HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Mr Sunshine
Looks like we might just be on the brink of the season's juiciest event. The endless saga between S and S has been the talk of the town for… well, who can even keep track anymore? Years, darlings. And every time it seems like this exhausting drama is finally wrapping up, they either start another fight or end up in the wrong bed. But wait! Word on the street is that after receiving a mysterious text, S flew across Manhattan to reach their lover's apartment. Could this be the beginning of the end for their epic romance? A happily ever after? Stay tuned, Upper East Siders, I'm sure we'll find out soon.

You can't hide from me.
xoxo

Jeong Yosoo, just burn it

Jeong Yosoo if you feel like you're going to crash then accelerate more, you idiot.
23 lata | Busan, Korea Południowa | w NY od piętnastu lat | jedyne dziecko pary finansistów | były student ekonomii na Columbia University | rap w nowojorskim podziemiu | mieszkanie w Lenox Hill | zerwane zaręczyny | relacje | instagram
good morning, my everything... 

To takie proste. Obudzić się w ciepłym mieszkaniu, wypełnionym zapachem jaśminu i wiśni; przesadnie słodkim, nudnym. Poczuć ciężar miękkiej pościeli, o świeżość której nigdy nie musiałeś się martwić. Mieszać herbatę idealnie wypolerowaną łyżeczką, siedząc naprzeciw ojca, którego wzrok częściej niż na ciebie, padał na ekran służbowego laptopa. Dzielić dom z matką z chorym zamiłowaniem do przesadnego porządku. Z drakońskimi zasadami w niemal każdej dziedzinie życia.
Pojemniki z przyprawami musiały stać na blacie w równych odstępach, książki na półkach nie mogły wykroczyć poza wyznaczoną dla nich, niewidzialną linię, a wszystkie zasłony zatrzymywały się dokładnie ćwierć cala nad ziemią. Te same kolory ścian, ta sama zastawa stołowa, ten sam schemat dnia i wizja na resztę życia. I wspólny obiad w restauracji na 52nd street - dokładnie o piątej po południu w drugi wtorek każdego miesiąca. Tak samo, nie inaczej. Od zawsze. Niezmiennie.
Niezmienność była najbezpieczniejszym i najbardziej pożądanym uczuciem w życiu rodziny Jeong. Podobno koiła nerwy, na pewno usypiała czujność.
Nic więc dziwnego, że w całej tej nużącej monotonni, nikt - a może to tylko kolejna z ułud - nie dopatrzył się pierwszej skazy, dającej początek czemuś, czego nie dało się tak po prostu zatrzymać. Myśli, która kiełkując w głowie Yosoo, pozwoliła mu obudzić się pewnego dnia, stanąć przed stanowczo zbyt dużym lustrem i podjąć decyzję, że oto nadszedł czas zmiany. W środowisku nudy i niezmienności, pod płaszczem ochronnym, łatwiej o bunt. Nie trudno podejmować błędne decyzje, jeśli ewentualne konsekwencje nie są czymś, czym musiał się przejmować. Ryzyko nie było już tak niebezpieczne, jeśli niezależnie od wszystkiego, miałby gdzie wracać. Ale lubił wierzyć, że miał nad tym jakąkolwiek kontrolę. Przynajmniej do czasu.

Nie wiedział, że ta podróż okaże się tak kusząca; skąd by mógł? Że wizyty w klubach staną się częstsze, nieobecności na salach wykładowych zbyt znaczące, a przypadkowa, choć niwątpliwie niezapomniana, noc spędzona z bliskim znajomym, przyniesie ze sobą decyzję o zerwaniu zaręczyn z córką wieloletnich przyjaciół jego rodziców.

Tak. Dotarcie do punktu, w którym przyszło mu spłacać zaciągnięty u losu dług, zajęło mniej czasu, niż początkowo zakładał.
 ...and goodnight, my nothing.
emme
Cześć, hej!
Buźkę pożyczył mi Min Yoongi, w karcie znajdzicie fragment utworu Nevermind - BTS. Yosoo trochę się pogubił, ale to dobry chłopak i mam nadzieję, że z drobną pomocą uda mi się go jakoś poskładać (albo rozbić jeszcze bardziej ^^). Jesteśmy otwarci chyba na wszystko. I...
to tyle ode mnie, przynajmniej na razie. Twórzmy ^^


POPRZEDNIA KARTA


55 komentarzy:

  1. Yechan niemalże szczycił się, chociaż tylko w towarzystwie samego siebie, umiejętnością dopasowania siebie do panującej sytuacji. Dobrania swoich reakcji i zachowań wobec tego, co było oczekiwane. Nie działał impulsywnie, trzymał język za zębami i pozwalał na spłynięcie z niego słowom dopiero po kilkukrotnym przemyśleniu ich. I może nie było czym się chwalić, skoro w wielu przypadkach robił to ze strachu, że zostanie źle zrozumiany, odebrany lub postrzegany. W końcu nie zależało mu na niczym bardziej, niż stworzeniu nienagannego obrazu siebie, który odpowiadałby każdemu.
    Z jakiegoś powodu cały ten talent z niego ulatywał, kiedy był w pobliżu Yosoo. Wcześniej dawał radę, potrafił spędzić więcej niż kilka nieznaczących milisekund na przypilnowaniu tego, co wypłynie z jego ust. Potrafił na początku utrzymać obraz porządnego studenta ekonomii, a zarazem uniknąć ‘podpadnięcia’ przyjacielowi. Zostało mu to przecież wypomniane, acz nie pod postacią pozytywu, tak jak zazwyczaj to odbierał (niezależnie od faktu, jak nieraz bardzo go to męczyło). Jednak z każdym dniem wytworzona fasada słabła; dochodziło do nieplanowanych wypowiedzi, z których później chciał się wycofać, aż w którymś momencie poczuł, jakby całkowicie stracił kontrolę nad samym sobą.
    Szczególnie w chwilach, jak te. Kiedy był rozemocjonowany, niezależnie od przyczyny. Nie myślał o tym, co mówi, ani do końca co robi. Dawał się ponieść chwili z niemal niepoprawną przyjemnością, decydując, że będzie wszystkim przejmował się później. Jak wszystko w niego uderzy ze zdwojoną siłą i przypomni o sobie na trzeźwo-myślący umysł. Do czego nadal nie dochodziło. I miał wrażenie, że potrzebował do tego jeszcze sporo czasu.
    Jego usta automatycznie formowały się w uśmiech przy marudnym jęknięciu Yosoo, po części rejestrując szczerą irytację, może złość, w nim ukrytą. Cichy pomruk miał być niemą zgodą na milczenie, zarazem jednak czując, jak na końcu języka kotłuje się kolejna zaczepna uwaga zdolna do dodatkowego podrażnienia przyjaciela. Niewinna, niosąca za sobą tyle, co nic, bo i tak nie zamierzałby jej urzeczywistnić na dłużej, niż, przy ambitnym nastawieniu, kilka minut.
    Nie było mu jednak dane zabrać głosu, kiedy siłą rzeczy został odsunięty. Wybity z wymyślonego rytmu przy nagłym odwróceniu się Yosoo, przy automatycznym zawiśnięciu dłoni niedaleko niego, kiedy szybki ruch groził wywróceniem i przy słabym, rozbawionym grymasie zamaskowanym przelotnym zaciśnięciem warg.
    Może przez to z lekkim opóźnieniem, z zewnątrz nieznacznym; dla niego wręcz przeraźliwie namacalnym, docierały do niego słowa przyjaciela. Te po raz kolejny wytykające mu zwyczaj, którego jednak tym razem był bardzo dobrze świadomy. Zwyczaj, który mimo odgrywającej się teraz scenie, był czymś, czego nie chciał się pozbyć. Był to chyba jedyny sposób, w który potrafił zajść mu za skórę - bez zbędnej przesady, bez przytłaczającego ryzyka, że wszystko popsuje i bez obaw, że nie da rady się z tego wyciągnąć.
    Mimo to zacisnął usta, nim kolejne, dokładnie takie same, jak mu wypomniane, uwagi miałyby okazję odnaleźć miejsce między dwójką studentów. Nie tylko ze względu na ograniczenie okazji, aby zdenerwować chłopaka jeszcze bardziej, ale i rozważenie milionów, idiotycznych pomysłów, jakie teraz zaprzątały mu myśli. Każdy napędzany kolejnym, jak i samym widokiem, który dalej miał przed sobą - usłyszane argumenty, których wagi nie potrafił zaakceptować przez to, co im towarzyszyło - zdradliwy brak stabilności, mimo stania o własnych siłach, wlepiony w niego wzrok, który ukrywał w sobie podejrzany błysk, zarazem bez obecności w nim namacalnej złości.
    Poczuł u siebie z kolei słabe drgnięcie brwi, kiedy dotarło do niego ostatnie zdanie Yosoo. Niby stanowcze, a jednak z trudem przyjęte całkowicie na poważnie. A pewnie powinien.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może lepiej by było, gdyby wziął wszystko do serca, może aż zbyt przesadnie. Gdyby odczytał to pod pretekstem dania mu teraz spokoju, denerwując tym samym ich obu. Na pewno osiągnąłby ten odległy, wcale przez niego niechciany, cel, całkowitego zirytowania Yosoo, a tym samym ponownym napsuciem między nimi krwi. Zresztą, nie byłby w stanie tego teraz zrobić, czując, jakby niewyjaśnialna siła trzymała go właśnie w tym miejscu. W kuchni tuż przed Soo, twardo, uparcie stojącym na swoim
      — Wiem, że potrafisz — przyznał więc posłusznie z lekkim pokręceniem głowy zakrapianym żalem, czy przynajmniej czymś, co próbowało przybrać jego formę przy postawieniu kroku bliżej po stworzeniu nagłego, nieproszonego dystansu — I możesz być, nie winiłbym Cię — ciągnął dalej ze słabą, byleby wiarygodną, nutą skruchy, w międzyczasie opierając dłonie na jego ramionach — Trochę przesadziłem, masz rację. Już nie będę — przyznał, nieznacznie rozmasowując zajmowane miejsce przed niespiesznym osunięciem dłoni. Linia między prowadzeniem sytuacji a czystym podporządkowaniem się przyjacielowi za każdym razem zacierała się coraz bardziej, a najgorszym, czy może najlepszym, było to, że Powell nie widział w tym problemu. Jak coś, co sprawiało mu tyle przyjemności i banalnej radości, miało być problemem?
      — Tylko… — zaczął kilka sekund później, wlepiając równie pobłyskujące spojrzenie w chłopaka i wodząc powoli dłońmi ku dołowi po lekkiej koszulce, dopóki jego palce niby przypadkiem nie zahaczyły o materiał spodni — nie złość się, kochanie.

      channie

      Usuń
  2. Wstępna ‘wygrana’ samoistnie wywołała w nim poczucie dumy - z lekka dziecinne, może też nie na miejscu, lecz w tym momencie to niewiele dla niego znaczyło. I, mimo bycia owianym paradoksem, nagły sprzeciw jedynie bardziej go upewnił w charakterystycznym zadowoleniu; jak każde z plączących się na czubku języka Yosoo słówek. Tych drobniejszych, wypowiedzianych nieuważnie, czy nawet wymamrotanych pod nosem i nieskierowanych do niego. I właśnie tych, wypowiadanych w pośpiechu i zdradzające swoim chaosem ten, który musiał odgrywać się we wnętrzu Soo
    — Nie spodziewałbym się niczego innego — przyznał, z większą dozą podziwu, aniżeli złośliwości w głosie. Był w końcu świadomy, nawet jeśli była to tak zachwiana sprawa, jak podjęta właśnie przez chłopaka decyzja, że jak się uparł, to dawał z siebie wszystko. Wszystkie swoje siły, jeśli wystarczająco zależało mu na zajmowanej pozycji. Tylko tym razem Powell powątpiewał w towarzyszącą mu stabilność - o ile ta teraz w ogóle istniała.
    A czy marnował czas? Możliwe, chociaż nie odbierał tego w ten sposób, a raczej było na odwrót. Czerpał, może aż za dużo, z każdej mijającej minuty; sekundy. Każda z nich była cenna i sprawiała, że chciał wykorzystać ją w całości. Przybierało to formę mniej korzystną dla Yosoo. Sprawiającą, że stawiała go w tej, dla niego, najgorszej pozycji, jaka istniała. Sam Yechan, choć miejscami tego nieświadomy, mógł odczuć, że miał niewypowiedzianą przewagę. Pogrywał sobie z nim, tego nie mógł ukryć, ani wytłumaczyć, skoro taka była prawda. Kryjące się za tym zamiary mogły mieć zerowe znaczenie, kiedy były ukazywane przez ten pryzmat. I jedne, czego Yechan zdążył się nauczyć, to trwać przy swoim. Wpajać sobie samemu, że w towarzystwie Yosoo którakolwiek z próbujących przypodobać się zagrywek była bezsensowna. Przejrzana na wylot, jednocześnie będąc odebraną negatywnie. Założył więc automatycznie, może dla własnej korzyści, że tyczyło się to również chwil, jak ta.
    Posłał więc lekki, nieznacznie przepraszający uśmiech. Nieme przyznanie się do winy, zarazem umożliwiające mu uniknięcie zostania zdradzonym przez własny język. Bo mimo świadomości, czego nie powinien mówić, brakowało mu pewności, że da radę zgodnie zadziałać. Setka przyzwyczajeń była zbyt głęboko w nim zakorzeniona, aby wyzbył się ich ot tak - przy pierwszej okazji, nawet jeśli teraz prezentowała się jako ta idealna. Prezentujący się przed nim obraz był dodatkowym utrudnieniem, kiedy odbierał wrażenie, jakby Yosoo rozpadał się przed jego oczami. Z trudem utrzymywał częściowo skruszoną minę, kiedy docierał do niego jego zawyżony głos. Jeszcze ciężej zachowywał pozorny dystans, kiedy słowa po raz kolejny, niedokończone, zawisły między nimi tak jak niewidzialna ścieżka wyznaczona przez dłonie blondyna. Jak jego wzrok na twarzy przyjaciela, wyłapujący każdą z reakcji; każdy z odruchów tak dobrze mu znanych i podsycający do pewniejszych ruchów.
    Było coś zadziwiającego, a zarazem tak zachwycającego w tym, jak każda z sytuacji; nieraz bliźniacza w formie i przebiegu, przynajmniej po części, była równie szokująca, co poprzednia. Wywoływała te same, charakterystyczne dreszcze przez całe ciało, ścisk w żołądku i nerwowość wymieszaną z ekscytacją. Za każdym razem czuł się, jakby robił coś po raz pierwszy - jakby po raz pierwszy wyczuwał sylwetkę Yosoo przez materiał bluzki, jakby po raz pierwszy wpatrywał się z zachwytem w nieznacznie zarumienioną twarz i unoszącą się klatkę piersiową pod wpływem łapanych oddechów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuł, był gotowy błagać, byleby tylko tego nie przerwać. Byleby tylko trwać w tej tak prostej, a zarazem oszałamiającej błogości, jaką odczuwał za każdym razem. Nie chciał przerywać, mimo wrażenia, że jego powolne ruchy mogły świadczyć o kompletnie innym zamiarze.
      I wraz z kolejnym otworzeniem przez Soo ust wiedział, że nie ma dla niego odwrotu. Że całkowicie, bezmyślnie przepadł, nie zamierzając nawet szukać dla siebie ratunku ani bezpiecznej drogi powrotu
      — To dobrze — cichy pomruk zlał się z bezwiednym westchnięciem, odpowiadając na całość cichego szeptu. Wyczuwalna w nim ulga była wywołana nie tylko świadomością, że udało mu się uniknąć szczerego i nieodwracalnego zdenerwowania go, ale i zniknięciem niepotrzebnego ciężaru, chcącego dodać wątpliwości co do każdego z gestów. Pozwoliło na niepozorne wsunięcie czubków palców za brzeg spodni, tym samym przysuwając się bliżej i napierając bezmyślnie na oparte o blat ciało po zaparciu jednej z nóg między tymi Yosoo. Niemalże od razu poczuł przyjemną, a nagłą, falę ciepła, kiedy udało mu się przełamać panującą między nimi odległość — Bo ja Ciebie chyba jeszcze bardziej — mógłby ‘pogrywać’ z nim dalej, ale nie chciał. Nie potrafił, kiedy dzielące ich milimetry doprowadzały do wymieszania się oddechów, a odurzająca bliskość samoistnie przysuwała go jeszcze bliżej; namówiła do dodatkowego rozchylenia warg Soo własnymi przez całkowitym zatraceniem się w utęsknionej, potrzebnej bardziej, niż powietrze, przyjemności.

      channers

      Usuń
  3. Nieważne było, ile razy znajdował się właśnie w tej sytuacji, za każdym razem oddziaływała na niego tak samo. Wywoływała krztę ulgi, kiedy mógł poczuć odwzajemniony, lustrzany ruch ust. Momentalnie spinał poniektóre z mięśni w przypływie przyjemności i spodziewanych, acz dalej poruszających, wrażeń. Pozwalał sobie na bycie prowadzonym tymi niewerbalnymi sygnałami, które mógł odczuwać lub dojrzeć mimo nieco, stopniowo coraz bardziej, zamazanej świadomości, jak wpleciona ponownie we włosy dłoń; pasująca idealnie w tym miejscu. Z idealnym ciężarem, naparciem na skórę głowy i umiejętne owinięcie poszczególnych kosmyków wokół palców, aby nieznacznie o nie zahaczyć przy poprawieniu chwytu. Miał wrażenie, jakby wszystko było idealne - na swoim miejscu, znane mu od zawsze, a zarazem będące czymś, czego nigdy wcześniej nie odczuł. Żył w tym błogim, naiwnym przekonaniu, jakby Yosoo znał go od zawsze i na wylot, z wyrachowaniem robiąc dokładnie to, co miało trafić w wybrany nerw.
    Było tak zresztą nie tylko na polu obejmującym coś, jak wymieniane czułości. Dotyczyło to rzucanych słów - tych miłych, jak i tych zdecydowanie mniej. Chłopak dokładnie wiedział, co ma powiedzieć i zrobić, aby przejść na jego dobrą stronę, aby zajść mu za skórę, jak i niesamowicie go zranić. Zdążył się w tym fakcie upewnić zaledwie w przeciągu tygodnia, gdyby się wysilił, doszedłby do wniosku, że nawet kilku dni. I mimo irytacji, jaką potrafił w nim wzbudzić, w życiu nie chciałby tego stracić. Nie liczył się ból, jaki odczuł jeszcze poprzedniego dnia, teraz tak łatwo zapomniany, kiedy każde z muśnięć maskowało rozdrapane rany i sprawiało, że te ulatywały z jego pamięci.
    Gonił za nimi, każdym ruchem ust, czy dłoni, nie ruszając wstępnie swoich własnych z brzegu spodni; metaforycznego, jak i dosłownego punktu zaczepienia, trzymającego go w niestabilnych, a bardziej elastycznych, ryzach. A zarazem był cichym zapewnieniem samego siebie, że nie odejdzie; nie okaże się dziwną marą i zniknie mu przed oczami.
    Dopiero, kiedy słowa, czy raczej słowo - przeklęte zdrobnienie, które zmiękczało jego kolana pod każdą postacią - zmusiło go do przerwania żarliwego pocałunku. Wydusiło cichy pomruk, przenosząc wargi bliżej kącika ust przyjaciela, tym samym rozpoczynając leniwie zasypywanie jego twarzy serią całusów, mniej czy bardziej dokładnych
    — Nad czym? — wymamrotał, nie odsuwając ust od skóry na więcej, niż kilka, równie dobrze nieistniejących, milimetrów. Jeszcze dosłownie chwilę wcześniej dostał uwagę co do łapania go za słówka, czy rzucanych niewinnie złośliwych komentarzy. Miał więc szczerą nadzieję, że ten dał radę uniknąć takiego wybrzmienia. Tym bardziej, skoro był szczery. Delikatną namową na niezaprzestanie mówienia, mimo fascynacji tym, jak niesamowicie Yosoo… malał w jego rękach. Za każdym razem. Jak plątał się we własnych myślach i słowach, których nawet nie zdążył wypowiedzieć, a Powell nie miał pewności, czy był świadomy, jak bardzo, niemalże nieznośnie, łechta mu tym ego.
    Nie pospieszał go, kiedy znowu zapadła cisza. Zachował mozolność ruchów, kiedy jedna z dłoni pozwoliła sobie na opuszczenie brzegu spodni i rozpoczęcie bezcelowej wędrówki pod koszulką, a usta nie dawały spokoju już wcześniej zajmującej go szyi. Dopiero po kolejnych, kilkunastu sekundach, odsunął się, a tym samym objął wzrokiem przyjaciela - rumieniec barwiący urokliwie jego policzki, sporadyczne drgnięcia ciała, które wywoływały u niego podobne, z niewiele lżejszym nasileniem. Wszystko tak jawnie zdradzające, w jakim był stanie i o obecnej w nim bezradności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dał rady pohamować uśmiechu, zakropionego dumą, ale i rozczuleniem, kiedy poczuł ciężar na ramieniu. Tak samo jak dreszczy rozsypanych po całym ciele, jak oddech Yosoo łaskotał jego szyję wraz z wypowiadanymi, niesamowicie cicho, prawie że krucho, słowami. Zatrzymał nieustannie sunącą po miękkiej skórze dłoń, kiedy tylko ich sens do niego dotarł, a mu, mimo pełnego zrozumienia, a przede wszystkim nieznalezienia się w tej sytuacji po raz pierwszy, zaszumiało przyjemnie w uszach. Nie wiedział, czy kiedyś przestanie; i nie wiedział, czy chciał, żeby przestało
      — Chyba znasz odpowiedź na to pytanie — przyznał, przy czym opuścił zajętą wcześniej dłoń, aby okryć tą Soo, dalej opartą o blat i spleść ze sobą ich palce, mogąc w ten sposób nakierować ich w stronę salonu; w kierunku kanapy, tak odstającej od tej w mieszkaniu Yosoo, a jednak teraz sprawiającą wrażenie niemal bliźniaczej. Nieodstającej miękkością, ani twardością, kiedy zajął na niej miejsce tak, jak wtedy. Tracącej na znaczeniu, kiedy dłonie odnalazły brzeg spodni przez wymowne, nieznaczne pociągnięcie za niego, towarzysząc kolejnym nieprzemyślanym i pchanym zamglonym, wlepionym w przyjaciela wzrokiem, słowom — I tym razem będę mógł się Tobie dobrze przyjrzeć.

      chan

      Usuń
  4. Yechan myślał o wszystkim - planował tyle, ile mógł, starał się trzymać wyznaczonej rutyny i rozważać wszystkie za i przeciw. Podejmować decyzje tak, aby nie kolidowały z wcześniejszymi planami albo założeniami. Dbał więc o to, aby wolne weekendy wykorzystywać do odpoczynku; przygotowania się na studia i wzięcie pod uwagę wszystkiego, co, jakimś cudem, umknęło jego uwadze i ustaleniom. Już przy szykowaniu śniadania przeglądał w głowie notatki i możliwe przypisy, które przypomniałyby mu o tym, czy coś miał zrobić. Rozrysowywał plan nauki, aby nie robić sobie zaległości. Planował cały tydzień pod grafik w pracy, przyszłe kolokwia i regularne treningi, które starał się utrzymać wplecione w swoje życie.
    Teraz uczelnia, praca, cokolwiek niebędące Yosoo mogło równie dobrze nie istnieć. Jakiekolwiek obowiązki, którego na niego czekały, straciły na istotności. Problemy, które zapewne prędzej czy później o sobie przypomną i wyjdą mu na przeciw, stały się wręcz nieistniejące; częścią przeszłości, o której teraz nie pamiętał, i też nie próbował. Bo jedyne, co się teraz dla niego liczyło to wszystko, co działo się teraz.
    Kanapa, zyskująca obco wyglądający nieład przy niechlujnym odepchnięciu równo ułożonych poduszek na bok. Ciepła jasność panująca w salonie pod wpływem obecnego za oknami słońca. Jednak i to traciło na wadze wraz z trwałym zawieszeniem wzroku na Yosoo; co najwyżej odgrywając drugorzędną rolę. Czy to w postaci jasnych promieni oświetlających jego twarz, zdradliwie zaczerwienioną i hipnotyzującą wyglądem, czy tym, jak odbijały się od pofarbowanych włosów, ujawniając drobne, urokliwe różnice w kolorze. Nie potrafił, a przede wszystkim nie chciał skupiać sią na czymś innym, kiedy każda sekunda odwróconego gdzie indziej spojrzenia sprawiała wrażenie zmarnowanej. Nie chciał, aby cokolwiek mu umknęło - najmniejsza zmiana w rozlanym na twarzy rumieńcu, czy w rytmie łapanego powietrza. Jakikolwiek z sygnałów, który mógłby okazać się tym kluczowym.
    I, po prostu, bezwstydnie, chciał móc z zaabsorbowaniem obserwować do jakiego stanu go doprowadzał zaledwie kilkoma ruchami, czy słowami. Zamierzonymi, zazwyczaj dokładnie wymierzonymi w znane mu, czułe punkty, które pragnął poznać z każdej strony.
    Nie zastanawiał się nad samym sobą i odruchowymi reakcjami ciała, jak nagłe stanięcie oddechu w gardle, kiedy poczuł powoli wsuwające się pod koszulkę dłonie, wymieszane z bezwolnym drgnięciem jednej z nóg. Tym, nad czym starał się panować, był łagodny, wręcz rozczulony uśmiech, grożący spotęgowaniem przez każde z kolejnych zachowań Yosoo - tych ukazujących obraz, który kompletnie przeciwstawiał się temu. co mógł widzieć na co dzień. Kontrastował tak bardzo z tym, który poznał na uczelni i imprezach, pozwalających mu na dojrzenie chłopaka przez zupełnie inny pryzmat. Pryzmat, który sam tworzył i skrupulatnie pielęgnował z każdą decyzją.
    I wszystko udowadniało mu to, jak dobrze mu szło.
    Pozwolił sobie na nieznacznie poszerzenie zadowolonego, oczarowanego grymasu, kiedy twarz przyjaciela została zakryta przez dłonie; te, których niemalże natychmiast zabrakło mu na swoim ciele. I te, które samoistnie, może i niecelowo, stawiały się wypowiedzianymi przed chwilą słowom, z których nie zamierzał zrezygnować. Tym bardziej, kiedy usłyszał ponownie głos przyjaciela, brzmiący jeszcze wyraźniej w kontraście do chwilowo otaczającej ich ciszy
    — Tak myślisz? — nie chciał, żeby się do tego przyzwyczajał, z czystej samolubności. Czy zamierzał mu to powiedzieć? W życiu, zdając sobie sprawę z tego, z jakimi konsekwencjami mógłby się wtedy spotkać. Niezależnie od tego w jakim stanie, czy raczej stopniowej jego rozsypce, znajdował się Yosoo. Oddziaływało to na niego jedynie mocniej, skupiając wzrok na dodatkowo odsłoniętej szyi i samoistnie narzucając jednej z dłoni powolne zawędrowanie wzdłuż jego rąk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To trochę… — ciągnął dalej przy umiejętnym owinięciu nadgarstków dłonią, owiewając tym samym skórę chłopaka oddechem po bezwiednym przysunięciu się bliżej; przyłożeniu rozchylonych ust do szyi i równie bezmyślnym, wyważonym podrażnieniu jej zębami. Pewnie nie powinien, nawet gdyby chciał, nie mógł zapomnieć skutków poprzedniego wybryku, lecz wystarczyła ta jedna chwila - wdzierający się do niego coraz gwałtowniej zapach Yosoo, zagłuszający myśli oddech i bicie serca, jak i zaślepiająca bliskość - aby o wszystkim zapominał i dał się ponieść prostej potrzebie poczucia go jeszcze bardziej. Zapewnienia go w wymienionych w kuchni słowach - żeby czuł się jego — …do Ciebie niepodobne, Soo.
      Z trudem zatrzymał samego siebie przed zawędrowaniem na inne miejsce; zostawieniem po sobie kolejnego, zaczerwienionego śladu, czy oszałamiającej ich ścieżki
      Zamiast tego mógł jedynie musnąć to samo miejsce wargami. Odciągnąć pewnym chwytem dłonie od twarzy Yosoo, nakierowując je niespiesznie na własne ciało, podczas równie mozolnej wędrówki ustami coraz wyżej, aby zatrzymać się tuż przy jego uchu. Aby bez oporu mówić, co ślina niosła mu na język, mimo świadomości, po jak cienkim lodzie mógł stąpać w połączeniu z leniwie wsuwającymi się za brzeg spodni palcami
      — Nie powiesz mi, że dalej Ciebie stresuję?

      chan

      Usuń
  5. Na początku posiadał w sobie niezmierzone pokłady ostrożności, może wręcz obaw. Nawet pod osłoną upojenia alkoholowego wymieszanego ze zmęczeniem, jego ruchy były niepewne; wstępnie powściągliwe i wiecznie kwestionujące, czy to, co robili, powinno mieć miejsce. Wiecznie wybite z rytmu przez postawę Yosoo; tak odmienną i odbiegająca od codzienności, niemalże od razu zapalającą czerwone lampki w jego głowie. Nawet jeśli i tak pozwalali sobie być pchanymi czymś tak prostym, jak instynkt lub niewyjaśnialna wtedy żądza, tak podobne myśli zradzały się w jego głowie, nie mogąc odnaleźć czegokolwiek, co by je ukoiło. Na początku.
    Teraz jednak już wiedział, że było to bezpodstawne; że powodem jego reakcji było coś innego, niż niechęć czy strach. Widział i rozpoznawał te sygnały, które powinien. Mógł doszukać się, w nieustannie od niego uciekającym, spojrzeniu niemych próśb. W delikatnych odchyleniach przy mocniejszym przylegnięciu do ciała. W łamliwszym głosie słodko wybrzmiewającym w jego głowie, z chęcią zapętlenia go na zawsze. Znaczył dla niego tak wiele, nawet jeśli jedyne, co miał okazję usłyszeć, to nie do końca zrozumiały mamrot. I za każdym razem chciał więcej, a wszystko, nawet to, co nie było im już obce, sprawiało właśnie takie wrażenie; jakby podejmował się tego po raz pierwszy, odczuwając przyjemnie przytłaczające mrowienie na ciele czy czubkach palców, kiedy spotykały się z Yosoo.
    I nieważne było, jak cicho by mówił, Powell miał wrażenie, jakby był wręcz przesadnie wyczulony na jego głos - na cokolwiek, co miało okazję wydostać się z jego ust. Każdy pomruk, nagłe zaczerpnięcie powietrza, czy właśnie ciche mamrotanie, wywołujące na jego twarzy niewielki, zadowolony i prawdopodobnie irytujący, uśmiech. Bo w końcu o tym wiedział, nie był głupi, lecz nie zmieniało to tego, że uwielbiał korzystać z chwil, jak te. Stawiać Soo w sytuacji dla niego niekorzystnej, przypierając go do muru i prawie że uniemożliwiając zawrócenie się. Stawiać go w tej pozycji, którą sam zazwyczaj zajmował - odwracając role i czerpać przyjemność z nagłej pasywności, jaką prezentował; tak do niego niepodobną.
    Dodatkowo kuszącą, jak wymowne odchylenie głowy, aby dalej sunąć ustami po odkrytej szyi, dalej jednak z zachowawczą delikatnością, niemalże naruszoną faktycznym odczuciem dłoni pod swoją koszulką. Bo z tego też zdawał sobie sprawę - jak niepewna była jego pozycja, i jak niewiele starczyło, aby ponownie wylądował na kolanach, gotowy prosić Yosoo, aby nie przerywał i skupiał na nim całą swoją uwagę, której potrzebował bardziej niż tlenu. I każdy, nawet ten sam przez niego rozpoczęty albo nieświadomie wykonany, doskonale mu o tym przypominał
    — No tak — zaczął, owiewając przy krótkich przerwach między pocałunkami szyję własnym oddechem — mój błąd — mruknął, nie trudząc się nawet na zabrzmienie przekonująco, ani pełne oderwanie ust od jego skóry. Mógłby brnąć dalej, wypytywać go i nieznośnie ciągnąć za język, dopóki po raz kolejny nie zajdzie mu za skórę i wymusi w nim zareagowanie inaczej, niż uległe oddawanie się temu, co mu subtelnie narzucał. Tylko nie chciał z tego rezygnować; a na pewno nie tak bezpośrednio, gdzie i tak odpowiednie pytania z trudem zaczynały się sklejać w jego głowie.
    — Przepraszasz mnie, czy siebie? — mówił z kolei to, co samo pchało mu się na język po kolejnym, zwalającym go z nóg wyznaniu, w międzyczasie posłusznie, unosząc ręce, by pośpiesznie pozbyć się swojej koszulki i odrzucić ją bez ładu na bok. Coś, na co będzie denerwował się później. O wiele później, lecz na pewno nie teraz, kiedy nie potrafił zdecydować się, na czym powinien skupić swój wzrok, czując, jak ciemne oczy przyciągają go w swoim kierunku niczym magnes. Zwracających na siebie uwagę, podczas gdy słowa przyjaciela wygłuszały, zarazem przyspieszając, bicie serca w jego klatce piersiowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bo mnie nie masz za co — przyznał bezwstydnie, po raz kolejny rezygnując z ukrywania bezpośredniości znaczenia swoich słów, czy drobnego uniesienia kącików zdobiącego jego twarz przy powrocie dłoni do swego wcześniejszego miejsca. Śmielej wsuwając je za brzeg spodni bez przerywania rozpoczętego kontaktu wzrokowego, tak skutecznie namawiającego go do bezmyślnego brnięcia dalej i trzymającego przy sobie; zmniejszającego salon jedynie do ich dwójki. Do Yosoo znajdującego się zaraz przed nim i pobudzającego go tak naprawdę nawet niczym.
      — To trochę nie fair… — zaczął, zaczepnie używając tak im znane słowa i bezcelową wędrówką dłoni zmuszając materiał spodni do nieznacznie osunięcia się. Ten sam materiał, który z każdą sekundą drażnił go coraz bardziej i uświadamiał, jak był teraz obnażony. Choć to i tak nie wystarczało, aby trzymał język za zębami; aby wstrzymał się przed wypowiadaniem wszystkiego, co się nasuwało mu na myśl. Aby zachował nagle, wręcz zdradliwie łagodny i proszący, wzrok wlepiony w chłopaka — Mógłbyś przynajmniej je zdjąć… chyba że potrzebujesz mojej pomocy.

      Channie

      Usuń
  6. Gdyby ktoś go zapytał czemu się tak zachowywał, nie potrafiłby odpowiedzieć. Mimo tego, że znał powód, wręcz aż za dobrze. Zbyt dogłębnie, zdradzając się wszystkim, poza słowami. Wzrokiem, niepotrafiącym skupić się na niczym innym, niż zachwycająco zarumieniona twarz; płytkim oddechem, który dawno zrezygnował z prób uspokojenia się; leniwym uśmiechem, którego nie potrafił na dłuższą metę zmazać z twarzy.
    Po prostu przez Yosoo. Jednak nigdy nie przeszłoby mu to przez gardło bez porcji wstydu lub zażenowania, kiedy sam nie poznawał siebie - przynajmniej po fakcie. Bo teraz bez oporu byłby w stanie wykrzykiwać, jak bardzo go potrzebował. Jak bardzo pragnął czegokolwiek, co miał mu do zaoferowania.
    Drażniące, acz w głębi serca niewinne, zaczepki przychodziły mu naturalnie. Bez większego pomyślunku, lecz nigdy choćby w odrobinie zakrapiane prawdziwą złośliwością. Bo i może powinien bardziej uważać na to, co mówił; może oszczędzić się do milczenia przerywanego pojedynczym słowem, ale nie chciał. Jakby mógł chcieć, kiedy rezultaty tak go pochłaniały, nieustannie pokazując tę bardziej obcą, acz z każdym razem coraz mu bliższą, wersję Yosoo. Tą, która zajmowała go niesamowicie i samoistnie pchała dalej, bez kompletnego udziału jego woli - czemu nawet nie zamierzał się sprzeciwiać.
    Plątające się słowa, nieukrywana desperacja, która przesyłała wzdłuż jego kręgosłupa ogłupiający dreszcz; wszystko mieszało mu w głowie jeszcze bardziej i sprawiało, że byłby w stanie zapomnieć o wszystkim. Nie zamierzał tego powiedzieć, na pewno nie o trzeźwym umyśle, jednak wręcz zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, jak boską moc miał jego dotyk, czy kilka czulszych słów. Z jaką łatwością potrafiły doprowadzić do tego, że wybaczyłby mu wszystko - każde, bolesne słowo, krzywe spojrzenie, czy wcześniejsze starcia, które, mimo właśnie chwilowego zapomnienia, zapewne odznaczały się gdzieś w jego sercu, czy prędzej rozumie. Nic z tego go nie obchodziło, skoro mógł mieć go obok siebie, z uwagą skierowaną na siebie i życiu w przekonaniu, że faktycznie znaczył tyle, co reflektowało się w oczach przyjaciela. Mogło się to mijać z prawdą, albo i nie - był w takiej pozycji, że znaczyło to dla niego niemalże nic
    — Masz rację, nie ma różnicy — przyznał, mimo wyczuwalnego posłuszeństwa w tonie, tak bardzo zdradzających cel tych słów, zaraz podkreślonych tymi im wtórującymi — I naprawdę nie uwierzysz mnie, że faktycznie się tym przejąłem?
    Była jednak kwestia, która raz po raz wylatywała z jego, zbyt wypełnionej błogą przyjemnością, głowy. Ta, którą zostawiał w tyle, przez co nieraz brała go z zaskoczenia, a on sam nie potrafił zdecydować, czy szczerze prezentowało się to, choćby po części, jako problem.Tempo, w jakim mogło dochodzić do zmian; przebłyski, z jakimi ujawniał się Soo i jak sprawiały, że tracił odnaleziony rytm, wybijając nawet najprostszymi zachowaniami oddech z płuc.
    Dokładnie tak samo, kiedy poczuł nagły ciężar na swoich dłoniach, ujmujący maślanemu spojrzeniu, jakie nieprzerwanie posyłał w jego kierunku. Czy to w próbie załagodzenia potencjalnej złości, które nawet podczas ciężkich prób, nie dawała rady wybrzmieć w jego głosie, czy to zakrycia zdradliwej, żałośnie widocznej mgły, jaka zachodziła mu na oczy, z każdą sekundą coraz bardziej.
    Ale to nie ten, uwielbiany i zajmujący dotyk był ostatnim gwoździem do jego trumny, niezależnie od mrowienia, jakie przesyłał od samych czubków palców. Niezależnie od tego, jak te samoistnie drgnęły, wtapiając się jeszcze bardziej w skórę czy materiał bokserek. Jak bezwolnie były gotowe pociągnąć je w dół przy pierwszej odpowiedzi, tylko po to, aby zatrzymać się przy nagłym zaprzeczeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To słowa, wraz z oszałamiającym, acz niespodziewanym i mocnym, pociągnięciem za jasne kosmyki wydusiło z niego błogie westchnięcie. Tak prędko negujące wstępny grymas i ciche syknięcie, kiedy przez całe ciało przeszyła go fala przyjemności. Nieskutecznie zduszone zaciśnięciem zębów na dolnej wardze zaraz po wypełnieniu salonu pojedynczym, mówiącym więcej, niż dałby radę słowami, odgłosem. Jedyne, co mogło mu dorównać to zaślepione spojrzenie, jakim wwiercał się w znajdującego się nad nim Yosoo; zdradzało niemal wszystko, co kotłowało się w jego głowie. Nie widziało nic poza nim, nawet przy przelotnym pocałunku, który mimowolnie zmusił go do wodzenia za cudzymi ustami i rozchylenia własnych w próbie złapania głębszego oddechu. Równie nieudolnie, co każda z pozostałych prób zachowania względnego opanowania.
      Nie umiał przy nim mówić z sensem, jedynie na początku tej skomplikowanej ścieżki podejmując się prób udawania, że było inaczej. Teraz był święcie przekonany, że sam Soo był tego pewien. I może to właśnie milczenie byłoby zbawienne, jednak teraz sprawiając wrażenie zupełnie nieznanego mu konceptu. Usta same mu się otwierały, tak samo jak dłoń, która zawędrowała do twarzy chłopaka, niechlujnym ruchem kciuka uwalniając wargę spomiędzy drażniących ją zębów przed ponownym przysunięciem jego twarzy bliżej
      —W takim razie — zaczął, z delikatnym otarciem ust o siebie nawzajem, podczas gdy druga z dłoni bezmyślnie wsunęła się pod materiał bokserek — Rozbierz się w końcu, proszę— westchnął błagalną prośbę, ledwie hamując samego siebie przed powtórzeniem pocałunku sprzed chwili, lecz tkwiąc w rozmarzonym, proszącym spojrzeniu wlepionym w zawieszonego nad nim chłopaka, podkreślanym równie wymownym rumieńcem na twarzy — Bo dłużej nie wytrzymam.

      chan

      Usuń
  7. Praca w kawiarni nie była spełnieniem jej marzeń, bo kto chciałby spędzić resztę swych dni za kolbowym ekspresem do kawy, upewniając się, że ekstrakcja espresso nie trwa więcej, niż trzydzieści sekund, czy nabawiając się kolejnego poparzenia dłoni spieniając mleko na ekstra gorące latte. Ale była drogą, która miała ją do nich doprowadzić. Jedną z nich, bo wydeptanych ścieżek było wiele, jednak cel ten sam.
    Kiedyś miała stanąć po drugiej stronie długiej lady, uśmiechnąć się do jednej z osób pytających o zamówienie, odebrać porcję energii w płynie, skinąć głową, a później z kubkiem kawy opuścić pomieszczenie i powędrować w kierunku kampusu, jak większość klientów, którzy kiedykolwiek zawitali w progach niewielkiej kawiarni.
    To właśnie ta myśl, to jej małe wielkie marzenie napędzało ją do działania, nawet jeśli było ciężko, a niesprawiedliwość losu dawała o sobie znać. Kiedy mimo postawionego do przodu kroku, musiała wziąć dwa do tyłu, bo niespodziewanie wysoki rachunek za gaz, czy nieopłacony czynsz było jednoznaczne z utratą gotówki odłożonej na czesne. Mimo, że czasem miała ochotę wyrzucić z siebie nagromadzoną frustrację, wiedziała, że nie mogła sobie na to pozwolić, więc z zaciśniętą szczęką i szerokim uśmiechem na ustach zgadzała się na kolejne zmiany, a na każde niezadowolenie klienta przytakiwała, bo na nic innego nie mogła sobie pozwolić.
    Dni bywały długie i męczące, ale rozmowy wymienione ze stałymi bywalcami potrafiły sprawić, że wskazówki zegara tykały nieco szybciej. I tak jak ona zaczynała swoją zmianę o danej godzinie, tak i oni mieli swój harmonogram. Starsza kobieta, zamieszkująca w apartamencie na końcu ulicy, każdego poranka popijała zieloną herbatę w rogu pomieszczenia, wielki skórzany fotel zarezerwowany był właśnie dla niej, a na stoliku zawsze czekała gazeta. Dokładnie o dziesiątej przychodził jeden z dostawców. Duże americano, czarne, bez cukru, wypijał je w przeciągu pięciu minut, zostawiając po sobie kilka zwiniętych banknotów.
    Był też Yonsoo.
    Swego rodzaju enigma, której Haneul dalej nie potrafiła rozszyfrować. Przychodził o różnych porach dnia, siadał, gdzie akurat było miejsce. Strzępki pozostawionych po sobie informacji, kilka nic nieznaczących faktów i wielki niedosyt, bo Kang najzwyczajniej chciała wiedzieć więcej o tej charyzmatycznej w jej opinii postaci. Chłopak lubił słuchać, jednak nie mówił za wiele. Czasem jego wizyty trwały kilka minut, czasem przesiadywał godzinami, a czasem jego blada twarz widniała jedynie w pamięci brunetki, a dziewczyna zaczynała kwestionować, czy jej znajomy nie był jedynie wytworem jej własnej wyobraźni.
    Pojawiał się a najmniej oczekiwanych momentach, zupełnie jak teraz, kiedy przemoczony, zostawiając za sobą mokre ślady, przysiadł na krześle najbliżej lady, mimo, że kawiarnia była zupełnie pusta. Ze skinieniem głowy zabrała się do roboty, chwilę później stawiając przed brunetem kubek wypełniony mieszanką kawy z czekoladą, udekorowany sporą porcją bitej śmietany i czekoladową posypką.
    — Drogi nieznajomy, jeśli masz ochotę na czekoladowy zawrót głowy i zatkane tętnice, to mamy jeszcze kawałek tortu. — Teatralnie wskazała dłonią na umieszczoną na ladzie gablotkę — Mogę również zaoferować zagubionemu wędrowcy ręcznik, bo tak trochę… — zmarszczyła nieco nos, machając palcem w powietrzu. — Ciekniesz i będę musiała wycierać podłogę.
    Udawany grymas niezadowolenia, został zastąpiony szczerym uśmiechem, a ona sama oparła łokcie o blat i ułożyła na nich podbródek, uważnie lustrując spojrzeniem chłopaka.

    [już raz przeprosiłam, ale przepraszam jeszcze raz, bo nie wiem, gdzie mi to rozpoczęcie uciekło i jeszcze bałaganu narobiłam ;_; we come with chocolate and are asking for forgiveness]

    Haneul

    OdpowiedzUsuń
  8. Mógł się do tego przyzwyczaić. Zaczynał się do tego przyzwyczajać - do wspólnie spędzanych dni, cudzej obecności obok, nawet jeśli nie robili czegoś przesadnie angażującego. Kiedy zwyczajnie wiedział, że ktoś jest razem z nim, podczas gdy siadał do pedantycznego sprzątania w salonie i dokończenia porzuconego śniadania.
    I był gdzieś głęboko świadom, że nie mogłaby to być codzienność; że doszłoby do starć, bardziej i mniej powierzchownych, które doprowadzałyby go do szewskiej pasji. Wiedział, że wspólne mieszkanie nie wiązało się tylko z pozytywami, jak budzenie się otoczonym kojącym, wyciszającym zwyczajowy, poranny stres, zapachem; jak wspólne śniadania, które dotychczas niezbyt im wychodziły, a i tak niosły ze sobą coś urokliwego. Przekonali się na własnej skórze, jak niewiele tak naprawdę było potrzeba, aby zrujnować ten obrazek. Kilka nieodpowiednich słów mogło doprowadzić do kompletnego rozpadu niestabilnego gruntu, który zaraz próbował pozbierać metaforycznie, jak i dosłownie, poranionymi dłońmi.
    Tkwiła w nim ta wiedza - głęboko zakorzeniona i grożąca przypomnieniem sobie w chwili nieuwagi, lecz nieustannie spychał ją do tyłu. Nie chciał o niej myśleć, skoro wszystko było dobrze. Mogli wspólnie przebywać w salonie bez nieustannej rozmowy, po prostu będąc. I chyba nigdy nie czuł się bardziej komfortowo we własnym mieszkaniu, niż teraz.
    Z nagle owiniętymi wokół siebie rękoma, które zamiast wzbudzać nagłe spięcie, pozwalały mu na dodatkowe rozluźnienie się i spowolnienie pielęgnowania estetyki szafy, zostawionej jeszcze po poprzednim wieczorze w nieładzie. Każda chwila bliskości była dla niego cenna i krucha - grożąca rozpadnięciu się przy zbyt pospiesznym ruchu, prosząca się o zastygnięcie w miejscu i wydłużenie jej jak najbardziej. Nieważne, czy było to coś nowego, czy tak banalnego jak zetknięcie ze sobą dłoni albo przeczesanie włosów palcami. W każdej potrafił zatracić się całkowicie z cichą prośbą, aby już na zawsze mógł odczuwać rozlewające się po ciele ciepło, które towarzyszyło mu w tych chwilach. Ten spokój, którego nigdy wcześniej nie zaznał, acz uświadamiał sobie o tym dopiero teraz.
    Wydał z siebie jedynie cichy, zachęcający pomruk, wręcz natychmiast skupiając się przede wszystkim na przyjemnym ciężarze teraz go otaczającym. Niespiesznie poprawiał ostatnią z kurtek, bezwolnie, przelotnie opierając jedną z dłoni na bladoróżowych włosach zaraz po ostrożnym zamknięciu szafy, kiedy cała jego uwaga była skierowana na słyszane słowa, wypowiadane powoli, może z nutą niezrozumiałej, a jednak tak mu znajomej, niepewności. w krótkim wstępie, od razu naprowadzającym go niemalże od razu tam, gdzie potrzeba
    — Domyślam się — przyznał łagodnym tonem, osuwając rękę na tę, która szczelnie, a uspokajająco, owijała się mocniej wokół jego pasa. Jedno spojrzenie na przywleczoną przez Yosoo torbę wystarczyło, aby założyć, jak wiele tak naprawdę nie dał rady zabrać ze sobą. Ja wiele nie miał czasu zapakować, choć Yechan łapał się na tym, że dalej nie znał pełnej historii. Oprócz tego, że mimo braku świadomości brał w niej udział - kluczowy, niezależnie jak bardzo by chciał, aby tak nie było. Nawet po zapewniających go słowach; opadniętej masce, która ukazała mu kolejną stronę Yosoo, lecz równie prędko prawie że doprowadzając do jej ponownego założenia. Bo gdyby nie zadzwonił, to przecież do niczego by nie doszło.
    Yosoo nie zostałby wyrzucony z własnego mieszkania. Nie przyszedłby do niego w kompletnej rozsypce, aby następnego dnia w emocjach przejść przez próg drzwi po nieprzemyślanych, idiotycznych słowach Powella.
    Nie spałby zaraz obok niego, mogąc opleść ciaśniej ramiona wokół jego ciała, aby upewnić się o jego obecności. Nie zwlekałby się z opóźnieniem z łóżka, tym razem nie goniąc zapachu naleśników, lecz przypalonej jajecznicy. Nie stałby bezczynnie, a jednak czując się lepiej, niż kiedykolwiek, w przedpokoju i szukając oparcia w ciasno zaciskających się na nim rękach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czemu miałbym nie iść? — zauważył, acz w jego głosie brakowało z góry założonych pretensji. Witał tam raczej spokój, kolejna próba zapewnienia, że był gotów zrobić wszystko, o co go poprosił, bez większego pomyślunku. Nawet jeśli miałby tego później żałować — Nie puściłbym nawet Ciebie samego — nawet jeśli myśl natrafienia na ojca Yosoo wzbudzała nieznaczny skręt żołądka.
      Nienawidził go za to, co zrobił. Za to, jak traktował Soo i jego życie, odkładając na bok to, czego tak naprawdę pragnął jego syn. Za to, co mógł usłyszeć od samego przyjaciela, i jak faktycznie to na nim ciążyło, lecz było spychane przez wszystkich na bok. Nie potrafił jednak wyzbyć się strachu, czy poczucia autorytetu, kiedy stawał z mężczyzną twarzą w twarz. Kiedy stawał obok niego. Nie miał kontroli nad splotem palców za plecami, aby upewnić się w zachowaniu prostej postury, ani nad utratą władzy nad językiem, przerażonym przed powiedzeniem czegoś nie tak. Stawał się bezsilny; opanowany latami prób zrobienia na kimś wrażenia. Tym bardziej komuś tak kluczowym w życiu osoby, której najbardziej chciał zaimponować
      — I zresztą… — obrócił się ostrożnie, opierając z ciepłym uśmiechem dłonie po bokach przyjaciela — może Ci się do tego przydać samochód.

      Yechan

      Usuń
  9. Nie musiał nic mówić, zbyt dobrze zdając sobie sprawę z dwóch rzeczy: ryzykowałby zdenerwowaniem Yosoo, gdyby przyznał, że i tak zamierzał zgadzać się na wszystko. Jak i z tego, że ten i tak dobrze o tym wiedział. Mimo próśb i niepewności, jakie między nimi panowały, Powell zdawał sobie sprawę, z jaką łatwością przychodziło mu wyrażenie zgody. Wystarczyło jedno, celne spojrzenie ze strony przyjaciela, czy może odpowiednia intonacja w głosie, aby miał go na skinienie palcem. I Yechan nie zamierzał z tym walczyć, nawet jeśli powinien.
    Odwzajemnił lekki uśmiech, maskując tym samym bezwiedne, z lekka nerwowe, przełknięcie śliny, kiedy pokrótce wymienione sytuacje wzięły go z zaskoczenia, tym samym targając za coraz to mocniej obnażone serce i ściskając jego żołądek. Czy był dalej święcie przekonany, że nie zrobił nic specjalnego? Jak najbardziej. Czy wręcz przeciwnie, myślał, że zrobił mu tym jedynie więcej krzywdy? Oczywiście, że tak. Jednak nawet z tą myślą nie potrafił przekonać samego siebie, że przy danej okazji, postąpiłby inaczej. Może trzymałby skuteczniej język za zębami, lecz dalej otworzyłby przed nim drzwi. Wpuścił do środka i ustąpił łóżka, samemu będąc gotowym spać na panelach, byleby być obok
    — Zrobiłbyś dla mnie to samo — przyznał w końcu, trzymając negujące słowa głęboko w sobie; szczelnie zamknięte na kilka spustów, aby nie zyskały okazji na wybrzmienie w spokojnym mieszkaniu, a tym samym pozbywając się rozczulającego ciepła, jakie rozlewało się po jego ciele przy ponownym odczuciu wtulającego się w niego Yosoo. Połączonego ze znajomymi, równie ściskającymi za serce, pojedynczymi kosmykami go łaskoczących, które delikatnie przeczesał swoimi palcami, aby cichymi słowami, zapewnić nie tylko przyjaciela, ale i samego siebie w niesłuszności obaw — I będzie okej. Musi być, Soo.
    ___

    A jednak to strach przede wszystkim wydłużał mu drogę po schodach. Decyzja, której, kolejnej z rzędu, się nie stawiał, ani nie zamierzał kwestionować, bo odwlekała ryzyko, jakie mogło ich spotkać. Zamiast tego korzystając z dodatkowych chwil spędzonych w jego mieszkaniu, samemu zajmując niespiesznie sięgając po kluczyki samochodu i odpowiednią do pogody kurtkę. Ukrywając nerwowe podgryzanie polika tym, że zastanawiał się, co powinien wybrać w barze, tak naprawdę nie mając ochoty na nic, będąc przekonanym, że z trudem przejdzie mu przez gardło.
    Nie oponował, kiedy zamiast pojechać windą, zaczęli wspinać się po klatce schodowej. Siedział równie cicho, kiedy zatrzymali się na którymś z pięter, opierając się bokiem o barierkę, kiedy obite kolano postanawiało przypominać o sobie przy kolejnym to, stawianym kroku, a żart, wymieszany ze szczerą propozycją, zaniesienia chłopaka kilka pięter wyżej spotkał się z ciszą.
    Nie mógł po sobie pokazać, że jakakolwiek obawa się w nim kotłowała. Był tutaj w końcu jako wsparcie i ktoś, kto miał ułatwić Yosoo nie tyle sam proces wyniesienia rzeczy, jak podczas potencjalnego spotkania z ojcem. Zbierał się więc na drobne uśmiechy i przelotne, próbujące być pokrzepiającymi, muśnięcia dłoni, byleby dodać mu choćby odrobinę pewności
    — Weźmiemy tyle, ile możemy — stwierdził, na dany moment nie myśląc nawet o tym, gdzie wszystko pomieszczą, w danej chwili będąc w stanie zgodzić się na to, aby wszystko stało porozrzucane w jego mieszkaniu.
    Nie wiedział, czy poradziłby sobie w podobnej sytuacji - nagle zrezygnować z odnalezionego porządku, własnych półek i szaf, w których wszystko stało tak, jak powinno. Nie wiedział, czy umiałby zdecydować, na czym zależało mu najbardziej w tak podprogowej sytuacji, jak ta. Wiedział tyle, że na pewno nie radziłby sobie tak, jak Yosoo teraz. Nawet jeśli były to jedynie pozory, które sam tworzył w swojej głowie.
    — W tym gitarę — zapewnił więc, ze swobodą przywdziewając kolejny uśmiech, mimo ostatnich schodów, jakie dzieliły ich od dostania się na odpowiednie piętro — Ale tylko, jeśli mi coś zagrasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postawiony warunek nie był czymś poważnym; czymś, czego zamierzał nieugięcie się trzymać. Był jednak czymś bezczelnie samolubnym. Chęcią usłyszenia gry przyjaciela - zobaczenia go robiącego tego, co szczerze i bezwstydnie uwielbiał. Widział go w końcu na koncertach, miał okazję słyszeć grę w jego mieszkaniu, jednak tym razem… towarzyszyło temu coś innego. Dodatkowa, urzekająca otoczka, której nie potrafił teraz się wyzbyć.
      Wypuszczone z płuc powietrze, kiedy znaleźli się przed znajomymi drzwiami, zamaskowane sztuczną próbą uspokojenia oddechu po nieplanowanym wysiłku, zostało wyduszone przez kolejną próbę unormowania, zwijającego jego żołądek w supeł, niepokoju. Przez moment podziałało. Przez moment uwierzył, że wszystko pójdzie dobrze, kiedy nie słyszał nic zza drzwi, a Yosoo wsuwał kluczyk do zamka. I przez moment miał nadzieję, że jego nerwowe słowa były jedynie żartem
      — Co? — tępe pytanie wyślizgnęło się spomiędzy jego ust, kiedy równie idiotycznie podjął się próby przekręcenia klucza, nieruszającego się ze swojego miejsca. Wymienił zamki. Minęło ledwo parę dni, a Jongho zdążył całkowicie odciąć własnego syna od dostępu do czegoś tak zasadniczego, jak jego własne mieszkanie. A Yechan, nagle zalany falą bezsilności, dał radę zadać kolejne, małobłyskotliwe pytanie, na które możliwe, że nie chciał nawet znać odpowiedzi — I co teraz?

      Yechan

      Usuń
  10. Bezsilność, która zdążyła wprosić się do jego serca, jedynie nabrała na sile, kiedy spotkał się z pytającym spojrzeniem Soo. Bo nie miał dla niego odpowiedzi, ani potencjalnego rozwiązania. Dzwonienie po ślusarza było bez sensu - mieszkanie przecież nie należało do Yosoo, spotkaliby się jedynie z podejrzliwym spojrzeniem. Czy gorzej, kontaktem ze służbami lub starszym Jeongiem, co wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem.
    Przez nieplanowane popadnięcie w narastające obawy, jak i pytania, na które nie mógł odszukać odpowiedzi, nie zdążył zareagować; nawet zarejestrować, nagłego ruchu obok siebie, któremu wtórował pusty huk po zetknięciu się ciała przyjaciela z drzwiami. O te kilka chwil za późno wyciągnął ręce w jego kierunku, bezcelowo teraz wiszące kilka centymetrów od niego wraz ze zmartwieniem wymalowanym na jego twarzy
    — Aha, czyli to moja wina? — to jest, dopóki w jego kierunku nie padły bezpodstawne oskarżenia, wstępnie wzięte zdecydowanie zbyt na poważnie. Potrzebował kolejnych, kilku sekund, aby wyłapać brak zadziorności w głosie Yosoo, co pozwoliło mu na ostrożne oparcie dłoni o ramię, chwilę wcześniej ścierające się z, najwidoczniej porządnymi, drzwiami mieszkania — Nie dałeś mi nawet czasu na reakcję, Soo — bąknął, delikatnie przejeżdżając dłonią po okrytej ręce, jakby chciał tym załagodzić lekkie obicie.
    Wszystko się działo, przez co i on sam tak reagował, z nieznacznym opóźnieniem. Ruchy przyjaciela, których mógł nie przewidzieć, i przez które pozwolił mu na bezmyślne wrzucenie się na drzwi. Obecność sąsiadki, wobec której o kilka chwil za późno wykrzywił usta w, zapewniającym ją w słowach przyjaciela, uśmiechu, w które sam kompletnie nie wierzył.
    Nic nie było w porządku.
    To szybkie, mające na celu zgarnięcie paru rzeczy, wyjście, przypomniało mu o tym, jak wszystko tak naprawdę sypało się Yosoo na głowę. Przywołało nieprzyjemną scenę z restauracji, odbijającą się w nagle wyraźniejszym bólu u dłoni. Malowało przed oczami wymęczoną twarz chłopaka, którą ujrzał w drzwiach swojego apartamentu. I starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że sam brał w tym udział. Że sam nie znajdował się w lepszej pozycji. Ale to on wygarnął niepotrzebnie własne myśli Avie, tuż przed rodzicami Soo. To on do niego zadzwonił, dodając pędu całej katastrofie. To on musiał zjawić się następnego dnia na uczelni, a jeszcze kolejnego w pracy, z łatką do niego przyklejoną, choć nie był o niej jeszcze świadom. Wszystko to miało być problemami następnego dnia; nie znaczyły nic, kiedy jedyne, na czym się skupiał, to dodanie choćby zalążka otuchy Yosoo, który szukał schronienia u niego. Nie innego znajomego, nie w innym miejscu, nawet jak zoo, do którego poszedł dopiero później. Przyszedł najpierw do niego, otwierając się jak nigdy i na stałe oplatając się wokół serca Powella, całkowicie mu oddanego. Nawet w chwilach, kiedy strach próbował oddać władzę zdrowemu rozsądkowi; utraconemu kilka tygodni temu, a miejscami tak utęsknionego.
    Drgnięcie skutecznie ukrywało odruch nagłego odsunięcia się, kiedy przestrzeń między nimi znacząco zmalała, tym razem nie tyle pchaną bezwolnymi, wybudzonymi dzień wcześniej obawami, ile dalszym spojrzeniem sąsiadki chłopaka. Nie obchodziła go, przynajmniej nie na razie; nie przejmowałby się nią kompletnie, gdyby nie nagła obawa, że zostali przyłapani. Na czym? Nie wiedział, skoro i tak już wszystko zdążyło wyjść na wierzch. Co lepsze, prawdę mówiąc nic się nie działo. Nic, co mogłoby wzbudzić jakiekolwiek podejrzenia u kogokolwiek, kto by ich teraz widział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Telefon? Po co Ci? — to był kolejny ze zwyczajów, naturalnie z niego wypływających, a jednak tak irytujących. Setki głupich pytań, na które znał odpowiedź, więc i tak reagował, tak jak przy sięgnięciu do kieszeni spodni po wspomniane urządzenie, oplatając na razie jedynie wokół niego swojego palce.
      Zazwyczaj zrobiłby to bez pomyślunku, automatycznie wcisnąłby komórkę do ręki przyjaciela i zostawiłby z dala od siebie myśl, po co mu była potrzebna. Może trochę by się tym zamartwiał, lecz nie na tyle, aby jakkolwiek oponować jego prośbie. Teraz jednak zbyt wiele się z nią łączyło, aby nie zrodziła w nim odrobiny zwątpienia. Desperacja w głosie, nieustannie będąca czymś rzadszym, aniżeli częstszym, wymieszana z determinacją, której akurat mógł się spodziewać, mimowolnie zmuszały go do kwestionowania decyzji, jaką chłopak zamierzał podjąć. Chociaż nawet gdyby chciał, nie mógł się wykłócać. Zbyt łatwo mu ulegał; szczególnie w chwilach, jak te, i kiedy sam nie miał nic do zaoferowania, oprócz zachowawczego wyciągnięcia telefonu w jego kierunku
      — Co ty kombinujesz, Soo…

      Chan

      Usuń
  11. Nie zamierzał denerwować Yosoo jeszcze bardziej. To było ostatnie, czego chciał podczas stania pod drzwiami zamkniętego mieszkania, lecz wychodziło mu to aż za dobrze. Wystarczyła sklejka nieprzemyślanych słów, które automatycznie spływały z jego języka, połączone z miejscami neurotycznymi ruchami, tak łatwo zdradzającymi bezsilność, jaka u niego zagościła. Bo nie nazwałby nawet tego stresem; jeszcze nie teraz, kiedy był pewien, że sytuacja okazała się tą bez wyjścia.
    To prośba Yosoo dała radę pobudzić w nim porcję nerwów. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, jak niewielkie były szanse na to, że niosła ze sobą coś banalnego. Niegroźnego. Większość z jego pomysłów obejmowała właśnie te ryzykowne ramy, które potrafiły doprowadzać Yechana do szału, nie ze złości i irytacji, a właśnie strachu i nagłego, kompletnego braku kontroli. Nie zawsze mógł go namówić, aby zrezygnować; zapewne udawało mu się to rzadziej niż częściej, a zarazem równie nieczęsto potrafił się wycofać. Zostawić go z tym samego, czy obserwować po prostu z boku, mimo palących go od środka obaw.
    Na początku szło mu lepiej - potrafił jasno przyznać, że uważał coś za nieodpowiednie i nieodpowiedzialnie, po czym zostawić Yosoo samego sobie i po prostu być w gotowości do interwencji, jeśli sytuacja by tego potrzebowała. Lecz z każdym dniem szło mu to coraz gorzej; coraz ciężej było mu znaleźć w sobie obojętność, z jaką mógłby stać obok i obserwować to, co się dzieje. Z każdym dniem czuł, że zależy mu coraz bardziej.
    I może dlatego każde słowo trafiało głębiej.
    Znał go, znał taktyki, jakie obejmował, wiedział, w jakiej znajduje się sytuacji, i zdawał sobie sprawę, jak strasznie mu teraz nie pomagał. Niewiele to jednak znaczyło, kiedy docierała do niego prawda
    — Wiem, pamiętam — nigdy nie zapomniał. I nigdy nie zapomni. Jak mógłby, kiedy to właśnie przez niego, przez ten przeklęty telefon i upartą próbę kontaktu, znaleźli się właśnie tutaj.
    Palce samoistnie dodatkowo rozluźniły się na komórce, bez oporu przekazując ją w ręce przyjaciela, którego kątem oka przez nieskupione, wlepione w nieistniejący punkt, spojrzenie. Został niedaleko drzwi, z rękoma skrzyżowani na klatce piersiowej i nieprzerwanym podrażnianiem środka polika, w złudnej nadziei uspokojenia samego siebie. W próbie wyzbycia się dodatkowych nerwów, jakich sam sobie dorobił, przez to samo, co zwykle. Niepotrafienie siedzieć cicho - zdecydować, co powinien mówić, a kiedy postawić na milczenie. To nie był czas, by mógł pozwolić pochłonąć się ponownym wyrzutom, nieustannie do niego wracającymi, nawet kiedy te zżerały go od środka po czymś tak błahym, jak kąśliwie wypowiedziane słowa oraz wymowna cisza na pytanie, na które może tak naprawdę nawet nie chciał znać odpowiedzi.
    To wszystko jednak traciło na swej logice, kiedy było mu zwyczajnie przykro. Kiedy słowa Yosoo robiły dokładnie to, co zamierzały; trafiały w czułe punkty i sprawiały ból, który później uporczywie mu doskwierał, mimo świadomości i prób przekonania samego siebie, że nie szła za nimi wyłącznie szczerość.
    Tkwił przy drzwiach, oparty z lekka nieobecnym wzrokiem, bokiem o ścianę i bezsensownie pogrążony w walce z własnymi reakcjami, umiejętnie duszonymi w środku, dopóki nie dotarł do niego głos przyjaciela. Przeprosiny, których się nie spodziewał, ani nie oczekiwał. Na które nie zasługiwał
    — W porządku — nie chciał, żeby go przepraszał, skoro miał racje, lecz zacisnął na języku zęby, nim podobne słowa dały radę wydostać się na zewnątrz. Zamiast tego podszedł do chłopaka, zajmując miejsce tuż obok niego i pozwalając sobie na rzucenie w jego kierunku wzrokiem — W takiej chwili o to nietrudno — przyznał, obierając inną technikę. Neutralną. Bezpieczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam się nie spodziewał, że ojciec Soo posunie się aż tak daleko. Zakładał wiele, znał go od tej najgorszej strony, przede wszystkim z historii, jednak nie domyślał się, że ten byłby w stanie zrobić tak drastyczny krok
      — Pewnie tak — przyznał, z wyciszonym, skrywającym niemoc, westchnięciem. Bo tak w końcu było - nie mógł nic zrobić, oprócz siedzieć obok. Bezczynnie. Z palcami ostrożnie i dyskretnie, poza zasięgiem niechcianych oczu, sunącymi po jednej z dłoni Yosoo w marnej próbie dodania mu ukojenia — I pewnie liczył, że się poddasz — oprócz tego, że miała to być kara - bezpośrednia i wyjątkowo brutalna - nie widział innego wyjścia, oprócz tej cichej żądzy, że syn wróci z podkulonym ogonem do domu — Ale weźmiemy, co trzeba, gitarę, i będzie okej, Soo — musiało być.

      dzban

      Usuń
  12. Mimo spokoju i rzadkim unoszeniem się, Yechan zazwyczaj nie nazwałby się osobą cierpliwą. Drobne błędy grupy, do której akurat został przydzielony do projektu, potrafiły go drażnić, niezależnie od swojej wielkości i wywoływały chęć zrobienia wszystkiego samodzielnie. Złe zamówienie wypijał czy też zjadał bez narzekania, jednak z całkowitym brakiem apetytu i trudnościami z przełknięciem zaciągniętego łyka. Nie potrafił pojąć, czemu rzeczy, dla niego tak prostolinijne, dla kogoś mogły być czymś niezrozumiałym, lecz brnął na pierwszym roku przez udzielane korepetycje, kiedy jeszcze nie był pewny swojej dotychczasowej pracy, tłumacząc po raz enty wybrane pojęcie matematyczne i potrzebny przy nim proces myślowy.
    Yechan nie powiedziałby, że jest cierpliwy.
    Chyba że chodziło o Yosoo.
    Przy nim popadał niemalże w skrajności - odczuwał, jak coś próbuje wyrwać się ze środka, jak nieuwaga i nieświadomość wręcz malowała się na twarzy przyjaciela, a zarazem posiadał niezmierzone pokłady spokoju, kiedy ten próbował zajść mu za skórę, czy raczył kolejnym, trafiającym głęboko i dosadnie słowem. Nie ignorował ich, zostawiały po sobie ślad w pamięci, lecz zwyczajnie… nie potrafił zareagować. Nawet w emocjach, kiedy nie dał rady ugryźć się w język, a pojedynczy wyrzut z niego spłynął, był gotów za niego przepraszać, ile tylko mógł. Co najczęściej jedynie pogarszało sytuację.
    Dlatego nie umiał wstępnie odpowiedzieć na nagłe rozważania chłopaka, sunąc jedynie bezcelu palcami do jego dłoni, tak długo, jak mógł. Zebrał się pierw na łagodne wzruszenie wolnym ramieniem, kiedy żadne spójne słowo nie chciało zaistnieć w jego głowie; czy przynajmniej takie, które nie ryzykowało rozjuszeniem.
    Milczał dalej, kiedy poczuł jak znajoma, ta jedyna właściwa, dłoń obejmuje jego własną, pozwalając wynaleźć dla siebie otwarcie miejsce. Nieprzerwanie wpatrywał się w Yosoo, nawet kiedy palce odruchowo drgnęły, jakby niepewne nagłego wystawienia na wierzch, a zarazem tym przejęte. Nie było to w końcu nic wielkiego; mogło tak naprawdę znaczyć tyle, co nic, na tle pozostałych gestów, jakimi mogliby się obdarzyć, a jednak gardło blondyna nienaturalnie, na ulotny moment, ścisnęło się.
    Nie musieli nic udawać, wiedział o tym. Tak samo o tym, że ukrywanie się było bezsensowne, nawet bez świadomości, jak wiele z bezwarunkowych odruchów i tak go zdradzało. A jednak ten drobny, zapewne niewiele znaczący gest oplatał ciasno jego serce, uświadamiając go w fakcie, że Yosoo chciał, a może przynajmniej nie widział problemu, z tym, aby publicznie być blisko. Przez błahe trzymanie się za ręce, czy swobodne oparcie głowy o ramię, które odruchowo z lekka się osuwało, aby dodać mu więcej wygody. Yosoo nie widział problemu, aby otwarcie wyrazić to, co znikomo trzymało Yechana w ryzach.
    Z większym spokojem pozwolił sobie na krótki, przyciszone parsknięcie śmiechem, kiedy usłyszał kierunek, w jakim zmierzała wypowiedzieć chłopaka. A zaraz musiał wstrzymać kolejny, ten z serii zgorzkniałych, kiedy w jego głowie mignęły słowa z rozmowy sprzed paru tygodni, jak nie ponad miesiąca.
    Sam był świadom, że Yosoo wolałby, aby się wściekał; wyżył bez pomyślunku o innych, wyrzucając z siebie wszystko, a zarazem dając porcję argumentów, które mogłyby zostać wykorzystane przeciwko niemu. Rozjaśniające to, co działo się w wyciszanych czeluściach jego głowy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Widziałeś mnie kiedyś wściekłego? Tak naprawdę wkurwionego, Soo? — zapytał, acz nie oczekiwał dokładnej odpowiedzi. O ile jakiejkolwiek, skoro sam ją znał. Nie. Yechan starał się trzymać emocje na wodzy; dawał po sobie znać, że był zirytowany. Na coś. Nigdy nie pozwolił sobie na uniesienie się na kogoś, a tym bardziej na Yosoo. Był zły, nieraz, to prawda. Lecz nie wściekły.
      — Zresztą, gdybym chciał, to już dawno bym Ci przywalił — kłamał jak z nut, z wlepionym w przyjaciela spojrzeniem i błądzącym po twarzy, szczerym uśmiechem. Nieważne było, jak bardzo pragnąłby wygarnąć coś Yosoo, zrobić tak niewiele, jak szarpnąć czy potrząsnąć nim w chwili bezsilności, nigdy nie byłby w stanie się do tego posunąć. Może ze względu na czystą niechęć, może przez strach, do czego by tym doprowadził, a czego tak przeraźliwie nie chciał — Więc jeśli to, że nie chcę, jest nienormalne, to jestem nienormalny, Soo. Przez Ciebie.

      Chan

      Usuń
  13. Sam żył w przekonaniu, że to, że czegoś nie widział, nie oznaczało z góry, że było nieistniejące. Podchodził do tego logicznie, trzymając się z daleka od przesadyzmu i niepotrzebnego wyolbrzymiania, byleby podkreślić swoje zdanie
    — Jestem dla Ciebie jak potwór z Loch Ness? Albo Yeti? — gdyby komiczne i niespodziewane porównanie Yosoo nie wywołało u niego rozbawienia, tak szczery niosący się po klatce śmiech samoistnie do tego doprowadził. Pozwolił łagodnemu uśmiechowi na nieznacznie poszerzenie się, podczas gdy czujne spojrzenie nie dawało rady skupić się na czymś innym, niż siedzącym obok chłopaku. Na lekkim przymrużeniu oczu, jakie towarzyszyło nagłej radości, biorącej go z, przyjemnego, zaskoczenia.
    Dopiero teraz, z zawstydzającym opóźnieniem, zwrócił uwagę na to, jak dawno nie słyszał tego dźwięku. Nieskazitelnego, niezakrapianego fałszywością lub wymuszeniem, bo tego wymagała sytuacja, w jakiej się znajdowali. I dopiero teraz docierało do niego, jak bardzo zależało mu na tym, aby widzieć go w takim stanie. Niewinnie rozpromienionym, mającym możliwość na nieprzejmowanie się tym, co deptało mu po piętach i doprowadzało do stopniowego zatracenia, choćby pozoru, stabilności życia
    — Uznałbym, że Ci odbija tylko przez to, że mnie teraz przepraszasz, Soo — wytknął z namacalną łagodnością w tonie, ciekawsko podążając za wędrującym wzrokiem przyjaciela. To była kolejna z rzeczy, o jakiej przypominał sobie na każdym kroku. Enigmatyczność Yosoo, i brak szansy na przewidzenie tego, co zrobi. Znał to od zawsze, od pierwszych dni ich znajomości i ‘wspólnie’ podjętej decyzji, która prędko przeistoczyła się w coś kompletnie innego.
    Zazwyczaj go to stresowało; wzbudzało nieprzyjemny skręt żołądka i nerwowe drażnienie skórek, kiedy nagłe zmiany nie pozwalały mu na zapanowanie nad sytuacją. Doprowadzało do białej gorączki przy poczuciu bezsilności oraz bezużyteczności, bo tracił zrozumienie sytuacji, a przede wszystkim szansę na zrozumienie tego, co działo się w głowie przyjaciela. Z natury był to obcy mu teren, kiedy z aktorską wprawą chłopak potrafił manewrować obrazem, jaki prezentował, lecz z czasem uczył się, jak go przejrzeć. Mimo to nigdy nie mógł pozwolić sobie na pełne zaufanie, że wie wszystko; że wszystko zrozumie i nic nie umknie jego uwadze, ani nie weźmie z zaskoczenia.
    Ostatnimi czasy łapał się jednak, że nabierało to urzekającej formy. Odwracało uwagę od panicznej próby zrozumienia wszystkiego i wyprzedzania o krok, byleby szło po jego myśli; byleby znał każde, możliwe rozwiązanie i mógł odpowiednio zareagować. Pozwalało poznać kolejne strony Yosoo, wcześniej skrywane i blokowane przez stawiany przez Powella osobisty opór. Kojarzył ściśnięcie żołądka z wtórującym mu, przyjemnym mrowieniem, zamiast trudnością złapania pełnego oddechu, maskowanego kamiennym spokojem
    — Tak? — dokładnie tak, jak teraz, kiedy słowa chłopaka roznosiły po jego ciele nie do końca zrozumiałe, a jednak zajmujące dreszcze, podjudzane zmniejszanym stopniowo dystansem. Każde kolejne, retorycznie postawione pytanie wywoływało z jego strony jedynie delikatny, zaciekawiony pomruk w odpowiedzi, nim to delikatne, ledwie namacalne, muśnięcie warg automatycznie nie przymknęło jego oczu.
    I jeśli nie przez nie poczuł mozolnie wkradające się na twarz ciepło, to słodkie, dotkliwe zdrobnienie go w nim upewniło. Jakiekolwiek próby zamaskowania przyjemności, jaką mu sprawiało, kompletnie traciły na sile, jak delikatnie rozlany na policzkach róż, wraz z niemożliwym do zduszenia, słabym wygięciem kącików ku górze, kompletnie go zdradzały.
    Sam dostrzegał absurd swojego zachowania; porównanie, jak czuły był na drobne, acz wymowne gesty, w porównaniu do tych, do których sam się posuwał bez grama speszenia wymalowanego na twarzy lub swoich ruchach. Te mniejsze, niosące za sobą szczerość potrafiły wprowadzić go w chwilowe zakłopotanie i przyspieszyć bicie serca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chyba… — zaczął w końcu, równie przyciszonym tonem i nie odwracając w międzyczasie ani razu wzroku od zbliżonego do niego Yosoo. Siedzącego tak blisko, mimo miejsca, w jakim się znajdowali i tego, co na ten krótki, ulotny, ale doszczętnie przez nich wykorzystywany, moment zostawili za sobą. Nie ukrywał się z obejmującym twarz przyjaciela wzrokiem, ani niespiesznym przysunięciu się jeszcze bliżej, zatrzymując się jedynie raz w trakcie krótkiej drogi. Z lekkim zawahaniem się i niepewnością, zaraz znikającą, kiedy mógł dostrzec marny, acz nabierający na sile, blask w oku Yosoo, będącym tym, czego potrzebował do krótkiego, łagodnego muśnięcia jego ust swoimi własnymi — Chyba masz rację, skarbie.

      channie

      Usuń
  14. Powinien był spodziewać się tego, że wejście do zamkniętego mieszkania nie odbędzie się w sposób spokojny. Czy tym bardziej legalny. Powinien, a jednak jakaś jego część zakładała, że cudem dostaną się do środka bez komplikacji, potrzeby nagłego pośpiechu i dodatkowego unikania możliwych, ciekawskich spojrzeń, kiedy trzęsienie dłoni ukrywała jedynie kolejna tura rzeczy, jakie zamierzali zawieźć do mieszkania Powella.
    Miał wrażenie, jakby dzwoniło mu w uszach przez całe dwie godziny - od momentu dojrzenia, jak drzwi otwierają się pod wpływem wprawionych dłoni, a do blondyna dotarło, że właśnie się gdzieś włamywali. Znowu. Przez wynoszenie wszystkiego, aż po drogę samochodem, kiedy starał się uspokoić walące w jego piersi serce oraz palce nieustannie stukające w kierownicę, dopóki nie wjechali na wyznaczone mu miejsce na parkingu.
    Uśmiech Yosoo, który dał radę dojrzeć wraz z wejściem do mieszkania, niczym wszystko, co miało związek z chłopakiem, umiejętnie wzbudzał w nim kontrastujące ze sobą emocję. Radość, że mógł go właśnie tam zauważyć. Mógł zauważyć, jak do jego oczu i całej twarzy powraca życie, ostatnio boleśnie przygaszone lawiną problemów, które sam na niego sprowadził, a na pewno znacząco w tym pomógł. Mógł zauważyć coś tak prostego, a jednak miejscami kluczowego dla osoby Soo, dopełniającego obraz, który kiedyś widywał na co dzień, niemalże non-stop.
    A zarazem ten cień irytacji, że znowu dał się wciągnąć w coś nielegalnego; doprowadzającego go do żałośnie rozdygotanego stanu, kiedy witała w nim sama myśl, że miał wziąć udział w kolejnym wykroczeniu, zostawiającym skazę na jego nieskazitelnym koncie. A przynajmniej to sobie wmawiał, choć sam dorobił się na nim kilku plam, w liceum, kiedy wszystko wydawało się bardziej bezkarne. Nigdy jednak nie na skalę czegoś, co mogłoby wprowadzić go bezpośrednio za kratki.
    Górowało w nim jednak szczęście. Ta cicha, niewinna radość, kiedy po wniesieniu ostatniej serii rzeczy do mieszkania, wraz z westchnieniem skrywającym ulgę, mógł dojrzeć usadzonego na podłodze Yosoo, pochłoniętego trzymaną w rękach gitarą, która uzupełniała obraz jeszcze bardziej. Nieodłączna część, której sam jeszcze kilka godzin temu nie był świadom. Bo i może nie widywał go regularnie z nią na kolanach, może przed oczami miał mocniej wyrytą scenę z Yosoo na samym przodzie, oddającym się undergroundowej muzyce. Niezrozumiałej i obcej Powellowi, a jednak równie urzekającej co główny powód, dla którego w ogóle ją poznał.
    Lecz gitara wydawała się tym brakującym puzzlem, którego nie wiedział, że zgubił. Przypominała o spokojniejszych dniach czy wieczorach spędzanych u przyjaciela w mieszkaniu, kiedy blondyn był bliski odpłynięcia na kanapie, czy skanujący wzrokiem linijki notatek, w próbie nauki na kolejne kolokwium. Kiedy wzrok ciekawsko uciekał mu w jej kierunku, nieraz zastanawiając się nad uczuciem strun pod opuszkami, czy ich wibracją roznoszącą się po pudle rezonansowym. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bardzo była obecna i w jego życiu.
    Teraz stając się jego stałą częścią, jak utkwił w salonie z kolejnym oddechem ulgi i wzrokiem wlepionym w Yosoo, w cały, prosty, ale urzekający moment, malujący się przed jego oczami. Tym samym z opóźnieniem rejestrując, że płynące z ust przyjaciela słowa były skierowane w jego stronę
    — Daj spokój, Soo — przywdział delikatny uśmiech, kręcąc przy tym lekko głową, w pełni będąc przekonanym, że słowa chłopaka były wyolbrzymione. Robił to, co każdy, dobry przyjaciel zrobiłby na jego miejscu — Zrobiłbyś dla mnie to samo — powtórzył jeszcze słowa z rana, po raz kolejny z kompletną wiarą w to, co mówił — Nie musisz mi za to dziękować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oczekiwał od niego wdzięczności, ani poczucia, że musiał się odwdzięczyć. Yechan łapał się na tym, że nie zależało mu na niczym bardziej, niż na tym, aby Yosoo był po prostu… szczęśliwy. Żeby czuł się bezpiecznie i wiedział, że ma w nim oparcie. Nie oczekiwał niczego w zamian, skoro już mu oddawał własną radością. Tak, jak w momencie przechwycenia z zamkniętego mieszkania gitary.
      Jego wzrok po raz kolejny padł na instrument, tym samym wstrzymując typowe, cisnące się na usta słowa. Nie musisz nic dla mnie robić. Taka była w końcu prawda, lecz nie powstrzymała go przed zajęciem miejsca obok chłopaka, mimo szczerej, zepchniętej na samo dno siebie, niechęci do siedzenia na podłodze. Ani przed ostrożnym, niemalże niewyczuwalnym, muśnięciem palcami gitary przed podniesieniem wzroku na Yosoo, z niewielkim, wręcz zafascynowanym, błyskiem w oku
      — W takim razie zagraj coś dla mnie, Soo.

      Yechan

      Usuń
  15. Cierpliwie, acz z widocznie malującą się za oczami ekscytacją, czekał na Yosoo. Na jego reakcję, jakąkolwiek odpowiedź, czy nawet bezpośrednie rozpoczęcie grania, które tak bardzo chciał usłyszeć. Tutaj, w bezpiecznych ścianach jego mieszkania, które należało tylko do nich. Nikt nie miał wglądu do tego, co działo się w środku; nikt nie wypluwał z nienawiścią niemiłych słów, które, mimo próby ich zignorowania, rozcinały głęboko skórę i zostawiały po sobie ślady. Niezależnie od tego, czy oboje próbowali udawać, że było inaczej.
    Tu, zaraz przy kanapie, byli tylko oni. Cisza, ich dwójka i gitara, która w swej prostocie niosła więcej, niż mogło się wydawać. Przypominała kolejny próg, który mieli wspólnie przejść, pozbywając się tym samym kolejnych zahamowań. Podkreślonych nagłym wyznaniem Yosoo, które wywołało na twarzy blondyna bezwiedny, mały uśmiech. Z fascynacji, bo nigdy nie widział go w takim stanie, kiedy chodziło o muzykę. Przez urzeknięcie, jakie przyjaciel potrafił w nim wzbudzić czymś tak typowym, jak chwila niepewności. Jak bezwstydna szczerość, zazwyczaj zakrywana grubą warstwą przesadzonej pewności siebie.
    Nie potrafił postawić siebie na jego miejscu; nie miał talentu muzycznego, czy w szerszym tego pojęciu, artystycznego - nigdy nawet nie przykładał do tego ręki, oprócz dziecinnych rysunków. Jedyna trema, jaką znał to ta przed zawodami; coś, co brało pod uwagę tylko jego. Coś, co nie było nacechowane emocjami, a przynajmniej nie w taki sam sposób, co muzyka.
    Wiedział więc lepiej, niż podjąć próbę mądrzenia się, czy zapewnienia Yosoo w tym, że przecież nic się nie działo; że występował nieraz na scenie przed setką ludzi, ogromem ważniejszych osób. Siedział cicho, ze spokojnie wyczekującym spojrzeniem i oparciem się bokiem o kanapę, by choćby najmniejszy szczegół nie miał szansy na umknięcie. Drobny, obecny na jego ustach uśmiech zyskał nieznacznie na rozmiarze, kiedy usłyszał zgodę ze strony chłopaka. A wraz z nią przyszła niespodziewana fala podekscytowania, kolejne mrowienie w żołądku i radość w tej najbanalniejszej, jawnej, formie.
    Z uwagą obserwował pierw szarpiące za struny palce, jak i te sprawnie poruszające się po gryfie. Wsłuchiwał się w czyste dźwięki, mimo braku słów, mówiące tak dużo, uciekając sporadycznie wzrokiem do twarzy Yosoo. Przypatrywał się pełnemu oddaniu, jakie na niej widniało i jaki podziw w nim wzbudzało, tak samo, jak miał okazję widywać go w trakcie koncertów. Nie zwrócił nawet uwagi, kiedy z rozmarzeniem oparł głowę o stojącą za nim kanapę, a pustka mieszkania przestała istnieć wraz z wypełniającymi je brzmieniami.
    Nie wiedział, co Yosoo grał; nie miał nawet pewności, czy było to coś, co znał, a może coś, co było autorskim tworem przyjaciela. Ale podobało mu się - utwierdziało w przekonaniu, że oddałby wszystko, aby spędzać tak swój czas. Wspólnie, przy czymś, co Soo lubił robić. Coś, co go relaksowało i zmazywało zostawioną ostatnio przez życie skazę.
    Nie wiedział też ile grał. Może kilkanaście sekund, a może kilka dobrych, wydłużanych minut; gdyby ktoś go o to spytał, nie znalazłby odpowiedzi, skoro miał wrażenie, jakby czas stanął dla niego w miejscu. I że grał za krótko. Chciał słyszeć więcej, nieprzerwanie oddać się prostej chwili, która sprawiała, że stres związany z włamaniem się do mieszkania nagle nabierał całkowicie sensu.
    Nagły brak melodyjnych brzdęków wyrwał go z lekkiego, acz błogiego stanu otępienia. Tak, jak wyciągnięta w jego kierunku gitara, nagle wywołująca dozę zdziwienia i… speszenia. Automatycznego pokręcenia głową, zresztą zgodnie z prawdą. Nie trzymał gitary w rękach; nie trzymał żadnego instrumentu w rękach, a na pewno nie od czasu, kiedy był dzieckiem. Nawet wtedy jedyne, co miało okazję znaleźć się pod jego palcami, to fortepian w domu dziadków, na którym bez ładu odgrywał jedną z wielu banalnych, dziecięcych rymowanek, wypełnionych setkami pomylonych klawiszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Soo… — to nie jest dobry pomysł. To pierwsze, co cisnęło mu się na usta. Pospieszna odmowa, która mogłaby uchronić go przed ośmieszeniem się, czy pokaleczeniem ich uszu. Odmowa, która ukróciłaby tę chwilę zdecydowanie za szybko, a chciał czegoś zupełnie odwrotnego.
      — Okej — sięgnął niepewnie po wysunięty w jego stronę instrument, kopiując jej ułożenie na kolanach dokładnie na takie, jakie mógł dojrzeć u chłopaka. Po to, żeby od razu się przekonać, że nie wiedział, co ma zrobić dalej, a tym, co zdradziło go najbardziej, było zaniepokojone spojrzenie wlepione w Yosoo, któremu zaraz wtórowało niemrawe wyznanie prawdy — Nigdy na niczym nie grałem.

      Yechan

      Usuń
  16. Mimo uśmiechu, jaki zawitał na jego twarzy po lekkim pocieszeniu Yosoo, czy przede wszystkim tych tak kluczowych słów, że znowu w coś mogli wejść wspólnie, nie potrafił poczuć pełnej ulgi. Trudno było mu określić dokładny powód; był w stanie znaleźć go niemal wszędzie.
    W intymności chwili, której nie chciał kończyć. W obcym sprzęcie w jego rękach i obawach, że coś popsuje. W potrzebie wypadnięcia jak najlepiej, chociaż jedyne oczy, jakie na nim spoczywały to te, które go nie oceniały. Wręcz te, które oczekiwały od niego ludzkości; popełnionego błędu i ujawnienia się z nieporadnością, którą zazwyczaj starał się trzymać od siebie z daleka.
    Tę ostatnią wyrażał aż zbyt otwarcie, nie odrywając nagle spłoszonego spojrzenia od Yosoo, kiedy ten podniósł się z miejsca obok, a w blondynie zawitało poczucie, że może już zdążył zrobić coś źle. Tylko po to, aby zacisnąć ze wstydem zęby na wnętrzu policzka, kiedy podniesienie równało się jedynie ze zmianą pozycji; na swój sposób jeszcze bliższą i powodującą u Powella bezwiedne wzięcie głębszego, uspokajającego oddechu. Może i nieskutecznie.
    Bywali ze sobą bliżej; nieraz miał okazję czuć dłonie Yosoo na sobie, czy okrywać je własnymi. Tak naprawdę nie odczuwał niczego nowego, jednak połączenie delikatnego dotyku wraz z niespotykanym, miękkim głosem sprawiało, że opierał palce tam, gdzie miał. Nie mógł powiedzieć, że ze spokojem czy rozluźnieniem, kiedy dalej męczył polik od środka, a opuszki bały się mocniej docisnąć do strun w obawie, że położy je akurat nie w tym miejscu. Z nieodpowiednią ilością siły.
    Czuł się nadzwyczajnie niepewnie. Nie miał pojęcia, co robi, nawet w najmniejszym stopniu. Jego jedynym podparciem był Yosoo. Jak zwykle w takich sytuacjach, a Yechan jak zwykle nie wiedział, jak sobie z tym radzić. Z nagłym przekazaniem siebie w czyjeś ręce, nawet tak ufne, jak te najbliższej mu osoby. Bo właśnie w jego oczach chciał wypaść jak najlepiej.
    Mimo to posłusznie wędrował dłońmi tam, gdzie było mu wskazane, ze wzrokiem wbitym w instrument, jakby w obawie, że podniesienie go doprowadzi do spotkania się z tym oceniającym; wytykającym jego kompletny brak pewności i umiejętności, acz nigdy nie miał okazji, aby takie pozyskać. Siedział ze spojrzeniem wbitym w gitarę, dopóki ponownie nie dojrzał ruchu przed sobą, a tlący się strach ugasiły kojące słowa. Nagła obecność nóg przy swoich bokach, czy rąk, teraz go okalających, tak jak dłonie, które przyjemnie ciążyły na jego własnych i ostrożnie poprawiały układ na gryfie.
    Nie mógłby okłamać nawet samego siebie w tym, że jakiekolwiek próby ukrycia jego spięcia się były udane. W chwilach, jak te - tak otwarcie go obnażających, tracił władzę nad własnymi odruchami. Nad nerwowym ściąganiem brwi, kiedy z uwagą przypatrywał się strunom i starał się samodzielnie zrozumieć pozostałe części gitary, mimo braku wiedzy. Bezwiednie się wzdrygnął, kiedy mógł przekonać się o tym, jak źle szło mu ukrywanie nerwów, a ostatkami siebie zacisnął zęby na języku, nim zleciałyby z niego powątpiewające słowa, w które całkowicie wierzył.
    Zamiast tego pozwolił, aby dłoń Yosoo poruszyła jego własną, a salon na nowo wypełnił się pojedynczym, czystym, dźwiękiem, kierowanym działaniami Jeonga. Równie zachwycającym i poruszającym, nawet w swojej prostocie. Zachęcającym do usłyszenia więcej i posłusznego kiwnięcia głową, kiedy uważnie śledził polecenia przyjaciela. Przynajmniej dopóki nie zderzył się z faktem, że miał teraz zrobić to sam
    — Soo… — starał się zwalczyć, i tak boleśnie przebijające się, zrezygnowanie wymieszane ze stresem w głosie, kiedy ponownie, z lekka rozedrgane palce, starały ustawić się samodzielnie na gryfie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie ma sensu. Nie dam rady. Setki wymówek cisnęły mu się na usta, acz nie pozwolił żadnej wybrzmieć. Siedział z kolei w ciszy, spędzając zbyt wiele czasu na wynalezieniem odpowiedniego miejsca dla palca, wyczuciem podobnego nacisku, który wcześniej wyznaczała ciepła dłoń Yosoo. I nie był pewien, czy zeszło mu na to kilka, czy kilkadziesiąt sekund, nim po salonie rozszedł się kolejny dźwięk.
      Dźwięk nieco mniej czysty, zdecydowanie bardziej niepewny, ale który wywoływał u niczego nieświadomego Powella drobny uśmiech i zachwyt, mimo kompletnej banalności tego, do czego doszło. Pełen nadziei błysk w oku, kiedy podniósł niekontrolowanie wzrok na siedzącego nad nim przyjaciela, nieświadomego tego, ile dodawał mu otuchy samą swoją obecnością i spokojem, który spotykał niesamowicie rzadko. Tym samym spokojem, który wywoływała miękka barwa głosu, rozplątująca ciasno związany od kilku dni żołądek
      — Co dalej?
      I może faktycznie nie było tam niczego do schrzanienia.

      Chan

      Usuń
  17. Znowu czekał. Cierpliwie i z uśmiechem, mimo próbą zatrzymania go zaciśnięciem warg, nabierającym radości z każdą chwilą, która mijała w ciszy. Spokojnej, niewywołującej niepokojącego napięcia w samym środku blondyna, czy obaw, że zrobił coś źle. Bo po raz pierwszy miał wrażenie, że było przeciwnie. A milczenie ze strony Yosoo, mimo braku ku temu podstaw, pozwalało mu w to uwierzyć. Tak jak jego wzrok i zamyślenie, za którym nie malowały się nerwy lub złość; otaczające go ciało, sprawiające, że czuł się jeszcze bezpieczniej. I przeklęty uśmiech, od którego nie potrafił odwrócić wzroku, mimo braku wiedzy, co za nim szło. Wystarczyła sama jego obecność, aby kolejne, znajome wrażenie szarpnęło przyjemnie za jego brzuch. Wystarczył sam Yosoo, aby ciało Yechana było zalewane falami nieopisanych, zajmujących wrażeń.
    Tym bardziej, kiedy nie był na coś gotowy. Jedyne, czego oczekiwał, to kolejnych wskazówek; z dłońmi wyczekującymi wskazania im miejsca i kontrolowaną nogą, aby bezmyślnie nie podskakiwała, wybijając go ze zdobytego skupienia. Nie oczekiwał delikatnego muśnięcia, rozpraszającego od wybranego miejsca gęsią skórkę i niekontrolowane drgnięcie palców. Ani kolejnego, jedynie pogłębiającego wcześniejsze odczucia, aby trzecim z kolei zmusić go do przymrużenia oczu, kiedy nie kontrolował nieznacznego odchylenia głowy.
    Trochę ci to utrudnię. Wraz z tym słowami cała uwaga Yechana zachwiała się u samej podstawy, tracąc umiejętność określenia, o co chodziło. Ani o co chciałby, żeby chodziło. Nakazanie zrobienia czegoś trudniejszego z gitarą, czy rozpraszanie go lekkimi, niewinnymi pocałunkami - nie miało to dla niego znaczenia, kiedy w jego oczach z góry szło to w parze. Yosoo mógłby mu kazać zrobić to samo, co chwilę wcześniej, a jego palce i tak groziłyby nagłym utraceniem normalnego funkcjonowania.
    Mimo to walczył sam ze sobą, zaciskając zęby na wnętrzu policzka, kiedy przebieg palców po jego dłoniach był bliski wyciszenia tego, co słyszał tuż przy swoim uchu. Z oddechem owiewającym jego kark i bezwiednym odruchem przysunięcia się bliżej, choć na jego drodze stała kanapa. Może tylko dzięki niej był w stanie zarejestrować polecenia i podjąć się próby odpowiedniego ułożenia palców, mimo nienaturalności pozycji, w jakiej właśnie się znajdowały.
    I chciał spróbować zagrać, prawa dłoń wisiała nad strunami, gotowa za nie ostrożnie szarpnąć, aby usłyszeć dźwięk, z nadzieją, że ten wybrzmi w jak najlepszej swojej wersji. Jednak ledwie dał radę pociągnąć za jedną z nich, kiedy ruch zgrał się z kolejnym, delikatnym pocałunkiem. Tak umiejętnie wybijającym go z uwagi, którą dotychczas nazwałby niewzruszoną
    — Soo — słaby głos niewiele mógł zdziałać w tej, wyjątkowo niechętnej, próbie zatrzymania przyjaciela przed kontynuowaniem kojących, a zarazem rozpraszających, muśnięć, przez które nie był w stanie utrzymać palców w dokładnie tym miejscu, które im wyznaczono — Nie mogę tak grać — jego słowa traciły niemalże całkowicie na sile, kiedy mimo sprzeciwu posłusznie oddawał się każdemu pocałunkowi.
    Z trudem wstrzymał niezadowolony pomruk, kiedy zza jego pleców zniknęła okalająca go obecność wraz z drobnymi czułościami. Lecz i ten stanął mu w gardle, kiedy Yosoo znowu znalazł się tuż przy nim, a chwilowo rozkojarzony wzrok mógł odnaleźć punkt zaczepienia w ciemnych oczach, wypełnionych… nie wiedział do końca czym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pasją? Urzekającą fascynacją, od której nie umiał oderwać spojrzenia, podczas gdy chłopak coś mu tłumaczył. Wiedzą, której nie posiadał i wcześniej nie pomyślałby, że go interesowała, a teraz brzmiała najsłodziej na świecie. Nawet jeśli nie wszystko rozumiał lub rejestrował.
      Tym razem to on chwilę wpatrywał się w Yosoo w kompletnym milczeniu, o chwilę za długo, lecz nie potrafił znaleźć w sobie zalążka, który by się tym przejął
      — Jeśli ma to tak wyglądać… — zaczął, automatycznie poprawiając chwyt dłoni na gitarze, by ta nie zsunęła się z jego nóg przy równie bezwiednym zbliżeniu się w kierunku Yosoo. Przy delikatnym, bliźniaczo co pocałunki wcześniej, sprawiającym wrażenie przypadkowego, muśnięcia jego ust, które mogłyby powiedzieć wszystko, a by w to uwierzył. Na ślepo, bez grama zwątpienia i naiwną wiarą — to na pewno będę mieć ochotę.

      awestruck yechan

      Usuń
  18. To był komplement. I dobrze wiedział, że nie musiał tego wyjaśniać, będąc zapewnionym przez szczery uśmiech, jaki wykrzywiał usta Yosoo. Nawet mamrot, który ledwo mógłby zostać nazwany próbą ukrycia tego faktu, przybrał formę cichego zachwytu.
    Po części z trudem przychodziło mu uwierzenie w to, jak wielki Soo miał na niego wpływ. Jak wiele dla niego znaczył, choć wcześniej upierałby się, że jest na odwrót. Wmawiałby wszystkim, lecz przede wszystkim sobie, że tak nie było; że podejmowane przez niego decyzje były kierowane tylko tym, bycia decyzją, jaką sam musiał podjąć. Jednak zbyt wiele z nich brało pod uwagę jeszcze coś, jeszcze kogoś i jego opinię. Kiedyś mniej, kiedyś nawet odgrywając rolę wyznacznika tego, czego nie powinien robić i powodem do zirytowania się, jak był zmuszony przedstawić swój pomysł, który nieraz był z góry skazany na porażkę. Teraz nie było zdania, które byłoby dla niego ważniejsze. W to przynajmniej ślepo wierzył.
    Krzywe spojrzenie ze strony Yosoo bolało go najbardziej. Tak samo jak to, wypełnione zauroczeniem przenikało jego serce najgłębiej i wywoływało drobny, w pewnym stopniu wręcz speszony, uśmiech. Ostre słowa rysowały się w myślach grubą, czarną kreską i nie pozwalając sobie na zostanie zapomnianymi. Słodkie, czułe, niczym najcenniejszy lek, uśmierzały pozostały po nich ból. Sprawiały, że, choćby na moment, wszystkie zmartwienia ulatniały się, a Powell mógł po prostu być. Obok Yosoo, z pociesznym wyrazem twarzy i szczerym śmiechem wypełniającym salon. Z urzekniętym spojrzeniem obejmującym tworzony wspólnie obraz, który pragnął zostawić bez skazy. Przynajmniej na ulotną, za krótką, chwilę.
    Łapałby się wszystkiego, żeby móc ją, jak i wszystkie jej podobne, przedłużać w nieskończoność. Dokładnie to robił, kiedy z ust chłopaka padło, jego zdaniem, głupie, pytanie, na które odpowiedź była tak jasna, choć i tak podkreślona zbyt pewnym skinieniem głową. Mimo tej pewności, ponowna utrata go sprzed oczu przyszła z krztą żalu i przelotną chęcią, aby go zatrzymać. Tuż przed sobą, z ręką pragnącą opuścić gitarę i oprzeć się na jego karku, wpleść w jasne włosy i poczuć jak najbliżej. Ostatnio było to jedynym, czego potrzebował i nawet jeśli ta myśl wywoływała w nim zduszony, skryty niepokój, wiedział, że to się nie zmieni. Yosoo był jedynym, co utrzymywało go przy zdrowych zmysłach.
    Jak za machnięciem różdżki oparł się znowu o kanapę, byleby zyskać dodatkowy gram bliskości; w formie przelotnego otarcia się o którąś z nóg. Czuł ryzykownie rosnące rozmarzenie, kiedy poczuł cudze palce płynnie splatające się z jego własnymi, a towarzyszące gestom słowa grały mu w uszach jak urokliwa piosenka, bezświadomie kierując jego ruchami.
    Nie hamował kolejnego uniesienia się kącików na użyte zdrobnienie i przyjemny ciężar, ani pełnego zgody przytaknięcia, niemalże od razu odpływając myślami do niedalekiej przyszłości. Do myśli, że faktycznie mogliby spędzać wieczory w ten sposób - w salonie bez cudzych spojrzeń. Jedynie ze sobą nawzajem; nieograniczoną bliskością przekazywaną przelotnymi muśnięciami dłoni lub ust oraz rozluźnienie, jakie, dla nich obu, nieraz sprawiało wrażenie najcięższej zagadki. I gitarą, która prędko znalazła się na dalszym planie, a zarazem wszystko ze sobą łączyła
    — Ja też — i sam mógłby to polubić. Sam to polubił, wraz z pierwszym dźwiękiem, jaki wydały z siebie poruszone przez Yosoo struny. Nie mógł oszukać tego, co od razu go oczarowało i sprawiało, że nie potrafił skupić się na niczym innym. Chciał widzieć takiego Soo częściej; dać mu szansę, aby zawładnęła nim prosta, nieskażona przyjemność. Możliwość rozwijania pasji, mimo tego jak sprzeczne były z tym, co wszyscy dookoła próbowali mu wmówić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I nie będę narzekać — oboje wiedzieli, że będzie. Że wystarczył gorszy dzień; kolejna, nieudana próba zagrania czystego dźwięku, aby zaczął się denerwować na samego siebie. Wziąłby to za poważnie, spoglądałby na siebie zbyt surowo, aby na koniec w nerwach zrezygnować, byleby nie spotkać się z kolejną porażką. Ale nie teraz. Nie potrafiłby, kiedy nawet bezcelowe poruszanie strunami sprawiało mu niewyjaśnialną radość.
      — Bo jeśli to ma oznaczać więcej “zajęć” — mruknął, opierając głowę na nodze chłopaka, aby za chwile niespiesznie ją obrócić i zostawić przez materiał spodni czuły, krótki pocałunek — to nie mam nawet na co, kochanie.

      Yechan

      Usuń
  19. Yechan lubił studiować, lecz nie wtedy, kiedy szły kosztem błogiego spokoju, jaki miał okazję zasmakować poprzedniego dnia. Przy kanapie, o którą opierał z oczarowaniem głowę, podczas gdy wzrok miał wlepiony w odchodzącego Yosoo. Z gitarą na kolanach, o której zdążył parę razy zapomnieć, lecz miał wrażenie, że był jej niesamowicie wdzięczny i liczył, że nie raz znajdzie się w jego rękach. W łóżku, do którego kładł się z cichą myślą, że jutro wraca do dobrze znanej mu rutyny.
    Rutyny, którą lubił. Lubił rytm, jaki mu narzucała, wraz z góry przyszykowanym plan; robienie notatek podczas zajęć, jak i dopieszczanie ich po, aby były czytelne i pozwalały mu na uporządkowanie materiału. Nie narzekał na kierunek, który mimo ironii, jaką ze sobą niósł, był czymś, co go interesowało.
    Yechan lubił studiować i wyznaczone na samym początku przez to tempo, kiedy nikt inny nie brał w tym udziału, tym samym zaburzając setki zwyczajów, jakie zdążył przyswoić. Kiedy miał świadomość, że pójście na uczelnie przebiegnie tak samo, jak zwykle.
    Tego się w końcu spodziewał przy pośpiesznym wyborze ubrań, tradycyjnie wpasowujących się w stonowane barwy, czy szybkim odświeżeniu się w łazience. Tak jak podczas śniadania, które zazwyczaj zajmowało mu najwyżej kilka minut. I wszystko przebiegało tak samo. Prawie tak samo.
    Bo obudził się z kimś obok siebie; otoczony kojącym zapachem i ciepłem, które sprawiało, że pragnął wyciszyć telefon i zostać w łóżku przynajmniej kilka minut dłużej. Po kuchni nie krzątał się sam, szykując tę samą miskę granoli, co na co dzień, a z Yosoo niedaleko siebie, niczym magnes przyciągającego go do siebie, utrudniając mu opuszczenie mieszkania samą swoją obecnością. A krótki, zwieńczający poranek uśmiech musiał mu wystarczyć na następne kilka godzin samotności.
    Może dałby radę. Wracałby do niego z cichą ekscytacją pod koniec każdych zajęć, pocieszając się myślą, że za niedługo wróci. Wypełni nagłą, zbyt szybko zapomnianą, pustkę, jaką odczuwał i rozgrzeje chłód, jaki groził rozlaniu się po ciele wraz z przekroczeniem progu budynku.
    Lecz to nie ta nagła samotność, brak drugiej, bliskiej osoby tuż obok siebie na wykładach, okazały się jego przyczyną. Nieważne jak bardzo by chciał, żeby tak było.
    To wymowne, skrycie kierowane w jego kierunku spojrzenia, którym towarzyszyły ciche szepty, zasiewały pierwsze ziarno wątpliwości. Wrażenie, że słyszał swoje imię w towarzystwie tego drugiego, rozprowadzało nieprzyjemny dreszcz po ciele.
    Serio przez niego zerwał zaręczyny?
    Mrożący ścisk żołądka szarpnął nim od środka, a dłoń zawisła nad tabletem, przerywając gorączkową próbę skupienia się tylko i wyłącznie na bezcelowym notowaniu tej samej informacji, co kilka sekund temu.
    Podobno doprowadził Avę do płaczu
    Nieprawda. Nieprawda. Nie uroniła tamtego obiadu nawet pojedynczej, krokodylej łzy, a jedynie chełpiła się chaosem i cierpieniem, jakie rozsiała kilkoma trafnymi słowami. I to przez nią Yosoo przyszedł do jego mieszkania, niemalże rozpadając się w jego rękach. Wszystko było jej winą.
    A jednak każda, kolejna plotka; ta pokrywająca się z prawdą, jak i ta całkowicie od niej odbiegająca, ujmowała koloru twarzy Powella. Wydłużała boleśnie czas spędzony na uczelni i zmuszała go do chowania głowy w piach. Każde ciekawskie, pchane niczym innym, niż złośliwością czy potrzebą rozdrapania tematu, pytanie, skierowane bezpośrednio do niego doprowadzało do mdłości i wyplucia z siebie beznamiętnych, zbywających słów, niezależnie od tego, jak boleśnie rozdzierały go od środka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu musiał się tłumaczyć? Czemu Ava, po raz kolejny, miała nad wszystkim kontrolę, przy tym umiejętnie rujnując go bezmyślnie rzucanymi słowami? Czemu przez nią zaczynał ponownie wierzyć w to, że zrobił- zrobili coś złego i nigdy nie powinno było do tego dojść?
      Nie dawał rady, mimo kamiennej twarzy i fasady uważnego studenta. Miał wrażenie, jakby jego usta były wypełnione metalicznym posmakiem przy nieustannym męczeniu wewnętrznej części polika. Każdy przytyk, zamierzanie wypowiedziany na tyle głośno, czy usłyszany przypadkiem, bolał coraz bardziej, a ostatnie minuty wykładu rozciągały się w czasie.
      Tak jak droga do samochodu, mierząca niecałe kilkadziesiąt metrów, a wypełniona duszącymi spojrzeniami, od których pragnął się w nim ukryć do czasu dojazdu do mieszkania.
      Mieli mieć w sobie wzajemnie oparcie - obiecał mu to, samemu oferując swoje ramię bez żadnych warunków. Więc dlaczego siedział w podziemnym garażu z trzęsącymi się ramionami i nieudolnie uspakajanym oddechem, który palił go w płuca i nie pozwolił ich do końca wypełnić? Dlaczego, zamiast iść do windy, kulił się na własnym miejscu z zaciśniętymi powiekami przez wilgoć grożącą spłynąć po policzkach?
      Z tego samego powodu, przez który ocierał je agresywnie ciemnym rękawem swetra i spędził kilkanaście sekund ze wzrokiem wlepionym w lusterko, nieudolnie próbując zamazać jakiekolwiek pęknięcie, grożące powiększeniem się - Yosoo nie potrzebował kolejnych problemów. I Yosoo nie musiał wiedzieć, co się działo na uczelni, jeśli miało się to równać z oszczędzeniem fali obelg, jaka mogła na niego spłynąć.
      Dopiero wtedy wszedł do, niepokojąco cichego, mieszkania. Z palcami męczącymi podrażnione skórki przy paznokciach i nietypowo szorującymi po podłodze stopami, z czego nie zdawał sobie nawet sprawy. Nieprzerwanymi nawet przy zmartwionym poszukiwaniu Yosoo, którego widok, tak samo jak zdjął z jego barków ciężar, wybudził ponownie gulę w gardle. Tę samą, którą maskował przełknięciem śliny i próbą wygięcia ust z drobnym uśmiechu, kiedy obserwował niespodziewany, acz dziwnie urokliwy, obraz w łazience
      — Może Ci pomóc, Soo?

      Yechan

      Usuń
  20. Nic nie szło tak, jak powinno. Z tym mógł się zgodzić, nawet jeśli na jego twarzy malował się jedynie nieobecny, odruchowy uśmiech, którego jedynym zadaniem było przysłonięcie zmęczenia, jakie zastraszająco prędko go obejmowało. Mimo tego, że nie robił nic wykańczającego, bo przecież był tylko na uczelni. A jednak miał wrażenie, że cała energia została z niego wyssana; wyrzucona z ciała wraz z nieregularnie łapanymi oddechami czy próbą zachowania niewzruszonego spojrzenia w sali wykładowej
    — Mógłbym — zapewnił go po szybkim odchrząknięciu, byleby zapewnić sobie samemu, że zachowa neutralną barwę głosu. Zostawił torbę przy drzwiach łazienki przed niechlujnym podwinięciem rękawów swetra, którego nie chciał ubrudzić.
    Chociaż nawet nie zarejestrował bałaganu panującego w łazience; ślady po farbie, zostawione na umywalce, jak i pozostałych przedmiotach, które spotkały się z dłońmi Yosoo, sprawiały wrażenie rozmytych w jego oczach, skupiających się jedynie na nieistniejącym punkcie przed sobą. Nie zauważył, jak sam pobrudził swoje palce przy chwyceniu pudełek po farbach w poszukiwaniu dołączonych do nich, plastikowych rękawiczek
    — Zostaw — ze słabym słowem stanął za nim i odsunął jego całkowicie poplamione ręce, by przejąć od niego pałeczkę i samemu zacząć nakładać, powoli i z próbą skupienia na tym całej swojej uwagi, farbę na nietknięte, rozjaśnione kosmyki — I daj spokój, Soo.
    Nie chciał, żeby mu cokolwiek obiecywał. Nie chciał, żeby czuł się zobowiązany do zrobienia czegoś dla niego, kiedy sam nic mu nie oferował w zamian. Oprócz kolejnych, bolesnych słów i plotek, które rozprzestrzeniały się po uczelni szybciej, niż pożar po lesie. Oprócz problemów w życiu, które mimo swoich ograniczeń, przynajmniej było stabilne i oferowało mu dach nad głową. I każde, z usłyszanych słów wwiercało się w jego świadomość, upewniając w tym, że miały racje.
    Zatracał się w powtarzanych ruchach; sięganiu po farbę, rozprowadzeniu jej po kolejnych kosmykach i przełożeniu nadmiaru na następny. W kółko, z szelestem plastikowych rękawiczkach w tle; zazwyczaj tak nieznośnym i drażniącym, a teraz pozwalającym mu na skupienie się tylko na nim; nieregularnym szumie, który zagłuszał wszystko inne i pozwalał mu wlepiać wzrok w miętową farbę, o którą nawet nie zapytał. A powinien - mógł wykazać się zainteresowaniem, zachowaniem naturalności i drobnej wścibskości, która ostatnio miała ochotę witać w jego rozmowach z Soo, bo był zwyczajnie ciekawy.
    Stał jednak za nim, co rusz przełykając ślinę jako odruchowa metoda na uziemienie siebie i emocji mącący w samym jego środku. Z nieobecnym wzrokiem, który nawet nie był pewien, czy kompletnie rejestruje własne ruchy, wychodzące z automatu. I nie słyszał nic, oprócz szelestu i rozprowadzanej farby. Nawet pytania, które padło w jego stronę, a o jego istnieniu przekonał się dopiero po zerknięciu w lustro, gdzie czekało na niego oczekujący wzrok
    — Co? — wypalił jedynie, a, zapewne rzucone w żarcie, słowa z opóźnieniem do niego trafiły. I popełnił błąd spojrzenia w oczy Yosoo, dojrzenia niczego nieświadomego w nich błysku, który natychmiastowo zmusił go do zwrócenia uwagi na okrywane farbą włosy. Kolejna, niemalże desperacka próba skrycia zachwiania i zdradliwej tafli okrywającej oczy.
    Nie mógł na niego patrzeć, chociaż tego pragnął. Potrzebował odnaleźć wsparcie nawet w samym wzroku, czy w łagodnym głosie; takim, jak wczoraj, który przeprowadził go przez niepewny, zupełnie mu obcy, teren muzyki i pozwolił nie przejmować się tym, że nie prezentuje się idealnie. Lecz wiedział, że jeśli pozwoli sobie na dłuższe, niż kilkusekundowe skrzyżowanie spojrzeń, zwyczajnie pęknie. Zaciskane zęby, przełykana ślina i uwaga skupiona na farbowaniu, stracą na działaniu, a on po prostu się rozpadnie. Skinął więc w odpowiedzi głową, powracając do wcześniejszych, mechanicznych ruchów. Nie zwrócił nawet uwagi na osunięty rękaw swetra, okrytego teraz na krawędziach miętową farbą, kiedy starał się odbić piłeczkę, z każdym słowem stającym mu w gardle
    — Co dzisiaj robiłeś?

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  21. Skłamałby, gdyby powiedział, że starał się być w pełni obecny. Bezwiednie odbiegał myślami w dal, a jego głowa bezwiednie przytakiwała na słowa Yosoo, których nawet nie rejestrował, oprócz poszczególnych słów. Kuchnia, zakupy i pieniądze. Koniec sprzeczek, brzmiące teraz niczym coś nieprawdopodobnego, skoro dookoła krążyło tak wiele powodów. A sam był tym największym; głównym ich katalizatorem.
    Jednak nawet one nie zostawały w jego głowie na dłużej, niż nieistotna sekunda, zaraz ustępując miejsca usłyszanym kilka godzin wcześniej słowom i zmartwieniom, jakie na nowo wybudziły. Myślami nad próbą rozwiązania problemu, choć żaden nie nakreślał się w jego głowie.
    Widział przed oczami twarze rówieśników, wcześniej zwyczajnie go ignorujące, co najwyżej przychodzące z prośbą o notatki do zbliżającego się egzaminu. A teraz wykrzywione w obrzydzonym grymasie i niezrozumieniem w oczach.
    Samolubnie, nie myśląc o skutkach swojego zachowania, oddał się chwili jednego wieczoru, zaczynając wierzyć, że w jakiś sposób musiał przekonać Yosoo, aby poszedł za nim, mimo innych chęci.
    Rozbił rodzinę. Rozbił kilkuletni, spisany jedynie na powodzenie, związek.
    Nie potrafi zaprzeczyć tym słowom, kiedy tak bardzo równały się prawdzie. Zniszczył relację między Jeongami; doprowadził do tego, że musieli włamywać się do mieszkania Soo, byleby odzyskać niektóre rzeczy. Doprowadził do zniszczenia telefonu przez to, że uporczywie dzwonił, choć powinien jasno zrozumieć brak odbioru jako brak chęci kontaktu. Zamiast tego wszystko pogorszył, nieustannie dokładając kolejne cegiełki do ponurego muru między swoim przyjacielem, a jego rodzicami.
    Teraz nieświadomie ryzykował zrobieniem tego samego, tylko między sobą, a Yosoo. Każde przemilczane słowo, czy nikła reakcja, bo nie było go stać na więcej łączyła się z tym, że podburzał jego zaufanie wobec siebie. Bo miał tego nie robić; miał mówić jednoznacznie, od razu i bez ukrywania prawdy poprzez przekształcenie jej w białe, wygodne kłamstwo, którym uniknąłby ujawnienia problemu, rozszarpującego go od środka.
    I z jednej strony naprawdę pragnął to zrobić - pozwolić sobie na pęknięcie, odnalezienie oparcie w ramionach chłopaka, którego przecież zawsze mógł obdarzyć zaufaniem i świadomością, że, mimo kilku sprzecznych reakcji, nigdy tak naprawdę nie był przez niego oceniany. Nie, kiedy chodziło o tak kluczowe sprawy.
    Z drugiej nie potrafił, tkwiąc teraz ze spłoszonym spojrzeniem mimowolnie wlepionym w to zdenerwowane, które bezlitośnie wwiercało się w sam jego środek. Nawet wrzask zarejestrował z opóźnieniem, nagle ostro dźwięczący mu w uszach i zmuszający do postawienia wstępnego, pojedynczego kroku w tył, nim wrócił bezwiednie na wcześniejsze miejsce
    — Już Ci mówiłem, że masz dać sobie z tym spokój, nic się nie stało. Nie chodzi o farbę — odpowiedział pospiesznie i bezmyślnie, gdzie jedyne, czego chciał to, żeby Yosoo nie myślał, że jest zły na niego. Był ostatnią osobą, na którą był teraz zły.
    O nic nie chodziło. Kolejne kłamstwo cisnęło mu się na usta, acz nie miało odwagi, aby je opuścić. Byłby głupcem, gdyby na to pozwolił tuż po tym, jak jego niezdolność do trzymania problemu w sobie została mu wytknięta. Może odwrócenie wzroku; ponowne skupienie go na nieistniejącym, oddalonym punkcie, pozwoliłoby mu na zachowanie pełnej nonszalancji i zostawienie tematu w tyle, dopóki sam sobie z nim nie poradzi. Może by coś dało, gdyby był w stanie to zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak nie mógł - czuł, jak grozi mu pęknięcie pod presją uważnego, wypełnionego żalem, spojrzenia, od którego nie potrafił uciec. Z kolei jego własne zdradzało się niebezpiecznym pieczeniem, które odganiał zaciśnięciem zębów. Nie mógł; nie chciał przed nim płakać. Nie po raz kolejny, obnażając tym samym to, jak bezradny i bezsilny był, kiedy to, czego Yosoo potrzebował, to stabilna podpora
      — Przepraszam — nie myślał, kiedy wypowiedział słabe przeprosiny, niosące za sobą o wiele więcej, niż tylko kwestia jego dotychczasowego zachowania. Chciał go przeprosić za wszystko; za burzę, jaką wprowadził do jego życia i jak strasznie je zmienił, burząc każdy filar, jaki je podpierał. Za nieustanne dokładanie problemów, od których chciał się uwolnić. Jak teraz, wypalając kolejne, bezmyślne słowa, które ledwie przeszły mu przez zwężające się gardło — Gadają na uczelni. Już wszyscy wiedzą.

      Yechan

      Usuń
  22. Wraz z przyznaniem się do tego, co działo się na uczelni, niemalże od razu pożałował, że cokolwiek powiedział. Może i słusznie, może Yosoo powinien wiedzieć, co się działo, ale Yechan tego nie chciał. Wolał, żeby żył w przekonaniu, że wszystko było okej. Może udałoby mu się przekonać, że Ava dała sobie spokój i znalazła inną ofiarę. I że w końcu pogodziła się z przegraną, jakiej zalążek mogła zasmakować ponad miesiąc temu.
    Zamiast tego zrzucił na niego wiedzę, że było całkowicie odwrotnie i jedynie jeszcze większa liczba osób zaczęła rozmawiać o cudzym życiu, jakby należało do nich. Rozłam, jaki nastąpił w rodzinie, nie był jedynie problemem, który wszyscy starali się zamieść pod dywan, a ten uparcie wychodził na wierzch. Teraz stał, wręcz dumnie, na samym szczycie - przekoloryzowany i wykrzywiany przez głos kolejnej osoby, która o niczym tak naprawdę nie wiedziała.
    I na początku założył, że Yosoo będzie zły. Może na niego, może na uczelnie - to nie miało znaczenia. Szczególnie, kiedy z opóźnieniem uświadomił samemu sobie, jak błędne było to założenie. Bo nawet jeśli był zły, prędko przypomniał mu, jak dobrze radził sobie w takich sytuacjach. Coś, czego mu tak cholernie zazdrościł. Soo potrafił podnieść głowę do góry i zostawić ostre komentarze za sobą; co najwyżej odpowiedzieć jeszcze bardziej uszczypliwym, tym samym kończąc na wygranej pozycji. Nie liczył się ze zdaniem innych, a niepochlebne uwagi były dla niego niczym paliwo, aby brnąć w tym kierunku jeszcze bardziej.
    Yechan tak nie potrafił. Nigdy. Zawsze brał wszystko do siebie, choć starał się tego nie pokazywać; cudza krytyka była dla niego niemal tak samo ważna, jak ta, którą sam sobie mówił. Niezależnie od zabarwienia, sprawiała wrażenie prawdziwej, słusznej. Zagłuszała rozsądek, który starał się przekonać go w tym, że to nie była prawda - do rozbicia zaręczyn mogło dojść prędzej, czy później; że nie miał kontroli nad własnymi uczuciami, z którymi i tak walczył tak długo, aż nie przygniotły ich obojgu.
    Dlatego mógł zebrać się jedynie na marny, ledwie widoczny, uśmiech, po stanowczych słowach przyjaciela. Nieważne było, jak kusząco brzmiały - jak proste się wydawały, nie potrafił ich posłuchać. Nie, kiedy znalazł się na tym miejscu po raz pierwszy, z okiem rówieśników wwiercającym się w jego plecy, kiedy mijał ich na korytarzu i z szeptami boleśnie obijającymi się o uszy, kiedy wybrzmiały o pół tonu za głośno. Nie potrafił wynaleźć w sobie elementu, który dałby radę uwierzyć w to, że ich słowa nic nie znaczyły. Że były błędne.
    Z tego powodu, jak i sprawnego, acz zapewne nieplanowanego, zamknięcia dyskusji przez Yosoo, chciał go zostawić w tyle - sięgnąć po farbę i powrócić do monotonnej, acz zajmującej go czynności, pomóc ją zmyć i przeżyć resztę wieczoru. Lecz tkwił w swoim miejscu, ze wzrokiem jedynie sporadycznie uciekającym na bok, a jednak twardo trzymanym w jednym punkcie przez ten uważny, należący do przyjaciela. Nie mógł od niego uciec, mimo malujący się w głowie setki scenariuszy, które by mu na to pozwoliły.
    Liczył, że nie wyjdzie z tego nic więcej, i że zostawią temat za sobą. Poczuł jednak, jak gardło zaciska mu się jeszcze bardziej, kiedy z ust chłopaka padły kolejne pytania. Te, nieprzyjemnie trafiające w czułe punkty, a wraz z widoczną u niego rezygnacją zdradzające, że dotarło do niego, że to nie o nim była mowa. Nakierowujące rozmowę dokładnie w tym kierunku, którego nie chciał obierać
    — O tym, że zerwaliście zaręczyny — przyznał szczerze, acz dalej z cichą nadzieją, że da radę uniknąć szczegółów. Liczył, że tyle wystarczy, lecz wystarczyło jedne, niepewne podniesienie spojrzenia, nagle wlepionego w porzuconą farbę, aby ten wyczekujący przeszył go na wylot. Otworzył samoistnie, żałośnie drżące w kącikach usta, chcące wykrzywić się w marnie pokrzepiającym uśmiechu — Przeze mnie.

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  23. Automatycznie zacisnął wargi, jakby podburzone warknięcie było skierowane w jego stronę. Wiedział, że do tego dojdzie. Wiedział, że wygadanie się zdenerwuje Yosoo, choć jego złość nawet nie miała zamiaru trafiać w Powella. Lecz to nie miało dla niego znaczenia, kiedy po prostu chciał uniknąć dołożenia mu kolejnych zmartwień. Przedwczesnego przypomnienia, że życie nie szło mu na rękę, a każdy jego fragment groził zawaleniem się. Niezależnie od jak silnego podmuchu.
    Idiotyzm. Nieważne było, czy chodziło mu o słowa, czy reakcje Yechana, bo ten był w stanie zgodzić się w każdej kwestii. Szczególnie w tej drugiej, która, gdyby mógł stanąć i spojrzeć na siebie z boku, właśnie na taką by wyglądała - idiotyczną. Pchaną słowami, które nie miały oparcia w rzeczywistości, o czym sam wiedział najlepiej. Brał w niej aktywny udział, wiedział, co się wydarzyło. Jedyne, czego nie mógł być pewien to, czym kierował się Yosoo, a w morzu pozostałych warunków, ten wydawał się znikomy.
    A jednak nie potrafił tego dojrzeć. Tkwił w napędzającej się pętli; tej, która owijała się coraz ciaśniej wokół jego szyi, niezależnie od tego, co słyszał. Mógł chcieć mu uwierzyć, że faktycznie nie odgrywał kluczowej roli, jednak wydawało się to niemożliwe, kiedy dręczący go z tyłu głowy głos wypominał mu wszystkie, najdrobniejsze i nieświadome zachowania, jakimi mógł zmusić Soo do podjęcia danej decyzji. Ciągłe gadanie o Avie i o tym, jak za nią nie przepadał. Ciągłe spędzanie wspólnie czasu, kiedy ten powinien siedzieć z nią. Cicha radość, jaką czuł, kiedy dzwoniący telefon lądował gdzieś z boku, a oni bezczynnie leżeli na kanapie z włączonym filmem i nietkniętymi podręcznikami.
    Znalazłby mnóstwo powodów, przez które mógł do tego doprowadzić, a żadnym nie zasłużył sobie na to, aby trafić w tym właśnie miejscu - z Yosoo przed sobą, z mięknącym spojrzeniem i nagle malejącą między nimi przestrzenią. Nie zasługiwał na niego - nie był wart zerwanych zaręczyn, a każda, kolejna myśl starała się go w tym fakcie upewnić.
    Cichy, łagodny szept wyrwał go z pędzącego amoku, zmuszając do ponownego utkwienia spojrzenia w przyjacielu. Z początku nieobecnego, pragnącego na niedopuszczenie do siebie myśli, które napierały na gardło, płuca i żołądek i pozwolenia im na postęp. Skinął posłusznie głową, kiedy starał się wsłuchać w słowa Yosoo, docierającego do niego tylko dzięki odnalezieniu oparcia w dłoniach, teraz skutecznie go uziemiających tak jak nieustannie przyglądające mu się spojrzenie. To, dla którego chciał się prezentować jak najwytrwalej, a jednak pod jego wpływem coraz mocniej męczył między zębami brzeg wargi.
    Dopóki nie poczuł na niej drobnego muśnięcia. Dopóki to samo, ledwie namacalne muśnięcie nie wywołało u niego drżenia ust, a kolejne zmusiło do desperackiego wypuszczenia palącego powietrza z płuc, z równie zdesperowanymi, szczerymi słowami
    — Chciałbym, żebyś za każdym razem tu był.

    Tak samo, jak chciałby, żeby kolejne dni na uczelni były prostsze.
    Oddałby wiele, aby słowa Yosoo zdołały wypędzić w nim zmartwienia co do spojrzeń i słów, jakie były kierowane w jego stronę, lecz każdy dzień sprawiał wrażenie jeszcze gorszego od poprzedniego. I problem nie leżał w samej intensywności uwag, których ilość spadała, aniżeli rosła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To on sam był problemem, znowu. Był wykończony ciągłym udawaniem, że nie wiedział, o co chodzi. Że nie musiał się nikomu tłumaczyć, a zarazem próbował przekonać w tym, że Ava łgała jak z nut. Nikt nie wierzył. Z każdą wymówką sam stąpał po coraz cieńszej linii, żeby samemu zwątpić w to, czego był świadkiem. Czuł, jak stopniowo opadają z niego siły, jak i chęci do uczęszczania na zajęcia. Te wprowadzające do jego życia stały rytm i pozwalające na rozwinięcie się w wybranym przez siebie kierunku. Coś, czym szczerze się interesował i widział cząstkę siebie. A teraz ta powoli się zacierała, pozostawiając gorzki posmak w ustach.
      Przy zdrowych zmysłach trzymało go jedynie mieszkanie - osoba, która się w nim znajdowała. Świadomość, że po powrocie z zajęć będzie mógł zobaczyć Yosoo, zatracić się w delikatnym, przelotnym dotyku i zapachu, który usypiał go przy samym osiądnięciu na kanapie.
      Tego dnia miało być tak samo - wróci do siebie, zatopi się w samej obecności przyjaciela i choćby na moment pozwoli sobie na zapomnienie o tym, co czekało go kolejnego dnia. W to wierzył, dopóki przy wysiadaniu na podziemnym parkingu nie dostrzegł krótkiego, chłodnego SMS’a od własnego ojca.

      ’O 19 będę u Ciebie. Musimy porozmawiać.

      Jego ojciec nigdy do niego nie pisał. Nigdy do niego nie przychodził. I właśnie z tego powodu Yechan miał wrażenie, jakby żołądek podjechał mu do gardła, kiedy po ściągnięciu butów stanął naprzeciw przyjaciela, z cierpkimi, ostrzegawczymi słowami opuszczającymi jego usta
      — Mój ojciec powinien niedługo przyjechać.

      Yechan

      Usuń
  24. — Tak, mój tata — powtórzył, jakby paliły go jego własne słowa — I nie wiem, Soo. Nie mam pojęcia, czego chce — nerwy samoistnie zaczęły mu puszczać, kiedy niewinne, tym samym słuszne, pytania chłopaka uświadomiły go w tym, jak bardzo był teraz zagubiony. Nigdy nie potrzebowali z nim ‘porozmawiać’. Nigdy nie zwracali uwagi na to, co robił, nieważne, czym to coś było. Żył w cieniu rodzeństwa, równie dobrze będąc przez niego pochłoniętym.
    Był napędzany własną niepewnością i niewiedzą, ale i zagubieniem Yosoo, które mógł dojrzeć w oczach, a które przez ostatnie parę dni były jedyną, skuteczną w jego życiu kotwicą. I to przerażało go jeszcze bardziej.
    Nie był w stanie utrzymać nieprzejętego frontu, kiedy z niedokładnością odstawiał swoje rzeczy i wstępnie odpowiedział na sugestię przyjaciela jedynie kiwnięciem głową. Miał nagłą potrzebę wyprostowania każdej, najdrobniejszej rzeczy w mieszkaniu - wysprzątaniu salonu, choć ten i tak prezentował się niemal nieskazitelnie. Jedna z nielicznych funkcji, na którą znajdował siłę - zachowanie względnego porządku, który pozwalał mu w pewnym stopniu na wyciszenie się. Zachowanie części siebie, nad którą miał kontrolę, a przy okazji odwracała uwagę od tego, co utrudniało mu złapanie potrzebnego, uspokajającego oddechu.
    Nie tak skutecznie, jak Yosoo. Jego dotyk i miękki głos. Zapach, w którym mógł się zatapiać, kiedy mijali się w mieszkaniu lub lądowali obok siebie po wynalezieniu chwili na odpoczynek. Sama obecność, której z dnia na dzień potrzebował coraz bardziej, a wystarczyło nieujrzenie go po wejściu do mieszkania, aby w sercu osiadła panika. Bo co jeśli wyszedł bez słowa? Co jeśli coś się stało, a Powell nie miał o tym pojęcia?
    Nie miał wytłumaczenia na swoje zachowanie, ani na to, jak bardzo chłopak był mu potrzebny. Jednak czuł to; całym sobą i niepokojem, z jakim się spotykał podczas prób poradzenia sobie z czymś samodzielnie. Polegał na nim. Zapewne za bardzo.
    A mimo to zajęło mu moment, aby dojrzeć, że Yosoo zniknął w sypialni. I o wiele krótszą chwilę, aby niespokojnym krokiem pójść tam za nim, z paniką nieumiejętnie chowaną w oczach. Z nerwowym męczeniem skórek podczas wspólnego zajęcia miejsca na łóżku, gdzie pozwolił swojej głowie odnaleźć miejsce na ramieniu przyjaciela, chowając nieznacznie w nim twarz
    — Nigdy tak nie przyjeżdża — zaczął, choć była to informacja dobrze im obu znana. Wręcz kluczowa dla ich relacji - nieobecność rodziców Yechana w jego życiu była głównym powodem, dla którego wraz z Yosoo odnaleźli wspólny język. Przez który mu zaufał, tak bezgranicznie i na ślepo — Ale postaram się to załatwić jak najszybciej, Soo. Obiecuję — przesunął nieznacznie drżącą dłonią po wierzchu tej należącej do przyjaciela, zaraz przymykając nieznacznie oczy. Chłonął oferowaną mu bliskość; wszystko, co pozwalało mu na zachowanie spokoju.
    Dopóki nie usłyszał dzwonka do drzwi, wzmagającego odczuwane mdłości, a zarazem zmusiła do gwałtownego podniesienia się na nogi, byleby jak najszybciej otworzyć mężczyźnie. Którego się bał, ale nienawidził. Który dał mu tak wiele, a zarazem nic. Który, mimo wszystko, był jego ojcem
    — Rozmawiałem z Jongho — nie sama stanowczość i chłód pierwszych, usłyszanych i niczym poprzedzonych, słów sprawił, że młodszy Powell zastygł przy drzwiach, nie odnajdując w sobie choćby grama siły na odpowiedź. To ich treść - tak bezpośrednia i, mimo cichego błagania, aby było inaczej, jednoznaczna, której towarzyszył zimny wzrok. Obrzydzony i pełen zawodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tato, posłuchaj-
      — Czy to prawda? — nie było ważne, czy miał siłę na odpowiedź, kiedy samo podjęcie się jej, spotkało się z murowaną, wysoką ścianą. Kontrastującą z tą, która budowała się wokół serca Yechana. A raczej nagle, niekontrolowanie się burzyła pod naporem minionych dni; słyszanych słów i pośrednich obelg, których mógł się domyślić, a spotykał się z nimi codziennie. Nie radził sobie, lecz nie wiedział jeszcze, jak bardzo — To, co usłyszałem od Jongho. Czy ty i Yosoo zaprzepaściliście całą, naszą reputację przez młodzieńczy kaprys? Czy ty zepsułeś życie Jeongów przez wmieszanie się w związek, tym samym rozbijając ich zaręczyny?
      Nie mógł tego słuchać, z każdym słowem czując, jak ściśnięta, schowana za plecami dłoń drży coraz bardziej. To nie był żaden kaprys. Reputacja rodziny go nie obchodziła. Ich zdanie go nie obchodziło… tak myślał.
      A jednak ból, który rozlewał się po ciele pod presją wymownego spojrzenia, świadomości, że kogoś zawiódł, a przede wszystkim przez brak siły, był nie do zniesienia. Mimochodem opuszczał wzrok na czubki wypastowanych butów ojca i zmuszał palce do brutalnego zadzierania skóry, zanim po prostu… stchórzył.
      Stchórzył, z myślą, że robił dobrze
      — Tak naprawdę nie jesteśmy razem.

      Yechan

      Usuń
  25. Poradzą sobie ze wszystkim. Mieli radzić sobie ze wszystkim, razem. Już zawsze mieli zapewniać sobie wsparcie w sobie nawzajem, kiedy życie brutalnie ich przytłaczało i brakowało sił do nawet najprostszej czynności.
    Yosoo był w pokoju obok, niecałe kilkanaście metrów dalej. Obiecał mu, że rozwiąże problem - szybko i bez owijania w bawełnę. Był tam i czekał z ostatnimi słowami na ustach - że nigdzie się nie rusza.
    Był w pokoju razem z gitarą, która pozwalała zawędrować do odległego, utkwionego w delikatnej bańce, świata, w którym nie było nikogo oprócz nich. Pozwalająca zbliżyć się bardziej, niż jakakolwiek inna czynność, choć u samych swych podstaw nie była niczym innym, niż wspólną grą i nauką opornego umysłu Yechana.
    O wszystkim zapomniał, kiedy stał przed własnym ojcem. Malał pod wpływem przeszywającego spojrzenia, pierwszy raz od dawna skupionym tylko i wyłącznie na nim. Nagle znalazł się w centrum jego uwagi, bez upomnień o osiągnięciach rodzeństwa, czy z przymusu.
    Lecz nie w centrum takiej uwagi, jakiej by chciał. Nie tej okrytej rozczulonym, dumnym wzrokiem oraz słowami pochwały za to, co zdołał zdobyć czy wykonać. Banalnego, najprostszego ciepła rodzicielskiego, którego zazdrościł wszystkim rówieśnikom.
    Tkwił pod chłodnym spojrzeniem, z piekącymi od wysuszenia oczami i splecionymi ze sobą, jedynie w ten sposób chowającymi swoje roztrzęsienie, dłońmi. Nie potrzebował słów, by wiedzieć, co jego ojciec teraz myślał. Co myślał o nim. Jak bardzo był zawiedziony własnym synem, który i tak nie miał czym się wykazać. Jak czarna owca rodziny zdołała zniszczyć część jej dobytku jedną decyzją
    — To po co to było, w takim razie? — mógł śnić o milczeniu, czy zostawieniu tematu w spokoju. Znał przecież własnego tatę; tego, jak nienawidził, kiedy coś było niejasno przedstawiane. Kiedy nie mógł dotrzeć do sedna sprawy, a zamierzał to osiągnąć jakimkolwiek kosztem.
    — Nie wiem — bo z nikim nie czuł się lepiej. Bo tylko Yosoo go rozumiał, nawet bez słów, a nie potrafił patrzeć, jak męczył się w swoim, ułożonym od samego urodzenia, życiu
    Nie wiem? Nie denerwuj mnie, Yechan. Nie teraz, kiedy Twoja głupota mogła nas cofnąć o kilka lat ciężkiej roboty — nie krzyczał. Nie podnosił na niego ręki; nigdy tego nie zrobił. Ale zawsze potrafił uderzyć tak, żeby bolało. Cholernie i na długo. Wytykał błędy w osobie i podejmowanych przez nią decyzjach, byleby ją dodatkowo złamać.
    Coś, co Yechan dzięki swojej nijakości, dotychczas oglądał z boku, przynajmniej zazwyczaj. Teraz stał prosto na linii ognia, biorąc wszystkie słowa do siebie. Biorąc całą odpowiedzialność firmy, która nawet mu się nie należała, mimo bycia jedynym dzieckiem idącym w jej kierunku.
    — To był przypadek — brnął dalej. Idiotycznie i bezmyślnie, ze słabym głosem łapiącym się każdego słowa, które mogło go teraz samolubnie uratować — Byliśmy pijani, tylko dlatego do tego doszło… — byli pijani, dwa pierwsze razy. Te, które faktycznie można było uznać za przypadek. Lecz nie w łazience, gdzie dotyk Yosoo rozpalał jego zmysły i uświadamiały o rzeczywistości własnych uczuć. Nie w kuchni, gdzie zatracał się w błogim spokoju i zapachu, nim znowu mógł zasmakować ust przyjaciela. Słodkich, smakujących jak dom.
    Nie wiedział, co męczyło go bardziej. Cisza; sama w sobie oplatająca się ciasno wokół jego szyi i odbierająca spokojny oddech, czy trwający element niepewności, kiedy Marcus milczał. W tym samym milczeniu skierował się w stronę drzwi wyjściowych, dopiero przy nich zabierając znowu głos
    — I tak ma zostać — nakazał ozięble, ściskając swoimi słowami jeszcze mocniej żołądek Yechana. Jak miało tak zostać? Jak miał umniejszyć ich relację tylko do tego - przypadku, z którym zmagał się od samego początku, a teraz pragnął zadbać o to, by mógł przemienić się w coś innego — Przynajmniej wtedy jest szansa, żeby to jeszcze odkręcić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reputacja była jedynym, co liczyło się w tym świecie. Dobre imię i sprawiane pozory były ważniejsze, niż szczere szczęście i moralność, kiedy w grę wchodził biznes. Nie było miejsca na emocje. Istniało jedynie to na chłodne, kalkulowane myślenie. To, które Yechan pielęgnował, odkąd nie zostało mu nic innego.
      Strzał zamka zapewnił go w odejściu ojca. Razem z nierówno łapanym oddechem i dłońmi pocierającymi twarz w nieudolnej próbie uspokojenia się. Towarzyszyło mu przy oparciu się o drzwi. W drodze po korytarzu i zaprzestało dopiero przy drzwiach sypialni, które pośpiesznie otworzył, byleby zobaczyć Yosoo. Niemalże od razu zapominając o tym, co powiedział. O kłamstwach, które tak łatwo, a zarazem z gorzkim i mdlącym posmakiem wychodziły spomiędzy jego warg, zdradzając jego przekonanie co do przedstawionego mu, zakrzywionego obrazu
      — Już poszedł…

      Yechan

      Usuń
  26. Nawet nie wpadł na to, że jego rozmowa z ojcem mogła wydostać się poza ramy salonu. Ślepo wierzył w to, że jedynymi jej świadkami był on i Marcus - nikt więcej. Idiotycznie w to wierzył, mając przecież świadomość, że wystarczył nieznacznie podniesiony głos, przypadkiem uchylone drzwi, czy więcej skupienia, aby ta bariera została przekroczona.
    Tak jak przy hałaśliwym przygotowaniu śniadania, którym Yosoo chciał mu zrobić niespodziankę. Którą i tak mu dał, acz nie w formie przypalonych jajek, a wspólnego, sielankowego poranka, którym mógł się rozkoszować bez zaprzątania myśli tym, co mogło na nich czekać poza ramami apartamentu.
    Wystarczył stały, pojedynczy strumień dźwięku, aby wszystko usłyszeć. Słaby głos, ze zbolałym wyrzutem w swojej barwie, brutalnie uświadomił Yechana w tym fakcie
    — Soo… — zaczął tylko po to, aby kolejne słowa stanęły mu w gardle. Bo co chciał powiedzieć? Co miał na wytłumaczenie, kiedy już teraz ledwo mógł wrócić myślami do rozmowy sprzed chwili i do tego, co podczas niej padło. Co on sam powiedział, aby doprowadzić Yosoo do takiego stanu.
    Kruchego, z połyskującymi smutno oczami. Z marnym, łamliwym głosem, kiedy siedział skulony pod ścianą. Jak spłoszone zwierzę, pragnące się schować przed każdym, pojedynczym spojrzeniem i bodźcem.
    Tak, jak wtedy, kiedy przyszedł do jego mieszkania. Lecz tym razem to on był tego przyczyną.
    Poczuł, jak coś przeszywa go na wskroś wraz z opuszczającym usta Yosoo pytaniem. Dlaczego Nie wiedział dlaczego - może dlatego, że bał się własnego ojca, mimo lat bycia poza jego radarem, niezależnie do jak dużego wybryku się posunął. Choć i te nie przekraczały umownych granic. Bał się, mimo że już w liceum stał się zawodem rodziców, kiedy po raz pierwszy pocałował innego chłopaka.
    Może dlatego, że był słaby, z dnia na dzień coraz bardziej wierzący w to, że jedyne co wprowadzał do życia przyjaciela, to kłopoty. Zmusił do utraty swobody, którą dawało mu wsparcie rodzinne, nawet jeśli tylko finansowe. Rozbił związek, choć ten nawet nie należał do tych szczęśliwych, a wygodnych
    — Chciałem, żeby jak najszybciej dał spokój — jedynie tyle zdołał powiedzieć przed niepewnym ukucnięciem na przeciwko przyjaciela. Może i w każdym z tych argumentów była cząstka prawdy; większa lub mniejsza. Lecz tym, co pchało go najbardziej do zwykła panika. Obawa przed utratą tego, do czego był przyzwyczajony. Bezsilność wobec własnego ojca i starych zwyczajów, jakich trzymał się niczym koła ratunkowego — Wiesz, jaki jest, Soo. Proszę Cię… — wyszeptał, z bólem, acz brakiem możliwości odwrócenia go, utrzymując wzrok na wykrzywionej w grymasie minie chłopaka. Nie chciał, żeby płakał. Nie przez niego. Nie przez coś, co mijało się kompletnie z prawdą. Nawet jeśli nigdy nie zostało przez nich dokładnie określone.
    W tym wszystkim umykało mu najważniejsze - to, jak Yosoo się dla niego poświęcił. Że zrezygnował z wszystkiego, szukając później schronienia właśnie u niego. Jak wiele stracił, byleby móc być dalej razem. Yechan nie potrafił tego odwzajemnić, kuląc ogon i stawiając na to, co inni chcieli usłyszeć. Jak zawsze. Bo jak mógłby kompletnie złamać swój obraz w czyiś oczach?
    Oparte na kolanach dłonie niepewnie drgnęły przed podjęciem się złudnej próby sięgnięcia twarzy Yosoo; próby otarcia łez i duszącej goryczy, jaką wywołał, idiotycznie jednak wmawiając sobie, że było inaczej. Że przecież chciał dobrze, dla nich
    — Wiesz przecież, że tak nie myślę…

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  27. Ścisk w gardle, który dotychczas mu towarzyszył; ten, którego chciał się właśnie pozbyć, przybrał jedynie na sile, kiedy poczuł stanowcze odtrącenie dłoni. Krótki, gwałtowny ruch zostawił po sobie nieprzyjemnie palące uczucie, a Powell poczuł, jak palce zdradliwie zaczynają drżeć. Wraz z ostrym nakazem, który wbijał się w jego serce boleśniej, niż usłyszane przed chwilą słowa ojca.
    Bliskość Soo była czymś, czego teraz potrzebował. Przynajmniej przelotne poczucie jego ciepłej skóry pod palcami, czy miękkich włosów, których zapach potrafił koić zmysły, a kolor za każdym razem, przy każdej zmianie, zachwycał jeszcze bardziej.
    Yosoo był jego kotwicą, której łańcuch zaczął się od niego odrywać.
    Nierozumiejącym, z lekka spłoszonym wzrokiem wpatrywał się w przyjaciela, szukając u niego odpowiedzi, którą powinien dobrze znać. Jednak nie myślał na trzeźwo; o ile w ogóle. Nie widział błędu, jaki sam popełnił. Nie słyszał tego, jaki ból mógł wywołać swoimi słowami, które myślał, że wypowiedział jedynie w towarzystwie swoim i swojego ojca.
    Pragnął zetrzeć łzy z jego twarzy; te, które chłopak sam pośpiesznie przetarł ręką. A zarazem miał ochotę schować się w sobie, kiedy chłodny ton docierał do jego uszu, a postawa Yosoo zastraszająco przypominała tę, którą miał okazję już poznać. Tę, która sprawiała, że serce tłukło mu szybciej w piersi, a żołądek nagle robił się ciężki. I nieważne było wtedy to, co miał usłyszeć; wszystko przybierało formę bolesnych szpilek, które potrafił jedynie przyjąć do siebie, niczym przystosowana do tego poduszka.
    Tylko tym razem Yosoo miał rację - we wszystkim, co mówił. W złości, jaką wobec niego czuł. Tylko Yechan tego nie widział, zbyt przygnieciony życiem. Mieszanką studiów i uczelni, gdzie musiał udawać niewzruszonego. Wydarzeń z poprzednich dni, które myślał, że przetrawił, a te teraz wracały do niego ze zdwojoną siłą i wzbudzały zmartwienia. Przyjściem ojca, przy którym tracił twardą fasadę obojętności i chłodnego myślenia. Przy którym pragnął jedynie obronić siebie, byleby nie stracić tak niewielkiej relacji, jaka jeszcze ich łączyła
    — Nie o to chodzi — marne słowa ledwo przeszły przez jego usta, kiedy fizycznie kulił się pod spojrzeniem Yosoo, jak i wygarniającymi mu słowami, stawiającymi jego strach w pełnym świetle. Nie dawał rady, kiedy ciemne oczy wwiercały się w sam jego środek, rozdzierając z kruchych wadliwych warstw obronnych. Nie potrafił mu odpowiedzieć, kiedy nie miał pojęcia. Nie wiedział, czy jego ojciec posunąłby się do tego samego. Nie obchodził go na tyle, aby przyjść na zakończenie roku w liceum, czy którekolwiek z zawodów. Nie miał czasu pogratulować mu dostania się na wymarzone studia, nawet jeśli wstępnie były jedynie cichą próbą zwrócenia na siebie uwagi.
    Miał jednak czas na zignorowanie dręczenia, przez jakie jego syn przechodził na początku szkoły średniej przez orientację, której sam nie był pewien. Jak i ignorowanie każdej z desperackich prób zwrócenia na siebie uwagi, mogących skończyć się w krytyczny sposób.
    Ale nie o to teraz chodziło. Przynajmniej w to uparcie wierzył, choć jego zachowanie było pchane właśnie tym. Tym, że uwaga chociaż raz znalazła się na nim. Nawet ta negatywna, grożąca ostrymi słowami i kompletną utratą szacunku. Coś, na czym zależało mu bardziej, niż powinno. Coś, co myślał, że dawno ustąpiło miejsca na piedestale komuś innemu. A jednak pod wpływem rozpadającego się stanu, zdążyło momentalnie zawędrować na górę
    — Przestań, Soo — szepnął słabo, chowając żałośnie głowę w rękach z dłońmi wsuniętymi w jasne kosmyki i nie odpowiadając tym samym na żadne z zadanych mu pytań — Nie jestem Tobą. Nie potrafię tak, okej?! — nie, kiedy wszyscy otwarcie wątpili w rację istnienia relacji, jaka między nimi zaistniała. Nie, kiedy sam dołączał do tego grona mimo strachu, jaki w nim wzbudzał.
    Nie potrafił powiedzieć prawdy, kiedy jej skutki dusiły go od środka.

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie potrafił ukryć paniki w swoich oczach, którą zasiało nagłe usłyszenie zdrobnienia. Tego tak słodkiego, niesamowicie cennego i zarezerwowanego tylko dla Yosoo. Nikt inny go tak nie nazywał. Nikt nie zwracał się do niego z takim… ciepłem i wyrozumieniem, pozwalając mu przy tym na odsunięcie formalnej otoczki pełnego imienia, nieraz brzmiącego wręcz przytłaczająco.
    Teraz jednak czuł jedynie wyciekający spomiędzy sylab kwas, mimo spokojnego tonu i delikatnego uśmiechu na ustach przyjaciela. Za dobrze go znał. Zbyt bliskie mu były najdrobniejsze zmiany intonacji, aby mogły mu umknąć i oszukać, że te słyszane teraz, niosły za sobą choćby odrobinę szczerości lub wyrozumiałości. Tylko czy mógł jej w ogóle oczekiwać? Skoro niczym sobie na nią nie zasłużył?
    Zapewniły go w tym kolejne słowa, spływające na niego niczym kubeł zimnej wody. Odbierała mu dech w piersi, zmuszając do mimowolnego jego przyspieszenia i skrytej próby wygłuszenia tego, co słyszał. Jego palce nieprzerwanie zdzierały skórki z okolic paznokci, nieraz czując szczypiący ból zaciągnięcia którejś z nich za mocno, a głębiej brane oddechy pozwalały mu przynajmniej zachować pozory stabilności. Marne pozory.
    Nie odpowiedział, nie potrafił. Milczał, z tchórzliwie opuszczoną głową, bo nie miał na tyle odwagi, aby utrzymać wzrok na Yosoo dłużej niż chwilę. I nie mógł zaprzeczyć, kiedy znowu słyszał samą prawdę.
    Żyło mu się wygodniej; preferował wpuszczać do siebie spokój, nie występować przed szereg i ryzykować jego utratą. Nie robił tego jednak ze względu, że było łatwiej. Yechan nie był gotowy żyć inaczej. Bał się tego, co czekało na niego po drugiej stronie. Bał się niepewności i utraty tego, co miał do teraz. Bał się, że nie poradzi sobie z tym, co wiązało się z nagłym zburzeniem istniejącego obrazu. Miał wrażenie, że nieodwracalnie go to przytłoczy.
    Tak jak teraz, kiedy słowa Yosoo niemiłosiernie wdzierały się do samego środka, a jedyne, co mógł zrobić, to schować się jeszcze bardziej w sobie. Marnie próbować uniknąć kolejnego ataku, choć cała jego obrona legła w gruzach, pozostawiając go okrytego strzępkami, dawniej niezniszczalnych, warstw siebie. Skulił się jeszcze bardziej, z przestraszonym, drobnym drgnięciem, kiedy został wyminięty przez Soo. Sprzeciw, jaki cisnął mu się na usta, nie dawał rady wybrzmieć, wiedząc, jak błędnym był. Nie miał racji bytu, kiedy sam na siebie sprowadził taki przebieg wydarzeń. Nie zamierzał nawet podejmować się próby zrobienia zamieszania podobnego do tego ostatniego, przy którym towarzyszył mu równy poziom desperacji.
    Drażnił więc jedynie własne palce, męcząc przy tym wargę zębami, z każdym oddechem czując, jak traci nad nim kontrolę. Po to, aby wraz z trzaśnięciem drzwi; tym, zmuszającym go do intensywniejszego drgnięcia i ciasnego skulenia się, nieudolnie zacząć zaciskać wargi, kiedy wzrok zachodził mu zdradliwą mglistością.
    Jesteś pieprzonym tchórzem.
    Był, za każdym razem. Nawet jeśli starał się udowodnić, że było inaczej. Nawet jeśli parokrotnie wyszedł poza ramy swojego komfortu, tak w chwili, która potrzebowała tego najbardziej, zwyczajnie stchórzył.
    Łzy zaczynały piec go w oczy, podobnie jak łapczywie łapany oddech, mimo prób znalezienia ukojenia w palcach zaciskających się na włosach i ciemności, jaka otaczała go przy schowaniu głowy we własnych rękach. Nieudolne zaciskanie powiek nie zatrzymało pierwszej, mokrej kropli, która spłynęła po jego policzku. Ani kolejnej, żałośnie o sobie uświadamiając przez słonawy posmak w ustach, który jedynie wybił powietrze z jego płuc przy desperacko zduszanym i wyciszanym szlochnięciu.
    Bo nie tak miało być. Nie chciał zranić Yosoo. Nigdy nie chciał być powodem jego łez. A teraz doprowadził do powrotu wszystkich masek, które ten otworzył się przed nim zdjąć. Wszystko przez to, że stchórzył.

    chan

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie ruszał się ze swojego miejsca. Żałośnie chował się sam w sobie w tym samym skrawku podłogi, co wraz z wyjściem Yosoo. Ignorował pieczenie nóg, które powoli zaczynały prosić go o ulżenie im i zajęcie normalnej pozycji. Zamiast tego wplatał głębiej palce i nieudolnie wciągał powietrze przez nos, aby otrzeźwić zamglony umysł. Bo zwyczajnie nie myślał.
    Nie potrafił spojrzeć z zewnątrz na sytuację, w którą sam siebie wprowadził. Nie widział całkowitej słuszności tego, co Yosoo mówił, choć tak dosadnie ją czuł. Słowa, które sam powiedział były niczym zamazane wspomnienie, które z trudem do niego wracało, za każdym razem wykrzywione pod innym kątem. Wszystko rozmywało mu się przed oczami, kiedy chwila ukojenia została przerywana szarą rzeczywistością. Świadomością do czego doprowadził, i że najcenniejsza mu osoba faktycznie opuściła pokój, który był dotychczas jego bezpieczną sferą. A teraz wypełniał ją chłód.
    Kolory pokoju wydawały się wyblakłe, jakby ktoś odebrał im życia. Zlewały mu się w nieurokliwą całość, przez którą nie był w stanie dojrzeć kształtu poszczególnych modeli, ani upewnić się, że krzywy kształt pod ścianą był przyniesionym przez Yosoo plecakiem, czy jedynie przykrym wymysłem jego wyobraźni.
    Czas przestał dla niego istnieć i nie miał pewności, ile minęło, nim podniósł się z podłogi, witając przy tym uciążliwą sztywność swoich nóg. Musiał się ruszyć. Dalej był w ubraniach z uczelni, jedyne co zrobił, to zdjął buty i odłożył swoje rzeczy przed utknięciem w wyniszczającej go pętli przed przyjazdem ojca. Siedział w niemalże identycznej, odkąd postawił znowu nogę na uniwersytecie, może wcześniej, bez swojej świadomości. Może już w restauracji, kiedy pozwolił kilku słowom za dużo opuścić jego usta, tym samym podjudzając Avę i Jongho, przez co informacja tak szybko się rozniosła. 
To też była jego wina.
    Sięgnął po prowizoryczną piżamę, wmawiając sobie, że znana mu, wieczorna rutyna, pozwoli mu wrócić do normalności. Tej, którą stracił wraz z pierwszą, usłyszaną plotką. Wraz z otwarciem drzwi, gdzie widział rozpadającego się Yosoo, proszącego go o wsparcie.
    Którego nie potrafił mu dać, kiedy potrzebował go najbardziej.
    Starał się przejść korytarz jak najszybciej, niechlujnie przecierając twarz, na której czuł zaschnięte ślady po łzach i zdradliwe opuchnięcie oczu, zbawiennie przysłonięte wyłączonym światłem. Jednak zerknął w kierunku salonu. W kierunku kanapy, na której zawsze mówił coś nie tak. Na której wszystko psuł, a teraz widział tam jedyną osobę, która była na tyle wytrwała, aby próbować go naprawić.
    Go też popsuł. Pod wieloma względami, teraz tak wyraźnie wyrytymi w jego głowie i automatycznie ściskających mdłościami gardło z żołądkiem. Gdyby go nie było, Yosoo nie kwestionowałby relacji z Avą. Może przynajmniej nie pod tym kątem, przez który Yechan sam dobrze wiedział, jak boleśnie można było cierpieć.
    Zamknął się w łazience, z niewyjaśnianym pośpiechem i nerwami zrzucając z siebie ubrania z dnia, aby po przemyciu zastąpić je piżamą. I równie niespokojnie przemył twarz, z oddaniem próbując pozbyć się pozostałości smutku tam widniejącego. Bo czemu on był smutny, kiedy to Yosoo cierpiał? Gdyby nie czuł przeszywającego jego klatkę piersiową bólu, pomyślałby o tym. Wziąłby, jak zwykle, pod uwagę cudze emocje, a nie swoje własne, które teraz tak głośno krzyczały.
    Spróbował tego sięgnąć, kiedy zaledwie po kilku minutach wyszedł z łazienki, zmierzając do salonu, gdzie spotkał się z tak samo niezadowolonym, jak wcześniej, chłopakiem. Niemalże natychmiastowo sprawiającym, że oczy groziły zajściem łzami, a głos dopiero po odchrząknięciu wybrzmiał pewniej z jego ust, mimo wiedzy, jak bezcelowy mógł być
    — So- Yosoo, możemy porozmawiać? Proszę.

    yechan.

    OdpowiedzUsuń
  30. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  31. Wiedziała, że przystanie na jego propozycję i nie było to spowodowane egoistycznymi pobudkami, bo wcale nie miała problemu z przeleceniem mopem bo zabrudzonej posadzce. Należało to do jej obowiązków i bez względu na to, czy chłopak pojawiłby się w kawiarni godzinę przed zamknięciem, czy też nie, Haneul musiała to zrobić.
    Chciała się zgodzić, by najzwyczajniej w świecie dać mu powód do pozostania w pomieszczeniu, spędzenia z nią czasu, nawet jeśli miało się to skończyć wspólnym zjedzeniem ciasta i niczym więcej. Nie miała względem Yosoo żadnych oczekiwań i mimo wrodzonej ludzkiej ciekawości, nietaktownym byłoby zasypanie go pytaniami. Nie znała go i tak naprawdę mogła kierować się jedynie przypuszczeniami, a te choć z reguły w jej wypadku bywały trafne, mogły okazać się błędne. Wrodzony ludzki instynkt jednak podpowiadał jej, że chłopak nie powinien być sam, a to, że zjawił się tutaj, właśnie teraz gdy była sama na zmianie, w kawiarni wolnej od wścibskich par uszu idealną zbieżnością losu.
    Ściągnięte brwi i usta ułożone w dziubek, gdy w udawanym zamyśleniu przyglądała mu się bacznie, jakby rozważała swoje opcje, były tak naprawdę jedynie grą, a zamiast werbalnej odpowiedzi, postawiła pomiędzy nimi talerzyk i sięgnęła po dwa widelce.
    — Przyjemnie się robi z tobą interesy. — oznajmiła kiwając przy tym z powagą głową, zupełnie jakby właśnie podpisali jakąś lukratywną umowę, odmieniającą całe jej życie. I po części chyba tak było, bo w ciągu ostatnich dziewięciu godzin, Haneul nie miała szansy nawet usiąść, a sam zapach czekolady uruchomił bodźce odpowiedzialne za głód, bo gdy tylko wysunęła się zza lady i usiadła na krzesełku obok, w jej brzuchu zaburczało na tyle głośno, że skrzywiła się z zażenowania.
    — Mój żołądek będzie ci dozgonnie wdzięczny, nie wiem jak ci się za to odpłacę. — zażartowała, pochylając się nieco w bok, by szturchnąć go ramieniem.

    [ja się do tego ewidentnie nie nadaję, tutaj już poprawnie ._.]

    OdpowiedzUsuń
  32. Nie oczekiwał, że Yosoo będzie chciał z nim rozmawiać. Ani, że potencjalna rozmowa będzie prosta. Nie zasługiwał na to, aby spotkać się z wybaczeniem, czy zrozumieniem, choć niczego nie pragnął teraz bardziej. Myśl, że chciał dobrze, zalegała w jego głowie i gryzła się z rozsądkiem, chcącym wytknąć mu, jak źle do tego wszystkiego podszedł. Bo przez moment szczerze wierzył, że słusznie zrobił, decydując się na skłamanie ojcowi w twarz. Oszczędza nie tylko siebie przed jego złością, ale i kolejną falą spływającą na Yosoo, kiedy informacja rozniesie się po wszystkich sąsiadujących relacjach.
    Da im czas na zebranie wszystkich kawałków, nim staną przed wszystkimi obok siebie. Z ciepłą dłonią kojącą jego nerwy i świadczącą o tym, że zawsze znajdzie tam swoje oparcie. Pozwoli na ustabilizowanie rozsuwającego się gruntu, nim spotkają się z setkami oceniających spojrzeń; tymi uczelnianymi, tymi pośród partnerów ich rodzin. Bo będą mieli pod sobą ochronną siatkę w formie siebie samych, bez możliwości pęknięcia, bo wszystko dało radę wrosnąć w ziemię.
    Kiedy zdołałby wyzbyć się obaw wobec samego siebie. Obaw, że Yosoo znowu go zostawi - opuści mieszkanie bez słowa po kolejnym, niefortunnie ułożonym komplemencie lub podziękowaniu. Kiedy miałby pewność, że nie zmieni zdania po zobaczeniu każdej ze stron, ani uświadomieniu sobie, jak nierówny był teren, przez który mieli wspólnie przechodzić.
    Nie widział, że ten moment był właśnie teraz. Miał być właśnie teraz, kiedy Yosoo poświęcił niemalże wszystko, a on znowu podkulił ogon, przytłoczony strachem i nagłą uwagą rodziny. Utraconą tak dawno temu, a teraz boleśnie wypalająca dziurę w sercu, gdzie kiedyś istniało pielęgnowane przez nią miejsce. Tylko te kilka, krótkich lat, po których szukał czegokolwiek, co byłoby w stanie je wypełnić. I kiedy myślał, że mu się udało; że znalazł się ktoś w jego życiu, nawet nieświadomie, powoli pomagający nadać koloru szarej pustce, na nowo pojawiła się tam skaza. Którą sam do siebie zaprosił
    — Nie powiedziałem wszystkiego… Soo, proszę– — zatrzymał samego siebie, zaciskając mocniej ręce na ubranej koszulce, kiedy marnie starał się dodać sobie otuchy skrzyżowaniem ich na klatce piersiowej.
    Zamilkł jednak od razu, wraz ze słowami i bolesnym wzrokiem przyjaciela, teraz rozdzierającym go jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. Bo wiedział, że zawinił. Wiedział, że nie da rady cofnąć własnych słów, ani powiedzieć czegoś, co poprawiłoby sytuację, jaka między nimi zaistniała. Nieważne jak bardzo chciał wierzyć w to, że może być inaczej.
    Jednak nie potrafił opanować ścisku w gardle, ani drgania warg, kiedy bezpośrednie i chłodne słowa przedzierały się prosto do samego środka, uświadamiając mu, jak naprawdę wszystko zepsuł. Jak prędko i z jaką łatwością doprowadził do utraty wszystkiego, co starali się zbudować przez ostatnie miesiące, mimo chwiejnej podstawy.
    I bał się, w jakim tempie osiadała w nim panika. Strach, przed tym, co miało być dalej. Strach, który blokował mu usta i nie pozwalał na odpowiedzenie sensownie, ani stanowczo, byleby zyskał szansę na wyprzedzenie chłodnej reakcji Yosoo. Zamiast tego zaciskał mocniej drżące palce i rezygnował z podejścia bliżej do ciemnej kanapy, jakby otaczała ją blokująca go bariera. Mieszała się w nim potrzeba ucieczki, jak i przepchnięcia się przez każdą blokadę, byleby znowu poczuć jego ciepło i zapach, który jako jedyny pozwalał mu spokojnie zasnąć w nocy
    — Chcę wierzyć, że tak. Jeśli dasz mi szansę to wyjaśnić, Soo.

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  33. Głos Yosoo, na ten krótki, złudny moment, dał mu nadzieję. Pozwolił uwierzyć, że da radę się wytłumaczyć lub przynajmniej zostanie wysłuchany, byleby mógł pokazać, że naprawdę chciał dobrze. Coś, w co nawet osoby z zewnątrz w życiu by nie uwierzyły.
    Jednak nadzieja ulotniła się równie prędko, co wybrzmiały kolejne słowa chłopaka, ciasno oplatające gardło blondyna. Bo mógłby palić głupa, że go nie rozumie - nie wie, o czym mówi, i że nie widzi tego, jak faktycznie brakowało mu siły. Jak tą jedną, nieprzemyślaną decyzją zdołał go zdruzgotać i doprowadzić do powstania wyrwy między nimi, która nie powinna nigdy mieć tam miejsca. Zawsze znajdowało się na niej coś - niestabilny most, bliski rozpadu, czy też ubita ziemia, która wypełniała każdy jej skrawek. Teraz nie widział tam nic, oprócz duszącej pustki, której tak bardzo się obawiał.
    Nie potrafił umiejscowić swojego spojrzenia w jednym punkcie - za bardzo bolało go obserwowanie Yosoo, a zarazem każde opuszczenie go na własne nogi łączyło się ze strachem, że gdy tylko go podniesie, chłopaka już tam nie będzie. Walczył więc z samym sobą, aby przyglądać się jego twarzy - malującym się na nim bólu, mimo prób zamaskowania go, zdradliwie połyskującym oczom, choć starał przekonać samego siebie, że było to jedynie odbijające się od okien światło.
    Znał go za dobrze. Znali się za dobrze i oboje o tym wiedzieli, choć starali się udawać, że było inaczej. Tak jak podczas jego prób zachowania spokoju przy podjęciu się rozpoczęcia rozmowy, mimo rozedrganych dłoni i piekących od podrażnienia palców. Czy teraz, kiedy cięty język Yosoo wbijał się prosto w jego serce, lecz nie tak mocno, jak chowane pod kocem dłonie, zaciskana szczęka, czy pośpiesznie przecierane oczy, byleby gest został niezauważony. A jednak widział wszystko. Wyłapywał każdy ze znanych mu odruchów, mimo otępienia własnym strachem, zasianym jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Może byłoby mu łatwiej, gdyby go przytłoczyło - przekonałby samego siebie w swojej racji i słuszności zachowania, a tym samym ujęło wyrzutów, jakie zżerały go teraz od środka.
    Zamiast tego stał niedaleko kanapy, z palcami coraz mocniej wbijającymi się w skórę przy każdym, kolejnym otwarciu ust przez najbliższej mu osoby
    — Przestań, Soo — nie był pewien, czy cokolwiek w ogóle powiedział, czy ruszył jedynie marnie ustami, bez najcichszego dźwięku. Nieprawda. Chciał tak powiedzieć; chciał w to wierzyć, ale… czy faktycznie tak było? Przecież nigdy niczego nie nazwali, nie określili swojej relacji. I mógłby tkwić w przekonaniu, że nic sobie nie obiecali - Yosoo nic mu nie obiecał. Czego nie mógł powiedzieć o sobie samym.
    Obiecał, że popracuje nad samym sobą; nad wysławianiem się i doborem słów tak, żeby go już nigdy nie zranić. I z jednej strony na tym się kończyło - próbie poprawy samego siebie. Ale oboje wiedzieli, co za tym szło. Jak wiele kryło się w tej krótkiej, szczerej obietnicy, której teraz nie dotrzymał
    — To nie był kaprys, przysięgam… — kolejne, słabe słowa ledwie przecisnęły się przez jego gardło, ściśnięte do granic swoich możliwości, a dłonie niedbale przetarły oczy, w których groźnie zbierały się kolejne łzy. Zrezygnował z dalszego mówienia, kiedy poddawał się słowom Yosoo. Kiedy wierzył w to, że nie istniało nic, co mógłby powiedzieć, ani zrobić, żeby cokolwiek naprawić.
    Mógł tylko skulić się bardziej w sobie i z trudem przełknąć ślinę przy okryciu oczu własną dłonią; w tej marnej, desperackiej próbie zakrycie swojej słabości i odwrócić się rozdygotanymi słowami, wypełniającymi nagle zastałą ciszę, z której chciał jak najszybciej wyjść
    — Dobranoc, Soo.

    yechan

    OdpowiedzUsuń