elizabeth izzie madden
uczennica ostatniej klasy liceum; najmłodsze dziecko Salmy Preston i Roberta Maddena; wnuczka byłej gwiazdy rocka, największa fanka twórczości starszego brata, okropna złośnica i córeczka tatusia, która zawsze miała łatwiej; życiowe decyzje spędzają jej sen z powiek; miłośniczka czarnych paznokci i ogromnej ilości biżuterii; zwolenniczka wszystkiego co niezdrowe, słodkie, pikantne i nieprzyzwoite; kiedyś trenowała gimnastykę i grała na fortepianie, potem malowała, obecnie najwięcej czasu poświęca przerabianiu ubrań i zaglądaniu w te zakamarki Nowego Jorku, w które nie powinna
Elizabeth Madden w przeciwieństwie do swoich rówieśników zna umiar i nie musi zabiegać o uwagę starych facetów, bo ją tatuś kocha. Przez to zawsze miała dużo łatwiej od starszych braci, a każde pochmurne spojrzenie rodziców łagodziła swoim rozbrajającym, niewinnym uśmiechem, wielkimi, smutnymi oczami, odrobiną skruchy oraz ciasteczkami na przeprosiny, które nauczyła piec ją babcia. Nic więc dziwnego, że jest niepocieszona faktem, że teraz już to nie wystarcza, a wszyscy dookoła zaczynają wymagać od niej coraz więcej.
Do perfekcji opanowała sztukę szantażu emocjonalnego, jest zodiakalnym skorpionem i wiecznie brakuje jej nowych wrażeń, więc dostarcza ich sobie ucieczkami z domu i włóczeniem się wszędzie tam, gdzie nie powinno jej być. Ciągle jej mało i zaczyna podejrzewać, że jedyne co odziedziczyła po swoim sławnym dziadku to talent do niewierności, dlatego zawzięcie unika zobowiązań, zostawia niedokończone sprawy, znika bez słowa, a potem wraca i udaje, że nic się nie stało.
Trzeba uważać, by nie zajść jej za skórę, bo strasznie z niej pamiętliwa zołza, która nie daje drugich szans, ale wbrew pozorom jest wzorową koleżanką, która poratuje błyszczykiem albo ostatnim papierosem, pożyczy ulubione kolczyki lub buty, naprawi zamek w nowej sukience, pomoże wystroić się na randkę z wymarzonym facetem i wesprze po paskudnym rozstaniu.
Nie snuje planów, ani nie rozmawia na temat własnej przyszłości, bo Elizabeth Madden jako jedyna w swojej pełnej sukcesów rodzinie sama nie wie, czego właściwie chce. I dręczy ją to poczucie, że chociaż ma wszystko, to jednak ciągle coś jest nie tak, a ona wcale nie lubi tego, jak żyje.
________________
Izzie to wybuchowy eksperyment, ale zdecydowanie można się z nią nieźle bawić, więc wpadajcie!
Szukamy i przyjmujemy wszystko. Przyda się jej ktoś, kto choć trochę spróbuje ją poskromić.
Po godzinach można nas łapać tutaj — teatrlallek@gmail.com.
Spotted: kiss me on my open mouth, ready for you... W czwartek na koncercie V w loży VIP-owskiej E daje czadu w kusej kiecce, która odsłania zdecydowanie więcej niż powinna. Czy widzieliście kiedyś bardziej lśniące włosy? Hej, a w ogóle, co z egzaminem z łaciny? Pamiętaj, jeśli opuścisz jeszcze jedną godzinę zajęć, zostaną Ci tylko dwie opcje: powtarzanie semestru albo namówienie ojca, by zafundował Constance remont łazienek we wschodnim skrzydle. Nie żeby to była obca nam praktyka... Tylko ostrzegam.
OdpowiedzUsuńWitam na blogu!
buziaki,
plotkara 💋
Hi there little one <3
OdpowiedzUsuń[ Toż to szwagierka :D I mean, what- Coś czuję, że ta dziewczyna narobi kłopotów i wszyscy będą z nią mieli pełne ręce roboty. Gdyby Izzie kiedyś chciała wsadzić nos w sprawy brata i wybadać jego rzekomą dziewczynę (do czego wygląda mi na zdolną), jesteśmy z Orianą dostępne, chociaż coś czuję, że V. będzie próbował te dwie trzymać od siebie z daleka. Nie to, aby mieli coś do ukrycia, nie, nie... Miłego pisania! ]
OdpowiedzUsuńOriana
[ Witamy kłopotliwą panią!
OdpowiedzUsuńTo się piękna i charakterna siostra trafiła temu naszemu kumplowi... Tak trzymać! Nie mogę przejść obojętnie koło fortepianu i wszystkiego co niezdrowe, słodkie, pikantne i nieprzyzwoite ;D
Nasza dwójka z pewnością musi się znać, skoro Jackson trzyma się całkiem blisko jej braciszka. A może i znają się nie tylko dzięki temu?
Mam już u swojego chłopaka sporo wątków i z ogarnianiem zaraz zacznie się problem, ale aż żal nie zaproponować niczego, więc w razie chęci zapraszam.
Bawcie się dobrze! ]
Jackson / Maggie
Cztery miliony kobiet tylko w tym mieście, Jackson. Tylko spróbuj się na siostrę spojrzeć!
Usuń[Uroczyście przysięgamy, że będziemy knuć razem coś niedobrego. <3
OdpowiedzUsuńBędziemy się świetnie bawić i wszyscy będą nam zazdrościć. ;>
PS - Izzie jest cudowna!]
Baby how you feelin'?
Feeling good as hell
[Hej!
OdpowiedzUsuńWpadłam powiedzieć, że Izzie jest naprawdę fajna i wydaje się całkiem charakterna. Bardzo chętnie porwę ją na wątek! Czy to z Leanorą czy z Tristanem, bo odnoszę wrażenie, że zarówno z jedną, jak i drugim jakoś by się dogadała ;>
O tej godzinie słabo u mnie z pomysłami, ale i tak sądzę, że uda nam się coś wymyślić.]
Leanora Liefhebber & Tristan Bradshaw
Jeszcze przed wyjściem z taksówki na pełnych, różowych ustach pojawiła się kolejna warstwa Dior Lip Glow Oil. Kierowca zgodnie z życzeniem pasażerki zatrzymał się dokładnie przed wejściem do klubu, do którego dziś zmierzała Priscilla. Zwykle nie lubiła chodzić sama po takich miejscach i nie chodziła. Często przy swoim boku miała Tristana bądź koleżanki, jednak dziś coś w nią wstąpiło i uznała, że pójdzie sama. Po prawdzie nikt nie miał też dziś z jakiegoś powodu czasu. Była nieco ciekawa co musiało się dziać w domach bogatych dzieciaków z Upper East Side, że nikt nie miał czasu. Szczególnie na imprezę, a tych raczej nie opuszczali. Spodziewała się, że prędzej będą opuszczać rodzinne kolacje niż chwilę rozrywki. Zapłaciła kierowcy, który nieco zbyt długo gapił się w lusterko i w dekolt brunetki. Była przyzwyczajona do takich spojrzeń, niejednokrotnie sama się o nie prosiła, a jej profile w social mediach raczej dużo mówiły o tym, jakiego typu jest osobą. Wychodząc z taksówki posłała mężczyźnie uroczy uśmieszek. Nawet nie przeliczył czy dostał odpowiednią kwotę, a nie dostał. Zostawiła sobie dziesięć dolców, będąc po prostu ciekawą czy zwróci uwagę czy jednak jej dekolt go za bardzo rozpraszał. Jak się okazało był za bardzo rozpraszający. Zatrzasnęła drzwi za sobą, aby przypadkiem nie przyszło mu teraz do głowy, aby policzyć pieniądze i zorientować się, że został oszukany. Wślizgnęła się do klubu przechodząc obok ochroniarzy i czekających w kolejce ludzi. Magiczne przepustki w postaci bardzo bogatych znajomych, krótkich sukienek i wysokich szpilek robiły czasem swoje. Odgarnęła włosy na bok przechodząc między wirującymi na parkiecie parami. Udało się jej dotrzeć do baru, gdzie zamówiła martini i póki co właściwie czekała. Nie była jeszcze w imprezowym nastroju, ale dobrze wiedziała, że ten moment w końcu nadejdzie. Po dwóch kolejnych martini była już znacznie bardziej rozbawiona, znalazła nawet towarzystwo i nie czekając na kolejną kolejkę drinków ruszyła na parkiet.
OdpowiedzUsuńNie usłyszała jego imienia, nie było ono nawet dziś ważne. Trochę zatrzepotała rzęsami, rzuciła parę miłych słówek i czekała na ciąg dalszy wieczoru. Nie miała w planach ani teraz, ani nigdy wcześniej, aby z niewinnej rozrywki robić coś więcej. Mimo swojej profesji, która w żaden sposób nie była uwłaczająca, była wierną partnerką. O ile tak można było nazwać dziwną relację, w której przyszło jej żyć. Niewinny flirt z młodymi mężczyznami, którzy nie potrafili spoglądać jej w oczy nie był niczym złym, wyciągnięcie paru drinków od nich nie było niczym złym. Sami się właściwie o to prosili, gdy niczym naiwne szczeniaki biegali za dziewczynami wyraźnie licząc na coś więcej. Tymczasowy partner Priscilli myślał najwyraźniej podobnie. Bo choć tańczył znakomicie, nie deptał jej po nowych szpilkach to jego dłonie coraz śmielej muskały ciało brunetki. Dopiero po chwili zaczęło robić się niekomfortowo i nieprzyjemnie. Zignorował pierwsze ściągnięcie dłoni z jej ciała, kolejne również. No dobra, tak to my się nie bawimy. Coraz bardziej miała go dosyć.
— Okej — warknęła strącając jego dłonie ze swojego ciała po raz kolejny — wyjaśnijmy coś sobie. Pozwoliłam ci ze sobą zatańczyć, ale to nie znaczy, że możesz robić co ci się podoba. Trzymaj łapska przy sobie.
Jakie życie byłoby prostsze, gdyby faceci nie byli wiecznie napalonymi idiotami, którzy jedynie myślą swoim małym przyjacielem. Liczyła, że załatwiła rozmowę, a jemu się zrobi choć trochę głupio. Nie pomyślała, że mógłby złapać ją za nadgarstek i do siebie przyciągać.
— To może po prostu sobie ciebie kupię, hm? A właściwie to już kupiłem, nie udawaj takiej cnotki. Pewnie każdemu dajesz, co nie? To czemu nie mi?
Były momenty, kiedy żałowała wybranego zawodu. To był jeden z nich. Niektórym się wydawało, że z miesięczną subskrypcją mogą wszystko. Spróbowała wyrwać dłoń z jego uścisku, ale był zbyt mocny, a ona zbyt drobna w porównaniu do niego.
Izzie, how I hate those guys
[Cześć!
OdpowiedzUsuńJak tylko zobaczyłam, że bierzesz tę panią na wizerunek, to czekałam z niecierpliwością, haha :D nie wiem, czy znamy ją z tego samego miejsca, ale może po zawitaniu na moment do karty Heather wszystko się wyklaruje... :D
Uwielbiam to imię <3 Chyba mi tak wpadło w oko za czasów "Skinsów" (czy tylko ja jestem taka stara, że pamiętam ten serial?).
Z jednej strony nie lubię jej za te emocjonalne szantaże, ale skoro przyjaciółka z niej dobra, to... może ma tak trochę wybaczone, haha xd No i może powinna iść w kierunku mody? Skoro przerabia ubrania, koleguje się z biżuterią... no nic, nie znam się :D
Życzę Ci udanej zabawy na blogu z tą panią! Wpadajcie w kłopoty, ale takie, z których będzie można wyjść bez większych uszczerbków na zdrowiu! Dużo wątków, weny i czasu na pisanie! :D]
Heather
[Hej, hej, wreszcie przychodzę się przywitać! <3 Izzie to może i eksperymencik, ale od razu widać, że bardzo udany. Wizerunek dobrałaś chyba idealnie, te zdjęcia świetnie pasują do tego, co opisano w karcie — córeczka tatusia, ale taka z pazurem. Charakterna dziewczyna, myślę, że to łączy i ją, i Jolene, więc jeśli będziesz mieć ochotę na wątek, to jak najbardziej zapraszam! ;)]
OdpowiedzUsuńJolene
[Dziękujemy za tyle przemiłych słów u Heather <3 bardzo ładnie to napisałaś o tych marzeniach <3 tak, dziewczyna je ma i bardzo chce je spełnić :D
OdpowiedzUsuńI szkoda, że nie z tego samego, bo nie mam komu marudzić, haha :D
Dziewczyny gdzieś tam mogły kiedyś razem wyskoczyć, chociaż do imprezowej laski to Heather bardzo, bardzo daleko :D ale jeśli masz chęci, to można nad czymś pomyśleć :)]
Heather
[ Pomysł z nieciekawą domówką bardzo mi się podoba! Nagnę dobę i jakoś będę ogarniać odpisy dla was :D
OdpowiedzUsuńTo będzie ciekawe, zatrzasnąć się z kimś w łazience, myślę że pewnie nikt specjalnie nie będzie się do nich dobijał myśląc, że może to specjalnie zrobili. Wyłażenie przez okno również brzmi ciekawie, już widzę jak będą się podsadzać i podciągać żeby wyleźć na zewnątrz xD
Co do znania, może niech się po prostu kojarzą? Jacksonowi może świtać coś w łepetynie, że skądś ją kojarzy, ale z początku nie będzie mógł powiązać faktów i dopiero z rozmowy wyniknie, że hej to siostra Vincenta. Jeśli sobie coś wciągnie w łazience to będzie bardziej skory, by dalej gdzieś z nią się poszwędać, jeśli nie to podejrzewam, że będzie solidarny z kumplem i odprowadzi siostrzyczkę do domu xD
Jeśli mogłabym uśmiechnąć się o zaczęcie to byłabym ogromnie wdzięczna <3 ]
Jackson
W przeszłości już czasami zdarzało się, że ktoś ją zaczepiał na ulicy, aby poprosić o zdjęcie czy porozmawiać. Trochę było jej z tym dziwnie, bo nie była aż taką celebrytką, a właściwie to nie uważała się za taką, ale to było całkiem miłe uczucie. Zwykle jednak to było nieszkodliwe, a nawet na swój sposób urocze. Wychodziła wieczorami często w znacznie większym gronie, więc nawet, gdy ktoś podbijał i zaczepiał to było to prędko ukrócone. Tymczasem typ nie chciał się odczepić. Rościł sobie jakieś głupie prawo do niej, bo co? Kupił parę fotek za kilka dolców i to ni by już go upoważniało do tego, aby sobie z nią robić co chce? Priscilla zdawała sobie sprawę, że to nie jest najlepszy zawód, najrozsądniejszy, ale lubiła to. Jakkolwiek to mogło brzmieć i nie puszczała się za pieniądze. Aż tak zdesperowana nie była, a w obecnych czasach praca w Internecie była całkiem prosta. Fakt faktem, trzeba było mieć sporo szczęścia, a ona go miała aż w nadmiarze. Tłumaczyła to sobie tym, że najpewniej jest jej nieco łatwiej, bo ma matkę wariatkę i ojca, który ma ją głęboko gdzieś, więc jakoś musi sobie w życiu radzić. Ciotka już jej proponowała, aby dała sobie spokój z tymi głupotami, znalazłaby jej jakąś rozsądną pracę w fundacji, gdzie pracowała. Priscilla była jednak uparta i wcale nie chciała takiej pracy. Od dziewiątej do piątej, codziennie to samo. To wręcz wydawało się jej nudne, nieco przygnębiające. Dlatego nawet jeśli miała już wybierać to wolała zostać przy swoim pomyśle na życie i nie zmieniać życia, dopóki naprawdę nie musiała. Poza tym z samego modelingu całkiem nieźle zarabiała, a to tak naprawdę był tylko dodatek, który prowadziła bardziej z ciekawości i zapełnienia jakiejś pustki w życiu.
OdpowiedzUsuńNo świetnie, po prostu świetnie. Miała coraz większa ochotę przełożyć mu torebką przez głowę, ale była za droga na takie rzeczy, miała w środku papierosy i nie chciała, aby się pogniotły, a ulubione perfumy stłukły. Musiała znaleźć jakiś inny sposób, aby zbyć gościa. Jej wieczór najprawdopodobniej właśnie dobiegł końca. Powinna złapać taksówkę i wrócić do domu, ale mimo tej sytuacji czuła się bardzo nienasycona i nie chciała jeszcze swojej imprezy kończyć. Wszystko jej jednak podpowiadało, że bezpieczniej będzie zniknąć, a nie narażać się na kolejne kłopoty.
Zamierzała się już odezwać, kiedy nagle pojawiła się obok zupełnie nieznajoma jej dziewczyna. Priscilla prędko podłapała o co jej chodzi i uśmiechnęła się w jej stronę z wdzięcznością.
— Właśnie miałam do ciebie wracać — odezwała się. Naprawdę liczyła, że ten gość się odczepi. Robił się agresywny, pewnie też już swoje wypił tego wieczoru i liczył na łatwą okazję do wykorzystania. Trafił na złą osobą, z pewnością w klubie znalazłaby się jakaś chętna. Priscilla do tych osób nie należała.
Przeklęła, gdy ją znów do siebie przyciągnął i szarpnęła, aby ją puścił, ale to właściwie niewiele dało. Wylania wina na pewno się nie spodziewała, on chyba tym bardziej. Jasna koszula mężczyzny byłą cała w winie, jak właściwie i twarz. Powstrzymała się przed roześmianiem się, nie chciała ściągać na nich dodatkowych kłopotów. Zdecydowanie teraz był bardziej wkurzony.
— Ty suko — warknął do drugiej ciemnowłosej, najwyraźniej tracąc zainteresowanie Priscillą, a całą swoją złość przeniósł na nieznajomą jej dziewczynę. — Zaraz tego pożałujesz.
Priscilla cofnęła się o parę kroków pociągając za sobą swoją nową koleżankę, jeśli się po tym nie zaprzyjaźnią to ostatecznie przestanie wierzyć w solidarność jajników. Wszyscy dookoła albo byli zbyt pijani, aby zareagować albo uznali, że nie będą się wtrącać, aby jeszcze przypadkiem im się nie dostało po tyłku od agresywnego typa. Facetowi chyba powoli puszczały hamulce, gdy znów właściwie rzucał się do tego, aby złapać dziewczynę. Nim jednak udało mu się to zrobić, Priscilla wykorzystała najlepszą broń, jaką mogła teraz przy sobie mieć.
Niemal dziesięciocentymetrowe szpilki. Spojrzała tylko w dół, aby upewnić się, że dobrze celuje i wbiła szpilkę w buta mężczyzny. Dobrze wiedziała, że nie zrobi mu tym większej krzywdy, ale nie szczędziła siły i liczyła na to, że chociaż na trochę go to zdezorientuje, aby mogły w miarę spokojnie wyjść z klubu. Krzyk faceta przebił się najwyraźniej przez muzykę, bo parę osób, aż odwróciło głowy.
Usuń— Spadamy — mruknęła pociągając ciemnowłosą śliczność za sobą. Od razu kierowała się w stronę wyjścia, aby temu palantowi nie przyszło do głowy za nimi biec. Może i przyjdzie, ale do tego czasu mogę chociaż będą już na zewnątrz.
Przecisnęła się przez tłumy na zewnątrz. Dostrzegła właśnie parkującą żółtą taksówkę – przepłaci za ten cholerny kolor, ale już trudno. Widziała, że ktoś do niej się pakuje. Popchnęła lekko chłopaka, któremu rzuciła krótkie sorry i gdy obie już były w środku zatrzasnęła drzwi nim i on zaczął się rzucać. To nie było z jej strony fair, ale znalazły się w wyjątkowej sytuacji.
— Niech pan, póki co jedzie przed siebie — rzuciła i odetchnęła głęboko. Wieczór dopiero się zaczął, a tu już tyle atrakcji. — Chyba powinnam podziękować. I przeprosić, jeśli cię odciągnęłam od koleżanek. Priscilla jestem, tak w ogóle.
oby został mu i siniak na pamiątkę
[Odezwałam się na maila. ;)]
OdpowiedzUsuńJolene
Dostawał sporo zaproszeń na imprezy i zwykle nie odmawiał sobie zjawiania się na większości z nich. Jedne były lepsze inne gorsze i sam z doświadczenia wiedział, że wiele mogło się wydarzyć i potoczyć nie tak jak sobie gospodarz wymarzył. Jednak można było wymyśleć sporo różnorakich atrakcji, które mogły zająć gości na wiele długich godzin i sprawić, że impreza sama bardzo dobrze się kręciła.
OdpowiedzUsuńNiestety ta na którą trafił tym razem należała do tych średnich jak nie jednych z gorszych. Brak wielu znajomych twarzy nigdy mu nie przeszkadzał, miał tą łatwość rozmowy z nieznajomymi i gadania o wszystkim i o niczym. Z początku zapowiadało się całkiem dobrze, jednak słaba muzyka i spore ilości alkoholu posadziły wszystkich na tyłkach przez co większość bawiących się albo zmieniała lokal, albo padła pod stołem. Jackson również brał pod uwagę opuszczenia domówki i skierowania się w stronę miasta i zatłoczonych klubów jednak wpierw miał ochotę nieco się rozluźnić i odpowiednio nastawić na lepszą imprezę oraz zabawę, bo tutaj na próżno jej było szukać. Cieszył się, że zaopatrzył się we własne wspomagacze zwłaszcza, że z nudów łapało go powoli znużenie, a nie chciał wracać do domu.
Odnalazł jedną z wolnych łazienek, spróbował się w niej zamknąć, ale zorientował się, że zamek nie do końca sprawnie chodzi więc odpuścił. Nie miał nic wielkiego do ukrycia przecież. W toalecie panował względny spokój, dudniące dźwięki nie dochodziły do niego tak wyraźnie, więc mógł złapać oddech i zebrać myśli. Sięgnął do portfela, z którego wyciągnął malutki woreczek... Zatrzymał się w pół ruchu słysząc jak ktoś łapie za klamkę i nagle wparowuje do środka. Obejrzał się przez ramię i uniósł lekko brwi przyglądając się brunetce. Wyglądała znajomo, ale nie mógł teraz przypasować odpowiedniego imienia do jej twarzy.
— Nie... — nim jednak zdążył zatrzymać ręce dziewczyny, zdążyła zademonstrować mu magiczne działanie zamka, z którego przecież doskonale zdawał sobie sprawę. — Kurwa. Gratuluję, teraz utknęliśmy na tej zjebanej imprezie. — Westchnął ciężko i oparł się biodrem o umywalkę. — Zamek jest zepsuty, dlatego pani mądralińska nie zamknąłem drzwi. — wytłumaczył. Zrobił krok w jej stronę i odebrał z jej ręki butelkę, którą zaraz przytknął do ust i pociągnął łyk. Poczuł przyjemne pieczenie w gardle i nieprzyjemnie gorzki smak na języku. Wcisnął butelkę z powrotem w jej dłonie po czym schował portfel rezygnując na razie z wciągania czegokolwiek. Najpierw musieli się stąd wydostać, a podejrzewał, że nim ktoś spróbuje się tu dostać i ich uwolni, trochę to potrwa.
Sięgnął natomiast po paczkę fajek, odpalił jednego i podsunął dziewczynie, by się poczęstowała jeśli miała chęć.
— Jackson. — przedstawił się w końcu, bo zapowiadało się, że spędzą ze sobą trochę czasu. Zaciągnął się głęboko wpuszczając haust ciężkiego dymu do płuc. Przyjrzał się raz jeszcze dziewczynie mając solidne wrażenie, że gdzieś ją już spotkał, ale wypity wcześniej alkohol i obecna atrakcja przysłoniły mu rozwiązanie tej zawiłej zagadki.
Jackson
Jolene nie była zadowolona – siedziała właśnie w kącie ogromnego salonu, upchnięta między dwie dziewczyny, które chyba kiedyś widziała na jakimś bankiecie. Jej podejrzenia potwierdzało to, że co chwila próbowały coś do niej mówić, o coś zagajać, pytać, dlaczego nie widziały jej od tak dawna. Ona z kolei nawet nie pamiętała, z kim rozmawia. W końcu bez słowa wstała i zaczęła przepychać się przez tłum ludzi w stronę wyjścia.
OdpowiedzUsuńTak na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, na czyjej domówce się znajduje. Kilka godzin temu, w przypływie pieprzonej słabości, zgodziła się na wyjście z koleżanką z roku, Gwen. Gwen była tym typem osoby, która samym uśmiechem przeganiała deszcz, a jej urok osobisty najwidoczniej działał na najzimniejsze serca, bo Jolene nie znalazła w sobie siły na wymyślanie jakichś wymówek. Miały poszwendać się trochę po barach, trochę po klubach, znajdujących się w zakątkach, do jakich raczej nie zaglądali ludzie chodzący w ubraniach Valentino; miejscach, w których Jolene mogła się ukryć. Usilnie próbowała zniknąć i po kilku miesiącach paparazzi w końcu o niej zapomnieli. Podejrzewała, że swój udział w tym miały pieniądze rodziców, a jej wysiłki stanowiły zaledwie kilka procent sukcesu, ale nie lubiła o tym myśleć.
Lepszą pamięć miały dzieci aktorek, prezenterów telewizyjnych, senatorów i właścicielek sieci kurortów, a jak na złość wszystkie znajdowały się właśnie w rezydencji chuj-wie-kogo. Gwen zaciągnęła ją tutaj, świecąc tymi wielkimi, błękitnymi oczami, a po godzinie zniknęła jej z oczu. Jolene nie zdążyła nawet spytać, skąd, do cholery, zna ludzi z takich kręgów. Przez chwilę ratowała się butelką whisky, potem wyjściem na taras, ale gdy podszedł do niej chłopak, z którym kiedyś przeżywała namiętne (i zdecydowanie zbyt szybkie) chwile w jacuzzi swoich rodziców, znowu wróciła do środka. Przez chwilę ginęła w tłumie, potem znowu trafiła na ludzi, których nie miała ochoty widzieć, więc w końcu wkurwiona zdecydowała się na ewakuację.
Wyszła na zewnątrz i odetchnęła z ulgą; raz, że nareszcie wyszła z dziwnie ciasnego, choć przecież ogromnego domu, dwa – alkohol zdążył już na nią zadziałać. Poza whisky wypiła kilka mocnych drinków, nie wspominając już o tym, czym raczyła się w trakcie wycieczki po Nowym Jorku. Wyciągnęła z kieszeni skórzanej kurtki paczkę papierosów, włożyła jednego do ust, zapaliła. Wciągnęła w płuca dym, który już dawno przestał gryźć, i oparła się plecami o ścianę. Na chwilę przymknęła oczy, ciesząc się z chwili spokoju. Kiedy uniosła powieki, rozejrzała się i uniosła z zaskoczeniem brwi.
Dalej od niej stała piękna, ciemnowłosa dziewczyna, którą bez wątpienia była Elizabeth Madden. Jolene uśmiechnęła się kącikiem ust, gdy jej umysł zalały wspomnienia sprzed roku – letnia rezydencja Redwoodów we Francji, gorące źródła, czerwone wino i gorące pocałunki, którymi wzajemnie się obdarowywały. Bez Lizzie tamten wyjazd byłby zdecydowanie za szary.
Wahała się tylko przez chwilę; może z powodu wlanych w siebie procentów, a może dlatego, że z Elizabeth nie łączyły ją żadne nieprzyjemne wspomnienia. Zobaczyła w ustach dziewczyny papierosa, choć ona sama wydawała się szukać czegoś po kieszeniach. Jolene odepchnęła się od ściany, podeszła do Lizzie i pstryknęła swoją zapalniczką. Zapraszający płomień tylko czekał na to, by z niego skorzystać.
- Co za szczęście – odezwała się z rozbawieniem. – Miałam właśnie wychodzić.
Jolene
[Dziękuję za powitanie i miłe słowa pod kartą! <3 Elizabeth sprawia wrażenie osoby z którą można koniec kraść i przy okazji pognać na nich na koniec świata, ale jeśli się jej podpadnie, to na wieki - jak to skorpiony mają w zwyczaju haha :) Siostra Ethana jest w podobnym wieku, więc jeśli miałabyś ochotę na wątek, mogłybyśmy tutaj znaleźć punkt zaczepienia. Elli mogłaby sobie obrać za cel rozkręcenie sztywnego brata swojej koleżanki i byłaby w szoku, kiedy któregoś dnia to on wyprawił w domu imprezę w środku dnia i poszliby razem w melanż - jakiś taki luźny pomysł wpadł mi do głowy, możemy też zrobić burzę mózgów, gdybyś wolała coś innego :)]
OdpowiedzUsuńEthan
Na prawdę nie uśmiechało mu się spędzać reszty nocy w łazience z resztką wódki, którą przyniosła brunetka. Oczywiście widział kilka możliwości na rozwój tej sytuacji, ale to wciąż nie zmieniało faktu, że utkną tu na kilka godzin. Te kilka godzin mógł spędzić na prawdziwej zabawie, gdzieś gdzie impreza nie kończyła się tak szybko i naturalnie nie umierała.
OdpowiedzUsuń— Lepiej nie mierzyć siebie w skali tej imprezy. — odparł po czym przejął od niej papierosa. Pochwycił go pomiędzy wargi zaciągnął się dymem, który przytrzymał w płucach. Odwzajemnił lekki uśmiech spoglądając w ciemne tęczówki nowej znajomej.
— Niestety, nie przybędzie żadna ekipa ratunkowa, Izzie. — odparł akcentując jej imię. Przechylił głowę na bok lustrując ją błyszczącym spojrzeniem spojrzeniem niebieskich tęczówek. — Wiem! Widziałem cię kiedyś na koncercie Maddena. — zgadnął nagle jakby odkrył co najmniej kolejny pierwiastek na tablicy Mendelejewa. Vincent był jego dobrym przyjacielem, na dobre i na złe choć w ich przypadku zwykle tyczyło się to połowy na złe. Bywał na jego koncertach bardzo często ciesząc się miejscami w pierwszych rzędach, które wykradał zagorzałym fankom chłopaka. Miał sporo wspomnień związanych z Vincentem, ale w jego otoczeniu raczej nie widział nigdy Izzie, dlatego wziął ją właśnie za jedną z fanek, które tłumnie przybywały na koncerty bruneta, którego kariera ostatnio nieco przyspieszyła.
Jackson jak gdyby nigdy nic otworzył szafkę wiszącą nad zlewem. Pasty do zębów, szczoteczki, perfumy... Wyciągnął jeden flakon z zabawną pompką w kształcie wężyka i różową pompką. Psiknął nim w powietrze choć z pewnością ciężkie perfumy nie mieszały się przyjemnie z zapachem tytoniu. Nie znalazł tu jednak niczego nadzwyczajnego, więc kucnął i zajrzał do szafki niżej. Nie krępował się w przeszukiwaniu prywatnych rzeczy, musiał sobie wynagrodzić ten przeklęty zamek i równie beznadziejną imprezę, na którą ktoś go ściągnął.
— O może małe spa? I kąpiel przy świecach? — pomachał maseczkami w płachcie, które odwzorowywać miały pyski zwierząt. W jego ręce wpadły te o kształcie świnki i pandy. — Sam nie wiem co lepiej by ci podpasowało... — udał, że poważnie się nad tym głowi, choć jego usta wyginały się w lekkim, nieco złośliwym uśmiechu.
Gdy znów wręczyła mu butelkę, przytknął ją do ust i upił solidny łyk. Zmarszczył nieco nos, a przyjemne ciepło i rozlało się po jego żołądku. Poczuł jak przeszedł go dreszcz od którego się wzdrygnął.
— Albo możemy spróbować przecisnąć się prze to małe okno. Przynajmniej ty powinnaś się przecisnąć. — stwierdził wskazując na niewielkie okno znajdujące się nad wanną. — Więc? — dodał machając przed nią maseczkami i kiwając w stronę okna.
Jackson
[Tak! Idziemy w to, podoba mi się :D
OdpowiedzUsuńHeather jak najbardziej jest jedną z najlepszych uczennic, musi utrzymywać wysoką średnią, aby utrzymać się w szkole na stypendium. Do tego jest pomocna i pewnie korepetycje dla innych uczniów będą dobrze widziane przy wyborze studiów czy coś xd więc tak, zgadzam się totalnie xd i myślę sobie, że nawet Izzie nie tyle, co mogłaby chcieć ją wyciągnąć na imprezę (co też mi się podoba), ale ta imprezka mogłaby się rozegrać u niej? xD o ile Izzie wyprawia takie rzeczy u siebie (chwila korepetycji i nagle ludzie się schodzą, coś takiego) xD to taka luźna myśl, po prostu się śmieje, nie musisz tego brać na poważnie :D możemy zostać przy samym namawianiu i też będzie super! :D]
Heather
[O ile Wayne jest postacią skopanego przez życie trzydziestolatka, który niczego nie osiągnął pomimo wielkich aspiracji do bycia sławnym i raczej istnieje marna szansa, że się pozbiera w przyszłości, o tyle Izzie w idealny sposób oddaje nastoletnie zagubienie, zupełnie nie dziwi mnie to, że nie wie, czego chce ♥ Mam słabość to takich niejednoznacznych charakterów, a w przypadku nastolatków łatwo popaść w skrajność, co Wam zdecydowanie nie grozi :D Wayne wprost uwielbia przepierać się z nastoletnimi gówniarami i co prawda mam już omówiony wątek w podobnym klimacie, ale jeśli nie masz nic przeciwko, możemy poprowadzić go trochę inaczej. Otóż, co powiesz na to, żeby spędzili ze sobą noc? Klasyczny podryw przy barze, zabawa na parkiecie, a potem jednorazowa przygoda. Izzie rzecz jasna nie przyznałaby się, że do klubu weszła za kasę lub dzięki fałszywemu dowodowi osobistemu, Wayne z kolei nie wpadłby na pomysł poddawać jej wiek w wątpliwość xD No a później spotkaliby się w szkole, gdzie zostałby nowym nauczycielem rysunku :D]
OdpowiedzUsuńWAYNE DAWSON
Fire Newts rzeczywiście dość długo grało po największych spelunach w Nowym Yorku. Można by nawet rzec, że bardzo długo. Na tyle, że zapewne gdyby Vincent rozmawiał jeszcze z ojcem, ten zapewne zdążyłby już wielokrotnie wytknąć mu swoją rację klasycznym A nie mówiłem?
OdpowiedzUsuńMówił. Bez problemu przewidział przyszłość, w której bez studiów prawniczych i bez pomocy rodziców, Vincent miał poważne problemy z utrzymaniem siebie samego i tego przeklętego mieszkania. Jednak pierworodny był równie uparty co ojciec i zapewne wolałby żebrać pod mostem brooklyńskim o kromkę chleba, niżeli przyznać mu rację. Na szczęście nie musiał. Mały przełom, który właśnie następował w jego karierze miał być początkiem udowadniania trafności własnych decyzji.
Jednak ten sam upór, kosztował go sporo relacji z rodziną. Z perspektywy czasu, może nie był by taki pewien, czy było warto i zapewne dostrzegał konkretne momenty, w których popełniał błędy. Jednak to wszystko dało się dostrzec dopiero po odpowiednim odsunięciu się od sprawy i po dostrzeżeniu konsekwencji swoich wyborów. Nie chciał przecież tracić kontaktu z rodziną, z rodzeństwem... chciał tylko coś udowodnić, ale nie obyło się bez ofiar. Niektóre rozmowy, spotkania, odkładał wciąż na później i później, aż nim się obejrzał, minęło dobrych parę lat, a jego kontakt z rodziną był tak gówniany jak przedtem.
Jednak w poszukiwania Izzie dał się wciągnąć bez problemu. Mimo wszystko nie potrafił unosić się dumą, gdy widział na telefonie pięć nieodebranych połączeń, by w końcu usłyszeć zapłakany głos kobiety po drugiej stronie słuchawki. Szukał jej cały dzień, ale w końcu miał zająć się również swoimi obowiązkami. Nie mógł przecież odwołać koncertu przez coś, co zdecydowanie było wybrykiem. Nie było też powodów do paniki... były może do zmartwień, bo dziewczyna nie dawała znaku życia, ale oprócz zmartwionej rodziny, nic nie wskazywało na to, by Elizabeth stała się faktyczna krzywda.
Spodziewał się, że dziewczyna prędzej czy później da o sobie znać, ale na pojawienia się jej w środku koncertu raczej nie był gotowy, a owe zdziwienie zdało się słyszeć pod koniec jednego z refrenów. W blasku reflektorów i tłumie skaczących ludzi, dał sobie chwilę by dobrze przyjrzeć się osóbce i transparentowi, nim odmachał ze sceny z delikatnym uśmiechem, nie przerywając jednak występu nawet na moment. Pod koniec piosenki pozwolił sobie na dłuższą przygrywkę na gitarze i sprowokował swojego gitarzystę do popisowej solówki, by zyskać chwilę czasu. Pochylił się wtedy do jednego z ochroniarzy, by wciągnęli dziewczynę z transparentem za barierki. Oh, jaki miły gest wobec zagorzałej fanki. W rzeczywistości bał się, że Izzie zdołałaby pokazać się w środku koncertu, tylko po to, by zagrać mu na nosie i zniknąć jeszcze przed bisem. W ten sposób mógł przynajmniej zerkać na dziewczynę w międzyczasie i skupić się uważniej na swoim performansie.
Dopiero po zakończonym i chyba dość udanym koncercie, po oklaskach i pożegnaniu z publiką, schodząc ze sceny, odnalazł dziewczynę spojrzeniem i skinieniem głowy wskazał jej kierunek, w którym miała się udać.
— Wpuść ją, jest ze mną. — Rzucił jeszcze do ochroniarza, by Izzie mogła przejść przez ostanie zabezpieczenia i gdy tylko dziewczyna znalazła się w zasięgu ręki, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie na tyle mocno, jakby planował ją udusić. Był spocony i zgrzany po koncercie, ale to nie było teraz istotne. — Wiesz, że matka odchodzi od zmysłów? — Zapytał, nie puszczając jeszcze przez moment dziewczyny. Chwilę chciał się nacieszyć tą błogą chwilą, nim będzie musiał wszysto popsuć powążniejszym suszeniem jej głupiutkiej głowy.
VM
[Dobry wieczór pani pamiętliwej zołzie! A może panienka po prostu potrzebuje kogoś, kto w końcu nakieruje ją na odpowiednie tory i pokaże czego chce? Gdybyśmy tak zaproponowali sesję równie charakterną, co charakterek tej kobietki, może by się spodobało? Kto wie ;D Hej, bardzo dziękujemy z Evanem za powitanie, a pisząc już tak serio: Izzie wyszła Ci naprawdę bardzo autentycznie, dokładnie tak, jak przystało na ten licealny wiek, kiedy to rzeczywiście można jeszcze nie wiedzieć czego się w życiu chce. A już tym bardziej, gdy status materialny pozwala mieć generalnie wszystko – wtedy tak wiele rzeczy jest już oklepanych. Chętnie pomyślałabym o jakimś wąteczku dla nas, ale przyda się burza mózgów. Możemy skorzystać ze wspomnianego przez Ciebie punktu prawniczego, bo to jedna klika, więc o rodzinkę typu BFF nie trudno, a w tym o znajomość i dobrą zabawę, albo przypadkiem spotkać ich w miejscu, w którym być ich nie powinno, umazać błotem, zorganizować ucieczkę życia i takie tam. Ja piszę się właściwie na wszystko, więc Evander też musi! ;D]
OdpowiedzUsuńEvan Javits
Również nieco się ożywił, gdy zaczęła wypytywać o jego potencjalną znajomość z Vincentem. Nie brakowało mu szalonych fanek, które na choćby drobne wspomnienie gitarzysty dostawały małpiego rozumu, a ostatnio musiał szczególnie bardzo pilnować własnego języka co by nie przynieść kumplowi dodatkowych kłopotów, gdy kręcił te swoje układy z pewną aktorką.
OdpowiedzUsuń— Znamy się już jakiś czas. Raz na jakiś czas praktycznie ze sobą mieszkamy. — Trafniejszym określeniem byłoby często, bo rzeczywiście Jackson był stałym bywalcem mieszkania przyjaciela, a dokładniej, bardzo często okupował jego niewygodną kanapę. Czy to po kolejnych wspólnych imprezach, czy też po tych razach, gdy wolał nie pokazywać się we własnym domu i nie wchodzić w drogę matce. Kobieta zawsze potrafiła znaleźć powód, by wyrzygać smutki prosto w twarz syna. Jackson zdążył się już do tego przyzwyczaić, ale gdy był kompletnie pijany wychodziła z tego niezła awantura. A Vini nie miał nic przeciwko lokatorowi, który dla odmiany nie był, ani kotem, ani inną gadziną. Zresztą wielokrotnie wzajemnie sobie pomagali.
— Bardzo zabawne. — odparł wywracając oczami i przykładając dłoń do klatki piersiowej w miejscu, w którym biło serce, jakby na prawdę jej słowa go zabolały. — Oh, nawet nie wiesz ile dziewczyn specjalnie zamknęłoby się w tej łazience dla tych oczu, szczęściaro. — odgryzł się, a po jego twarzy krążył lekki, rozbawiony uśmiech. Wsunął maseczkę ze świnką do tylnej kieszeni jeansów. Jakieś trofea im się należały za przetrwanie czasu spędzonego na tej domówce.
— Jeśli wyjdziesz i już po mnie nie wrócisz, to stracisz możliwość na spędzenie czasu w tak zacnym i doborowym towarzystwie, a przecież to by była wielka szkoda. — odparł posyłając jej zaczepne spojrzenie spod wachlarza gęstych, ciemnych rzęs.
Jackson oparł się biodrem o umywalkę i przyglądał się poczynaniom brunetki, jak ściąga buty i włazi do wanny, by sięgnąć okna. Zaśmiał się pod nosem widząc, że wciąż brakuje jej sporo centymetrów, by w ogóle podjąć próbę prześlizgnięcia się przez wąskie okno. On ze swoim dokładnie metr dziewięćdziesiąt jeden z łatwością poradziłby sobie sam, ale reszta gabarytów nie ułatwiłaby wyjścia przez niewielkie okno.
— Siostrzyczka, co? — Uniósł lekko brew i odepchnął się od zlewu. — Skoro tak, przyjacielski kodeks zmusza mnie do bezpiecznego odeskortowania cię do domu. — stwierdził z nutą złośliwości zakradającej się do głosu. Dobrze wiedział, że Vincent nigdy by mu nie odpuścił, gdyby w jego towarzystwie Elizabeth spadł choćby włos z głowy, a tym bardziej gdyby próbował zakręcić się wokół dziewczyny jak miał to w zwyczaju robić z innymi przypadkowo spotkanymi dziewczynami.
Również wszedł do wanny. Wyciągnął rękę do góry i otworzył okno.
— Krasnal. — podsumował z uśmiechem po czym pochylił się, by posadzić dziewczynę do góry. — Mam nadzieję, że nie utkniesz. — dodał siląc się, by się nie roześmiać. Cóż, nie sądził, że utknie na kompletnie beznadziejnej domówce, z której będzie wymykał się oknem i to właśnie na niej przyjdzie mu poznać siostrę przyjaciela. Może jednak ten wieczór nie będzie tak słaby jak zakładał?
Jackson
[Oki, jak to wyjdzie z tą imprezą to już pozostawiam tobie :D
OdpowiedzUsuńI jasne, może być jakiś chłopak na tej imprezie, który by się kręcił przy Heather, ale to już byś ty musiała go poprowadzić xD Izzie przybędzie z odsieczą? W końcu to wątek dziewczyn :D
Mogę zacząć, ale też nie wiem, kiedy. Daj znać, czy jednak ty zaczynasz czy ja xd]
Heather
Gdyby tak zliczyć wartość wszystkich kreacji, które pojawiły się na bankiecie zorganizowanym przez prawniczą, nowojorską kastę, sala eventowa hotelu Waldorf-Astoria okazałaby się chyba najbogatszym miejscem na ziemi, bo nie wspominając już o pięknych zdobieniach w stylu art déco, gdzie złote tło przeplatało się z dodatkami i satynowymi obrusami w kolorze granatu – tu nawet powietrze miało zapach bogactwa. I żadną przesadą byłoby stwierdzenie, że znacznie więcej w nim piżma i paczuli Mademoiselle niż samego tlenu, skoro ta mieszanina potrafiła uderzać we wszystkie zmysły człowieka, który był już solidnie zahartowany i zaaklimatyzowany jego niedostatkiem. Przecież Evander Javits jeszcze dobrze się nie urodził, a już wiedział jak pachnie Chanel, czy dziki Dior. Mało tego, jego rodzinny dom pachnie tak do dziś, ale że z relacjami rodzinnymi jest u niego różnie, a ostatnio bardziej przypominają równię pochyłą w dół niż w górę, to i o sympatię do tych dwóch flakonów ciężko. Dlatego w pewnym momencie, gdy do okrągłego stołu dosiadło się kilka dodatkowych osób, a intensywność zapachów przekroczyła wszelkie możliwe normy, Evan zapiął guzik w ciemniej marynarce smokingu od Brunello Cucinelli, zabrał szklaneczkę ze swoim trunkiem, grzecznie przeprosił towarzystwo i zmienił swoje położenie, przystając przy jednym z kilku szwedzkich stołów, które niemalże uginały się pod naporem przystawek, alkoholi i wielkich waz z ponczem.
OdpowiedzUsuńAle przesyt zapachowy wcale nie był jedynym powodem zmiany miejsca. Drugi powód był taki, że jego spostrzegawcze oczy już jakieś kilkanaście minut temu dostrzegły osobę, która zaczęła prześcigać go w niechęci do bycia tutaj. Jeśli on się nudził, to ona była co najmniej w stanie agonii, ale nic dziwnego, przecież istnieją dziesiątki, jak nie setki sposobów na to, by spędzić sobotni wieczór lepiej, a już zwłaszcza w mieście tak wielowymiarowym jak Nowy Jork. Chyba każda manhattańska speluna zagwarantowałaby im teraz więcej atrakcji, choćby miała na stanie zaledwie tarczę do darta i zużytą talię kart z trudem posklejanych na taśmę.
Słowo znać to byłoby zdecydowanie za dużo w odniesieniu do ich relacji, bo jeśli kiedykolwiek zamienili ze sobą więcej niż kilka zdań, to na pewno nie były to zwierzenia z życia, a jakiś oklepany temat związany z istotą przedsięwzięcia, w którym w danym momencie uczestniczyli. Ich rodzinne biznesy łączy współpraca, a rodzice się przyjaźnią i w przyjaźni tej organizują bajecznie drogie spotkania dla kręgu ważniaków, z którymi debatują nad coraz to nowszymi prawniczymi standardami, więc jedyne o czym mogli rozmawiać to właśnie to. Aczkolwiek Evan wcale nie musiał wiedzieć o niej więcej, żeby przypuszczać, że gdyby porwali ją teraz kosmici, byłaby im za to nieopisanie wdzięczna, bo nawet gdyby ostatecznie wysadzili ją na spotkaniu klubu seniora, to grając w pchełki wybawiłaby się tam o stokroć lepiej niż tu. Sam miałby zresztą podobnie. Jeśli coś ich łączyło, to z pewnością było to związane z potrzebą poszukiwania wrażeń, czyli czegoś, czego na pewno nie znajdą tutaj: w miejscu, w którym największą atrakcją są nadchodzące obrady nad nowymi projektami ustaw.
Co prawda Evan statku kosmicznego nie posiada i do kosmity raczej też mu daleko, ale w porywaniu mógł okazać się całkiem dobry. Zamierzał zwinąć się stąd, gdy tylko ojciec dopnie szczegóły transakcji, a on złoży swój podpis na stosownych dokumentach i symbolicznie uściśnie dłonie kontrahentów. Teraz zastanowiłby się dwa razy, zanim dałby się uwiązać udziałami w rodzinnej kancelarii, ale gdyby człowiek miał ten rozum a tamte lata, świat wyglądałby zupełnie inaczej. Mniej byłoby musisz i masz, więcej byłoby czy mógłbyś i chciałbyś.
W teorii mógł podpisać te papiery każdego innego dnia i wcale nie fatygować się na to przyjęcie, ale ojciec zawsze uważał, że najlepszego targu dobija się przy szklaneczce koniaku. Obiecanki, że wszystko pójdzie sprawnie jak po maśle z pewnością miałyby sens, gdyby nie fakt, że ich szklanki nie mają dna, a ilość porcji – w przeciwieństwie do ilości czasu Evana – jest nielimitowana.
UsuńDlatego dał im jeszcze kilka minut, niecierpliwie zerkając na zegarek skryty pod mankietem białej koszuli, a potem upił łyk szkockiej whisky i znów podniósł wzrok w kierunku Elizabeth, dopiero po chwili dostrzegając ją w innym miejscu – bliżej, bo po drugiej stronie szwedzkiego stołu, nad którym nachylała się nieco, śledząc spojrzeniem nadruki na butelkach. Akurat po tamtej stronie stały wina i szampany – po jego stronie wszystko inne, co zawierało powyżej trzydziestu procent alkoholu.
— Zabawa zaczyna się dopiero po tej stronie stołu — zasugerował, zwróciwszy się do Elizabeth na tyle bezpośrednio, by nie pozostawić złudzeń, że słowa kierowane są właśnie do niej.
Evan Javits
Należał do grona prawników z racji tego, że ukończył zarówno prawo jak i aplikację adwokacką, ale rodzinna kancelaria interesowała go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ojciec wkręcił go do zarządu tylko dlatego, że nie miał innego wyjścia, bo przecież komuś interes przekazać będzie musiał, a że córka poszła w ślady matki, to pozostał mu tylko syn i mniejsza o to, że on najchętniej już dziś sprzedałby swoją część jakiemuś zdesperowanemu udziałowcowi. Nie zrobił tego wyłącznie dlatego, że ojciec w odwecie byłby w stanie skutecznie podciąć mu skrzydła na wielu płaszczyznach, a zwłaszcza na tej, która dotyczy obracania pieniądzem w BlackRock, gdzie nie wszystko jest tak szlachetne i legalne jak z pozoru wygląda. Musiał być ostrożny, bo minęło już tyle lat, a stary Javits wciąż nie pogodził się z faktem, że jego latorośl wybrała dla siebie ścieżkę zgodną z własnymi ambicjami i nijak niezwiązaną z brodzeniem w bagnie innych ludzi, bo żadna to dla niego frajda tkwić za ławą, przekrzykiwać się z drugą stroną i żonglować paragrafami, i żaden to pożytek. Przecież żeby zarabiać dobre pieniądze i zyskać prestiż wcale nie trzeba zarywać nocy, ani rwać sobie włosów z głowy w sporze z sędzią o to, która racja jest słuszniejsza. Można zarabiać, mieć prestiż i cieszyć się życiem – grunt to znaleźć siebie i robić swoje, nawet jeśli przez to wkroczy się na ścieżkę wojenną z którymś członkiem rodziny. Gorzej jeśli jest to polityk, który może człowieka pozamiatać i który nie miałby skrupułów z pozamiataniem własnego syna, ale wystarczy znaleźć złoty środek, żeby problem przestał ujadać, a proces samorealizacji toczył się dalej. Evan zdołał to osiągnąć, bo jego determinacja bije na głowę ojcowski despotyzm. Jeśli chcę, to mogę – ojciec sam mu to powtarzał. Tak więc chciał, mógł i brał, dość często na przekór staremu burżujowi.
OdpowiedzUsuńZ etykietą bankietów i podobnych spotkań był jednak obeznany nie tylko dlatego, że stanowiły one chleb powszedni okresu dorastania. W pracy fotografa pojawiały się tak samo często, bo właściwie po każdej udanej sesji, pokazie czy publikacji, gdy flagowe brukowce hucznie ruszały z nowym nakładem lub odwrotnie – kiedy hucznie świętowały dobrze sprzedany nakład. Evan mając za sobą kilkunastoletnią przygodę z wielkim światem sław mniejszych lub większych, zdążył przyzwyczaić się do tego, że bankiety są stałym elementem jego życia, co wcale nie oznacza, że stał się ich entuzjastą. Po prostu traktuje je jako część pracy i strategię wspomagającą utrzymanie renomy. Trzeba pójść tu i tam, trochę się pokazać, posłać kilka uśmiechów fotoreporterom i przybić toast z ludźmi podobnymi sobie. Ale pod żadnym pozorem nie wdawać się w głębsze dyskusje, a przede wszystkim nikomu nie ufać, bo szuje, hieny i farbowane lisy lubią trzymać się blisko.
Zmrużył lekko oczy, gdy Elizabeth zmieniła swoje położenie i znalazła się na tyle blisko, by dotarł do niego zapach jej perfum. W tej wieczorowej kreacji, elegancko eksponującej smukłe ramiona i obojczyki, wyglądała na uczennicę ostatniego roku studiów, aniżeli ostatniej klasy liceum. Gdyby nie wiedział, z premedytacją ułożył poprzednie zdanie inaczej: wtedy zabawa nie zaczynałaby się po tej stronie stołu, a na tym stole – jakkolwiek postanowiłaby to sobie zinterpretować.
— Jak widzisz, ja ciągle trzymam się świetnie — zauważył i raz jeszcze, bez cienia wstydu, otaksował spojrzeniem jej sylwetkę podkreśloną butem na wysokim obcasie.
— Ale nie spodziewałem się, że ty zechcesz dogonić to ważniackie towarzystwo i na salonach zastąpisz brata — dodał wymownie, bo w towarzystwie Roberta zwykle widywał jednego z jej starszych braci, a dziś nie było tu po nim śladu, ale zaraz uśmiechnął się żartobliwie, choć tylko na chwilę, bo ukrył ten uśmiech za szklanką, która przyłożył do ust, by dopić ostatnie krople trunku.
Usuń— Jak daleko stąd ta zabawa? Bo zamierzam zmienić lokal — zapytał, stawiając szklankę na blacie. Pewnie bez problemu znalazłby dziesiątki dobrych zabaw na Manhattanie, jak tylko wyszedłby na zewnątrz, ale przypuszczał, że Elizabeth jest w stanie wskazać konkretną i taką, która go nie zawiedzie.
Evan Javits
On też trzymałby się od tego z daleka, gdyby nie fakt, że przepadał za rywalizacją, a w tym światku rywalizacja znajduje się na porządku dziennym, właściwie tuż za kaskadą sztucznych uśmiechów i wyuczonych gestów. Wbrew pozorom, to bezlitosne środowisko dało mu mnóstwo przydatnych życiowych lekcji, dzięki którym nauczył się wyczuwać ludzi, ich zamiary i intencje, a także spadać na cztery łapy, niezależnie od tego jak silny jest upadek. Wśród ludzi, którzy trzymają but wysoko i nieustannie czekają na okazję, by zdeptać przeciwnika, dobrze jest być przebiegłym i stanowczym, a Evan jest na tyle śmiały, a może po prostu bezczelny, że deklasuje i demaskuje ludzi zupełnie tak, jakby widok czyjegoś zakłopotania sprawiał mu niewyobrażalną frajdę. Ale to nie do końca tak – on jest po prostu szczery, z kolei to w połączeniu z brakiem wstydu, czy też z jego minimalną ilością, potrafi tworzyć mieszankę wybuchową. Ale to fakt, kultury i szarmancji rzeczywiście odmówić mu nie można; racjonalny i zrównoważony z niego facet, aczkolwiek niepokorny, więc cały ten pliczek pięknych cech istnieje do czasu, aż ktoś nie spróbuje mu zaszkodzić.
OdpowiedzUsuńTak samo jak za rywalizacją, przepadał za wyzwaniami i zbliżaniem się do wszystkich możliwych granic, często również granic przyzwoitości, a taką grę słów traktował jak dobrą rozgrzewkę, dlatego niewzruszenie w nią brnął. Stwierdzenie, że Elizabeth Madden ma niewyparzoną gębę też niejednokrotnie obiło mu się o uszy, ale nie miało to znaczenia w obliczu jej bardzo przyjemnego głosu i pełnych ust, wtenczas muśniętych szminką, bo nie przeszkadzałoby mu to nawet, gdyby ich jedyna melodia układała się w wiązankę podłych epitetów. Czasami naprawdę żałował, że jego oczy nie mogą działać jak aparat i zapisywać kadrów, które przed sobą widzą; wtedy udanych i unikatowych zdjęć miałby całe mnóstwo, bo ludzie wyglądają najlepiej, kiedy nie pozują. Dla przykładu, niektórym wyjątkowo do twarzy z truskawką niewinnie lądującą w ustach.
— Nie zaprzeczę pierwszemu, a drugiemu tym bardziej — odparł, bo żona Whitlocka faktycznie zdążyła umówić się z nim na trening, natomiast Elizabeth urodą bije brata na głowę, a czy jest zabawniejsza – chyba tak, choć Evan nie miał jeszcze okazji doświadczyć tego osobiście z taką intensywnością, by wyrobić sobie konkretną opinię. Na pewno była pewna siebie, ale pewność siebie to cecha tak typowa dla kręgów, w których się obracają, że jej obecność jest standardem, aczkolwiek są i takie przypadki, w których stanowi tylko dobrze dopasowaną maskę. Pozorna pewność siebie idealnie maskuje wszystkie wewnętrzne troski, nieustannie kłębiące się gdzieś na dnie duszy.
— Może mogłabyś? — powtórzył i przechylił głowę w bok z powątpiewającym, ale i rozbawionym uśmiechem. — Nie może i nie mogłabyś. Po prostu mnie tam zaprowadzisz — zdecydował, po czym chwycił podsuniętą butelkę alkoholu, nie zawracając sobie głowy chowaniem jej za marynarkę, w rękaw, czy gdziekolwiek indziej. W końcu te wszystkie towarzyskie spotkania miały rację bytu tylko dlatego, że istniało jakieś składkowe, a skoro istniało składkowe, to znaczy, że ta butelka alkoholu należała im się jak psu buda. — Weź więcej tych truskawek na drogę, skoro mamy tam aż tak daleko — rzucił zaczepnie, ruszając już w kierunku wyjścia na hol. W drodze odszukał ojca wzrokiem, ale nie zadał sobie trudu, by w jakikolwiek sposób odpowiedzieć na jego niewerbalne znaki, którymi znad szklanki koniaku próbował go do siebie zwabić. Jedyne, co zrobił, to palcem zastukał wymownie w swój zegarek na nadgarstku, sugerując poważniejszemu Javitsowi, że jego czas właśnie się skończył. Teraz czekały go przyjemniejsze rzeczy – taką miał przynajmniej nadzieję.
Evan Javits, który jeszcze nie wie co go czeka
W tym zepsutym świecie nie zaskakiwały go już nawet bezpośrednie małolaty i to włącznie z tymi, które za wciągnięcie na salony potrafiły pakować się człowiekowi do łóżka, gwarantując zabawę bez jakichkolwiek ograniczeń. To było takie normalne, że chciały czegoś w zamian, choćby było to tylko wprowadzenie na jakąś super popularną imprezę z setką influencerów i znanych twarzy, że nawet nie było sensu pytać. Żadna nie łasiła się, bo oczekiwała miłości; prawie każdej chodziło o dobry deal, nawet jeśli mowa o tych, które próbują wybić się na sztucznie rozdmuchanych skandalach. Co nie zmienia faktu, że część z nich znała się na rzeczy – potrafiły kusić i stopniowo uwodzić, ale to wszystko było grą, dokładnie taką, w jaką Evan bardzo lubi grać, nawet jeśli tylko po to, żeby na koniec zrealizować totalnie nieoczekiwany dla nich finał. Nie miał szacunku do osób, które nie mają szacunku do samych siebie, a ostatnimi czasy spotykał takowych dość często i w swoim postępowaniu wcale się nad nikim nie rozczulał. Interesowały go ładne kobiety, bo jest absolutnym wzrokowcem, który nie potrafi przejść obojętnie obok piękna, ale istnieje diametralna różnica między zainteresowaniem wynikającym z czystego, zwierzęcego pożądania, a zainteresowaniem wynikającym z zaintrygowania daną osobowością. To pierwsze zaczyna się wieczorem i bez sentymentów kończy się nad ranem, a to drugie zdarza się rzadko. Znaleźć intrygującą osobowość w gronie nowojorskiej śmietanki, to jak znaleźć czterolistną koniczynę na polu o wielkości kilku hektarów. Szansa jedna na milion.
OdpowiedzUsuńNie wiedział zbyt wiele o Elizabeth, bo ich okazje do poznania się przemijały wraz z każdym bankietem, ale zdążył już wywnioskować, że nie interesuje jej atencja zdobyta drogą łóżkową. Nie ubiegała się o żaden rozgłos, bo wcale go nie potrzebowała – miała tego pod dostatkiem – a nawet jeśli, to nie sądził, by kiedykolwiek zdecydowała się osiągnąć rozgłos właśnie tą drogą. Flirt flirtem, gierki słowne gierkami – to już taka codzienność, jak rozmowa o pogodzie; można się wzajemnie kokietować dla samej przyjemności i wcale nie dążyć do żadnej przygody. Można się prowokować i na tym prowokowaniu skończyć, oczywiście pod warunkiem, że ktoś zna swoje granice i jest w stanie nad sobą zapanować, jeszcze za nim stery przejmie to, co znajduje się za rozporkiem. Można być zdecydowanym, a często nawet trzeba. Elizabeth jeszcze nie miała okazji doświadczyć jego prawdziwego zdecydowania, ale kto wie dokąd zaprowadzi ich ten wieczór. W swoich życiach nie mieli żadnych zobowiązań, więc jedyne czego powinni pilnować, choć wcale nie musieli, to moralne kręgosłupy, coby nie złamać ich jeszcze bardziej niż do tej pory. Ale i za to nikt im głowy nie urwie.
— Wolisz mi pokazać gdzie je schowałaś, czy chcesz, żebym sam poszukał? — Kontynuował z uniesioną brwią, przepuszczając Elizabteh w windzie. Był ciekaw, czy faceci w jej wieku są już na tyle doświadczeni, by sprostać sztuce uwodzenia w jej wydaniu. Elizabeth doskonale wiedziała jak bawić się słowem i gestami, i z pewnością niejednemu facetowi byłaby w stanie zamydlić oczy. A potem zrobić z nim co zechce. Diablica.
— W tym świecie handel wymienny nadal ma duże znaczenie — zaczął wymownie, gdy wszedł już do windy, a drzwi za nim zasunęły się leniwie. To pomieszczenie nie było zbyt duże; na pewno nie pomieściłoby imprezy.
— Jeśli poczęstuję cię alkoholem, co dostanę w zamian? A może mam wolny wybór? — Uniósł kącik ust, stając tuż obok Elizabeth. W jednej dłoni trzymał butelkę, a drugą położył na stalowej poręczy nieopodal jej sylwetki, choć wcale nie dlatego, że jazda windą była tak szalona, że mogła wyrwać go z butów. Chętnie trzymał się blisko, a już zwłaszcza wtedy, kiedy chciał coś ugrać, albo kiedy ktoś go interesował. W tej chwili chodziło o jedno i drugie.
UsuńEvan Javits
Znacznie odetchnęła, kiedy znalazły się w taksówce.
OdpowiedzUsuńSkąd na tym świecie brali się takie pojeby, jak ten typ z klubu? Priscilla miała z takimi styczność wiele razy. I za każdym razem to doświadczenie było przerażające. Nie udawała bohatersko, że to jej nie straszy. Wręcz przeciwnie, ale nauczyła się, że z takimi trzeba było krótko. Czasami się wycofywali, gdy dziewczyna okazywała się mieć charakterem, gdy nie była potulna niczym baranek, a czasami nakręcało to ich tylko bardziej i zaczynali się bardziej nakręcać. Całe szczęście tamtemu zdążyły dość szybko uciec, nie musiały się zbytnio martwić. Bezpieczne w taksówce jechały przed siebie, tylko właściwie, gdzie? Zdecydowanie było za wcześnie, aby kończyć już wieczór, a wracać do domu nie zamierzała. Co prawda schłodzone wino kusiło, ale nogi wciąż ciągnęły na parkiet. Chciała dobrze się zabawić, chciała nieco zapomnieć o tym wydarzeniu sprzed chwili. A towarzysząca jej dziewczyna zdawała się mieć to samo zdanie.
Przekręciła się na fotelu, aby lepiej móc spojrzeć na swoją towarzyszkę. Była taka młodziutka. Na pierwszy rzut oka o tym pomyślała, że jest bardzo młoda. Zupełnie, jakby Priscilla była po czterdziestce, a sama ledwo przekroczyła pełnoletność.
— Mogę ci zagwarantować świetną imprezę i jeszcze lepsze wino — obiecała. Za pomoc należało się jej znacznie więcej. Ledwo się poznały, a już czuła, że z tej krótkiej znajomości wyjdzie coś więcej. Priscilla jeszcze nie była pewna co, ale cholernie ciekawa w jakim kierunku to się może potoczyć. Przez jej życie przewijało się wiele osób, o jeszcze większej ilości z nich zapominała.
Uśmiechnęła się nieznacznie.
— Masz konkretny pomysł, gdzie jedziemy? — spytała. Skoro dawała znać kierowcy, to chyba coś musiała planować. W każdym razie, miejsce było jej obojętne. — Nie okażesz się być seryjną morderczynią, prawda? — zagadnęła z uśmieszkiem. Choć zginąć z rąk takiej ślicznotki to wcale nie byłaby najgorsza rzecz na świecie, która by ją spotkała.
— Nie miałam nigdy wcześniej okazji, aby wbić komuś szpilkę. To mój pierwszy raz — przyznała. Czuła się po pełna energii, o dziwo. — Dużo chodzi świrów. Trzeba umieć się jakoś obronić. Przez pracę mam takich świrów na pęczki momentami, nie mogę im dać wejść sobie na głowę. Ale muszę ci podziękować. Z twoją pomocą przyszło mi to znacznie łatwiej i szybciej, sama jeszcze chwilę pewnie bym się z nim siłowała lub w końcu może ochrona łaskawie by się ruszyła.
Często miała wrażenie, że ludzie, którzy tam pracowali mieli gdzieś to, co się dzieje i nie za bardzo chcieli nieść pomoc. W końcu każdy wyrzucony facet z klubu to była strata. Nie kupi więcej drinków, kluby na tym tracą. Chciała twierdzić, że pieniądze nie były najważniejsze, ale wszyscy dobrze wiedzieli, że tak wcale nie jest i każdy patrzył się na znaczek dolarów ze świecącymi się oczami. Byle tylko mieć ich więcej, a to jakim kosztem pieniądze były pozyskiwane nie było ważne. Sama taka była, choć jeszcze było w niej trochę przyzwoitości.
Słysząc odbijające się od dachu krople deszczu wyjrzała przez okno. Rozpadało się na dobre. To musiał być jakiś żart. Naprawdę, teraz?! Odwracała się ponownie w stronę Elizabeth, kiedy nagle szarpnęło. Przez brak zapiętych pasów poleciała do przodu wpadając na siedzenie przed sobą. Uderzyła głową o zagłówek, teraz żałowała, że ich nie zapięła.
— Kurwa — zaklęła — co jest?
Zajęło jej chwilę, aby zorientować się, że auto stoi i nigdzie dalej nie pojedzie. To naprawdę nie był jej wieczór, a jak miała wyjść w takim deszczu? Zignorowała chwilowy ból i znów wyjrzała przez okno, aby sprawdzić, czy mają miejsce, aby gdzieś się schować. Siedzieć tu też nie zamierzała. Różowy neon aż za bardzo rzucał się w oczy. Priscilla uśmiechnęła się pod nosem, zupełnie zapominając o tym, że jeszcze chwilę temu bolała ją głowa od uderzenia. Miała świetny pomysł.
— Wybaczcie panienki — zaczął taksówkarz — ale chyba koniec naszej jazdy.
UsuńSpojrzała na brunetkę, a głową skinęła w stronę klubu. Platinum Blonde było dość znane w okolicy, o ile się ktoś tym interesował. Kolejka przed klubem świadczyła o tym, że żadnemu panu nie straszny był deszcz. A one miały coś, co wpuści je do środka bez stania w kolejce. Może i nie znały się dobrze, ale każda dziewczyna umiała porozumieć się bez słów. Długo im nie zajęło, aby w końcu się wygrzebać z auta. Kierowca nawet nie zdążył zablokować drzwi, choć krzyczał coś o opłacie za przejazd i jeszcze je z parę razy zwyzywał. Priscilla złapała za rękę dziewczynę, ciągnąć za sobą w stronę stripclubu. Mogły zawsze trafić gorzej. Na szczęście klub był dość blisko, ale nawet ten kawałek przebiegnięty w jego stronę sprawił, że obie nieco zmokły.
— Hola, hola — zaoponował ochroniarz — a panienki to gdzie?
Panna Marigold spojrzała na mężczyznę, jakby spadł z ziemi.
— Jaja sobie ze mnie robisz? Jerry na nas czeka! Mamy za chwilę występ, a ty będziesz zakazywał wejścia? Chcesz mu za nas zapłacić?
Twarz faceta znacznie pobladła i od razu się przesunął, aby dziewczyny mogły wejść.
W środku Priscilla przyciągnęła dziewczynę do siebie. W środku było gorąco. Nie od panującej temperatury, ale od tańczących dziewczyn, które ruszały się właśnie w rytm jakiejś piosenki Cardi B.
— Poszukajmy łazienki i doprowadźmy się do porządku — zaproponowała — a potem postawię ci wino i obiecuję, żadna z nas nie będzie tu tańczyć. Chyba, że chcesz — dodała i puściła jej oczko. Wciąż nie puściła jej dłoni, gdy ruszyła, aby znaleźć toaletę. Musiała zobaczyć jak wygląda po tym deszczu.
let's play
Rzeczywiście były również takie, które lubiły dobrą zabawę, kończącą się na jednorazowej, niezobowiązującej przygodzie, ale tu problem z identyfikacją nie istniał, bo one wcale się z tym nie kryły. Wiedziały, czego chcą i do tego brnęły, nie bacząc na to, co znajduje się w otoczeniu, daleko poza nim, czy nawet w portfelu – interesowało je wyłącznie to, co jest tu i teraz. Albo raczej kto jest tu i teraz. Ale trzepoczące rzęsy i zalotne spojrzenie to dla Evana faktycznie za mało, by dać się złapać. Miał tego pod dostatkiem i to w wersjach, o których nawet nie marzył, bo dziwnego rodzaju flirtu doświadczył nawet ze strony drag queen, gdy przypadkowo trafił kiedyś na imprezę ze spektaklem tego rodzaju. Problem polegał na tym, że w jego otoczeniu, w tym branżowym światku, kręciło się mnóstwo kobiet wartych uwagi, ale nie wartych zachodu, więc jeżeli którakolwiek zyskiwała jego zainteresowanie, to zazwyczaj tylko na chwilę, na ten jeden moment, o którym zapomni, gdy tylko bezpowrotnie zatrzaśnie za sobą drzwi. Zasada była taka, że musi być to osoba pozbawiona nadziei na cokolwiek głębszego, i że nie może być to nikt, kto kręci się koło świecznika. Nie chodziło o to, że Evan całkowicie wypiera się trwałych relacji. Po prostu bardzo rzadko trafia na kobiety, które chciałby autentycznie poznać, i które zaintrygowałyby go na tyle, by przestał traktować je jak obiekt do spełniania niektórych potrzeb. Cechy, których poszukiwał, chyba wyszły już z mody, albo teraz zwyczajnie ciężko jest je znaleźć na tym targowisku pełnym sztuczności.
OdpowiedzUsuńW tej chwili nie myślał jednak o niczym konkretnym, tylko pozwalał się temu po prostu dziać, niezależnie dokąd ich to ostatecznie zaprowadzi. Oczywiście, wolałby skończyć w jakimś przytulnym miejscu, aniżeli w areszcie, dajmy na to, ale nie sądził, że ta przejażdżka będzie aż tak intensywna, że z tego wszystkiego gdzieś w jej trakcie się wykoleją. Evan potrafił się dobrze bawić, ale był na tyle zdroworozsądkowy, by nie wpakować się w żadne bagno, więc raczej wątpliwa sprawa, że zamiast na okładkach brukowców, któreś z nich znajdzie się na fotografii listu gończego. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo Elizabeth potrafi dać się ponieść zabawie, bo to ich pierwszy raz, ale skoro będzie z nim, Evan postara się, by wszystko odbyło się w granicach dobrego smaku, i żeby żadne szmatławce nie miały okazji zrobić sobie pożywki z ich jakiegoś totalnie niekontrolowanego występku. Chociaż Evan lubił młodsze kobiety, między innymi za to, że wciąż chce im się żyć, z doświadczenia wiedział, że nagłówki opisałyby różnicę wieku między nimi w taki sposób, że nie pozostałoby już nic innego, jak podciągnąć wszystko pod pewien brzydki paragraf. A to pewne, że w obliczu takich newsów stary Javits dostałby już zawału.
Popatrzył na Elizabeth z uniesioną brwią i powątpiewającym wyrazem twarzy, kiedy ciągnęła temat handlu wymiennego. Musiał wyprowadzić ją z błędu, bo dlaczego miałby być na tym układzie stratny, a przecież nie brzmiał on tak, jak przed momentem powiedziała. Przecież nie było nawet grama wzmianki o alkoholu. Diablica bezwstydnica.
— O nie, moja droga. Deal był taki, że ja cię zabieram, a tym pokazujesz mi miejsce. Alkohol to inna bajka — zauważył, uśmiechając się powoli, zwłaszcza na to pierwszorazowe przekroczenie granic przestrzeni osobistej, którego się właśnie dopuściła. Na pewno byłoby mu łatwiej, gdyby nie lubił wiśni, a wszystkie zapachy z tym związane, wywoływałyby odruch wymiotny, ale było zupełnie na odwrót. Uwielbiał wiśnie i między innymi dlatego nie zrobił niczego, by przywrócić tą stosowną odległość między nimi.
Jak się okazało za chwilę – nie musiał nic robić, bo winda zrobiła to za niego. Dziwny zgrzyt, lekkie zachwianie dźwigiem i podejrzana cisza, jakby wokół czas się zatrzymał, sprawiły, że Evan rozejrzał się po wnętrzu i zaraz instynktownie podszedł do panelu, na którym odpowiednio wcisnął kilka przycisków. Żaden z guzików nie reagował.
Usuń— Nic nie działa — stwierdził po tych nieznacznych oględzinach. Zerknął na tabliczkę z wygrawerowanym numerem do działu technicznego i przesunął dłońmi po swoich kieszeniach w poszukiwaniu telefonu komórkowego. W sekundę przypomniał sobie, że telefon zostawił w aucie. — Jasny gwint — rzucił pod nosem i zaraz zwrócił się do Elizabeth. — Masz telefon? — pytając, znów zlustrował spojrzeniem jej sylwetkę. Gdzie kobiety chowają telefon, jeśli nie mają przy sobie torebki i czy w ogóle go zabierają? Niesamowicie ciekawe, ale teraz najmniej ważne. — Jak dobrze pójdzie, może jakiś bohater-majster wyciągnie nas stąd do rana.
Evan Javits
Heather bardzo zależało na swojej pozycji w szkole. W końcu była w niej tylko dzięki stypendium. Musiała zatem również otrzymywać jak najwyższe stopnie i uczestniczyć w zajęciach pozaszkolnych. Jasne, bywało to trudne, ponieważ nawet ona czuła zmęczenie pod koniec dnia. Kiedy więc jedna z jej koleżanek szukała kogoś, kto pomoże jej zrozumieć pewien materiał, a który już ogarniała Heather, zgłosiła się. To też dobrze wyglądało w oczach szkoły i na pewno dziewczyna zapunktuje. I przy okazji będzie mogła komuś pomóc, co też było dla niej istotne.
OdpowiedzUsuńW piątek i tak nie miała za bardzo co ze sobą zrobić, pewnie i tak siedziałaby sama w mieszkaniu. Jej mama miała znów nocny dyżur, więc Heather skończyłaby przed laptopem albo telewizorem, oglądając jakieś filmy lub serial.
Spakowała swoje zeszyty i notatki. Podręcznikami się nie przejmowała, przecież Izzie miała dokładnie takie same, więc po co je dźwigać ze sobą? Ubrała się w coś luźniejszego, a o odpowiedniej godzinie wyszła z domu. Przekręciła klucz w drzwiach i skierowała się w stronę metra; tak było najszybciej dostać się do domu Izzie.
Jasne, dziewczyny właściwie wymieniły ze sobą może kilka słów, ale to absolutnie nie przeszkadzało Frye. Kto wie, może to nawet lepiej w przypadku korepetycji? Że się ze sobą nie zakumplowały, nie zżyły? Może będzie im tak łatwiej o relację uczeń – korepetytor?
Heather wiedziała, że Izzie miała dobre oceny, więc podejrzewała, że dziewczyna będzie dobrą uczennicą, nie stawiającą oporów. Właściwie… sama prosiła o pomoc w nauce, więc… powinno pójść dobrze, prawda?
Jakiś czas później Heather już kierowała się w stronę domu koleżanki. Tuż przed drzwiami, nim zadzwoniła dzwonkiem, wyłączyła muzykę i schowała słuchawki do torby. Z jakiegoś powodu poczuła stres. Może był on spowodowany tym, że brała na siebie coś poważnego? W końcu to od niej trochę zależało, jak Izzie pójdzie na sprawdzianie.
Ostatecznie drzwi się przed nią otworzyły, a Frye uśmiechnęła się szeroko, widząc w nich znajomą twarz. Co prawda nie spodziewała się określenia „ślicznotko”, więc trochę ją to zbiło z tropu.
– Cześć, Izzie – odpowiedziała, wciąż się uśmiechając. Weszła do środka i zaraz dostrzegła ojca dziewczyny. – Dzień dobry – jemu również posłała lekki uśmiech. I zdjęła też zaraz buty, żeby nie nabrudzić im w domu. Może i było sucho na zewnątrz, ale i tak wolała to zrobić. – Gotowa? – zapytała jeszcze.
Heather nie miała nic przeciwko temu, że rodzice dziewczyny znajdowali się w domu. Oczywiście jeśli one będą siedziały gdzieś same bez niepotrzebnych obserwatorów. Tak by było o wiele bardziej komfortowo. Przy okazji rozejrzała się dookoła.
– Wow, ale tu pięknie – odezwała się, spoglądając znów na brunetkę.
Heather
Nie miał powodu być niespokojnym. Znajdowali się na dwunastym piętrze, więc gdyby spadli z całą ta kupą żelastwa, to nie zdążyliby nawet poczuć uderzenia, dodatkowo na ich korzyść przemawiał fakt, że żyli w dwudziestym pierwszym wieku, gdzie windy nie są już na korbkę, a ich działanie jest nierozerwalnie związane z dziesiątką przeróżnych zabezpieczeń. Szkoda jednak, że ostatnia renowacja budynku nie objęła wind, bo w tej sytuacji przydałaby im się klimatyzacja, zwłaszcza, że może minąć trochę czasu zanim bohater-majster ściągnie ich na ziemię, a kto wie, czy atmosfera wewnątrz nie zrobi się naprawdę gorąca. Te tajne kobiece skrytki były naprawdę intrygującą sprawą i aż chciałoby się sprawdzić, czy Elizabeth nie ma ich pod kreacją więcej. Cały czas nie mógł wyjść z podziwu, jak kreatywnym można być, żeby wyglądać pięknie i nie musieć rezygnować z zabierania przedmiotów codziennego użytku, ale teraz też lepiej rozumiał, co miała na myśli, gdy ciągnęli temat truskawek. Gdyby przyszło mu szukać, naprawdę mógł mieć realny problem ze znalezieniem ich. Nagle zdanie: nawet nie wiesz, gdzie musiałam schować te truskawki nabrało innego znaczenia.
OdpowiedzUsuńPodziękował krótko za telefon i wstukał numer widniejący na tabliczce. Rzecz jasna, był to numer do centrali, więc po drugiej stronie najpierw odezwała się automatyczna sekretarka, która pozbawionym emocji tonem zakomunikowała mu dokąd się dodzwonił, a dopiero później przedstawiła dostępne opcje, wymieniając numerki i przypisane do nich działy.
W międzyczasie przekazał Elizabeth butelkę z alkoholem, rzucając ciche: nie wypij wszystkiego i wymownie zakładając, że to może chwile potrwać, zanim usłyszy żywego człowieka i cokolwiek wskóra. Przed momentem się targowali, ale teraz dobijanie targu nie miało żadnego sensu, z racji tego, że jedyne co im pozostało, to wykorzystanie dostępnych pod ręką środków. Mieli butelkę alkoholu i siebie i w oczekiwaniu na akcję ratunkową jakoś musieli przetrwać.
Kiedy w telefonie odezwał się męski, żywy głos, Evan przeniósł spojrzenie z Elizabeth z powrotem na tabliczkę, gdzie widniały jeszcze różne informacje techniczne, jak numer seryjny. Zwięźle przedstawił serwisantowi przebieg sytuacji, wskazał numer piętra, na którym się zatrzymali i numer windy, bo przecież w budynku jest ich kilka. Potem poprosił o błyskawiczne rozwiązanie problemu, a gdy w odpowiedzi usłyszał, że czas oczekiwania może wynosić do dwóch godzin, westchnął ciężko i wolną ręką rozsupłał muchę, która zdobiła jego smoking pod szyją, odpinając przy okazji też kilka pierwszych guzików.
Podziękował, rozłączył się i wyciągnął ręce w stronę Elizabeth – jedną, bo oddawał jej telefon, a drugą, bo potrzebował alkoholu i zwyczajnie chciał się za to wszystko napić.
— Dwie godziny — oznajmił, kierując uwagę na Elizabeth. Utrzymując spojrzenie w jej twarzy, zdjął marynarkę z ramion i przewrócił materiał na lewą stronę. — Może rzeczywiście poszukam tych truskawek. Może trafię na jakieś inne skarby... — rozważał z uśmiechem majaczącym w kącikach ust. W końcu położył marynarkę na podłodze i usiadł, zostawiając miejsce na marynarce także dla Elizabeth. Bez problemu mógłby wystać te dwie godziny, ale po co, skoro istniała możliwość zorganizowania sobie jakiegokolwiek siedziska, by w sposób prowizoryczny odprężyć się przy butelce whisky. Przecież nie będzie stał i lamentował przez dwie godziny jak mu źle, że utknął na powierzchni kilku metrów kwadratowych bez dostępu do niczego – no, prawie. Ostatecznie nawet to utknięcie w windzie było bardziej rozrywkowe, niż uczestniczenie w nudnym bankiecie, który toczył się gdzieś nad ich głowami. Życie nauczyło go, by wykorzystywać każdą chwilę – teraz to wyłącznie od nich zależy, jak ta chwila będzie wyglądać.
Evan Javits
— Raczej w tedy kiedy walnięta matka wraca do domu. — odparł wzruszająca ramionami, choć jej powód w przypadku Jacksona był równie dobrym powodem. Vincent wielokrotnie ratował mu tyłek swoją kanapą, a on nie pozostawał mu dłużny wiele razy wspomagając budżet domowy. To był bardzo wygodny układ, z którego nie krępowali się korzystać w razie konieczności. Niekiedy też jedna noc przeradzała się w kilka dni, a nawet tydzień, gdy zdarzało mu się zasiedzieć lub intensywnie imprezować z Maddenem. Vin był bardzo dobrym współlokatorem, zdecydowanie lepszym i mniej kłopotliwym niż Jackson. No może nie licząc kota, który parokrotnie nie dawał mu spać po nocach.
OdpowiedzUsuń— Ah tak? Takaś pazerna? Czy na tym świecie nie ma już dobrych ludzi? — przyłożył dłoń, w miejsce, w którym biło mu serce i wygiął usta w podkówkę, teatralnie udając, że jej słowa go zraniły. — Postaram się sprostać żądaniom, księżniczko. — odparł z cieniem rozbawienia i nieco zaczepnie. Tak na prawdę to przez nią tu utknęli, więc to wszystko była jej wina, ale nie miał zamiaru dyskutować przynajmniej póki nie wypuści go z tej przeklętej łazienki. Nie uśmiechało mu się spędzać tu nocy i może jeszcze poranka, a sam z pewnością nie przecisnąłby się przez wąskie okno.
— Dobrze, dobrze. — uniósł dłonie w geście poddańczym. — Zapewnię ci wieczór pełen wrażeń, a później odprowadzę do domu. Wiesz, może mi się jeszcze przydać możliwość nocowania u twojego brata. — dodał wzruszając ramionami. Może i Vincent nie opowiadał mu zbyt wiele na temat swojej siostry, czy innych członków rodziny to jednak wolał nie przekonywać się o sile ich relacji na własnej skórze. Sam był jedynakiem i nie wiedział jak to wszystko działa, ale mógł się domyśleć, ze byłoby mu nie w smak gdyby jego sprośni koledzy kręcili się wokół jego siostrzyczki. A Vincent bardzo dobrze go znał. Jego samego i jego zapędy.
W końcu Elizabeth wdrapała się na górę i po sprzedaniu mu kilku porządnych kopnięć, wydostała się na świeże powietrze, które i on łapczywie zaczerpnął, gdy tylko wiatr smagnął jego rozgrzane policzki. Wsparł się dłońmi o ścianę i wyjrzał na zewnątrz, mierząc spojrzeniem Izzie, która teraz dumnie się przed nim prężyła.
— No wiesz, jestem jak złota rybka nie ośmielisz się mnie tu zostawić. Poza tym gdyby nie ja nie położyłabyś rąk na tych zajebistych maseczkach, a przecież wy dziewczyny tak lubicie o siebie dbać. Poza tym koniec końców to przez ciebie tu utknąłem. I mam prochy jeśli lubisz. — odparł posyłając jej najlepszy z najlepszych uśmiechów na jaki było go stać.
[ Wybacz za ten poślizg czasowy, ale już wracam do życia i mam zamiar wszystkim regularnie odpisywać <3 Gdzieś mi tez uciekł twój odpis, ale postaram się więcej nie mieć takich zaległości :) ]
Jackson
[Dziękujemy pięknie za powitanie! Osobiście chętnie zdradziłabym sekreciki Cilliana, ale on może nie być z tego zadowolony ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że propozycja kusi. Tym bardziej po przeczytaniu karty Izzie, bo aż się prosi, by Kill jej pokazał, gdzie jej miejsce w szeregu i zachęcił do postarania się o dłuższe niż sekundowe spojrzenie z jego strony. Nawet mimo tego, że położenie na niej metaforycznych rączek zahacza o kryminał, skoro z niej taka młodziutka panienka, ale kimże byłby Kill, gdyby nie łamał zasad *wink wink*.
Jeśli jesteście chętne na jakiś wątek w klimacie zakazanego owocu (bo właśnie taki by mi się tutaj widział, zwłaszcza, że uwieeeeelbiam Olivię), to serdecznie zapraszamy <3. Ewentualnie na każde inne również się piszę, jeśli masz jakiś pomysł ;)]
Kill M.
Obecność Cilliana na bankiecie charytatywnym, podczas którego zbierano pieniądze na głodujące dzieci/szczeniaczki/uchodźców… Szczerze mówiąc, nieszczególnie go obchodziło, na co przeznaczano sumkę.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz.
Obecność Cilliana na bankiecie charytatywnym wzbudziła nie lada sensację już na ściance przed wejściem do luksusowego hotelu. Zapozował, nie miał innego wyjścia, a fotografowie rzucili się na ochłapy, które im dawał, niczym wygłodniałe lwy na surowe mięso. Dla czytelników wszelkich portali plotkarskich Cillian Montgomery stanowił zagadkę, którą za wszelką cenę próbowali rozwikłać. Jakby na to nie patrzeć, był niezłą partią. Przystojny miliarder, nieusidlony przez żadną kobietę. Strzegł swojego życia prywatnego i pokazywał tyle, ile uznawał to za stosowne. Czyli nic. Nie lubił, gdy ktoś wtykał nos w jego sprawy, lubił swoje życie takim, jakim było. Bez paparazzi siedzących na ogonie, bez wywiadów, sesji zdjęciowych i tej wszechobecnej wśród światła fleszy obłudy.
Jednak nieustannie słyszał, że musi ocieplić swój wizerunek. Dlatego pozował, odpowiedział na kilka pytań i nawet wypisał czek na głodujące dzieci, szczeniaczki, czy tam uchodźców. Spaldingowi, specowi od PR-u zapowiedział jednakże, że spędzi na tej imprezie nie więcej, niż dwie godziny, a potem wymknie się tylnym wyjściem i wróci do domu, o czym pismaki i tak nie powinny się dowiedzieć zważywszy, że była to impreza zamknięta, bez mediów. Mężczyzna wówczas przystał na warunek, uznając, że tyle wystarczy. Chodziło jedynie o to, żeby Cillian się pokazał. Wywołał emocje, sprawił, że wezmą go na języki, podsycił plotki. Nie musiał przy tym od razu stać się duszą towarzystwa. Nie zaszkodziłoby, gdyby tak właśnie się stało, ale to była granica, której Kill z całą swoją osobowością nie potrafił przekroczyć.
Trzymając w dłoni kieliszek z, nazwijmy to, szampanem, chociaż sądząc po smaku, obok szampana ten alkohol nawet nie leżał, Kill opierał się plecami o ścianę w najciemniejszym punkcie sali bankietowej, jaki udało mu się znaleźć. Nikt go nie zaczepiał, nikt z nim nie rozmawiał. Mężczyzna podejrzewał, że ludzie nawet nie zdawali sobie sprawy z jego obecności, co było mu bardzo na rękę. Czuł się najlepiej, gdy mógł obserwować. Nie interesowali go ludzie sami w sobie, robił to w zupełnie innym celu, mimo że wiedział, iż dzisiaj nic nie ugra. Miał wystarczająco problemów, nie potrzebował, by jakiś upierdliwy dziennikarzyna powiązał jego obecność z realizacją planów. Dlatego szybko wyrzucił ze swojej głowy natrętne myśli i skupił się na kobietach. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby się zabawić. A za odpowiednią sumę, kimkolwiek byłaby jego dzisiejsza zdobycz, mogłaby nabrać wody w usta i nie zdradzić, że to właśnie z nim spędziła noc. Bądźmy szczerzy, miał swoje potrzeby. Trochę bardziej zbereźne i wymagające od kobiet znacznie więcej zaangażowania, niż przy statystycznym mężczyźnie, ale suma która później zasilała ich konta, była warta poświęcenia.
Może właśnie dlatego traktował ludzi jak przedmioty, które może sobie kupić. Sami mu się podstawiali i nie spotkał jeszcze kogoś, kto nie miałby swojej ceny. Wszyscy ją mieli, chociaż czasami chcieli sprawiać wrażenie, że jest inaczej. Cyniczne, ale prawdziwe, przynajmniej w świecie Cilliana Montgomery’ego.
Wypatrzenie odpowiedniej kandydatki nie było trudne i nawet był trochę rozczarowany, że nie mógł jej upolować. Sama się nasunęła, odwzajemniając jedno krótkie spojrzenie. Posłała mu ponętny uśmiech i zmieniła pozycję, w której stała. Wyprostowała się, uwydatniając biust i krągłe biodra, a długa sukienka przesunęła się po jej smukłej nodze, ukazując strategiczne rozcięcie. Kill opróżnił kieliszek i odepchnął się od ściany, a kierując się do rudowłosej kobiety, odstawił po drodze naczynie na racę przechodzącego przez salę kelnera. Skupiał swoje spojrzenie na dzisiejszym podboju i przez to nie zauważył, że ktoś naciera na niego od prawej strony. Możliwe, że tamta osoba również go nie zauważyła, bo wpadła z impetem na jego ciało. Nie pozbawiła go równowagi, ale zrobiła to na tyle mocno, że musiał zrobić kilka kroków w bok i instynktownie wyciągnąć ręce, żeby tego kogoś złapać. Zacisnął dłonie na talii dziewczyny, jak się okazało i ugiął kolana, ratując nie tylko ją, ale również siebie przed upadkiem. Warknął cicho i skrzywił się, już otwierając usta, żeby powiedzieć, co myśli o naruszaniu jego przestrzeni osobistej, kiedy jego wzrok padł na twarz brunetki. Zmarszczył brwi, gdy bez trudu rozpoznał znajome rysy. W tej samej chwili do jego nozdrzy dotarła woń alkoholu i poczuł w sobie chęć, by przełożyć ją przez kolano jak małe dziecko, a potem ukarać. I miałby ku temu pełne prawo, bo w końcu była dzieckiem. Nie przejmował się jednak kimkolwiek na tyle, nawet nią, aby wprowadzić plan w życie.
Usuń— Elizabeth — wymruczał. Lubił wypowiadać jej imię. Pełne imię, nigdy zdrobnienie. — Co ty tutaj robisz? I dlaczego cuchniesz, jakbyś wykąpała się w wannie pełnej wódki? — Zapytał, stawiając ją do pionu. Nie odsunął się, nie będąc pewnym, czy będzie w stanie utrzymać się na nogach o własnych siłach. — Gdzie są twoi rodzice, złotko?
Kill M.
Ironia tej sytuacji nieźle dawała po oczach i nawet niewzruszony Cillian Montgomery musiał to przyznać. Oprócz pozowania na ściance, przez cały wieczór robił wszystko, żeby uniknąć ściągania na siebie niepotrzebnej uwagi, Elizabeth natomiast znał ze strony, w której bardzo jej łaknęła. Nigdy nie dawał tej dziewczynie tego, czego mogła od niego chcieć, a teraz wyglądało na to, że ratunkiem nieświadomie spełnił jej pragnienia. Przynajmniej te, które jego zdaniem mogła mieć. Zamortyzowanie upadku nie było tak widowiskowe, jak mógłby okazać się sam upadek w jej wykonaniu, ale i tak kilka par obcych oczu skierowało się wprost na nich. Mimochodem dostrzegł, że jakaś kobieta wyjęła z torebki telefon i zrobiła zdjęcie, a on oczami wyobraźni już widział podpis na Twitterze informujący o tym, że nieosiągalny prezes Montgomery Insurance zjawił się na balu charytatywnym z partnerką. W dodatku taką, która w świetle prawa nie była legalna pod takim względem, pod jakim Cillian ewentualnie mógłby ją chcieć, choć wzbraniał się przed takimi myślami. Nieważny był kontekst, ważne było zdjęcie, które obiegnie internet.
OdpowiedzUsuńMusiał szybko wpaść na jakiś pomysł, najlepiej taki, który zdusiłby pożar w zarodku. Awantura nie była wskazana, grożenie też nie, jedynym, co mogło przynieść pożądany skutek, była konfiskata telefonu tej kobiety, ale zanim wypuścił Elizabeth ze swoich objęć, samozwańcza reporterka już zniknęła w tłumie ludzi.
Westchnął z wyraźnie słyszalną irytacją i zmierzył brunetkę spojrzeniem, pod którym niejeden twardy biznesmen się uginał, ale oglądając, w jaki sposób próbuje założyć szpilkę, w dodatku z dłonią zaciśniętą na jego ramieniu (od której dostał, swoją drogą, nieprzyjemnych dreszczy, bo nienawidził kontaktu fizycznego, którego nie zainicjował on sam), miał podejrzenie graniczące z pewnością, że nie była w stanie, w którym mogłaby się go przestraszyć.
Generalnie Elizabeth Madden była na dobrej drodze, żeby zostać zmorą egzystencji Killa. Była młodziutka i śliczna, a jej oczy patrzyły na niego z niewinnością, która aż błagała, by jej pokazać, jak niegrzeczne rzeczy potrafią robić dorośli — jeszcze gorsze niż te, które znała. Widywał tę dziewczynę zdecydowanie zbyt często, a jego myśli z nią w roli głównej były zdecydowanie zbyt grzeszne, żeby uznać go za zdrowego na umyśle. Gdyby wkroczyła w pełnoletność i nie byłaby córką dobrego przyjaciela jego ojca, nie zastanawiałby się dwa razy. Nie, żeby powstrzymywał go jakiś moralny kompas i gryzło sumienie. Był po prostu pragmatykiem, a nie potrzebował wylądowania po uszy w wizerunkowym gównie. Do którego ta dziewczyna z pewnością by go wepchnęła samą swoją egzystencją.
— Proszę? — Mruknął i również zerknął na rudowłosą, do której jeszcze chwilę temu podążał, ale stracił zainteresowanie nią jeszcze szybciej, niż je zyskał. — Wchodziłem. Póki jak zwykle nie zechciałaś zepsuć mi planów — odpowiedział, a kiedy brunetka w końcu go puściła, odsunął się o niewielki, jednak znaczący krok i wygładził dłonią pomiętą koszulę. Miał ochotę zjechać Elizabeth za to od góry do dołu, ale obecność obcych skutecznie ukróciła jego zapędy. Kilka razy głęboko odetchnął, żeby się uspokoić. Dopiero wtedy zmierzył wzrokiem jej sylwetkę. Byłaby zdecydowanie lepszym gościem w jego łóżku, niż ta rudowłosa niewiasta, ale tę myśl wolał nie tylko zachować dla siebie, ale też ukryć przed samym sobą. — Wiedzą w ogóle, że tu jesteś, czy postanowiłaś pobawić się na własną rękę? — Rzucił od niechcenia i wyjął z kieszeni telefon. Przez chwilę skupiał swoją uwagę na urządzeniu, a kiedy wysłał sms-a swojemu kierowcy z informacją, że ma podjechać pod tylne wyjście z hotelu, wsunął go z powrotem i popatrzył na Elizabeth, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
W istocie to właśnie robił. Rozważał wszystkie za i przeciw odwiezienia jej do domu. Gdyby coś jej się stało, a zdaniem Killa była w takim stanie, że nie do końca ogarniała to, co się dzieje dookoła niej, ojciec suszyłby mu głowę miesiącami. Gdyby zostawił ją teraz samą sobie, wprawdzie miałby spokojny wieczór, ale co do reszty życia nie miał pewności, bo Montgomery senior potrafił być prawdziwym wrzodem na dupie, jeśli się na coś uparł.
UsuńDlatego, nie zawracając sobie głowy pytaniem Elizabeth o zdanie, chwycił ją za łokieć i pociągnął ze sobą w stronę bocznego wyjścia z sali bankietowej. Zrobił to zdecydowanie, ale jednocześnie powoli, nie mając ochoty kolejny raz ratować jej przed upadkiem, a jej szpilki sprawiały wrażenie takich, które mają wyglądać, a nie zapewniać stabilny chód.
— Odwiozę cię do domu — oznajmił, a w tym samym momencie za ich plecami błysnął flesz. Nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że jeszcze dziś rozpęta się medialna burza. Zacisnął zęby, czując nadchodzący ból głowy. — Nadejdzie taki dzień, Elizabeth, że spiorę ci dupę za twoje zachowanie, skoro twój ojciec tego nie robi. Zbliżasz się do niego całkiem dużymi krokami — powiedział, nie racząc jej nawet przelotnym spojrzeniem. Gdyby teraz na nią popatrzył, wkurwiłby się jeszcze bardziej. — Powinnaś teraz siedzieć w domu i w najlepszym wypadku się uczyć, a nie upijać się na balu charytatywnym — zauważył głosem wypranym z wszelkich emocji, chociaż podszytym zdenerwowaniem.
Kill M.
Jakaś jego część, bardzo niewielka, niemal mikroskopijna, lubiła przebywać z Elizabeth i skupiać na sobie jej uwagę. Cillian nie był na tyle płytki, żeby zechcieć pławić się w jej uznaniu, nie potrzebował takich stymulantów. Jednak zawsze uważał, że ta mała ma coś w sobie. Iskrę, którą chciałby rozżarzyć, żeby zmieniła się w pełnoprawny płomień. W innych okolicznościach wydobyłby z niej cały ten potencjał i nawet by tego nie pożałował.
OdpowiedzUsuńJednak Elizabeth była terytorium, na którym Cillian Montgomery nigdy nie postawi nogi, w sensie metaforycznym i dosłownym. I nie położy rąk, ale tutaj możemy zatrzymać się na metaforze, bo obecnie przecież jej dotykał. Zaciskał palce na jej ręce i prowadził ją do bocznego wyjścia, chociaż nie robił tego tak szybko, jak by chciał. Gdyby nie obecność gapiów, z pewnością zrobiłby coś głupiego, jak zerwanie jej szpilek z nóg i zmuszenie, żeby szła dalej boso albo gorzej, przerzucenie jej sobie przez ramię i doniesienie do samochodu. I tak zrobili już scenę, która zmieni się w kłopot, wolał nie dolewać oliwy do ognia.
— Nie tobie to oceniać, Elizabeth — mruknął nisko, zerkając na brunetkę z ukosa. Rudowłosej nie zaszczycił więcej nawet krótkim spojrzeniem. Nie chciał tego przyznawać, ale nastolatka wedle wszelkiego prawdopodobieństwa miała rację. Ogniste włosy nie zawsze przekładały się na ognisty seks, a Cillian nie akceptował nudy w tym aspekcie. Był dobry w te klocki, miał naprawdę sporo praktyki na koncie i tego samego wymagał od swoich partnerek. Niestety nie zawsze się to udawało, a noc kończyła się gorzkim rozczarowaniem.
Może nawet lepiej, że tym razem rozczarowanie przybrało nieco inny wymiar niż zwykle.
— Nie. Wątpię jednak, żeby byli zachwyceni, że ich najdroższa córeczka tyle w siebie wlała — odpowiedział, powściągając emocje. Widział błysk w jej oczach i ostatnim, czego pragnął, było dawanie jej satysfakcji. Wystarczyło, że musiał mierzyć się ze swoimi demonami, gdyby jej pokazał, jak duży wpływ na niego miała, byłby skończony. Nie zależało mu na niej, ale jako jedna z nielicznych potrafiła wyprowadzić go z równowagi, sprawić, że rozbudzał w sobie wściekłość. Wściekłość była emocją, a z tymi Cillian się nie lubił. — Zamknij się — polecił sucho, kiedy zaprotestowała, nic sobie z tego nie robiąc. Wciąż prowadził ją obok siebie, ignorując wycelowane w nich spojrzenia i możliwe, że również obiektywy. Zapowiadał się pożar. Ale dzisiaj nie musiał go gasić, skupi się na tym jutro. Z pomocą Spaldinga i kilkoma pogróżkami problem nie powinien za bardzo wymknąć się spod kontroli. Nie mógł sobie pozwolić na kryzys. Nie teraz, kiedy na giełdzie spadł o kilka dziesiątych punktu procentowego. Nie była to może tragedia, ale też nie powód do radości.
— Wiem. Ale i tak nie dam ci tej satysfakcji — powiedział, ignorując uwagę o słuszności robienia im zdjęć. Kolejny raz miała rację, a on dał się wmanewrować, bo nie chciał mieć upierdliwego ojca na głowie. Madden była dla niego jednym wielkim kłopotem, w dodatku od zawsze. Konkretniej od momentu, w którym matka zmusiła go, by wziął ciemnookie niemowlę na ręce, a to odpowiedziało mu poślinieniem kołnierzyka koszuli. Nastoletni Cillian nie przywykł do dzieci i brudu, jaki za sobą niosły. Wówczas po raz pierwszy poczuł, że życie z tą konkretną dziewczynką nie będzie należało do najłatwiejszych i za wszelką cenę starał się jej unikać.
Jak widać, nie było to do końca możliwe.
Zatrzymał się, gdy wyrwała ramię z jego uścisku i zagryzł zęby, czując, że poziom złości w jego ciele wciąż pnie się w górę w formie płaskowyżu. Aczkolwiek jednostajne wkurwienie było odrobinę lepsze niż wybuch, do którego Montgomery był zdolny, kiedy się nie kontrolował.
Usuń— Że też nie boisz się mi przeciwstawić — wycedził, stając przed nią i omiatając spojrzeniem jej twarz, teraz ukrytą w półmroku. Dyskretnie skontrolował sytuację za nimi, ale zdawało się, że wszyscy wrócili do swoich spraw.
Tylko dlatego zrobił to co zrobił. Chwycił ją za ramiona i pociągnął za sobą, plecami napierając na drzwi. Po ich przekroczeniu, konkretniej kiedy domknęły się z cichym kliknięciem, Kill ugiął kolana i się schylił, jedną ręką obejmując jej uda, a drugą z całej siły naciskając na plecy. Przerzucił Elizabeth przez swój bark i wyprostował się, nic sobie nie robiąc z ewentualnych protestów. Powinna wiedzieć, że z Cillianem Montgomerym nie istnieje coś takiego jak dyskusja.
— Bo co, bo ty tak mówisz? — Parsknął i roześmiał się szyderczo. — Dziewczynko, chyba za długo nikt ci nie pokazał, że to nie ty rządzisz. Pojedziesz do domu, a potem grzecznie wskoczysz w piżamkę i do łóżeczka. Na dzisiaj masz dość — stwierdził, mając na myśli stan upojenia alkoholowego, w jakim się znajdowała. Miał jedynie nadzieję, że nie narzyga mu na plecy. — I dobrze ci radzę, nie wkurwiaj mnie, Madden — dodał i rękę, którą nie obejmował jej ud, wsunął do kieszeni garniturowych spodni, by przypadkiem nie wymierzyć jej klapsa, tak jak się odgrażał.
Kill
— Tak — odpowiedział krótko, nie zagłębiając się w żadne dyskusje na temat jej satysfakcji. Myślenie o tym wpychało Cilliana na grząski grunt, mówienie byłoby znacznie gorsze, bo pokazałoby, że rzeczywiście dopuszcza do siebie opcję, w której zajmuje się po swojemu tą dziewczyną. Pomińmy tutaj, że w porównaniu do niego (i nie tylko, w świetle prawa również) Elizabeth była dzieckiem, w dodatku córką przyjaciela jego ojca. Jeśli na chwilę by o tym zapomnieć, zdaniem Killa panna Madden była zbyt delikatna i niewinna na to, w czym on się lubował. A właściwie nazwijmy rzeczy po imieniu: swoim spierdoleniem Kill wykraczał poza jakąkolwiek skalę, a Christian Grey ze swoimi pejczykami był przy nim niczym harcereczka sprzedająca ciastka. Właśnie dlatego jeśli już decydował się na jakąś kobietę, opuszczała jego penthouse bogatsza o kilka tysięcy w ramach zadośćuczynienia za straty moralne i żeby trzymała gębę na kłódkę.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś powinien opowiedzieć brunetce o swoich upodobaniach, natychmiast przestałaby obracać się w tych samych kręgach. Potencjalnie.
— Powiem ci dlaczego — warknął, a widząc jej zachowanie, ledwie powstrzymał się przed wbiciem palców w jej skórę do samej krwi. Źle zrobił. Cholernie źle. Nie powinien z nią wychodzić, przejmować się tym, że ojciec suszyłby mu głowę, gdyby coś się stało… Katastrofa była murowana i był pewien, że tym razem nawet Spalding nie będzie potrafił wszystkiego naprawić. Dlaczego musiał stawać się przy niej takim idiotą? Przecież nim nie był, brał wszystko na zimno, analizował i niczym się nie przejmował. A wystarczyło, że dosłownie wpadła w jego ramiona zamroczona alkoholem, żeby obudzić w nim jakieś emocje. Negatywne, jednak to wciąż były emocje. A to oraz uczucia były prostą drogą do wykolejenia. Na to Cillian nie mógł sobie pozwolić, choćby miała skończyć martwa w czarnym worku, jeśliby ją teraz zostawił. — Bo jesteś denerwującą gówniarą. I myślę, że doskonale o tym wiesz, więc wszystko co robisz, robisz specjalnie, a nie przez przypadek — wycedził, nawet na nią nie spoglądając. — Jasne — prychnął, słysząc jej stwierdzenie.
Nic sobie nie zrobił z jej walki, bo nawet na trzeźwo nie miałaby z nim szans. Był wysoki, umięśniony i nie traktował kobiet jak bańkę, która pęknie, gdy tylko się jej dotknie. Trzymając Elizabeth, mocno wpijał palce w jej udo, mimo wszystko nie chcą, aby w tej szarpaninie zsunęła się z jego ramienia i rozbiła sobie tę śliczną buźkę. Przecież nie był potworem.
Ta, jasne.
— Dziękuję za komplement, skarbie. Masz dla mnie więcej ciepłych słów? — Zapytał, rozglądając się za limuzyną. Szofer Cilliana pretendował do miana następnego, którego zwolni bez mrugnięcia okiem. W końcu miał zjawić się pod drzwiami, a nie zmuszać swojego szefa do spaceru przy budynku, w dodatku z nastolatką na ramieniu.
Dostrzegł auto kilkadziesiąt metrów dalej i przyspieszył kroku, chcąc uniknąć gapiów. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś teraz zaczął robić im zdjęcia.
— Z pewnością ci uwierzą — rzucił z ironicznym uśmieszkiem, ignorując wzmiankę o wymiotach. Zaraz będzie siedziała w samochodzie, nie zdąży na niego zwymiotować.
— Przepraszam, panie Montgomery — zawołał kierowca, wysiadając, żeby otworzyć mężczyźnie drzwi. — Tutaj jest kilka bocznych wyjść, nie napisał pan, do którego się uda — wyjaśnił, ale Cillian zbył go gestem dłoni. Nachylił się i posadził brunetkę na skórzanej kanapie, po czym wepchnął ją głębiej, żeby nie mogła uciec i sam również wsiadł. Zatrzasnąwszy drzwi, szofer okrążył samochód i zajął miejsce za kierownicą. — Dokąd? — Zapytał, kiedy Kill uruchomił przegrodę oddzielającą ich od mężczyzny, a ta zaczęła powoli się podnosić.
— Do mnie — odpowiedział w ostatniej chwili. Kiedy auto ruszyło, blondyn rozwiązał muszkę i odpiął górny guzik koszuli. — Dlaczego tak bardzo nie chcesz jechać do domu, skoro twierdzisz, że nawet nie wiesz, gdzie są twoi rodzice? — Zapytał, przypatrując się dziewczynie bez mrugnięcia okiem. Chciał, żeby na tak niewielkiej przestrzeni, jaką teraz dzielili, poczuła się jak najbardziej nieswojo.
Kill
Jedynym, na co się zdobył, było szybkie otaksowanie spojrzeniem Elizabeth. Komentarz w tym wypadku nie wchodził w rachubę, bo jedynym, co przychodziło mu w tym momencie do głowy, to zapytanie jej, co takiego dałoby jej satysfakcję. A od tego już krótka droga do zmianę brudnych myśli w czyny. Cillian miał swoje demony, ale ruszenie nastolatki było nieprzekraczalną granicą. Nie z przyzwoitości, żeby mieć przyzwoitość trzeba najpierw wyhodować kręgosłup moralny, a Kill nie miał nawet jego zalążków. Nie mógł po prostu tak bardzo ryzykować. Elizabeth nie była tego warta. Właściwie nic nie było warte utraty dobrego imienia, a tym samym formy, dlatego Montgomery tak pilnie strzegł swoich sekretów, a ludzi trzymał na dystans.
OdpowiedzUsuńMetaforyczny, oczywiście, bo teraz między nim a panienką Madden nie było za grosz fizycznego dystansu. Gdyby był do tego zdolny, mógłby polubić przyjemny zapach bijący od jej ciała i ciepło, które czuł na swoim barku. Ale nie był. I tak było lepiej nie tylko dla niego, ale głównie dla niej.
— Teraz to ty się mylisz, złotko — odpowiedział. Czując, że brunetka znowu zaczyna się szarpać, mocniej ścisnął jej udo i wykonał nieco bardziej sprężysty krok, przez co podskoczyła na jego ramieniu. — Spokój — warknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. Pijana Elizabeth była jeszcze bardziej irytująca niż ta trzeźwa i o ile wcześniej żałował, że wziął ją sobie na głowę, tak teraz miał ochotę zwyczajnie rzucić ją na środku chodnika i nakazać, by radziła sobie sama. Rzadko wyciągał do kogoś pomocną dłoń, w zasadzie można by takie przypadki wyliczyć na palcach jednej dłoni, więc zazwyczaj po tym ludzie byli mu bardzo wdzięczni, zszokowani tym, że w ogóle zainteresował się czymś poza sobą. Nie dość, że ta dziewczyna nic sobie z jego pomocy nie robiła, to jeszcze śmiała mu dogryzać. Tak bardzo chciał jej pokazać, kto rządzi w tej grze, że swędziało go całe ciało. — Mój ojciec urządziłby mi piekło, gdyby coś stało się twojej ślicznej buźce. Z jakiegoś powodu traktuje cię jak córkę, chociaż nie rozumiem, co w tobie widzi — wyjaśnił spokojnie. — Cenię sobie święty spokój, a Johny potrafi być bardzo upierdliwy. Bardziej niż ty. Wolę przeżyć kilka minut z denerwującą gówniarą niż znacznie więcej z moim najdroższym tatusiem — zakończył, uznając temat jego chwilowej dobroci serca za zamknięty.
Prychnął, słysząc jej głos usiłujący przebić się przez jego polecenie wydane kierowcy i rozsiadł się wygodniej na przepastnej kanapie. Ze schowka przed sobą wyjął paczkę papierosów oraz zapalniczkę zippo. Otworzył kartonowe opakowanie, wysunął jedną fajkę i chwycił ją zębami. Podpalił końcówkę i podsunął resztę papierosów Elizabeth, gdyby również była chętna zapalić. Skoro i tak złamała wszelkie zasady swoim upojeniem alkoholowym, równie dobrze mogła sobie zajarać, a on nie miałby nic przeciwko.
Uchylił lekko okno i wydmuchnął przez nie szary dym.
— Nie — odpowiedział krótko, nawet na nią nie patrząc. — Wrócisz jutro o trzeciej, wykuta łaciny na pamięć, ale na pewno nie odstawię cię na kolejną popijawę. Skoro nie chcesz jechać do domu, prześpisz się u mnie. — Wzruszył ramionami, jakby często składał komuś takie propozycje. Nie składał. Nie lubił gości w swoim domu, chyba że mowa o pannach na jedną noc, które i tak nie widziały nic poza jego sypialnią. Nie potrafił sobie przypomnieć, by kiedykolwiek odwiedziła go rodzina, a co dopiero ktoś, kto nie był z nim spokrewniony. Na samą myśl, że ktoś miałby zwiedzać jego apartament bez jego kontroli, znaleźć wszystko, co tak bardzo starał się ukryć, wzdłuż kręgosłupa przechodził mu nieprzyjemny dreszcz. To oznaczało, że czekała go nieprzespana noc. Nie mógł pozwolić, aby Elizabeth zobaczyła zbyt wiele. Spoko, nie powinien mieć z tym problemu. Wystarczyła mocna kawa i wyostrzona czujność.
— Mówiłaś, że nie zasługuję na litanię twoich ciepłych słów, więc dlaczego wciąż starasz się mnie obrazić, Elizabeth? — Spytał, spoglądając na brunetkę z nieskrywanym rozbawieniem. Wypuścił w jej stronę kolejną porcję dymu i strzepnął popiół za okno, uśmiechając się kącikiem ust.
Usuńwasz rycerz na czarnym jak jego serce koniu
Rozmowy na pewne tematy nie przychodziły mu łatwo. Nie lubił przyznawać się do swoich słabości i porażek. Arthurowi, jego bratu bliźniakowi, rozmawianie o trudnych, drażliwych kwestiach szły zdecydowanie lepiej. Potrafił obrócić je w żart, znaleźć jakieś plusy w kiepskiej sytuacji, w jakiej się znalazł, wygadać się i wyrzucić z siebie negatywne emocje. Mason wolał je dusić w sobie, zupełnie jakby obawiał się, że jego przeżycia posłużą komuś do niewłaściwych celów, zostaną wykorzystane przeciwko niemu. Może po prostu się wstydził i nie chciał, by ludzie uważali go za słabego.
OdpowiedzUsuńOdkąd został wypuszczony z ośrodka leczenia zaburzeń odżywiania minęło dopiero kilka dni. Zdążył rozpakować walizki i odkurzyć mieszkanie, które przez jego nieobecność stało puste. Trzy miesiące terapii na niewiele się zdały. W lodówce chłopaka nadal świeciło pustkami i ani myślał przestrzegać jadłospisu, który dostał od specjalistów. Od razu wrócił do intensywnych treningów, przez które dostał zakwasów. Palący ból mięśni był czymś za czym tęsknił. Nie umiał wyjaśnić czemu, ale na swój sposób uzależniało, dawało zastrzyk serotoniny.
Leżąc we własnym łóżku zastanawiał się jak powinien postąpić. Nie zdążył uprzedzić Izzie o swojej nieobecności, bo odebrano mu telefon i kontaktował się tylko kilka razy z rodzicami, ale nie wydawali się zbyt przejęci jego sprzeciwem. Bez wątpienia mieli dobre intencje. Odkąd skończył szkołę średnią i przeniósł się do Nowego Jorku nie utrzymywał z nimi bliskich kontaktów, ale najwyraźniej zaczęli dostrzegać, że to źle się na nim odbija. Lepiej późno niż wcale. A może po prostu obawiali się skandalu? Ta myśl wierciła mu dziurę w brzuchu. Domyślał się, że ich rozmowa będzie nieprzyjemna, ale nie mógł jej odwlekać w nieskończoność. Wolał sam wyjść z inicjatywą, niż przypadkiem wpaść gdzieś na Izzie i postawić oboje w niezręcznej sytuacji.
Pogoda w Nowym Jorku nie dopisywało. Od rana padał deszcz, tworząc kałuże na chodnikach i uderzając kroplami o parapety. Mason nie miał najmniejszej ochoty opuszczać ciepłego łóżka, ale zrzucił z siebie koc, wsunął sportowe buty na stopy i założył kurtkę z kapturem. Udał się na pobliski przystanek autobusowy, by nie przemoknąć do suchej nitki. Całą trasę zastanawiał się nad tym, jakich słów powinien użyć, jak sformułować zdania, by Izzie w ogóle zechciała go wysłuchać. Spodziewał się, że będzie na niego zła, ale nie do końca wiedział jak ją udobruchać.
Chłopak wysiadł z autobusu niemal w ostatniej chwili, bo był tak zajęty rozmyślaniami. Wsunął dłonie do kieszeni i ruszył w stronę domu Elizabeth. Kiedy dotarł pod odpowiedni adres zaczynało powoli robić się ciemno. Zapukał do drzwi i odsunął się parę kroków do tyłu. Ściągnął kaptur z głowy i przeczesał palcami włosy, które mu się zmierzwiły. Ze stresu rozbolał go brzuch. Przez chwilę myślał, że może jednak pomylił plan zajęć Izzie lub ta poszła na zakupy. Już miał odwrócić się na pięcie i odejść, kiedy usłyszał szczęk zamka.
— Cześć, możesz poświęcić mi chwilę? — zapytał uprzejmie. — Chciałem porozmawiać i wyjaśnić ci dlaczego tak nagle zniknąłem — dodał. — O ile masz ochotę mnie wysłuchać.
Mason
Nie zaszczycił uszczypliwej uwagi odpowiedzią, jedynie uśmiechnął się do siebie pod nosem, zadowolony z tego, że nie tylko ona działała mu na nerwy — wyglądało na to, że działa to na zasadzie wzajemności. Oczywiście mógłby znaleźć sobie lepsze zajęcie, niż przepychanki słowne (i nie tylko słowne, jak widać) z rozpuszczoną małolatą, ale jeśli powiedziało się A, trzeba również powiedzieć B. Cillian postanowił sobie, że odstawi Elizabeth w jakieś bezpieczne miejsce, a nie lubił łamać danego samemu sobie słowa.
OdpowiedzUsuńInna kwestia, że jego dom nie był bezpiecznym miejscem, ale nie widział potrzeby, by informować o tym brunetkę. To pewnie wywołałoby pytania, ciekawość i wtykanie nosa w nieswoje sprawy, a Kill od zawsze robił wszystko, by takich rzeczy unikać. Zwykle wystarczał jego urok osobisty godny potwora Frankensteina, wiedział jednak, że z Elizabeth nie zda to egzaminu, bo ich życia chcąc nie chcąc (bardziej nie chcąc) są ze sobą w jakiś sposób powiązane i nawet jeśli uciekłaby z krzykiem, wystarczyłoby byle spotkanie rodzinne, żeby znowu się zobaczyli.
— Żeby poznawać ludzi, musieliby oni coś dla mnie znaczyć. A oboje doskonale wiemy, że tak nie jest — prychnął cicho i posłał jej protekcjonalny uśmiech, korzystając z tego, że siedzą obok siebie i mogą widzieć swoje twarze. Na jej kolejne słowa wywrócił jedynie oczami. Takie wyznania nie robiły na nim wrażenia, co najwyżej utwierdzały go w przekonaniu, że Elizabeth Madden jest nietykalna, nieważne jak bardzo jakaś jego część chciałaby to zmienić. Jonathan nigdy nie wybaczyłby swojemu synowi, gdyby ten zepsuł jego przybraną córeczkę. To Cillian był w stanie przeżyć, ale nie mógł być pewien, że ojciec nie postarałby się o przeciągnięcie na swoją stronę zarządu, u którego członków wciąż miał całkiem spory posłuch. A utrata firmy w jakiejkolwiek formie nie wchodziła w grę.
— Nie obchodzi mnie, co wolno, a czego nie. Ty i tak wystarczająco już dzisiaj przekroczyłaś granicę, jedna fajka ci nie zaszkodzi. — Wzruszył ramionami. Uniósł jedną brew, gdy ułożyła nogi na kanapie i niemal się przy tym uśmiechnął. Oczywiście, że wolał uległych ludzi, takich, których może rozstawiać po kątach i za każdym razem będą tańczyć, jak im zagra, ale zdarzało mu się doceniać pokazywanie pazurków, zwłaszcza u kobiet. Elizabeth ewidentnie chciała mu zagrać na nosie, szkoda tylko, że nie postrzegał jej w kategorii kobiety, a niesfornego dziecka. A przynajmniej cały czas przypominał sobie o tym w głowie, bo teraz nie wyglądała jak dziecko, nawet nie jak nastolatka. Prawda była taka, że kiedy człowiek rodził się w takiej rodzinie jak Montgomery czy Madden, musiał znacznie szybciej dorastać, niezależnie od wieku w metryce. Cillian doskonale o tym wiedział, bo jego ojciec zmusił go do wielu rzeczy, przez które tak naprawdę nigdy nie skorzystał w pełni z dzieciństwa.
Ale obojętnie jak dojrzała była Elizabeth, wciąż miała jedynie siedemnaście lat.
— Jasne. Nie miałem w nim jeszcze nastolatki, a o niczym tak nie marzę, jak o spaniu z dzieckiem — odpowiedział i zaciągnął się ponownie, wygodniej moszcząc się na kanapie. Cieszył się, że o tej porze na ulicach Nowego Jorku rzadko zdarzają się korki. Im szybciej znajdą się u niego, tym szybciej będzie mógł ją zmusić do położenia się spać i zająć się sobą. A prawda była taka, że uciekła mu sprzed nosa szansa na spełnienie w czyjejś ciepłej cipce, więc musiał spuścić trochę pary we własnym zakresie. Był bezuczuciowym gnojem, ale miał swoje potrzeby, w dodatku nieco intensywniejsze od innych.
— Wspaniale. Wiesz, powinnaś zastanowić się nad swoimi życiowymi wyborami. Flirtowanie ze starszymi, którzy cię nie chcą, jest trochę poniżające, nie sądzisz? — Zapytał równie cicho i posłał jej bezczelny uśmiech.
mistrz samokontroli
Mason nie zdążył przedstawić Izzie swoim rodzicom. Co prawda umawiali się na randki od około roku, ale nie nadarzyła się okazja do oficjalnego przedstawienia dziewczyny matce i ojcu. Ci rzadko opuszczali Wielką Brytanię. Sam widywał ich sporadycznie, odkąd po ukończeniu szkoły średniej w Londynie wyjechał i zamieszkał w Nowym Jorku. Co jakiś czas rozmawiali przez telefon lub łączyli się na Skypie, ale sporadycznie pytali o jego życie prywatne. Wiedział, że byli zawiedzeni tym, że porzucił studia na jednej z najlepszych prywatnych uczelni, ale zwyczajnie nie dawał rady pogodzić wszystkich obowiązków. Siedzenie godzinami na wykładach kompletnie wysysało go z energii i odbierało ochotę na cokolwiek, poza tym miał strasznie mało czasu dla Izzie. Odkąd zrezygnował z kontynuowania studiów lepiej czuł się psychicznie i dużo częściej spotykał się ze swoją dziewczyną.
OdpowiedzUsuńZdawał sobie sprawę z tego, że nie część nastoletnich związków nie przetrwa próby czasu, ale rzecz jasna nie zakładał, że on i Izzie rozstaną się w najbliższym czasie. Różnili się pod wieloma względami, ale podobno przeciwieństwa się przyciągają. Podobało mu się to, że mieli z Elizabeth wspólne zainteresowania oraz podobne poglądy w ważnych dla niego sprawach. W zasadzie wszystko układało się między nimi w porządku dopóki nie zniknął.
Wszedł do domu brunetki niepewnym krokiem. Ściągnął kaptur i przemknął obok niej. Stanął w korytarzu, nie chcąc nabłocić i sprawić jej dodatkowego kłopotu. Miał nadzieję, że nie zastał w mieszkaniu rodziców dziewczyny. Westchnął ciężko i zsunął z ramienia plecak, po czym otworzył go i zanurkował ręką do środka. Wyciągnął plik pomiętych dokumentów włożonych w plastikową koszulkę. Podał je Izzie drżącą ręką. Nie potrafił ukryć zdenerwowania i stresu.
— Przez ostatnie trzy miesiące nie byłem na Bali — sprostował. — Rodzice wysłali mnie do ośrodka leczenia zaburzeń odżywiania. To moja dokumentacja medyczna, możesz ją przeczytać, jeśli chcesz — dokończył. — Nie miałem jak się odezwać, bo przy przyjęciu na oddział zabrali mi telefon i nie miałem dostępu do internetu.
Spuścił głowę i przez dłuższą chwilę milczał, wpatrując się w czubki swoich butów. Z kurtki skapywały krople deszczu, powoli tworząc niewielką kałużę dookoła miejsca, w którym stał. Źle czuł się z tym, że nie powiedział jej prawdy od razu, ale zwyczajnie bał się, że może go przez to zostawić. Była jego pierwszą miłością i nie chciał jej stracić, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że informacja o chorobie mogła przytłoczyć, a nawet przerosnąć. On długo odrzucał tę myśl, że choruje.
— Postąpiłem nie fair, nie mówiąc ci od razu z czym się zmagam — mruknął. Wydawał się szczerze skruszony.
Mason
Nigdy nie ukrywał, że chodziło wyłącznie o jego reputację i samopoczucie. Elizabeth była problemem, z którym musiał sobie poradzić w taki czy inny sposób. Jedynym, co wpadło mu do głowy, było przetrzymanie jej w swoim domu aż wytrzeźwieje. Nie martwił się o nią, to by przeczyło wszystkiemu, czym był ten facet i Elizabeth doskonale o tym wiedziała. Wszyscy, którzy mieli bliższe powiązania z jego rodziną wiedzieli, że Cillian nie był normalnym człowiekiem. Nie chodziło nawet o trzymanie innych na dystans, a o odczuwanie. Uczuć, emocji, przywiązania… Cillian nie posiadł tej ważnej umiejętności, która czyniła człowiekiem. On nie był człowiekiem. Był potworem. Gdyby tylko miała pojęcie, jak bardzo potrafił być straszny, przestałaby się tak zachowywać. Właściwie wszyscy przestaliby się zachowywać jakkolwiek względem niego, bo spieprzaliby z krzykiem.
OdpowiedzUsuń— No popatrz, popatrz. Więc co tak bardzo cię we mnie kręci, Elizabeth? Sama masz kasy jak lodu i urodę, czyli to nie to. W takim razie co? — Zapytał, uśmiechając się kącikiem ust. Zwykle nie brnął w takie przekomarzanki, ale i tak nie miał nic lepszego do roboty, skoro byli razem zamknięci w samochodzie. Równie dobrze mogli się trochę poprzepychać. Słownie, oczywiście. Działała mu na nerwy, ale nie aż tak, by odmówił sobie własnej przyjemności, jaką było ukrócenie tego ciętego języczka i bezczelnego zachowania. Nie, żeby sam był wzorem etykiety, ale on to on, nikt nie spodziewał się po nim zbyt wiele.
— Nie interesuje mnie, co myślisz o moich poczynaniach — odpowiedział zgodnie z prawdą, zaciągnął się papierosem i powoli obrócił głowę, wypuszczając szary dym w stronę brunetki. Zacisnął wargi w wąską linię, widząc, że strzepnęła popiół na podłogę. Jedną z jego licznych przywar był chorobliwy pedantyzm. Nienawidził bałaganu, nierówno ułożonych rzeczy, kurzu i wszystkiego, co można nazwać syfem. Miał przemożną ochotę zrzucić jej nogi na podłogę, złapać za kark i zmusić, żeby zebrała popiół językiem, a potem wylewnie przeprosiła. Gdyby obok niego siedział ktoś inny, z pewnością by się przed tym nie powstrzymał, ale to była nastolatka. Dziecko, które nie mogło ujrzeć jego prawdziwej twarzy, tej, którą tak starannie skrywał przed każdym, kto na piśmie nie godził się na takie traktowanie z jego strony. Zresztą czy jej wiek miał jakieś znaczenie? Nie, Elizabeth była po prostu zbyt bliska jego rodzinie, a to oznaczało, że jedno chlapnięcie językiem za dużo i mogłaby zniszczyć fasadę, którą tak długo budował.
— Zbierz to i wyrzuć przez okno, Elizabeth — wycedził, biorąc uprzednio kilka głębokich wdechów, żeby nie zachować się jak ostatni kutas, którym zresztą był. — Drugi raz nie powtórzę — dodał ostrzegawczym tonem, zerkając znacząco na brud na czarnym dywaniku.
Tak bardzo mu to przeszkadzało, że nie potrafił skupić się na tym, co do niego mówiła. W sekundę przeszła mu chęć na słowne przepychanki i musiał wsunąć dłoń do kieszeni garniturowych spodni, żeby nie zrobić tego, o czym przed chwilą tak intensywnie myślał. Potrafił sobie wyobrazić, jak klęczy, zmuszona do tego siłą i po sobie sprząta, spoglądając na niego ze strachem, który jeszcze bardziej by go nakręcał. Dobrze, że była taka harda, bo mogłoby się to skończyć inaczej, gdyby dostrzegł w jej oczach błysk przerażenia.
— Nie. Mogę robić co chcę, do niczego cię nie zmuszam i jestem kryty. — Wzruszył ramieniem, z trudem odrywając wzrok od dywaniku. Powoli wypuścił powietrze, kiedy trąciła stopą jego udo. To było zdecydowanie ponad jego wytrzymałość. — Chyba jednak zapominasz, biorąc pod uwagę, jak konkretnie się zaprawiłaś — odpowiedział i wsunął papierosa między wargi, po czym złapał ją obydwoma rękami za kostki i jednym ruchem zrzucił jej nogi na podłogę, tym samym zmuszając ją, żeby schowała głowę z powrotem w samochodzie. Przysunął się do dziewczyny, wyjmując fajkę z ust i zacisnął dłoń na zagłówku, żeby nie zrobić tego samego, tylko na jej włosach. — Posprzątaj po sobie, Elizabeth — wymruczał uwodzicielskim głosem, ale wyraźnie podszytym groźbą. Jakaś jego część była ciekawa, w jaki sposób by zareagowała, gdyby zobaczyła Cilliana w prawdziwym wydaniu. Tym, które podobało się wyłącznie osobom tak spaczonym jak on sam. — Albo cię zmuszę, a to nie będzie przyjemne — wyszeptał, owiewając gorącym oddechem jej policzek i patrząc na nią twardo.
Usuńpan demon
Musiał przyznać, że pierwszy raz udało jej się go zaskoczyć. Nie spodziewał się, że odpowie na pytanie, które w zamierzeniu miało sprawić, że zaciśnie usta i odwróci wzrok, zakłopotana. Cillian może i nieszczególnie potrafił obchodzić się z ludźmi, ale nie był ślepy — widział, że Elizabeth coś do niego ma. Obstawiał jakieś szczeniackie zauroczenie, chęć naprostowania złego pana lub po prostu głupotę, ale nie to, że będzie w stu procentach świadoma tego, co ją w nim pociąga.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się kącikiem ust, maskując swoje zaskoczenie maską. Właśnie to potrafił najlepiej — kryć się, chociaż nie musiał tego robić znowu tak często. Był tak zimnym człowiekiem, że nawet emocje się go nie imały, co w stu procentach mu odpowiadało. To straszne, w jaki sposób ta dziewczyna potrafiła wytrącić go z równowagi. Jeszcze gorsze było to, że zdawała się doskonale zdawać sobie sprawę ze swojej umiejętności przebicia się przez skorupę Montgomery’ego.
— A masz? — zapytał, przesuwając lodowatym spojrzeniem po jej ciele. Nigdy by tego nie sprawdził, nie był idiotą, ale chciał się z nią trochę podrażnić. Dokładnie tak, jak robiła to ona w stosunku do niego. Do tańca trzeba dwojga, a Cillian podjął wyzwanie. I tak nie miał zamiaru jej tknąć, ale dlaczego odmawiać sobie werbalnej przyjemności, jaką było przepychanie się z nią?
— Daj mi kamień, chętnie nim w ciebie rzucę — mruknął, mrużąc oczy. Nie wypił dużo, dwie szklaneczki whisky, a przynajmniej czegoś, co wyglądało na whisky, bo jego zdaniem była to co najwyżej jakaś jej abominacja. Był trzeźwy jak świnia i równie pozytywnie nastawiony do życia. Przez kilka długich chwil wpatrywał się w popiół, który zdawał się drzazgą w jego oku. Nie miał wątpliwości, że zrobiła to celowo biorąc pod uwagę jej samozadowolenie. Nie dawał się prowokować do takiego stopnia, przynajmniej publicznie, ale teraz byli tu sami (kierowcy nie liczył, bo ten i tak niczego nie słyszał i nie widział zza przegrody), a on… Nie miał ochoty dłużej się hamować. Gdyby uwolnił swojego wewnętrznego potwora, zmusiłby Elizabeth do posłuszeństwa i jednocześnie ją od siebie odstraszył. Dwie pieczenie na jednym ogniu to dobra opcja, czyż nie? Istniało ryzyko, że mogłaby o tym komuś powiedzieć, ale przynajmniej miałby ją z głowy. Zresztą… Kto uwierzy nastolatce? W porównaniu z wpływami Cilliana nie mogła zbyt wiele. Gdyby przedstawił ją jako rozczarowaną odrzuceniem dziewczynkę, wyszedłby z ewentualnego skandalu obronną ręką.
Powoli wypuścił powietrze z płuc, czując delikatny dotyk na swojej twarzy. Właśnie przekroczyła granicę dotyku, co obudziło w trzewiach mężczyzny gorący płomień wściekłości. Nikt nie mógł go dotykać, jeśli wyraźnie na to nie pozwolił. A od pozwolenia na to Elizabeth był cholernie daleko. Początkowo sam nie miał najmniejszego zamiaru położyć na niej ręki, ale odruch był silniejszy. Jednym zwinnym ruchem chwycił mocno jej nadgarstek, a tuż po tym, jak zaciągnęła się jego papierosem, wyrzucił go przez okno i sięgnął szyi brunetki. Zacisnął palce na ciepłej skórze, niezbyt delikatnie, ale też nie na tyle mocno, żeby zrobić jej krzywdę.
— Jeśli ktoś tutaj zbliża się dzisiaj do śmierci, na pewno nie jestem to ja — wycedził, zbliżając twarz do jej twarzy. Nie miała jak uciec, a on czerpał z tego perwersyjną wręcz przyjemność. Starał się nie zwracać uwagi na jej słodki zapach, który wdarł się w jego nozdrza z chwilą, w której się do niej zbliżył. Wpatrywał się prosto w jej ciemne oczy z odległości może kilku centymetrów. Ich nosy niemal się ze sobą stykały, a jego tors przylgnął do jej drobnej sylwetki, unieruchamiając ją na skórzanej kanapie. — Wiem, że lubisz się ze mną bawić w kotka i myszkę, ale mam wrażenie, że nie do końca wiesz, na czym ta gra polega. Ja nie jestem udomowionym kotkiem, Elizabeth, jeśli zajdzie taka potrzeba, pokażę ci, jak bardzo mi do niego daleko — wyszeptał niemal dotykając jej warg swoimi z każdym wypowiadanym słowem. Rozluźnił uchwyt na jej szyi, ale nie odsunął dłoni. Przesunął kciukiem po delikatnej brodzie i nacisnął na nią, żeby podniosła głowę wyżej. — Mamy w tej sprawie jasność, czy będziesz dalej mnie prowokować? Bo jesteś blisko przekroczenia granicy, za którą nawet szacunek do mojego ojca cię nie uratuje — wymruczał, nie odrywając wzroku od jej oczu. Miał szczerą nadzieję, że zobaczy w nich strach, to by ułatwiło wiele spraw związanych z tą dziewczyną.
Usuńniewinne oczka jej nie uratują <3
Cillian miał ten problem, że nie doceniał nikogo, zwłaszcza ludzi, którzy w jakiś sposób nadepnęli mu na odcisk, a prawda była taka, że Elizabeth zrobiła to przez całe swoje krótkie życie już niejeden raz. Czy to jako dzieciak, kiedy zrobiła sobie z jego pracy semestralnej podkład do rysunków, czy nieco później, gdy w trakcie jakiegoś przyjęcia chlapnęła przez przypadek coś, o czym jego rodzice nie powinni wiedzieć. Zawsze znajdowała sposób, żeby zaleźć mu za skórę i chociaż strasznie go tym wkurzała, mimo wszystko podziwiał upór w dążeniu do celu. Gdyby jeszcze wiedział, jaki jest ten cel, mógłby zrobić coś, żeby jej przeszkodzić w osiągnięciu go.
OdpowiedzUsuńZmrużył oczy i zmierzył jej twarz uważnym spojrzeniem. Jakim cudem jej rodzice wciąż uważali ją za swoje małe dzieciątko? Nie wyglądała jak dziecko, nie zachowywała się jak dziecko i jeśli pominąć, że brakowało jej odrobinę do osiemnastki, wcale nie była dzieckiem. Nie zdaniem Cilliana.
Ale prawo, choć chętnie sprawiłby, by było inaczej, nieszczególnie liczyło się ze zdaniem Cilliana, a panienka Madden, jakkolwiek chciałby jej dać nauczkę, była poza jego zasięgiem.
— Pewnie czarne. Wyglądasz mi na osobę, która nosi czarne majtki — stwierdził, nie odwracając od niej wzroku. Jeśli myślała, że uda jej się zbić go z tropu, bardzo grubo się myliła.
— Mój tyłek jest strefą wolną od przedmiotów obcych — mruknął. Zmarszczył czoło jeszcze przez chwilę zerkając na popiół. Świadomość, że spalona resztka papierosa leży w jego samochodzie, a Elizabeth nie zamierzała jej sprzątnąć sprawiała, że nie do końca potrafił skupić się na czymś innym. Był tak wytrącony z równowagi, tak wkurwiony jej zachowaniem, że nic dziwnego, iż pozwolił sobie na utratę kontroli. Tłumaczył sobie, że wystraszy ją w ten sposób, ale prawda była gdzieś głębiej, gdzieś, gdzie jego świadomość nie miała w tej chwili pełnego dostępu. Gdyby rozumiał, co takiego zrobił, natychmiast by się wycofał, wysadził ją, nie zastanawiając się, gdzie są, a potem wrócił do domu i ochłonął.
Na takie rozważania było za późno, a on pozwolił, żeby ta nierozważna, diaboliczna część jego osobowości przejęła nad nim kontrolę. Nie chciał odnotować, że jej skóra jest miękka i ciepła, jej puls pod jego palcami przyspieszony, a zapach tak przyjemny, że chętnie pozwoliłby jej zostawić go na swojej pościeli. Ale odnotował. I to wkurwiało go jeszcze bardziej, bo wiedział, że jakiekolwiek działanie w tym kierunku z jego strony da jej satysfakcję. Przegrałby. Cillian nienawidził przegrywać, zwłaszcza z wrednymi pyskatymi małolatami. Nigdy nie przegrywał.
Słysząc pomruk brunetki poczuł, że na jego twarzy pojawia się przepełniony satysfakcją uśmiech. Nie potrafił teraz odczytać tego, co czaiło się w jej oczach, ale skoro kazała mu przestać to chyba oznaczało, że się przestraszyła, a właśnie o to mu chodziło. Nakręcony jej niechęcią, odrobinę mocniej zacisnął palce na jej szyi. Nie tak, by odciąć dopływ tlenu, ale wystarczająco, żeby poczuła się jeszcze bardziej zagrożona.
— Co tam, księżniczko? Czyżbyś się bała? I gdzie teraz ten twój cięty języczek, hm? — wyszeptał z wargami przy kąciku jej ust. Wbrew sobie poczuł, że ta sytuacja zaczyna na niego działać, ale potrafił kontrolować się tak bardzo, że nie pozwolił, by przyjemne ciepło rodzące się w podbrzuszu spłynęło niżej. Jeszcze tego mu brakowało, aby zobaczyła dowody jego podniecenia i komuś o tym powiedziała.
Znieruchomiał, kiedy odezwała się ponownie i uniósł brew, słuchając uważnie każdego słowa. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zdążył. Poczuł, że samochód się zatrzymuje, więc odsunął się od Elizabeth. Zrobił to dosłownie w ostatniej sekundzie przed tym, zanim kierowca otworzył tylne drzwi. Kill wysiadł, zapiął marynarkę i wyciągnął rękę do brunetki, pomagając jej wyjść z auta. Stukot jej szpilek rozniósł się echem po podziemnym parkingu.
Usuń— Sprzątnij wycieraczkę — warknął do kierowcy, zanim ruszyli w kierunku windy. Cillian kolejny raz tego wieczoru złapał Elizabeth za łokieć, aby przypadkiem mu się nigdzie nie wymknęła. W windzie wcisnął guzik z najwyższym piętrem i wsunął dłonie do kieszeni spodni. Wpatrywał się w wyświetlacz nad rozsuwanymi drzwiami.
— Prześpisz się w gościnnej sypialni — oznajmił chłodno. Cieszył się, że mgiełka podniecenia między nimi nieco opadła, dzięki temu mógł w pełni się skupić. — Dam ci jakąś koszulkę do spania, a kosmetyki powinny być w łazience. Moja gosposia dba, żeby to nie była wyłącznie męska jaskinia — mruknął, uśmiechając się kącikiem ust, ale krótko, niemal niezauważalnie. — Rano przypilnuję, żebyś wykuła łacinę, a potem odstawię cię do szkoły.
Jeszcze nie czas na pogrzeb :)
Gdyby ktoś wczoraj mu powiedział, że spędzi ten wieczór na rozmawianiu z nastolatką o jej bieliźnie, w najlepszym wypadku popukałby się w głowę, w najgorszym pociągnąłby za wszelkie sznurki, żeby osoba, która wygaduje takie głupoty na długo wylądowała w psychiatryku. Oczywiście nie miał żadnych oporów przed poruszaniem takich tematów z potencjalnymi kandydatkami na jedną noc do jego łóżka, ale Elizabeth… Nie była kandydatką i to nie tylko ze względu na to, że była za młoda. W tej chwili nawet gdyby była pełnoletnia, a tym samym w pełni legalna, Cillian nie położyłby na niej swoich rąk z jednej prostej przyczyny: nie chciał, żeby wygrała, choćby spragniony kobiecego dotyku fiut miał mu tej nocy odpaść.
OdpowiedzUsuń— Poważnie? — Rzucił od niechcenia, mimowolnie wyobrażając sobie białą bieliznę na jej zgrabnym ciele. Kurwa… — Zaskoczyłaś mnie. Obstawiałem, że najbardziej prawdopodobną kandydatką po czerni będzie czerwień — oznajmił, przesuwając kciukiem po swojej dolnej wardze. — Myślisz, że niewinna bielizna sprawi, że cała będziesz niewiniątkiem? — Zapytał, uśmiechając się wrednie kącikiem ust i patrząc na nią tak, jakby chciał zmusić ją do odpowiedzi na zadane pytanie.
Gdyby w odpowiednim momencie kierowca nie wciął się w tę sytuację, niewykluczone, że Cillian już odcinałby dopływ powietrza Elizabeth. Jej szyja była tak kusząca… Sama się prosiła o to, żeby zacisnąć na niej palce, zostawić trochę siniaków, śladów zębów i…
Odetchnął głęboko, hamując swoje podniecenie. Potrafił to robić bezbłędnie i teraz również mu się udało, chociaż wiedział, że kiedy trafi pod prysznic, prawdopodobnie nie opuści go, póki nie spuści ciśnienia co najmniej dwa albo trzy razy. Jeszcze gorsza była świadomość, że ona będzie na wyciągnięcie dłoni, więcej niż chętna, żeby się do niej dobrać, bo chyba nie zachowywałaby się tak, gdyby było inaczej, prawda?
Wszedł do windy z myślą, że to nie będzie łatwa noc. Uparcie wbijał wzrok w ekran, bo kątem oka widział, że wyeksponowała szyję, na której widział czerwoje ślady po swojej dłoni. Oddychając głęboko, zacisnął dłonie w pięści. Gdyby wiedziała, jak bardzo musiał ze sobą walczyć… Cóż, prawdopodobnie i tak by mu nie odpuściła, bo im bardziej tracił nad sobą kontrolę, tym mocniej Elizabeth zdawała się napierać, żeby całkowicie go złamać.
— Śpij jak chcesz, ale koszulkę dostaniesz — odparł lodowato. Słysząc kolejne słowa brunetki, wydał z siebie pomruk, w którym przebrzmiewało zamyślenie. — Napiszę do gosposi, żeby kupiła ci jakieś ubrania. Rozmiar S, prawda? — Zapytał, ale nie czekając na odpowiedź, wyjął z kieszeni telefon i odnalazł w kontaktach numer Meksykanki, którą zatrudniał od kilku lat, a nawet nie znał jej imienia. Nie zawracając sobie głowy przepraszaniem za późną porę, napisał jej, że rano ma się stawić do pracy z elegancką, skromną sukienką, świeżą bielizną i parą szpilek, choć znacznie niższych od tych, które Elizabeth miała teraz na sobie. Wsunął urządzenie z powrotem do wewnętrznej kieszeni marynarki i zerknął z ukosa na brunetkę. Jakim cudem ta winda jechała tak wolno?
Westchnął ciężko i przymknął oczy, jednocześnie unosząc dłoń, żeby potrzeć powieki kciukiem i palcem wskazującym.
— Dobra — warknął w końcu. — Pójdziesz grzecznie pod prysznic, równie grzecznie ubierzesz się w pieprzoną koszulkę, którą zaraz ci dam… I żeby przypadkiem ci nie przyszło do głowy biegać po moim domu nago, bo przysięgam, że zamknę cię w tej windzie i ją zablokuję… A potem przyjdziesz i zjesz — mruknął, celując w nią palcem, gdy mówił o nagości.
W końcu winda się otworzyła i znaleźli się na ostatnim piętrze apartamentowca. Wyjął z kieszeni klucze i otworzył przed Elizabeth drzwi, znajdując w sobie nikły pierwiastek dżentelmeństwa i przepuszczając ją przodem.
Usuń— Zaczekaj tutaj — mruknął i swe pierwsze kroki skierował do garderoby. Wziął z półki czarną koszulkę, której używał do ćwiczeń i wrócił do dziewczyny. Podał jej ubranie i wskazał dłonią kierunek. — Łazienka gościnna jest w tamtą stronę, drugie drzwi po lewej. Następne to sypialnia. Gdybyś czegoś potrzebowała… Cóż, to nie mój problem. Będę w kuchni. — Z tymi słowami obrócił się na pięcie i poszedł do kuchni, po drodze zdejmując z siebie marynarkę.
Pan Chodząca Samokontrola
— Tak — odparł, wzruszając ramionami. Jego uwielbienie do kobiet nie było żadną tajemnicą, choć starał się nie przekraczać granicy jedna laska = jedna noc. Zwyczajnie nie chciało mu się pieprzyć z tłumaczeniem zasad kilku paniom w przeciągu paru godzin, mimo że mógłby to robić. Zawsze znajdował jakieś chętne, nawet jeśli nie był zbyt łatwy w obyciu. To dlatego uważał, że wyglądem można załatwić wszystko, życie nie raz mu to udowodniło. Był piekielnie przystojny i to działało. Nawet na Elizabeth, o czym aż za dobrze wiedział. Bo przecież nie leciała na niego ze względu na ostry jak brzytwa umysł czy wielkie serce (bo tego nie miał), ani poczucie humoru, bo również mu go brakowało.
OdpowiedzUsuńNie dał po sobie poznać, że trafiła ze swoim stwierdzeniem, iż mogłoby mu się to spodobać. Po prostu wpatrywał się w nią, zastanawiając się, czy ta gra między nimi kiedykolwiek się skończy. Trwała od zawsze, nawet jeśli nie do końca zdawali sobie z tego sprawę, a wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o tym, że jej zakończenie wcale nie będzie łatwe, jeśli nie niemożliwe.
— Jasne — prychnął, wywracając oczami. — Może jeszcze za chwilę przywdziejesz habit i wstąpisz do zakonu? — Zapytał, unosząc brew i lekko kręcąc głową z niedowierzaniem, choć trudno powiedzieć, czemu bardziej niedowierzał: temu, że Elizabeth mogłaby być niewinną dziewicą, czy temu, że prowadził z nią rozmowę na ten temat. Przekroczył dzisiaj tyle granic, które sam sobie wyznaczył, że czuł się, jakby ktoś zrobił mu lobotomię. Im dłużej to trwało, tym bardziej nienawidził tej małej pyskatej brunetki, a jednocześnie tak cholernie chciał ją…
— Za moich czasów książki zostawiało się w szafkach w szkole — powiedział lekko, niemal niezauważalnie zachrypniętym głosem. Zamrugał kilka razy oczami i zmienił pozycję, przestępując z nogi na nogę, a w międzyczasie przesuwając wciśniętą w kieszeń spodni dłoń, by dotknąć swojego członka i przycisnąć go do swojego uda. Spokój, mały, dzisiaj nic z tego, zdawał się mu przekazywać, chociaż ta konkretna część ciała żyła swoim życiem. Zaczynał twardnieć i nawet samokontrola godna papieża nie była w stanie nic na to poradzić.
Dobrze, że mógł w końcu się od niej odsunąć i trochę odetchnąć. Był tak podminowany, tak strasznie pobudzony, że jego własne ciało stanowiło dla niego pułapkę, z której chciał się wydostać. I na co mu to było? Mógł po prostu odstawić ją do domu, zamiast przywozić do siebie. Albo jeszcze lepiej, zostawić ją na tym bankiecie i pozwolić, żeby upiła się do nieprzytomności. Sama byłaby sobie winna, więc ojciec nie mógłby mieć do niego pretensji.
— Od długiego czasu dajesz mi powody, żeby tak sądzić, więc dlaczego miałbym sądzić inaczej? — odpowiedział pytaniem na pytanie, nie racząc jej nawet krótkim spojrzeniem, bo gdyby teraz na nią popatrzył, nie byłby w stanie się powstrzymać.
Zacisnął wargi i ustawił jej buty równo pod ścianą, a gdy poszła pod prysznic, w pierwszej kolejności podszedł do barku i nalał sobie whisky, którą wypił jednym haustem. To samo zrobił z drugą porcją, dopiero z trzeciej upił niewielki łyk i oparł się plecami o wyspę kuchenną, oddychając głęboko. Zanim zebrał się w sobie, minął dobry kwadrans. Chwilowa nieobecność drobnej brunetki pozwoliła przywołać zdrowy rozsądek, który wręcz wrzeszczał, że przecież ona jest jeszcze dzieckiem, a wykorzystanie jej byłoby nie tylko nieetyczne. Przede wszystkim nielegalne.
Wyjął z lodówki potrawkę z chili, którą musiała zrobić gosposia i odgrzał ją, po czym nałożył porcję do okrągłej, wysokiej miski. Postawił naczynie na wyspie kuchennej i ponownie oparł się o nią plecami, unosząc do ust szklankę z macallanem.
— Nawet o tym nie myśl — warknął, nie obracając się w jej kierunku. Bał się tego, jak mógłby zareagować na jej widok, bo choć trochę ochłonął, w jego podbrzuszu wciąż buzowało niezaspokojone pożądanie. — Zabrałem cię stamtąd dlatego, że się upiłaś, nie zamierzam dolewać oliwy do ognia. — Odepchnął się od wyspy i podszedł do jednej z szafek, z której wyjął wysoką szklankę. Nalał do niej wody i wziąwszy głęboki wdech, obrócił się i wrócił na poprzednie miejsce, stawiając szklankę obok ciepłego posiłku. Oparł się rękami o blat, wpatrując się twardo w twarz Elizabeth. — Jedz i wynocha do łóżka. Koniec imprezy — rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu i wychylił resztę whisky.
UsuńChyba już niedługo...
Nie zamierzał w żaden sposób komentować jej słów, bo jego życie łóżkowe nie było w najmniejszym stopniu sprawą Elizabeth. Gdyby była pełnoletnia, może, choć przegrana, gdyby się ugiął, smakowałaby bardzo gorzko w jego ustach. Ale teraz nie było nawet może, a on musiał cały czas przypominać sobie o tym w myślach, bo bywały chwile, gdy zapominał, że ta konkretna dziewczyna jest dla niego kompletnie nietykalna. Tym bardziej, kiedy zaczęła mówić o dziewictwie. Wątpił w prawdziwość jej słów, przecież nie była święta, ale przekonywanie się o tym na własnej skórze nie wchodziło w grę z wiadomych względów.
OdpowiedzUsuń— Wręcz przeciwnie, ale to nie twoje zmartwienie — odparł, wywracając oczami. Musiał to ukrócić. Jak najszybciej, zanim nie będzie w stanie nad sobą panować i zrobić coś skrajnie głupiego. Wbrew powszechnej opinii Kill nie był takim mężczyzną. Na wszystko, co robił, musiał mieć zgodę, najlepiej pisemną, a nawet gdyby się zdecydował na popuszczenie krótkiej wodzy, na której się trzymał i jednak Elizabeth zawitałaby dzisiaj w jego łóżku, jej podpis i zgoda nie miałyby mocy prawnej. Wyszedłby w swoich własnych oczach na gnoja, a w świetle prawa na pedofila i nie wygrzebałby się z tego do końca swoich dni na tym łez padole.
— Teraz ty mi wypominasz wiek? No proszę, a mnie się czepiasz — mruknął pod nosem. Na jej kolejne stwierdzenie jedynie cicho prychnął. — Nie muszę myśleć, ja to wiem. Same utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Ty zresztą też. Nie jestem ślepy, złotko, doskonale wiem, co chciałaś zrobić w samochodzie — odpowiedział, przyglądając jej się przez chwilę z przechyloną na bok głową. Zwykle nie palił w domu, ale to była wyjątkowa sytuacja. Musiał wypuścić z dymem trochę nerwów i… Cóż, co tu dużo mówić, ciśnienia również, więc sięgnął do kieszeni marynarki, którą wcześniej zawiesił na oparciu barowego krzesła stojącego przy wyspie i wyjął paczkę papierosów. Wsunął jednego między wargi i odpalił, a zaciągnąwszy się głęboko złapał filtr w palec wskazujący i środkowy. Podparł się rękami na blacie, przez chwilę pozwalając, by dym wypełniał pomieszczenie. Powoli wypuścił powietrze przez nos i skusił się na krótką wędrówkę spojrzeniem po ciele Elizabeth. Zza szarej mgły nie wyglądała aż tak kusząco, co trochę ratowało jego jaja przed odpadnięciem z bólu.
— Właśnie o to chodzi. Ściągnąłem cię tu, żebyś wytrzeźwiała, a nie doprawiała się jeszcze bardziej — rzekł i zaciągnął się ponownie. Gdy zaczęła jeść, obrócił się w kierunku zlewu i strzepnął nadmiar popiołu. Z pytaniem złapała go więc, kiedy nie pilnował tak bardzo swojej twarzy. Uniósł brew, przypatrując jej się z zaciekawieniem i… Głęboko skrywanym głodem. Tak, kurwa, oczywiście, że by chciał. Ale ona nie mogła o tym wiedzieć.
— Nie — odpowiedział szczerze, podążając spojrzeniem za szczupłymi palcami dotykającymi warg. Wyobrażenie sobie, że dotyka ich znacznie brutalniej własnymi rękami i ustami było silniejsze od niego i dobrze, że wciąż stał po drugiej stronie wyspy. Dzięki temu Elizabeth nie mogła dostrzec, jak bardzo działa na niego ta rozmowa. — Obawiam się, że dziewica mogłaby nie wytrzymać… Intensywności — dodał, a na jego twarz wpłynął połowiczny uśmiech. W sumie jebać to, prawda? Nie robił nic złego, za flirt nie wsadzało się za kratki, a ta dziewczyna miała tyle za uszami, że i tak nikomu o tym nie powie. A nawet jeśli, wyłgałby się z tego. Znali się całe jej życie i nigdy nie okazywał jej większego zainteresowania, ludzie nie uwierzyliby, że nagle jego podejście uległo tak ogromnej zmianie. — Z dziewicą powinno się kochać. Delikatnie, spokojnie, ostrożnie, zwracając uwagę na to, czy nie za bardzo ją boli. Czysta abstrakcja, zwłaszcza dla kogoś, kto lubi, kiedy boli — mruknął niskim głosem i nie odrywając spojrzenia od jej oczu, ponownie zaciągnął się papierosem, a następnie powoli wypuścił dym w jej kierunku. — Dlaczego tak cię to interesuje?
Kill
Zachował się trochę jak bachor i na to uszczypliwe stwierdzenie padające z ust Elizabeth jedynie wywrócił oczami. Wiedział, co próbuje zrobić i nie zamierzał dać jej satysfakcji, drążąc temat wieku. Dla niej był staruchem. Cholera, na dobrą sprawę mógłby być jej ojcem, chociaż akurat tego wolał sobie nie wyobrażać, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie zbereźne myśli z nią w roli głównej. Ale takie były fakty, nie mogłaby nawet z tym dyskutować. Cillian wolał młodsze kobiety, były znacznie ciekawsze od starszych. Bardziej spragnione wrażeń, szalone, chętne, wyrażające zgodę na rzeczy, o których przed spotkaniem go im się w ogóle nie śniło, ale Madden była dla niego za młoda i flirt, którego się dopuszczali, musiał zostać jedynie flirtem, a jego wyobrażenia jedynie wyobrażeniami.
OdpowiedzUsuń— Jestem więcej niż pewien, że chętnie powtórzyłabyś to prawie-uduszenie — oznajmił niskim, mrocznym tonem. Przyglądał się jej spod lekko przymrużonych powiek, przez chwilę całkiem zapominając, że między jego palcami tli się papieros. Dopiero dym wirujący przed twarzą przypomniał o używce, na której przecież wolał się skupić, żeby nie zrobić niczego głupiego. Zaciągnął się znowu i powolutku wypuścił szary obłok w stronę jedzącej dziewczyny. Musiał przyznać, że mieszanka zapachów, jaka przez to powstała, nie była zbyt zachęcająca, ale może to i dobrze, bo nie chciał, żeby czuła się w jego mieszkaniu zbyt komfortowo. Nie mógł ryzykować, że zacznie mu składać jakieś regularne wizyty. Może zamiast pozwolić jej korzystać z gościnnej sypialni powinien posłać ją na kanapę? Tam na pewno nie byłoby jej wygodnie…
— Intensywności mnie — odpowiedział bez zająknienia i pozwolił sobie na lekki, acz wyraźny uśmiech. To była tylko rozmowa, nic więcej i cokolwiek się stanie, nie zmieni słów w czyny. Po przekroczeniu magicznej bariery ukończenia przez nią osiemnastu lat? Spoko, dlaczego nie? Biorąc pod uwagę całą ich relację, wieczne odpychanie się mimo przyciągania mogłoby to być bardzo ciekawe doświadczenie. Nawet przymknąłby oko na fakt, że ich ojcowie raz w tygodniu grają razem w golfa, rodziny spędzają wspólnie święta i widział, jak ta niezbyt niewinna brunetka dorasta, oczywiście pod warunkiem, że utrzymałaby język za zębami (bądźmy szczerzy, zmusiłby ją do tego w taki czy inny sposób). Ale mimo całego swojego braku szacunku do świata jako takiego, Kill prawo jednak szanował. I nie chciał w jego świetle zostać pedofilem, choćby miało to nie wyjść poza mury jego penthouse’u. On by wiedział i to wystarczyło. — Na pewno nie mnie, słoneczko. Wolę działać, niż oczekiwać na działanie. — Zaciągnął się papierosem ostatni raz, po czym ugasił go pod bieżącą wodą i wyrzucił. Ponownie oparł się rękami o blat, nieustannie górując nad Elizabeth wzrostem. Wolał też nie spuszczać z niej oczu, tak dla odmiany. Nie wiedział, czego się po niej spodziewać, zwłaszcza po tej rozmowie. — Więc ty dalej sugerujesz, że jesteś dziewicą? — Odezwał się z uniesioną w zaciekawieniu brwią i lekko przechylił głowę. — Ciekawe. Nie spodziewałbym się tego akurat po tobie, Elizabeth. Czekasz na swojego księcia na białym koniu? Tego jedynego, który odbierze ci wianek, a potem weźmiecie ślub i będziecie żyli długo i szczęśliwie? — Zakpił tonem pasującym do wypowiadanych przez niego słów. Cillian nie wierzył w miłość, nie wierzył nawet w przywiązanie i uczucia jako takie. Myśl, że ktoś z jego otoczenia mógłby jawnie w to wierzyć była… Cóż, dziwna. Niepokojąca. Mimo że wiedział, iż odstaje od swojej rodziny. Oni mieli zupełnie inne podejście do uczuć, bo… No, generalnie w ogóle je posiadali. Ale z jakiegoś powodu nie wyobrażał sobie Elizabeth jako osoby wierzącej w koncept zakochania. Ale czy poświęcał myślom o niej aż tyle czasu, żeby w ogóle się nad tym zastanawiać? Najwyraźniej…
Nieustannie śledził ją wzrokiem, więc przynajmniej nie był zaskoczony, kiedy ich ciała w jakimś sensie się ze sobą zetknęły. Odetchnął głęboko, sięgając do najgłębiej położonych pokładów samokontroli, jakie w sobie miał i jakoś mu się udało nad sobą zapanować, chociaż nie wiedział na jak długo. Obawiał się, że im dłużej będzie czuł przy sobie jej ciepło, tym trudniej będzie nie złapać jej za włosy i do siebie nie przyciągnąć…
UsuńOtworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale w tej samej chwili, gdy miał to zrobić, w mieszkaniu nagle zapadła ciemność.
— Co jest, kurwa? — Warknął i wyprostował się gwałtownie. Rozejrzał się, ale tak na dobrą sprawę zupełnie nic nie widział. Może dlatego, że przez okno nie wpadały żadne światła z zewnątrz. Po omacku podszedł do szyby i wyjrzał na ulicę, ale ta była pogrążona w zupełnej ciemności. Jedyne źródło jako takiej jasności stanowił księżyc w kształcie rogala. — Prąd wysiadł — oznajmił rzecz oczywistą, jakby Elizabeth była ślepa. Zostawił telefon w marynarce, więc nie mógł włączyć latarki. — Podasz mi telefon? Jest w kieszeni… Poszukam jakichś świeczek — mruknął, wykrzywiając usta w grymasie.
Kill
— Jestem pewien — odpowiedział bez ogródek, twardym tonem, przyglądając jej się niezłomnie. Przez długą chwilę milczał, po prostu mierząc ją spojrzeniem, a myślami wracając do samochodu. Był to bodaj pierwszy raz, kiedy znaleźli się tak blisko siebie, w dodatku w tak jednoznacznej sytuacji. Mogła sobie zaprzeczać, ile chciała, odwracać kota ogonem, ciągnąć go za język, ale on wiedział. Czuł wyraźnie, w jaki sposób zadziałał na nią jego gest i to właśnie z tego powodu tak trudno było mu teraz się kontrolować. Dotychczas ich relacja polegała na czystej niechęci, a tego wieczoru zaszła w niej jakaś zmiana i zamiast jedynie się odpychać, zaczęli się też przyciągać. Nie zamierzał przyznawać tego na głos, nie był aż takim idiotą, ale też mimo braku uczuć całkiem nieźle znał się na ludziach. Poza tym… Był łowcą. Takim prawdziwym. Wyszukiwał ofiary nie tylko na polu służbowym, ale też prywatnym i chcąc nie chcąc potrafił całkiem nieźle odczytywać ludzkie emocje. W oczach Elizabeth widział wówczas całą ich gamę i żadna z emocji nie mówiła odsuń się ode mnie.
OdpowiedzUsuń— Mógłbym. Ale obawiam się, że mogłabyś dojść od samego słuchania, a nie zamierzam dzisiaj zapewniać ci orgazmów — mruknął z figlarnym uśmiechem na twarzy. Można pomyśleć, że sobie żartował, ale to nieprawda. Był twardym, cholernie upartym człowiekiem, szczycił się tym, że potrafi się kontrolować jak nikt inny i zamierzał się tego trzymać. Za kilka lat, powtarzał sobie. Za kilka lat siedząca naprzeciw niego dziewczyna będzie w takim wieku, że bez przeszkód będzie mógł położyć na niej swoje ręce i zniszczyć świat, jaki dotychczas znała, bo on po prostu tak działał. Jeśli już w jaki sposób by się do niej dobrał, zrobiłby to porządnie, wraz z całą swoją sadystyczną otoczką, która w tej chwili była poza jej zasięgiem. Szkoda, że teoria względności tak nie działała i nie mógł przyspieszyć czasu siłą swojego umysłu. Zwłaszcza, że panna Madden wystawiała jego samokontrolę na próbę, z którą chyba nigdy nie musiał się mierzyć, bo jednak wszystkie kobiety, które przewinęły się przez to mieszkanie, były pełnoletnie.
— I dobrze. Właśnie o to chodzi, żebyś nie zauważała — westchnął protekcjonalnie, przyglądając jej się zimno. Na kolejne pytanie odpowiedział wzruszeniem ramion i ironicznym uśmieszkiem na ustach. — Bo jestem ciekawskim draniem — odparł zgodnie z prawdą. Naprawdę był ciekaw, czy mówiła prawdę, czy może to kolejna prowokacja. Sam już nie wiedział, czego spodziewać się po tej dziewczynie. Przy rodzicach była aniołem, z daleka od nich nie tak bardzo. Bazując na wszystkim, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru, wyrobił sobie na jej temat opinię, ale zastanawiał się, czy pokrywa się ona choć minimalnie ze stanem rzeczywistym.
— Świetnie. W takim razie na osiemnaste urodziny dostaniesz prezent w postaci mojego fiuta w sobie, ale do tego czasu musisz uzbroić się w cierpliwość, złotko. — Spojrzał na nią bez emocji, bo… Cholera, chyba mówił poważnie. Wszystko rozbijało się przecież o tę magiczną barierę ukończenia osiemnastu lat, po tym nie musiałby się już powstrzymywać. Jeśli wyraziłaby chęć, by zrobił to, o czym właśnie jej powiedział, dlaczego miałby jej odmówić? — Spokojnie, wynagrodzę. W odpowiednim czasie. Chociaż na ślub i dzieci nie licz — westchnął, machając dłonią.
Może dobrze się stało, że prąd zniknął, zanim ta rozmowa przerodziłaby się w coś więcej, a on nie byłby w stanie dłużej powściągnąć swojego pragnienia względem tej smarkuli, jak lubił nazywać ją w myślach. Spoglądał w ciemność, mając nadzieję, że chociaż raz będzie współpracować i poda mu ten cholerny telefon. Dobrze, że nie mogła go odblokować, a z głównego ekranu miała dostęp jedynie do latarki i aparatu, bo wolał, żeby mimo wszystko nie naruszała jego prywatności. I tak już to zrobiła znalezieniem się w jego mieszkaniu, choć musiał pamiętać, że akurat do tego sam ją zmusił.
Usuń— Żartujesz, tak? Nie masz pięciu lat — westchnął cierpko, splatając ręce na klatce piersiowej w oczekiwaniu, aż do niego podejdzie. Zacisnął wargi w wąską linię, gdy tak wymieniała, co miał w kieszeniach. — Lepiej być przygotowanym na wszystko. Będziesz trochę starsza to zrozumiesz — uśmiechnął się ironicznie.
Zamrugał kilka razy, przyzwyczajając się do jasnego światła latarki i wyciągnął przed siebie dłoń, czekając, aż Elizabeth poda mu urządzenie.
— Oddaj mi telefon, Elizabeth — mruknął. Wywrócił oczami, kiedy zrobiła zdjęcie najpierw jemu, a potem sobie. Jakoś nie był w nastroju do żartów. — Poważnie, bo wezmę go sam i chyba nie muszę mówić, że tego nie chcesz, bo nie mam zamiaru być przy tym delikatny — wycedził, powoli idąc w jej stronę z wyciągniętą przed siebie dłonią.
żadnychprezentówtylkowkurwienie
[Heejka! <3
OdpowiedzUsuńNie mogłam się powstrzymać i tak mnie ciągnęło do powrotu tutaj. :D
Bardzo dziękuję za powitanie! Już od początku zaczęłyśmy dość niegrzecznie się bawić i zamierzamy to kontynuować. :D Chętnie porwałaby, Elizabeth do wątku, ale żadne pomysły mi (obecnie) nie przychodzą do głowy. Ale może nic straconego, bo ciągle mi po głowie chodzi powrót z Gabrielem, więc może z nim udałoby się coś wykombinować, gdy się już pojawimy. ;D]
Cornelia