HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Mr Sunshine
Looks like we might just be on the brink of the season's juiciest event. The endless saga between S and S has been the talk of the town for… well, who can even keep track anymore? Years, darlings. And every time it seems like this exhausting drama is finally wrapping up, they either start another fight or end up in the wrong bed. But wait! Word on the street is that after receiving a mysterious text, S flew across Manhattan to reach their lover's apartment. Could this be the beginning of the end for their epic romance? A happily ever after? Stay tuned, Upper East Siders, I'm sure we'll find out soon.

You can't hide from me.
xoxo

you'd kill yourself for recognition

kanchana 'chani' moore
CHANI  —  24 lata  ─ 20. stycznia 2000  ─ córka wdowy, właścicielki sieci salonów fryzjerskich MOOVEUX  ─ aktorka  ─ ambasadorka MIU MIU  ─ instagram

Juilliard pozwolił jej osiągnąć marzenia.
Przemienił rodzinne nagrania kulejących popisów aktorskich w dziesiątki godzin zajęć, zajmujących niemalże cały jej czas. Sprawił, że samotne noce nie miały czasu na bycie wypełnionymi smutkiem po utracie ojca, lecz powtórkami kwestii, dopóki słowa nie migały jej przed oczami, a sama zatracała się w przypisanej roli.
Juilliard pomógł jej zaakceptować siebie.
Przyjąć Chani jako niemalże jedyną formę swojego imienia. Bo prostsze, krótsze; bardziej charakterystyczne. Używane tak często, że musiała do samej siebie powtarzać to prawdziwe pod nosem. W strachu, że zostanie zapomniane.
Juilliard sprawił, że prawie go straciła.
Mężczyznę idealnego, z dobrym nazwiskiem i prosperującą przyszłością, bliskiego jej sercu od początku liceum. Mężczyznę, do którego wracała po każdej kłótni, mimo towarzyszących jej roztrzęsionych dłoni. Mężczyznę, z którym się zaręczyła mimo pustki, jaką dostrzegała w jego oczach, a później odczuwała we własnym mieszkaniu i sercu.
Juilliard wprowadził w życie Chani.
Jej usta, których słodyczy nigdy nie zapomniała. Jej głos, sprawiający, że była gotowa zrobić, cokolwiek jej kazano. Dotyk, który pozostawiał po sobie rozpalone ścieżki nawet przy najsłabszym muśnięciu. Wszystko, co chciała zapomnieć, a tkwiło w jej głowie wyraźniej niż niejedno, cenne wspomnienie.
Juilliard ułożył jej całe życie.
I każdej nocy ćwiczyła przed lustrem, aby nie pokazać kruchości utrzymywanej, wdzięcznej fasady.

12 komentarzy:

  1. [JUST HOW CAN YOU EXPECT ME TO HURT HER😤😤😤😤 shhh I’ll do it don’t worry]

    Ryujin (bez pozdrowień dla/od facetów)

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Ah ten Juilliard... i ci rodzice, faceci i generalnie Nowy Jork...
    Pięna pani na zdjęciach i smutna Kanchana w karcie. Chciałabym życzyć jej szczęścia i sukcesów, ale coś czuje, że nie zły bałagan macie zaplanowany, więc pozostaje mi życzyć udanej zabawy, złamanych serduszek i masy kłopotów 😙 ]

    Dani / Mingi

    OdpowiedzUsuń
  3. Uśmiechnięta twarz Kanchany spoglądała na nią z jakiegoś plotkarskiego magazynu wciśniętego w kieszeń fotelu pasażera naprzeciwko. Nagłówek krzyczał jaskraworóżową czcionką: THE IT COUPLE GETTING MARRIED THIS YEAR. WHAT DO WE KNOW SO FAR ABOUT CHANI WEDDING DRESS. Brunetka ześlizgnęła z obrzydzeniem wzrok z napisu na kolejną głupią twarz na tym zdjęciu — domniemanego przyszłego męża, całującego dziewczynę w policzek — i aż warknęła, a potem zamaszystym ruchem wyciągnęła czasopismo z kieszeni, by następnie wyszarpać okładkę i potargać ją na drobne kawałeczki. Najpierw klasa ekonomiczna, a teraz to.
    — Co?! — krzyknęła do wpatrującej się w nią kobiety, która siedziała tuż obok. — Nie wkurwiają cię czasem gazety?!
    Kiedyś spotkała twórcę jednego z najbardziej opłacalnych baletów w Nowym Jorku i po długim zastanowieniu odmówiła mu udziału w jego sztuce — takie wyzwania, choć może się to wydawać zabawne, mogły bardziej przeszkodzić w karierze, niż jej pomóc, a przynajmniej tak twierdziła wówczas jej agentka. Niemniej, tak mężczyźnie zakręciła w głowie, że zaręczał się na Boga, matkę i cokolwiek, co najwidoczniej miało jakąś wartość w jego życiu, że gdy tylko postanowi zatrzymać się na dłużej w Wielkim Jabłku, musi u niego wystąpić, choćby nie wiem co. Zdziwiła się, że mówił na serio. Więc kiedy zatelefonowała, przygotowana w pełni na białe kłamstwo, roześmiała się głośno, słysząc w słuchawce: To co, zatańczysz u mnie w końcu?
    Ależ oczywiście, że zatańczy. Zakręci się tam, gdzie powinna, a potem zrobi piruet, umknie komuś z drogi, podskoczy, obróci się… Oby tylko się nie potknęła i nie upadła, bo kolejnego złamania nie wytrzyma.
    I nie chodziło tylko o balet.
    Wynajęła najlepszy apartament w hotelu w centrum miasta, dokładnie ten penthouse, który był jej dobrze znany. Z przykrością zauważyła, że zmienili wystrój, ale może to dobrze, bo nie była do końca pewna, jakie emocje jej potowarzyszą, gdy mózg wysnuje wspomnienia z każdego kąta i zakamarka pomieszczeń, w których była niegdyś tak szczęśliwa. Czyją widmową postać sobie urodzi — chociaż to akurat było kłamstwo, bo bardzo dobrze wiedziała.

    (332) 555-2468 13:28
    have any time tonight?
    gooood, i forgot how i love NY

    (332) 555-2468 13:29
    lets go for a drink, my treat
    empire, 9pm??

    Spoglądała na wiadomości przez dłuższą chwilę z kamiennym wyrazem twarzy. Choć w oczach widoczna była tylko pustka, przez głowę przelatywało tysiąc scenariuszy tego, co mogło się wydarzyć: tego, czego chciała, tego, czego nie chciała… i tego, o czym marzyła najgoręcej. Wciągnęła powietrze ze świstem, gdy tylko ujrzała krótki napis: Read, a potem tak niefortunnie odłożyła telefon, że z głuchym trzaskiem potoczył się po parkiecie salonu.

    yours, R.

    OdpowiedzUsuń
  4. (332) 555-2468 13:50
    let’s do it the old way
    i’ll pick you up

    (332) 555-2468 14:07
    dress nicely for me

    To nie było do niej podobne; cały ten stres. Wiedziała jednak, że gdy tylko jej spojrzenie padnie na Kanchanę, zdenerwowanie odejdzie w zapomnienie, bo przeżywała to już niezliczoną ilość razy. Była tancerką, bardzo dobrą tancerką, scena stała się jej drugim domem, niemniej do tej pory na kilka sekund przed rozsunięciem kurtyny ogarniała ją przemożna trema. Znikała jednak po postawieniu pierwszego pewnego kroku, i tak miało być tym razem.
    Szykowała się starannie, w pełni przemyślanie. Znała gust, w który musiała się wstrzelić — wiedziała, których perfum użyć, jakie wybrać dodatki, co miała na sobie kiedyś, gdy drobne dłonie spieszyły się, by ją pozbawić ubrań. Wchodząc na tylne siedzenie limuzyny, uśmiechnęła się do własnego odbicia, bo miała pewność, że jej starania nie pójdą na marne.
    Nigdy nie była mściwa, nie tak. To nie leżało w jej naturze, po prostu, nie była taka. Porażek nie przyjmowała personalnie, nie kładła ich na karb ego, szybko wylizywała się z drobnych starć, a nawet gdy umiała wskazać winnego, raczej żałowała go, nie czując potrzeby, by ich czegoś nauczyć. Ale teraz nie chodziło tylko o zemstę, nawet jeśli w kółko to samej sobie powtarzała — pragnęła coś udowodnić i, choć nie przyznałaby tego na głos, uratować.
    Nie rozstały się. Nie mogły, bo nigdy nie były razem. To, co się między nimi wydarzyło, pozostało w sferze niedomówień. Było dobrą zabawą, na początku z pewnością wyśmienitą dla obu stron. Zaczepki, flirty, wspólne spędzanie czasu, cokolwiek, co pozwalało Ryujin na to, by nawijać Chani na mały paluszek, czekając aż ta nie wytrzyma i pęknie. Aż jej oczy zapłoną z pożądania. Aby móc tam być, przyjść z pomocą. Ulżyć cierpieniu.
    Ale coś, co rozpoczęło się jako nic nieznaczące pragnienie, wkrótce zaczęło trawić Ryujin od środka, tym bardziej, że poznała prawdę o złudnym życiu Chani. O nieszczęściu, o pustych słowach, o samotności. I zapragnęła nie tylko przyjaźni. Nie tylko wyrwanych z codzienności pocałunków, ulotnych chwil, krótkich momentów szczęścia. Chciała tam być już zawsze, chciała ją mieć na własność, cała dla siebie.
    Urodzona zwyciężczyni, nie lubiła się dzielić.
    Please break up with your boyfriend because it's kind of embarrassing to say it with my head between your legs.
    — Spóźniłaś się — powiedziała na powitanie, palcem zsuwając okulary połówki z czerwonymi szkłami, gdy tylko drzwi od limuzyny otworzyły się na prywatnym parkingu w apartamentowcu Kanchany. Jak się spodziewała, nawet jej głos nie zadrżał, choć jeszcze chwilę temu żołądek podszedł jej do gardła, kiedy w oddali oczy dojrzały kobiecą sylwetkę.
    Zaraz potem roześmiała się szczerze; jej głos był dosyć niski, ochrypły. Husky voice, jak mówili.
    Musiała wstrzymać oddech, gdy Chani wsiadła do środka, bo mimo wszystko nie ufała sobie w pełni, a przynajmniej swojej reakcji. Nie było tak źle. Może dlatego, że nigdy nie zapomniała tego, jak wyglądała, może dlatego, że cyklicznie podglądała ją wszędzie, gdzie się tylko dało. Może, bo po prostu była świadoma jej piękna.
    Plan był prosty, mieścił się dokładnie w jednym zdaniu. Udawać, jakby ostatni raz widziały się wczoraj.
    Więc kiedy dziewczyna usiadła, Ryujin nie wahała się ani chwili. Odgrywała swoją rolę. Przez chwilę jeszcze uśmiechała się promiennie, z głową podpartą o wyciągnięte ramię, a potem pochyliła się, by musnąć usta Chani swoimi, powoli, delikatnie, ale na tyle szybko, by nie miała szansy zareagować. Serce wypełniło złudne szczęście, bo działało niezależnie od rozumu, a tylko on był świadomy prawdy.
    Odsunęła się jedynie na milimetry, wzrok podążył z ust niespiesznie w górę, by zatrzymać się na czarnych tęczówkach, teraz rozszerzonych.
    — Tęskniłaś, Chani?

    naughty R.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ryujin roześmiała się mimowolnie prosto w usta Kanchany i zrobiła dokładnie to, czego nie powinna — poddała się słowom, które wprawiały jej serce w niezdrowe drganie, a przez co na krótki moment zzuła z siebie maskę, wychodząc z roli. Po prostu zatraciła się w tej przyjemności i nawet udało jej się zapomnieć, zgubiona gdzieś w brzmieniu jej głosu, o własnym złamanym sercu. Ale na szczęście trwało to tylko chwilę, dokładnie te kilka sekund, w trakcie których zdążył się jej wyrwać cichy chichot.
    Będzie ostrożniejsza następnym razem — musi być.
    — To dobrze — szepnęła miękko, delikatnym ruchem sięgając do jej twarzy. Sunęła palcem wskazującym po linii jej żuchwy, powoli, a jej wzrok badał uważnie każdy skrawek skóry, jakby próbowała się doszukać najmniejszej zmiany, jakiejkolwiek różnicy, która zaszła od czasu, kiedy się ostatnio widziały. Nawet głupia zmarszczka mimiczna czy pieprzyk wprawiłby ją w zdenerwowanie. Ale nie było różnicy. — Ja też za tobą tęskniłam.
    Codziennie, nieustannie, ale o tym nie mogła jej powiedzieć. Nie, kiedy miała pewność, że była dla niej tylko skrawkiem życia, nawet nie częścią, ale drobnym elementem, po którego sięgała, by przypomnieć sobie, że wciąż potrafiła oddychać pełną piersią. Nie mogła jej powiedzieć o nieprzespanych nocach, o tych, podczas których sięgała po cokolwiek, co było dostępne, aby przynieść głowie ukojenie — zapomnienie — albo o tych najgorszych, w miarę szczęśliwych, ponieważ po krótkiej radości zawsze przychodziła świadomość, że wszystko dalej jest takie, jakie być nie powinno.
    — Do Empire — poleciła kierowcy, prostując się w końcu. Dopiero potem opuściła rękę, ale zrobiła to wyjątkowo niechętnie, a Kanchana jej w tym wcale nie pomagała, patrząc się na nią… No właśnie, jak? Co kryło się za tym spojrzeniem, Ryujin nie potrafiła odgadnąć jeszcze wtedy, gdy rozmawiały ze sobą godzinami, i to prawie codziennie. W niektórych momentach pozwalała sobie myśleć, że idzie za tym jakieś głębsze uczucie, przeważnie przekonywała samą siebie, że to oznaka przynajmniej mocnej sympatii, a w tych złych, że to po prostu… nic, jej własne wyobrażenia.
    Sięgnęła ręką do małej lodówki, by po pierwsze uwolnić się na przynajmniej moment od ciemnych tęczówek brunetki, a po drugie, aby wyciągnąć z niej butelkę już odpowiednio schłodzonego szampana i dwa kieliszki.
    — Okej, masz mi wiele do opowiedzenia, szczególnie o tym, czego nie dało się wyczytać z People — zmarszczyła nosek, uśmiechając się kwaśno; robiąc to, miała na myśli wszystkie artykuły wyssane z palca — ale zanim do tego przejdziemy, chyba musimy wznieść toast, prawda?
    Rozległ się huk, gdy korek odleciał w górę, z odrobinę większą siłą, niż Ryujin miała w planach. I po raz kolejny się zapomniała, gdy tym razem śmiała się głośno, zupełnie szczerze, tak jak dawniej, a przynajmniej jedna trzecia butelki wylądowała na podłodze limuzyny i na jej nogach. Nie przejmując się tym jednak, napełniła oba kieliszki zdecydowanie bardziej, niż wymagała tego etykieta, bo do pełna, po czym przekazała jednego z nich w ręce Kanchany.
    Chani-i-i — mruknęła słodkim tonem, przeciągając samogłoski. Gdy powróciła na swoje poprzednie miejsce, jej oczy błyszczały. Uśmiechnęła się szeroko. — Szczere gratulacje z okazji rychłego ślubu, kochana. Jestem naprawdę szczęśliwa, że wszystko sobie poukładaliście... Wasze zdrowie!
    To był jej popis umiejętności zawodowych, a przynajmniej musiał być. Chyba nawet żałowała, że nikt z jej potencjalnych przyszłych pracodawców nie mógł usłyszeć, z jakim stalowym spokojem wypowiadała słowa, które rozdzierały jej serce, do osoby, którą kochała bardziej od kogokolwiek innego. Wychyliła kieliszek bez wahania, a szczypanie bąbelków i gorycz alkoholu w gardle powitała z radością, bo gdyby nie to, miałaby wielkie szanse, by się zwyczajnie zrzygać.

    złośnica R.

    OdpowiedzUsuń
  6. Miała szczerą nadzieję, że nienawiść, którą właśnie poczuła, nie odbijała się w jej oczach.
    — Z przyjemnością — powiedziała krótko, chichocząc jednak dzielnie, zupełnie tak, jakby ogień wściekłości nie trawił właśnie jej klatki piersiowej. Upiła jeszcze jednego łyka szampana, a potem odstawiła kieliszek, by ukryć za plecami dłonie, które zaczęły niebezpiecznie drżeć pod wpływem dotyku dłoni dziewczyny na jej udzie. — Ale gdzie konkretnie? W pierwszym rzędzie czy przy ołtarzu?
    Drobne uczucie zadowolenia rozlało się po jej ciele, na chwilę tłumiąc wszystko inne, gdy karmiła ego wyrzutami zamkniętymi w rozbawionych, lekkich słowach. Bacznym okiem przyglądała się Kanchanie, ciekawa tego, jak ta zareaguje — czy będzie dalej udawała razem z nią, że cokolwiek, co się między nimi zadziało, nie miało żadnego znaczenia, czy w końcu zdradzi się ze swoimi prawdziwymi uczuciami? Co prawda, Ryujin nigdy nie liczyła na wielką miłość z jej strony — a przynajmniej tego od niej nie wymagała — ale wiedziała, że zajmowała w jej sercu jakieś miejsce, i nie umiała znieść bycia małym, niepewnym sekrecikiem. Była egoistką; chciała ją tylko dla siebie. Jedynie w naprawdę gorszych chwilach próbowała wmówić sobie, że była tylko odskocznią, beztroską zabawą, szczególnie podczas nocy pełnych frustracji, kiedy oglądała promiennie i sztucznie uśmiechniętą Chani na zdjęciach z prasy.
    — Żartuję sobie, Chani — dodała w końcu, przykrywając dłoń dziewczyny swoją. Jej głos spoważniał momentalnie, tak samo jak spojrzenie. — Chciałabym, żebyśmy zapomniały o tym, co się wcześniej stało, hm? I żeby po prostu było dokładnie tak jak dawniej? — Przygryzła dolną wargę, a na jej twarzy wymalował się wyraz oczekiwania, choć nieszczery, bo nie zakładała porażki swojego planu. Jeśli była czegokolwiek pewna, to na pewno tego, że w życiu uczuciowym brunetki nie zmieniło się zupełnie nic, niezależnie od tego, co mówiła lub o czym pisały media. Nie wierzyła, czy istniało coś, co byłoby w stanie wpłynąć na jej narzeczonego lub, jak go lubiła nazywać, tego parszywego i głupiego chuja. Potrzebowała jej.
    Ile razy była za to na nią wściekła, nie umiałaby zliczyć. Postępowanie Kanchany było tak obce jej własnym przekonaniom, że nawet gdy wysłuchiwała jej tłumaczeń, większość z tych słów do niej zwyczajnie nie docierała. Nie rozumiała, jak można dobrowolnie skazywać się na nieszczęście. Bo tak naprawdę dlaczego Chani stawiała swój własny los niżej od… No właśnie, niżej czego? Kariery, bezpieczeństwa, rodziny? Ryujin nie żyła dla innych, tylko dla siebie.
    — Zgódź się. — Uśmiechnęła się słodko, pochylając odrobinę głowę.

    R. 💩

    OdpowiedzUsuń
  7. Żołądek ponownie podjechał jej do gardła, gdy tak wyraźna nuta nadziei wybrzmiała w głosie Kanchany; rozpaczliwa, jakby od czasu, gdy się ostatnio widziały, sięgała po nią nie raz i nie dwa. Skręciło ją do tego stopnia, że nie zdołała powstrzymać grymasu niezadowolenia, który wypłynął na jej twarz całkowicie niezależnie od jej woli. Przez krótką chwilę jej ciało zalały zimne wyrzuty sumienia, dreszcz przechodzący od czubka głowy aż po same palce, jakby w każdej komórce musiała czuć, że popełniała właśnie wielki błąd, a na końcu tej drogi czekała ją jedynie gorzka satysfakcja skrzywdzenia osoby, którą kochała. Bo jak bardzo jej Chani musiała być nieszczęśliwa, że w tak łatwy i prosty do odszyfrowania sposób się przed nią właśnie odsłaniała, dosłownie oddając jak na tacy?
    — Oczywiście, że tak — odpowiedziała szybko. I tym razem całkowicie szczerze.
    W tej chwili, patrząc w duże, błyszczące i ufne oczy Kanchany, oddałaby wszystko, żeby mogły się cofnąć w czasie, by ten pieprzony dzień się nigdy nie wydarzył. Więc na parę minut pozwoliła sobie na małe oszustwo wobec jej pierwotnego planu, przekreślając wszystko, co obiecywała sobie w ciągu ostatnich paru dni — by nie poddać się emocjom. Całe życie tłumienie w sobie nerwów wychodziło jej lepiej niż śpiewająco, jednak wrzucona w prawdziwie obezwładniające uczucia, okazywała się zwyczajnie słaba. Podatna, uległa.
    Jedno ustępstwo pociągało za sobą drugie, a po pierwszej porażce ciężko jej było dalej się bronić. Kiedy więc myśli podsunęły obrazy o tym, że może tym razem uda jej się wyswobodzić Moore z sieci, którą własnoręcznie dla siebie utkała, pozwoliła im spokojnie przepływać i koić nerwy. Tylko na chwilkę, chwileczkę, lecz na tyle długą, by wypowiadane przed nią słowa brzmiały, jakby mówiła najszczerszą prawdę — bo takie właśnie były; prawdziwe.
    — Oczywiście, że może być. — Tym razem mówiła zdecydowanie pewniej.
    A może część niej tak naprawdę również karmiła się głupią nadzieją? Przysłaniając prawdziwe intencje pod przykrywką mizernego planu, dążyła mimowolnie do tego, by kolejny raz, ten absolutnie ostatni raz, spróbować. Zawalczyć, nie poddać się tak łatwo, nie unieść zbędną dumą, tylko zgodnie z życiowym przyzwyczajeniem sięgnąć po co, co jej się należało, i co było, praktycznie od samego początku, po prostu jej.
    Sięgnęła ręką do twarzy dziewczyny i powoli musnęła opuszkami jej policzek, kciukiem przesuwając po pociągniętych szminką wargach. Serce niebezpiecznie szybko tłukło jej w piersi, gdy wzrok dzielnie pokonywał drogę do oczu dziewczyny.
    — Wróciłam dla ciebie, Chani. I nie wracam z powrotem.

    troszkę broken inside R.

    OdpowiedzUsuń
  8. Musiała przypomnieć sobie, z jakim zamiarem pojawiła się pod apartamentem Kanchany, bo była w tym momencie niebezpiecznie blisko, bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, by rzucić cały ten misterny plan w kąt (odaut.: w pizdu). Nie mogła zapanować nad ciepłem rozchodzącym się powoli w ciele, tym słodkim uczuciem, które pojawiało się wtedy, gdy patrzyła w duże, roziskrzone oczy dziewczyny i uświadamiała sobie, jak bardzo ją kochała. Za wszystko. Za te dobre cechy, za złe, za każdą emocję, którą potrafiła ją uraczyć, za złość i irytację, za czułe słowa i delikatny dotyk jej ust. Za godziny słuchania o nowych rolach, za dziwne pasje i jeszcze gorsze pomysły, za poczucie humoru — które nazywała wątpliwym — za błyskotliwość, nieśmiałość i śmiałość. Za jej głos, który szeptał do niej wieczorami, a krzyczał nocami. Za to, co potrafiła z nią zrobić jednym spojrzeniem. Nikt nie umiał jej złamać tak łatwo — tylko Chani.
    — Chyba tak — powiedziała cicho. Przygryzła dolną wargę, ale nie zdołała powstrzymać kącików ust, które mimowolnie rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Nagle spojrzenie w oczy Kanchany zaczęło jej ciążyć, tak samo jak niewielka odległość między nimi, która wręcz prosiła się, aby ją ponownie zamknąć. Jeśli jeszcze wcześniej przemawiała przez nią tęsknota wyłącznie serca, tak teraz jej myśli wypełniły mniej czyste pragnienia, a głowa wertowała w szybkim tempie potencjalne warianty tej nocy; nieskończone możliwości.
    Zostawiła cię. Nie potrafiła z tobą być wtedy, nie będzie gotowa na to teraz. Nic się nie zmieniło.
    Przysunęła się jeszcze bardziej, ale powoli, wzrokiem sunąc pomiędzy ustami dziewczyny a jej ciemnymi tęczówkami, badając każdy najdrobniejszy ruch, każdą reakcję na jej działanie. Dłoń z ręki Kanchany powędrowała na jej talię szybkim i pewnym ruchem, druga mało delikatnie wsunęła się w ciemne włosy, by potem się zacisnąć, automatycznie sprawiając, że podbródek dziewczyny uniósł się odrobinę.
    — Ale musisz mi coś obiecać — wyszeptała cicho, pochylając głowę, by zostawić drobne pocałunki na jej szyi. Powolnie, denerwująco powolnie, bo właśnie o narodziny palącej frustracji przecież jej chodziło. — Szczerość. Tylko to. A ja obiecam, że nie będę cię już prosić o to, co wcześniej.
    Zatracanie się w przyjemności zaskakująco pomagało pchać plan do przodu, może dlatego, że mniej skupiała się na własnych emocjach, a bardziej na zaspokojeniu pragnień czysto fizycznych. Nagle wyklarował się w jej głowie, a motywacja wróciła ze zdwojoną siłą, gdy usta nieprzerwanie muskały delikatną skórę szyi Kanchany. Przez plecy przeszedł jej dreszcz, z rodzaju tych miłych; obietnica tego, co miało nastąpić.
    — Chani?
    Limuzyna zatrzymała się jednak, ale Ryujin wcale ten fakt nie przeszkadzał. Skoro wiedziała już, za jakie sztuczki powinna się zabrać, by nie pogubić we własnych uczuciach, była dużo spokojniejsza. Atmosfera głośnego klubu, alkohol, a przede wszystkim loża vipowska, która na nich czekała, miała jej to wszystko jedynie ułatwić. Poza tym miejsce, do którego miały się udać, stanowiło sporą część ich historii, więc liczyła na to, że głowa, wiodąca się przyzwyczajeniem, odegra jeden ze scenariuszy z przeszłości.
    Musiała tylko przestać się łudzić.

    R.

    OdpowiedzUsuń
  9. — Mówisz tak, jakbym kiedykolwiek ci tego odmawiała — powiedziała z uśmiechem, ściągając brwi, jednocześnie bezwiednie, po prostu z przyzwyczajenia, układając rękę za plecami dziewczyny. — Bardzo proszę, Moore, stawiaj kolejkę. Tobie nie odmówię.
    To był ich ulubiony klub nie bez powodu, bo jeszcze w czasach studenckich stał pomiędzy ich apartamentami, praktycznie w połowie drogi. Tak samo jak hotel tuż obok, do którego po uiszczeniu odpowiedniej opłaty mogły dostać się tylnym wejściem, dokładnie tymi samymi drogami, którymi podążały gwiazdy wielkiego formatu, kryjące się przed hordami fanów lub paparazzi. Wszystko jednak miało swoją cenę, nawet, a może szczególnie, portierzy i odźwierni najbardziej luksusowych hoteli w Nowym Jorku.
    Klub był głośny, a atmosfera skutkowała tym, że mimowolny entuzjazm pojawił się w głowie Ryujin, zupełnie tak, jakby ta noc miała się skończyć dla niej szczęśliwie. Jednak kolorowe, fioletowo-niebieskie światła, mruczący tembr basu, który wybijał rytm w środku jej klatki piersiowej, perspektywa tego, że alkohol zaszumi jej w głowie i wprowadzi choć odrobinę swobody… to wszystko sprawiało, że nie umiała zatrzymać w sobie iskry radości. Dopiero kiedy przeszły w stronę barów, a jej wzrok padł na twarz jednego z jej dawnych i bliskich przyjaciół, uświadomiła sobie, że nie miała się z czego cieszyć. Że faktycznie odgrywała scenariusz przeszłości, ale on pozostał tam, gdzie miał — w tyle. A teraz miała napisać coś innego.
    — Tommy?! — zawołała, unosząc dłoń, a jej usta rozszerzyły się w szczerym uśmiechu. Nie grała, bo nie musiała, naprawdę lubiła tego chłopaka. Jak jeden z wielu studentów Julliarda, przybył do Wielkiego Jabłka z marzeniami o karierze, a życie po prostu brutalnie się z nim obeszło, z roku na rok coraz bardziej okradając go z wiary we własne możliwości. Dalej próbował, choć raczej było to ostatnie tchnienie. I pewnie dlatego tak ochoczo zgodził się, by obrać rolę jednego z aktorów dzisiejszej nocy — było coś, czego potrzebował każdy artysta, by spełnić się w swoim fachu i oddać w pełni sztuce, nie zaprzątając sobie głowy wszystkim wokół.
    Pieniędzy.
    — To, co zawsze dla nas — powiedziała, gdy już przecisnęła się przez tłum ludzi, nie zważając na ciche głosy sprzeciwu pojawiające się z jednej lub drugiej strony. Odwróciła się w stronę Chani na chwilkę, by posłać jej teatralnie złośliwe spojrzenie. — Kanchana stawia. Całą noc. Po prostu wrzucajcie do jej rachunku wszystko, o co poproszę. Ooo — zmrużyła oczy — nie, zrób nam dwa najbardziej kosztowne drinki, jakie się da.
    Co do jednego mogła mieć pewność, dziewczyna na pewno nie mogła zorientować się, że coś jest na rzeczy, bo ze wszystkich dziedzin, którymi Tom mógł się zajmować w ich uczelni, wybrał właśnie aktorstwo. Prowadząc więc z nimi lekką rozmowę, nie dał po sobie poznać, że wie, cokolwiek, a powieka mu nawet nie drgnęła, gdy podając Kanchanie drinka, życzył jej miłego wieczoru. Zachowywał się tak beztrosko, że nawet Ryujin przez chwilę zwątpiła, czy aby na pewno jej plan ma jeszcze rację bytu. Kiedy jednak już odchodziły, odwróciła się w jego stronę ostatni raz. Spojrzała mu prosto w oczy, zerknęła na górę klubu w stronę miejsca, gdzie znajdowały się loże, a potem powróciła do niego wzrokiem; uśmiech zniknął na chwilę z jej twarzy. Mrugnięci, sarkastyczny uśmiech, tyle jej wystarczyło, by zrozumieć, że nadal pamiętał.
    — Wypijemy to i zabieram cię na parkiet. Muszę sprawdzić, czy nie wyszłaś z prawy, Chani — powiedziała, kręcąc odrobinę głową, a potem wychyliła kieliszek czerwonawego koktajlu i momentalnie jej twarz wykrzywił grymas. Mogła przewidzieć, że najdroższy drink oznaczał mieszankę wszystkich ciężkich alkoholi z wyższej półki. — A potem mam dla ciebie małą niespodziankę, tak, by tradycji stało się zadość… — mruknęła beztrosko do jej ucha, pochyliwszy się. Gdy w końcu się wyprostowała, jej oczy błyszczały.
    I nie wiedziała dlaczego — czy z radości, satysfakcji, pragnienia zemsty, czy po prostu ze smutku.

    pijaczka R. ✨

    OdpowiedzUsuń
  10. — Przestań, jesteś tu ze mną w końcu, co? Nie potrzebuję większych niespodzianek, ta wystarczy — powiedziała, pochylając się nad uchem dziewczyny, jednocześnie pozwalając się prowadzić przez tłum ludzi na sam środek parkietu. — Ale tak — dodała przekornie — jest kilka sposobów na to, byś mi to wynagrodziła. Wybierz mądrze.
    Nie mogła sobie na zbyt wiele pozwolić, znajdując się wśród innych osób w klubie, choć nie było to aż tak trudne do zrobienia; nie dałaby rady zliczyć, ile razy wcześniej musiała bez mrugnięcia okiem odegrać rolę koleżanki Kanchany. Bolało kiedyś, ale nie teraz, przy czym ich słodki, kobiecy światek ułatwiał sprawę, bo był zwyczajnie dużo bardziej kruchy, a granice zatarte. Bez problemu więc mogła się uraczyć dotykiem dłoni na jej talii, zbliżeniem twarzy do jej, gdy usta wyśpiewywały krótkie fragmenty piosenek czy bezwstydnymi spojrzeniami posyłanymi w stronę ciała odzianego w krótką, czarną sukienkę. Czy Chani wybrała ją specjalnie dla niej? Na pewno.
    I tylko kilka razy pozwoliła sobie zapomnieć. Gdy łapała ją za dłoń, obracając tak, by na krótką chwilę móc przylgnąć do jej pleców, czując zapach perfum, od których kłuło ją w sercu, i wiedziała, że jest dokładnie tam, gdzie powinna być. Blisko, tuż obok, trzymając ją prawie w swoich ramionach, chroniąc przed całym światem, który chciał jej ją odebrać. W głośnym klubie, chichotając do siebie i co jakiś czas posyłając sobie rozbawione spojrzenia, wśród niebiesko-fioletowych świateł, wdychając drapiący w gardło dym, potykając się i wpadając na tańczący tłum wokół — były tam tylko one, we dwie. Nikt więcej, bo nikt inny się nie liczył.
    Za każdym razem jednak szybko sobie przypominała, szczególnie w momentach, gdy uwagę Kanchany choćby na sekundę przykuwało coś innego, niż ona sama. Dopisywała sobie od razu całą listę powodów, co — a raczej kto — mogło być powodem minimalnego niepokoju dziewczyny, a każdy z nich dokładał kolejną cegiełkę do upragnionej złości. Bo tylko wściekłość mogła sprawić, by do końca pozbyła się skrupułów. Gdyby dalej trwała na krawędzi, po części poddając się sentymentom, po części pustce w sercu, miałaby dużą szansę, by w finalnym momencie się wycofać i nie zrobić tego ostatniego kroku.
    — Nie powiedziałam ci tego wcześniej, bo nie sądziłam, że muszę. Ale w razie, gdybyś zapomniała… — mruknęła prosto do jej ucha, uśmiechając się przy tym szeroko. Dłoń na powrót znalazła swoje miejsce na talii dziewczyny, ale tylko na chwilę, przelotnie, delikatnie, dokładnie nie tak, jak Ryujin lubiła najbardziej. — Pięknie wyglądasz, Chani — dodała ciszej.
    Jedna piosenka, druga, trzecia, drink, czwarta, piąta. Zaczynało jej się kręcić w głowie, ale nie wiedziała już, czy to był wynik alkoholu, ogłupiających świateł, trawiących ją od środka uczuć czy może samej Kanchany. Musiała w końcu przejść do następnego etapu, finalnego, który miał nie tylko odwrócić do góry nogami ich relację — o ile cokolwiek, co z niej miało pozostać, mogło jeszcze nosić taką nazwę — ale odmienić całe życie dziewczyny, już na zawsze.
    Część niej, ta zdecydowanie gorsza, nie mogła się doczekać.

    R.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ryujin nie była romantyczką, a przynajmniej się za nią nie uważała. Zawsze twierdziła, że brak jej odpowiedniej wrażliwości, aby okazywać uczucia w sposób nieoczywisty i delikatny. Sztuki nie rozumiała i w kompletnie pozbawiony wstydu sposób wyrażała swoje opinie, a choć znała przynajmniej tuzin wierszy na pamięć, wykorzystywała je tylko w jednym celu — by recytować je szeptem do ucha, gdy wietrznym wieczorem wtulała się w cudzy prochowiec, alkohol kwitł rumieńcami na jej policzkach, a wzrok ćmiło pożądanie. Były zaledwie dodatkiem do pięknej twarzy i tak naprawdę nie różniły się niczym od któregokolwiek elementu jej garderoby.
    Nawet w pracy nie ukrywała, że czasem wydawało jej się, jakby była jedyną osobą ślepą na to, co wszyscy wokół zdają się wiedzieć. Nie przeszkadzało jej to jednak wcale, bo uważała swoje ciało za fragment sceny, rekwizyt w rękach reżysera, który miał po prostu wykonać swoją pracę, a to do widza należała rola czytającego drugie dno każdego jej ruchu.
    Nie umiałaby pokazać w zawoalowany sposób Kanchanie, że ją kocha, choćby bardzo chciała. Nawet gdyby rzeczywiście spotkały się dzisiaj po to, żeby wyrwać dla siebie cząstkę szczęścia na krótką chwilę, nie wiedziałaby, jak jej to pokazać i jak ubrać w słowa, zdobyć się na romantyczny gest. Wszystkie te rzeczy przyprawiały ją o zawrót głowy, a w najgorszym wypadku wywoływały prześmiewczy śmiech — były zbyt pompatyczne dla jej prostego i pragmatycznego serca.
    Niema zgoda i obecność były więc testamentem jej miłości. Przyzwolenie, by znaleźć się tam, gdzie trzeba, bez wyjątku i za każdym razem, bez cienia irytacji. Siedzenie cicho, zwłaszcza wtedy, gdy chciała krzyczeć. Uprzejmie wymieniane uśmiechy na wystawnych bankietach, gdy widziała dziewczynę, swoją dziewczynę, w ramionach kogoś innego, kto był ostatnią osobą, która na nią zasługiwała. Lubiła tak sobie tłumaczyć własną zazdrość, choć prawdę mówiąc, w jej oczach istniała tylko jedna osoba godna objęcia drobnej sylwetki Kanchany, gdy ta przechodziła w długich sukniach marmurowymi korytarzami luksusowych sal balowych — ona sama.
    — Już gotowa? — zapytała, marszcząc nos z udawanym niezadowoleniem. — Ale nie spodziewaj się wielu atrakcji, Moore. Jest jedna rzecz, którą mogę ci dać, bo tylko ona jest poza twoim zasięgiem.
    Siebie. Nie chciała, żeby miało to tak szorstki wydźwięk, to miał być głupi żart bijący do nieograniczonych możliwości, które dziewczyna aktualnie posiadała. Szybko uderzyła w nią nuta szczerości we własnym głosie, więc odwróciła momentalnie głowę w stronę loży, a gdy ponownie spojrzała na Kanchanę, promienny uśmiech znów gościł na jej twarzy.
    — Powiem ci, jak zrobimy — mruknęła cicho, nachyliwszy się nad brunetką. Powoli wsunęła pasmo włosów za jej ucho, opuszkami palców sunąc w dół, aż dłoń spoczęła na jej szyi. — Ja pójdę od razu na górę, wiesz gdzie. I poczekam, aż do mnie dołączysz.
    Aż upewnisz się, że zatrzesz za sobą ślady i nikt nie podejrzewa, że właśnie zdradzasz swojego narzeczonego.
    — Tylko nie każ mi długo na siebie czekać.
    To był najmniej przemyślany element jej planu. Wiedziała, że istniało prawdopodobieństwo, że Kanchana mogła stchórzyć albo, co gorsza, pomyśleć, że powinna zrobić dokładnie to, co podpowiadał jej zdrowy rozsądek. Odwrócić się, wyjść i ją zostawić. Więc gdy dziesięć minut później zamknęły się za nią drzwi prywatnej loży, usiadła na skórzanej kanapie, próbując uspokoić oddech i szarpiące nią wewnętrznie nerwy. Jakaś słaba cząstka w jej sercu miała nadzieję, że Chani naprawdę nie przyjdzie — nie czekało na nią tutaj w końcu nic dobrego.

    i shall destroy you, Chani

    OdpowiedzUsuń
  12. Zostawi cię, Ryujin. Na pewno. Gdy pierwsze promienie słońca będą zalewać powoli Nowy Jork, zwiastując nadejście jutra, Kanchana wsiądzie do taksówki, by przedostać się parę przecznic stąd, prosto w ramiona swojego narzeczonego, przyszłego męża. I czasem zaśmieje się do jego ucha, powtarzając jakiś głupi żart, czasem zarumieni się pod wpływem jego spojrzenia czy szczerego komplementu, bo mimo wszystko żyli razem od lat i nie istniało prawdopodobieństwo, że zawsze byli nieszczęśliwi, o każdej godzinie i o każdej minucie.
    Jesteś dla niej tylko odskocznią i małym sekretem, zawsze byłaś tylko tym, niczym więcej jak ulotną, cielesną przyjemnością. I musisz być, masz uwierzyć, że jesteś, żeby skończyć to, co zaczęłaś.

    — Wybaczysz, że zdążyłam już otworzyć szampana? — powiedziała, podnosząc się powoli z miejsca i odkładając pusty kieliszek na niski, szklany stolik, gdy tylko drzwi prywatnej loży zamknęły się za brunetką.
    Przyszła.
    Ryujin miała ochotę krzyczeć, śmiać się i płakać; ze szczęścia i nieszczęścia. Patrzenie w twarz Chani wywoływało ból, palące uczucie pustki gdzieś w okolicach żołądka, bo wiedziała przecież bardzo dobrze, do jakich szkód już niedługo się przyczyni. Miała świadomość, jakie dylematy targały dziewczyną od środka, bo słyszała o nich przecież wiele razy, i mimo wszystko nigdy nie negowała ich ciężaru — niemniej dla niej Kanchana zawsze na szali stała wyżej niż jakiekolwiek nieprzyjemności. Nawet te, które przekreśliłyby jej rzeczywistość na dobre.
    Łatwowierność i słodycz dziewczyny wszystko jej tylko utrudniały — gdyby była bezwzględna i wyrachowana, dawała jej wyraźnie do zrozumienia, że traktuje to spotkanie jako coś, co było kompletnie nieważne, a przede wszystkim nie patrzyła na nią z takim szczerą tęsknotą, byłoby jej dużo łatwiej zrobić ten pierwszy krok, a przynajmniej bez tylu wątpliwości. Wyrzuty sumienia już zaczynały ją trawić, podczas kiedy mózg wysnuwał domysły tego, jak będzie wyglądać następny dzień Chani, kiedy obudzi się w swoim ogromnym łóżku w eleganckim apartamencie, a miasto będzie huczało od plotek o ich romansie.
    Niemniej ciało dalej pamiętało, tak jak chwilę wcześniej na głośnym, klubowym parkiecie, bo dłonie ponownie same odnalazły drogę na wąską talię Kanchany, tylko po to, by zaraz zsunąć się niżej, na biodra. I na tym właśnie Ryujin próbowała się skupić: na pełnych, delikatnie rozchylonych ustach, które zapraszały ją do pocałunku, na lekko rozszerzonych źrenicach, które uważnie śledziły jej twarz, na drobnym wzdrygnięciu, gdy zacisnęła palce, i na nigdy nie zadanym pytaniu, które niemo zawiało między nimi.
    — Wiesz — powiedziała w końcu cicho, przechylając odrobinę głowę w bok, jednocześnie zmniejszając między nimi dystans — w pewnym momencie myślałam już, że nie przyjdziesz.

    Ryujin

    OdpowiedzUsuń