... :(]

    Heather

    OdpowiedzUsuń
  16. [Powiem szczerze, że Octavia jak i Laurent chyba mają pecha co do lokowania swoich uczuć, zawsze znajdą nieodpowiednie osoby xd Ale myślę, że możemy coś zrobić na zasadzie imprezy, gdzie oboje może nie za dobrze się bawią. Spotykają się na jakimś balkonie, zaczynają gadać i jakoś to idzie dalej. Octavia, wiedząc też, że Keith ma dostęp do różnych, rozweselających środków, może go poprosić, żeby coś jej dał, bo sobie dziewczyna nie radzi z emocjami, co Ty na to? ;D]
    Octavia

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Sama średnio umiem w zaczęcia, ale mam nadzieję, że nie zanudziłam :D ]

    Uczęszczał na większość wyprawianych domówek oraz bardziej oficjalnych uroczystości. Zwykle nie odmawiał wyjścia na imprezę, a będąc na niej nie odmawiał sobie dobrej zabawy; kolejnych kieliszków wypitego alkoholu; kolejnego drinka z tandetną parasolką; kolejnego skręta, którym głęboko się zaciągał i dawał się porwać przyjemnemu rozluźnieniu, które ogarniało jego ciało; błogiemu uniesieniu i oderwaniu od wszelkich myśli, a co za tym idzie, również od zdrowego rozsądku, który nigdy nie był mocną stroną młodego Howarda. Miewał momenty spokoju i zachowywania się przyzwoicie, ale pociąg do adrenaliny i testowania własnych możliwości zwykle był silny, by zdołał mu się opierać. Przekładało się to praktycznie na każdym aspekt jego życia i na każdą czynność której się podejmował. Zawsze chęci bardziej i więcej, deptały mu po piętach, a na karku czuł chłodny oddech nienasycenia.
    Siedząc na motocyklu bardziej odkręcał manetkę, gwałtowniej wchodził w zakręt napierając na możliwości maszyny i własne. Wyprzedzał innych i mkną przed siebie. Na regatach, w których kiedyś brał udział wykonywał agresywniejszej manewry, a i teraz zdarza mu się wypłynąć w niesprzyjającą pogodę jakby chciał zmierzyć się w starciu z samą matką naturą. Jednak i na co dzień przejawiał niebezpieczne wręcz zapędy; wlewając do gardła kolejnego shota, zaciągając się kolejnym papierosem. Gdy miesiąc temu jego limitem okazywała się jedna kreska, na kolejnej imprezie pewnym było, że wciągnie przynajmniej dwie.
    Było mu mało doznań; mało uczuć, których nie odnajdywał nigdzie indziej jak będąc na haju; smakujące kolejnych obcych ust i sięgając po kolejne ciała.
    Doskonale się bawił i czuł w tym pędzie i zabawie. I tylko wprawne oko mogło dostrzec w tym wszystkim niemy krzyk i próbę zwrócenia na siebie uwagi, której nawet jako dziecko za wiele nie dostawał. Stąd niekiedy samemu nie potrafi stwierdzić co czuje i stwarza pozory chłopaka, który ma wszystko w głębokim poważaniu.
    Pojawił się na kolejnej imprezie tego weekendu, na której znał sporą grupkę osób jednak to z Keithem dobrał się tej nocy. Z reguły jeśli pojawiali się w tym samym miejscu, w tym samym czasie, kończyło się na wspólnym piciu do upadłego. Tym razem nie było inaczej. Alkohol zaczynał solidnie uderzać mu do głowy. Było już późno, niektórzy powoli zaczęli się zbierać.
    — My też chodźmy gdzieś. Na mieście coś się musi dziać. — Uśmiechnął się z wyzwaniem malującym na twarzy i w nieco zamglonym spojrzeniu. Zaciągnął się gęstym dymem skręta, przytrzymał go w płucach delektując się gorzko słodkim smakiem i ciężarem w trzewiach.
    — Noo chyba, że ty masz już dość, Keith. — Szturchnął kolegę łokciem w bok, a jego głos brzmiał już nieco niewyraźnie. — To znajdę sobie inne towarzystwo. — dodał i uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, która przechodziła koło nich.

    Jackson

    OdpowiedzUsuń
  18. Nigdy się nie poddawała, zawsze dążyła do celu – za wszelką cenę chciała być najlepsza, musiała być, tak naprawdę nie miała wyboru; jeżeli nie chciała zawieść swojej rodziny. Treningi przed zbliżającą się premierą były tak wycieńczające, jak jeszcze żadne. Nowy reżyser teatru był… Blue była pewna, że miała kontakt już z najbardziej wymagającymi ludźmi na świecie i w branży, tymczasem okazało się, że wszystko wciąż było przed nią. Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, aby opuścić zajęcia w trakcie ich trwania, ale tego popołudnia miała dość. Dawała z siebie wszystko, a wciąż coś nie odpowiadało trenerowi. Bluebell miała ochotę zacząć na niego wrzeszczeć, aby w końcu przestał się czepiać i dostrzegł, że wszystko jest w porządku z nią i jej tańcem. Tak przecież było, wiedziała o tym, bo gdyby była słabą baletnicą nie stałaby w tym miejscu, w którym się znajdowała.
    Złość w Blue była tak silna, że niewiele brakowało, aby dramatycznie zrzuciła z nóg getry i pointy a następnie trzasnęła drzwiami. Jakby w porę trening się skończył i nim Freaser cokolwiek zdążyła zdecydować, trener zakończył wycieńczające zajęcia, a Blue pospiesznie przeszła do garderoby, gdzie miała się przebrać i zastanowić się, co dalej. Była wściekła. Na trenera, na siebie, na pozostałe tancerki. Na wszystkich. Miała dość, czuła się tym wszystkim zmęczona.
    Kiedy przebrała się w ulubioną dzianinową sukienkę i ciepły cardigan, chwyciła swoją torbę i komórkę.

    Do: Keith
    Nie fatyguj się. Rzucam to wszystko, więc niczego już od ciebie nie potrzebuję.

    Przesunęła wzrokiem raz jeszcze po tekście wiadomości, a następnie wcisnęła przycisk wysłania wiadomości i wsunęła telefon do kieszeni swetra. Zarzuciła treningowa torbę na ramię i ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia. Miała nadzieję, że uda jej się umknąć przed Keithem, chociaż podejrzewała, że był już w drodze. Dlatego tak szybko się przebierała i jak najszybciej chciała opuścić teren teatru.
    Musiała jak najszybciej znaleźć się w domu; nie chciała, aby ktokolwiek wchodził jej teraz w drogę. Musiała uporać się sama z mętlikiem, który panował w tej chwili w jej głowie. Wiedziała, że nie może tak po prostu zrezygnować z baletu, odpuścić… wiedziała, że zawiodłaby wówczas wszystkich, którym nie mogła tego zrobić. Jednocześnie po słowach reżysera miała ochotę naprawdę to zrobić, rzucić wszystko w cholerę i odpocząć od tego całego mętliku, zamieszania, w końcu zaznać relaksu, o którym już dawno temu zapomniała czym tak w ogóle jest.

    Bluebell

    OdpowiedzUsuń
  19. Jackson uciekał, zatracał się w gorzkim smaku kolejnych drinków; w gęstym dymie papierosów; w białych kreskach rozsypywanych po stole; zatracał się w głośnej muzyce i dotyku drobnych dłoni i obcych ciał, które ostatecznie nie miały dla niego większego znaczenia. To był tylko seks, ulotna chwila, o której zapominał, gdy tylko się odsuwał i szedł dalej skupiając uwagę na kolejnej nic nieznaczącej dziewczynie. Spijał z ich ust łapczywe pocałunki, łechtał swoje ego ich zachłannymi spojrzeniami i uwagą, którą zawsze otrzymywał. Uwielbiał być w centrum uwagi, lubił gdy o nim pisali, gdy mógł dementować plotki kąśliwym żartem, wzruszeniem ramienia, czy niedbałym uśmiechem. Musiało się dziać, by był zadowolony i choć po części usatysfakcjonowany. Nigdy nie czuł pełnego zadowolenia, spełnienia. Nigdy w życiu nie obudził się i stwierdził tyle już wystarczy. Nie był głupi, choć zwykle nie kierował się zdrowym rozsądkiem i wytyczonymi normami, jednak zdawał sobie sprawę, że któregoś dnia może mu zabraknąć szczęścia i stoczy się na samo dno, z którego się nie pozbiera. Któregoś dnia mógł wciągnąć zbyt wiele; któregoś dnia mógł wypaść z zakrętu i roztrzaskać się w rowie. Och, jak w tedy by o nim pisali.
    Jackson wiecznie czegoś szukał, zapętlony we własnych pragnieniach, potrzebie sprawdzania się i udowadniania, że jest zdolny do wszystkiego, że nic nie jest w stanie go złamać. Ostatecznie był tylko człowiekiem, młodym chłopakiem, a za każdym jego gestem i wyskokiem kryło się coś więcej. Sam jednak nie przyznawał się do tego co tak właściwie, czy może brakowało mu uwagi, miłości, ciepła, szacunku? Może wszystkiego na raz.
    Keith był inny od niego, a za razem tak podobny. Jego zapędy były równie destrukcyjne co przyciągało Jacksona jak magnes. Przy chłopaku nie musiał się ograniczać, nie musiał martwić się, że zrobi coś co go obrzydzi, czy wystraszy. W ten pokrętny sposób mógł na nim polegać. Keith nigdy nie wymiękał, nigdy nie odpuszczał. Niekiedy Jackson dostrzegał w jego oczach... w jego gestach i postawie, że chciał przekroczyć wszelkie granice i nigdy zza nich nie wrócić.
    — To dobrze. Nudno by było bez ciebie. — odparł. Nudno i zbyt spokojnie. Cisza doprowadzała Jacksona do szaleństwa i choć niekiedy cieszył się z chwil samotności, nie wytrzymywał tak długo zjadany od środka przez wewnętrze pragnienia, ciągle podsycany ogień, który rozchodził się do każdego zakamarka ciała i powoli go wypalał.
    Bez cienia wątpliwości dał się poprowadzić na ulice. Było zimno, ale zmysły Jacksona były na tyle zmroczone alkoholem i prochami, że nie potrafił skupić się na smagającym go wietrze.
    Howard roześmiał się na wyzwanie kolegi.
    — Dobra. — odpalił papierosa przyglądając się jak Keith włazi na środek ulicy i zatrzymuje się przed rozpędzonym samochodem. Ten minął go trąbiąc.
    Wypuścił z płuc ciężki obłok dymu, który drażnił trzewia i gardło. Jackson ruszył w ślad za kolegą i również stanął na jezdni. Przysunął się do Keitha, za którym stanął. Ułożył dłonie na jego ramionach jakby chciał przytrzymać go w miejscu. Jego ciepły oddech mieszający się z papierosowym obłokiem owiał jego kark, gdy wyszczerzył się w nieco szaleńczym uśmiechu, gdy przed nimi znów rozbłysły reflektory auta.
    — Wiesz, że się niczego nie boję. A ty? — mruknął spoglądając prosto w światła, które ostro porażały uwrażliwione źrenice. — Jak myślisz ile może jechać na godzinę? Pięćdziesiąt? Nie, zbyt szybko się zbliża. Sto? A może jeszcze więcej. Wiesz co z nas zostanie jeśli nas pierdolnie? Jak myślisz jakie to uczucie, gdy gruchotają ci wszystkie kości? — mówił dalej nie ruszając się z miejsca.
    Mogli wybrać sobie ulicę, mogli stanąć na torach... Chociaż na torach nie było szans, że pociąg ich ominie, tu wciąż mieli szansę, że ktoś przewidzi ich głupotę i wyminie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jackson czuł jak adrenalina rozlewa się po jego organizmie, jak toczy się w żyłach wraz z szybko pompowaną krwią. Czuł niespokojne drżenie serce, które obijało się o żebra i wyrywało z ust nierówny oddech. Czuł jak włoski stają mu dęba, jak całe ciało napina się gotowe do wykonania uniku. W głowie jego myli odbywały szaleńczą gonitwę, zejść z ulicy, uciekać, zostać... Czekał jednak na reakcję Keitha, na to czy chłopak wymięknie i usunie się na bok przed nim, czekał czy przegra tą cichą walkę z instynktami.

      Jackson

      Usuń
  20. Heather miała dzisiaj wyjątkowo więcej wolnego czasu. Jej mama pracowała dzisiaj na dzienną zmianę w szpitalu, więc dziewczyna postanowiła, że zrobi jakieś małe zakupy. Ogarnęła się do wyjścia i ruszyła do najbliższego supermarketu. Nie trwało to długo i już godzinę później rozpakowywała produkty w mieszkaniu. Pogoda była ładna, więc stwierdziła, że siedzenie w domu będzie marnotrawstwem tego wolnego czasu, którego i tak nie miała zbyt wiele w tygodniu. Weekendami też. Czasami zgłaszała się do pomocy do jakichś kawiarni właśnie w dni wole, aby trochę sobie dorobić. Dodatkowe pieniądze zawsze się przydawały czy to na kupno nowych ubrań nie tylko do tańca, ale też na jakieś kosmetyki do ciała. Tym razem zdecydowała się po prostu udać się do paru. Kto wie, może tam trochę potrenuje? Lubiła to robić właśnie w takich miejscach. Było tam spokojnie i ludzie zwracali na nią uwagę. To trochę jej pomagało w dopracowywaniu swoich umiejętności występowania przed publicznością. Może tylko tańczyła, nie śpiewała ani nie odgrywała żadnych scenek, ale i tak było ciekawie.
    Central Park był jednym z jej ulubionych miejsc w mieście. Był ogromny. Można tu było spędzić dosłownie cały dzień, a szło się i szło… i po drodze stały najróżniejsze budki z jedzeniem i piciem. Drzewa jeszcze były zielone, a dzięki słońcu wszystko prezentowało się jeszcze lepiej. Heather bardzo lubiła tu przesiadywać nawet po szkole, jeśli akurat nie miała jakichś dodatkowych zajęć. Tak, nie było tego tak dużo, ale klub teatralny i szkoła tańca były dość wyczerpujące. Ale podobało jej się to, sprawiało jej radość i nie narzekała. Ba, bardzo się cieszyła zawsze na te zajęcia.
    Zajechała metrem na odpowiednią stację i wyszła na ulicę. Skierowała się w odpowiednim kierunku, a potem przystanęła na światłach. Kiedy tylko zapaliło się zielone, ruszyła przed siebie, ciesząc się, że ci, którzy szli przed nią, nie poruszali się wolniej od niej.
    W pewnym momencie, gdy już kierowała się do parku, ktoś na nią wpadł. Wymruczał coś pod nosem, zapewne „przepraszam” i już leciał dalej. Mogła to zrozumieć; sama też większość casu była w biegu; szkoła, dodatkowe zajęcia, próby, szkoła tańca, metra tam, metro tu, a tu do sklepu, a tu coś tam. Spojrzała jedynie za tym kimś, a potem poprawiła pas od torby na swoim ramieniu i po prostu szła dalej.
    Nie spodziewała się, że ktoś nagle złapie ją za rękę. Odruchowo się wyrwała; nie lubił dotyku ludzi, których nie znała. Ba, nawet z przyjaciółmi witała się bez żadnego objęcia, a tym bardziej darowała sobie całusy w policzki.
    Spojrzała na chłopaka, totalnie zdezorientowana, a potem jej wzrok skupił się na portfelu. Zdecydowanie należał do niej; czarny we wzory uszyte z kolorowych nitek. Dla pewności zajrzała do swojej torby, przekopała się przez jej zawartość (nie było tego dużo, ale materiał był już porwany i rzeczy wpadały do różnych zakamarków, co było nie raz utrapieniem, kiedy szukała na przykład kluczy) i z lekkim strachem przyjęła, że faktycznie nie miała przy sobie portfela.
    – Tak, to mój – powiedziała w końcu i wzięła od nieznajomego rzeczy. Zaraz schowała ją do torby, a potem znów spojrzała na niego. – Dziękuję. Naprawdę, bardzo ci dziękuję – uśmiechnęła się do niego ciepło i szeroko. – Nie każdy by go oddał, prawda? Dzięki.
    No tak, gdyby trafiło na kogoś innego, to może oddałby portfel na policję, ale prawdopodobnie wziąłby dla siebie. Nie miała tam dużo pieniędzy, nie mówiąc już o karcie płatniczej. Szkoda by było czasu na wyrabianie nowego prawa jazdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – A może… - zaczęła Heather i zamyśliła się na moment. Rozejrzała się dookoła, a potem znów posłała chłopaki uśmiech. – Co powiesz na to, abym w ramach podziękowań postawiła ci kawę? Albo herbatę? Albo cokolwiek innego w granicach rozsądku – chciała zażartować, nawet się zaśmiała na koniec.
      Cóż, jak zażyczy sobie wakacji na Karaibach to będzie gorzej. Ale kawę lub jakieś ciasto bardzo chętnie by mu postawiła. Naprawdę była mu wdzięczna za oddanie „zguby”.

      Heather

      Usuń
  21. [ Pewnie, że mam ochotę! Cieszę się, że życko pozwala powoli wracać do żywych i do blogowania <3 Fakt faktem u Jacksona teraz się trochę pozmieniało w życiu, ale kontynuujmy w naszej czasoprzestrzeni ;D
    I od razu podziękuję za powitanie Laurenta i jeśli czas ci pozwala to chętnie skusimy się na drugi wątek, a co! Kusi mnie pójście w tą stronę romantyczną i tu z pewnością musiałyby być komplikacje, bo Lau z założenia do tej pory lokował uczucia w dziewczynach, z którymi nijak mu nie wychodziło. Jest więc sceptycznie nastawiony do jakichkolwiek relacji, a tym bardziej nie spodziewa się, że mógłby cokolwiek poczuć przy innym chłopaku ;) Jego krzywizny wynikają z tego, że bardzo młodo został rzucony w świat biznesu i poniekąd jego ciało i wygląd stało się towarem, który zawsze musi wyglądać nienagannie. Wiadomo, że świat modeli nie jest taki piękny i przyjemny, ciągła rywalizacja, praca w różnych zakątkach świata, często pod presją, imprezy i sprzedajność… Lau jest zmęczony, jest pracoholikiem, ma świra na punkcie tego by być coraz lepszym i by świat go zauważał. Z jednej strony kocha to co robi, a z drugiej niekiedy miewa dość. I ma też świadomość, że musi prezentować się dobrze, by nie nadszarpnąć dobrego imienia rodziny, która jest silnie powiązana z prawem, ale i nie tylko - to tak w skrócie. Z pewnością przydałby mu się ktoś z kim mógłby oderwać się od tego świata :D ]

    Keith miał rację, nic by z nich nie zostało, raptem mokra plama, trochę połamanych kości, dwa czarne, plastikowe worki i zmiażdżone życia. Ale czy już tak po części nie było? Czy już nie zostawało z nich coraz mniej, gdy raz za razem oddawali się w ręce słodkiego haju, rzucali się w wir kolejnych gier i buzującej adrenaliny? Jackson tego właśnie potrzebował, oderwania od rzeczywistości. Teraz czuł najwięcej, mimo iż kokaina zdawała się paraliżować każdą komórkę w ciele. Czuł świst powietrza na policzkach, skóra drżała od każdego jednego podmuchu. Wzdrygał się i mrużył oczy od ostrego światła reflektorów. I śmiał się głośno, prawdziwie, z wyzwaniem i niemal dziecięcym zadowoleniem, bo teraz czuł, gdy mogło z niego zostać nic, czuł że żył pełną piersią. Namiastkę tego odnajdywał w każdym sporcie, którego się podejmował, gdy jego ciało spadało z kilku kilometrów i czekał do ostatniej chwili, by otworzyć spadochron, gdy samotnie znajdował się na oceanie zdany na łaskę swoją i potężnego żywiołu. A jednak chętniej uciekał się właśnie do tego co miał pod nosem, do otumanienia kolejnymi kreskami i towarzystwa równie popapranego jak on sam. Wiedział, że Keith się nie wycofa, nie zejdzie z ulicy, nie wyśmieje jego pomysłu i chęci sprawdzenia, czy może jednak uderzenie samochodu nie wystarczy.
    — Co za różnica? — Jego głos zdawał mu się teraz słodki jak miód. Całe to wyobrażenie bólu było nad wyraz ciekawe, kuszące. Jackson nie był samobójcą, lubił życie, lubił swoje przywileje, ale niekiedy to co przegnite i zepsute jawiło mu się tym co jest właściwe. Chory pociąg do kolejnych wrażeń, do uczuć, do uwagi.
    — Kłamiesz. Wszyscy kłamiemy. — odparł równie ochrypłym, przesiąkniętym pijaństwem głosem, który niewyraźnie przebijał się przez dźwięk trąbienia i pisku opon na zimnym asfalcie. Właśnie dlatego tu stali, strach napędza do działania i do głupiej odwagi, do irracjonalnych decyzji. Jackson nie miał źle w życiu, każdy zawsze to powtarzał, że ma wszystko, pieniądze i wolność, wszystko czego tylko pragnął dostawał na skinienie palca. Nie zaprzeczał, był rozpieszczonym dzieciakiem, miał każdą zabawkę jaką wskazał. A jednak świadomość, że jest to niczym boleśnie wwierca mu się w umsył za każdym razem, gdy wraca do domu, do pustych zimnych ścian.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko działo się szybko, choć w jego umyśle otulonymi narkotycznym zamroczeniem i alkoholową mgłą, było to raptem niewyraźną smugą, która zamigotał w myślach. Dlaczego go odepchnął? Dlaczego pomyślał, że jego życie jest warte więcej? Szumiało mu w głowie od pisku opon, od procentów krążących w żyłach, od adrenaliny. Serce dudniło mu w piersi, oddech świszczał pomiędzy rozchylonymi wargami. Potarł oczy, które ledwo odnajdywały ostrość. Głos Keitha dobiegł do niego jak zza grubej szyby, dopiero trzask zamykanych drzwi otrzeźwił go na tyle, by pojąć sens sytuacji.
      Jackson chwiejnie poderwał się do pionu ignorując zawroty głowy i mdłości, które ścisnęły mu żołądek. Dopadł do Reinharta, obrzucając go szybkim spojrzeniem. Stwierdzając, że wszystko co powinno jest na swoim miejscu, pociągnął go do góry. Zerknął przez ramię na kierowcę, który wysiadł i szedł w ich stronę, widział ruch jego ust, coś mówił. Nie miało to teraz znaczenia, mężczyzna choć był w szoku już sięgał po telefon. Nie mogli sobie pozwolić na zostanie na miejscu ich drobnej zbrodni. Zatrzymaliby ich jeśli nie za próbę spowodowania wypadku, to za to wszystko czym przesiąknięte były ich organizmy.
      — Spadamy stąd. — mruknął pociągając Keitha w jedną z bocznych uliczek wijących się pomiędzy budynkami. Dosięgnął ich krzyk kierowcy, ale Jackson za nic w świecie, by się nie zatrzymał. Dopiero, gdy znaleźli się odpowiednio daleko w jego niewyraźnej ocenie, kilkukrotnie skręcając byle gdzie, zatrzymał się niemal wypluwając płuca i wnętrzności. Czuł palący żar w żyłach, ucisk w piersi.
      — Ty idioto. — wydyszał zginając się wpół, wspierając dłonie o uda. Roześmiał się chrapliwie po czym spojrzał na swojego towarzysza niedoli. — Wymiękłeś. — wytknął w ogóle nie myśląc o tym, że Reinhart uratował mu tyłek. Przecież to się nigdy nie liczyło, konsekwencje ich działań nie były ważne. Istotne było to, że to nie Howard ściągnął ich z tej cholernej jezdni. A rodzice mogli dostać tak piękne nagłówki w gazetach, tak żałosne w zestawieniu z ich mniemaniem o sobie.
      — Mocno ci jebnął? — zapytał w końcu, ogarniając swoim na wpół przytomnym mózgiem, że samochód zahaczył Keitha.

      Usuń
  22. [Oj, sądzę, że słowo namieszać jest niemalże definicją tej panny… i mogą być z tego niemałe kłopoty.
    Cieszę się, że Ava przypadła Ci do gustu – ja z kolei jestem zauroczona Twoim panem, bo uwielbiam takie komplikacje życiowe i problemy, z którymi trzeba się mierzyć.
    Na wątek jak najbardziej jestem chętna; widzisz jakoś ich relację, czy zaczynamy od fundamentów?]

    Ava Norwood

    OdpowiedzUsuń
  23. [Cześć, hej!
    Tak, faktycznie, spotkałyśmy się już. I jasne, także rzeczy się zdarzają, więc rozumiem.
    Co do wątku, to chętnie wkręcę coś Bernie, tylko nie mam za bardzo pomysłu. Niby ten sam wiek, ale zainteresowania inne, więc najlepiej byłoby coś wspólnie pokombinować!]

    Berinella Sinclair

    OdpowiedzUsuń
  24. [Cześć! Dzięki za zajrzenie pod kartę! Powiem tylko, że jeśli wątek z Williamem ewentualnie nie doszedłby do skutku, to jest jeszcze Amelka. Może tam uda się również coś wymyślić. Zapraszam serdecznie 😊]

    William i Amelia

    OdpowiedzUsuń
  25. Powrót do Nowego Jorku był czymś na kształt złapania łapczywego, krótkiego oddechu. Był zwolnieniem, krótką przerwą pomiędzy tygodniami spędzonymi w obcych krajach; tygodniach spędzonych przed obiektywami aparatów oraz wybiegach; tygodniach słyszenia tych samych słów - więcej, bardziej, trochę w lewo, trochę więcej uśmiechu, mniej uśmiechu, nie jedz, nie pal, pij... Kochał swoją pracę i jednocześnie nienawidził jej całym sercem. Zatracał się w pędzie, w braku obecności, w znajomym blasku reflektorów. Pragnął uwagi, do której od dziecka był przyzwyczajany; pragnął być jeszcze lepszy. Niekiedy jednak dopadało go zmęczenie, pustka jakby cień wypalenia, gdy nie potrafił wykrzesać z siebie jeszcze więcej zaangażowania. W tedy na szczęście przychodził upragniony koniec, wracał i zaciągał się tlenem. Na krótką chwilę oddawał się spotkaniom z rodziną, z przyjaciółmi; oddawał się zabawie i temu wszystkiemu co było nieosiągalne, gdy wybywał na kontrakty. Bardzo szybko jednak zaczynał tęsknić za tym co jeszcze kilka dni temu go dusiło, przyprawiało o mdłości i niezdrowe dreszcze.
    Jego ciało poruszało się w rytmie przenikających go dźwięków; drżało i odpowiadało na zaczepki. Kolejny obrót, kolejny palący szot i rozlewające się po organizmie gorąco. Pomiędzy cieniem kolorowych świateł przeplatały się różne twarze. Obce usta i obce dłonie, a gdzieś w tle błyszczący uśmiech, ni to znajomy, ni to obcy. Jego umysł zmroczony był głośnymi dźwiękami i kolejnymi porcjami alkoholu, które co chwila ktoś z przyjaciół mu podsuwał. Ich śmiechy przedzierały się przez ostre dźwięki muzyki, ciała skakały i splatały się razem. Było mu dobrze, błogo niemal beztrosko, był z daleka od obowiązków i rodzinnych zmartwień, a tych ostatnio zaczynało się kłębić coraz więcej.
    Zszedł z zatłoczonego parkietu w towarzystwie dwójki znajomych. Zamówili po ostatniej porcji alkoholu, na rozchodne. Humory im dopisywały, ale Laurent czuł, że to czas na niego jeśli chce wrócić do domu o własnych siłach i nie spędzić poranka wisząc nad toaletą. Kątem zamglonego oka dostrzegł znajomą, szczupłą sylwetkę chłopaka, którego skądś z pewnością kojarzył. Tylko skąd? A tak! Sklep muzyczny. Keith. Uśmiechnął się w zadowoleniu sam do siebie.
    Stuknięcie kieliszkami, krótki uścisk i klepnięcie w plecy. Odepchnął się od wysokiej lady w celu opuszczenia klubu, jednak w połowie kroku zatrzymał go nieco niewyraźny, ale zdecydowany głos. Szybko odnalazł źródło poruszenia. Zmarszczył nieco brwi, a uśmiech spełzł z jego twarzy, gdy spostrzegł Keitha szamoczącego się z jakimś nieznajomym osobnikiem, który przerastał go gabarytami. Dostrzegł jego obłapujące dłonie, jego obleśne wargi sunące po bladej skórze... Bez większego zastanowienia cofnął się do baru. Wsunął się pomiędzy chłopaka, zasłaniając go własnym ciałem. Głowa Laurenta pracowała na nieco zwolnionych obrotach, ale ślepy by się zorientował co tu się wyprawia. To zawsze było jego zmorą, gdy krył wymykającą się na imprezy siostrę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zjeżdżaj stąd. — warknął odpychając, nieco starszego na oko, faceta. Mężczyzna zawahał się, ale widząc, że nie pójdzie mu tu tak łatwo jak się tego spodziewał, machnął rękę i zniknął w tłumie. Laurent odprowadził go wzrokiem po czym zwrócił się w stronę Keitha. Przesunął po nim spojrzniem dochodząc do wniosku, że trzyma się on znacznie gorzej niż Blanchard. Zaklął w myślach więdząc, że nie może go tu pozostawić na łaskę osobników szukających tego typu okazji.
      — Chodź. Odstawię cię do domu. — poinformował nachylając się do uch chłopaka, by ten zdołał go usłyszeć. Nie wiedział, czy nie weźmie go za kolejnego nieznajomego, ale powziął sobie, że go tu nie zostawi, a sam chciał już znaleźć się przynajmniej w taksówce. Posłał mu uśmiech na zachętę i wyciągnął do niego dłoń, by nie zgubić pijanego chłopaka w gęstym tłumie i klubowych ciemnościach.

      Laurent

      Usuń
  26. Wycieraczki rozmazują topiący się na szybach samochodu pierwszy śnieg. Jest mokro, paskudnie chłodno, a jednak nie wystarczająco zimno, aby cieszyć się pierwszymi reniferami na sklepowych wystawach przy Piątej Alei. Jane wrzuca kierunkowskaz. Już jest ciemno, światła rozmazują się dookoła kolorowymi plamami. Kobieta zwalnia, tknięta jakimś nieprzyjemnym przeczuciem. Skręca w Szesnastą.
    Jeszcze miesiąc temu o tej porze siedziałaby na wpół naga (w porównaniu do nowojorskiego płaszcza, szalika i botków) przy stoliku, popijając margaritę. Z prawdziwymi, pachnącymi słońcem limonkami. Czy była szczęśliwsza tam? Zdecydowanie. Czy byłaby szczęśliwa tam teraz? Bez mężczyzny, który całą swoją osobą ubarwiał pozostałe mu dni? Nie była o tym przekonana.
    Na Szesnastej mija liceum, kilka sklepów odzieżowych, w których ekspedienci i ekspedientki zmieniają wystawę na zimową. Jane notuje w pamięci, że będzie musiała odpisać firmie outdoorowej w sprawie użyczenia twarzy do nowej kolekcji ciuchów trekkingowych. Nie żeby narzekała na brak kasy, do tego było jej daleko, bo choć większość swoich wypraw finansuje sama i stara się nie korzystać z zasobności rodzinnych, to lubiła wspierać marki, które sama nosiła.
    Jedzie dość wolno, jakby Szesnasta ciągnęła się w nieskończoność nocy. Gdyby było jasno, zobaczyłaby w oddali wodę i miejsce, w którym ulica Szesnasta przecina się z Jedenastą Aleją. Po lewej stronie mija Google i nagle, na wysokości klubu Electric Room ktoś bezczelnie wchodzi jej pod koła. Jane wciska prawą nogę w podłogę w miejscu pedału z hamulcem. I już ma wyjść z pyskiem i zwymyślać ubranego na ciemno chłopaka… mężczyznę… tego kogoś, już chwyta za klamkę, gdy nagle osoba przed jej maską upada na ziemię.
    Przerażona wyskakuje z samochodu, ze zdziwieniem zauważając, że od jej samochodu do poszkodowanego zostało co najmniej kilka stóp. Podbiega do niego, przewraca go na bok i od razu sprawdza puls. Przystawia ucho do jego ust, by usłyszeć, czy oddycha. Nagle chłopak zanosi się kaszlem.
    – Chryste panie, dzieciaku! – surowe spojrzenie Jane dziwnie kontrastuje z delikatnością dotyku, którą przytrzymuje mu głowę, na wypadek gdyby zamierzał zwymiotować. Przez głowę przechodzi jej dziwna myśl, że chyba za dużo już w życiu widziała, skoro potrafi przewidzieć takie ewentualność.
    – Chcesz żebym dostała zawału? Poszła do pierdla za potrącenie pijanego? Dokładnie w tej kolejności? – przykłada mu ciepłą dłoń do czoła. Przez ułamek sekundy przed oczami miga jej jakiś obraz sprzed kilku lat, jakby miała deja vu. Nie jest w stanie jednak chwycić tej myśli, więc daje jej odejść.
    – Dasz radę wstać? Ile wypiłeś? Ty w ogóle możesz już pić? – zapytała ze zmarszczonymi brwiami, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie nie usłyszy odpowiedzi na żadne z pytań. Chwyta chłopaka pod ramię, żeby ewentualnie pomóc mu wstać. Nie ma jednak pojęcia jak te próby się zakończą. Rozgląda się, oceniając odległość od swojego domu. Cholera jasna. Zaraz miała skręcić w Hudson i byłaby w domu.

    Jane

    OdpowiedzUsuń
  27. Gdyby zamiast siedzieć w samochodzie jej umysł paliłaby potrzeba zatracenia się w otchłani i czułaby wszystko to, co czuł Keith, prawdopodobnie zachodziłaby w głowę, gdzie leży granica szału. Czy igranie ze śmiercią, które tam nauczyło ją oddychać, ma jakikolwiek związek z igraniem z życiem, któremu oddawał się chłopak. Czy tą granicą była prawdziwa wolność? Nie ta, obwiązana pasami cierpienia trzymającymi człowieka przy ziemi. Ta, która mówi mogłabyś dziś umrzeć i nie czułabyś krztyny żalu.
    — Aha, jasne. A ja jestem aniołkiem rozdającym opłatki w Westfieldzie — warczy pod nosem, nie wierząc w ani jedno jego słowo. W sumie nawet nie wie po co spytała. Czasem miała wrażenie, że Nowy Jork przytępia zmysły. Że takie pytanie nie padłoby z jej ust gdzieś indziej. Przecież tyle razy miała do czynienia z prostytutkami, które nie miały wyboru. Trzymała w ramionach dzieci wydarte szponom handlu ludźmi. Niektórym udało się znaleźć rodziny zastępcze w Stanach. Głaskała po głowie dzieciaki, które nosiły w plecakach paczki prochów, bo w przeciwnym wypadku kartel je osieroci i pożre. A tak, to tylko przynamniej pożre. Jane Bloomberg wie, że czasem nie da się zrobić nic spektakularnego i zmienić biegu rzeki. Że można tylko robić małe, frustrujące kroczki, licząc na to, że ich suma coś zmieni za X lat. Odwraca głowę do chłopaka, wiszącego na jej ramieniu. Nagle wydał się jej drobny, bezbronny, niczym niemowlę.
    — Zakładam, że adres w twoim dowodzie nie jest prawdziwy — przez chwilę rozważa wrzucenie go do izby wytrzeźwień i pojechanie do domu, ale ta myśl przegrywa z potencjalnymi wyrzutami sumienia. Chłopak zniknąłby z radaru, a ona nigdy nie dowiedziałaby się, czym jest ta dziwaczna chęć opieki akurat nad nim. Decyduje, że zabiera go do siebie, licząc na to, że nie zarzyga jej kanapy. W myślach wzrusza do siebie ramionami. Ma broń i pas taekwondo, a on przypomina stracha na wróble. Ryzyko zerowe.
    I już ma prowadzić go do samochodu, gdy w rozmytych światłach miasta nadciąga kolejny samochód. Najwidoczniej nie widząc, że samochód Jane się nie porusza, nawet nie zwalnia. Z impetem uderza w tył auta, wbijając się maską w piękną pupkę Chevroleta Camaro. Jane jęczy z bólu. Z samochodu wyskakuje jakiś mężczyzna, ewidentnie niezadowolony z obrotu sytuacji.
    — Zanim zaczniesz się wydzierać — zaznacza Jane — zatrzymałam się żeby udzielić pomocy, więc z łaski swojej podpis papiery, że wjechałeś mi w tyłek i załatwmy to przez ubezpieczalnie, bo nie mam czasu — rzuca do mężczyzny, który, najwyraźniej zaskoczony wojskowym tonem kobiety, sięga po formularze wypełniane przy stłuczce. Jane ma nadzieję, że obcy facet nie zmieni zdania i nie będzie chciał wzywać policji. W końcu tak po prawdzie, powinna była chyba wystawić jakiś trójkąt ostrzegawczy, czy coś takiego. Miała jednak nadzieję, że włączone światła awaryjne wystarczą.
    — Usiądź na siedzeniu pasażera. Zadzwonię po swojego asystenta i po taksówkę. Pojedziemy do domu — do Keitha zwraca się jakby łagodniej, ale rzeczowo, jakby upewniała się, że zrozumie jej przekaz. Oczami wyobraźni widziała, jak chłopak w jakimś narkotycznym ferworze wyrywa się jej, leci przed siebie na oślep i przewraca się pod kolejnym autem.
    Otwiera drzwi pasażera, sadza bokiem przelewającego się jej przez ręce chłopaka tak, aby mógł w otwartych drzwiach w razie czego zwymiotować na ulicę. Dodatkowo podaje mu papierową torbę po bułce cynamonowej i sięga po torebkę. Wykonuje telefon do asystenta, przepraszając go po stokroć, że zawraca mu głowę o tej porze. Zapewnia, że sytuacja jest podbramkowa i że na pewno się odwdzięczy. Śmieje się do telefonu, obiecując mu najlepszy obiad, jaki w życiu jadł oraz urlop w niedługim czasie.
    — Musimy chwilę poczekać. Wytrzymasz? — pyta chłopaka, kucając przy samochodzie. Obiecuje sobie, że gdy tylko opadną emocje, przyjrzy się mu bliżej, by złapać tę myśl, która tak jej ucieka.

    Jane

    OdpowiedzUsuń
  28. Zimne powietrze prześlizgnęło się po karku, na chwilę otrzeźwiając zmysły. Chłód przebiegł po skórze wywołując dreszcze. Dopiero na zewnątrz uzmysłowił sobie, że wciąż splata palce z palcami Keitha. Zatrzymał się z zakłopotaniem i uśmiechem majaczącym po twarzy. To był odruch; chwila potrzeby wyciągnięcia go z zatłoczonego klubu, z daleka od kolejnych chciwych rąk. Nie należał do nadopiekuńczych osób, ale nie mógł przejść obojętnie obok takiej sceny.
    Zaśmiał się wesoło razem z nim, przytrzymując by nie upadł, czując się jakby robili to setki razy. Zdążył jeszcze przemknąć spojrzeniem po drobnej sylwetce Keitha, po burzy włosów i smukłej szyi; drgnąć pod dotykiem palców, nim wargi chłopaka zatrzymały się na jego własnych. W pierwszej chwili stał sparaliżowany niespodziewanym gestem. Ciepło mieszało się z zaskoczeniem, pokusa nieznanego z dziwnym poczuciem czegoś niewłaściwego. Być może gdyby nie wlał w siebie dzisiejszego wieczora kilku drinków za dużo zareagowałby zupełnie inaczej, teraz jednak go nie odepchnął, a dłonie zatrzymał na ramionach chłopaka trzymając go blisko siebie jakby znów mógł się zachwiać i zwiększyć dystans między nimi, a czego ku własnemu niedowierzaniu, nie chciał. Jego usta były tak ciepłe i kusząco miękkie, smakujące ostrymi szotami, które dziś wypił. Poczuł się dziwnie poruszony, serce drgnęło niespokojnie, radośnie, zachęcając do sięgnięcia po więcej zakazanego owocu. Nie pamiętał kiedy ostatni raz tak się czuł, jakby te konkretne wargi wyrwały go z długiego letargu. Powinien zachować trzeźwość umysłu, powinien zareagować, a nie poddawać się słodyczy jego ust, a jednak nie zastanawiał się nad konsekwencjami, nad myślą kołatającą się z tyłu głowy, że przecież ma przed sobą drugiego chłopaka, a on w nich nie gustował. Nieśmiało więc, jak na siebie, odwzajemnił pieszczotę dając się ponieść chwili. Zapomniał o potencjalnych gapiach, nie słyszał dźwięków wydzierających się z klubowych murów. Ziąb przestał być dokuczliwy i zauważalny.
    Oderwał się od niego dopiero, gdy musiał zaczerpnąć oddech, niespiesznie, otumaniony zdumieniem swojego postępowania. Obrysował spojrzeniem jego twarz, wyraźnie zarysowaną szczękę, zamglone pijaństwem tęczówki i zaróżowione usta, po które miał ochotę sięgnąć jeszcze raz.
    — To miłe, ale nie musisz mi dziękować. — odparł odgarniając z czoła Keitha kilka zbłąkanych kosmyków. Uśmiechnął się lekko, pijańsko, ciepło. Nie czuł się skrępowany, ale spychał to wszystko na alkohol krążący w żyłach, uderzający mu do głowy. Nie chciał przerywać tego momentu i cienkiej nici porozumienia, która wytworzyła się pomiędzy nimi, ale miał też ochotę znaleźć się już w domu.
    — Najpierw podrzucimy ciebie. Gdzie mieszkasz? — zagadnął. Taksówka wciąż stała czekając na nich. Otworzył, więc drzwi zachęcając go skinięciem głowy. Za swoimi gestami nie krył żadnych podtekstów, nie chciał podstępem wślizgnąć się do mieszkania chłopaka, nie chciał go wykorzystać. Chciał, by bez większych przygód i nieprzyjemności trafił do sobie, by mógł w spokoju odespać wieczór.
    Świadomość próbowała się przedrzeć przez szereg buzujących emocji, uświadamiając, że jutro obudzi się nie tylko z kacem wywołanym procentami. Wyrzuty sumienia ostatnio stały się nieodzownym elementem jego na pozór idealnego, beztroskiego życia. I znowu dopuszczał się czegoś co potęgowało jego winę, nie patrzył na innych łechtając własne zadowolenie. Dlaczego, więc czuł się z tym tak dobrze?

    Lau ❤️

    OdpowiedzUsuń
  29. [Cześć, cześć! Jeżeli macie wolne siły przerobowe to z chęcią byśmy z Margo zaciągnęli Was na wąteczek! Jestem pewna, że wspólnie mogliby się wzajemnie pakować w rożnego rodzaju tarapaty te mniej lub/i bardziej groźne, o ile tylko macie ochotę! :D]

    Margaret

    OdpowiedzUsuń
  30. [Szczegółów tak od razu nie zdradzamy, niech jeszcze przez jakiś czas dokładne okoliczności śmierci pana Mackenzie będą naszą słodką tajemnicą ;>
    Bardzo podoba mi się pomysł, aby Keith był wtedy na tamtej imprezie. Pan przystojniak nazywa się Lucas i tak sobie wymyśliłam, że do zdarzenia doszło w na sylwestrowej imprezie, więc sprawa całkiem świeża.
    Jeżeli Keith wylądowałby w szpitalu, myśle, że Margo mogłaby poczuć się w jakimś stopniu winna, bo lubi sobie wkręcać, że takie rzeczy dzieją się z jej winy.
    Pomysł ze zrobieniem z nich świadków przestępstwa bardzo mi się podoba! Wchodzę w to bez dwóch zdań! Powiedz mi tylko czy chcemy dogadać sobie jakieś szczegóły, czy bierzemy to w tak zwany spontan? :D jak coś możemy sobie szczegóły dogadać na mailu :) wyborowealoe@gmail.com]

    Margaret

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie mógł powstrzymać wyrazu zadowolenia, który malował mu się na twarzy. Nie potrafił również zapanować nad rozlewającym się po wnętrzu cieple, dreszczu ekscytacji prześlizgującym się wzdłuż kręgosłupa muskającym koniuszki palców, poczuciu pustki, która zatrzęsła jego ciałem na samą myśl o tym, że ten wieczór mógł bardzo szybko dobiec ku końcowi, a czego nie chciał. Przyjemnie szumiało mu w głowie i sam do końca nie rozumiał, czy to od nagłej bliskości, czy jednak od alkoholu, który krążył po organizmie. Nie miało to teraz znaczenia. Chciał się nacieszyć bliskością drugiej osoby. Chciał spędzić z nim czas od północy, aż po poranną kawę. A może i dłużej. Alkohol podsuwał mu okrutnie dużo ciekawości, której nie potrafił w żaden sposób opanować.
    Miał wrażenie, że wciąż czuje smak i ciężar warg Keitha na swoich własnych. Były czymś nowym, przyjemnie obcym, świeżym. Opierał się pokusie, by zachłannie nie przesunąć po nich językiem, nie skosztować raz jeszcze jego słodkich ust, które miał na wyciągnięcie ręki. Skupił więc uwagę na obserwowaniu chłopaka, gdy opowiadał mu o wieżowcach migoczących w oddali, o ich brzydocie i SoHo. O tym gdzie mógł mieszkać lub gdzie nie mieszkał.
    Wiedział. Wielokrotnie bywał w tych szklanych wieżowcach, błyszczących w promieniach Słońca i setkach świateł, w których kąpał się codziennie Nowy Jork. Bywał i zabawiał się w takich miejscach, w tych i wielu innych równie paskudnych. Przyglądał się jego szczupłemu ciału wyciągniętemu w stronę okna, jego zamglonym tęczówkom i kosmykom ciemnych włosów tańczących wokół ładnej twarzy. Przyglądał się temu jak układają się jego brwi, gdy lekko je zmarszczył, temu jak błyszczą jego oczy, by ostatecznie spostrzec zmęczenie, które się do nich wkradło. Kąciki jego własnych ust uniosły się bezwiednie, gdy Keith zaśmiał się pomiędzy własnymi słowami, zdawał się przez to taki beztroski jakby nie imały się go żadne kłopoty, jakby w tej chwili nie było niczego więcej prócz żółtej taksówki, w której siedzieli. Drgnął nieznacznie, wyrwany z odmętów własnych myśli i emocji, które targały nim w tym ulotnym momencie. Gdy głowa Keitha spoczęła mu na ramieniu, uśmiechnął się sam do siebie, przygryzł wargę tłumiać chęć zaśmiania się. Było mu naprawdę przyjemnie, błogo.
    Bardzo długo nie było go w Nowym Jorku. Powroty były czasem kiedy łapał oddech, mógł odespać nieprzespane noce. Był czasem na odpoczynek i regenerację. Teraz jednak cieszył się z niemożoności uspokojenia niespokojnie bijącego serca, na wyrwany z płuc oddech, na gorąco uderzające w policzki.
    Mógł się tylko zastanawiać, czy już wcześniej zwrócił uwagę na drobne szczegóły, cień na policzkach który rzucały ciemne rzęsy, figlarnie opadającą na czoło grzywkę, czy może do tej pory umykały mu one, gdy mijali się w sklepie muzycznym. Kto by pomyślał... A może nie dopuszczał do siebie podszeptu, że ma przed sobą kogoś komu warto poświęcić więcej uwagi?
    W końcu nie powstrzymał lekkiego rozbawienia, które wywołała senna propozycja Keitha. Zaśmiał się cicho.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możemy. — odparł miękko, niskim lekko zachrypniętym głosem. — Nie puścisz mnie dzisiaj, co? — Jego pijany umysł bardzo szybko podsunął mu podpowiedź, by ten nigdy go nie puszczał... Będzie miał jutro okropnego kaca.
      W końcu podniósł spojrzenie na zniecierpliwionego kierowcę i podał mu adres apartamentu na Piątej Alei, w którym pomieszkiwał od czasu do czasu. Wciąż stało w nim kilka nierozpakowanych pudeł, ale żyjąc na walizkach, urządzanie przytulnego gniazdka nie należało do priorytetów Laurenta.
      Taksówka w końcu szarpnęła do przodu. Laurent spojrzał w dół na ciemną czuprynę spoczywającą na jego ramieniu. Spojrzenie sunęło w dół, a palce sięgnęły po drugą dłoń jakby sam dotyk ciepłej skóry miał mu wystarczyć. Laurent miał wrażenie, że z każdą kolejną minutą upojenie alkoholowe coraz bardziej tępi jego zmysły i rozsądek, zaginając rzeczywistość do odczuwanej potrzeby, otumaniał i pozbawiał wątpliwości. Zignorował dzwoniący w kieszeni telefon i ukradkowe spojrzenia mężczyzny za kierownicą. W duchu cieszył się, że tym razem wybrał jeden z tych klubów, które znajdowały się niedaleko jego apartamentowca.

      Lau

      Usuń
  32. Nigdy nie liczył się powód, który nimi kierował. NIe zastanawiały go problemy, które szalały w życiu Keitha spychając go na pogranicze szaleństwa, bo wszelkie próby, które wspólnie podejmowali tym właśnie były, słodkim upojnym i uzależniającym szaleństwem. Wychylają za sztywno wytyczone granice, za normy, które ktoś narzuca oplatając ich niczym grubymi łańcuchami, wmawiając że zdroworozsądkowe decyzje są tymi najlepszymi. Spychają się na margines, w którym nic więcej prócz dziko kołatającego serca i narkotycznego upojenia nie ma. Jackson w tym właśnie momencie czuł, że żyje, mogąc z łatwością złamać swój organizm, czując adrenalinę rozchodzącą się po ciele niczym ogień rozdmuchiwany przez wiatr. To właśnie teraz, czując ból w płucach, wyginając usta w niewyraźnym grymasie był szczęśliwy, nawet jeśli były to pozory szczęścia. Świadomość, że w tym wszystkim znalazł kogoś kto rozumiał tą potrzebę oddania się w wir losu i wypadkowej własnych decyzji, cieszył go. Gdy biegli przed siebie, gdy stali na środku ulicy bądź torów, wirowali na granicy dachu jakiegoś budynku nie miało większego znaczenia kim są, czyimi synami się urodzili i jak duże znaczenia mogą mieć ich uczynki. Po prostu byli, odczuwając dziwaczną jedność w potrzebie zatracenia się.
    — Nie ma najmniejszego problemu, możemy poskakać sobie z mostu. Wolisz most Brookliński, ten na Manhattanie, czy może coś z mniejszym przytupem? — zasugerował. W głowie Jacksona nigdy nie pojawiła się myśl typu chcę z tym skończyć. Za jego uczynkami stała próba sprawdzenia samego siebie, jak daleko może się posunąć jakby chciał udowodnić, że nie ma rzeczy, którym nie sprosta. W jego głowie zbyt często pojawiały się myśli, żę potrzebuj, niczym ćpun kolejnej kreski, kolejnego zastrzyku adrenaliny, lęku prześlizgującego się pod skórą wywołującego dreszcze i zawahanie, które musiał zwalczyć.
    Prychnął pod nosem i potrząsnął głową.
    — Nigdy nie uciekałem z izby przyjęć, czy z komisariatu. — Nie żeby nigdy nie znalazł się na jednym, czy drugim, ale zwykle był już w takim stanie, że nie w głowie były mu dzikie ucieczki, choć w tym momencie jego organizm zaczynał wołać o litość. Zwykle jednak tłamsił wszelkie czerwone flagi, sięgając po kolejnego szota, kolejny strunowy woreczek i kolejnego papierosa. Jakby nie był świadomy tego, że w którymś momencie jego serce powie dość, a skoro nikomu z tego powodu przykro nie będzie, nie miał czym się przejmować.
    Tak, czy siak to by mogło być całkiem ciekawe doświadczenie, gdyby gnał za nimi radiowóz, a oni narobili rabanu jak nigdy dotąd. Jackson czuł się bezkarny wobec tego typu wyskoków. Sztab prawników, który pracował dla jego ojca, dział piaru i ostatecznie sam Robert Howard i jego koligacje mogły zatrzymać wszelkie konsekwencje i plotki niczym czarodziejska różdżka. Wielokrotnie tak się działo. Firma nie mogła przecież pozwolić sobie na kontrowersje.
    Na kolejne pytanie zaczął przeszukiwać wszystkie kieszenie. Z jednej z nich wyciągnął metalowe pudełeczko ze skrętami, z drugiej ostatni woreczek, na dnie którego połyskiwała resztka białego proszku.
    — Niewiele, ale starczy. Zawsze możemy zahaczyć o jakiś monopolowy. — stwierdził wzruszając ramionami. Mogli z równą łatwością dorwać też pierwszego lepszego dilera, choć zwykle Jackson brał towar tylko ze sprawdzonych rąk. Teraz jednak jego umysł był zbyt otepiały, by podsunąć mu jakikolwiek ale.
    Rzucił pudełko w jego stronę, a sam zaczął szybko zastanawiać się jak mogą kontynuować ten wieczór.
    — Włamywałeś się kiedyś gdzieś? Jak masz ochotę poskakać znam idealny budynek. — wymruczał, a po krótkiej chwili na jego twarzy pojawił się grymas, ni to pełen zadowolenia, ni to pełny niebezpiecznej dla nich obojga pokusy.

    Jackson

    OdpowiedzUsuń
  33. Był gotowy męczyć się następne wieki jeśli ten, by go poprosił. Laurent nie był wstanie określić skąd przyszła do niego ta słabość, którą niespodziewanie poczuł do tego chłopaka. Przecież mijali się w w sklepie muzyczny, spoglądali sobie wcześniej w oczy i mieli przyjemność zamienić kilka słów, tych prostych i bez większego znaczenia, gdy wymieniali spostrzeżenia na temat strun do gitary, kostek do gry, czy sposobie na uzyskanie najczystszego dźwięku. Wielokrotnie był pod wrażeniem uwag chłopaka, tym jak jego smukłe palce z łatwością prześlizgują się po instrumencie. Gdyby miał czas i możliwości mógłby spić z jego ust znacznie więcej cennych uwag, a może w tedy miałby szansę na poznanie go znacznie wcześniej, bliżej. Nigdy jednak nie czuł tego dziwacznego przyciągania, obcego mu magnetyzmu. Nie bawił się w tego typu rzeczy i nie wierzył w czary typu od pierwszego wejrzenia. Laurent nie miał na to czasu, a większość jego związków była o połowę krótsza niż jego kontrakty. Zwykle jedna i druga strona nie była w stanie przetrwać próby dystansu. Nie narzekał jednak, większość tego czasu bardzo dobrze się bawił, zatracając się w pracy i własnym rozwoju, gubiąc pomiędzy przelotnymi pocałunkami, smaganiem dłoni i błyskiem reflektorów. Bywał tym oślepiony, zachłysnął się kilkukrotnie bliskością z wyższymi sferami, tymi które miały wpływ i decydowały czyja twarz pojawi się na najnowszej okładce. Nie był tak nieskazitelny jak wielu twierdziło, świat mody był równie piękny i równie obrzydliwy, gdy chciało się w nim zaistnieć. A on pragnął z całego serca błyszczeć, nawet jeśli w zamian za to jego ciało stawało się czymś na kształt towaru. Być może od dawana w oczach wielu tylko tym właśnie był.
    Delikatne muśnięcie ciepłych warg wywołało dreszcz, cichy pomruk zadowolenia, który niknął pomiędzy oddechami i warkotem silnika. Spojrzał gdzieś w bok starając się skupić, przełknąć własne myśli, jakby zastanawiał się nad tym, czy rzeczywiście to wszystko sprawia mu tyle przyjemności, czy alkohol kompletnie go ogłupił. Wszystko mieszało mu się w głowie tworząc gęstą sieć nieporozumień, supeł którego w tej chwili nie potrafił rozplątać. Szczupłe ciało Keitha, jego długie palce, jego zapach i wyraźny smak ust mu odpowiadał, bardziej niż inne dotychczas. Nie poznawał sam siebie.
    — To dobrze. — wymruczał w krótkiej odpowiedzi. Obserwował bruneta, gdy ten walczył z własnym zmęczeniem i senności, która przechwyciła go w swoje objęcia. Taksówka szybciej niż później dojechała na miejsce, przebijając dziwną bańkę, w której obaj się znaleźli.
    Wysiadając, chłód nieco go otrzeźwił, na tyle by bez trudu dostać się do budynku, dalej do windy i apartamentu, jednak nie na tyle, by odebrać mu tą cenną przyjemność, wyszarpnąć z otumanienia i wrzucić do gorzkiej rzeczywistości. Zachwiał się odrobinę, gdy na jego barkach spoczął ciężar ciała Keitha, który przyjął z zadowoleniem, ulgą.
    — Jestem sam. — Jakby to miało oznaczać, że nikt prócz niego nie znajduje się w mieszkaniu, ale również nikt nie gości specjalnego miejsca w jego życiu, zapewniał o byciu samemu na każdej płaszczyźnie, na której mógł zadać to pytanie, nie rozumiejąc dlaczego chciał go o tym zapewnić. Zdawało mu się to śmieszne i głupie, ale nie mógł się powstrzymać. — Ostatnie, taras jest twój. — Jego oddech był ciężki, myśli powolne, ale głos spokojny, niski, ciepły. Od kiedy miał tak ciepły i sympatyczny głos?
    Zwracali na siebie uwagę, w splocie swoich ramion, chwiejąc się na nogach, głośni i zadowoleni. Laurent miał ochotę zamknąć to zadowolenie w złotej klatce i nigdy go z niej nie wypuszczać. Czy okazałby się wtedy samolubny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiech przecięty chaosem, spojrzenie skupione na nim… oddawał się temu raz jeszcze. Gdy znów poczuł jego wargi przy swoich, a oddech splótł się z oddechem, uległ jemu i sobie. Nie pozwolił mu się odsunąć. Tym razem to Laurent pochylił się ku Keithowi, sięgnął dłonią do jego karku, wplótł palce w kosmyki jego włosów i przyciągnął do siebie składając na jego wargach kolejny pocałunek. Czy ktoś mógł ich zauważyć? Nie dbał o to. Tym razem pogłębił go zdecydowanie, nie mogąc się oprzeć ogłuszającemu biciu serca, słodko gorzkiemu smaku, gorącu na policzkach, które mieszało się z zimnym powietrzem. Przylgnął do niego swoim ciałem, dłoń układając na szyi chłopaka, kciukiem sunąc po linii żuchwy. Zapadał się w cieple, w palącym żarze, który budził się w jego wnętrzu i rozchodził się pod skórą sięgając do zakończeń nerwowych. Miał wrażenie, że czuje go każdym centymetrem ciała, a tam gdzie go nie czuł czuł nieznośną pustkę. Zrobił krok w tył, jeden, drugi i trzeci nie odrywając się od swojego zakazanego owocu, chcąc się znaleźć u siebie, uważając by obaj się nie potknęli i nie runęli na wilgotny asfalt.

      Lau❤️

      Usuń
  34. Od czasu sylwestrowej imprezy i incydentu, który się na niej wydarzył, pewne rzeczy wyrwały się Margaret spod kontroli. Miała wrażenie, że zawsze nad wszystkim panowała, ale… Nie umiała się odnaleźć. Zwłaszcza, że ofiar było więcej. Na całe szczęście tylko jedna śmiertelna. Co prawda teoretycznie wiedziała, że nie powinna się za to wszystko obwiniać, bo przecież ona nikomu tych prochów nie wpychała do rąk, nie rozprowadzała ich ani nic w tym stylu. Była jednak pewna, że to nie przypadek, że akurat Lucas i Keith ucierpieli. Z jednym kręciła, a z drugim spędziła na imprezie całkiem sporo czasu i mogła dojść do wniosku, że lubi Reinharta. Jego towarzystwo jej odpowiadało, więc wcale nie powinna być zdziwiona, że chłopak trafił do szpitala. Kolejny raz sprawdzała się jej teoria: ludzie zadający się z nią nie byli bezpieczni. Wiedziała też, że z nikim nie może podzielić się swoimi obserwacjami, bo jeszcze zamknięto by ją w szpitalu psychiatrycznym, a ona była przecież zdrowa, więc nie powinna zajmować miejsca komuś, kto naprawdę tego potrzebował. Próbowała to jakoś wynagrodzić. I Keithowi, i Lucasowi i przy tym też zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia, które cały czas ją męczyły. Dlatego, kiedy Reinhart zgodził się w końcu na to, aby mogła mu jakoś wynagrodzić te straszne rzeczy, była naprawdę szczęśliwa, bo w końcu mogła zrobić coś dobrego i miłego. Margaret nie była jędzą (tylko dla swojego przyrodniego brata, ale to przecież zupełnie coś innego), jednak sprawianie dobrych uczynków nie przychodziło jej łatwo, z tego powodu nie zdarzało się to często. Tym razem nie musiała się do tego zmuszać, a wręcz przeciwnie. Robiła to z chęcią i uśmiechem na twarzy.
    Kiedy zjawiła się o umówionej porze w sklepie muzycznym, który wskazał Keith, rozejrzała się dookoła, a na jej twarzy pojawiło się zafascynowanie. Nie bywała w takich miejscach i nie miała pojęcia, jak bardzo potrafią być klimatyczne. Ciemne wnętrze, różne rodzaje gitar porozwieszane na ścianach, a do tego cicha, przyjemna muzyka sprawiały, że miejsce wydawało się wręcz magiczne. W powietrzu unosił się specyficzny zapach, której mieszanki Meg nie potrafiła odgadnąć, ale musiała przyznać, że zapach bardzo jej się spodobał. Chyba wyczuwała w niej odrobinę papierosowego zapachu i zapach papierowych opakowań, czuła też coś słodkiego. Gumę balonową? Nie była pewna, ale przechadzała się pomiędzy regałami i stolikami, na których były poustawiane najróżniejsze rzeczy, na których Mackenzie w ogóle się nie znała, przez płyty, opakowania ze strunami, chyba stroiki… Całe mnóstwo rzeczy. Pomiędzy regałami na końcu ściany znajdował się kącik z dwiema kanapami, a po bokach znajdowały się małe stoliki z gramofonami. Margaret podeszła do jednego z nich i z fascynacją mu się przyglądała, zerkając co jakiś czas w stronę drzwi, aby sprawdzić czy pojawił się już Keith. Miała nadzieję, że spędzą miło czas, że mu będzie miło, a ona sama w jakimś stopniu poczuje się po tym dniu lepiej. Może i było to egoistyczne, ale naprawdę liczyła na to, że gdy już się rozejdą, jej wyrzuty sumienia chociaż odrobine się wyciszą, bo miała ich już serdecznie dość.

    Mackenzie

    OdpowiedzUsuń