HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Ho-ho-hoe! Merry Christmas, R! Been a good girl this year? Judging by the little surprise you’ve cooked up for K, I’d say not exactly. But who knows? Maybe Santa’s feeling generous enough to leave that one thing you’ve been wishing for under the tree. Still, I can’t help but wonder... did you really think this plan through? You see, I’ve always believed in one simple rule: if I can’t have it, no one else can either. So, Little Secret, are you truly ready to become... a Big Reveal? Did you really consider how this might end for you? No matter. I’m more than happy to find out.

You can't hide from me
xoxo

Jeong Yosoo, just burn it

Jeong Yosoo if you feel like you're going to crash then accelerate more, you idiot.
23 lata | Busan, Korea Południowa | w NY od piętnastu lat | jedyne dziecko pary finansistów | były student ekonomii na Columbia University | rap w nowojorskim podziemiu | mieszkanie w Lenox Hill | zerwane zaręczyny | relacje | instagram
good morning, my everything... 

To takie proste. Obudzić się w ciepłym mieszkaniu, wypełnionym zapachem jaśminu i wiśni; przesadnie słodkim, nudnym. Poczuć ciężar miękkiej pościeli, o świeżość której nigdy nie musiałeś się martwić. Mieszać herbatę idealnie wypolerowaną łyżeczką, siedząc naprzeciw ojca, którego wzrok częściej niż na ciebie, padał na ekran służbowego laptopa. Dzielić dom z matką z chorym zamiłowaniem do przesadnego porządku. Z drakońskimi zasadami w niemal każdej dziedzinie życia.
Pojemniki z przyprawami musiały stać na blacie w równych odstępach, książki na półkach nie mogły wykroczyć poza wyznaczoną dla nich, niewidzialną linię, a wszystkie zasłony zatrzymywały się dokładnie ćwierć cala nad ziemią. Te same kolory ścian, ta sama zastawa stołowa, ten sam schemat dnia i wizja na resztę życia. I wspólny obiad w restauracji na 52nd street - dokładnie o piątej po południu w drugi wtorek każdego miesiąca. Tak samo, nie inaczej. Od zawsze. Niezmiennie.
Niezmienność była najbezpieczniejszym i najbardziej pożądanym uczuciem w życiu rodziny Jeong. Podobno koiła nerwy, na pewno usypiała czujność.
Nic więc dziwnego, że w całej tej nużącej monotonni, nikt - a może to tylko kolejna z ułud - nie dopatrzył się pierwszej skazy, dającej początek czemuś, czego nie dało się tak po prostu zatrzymać. Myśli, która kiełkując w głowie Yosoo, pozwoliła mu obudzić się pewnego dnia, stanąć przed stanowczo zbyt dużym lustrem i podjąć decyzję, że oto nadszedł czas zmiany. W środowisku nudy i niezmienności, pod płaszczem ochronnym, łatwiej o bunt. Nie trudno podejmować błędne decyzje, jeśli ewentualne konsekwencje nie są czymś, czym musiał się przejmować. Ryzyko nie było już tak niebezpieczne, jeśli niezależnie od wszystkiego, miałby gdzie wracać. Ale lubił wierzyć, że miał nad tym jakąkolwiek kontrolę. Przynajmniej do czasu.

Nie wiedział, że ta podróż okaże się tak kusząca; skąd by mógł? Że wizyty w klubach staną się częstsze, nieobecności na salach wykładowych zbyt znaczące, a przypadkowa, choć niwątpliwie niezapomniana, noc spędzona z bliskim znajomym, przyniesie ze sobą decyzję o zerwaniu zaręczyn z córką wieloletnich przyjaciół jego rodziców.

Tak. Dotarcie do punktu, w którym przyszło mu spłacać zaciągnięty u losu dług, zajęło mniej czasu, niż początkowo zakładał.
 ...and goodnight, my nothing.
emme
Cześć, hej!
Buźkę pożyczył mi Min Yoongi, w karcie znajdzicie fragment utworu Nevermind - BTS. Yosoo trochę się pogubił, ale to dobry chłopak i mam nadzieję, że z drobną pomocą uda mi się go jakoś poskładać (albo rozbić jeszcze bardziej ^^). Jesteśmy otwarci chyba na wszystko. I...
to tyle ode mnie, przynajmniej na razie. Twórzmy ^^


POPRZEDNIA KARTA


179 komentarzy:

  1. Yechan niemalże szczycił się, chociaż tylko w towarzystwie samego siebie, umiejętnością dopasowania siebie do panującej sytuacji. Dobrania swoich reakcji i zachowań wobec tego, co było oczekiwane. Nie działał impulsywnie, trzymał język za zębami i pozwalał na spłynięcie z niego słowom dopiero po kilkukrotnym przemyśleniu ich. I może nie było czym się chwalić, skoro w wielu przypadkach robił to ze strachu, że zostanie źle zrozumiany, odebrany lub postrzegany. W końcu nie zależało mu na niczym bardziej, niż stworzeniu nienagannego obrazu siebie, który odpowiadałby każdemu.
    Z jakiegoś powodu cały ten talent z niego ulatywał, kiedy był w pobliżu Yosoo. Wcześniej dawał radę, potrafił spędzić więcej niż kilka nieznaczących milisekund na przypilnowaniu tego, co wypłynie z jego ust. Potrafił na początku utrzymać obraz porządnego studenta ekonomii, a zarazem uniknąć ‘podpadnięcia’ przyjacielowi. Zostało mu to przecież wypomniane, acz nie pod postacią pozytywu, tak jak zazwyczaj to odbierał (niezależnie od faktu, jak nieraz bardzo go to męczyło). Jednak z każdym dniem wytworzona fasada słabła; dochodziło do nieplanowanych wypowiedzi, z których później chciał się wycofać, aż w którymś momencie poczuł, jakby całkowicie stracił kontrolę nad samym sobą.
    Szczególnie w chwilach, jak te. Kiedy był rozemocjonowany, niezależnie od przyczyny. Nie myślał o tym, co mówi, ani do końca co robi. Dawał się ponieść chwili z niemal niepoprawną przyjemnością, decydując, że będzie wszystkim przejmował się później. Jak wszystko w niego uderzy ze zdwojoną siłą i przypomni o sobie na trzeźwo-myślący umysł. Do czego nadal nie dochodziło. I miał wrażenie, że potrzebował do tego jeszcze sporo czasu.
    Jego usta automatycznie formowały się w uśmiech przy marudnym jęknięciu Yosoo, po części rejestrując szczerą irytację, może złość, w nim ukrytą. Cichy pomruk miał być niemą zgodą na milczenie, zarazem jednak czując, jak na końcu języka kotłuje się kolejna zaczepna uwaga zdolna do dodatkowego podrażnienia przyjaciela. Niewinna, niosąca za sobą tyle, co nic, bo i tak nie zamierzałby jej urzeczywistnić na dłużej, niż, przy ambitnym nastawieniu, kilka minut.
    Nie było mu jednak dane zabrać głosu, kiedy siłą rzeczy został odsunięty. Wybity z wymyślonego rytmu przy nagłym odwróceniu się Yosoo, przy automatycznym zawiśnięciu dłoni niedaleko niego, kiedy szybki ruch groził wywróceniem i przy słabym, rozbawionym grymasie zamaskowanym przelotnym zaciśnięciem warg.
    Może przez to z lekkim opóźnieniem, z zewnątrz nieznacznym; dla niego wręcz przeraźliwie namacalnym, docierały do niego słowa przyjaciela. Te po raz kolejny wytykające mu zwyczaj, którego jednak tym razem był bardzo dobrze świadomy. Zwyczaj, który mimo odgrywającej się teraz scenie, był czymś, czego nie chciał się pozbyć. Był to chyba jedyny sposób, w który potrafił zajść mu za skórę - bez zbędnej przesady, bez przytłaczającego ryzyka, że wszystko popsuje i bez obaw, że nie da rady się z tego wyciągnąć.
    Mimo to zacisnął usta, nim kolejne, dokładnie takie same, jak mu wypomniane, uwagi miałyby okazję odnaleźć miejsce między dwójką studentów. Nie tylko ze względu na ograniczenie okazji, aby zdenerwować chłopaka jeszcze bardziej, ale i rozważenie milionów, idiotycznych pomysłów, jakie teraz zaprzątały mu myśli. Każdy napędzany kolejnym, jak i samym widokiem, który dalej miał przed sobą - usłyszane argumenty, których wagi nie potrafił zaakceptować przez to, co im towarzyszyło - zdradliwy brak stabilności, mimo stania o własnych siłach, wlepiony w niego wzrok, który ukrywał w sobie podejrzany błysk, zarazem bez obecności w nim namacalnej złości.
    Poczuł u siebie z kolei słabe drgnięcie brwi, kiedy dotarło do niego ostatnie zdanie Yosoo. Niby stanowcze, a jednak z trudem przyjęte całkowicie na poważnie. A pewnie powinien.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może lepiej by było, gdyby wziął wszystko do serca, może aż zbyt przesadnie. Gdyby odczytał to pod pretekstem dania mu teraz spokoju, denerwując tym samym ich obu. Na pewno osiągnąłby ten odległy, wcale przez niego niechciany, cel, całkowitego zirytowania Yosoo, a tym samym ponownym napsuciem między nimi krwi. Zresztą, nie byłby w stanie tego teraz zrobić, czując, jakby niewyjaśnialna siła trzymała go właśnie w tym miejscu. W kuchni tuż przed Soo, twardo, uparcie stojącym na swoim
      — Wiem, że potrafisz — przyznał więc posłusznie z lekkim pokręceniem głowy zakrapianym żalem, czy przynajmniej czymś, co próbowało przybrać jego formę przy postawieniu kroku bliżej po stworzeniu nagłego, nieproszonego dystansu — I możesz być, nie winiłbym Cię — ciągnął dalej ze słabą, byleby wiarygodną, nutą skruchy, w międzyczasie opierając dłonie na jego ramionach — Trochę przesadziłem, masz rację. Już nie będę — przyznał, nieznacznie rozmasowując zajmowane miejsce przed niespiesznym osunięciem dłoni. Linia między prowadzeniem sytuacji a czystym podporządkowaniem się przyjacielowi za każdym razem zacierała się coraz bardziej, a najgorszym, czy może najlepszym, było to, że Powell nie widział w tym problemu. Jak coś, co sprawiało mu tyle przyjemności i banalnej radości, miało być problemem?
      — Tylko… — zaczął kilka sekund później, wlepiając równie pobłyskujące spojrzenie w chłopaka i wodząc powoli dłońmi ku dołowi po lekkiej koszulce, dopóki jego palce niby przypadkiem nie zahaczyły o materiał spodni — nie złość się, kochanie.

      channie

      Usuń
  2. Wstępna ‘wygrana’ samoistnie wywołała w nim poczucie dumy - z lekka dziecinne, może też nie na miejscu, lecz w tym momencie to niewiele dla niego znaczyło. I, mimo bycia owianym paradoksem, nagły sprzeciw jedynie bardziej go upewnił w charakterystycznym zadowoleniu; jak każde z plączących się na czubku języka Yosoo słówek. Tych drobniejszych, wypowiedzianych nieuważnie, czy nawet wymamrotanych pod nosem i nieskierowanych do niego. I właśnie tych, wypowiadanych w pośpiechu i zdradzające swoim chaosem ten, który musiał odgrywać się we wnętrzu Soo
    — Nie spodziewałbym się niczego innego — przyznał, z większą dozą podziwu, aniżeli złośliwości w głosie. Był w końcu świadomy, nawet jeśli była to tak zachwiana sprawa, jak podjęta właśnie przez chłopaka decyzja, że jak się uparł, to dawał z siebie wszystko. Wszystkie swoje siły, jeśli wystarczająco zależało mu na zajmowanej pozycji. Tylko tym razem Powell powątpiewał w towarzyszącą mu stabilność - o ile ta teraz w ogóle istniała.
    A czy marnował czas? Możliwe, chociaż nie odbierał tego w ten sposób, a raczej było na odwrót. Czerpał, może aż za dużo, z każdej mijającej minuty; sekundy. Każda z nich była cenna i sprawiała, że chciał wykorzystać ją w całości. Przybierało to formę mniej korzystną dla Yosoo. Sprawiającą, że stawiała go w tej, dla niego, najgorszej pozycji, jaka istniała. Sam Yechan, choć miejscami tego nieświadomy, mógł odczuć, że miał niewypowiedzianą przewagę. Pogrywał sobie z nim, tego nie mógł ukryć, ani wytłumaczyć, skoro taka była prawda. Kryjące się za tym zamiary mogły mieć zerowe znaczenie, kiedy były ukazywane przez ten pryzmat. I jedne, czego Yechan zdążył się nauczyć, to trwać przy swoim. Wpajać sobie samemu, że w towarzystwie Yosoo którakolwiek z próbujących przypodobać się zagrywek była bezsensowna. Przejrzana na wylot, jednocześnie będąc odebraną negatywnie. Założył więc automatycznie, może dla własnej korzyści, że tyczyło się to również chwil, jak ta.
    Posłał więc lekki, nieznacznie przepraszający uśmiech. Nieme przyznanie się do winy, zarazem umożliwiające mu uniknięcie zostania zdradzonym przez własny język. Bo mimo świadomości, czego nie powinien mówić, brakowało mu pewności, że da radę zgodnie zadziałać. Setka przyzwyczajeń była zbyt głęboko w nim zakorzeniona, aby wyzbył się ich ot tak - przy pierwszej okazji, nawet jeśli teraz prezentowała się jako ta idealna. Prezentujący się przed nim obraz był dodatkowym utrudnieniem, kiedy odbierał wrażenie, jakby Yosoo rozpadał się przed jego oczami. Z trudem utrzymywał częściowo skruszoną minę, kiedy docierał do niego jego zawyżony głos. Jeszcze ciężej zachowywał pozorny dystans, kiedy słowa po raz kolejny, niedokończone, zawisły między nimi tak jak niewidzialna ścieżka wyznaczona przez dłonie blondyna. Jak jego wzrok na twarzy przyjaciela, wyłapujący każdą z reakcji; każdy z odruchów tak dobrze mu znanych i podsycający do pewniejszych ruchów.
    Było coś zadziwiającego, a zarazem tak zachwycającego w tym, jak każda z sytuacji; nieraz bliźniacza w formie i przebiegu, przynajmniej po części, była równie szokująca, co poprzednia. Wywoływała te same, charakterystyczne dreszcze przez całe ciało, ścisk w żołądku i nerwowość wymieszaną z ekscytacją. Za każdym razem czuł się, jakby robił coś po raz pierwszy - jakby po raz pierwszy wyczuwał sylwetkę Yosoo przez materiał bluzki, jakby po raz pierwszy wpatrywał się z zachwytem w nieznacznie zarumienioną twarz i unoszącą się klatkę piersiową pod wpływem łapanych oddechów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuł, był gotowy błagać, byleby tylko tego nie przerwać. Byleby tylko trwać w tej tak prostej, a zarazem oszałamiającej błogości, jaką odczuwał za każdym razem. Nie chciał przerywać, mimo wrażenia, że jego powolne ruchy mogły świadczyć o kompletnie innym zamiarze.
      I wraz z kolejnym otworzeniem przez Soo ust wiedział, że nie ma dla niego odwrotu. Że całkowicie, bezmyślnie przepadł, nie zamierzając nawet szukać dla siebie ratunku ani bezpiecznej drogi powrotu
      — To dobrze — cichy pomruk zlał się z bezwiednym westchnięciem, odpowiadając na całość cichego szeptu. Wyczuwalna w nim ulga była wywołana nie tylko świadomością, że udało mu się uniknąć szczerego i nieodwracalnego zdenerwowania go, ale i zniknięciem niepotrzebnego ciężaru, chcącego dodać wątpliwości co do każdego z gestów. Pozwoliło na niepozorne wsunięcie czubków palców za brzeg spodni, tym samym przysuwając się bliżej i napierając bezmyślnie na oparte o blat ciało po zaparciu jednej z nóg między tymi Yosoo. Niemalże od razu poczuł przyjemną, a nagłą, falę ciepła, kiedy udało mu się przełamać panującą między nimi odległość — Bo ja Ciebie chyba jeszcze bardziej — mógłby ‘pogrywać’ z nim dalej, ale nie chciał. Nie potrafił, kiedy dzielące ich milimetry doprowadzały do wymieszania się oddechów, a odurzająca bliskość samoistnie przysuwała go jeszcze bliżej; namówiła do dodatkowego rozchylenia warg Soo własnymi przez całkowitym zatraceniem się w utęsknionej, potrzebnej bardziej, niż powietrze, przyjemności.

      channers

      Usuń
  3. Nieważne było, ile razy znajdował się właśnie w tej sytuacji, za każdym razem oddziaływała na niego tak samo. Wywoływała krztę ulgi, kiedy mógł poczuć odwzajemniony, lustrzany ruch ust. Momentalnie spinał poniektóre z mięśni w przypływie przyjemności i spodziewanych, acz dalej poruszających, wrażeń. Pozwalał sobie na bycie prowadzonym tymi niewerbalnymi sygnałami, które mógł odczuwać lub dojrzeć mimo nieco, stopniowo coraz bardziej, zamazanej świadomości, jak wpleciona ponownie we włosy dłoń; pasująca idealnie w tym miejscu. Z idealnym ciężarem, naparciem na skórę głowy i umiejętne owinięcie poszczególnych kosmyków wokół palców, aby nieznacznie o nie zahaczyć przy poprawieniu chwytu. Miał wrażenie, jakby wszystko było idealne - na swoim miejscu, znane mu od zawsze, a zarazem będące czymś, czego nigdy wcześniej nie odczuł. Żył w tym błogim, naiwnym przekonaniu, jakby Yosoo znał go od zawsze i na wylot, z wyrachowaniem robiąc dokładnie to, co miało trafić w wybrany nerw.
    Było tak zresztą nie tylko na polu obejmującym coś, jak wymieniane czułości. Dotyczyło to rzucanych słów - tych miłych, jak i tych zdecydowanie mniej. Chłopak dokładnie wiedział, co ma powiedzieć i zrobić, aby przejść na jego dobrą stronę, aby zajść mu za skórę, jak i niesamowicie go zranić. Zdążył się w tym fakcie upewnić zaledwie w przeciągu tygodnia, gdyby się wysilił, doszedłby do wniosku, że nawet kilku dni. I mimo irytacji, jaką potrafił w nim wzbudzić, w życiu nie chciałby tego stracić. Nie liczył się ból, jaki odczuł jeszcze poprzedniego dnia, teraz tak łatwo zapomniany, kiedy każde z muśnięć maskowało rozdrapane rany i sprawiało, że te ulatywały z jego pamięci.
    Gonił za nimi, każdym ruchem ust, czy dłoni, nie ruszając wstępnie swoich własnych z brzegu spodni; metaforycznego, jak i dosłownego punktu zaczepienia, trzymającego go w niestabilnych, a bardziej elastycznych, ryzach. A zarazem był cichym zapewnieniem samego siebie, że nie odejdzie; nie okaże się dziwną marą i zniknie mu przed oczami.
    Dopiero, kiedy słowa, czy raczej słowo - przeklęte zdrobnienie, które zmiękczało jego kolana pod każdą postacią - zmusiło go do przerwania żarliwego pocałunku. Wydusiło cichy pomruk, przenosząc wargi bliżej kącika ust przyjaciela, tym samym rozpoczynając leniwie zasypywanie jego twarzy serią całusów, mniej czy bardziej dokładnych
    — Nad czym? — wymamrotał, nie odsuwając ust od skóry na więcej, niż kilka, równie dobrze nieistniejących, milimetrów. Jeszcze dosłownie chwilę wcześniej dostał uwagę co do łapania go za słówka, czy rzucanych niewinnie złośliwych komentarzy. Miał więc szczerą nadzieję, że ten dał radę uniknąć takiego wybrzmienia. Tym bardziej, skoro był szczery. Delikatną namową na niezaprzestanie mówienia, mimo fascynacji tym, jak niesamowicie Yosoo… malał w jego rękach. Za każdym razem. Jak plątał się we własnych myślach i słowach, których nawet nie zdążył wypowiedzieć, a Powell nie miał pewności, czy był świadomy, jak bardzo, niemalże nieznośnie, łechta mu tym ego.
    Nie pospieszał go, kiedy znowu zapadła cisza. Zachował mozolność ruchów, kiedy jedna z dłoni pozwoliła sobie na opuszczenie brzegu spodni i rozpoczęcie bezcelowej wędrówki pod koszulką, a usta nie dawały spokoju już wcześniej zajmującej go szyi. Dopiero po kolejnych, kilkunastu sekundach, odsunął się, a tym samym objął wzrokiem przyjaciela - rumieniec barwiący urokliwie jego policzki, sporadyczne drgnięcia ciała, które wywoływały u niego podobne, z niewiele lżejszym nasileniem. Wszystko tak jawnie zdradzające, w jakim był stanie i o obecnej w nim bezradności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dał rady pohamować uśmiechu, zakropionego dumą, ale i rozczuleniem, kiedy poczuł ciężar na ramieniu. Tak samo jak dreszczy rozsypanych po całym ciele, jak oddech Yosoo łaskotał jego szyję wraz z wypowiadanymi, niesamowicie cicho, prawie że krucho, słowami. Zatrzymał nieustannie sunącą po miękkiej skórze dłoń, kiedy tylko ich sens do niego dotarł, a mu, mimo pełnego zrozumienia, a przede wszystkim nieznalezienia się w tej sytuacji po raz pierwszy, zaszumiało przyjemnie w uszach. Nie wiedział, czy kiedyś przestanie; i nie wiedział, czy chciał, żeby przestało
      — Chyba znasz odpowiedź na to pytanie — przyznał, przy czym opuścił zajętą wcześniej dłoń, aby okryć tą Soo, dalej opartą o blat i spleść ze sobą ich palce, mogąc w ten sposób nakierować ich w stronę salonu; w kierunku kanapy, tak odstającej od tej w mieszkaniu Yosoo, a jednak teraz sprawiającą wrażenie niemal bliźniaczej. Nieodstającej miękkością, ani twardością, kiedy zajął na niej miejsce tak, jak wtedy. Tracącej na znaczeniu, kiedy dłonie odnalazły brzeg spodni przez wymowne, nieznaczne pociągnięcie za niego, towarzysząc kolejnym nieprzemyślanym i pchanym zamglonym, wlepionym w przyjaciela wzrokiem, słowom — I tym razem będę mógł się Tobie dobrze przyjrzeć.

      chan

      Usuń
  4. Yechan myślał o wszystkim - planował tyle, ile mógł, starał się trzymać wyznaczonej rutyny i rozważać wszystkie za i przeciw. Podejmować decyzje tak, aby nie kolidowały z wcześniejszymi planami albo założeniami. Dbał więc o to, aby wolne weekendy wykorzystywać do odpoczynku; przygotowania się na studia i wzięcie pod uwagę wszystkiego, co, jakimś cudem, umknęło jego uwadze i ustaleniom. Już przy szykowaniu śniadania przeglądał w głowie notatki i możliwe przypisy, które przypomniałyby mu o tym, czy coś miał zrobić. Rozrysowywał plan nauki, aby nie robić sobie zaległości. Planował cały tydzień pod grafik w pracy, przyszłe kolokwia i regularne treningi, które starał się utrzymać wplecione w swoje życie.
    Teraz uczelnia, praca, cokolwiek niebędące Yosoo mogło równie dobrze nie istnieć. Jakiekolwiek obowiązki, którego na niego czekały, straciły na istotności. Problemy, które zapewne prędzej czy później o sobie przypomną i wyjdą mu na przeciw, stały się wręcz nieistniejące; częścią przeszłości, o której teraz nie pamiętał, i też nie próbował. Bo jedyne, co się teraz dla niego liczyło to wszystko, co działo się teraz.
    Kanapa, zyskująca obco wyglądający nieład przy niechlujnym odepchnięciu równo ułożonych poduszek na bok. Ciepła jasność panująca w salonie pod wpływem obecnego za oknami słońca. Jednak i to traciło na wadze wraz z trwałym zawieszeniem wzroku na Yosoo; co najwyżej odgrywając drugorzędną rolę. Czy to w postaci jasnych promieni oświetlających jego twarz, zdradliwie zaczerwienioną i hipnotyzującą wyglądem, czy tym, jak odbijały się od pofarbowanych włosów, ujawniając drobne, urokliwe różnice w kolorze. Nie potrafił, a przede wszystkim nie chciał skupiać sią na czymś innym, kiedy każda sekunda odwróconego gdzie indziej spojrzenia sprawiała wrażenie zmarnowanej. Nie chciał, aby cokolwiek mu umknęło - najmniejsza zmiana w rozlanym na twarzy rumieńcu, czy w rytmie łapanego powietrza. Jakikolwiek z sygnałów, który mógłby okazać się tym kluczowym.
    I, po prostu, bezwstydnie, chciał móc z zaabsorbowaniem obserwować do jakiego stanu go doprowadzał zaledwie kilkoma ruchami, czy słowami. Zamierzonymi, zazwyczaj dokładnie wymierzonymi w znane mu, czułe punkty, które pragnął poznać z każdej strony.
    Nie zastanawiał się nad samym sobą i odruchowymi reakcjami ciała, jak nagłe stanięcie oddechu w gardle, kiedy poczuł powoli wsuwające się pod koszulkę dłonie, wymieszane z bezwolnym drgnięciem jednej z nóg. Tym, nad czym starał się panować, był łagodny, wręcz rozczulony uśmiech, grożący spotęgowaniem przez każde z kolejnych zachowań Yosoo - tych ukazujących obraz, który kompletnie przeciwstawiał się temu. co mógł widzieć na co dzień. Kontrastował tak bardzo z tym, który poznał na uczelni i imprezach, pozwalających mu na dojrzenie chłopaka przez zupełnie inny pryzmat. Pryzmat, który sam tworzył i skrupulatnie pielęgnował z każdą decyzją.
    I wszystko udowadniało mu to, jak dobrze mu szło.
    Pozwolił sobie na nieznacznie poszerzenie zadowolonego, oczarowanego grymasu, kiedy twarz przyjaciela została zakryta przez dłonie; te, których niemalże natychmiast zabrakło mu na swoim ciele. I te, które samoistnie, może i niecelowo, stawiały się wypowiedzianymi przed chwilą słowom, z których nie zamierzał zrezygnować. Tym bardziej, kiedy usłyszał ponownie głos przyjaciela, brzmiący jeszcze wyraźniej w kontraście do chwilowo otaczającej ich ciszy
    — Tak myślisz? — nie chciał, żeby się do tego przyzwyczajał, z czystej samolubności. Czy zamierzał mu to powiedzieć? W życiu, zdając sobie sprawę z tego, z jakimi konsekwencjami mógłby się wtedy spotkać. Niezależnie od tego w jakim stanie, czy raczej stopniowej jego rozsypce, znajdował się Yosoo. Oddziaływało to na niego jedynie mocniej, skupiając wzrok na dodatkowo odsłoniętej szyi i samoistnie narzucając jednej z dłoni powolne zawędrowanie wzdłuż jego rąk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To trochę… — ciągnął dalej przy umiejętnym owinięciu nadgarstków dłonią, owiewając tym samym skórę chłopaka oddechem po bezwiednym przysunięciu się bliżej; przyłożeniu rozchylonych ust do szyi i równie bezmyślnym, wyważonym podrażnieniu jej zębami. Pewnie nie powinien, nawet gdyby chciał, nie mógł zapomnieć skutków poprzedniego wybryku, lecz wystarczyła ta jedna chwila - wdzierający się do niego coraz gwałtowniej zapach Yosoo, zagłuszający myśli oddech i bicie serca, jak i zaślepiająca bliskość - aby o wszystkim zapominał i dał się ponieść prostej potrzebie poczucia go jeszcze bardziej. Zapewnienia go w wymienionych w kuchni słowach - żeby czuł się jego — …do Ciebie niepodobne, Soo.
      Z trudem zatrzymał samego siebie przed zawędrowaniem na inne miejsce; zostawieniem po sobie kolejnego, zaczerwienionego śladu, czy oszałamiającej ich ścieżki
      Zamiast tego mógł jedynie musnąć to samo miejsce wargami. Odciągnąć pewnym chwytem dłonie od twarzy Yosoo, nakierowując je niespiesznie na własne ciało, podczas równie mozolnej wędrówki ustami coraz wyżej, aby zatrzymać się tuż przy jego uchu. Aby bez oporu mówić, co ślina niosła mu na język, mimo świadomości, po jak cienkim lodzie mógł stąpać w połączeniu z leniwie wsuwającymi się za brzeg spodni palcami
      — Nie powiesz mi, że dalej Ciebie stresuję?

      chan

      Usuń
  5. Na początku posiadał w sobie niezmierzone pokłady ostrożności, może wręcz obaw. Nawet pod osłoną upojenia alkoholowego wymieszanego ze zmęczeniem, jego ruchy były niepewne; wstępnie powściągliwe i wiecznie kwestionujące, czy to, co robili, powinno mieć miejsce. Wiecznie wybite z rytmu przez postawę Yosoo; tak odmienną i odbiegająca od codzienności, niemalże od razu zapalającą czerwone lampki w jego głowie. Nawet jeśli i tak pozwalali sobie być pchanymi czymś tak prostym, jak instynkt lub niewyjaśnialna wtedy żądza, tak podobne myśli zradzały się w jego głowie, nie mogąc odnaleźć czegokolwiek, co by je ukoiło. Na początku.
    Teraz jednak już wiedział, że było to bezpodstawne; że powodem jego reakcji było coś innego, niż niechęć czy strach. Widział i rozpoznawał te sygnały, które powinien. Mógł doszukać się, w nieustannie od niego uciekającym, spojrzeniu niemych próśb. W delikatnych odchyleniach przy mocniejszym przylegnięciu do ciała. W łamliwszym głosie słodko wybrzmiewającym w jego głowie, z chęcią zapętlenia go na zawsze. Znaczył dla niego tak wiele, nawet jeśli jedyne, co miał okazję usłyszeć, to nie do końca zrozumiały mamrot. I za każdym razem chciał więcej, a wszystko, nawet to, co nie było im już obce, sprawiało właśnie takie wrażenie; jakby podejmował się tego po raz pierwszy, odczuwając przyjemnie przytłaczające mrowienie na ciele czy czubkach palców, kiedy spotykały się z Yosoo.
    I nieważne było, jak cicho by mówił, Powell miał wrażenie, jakby był wręcz przesadnie wyczulony na jego głos - na cokolwiek, co miało okazję wydostać się z jego ust. Każdy pomruk, nagłe zaczerpnięcie powietrza, czy właśnie ciche mamrotanie, wywołujące na jego twarzy niewielki, zadowolony i prawdopodobnie irytujący, uśmiech. Bo w końcu o tym wiedział, nie był głupi, lecz nie zmieniało to tego, że uwielbiał korzystać z chwil, jak te. Stawiać Soo w sytuacji dla niego niekorzystnej, przypierając go do muru i prawie że uniemożliwiając zawrócenie się. Stawiać go w tej pozycji, którą sam zazwyczaj zajmował - odwracając role i czerpać przyjemność z nagłej pasywności, jaką prezentował; tak do niego niepodobną.
    Dodatkowo kuszącą, jak wymowne odchylenie głowy, aby dalej sunąć ustami po odkrytej szyi, dalej jednak z zachowawczą delikatnością, niemalże naruszoną faktycznym odczuciem dłoni pod swoją koszulką. Bo z tego też zdawał sobie sprawę - jak niepewna była jego pozycja, i jak niewiele starczyło, aby ponownie wylądował na kolanach, gotowy prosić Yosoo, aby nie przerywał i skupiał na nim całą swoją uwagę, której potrzebował bardziej niż tlenu. I każdy, nawet ten sam przez niego rozpoczęty albo nieświadomie wykonany, doskonale mu o tym przypominał
    — No tak — zaczął, owiewając przy krótkich przerwach między pocałunkami szyję własnym oddechem — mój błąd — mruknął, nie trudząc się nawet na zabrzmienie przekonująco, ani pełne oderwanie ust od jego skóry. Mógłby brnąć dalej, wypytywać go i nieznośnie ciągnąć za język, dopóki po raz kolejny nie zajdzie mu za skórę i wymusi w nim zareagowanie inaczej, niż uległe oddawanie się temu, co mu subtelnie narzucał. Tylko nie chciał z tego rezygnować; a na pewno nie tak bezpośrednio, gdzie i tak odpowiednie pytania z trudem zaczynały się sklejać w jego głowie.
    — Przepraszasz mnie, czy siebie? — mówił z kolei to, co samo pchało mu się na język po kolejnym, zwalającym go z nóg wyznaniu, w międzyczasie posłusznie, unosząc ręce, by pośpiesznie pozbyć się swojej koszulki i odrzucić ją bez ładu na bok. Coś, na co będzie denerwował się później. O wiele później, lecz na pewno nie teraz, kiedy nie potrafił zdecydować się, na czym powinien skupić swój wzrok, czując, jak ciemne oczy przyciągają go w swoim kierunku niczym magnes. Zwracających na siebie uwagę, podczas gdy słowa przyjaciela wygłuszały, zarazem przyspieszając, bicie serca w jego klatce piersiowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bo mnie nie masz za co — przyznał bezwstydnie, po raz kolejny rezygnując z ukrywania bezpośredniości znaczenia swoich słów, czy drobnego uniesienia kącików zdobiącego jego twarz przy powrocie dłoni do swego wcześniejszego miejsca. Śmielej wsuwając je za brzeg spodni bez przerywania rozpoczętego kontaktu wzrokowego, tak skutecznie namawiającego go do bezmyślnego brnięcia dalej i trzymającego przy sobie; zmniejszającego salon jedynie do ich dwójki. Do Yosoo znajdującego się zaraz przed nim i pobudzającego go tak naprawdę nawet niczym.
      — To trochę nie fair… — zaczął, zaczepnie używając tak im znane słowa i bezcelową wędrówką dłoni zmuszając materiał spodni do nieznacznie osunięcia się. Ten sam materiał, który z każdą sekundą drażnił go coraz bardziej i uświadamiał, jak był teraz obnażony. Choć to i tak nie wystarczało, aby trzymał język za zębami; aby wstrzymał się przed wypowiadaniem wszystkiego, co się nasuwało mu na myśl. Aby zachował nagle, wręcz zdradliwie łagodny i proszący, wzrok wlepiony w chłopaka — Mógłbyś przynajmniej je zdjąć… chyba że potrzebujesz mojej pomocy.

      Channie

      Usuń
  6. Gdyby ktoś go zapytał czemu się tak zachowywał, nie potrafiłby odpowiedzieć. Mimo tego, że znał powód, wręcz aż za dobrze. Zbyt dogłębnie, zdradzając się wszystkim, poza słowami. Wzrokiem, niepotrafiącym skupić się na niczym innym, niż zachwycająco zarumieniona twarz; płytkim oddechem, który dawno zrezygnował z prób uspokojenia się; leniwym uśmiechem, którego nie potrafił na dłuższą metę zmazać z twarzy.
    Po prostu przez Yosoo. Jednak nigdy nie przeszłoby mu to przez gardło bez porcji wstydu lub zażenowania, kiedy sam nie poznawał siebie - przynajmniej po fakcie. Bo teraz bez oporu byłby w stanie wykrzykiwać, jak bardzo go potrzebował. Jak bardzo pragnął czegokolwiek, co miał mu do zaoferowania.
    Drażniące, acz w głębi serca niewinne, zaczepki przychodziły mu naturalnie. Bez większego pomyślunku, lecz nigdy choćby w odrobinie zakrapiane prawdziwą złośliwością. Bo i może powinien bardziej uważać na to, co mówił; może oszczędzić się do milczenia przerywanego pojedynczym słowem, ale nie chciał. Jakby mógł chcieć, kiedy rezultaty tak go pochłaniały, nieustannie pokazując tę bardziej obcą, acz z każdym razem coraz mu bliższą, wersję Yosoo. Tą, która zajmowała go niesamowicie i samoistnie pchała dalej, bez kompletnego udziału jego woli - czemu nawet nie zamierzał się sprzeciwiać.
    Plątające się słowa, nieukrywana desperacja, która przesyłała wzdłuż jego kręgosłupa ogłupiający dreszcz; wszystko mieszało mu w głowie jeszcze bardziej i sprawiało, że byłby w stanie zapomnieć o wszystkim. Nie zamierzał tego powiedzieć, na pewno nie o trzeźwym umyśle, jednak wręcz zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, jak boską moc miał jego dotyk, czy kilka czulszych słów. Z jaką łatwością potrafiły doprowadzić do tego, że wybaczyłby mu wszystko - każde, bolesne słowo, krzywe spojrzenie, czy wcześniejsze starcia, które, mimo właśnie chwilowego zapomnienia, zapewne odznaczały się gdzieś w jego sercu, czy prędzej rozumie. Nic z tego go nie obchodziło, skoro mógł mieć go obok siebie, z uwagą skierowaną na siebie i życiu w przekonaniu, że faktycznie znaczył tyle, co reflektowało się w oczach przyjaciela. Mogło się to mijać z prawdą, albo i nie - był w takiej pozycji, że znaczyło to dla niego niemalże nic
    — Masz rację, nie ma różnicy — przyznał, mimo wyczuwalnego posłuszeństwa w tonie, tak bardzo zdradzających cel tych słów, zaraz podkreślonych tymi im wtórującymi — I naprawdę nie uwierzysz mnie, że faktycznie się tym przejąłem?
    Była jednak kwestia, która raz po raz wylatywała z jego, zbyt wypełnionej błogą przyjemnością, głowy. Ta, którą zostawiał w tyle, przez co nieraz brała go z zaskoczenia, a on sam nie potrafił zdecydować, czy szczerze prezentowało się to, choćby po części, jako problem.Tempo, w jakim mogło dochodzić do zmian; przebłyski, z jakimi ujawniał się Soo i jak sprawiały, że tracił odnaleziony rytm, wybijając nawet najprostszymi zachowaniami oddech z płuc.
    Dokładnie tak samo, kiedy poczuł nagły ciężar na swoich dłoniach, ujmujący maślanemu spojrzeniu, jakie nieprzerwanie posyłał w jego kierunku. Czy to w próbie załagodzenia potencjalnej złości, które nawet podczas ciężkich prób, nie dawała rady wybrzmieć w jego głosie, czy to zakrycia zdradliwej, żałośnie widocznej mgły, jaka zachodziła mu na oczy, z każdą sekundą coraz bardziej.
    Ale to nie ten, uwielbiany i zajmujący dotyk był ostatnim gwoździem do jego trumny, niezależnie od mrowienia, jakie przesyłał od samych czubków palców. Niezależnie od tego, jak te samoistnie drgnęły, wtapiając się jeszcze bardziej w skórę czy materiał bokserek. Jak bezwolnie były gotowe pociągnąć je w dół przy pierwszej odpowiedzi, tylko po to, aby zatrzymać się przy nagłym zaprzeczeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To słowa, wraz z oszałamiającym, acz niespodziewanym i mocnym, pociągnięciem za jasne kosmyki wydusiło z niego błogie westchnięcie. Tak prędko negujące wstępny grymas i ciche syknięcie, kiedy przez całe ciało przeszyła go fala przyjemności. Nieskutecznie zduszone zaciśnięciem zębów na dolnej wardze zaraz po wypełnieniu salonu pojedynczym, mówiącym więcej, niż dałby radę słowami, odgłosem. Jedyne, co mogło mu dorównać to zaślepione spojrzenie, jakim wwiercał się w znajdującego się nad nim Yosoo; zdradzało niemal wszystko, co kotłowało się w jego głowie. Nie widziało nic poza nim, nawet przy przelotnym pocałunku, który mimowolnie zmusił go do wodzenia za cudzymi ustami i rozchylenia własnych w próbie złapania głębszego oddechu. Równie nieudolnie, co każda z pozostałych prób zachowania względnego opanowania.
      Nie umiał przy nim mówić z sensem, jedynie na początku tej skomplikowanej ścieżki podejmując się prób udawania, że było inaczej. Teraz był święcie przekonany, że sam Soo był tego pewien. I może to właśnie milczenie byłoby zbawienne, jednak teraz sprawiając wrażenie zupełnie nieznanego mu konceptu. Usta same mu się otwierały, tak samo jak dłoń, która zawędrowała do twarzy chłopaka, niechlujnym ruchem kciuka uwalniając wargę spomiędzy drażniących ją zębów przed ponownym przysunięciem jego twarzy bliżej
      —W takim razie — zaczął, z delikatnym otarciem ust o siebie nawzajem, podczas gdy druga z dłoni bezmyślnie wsunęła się pod materiał bokserek — Rozbierz się w końcu, proszę— westchnął błagalną prośbę, ledwie hamując samego siebie przed powtórzeniem pocałunku sprzed chwili, lecz tkwiąc w rozmarzonym, proszącym spojrzeniu wlepionym w zawieszonego nad nim chłopaka, podkreślanym równie wymownym rumieńcem na twarzy — Bo dłużej nie wytrzymam.

      chan

      Usuń
  7. Praca w kawiarni nie była spełnieniem jej marzeń, bo kto chciałby spędzić resztę swych dni za kolbowym ekspresem do kawy, upewniając się, że ekstrakcja espresso nie trwa więcej, niż trzydzieści sekund, czy nabawiając się kolejnego poparzenia dłoni spieniając mleko na ekstra gorące latte. Ale była drogą, która miała ją do nich doprowadzić. Jedną z nich, bo wydeptanych ścieżek było wiele, jednak cel ten sam.
    Kiedyś miała stanąć po drugiej stronie długiej lady, uśmiechnąć się do jednej z osób pytających o zamówienie, odebrać porcję energii w płynie, skinąć głową, a później z kubkiem kawy opuścić pomieszczenie i powędrować w kierunku kampusu, jak większość klientów, którzy kiedykolwiek zawitali w progach niewielkiej kawiarni.
    To właśnie ta myśl, to jej małe wielkie marzenie napędzało ją do działania, nawet jeśli było ciężko, a niesprawiedliwość losu dawała o sobie znać. Kiedy mimo postawionego do przodu kroku, musiała wziąć dwa do tyłu, bo niespodziewanie wysoki rachunek za gaz, czy nieopłacony czynsz było jednoznaczne z utratą gotówki odłożonej na czesne. Mimo, że czasem miała ochotę wyrzucić z siebie nagromadzoną frustrację, wiedziała, że nie mogła sobie na to pozwolić, więc z zaciśniętą szczęką i szerokim uśmiechem na ustach zgadzała się na kolejne zmiany, a na każde niezadowolenie klienta przytakiwała, bo na nic innego nie mogła sobie pozwolić.
    Dni bywały długie i męczące, ale rozmowy wymienione ze stałymi bywalcami potrafiły sprawić, że wskazówki zegara tykały nieco szybciej. I tak jak ona zaczynała swoją zmianę o danej godzinie, tak i oni mieli swój harmonogram. Starsza kobieta, zamieszkująca w apartamencie na końcu ulicy, każdego poranka popijała zieloną herbatę w rogu pomieszczenia, wielki skórzany fotel zarezerwowany był właśnie dla niej, a na stoliku zawsze czekała gazeta. Dokładnie o dziesiątej przychodził jeden z dostawców. Duże americano, czarne, bez cukru, wypijał je w przeciągu pięciu minut, zostawiając po sobie kilka zwiniętych banknotów.
    Był też Yonsoo.
    Swego rodzaju enigma, której Haneul dalej nie potrafiła rozszyfrować. Przychodził o różnych porach dnia, siadał, gdzie akurat było miejsce. Strzępki pozostawionych po sobie informacji, kilka nic nieznaczących faktów i wielki niedosyt, bo Kang najzwyczajniej chciała wiedzieć więcej o tej charyzmatycznej w jej opinii postaci. Chłopak lubił słuchać, jednak nie mówił za wiele. Czasem jego wizyty trwały kilka minut, czasem przesiadywał godzinami, a czasem jego blada twarz widniała jedynie w pamięci brunetki, a dziewczyna zaczynała kwestionować, czy jej znajomy nie był jedynie wytworem jej własnej wyobraźni.
    Pojawiał się a najmniej oczekiwanych momentach, zupełnie jak teraz, kiedy przemoczony, zostawiając za sobą mokre ślady, przysiadł na krześle najbliżej lady, mimo, że kawiarnia była zupełnie pusta. Ze skinieniem głowy zabrała się do roboty, chwilę później stawiając przed brunetem kubek wypełniony mieszanką kawy z czekoladą, udekorowany sporą porcją bitej śmietany i czekoladową posypką.
    — Drogi nieznajomy, jeśli masz ochotę na czekoladowy zawrót głowy i zatkane tętnice, to mamy jeszcze kawałek tortu. — Teatralnie wskazała dłonią na umieszczoną na ladzie gablotkę — Mogę również zaoferować zagubionemu wędrowcy ręcznik, bo tak trochę… — zmarszczyła nieco nos, machając palcem w powietrzu. — Ciekniesz i będę musiała wycierać podłogę.
    Udawany grymas niezadowolenia, został zastąpiony szczerym uśmiechem, a ona sama oparła łokcie o blat i ułożyła na nich podbródek, uważnie lustrując spojrzeniem chłopaka.

    [już raz przeprosiłam, ale przepraszam jeszcze raz, bo nie wiem, gdzie mi to rozpoczęcie uciekło i jeszcze bałaganu narobiłam ;_; we come with chocolate and are asking for forgiveness]

    Haneul

    OdpowiedzUsuń
  8. Mógł się do tego przyzwyczaić. Zaczynał się do tego przyzwyczajać - do wspólnie spędzanych dni, cudzej obecności obok, nawet jeśli nie robili czegoś przesadnie angażującego. Kiedy zwyczajnie wiedział, że ktoś jest razem z nim, podczas gdy siadał do pedantycznego sprzątania w salonie i dokończenia porzuconego śniadania.
    I był gdzieś głęboko świadom, że nie mogłaby to być codzienność; że doszłoby do starć, bardziej i mniej powierzchownych, które doprowadzałyby go do szewskiej pasji. Wiedział, że wspólne mieszkanie nie wiązało się tylko z pozytywami, jak budzenie się otoczonym kojącym, wyciszającym zwyczajowy, poranny stres, zapachem; jak wspólne śniadania, które dotychczas niezbyt im wychodziły, a i tak niosły ze sobą coś urokliwego. Przekonali się na własnej skórze, jak niewiele tak naprawdę było potrzeba, aby zrujnować ten obrazek. Kilka nieodpowiednich słów mogło doprowadzić do kompletnego rozpadu niestabilnego gruntu, który zaraz próbował pozbierać metaforycznie, jak i dosłownie, poranionymi dłońmi.
    Tkwiła w nim ta wiedza - głęboko zakorzeniona i grożąca przypomnieniem sobie w chwili nieuwagi, lecz nieustannie spychał ją do tyłu. Nie chciał o niej myśleć, skoro wszystko było dobrze. Mogli wspólnie przebywać w salonie bez nieustannej rozmowy, po prostu będąc. I chyba nigdy nie czuł się bardziej komfortowo we własnym mieszkaniu, niż teraz.
    Z nagle owiniętymi wokół siebie rękoma, które zamiast wzbudzać nagłe spięcie, pozwalały mu na dodatkowe rozluźnienie się i spowolnienie pielęgnowania estetyki szafy, zostawionej jeszcze po poprzednim wieczorze w nieładzie. Każda chwila bliskości była dla niego cenna i krucha - grożąca rozpadnięciu się przy zbyt pospiesznym ruchu, prosząca się o zastygnięcie w miejscu i wydłużenie jej jak najbardziej. Nieważne, czy było to coś nowego, czy tak banalnego jak zetknięcie ze sobą dłoni albo przeczesanie włosów palcami. W każdej potrafił zatracić się całkowicie z cichą prośbą, aby już na zawsze mógł odczuwać rozlewające się po ciele ciepło, które towarzyszyło mu w tych chwilach. Ten spokój, którego nigdy wcześniej nie zaznał, acz uświadamiał sobie o tym dopiero teraz.
    Wydał z siebie jedynie cichy, zachęcający pomruk, wręcz natychmiast skupiając się przede wszystkim na przyjemnym ciężarze teraz go otaczającym. Niespiesznie poprawiał ostatnią z kurtek, bezwolnie, przelotnie opierając jedną z dłoni na bladoróżowych włosach zaraz po ostrożnym zamknięciu szafy, kiedy cała jego uwaga była skierowana na słyszane słowa, wypowiadane powoli, może z nutą niezrozumiałej, a jednak tak mu znajomej, niepewności. w krótkim wstępie, od razu naprowadzającym go niemalże od razu tam, gdzie potrzeba
    — Domyślam się — przyznał łagodnym tonem, osuwając rękę na tę, która szczelnie, a uspokajająco, owijała się mocniej wokół jego pasa. Jedno spojrzenie na przywleczoną przez Yosoo torbę wystarczyło, aby założyć, jak wiele tak naprawdę nie dał rady zabrać ze sobą. Ja wiele nie miał czasu zapakować, choć Yechan łapał się na tym, że dalej nie znał pełnej historii. Oprócz tego, że mimo braku świadomości brał w niej udział - kluczowy, niezależnie jak bardzo by chciał, aby tak nie było. Nawet po zapewniających go słowach; opadniętej masce, która ukazała mu kolejną stronę Yosoo, lecz równie prędko prawie że doprowadzając do jej ponownego założenia. Bo gdyby nie zadzwonił, to przecież do niczego by nie doszło.
    Yosoo nie zostałby wyrzucony z własnego mieszkania. Nie przyszedłby do niego w kompletnej rozsypce, aby następnego dnia w emocjach przejść przez próg drzwi po nieprzemyślanych, idiotycznych słowach Powella.
    Nie spałby zaraz obok niego, mogąc opleść ciaśniej ramiona wokół jego ciała, aby upewnić się o jego obecności. Nie zwlekałby się z opóźnieniem z łóżka, tym razem nie goniąc zapachu naleśników, lecz przypalonej jajecznicy. Nie stałby bezczynnie, a jednak czując się lepiej, niż kiedykolwiek, w przedpokoju i szukając oparcia w ciasno zaciskających się na nim rękach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czemu miałbym nie iść? — zauważył, acz w jego głosie brakowało z góry założonych pretensji. Witał tam raczej spokój, kolejna próba zapewnienia, że był gotów zrobić wszystko, o co go poprosił, bez większego pomyślunku. Nawet jeśli miałby tego później żałować — Nie puściłbym nawet Ciebie samego — nawet jeśli myśl natrafienia na ojca Yosoo wzbudzała nieznaczny skręt żołądka.
      Nienawidził go za to, co zrobił. Za to, jak traktował Soo i jego życie, odkładając na bok to, czego tak naprawdę pragnął jego syn. Za to, co mógł usłyszeć od samego przyjaciela, i jak faktycznie to na nim ciążyło, lecz było spychane przez wszystkich na bok. Nie potrafił jednak wyzbyć się strachu, czy poczucia autorytetu, kiedy stawał z mężczyzną twarzą w twarz. Kiedy stawał obok niego. Nie miał kontroli nad splotem palców za plecami, aby upewnić się w zachowaniu prostej postury, ani nad utratą władzy nad językiem, przerażonym przed powiedzeniem czegoś nie tak. Stawał się bezsilny; opanowany latami prób zrobienia na kimś wrażenia. Tym bardziej komuś tak kluczowym w życiu osoby, której najbardziej chciał zaimponować
      — I zresztą… — obrócił się ostrożnie, opierając z ciepłym uśmiechem dłonie po bokach przyjaciela — może Ci się do tego przydać samochód.

      Yechan

      Usuń
  9. Nie musiał nic mówić, zbyt dobrze zdając sobie sprawę z dwóch rzeczy: ryzykowałby zdenerwowaniem Yosoo, gdyby przyznał, że i tak zamierzał zgadzać się na wszystko. Jak i z tego, że ten i tak dobrze o tym wiedział. Mimo próśb i niepewności, jakie między nimi panowały, Powell zdawał sobie sprawę, z jaką łatwością przychodziło mu wyrażenie zgody. Wystarczyło jedno, celne spojrzenie ze strony przyjaciela, czy może odpowiednia intonacja w głosie, aby miał go na skinienie palcem. I Yechan nie zamierzał z tym walczyć, nawet jeśli powinien.
    Odwzajemnił lekki uśmiech, maskując tym samym bezwiedne, z lekka nerwowe, przełknięcie śliny, kiedy pokrótce wymienione sytuacje wzięły go z zaskoczenia, tym samym targając za coraz to mocniej obnażone serce i ściskając jego żołądek. Czy był dalej święcie przekonany, że nie zrobił nic specjalnego? Jak najbardziej. Czy wręcz przeciwnie, myślał, że zrobił mu tym jedynie więcej krzywdy? Oczywiście, że tak. Jednak nawet z tą myślą nie potrafił przekonać samego siebie, że przy danej okazji, postąpiłby inaczej. Może trzymałby skuteczniej język za zębami, lecz dalej otworzyłby przed nim drzwi. Wpuścił do środka i ustąpił łóżka, samemu będąc gotowym spać na panelach, byleby być obok
    — Zrobiłbyś dla mnie to samo — przyznał w końcu, trzymając negujące słowa głęboko w sobie; szczelnie zamknięte na kilka spustów, aby nie zyskały okazji na wybrzmienie w spokojnym mieszkaniu, a tym samym pozbywając się rozczulającego ciepła, jakie rozlewało się po jego ciele przy ponownym odczuciu wtulającego się w niego Yosoo. Połączonego ze znajomymi, równie ściskającymi za serce, pojedynczymi kosmykami go łaskoczących, które delikatnie przeczesał swoimi palcami, aby cichymi słowami, zapewnić nie tylko przyjaciela, ale i samego siebie w niesłuszności obaw — I będzie okej. Musi być, Soo.
    ___

    A jednak to strach przede wszystkim wydłużał mu drogę po schodach. Decyzja, której, kolejnej z rzędu, się nie stawiał, ani nie zamierzał kwestionować, bo odwlekała ryzyko, jakie mogło ich spotkać. Zamiast tego korzystając z dodatkowych chwil spędzonych w jego mieszkaniu, samemu zajmując niespiesznie sięgając po kluczyki samochodu i odpowiednią do pogody kurtkę. Ukrywając nerwowe podgryzanie polika tym, że zastanawiał się, co powinien wybrać w barze, tak naprawdę nie mając ochoty na nic, będąc przekonanym, że z trudem przejdzie mu przez gardło.
    Nie oponował, kiedy zamiast pojechać windą, zaczęli wspinać się po klatce schodowej. Siedział równie cicho, kiedy zatrzymali się na którymś z pięter, opierając się bokiem o barierkę, kiedy obite kolano postanawiało przypominać o sobie przy kolejnym to, stawianym kroku, a żart, wymieszany ze szczerą propozycją, zaniesienia chłopaka kilka pięter wyżej spotkał się z ciszą.
    Nie mógł po sobie pokazać, że jakakolwiek obawa się w nim kotłowała. Był tutaj w końcu jako wsparcie i ktoś, kto miał ułatwić Yosoo nie tyle sam proces wyniesienia rzeczy, jak podczas potencjalnego spotkania z ojcem. Zbierał się więc na drobne uśmiechy i przelotne, próbujące być pokrzepiającymi, muśnięcia dłoni, byleby dodać mu choćby odrobinę pewności
    — Weźmiemy tyle, ile możemy — stwierdził, na dany moment nie myśląc nawet o tym, gdzie wszystko pomieszczą, w danej chwili będąc w stanie zgodzić się na to, aby wszystko stało porozrzucane w jego mieszkaniu.
    Nie wiedział, czy poradziłby sobie w podobnej sytuacji - nagle zrezygnować z odnalezionego porządku, własnych półek i szaf, w których wszystko stało tak, jak powinno. Nie wiedział, czy umiałby zdecydować, na czym zależało mu najbardziej w tak podprogowej sytuacji, jak ta. Wiedział tyle, że na pewno nie radziłby sobie tak, jak Yosoo teraz. Nawet jeśli były to jedynie pozory, które sam tworzył w swojej głowie.
    — W tym gitarę — zapewnił więc, ze swobodą przywdziewając kolejny uśmiech, mimo ostatnich schodów, jakie dzieliły ich od dostania się na odpowiednie piętro — Ale tylko, jeśli mi coś zagrasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postawiony warunek nie był czymś poważnym; czymś, czego zamierzał nieugięcie się trzymać. Był jednak czymś bezczelnie samolubnym. Chęcią usłyszenia gry przyjaciela - zobaczenia go robiącego tego, co szczerze i bezwstydnie uwielbiał. Widział go w końcu na koncertach, miał okazję słyszeć grę w jego mieszkaniu, jednak tym razem… towarzyszyło temu coś innego. Dodatkowa, urzekająca otoczka, której nie potrafił teraz się wyzbyć.
      Wypuszczone z płuc powietrze, kiedy znaleźli się przed znajomymi drzwiami, zamaskowane sztuczną próbą uspokojenia oddechu po nieplanowanym wysiłku, zostało wyduszone przez kolejną próbę unormowania, zwijającego jego żołądek w supeł, niepokoju. Przez moment podziałało. Przez moment uwierzył, że wszystko pójdzie dobrze, kiedy nie słyszał nic zza drzwi, a Yosoo wsuwał kluczyk do zamka. I przez moment miał nadzieję, że jego nerwowe słowa były jedynie żartem
      — Co? — tępe pytanie wyślizgnęło się spomiędzy jego ust, kiedy równie idiotycznie podjął się próby przekręcenia klucza, nieruszającego się ze swojego miejsca. Wymienił zamki. Minęło ledwo parę dni, a Jongho zdążył całkowicie odciąć własnego syna od dostępu do czegoś tak zasadniczego, jak jego własne mieszkanie. A Yechan, nagle zalany falą bezsilności, dał radę zadać kolejne, małobłyskotliwe pytanie, na które możliwe, że nie chciał nawet znać odpowiedzi — I co teraz?

      Yechan

      Usuń
  10. Bezsilność, która zdążyła wprosić się do jego serca, jedynie nabrała na sile, kiedy spotkał się z pytającym spojrzeniem Soo. Bo nie miał dla niego odpowiedzi, ani potencjalnego rozwiązania. Dzwonienie po ślusarza było bez sensu - mieszkanie przecież nie należało do Yosoo, spotkaliby się jedynie z podejrzliwym spojrzeniem. Czy gorzej, kontaktem ze służbami lub starszym Jeongiem, co wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem.
    Przez nieplanowane popadnięcie w narastające obawy, jak i pytania, na które nie mógł odszukać odpowiedzi, nie zdążył zareagować; nawet zarejestrować, nagłego ruchu obok siebie, któremu wtórował pusty huk po zetknięciu się ciała przyjaciela z drzwiami. O te kilka chwil za późno wyciągnął ręce w jego kierunku, bezcelowo teraz wiszące kilka centymetrów od niego wraz ze zmartwieniem wymalowanym na jego twarzy
    — Aha, czyli to moja wina? — to jest, dopóki w jego kierunku nie padły bezpodstawne oskarżenia, wstępnie wzięte zdecydowanie zbyt na poważnie. Potrzebował kolejnych, kilku sekund, aby wyłapać brak zadziorności w głosie Yosoo, co pozwoliło mu na ostrożne oparcie dłoni o ramię, chwilę wcześniej ścierające się z, najwidoczniej porządnymi, drzwiami mieszkania — Nie dałeś mi nawet czasu na reakcję, Soo — bąknął, delikatnie przejeżdżając dłonią po okrytej ręce, jakby chciał tym załagodzić lekkie obicie.
    Wszystko się działo, przez co i on sam tak reagował, z nieznacznym opóźnieniem. Ruchy przyjaciela, których mógł nie przewidzieć, i przez które pozwolił mu na bezmyślne wrzucenie się na drzwi. Obecność sąsiadki, wobec której o kilka chwil za późno wykrzywił usta w, zapewniającym ją w słowach przyjaciela, uśmiechu, w które sam kompletnie nie wierzył.
    Nic nie było w porządku.
    To szybkie, mające na celu zgarnięcie paru rzeczy, wyjście, przypomniało mu o tym, jak wszystko tak naprawdę sypało się Yosoo na głowę. Przywołało nieprzyjemną scenę z restauracji, odbijającą się w nagle wyraźniejszym bólu u dłoni. Malowało przed oczami wymęczoną twarz chłopaka, którą ujrzał w drzwiach swojego apartamentu. I starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że sam brał w tym udział. Że sam nie znajdował się w lepszej pozycji. Ale to on wygarnął niepotrzebnie własne myśli Avie, tuż przed rodzicami Soo. To on do niego zadzwonił, dodając pędu całej katastrofie. To on musiał zjawić się następnego dnia na uczelni, a jeszcze kolejnego w pracy, z łatką do niego przyklejoną, choć nie był o niej jeszcze świadom. Wszystko to miało być problemami następnego dnia; nie znaczyły nic, kiedy jedyne, na czym się skupiał, to dodanie choćby zalążka otuchy Yosoo, który szukał schronienia u niego. Nie innego znajomego, nie w innym miejscu, nawet jak zoo, do którego poszedł dopiero później. Przyszedł najpierw do niego, otwierając się jak nigdy i na stałe oplatając się wokół serca Powella, całkowicie mu oddanego. Nawet w chwilach, kiedy strach próbował oddać władzę zdrowemu rozsądkowi; utraconemu kilka tygodni temu, a miejscami tak utęsknionego.
    Drgnięcie skutecznie ukrywało odruch nagłego odsunięcia się, kiedy przestrzeń między nimi znacząco zmalała, tym razem nie tyle pchaną bezwolnymi, wybudzonymi dzień wcześniej obawami, ile dalszym spojrzeniem sąsiadki chłopaka. Nie obchodziła go, przynajmniej nie na razie; nie przejmowałby się nią kompletnie, gdyby nie nagła obawa, że zostali przyłapani. Na czym? Nie wiedział, skoro i tak już wszystko zdążyło wyjść na wierzch. Co lepsze, prawdę mówiąc nic się nie działo. Nic, co mogłoby wzbudzić jakiekolwiek podejrzenia u kogokolwiek, kto by ich teraz widział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Telefon? Po co Ci? — to był kolejny ze zwyczajów, naturalnie z niego wypływających, a jednak tak irytujących. Setki głupich pytań, na które znał odpowiedź, więc i tak reagował, tak jak przy sięgnięciu do kieszeni spodni po wspomniane urządzenie, oplatając na razie jedynie wokół niego swojego palce.
      Zazwyczaj zrobiłby to bez pomyślunku, automatycznie wcisnąłby komórkę do ręki przyjaciela i zostawiłby z dala od siebie myśl, po co mu była potrzebna. Może trochę by się tym zamartwiał, lecz nie na tyle, aby jakkolwiek oponować jego prośbie. Teraz jednak zbyt wiele się z nią łączyło, aby nie zrodziła w nim odrobiny zwątpienia. Desperacja w głosie, nieustannie będąca czymś rzadszym, aniżeli częstszym, wymieszana z determinacją, której akurat mógł się spodziewać, mimowolnie zmuszały go do kwestionowania decyzji, jaką chłopak zamierzał podjąć. Chociaż nawet gdyby chciał, nie mógł się wykłócać. Zbyt łatwo mu ulegał; szczególnie w chwilach, jak te, i kiedy sam nie miał nic do zaoferowania, oprócz zachowawczego wyciągnięcia telefonu w jego kierunku
      — Co ty kombinujesz, Soo…

      Chan

      Usuń
  11. Nie zamierzał denerwować Yosoo jeszcze bardziej. To było ostatnie, czego chciał podczas stania pod drzwiami zamkniętego mieszkania, lecz wychodziło mu to aż za dobrze. Wystarczyła sklejka nieprzemyślanych słów, które automatycznie spływały z jego języka, połączone z miejscami neurotycznymi ruchami, tak łatwo zdradzającymi bezsilność, jaka u niego zagościła. Bo nie nazwałby nawet tego stresem; jeszcze nie teraz, kiedy był pewien, że sytuacja okazała się tą bez wyjścia.
    To prośba Yosoo dała radę pobudzić w nim porcję nerwów. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, jak niewielkie były szanse na to, że niosła ze sobą coś banalnego. Niegroźnego. Większość z jego pomysłów obejmowała właśnie te ryzykowne ramy, które potrafiły doprowadzać Yechana do szału, nie ze złości i irytacji, a właśnie strachu i nagłego, kompletnego braku kontroli. Nie zawsze mógł go namówić, aby zrezygnować; zapewne udawało mu się to rzadziej niż częściej, a zarazem równie nieczęsto potrafił się wycofać. Zostawić go z tym samego, czy obserwować po prostu z boku, mimo palących go od środka obaw.
    Na początku szło mu lepiej - potrafił jasno przyznać, że uważał coś za nieodpowiednie i nieodpowiedzialnie, po czym zostawić Yosoo samego sobie i po prostu być w gotowości do interwencji, jeśli sytuacja by tego potrzebowała. Lecz z każdym dniem szło mu to coraz gorzej; coraz ciężej było mu znaleźć w sobie obojętność, z jaką mógłby stać obok i obserwować to, co się dzieje. Z każdym dniem czuł, że zależy mu coraz bardziej.
    I może dlatego każde słowo trafiało głębiej.
    Znał go, znał taktyki, jakie obejmował, wiedział, w jakiej znajduje się sytuacji, i zdawał sobie sprawę, jak strasznie mu teraz nie pomagał. Niewiele to jednak znaczyło, kiedy docierała do niego prawda
    — Wiem, pamiętam — nigdy nie zapomniał. I nigdy nie zapomni. Jak mógłby, kiedy to właśnie przez niego, przez ten przeklęty telefon i upartą próbę kontaktu, znaleźli się właśnie tutaj.
    Palce samoistnie dodatkowo rozluźniły się na komórce, bez oporu przekazując ją w ręce przyjaciela, którego kątem oka przez nieskupione, wlepione w nieistniejący punkt, spojrzenie. Został niedaleko drzwi, z rękoma skrzyżowani na klatce piersiowej i nieprzerwanym podrażnianiem środka polika, w złudnej nadziei uspokojenia samego siebie. W próbie wyzbycia się dodatkowych nerwów, jakich sam sobie dorobił, przez to samo, co zwykle. Niepotrafienie siedzieć cicho - zdecydować, co powinien mówić, a kiedy postawić na milczenie. To nie był czas, by mógł pozwolić pochłonąć się ponownym wyrzutom, nieustannie do niego wracającymi, nawet kiedy te zżerały go od środka po czymś tak błahym, jak kąśliwie wypowiedziane słowa oraz wymowna cisza na pytanie, na które może tak naprawdę nawet nie chciał znać odpowiedzi.
    To wszystko jednak traciło na swej logice, kiedy było mu zwyczajnie przykro. Kiedy słowa Yosoo robiły dokładnie to, co zamierzały; trafiały w czułe punkty i sprawiały ból, który później uporczywie mu doskwierał, mimo świadomości i prób przekonania samego siebie, że nie szła za nimi wyłącznie szczerość.
    Tkwił przy drzwiach, oparty z lekka nieobecnym wzrokiem, bokiem o ścianę i bezsensownie pogrążony w walce z własnymi reakcjami, umiejętnie duszonymi w środku, dopóki nie dotarł do niego głos przyjaciela. Przeprosiny, których się nie spodziewał, ani nie oczekiwał. Na które nie zasługiwał
    — W porządku — nie chciał, żeby go przepraszał, skoro miał racje, lecz zacisnął na języku zęby, nim podobne słowa dały radę wydostać się na zewnątrz. Zamiast tego podszedł do chłopaka, zajmując miejsce tuż obok niego i pozwalając sobie na rzucenie w jego kierunku wzrokiem — W takiej chwili o to nietrudno — przyznał, obierając inną technikę. Neutralną. Bezpieczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam się nie spodziewał, że ojciec Soo posunie się aż tak daleko. Zakładał wiele, znał go od tej najgorszej strony, przede wszystkim z historii, jednak nie domyślał się, że ten byłby w stanie zrobić tak drastyczny krok
      — Pewnie tak — przyznał, z wyciszonym, skrywającym niemoc, westchnięciem. Bo tak w końcu było - nie mógł nic zrobić, oprócz siedzieć obok. Bezczynnie. Z palcami ostrożnie i dyskretnie, poza zasięgiem niechcianych oczu, sunącymi po jednej z dłoni Yosoo w marnej próbie dodania mu ukojenia — I pewnie liczył, że się poddasz — oprócz tego, że miała to być kara - bezpośrednia i wyjątkowo brutalna - nie widział innego wyjścia, oprócz tej cichej żądzy, że syn wróci z podkulonym ogonem do domu — Ale weźmiemy, co trzeba, gitarę, i będzie okej, Soo — musiało być.

      dzban

      Usuń
  12. Mimo spokoju i rzadkim unoszeniem się, Yechan zazwyczaj nie nazwałby się osobą cierpliwą. Drobne błędy grupy, do której akurat został przydzielony do projektu, potrafiły go drażnić, niezależnie od swojej wielkości i wywoływały chęć zrobienia wszystkiego samodzielnie. Złe zamówienie wypijał czy też zjadał bez narzekania, jednak z całkowitym brakiem apetytu i trudnościami z przełknięciem zaciągniętego łyka. Nie potrafił pojąć, czemu rzeczy, dla niego tak prostolinijne, dla kogoś mogły być czymś niezrozumiałym, lecz brnął na pierwszym roku przez udzielane korepetycje, kiedy jeszcze nie był pewny swojej dotychczasowej pracy, tłumacząc po raz enty wybrane pojęcie matematyczne i potrzebny przy nim proces myślowy.
    Yechan nie powiedziałby, że jest cierpliwy.
    Chyba że chodziło o Yosoo.
    Przy nim popadał niemalże w skrajności - odczuwał, jak coś próbuje wyrwać się ze środka, jak nieuwaga i nieświadomość wręcz malowała się na twarzy przyjaciela, a zarazem posiadał niezmierzone pokłady spokoju, kiedy ten próbował zajść mu za skórę, czy raczył kolejnym, trafiającym głęboko i dosadnie słowem. Nie ignorował ich, zostawiały po sobie ślad w pamięci, lecz zwyczajnie… nie potrafił zareagować. Nawet w emocjach, kiedy nie dał rady ugryźć się w język, a pojedynczy wyrzut z niego spłynął, był gotów za niego przepraszać, ile tylko mógł. Co najczęściej jedynie pogarszało sytuację.
    Dlatego nie umiał wstępnie odpowiedzieć na nagłe rozważania chłopaka, sunąc jedynie bezcelu palcami do jego dłoni, tak długo, jak mógł. Zebrał się pierw na łagodne wzruszenie wolnym ramieniem, kiedy żadne spójne słowo nie chciało zaistnieć w jego głowie; czy przynajmniej takie, które nie ryzykowało rozjuszeniem.
    Milczał dalej, kiedy poczuł jak znajoma, ta jedyna właściwa, dłoń obejmuje jego własną, pozwalając wynaleźć dla siebie otwarcie miejsce. Nieprzerwanie wpatrywał się w Yosoo, nawet kiedy palce odruchowo drgnęły, jakby niepewne nagłego wystawienia na wierzch, a zarazem tym przejęte. Nie było to w końcu nic wielkiego; mogło tak naprawdę znaczyć tyle, co nic, na tle pozostałych gestów, jakimi mogliby się obdarzyć, a jednak gardło blondyna nienaturalnie, na ulotny moment, ścisnęło się.
    Nie musieli nic udawać, wiedział o tym. Tak samo o tym, że ukrywanie się było bezsensowne, nawet bez świadomości, jak wiele z bezwarunkowych odruchów i tak go zdradzało. A jednak ten drobny, zapewne niewiele znaczący gest oplatał ciasno jego serce, uświadamiając go w fakcie, że Yosoo chciał, a może przynajmniej nie widział problemu, z tym, aby publicznie być blisko. Przez błahe trzymanie się za ręce, czy swobodne oparcie głowy o ramię, które odruchowo z lekka się osuwało, aby dodać mu więcej wygody. Yosoo nie widział problemu, aby otwarcie wyrazić to, co znikomo trzymało Yechana w ryzach.
    Z większym spokojem pozwolił sobie na krótki, przyciszone parsknięcie śmiechem, kiedy usłyszał kierunek, w jakim zmierzała wypowiedzieć chłopaka. A zaraz musiał wstrzymać kolejny, ten z serii zgorzkniałych, kiedy w jego głowie mignęły słowa z rozmowy sprzed paru tygodni, jak nie ponad miesiąca.
    Sam był świadom, że Yosoo wolałby, aby się wściekał; wyżył bez pomyślunku o innych, wyrzucając z siebie wszystko, a zarazem dając porcję argumentów, które mogłyby zostać wykorzystane przeciwko niemu. Rozjaśniające to, co działo się w wyciszanych czeluściach jego głowy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Widziałeś mnie kiedyś wściekłego? Tak naprawdę wkurwionego, Soo? — zapytał, acz nie oczekiwał dokładnej odpowiedzi. O ile jakiejkolwiek, skoro sam ją znał. Nie. Yechan starał się trzymać emocje na wodzy; dawał po sobie znać, że był zirytowany. Na coś. Nigdy nie pozwolił sobie na uniesienie się na kogoś, a tym bardziej na Yosoo. Był zły, nieraz, to prawda. Lecz nie wściekły.
      — Zresztą, gdybym chciał, to już dawno bym Ci przywalił — kłamał jak z nut, z wlepionym w przyjaciela spojrzeniem i błądzącym po twarzy, szczerym uśmiechem. Nieważne było, jak bardzo pragnąłby wygarnąć coś Yosoo, zrobić tak niewiele, jak szarpnąć czy potrząsnąć nim w chwili bezsilności, nigdy nie byłby w stanie się do tego posunąć. Może ze względu na czystą niechęć, może przez strach, do czego by tym doprowadził, a czego tak przeraźliwie nie chciał — Więc jeśli to, że nie chcę, jest nienormalne, to jestem nienormalny, Soo. Przez Ciebie.

      Chan

      Usuń
  13. Sam żył w przekonaniu, że to, że czegoś nie widział, nie oznaczało z góry, że było nieistniejące. Podchodził do tego logicznie, trzymając się z daleka od przesadyzmu i niepotrzebnego wyolbrzymiania, byleby podkreślić swoje zdanie
    — Jestem dla Ciebie jak potwór z Loch Ness? Albo Yeti? — gdyby komiczne i niespodziewane porównanie Yosoo nie wywołało u niego rozbawienia, tak szczery niosący się po klatce śmiech samoistnie do tego doprowadził. Pozwolił łagodnemu uśmiechowi na nieznacznie poszerzenie się, podczas gdy czujne spojrzenie nie dawało rady skupić się na czymś innym, niż siedzącym obok chłopaku. Na lekkim przymrużeniu oczu, jakie towarzyszyło nagłej radości, biorącej go z, przyjemnego, zaskoczenia.
    Dopiero teraz, z zawstydzającym opóźnieniem, zwrócił uwagę na to, jak dawno nie słyszał tego dźwięku. Nieskazitelnego, niezakrapianego fałszywością lub wymuszeniem, bo tego wymagała sytuacja, w jakiej się znajdowali. I dopiero teraz docierało do niego, jak bardzo zależało mu na tym, aby widzieć go w takim stanie. Niewinnie rozpromienionym, mającym możliwość na nieprzejmowanie się tym, co deptało mu po piętach i doprowadzało do stopniowego zatracenia, choćby pozoru, stabilności życia
    — Uznałbym, że Ci odbija tylko przez to, że mnie teraz przepraszasz, Soo — wytknął z namacalną łagodnością w tonie, ciekawsko podążając za wędrującym wzrokiem przyjaciela. To była kolejna z rzeczy, o jakiej przypominał sobie na każdym kroku. Enigmatyczność Yosoo, i brak szansy na przewidzenie tego, co zrobi. Znał to od zawsze, od pierwszych dni ich znajomości i ‘wspólnie’ podjętej decyzji, która prędko przeistoczyła się w coś kompletnie innego.
    Zazwyczaj go to stresowało; wzbudzało nieprzyjemny skręt żołądka i nerwowe drażnienie skórek, kiedy nagłe zmiany nie pozwalały mu na zapanowanie nad sytuacją. Doprowadzało do białej gorączki przy poczuciu bezsilności oraz bezużyteczności, bo tracił zrozumienie sytuacji, a przede wszystkim szansę na zrozumienie tego, co działo się w głowie przyjaciela. Z natury był to obcy mu teren, kiedy z aktorską wprawą chłopak potrafił manewrować obrazem, jaki prezentował, lecz z czasem uczył się, jak go przejrzeć. Mimo to nigdy nie mógł pozwolić sobie na pełne zaufanie, że wie wszystko; że wszystko zrozumie i nic nie umknie jego uwadze, ani nie weźmie z zaskoczenia.
    Ostatnimi czasy łapał się jednak, że nabierało to urzekającej formy. Odwracało uwagę od panicznej próby zrozumienia wszystkiego i wyprzedzania o krok, byleby szło po jego myśli; byleby znał każde, możliwe rozwiązanie i mógł odpowiednio zareagować. Pozwalało poznać kolejne strony Yosoo, wcześniej skrywane i blokowane przez stawiany przez Powella osobisty opór. Kojarzył ściśnięcie żołądka z wtórującym mu, przyjemnym mrowieniem, zamiast trudnością złapania pełnego oddechu, maskowanego kamiennym spokojem
    — Tak? — dokładnie tak, jak teraz, kiedy słowa chłopaka roznosiły po jego ciele nie do końca zrozumiałe, a jednak zajmujące dreszcze, podjudzane zmniejszanym stopniowo dystansem. Każde kolejne, retorycznie postawione pytanie wywoływało z jego strony jedynie delikatny, zaciekawiony pomruk w odpowiedzi, nim to delikatne, ledwie namacalne, muśnięcie warg automatycznie nie przymknęło jego oczu.
    I jeśli nie przez nie poczuł mozolnie wkradające się na twarz ciepło, to słodkie, dotkliwe zdrobnienie go w nim upewniło. Jakiekolwiek próby zamaskowania przyjemności, jaką mu sprawiało, kompletnie traciły na sile, jak delikatnie rozlany na policzkach róż, wraz z niemożliwym do zduszenia, słabym wygięciem kącików ku górze, kompletnie go zdradzały.
    Sam dostrzegał absurd swojego zachowania; porównanie, jak czuły był na drobne, acz wymowne gesty, w porównaniu do tych, do których sam się posuwał bez grama speszenia wymalowanego na twarzy lub swoich ruchach. Te mniejsze, niosące za sobą szczerość potrafiły wprowadzić go w chwilowe zakłopotanie i przyspieszyć bicie serca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chyba… — zaczął w końcu, równie przyciszonym tonem i nie odwracając w międzyczasie ani razu wzroku od zbliżonego do niego Yosoo. Siedzącego tak blisko, mimo miejsca, w jakim się znajdowali i tego, co na ten krótki, ulotny, ale doszczętnie przez nich wykorzystywany, moment zostawili za sobą. Nie ukrywał się z obejmującym twarz przyjaciela wzrokiem, ani niespiesznym przysunięciu się jeszcze bliżej, zatrzymując się jedynie raz w trakcie krótkiej drogi. Z lekkim zawahaniem się i niepewnością, zaraz znikającą, kiedy mógł dostrzec marny, acz nabierający na sile, blask w oku Yosoo, będącym tym, czego potrzebował do krótkiego, łagodnego muśnięcia jego ust swoimi własnymi — Chyba masz rację, skarbie.

      channie

      Usuń
  14. Powinien był spodziewać się tego, że wejście do zamkniętego mieszkania nie odbędzie się w sposób spokojny. Czy tym bardziej legalny. Powinien, a jednak jakaś jego część zakładała, że cudem dostaną się do środka bez komplikacji, potrzeby nagłego pośpiechu i dodatkowego unikania możliwych, ciekawskich spojrzeń, kiedy trzęsienie dłoni ukrywała jedynie kolejna tura rzeczy, jakie zamierzali zawieźć do mieszkania Powella.
    Miał wrażenie, jakby dzwoniło mu w uszach przez całe dwie godziny - od momentu dojrzenia, jak drzwi otwierają się pod wpływem wprawionych dłoni, a do blondyna dotarło, że właśnie się gdzieś włamywali. Znowu. Przez wynoszenie wszystkiego, aż po drogę samochodem, kiedy starał się uspokoić walące w jego piersi serce oraz palce nieustannie stukające w kierownicę, dopóki nie wjechali na wyznaczone mu miejsce na parkingu.
    Uśmiech Yosoo, który dał radę dojrzeć wraz z wejściem do mieszkania, niczym wszystko, co miało związek z chłopakiem, umiejętnie wzbudzał w nim kontrastujące ze sobą emocję. Radość, że mógł go właśnie tam zauważyć. Mógł zauważyć, jak do jego oczu i całej twarzy powraca życie, ostatnio boleśnie przygaszone lawiną problemów, które sam na niego sprowadził, a na pewno znacząco w tym pomógł. Mógł zauważyć coś tak prostego, a jednak miejscami kluczowego dla osoby Soo, dopełniającego obraz, który kiedyś widywał na co dzień, niemalże non-stop.
    A zarazem ten cień irytacji, że znowu dał się wciągnąć w coś nielegalnego; doprowadzającego go do żałośnie rozdygotanego stanu, kiedy witała w nim sama myśl, że miał wziąć udział w kolejnym wykroczeniu, zostawiającym skazę na jego nieskazitelnym koncie. A przynajmniej to sobie wmawiał, choć sam dorobił się na nim kilku plam, w liceum, kiedy wszystko wydawało się bardziej bezkarne. Nigdy jednak nie na skalę czegoś, co mogłoby wprowadzić go bezpośrednio za kratki.
    Górowało w nim jednak szczęście. Ta cicha, niewinna radość, kiedy po wniesieniu ostatniej serii rzeczy do mieszkania, wraz z westchnieniem skrywającym ulgę, mógł dojrzeć usadzonego na podłodze Yosoo, pochłoniętego trzymaną w rękach gitarą, która uzupełniała obraz jeszcze bardziej. Nieodłączna część, której sam jeszcze kilka godzin temu nie był świadom. Bo i może nie widywał go regularnie z nią na kolanach, może przed oczami miał mocniej wyrytą scenę z Yosoo na samym przodzie, oddającym się undergroundowej muzyce. Niezrozumiałej i obcej Powellowi, a jednak równie urzekającej co główny powód, dla którego w ogóle ją poznał.
    Lecz gitara wydawała się tym brakującym puzzlem, którego nie wiedział, że zgubił. Przypominała o spokojniejszych dniach czy wieczorach spędzanych u przyjaciela w mieszkaniu, kiedy blondyn był bliski odpłynięcia na kanapie, czy skanujący wzrokiem linijki notatek, w próbie nauki na kolejne kolokwium. Kiedy wzrok ciekawsko uciekał mu w jej kierunku, nieraz zastanawiając się nad uczuciem strun pod opuszkami, czy ich wibracją roznoszącą się po pudle rezonansowym. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bardzo była obecna i w jego życiu.
    Teraz stając się jego stałą częścią, jak utkwił w salonie z kolejnym oddechem ulgi i wzrokiem wlepionym w Yosoo, w cały, prosty, ale urzekający moment, malujący się przed jego oczami. Tym samym z opóźnieniem rejestrując, że płynące z ust przyjaciela słowa były skierowane w jego stronę
    — Daj spokój, Soo — przywdział delikatny uśmiech, kręcąc przy tym lekko głową, w pełni będąc przekonanym, że słowa chłopaka były wyolbrzymione. Robił to, co każdy, dobry przyjaciel zrobiłby na jego miejscu — Zrobiłbyś dla mnie to samo — powtórzył jeszcze słowa z rana, po raz kolejny z kompletną wiarą w to, co mówił — Nie musisz mi za to dziękować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oczekiwał od niego wdzięczności, ani poczucia, że musiał się odwdzięczyć. Yechan łapał się na tym, że nie zależało mu na niczym bardziej, niż na tym, aby Yosoo był po prostu… szczęśliwy. Żeby czuł się bezpiecznie i wiedział, że ma w nim oparcie. Nie oczekiwał niczego w zamian, skoro już mu oddawał własną radością. Tak, jak w momencie przechwycenia z zamkniętego mieszkania gitary.
      Jego wzrok po raz kolejny padł na instrument, tym samym wstrzymując typowe, cisnące się na usta słowa. Nie musisz nic dla mnie robić. Taka była w końcu prawda, lecz nie powstrzymała go przed zajęciem miejsca obok chłopaka, mimo szczerej, zepchniętej na samo dno siebie, niechęci do siedzenia na podłodze. Ani przed ostrożnym, niemalże niewyczuwalnym, muśnięciem palcami gitary przed podniesieniem wzroku na Yosoo, z niewielkim, wręcz zafascynowanym, błyskiem w oku
      — W takim razie zagraj coś dla mnie, Soo.

      Yechan

      Usuń
  15. Cierpliwie, acz z widocznie malującą się za oczami ekscytacją, czekał na Yosoo. Na jego reakcję, jakąkolwiek odpowiedź, czy nawet bezpośrednie rozpoczęcie grania, które tak bardzo chciał usłyszeć. Tutaj, w bezpiecznych ścianach jego mieszkania, które należało tylko do nich. Nikt nie miał wglądu do tego, co działo się w środku; nikt nie wypluwał z nienawiścią niemiłych słów, które, mimo próby ich zignorowania, rozcinały głęboko skórę i zostawiały po sobie ślady. Niezależnie od tego, czy oboje próbowali udawać, że było inaczej.
    Tu, zaraz przy kanapie, byli tylko oni. Cisza, ich dwójka i gitara, która w swej prostocie niosła więcej, niż mogło się wydawać. Przypominała kolejny próg, który mieli wspólnie przejść, pozbywając się tym samym kolejnych zahamowań. Podkreślonych nagłym wyznaniem Yosoo, które wywołało na twarzy blondyna bezwiedny, mały uśmiech. Z fascynacji, bo nigdy nie widział go w takim stanie, kiedy chodziło o muzykę. Przez urzeknięcie, jakie przyjaciel potrafił w nim wzbudzić czymś tak typowym, jak chwila niepewności. Jak bezwstydna szczerość, zazwyczaj zakrywana grubą warstwą przesadzonej pewności siebie.
    Nie potrafił postawić siebie na jego miejscu; nie miał talentu muzycznego, czy w szerszym tego pojęciu, artystycznego - nigdy nawet nie przykładał do tego ręki, oprócz dziecinnych rysunków. Jedyna trema, jaką znał to ta przed zawodami; coś, co brało pod uwagę tylko jego. Coś, co nie było nacechowane emocjami, a przynajmniej nie w taki sam sposób, co muzyka.
    Wiedział więc lepiej, niż podjąć próbę mądrzenia się, czy zapewnienia Yosoo w tym, że przecież nic się nie działo; że występował nieraz na scenie przed setką ludzi, ogromem ważniejszych osób. Siedział cicho, ze spokojnie wyczekującym spojrzeniem i oparciem się bokiem o kanapę, by choćby najmniejszy szczegół nie miał szansy na umknięcie. Drobny, obecny na jego ustach uśmiech zyskał nieznacznie na rozmiarze, kiedy usłyszał zgodę ze strony chłopaka. A wraz z nią przyszła niespodziewana fala podekscytowania, kolejne mrowienie w żołądku i radość w tej najbanalniejszej, jawnej, formie.
    Z uwagą obserwował pierw szarpiące za struny palce, jak i te sprawnie poruszające się po gryfie. Wsłuchiwał się w czyste dźwięki, mimo braku słów, mówiące tak dużo, uciekając sporadycznie wzrokiem do twarzy Yosoo. Przypatrywał się pełnemu oddaniu, jakie na niej widniało i jaki podziw w nim wzbudzało, tak samo, jak miał okazję widywać go w trakcie koncertów. Nie zwrócił nawet uwagi, kiedy z rozmarzeniem oparł głowę o stojącą za nim kanapę, a pustka mieszkania przestała istnieć wraz z wypełniającymi je brzmieniami.
    Nie wiedział, co Yosoo grał; nie miał nawet pewności, czy było to coś, co znał, a może coś, co było autorskim tworem przyjaciela. Ale podobało mu się - utwierdziało w przekonaniu, że oddałby wszystko, aby spędzać tak swój czas. Wspólnie, przy czymś, co Soo lubił robić. Coś, co go relaksowało i zmazywało zostawioną ostatnio przez życie skazę.
    Nie wiedział też ile grał. Może kilkanaście sekund, a może kilka dobrych, wydłużanych minut; gdyby ktoś go o to spytał, nie znalazłby odpowiedzi, skoro miał wrażenie, jakby czas stanął dla niego w miejscu. I że grał za krótko. Chciał słyszeć więcej, nieprzerwanie oddać się prostej chwili, która sprawiała, że stres związany z włamaniem się do mieszkania nagle nabierał całkowicie sensu.
    Nagły brak melodyjnych brzdęków wyrwał go z lekkiego, acz błogiego stanu otępienia. Tak, jak wyciągnięta w jego kierunku gitara, nagle wywołująca dozę zdziwienia i… speszenia. Automatycznego pokręcenia głową, zresztą zgodnie z prawdą. Nie trzymał gitary w rękach; nie trzymał żadnego instrumentu w rękach, a na pewno nie od czasu, kiedy był dzieckiem. Nawet wtedy jedyne, co miało okazję znaleźć się pod jego palcami, to fortepian w domu dziadków, na którym bez ładu odgrywał jedną z wielu banalnych, dziecięcych rymowanek, wypełnionych setkami pomylonych klawiszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Soo… — to nie jest dobry pomysł. To pierwsze, co cisnęło mu się na usta. Pospieszna odmowa, która mogłaby uchronić go przed ośmieszeniem się, czy pokaleczeniem ich uszu. Odmowa, która ukróciłaby tę chwilę zdecydowanie za szybko, a chciał czegoś zupełnie odwrotnego.
      — Okej — sięgnął niepewnie po wysunięty w jego stronę instrument, kopiując jej ułożenie na kolanach dokładnie na takie, jakie mógł dojrzeć u chłopaka. Po to, żeby od razu się przekonać, że nie wiedział, co ma zrobić dalej, a tym, co zdradziło go najbardziej, było zaniepokojone spojrzenie wlepione w Yosoo, któremu zaraz wtórowało niemrawe wyznanie prawdy — Nigdy na niczym nie grałem.

      Yechan

      Usuń
  16. Mimo uśmiechu, jaki zawitał na jego twarzy po lekkim pocieszeniu Yosoo, czy przede wszystkim tych tak kluczowych słów, że znowu w coś mogli wejść wspólnie, nie potrafił poczuć pełnej ulgi. Trudno było mu określić dokładny powód; był w stanie znaleźć go niemal wszędzie.
    W intymności chwili, której nie chciał kończyć. W obcym sprzęcie w jego rękach i obawach, że coś popsuje. W potrzebie wypadnięcia jak najlepiej, chociaż jedyne oczy, jakie na nim spoczywały to te, które go nie oceniały. Wręcz te, które oczekiwały od niego ludzkości; popełnionego błędu i ujawnienia się z nieporadnością, którą zazwyczaj starał się trzymać od siebie z daleka.
    Tę ostatnią wyrażał aż zbyt otwarcie, nie odrywając nagle spłoszonego spojrzenia od Yosoo, kiedy ten podniósł się z miejsca obok, a w blondynie zawitało poczucie, że może już zdążył zrobić coś źle. Tylko po to, aby zacisnąć ze wstydem zęby na wnętrzu policzka, kiedy podniesienie równało się jedynie ze zmianą pozycji; na swój sposób jeszcze bliższą i powodującą u Powella bezwiedne wzięcie głębszego, uspokajającego oddechu. Może i nieskutecznie.
    Bywali ze sobą bliżej; nieraz miał okazję czuć dłonie Yosoo na sobie, czy okrywać je własnymi. Tak naprawdę nie odczuwał niczego nowego, jednak połączenie delikatnego dotyku wraz z niespotykanym, miękkim głosem sprawiało, że opierał palce tam, gdzie miał. Nie mógł powiedzieć, że ze spokojem czy rozluźnieniem, kiedy dalej męczył polik od środka, a opuszki bały się mocniej docisnąć do strun w obawie, że położy je akurat nie w tym miejscu. Z nieodpowiednią ilością siły.
    Czuł się nadzwyczajnie niepewnie. Nie miał pojęcia, co robi, nawet w najmniejszym stopniu. Jego jedynym podparciem był Yosoo. Jak zwykle w takich sytuacjach, a Yechan jak zwykle nie wiedział, jak sobie z tym radzić. Z nagłym przekazaniem siebie w czyjeś ręce, nawet tak ufne, jak te najbliższej mu osoby. Bo właśnie w jego oczach chciał wypaść jak najlepiej.
    Mimo to posłusznie wędrował dłońmi tam, gdzie było mu wskazane, ze wzrokiem wbitym w instrument, jakby w obawie, że podniesienie go doprowadzi do spotkania się z tym oceniającym; wytykającym jego kompletny brak pewności i umiejętności, acz nigdy nie miał okazji, aby takie pozyskać. Siedział ze spojrzeniem wbitym w gitarę, dopóki ponownie nie dojrzał ruchu przed sobą, a tlący się strach ugasiły kojące słowa. Nagła obecność nóg przy swoich bokach, czy rąk, teraz go okalających, tak jak dłonie, które przyjemnie ciążyły na jego własnych i ostrożnie poprawiały układ na gryfie.
    Nie mógłby okłamać nawet samego siebie w tym, że jakiekolwiek próby ukrycia jego spięcia się były udane. W chwilach, jak te - tak otwarcie go obnażających, tracił władzę nad własnymi odruchami. Nad nerwowym ściąganiem brwi, kiedy z uwagą przypatrywał się strunom i starał się samodzielnie zrozumieć pozostałe części gitary, mimo braku wiedzy. Bezwiednie się wzdrygnął, kiedy mógł przekonać się o tym, jak źle szło mu ukrywanie nerwów, a ostatkami siebie zacisnął zęby na języku, nim zleciałyby z niego powątpiewające słowa, w które całkowicie wierzył.
    Zamiast tego pozwolił, aby dłoń Yosoo poruszyła jego własną, a salon na nowo wypełnił się pojedynczym, czystym, dźwiękiem, kierowanym działaniami Jeonga. Równie zachwycającym i poruszającym, nawet w swojej prostocie. Zachęcającym do usłyszenia więcej i posłusznego kiwnięcia głową, kiedy uważnie śledził polecenia przyjaciela. Przynajmniej dopóki nie zderzył się z faktem, że miał teraz zrobić to sam
    — Soo… — starał się zwalczyć, i tak boleśnie przebijające się, zrezygnowanie wymieszane ze stresem w głosie, kiedy ponownie, z lekka rozedrgane palce, starały ustawić się samodzielnie na gryfie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie ma sensu. Nie dam rady. Setki wymówek cisnęły mu się na usta, acz nie pozwolił żadnej wybrzmieć. Siedział z kolei w ciszy, spędzając zbyt wiele czasu na wynalezieniem odpowiedniego miejsca dla palca, wyczuciem podobnego nacisku, który wcześniej wyznaczała ciepła dłoń Yosoo. I nie był pewien, czy zeszło mu na to kilka, czy kilkadziesiąt sekund, nim po salonie rozszedł się kolejny dźwięk.
      Dźwięk nieco mniej czysty, zdecydowanie bardziej niepewny, ale który wywoływał u niczego nieświadomego Powella drobny uśmiech i zachwyt, mimo kompletnej banalności tego, do czego doszło. Pełen nadziei błysk w oku, kiedy podniósł niekontrolowanie wzrok na siedzącego nad nim przyjaciela, nieświadomego tego, ile dodawał mu otuchy samą swoją obecnością i spokojem, który spotykał niesamowicie rzadko. Tym samym spokojem, który wywoływała miękka barwa głosu, rozplątująca ciasno związany od kilku dni żołądek
      — Co dalej?
      I może faktycznie nie było tam niczego do schrzanienia.

      Chan

      Usuń
  17. Znowu czekał. Cierpliwie i z uśmiechem, mimo próbą zatrzymania go zaciśnięciem warg, nabierającym radości z każdą chwilą, która mijała w ciszy. Spokojnej, niewywołującej niepokojącego napięcia w samym środku blondyna, czy obaw, że zrobił coś źle. Bo po raz pierwszy miał wrażenie, że było przeciwnie. A milczenie ze strony Yosoo, mimo braku ku temu podstaw, pozwalało mu w to uwierzyć. Tak jak jego wzrok i zamyślenie, za którym nie malowały się nerwy lub złość; otaczające go ciało, sprawiające, że czuł się jeszcze bezpieczniej. I przeklęty uśmiech, od którego nie potrafił odwrócić wzroku, mimo braku wiedzy, co za nim szło. Wystarczyła sama jego obecność, aby kolejne, znajome wrażenie szarpnęło przyjemnie za jego brzuch. Wystarczył sam Yosoo, aby ciało Yechana było zalewane falami nieopisanych, zajmujących wrażeń.
    Tym bardziej, kiedy nie był na coś gotowy. Jedyne, czego oczekiwał, to kolejnych wskazówek; z dłońmi wyczekującymi wskazania im miejsca i kontrolowaną nogą, aby bezmyślnie nie podskakiwała, wybijając go ze zdobytego skupienia. Nie oczekiwał delikatnego muśnięcia, rozpraszającego od wybranego miejsca gęsią skórkę i niekontrolowane drgnięcie palców. Ani kolejnego, jedynie pogłębiającego wcześniejsze odczucia, aby trzecim z kolei zmusić go do przymrużenia oczu, kiedy nie kontrolował nieznacznego odchylenia głowy.
    Trochę ci to utrudnię. Wraz z tym słowami cała uwaga Yechana zachwiała się u samej podstawy, tracąc umiejętność określenia, o co chodziło. Ani o co chciałby, żeby chodziło. Nakazanie zrobienia czegoś trudniejszego z gitarą, czy rozpraszanie go lekkimi, niewinnymi pocałunkami - nie miało to dla niego znaczenia, kiedy w jego oczach z góry szło to w parze. Yosoo mógłby mu kazać zrobić to samo, co chwilę wcześniej, a jego palce i tak groziłyby nagłym utraceniem normalnego funkcjonowania.
    Mimo to walczył sam ze sobą, zaciskając zęby na wnętrzu policzka, kiedy przebieg palców po jego dłoniach był bliski wyciszenia tego, co słyszał tuż przy swoim uchu. Z oddechem owiewającym jego kark i bezwiednym odruchem przysunięcia się bliżej, choć na jego drodze stała kanapa. Może tylko dzięki niej był w stanie zarejestrować polecenia i podjąć się próby odpowiedniego ułożenia palców, mimo nienaturalności pozycji, w jakiej właśnie się znajdowały.
    I chciał spróbować zagrać, prawa dłoń wisiała nad strunami, gotowa za nie ostrożnie szarpnąć, aby usłyszeć dźwięk, z nadzieją, że ten wybrzmi w jak najlepszej swojej wersji. Jednak ledwie dał radę pociągnąć za jedną z nich, kiedy ruch zgrał się z kolejnym, delikatnym pocałunkiem. Tak umiejętnie wybijającym go z uwagi, którą dotychczas nazwałby niewzruszoną
    — Soo — słaby głos niewiele mógł zdziałać w tej, wyjątkowo niechętnej, próbie zatrzymania przyjaciela przed kontynuowaniem kojących, a zarazem rozpraszających, muśnięć, przez które nie był w stanie utrzymać palców w dokładnie tym miejscu, które im wyznaczono — Nie mogę tak grać — jego słowa traciły niemalże całkowicie na sile, kiedy mimo sprzeciwu posłusznie oddawał się każdemu pocałunkowi.
    Z trudem wstrzymał niezadowolony pomruk, kiedy zza jego pleców zniknęła okalająca go obecność wraz z drobnymi czułościami. Lecz i ten stanął mu w gardle, kiedy Yosoo znowu znalazł się tuż przy nim, a chwilowo rozkojarzony wzrok mógł odnaleźć punkt zaczepienia w ciemnych oczach, wypełnionych… nie wiedział do końca czym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pasją? Urzekającą fascynacją, od której nie umiał oderwać spojrzenia, podczas gdy chłopak coś mu tłumaczył. Wiedzą, której nie posiadał i wcześniej nie pomyślałby, że go interesowała, a teraz brzmiała najsłodziej na świecie. Nawet jeśli nie wszystko rozumiał lub rejestrował.
      Tym razem to on chwilę wpatrywał się w Yosoo w kompletnym milczeniu, o chwilę za długo, lecz nie potrafił znaleźć w sobie zalążka, który by się tym przejął
      — Jeśli ma to tak wyglądać… — zaczął, automatycznie poprawiając chwyt dłoni na gitarze, by ta nie zsunęła się z jego nóg przy równie bezwiednym zbliżeniu się w kierunku Yosoo. Przy delikatnym, bliźniaczo co pocałunki wcześniej, sprawiającym wrażenie przypadkowego, muśnięcia jego ust, które mogłyby powiedzieć wszystko, a by w to uwierzył. Na ślepo, bez grama zwątpienia i naiwną wiarą — to na pewno będę mieć ochotę.

      awestruck yechan

      Usuń
  18. To był komplement. I dobrze wiedział, że nie musiał tego wyjaśniać, będąc zapewnionym przez szczery uśmiech, jaki wykrzywiał usta Yosoo. Nawet mamrot, który ledwo mógłby zostać nazwany próbą ukrycia tego faktu, przybrał formę cichego zachwytu.
    Po części z trudem przychodziło mu uwierzenie w to, jak wielki Soo miał na niego wpływ. Jak wiele dla niego znaczył, choć wcześniej upierałby się, że jest na odwrót. Wmawiałby wszystkim, lecz przede wszystkim sobie, że tak nie było; że podejmowane przez niego decyzje były kierowane tylko tym, bycia decyzją, jaką sam musiał podjąć. Jednak zbyt wiele z nich brało pod uwagę jeszcze coś, jeszcze kogoś i jego opinię. Kiedyś mniej, kiedyś nawet odgrywając rolę wyznacznika tego, czego nie powinien robić i powodem do zirytowania się, jak był zmuszony przedstawić swój pomysł, który nieraz był z góry skazany na porażkę. Teraz nie było zdania, które byłoby dla niego ważniejsze. W to przynajmniej ślepo wierzył.
    Krzywe spojrzenie ze strony Yosoo bolało go najbardziej. Tak samo jak to, wypełnione zauroczeniem przenikało jego serce najgłębiej i wywoływało drobny, w pewnym stopniu wręcz speszony, uśmiech. Ostre słowa rysowały się w myślach grubą, czarną kreską i nie pozwalając sobie na zostanie zapomnianymi. Słodkie, czułe, niczym najcenniejszy lek, uśmierzały pozostały po nich ból. Sprawiały, że, choćby na moment, wszystkie zmartwienia ulatniały się, a Powell mógł po prostu być. Obok Yosoo, z pociesznym wyrazem twarzy i szczerym śmiechem wypełniającym salon. Z urzekniętym spojrzeniem obejmującym tworzony wspólnie obraz, który pragnął zostawić bez skazy. Przynajmniej na ulotną, za krótką, chwilę.
    Łapałby się wszystkiego, żeby móc ją, jak i wszystkie jej podobne, przedłużać w nieskończoność. Dokładnie to robił, kiedy z ust chłopaka padło, jego zdaniem, głupie, pytanie, na które odpowiedź była tak jasna, choć i tak podkreślona zbyt pewnym skinieniem głową. Mimo tej pewności, ponowna utrata go sprzed oczu przyszła z krztą żalu i przelotną chęcią, aby go zatrzymać. Tuż przed sobą, z ręką pragnącą opuścić gitarę i oprzeć się na jego karku, wpleść w jasne włosy i poczuć jak najbliżej. Ostatnio było to jedynym, czego potrzebował i nawet jeśli ta myśl wywoływała w nim zduszony, skryty niepokój, wiedział, że to się nie zmieni. Yosoo był jedynym, co utrzymywało go przy zdrowych zmysłach.
    Jak za machnięciem różdżki oparł się znowu o kanapę, byleby zyskać dodatkowy gram bliskości; w formie przelotnego otarcia się o którąś z nóg. Czuł ryzykownie rosnące rozmarzenie, kiedy poczuł cudze palce płynnie splatające się z jego własnymi, a towarzyszące gestom słowa grały mu w uszach jak urokliwa piosenka, bezświadomie kierując jego ruchami.
    Nie hamował kolejnego uniesienia się kącików na użyte zdrobnienie i przyjemny ciężar, ani pełnego zgody przytaknięcia, niemalże od razu odpływając myślami do niedalekiej przyszłości. Do myśli, że faktycznie mogliby spędzać wieczory w ten sposób - w salonie bez cudzych spojrzeń. Jedynie ze sobą nawzajem; nieograniczoną bliskością przekazywaną przelotnymi muśnięciami dłoni lub ust oraz rozluźnienie, jakie, dla nich obu, nieraz sprawiało wrażenie najcięższej zagadki. I gitarą, która prędko znalazła się na dalszym planie, a zarazem wszystko ze sobą łączyła
    — Ja też — i sam mógłby to polubić. Sam to polubił, wraz z pierwszym dźwiękiem, jaki wydały z siebie poruszone przez Yosoo struny. Nie mógł oszukać tego, co od razu go oczarowało i sprawiało, że nie potrafił skupić się na niczym innym. Chciał widzieć takiego Soo częściej; dać mu szansę, aby zawładnęła nim prosta, nieskażona przyjemność. Możliwość rozwijania pasji, mimo tego jak sprzeczne były z tym, co wszyscy dookoła próbowali mu wmówić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I nie będę narzekać — oboje wiedzieli, że będzie. Że wystarczył gorszy dzień; kolejna, nieudana próba zagrania czystego dźwięku, aby zaczął się denerwować na samego siebie. Wziąłby to za poważnie, spoglądałby na siebie zbyt surowo, aby na koniec w nerwach zrezygnować, byleby nie spotkać się z kolejną porażką. Ale nie teraz. Nie potrafiłby, kiedy nawet bezcelowe poruszanie strunami sprawiało mu niewyjaśnialną radość.
      — Bo jeśli to ma oznaczać więcej “zajęć” — mruknął, opierając głowę na nodze chłopaka, aby za chwile niespiesznie ją obrócić i zostawić przez materiał spodni czuły, krótki pocałunek — to nie mam nawet na co, kochanie.

      Yechan

      Usuń
  19. Yechan lubił studiować, lecz nie wtedy, kiedy szły kosztem błogiego spokoju, jaki miał okazję zasmakować poprzedniego dnia. Przy kanapie, o którą opierał z oczarowaniem głowę, podczas gdy wzrok miał wlepiony w odchodzącego Yosoo. Z gitarą na kolanach, o której zdążył parę razy zapomnieć, lecz miał wrażenie, że był jej niesamowicie wdzięczny i liczył, że nie raz znajdzie się w jego rękach. W łóżku, do którego kładł się z cichą myślą, że jutro wraca do dobrze znanej mu rutyny.
    Rutyny, którą lubił. Lubił rytm, jaki mu narzucała, wraz z góry przyszykowanym plan; robienie notatek podczas zajęć, jak i dopieszczanie ich po, aby były czytelne i pozwalały mu na uporządkowanie materiału. Nie narzekał na kierunek, który mimo ironii, jaką ze sobą niósł, był czymś, co go interesowało.
    Yechan lubił studiować i wyznaczone na samym początku przez to tempo, kiedy nikt inny nie brał w tym udziału, tym samym zaburzając setki zwyczajów, jakie zdążył przyswoić. Kiedy miał świadomość, że pójście na uczelnie przebiegnie tak samo, jak zwykle.
    Tego się w końcu spodziewał przy pośpiesznym wyborze ubrań, tradycyjnie wpasowujących się w stonowane barwy, czy szybkim odświeżeniu się w łazience. Tak jak podczas śniadania, które zazwyczaj zajmowało mu najwyżej kilka minut. I wszystko przebiegało tak samo. Prawie tak samo.
    Bo obudził się z kimś obok siebie; otoczony kojącym zapachem i ciepłem, które sprawiało, że pragnął wyciszyć telefon i zostać w łóżku przynajmniej kilka minut dłużej. Po kuchni nie krzątał się sam, szykując tę samą miskę granoli, co na co dzień, a z Yosoo niedaleko siebie, niczym magnes przyciągającego go do siebie, utrudniając mu opuszczenie mieszkania samą swoją obecnością. A krótki, zwieńczający poranek uśmiech musiał mu wystarczyć na następne kilka godzin samotności.
    Może dałby radę. Wracałby do niego z cichą ekscytacją pod koniec każdych zajęć, pocieszając się myślą, że za niedługo wróci. Wypełni nagłą, zbyt szybko zapomnianą, pustkę, jaką odczuwał i rozgrzeje chłód, jaki groził rozlaniu się po ciele wraz z przekroczeniem progu budynku.
    Lecz to nie ta nagła samotność, brak drugiej, bliskiej osoby tuż obok siebie na wykładach, okazały się jego przyczyną. Nieważne jak bardzo by chciał, żeby tak było.
    To wymowne, skrycie kierowane w jego kierunku spojrzenia, którym towarzyszyły ciche szepty, zasiewały pierwsze ziarno wątpliwości. Wrażenie, że słyszał swoje imię w towarzystwie tego drugiego, rozprowadzało nieprzyjemny dreszcz po ciele.
    Serio przez niego zerwał zaręczyny?
    Mrożący ścisk żołądka szarpnął nim od środka, a dłoń zawisła nad tabletem, przerywając gorączkową próbę skupienia się tylko i wyłącznie na bezcelowym notowaniu tej samej informacji, co kilka sekund temu.
    Podobno doprowadził Avę do płaczu
    Nieprawda. Nieprawda. Nie uroniła tamtego obiadu nawet pojedynczej, krokodylej łzy, a jedynie chełpiła się chaosem i cierpieniem, jakie rozsiała kilkoma trafnymi słowami. I to przez nią Yosoo przyszedł do jego mieszkania, niemalże rozpadając się w jego rękach. Wszystko było jej winą.
    A jednak każda, kolejna plotka; ta pokrywająca się z prawdą, jak i ta całkowicie od niej odbiegająca, ujmowała koloru twarzy Powella. Wydłużała boleśnie czas spędzony na uczelni i zmuszała go do chowania głowy w piach. Każde ciekawskie, pchane niczym innym, niż złośliwością czy potrzebą rozdrapania tematu, pytanie, skierowane bezpośrednio do niego doprowadzało do mdłości i wyplucia z siebie beznamiętnych, zbywających słów, niezależnie od tego, jak boleśnie rozdzierały go od środka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu musiał się tłumaczyć? Czemu Ava, po raz kolejny, miała nad wszystkim kontrolę, przy tym umiejętnie rujnując go bezmyślnie rzucanymi słowami? Czemu przez nią zaczynał ponownie wierzyć w to, że zrobił- zrobili coś złego i nigdy nie powinno było do tego dojść?
      Nie dawał rady, mimo kamiennej twarzy i fasady uważnego studenta. Miał wrażenie, jakby jego usta były wypełnione metalicznym posmakiem przy nieustannym męczeniu wewnętrznej części polika. Każdy przytyk, zamierzanie wypowiedziany na tyle głośno, czy usłyszany przypadkiem, bolał coraz bardziej, a ostatnie minuty wykładu rozciągały się w czasie.
      Tak jak droga do samochodu, mierząca niecałe kilkadziesiąt metrów, a wypełniona duszącymi spojrzeniami, od których pragnął się w nim ukryć do czasu dojazdu do mieszkania.
      Mieli mieć w sobie wzajemnie oparcie - obiecał mu to, samemu oferując swoje ramię bez żadnych warunków. Więc dlaczego siedział w podziemnym garażu z trzęsącymi się ramionami i nieudolnie uspakajanym oddechem, który palił go w płuca i nie pozwolił ich do końca wypełnić? Dlaczego, zamiast iść do windy, kulił się na własnym miejscu z zaciśniętymi powiekami przez wilgoć grożącą spłynąć po policzkach?
      Z tego samego powodu, przez który ocierał je agresywnie ciemnym rękawem swetra i spędził kilkanaście sekund ze wzrokiem wlepionym w lusterko, nieudolnie próbując zamazać jakiekolwiek pęknięcie, grożące powiększeniem się - Yosoo nie potrzebował kolejnych problemów. I Yosoo nie musiał wiedzieć, co się działo na uczelni, jeśli miało się to równać z oszczędzeniem fali obelg, jaka mogła na niego spłynąć.
      Dopiero wtedy wszedł do, niepokojąco cichego, mieszkania. Z palcami męczącymi podrażnione skórki przy paznokciach i nietypowo szorującymi po podłodze stopami, z czego nie zdawał sobie nawet sprawy. Nieprzerwanymi nawet przy zmartwionym poszukiwaniu Yosoo, którego widok, tak samo jak zdjął z jego barków ciężar, wybudził ponownie gulę w gardle. Tę samą, którą maskował przełknięciem śliny i próbą wygięcia ust z drobnym uśmiechu, kiedy obserwował niespodziewany, acz dziwnie urokliwy, obraz w łazience
      — Może Ci pomóc, Soo?

      Yechan

      Usuń
  20. Nic nie szło tak, jak powinno. Z tym mógł się zgodzić, nawet jeśli na jego twarzy malował się jedynie nieobecny, odruchowy uśmiech, którego jedynym zadaniem było przysłonięcie zmęczenia, jakie zastraszająco prędko go obejmowało. Mimo tego, że nie robił nic wykańczającego, bo przecież był tylko na uczelni. A jednak miał wrażenie, że cała energia została z niego wyssana; wyrzucona z ciała wraz z nieregularnie łapanymi oddechami czy próbą zachowania niewzruszonego spojrzenia w sali wykładowej
    — Mógłbym — zapewnił go po szybkim odchrząknięciu, byleby zapewnić sobie samemu, że zachowa neutralną barwę głosu. Zostawił torbę przy drzwiach łazienki przed niechlujnym podwinięciem rękawów swetra, którego nie chciał ubrudzić.
    Chociaż nawet nie zarejestrował bałaganu panującego w łazience; ślady po farbie, zostawione na umywalce, jak i pozostałych przedmiotach, które spotkały się z dłońmi Yosoo, sprawiały wrażenie rozmytych w jego oczach, skupiających się jedynie na nieistniejącym punkcie przed sobą. Nie zauważył, jak sam pobrudził swoje palce przy chwyceniu pudełek po farbach w poszukiwaniu dołączonych do nich, plastikowych rękawiczek
    — Zostaw — ze słabym słowem stanął za nim i odsunął jego całkowicie poplamione ręce, by przejąć od niego pałeczkę i samemu zacząć nakładać, powoli i z próbą skupienia na tym całej swojej uwagi, farbę na nietknięte, rozjaśnione kosmyki — I daj spokój, Soo.
    Nie chciał, żeby mu cokolwiek obiecywał. Nie chciał, żeby czuł się zobowiązany do zrobienia czegoś dla niego, kiedy sam nic mu nie oferował w zamian. Oprócz kolejnych, bolesnych słów i plotek, które rozprzestrzeniały się po uczelni szybciej, niż pożar po lesie. Oprócz problemów w życiu, które mimo swoich ograniczeń, przynajmniej było stabilne i oferowało mu dach nad głową. I każde, z usłyszanych słów wwiercało się w jego świadomość, upewniając w tym, że miały racje.
    Zatracał się w powtarzanych ruchach; sięganiu po farbę, rozprowadzeniu jej po kolejnych kosmykach i przełożeniu nadmiaru na następny. W kółko, z szelestem plastikowych rękawiczkach w tle; zazwyczaj tak nieznośnym i drażniącym, a teraz pozwalającym mu na skupienie się tylko na nim; nieregularnym szumie, który zagłuszał wszystko inne i pozwalał mu wlepiać wzrok w miętową farbę, o którą nawet nie zapytał. A powinien - mógł wykazać się zainteresowaniem, zachowaniem naturalności i drobnej wścibskości, która ostatnio miała ochotę witać w jego rozmowach z Soo, bo był zwyczajnie ciekawy.
    Stał jednak za nim, co rusz przełykając ślinę jako odruchowa metoda na uziemienie siebie i emocji mącący w samym jego środku. Z nieobecnym wzrokiem, który nawet nie był pewien, czy kompletnie rejestruje własne ruchy, wychodzące z automatu. I nie słyszał nic, oprócz szelestu i rozprowadzanej farby. Nawet pytania, które padło w jego stronę, a o jego istnieniu przekonał się dopiero po zerknięciu w lustro, gdzie czekało na niego oczekujący wzrok
    — Co? — wypalił jedynie, a, zapewne rzucone w żarcie, słowa z opóźnieniem do niego trafiły. I popełnił błąd spojrzenia w oczy Yosoo, dojrzenia niczego nieświadomego w nich błysku, który natychmiastowo zmusił go do zwrócenia uwagi na okrywane farbą włosy. Kolejna, niemalże desperacka próba skrycia zachwiania i zdradliwej tafli okrywającej oczy.
    Nie mógł na niego patrzeć, chociaż tego pragnął. Potrzebował odnaleźć wsparcie nawet w samym wzroku, czy w łagodnym głosie; takim, jak wczoraj, który przeprowadził go przez niepewny, zupełnie mu obcy, teren muzyki i pozwolił nie przejmować się tym, że nie prezentuje się idealnie. Lecz wiedział, że jeśli pozwoli sobie na dłuższe, niż kilkusekundowe skrzyżowanie spojrzeń, zwyczajnie pęknie. Zaciskane zęby, przełykana ślina i uwaga skupiona na farbowaniu, stracą na działaniu, a on po prostu się rozpadnie. Skinął więc w odpowiedzi głową, powracając do wcześniejszych, mechanicznych ruchów. Nie zwrócił nawet uwagi na osunięty rękaw swetra, okrytego teraz na krawędziach miętową farbą, kiedy starał się odbić piłeczkę, z każdym słowem stającym mu w gardle
    — Co dzisiaj robiłeś?

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  21. Skłamałby, gdyby powiedział, że starał się być w pełni obecny. Bezwiednie odbiegał myślami w dal, a jego głowa bezwiednie przytakiwała na słowa Yosoo, których nawet nie rejestrował, oprócz poszczególnych słów. Kuchnia, zakupy i pieniądze. Koniec sprzeczek, brzmiące teraz niczym coś nieprawdopodobnego, skoro dookoła krążyło tak wiele powodów. A sam był tym największym; głównym ich katalizatorem.
    Jednak nawet one nie zostawały w jego głowie na dłużej, niż nieistotna sekunda, zaraz ustępując miejsca usłyszanym kilka godzin wcześniej słowom i zmartwieniom, jakie na nowo wybudziły. Myślami nad próbą rozwiązania problemu, choć żaden nie nakreślał się w jego głowie.
    Widział przed oczami twarze rówieśników, wcześniej zwyczajnie go ignorujące, co najwyżej przychodzące z prośbą o notatki do zbliżającego się egzaminu. A teraz wykrzywione w obrzydzonym grymasie i niezrozumieniem w oczach.
    Samolubnie, nie myśląc o skutkach swojego zachowania, oddał się chwili jednego wieczoru, zaczynając wierzyć, że w jakiś sposób musiał przekonać Yosoo, aby poszedł za nim, mimo innych chęci.
    Rozbił rodzinę. Rozbił kilkuletni, spisany jedynie na powodzenie, związek.
    Nie potrafi zaprzeczyć tym słowom, kiedy tak bardzo równały się prawdzie. Zniszczył relację między Jeongami; doprowadził do tego, że musieli włamywać się do mieszkania Soo, byleby odzyskać niektóre rzeczy. Doprowadził do zniszczenia telefonu przez to, że uporczywie dzwonił, choć powinien jasno zrozumieć brak odbioru jako brak chęci kontaktu. Zamiast tego wszystko pogorszył, nieustannie dokładając kolejne cegiełki do ponurego muru między swoim przyjacielem, a jego rodzicami.
    Teraz nieświadomie ryzykował zrobieniem tego samego, tylko między sobą, a Yosoo. Każde przemilczane słowo, czy nikła reakcja, bo nie było go stać na więcej łączyła się z tym, że podburzał jego zaufanie wobec siebie. Bo miał tego nie robić; miał mówić jednoznacznie, od razu i bez ukrywania prawdy poprzez przekształcenie jej w białe, wygodne kłamstwo, którym uniknąłby ujawnienia problemu, rozszarpującego go od środka.
    I z jednej strony naprawdę pragnął to zrobić - pozwolić sobie na pęknięcie, odnalezienie oparcie w ramionach chłopaka, którego przecież zawsze mógł obdarzyć zaufaniem i świadomością, że, mimo kilku sprzecznych reakcji, nigdy tak naprawdę nie był przez niego oceniany. Nie, kiedy chodziło o tak kluczowe sprawy.
    Z drugiej nie potrafił, tkwiąc teraz ze spłoszonym spojrzeniem mimowolnie wlepionym w to zdenerwowane, które bezlitośnie wwiercało się w sam jego środek. Nawet wrzask zarejestrował z opóźnieniem, nagle ostro dźwięczący mu w uszach i zmuszający do postawienia wstępnego, pojedynczego kroku w tył, nim wrócił bezwiednie na wcześniejsze miejsce
    — Już Ci mówiłem, że masz dać sobie z tym spokój, nic się nie stało. Nie chodzi o farbę — odpowiedział pospiesznie i bezmyślnie, gdzie jedyne, czego chciał to, żeby Yosoo nie myślał, że jest zły na niego. Był ostatnią osobą, na którą był teraz zły.
    O nic nie chodziło. Kolejne kłamstwo cisnęło mu się na usta, acz nie miało odwagi, aby je opuścić. Byłby głupcem, gdyby na to pozwolił tuż po tym, jak jego niezdolność do trzymania problemu w sobie została mu wytknięta. Może odwrócenie wzroku; ponowne skupienie go na nieistniejącym, oddalonym punkcie, pozwoliłoby mu na zachowanie pełnej nonszalancji i zostawienie tematu w tyle, dopóki sam sobie z nim nie poradzi. Może by coś dało, gdyby był w stanie to zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak nie mógł - czuł, jak grozi mu pęknięcie pod presją uważnego, wypełnionego żalem, spojrzenia, od którego nie potrafił uciec. Z kolei jego własne zdradzało się niebezpiecznym pieczeniem, które odganiał zaciśnięciem zębów. Nie mógł; nie chciał przed nim płakać. Nie po raz kolejny, obnażając tym samym to, jak bezradny i bezsilny był, kiedy to, czego Yosoo potrzebował, to stabilna podpora
      — Przepraszam — nie myślał, kiedy wypowiedział słabe przeprosiny, niosące za sobą o wiele więcej, niż tylko kwestia jego dotychczasowego zachowania. Chciał go przeprosić za wszystko; za burzę, jaką wprowadził do jego życia i jak strasznie je zmienił, burząc każdy filar, jaki je podpierał. Za nieustanne dokładanie problemów, od których chciał się uwolnić. Jak teraz, wypalając kolejne, bezmyślne słowa, które ledwie przeszły mu przez zwężające się gardło — Gadają na uczelni. Już wszyscy wiedzą.

      Yechan

      Usuń
  22. Wraz z przyznaniem się do tego, co działo się na uczelni, niemalże od razu pożałował, że cokolwiek powiedział. Może i słusznie, może Yosoo powinien wiedzieć, co się działo, ale Yechan tego nie chciał. Wolał, żeby żył w przekonaniu, że wszystko było okej. Może udałoby mu się przekonać, że Ava dała sobie spokój i znalazła inną ofiarę. I że w końcu pogodziła się z przegraną, jakiej zalążek mogła zasmakować ponad miesiąc temu.
    Zamiast tego zrzucił na niego wiedzę, że było całkowicie odwrotnie i jedynie jeszcze większa liczba osób zaczęła rozmawiać o cudzym życiu, jakby należało do nich. Rozłam, jaki nastąpił w rodzinie, nie był jedynie problemem, który wszyscy starali się zamieść pod dywan, a ten uparcie wychodził na wierzch. Teraz stał, wręcz dumnie, na samym szczycie - przekoloryzowany i wykrzywiany przez głos kolejnej osoby, która o niczym tak naprawdę nie wiedziała.
    I na początku założył, że Yosoo będzie zły. Może na niego, może na uczelnie - to nie miało znaczenia. Szczególnie, kiedy z opóźnieniem uświadomił samemu sobie, jak błędne było to założenie. Bo nawet jeśli był zły, prędko przypomniał mu, jak dobrze radził sobie w takich sytuacjach. Coś, czego mu tak cholernie zazdrościł. Soo potrafił podnieść głowę do góry i zostawić ostre komentarze za sobą; co najwyżej odpowiedzieć jeszcze bardziej uszczypliwym, tym samym kończąc na wygranej pozycji. Nie liczył się ze zdaniem innych, a niepochlebne uwagi były dla niego niczym paliwo, aby brnąć w tym kierunku jeszcze bardziej.
    Yechan tak nie potrafił. Nigdy. Zawsze brał wszystko do siebie, choć starał się tego nie pokazywać; cudza krytyka była dla niego niemal tak samo ważna, jak ta, którą sam sobie mówił. Niezależnie od zabarwienia, sprawiała wrażenie prawdziwej, słusznej. Zagłuszała rozsądek, który starał się przekonać go w tym, że to nie była prawda - do rozbicia zaręczyn mogło dojść prędzej, czy później; że nie miał kontroli nad własnymi uczuciami, z którymi i tak walczył tak długo, aż nie przygniotły ich obojgu.
    Dlatego mógł zebrać się jedynie na marny, ledwie widoczny, uśmiech, po stanowczych słowach przyjaciela. Nieważne było, jak kusząco brzmiały - jak proste się wydawały, nie potrafił ich posłuchać. Nie, kiedy znalazł się na tym miejscu po raz pierwszy, z okiem rówieśników wwiercającym się w jego plecy, kiedy mijał ich na korytarzu i z szeptami boleśnie obijającymi się o uszy, kiedy wybrzmiały o pół tonu za głośno. Nie potrafił wynaleźć w sobie elementu, który dałby radę uwierzyć w to, że ich słowa nic nie znaczyły. Że były błędne.
    Z tego powodu, jak i sprawnego, acz zapewne nieplanowanego, zamknięcia dyskusji przez Yosoo, chciał go zostawić w tyle - sięgnąć po farbę i powrócić do monotonnej, acz zajmującej go czynności, pomóc ją zmyć i przeżyć resztę wieczoru. Lecz tkwił w swoim miejscu, ze wzrokiem jedynie sporadycznie uciekającym na bok, a jednak twardo trzymanym w jednym punkcie przez ten uważny, należący do przyjaciela. Nie mógł od niego uciec, mimo malujący się w głowie setki scenariuszy, które by mu na to pozwoliły.
    Liczył, że nie wyjdzie z tego nic więcej, i że zostawią temat za sobą. Poczuł jednak, jak gardło zaciska mu się jeszcze bardziej, kiedy z ust chłopaka padły kolejne pytania. Te, nieprzyjemnie trafiające w czułe punkty, a wraz z widoczną u niego rezygnacją zdradzające, że dotarło do niego, że to nie o nim była mowa. Nakierowujące rozmowę dokładnie w tym kierunku, którego nie chciał obierać
    — O tym, że zerwaliście zaręczyny — przyznał szczerze, acz dalej z cichą nadzieją, że da radę uniknąć szczegółów. Liczył, że tyle wystarczy, lecz wystarczyło jedne, niepewne podniesienie spojrzenia, nagle wlepionego w porzuconą farbę, aby ten wyczekujący przeszył go na wylot. Otworzył samoistnie, żałośnie drżące w kącikach usta, chcące wykrzywić się w marnie pokrzepiającym uśmiechu — Przeze mnie.

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  23. Automatycznie zacisnął wargi, jakby podburzone warknięcie było skierowane w jego stronę. Wiedział, że do tego dojdzie. Wiedział, że wygadanie się zdenerwuje Yosoo, choć jego złość nawet nie miała zamiaru trafiać w Powella. Lecz to nie miało dla niego znaczenia, kiedy po prostu chciał uniknąć dołożenia mu kolejnych zmartwień. Przedwczesnego przypomnienia, że życie nie szło mu na rękę, a każdy jego fragment groził zawaleniem się. Niezależnie od jak silnego podmuchu.
    Idiotyzm. Nieważne było, czy chodziło mu o słowa, czy reakcje Yechana, bo ten był w stanie zgodzić się w każdej kwestii. Szczególnie w tej drugiej, która, gdyby mógł stanąć i spojrzeć na siebie z boku, właśnie na taką by wyglądała - idiotyczną. Pchaną słowami, które nie miały oparcia w rzeczywistości, o czym sam wiedział najlepiej. Brał w niej aktywny udział, wiedział, co się wydarzyło. Jedyne, czego nie mógł być pewien to, czym kierował się Yosoo, a w morzu pozostałych warunków, ten wydawał się znikomy.
    A jednak nie potrafił tego dojrzeć. Tkwił w napędzającej się pętli; tej, która owijała się coraz ciaśniej wokół jego szyi, niezależnie od tego, co słyszał. Mógł chcieć mu uwierzyć, że faktycznie nie odgrywał kluczowej roli, jednak wydawało się to niemożliwe, kiedy dręczący go z tyłu głowy głos wypominał mu wszystkie, najdrobniejsze i nieświadome zachowania, jakimi mógł zmusić Soo do podjęcia danej decyzji. Ciągłe gadanie o Avie i o tym, jak za nią nie przepadał. Ciągłe spędzanie wspólnie czasu, kiedy ten powinien siedzieć z nią. Cicha radość, jaką czuł, kiedy dzwoniący telefon lądował gdzieś z boku, a oni bezczynnie leżeli na kanapie z włączonym filmem i nietkniętymi podręcznikami.
    Znalazłby mnóstwo powodów, przez które mógł do tego doprowadzić, a żadnym nie zasłużył sobie na to, aby trafić w tym właśnie miejscu - z Yosoo przed sobą, z mięknącym spojrzeniem i nagle malejącą między nimi przestrzenią. Nie zasługiwał na niego - nie był wart zerwanych zaręczyn, a każda, kolejna myśl starała się go w tym fakcie upewnić.
    Cichy, łagodny szept wyrwał go z pędzącego amoku, zmuszając do ponownego utkwienia spojrzenia w przyjacielu. Z początku nieobecnego, pragnącego na niedopuszczenie do siebie myśli, które napierały na gardło, płuca i żołądek i pozwolenia im na postęp. Skinął posłusznie głową, kiedy starał się wsłuchać w słowa Yosoo, docierającego do niego tylko dzięki odnalezieniu oparcia w dłoniach, teraz skutecznie go uziemiających tak jak nieustannie przyglądające mu się spojrzenie. To, dla którego chciał się prezentować jak najwytrwalej, a jednak pod jego wpływem coraz mocniej męczył między zębami brzeg wargi.
    Dopóki nie poczuł na niej drobnego muśnięcia. Dopóki to samo, ledwie namacalne muśnięcie nie wywołało u niego drżenia ust, a kolejne zmusiło do desperackiego wypuszczenia palącego powietrza z płuc, z równie zdesperowanymi, szczerymi słowami
    — Chciałbym, żebyś za każdym razem tu był.

    Tak samo, jak chciałby, żeby kolejne dni na uczelni były prostsze.
    Oddałby wiele, aby słowa Yosoo zdołały wypędzić w nim zmartwienia co do spojrzeń i słów, jakie były kierowane w jego stronę, lecz każdy dzień sprawiał wrażenie jeszcze gorszego od poprzedniego. I problem nie leżał w samej intensywności uwag, których ilość spadała, aniżeli rosła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To on sam był problemem, znowu. Był wykończony ciągłym udawaniem, że nie wiedział, o co chodzi. Że nie musiał się nikomu tłumaczyć, a zarazem próbował przekonać w tym, że Ava łgała jak z nut. Nikt nie wierzył. Z każdą wymówką sam stąpał po coraz cieńszej linii, żeby samemu zwątpić w to, czego był świadkiem. Czuł, jak stopniowo opadają z niego siły, jak i chęci do uczęszczania na zajęcia. Te wprowadzające do jego życia stały rytm i pozwalające na rozwinięcie się w wybranym przez siebie kierunku. Coś, czym szczerze się interesował i widział cząstkę siebie. A teraz ta powoli się zacierała, pozostawiając gorzki posmak w ustach.
      Przy zdrowych zmysłach trzymało go jedynie mieszkanie - osoba, która się w nim znajdowała. Świadomość, że po powrocie z zajęć będzie mógł zobaczyć Yosoo, zatracić się w delikatnym, przelotnym dotyku i zapachu, który usypiał go przy samym osiądnięciu na kanapie.
      Tego dnia miało być tak samo - wróci do siebie, zatopi się w samej obecności przyjaciela i choćby na moment pozwoli sobie na zapomnienie o tym, co czekało go kolejnego dnia. W to wierzył, dopóki przy wysiadaniu na podziemnym parkingu nie dostrzegł krótkiego, chłodnego SMS’a od własnego ojca.

      ’O 19 będę u Ciebie. Musimy porozmawiać.

      Jego ojciec nigdy do niego nie pisał. Nigdy do niego nie przychodził. I właśnie z tego powodu Yechan miał wrażenie, jakby żołądek podjechał mu do gardła, kiedy po ściągnięciu butów stanął naprzeciw przyjaciela, z cierpkimi, ostrzegawczymi słowami opuszczającymi jego usta
      — Mój ojciec powinien niedługo przyjechać.

      Yechan

      Usuń
  24. — Tak, mój tata — powtórzył, jakby paliły go jego własne słowa — I nie wiem, Soo. Nie mam pojęcia, czego chce — nerwy samoistnie zaczęły mu puszczać, kiedy niewinne, tym samym słuszne, pytania chłopaka uświadomiły go w tym, jak bardzo był teraz zagubiony. Nigdy nie potrzebowali z nim ‘porozmawiać’. Nigdy nie zwracali uwagi na to, co robił, nieważne, czym to coś było. Żył w cieniu rodzeństwa, równie dobrze będąc przez niego pochłoniętym.
    Był napędzany własną niepewnością i niewiedzą, ale i zagubieniem Yosoo, które mógł dojrzeć w oczach, a które przez ostatnie parę dni były jedyną, skuteczną w jego życiu kotwicą. I to przerażało go jeszcze bardziej.
    Nie był w stanie utrzymać nieprzejętego frontu, kiedy z niedokładnością odstawiał swoje rzeczy i wstępnie odpowiedział na sugestię przyjaciela jedynie kiwnięciem głową. Miał nagłą potrzebę wyprostowania każdej, najdrobniejszej rzeczy w mieszkaniu - wysprzątaniu salonu, choć ten i tak prezentował się niemal nieskazitelnie. Jedna z nielicznych funkcji, na którą znajdował siłę - zachowanie względnego porządku, który pozwalał mu w pewnym stopniu na wyciszenie się. Zachowanie części siebie, nad którą miał kontrolę, a przy okazji odwracała uwagę od tego, co utrudniało mu złapanie potrzebnego, uspokajającego oddechu.
    Nie tak skutecznie, jak Yosoo. Jego dotyk i miękki głos. Zapach, w którym mógł się zatapiać, kiedy mijali się w mieszkaniu lub lądowali obok siebie po wynalezieniu chwili na odpoczynek. Sama obecność, której z dnia na dzień potrzebował coraz bardziej, a wystarczyło nieujrzenie go po wejściu do mieszkania, aby w sercu osiadła panika. Bo co jeśli wyszedł bez słowa? Co jeśli coś się stało, a Powell nie miał o tym pojęcia?
    Nie miał wytłumaczenia na swoje zachowanie, ani na to, jak bardzo chłopak był mu potrzebny. Jednak czuł to; całym sobą i niepokojem, z jakim się spotykał podczas prób poradzenia sobie z czymś samodzielnie. Polegał na nim. Zapewne za bardzo.
    A mimo to zajęło mu moment, aby dojrzeć, że Yosoo zniknął w sypialni. I o wiele krótszą chwilę, aby niespokojnym krokiem pójść tam za nim, z paniką nieumiejętnie chowaną w oczach. Z nerwowym męczeniem skórek podczas wspólnego zajęcia miejsca na łóżku, gdzie pozwolił swojej głowie odnaleźć miejsce na ramieniu przyjaciela, chowając nieznacznie w nim twarz
    — Nigdy tak nie przyjeżdża — zaczął, choć była to informacja dobrze im obu znana. Wręcz kluczowa dla ich relacji - nieobecność rodziców Yechana w jego życiu była głównym powodem, dla którego wraz z Yosoo odnaleźli wspólny język. Przez który mu zaufał, tak bezgranicznie i na ślepo — Ale postaram się to załatwić jak najszybciej, Soo. Obiecuję — przesunął nieznacznie drżącą dłonią po wierzchu tej należącej do przyjaciela, zaraz przymykając nieznacznie oczy. Chłonął oferowaną mu bliskość; wszystko, co pozwalało mu na zachowanie spokoju.
    Dopóki nie usłyszał dzwonka do drzwi, wzmagającego odczuwane mdłości, a zarazem zmusiła do gwałtownego podniesienia się na nogi, byleby jak najszybciej otworzyć mężczyźnie. Którego się bał, ale nienawidził. Który dał mu tak wiele, a zarazem nic. Który, mimo wszystko, był jego ojcem
    — Rozmawiałem z Jongho — nie sama stanowczość i chłód pierwszych, usłyszanych i niczym poprzedzonych, słów sprawił, że młodszy Powell zastygł przy drzwiach, nie odnajdując w sobie choćby grama siły na odpowiedź. To ich treść - tak bezpośrednia i, mimo cichego błagania, aby było inaczej, jednoznaczna, której towarzyszył zimny wzrok. Obrzydzony i pełen zawodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tato, posłuchaj-
      — Czy to prawda? — nie było ważne, czy miał siłę na odpowiedź, kiedy samo podjęcie się jej, spotkało się z murowaną, wysoką ścianą. Kontrastującą z tą, która budowała się wokół serca Yechana. A raczej nagle, niekontrolowanie się burzyła pod naporem minionych dni; słyszanych słów i pośrednich obelg, których mógł się domyślić, a spotykał się z nimi codziennie. Nie radził sobie, lecz nie wiedział jeszcze, jak bardzo — To, co usłyszałem od Jongho. Czy ty i Yosoo zaprzepaściliście całą, naszą reputację przez młodzieńczy kaprys? Czy ty zepsułeś życie Jeongów przez wmieszanie się w związek, tym samym rozbijając ich zaręczyny?
      Nie mógł tego słuchać, z każdym słowem czując, jak ściśnięta, schowana za plecami dłoń drży coraz bardziej. To nie był żaden kaprys. Reputacja rodziny go nie obchodziła. Ich zdanie go nie obchodziło… tak myślał.
      A jednak ból, który rozlewał się po ciele pod presją wymownego spojrzenia, świadomości, że kogoś zawiódł, a przede wszystkim przez brak siły, był nie do zniesienia. Mimochodem opuszczał wzrok na czubki wypastowanych butów ojca i zmuszał palce do brutalnego zadzierania skóry, zanim po prostu… stchórzył.
      Stchórzył, z myślą, że robił dobrze
      — Tak naprawdę nie jesteśmy razem.

      Yechan

      Usuń
  25. Poradzą sobie ze wszystkim. Mieli radzić sobie ze wszystkim, razem. Już zawsze mieli zapewniać sobie wsparcie w sobie nawzajem, kiedy życie brutalnie ich przytłaczało i brakowało sił do nawet najprostszej czynności.
    Yosoo był w pokoju obok, niecałe kilkanaście metrów dalej. Obiecał mu, że rozwiąże problem - szybko i bez owijania w bawełnę. Był tam i czekał z ostatnimi słowami na ustach - że nigdzie się nie rusza.
    Był w pokoju razem z gitarą, która pozwalała zawędrować do odległego, utkwionego w delikatnej bańce, świata, w którym nie było nikogo oprócz nich. Pozwalająca zbliżyć się bardziej, niż jakakolwiek inna czynność, choć u samych swych podstaw nie była niczym innym, niż wspólną grą i nauką opornego umysłu Yechana.
    O wszystkim zapomniał, kiedy stał przed własnym ojcem. Malał pod wpływem przeszywającego spojrzenia, pierwszy raz od dawna skupionym tylko i wyłącznie na nim. Nagle znalazł się w centrum jego uwagi, bez upomnień o osiągnięciach rodzeństwa, czy z przymusu.
    Lecz nie w centrum takiej uwagi, jakiej by chciał. Nie tej okrytej rozczulonym, dumnym wzrokiem oraz słowami pochwały za to, co zdołał zdobyć czy wykonać. Banalnego, najprostszego ciepła rodzicielskiego, którego zazdrościł wszystkim rówieśnikom.
    Tkwił pod chłodnym spojrzeniem, z piekącymi od wysuszenia oczami i splecionymi ze sobą, jedynie w ten sposób chowającymi swoje roztrzęsienie, dłońmi. Nie potrzebował słów, by wiedzieć, co jego ojciec teraz myślał. Co myślał o nim. Jak bardzo był zawiedziony własnym synem, który i tak nie miał czym się wykazać. Jak czarna owca rodziny zdołała zniszczyć część jej dobytku jedną decyzją
    — To po co to było, w takim razie? — mógł śnić o milczeniu, czy zostawieniu tematu w spokoju. Znał przecież własnego tatę; tego, jak nienawidził, kiedy coś było niejasno przedstawiane. Kiedy nie mógł dotrzeć do sedna sprawy, a zamierzał to osiągnąć jakimkolwiek kosztem.
    — Nie wiem — bo z nikim nie czuł się lepiej. Bo tylko Yosoo go rozumiał, nawet bez słów, a nie potrafił patrzeć, jak męczył się w swoim, ułożonym od samego urodzenia, życiu
    Nie wiem? Nie denerwuj mnie, Yechan. Nie teraz, kiedy Twoja głupota mogła nas cofnąć o kilka lat ciężkiej roboty — nie krzyczał. Nie podnosił na niego ręki; nigdy tego nie zrobił. Ale zawsze potrafił uderzyć tak, żeby bolało. Cholernie i na długo. Wytykał błędy w osobie i podejmowanych przez nią decyzjach, byleby ją dodatkowo złamać.
    Coś, co Yechan dzięki swojej nijakości, dotychczas oglądał z boku, przynajmniej zazwyczaj. Teraz stał prosto na linii ognia, biorąc wszystkie słowa do siebie. Biorąc całą odpowiedzialność firmy, która nawet mu się nie należała, mimo bycia jedynym dzieckiem idącym w jej kierunku.
    — To był przypadek — brnął dalej. Idiotycznie i bezmyślnie, ze słabym głosem łapiącym się każdego słowa, które mogło go teraz samolubnie uratować — Byliśmy pijani, tylko dlatego do tego doszło… — byli pijani, dwa pierwsze razy. Te, które faktycznie można było uznać za przypadek. Lecz nie w łazience, gdzie dotyk Yosoo rozpalał jego zmysły i uświadamiały o rzeczywistości własnych uczuć. Nie w kuchni, gdzie zatracał się w błogim spokoju i zapachu, nim znowu mógł zasmakować ust przyjaciela. Słodkich, smakujących jak dom.
    Nie wiedział, co męczyło go bardziej. Cisza; sama w sobie oplatająca się ciasno wokół jego szyi i odbierająca spokojny oddech, czy trwający element niepewności, kiedy Marcus milczał. W tym samym milczeniu skierował się w stronę drzwi wyjściowych, dopiero przy nich zabierając znowu głos
    — I tak ma zostać — nakazał ozięble, ściskając swoimi słowami jeszcze mocniej żołądek Yechana. Jak miało tak zostać? Jak miał umniejszyć ich relację tylko do tego - przypadku, z którym zmagał się od samego początku, a teraz pragnął zadbać o to, by mógł przemienić się w coś innego — Przynajmniej wtedy jest szansa, żeby to jeszcze odkręcić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reputacja była jedynym, co liczyło się w tym świecie. Dobre imię i sprawiane pozory były ważniejsze, niż szczere szczęście i moralność, kiedy w grę wchodził biznes. Nie było miejsca na emocje. Istniało jedynie to na chłodne, kalkulowane myślenie. To, które Yechan pielęgnował, odkąd nie zostało mu nic innego.
      Strzał zamka zapewnił go w odejściu ojca. Razem z nierówno łapanym oddechem i dłońmi pocierającymi twarz w nieudolnej próbie uspokojenia się. Towarzyszyło mu przy oparciu się o drzwi. W drodze po korytarzu i zaprzestało dopiero przy drzwiach sypialni, które pośpiesznie otworzył, byleby zobaczyć Yosoo. Niemalże od razu zapominając o tym, co powiedział. O kłamstwach, które tak łatwo, a zarazem z gorzkim i mdlącym posmakiem wychodziły spomiędzy jego warg, zdradzając jego przekonanie co do przedstawionego mu, zakrzywionego obrazu
      — Już poszedł…

      Yechan

      Usuń
  26. Nawet nie wpadł na to, że jego rozmowa z ojcem mogła wydostać się poza ramy salonu. Ślepo wierzył w to, że jedynymi jej świadkami był on i Marcus - nikt więcej. Idiotycznie w to wierzył, mając przecież świadomość, że wystarczył nieznacznie podniesiony głos, przypadkiem uchylone drzwi, czy więcej skupienia, aby ta bariera została przekroczona.
    Tak jak przy hałaśliwym przygotowaniu śniadania, którym Yosoo chciał mu zrobić niespodziankę. Którą i tak mu dał, acz nie w formie przypalonych jajek, a wspólnego, sielankowego poranka, którym mógł się rozkoszować bez zaprzątania myśli tym, co mogło na nich czekać poza ramami apartamentu.
    Wystarczył stały, pojedynczy strumień dźwięku, aby wszystko usłyszeć. Słaby głos, ze zbolałym wyrzutem w swojej barwie, brutalnie uświadomił Yechana w tym fakcie
    — Soo… — zaczął tylko po to, aby kolejne słowa stanęły mu w gardle. Bo co chciał powiedzieć? Co miał na wytłumaczenie, kiedy już teraz ledwo mógł wrócić myślami do rozmowy sprzed chwili i do tego, co podczas niej padło. Co on sam powiedział, aby doprowadzić Yosoo do takiego stanu.
    Kruchego, z połyskującymi smutno oczami. Z marnym, łamliwym głosem, kiedy siedział skulony pod ścianą. Jak spłoszone zwierzę, pragnące się schować przed każdym, pojedynczym spojrzeniem i bodźcem.
    Tak, jak wtedy, kiedy przyszedł do jego mieszkania. Lecz tym razem to on był tego przyczyną.
    Poczuł, jak coś przeszywa go na wskroś wraz z opuszczającym usta Yosoo pytaniem. Dlaczego Nie wiedział dlaczego - może dlatego, że bał się własnego ojca, mimo lat bycia poza jego radarem, niezależnie do jak dużego wybryku się posunął. Choć i te nie przekraczały umownych granic. Bał się, mimo że już w liceum stał się zawodem rodziców, kiedy po raz pierwszy pocałował innego chłopaka.
    Może dlatego, że był słaby, z dnia na dzień coraz bardziej wierzący w to, że jedyne co wprowadzał do życia przyjaciela, to kłopoty. Zmusił do utraty swobody, którą dawało mu wsparcie rodzinne, nawet jeśli tylko finansowe. Rozbił związek, choć ten nawet nie należał do tych szczęśliwych, a wygodnych
    — Chciałem, żeby jak najszybciej dał spokój — jedynie tyle zdołał powiedzieć przed niepewnym ukucnięciem na przeciwko przyjaciela. Może i w każdym z tych argumentów była cząstka prawdy; większa lub mniejsza. Lecz tym, co pchało go najbardziej do zwykła panika. Obawa przed utratą tego, do czego był przyzwyczajony. Bezsilność wobec własnego ojca i starych zwyczajów, jakich trzymał się niczym koła ratunkowego — Wiesz, jaki jest, Soo. Proszę Cię… — wyszeptał, z bólem, acz brakiem możliwości odwrócenia go, utrzymując wzrok na wykrzywionej w grymasie minie chłopaka. Nie chciał, żeby płakał. Nie przez niego. Nie przez coś, co mijało się kompletnie z prawdą. Nawet jeśli nigdy nie zostało przez nich dokładnie określone.
    W tym wszystkim umykało mu najważniejsze - to, jak Yosoo się dla niego poświęcił. Że zrezygnował z wszystkiego, szukając później schronienia właśnie u niego. Jak wiele stracił, byleby móc być dalej razem. Yechan nie potrafił tego odwzajemnić, kuląc ogon i stawiając na to, co inni chcieli usłyszeć. Jak zawsze. Bo jak mógłby kompletnie złamać swój obraz w czyiś oczach?
    Oparte na kolanach dłonie niepewnie drgnęły przed podjęciem się złudnej próby sięgnięcia twarzy Yosoo; próby otarcia łez i duszącej goryczy, jaką wywołał, idiotycznie jednak wmawiając sobie, że było inaczej. Że przecież chciał dobrze, dla nich
    — Wiesz przecież, że tak nie myślę…

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  27. Ścisk w gardle, który dotychczas mu towarzyszył; ten, którego chciał się właśnie pozbyć, przybrał jedynie na sile, kiedy poczuł stanowcze odtrącenie dłoni. Krótki, gwałtowny ruch zostawił po sobie nieprzyjemnie palące uczucie, a Powell poczuł, jak palce zdradliwie zaczynają drżeć. Wraz z ostrym nakazem, który wbijał się w jego serce boleśniej, niż usłyszane przed chwilą słowa ojca.
    Bliskość Soo była czymś, czego teraz potrzebował. Przynajmniej przelotne poczucie jego ciepłej skóry pod palcami, czy miękkich włosów, których zapach potrafił koić zmysły, a kolor za każdym razem, przy każdej zmianie, zachwycał jeszcze bardziej.
    Yosoo był jego kotwicą, której łańcuch zaczął się od niego odrywać.
    Nierozumiejącym, z lekka spłoszonym wzrokiem wpatrywał się w przyjaciela, szukając u niego odpowiedzi, którą powinien dobrze znać. Jednak nie myślał na trzeźwo; o ile w ogóle. Nie widział błędu, jaki sam popełnił. Nie słyszał tego, jaki ból mógł wywołać swoimi słowami, które myślał, że wypowiedział jedynie w towarzystwie swoim i swojego ojca.
    Pragnął zetrzeć łzy z jego twarzy; te, które chłopak sam pośpiesznie przetarł ręką. A zarazem miał ochotę schować się w sobie, kiedy chłodny ton docierał do jego uszu, a postawa Yosoo zastraszająco przypominała tę, którą miał okazję już poznać. Tę, która sprawiała, że serce tłukło mu szybciej w piersi, a żołądek nagle robił się ciężki. I nieważne było wtedy to, co miał usłyszeć; wszystko przybierało formę bolesnych szpilek, które potrafił jedynie przyjąć do siebie, niczym przystosowana do tego poduszka.
    Tylko tym razem Yosoo miał rację - we wszystkim, co mówił. W złości, jaką wobec niego czuł. Tylko Yechan tego nie widział, zbyt przygnieciony życiem. Mieszanką studiów i uczelni, gdzie musiał udawać niewzruszonego. Wydarzeń z poprzednich dni, które myślał, że przetrawił, a te teraz wracały do niego ze zdwojoną siłą i wzbudzały zmartwienia. Przyjściem ojca, przy którym tracił twardą fasadę obojętności i chłodnego myślenia. Przy którym pragnął jedynie obronić siebie, byleby nie stracić tak niewielkiej relacji, jaka jeszcze ich łączyła
    — Nie o to chodzi — marne słowa ledwo przeszły przez jego usta, kiedy fizycznie kulił się pod spojrzeniem Yosoo, jak i wygarniającymi mu słowami, stawiającymi jego strach w pełnym świetle. Nie dawał rady, kiedy ciemne oczy wwiercały się w sam jego środek, rozdzierając z kruchych wadliwych warstw obronnych. Nie potrafił mu odpowiedzieć, kiedy nie miał pojęcia. Nie wiedział, czy jego ojciec posunąłby się do tego samego. Nie obchodził go na tyle, aby przyjść na zakończenie roku w liceum, czy którekolwiek z zawodów. Nie miał czasu pogratulować mu dostania się na wymarzone studia, nawet jeśli wstępnie były jedynie cichą próbą zwrócenia na siebie uwagi.
    Miał jednak czas na zignorowanie dręczenia, przez jakie jego syn przechodził na początku szkoły średniej przez orientację, której sam nie był pewien. Jak i ignorowanie każdej z desperackich prób zwrócenia na siebie uwagi, mogących skończyć się w krytyczny sposób.
    Ale nie o to teraz chodziło. Przynajmniej w to uparcie wierzył, choć jego zachowanie było pchane właśnie tym. Tym, że uwaga chociaż raz znalazła się na nim. Nawet ta negatywna, grożąca ostrymi słowami i kompletną utratą szacunku. Coś, na czym zależało mu bardziej, niż powinno. Coś, co myślał, że dawno ustąpiło miejsca na piedestale komuś innemu. A jednak pod wpływem rozpadającego się stanu, zdążyło momentalnie zawędrować na górę
    — Przestań, Soo — szepnął słabo, chowając żałośnie głowę w rękach z dłońmi wsuniętymi w jasne kosmyki i nie odpowiadając tym samym na żadne z zadanych mu pytań — Nie jestem Tobą. Nie potrafię tak, okej?! — nie, kiedy wszyscy otwarcie wątpili w rację istnienia relacji, jaka między nimi zaistniała. Nie, kiedy sam dołączał do tego grona mimo strachu, jaki w nim wzbudzał.
    Nie potrafił powiedzieć prawdy, kiedy jej skutki dusiły go od środka.

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie potrafił ukryć paniki w swoich oczach, którą zasiało nagłe usłyszenie zdrobnienia. Tego tak słodkiego, niesamowicie cennego i zarezerwowanego tylko dla Yosoo. Nikt inny go tak nie nazywał. Nikt nie zwracał się do niego z takim… ciepłem i wyrozumieniem, pozwalając mu przy tym na odsunięcie formalnej otoczki pełnego imienia, nieraz brzmiącego wręcz przytłaczająco.
    Teraz jednak czuł jedynie wyciekający spomiędzy sylab kwas, mimo spokojnego tonu i delikatnego uśmiechu na ustach przyjaciela. Za dobrze go znał. Zbyt bliskie mu były najdrobniejsze zmiany intonacji, aby mogły mu umknąć i oszukać, że te słyszane teraz, niosły za sobą choćby odrobinę szczerości lub wyrozumiałości. Tylko czy mógł jej w ogóle oczekiwać? Skoro niczym sobie na nią nie zasłużył?
    Zapewniły go w tym kolejne słowa, spływające na niego niczym kubeł zimnej wody. Odbierała mu dech w piersi, zmuszając do mimowolnego jego przyspieszenia i skrytej próby wygłuszenia tego, co słyszał. Jego palce nieprzerwanie zdzierały skórki z okolic paznokci, nieraz czując szczypiący ból zaciągnięcia którejś z nich za mocno, a głębiej brane oddechy pozwalały mu przynajmniej zachować pozory stabilności. Marne pozory.
    Nie odpowiedział, nie potrafił. Milczał, z tchórzliwie opuszczoną głową, bo nie miał na tyle odwagi, aby utrzymać wzrok na Yosoo dłużej niż chwilę. I nie mógł zaprzeczyć, kiedy znowu słyszał samą prawdę.
    Żyło mu się wygodniej; preferował wpuszczać do siebie spokój, nie występować przed szereg i ryzykować jego utratą. Nie robił tego jednak ze względu, że było łatwiej. Yechan nie był gotowy żyć inaczej. Bał się tego, co czekało na niego po drugiej stronie. Bał się niepewności i utraty tego, co miał do teraz. Bał się, że nie poradzi sobie z tym, co wiązało się z nagłym zburzeniem istniejącego obrazu. Miał wrażenie, że nieodwracalnie go to przytłoczy.
    Tak jak teraz, kiedy słowa Yosoo niemiłosiernie wdzierały się do samego środka, a jedyne, co mógł zrobić, to schować się jeszcze bardziej w sobie. Marnie próbować uniknąć kolejnego ataku, choć cała jego obrona legła w gruzach, pozostawiając go okrytego strzępkami, dawniej niezniszczalnych, warstw siebie. Skulił się jeszcze bardziej, z przestraszonym, drobnym drgnięciem, kiedy został wyminięty przez Soo. Sprzeciw, jaki cisnął mu się na usta, nie dawał rady wybrzmieć, wiedząc, jak błędnym był. Nie miał racji bytu, kiedy sam na siebie sprowadził taki przebieg wydarzeń. Nie zamierzał nawet podejmować się próby zrobienia zamieszania podobnego do tego ostatniego, przy którym towarzyszył mu równy poziom desperacji.
    Drażnił więc jedynie własne palce, męcząc przy tym wargę zębami, z każdym oddechem czując, jak traci nad nim kontrolę. Po to, aby wraz z trzaśnięciem drzwi; tym, zmuszającym go do intensywniejszego drgnięcia i ciasnego skulenia się, nieudolnie zacząć zaciskać wargi, kiedy wzrok zachodził mu zdradliwą mglistością.
    Jesteś pieprzonym tchórzem.
    Był, za każdym razem. Nawet jeśli starał się udowodnić, że było inaczej. Nawet jeśli parokrotnie wyszedł poza ramy swojego komfortu, tak w chwili, która potrzebowała tego najbardziej, zwyczajnie stchórzył.
    Łzy zaczynały piec go w oczy, podobnie jak łapczywie łapany oddech, mimo prób znalezienia ukojenia w palcach zaciskających się na włosach i ciemności, jaka otaczała go przy schowaniu głowy we własnych rękach. Nieudolne zaciskanie powiek nie zatrzymało pierwszej, mokrej kropli, która spłynęła po jego policzku. Ani kolejnej, żałośnie o sobie uświadamiając przez słonawy posmak w ustach, który jedynie wybił powietrze z jego płuc przy desperacko zduszanym i wyciszanym szlochnięciu.
    Bo nie tak miało być. Nie chciał zranić Yosoo. Nigdy nie chciał być powodem jego łez. A teraz doprowadził do powrotu wszystkich masek, które ten otworzył się przed nim zdjąć. Wszystko przez to, że stchórzył.

    chan

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie ruszał się ze swojego miejsca. Żałośnie chował się sam w sobie w tym samym skrawku podłogi, co wraz z wyjściem Yosoo. Ignorował pieczenie nóg, które powoli zaczynały prosić go o ulżenie im i zajęcie normalnej pozycji. Zamiast tego wplatał głębiej palce i nieudolnie wciągał powietrze przez nos, aby otrzeźwić zamglony umysł. Bo zwyczajnie nie myślał.
    Nie potrafił spojrzeć z zewnątrz na sytuację, w którą sam siebie wprowadził. Nie widział całkowitej słuszności tego, co Yosoo mówił, choć tak dosadnie ją czuł. Słowa, które sam powiedział były niczym zamazane wspomnienie, które z trudem do niego wracało, za każdym razem wykrzywione pod innym kątem. Wszystko rozmywało mu się przed oczami, kiedy chwila ukojenia została przerywana szarą rzeczywistością. Świadomością do czego doprowadził, i że najcenniejsza mu osoba faktycznie opuściła pokój, który był dotychczas jego bezpieczną sferą. A teraz wypełniał ją chłód.
    Kolory pokoju wydawały się wyblakłe, jakby ktoś odebrał im życia. Zlewały mu się w nieurokliwą całość, przez którą nie był w stanie dojrzeć kształtu poszczególnych modeli, ani upewnić się, że krzywy kształt pod ścianą był przyniesionym przez Yosoo plecakiem, czy jedynie przykrym wymysłem jego wyobraźni.
    Czas przestał dla niego istnieć i nie miał pewności, ile minęło, nim podniósł się z podłogi, witając przy tym uciążliwą sztywność swoich nóg. Musiał się ruszyć. Dalej był w ubraniach z uczelni, jedyne co zrobił, to zdjął buty i odłożył swoje rzeczy przed utknięciem w wyniszczającej go pętli przed przyjazdem ojca. Siedział w niemalże identycznej, odkąd postawił znowu nogę na uniwersytecie, może wcześniej, bez swojej świadomości. Może już w restauracji, kiedy pozwolił kilku słowom za dużo opuścić jego usta, tym samym podjudzając Avę i Jongho, przez co informacja tak szybko się rozniosła. 
To też była jego wina.
    Sięgnął po prowizoryczną piżamę, wmawiając sobie, że znana mu, wieczorna rutyna, pozwoli mu wrócić do normalności. Tej, którą stracił wraz z pierwszą, usłyszaną plotką. Wraz z otwarciem drzwi, gdzie widział rozpadającego się Yosoo, proszącego go o wsparcie.
    Którego nie potrafił mu dać, kiedy potrzebował go najbardziej.
    Starał się przejść korytarz jak najszybciej, niechlujnie przecierając twarz, na której czuł zaschnięte ślady po łzach i zdradliwe opuchnięcie oczu, zbawiennie przysłonięte wyłączonym światłem. Jednak zerknął w kierunku salonu. W kierunku kanapy, na której zawsze mówił coś nie tak. Na której wszystko psuł, a teraz widział tam jedyną osobę, która była na tyle wytrwała, aby próbować go naprawić.
    Go też popsuł. Pod wieloma względami, teraz tak wyraźnie wyrytymi w jego głowie i automatycznie ściskających mdłościami gardło z żołądkiem. Gdyby go nie było, Yosoo nie kwestionowałby relacji z Avą. Może przynajmniej nie pod tym kątem, przez który Yechan sam dobrze wiedział, jak boleśnie można było cierpieć.
    Zamknął się w łazience, z niewyjaśnianym pośpiechem i nerwami zrzucając z siebie ubrania z dnia, aby po przemyciu zastąpić je piżamą. I równie niespokojnie przemył twarz, z oddaniem próbując pozbyć się pozostałości smutku tam widniejącego. Bo czemu on był smutny, kiedy to Yosoo cierpiał? Gdyby nie czuł przeszywającego jego klatkę piersiową bólu, pomyślałby o tym. Wziąłby, jak zwykle, pod uwagę cudze emocje, a nie swoje własne, które teraz tak głośno krzyczały.
    Spróbował tego sięgnąć, kiedy zaledwie po kilku minutach wyszedł z łazienki, zmierzając do salonu, gdzie spotkał się z tak samo niezadowolonym, jak wcześniej, chłopakiem. Niemalże natychmiastowo sprawiającym, że oczy groziły zajściem łzami, a głos dopiero po odchrząknięciu wybrzmiał pewniej z jego ust, mimo wiedzy, jak bezcelowy mógł być
    — So- Yosoo, możemy porozmawiać? Proszę.

    yechan.

    OdpowiedzUsuń
  30. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  31. Wiedziała, że przystanie na jego propozycję i nie było to spowodowane egoistycznymi pobudkami, bo wcale nie miała problemu z przeleceniem mopem bo zabrudzonej posadzce. Należało to do jej obowiązków i bez względu na to, czy chłopak pojawiłby się w kawiarni godzinę przed zamknięciem, czy też nie, Haneul musiała to zrobić.
    Chciała się zgodzić, by najzwyczajniej w świecie dać mu powód do pozostania w pomieszczeniu, spędzenia z nią czasu, nawet jeśli miało się to skończyć wspólnym zjedzeniem ciasta i niczym więcej. Nie miała względem Yosoo żadnych oczekiwań i mimo wrodzonej ludzkiej ciekawości, nietaktownym byłoby zasypanie go pytaniami. Nie znała go i tak naprawdę mogła kierować się jedynie przypuszczeniami, a te choć z reguły w jej wypadku bywały trafne, mogły okazać się błędne. Wrodzony ludzki instynkt jednak podpowiadał jej, że chłopak nie powinien być sam, a to, że zjawił się tutaj, właśnie teraz gdy była sama na zmianie, w kawiarni wolnej od wścibskich par uszu idealną zbieżnością losu.
    Ściągnięte brwi i usta ułożone w dziubek, gdy w udawanym zamyśleniu przyglądała mu się bacznie, jakby rozważała swoje opcje, były tak naprawdę jedynie grą, a zamiast werbalnej odpowiedzi, postawiła pomiędzy nimi talerzyk i sięgnęła po dwa widelce.
    — Przyjemnie się robi z tobą interesy. — oznajmiła kiwając przy tym z powagą głową, zupełnie jakby właśnie podpisali jakąś lukratywną umowę, odmieniającą całe jej życie. I po części chyba tak było, bo w ciągu ostatnich dziewięciu godzin, Haneul nie miała szansy nawet usiąść, a sam zapach czekolady uruchomił bodźce odpowiedzialne za głód, bo gdy tylko wysunęła się zza lady i usiadła na krzesełku obok, w jej brzuchu zaburczało na tyle głośno, że skrzywiła się z zażenowania.
    — Mój żołądek będzie ci dozgonnie wdzięczny, nie wiem jak ci się za to odpłacę. — zażartowała, pochylając się nieco w bok, by szturchnąć go ramieniem.

    [ja się do tego ewidentnie nie nadaję, tutaj już poprawnie ._.]

    OdpowiedzUsuń
  32. Nie oczekiwał, że Yosoo będzie chciał z nim rozmawiać. Ani, że potencjalna rozmowa będzie prosta. Nie zasługiwał na to, aby spotkać się z wybaczeniem, czy zrozumieniem, choć niczego nie pragnął teraz bardziej. Myśl, że chciał dobrze, zalegała w jego głowie i gryzła się z rozsądkiem, chcącym wytknąć mu, jak źle do tego wszystkiego podszedł. Bo przez moment szczerze wierzył, że słusznie zrobił, decydując się na skłamanie ojcowi w twarz. Oszczędza nie tylko siebie przed jego złością, ale i kolejną falą spływającą na Yosoo, kiedy informacja rozniesie się po wszystkich sąsiadujących relacjach.
    Da im czas na zebranie wszystkich kawałków, nim staną przed wszystkimi obok siebie. Z ciepłą dłonią kojącą jego nerwy i świadczącą o tym, że zawsze znajdzie tam swoje oparcie. Pozwoli na ustabilizowanie rozsuwającego się gruntu, nim spotkają się z setkami oceniających spojrzeń; tymi uczelnianymi, tymi pośród partnerów ich rodzin. Bo będą mieli pod sobą ochronną siatkę w formie siebie samych, bez możliwości pęknięcia, bo wszystko dało radę wrosnąć w ziemię.
    Kiedy zdołałby wyzbyć się obaw wobec samego siebie. Obaw, że Yosoo znowu go zostawi - opuści mieszkanie bez słowa po kolejnym, niefortunnie ułożonym komplemencie lub podziękowaniu. Kiedy miałby pewność, że nie zmieni zdania po zobaczeniu każdej ze stron, ani uświadomieniu sobie, jak nierówny był teren, przez który mieli wspólnie przechodzić.
    Nie widział, że ten moment był właśnie teraz. Miał być właśnie teraz, kiedy Yosoo poświęcił niemalże wszystko, a on znowu podkulił ogon, przytłoczony strachem i nagłą uwagą rodziny. Utraconą tak dawno temu, a teraz boleśnie wypalająca dziurę w sercu, gdzie kiedyś istniało pielęgnowane przez nią miejsce. Tylko te kilka, krótkich lat, po których szukał czegokolwiek, co byłoby w stanie je wypełnić. I kiedy myślał, że mu się udało; że znalazł się ktoś w jego życiu, nawet nieświadomie, powoli pomagający nadać koloru szarej pustce, na nowo pojawiła się tam skaza. Którą sam do siebie zaprosił
    — Nie powiedziałem wszystkiego… Soo, proszę– — zatrzymał samego siebie, zaciskając mocniej ręce na ubranej koszulce, kiedy marnie starał się dodać sobie otuchy skrzyżowaniem ich na klatce piersiowej.
    Zamilkł jednak od razu, wraz ze słowami i bolesnym wzrokiem przyjaciela, teraz rozdzierającym go jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. Bo wiedział, że zawinił. Wiedział, że nie da rady cofnąć własnych słów, ani powiedzieć czegoś, co poprawiłoby sytuację, jaka między nimi zaistniała. Nieważne jak bardzo chciał wierzyć w to, że może być inaczej.
    Jednak nie potrafił opanować ścisku w gardle, ani drgania warg, kiedy bezpośrednie i chłodne słowa przedzierały się prosto do samego środka, uświadamiając mu, jak naprawdę wszystko zepsuł. Jak prędko i z jaką łatwością doprowadził do utraty wszystkiego, co starali się zbudować przez ostatnie miesiące, mimo chwiejnej podstawy.
    I bał się, w jakim tempie osiadała w nim panika. Strach, przed tym, co miało być dalej. Strach, który blokował mu usta i nie pozwalał na odpowiedzenie sensownie, ani stanowczo, byleby zyskał szansę na wyprzedzenie chłodnej reakcji Yosoo. Zamiast tego zaciskał mocniej drżące palce i rezygnował z podejścia bliżej do ciemnej kanapy, jakby otaczała ją blokująca go bariera. Mieszała się w nim potrzeba ucieczki, jak i przepchnięcia się przez każdą blokadę, byleby znowu poczuć jego ciepło i zapach, który jako jedyny pozwalał mu spokojnie zasnąć w nocy
    — Chcę wierzyć, że tak. Jeśli dasz mi szansę to wyjaśnić, Soo.

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  33. Głos Yosoo, na ten krótki, złudny moment, dał mu nadzieję. Pozwolił uwierzyć, że da radę się wytłumaczyć lub przynajmniej zostanie wysłuchany, byleby mógł pokazać, że naprawdę chciał dobrze. Coś, w co nawet osoby z zewnątrz w życiu by nie uwierzyły.
    Jednak nadzieja ulotniła się równie prędko, co wybrzmiały kolejne słowa chłopaka, ciasno oplatające gardło blondyna. Bo mógłby palić głupa, że go nie rozumie - nie wie, o czym mówi, i że nie widzi tego, jak faktycznie brakowało mu siły. Jak tą jedną, nieprzemyślaną decyzją zdołał go zdruzgotać i doprowadzić do powstania wyrwy między nimi, która nie powinna nigdy mieć tam miejsca. Zawsze znajdowało się na niej coś - niestabilny most, bliski rozpadu, czy też ubita ziemia, która wypełniała każdy jej skrawek. Teraz nie widział tam nic, oprócz duszącej pustki, której tak bardzo się obawiał.
    Nie potrafił umiejscowić swojego spojrzenia w jednym punkcie - za bardzo bolało go obserwowanie Yosoo, a zarazem każde opuszczenie go na własne nogi łączyło się ze strachem, że gdy tylko go podniesie, chłopaka już tam nie będzie. Walczył więc z samym sobą, aby przyglądać się jego twarzy - malującym się na nim bólu, mimo prób zamaskowania go, zdradliwie połyskującym oczom, choć starał przekonać samego siebie, że było to jedynie odbijające się od okien światło.
    Znał go za dobrze. Znali się za dobrze i oboje o tym wiedzieli, choć starali się udawać, że było inaczej. Tak jak podczas jego prób zachowania spokoju przy podjęciu się rozpoczęcia rozmowy, mimo rozedrganych dłoni i piekących od podrażnienia palców. Czy teraz, kiedy cięty język Yosoo wbijał się prosto w jego serce, lecz nie tak mocno, jak chowane pod kocem dłonie, zaciskana szczęka, czy pośpiesznie przecierane oczy, byleby gest został niezauważony. A jednak widział wszystko. Wyłapywał każdy ze znanych mu odruchów, mimo otępienia własnym strachem, zasianym jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Może byłoby mu łatwiej, gdyby go przytłoczyło - przekonałby samego siebie w swojej racji i słuszności zachowania, a tym samym ujęło wyrzutów, jakie zżerały go teraz od środka.
    Zamiast tego stał niedaleko kanapy, z palcami coraz mocniej wbijającymi się w skórę przy każdym, kolejnym otwarciu ust przez najbliższej mu osoby
    — Przestań, Soo — nie był pewien, czy cokolwiek w ogóle powiedział, czy ruszył jedynie marnie ustami, bez najcichszego dźwięku. Nieprawda. Chciał tak powiedzieć; chciał w to wierzyć, ale… czy faktycznie tak było? Przecież nigdy niczego nie nazwali, nie określili swojej relacji. I mógłby tkwić w przekonaniu, że nic sobie nie obiecali - Yosoo nic mu nie obiecał. Czego nie mógł powiedzieć o sobie samym.
    Obiecał, że popracuje nad samym sobą; nad wysławianiem się i doborem słów tak, żeby go już nigdy nie zranić. I z jednej strony na tym się kończyło - próbie poprawy samego siebie. Ale oboje wiedzieli, co za tym szło. Jak wiele kryło się w tej krótkiej, szczerej obietnicy, której teraz nie dotrzymał
    — To nie był kaprys, przysięgam… — kolejne, słabe słowa ledwie przecisnęły się przez jego gardło, ściśnięte do granic swoich możliwości, a dłonie niedbale przetarły oczy, w których groźnie zbierały się kolejne łzy. Zrezygnował z dalszego mówienia, kiedy poddawał się słowom Yosoo. Kiedy wierzył w to, że nie istniało nic, co mógłby powiedzieć, ani zrobić, żeby cokolwiek naprawić.
    Mógł tylko skulić się bardziej w sobie i z trudem przełknąć ślinę przy okryciu oczu własną dłonią; w tej marnej, desperackiej próbie zakrycie swojej słabości i odwrócić się rozdygotanymi słowami, wypełniającymi nagle zastałą ciszę, z której chciał jak najszybciej wyjść
    — Dobranoc, Soo.

    yechan

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie powinien był iść za Seojunem do szatni. Nie powinien był milczeć przy stoliku, kiedy ten kierował w jego stronę fałszywe, przesłodzone słowa, trafiające akurat w te punkty, który były przewrażliwione i zaniedbane.
    Nie powinien był iść na imprezę Plotkary.
    Może wtedy wszystko przebiegłoby inaczej. Jego kłótnia z Yosoo skończyłaby się na chłodzie, który naprawiłby zebraniem się w sobie i naprostowaniem własnych słów. Może dałby radę z nim porozmawiać i przekonać do tego, że źle go zrozumiał; choć jego słów nie dało się zinterpretować inaczej.
    A jednak poszedł. Dał się uwieść komuś takiemu, jak Kim, nawet nie wiedząc, że ten był nim zainteresowany ze względu na własne korzyści i potrzeby. Dał się unieść fałszywie wytworzonej chwili, jak i obcemu smakowi ust, który marnie udawał to, czego naprawdę potrzebował i który pogłębiał pustkę w środku Powella. Tą, której sam się dorobił.
    Nie chciał, żeby tak było. Nigdy nie chciał zranić Yosoo - nie tak.
    Lecz był aż za bardzo świadom tego, co zrobił, kiedy z rozmazanym spojrzeniem łapał swój płaszcz po kilku, idiotycznie spędzonych minutach w szatni. Kiedy wsiadał do zamówionej taksówki, z roztrzęsionymi dłońmi chwytającymi za klamkę i kurczowo męczącymi skórzany materiał pod palcami, a myśli napędzały się same. Próbami wymyślenia tego, co jeszcze mógł zrobić, na przemian ze świadomością, że cofnął całą pracę, jaką włożyli w budowanie relacji. Już od początku studiów, kiedy oboje zdecydowali otworzyć się przed sobą nawzajem.
    Dojechał szybko, zarazem nie mając pojęcia, ile minęło czasu. Nie przejmował się nim, kiedy nerwowym krokiem dochodził do windy, a każda, kolejna minuta zaciskała jego pusty żołądek. Może to przez alkohol, może przez kierująca nim panikę - miał wrażenie, jakby funkcjonował na autopilocie. Mimo rozedrgania ciała i nieznośnego bólu, jaki rozchodził się po jego ciele przez stojącą w gardle gule, spieszył się. Czekał, aż drzwi windy się otworzą, aby wejść do siebie.
    Aby już z korytarza usłyszeć krzyk, którego nigdy nie chciałby być świadkiem.
    Dłonie z trudem umożliwiły mu wejście do środka, a nogi same niosły przez całość apartamentu. Ignorujący duszący oddech, którego nie był w stanie złapać w całości
    — Soo? — który stanął mu w gardle, jak tylko stanął w progu własnej sypialni z łamliwym zdrobnieniem na ustach, a jego oczom ukazały się szczątki gitary. Tej, na której mógł obserwować przeróżne zadrapania i pytać, skąd wzięło się każde z nich. Czy drobne bazgroły, pozostające enigmom, a jednak zawsze zapraszające do bezwiednego sunięcia po nich palcem, jak tylko instrument znajdował się w dłoniach Yosoo.
    Widział pęknięte struny, za które tak nieporadnie ciągnął pod czujnym okiem przyjaciela; których chłód kontrastował z dłonią okrywającą jego własną i nakierowującą go na odpowiednie miejsca, by mógł wybrzmieć odpowiedni dzień. Widział resztki pudła, z którego mógł usłyszeć obce, a zarazem tak kojące melodie.
    A przede wszystkim widział zajęte ręce przyjaciela, po których nerwowo skakał wzrokiem w poszukiwaniu choćby najmniejszego pęknięcia na skórze. Czegokolwiek, co mogłoby świadczyć o tym, że zrobił sobie krzywdę
    — Soo, co ty robisz? — żałosna próba odezwania się dźwięczała ostro w jego uszach, kiedy wyłapywał dodatkowe elementy. Rozrzuconą torbę i drżące ciało. Panujący w sypialni chaos i amok, w jaki wpędził Yosoo. I bezmyślnie stawił kolejny krok do przodu; idiotycznie podjął się ponownej próby zmniejszenia dystansu z płaczliwym głosem i zaszklonym, przestraszonym, lecz przede wszystkim zmartwionym spojrzeniem wlepionym właśnie w Jeonga — Przestań… błagam Cię.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  35. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  36. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  37. Patrzenie na plecy Yosoo bolało go bardziej, niż cokolwiek innego.
    Wolałby widzieć złość w jego oczach; szczere obrzydzenie jego osobą i szczerość w słowach, jakie wypowiadał. Nie liczyło się to, ile bólu mu tym sprawiał, ani to, jak bardzo nie chciał ich słyszeć. Ani to jak bardzo chciałby się z nimi nie zgodzić. Bo wiedział, że nie mógł.
    Zasłużył na to, żeby usłyszeć od niego najgorsze obelgi i wyrzuty. Żeby cała złość, jaka teraz gotowała się w jego ciele, została wylana prosto na Yechana. Na przyczynę jego cierpienia od kilku ostatnich dni czy tygodni. A równie dobrze miesięcy, odkąd nieprzemyślaną, może i obustronną, decyzją, poruszył fundamentami jego życia i zmusił do tego, aby kwestionował stabilność i wygodę, jaką oferowała
    — Wiem, o co prosiłeś — a mimo to mówił dalej. Przeciwstawiał się jasnym słowom, jakie usłyszał i temu, co przekazywały. Bez miejsca na domysły, ani kwestionowanie - co i tak non stop robił — Ale nie możesz mieć tego na myśli — pokręcił gorączkowo głową, nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli.
    Bo mimo wiedzy, jak bardzo wszystko zniszczył, nie potrafił uwierzyć, że faktycznie znaleźli się tej sytuacji.
    Jeszcze parę dni temu wszystko było dobrze; wszystko miało być dobrze. Byli razem w mieszkaniu, z niewypowiedzianym, acz powoli snutym planem na to, co przyjdzie. Pozwalając sobie wzajemnie na ułożenie się w całość; powolne, z wręcz przesadną uwagą i ostrożnością. Byleby już wszystko było tak, jak powinno. Mimo przeszkód, które miały zaistnieć na ich drodze - bo mieli je omijać wspólnie. Ze świadomością, że zawsze odnajdą w sobie wsparcie; że już nigdy nie będą musieli męczyć się z czymś samotnie.
    Lecz Powell stchórzył.
    Na uczelni, kiedy milczał przy rzucanych plotkach, które mógłby rozjaśnić czy też ugasić kilkoma, pewnymi słowami i brakiem przejęcia. Na kanapie, kiedy rozmawiał z ojcem i nazwał swoją relację z Soo przypadkiem. Na imprezie Plotkary, kiedy zamiast odgryzienia się przyjacielowi; doprowadzenia do oczyszczającej ich obu kłótni, uciekł do szatni. Z kimś, gdzie zatracił się w ulotnej i tak pustej przyjemności, zostawiającej gorzki i duszący posmak na ustach.
    I z Yosoo prześlizgującym mu się przez palce. Mimo zdesperowanych prób trzymania się tego, co pozostało; co mogli jeszcze odratować. A przynajmniej tak mu się wydawało.
    Bo nie mógł odpuścić do siebie myśli, że naprawdę go tracił. Nawet jeśli odczuwał to całym sobą; przy płytkim oddechu, który co rusz stawał mu gardle. Zatrzymywanym przez nieudolne próby zatrzymania łez i potencjalnych szlochów na widok jego pleców. Nagle prezentujących nic innego, oprócz mrożącego chłodu. Na widok zniszczonej gitary leżącej bez życia na podłodze; otoczonej własnymi odłamkami, niemożliwymi do ponownego złożenia.
    Jak wspomnienia, które zachodziły teraz pobrudzonym filtrem. Cierpkością i szczerym żalem, bo były utracone. Były czymś, do czego już nigdy nie miałby wrócić, nieważne jak bardzo by się starał. Nieważne jak bliski był padnięcia przed nim na kolana z twarzą umazaną łzami i płaczliwą desperacją
    — Wiem, że mogłem zostać przy stoliku. Że powinienem był pójść za Tobą — tak jak zawsze. Tak jak teraz, kiedy roztrzęsione nogi ruszyły się z miejsca, z obawą próbując zbliżyć się do stojącego przy komodzie Yosoo — Nie chciałem, Soo. Naprawdę — nie ukrywał rozpaczy we własnym głosie. Nie potrafił usłyszeć tego, jak żałośnie brzmiał z najgorszymi, możliwymi słowami na języku. W które sam ślepo wierzył i był przekonany co do ich szczerości.
    Nie chciał go stracić.
    Choć nie zdawał sobie sprawy z tego, że na to było już za późno.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  38. Nie chciał tego słuchać. Po raz kolejny pragnął znowu stchórzyć i schować głowę w piach. Wygłuszyć słowa Yosoo, które trafnością przeszywały go na wskroś i uświadamiały w tym, jak wiele rzeczy zrobił źle. Na jak wiele pozwolił nie tylko osobom obok siebie, ale i sobie samemu; swoją bezczynnością i pasywnym przyjmowaniem tego, co miało się wydarzyć.
    Wystarczyła krótka, oschła uwaga w stronę Seojuna, aby to wszystko ukrócić. Przerwałby swoje owijanie się wokół jego palca, do którego doprowadził na własne życzenie. Z taką łatwością, wartą jedynie wyśmiania.
    Nie mógł nawet zaprzeczyć. Nie mógł powiedzieć, że przecież na nic się nie zgodził, bo podobne słowa nigdy nie opuściły jego ust. Zgodził się wszystkim innym. Zgodził się poprzez krótki komentarz w stronę Yosoo, kiedy ten uniósł się przy zajmowanym stoliku i kolejną serią obelg nakłuwał serce Yechana niczym zapalony krawiec swoją poduszkę na igły.
    Kompletnie odwrotnie do tego, co robił teraz. I co bolało Powella jeszcze bardziej.
    Bo nie musiały to być wymierzone, ani przemyślane ciosy. Wystarczył ten przerażający spokój; niczym nieporuszony tym, co się wydarzyło, czy emocjami, jakie rozrywały go od środka. Podkreślały wyrwę, jaka między nimi powstawała i z każdym momentem sprawiała wrażenie tej nie do pokonania.
    I kolejne sekundy trwające w niepokojącym wyciszeniu, dusiły serce blondyna jeszcze mocniej
    — Nie, poczekaj. Proszę — wraz z urwaną wypowiedzią przyjaciela sam nieproszenie się wtrącił, z niemocą utrzymania języka za zębami. Mimo niepotrzebnych słów zbierających się na samym czubku, ośmieszając siebie jeszcze bardziej, kiedy gorączkowo szukał słów na naprostowanie nieporozumienia. Tego, które tak naprawdę nie istniało, skoro wszystko było jasne.
    To nie było tak. Dopiero te dał radę zatrzymać dla siebie, kiedy kolejne próby wyjaśnień wybrzmiewały żałośnie w jego uszach. Niczym idiotyczna wymówka, wymyślona na poczekaniu; niepasująca do stworzonego obrazka, choć nie był w pełni obecny podczas pracy nad nim.
    Tracił kontrolę nie tylko nad łzami, które od samego wejścia do sypialni przyozdabiały jego policzki, ale i nad językiem. Już na początku, lecz czuł się jak otępiały, kiedy dojrzał spływającą po twarzy Yosoo łzę. Pojedynczą, a niosącą za sobą tak wiele. Niosącą za sobą pełne imię, przy którym poczuł nagłą, ogłupiającą pustkę. Duszącą, jakby ktoś zacisnął ręce na jego płucach i odciął dostęp do powietrza, a do żołądka nasypał ostrych kamieni
    — Co? — krótkie, złamane w połowie pytanie z trudem przeszło mu przez usta, kiedy zaciśnięte gardło nie pozwalało na ułożenie sensownej wypowiedzi.
    Yechan. Yosoo nigdy nie mówił na niego Yechan; nieważne, jak bardzo był zły. Już niemalże od samego początku był Chanem. Jego Chanem.
    Channie z żadnych ust nie brzmiało równie słodko, co szczerze. Tak naturalnie, jakby było jedyną, dopuszczalną formą jego imienia. Było elementem należącym tylko do nich; niczym siatka ochronna, która pozwoliła mu wierzyć w to, że wszystko było do naprawienia. Bo dalej mógł usłyszeć szczerość i ciepło w krótkim, cennym zdrobnieniu.
    Dopóki nie przyjął go od kogoś innego; z ust, których smak już dawno zapomniał, lecz wypalały się w jego pamięci niczym nieprzyjemne i drażniące wspomnienie
    — Soo, nie. Przestań, co ty mówisz? — nie panował nad słowotokiem, ani dłońmi desperacko chwytającymi się rękawa ciemnego garnituru, kontrastującego z bielą jego własnego — Nie musisz nic kończyć. Proszę cię, nie mów tak — nie był pewien, czy drgnięcie kącików próbowało przywołać na usta uśmiech, czy wstrzymywało kolejne, płaczliwe zduszenie głosu, i tak zdradzane jego ciągłą łamliwością.
    Miał na niego nie patrzeć. Miał się do niego nie odzywać, ani go dotykać. A jednak dalej próbował, licząc, że ściskany między palcami materiał pozwoli mu na zatrzymanie go przy sobie na dłużej. Mimo druzgocącej, zduszanej świadomości, że nie miał już na to wpływu.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  39. Naiwnie pozwolił sobie wypełnić się nadzieją, kiedy po raz kolejny usłyszał spokojny głos Yosoo. Ten, przez który złudnie, niecałą sekundę, mógł uwierzyć, że tak - nie musieli niczego kończyć. Bo przecież wszystko było odwrócenia, dopóki byli w tym razem, prawda? Zawsze sobie ze wszystkim radzili, dopóki mogli sięgnąć po pomoc u drugiej osoby; niezależnie od tego, jak bardzo Yechan tego nie cierpiał. Jak bardzo wzbraniał się przed obnażeniem się przed wszystkimi, nawet przed Yosoo, mimo tysiącami dowodów na to, że nie musiał tego robić. Jak bardzo pragnął wypaść na kogoś silnego w jego oczach.
    I chyba to było jego największą zgubą. Ciągłe próby prezentowania się niczym niewzruszony posąg, zdolny znieść najobrzydliwsze z obelg z kamienną miną. Brak stawianego oporu, który miał prezentować się jako automatycznie odbijanie wszystkich nieproszonych słów.
    A tak naprawdę z każdym z nich rozpadał się jeszcze bardziej. Słabł od samego środka, pozostając na pojedynczych, chwiejnych kamieniach, które nieudolnie udawały stabilny grunt. Aby finalnie pęknąć.
    Brutalnie i doszczętnie; spuszczając siebie na dno bez niczyjej pomocy.
    Z utraconym, jedynym oparciem, jakiego doszukiwał się w chłodnej dłoni Yosoo, brutalnie wyrwanej z jego uścisku i jedynie pozostawiającej zionącą pustkę na swoim miejscu. Niewyraźną, zamazaną przez kolejną falę łez cisnącą się do oczu i zbierającą natychmiastowo w kącikach, mimo niemalże przegryzionego od środka policzka.
    Jednak nawet przez nagromadzoną wilgoć mógł wyraźnie dojrzeć stojącego naprzeciw chłopaka. Oddalonego, z bacznym i zdystansowanym spojrzeniem, w którym nie widział choćby naparstka znajomego i potrzebnego ostatnimi dni ciepła. Bezskutecznie szukanego w rękach automatycznie oplatających się wokół ciała, kiedy nie miał siły na kolejne stawianie sprzeciwu
    — Nie, to nieprawda — pokręcił gorączkowo głową, ledwie hamując dziecinną potrzebę zasłonięcia uszu przy każdym, kolejnym wyrzucie Jeonga, bo nie potrafił poradzić sobie z ich trafnością — Nic nie skończyłem, nie chcę nic kończyć, przestań — nawet nieustanne drżenie głosu nie wystarczyło, aby zakryć rozpacz w jego głosie, a jedynie ją nasilało. Nie mógł niczego kończyć, kiedy potrzebował Yosoo, odkąd go tylko znał. Kiedy nie potrafił wyobrazić sobie swojego życia bez niego, a teraz musiał stać przed myślą, że właśnie takie na niego czeka. Na własne życzenie.
    — Nie obchodzi mnie to — przyznał żałośnie, zaraz odklejając się od swojego miejsca w pokoju, kiedy tylko dojrzał, jak chłopak zaczyna zbierać wszystko, co popadnie. I był zbyt wolny; zbyt przestraszony, aby go zatrzymać, oprócz wodzenia za nim wzrokiem i nieopuszczaniem go o wyznaczony wcześniej krok — Wiem i mnie to nie obchodzi, Soo — powtórzył przy kolejnej, niechlujnej próbie chwycenia torby, aby móc go zatrzymać. A jednak jego dłoń sama z siebie zamierała w powietrzu, kilkanaście milimetrów nad bagażem, jakby dotknięcie go miało równać się z przeraźliwymi skutkami.
    — Bo na pewno jest coś, co mogę powiedzieć — nie przerywał, bez przykutej uwagi do tego, co tak naprawdę wypowiadał, ani do intensywności ściskającego się groźnie gardła, które wymagało od niego ciągłego przełykania śliny — Albo zrobić — ciągnął dalej, odnajdując siłę w sobie, aby go wyprzedzić. Aby móc stanąć przed nim i zmusić do ponownego wychwycenia kontaktu wzrokowego; mimo bólu, jaki sprawiały mu wbijane przez ciemne, ukochane tęczówki, sztylety. Idealnie naostrzone; trafiające dokładnie tam, gdzie bolało najbardziej, a jednak to ich brak okazywał się czymś najgorszym — Po prostu powiedz co i to zrobię. Błagam Cię, Soo.

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  40. — Co? Co takiego? — nie krył się ze swoją desperacją i kompletnie zaślepioną nadzieją w to, że słowa Yosoo nie niosły za sobą żadnego, dodatkowego przekazu. Był gotów zrobić dla niego wszystko, a przynajmniej właśnie to sobie teraz wmawiał. Kiedy zdrowy rozsądek i wszystkie obawy były zakryte przez szczery strach przed utratą tego, co było mu najbliższe.
    Bo wiedział, że nie mógł mu tego obiecać - nie był w stanie zrobić wszystkiego, co tylko by mu kazał, skoro, już nieraz, w najważniejszym chwilach uciekał od odpowiedzialności. Skrywał się w tym, co bezpieczne i znane, byleby nie ryzykować.
    Nie skupiał się na niczym innym, niż na ciemnych oczach przyjaciela. Ten jeden raz nie brał pod uwagę pozostałych elementów, które przecież znał na wylot i potrafił mistrzowsko rozczytać. W końcu był uważny; rozumiał Yosoo bez słów, nawet wtedy, kiedy ten tego sobie nie życzył. A jednak teraz głupiał. Nie wyłapywał drgań ciała, zaciskanych pięści, ani tak jawnego pęknięcia kryjącego się za zranionym spojrzeniem.
    Nawet kiedy stał tak blisko niego, że mógł poczuć jego oddech na swojej skórze, podczas wstrzymywania własnego. I po raz kolejny uwierzył w to, że prezentowała się przed nim kolejna szansa; że Yosoo pozwoli mu to wszystko naprawić i da kolejną, niezasłużoną szansę. Jak za każdym razem, kiedy dawał radę rujnować ich relację.
    Milczał, samemu rejestrując każdy z najmniejszych szczegółów. Zbolałe spojrzenie, które teraz prześwietlało go na wylot i zostawiało mrożącą ścieżkę na twarzy. Jasne włosy, kontrastujące z tak dla niego nietypowym ubiorem, w którym i tak dobrze się prezentował, acz nie w pełni, jak on. Ale nie tylko brak koloru w ubraniach sprawiał, że brakowało mu życia. Powell zdawał sobie z tego sprawę; z tego, że to on wyssał z niego jakąkolwiek werwę i barwność, którą mógł tam dojrzeć każdego dnia i o każdej porze.
    I że na własne życzenie pozbywał się potrzebnego, kolorowego elementu, ze swojego stłumionego, czarno-białego życia.
    Całkowicie tracącego barwy, kiedy nie chciał uwierzyć w kujący nakaz Yosoo
    — Kłamiesz — kiedy niedowierzający, łamliwy uśmiech starał się jakkolwiek wyjaśnić tempo, jakie właśnie nabierali, a oparta o framugę dłoń nieprzyjemnie wbijała palce w drewno, byleby nagle osłabione ciało nie miało okazji się osunąć — Nie mówisz serio, Soo. Nie wierzę Ci — wątpił, czy jego własne słowa miały wytykać kruchość tych wypowiadanych przez przyjaciela, czy jedynie były marną przykrywką tego, jak bardzo były dla niego druzgoczące.
    Robił wszystko nie tak, jak powinien; nie tak, jak nakazywał mu słaby głos Jeonga. Napierał jedynie bardziej, kiedy nie drgnął nawet ze swojego miejsca, mimo drżących nóg. Kiedy zamiast prób zachowania swojej godności, umiejętnie pozbywał się każdej jej krzty
    — Chcesz, żebym błagał? — żenujące pytanie wręcz zbyt łatwo opuściło jego usta — Nie możesz mnie zostawić, Soo — tak samo jak uginające się pod nim kolana spotkały się w końcu z panelami, a palce blondyna wczepiły się w ciemne spodnie od garnituru, niczym w niestabilne koło ratunkowe, a niewyraźny wzrok skupiał się na czubkach jego butów, kiedy brakowało mu siły i odwagi, by teraz na niego spojrzeć. Nie ze słowami, jakie niekontrolowanie zsuwały się spomiędzy jego ust, przerywanych próbami uspokojenia oddechu i płaczu.
    — Nie mogę, Soo — nieświadomie zaciskał coraz mocniej drżące palce przy każdym, niespokojnym łapaniu powietrza czy niezrozumiałym słowie, i kolejnym uniżaniu się przed przyjacielem; nieświadomym odsłanianiu się bardziej, niż powinien; nie teraz — Za bardzo Cię kocham, żebym mógł Ci dać teraz wyjść.

    Yechan

    OdpowiedzUsuń
  41. Nieświadomie łapał się tych najgorszych, możliwych zagrań. Tych, za które skarciłby każdego innego; tych, za które bezwstydnie obrażałby Avę, kiedy śmiała się posunąć do czegoś przynajmniej w jednej trzeciej równie obrzydliwego. Słów, które nie miały między nimi zaistnieć. Nie w ten sposób i w takiej chwili, kiedy nawet na jego ustach zostawiały cierpki posmak i zaciskały nieprzyjemnie żołądek. Równie mocno, co nagła odpowiedź Yosoo.
    Tak niespodziewana, a zarazem będąca dokładnie tym, co powinien w danym momencie usłyszeć. Była czymś, w co nie umiał uwierzyć. W co nie chciał uwierzyć nawet po nagłym podniesieniu wzroku, kiedy bliźniacze słowa zostały wyplute po raz kolejny, a jego dłonie bezwolnie puściły ciemne spodnie, w których szukał przynajmniej złudzenia oparcia.
    Atak ze strony Yosoo zawsze bolał; niezależnie jak bardzo był go świadomy. Choć przynajmniej wtedy mógł łapać się drobnych sygnałów, które zapewniały go w tym, że wypowiadane słowa nie były szczere, a jedynie robiły za amunicję. Wtedy miał przynajmniej pozornie stabilny grunt pod nogami, po którym potrafił niemalże mistrzowsko manewrować z niewzruszoną miną, podczas gdy serce prosiło się choćby o gram uwagi.
    Wtedy łatwo było je ignorować. Pozostawał niewielki element przekonania, że przyjdzie chwila, aby się na nim skupić. Te ulotne momenty, jak wspólne śniadania, w których mógł się bez końca zatracać. Czy ramiona, w których czuł się tak bezpiecznie jak nigdzie indziej. Pozwalały zapomnieć o całym bólu wyrządzonym przez kilka, nieprzemyślanych (czy też może idealnie wymierzonych) wypowiedzi, jakie mógł od niego usłyszeć. Bo wystarczyło chwycić się przekonania, że nie mówił poważnie, a jedynie przywdziewał jedną z licznych masek, które miały go bronić.
    Teraz nie widział żadnej z nich. Widział jedynie Yosoo - tego, którego jako jedyny mógł znać; z bólem w oczach i wyrzutem w głosie. Oddalającego się od niego tak gwałtownie, podczas gdy Powell nie miał siły podnieść się z kolan i przetrzeć twarzy od łez, do których przylepiały się poszczególne, blond kosmyki.
    Starał się nie dopuszczać do siebie tego, co mógł usłyszeć od przyjaciela. Starał się nie dopuścić myśli, że stał tuż przy drzwiach - spakowany i gotowy do wyjścia.
    A jednak myśl o tym, że miał zapakować wszystko, co przynieśli tutaj razem, boleśnie wgryzała mu się do głowy. Że miał to zrobić sam i nie po to, aby zanieść je z powrotem do jego mieszkania, czy do nowego, które udało się znaleźć. Miał nie mieć pojęcia, co się z nimi wydarzy, a jedynie się ich pozbyć. Pozbyć się części Yosoo, jaka mu została, choć na nią nie zasłużył.
    Jutro lub za dwa dni. Za szybko. Potrzebował więcej czasu - na wszystko. Na posłuszne spakowanie tego, co z radosnym uśmiechem wnosił do apartamentu z myślą, że zostanie tutaj na dłużej. Może na zawsze.
    Potrzebował więcej czasu na to, żeby przemyśleć, co może zrobić, aby wszystko naprawić; dalej nie potrafiąc pogodzić się z myślą, że na to było już za późno. Że zrobił już wystarczająco wiele, aby zniszczyć ich relację od samych podstaw.
    Chciał go zapytać o to, co miało dziać się teraz. O to gdzie pójdzie i co zrobi. O to czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. O to czy da mu jeszcze jedną, kruchą szansę.
    Lecz nie miał siły, aby mu nawet odpowiedzieć. Siły, ani odwagi, która pozwoliłaby mu na coś innego, niż zaciśnięcie warg, aż do poczucia metalicznego posmaku, a płuca zaczynały go piec od powstrzymywanych szlochów. Podczas gdy wzrok starał się zapamiętać Yosoo. Mimo zachodzenia łzami i swojego roztrzęsienia.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  42. Wyszedł.
    Yosoo naprawdę wyszedł z mieszkania, a blondyn od razu poczuł, jak cała przestrzeń wypełnia się mrożącym chłodem. Widział pustkę, jaka nagle zapanowała w środku, choć wiedział, że chłopak ledwie dał radę zabrać jedną trzecią swoich rzeczy.
    Bo to nie one sprawiały, że w apartamencie witało życie, tylko on sam. Obecność Soo, którego mógł codziennie widzieć po powrocie z uczelni i odnaleźć wsparcie w obejmujących go ramionach. Dodawał wszystkiemu koloru, kiedy potrzebował go najbardziej.
    Całe życie upierał się przy tym, że było mu dobrze ze swoimi stłumionymi barwami. Z ‘normalnością’ jaką stworzył we własnej głowie, pod wpływem słów innych i tego, że niewyróżnianie się z tłumu pozwalało mu na zachowanie wszystkiego dla siebie. Bycie sobą w samotności apartamentu, podczas gdy wszędzie indziej utrzymywał kamienną fasadę. Nudną, nieangażującą. Tak typową i odpowiadającą wszystkim, bo mogli dopowiadać sobie to, co chcieli.
    Dopiero przy Yosoo widział pojedyncze, zabarwione plamy. Najpierw nieproszone; nieudolnie zamalowywane szarością, byleby nie wyróżniać się w tłumie. Powoli jednak zabarwiając część jego życia; dodając ciepła tam, gdzie się go nie spodziewał. Dopasowując się do układanki, która tak bardzo się różniła od tego jednego, drobnego elementu. Innego, a tak potrzebnego.
    Bo mógł w końcu być sobą. Poznawać strony, o których zapomniał lub nawet nie wiedział. Zrzucić nijakie maski na rzecz szczerych emocji, choć i te dalej dusił w sobie.
    Tylko po to, żeby samemu ponownie po nie sięgnąć. Żeby z trudem podnieść się na nogi i ocierać twarz białym rękawem, kiedy każda kolejna łza wzbudzała dodatkowe wyrzuty sumienia i wstyd. Zażenowanie reakcją, na którą nie miał prawa, a jednak nie potrafił jej pohamować. Starte ścieżki na nowo się wyznaczały, a dłonie na oślep ściągały w łazience garnitur. Ten, który wyglądał dla niego tak odrażająco w lustrzanym odbiciu i z każdą chwilą dusił coraz bardziej, w oczekiwaniu na zastąpienie go zwykłym, czarnym dresem.
    Biel świadczyła o czystości. O niewinności. O czymś rzadkim i nieskazitelnym. Czymś, czym Yechan nie był. Nigdy nie był, kiedy był pokryty mnóstwem pęknięć i grzechów spychanych na dalszy plan, byleby zachować pozorną wygodę życia. Kiedy to właśnie w tym garniturze czuł na sobie cudze dłonie i usta, mimo serca wrzeszczącego o kogoś innego.
    Kiedy garnitur był splamiony nie tylko jego łzami, ale i zdradą, jakiej się dopuścił. A ubrany dres i wrzucenie stroju do kosza na pranie jedynie powierzchownie pozwoliło to od siebie oddalić.
    Nigdy nie planował pakować tych rzeczy, a na pewno nie sam. Może dlatego na oślep sięgał po kolejne to, zostawione przez Yosoo przedmioty; przy każdym zatrzymując się zbyt długo. I przy każdym miał problem z wrzuceniem go do przygotowanego kartonu; zawsze robiąc to zbyt delikatnie i powolnie.
    Najdłużej jednak zatrzymując się na sam koniec; przy rozbitej gitarze, której kawałki ze łzami malującymi się na twarzy zbierał z podłogi i odkładał do osobnego, prywatnego pudełka. Każdy z nich bolał jeszcze bardziej, lecz jeden wydobył niekontrolowany szloch. Ten, który wylądował niemalże w gablocie; przy jednym z modeli, który ułożył w trakcie studiów. Po tym, jak znowu odzyskał kontakt z Yosoo. Kiedy żył w przekonaniu, że mogli wrócić do normalności, mimo jednorazowego wypadku.
    I to właśnie ten odłamek, chwycony drżącymi palcami pozwolił mu przekonać się w jednym. Podczas strącenia delikatnego, miętowego modelu na podłogę, rozbijając go na setki, drobnych kawałków.
    Że jedyne co potrafił, to psuć wszystko, na czym mu zależało.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  43. Wrócił do tego, co znał najlepiej. Do rutyny, którą utrzymywał przez kilka lat i popadał niemalże na ślepo, bo wiedział, że nic mu w niej nie groziło. Mógł działać jak na autopilocie, kiedy budził się rano chwilami przed budzikiem; kiedy zjadał nudne śniadanie i szedł na uczelnie, gdzie odłączał się od reszty osób. Po prostu brnął przez zajęcia, aby pójść później na basen. Nie mógł wrócić do pracy - jeszcze nie, kiedy zawieszenie kończyło się dopiero następnego tygodnia.
    A jednak wszystko działo się… nie tak. W lustrze codziennie widział podkrążone, zmęczone oczy. Przebudzał się w nocy częściej, niż zwykle, a zaśnięcie zajmowało mu zbyt długo, aby czuł się wypoczęty. Śniadaniu brakowało smaku; nawet tego przesolonego, czy nieznacznie przypalonego, a zajęcia na uczelni niemiłosiernie się ciągnęły, napierając na niego z każdej strony tak jak ciekawskie spojrzenia i szeptane między sobą. Rzadziej, niż na początku; nie codziennie, jak wtedy. A jednak wybrzmiewały jeszcze głośniej. Bo na pewno wszyscy wiedzieli, co zrobił. Do czego się posunął, wcześniej rujnując małżeństwo między dwoma wpływowymi rodzinami.
    Więc wracał do mieszkania z niedosuszonymi włosami i drżącym ciałem, kiedy wilgoć gryzła się z panującym wieczorami chłodem. Wracał tylko po to, aby zamykać nieustanną pętlę bezczynnym siedzeniem na kanapie. Z otwartymi na tablecie notatkami, na które nie miał siły nawet spojrzeć.
    Spędzał na niej wieczory z założoną jedną z nielicznych, pstrokatych koszulek, jakich nie wrzucił do pudeł, bo zapomniał. Bo wyglądały zbyt na miejscu pomiędzy innymi elementami mieszkania, aby po nią sięgnąć i dorzucić ją do innych rzeczy. Bo była jedynym elementem, oprócz szczątek gitary, jakie mu zostały po Yosoo.
    Nie mógł do niego zadzwonić. Próbował, tylko po to, aby urywany sygnał przypomniał mu, że chłopak nie miał telefonu. Przez niego. Chciał do niego pójść, poprosić o jeszcze jedną rozmowę i cień szansy. Nie mógł, bo w mieszkaniu były przecież wymienione zamki. Też przez niego.
    Na własne życzenie doprowadził do całkowitego urwania kontaktu, który wyżerał go od środka, a miał mu tyle do powiedzenia.
    Chciał go przeprosić; chciał mu wszystko wyjaśnić i pogodzić się z tym, że nigdy mu nie wybaczy. Bo przynajmniej powiedziałby mu wszystko; z każdym szczegółem. Z każdym żalem, jaki dalej czuł i zrozumieniem, ile rzeczy zrobił po prostu źle. Bez emocjonalnego napędzenia, które wyniszczało go od środka, lecz tym razem zatrzymałoby się tam. Bez łez. Bez słów, które nigdy nie powinny były paść.
    Zaczynał jednak wątpić, że zyska na to szansę. Poddawał się tak jak zawsze. Rezygnował z tego, na czym mu zależało na rzecz wygody. Na rzecz komfortu rodziców, dla których ponownie wtopił się w tłum reszty nieznajomych, kiedy nie sprawiał żadnych kłopotów, a skupiał jedynie na nauce. Bo musiał czymś zająć swoje myśli, a każde spojrzenie rzucone w kierunku nieotwartych modeli wykręcało go od samego środka.
    Jak mógłby robić coś, co kochał; coś, co go pasjonowało, kiedy przez niego Yosoo zniszczył najważniejszą dla siebie rzecz? Kiedy odłamki wyjątkowej gitary śmiały mu się w twarz i wytykały każdy, popełniony w przez ostatni czas błąd. Kiedy ich nie mógł złożyć w spójną całość, na zawsze pozostawiając kruchym wspomnieniem czegoś, co stracił na zawsze.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  44. Powinno mu być dobrze. Powinien cieszyć się z powrotu do tego, do czego był przyzwyczajony, prawie odkąd pamiętał. Do rutyny i stałości swoich dni, podczas których nie było miejsca na zaskoczenia czy niespodzianki - te dobre, jak i te złe. Przecież zawsze właśnie tego chciał.
    A jednak z dnia na dzień było mu coraz ciężej. Nie dawał rady codziennie odnaleźć w sobie siły na to, aby trzymać się z góry ułożonego planu i iść na basen, zastępując go bezczynnymi godzinami w mieszkaniu. Spędzonymi w chłodnym i cichym salonie na kanapie lub przy biurku, ze światłem od laptopa bijącym go po oczach, kiedy skanował nimi po raz setny notatki. Nie zawsze rejestrował to, co się na nich znajdowało; ciągłe obliczenia kończyły się błędnymi wynikami, ale nie potrafił przestać, kiedy te przynajmniej odciągały jego uwagę.
    Od tego, że odczuł nagły ścisk na salach wykładowych. Że zauważył znajomą sylwetkę na korytarzach i w oddalonej ławce, zostawiając miejsce obok niego wymownie pustym. Ciężar cudzych spojrzeń przez moment ponownie zyskał na sile, a szczęka Powella nieprzyjemnie zaciskała się przy nawet tych przelotnie usłyszanych słowach. Nie one jednak bolały go najbardziej, a uciekające od niego spojrzenie. To, które unikało choćby przypadkowego zetknięcia się razem z nim. To, które prowadziło nogi na drugą stronę korytarza, jak najdalej od niego. I to, które przykrywały ciemne włosy, niedawno tętniące przeróżnymi kolorami i pozwalające mu zawsze go odnaleźć.
    Nie miał okazji do niego podejść. Nie miał odwagi, aby to zrobić, kiedy ściany uniwersytetu sprawiały wrażenie nagle niebezpiecznie się zwężających przy świadomości, że znajdowali się w tym samym pomieszczeniu. Ani kiedy głos stawał mu w gardle, a ciało żałośnie pragnęło lgnąć w jego kierunku, chociaż wiedział, że nie powinno; że nie mogło. Bo Yosoo już był poza jego zasięgiem. Nie był częścią jego życia, nieważne jak bardzo starał się, żeby było inaczej. Drobnymi aspektami, jak zakładana po powrocie i do spania koszulka, której zapach zdążył osłabnąć, prawdopodobnie będąc teraz jedynie jego wymysłem. Jak osobne pudełko, którego bał się otworzyć, choć jego zawartość była wręcz wyryta w jego pamięci.
    Łącznie sprawiały jedynie złudne wrażenie, że dalej miał cząstkę jego przy sobie. Że złudna nadzieja, niemająca prawa istnieć, miała jakieś podstawy, aby go napędzać. Tworzyć scenariusze i słowa, jakie by powiedział przy dostaniu do tego okazji. Jak wiele próbowałby zmienić, gdyby tylko mu na to pozwolono.
    Nie spodziewał się, że tym dniem będzie jeden z wielu bankietów, na których dobrowolnie się zjawiał. Choć nie musiał; nie zawsze. Wystarczyło zachowanie równego rytmu, aby nie spotkać się z uwagą, że jego ciągła nieobecność plami nazwisko Powellów, lecz dalej pozostać niezauważonym. Lecz chodził na większość - szczególnie wcześniej, kiedy chodził na nie razem z Yosoo. Bo to na nich potrafili zaszyć się przy jednym ze stolików z głupimi, zagryzanymi uśmiechami, kiedy mieli dość sztywnego towarzystwa, a uwaga nie skupiała się na nich. Kiedy narzekali sobie nawzajem na zmęczenie wystrojem oraz nastrojem, bo wiedzieli, że nikt nie rozumie ich tak dobrze, jak oni siebie nawzajem.
    Teraz jednak stał obok swojego brata, pierwszy raz od dawna. Z przytłaczającym wrażeniem, jak pochłania go jego cień, a ściskane z gośćmi dłonie były jedynie formalnością; próbą przebrnięcia przez grzeczność jak najszybciej, byleby wypytać Gyuvina o karierę, a rodziców o plany wobec przyszłości aktorskiej Gyuri. Z Yechanem zostającym posłusznie w tyle, z dłońmi schludnie splecionymi za plecami, czy wyprostowanymi, opartymi o krzesło, kiedy dłoń bezmyślnie kręciła obecną w szklance wodą. Aby w odpowiednich momentach przywdziać równy uśmiech i delikatne skinięcie głową, świadczące o tym, że wszystko było w porządku. Tak, jak miało być.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak pętla wokół jego żołądka za każdym razem zaciskała się coraz mocniej, kiedy wyłapywał znajomą twarz w tłumie tych, które go nie interesowały. Kiedy dalej nie było mu dane wychwycić kontaktu wzrokowego na dłużej, niż nic nieznaczącą milisekundę. Kiedy całe ciało Yosoo dawało mu znać, że nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
      I powinien to zrozumieć. Zaakceptować i zostawić go w spokoju.
      Lecz nie kontrolował tego, kiedy chwilę później nogi zaprowadziły go w kierunku odosobnionego balkonu. Z pustą głową i brakiem pomyślunku o tym, po co to robił. Z osadzającą się paniką, skrywaną w zaciskanych dłoniach pod przypływem ślepej determinacji.
      Z oddechem niemalże stającym mu w gardle, kiedy poczuł chłodne powietrze, jak i nagłą ciszę - przerwaną jedynie przez ciche kliknięcie drzwi balkonowych, samoistnie się za nim zamykających. A ubrany, ciemno-szary garnitur, mimo idealnego dopasowania, sprawiał wrażenie duszącego
      — Wiem, że nie chcesz mnie widzieć — widział, że był ostatnią osobą, z którą brunet chciał mieć do czynienia, a jednak nie mógł zacisnąć zębów na języku, kiedy tak bardzo pragnął usłyszeć jego głos — Ale porozmawiaj ze mną, Yosoo. Proszę — przynajmniej ten ostatni raz.

      Y.

      Usuń
  45. Nacisk pary ciemnych, głębokich oczu był czymś prawie nie do zniesienia. Zmuszał, aby Yechan opuścił własny na ziemię i automatycznie skulił w sobie, kiedy nie towarzyszyło temu nic więcej. Nic, oprócz ciężkiej ciszy i spojrzenia, pod którym łamał się wręcz natychmiastowo.
    Lecz nie tym razem. Bo zwyczajnie nie mógł, kiedy dręczyła go myśl, że była to jego ostatnia szansa na samą próbę naprostowania kilku informacji. Więc stał na swoim miejscu ze spojrzeniem wlepionym tylko i wyłącznie w Yosoo. Z dłonią gotową sięgnąć do klamki drzwi balkonowych, gdyby brunet zamierzał skorzystać z jedynej dostępnej mu drogi ucieczki. I z dudniącym w piersi sercem, prawie zagłuszającym głos, który tak pragnął teraz usłyszeć.
    Nie wiedział już, ile minęło - a przynajmniej chciał, żeby tak było. Bo tak naprawdę każdy z dni minionego miesiąca, mimo trzymania monotonnego rytmu i barw, rejestrował w pamięci. Niczym kolejna, przekreślona w kalendarzu data, acz nawet nie wiedział, do czego odliczał. Jedynie ze świadomością mijających dni, odkąd mógł go usłyszeć ten ostatni raz.
    Spodziewał się tego, lecz mimo wszystko nie uśmierzyło to ścisku serca, jakie poczuł już przy pierwszych słowach. Nie chciał go zmuszać; nigdy nie chciał go do czegoś zmuszać. Nawet w te dni, kiedy umawiali się na wspólną naukę, a kątem oka widział, jak Yosoo skupia się na wszystkim innym, niż na potrzebnych książkach i zadaniach. Nawet wtedy jego karcące, irytujące uwagi nie niosły za sobą wagi, a jedynie marną próbę powstrzymania siebie przed dołączeniem do błogiego, wspólnego nicnierobienia
    — W takim razie mnie wysłuchaj. Ten ostatni raz — zahamował błagający wydźwięk, jaki chciał wkraść się do jego tonu, kiedy obawiał się, że ponownie spotka się z nieporuszoną ścianą.
    Nie potrafił jednak ukryć nadziei, jaka tliła się marnie w jego oczach przy każdym, kolejnym otwarciu ust przez Yosoo. Bo wiązało się z możliwą szansą, z cichą, a nawet niemą zgodą na to, aby porozmawiali, a Powell mógłby przynajmniej oszukać samego siebie w tym, że miał szansę na stanięcie bliżej. Przekroczenie niewidocznego progu, które oddzielał go teraz od jego przyjaciela, niczym najgłębsza przepaść.
    Coś, czego nieomal się podjął przy zrezygnowanych słowach i cofnięciu Soo, w ostatnim momencie przyłapując samego siebie i zamierając w pół kroku. Dalej przy drzwiach, z może zbyt wielką ignorancją co do odbywającej się imprezy. Ze wzrokiem nieugięcie skupionym tylko na jednym punkcie; na jednej osobie, którą chciał tak dobrze zapamiętać. Mimo cech, których nie chciał widzieć, a tym bardziej być powodem. Mimo smutku i nieistniejącej w oczach iskierki, która nieraz działała mu na nerwy, a zarazem była dokładnie tym, co pragnął zobaczyć.
    Zamiast jej widział… pustkę. Niemrawą, ciemną barwę, której brakowało życia. Tak jak słowom, tak jasno wszystko przedstawiającym, a jednak nieprzebijającym się do głowy Powella, który nie chciał teraz zrobić niczego innego, niż podejść bliżej. Podejść i zasłonić bruneta swoimi rękoma. Trzymać przy sobie z przekonaniem w głosie, że wszystko będzie w porządku, bo mają siebie. Ale jak mógłby, kiedy to właśnie był powód jego cierpienia?
    — Nie musisz ze mną rozmawiać — powtórzył więc po przełknięciu śliny, choć pragnął, aby Yosoo powiedział cokolwiek. Przyjął, czy też odrzucił jego wyjaśnienia. Zwyzywał albo zbył. Pragnął, żeby pozbył się ciężaru, jaki blondyn samolubnie na niego zrzucił — Ale dopóki nie wyrzucisz mi wszystkiego w twarz, nigdy nie będzie Ci łatwiej.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  46. Yechan, tak jakby wiedział, zacisnął jedynie mocniej zęby i milczał. Tak typowo dla siebie, a zarazem przez zwykłą wiedzę, że jego słowa były teraz niepotrzebne. Znał Yosoo i mimo własnej oporności, udawało mu się zachować dokładnie tak, jak powinien. Lecz ten jeden raz zawiódł; zrobił wszystko dokładnie tak, aby zranić go jak najbardziej, głupio wierząc, że może tego faktycznie chciał.
    I nie mógł do tego dopuścić po raz kolejny. Mimo nóg, które chciały zmniejszyć dzielący ich dystans oraz dłoni, które chciały opleść ciało Yosoo. Mimo przeprosin i żalu, jakie cisnęły mu się na język, a już wcześniej okazały się bezużyteczne.
    Więc stał w swoim miejscu, zmieniając je tylko po to, aby oprzeć się plecami o drzwi balkonowe. Ze śliną stającą nieprzyjemnie w gardle mimo prób jej przełknięcia, kiedy do jego uszu dotarła pierwsza, bezpośrednia drwina. Z klamką nieprzyjemnie wbijającą się w sam kręgosłup, acz nawet gdyby chciał, nie potrafiłby się na tym skupić. Przynajmniej wiedział, że pozostawała poza zasięgiem tych jednych dłoni, których ciepło, jak i chłód, zawsze okazywał się zbawiennym.
    I stał, z łagodnym, a zarazem zbolałym spojrzeniem wlepionym w Yosoo, niepotrafiącym się od niego oderwać nawet przy każdym uniesieniu głosu. Bo każde uświadamiało Yechana w tym, jak bardzo go zranił. Jak bliski był pęknięcia z winy blondyna, kiedy nawet te na nowo założone maski nie przypominały tych z wcześniej. Każda przyzdobiona nieurokliwą rysą, którą próbował załatać. Tylko po to, aby ta otworzyła się na nowo - jeszcze głębiej.
    A Yechanowi było mało. Mimo bólu i dziur w sercu, których nie dał rady wypełnić, wiedział, że został potraktowany… ulgowo. Że zasłużył na więcej złości; na wrzask i łzy ze strony Yosoo. Na dowód tego, jak niesamowicie go zranił, aby już na zawsze męczył się z tym obrazem przed oczami. Zamiast tego dostał coś znacznie gorszego - spokój i chłód. Mimo mokrych ścieżek, jakie wyznaczały się wtedy na jego twarzy. Mimo obolałych kolan po spotkaniu się z panelami przy kolejnym przypływie desperacji.
    Już wtedy chciał, żeby było tak jak kiedyś. Wymazałby cały wieczór nie tylko z pamięci, ale i z istnienia. Nigdy nie poszedłby na imprezę Plotkary, jeśli dzięki temu miałby szansę zachować pozornie układające się życie. Bo wtedy mógłby jeszcze coś odkręcić. Co teraz w jego oczach było prawie niemożliwe.
    Prawie.
    Yosoo mógł się starać, ile tylko chciał, żeby Powell zrezygnował. Żeby odsunął się od drzwi i wrócił na główną salę, zostawiając go w spokoju. Już nigdy nie zawracając mu głowy. Ale coś nie pozwalało blondynowi na ponowne schowanie głowy w piach. Może powrót spokojnego, przyciszonego głosu i tych szczerych słów, które ponownie bolały jeszcze bardziej, niż te, idealnie wymierzone. I dopiero przy tych ostatnich mimowolnie opuścił wzrok na czubki własnych butów
    — Wiem — odpowiedział cicho, męcząc nieświadomie skórki, znajdujące się w opłakanym stanie od kilku dni, jak nie tygodni. Chociaż się starał; pilnował własnego nawyku, który tak przeszkadzał tej najważniejszej osobie. Tylko po to, aby od razu do niego wrócić, kiedy nakładana presja zdawała się zbyt wielka.
    Wiedział, bo czuł tak kiedyś podobnie. Kiedy był skazany na ciszę bez wyjaśnień i szans na ich zdobycie. Kiedy mimo ciętych słów i bijącego od niego chłodu, nie potrafił wynaleźć w sobie cząstki szczerze wściekłej na Yosoo, a jedynie tą, która szukała wytłumaczenia jego zachowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dlatego chcę, żebyś wiedział. Że wiem, że zachowałem się chujowo — zaczął, podnosząc ponownie wzrok, acz ten z trudem skupiał się na ciemnych oczach stojącego naprzeciw chłopaka, kiedy w międzyczasie walczył z chęcią zebrania się tam wilgoci — Że Cię zraniłem, bo byłem słaby i nie daję sobie rady z własnymi problemami, które ty potrafiłeś mi wtedy wytknąć — tak boleśnie. Tak, że do teraz czuł nieprzyjemny ścisk w gardle, kiedy wracał do tego, co mógł od niego usłyszeć przy wybuchach złości.
      — Że stało się coś, do czego nigdy nie powinno dojść, a ja na to pozwoliłem — bo nie zaprzeczył. Bo sam oddał się w ręce Seojuna, nawet jeśli przez niego samego został w nie wepchnięty — Tylko dlatego, że nie miałem już siły słuchać, jak się mną brzydzisz, Yosoo — nie chciał się usprawiedliwiać, ani szukać wymówek. Bo wiedział, że nie istniała taka, która odegrałaby należycie swoją rolę. Bo nie było usprawiedliwienia na to, co zrobił, a chcący żałośnie zadrżeć głos nie miał racji bytu — Kiedy powinienem wiedzieć, że je– — przerwał sam sobie, zdradliwym przełknięciem śliny i przelotnym wywróceniem oczu do góry, dopóki chęć głosu na załamanie się nie zniknęła — było inaczej.

      Y.

      Usuń
  47. Znał działanie swoich słów. Zdawał sobie aż za dobrze sprawę z tego, jak nieporadnie się z nimi obchodził, i jak często doprowadzały do niepożądanych skutków. Jak często wybrzmiewały podobnie do tych pustych obietnic, których nikt nie chciał słuchać. A Yechan jako jeden z nielicznych miał tendencję łapać się ich, niczym koła ratunkowego. Nieświadomie, z przekonaniem, że i dla niego znaczyły tyle, co nic, aby na końcu łapać się na odczuwanym zawodzie.
    I robił to samo, rzucając słowami, w które wierzył, a które nic nie wnosiły. Dawały jedynie marne poczucie bezpieczeństwa, nim ich sens zdążył do niego wrócić i uświadomić, że każde z nich mogło być gorsze od poprzedniego. Tak jak teraz, kiedy zasypywał Yosoo wyjaśnieniami i przeprosinami, których ten mógł nie chcieć słyszeć. Którymi rozdrapywał niezagojone rany, bo nie radził sobie z ciężarem na własnych barkach.
    Więc zagryzł własny język, kiedy pytanie Yosoo cisnęło na niego kolejne usprawiedliwienia. Bo dzięki temu mogliby zacząć od nowa. Bo dzięki temu mógłby wiedzieć, jak okropnie żałował. Lecz jego słowa mogły znaczyć tyle, co nic.
    Jego rodzice nie wiedzieli - dalej nie mieli o niczym pojęcia. Tak samo ludzie na uczelni, na których pytania nie odpowiadał; nawet po powrocie z przeklętej imprezy. Powód zawieszenia w pracy dla każdego pytającego był inny - równie wymijający. Bo za bardzo bolała go myśl o tym, jak wiele Jeong położył wtedy na linii, a on nie potrafił tego odwzajemnić w chwili, kiedy znaczyło to najwięcej.
    Jego wiedza nic nie znaczyła. I mimo tego, że nie chciał dopuszczać do siebie tej myśli, zdawał sobie z niej sprawę aż za bardzo. Bo to, że on wiedział, nie rozwiązywało tego, co nieustannie ściągało ich na samo dno.
    Ale to właśnie w tym momencie zamierzał łapać się wszystkiego. Znaleźć szansę na naprawienie tego, co przy każdym wyślizgnięciu się z jego rąk, rozpadało się na coraz mniejsze kawałki. W tym momencie, kiedy poczuł niezrozumiały ścisk żołądka i gwałtowne przeskoczenie wzrokiem na Yosoo, kiedy jego słowa pozwoliły mu dojrzeć otwarte drzwi. Delikatnie, bez pewności, że da radę się przez nie przecisnąć. A jednak wypełniały go kompletnie zaślepioną i głupią nadzieją, której nie zamierzał wypuścić ze swoich rąk
    — Okej — odparł, odruchowo zaciskając jedną z dłoni na klamce — Naprawię — dodał, może z brakiem równie ślepej pewności siebie, a jednak zdradliwym, obiecującym błyskiem w oku, kiedy przekonywał samego siebie w tym, że był w stanie tego dokonać. Nawet w chwili, kiedy posłusznie rozluźniał palce na klamce i wyciszał duszący ścisk serca przy ponownie rozbrzmiewającym, pełnym imieniu. Niczym najgorsza obelga — A jeśli mi się nie uda, i jeśli naprawdę tego będziesz chciał, to zniknę. Obiecuję, Yosoo.
    ___

    Dopiero po powrocie uderzyła go waga tego, na co się zdecydował. Waga złożonej obietnicy, której, jeśli by do niej doszło, nie był pewien, że potrafiłby dotrzymać.
    Nie wiedział, w co włożyć ręce. Nie na początku, kiedy jego myśli zalewała ich zniszczona relacja, jak i wszystko, co wspólnie budowali. Plany Yosoo, które pokrzyżował. Przymus powrotu pod łaskę rodziców, której mógł dojrzeć się w niejednej sferze życia chłopaka; tak dla niego cennych. Jak muzyka, której nie tolerowali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muzyka i gitara, której nigdy się nie pozbył, mimo jej nieodwracalnego stanu. Stanu, w którym znalazła się przez niego. Przez nich.
      Naprawa była niemożliwa. Wiedział to przed odwiedzeniem sklepu muzycznego, acz i tak pozwalał niewielkiej nadziei dalej się tlić, nim ta nie została ugaszona. Wiedział też to, że nie da rady odzyskać dokładnie takiej samej - niosącej taką samą ilość wspomnień i oznaki zużycia oraz miłości. Miał kontrolę nad jednym, czyli doborem modelu. Jak i zajęciem się pozostałościami starego, które przyniósł ze sobą z, na pograniczu desperacji a nadziei, prośbą, a spełnienie jej pozwoliło mu ponownie rozpalić wiarę w to, że może jednak da radę.
      Ta sama myśl nieśmiało rosła w siłę w trakcie długich wieczorów, spędzonych z pisakiem w dłoni i ostrożnym sunięciem nim po słabych, ołówkowych konturach, którymi przyzdobił instrument. Z uwagą i nietypową czułością. Delikatnością i obawą, że niedokładny ruch, ledwie zatrzymywany na poziomie drżenia dłoni, mógł doprowadzić do kolejnego, niechcianego rozpadu.
      Każda, podobna i powiązana chwila ściskała w stresie jego żołądek jeszcze bardziej. Jednak żadna nie równała się ciężkości, a zarazem rozdygotaniu, jakie czuł, stojąc pod drzwiami znajomego mieszkania. Z futerałem na plecach i niewielkim pudełkiem w jednej z dłoni. Z ciemnymi kosmykami, po raz pierwszy od czasów licealnych, wpadających mu do oczu, kiedy wolna ręka dzwoniła do drzwi, a serce przyśpieszało swoje bicie z każdą, mijającą sekundą.

      Y.

      Usuń
  48. Nie spodziewał się tak szybkiego otwarcia drzwi. Nie spodziewał się go w żadnym stopniu, a jednak jego nogi odruchowo ruszyły same z siebie, jakby wiedziały, że to była jego jedyna szansa. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, nim Yosoo zdążyłby zareagować na jego obecność. Czymś innym, niż krzykiem, który przeciął nieprzyjemnie jego uszy i rozbudził ścisk żołądka, który starał się zepchnąć na dalszy plan, pozostając jednak tylko w obrębie zamkniętego mieszkania.
    Zdawał sobie sprawę, że nie chciał go widzieć. Był gotowy na wszystko - na wyzwiska i siłowanie się z nim, byleby dostał się do mieszkania. Na chłód i kompletne zignorowanie go, prawdopodobnie pod samymi drzwiami, dopóki Powell by się nie poddał. Nie wziął jednak pod uwagę tego, w jakim stanie może zastać Yosoo. A powinien.
    Widział już na bankiecie, jak było mu ciężko. Jak marniał w oczach, mimo niewielu zmian. Jak brakowało mu życia i barw, tak dla niego charakterystycznych i będących jednym z nielicznych, danych mu form wyrażania siebie. Już wtedy słyszał, że brunet nie chciał mieć z nim do czynienia, a jednak… nie wierzył. Nie potrafił uwierzyć, i póki miał na to siłę - nie zamierzał. Yosoo za dużo dla niego znaczył, aby ugasił jego żałosny zapał. Ten, który może już dawno powinien zgasnąć, a nie prowadzić go na ślepo do przodu. Ten, który przy innej sytuacji nie istniałby przy pierwszej odmowie. Lecz nie teraz, kiedy kierowało go coś zdecydowanie silniejszego - strach przed faktyczną, kompletną utratą. Przed tym, że już nigdy nie miałby zobaczyć Jeonga obok siebie. Już nigdy nie miałby usłyszeć jego kąśliwych słów, których nie powinien brać na poważnie, a tym bardziej, kiedy towarzyszyły im te zaczepne, dodawane chwilę później
    — Wiesz, czego chcę — więc przełknął mimowolnie ślinę, odzyskując kontrolę nad marnym spokojem, jaki musiał zachować. Opanowanie, nawet jeśli jedynie powierzchowne, było tym, co w ogóle go tutaj sprowadziło. I było tym, czego trzymał się jak tonący brzytwy, kiedy nie zostało mu nic innego. Bo tylko dzięki niemu był w stanie stawiać kolejne kroki do przodu, mimo bólu, jaki sprawiał nie tyle sobie, ile Yosoo. Ból, który tak bardzo chciał w końcu ugasić, chociaż był jego główną; jedyną przyczyną — Yosoo proszę Cię, pozwól mi spróbować ten ostatni raz.
    Musiał wygłuszać błagalne prośby chłopaka, rozdzierające go od środka; tak samo jak rozdygotany głos i drżące ciało. Jak wzrok, który nie potrafił wynaleźć jednego punktu, na którym miałby się skupić. Jak płytki oddech, grożący przyspieszeniem tego należącego do Yechana, zajętego czymś innym. Czymś, nad czym nie do końca panował, acz i tak zachowywał podświadomą ostrożność, po pośpiesznym odłożeniu pudełka z futerałem na bok, a cała jego uwaga mogła na nowo skupić się wyłącznie na Yosoo
    — Nie wyjdę stąd, dopóki nie pozwolisz mi zrobić tego, co ustaliliśmy — zaczął więc znowu, z dłońmi sięgającymi do tych szarpiących bluzę; bezmyślnie je okrywając i splatając ze swoimi własnymi. Ze wzrokiem skaczącym odruchowo po całej postaci chłopaka, próbując zapisać wszystko w pamięci; próbując wynaleźć każdy, zdradliwy objaw i ten, który nie pasował do całokształtu; tak, jak robił zawsze. Bał się, że powierzchowny spokój tracił na sile wraz z coraz to większym zmartwieniem w oczach. Wraz z potrzebą przysunięcia go bliżej siebie, byleby móc ukoić jego nerwy. Które sam tworzył — Bo miałem to naprawić. Więc daj mi szansę… Proszę, Soo.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  49. Chciał pomóc. Chciał zrobić cokolwiek, aby coraz to pogarszający się stan Yosoo wrócił na odpowiednie tory, ale nie wiedział jak. Nie wiedział, czy w ogóle potrafił.
    To zawsze Yechan był bliski pęknięcia. To zawsze Yechan nie wiedział, co ma ze sobą zrobić i tracił kontrolę nad własnymi, niezrozumianymi emocjami. Nawet jeśli dochodziło do tego rzadko, to jednak zawsze Yosoo był skazany na to, aby przyprowadzać go do porządku, acz nie zawsze tak się to kończyło. Jednak nigdy nie widział go w takim stanie.
    Za każdym razem, kiedy był blisko, tracił panowanie nad sytuacją. Kajał się i sam czuł, jak ściska mu żołądek, a w tym czasie Soo przywdziewał jedną z wielu masek, ukrywając swój szczery ból. A Yechan nigdy nie nauczył się, jak mógłby mu pomóc. Nie, kiedy powodował każdą ze spłoszonych reakcji. Nie, kiedy usłyszany, szczery wrzask zmroził mu krew w żyłach i zacisnął pętlę wokół żołądka ciaśniej, niż kiedykolwiek w życiu.
    Jednak mimo tak jasnej prośby; tej, której nie dało się zrozumieć inaczej, nie potrafił go puścić. Nie mógłby go teraz zostawić, kiedy nawiedzała go myśl, że byłby to ostatni raz, kiedy mógł spróbować spojrzeć mu w oczy.
    Te zaszklone; patrzące na niego z oddali i przez cienką warstwę łez, które chwilę później tak groźnie zbierały się pod oczami, a mdłości odczuwane przez Powella mieszały się z przytłaczającymi wyrzutami sumienia. Bo właśnie do tego doprowadził.
    Do czegoś, czego zawsze chciał uniknąć. Coś, przed czym chciał go bronić i co rusz powtarzał niczym mantrę w głowie. Chciał być źródłem jego radości, nawet jeśli tej niedbałej; potrzebującej wielu poprawek i okrytej setkami ran przez swoją nieporadność.
    A teraz sprawiał mu jedynie ból, z którym nie wiedział, jak sobie radzić. Na który reagował odruchowo; kompletnie sprzecznie z tym, co zrobiłby zazwyczaj. Co zrobiłby, gdyby myślał trzeźwo i chłodno, czego nie robił już od dawna. Wtedy by wyszedł. Zrozumiałby, że pogarsza sytuacje, a nienawiść Yosoo należała do tych szczerych i nieodwracalnych.
    Zamiast tego bezmyślnie, z przygaszaną desperacją, obejmował jedną z dłoni twarz chłopaka, by zwrócić go z powrotem w swoim kierunku. Żeby zetrzeć gromadzące się łzy z zaciskającym się boleśnie sercem i spanikowanym spojrzeniem, kiedy oddech bruneta wymykał się co rusz spod kontroli i kuł go równo mocno w pierś
    — Nigdzie nie idę, — nie mógł i nie zamierzał zmienić zdania, mimo wszystkich, migających na czerwono lampek, które kazały mu zrobić inaczej. Kciuk odruchowo przesunął się po raz kolejny po podrażnionej skórze, nim kolejny, świszczący oddech nie przesłał nieprzyjemnego dreszczu wzdłuż jego kręgosłupa.
    I nie przejmował się stawianym przez niego oporem, choć powinien wziąć go pod uwagę. Nie potrafił, kiedy spanikowany i coraz bardziej bezsilny obejmował go i przysuwał bliżej siebie, łagodnie, a zarazem z krztą zdesperowania zaciskając palce na materiale bluzy. Uspokajał własny oddech, kiedy odczuwał silne drżenie ciała Yosoo, pchane nie tylko chłodem, ale i łapczywie, płytko łapanym powietrzem. Tak kontrastującym z tym sztucznie wytworzonym przez Yechana rytmem; regularnym, aż utrzymywanym z nieprzyjemnym pieczeniem w płucach. Tworzącym ułudę spokoju, który jeszcze podtrzymywał znienawidzonym nawykiem. I cichymi, szczerymi słowami, które swoją głośnością maskowały ryzyko drżenia, jakie chciało się tam wkraść
    — Nie zostawię Cię w takim stanie, Soo.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  50. Każde z uderzeń powinno boleć bardziej od poprzedniego; może nawet tak było, lecz Yechan nie potrafił się skupić na wywoływanym przez nie bólu. Cała jego uwaga była zwrócona do własnych rąk i tego, aby te nie uległy pod nieustannie wiercącym się ciałem; aby ciosy nie zdołały go osłabić i wybić ze stabilnej pozycji, jaką ledwo dla siebie odnalazł. Wszystko, byleby nie puścić Yosoo, choć ten tak głośno i wyraźnie o to walczył.
    Było mu ciężko, kiedy z każdą chwilą zaciskał mocniej wargi, aż nie czuł nieprzyjemnego mrowienia przy ustach, przez które mógł niemal wyczuć własne zęby. Kiedy wciągane przez nos powietrze coraz ciężej dostawało się do płuc, które dalej usilnie utrzymywały regularny rytm, naruszony jedynie ciągle uderzającymi w klatkę piersiową rękami.
    Dopóki nie przestały. Dopóki nie poczuł, jak ciało bruneta na moment zastyga w jego ramionach, nim bez kontroli wysunęło się z jego rąk, lecz nie tam, gdzie się spodziewał. I niemalże odruchowo chciały sięgnąć w jego stronę, wraz z zetknięciem się kolan o podłogę. Poczuciu palców, zaciskających się na jego spodniach - bliźniaczo do tego, jak sam nisko upadł przed Yosoo miesiąc temu. W tym jawnym akcie desperacji, którą obaj zawsze woleli ukryć w najciemniejszych czeluściach siebie.
    Chwilę, o kilka milisekund zbyt długą, niż chciał, zamarł na swoim miejscu ze zmartwionym spojrzeniem wlepionym w czubek głowy Yosoo. We wszczepione w spodnie palce, nim sięgnął do nich, aby chwycić je w dłonie. Przesunąć delikatnie kciukiem po wierzchu dłoni przy opadnięciu na kolana tuż przed Jeongiem. Aby w końcu, po kolejnej, krótkiej chwili zawahania się, objąć go rękoma i przysunąć do siebie. Z krztą desperacji i prostej potrzeby; z tysiącem niewypowiedzianych wyznań, których nie umiał jeszcze ubrać w dobre słowa, czy wynaleźć odpowiedniego momentu. Z błagalną chęcią dodania mu otuchy, mimo bycia ostatnią osobą, jaka powinna teraz tutaj z nim być
    — Wiem, Soo… — odparł prawie że szeptem, odruchowo głaszcząc przy tym jego plecy dłonią. Delikatnym i niesamowicie ostrożnym, a jednak tak dla niego teraz naturalnym, kojącym gestem; z równie typowym brakiem pewności, czy miał odgrywać takie działanie tylko na Yosoo, czy też na nim samym.
    Ale nie czuł, żeby zasłużył na jakiekolwiek ukojenie. Nie teraz, kiedy przed sobą miał tak brutalny dowód tego, ile cierpienia mu sprawił. Jak wiele krzywdy musiał mu wyrządzić, aby doprowadzić do jego pęknięcia - czegoś, czego prawie nigdy nie widział. Oprócz tej jednej, pamiętnej nocy. Kiedy przyszedł do niego w swym najwrażliwszym, najbardziej podatnym stanie. Przyszedł ze swoimi rzeczami i cichą prośbą o zostanie. Z prośbą o wsparcie, kiedy wszyscy się od niego odwrócili, a Powell zgodził się wręcz na ślepo. Tylko po to, aby później wbić mu nóż prosto w plecy; nieświadomie, wbrew własnej woli, żeby później jedynie podrażniać ranę kolejnymi, samolubnymi zachowaniami, aby w końcu go złamać. Coś, do czego nigdy nie chciał dopuścić; czego nigdy nie chciał być powodem
    — Pozwól mi pomóc, proszę — zahamował głos przed załamaniem się poprzez przyciszenie własnego tonu — Po to przyszedłem — mówił dalej, delikatnie się odsuwając, aby móc znowu delikatnie objąć dłońmi jego twarzy; spróbować wyłapać kontakt wzrokowy, którego teraz tak desperacko potrzebował. Tego cienie poszarpanej nitki porozumienia, jaka kiedyś między nimi istniała — Żeby to naprawić.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  51. Dalej towarzyszyły mu obawy. Ciągle nie był pewien reakcji Yosoo, ani jego stanu, który zmuszał go do walki z potrzebą wstrzymania oddechu. Dokładnie to zrobił, kiedy poczuł zacisk palców na swojej kurtce, a wzrok bał się odbiec od kruchej twarzy, jakby miała rozmyć się w powietrzu. Szukał w jego oczach zrozumienia; nawet tego najsłabszego, które dałoby mu znak, że jego słowa do niego docierały; coś znaczyły, aniżeli były kolejnymi, pustymi obietnicami, za którymi nic nie stało i miały doprowadzić do kolejnego rozdarcia.
    Zamarł po raz kolejny, kiedy poczuł nagłą bliskość. Tą w niespodziewanej formie; pod postacią ponownego, ciasnego uścisku i możliwości poczucia znajomej, utęsknionej bliskości. Tak przez niego splamionej, a jednak przynoszącą obezwładniające poczucie ulgi.
    Zrezygnował z dalszego gadania; zgodnie z jego słowami. Zrezygnował z tych natarczywych prób przywrócenia go do danej chwili i wybielenia samego siebie, kiedy nie o to chodziło. Nie tego od niego potrzebował, a wyłącznie tego, żeby… był. Tuż obok. Z dłońmi ponownie oplatającymi jego ciało.
    I poczuł niespodziewany przypływ ulgi. Ten, który ściągnął część ciężaru z barków, aby na jego miejsce przybył kolejny, inny. Ciężar emocji, które ogarniały jego ciało i cały czas przyjmował od Yosoo. Które próbowały wycisnąć z jego oczu poruszone nagle, pchane możliwością odetchnięcia, łzy; zatrzymywane jednak na swoim miejscu, na poziomie załzawionych oczu i wyciszone wziętym głębszym, oddechem, podczas gdy jedna z dłoni łagodnie sunęła po łopatkach Yosoo.
    Nie zamierzał; nie chciał się nigdzie stąd ruszać. Nie, kiedy w końcu mógł poczuć krztę ukojenia ze strony chłopaka. Kiedy jedynym, co im towarzyszyło, to nagła cisza, wcześniej maltretowana podniesionymi głosami, próbującymi przebić się przez siebie nawzajem. Przerywał ją tylko cichy szelest kurtki, kiedy chował go bardziej w swoich ramionach. Kiedy obejmował delikatnie dłonią jego tył głowy, z palcami odruchowo przeczesującymi ciemne kosmyki.
    A jedyne co widział, to wkradający się spokój. Nie obchodziło go to, czy był chwilowy. Czy wraz z momentem rozdzielenia się, czy pełnego wyciszenia, miał zniknąć i zostać zastąpiony chłodem i ostrym odrzuceniem. Nie zastanawiał się nad tym, co na nich czekało po minięciu zbawiennego czasu, bo nic nie przejmowało go tak bardzo, jak stan Yosoo. Ten, który w końcu zdołał ukoić; który mógł odczuwać pod własnymi dłońmi i przy klatce piersiowej, kiedy nie czuł dłonie nieustannie o nią uderzających, czy nieprzerwanego, nasilonego drżenia. Nic nie zajmowało go tak silnie, jak ponowna możliwość bycia blisko. Wyrwana mu z rąk miesiąc temu; sam wyrwał ją sobie z rąk, mimo świadomości, jak bardzo był od tego zależny. I teraz wiedział, że bez niej nie da sobie rady. Że bliskość, ale i sama obecność Yosoo faktycznie była dla niego ważniejsza niż woda. Niż powietrze, którym oddychał codziennie bez świadomości. Bo tylko Soo potrafił zedrzeć z niego każdą maską. Tylko przy Soo tracił pełne panowanie nad własnymi emocjami, obnażonymi, niezależnie jak bardzo pragnął, aby było na odwrót.
    Potrzebował go i teraz już wiedział, jak bardzo.
    Bo od dawna nie czuł się tak wyciszony, a zarazem tak odsłonięty, jak w tym momencie. I niczego nie chciałby zmieniać. Podkreślając to rękoma, obejmującymi Yosoo jakby był najcenniejszym skarbem na świecie. Wraz z pojedynczym, cichym i miękkim słowem w odpowiedzi na słabe pytanie
    — Możemy.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  52. Nie zasługiwał na jego podziękowania. Nie chciał ich, kiedy były bezpodstawne, kiedy Yosoo nie miał mu za co dziękować, bo przez ostatni miesiąc, może parę; a może od samego początku, przysparzał mu problemów i cierpienia. A jednak nie potrafił ich jawnie odrzucić.
    Szczere słowa, przeszywające go niemal na wskroś; wypełnione tylko sobą - czystymi podziękowaniami, nie pozwalały mu na zaprzeczenie. Poprawiały jedynie ostrożnie układ rąk, aby dać jak najwięcej podparcia brunetowi i zapewnić mu, nawet to złudne, bezpieczeństwo. Chwilę, o którą prosił i której potrzebował. A Yechan w końcu mógł mu coś dać. Coś innego, niż złe wspomnienia i tworzenie kolejnych rys na coraz to kruchszej zbroi, jaką starał się przywdziewać.
    I było mu dobrze. Przez ten ulotny moment, na który nie zasłużył. Z Soo w ramionach, tak dosadnie w niego wtulonego i pozwalającemu mu na wyciszenie odgłosów dookoła. Oprócz równego szumu w uszach. Złudnie przypominającego miks przyspieszonych bić ich serc, w końcu mogących usłyszeć siebie nawzajem. Wynaleźć rytm, który jeszcze te kilka tygodni temu towarzyszył mu całą noc. Do którego wracał po zajęciach, i mimo przytłaczającego zmęczenia, odnajdywał błogie ukojenie. Którego uwielbiał słuchać, leżąc na kanapie z głową opartą na klatce piersiowej, czy w zoo, kiedy łączyło się z zakrywającymi mu oczy zmarzniętymi dłońmi. W niewinnym, a tak wiele znaczącym geście. Tym jedynym, będącym w stanie wyciszyć buzujące w nim wtedy nerwy; na równie ulotny moment, jak ten, w którym tkwili teraz. Choć pragnął wydłużyć go w nieskończoność.
    Bo gdyby to zależało od niego, już nigdy nie wypuściłby go ze swoich rąk. Już na zawsze trzymał blisko siebie i ignorował głos z tyłu głowy, wytykający mu, jak wiele stawiał wtedy na szali. Wytykający, że nie należało mu się to, aby odnalazł razem z nim spokój. Lecz tkwił w słodkiej ułudzie.
    Dopóki nie usłyszał najpierw cichego szmeru, a tuż za nim słów, wybudzających go z momentalnego, pełnego nadziei, snu. Sprowadziły natychmiastowo na ziemię, a on ledwo powstrzymał drgnięcie palców, czy cisnące się na usta ciche wiem. Bo co z tego? Po co miał powtarzać po raz kolejny coś, co Yosoo słyszał od niego non-stop i z każdym z nich mógł dojrzeć coraz to silniejszą nienawiść w jego oczach. Zasłużoną. Ledwie powstrzymującą kolejne przeprosiny i wyjaśnienia cisnące się na język, bo sobie z nią nie radził. Bo chciał na nowo dojrzeć w ciemnych tęczówkach to, w czym zatracał się przy wspólnych wieczorach i szeptem wymienianych zdaniach, choć w mieszkaniu nie było nikogo, oprócz nich.
    Nie chciał być powodem jego bólu. Wiedział, co musiał zrobić; co zostało mu tak jasno przekazane. Lecz zarazem chciał być tuż obok niego; pomóc z przytłaczającymi go emocjami i życiem wymykającym się spod kontroli, ale nie mógł. Nie zasługiwał na to
    — Powinienem iść, Soo… — odezwał się w końcu, acz z trudem przychodziło mu powolne i ostrożne osunięcie dłoni, a cicha wypowiedź, mająca być stwierdzeniem, brzmiała zbyt niepewnie. Pozwoliła na włączenie do siebie krzty obaw, jakie krążyły po jego całym ciele. Lecz zrobił, to co miał. Przyszedł, widział pozostawiony futerał, wraz z pudełkiem. I powinien opuścić mieszkanie, do którego sam się wprosił. Nie powinien zalegać w nim dłużej, niż było mu to dane.
    A jednak coś go zatrzymało. Nie on sam; nie niechęć do podniesienia się z podłogi, ani delikatne rozdygotanie nóg, które dotąd skutecznie ukrywał.
    To palce, zaciskające się jeszcze ciaśniej na kurtce były kotwicą, która trzymała go w miejscu. Te, które nie mogły. Które nie powinny, a jednak równie mocno zaciskały się na jego odsłoniętym sercu, podatnym na każdą z reakcji bruneta.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  53. Chciał zawalczyć z własną podatnością; z tym, jak prędko był w stanie ugiąć się pod samym naporem zaciśniętych palców i niespodziewanego pociągnięcia, przez które kolano trafiło na podłogę z większym impetem, niż planował.
    Chciał z nią walczyć, kiedy Yosoo gorączkowo kręcił głową i nie puszczał kurtki, a jedyne trzymał go tak blisko siebie, na ile było to możliwe. Chciał się stawiać i zrobić to, co należało - wyjść. Zostawić go w spokoju, tak jak go prosił, i tak, jak prosiła się o to sytuacja, bo przecież nie było już nadziei na zmienienie spisanego losu. Powinien się pogodzić z tym, że własnymi rękoma napisał gorzki, ściskający żołądek koniec ich wspólnej historii, która w jego oczach miała ciągnąć się aż do samego końca życia.
    Czuł się bezsilny z każdym, kolejnym drobnym sygnałem, jaki od niego dostawał. Gryzącym się ze wcześniejszymi słowami. Z tym, na co zdołał się nastawić, a zarazem, do czego nigdy nie chciał dopuścić. Zwalczał co rusz wkradającą się bezradność, która dawała o sobie znać coraz bardziej z każdą, kolejną sekundą spędzoną w milczeniu. Z brakiem pewności, czego ma się spodziewać dalej; z bólem w sercu nabierającym na sile, kiedy po raz kolejny było tknięte tymi bolesnymi ze strony Soo
    — Soo, naprawdę– — oparte na zaciśniętych palcach dłonie podejmowały się ich odsunięcia, a słowa wypełnione żalem ledwie dały radę opuścić jego usta, nim wszystko zatrzymał płacz. Szczery, niewstrzymywany i ściskający gardło płacz, który wymył przelotną chęć poddania się.
    Zamiast tego bez udziału myśli pokierował jego ręce, by te oplotły ciasno Yosoo i przycisnęły do klatki piersiowej. By jedna z nich oparła się ponownie na włosach i przesunęła po nich w uspokajającym, wyciszającym geście.
    I cały czas zaciskał do bólu wargi. Aby poradzić sobie ze wzbudzoną w ciele burzą, pod wpływem wyjaśnień, w które bał się w pełni uwierzyć, mimo duszących chęci; a zarazem nie potrafiłby go winić, gdyby należały do tych nieszczerych. Pod wpływem błagań, na które nie zasługiwał, a sam powinien wypowiadać i jeszcze bardziej rozpalały potrzebę wyjścia przez doprowadzenie bruneta do stanu pełnej rozsypki, do której nigdy nie powinien dopuścić.
    Pod wpływem zdrobnienia, które dociskało do jego oczu łzy i wprawiało wargi w zdradliwe drżenie, bo tak dawno go nie słyszał. Wypełnionego bólem i desperacją, a nie nienawiścią, jak miesiąc temu. Na jaką sobie zasłużył. Niewypełnionego ciepłem, jakie zawsze dawało radę rozlać po jego ciele, teraz zastąpionym tysiącem tępych igieł, które rozsypywały nieprzyjemne mrowienie u Powella.
    Bał się. Bał, że Yosoo zaraz zreflektuje się na własnych słowach i zauważy, że nie powinien był ich mówić. Że powie za dużo. Tak jak on, będąc przed nim na kolanach i z kompletnie rozmazanym spojrzeniem pod wpływem łez i bezmyślnie cisnących się na usta słów. Których nigdy nie powinien był wtedy powiedzieć, mimo obnażonej szczerości.
    I może powinien oddać się strachowi; temu, który jako jeden z nielicznych sięgał po trzeźwe myślenie i to, uświadamiające go w tym, jak bardzo nie zasługiwał na daną mu szansę. A mimo to oplatał go ciaśniej i pozwalał dłoni sunąć po włosach tak jak zwykle. Tak jak zawsze, kiedy starał się odganiać złe myśli bruneta. Kiedy pomagał mu odnaleźć ukojenie
    — Nie zostawię Cię — nie teraz; nie nigdy. Bo na zawsze chciał być tuż obok niego.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  54. Mimo fal płaczu, jakie Yosoo przynosił wraz ze sobą; mimo nieprzerwanie drżących pod wpływem emocji ramion i tego, jak stopniowo starały się zalać i Powella, nie potrafił być sobie bardziej wdzięczny za to, że postanowił zostać. Odrzucić chłodny rozsądek i oddać się potrzebie bliskości i tej drobnej szansie, jaką nieśmiało, a zarazem z desperacją, wyciągnięto w jego kierunku.
    Bo Soo mówił. Otwierał się przed nim bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Dawał upust emocjom, które zazwyczaj krył po kątach lub przysłaniał złością i kąśliwością. Nie wiedział, jak bardzo ulotną była ta chwila - obawiał się, że nawet najmniejszy ruch, czy samo uchylenie warg z jego strony mogło skończyć się kryzysem i powrotem tysiąca masek, które chciał z ostrożnością i delikatnością odwiesić na odległy wieszak. Byleby móc zobaczyć go w szczerym, zarezerwowanym tylko dla niego, stanie.
    Nie potrafił sobie wyobrazić tego, w jakiej sytuacji był Yosoo. Jak musiał się czuć, kiedy wracał do punktu zero - kiedy przez Yechana został zmuszony do powrotu do rodziców. Kiedy musiał pozwalać im na wyrywanie cząsteczek siebie, byleby nie stracić dachu nad głową i nawet tej poniżającej łaski. Z myślą, że będzie lepiej. A Powell wiedział, że nie było to możliwe - nie na podstawie historii, jakich się na zasłuchał. Nie na podstawie żalu, jaki widniał na twarzy chłopaka, kiedy dochodziło do kolejnej sprzeczki, a oblane złośliwością słowa wydawały się szczersze; wypełnione bólem, aniżeli naburmuszeniem, jakie miało w zwyczaju się pojawiać.
    I teraz brunet nawet nie czuł się na miejscu we własnym mieszkaniu; w tym, które utracił przez nieugięte trzymanie się ich relacji. Tej, którą Yechan był w stanie zanegować w przeciągu sekundy, byleby nie stracić w oczach ojca - choć powinien wiedzieć, że od dawna przy jego imieniu stała pustka. Nie zero, nie niski próg, ani zamazane pismo. Zwyczajna pustka, bo dokładnie tyle dla niego znaczył. Nic.
    A mimo tego doprowadził Yosoo do pęknięcia. Do spływu łez, zostawiających ślady na jego koszulce, choć nie potrafił się nimi teraz przejmować. Do żałowania każdej, z podjętych decyzji, choć sięgnął po nie właśnie przez Powella. Przez jego tchórzostwo stracił niemalże wszystko, a Yechan był w stanie jedynie sunąć uspokajająco dłonią po plecach i obejmować go jeszcze czulej, byleby dodać mu otuchy
    — Wiem — przyznał, wiedząc również, że nie mogło być inaczej. Bo jak, kiedy powodem ciągu bolesnych wydarzeń, był on sam. Z dalej niesłusznie obecną nadzieję, że da radę to odzyskać; że da radę zwrócić mu to, co Yosoo odebrał samemu sobie.
    — Musisz być wykończony — chciał zacząć od spokoju, nawet jak tego chwilowego. Tego pchającego go do tego, aby delikatnie i bez oderwania dłoni, wsunąć je delikatnie pod jego ręce, dla lepszego chwytu. Wykorzystać zaistniały, słabszy ucisk i ułożyć
    — Chodź, pomogę Ci — aby z wypowiedzianym pół-szeptem słowem, podnieść się z podłogi, dając mu możliwość zrzucenia z siebie całego ciężaru wycieńczonego organizmu prosto na niego, kiedy podpierające go ręce oplatały go jeszcze dokładniej, wczepiając palce w materiał bluzy— Bo musisz odpocząć, Soo — ciągnął dalej łagodnym, niezłamanym tonem; ze stałym rytmem i wręcz zaskakującym go samego spokojem. Zakłamanym, skrywającym własne nerwy, a jednak im obu tak potrzeby.
    —I dalej tu jestem. Nie zostawię Cię— bo gdyby tylko mógł, nie opuściłby go na krok. O każdej godzinie i przy każdej potrzebie, kiedy by go potrzebował. Gdyby mu tylko na to pozwolił. Gdyby Powell wszystkiego nie zepsuł, tracąc całe zaufanie najważniejszej dla niego osoby.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  55. Był wdzięczny, że Yosoo nie stawiał większego oporu. Pozwolił zaprowadzić się na kanapę, mimo wstępnej paniki, którą starał się ugasić spokojnymi słowami. Pozwolił aż za łatwo, niemalże wieszając się na brunecie i odnajdując u niego oparcie, mimo że nie powinien. Bo powinien mieć oparcie w kimś dla niego dobrym; w kimś, kto nigdy go nie zranił. Komu mógł w pełni zaufać. Tak, jak kiedyś, miał nadzieję, mu.
    Z ostrożnością pomógł mu wygodnie opaść na kanapę, bezwiednie wodząc za oddalonym spojrzeniem i upewniając się, czy nic nie powinno sprawiać mu dyskomfortu. Źle ułożona poduszka, osunięty gdzieś koc, czy nie tak leżąca noga - wszystkiego, co mogłoby doprowadzić do niepotrzebnej niewygody; a tym samym wzmożenia bólu, który i tak opanował całe ciało chłopaka. Widział go - w tym nieobecnym wzroku, w osłabionym ciele, które tak bezsilnie wylądowało na kanapie, bo tak mu nakazano. W chwilowej ciszy, nagle mu dziwnie ciążącej, mimo bycia czymś zbawiennym.
    Dała mu czas na zebranie myśli; a przynajmniej powinna. Zamiast tego wzbudzała dodatkowe wątpliwości i obawy. Uświadamiała o stanie, w jakim znajdował się Yosoo, a który jedynie pogorszył przyjściem bez zapowiedzi. A Powell bał się, że straci panowanie nad stabilnym gruntem pod nogami, który przy każdej chwili próbował się pod nim osunąć. Niezależnie od tego, jak bardzo z nim walczył, czy też stosował środki zapobiegawcze; wszystko groziło zarwaniem. Pewna i twarda mina przy okazjach, kiedy wzrok Yosoo nie dałby rady do niego sięgnąć, była zastępowana zębami męczącymi policzek i przelotnymi spojrzeniami w górę, aby zapanować nad łzami, które próbowały zebrać się w kącikach oczu. Drżące dłonie miały swój limit i ledwo dawał radę je ukrywać przy tak bliskim kontakcie z chłopakiem; korzystały z materiału bluzy, w który mogły się wczepić, a później z siebie nawzajem, aby za plecami, poza zasięgiem bruneta, podrażniać skórki w niezdrowym, a jednak piekielnie dla niego skutecznym nawyku.
    Z krótkiego amoku; z prób uprzątnięcia własnych myśli i podjęciu decyzji co do tego, co wypadało teraz zrobić, wyrwał go cichy szept. I spojrzenie, które w końcu na sobie poczuł, i w którym potrafił natychmiastowo przepaść. W które wpatrywał się poruszony, acz ze złudną otoczką spokoju, korzystając z każdej, danej mu teraz sekundy. Z tego czasu, kiedy w końcu mógł poczuć jego wzrok na sobie; zauważyć, że go nie unikał. Tak wyraźnie, a jednak z niemożliwością Powella do pełnego uwierzenia. Dopuszczenia do siebie myśli, że nawet ten drobny sygnał mógł być dla niego kolejnym krokiem postawionym w kierunku nowego początku; szczelnie zamkniętych drzwi, za którymi czekała kolejna szansa na naprawienie wszystkiego. Złudnie pchanej przez przeprosiny, których nie powinien słyszeć
    — Przestań, Soo — których nie mógł przyjąć i przerwał je z cieniem uśmiechu oraz lekkim pokręceniem głowy. Nie mógł ich przyjąć teraz, kiedy Yosoo nie był w stanie samemu w nie uwierzyć; nie mógł ich przyjąć nigdy, skoro na nie nie zasłużył. Objął go raz jeszcze spojrzeniem, nim pozwolił sobie powolne osunięcie się na podłogę. Oparcie pleców o miękki mebel i możliwość bycia obok, a jednak z tą wyznaczoną, niewidzialną granicą — Jeśli Ci to pomoże, to wyrzucaj z siebie wszystko. Po to tutaj jestem — żeby go wspierać; żeby mógł powiedzieć wszystko, co leżało mu na sercu i spędzało sen z powiek. Wszystko, co sprawiało, że coraz bardziej zatracał się w przerażającej spirali, czując, że nie ma z niej wyjścia — Żeby Ciebie wysłuchać.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  56. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  57. Chciał być gotowy na wszystko. Pozostać niewzruszonym, niezależnie od tego, co może usłyszeć i z czym może się to wiązać. Chciał wrócić do tej starszej, obojętnej wersji siebie, jaka pękała dopiero po fakcie i w samotności, gdzie nikt nie miałby świadomości, jak bardzo nie radził sobie z cudzą opinią. Z opinią Yosoo, która była dla niego tak ważna i za każdym razem dawała radę go zdruzgotać, kiedy mógł dojrzeć zawód. Irytację i czystą złość, bo po raz kolejny nie wywiązał się z którejś z obietnic.
    Tej, że się zmieni i popracuje nad sobą. Że zacznie mówić jasno, a przestanie zasypywać go przeprosinami za każdą głupotę. Że zawsze będzie obok niego, aby wiedział, że ma w nim nieskończone wsparcie. Że nie zależało mu na niczym bardziej, niż właśnie na nim.
    Dlatego chciał mu to wszystko zaoferować teraz. Nadrobić te chwile, które szpecił swoim zachowaniem. Nawet jeśli miało to dać jedynie początek długiej i zawiłej drodze do wybaczenia. Bo nie mógł zrobić więcej, oprócz zmienienia się. Tego potrzebowali, dobrze o tym wiedział, a jednak nie potrafił wyzbyć się siejącego pustkę strachu, kiedy miał wrażenie, że tracił kontrolę nad samym sobą. Kiedy stare nawyki napierały na język, duszony w środku przez mocno zaciśnięte zęby i schowane w kieszeniach kurtki dłonie.
    Obrócił się więc nieznacznie na podłodze, by móc widzieć Yosoo. By całym ciałem pokazać, że go słuchał, mimo że już przy pierwszych słowach poczuł pierwszą falę obaw, że sobie nie poradzi.
    Czuł się bezsilny. Był bezsilny, kiedy powinno być odwrotnie. Yosoo go potrzebował. Może nawet nie go, ale po prostu wsparcia; kogoś, czy też czegoś, gdzie mógłby odnaleźć potrzebne oparcie i powody, aby stawiać pierwsze kroki w powrocie do normalności. W próbach odnalezienia stabilnego gruntu, aby pozbierać życie na nowo.
    Zatrzymał dłoń, która chciała sięgnąć jego uda w kolejnym, zwyczajowym odruchu. W cichej potrzebie bycia obok i czucia go przy sobie, kiedy nie mógł. Kiedy nie miał pewności, że forma bliskości, oprócz tej, narzuconej przez Yosoo, była chcianą. Zamiast tego splatał ze sobą pozdzierane palce, chowając je przed światłem dziennym, a zarazem hamując ich słabe drżenie.
    I momentalnie miał wrażenie, jakby ktoś uderzył go prosto w żołądek. Kiedy imię, o którym pragnął zapomnieć, padło z zawahaniem się spomiędzy ust Yosoo, a fala wyrzutów prawie że w całości okryła Powella. Wyraźnie przypomniała o wszystkim, na co pozwolił, choć chciał zapomnieć. Nigdy nie chciał do tego wracać, ale wiedział, że musiał. Bo sam do tego doprowadził; bo nie była to rozmowa, której mogli wiecznie unikać, a jeśli chciał móc ponownie zbliżyć się do chłopaka, jeśli chciał móc go znowu nazwać przynajmniej przyjacielem, musiał się z tym pogodzić
    — Wiem — odparł po kolejnym z rzędu przełknięciu śliny, kontrolującym pewność i łamliwość głosu, na którą nie mógł sobie pozwolić. Jak i zatrzymanie wzroku w wyznaczonym punkcie - na twarzy bruneta, od której nie mógł uciekać przy każdej okazji, kiedy czuł się słaby i odsłonięty — Nie dziwię Ci się — przyznał jeszcze z przemijającym prędko cieniem uśmiechu, kiedy docierała do niego treść własnych słów. Kiedy docierało do niego, że Yosoo zapewne już nigdy nie spojrzy na niego tak samo. Że już na zawsze splamił swój obraz paskudną skazą, której się nie pozbędzie.
    — Ale… — zaczął z lekkim zawahaniem się; z lekkim poruszeniem na swoim miejscu, nim bark bezwolnie oparł się o kanapę, a jego wzrok dosłownie na moment odbiegł gdzieś na bok — Przynajmniej jesteś w stanie w ogóle na mnie patrzeć — stwierdził, zaciskając jeszcze mocniej palce na sobie nawzajem, jakby miało mu to dodać pewności, podczas gdy wzrokiem wrócił już do jego zmęczonej twarzy — I na razie, na początek, tyle wystarczy. I tak już dużo zrobiłeś, Soo.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  58. — Wiem — wiedział. Wiedział to bardzo, może aż za dobrze. Yosoo nienawidził półśrodków; nienawidził powierzchownego traktowania problemów. Nienawidził, jak Yechan nieudolnie próbował ukrywać to, co go dręczyło, bo był przekonany, że na tym wyjdzie- wyjdą lepiej. A mimo wszystkiego, i tak to robił. Za każdym razem sięgał po ten sam, znienawidzony sposób radzenia sobie z problemem, na który brakowało mu siły. Półśrodki; pozór rozwiązania, który ledwie dawał radę zakryć to, co doskwierało najbardziej.
    Bo były wygodne. Sprawiały złudne wrażenie, że wszystko było w porządku, dając Powellowi czas na kompletne zduszenie tego w sobie, aż nie straciło na wadze. Aż nie ukazało mu się pod postacią idiotyzmu i przedramatyzowanej reakcji z jego strony. Wtedy mógł po prostu zapomnieć. I liczyć, że inni zdążyli zrobić to samo.
    Ale przecież wiedział, że Yosoo tak nie potrafił. Zawsze mu to wytykał; zawsze potrafił przejrzeć i nie ukrywał się z własną irytacją. Więc czemu wciąż w to brnął, kiedy robił mu tym większą krzywdę. Kiedy właśnie przez to siedział na podłodze, oparty o kanapę z półobecnym wzrokiem wlepionym w dywan, na który nieraz potrafił narzekać i komentować niedopasowanie, jak cała reszta wystroju, a jednak zawsze łapał się na tym, że palce dobrowolnie wędrowały do frędzli, przyjemnie odwracających jego uwagę od nęcących go w danej chwili myśli. Czy też po prostu w czystym, automatycznym odruchu.
    Panująca cisza była dla niego niczym obosieczny miecz. Z jednej strony przyjemnie okalająca go z każdej strony, pozwalająca zebrać się w sobie i próbę przemyślenia każdego z kroków, jakie potencjalnie chciał postawić. A jednak… dusiła. Utrudniała wzięcie pełnego oddechu, mimo dalszej świadomości, że zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić na panikę, czy zbyt wielkie poruszenie. Nie pozwalała na odpędzenie najgorszych scenariuszy i straszyła tym, że była typową ciszą przed burzą. Że jedyne, co na niego czekało za kilka minut, może kilkanaście, może nawet za kilka dni, to rozpad, którego nie da rady złożyć z powrotem. Ten, który pozwoli Yosoo przejrzeć na oczy i podjąć się tego drastycznego, bolesnego kroku wykluczenia go ze swojego życia.
    Zasługiwał na to. Sam fakt, że znajdował się w jego mieszkaniu wydawał się niepoprawny. Nie na miejscu, a zarazem nie chciał być teraz gdziekolwiek indziej. Jedynie obok Yosoo, z możliwością podniesienia wzroku, ukrywającego zmęczenie jakie doskwierało mu od ciągu nieprzespanych dobrze nocy i tych, spędzonych na sumiennym rysowaniu. Ukrywającego ilość łez, które z siebie wylał, choć to nie on powinien tracić siły na płacz.
    I wlepiał wypełniony od samego środka żalem, a okryty łagodnością, wzrok w Jeonga, ponownie odmawiającego spojrzenia w jego kierunku. Na zbierające się w kącikach łzy, które ponownie pragnął otrzeć opuszkiem palca i zapewnić, że wszystko będzie w porządku; że jego łzy nie były na marne.
    A kolejny, zgorzkniały uśmiech zawitał słabo na jego ustach, kiedy usłyszał to, czego powinien być świadom od samego początku. Że nie powinien tu być, i że ta rozsądna, trzeźwo myśląca część Yosoo zdawała sobie z tego sprawę. A zamiast tego ranił go bardziej. Wzbudzał zbędne obawy, które powinny być… czymś dobrym. Bo przecież o to chodziło - powinien opuścić jego życie na zawsze. Zostawić w spokoju i pozwolić na rozpoczęcie od nowa, bo tego właśnie potrzebował.
    Lecz brnął w zaprzeczanie samemu sobie, kiedy podnosił się powoli ze swojego miejsca. Kiedy zajmował puste na kanapie, mimo obaw przepływających przez jego ciało i ściskających pętle wokół żołądka. Tych rosnących do przytłaczających rozmiarów, kiedy bezwolnie obejmował skulone ciało ramionami, z delikatnym szeptem na ustach
    — Nigdzie się stąd nie ruszam, Soo.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  59. Zamarł, kiedy usłyszał jego cichą, a zarazem tak stanowczą prośbę. Jakby to od niej wszystko zależało. Która, mimo jego wcześniejszych zapewnień i swojego własnego przekonania, że nie opuści mieszkania Yosoo, stawiała nagle wszystko na szali.
    Zdarła maskę bruneta, świadczącą o tym, że go tutaj nie chciał; że był nieproszonym gościem i o tym, że Yosoo wiedział, że bez niego będzie mu lepiej. Bo było odwrotnie, sam się o tym przekonywał, kiedy mimo słyszanych sprzeciwów i spływających po twarzy łez, szukał u niego oparcia. Nie odpychał, lecz jedynie przysuwał się jeszcze bliżej, a na sercu Yechana powstawała kolejna szrama, stworzona przez duszące wyrzuty sumienia.
    Po wszystkim, co zrobił; po tym, jaki po prostu był, Yosoo dalej nie wyrzucał go ze swojego życia. Powinien - powinien odnaleźć ukojenie w tym, że oddzielił się od tego okresu i może stawiać kroki w nowym kierunku. Że nie musi się przejmować złudnie ukrywaną kruchością Powella i jego nieprzemyślanymi słowami i zachowaniami, które tak go przecież denerwowały i zapewne ciążyły.
    Zamiast tego zapraszał go do siebie na nowo. Cichą prośbą. Odwzajemnionym uściskiem, którego Yechan nigdy nie chciał przerywać i wyłapywał najmniejszy szczegół. Jak ciało, może pozornie, może nie, wydawało się nieznacznie drobniejsze; jak przed oczami migały mu ciemne kosmyki, a nie te jasne, które miesiąc temu zgarniał mu z oczu przed wstaniem z dzielonego łóżka. Jak zapach Yosoo, mimo bycia tym tak dobrze znanym i uwielbianym, sprawiał wrażenie go palić i grozić zgromadzeniem łez w kącikach oczu. Którym nie zamierzał dać ujścia przed opuszczeniem mieszkania, w którym nigdy nie powinien się ponownie zjawić.
    I dalej mu nie odpowiedział. Siedział cicho, z dłońmi ostrożnie głaszczącymi jego plecy i przysuwającymi bliżej siebie, kiedy próbował schować się jeszcze bardziej. A odczuwalny na szyi oddech próbował wytrącić ze stałego tempa jego własny, na którym skupiał się teraz niemal w całości, bo czuł, jakby to na nim opierał się spokój Yosoo. Jego nagłe wyciszenie i możliwość jakiejkolwiek rozmowy, która nie opierała się na sprzecznych zdaniach i zapłakanej twarzy, na którą ciężko mu się patrzyło, a jednak nie potrafił odwrócić wzroku.
    Tak jak nie mógł się ruszyć ze swojego miejsca, kiedy poczuł niekontrolowane i przelotne spięcie mięśni, wraz z niespodziewanym ruchem dłoni bruneta. Bał się, że przejrzał na oczy - mimo że ciągle tego chciał. Prawie nie rozluźnił własnych rąk, dopóki sam się do tego nie zmusił i pozwolił Yosoo na ruch. Ten, którego się nie spodziewał, a który po raz kolejny oplótł się ciasno wokół jego serca. Bo jak każdy z poprzednich, był niezasłużony, a jednak tak potrzebny.
    Ciężar na nogach, delikatne naruszenie, przez zaciśniętą dłoń, materiału. I ponowna, błoga, a zarazem mylna, cisza, podczas której nieobecne spojrzenie wędrowało w ekranu niemalże nigdy włączanego telewizora, na ciemne włosy, rozsypujące się na jego nogach. Sięgnął do nich, z nadzieją, że zajmowane miejsce pozwalało mu zamaskować drżącą dłoń, nim ta ostrożnie przeczesała jeden z kosmyków. Nim poprawiła lekko te, wpadające do oczu i drażniąco opadające na policzku. Nim szukała nawet najgłupszego powodu, aby nie odsuwać palców od ciemnych włosów, pozwalających na utrzymanie chwilowej, może już ten ostatni raz, bliskości.
    Nie zasłużył na nią, jak i na wiele więcej aspektów, jakie teraz mu oferował. Tak jak to proste do przejrzenia kłamstwo, bo wiedział, że powinien mu dać o wiele więcej. Kłamstwo, którego był tak świadomy, a pozwolił sobie w nie uwierzyć i w końcu wypuścić spomiędzy ust to jedno ciche, a nadal nad nimi wiszące, słowo, którego bał się sięgnąć w obawach, że było kolejnym z tych nieprzemyślanych i pustych. Bo zamierzał się postarać, aby było inaczej
    — Obiecuję.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  60. Pozwalał sobie na zatracenie się w prostych, naturalnych ruchach. W powolnym zaczesywaniu kosmyków na swoje miejsce, czy swobodne owijanie ich wokół palców, nim pozwolił im spokojnie opaść. Krzta rozumu kazała mu przestać - pokazywała bezcelowość zachowania i to, że stąpało po cienkiej granicy, której nie powinien przekraczać. Nie teraz. Możliwe, że już nigdy nie będzie mu dane w pełni oddać się nawet tym najdrobniejszym gestom, w których potrafił odnaleźć najwięcej szczęścia i ukojenia.
    A jednak próba posłuchania się cichego, racjonalnego głosu; zabrania dłoni, spotkała się z reakcją ściskającą jego serce i bezpowrotnie zmuszającą go do pozostania na swoim miejscu. Ten mocny chwyt i słaby szept, który sam w sobie potrafił zaczarować jego palce i wpleść je z powrotem w ciemne włosy, których fakturę chciał zapamiętać na zawsze. Które chciałby dotykać codziennie
    — Okej — odpowiedział równie cicho, zapewniając, że nigdzie się nie rusza. Zapewniając samego siebie w poprawności podjętej decyzji, mimo tego, że tak dobrze widział wszystkie jej wady. Bo jeszcze nie teraz; jeszcze mieli chwilę, aby żyć w błogim przekonaniu, że tak miało być - że znajdowali się dokładnie tam, gdzie powinni; że zaistniała bliskość była dokładnie tą, jaką dzielili miesiąc wcześniej. Nienaruszoną złymi decyzjami i błędami, które zżerały go od środka.
    Z jednej strony pragnął, aby Yosoo mówił. Mówił jak najwięcej, wyrzucał z siebie wszystko, co mu ciążyło, aby zyskał szansę na zwyczajną ulgę. Na pogodzenie się z tym, co się wydarzyło; na spojrzenie na to z zewnątrz i zauważenie tej odpowiedzi, której szukał i potrzebował. Żeby mu w końcu wszystko powiedział, bez względu na to, jak bardzo miało boleć.
    A z drugiej nie chciał niczego więcej, niż tej błogiej, zbawiennej ciszy. Tej, która pozwalała wierzyć, że nic się nie stało. Że wszystko było jak wcześniej; że dalej był jego słońcem, zdrobnieniem, które przyprawiało go o motyle w brzuchu w samej swojej prostocie. Że zaśnięcie wiązałoby się z zauważeniem jego twarzy z samego rana, wraz z przelotnym całusem przed znalezieniem czasu na wspólne, przypalone śniadanie.
    Ponowne usłyszenie głosu Yosoo zmuszało go do zaciskania warg i intensywniejszego myślenia o własnym oddechu - pilnowaniu, aby nie utracić nad nim kontroli, choć jeszcze nic nie usłyszał. Aby nie stanęło mu w gardle, kiedy docierały do niego zagadkowe słowa, acz wgryzające się w sam jego środek i grożące rozerwaniem. Bo już wiedział, że mu się nie podobały; że chciał się z nimi nie zgodzić i odrzucić je w nieprzemyślanym amoku na bok, bo jak Yosoo mógłby nazwać cokolwiek się między nimi działo karą? Jak mógł uważać, że byli dla siebie wzajemną karą?
    Dopóki nie dotarł do niego ich jasny i naprostowany sens. Dopóki nie poczuł, jakby ktoś kopnął go prosto w żołądek, a świadomość, że potraktował Soo tak, jak została potraktowana Ava, przygniotła go niczym sterta cegieł. Bo mimo tego, że nie widział w tym prawdy; bo przecież on nie zrobił tego kierowany emocjami do kogoś innego, bo był niesiony bezsilnością i chwilą słabości, której od razu żałował; tak nie potrafił wyzbyć się myśli, że postawił go dokładnie w takiej sytuacji.
    Że go zdradził, powierzchownie kompletnie bez powodu. Że wszystko widział, a teraz ledwo dawał radę balansować między spokojem a kompletnym rozpadem.
    I nie potrafił mu na to odpowiedzieć; nie czymś innym, niż z trudem przełkniętą śliną i kontynuowaniem kojących ruchów rozedrganych palców, szczęśliwie odnajdujących oparcie we włosach. Nie przerywających, dopóki oddech Yosoo nie nabrał własnego, spokojnego rytmu.
    Dopóki za oknem nie zrobiło się kompletnie ciemno, a on sam walczył z ciążącymi powiekami i metalicznym posmakiem w ustach przez nieprzerwane podgryzanie dolnej wargi.
    Dopóki wyświetlacz telefonu nie uświadomił mu o wybijającej godzinie pierwszej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero wtedy wysunął własną dłoń, która ostrożnie objęła głowę bruneta i podłożyła pod nią pstrokatą poduszkę, aby po wstaniu z kanapy móc ostrożne i powoli okryć go dostępnym kocem.
      I chciał wyjść. Musiał wyjść, bo wiedział, jak wiele ryzykował z każdą, dodatkową godziną, mimo złożonej obietnicy i trudu, z jakim przychodziło mi oparcie dłoni na klamce. Tej samej, którą zostawił w spokoju, by usiąść na fotelu z wyrwaną z notesu kartką i długopisem w dłoni. Bo tak jak musiał wyjść, tak wiedział, że nie potrafiłby zrobić tego bez słowa. Krótkiej wiadomości, będącej jego ostatnią nadzieją na to, że nie zaprzepaścił danej mu szansy:

      ”Dziękuję, że pozwoliłeś mi wejść, nawet jeśli… nie do końca chciałeś.
      I też przepraszam Cię za przyjście bez jakiejkolwiek zapowiedzi, ale wiedziałem, że pewnie byś mnie wtedy nie wpuścił... ale i tak, przepraszam.
      Musiałem już iść, a ty zasłużyłeś, żeby w spokoju odpocząć, ale nie złamałem obietnicy! Jest dokładnie-


      Na moment oderwał długopis od kartki w kartkę, aby zerknąć na potrzebny mu teraz wyświetlacz telefonu, nim z cieniem rozbawionego, omamionego późną porą i przytłaczającym go zmęczeniem, uśmiechu wrócił do pisania

      1:27. Więc nie wyszedłem ‘dzisiaj’ !!!
      Dotrzymałem obietnicy.
      Tak jak tej, że spróbuję naprawić chociaż jedną rzecz, którą zniszczyliśmy.
      Wiem, że to nie to samo, ale mam nadzieję, że i tak się nada.
      ̶Y̶e̶c̶ ̶C̶h̶a̶n̶n̶i̶e̶ ̶Y̶e̶c̶h̶a̶n̶ Chan.


      I wyszedł z mieszkania; powoli i ostrożnie zamykając drzwi, byleby te nie zaskrzypiały, a dźwięk zamka nie rozniósł się zbyt głośno i agresywnie po salonie. Tam, gdzie zostawił kartkę leżącą widocznie na stoliku. Przytwierdzoną drobnym, delikatnym pudełkiem, któremu towarzyszył oparty o mebel futerał.

      Y.

      Usuń
  61. Powrót do siebie był jedynym, sensownym krokiem. Tym, który powinien postawić od razu bez większego pomyślunku, wręcz odruchowo. Bo już nie był tutaj potrzebny. Bo wiedział, jak bliski był swojej własnej, wyznaczonej granicy wytrzymałości, której nie chciał przekraczać.
    I chyba właśnie przez to stał z plecami opartymi o drzwi opuszczonego mieszkania, podczas gdy wewnętrzna strona nadgarstka napierała intensywnie na oczy, nim nie cofnął niespodziewanego przypływu łez. Nim kilka płytkich oddechów nie pozwoliło mu na ruszenie się z miejsca już z pustymi rękoma. Z pustką w sercu, której i tak nie mógłby wypełnić, bo na to nie zasługiwał.
    Z pustką, która stopniowo przytłaczała go coraz bardziej, a droga samochodem wydawała się dziwnie rozmyta. Była rozmyta, przez powracającą do oczu wilgoć, której pozbywał się pośpiesznym wywróceniem oczu, czy ich szybkim otarciem, podczas gdy nieustanny ruch Nowego Jorku migał mu za oknem. A on sam zastanawiał się, jak dojechał do mieszkania, kiedy skończył na podziemnym parkingu.
    Gdzie zalegał kilka sekund na fotelu kierowcy, nim opuścił pojazd i odruchowo go za sobą zamknął, przed wejściem do windy z tępym spojrzeniem wlepionym w podświetlony przycisk dziewiątego piętra. Aby w końcu, równie automatycznie, co cała droga powrotna, wpisać kod i wejść do mieszkania. Pozwolić drzwiom zamknąć się za sobą, a ciche kliknięcie zamka było niczym dźwięczna reprezentacja rozbicia blokady, jaką Powell trzymał w sobie.
    Kiedy łzy samoistnie spływały po jego twarzy, a zwrócił na nie uwagę dopiero przy zmęczonym przetarciu twarzy. Tak jak bezwiednie drżące usta, spomiędzy których wydostało się bezsilne parsknięcie, zaraz nieomal przeobrażające się w żałosny, zduszony szloch.
    Nie powinien niczego oczekiwać. Przecież nie oczekiwał, bo wiedział, jak bardzo istniejąca między nimi ścieżka została zatarta. Przyszedł tam w jednym w celu - zostawienia czegoś, co i tak nie należało do niego, a zasługiwało, aby trafić w odpowiednie ręce. W tej nieudolnej próbie naprawienia tego, co zniszczyli, ze świadomością, że było to niczym więcej, niż właśnie tym - próbą, która mogła niczym nie skutkować.
    A jednak idiotycznie liczył na to, że uda im się wrócić na prostą; nawet jeśli na jej sam początek, czy gdzieś w środku, aniżeli do punktu, z którego niekontrolowanie zboczyli. Że coś tak błahego jak gitara, której nieużyte części dalej leżały w schowanym w szafie pudle, pozwoli mu odnaleźć dla siebie miejsce w życiu Yosoo. Obok niego bez ciągłego bólu i łez; z możliwością przytulenia go bez duszącego ścisku serca i żołądka przez wyrzuty sumienia.
    Teraz wiedział, że nigdy się ich nie pozbędzie. Nie w jego mieszkaniu, kiedy ukradli ulotny moment dla siebie, gdzie mogli o tym zapomnieć, a Yechan i tak raz po raz z trudem panował nad własnym oddechem, kiedy Palace migał mu przed oczami. Nie po wejściu do swojego mieszkania, gdzie wbrew własnej woli dał upust zduszanym emocjom, a własne zachowania przyprawiały go o mdłości. Nie przy odrzuceniu ubrań oraz torby niedbale w przypadkowy kąt i naciąganiu przez głowę zbyt kolorowej koszulki i spotkaniu się z własnym, pustym spojrzeniem, otoczonym zaschniętymi śladami po łzach, których nie miał sił zetrzeć. Bo po co, jeśli na ich miejscu miały się znaleźć zaraz nowe. Ani nie przy spojrzeniu na telefon po raz ostatni, z widniejącą tam prawie trzecią w nocy, nim ostatkami sił położył się do łóżka. Z cichym pragnieniem, by spać, jak najdłużej mógł.
    Z pragnieniem, którego i tak nie byłby w stanie spełnić. Nie chodziło o samo, nieustanne wiercenie się na łóżku, czy owijanie własnymi ramionami w próbie wynalezienia utraconego ciepła i otuchy. Nie chodziło o chwilowe przebudzenia, które pogrążały go w jeszcze większym zmęczeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo chodziło o, pierw dziwnie odległe, jakby było jego własnym wymysłem, pukanie; czy wręcz walenie w drzwi, które nie pasowało do pustego, sennego stanu, w jakim trwał. I któremu nie potrafił przypisać sensu. Nim nie usłyszał dwóch, dudniących przez całe mieszkanie i wtórującego im, wykrzyczanego imienia. Jego imienia, wykrzyczanego przez głos, którego się nie spodziewał. Nie tutaj. Nie teraz.
      A i tak automatycznie i bez pomyślunku wyciągnął go z łóżka w godnym pożałowania stanie z przymrużonymi przez ciężar zmęczenia oczami, nieprzebraną koszulką, odstającą na tle nudnych, czarnych spodni piżamowych i nieznacznie powywijanych od nieprzerwanego wiercenia kosmyków. I równie bezmyślnie nakazał otworzyć drzwi bez choćby udanego zajrzenia przez wizjer, ledwie rejestrując wypowiadane przez siebie słowa, jak i postać bruneta, kiedy znalazł się zaraz przed nim. Choć nie powinien tutaj być
      — Nie krzycz. Proszę, Soo.

      Y.

      Usuń
  62. — Yosoo– — wszystko niemalże mignęło mu przed oczami. Ledwie zauważył, jak drzwi zaczęły się zamykać na nowo, a Yosoo był w środku. Równie z trudem poczuł się przytłoczony nagłym… wstydem. Niepewnością, kiedy na ulotny moment objął mieszkanie spojrzeniem i dojrzał tam nic, oprócz bałaganu. Nic, oprócz nieułożonych poduszek i rzuconego niedbale na kanapie koca. Nierówno ustawionych butów i porzuconej poprzedniej nocy kurtki, której nie odwiesił na miejsce.
    Wszystko, co miało pozostać w tych czterech ścianach; co miało nie zostać zauważonym przez nikogo innego, oprócz samego Powella, z każdym dniem coraz bardziej przytłoczonym myślą o posprzątaniu. Tylko nie przez tę ulotną chwilę, kiedy Yosoo znalazł się tutaj wraz z nim; kiedy nie spotykał się z wiecznie utrzymywanym porządkiem, a jedynie żałosnym zaniedbaniem, na jakie sobie pozwolił.
    O jakim zapomniał, kiedy od samego środka zapanował nim strach. Nagła, przyśpieszające bicie serca, panika, kiedy gwałtowane, zbyt szybkie napięcie materiału koszulki i napór zmuszał go do mimowolnie stawianych kroków. Dopóki przez plecy nie przepłynął nagły strzał kującego bólu. Odruchowo wykrzywiającego twarz w przestraszonym grymasie i wybijającego przelotnie powietrze z płuc.
    Ze słowami ugrzęźniętymi gdzieś w gardle. Ze spłoszonym spojrzeniem wlepionym prosto w Yosoo oraz niepotrafiącym skupić się na czymkolwiek innym i próbach na zahamowaniu pomniejszych drgnięć twarzy, kiedy pierwsze kilka oddechów wzmacniało nieprzyjemne promieniowanie w łopatkach
    — Tak się umówiliśmy… — nie dało z kolei rady powstrzymać go przed pośpieszną, roztrzęsioną odpowiedzią na wysyczane prosto w twarz słowa, ani dociskania pleców do ściany, której chłód przebijał się przez ubraną bluzkę. Zatrzymał jedynie dłonie, które bezwiednie próbowały sięgnąć do tych zaciskających się na koszulce, odpuściły nim dostały choćby cień szansy na okrycie tych, należących do Yosoo, swoimi własnymi.
    Bolało. Bolały go plecy, bolało go serce, nienadążające za nagle obecnym tempem dnia, ani rozwojem sytuacji, która całkowicie wymykała mu się spod kontroli. Kontroli, której nigdy tak naprawdę nie miał. Bolały go płuca, kiedy płytko łapany oddech zdawał się palić go od samego środka, aniżeli być ukojeniem na pobudzone nerwy. Bolała go głowa od nadmiaru pędzących myśli, a nie potrafił się skupić na przynajmniej jednej z nich.
    Wyłącznie na słowach Yosoo, które też docierały do niego niczym przez mgłę, a jego reakcje przybierały kształt tych odruchowych, marnie ukrywających dalej obecny w nim strach, kiedy kiwał pośpiesznie głową na znak, że rozumie. Że go wysłucha, że nigdzie nie pójdzie i zostanie posłusznie na wyznaczonym mu miejscu
    — Okej — dodając zaraz pojedyncze, podkreślające zrozumienie słowo i ledwie unikając zakrztuszenia się własnym głosem, kiedy dostał kolejny cios w postaci wytkniętego, tak naturalnie mu przychodzącego, milczenia. Bezpiecznego, pozwalające uniknąć nieodpowiedniej reakcji; powiedzenia nie tego, co powinien, a czym mógł zrujnować wszystko jeszcze bardziej, niż zwyczajnym siedzeniem cicho.
    I korzystał z chwilowej, zbawiennej ciszy, w której mógł trwać, kiedy z nierówno bijącym sercem i krótkim oddechem czekał na pytanie. Kiedy nieomal znowu sięgnął do mocniej zaciśniętych dłoni w niekontrolowanym odruchu, rezygnując w ostatniej, oferowanej mu sekundzie i przebijając się przez senne otępienie, przez które dalej był okryty jego rozum
    — Tak — wykrztusił bezmyślnie pod nałożoną na niego presją, niemalże zaraz po tym, jak usta Yosoo opuściła ostatnia sylaba zdania. I jedynie cudem zacisnął zęby, nim z czubka języka spłynęły zwyczajowe przeprosiny, zamiast tego dając upust zdradliwie naturalnie brzmiącemu, niepotrzebnemu kłamstwu — Zapomniałem jej spakować — temu samemu kłamstwu, którego pożałował niemalże od razu, zaprzeczając sobie samemu gwałtownym pokręceniem głową — Znaczy, nie- — ignorował lekkie roztrzęsienie głosu, którego i tak prawie że nie słyszał, walcząc bardziej z tym, aby słowa nie utykały mu w gardle — Po prostu jej nie spakowałem.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  63. Nie dał rady zahamować odruchowego drgnięcia ciała przy nagłym uniesieniu się Yosoo; wdzierającego się trzy razy głośniej i wyraźniej do jego głowy przez zbyt wczesne narzucenie dniu szybkiego tempa. Dalej miał wrażenie, jakby nie zdążył odzyskać w pełni kontroli nad sobą samym; jakby wypędzona senność pozostawiała po sobie niechciane efekty braku zapanowania nad myślami, reakcjami i nad tym, co ślina przynosiła mu na język. Automatycznie z niego spływało, a przez to lądował w kolejnej sieci sprzeczności - tej części siebie, która chciała podejść do tego przesadnie rozsądnie; wyzbyć się potencjalnych elementów, które stawiały go, w jego przekonaniu, w jeszcze gorszym świetle. I tej, która zmuszała go do mówienia dokładnie tego, co siedziało mu w głowie. Natychmiastowego negowania prób załagodzenia sytuacji, kiedy dawał upust niekontrolowanej szczerości.
    Może nie tyle przy kwestii gitary, którą wziął przesadnie do siebie. Uwierzył, na ślepo i beznadziejnie w to, że słowa Yosoo niosły coś więcej za sobą, niż tak jawna próba odnalezienia ucieczki i pozbycia się Yechana z balkonu, a raczej z samej drogi ucieczki, jaką mu blokował. Tak, jak Soo mu teraz, zmuszając przy okazji do ponownego wstrzymania oddechu, kiedy kolejne szarpnięcie za koszulkę podsycało buzującą już w nim panikę - tą próbującą znaleźć dla siebie ujście, drobny moment, aby jednak zauważyć drogę ucieczki, kiedy wszystkie wydawały się zablokowane. I tą samą, która trzymała go tuż przy ścianie i nie pozwalała odwrócić spojrzenia od podburzonego Jeonga, jednocześnie będącego tak blisko; tuż przed nim, ze znikomymi milimetrami między nimi, jak i sprawiającego wrażenie oddalonego, jak nigdy przez ich całą znajomość. Wiedział, że go zna. Zawsze potrafił go przejrzeć na wylot, nawet, kiedy dawał mu niewiele materiału do pracy, to potrafił rozgryźć, co miał na myśli, czy co siedziało mu w głowie. Co kierowało go do podejmowanych decyzji, a teraz miał wrażenie, jakby nic z tego nie grało roli. Jakby nagle stał się dla niego największą zagadką, choć miał wrażenie, że grał teraz w otwarte karty
    — Po prostu postanowiłem ją wziąć — w boleśnie dla niego otwarte karty. Po brzegi zalane tą niekontrolowaną szczerością, której już nie miał siły próbować opanować, bo całą energię zużywał na wbijanie pleców w ścianę i kontrolowanie rozedrganego głosu. Wiedział, że teraz nie było sensu się wycofywać; ani do tego jednego, rzuconego wcześniej kłamstwa, ani później; w dalszej części rozmowy, po której nie wiedział czego się spodziewać, a sprawiała, że jego żołądek skręcał się w nieprzyjemnie ciasne i ciężkie supły.
    Nierozluźniające się nawet wtedy, kiedy poczuł nagłe rozluźnienie nieustannie napiętego materiału koszulki, a wciskane plecy mogły przestać opierać się o zimną ścianę. Czego i tak nie zrobiły, wyduszając zamiast tego roztrzęsiony oddech i wlepiony w sufit wzrok, kiedy ciemne oczy zniknęły z jego pola widzenia. Bo zastąpiła je ponownie, przytłaczająco, a zarazem niepoprawnie potrzebna, zmniejszona odległość. Bezwiednie zaciskał teraz dłonie, próbując odnaleźć stabilność we wbijających się w nie paznokciach, podczas gdy płytki, wystraszony oddech zbyt wolno odzyskiwał odnalezione w głowie, spokojne tempo. Wynajdujące wsparcie w niespodziewanym wyciszeniu Yosoo; w przyciszonym głosie, kontrastującym z tym, który brutalnie wdzierał się do samego środka Powella, choć właśnie taki powinien teraz słuchać
    — Okej — odpowiedział z pośpiesznym przełknięciem śliny i wyciszoną obawą, że kruchość jego głosu akurat w tym momencie postanowi go zdradzić. Tak, jak mu groziła przy następnym, wypowiedzianym jeszcze ciszej, a zarazem bez pewności, do której z części wypowiedzi chłopaka się odnosiło, słowie — Dziękuję.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  64. Przymknął na moment oczy. Wstrzymał oddech przy kolejnej porcji ciszy, która mogła nieść ze sobą wszystko, kiedy była złudnie przykryta ciepłem od stojącego tak blisko niego Yosoo. Ciepło, które pozwalało mu na moment uwierzyć, że kolejna, wykradziona chwila bliskości wcale nie wiązała się ze zrzucanym na nich ciężarem i wymogiem zderzenia się z rzeczywistością, z którą sobie nie radził.
    Był gotów zacisnąć powieki wraz z gardłem jeszcze ciaśniej, kiedy brunet ponownie się odezwał. Jednak zmuszając go do czegoś zupełnie odwrotnego - do pozwolenia zaskoczeniu na wymalowanie się w dalej niepewnym spojrzeniu i lekko uchyliło jego wargi, spomiędzy których pragnęło wydostać się zaprzeczenie. Przekonanie Soo w tym, że nie miał go za co przepraszać; że słusznie zrobił, unosząc się i przytwierdzając go do jednego punktu, choć całą swoją postawą sprzeciwiał się samemu sobie.
    Wszystkie słowa stanęły mu w gardle, kiedy słuchał go dalej; kiedy szczerość jego słów przytłoczyła go wraz ze zdrobnieniem, nieokrytym jadem, czy kąśliwością. Tym razem będącym niczym najbledsze światło w tunelu, za którym zamierzał podążać tak długo, aż nie zgasłoby kompletnie. Bo nagle tak wyraźnie kontrastowało z pełnym imieniem, jakie mógł usłyszeć jeszcze chwilę temu.
    Wypowiedziane delikatnie, w przeciwieństwie do ostrego krzyku, który rozniósł się po piętrze. Niosące za sobą nadzieję i ukojenie, nieporównywalną do strachu i niezrozumienia, kiedy imię docierało do niego przez oddzielające ich drzwi. Pozwalające mu po prostu uwierzyć, że ponownie zaczynał dla niego istnieć.
    Obrócił nieznacznie, ze sporą dozą ostrożności, byleby nie zrobić tego zbyt gwałtownie czy ze zbędnym szmerem, głowę, opartą o ścianę, byleby móc dojrzeć Yosoo. Bardziej, niż to, co oferowało mu zerkanie w jego stronę kątem oka. Bardziej, niż to, co malowało mu się samoistnie przed oczami, kiedy wsłuchiwał się w jego spokojniejszy oddech.
    I mimowolnie przełknął ślinę, jak i zdusił naiwną nadzieję, którą wzbudziło jego wyznanie. To jawne przyznanie się, że potrzebował Yosoo go potrzebował tak bardzo, jak on sam. Że każda chwila spędzona w przymusowym, acz zrozumiałym, osamotnieniu, zostawiała po sobie znaczący odcisk.
    Lecz zdawał sobie sprawę, że nie mógł ślepo podążać za tymi słowami. Nie, kiedy kolejne sprawiały, że ponownie wlepiał spojrzenie w sufit i walczył z samym sobą, aby nie pęknąć i na siłę spróbować odnaleźć drogę ucieczki, kiedy żadna nie istniała. Kiedy taka nie mogła istnieć, jeśli chciał pozwolić drobnej, ledwie widocznej, szansie na naprawienie wszystkiego, urosnąć.
    Dlatego nie mógł milczeć, mimo swobody i bezpieczeństwa, jaką oferowała mu cisza. Mimo kompletnego braku zaufania co do swojego głosu, co rusz stającego mu w gardle lub grożącego załamaniem się w połowie zdania
    — Bo- — już na samym początku musiał zatrzymać samego siebie, przymykając powieki i próbując odzyskać w ten sposób panowanie nad samym sobą — Bo byłem świadomy, jak bardzo zjebałem wieczór wcześniej. Wiedziałem, że postąpiłem nie tak, jak trzeba i miałeś- dalej masz, prawo być na mnie zły, ale nie dawałem już sobie z tym rady — zaczął, zaciskając i rozluźniając bezwiednie palce, w próbie odnalezienia ujścia dla napięcia, jakie ściskało jego żołądek — Ciągłe wypominanie, ciągłe gadanie, jakbym był dla Ciebie… — nie wiedział, czy zatrzymał się w próbie odnalezienia słowa, czy w próbie zmuszenia samego siebie do powiedzenia tego, co zalegało na samym czubku języka. Czego nigdy nie chciał ubierać w słowa, a jednak było niczym naostrzona do bólu igła, wbita prosto w serce — nikim. Jakbym nic dla Ciebie nie znaczył. I jeszcze w połączeniu z Twoim obrzydzonym spojrzeniem — bezwiednie kąciki jego ust drgnęły ku górze w zgorzkniałym, niepełnym i grożącym niepotrzebnym drżeniem uśmiechu, nim zacisnął usta w cienką linię przy głębiej wciągniętym oddechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I wiem, że powinienem był wtedy pójść za Tobą — tylko czy naprawdę wiedział? Czy naprawdę wierzył w to, że za każdym razem powinien odsuwać wszystko na bok, byleby dogonić Yosoo. Aby cofnąć wszystkie słowa, jakimi zdążył się z nim podzielić, byleby przywrócić ich na te dobre tory; tak jak zawsze robił, bo utrata Yosoo przerażała go bardziej, niż pozostanie nieusłyszanym i niezauważonym — Ale nie miałem już siły. Więc zostałem. Bo byłem pijany. Bo byłem zmęczony — mimowolnie umniejszał samemu sobie żałosnym, zbolałym uśmiechem i tonem, zmuszającym go wraz ze ściskiem w gardle do zejścia do zbawiennego, acz ledwie słyszalnego szeptu — Bo uwierzyłem, że ktoś chciał mnie obok siebie.

      Y.

      Usuń
  65. Walczył z samym sobą, słysząc przez to Yosoo jakby sam siedział pod wodą. Walczył z nieprzyjemnym skrętem żołądka i falą mdłości, jaka przyszła z nagłym daniem upustu tego, co tak długo mu ciążyło. Co ciążyło mu od dawna, a nieustannie spychał na sam dół siebie. Bo nie chciał wierzyć w to, że coś mogło być nie tak. Ani pozwolić na to, aby jego odczucia jakkolwiek na nich wpłynęły, skoro przecież nie były słuszne.
    Coś, co wmawiał sobie od początku, tylko po to, aby stworzyć w środku siebie tykającą bombę. Niestabilny grunt, który usypywał się spod jego nóg przy każdej sprzeczce, czy nawet ostrzejszej wymianie zdań. Coś, czego niesłuszność była podbudowana licznymi, zazwyczaj boleśnie słusznymi, reakcjami Yosoo. A Powell dusił to jeszcze bardziej w sobie, nieświadomie kładąc całą ich relację na szali.
    Przez swój strach. Przez swoją słabość i obawy co do wyjścia ze znanych sobie sfer, które hamowały go przed stawieniem dokładnie tych kroków w przód, które miały jakiekolwiek znaczenie.
    Zatracał się w powstałej, nieskończonej pętli. Dłonie Yosoo, te, których przecież tak dawno na sobie nie czuł, a tak bardzo potrzebował, dały radę go wyrwać jedynie częściowo. Wybudzić w organizmie odruchowe wzdrygnięcie się i pohamowaną potrzebę odsunięcia, bo przecież nie chciał tego robić. Ale nie zasługiwał.
    I chyba właśnie przez to wstępnie potrafił zebrać się tylko na posępny i marny uśmiech przy zapewnieniach Yosoo o jego wartości. Na ponownie, naturalnie użyte zdrobnienie, które kiedyś było dla niego codziennością, a teraz wydawało się zbyt odległe i zbyt cenne, aby mógł pozwolić sobie ponownie się do niego przywiązać. Uznać je za część ich relacji, którą tak paskudnie zniszczył.
    A jednak teraz to Soo go przepraszał. Umiejętnie umożliwił łzom na zgromadzenie się w kącikach oczu Powella, mimo ich nieustannego wyganiania, kiedy dłonie bezsilnie opierały się na tych delikatnie obejmujących jego policzki. W tej marnej próbie ich odsunięcia, gdzie nie stał za tym choćby gram wysiłku i szczerej potrzeby ich odciągnięcia
    — Dlaczego to ty mnie przepraszasz, Soo? — palce po bezwiednie zaczepiły o wyczuwalne nierówności, kiedy Yechan, mimo niewielkiej odległości, uciekł wzrokiem ku górze i rezygnował z maskowania żałośnie rozżalonego głosu. To on powinien go przepraszać. Powinien go błagać o wybaczenie i płaszczyć się tak długo, aż dostałby jednoznaczną odpowiedź.
    Potrzebował kolejnej chwili - okazji na ustabilizowanie płytkiego oddechu i wyzbycie się mokrej tafli okrywającej jego wzrok. Nie wiedział, czy nietypowo delikatny i ostrożny dotyk Yosoo mu pomagał, czy może wręcz przeciwnie. Był kojący. Wyciszał rozpędzone myśli i pozwalał skupiać się tylko na nim i na tym, jak bardzo za nim tęsknił. Wyciągał na wierzch surowość i szczerość, którą chciał zdusić w jak najbardziej odległym zakamarku. Mimowolnie rozmazywał obraz i zmuszał do wręcz bolesnego zaciskania warg, byleby wciągał powietrze przez nos i nie wydał z siebie choćby jednego, żałosnego dźwięku podczas kolejnych słów Yosoo.
    Wyznań, które chciałby nazwać bezpodstawnymi, a jednak wiedział, że sam się do nich przykładał. Nieświadomie je pielęgnował każdą z podjętych, czy właśnie nie, decyzji. Przez każdą niepewność, jakiej pozwolił wziąć górę i pokierować nim, kiedy powinien posłuchać własnych, wyciszanych potrzeb
    — Nie ma dla mnie nikogo ważniejszego, niż Ty, Soo — przyznał pośpiesznie. Pewnie, mimo własnego rozdygotania — Wiem, że nie zawsze to pokazywałem. Tobie czy innym, i wiem, że przestraszyłem się w chwilach, kiedy miało to największe znaczenie — ciągnął dalej, w tej kolejnej, marnej próbie naprostowania czegoś, do czego nigdy nie chciał dopuścić, pozwalając przy tym palcom na pozostanie na swoim miejscu; na dalsze okrywanie dłoni Yosoo, choć przecież jego bliskość była ostatnim, na co powinien teraz pozwalać — Ale jesteś dla mnie najważniejszy. Zawsze byłeś. I ja przepraszam, że nie mogłeś znaleźć we mnie oparcia wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowałeś.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  66. Jeśli sam, stanowczy i niemalże wysyczany mu prosto w twarz nakaz odzywania się, nie zmusiłby go do odpowiedzi, na pewno doprowadziłaby do tego mieszanka reakcji Yosoo. Szczerości, jaką może i u niego spotykał, lecz zazwyczaj była zalana jadem i jedynym jej celem było sprawianie bólu. Delikatność, którą od niego dostawał, ale zazwyczaj towarzyszyła jej doza pewności siebie, czy nawet czegoś tak prostego, jak zaufanie. To zdradliwe drżenie, tak rzadko u niego spotykane, a teraz wyraźnie odczuwalne, kiedy nieprzerwane, wytrwale opierał dłonie na twarzy Powella. Nie przerywając, kiedy bezsilnie, ani prawdziwego zapału kręcił głową czy sunął po wierzchu dłoni palcami, jedynie marnie udając, że chciał je od siebie odsunąć.
    Więc nawet, kiedy część jego pragnęła milczeć i zachować bolesne słowa dla siebie; takie, którym w innych okolicznościach w życiu nie pozwoliłby opuścić jego ust, zdawał sobie sprawę, co krok był uświadamiany, że nie mógł. Nie teraz. Jeśli miał wybrać jeden moment, żeby przestać przeklęte duszenie wszystkiego w sobie, to był on właśnie teraz, rozbrajający go coraz bardziej, a jednak uniemożliwiający zatrzymanie się
    — Bo potrzebowałem kogoś obok — przyznał cicho, nieświadomie przesuwając palcami po jego dłoniach, nim je nieznacznie na nich zacisnął — Bo potrzebowałem Ciebie, ale ciebie nie było, chociaż co chwilę wmawiałem sobie, że było inaczej — wyznał, mimo trudu, z jakim przechodziły mu słowa przez gardło. Bo zdawał sobie sprawę, jak niewiele tak naprawdę znaczyły; że nic nie zmieniały, nawet jeśli chciał wierzyć, że tak właśnie było. Oddałby chyba wszystko, aby tak było - że fakt, że przed oczami widział właśnie Yosoo; że przy ich przymknięciu i oparciu dłoni na obcych barkach tak naprawdę miał styczność z Soo, którego miejsce było właśnie tam.
    I ignorował wszystko, co mu nie pasowało; wszystko, czego brunet nigdy by nie zrobił, albo towarzyszyłby temu inny ciężar. Inny ruch, który Powell znał tak dobrze i potrafił się zatracić w nim bez końca. Ignorował, że wszystko to było jego własnym wymysłem lub po prostu nie istniało, bo tak było prościej. Bo dzięki temu mógł wtedy wierzyć, tę krótką, druzgocącą dla nich chwilę, że nie zrobił nic złego. Choć zdawał sobie sprawę, jak ogromnego świństwa się dopuścił.
    A teraz chciał, żeby Yosoo wiedział o wszystkim. Nie, żeby wybielić samego siebie w jego oczach, chociaż nie potrafił ugasić tej cichej potrzeby. Nie, żeby umniejszyć temu, co zrobił. Tylko po to, żeby po prostu wiedział. Żeby nie zostawić miejsca na niedomówienia, które zawsze kończyły się dla nich najgorzej i sprawiały im jeszcze więcej bólu.
    Widział go za dużo; w ciemnych oczach, teraz nagle oddalonych. Tak jak w samym Yosoo, wydającym się przeraźliwie drobnym i kruchym, kiedy odsunął się o jeden, a tak znaczący krok. Kiedy z ciężką gulą w gardle czekał na jego pytanie, wyduszając z siebie jedynie ciche ’O co?’, bo obawy mieszały się z odczuwaną skrycie desperacją, aby go uspokoić.
    Ale zwątpił, czy chodziło mu o uspokojenie Soo, czy samego siebie, kiedy trzy pytania wbiły się w niego niczym bolesne noże. Dodatkowo uświadomiły w tym, do czego doprowadził; jak bardzo zranił go tym jednym, nieprzemyślanym, a tak wyniszczającym ruchem, do którego nigdy nie powinien sięgnąć
    — Co? — głupie, niepotrzebne pytanie bezwiednie opuściło jego usta w swojej najsurowszej, a zarazem niesamowicie kruchej formie — Soo… z nikim nie jest, ani nie było, mi tak dobrze, jak z Tobą — pokręcił gwałtownie głową, zaraz pokonując dystans, wyznaczony przez postawione wcześniej przez bruneta krok w tył. I niemalże odwracając ich role, kiedy z równą dozą delikatności, a zarazem tak kompletnie bezmyślnie, obejmował dłońmi jego twarz — Niczego mi nie brakuje. Tobie niczego nie brakuje.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  67. — Wiem, Soo. Pamiętam — dał radę wypowiedzieć te słowa jedynie szeptem, zaciskając przy tym usta w cienką linię, kiedy zalewała go kolejna fala wyrzutów sumienia. Nie zareagował, a powinien; powinien zatrzymać wtedy Seojuna i jasno przyznać, że tak nie było. Yosoo zawsze był wystarczający.
    Yosoo nieraz znał Yechana lepiej, niż on sam siebie. Potrafił przejrzeć jego zachowania na wylot, podczas gdy te przychodziły mu odruchowo i sam nie łapał się na tym, że właśnie starał się coś zamaskować. Wytykał mu to, co musiał usłyszeć. Może zbyt ostro, może zbyt bezpośrednio, lecz jednak w dobrym celu. Wiedział, co miał zrobić, aby dać mu wsparcie - jak dotknąć, gdzie oprzeć dłonie i w jakim tempie przesunąć dłonią po policzku, kiedy zniżał swój ton i zapewniał, że jest przy nim, i że Powell nie musi dusić wszystkiego w sobie. Bo jest tuż obok, aby go wspierać.
    Zamiast tego tchórzliwie schował się za plecami, których nie znał i nigdy nie chciał poznać. Milczał i pozwalał na to, aby Seojun obsypywał Yosoo fałszywymi oskarżeniami i powodami, dla których Yechan posunął się do tego, aby mu się postawić. Postawić, a raczej zapchać zionącą pustkę, którą wypełnić potrafił tylko Soo. Nikt inny, ani nic innego.
    Nigdy nie powinien pozwolić na to, aby uwierzył w te słowa. Ani na to, by miały one prawo wybrzmieć, a jednak właśnie do tego doprowadził swoją nieustanną pasywnością.
    Zapewne przez to; przez myśl, której nie chciał do siebie dopuścić, że to właśnie przez jego zachowanie w Yosoo powstały wątpliwości, których myślał, że nigdy nie dojrzy, tak ciężko mu się go słuchało. Tak mocno zaciskał wargi i sunął wzrokiem po całej jego twarzy, aby wyłapać najmniejszy grymas, który mógł powiedzieć mu coś jeszcze, choć nie było takiej potrzeby. Równie mocno walczył z potrzebą, aby odwrócić wzrok i przerwać mu w połowie zdania.
    I równie mocno odczuwał, jakby ktoś wyciągał z niego męczący go od zawsze ciężar. Bo mimo trudu, jaki mu to sprawiało, poczuł się zrozumiany. Poczuł, że Yosoo zależało równie mocno, co mu, choć miał już niejeden tego przykład; bo mógł poczuć, że zależało mu na nim, a nie cieple i komforcie, jaki przynosiła ze sobą skrywana relacja. Że chciał być dla niego najlepszą wersją siebie, tak samo jak Yechan, mimo wiecznie stawianych przez strach kroków w tył.
    Odruchowo przetarł kciukiem spływającą po policzku łzę, zaraz poprawiając ostrożnie dłonie na jego twarzy, by móc powtórzyć kojący gest pod jego oczami. By z delikatnością zetrzeć zbierające się tam łzy, mimowolnie próbujące wydusić z niego takie same
    — Jesteś wystarczający, Soo — zapewnił go po raz kolejny, choć zdawał sobie sprawę z tego, jak niewielką wagę miały jego słowa; mimo przekonania w nich obecnego; mimo tego, że mówił prosto z serca i z emocjonalnym drżeniem nieustannie obecnym w jego głosie — I niczego więcej nie potrzebuję, obiecuję — wlepiał i zatracał się w ciemnych, przeszklonych oczach, nim pozwolił sobie na kolejny, równie bezmyślny, a jednak tak potrzebny gest. Nim objął go ciasno rękoma, ponownie chowając w ramionach — I przepraszam Cię, naprawdę. Nie zasłużyłeś, żeby przez to przechodzić — nie samemu. Nie z jego winy.
    A mimo to nie potrafił ugasić ulgi, jaka rodziła się w jego sercu; która pozwalała mu przytulić go jeszcze mocniej i schować twarz w zagłębieniu szyi, ukrywając tym samym zgromadzone w oczach łzy, których nie miał siły dalej chować w środku.
    Bo dostał szansę - tę, na którą nie zasłużył; tę, której myślał, że nigdy nie dostanie, a teraz była mu bardziej potrzebna, niż oddech, nad którym stopniowo ponownie tracił panowanie przy próbach uspokojenia buzujących emocji, które w końcu mogły odnaleźć dla siebie błogie ujście przez bezwiednie wyznaczanie łzami wilgotnych ścieżek na jego policzkach i drżący oddech, opuszczający powoli jego usta
    — Dziękuję, Soo.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  68. Odnajdywał, może i zbyt dużo, oparcia w mocnym uścisku, w jakim teraz trwali. W bliskości, która rozlewała po drżącym ciele ciepło z cichą myślą, że nie musiał go tracić. Tym razem nie musiało być ulotną, wyrwaną na moment chwilą, w której ledwo mógł się zatracić. W biciu serca Yosoo, ledwie słyszalnym przez głośne i szybkie dudnienie jego własnego; w cichym głosie, drżącym, a zarazem dającym mu więcej zapewnienia, niż niejedno z tych stanowczo wypowiedzianych słów
    — Od nowa — powtórzył słabo, kiwając przy tym równie delikatnie głową. Nie odsunął się nawet o centymetr, a jedynie miał wrażenie, jakby jeszcze bardziej zatapiał się w otaczającym go cieple. Chciał zacząć z nim od nowa; naprawić wszystkie błędy, jakie popełnił po drodze, i którymi stworzył niezliczoną ilość rys na ich relacji. Chciał zadbać o to, aby nie stać się powodem smutku i cierpienia Yosoo. Stać się w pełni kimś, u kogo mógł znaleźć oparcie, aniżeli ciągle pogłębiające się pęknięcia, których nie dawał rady samodzielnie załatać.
    Poczuł naparstek paniki, jaki chciał opanować jego ciało, kiedy Yosoo poruszył się w jego ramionach, zaraz jednak uśmierzając słabo tlący się strach. Kolejną dozą delikatności, która była dla niego tak nietypowa, a zarazem była dokładnie tym, czego Powell teraz potrzebował. Sprawiała wrażenie szczerej, nieniosącej za sobą złości, czy irytacji, którą potrafił wzbudzić w chłopaku o wiele częściej. Niespecjalnie, a jednak zawsze precyzyjnie ciągnąc dokładnie za te struny, które drażniły Jeonga najbardziej.
    Nie tym razem. Nie, kiedy wpatrywał się w ciemne, utęsknione oczy i odnajdywał w nich coś więcej, niż mrożącą pustkę i nienawiść; kiedy w końcu widział, jak powoli, niemalże niezauważalnie, wraca do nich utracony blask. Ten, który zawsze powinien mieć tam miejsce, bo sprawiał, że Soo był… Soo. Z drobną iskrą w oku; z lekko uniesionymi kącikami ust w tym łagodnym, a nagle dającym Yechanowi poczucie bezpieczeństwa, naturalnym odruchu.
    Po raz pierwszy nie czuł choćby krzty stresu, kiedy znowu otoczyło ich wzajemne milczenie. Oddawał się bezmyślnie ciężarowi na ramionach i spojrzeniu, które czujnie się mu przyglądało, i za którym bezwiednie podążał.
    Dopóki nie usłyszał słów, niemalże boleśnie dźwięczących mu w uszach, bo wydawały się tak znajome. Bo były znajome i przywróciły go do pierwszych zajęć na studiach; do chwili, gdzie postanowił usiąść obok Yosoo mimo lekkiej paniki, jaką odczuwał przez bijącą od niego energię i postawę. Odpychającą, a zarazem przyciągającą go jeszcze mocniej, choć wtedy nie był jeszcze świadomy, jak bardzo był gotów się w niej pogrążyć.
    I nie dał rady; nawet nie próbował powstrzymać odruchowego uśmiechu, wraz z towarzyszącym mu krótkim, kruchym śmiechem, kiedy Yosoo ciągnął dalej, jakby uważnie śledził niezapisany skrypt z tamtego dnia
    — Yechan Powell. I chyba będę musiał… — tak samo jak Powell, przecierający własne oczy z osadzonych na rzęsach, pojedynczych łez, nim ponownie spojrzał w jego kierunku; bez niepewności i dystansu, która towarzyszyła mu w sali wykładowej. Bez chłodu, jakim owiewał swoje słowa, byleby zapewnić sobie wystarczające pole manewru. Zastępując go teraz niepewnie uniesioną dłonią, aby okryć jedną z tych, które opierały się na jego ramionach, nim z ostrożnością pozwolił sobie na jej złapanie — Ale lepiej w salonie, niż w korytarzu, bo tutaj niewiele osiągniemy — przez nieśmiałe, pełne obaw, a zarazem potrzeby, splecenie palców i pociągnięcie w kierunku głębi mieszkania. O którego stanie dał radę chwilowo zapomnieć.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  69. Nie spodziewał się, że jeszcze będzie miał okazję złapać Yosoo za rękę. Poczuć bijące od niej ciepło, nawet w chwilach, kiedy kontrastowała temperaturą z jego własnymi; bo zawsze mógł je wyczuć. Kiedy powoli palce rozluźniały się pod wpływem jego własnych i bez oporu oddawały nieznacznemu chwyceniu. Kiedy powoli regulowały się wzajemnie, a Yechan odwlekał moment, w którym musiał wypuścić jego dłoń.
    Coś, co w końcu musiał zrobić, jak już usiedli na kanapie, a miękkość materaca uzmysłowiła mu nieustanne napięcie jego ciała. Przypomniała o nagle zaistniałych obiciach na plecach, które dawały o sobie znać przy głębiej wziętym oddechu i przelotnej, zwyczajowej próbie ich rozprostowania. A jednak nie dał szansy słabemu grymasowi zaistnieć, hamując się do bezwiednego, szybszego powrócenia do wcześniejszej pozycji. Były cichym przypomnieniem tego, jak rozmowa się rozpoczęła; jak niewiele brakowało do tego, aby Yosoo nie siedział teraz tuż obok niego, pozwalając na ponowne zaistnienie ciszy, kiedy Powell podciągał nogi na kanapę, aby usiąść po turecku i z nieco większą ostrożnością opierał się o zagłówek. Pierwotnie z zamiarem przymknięcia oczu i skorzystania z nagle obecnego między nimi wyciszenia. Jednak wraz z wybrzmieniem uwielbianego zdrobnienia zrezygnował z jakiegokolwiek wcześniejszego planu, wracając do bardziej wyprostowanej pozycji, tak jawnie sprzedającej pełne skupienie swojej uwagi na Soo. Bo nie chciał się zajmować niczym innym, oprócz słuchaniem; słuchaniem i odpowiadaniem na wszystko, co wcześniej ignorował, czy traktował bezpiecznym milczeniem. Bo na to zasługiwał Yosoo. Na to, aby w końcu nie musieć chodzić wokół bruneta jak na szpilkach; aby nie musiał siłą wyciągać z niego informacji i rozczytywać najdrobniejsze z sygnałów, które były poza jego kontrolą. Zasługiwał w końcu na spokój i potrzebną jasność.
    A Yechan czuł, jak żołądek nieprzyjemnie skręcał się we wszystkie strony na samą myśl. Dalej nie potrafił znaleźć odpowiedniego oparcia w sobie; bo wiedział, że wcześniej miał je u niego, co podkreślały setki rozmów i potwierdzeń. A jednak nie potrafił z niego skorzystać, kiedy nie mógł odnaleźć go u siebie; kiedy od samych podstaw wszystko było zachwiane, a język samoistnie odmawiał posłuszeństwa, kiedy rozpędzone myśli przekonywały go o jego braku racji.
    W każdej chwili; w każdej sytuacji, a szczególnie tych, wymagających od niego największej ilości wrażliwości. Jak teraz, kiedy pragnął od razu zanegować podziękowania przyjaciela, a wręcz go przeprosić za niespodziewany wyskok z prezentem, którego mógł sobie nawet nie życzyć, bo nic nie byłoby w stanie zastąpić utraconej, wypełnionej wspomnieniami gitary. Kiedy w uszach dzwoniły mu niedawne słowa, podkreślające to, jak niewielką siłę tak naprawdę miała - że nie mogła nic zmienić, mimo czasu i nadziei, jakie włożył w każdy rysunek
    — Cieszę się, Soo — i mimo sprzecznych reakcji rozrywających go od środka, mimo splecionych ze sobą palców, chowanych między nogami, kiedy poddawały się typowemu, acz łagodniejszemu niż zazwyczaj, nawykowi, na jego usta ponownie wkradł się blady, niewielki uśmiech wraz z kolejną dawką ulgi okrywającą leczniczo jego serce.
    Tylko na moment odruchowo zmarszczył brwi, chwilowo zbity z tropu niepewnością Yosoo, pośpiesznie wertując wszystkie symbole zostawione na gitarze, nim nie trafił na ten jeden. Ten kluczowy, a nieplanowanie owiany największą tajemnicą, ponownie wywołujący bezwiedne drgnięcie kącików ust przy nieznacznym spuszczeniu wzroku
    — Chodzi o te cyfry? — spytał, obrazując odruchowo ciąg niedokładnym nakreśleniem go palcem w powietrzu, choć nie potrzebował odpowiedzi; nawet na nią nie czekał, nim ponownie zabrał głos; z nagłym, nieplanowanym cieniem speszenia — To koordynaty. Tej wioski, o której opowiadałeś mi wtedy w zoo…

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  70. Czuł na sobie czujne spojrzenie Yosoo. Jak śledzi jego nawet najdrobniejsze drgnięcia, które automatycznie starał się zdusić zaraz w samym zarodku czy dołączyć do nich lekkie zdziwienie czy naturalny, a zarazem tak nieszczery uśmiech, byleby umniejszyć ich wartości. Trzymał dłonie między swoimi nogami, w tej złudnej nadziei, że da radę je przed nim ukryć, choć kompletnie nieświadomie; skoro nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że paznokcie nieustannie sięgały do nadszarpniętych skórek, a jego nerwy odnajdywały dla siebie w tym choćby najmierniejsze ujście.
    Był za bardzo przejęty zachowaniem przyjaciela. Reakcjami, na jakie oczekiwał, a których zarazem się obawiał; mimowolnym chowaniu się w sobie poprzez ciaśniejsze oplecenie się rękoma. Tym chwilowym milczeniu, jakie zastało po jego wyjaśnieniach i automatycznie podjudzało w nim więcej strachu - bo pewnie nie powinien
    — Wiem, nie musisz nic mówić — bo pewnie było to idiotyczne. Bo to nie była sprawa, której powinien przypisywać tak wielką wagę; której nie powinien spisywać na gitarze z myślami wracającymi do obu historii, jakie mógł usłyszeć, szarpiącymi równie intensywnie za jego serce. Był w stanie mówić dalej; wyszukiwać setki wyjaśnień, umniejszeń i prób załagodzenia reakcji, z którą jeszcze się nie spotkał, a jego język działał szybciej, niż myśli dawały radę za nim nadążyć — Przepraszam, powinienem pewnie zostawić to Tobie-
    A jednak przerwał, kiedy dwa, krótkie słowa, czy same dźwięki zostały uzupełnione przez… zdziwienie. Lekkie, acz niegroźne i szczere niedowierzanie, które zamknęło mu usta i zmusiło do zwolnienia rozpędzonych myśli, szykujących się na najgorsze. Yosoo nie był na niego zły. Nie był zły na to, że przyłożył trwały pisak do nieskazitelnego drewna gitary, aby zostawić tam wszystko, co mu go przypominało. Nie złościł się, że umiejscowił tam doprecyzowaną lokalizację miejsca, które było dla niego tak cenne i pozostawało sekretem przed każdym innym. I było miejscem, o którym opowiadał mu tak dawno temu, z kilkoma szczegółami i zaprawionymi kroplą goryczy historiami, jakie im towarzyszyły
    — Zapamiętałem — przyznał bez grama błyskotliwości, a zarazem z wręcz boleśnie go obnażającą szczerością. Bo pamiętał - jak wszystko, jak każdy zwyczaj i szczegół Yosoo, które pragnął zanotować wyraźnie w swojej pamięci i nigdy ich z niej nie utracić. Starał się pamiętać o wszystkim, co wywoływało na jego twarzy uśmiech, a co doprowadzało go do szewskiej pasji przy samym wspomnieniu. O ulubionym kolorze i mieszance składników na pizzy, kiedy zamawiali jedzenie po wspólnych wyjściach. O tym, jak jedno z oczu nieznacznie, ledwie widocznie, przymykało się nieco mocniej przy tym niewymuszonym i szerokim uśmiechu. Starał się pamiętać wszystko.
    — Jest dla Ciebie czymś ważnym — czymś, co sprawiło, że Yechan mógł usłyszeć złagodniały i przyciszony ton bruneta, zazwyczaj słyszany tak rzadko. Czymś, co ukoiło jego nerwy, kiedy serce groziło niewytrzymaniem przyspieszonego bicia, a w uszach nieprzyjemnie szumiała mu krew, wymieszana z oślepiającym strachem i niepewnością.
    Tym samym, towarzyszącym mu teraz. I ugaszonym niemalże w ten sam sposób, kiedy palce Yosoo owinęły się na jakiejś jego części, tym razem odruchowo, krótko drgających dłoniach i wymieszały kontrastujące ze sobą temperatury. A zarazem zmusiły go do bezwolnego spojrzenia na swoje ręce; na pozaciągane skórki i ich podrażniony, mocno-różowy odcień, miejscami będący na granicy pęknięcia i przyozdobienia palców wąskimi strużkami krwi, aniżeli niewielkimi strupkami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Okej, przepraszam — i nie potrzebował więcej, aby zostawić swoje dłonie w spokoju, skupiając się na odzyskanym, po tak długim czasie, cieple, zaraz splatając palce ze sobą; może za mocno, może zbyt agresywnie, a jednak z pozwoleniem na przypomnienie sobie o tym, jak bardzo go potrzebował, jak na miejscu właśnie tam się czuł. Jak bardzo za tym tęsknił. Jak bardzo tęsknił za Yosoo. Za byciem tuż obok; za możliwością odnalezienia ciepła i czułości, które sprawiały wrażenie utraconych elementów w jego życiu, a teraz odbierały rozsądek i bez udziału jego woli wlepiały spojrzenie w bruneta i pozwalały słowom spływać z języka podczas desperackiego, nieświadomego zaciskania palców mocniej
      — Potrzebuję Cię, Soo.

      Y.

      Usuń
  71. Yechan potrzebował Yosoo. Bardziej niż materiału do nauki na kolejne kolokwium z rzędu, które potrzebował zdać z jak najwyższą notą. Bardziej niż kilkunastu godzin spędzonych w sypialni przy przygaszonym świetle i jednym z licznych niezbudowanych modeli, aby wyciszyć się po całym tygodniu. Bardziej niż powietrza, które umożliwiało mu oddychanie i życie.
    Bo to przy nim odnajdywał jego prawdziwy sens; przy nim czuł, jak jego serce wyczuwalnie przyspiesza tempa i faktycznie bije. Wpuszczał do siebie strach, którego desperacko unikał, a który pozwalał mu stawiać czoła komplikacjom, jakie występowały w prawdziwym, namacalnym życiu. To przy Yosoo miał wrażenie, że był czymś więcej niż pustą skorupą syna Powellów, zostawianego gdzieś w roku i wypełnionego powierzchownymi, zbywającymi tekstami. Yosoo nadawał jego życiu - jego istnieniu głębszy sens, niż ślepa pogoń za wypełnieniem oczekiwań, na które i tak nikt nie zwracał uwagi.
    Zatracał się w tym w całości, za bardzo. Pragnął znaczyć tyle samo dla Yosoo, co on dla niego, a każdy moment, kiedy miał wrażenie, że ten prześlizgiwał mu się przez palce, zaciskał je z kolei boleśnie na jego gardle. Więc robił wszystko, aby mieć go przy sobie - uginał się pod naciskiem złośliwych komentarzy, nieraz jednak i tak wracając do wypominanych mu przez nie nawyków. Pozwalał się omamiać - dobrowolnie i chwilami świadomie, mimo krzyczącego w nim sprzeciwu. Zmieniał się, nawet na te ulotne chwile, tak, aby wypełnić przytłaczające go i jego zwyczaje warunki. Dobrowolnie stawał się pionkiem w grze, w której w końcu chciał brać udział. Bo dzięki temu miał go tuż obok; ze ślepą wiarą, że było mu dobrze.
    Bo było. Był tego pewien. Cały ten czas zapewniał samego siebie w tym, że było mu dobrze, aż nie było za późno. Aż nadszarpnięte miejscami serce nie wytrzymało kolejnej, głębokiej, a zarazem tak płytkiej rysy, dającej upust nieujarzmionemu żalowi. Doprowadzającej do kompletnego zrujnowania tego, co nadawało mu jakikolwiek sens.
    I nie zakładał, że kiedykolwiek da radę odnaleźć choćby jeden kawałek ruin, jaki pozwoli mu na ich przywrócenie. Że dostanie samą szansę podjęcia się tego, a jedynie spotka się z zatrzaśniętymi przed nosem drzwiami. Z kompletnym spaleniem jedynego mostu, który pozwalał mu przejść nad przerażającą, a pochłaniającą go pustką. Nie winiłby go za to. Zrozumiałby go. Mimo wyniszczenia, jakie objęło go jeszcze tego samego wieczora, którego próbował odnaleźć wsparcie w cudzych, chłodnych i nie tych ramionach.
    A jednak siedział teraz w swoim pustym, zabałaganionym salonie. Razem z Soo, którego mocny uścisk i bijące od niego ciepło wywoływało w nim taką samą dawkę szoku, co pęknięcia muru, jakim starał się kompletnie odgrodzić od samego siebie. Tego samego, który wiedział, że musiał przywrócić na swoje miejsce; który nie zasłużył na to, aby kompletnie opaść i żyć w złudnej nadziei, że może wpuścić Yosoo z powrotem; że Yosoo chciał tam wrócić.
    Dał sobie więc tę chwilę; ten kolejny, wyrwany od rzeczywistości dzień, podczas którego bezkarnie mógł zatapiać się w otaczającym go cieple i wynaleźć oparcie w trzymających go dłoniach, podczas gdy jego własne wszczepiały się w materiał bluzy.
    Ze słabym uśmiechem i zaciśniętymi powiekami, kiedy słuchał jego słów. Nigdzie stąd nie pójdzie. Tych, których potrzebował, a zarazem tych, co wyraźnie nakreślały dystans, jaki zdołał między nimi zaistnieć. Na razie. Bo wiedział, że musiała nadejść chwila, w której znowu zostanie tu sam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie idź — powtórzył więc jedynie głupio, tłumiąc swój głos przez twarz schowaną w bezpiecznych ramionach przy zatracaniu się w kojącym zapachu. Pozwalającym mu przelotnie zacisnąć palce mocniej, nim bez pytania, z dozą samolubności i wiary w to, że go nie odsunie, zaległ z głową na jego nogach, swoje własne kładąc na szarej kanapie. W milczeniu. W otoczeniu wyłącznie ciepła i wsparcia; nawet jeśli było jedynie jego ułudą. Ze spokojem wkradającym się do środka i rozplątującym supły, jakie zaciskały się na jego sercu, tym samym uwalniając kolejne obawy i przenosząc je prosto na sam język; bez pohamowania. Bez krzty przemyślenia tego, co z niego spływało, kiedy nie śmiał się puścić bruneta, ani odsunąć choćby na milimetr.
      — A ja Ci wystarczam, Soo?

      Y.

      Usuń
  72. Nie powinien pytać. Nie teraz, kiedy podświadomie każde z jego słów wybrzmiewało zbyt desperacko; zbyt nacechowane rozpędzonymi emocjami, tak jawnie ukazując, że cała jego wartość opierała się na Yosoo. Na jego słowach i każdej formie dotyku. Na najmniejszych grymasach i emocjach wyrażonych w ciemnych oczach, które momentalnie starał się zrozumieć i wynaleźć sposób na dopasowanie się do nich idealnie. Szukał u niego akceptacji, czy sygnału, który, mimo swej subtelności, od razu pokazywałby mu, co robił źle.
    Nie powinien dziwić się nagle zaistniałemu milczeniu, które sprawiło, że od znajomych, wplecionych we włosy palce i bijącego ciepła od dodającego mu spokoju ciała nagle zanurzył się w duszącym chłodzie, a cisza zdusiła słaby, podatny na najsłabszy podmuch wiatru, płomyk w jego sercu. Zmusiła bezwolnie do zastygnięcia w miejscu i wstrzymania oddechu, czując, jak ten pali jego płuca z każdą, kolejną sekundą bez odpowiedzi. Z palcami odruchowo odnajdującymi pojedyncze, luźne nitki przy bluzie przyjaciela i z chwiejnym spojrzeniem, szczęśliwie ukrytym przed Yosoo przez opadające na nie kosmyki i zajmowaną na kanapie pozycję.
    Z wszystkim zamierającym w ruchu, jak po machnięciu różdżką, kiedy brunet przerwał swoje milczenie. Wymijająco; tak zrozumiale, a jednocześnie dusząc Powella od środka, gubiącego się w tych kilku słowach, które wybrzmiewały w jego uszach jak zza szklanej szyby i pozwoliły jedynie na słabe drgnięcie jednego z palców. Powinien go rozumieć; wiedział przecież, ile musiał naprawić nie tylko między nimi, ale i w samym sobie. Był na to gotowy. Powtarzał to w kółko, stawiając drobne kroki do przodu. Zbyt drobne. Zajmujące mu zbyt wiele czasu, aby mogły zostać nazwanymi właściwymi, czy być tymi, które odprowadziłyby go od największej porażki w jego życiu.
    A jednak czuł, jak sama myśl bycia niewystarczalnym skręcała jego żołądek i doprowadzała do mdłości, aktorsko ukrywanych w dalej równomiernym oddechu i dłoni, mechanicznie odnajdującej miejsce zaczepienia na brzegu bluzy; w odruchu sprawiającym wrażenie równie obcego, co nienaturalne ruchy palców wplecionych w jego włosy, czy odnalezione dla siebie miejsce na nogach Yosoo, które nagle wydawało się dla niego nieodpowiednim. A zarazem będące jedynym, które chciał właśnie zajmować. Wszystko w przeklętej ciszy, na którą nie powinien sobie pozwalać, lecz jakakolwiek próba zabrania głosu, brutalnie strąciłaby potrzebną, nałożoną maskę; jedyną, powstrzymującą go od ślepego podążenia za wątpliwościami, jakie w sobie zrodził pod wpływem błędnego, po raz kolejny, rozszyfrowania oferowanych mu podpowiedzi.
    Nie chciał iść spać. Jeszcze nie czuł czyhającego na niego tuż za rogiem zmęczenia. Nie chciał marnować chwil, jakie żałośnie wyrywał z oferowanego mu czasu, byleby dogonić marniejący smak spokoju i powrotu do tego, co kiedyś między nimi było na porządku dziennym, nawet jeśli było jedynie wspólnie pchanym kłamstwem, w którym pozwalali sobie na ulotny moment trwać.
    Nie chciał, żeby Yosoo ogarniał cokolwiek w jego nędznej atrapie mieszkania, kiedy sam powinien odpoczywać. Kiedy powinien dostawać od Powella wsparcie, którego, jak zwykle, nie był w stanie mu zaoferować. Bo był za słaby, nie potrafiąc udźwignąć nawet własnych problemów, które sam na nich ściągał. Bo nie potrafił być dla niego silnym oparciem, kiedy sam z kolei zawsze na nim polegał i uzależniał się od niego.
    Więc przerwał milczenie - równie zbywająco, pozostawiając, zapewne słuszną, propozycję bez słowa, czy nawet przypadkiem rzuconego drgnięcia ust, a jedynie sunął palcami po materiale bluzy, zezwalając kolejnej błahej, a napierającej mu na język, głupocie na rozbicie nieistotnej, może trwającej sekundę, ciszy
    — Otwierałeś pudełko?

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  73. Jakie pudełko?
    Wraz z tymi słowami mimowolnie zmarszczył brwi i wlepił spojrzenie w nieokreślony, dostępny mu punkt. Lecz nie ze złości, czy żalu, że Yosoo nie otworzył pudełka, które jeszcze dzień wcześniej niemal wciskał sobie w pierś, kiedy zmierzał do drzwi jego mieszkania bez jakiejkolwiek pewności, że te w ogóle się przed nim otworzą. Zwyczajnie zwątpił, czy faktycznie je tam zostawił. Nie pamiętał o tym, że z uwagą i dbałością o równość odstawiał je na stoliku przy kartce, byleby znajdowało się w pobliżu gitary, ani o tym, że przed wyjściem upewniał się, czy to, co miało znaleźć się w środku, faktycznie tam było. Pamiętał tylko stres, jaki przepływał przez jego ciało, kiedy czekał w sklepie na rezultat swojego zamówienia i bił się z myślami, czy była to w ogóle dobra decyzja, a nie ta, przez którą kompletnie straciłby ostatni naparstek szacunku, choć już wątpił w jego istnienie, u Yosoo.
    Dał radę jednak rozwiać jego wątpliwości co do pozostawienia prezentu, już przy pustym stuknięciu palców o kanapę, na które przesunął, na tyle ile mógł bez poruszania głową, odruchowo, z czujnością, po brunecie wzrokiem. Po każdym szczególe, nieświadomie zapewniającym go o tym, że istniejąca frustracja nie była skierowana na niego, a samego siebie. To nagłe milczenie, przerywane ciężej wypuszczonym powietrzem, przy wykrzywiającej się twarzy, podczas mielenia w głowie myśli. Kiedy na skórze pod naporem palców naturalnie pojawiało się kilka zmarszczek, które chciał załagodzić lekkim muśnięciem dłonią; trzymanej dalej na odnalezionym na bluzie miejscu. Cała frustracja, wyrażana drobnymi gestami, a nie falą ciętych słów, które mógł usłyszeć za każdym razem, czasami dając radę zbyć je bez mrugnięcia okiem, a czasami biorąc je zbyt dosłownie i za bardzo do siebie. Cicha obserwacja, w której był w stanie się teraz zatracić, aby nic mu nie umknęło.
    Tylko po to, aby zostać otępiająco, z niespodziewanie stającym w gardle oddechu, kiedy słowa Yosoo wydały się jedynie wytworem jego wymęczonej wyobraźni. Kiedy określenie odbijało się echem w mieszkaniu i wręcz dźwięczało w jego uszach, mimo niemalże niesłyszalnej głośności, w jakiej zostało wypowiedziane. W ostatniej chwili pohamował odruch gwałtownego i zdradliwego podniesienia się, pozostając przy samym spojrzeniu.
    Przepraszam, kochanie.
    Wypełnionym naiwną, niewinną nadzieją i emocjami, bo myślał, że nigdy go nie usłyszy, skoro już wcześniej sprawiało wrażenie co najwyżej przypadku. Skoro nie zasługiwał na to określenie, mimo tego, jak bardzo właśnie tym chciał dla niego być. Kochanie. Wyżerało go wyrzutami sumienia od środka w tym samym stopniu - bo wiedział, że Yosoo zwyczajnie powiedział za dużo - co zapraszało do serca ulgę i lekkość, bo prezentowało się niczym światło na końcu tunelu, do którego zamierzał zmierzać, niezależnie od długości oczekującej go drogi.
    Nie zareagował od razu na pytanie, zagłuszone przez dalej słyszane przezwisko i niekontrolowane bicie serca, którego ścisku nie potrafił przypisać do jednej ze skrajności emocjonalnych. Dopiero po chwili, kiedy opuścił z powrotem spojrzenie, jak tylko poczuł szansę na zostanie przyłapanym, zainteresowanie zawartością pudełka dało radę jasno zabrzmieć w jego głowie, a ruch wplecionych palców zdawał się ponownie naturalniejszy, kojący. Wyciszający

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nic wielkiego — zaczął niemrawo, poprawiając się nieznacznie na nogach bruneta, tym samym samoistnie przysuwając się jeszcze bliżej — Po prostu… — nie zdążył zacząć mówić, od razu odczuwając, jak słowa plątały mu się na języku. Jak głupie się wydawały i zmuszały go do niekontrolowanego drgnięcia brwi, czy bezwiednego zaciśnięcia palców na jednej z pojedynczych nitek, jakie mógł odnaleźć przy bluzie — Nie potrafiłem wyrzucić, ani oddać Ci… resztek gitary — idiotyzm; niepotrzebny, upokarzający go jeszcze bardziej szczegół — Stoją dalej u mnie w szafie w pudle, jakbyś je chciał — po co to wszystko mówił? Czemu z taką łatwością tracił kontrolę nad tym, co opuszczało jego usta, akurat w chwilach, które potrzebowały tego najbardziej, zamiast tego zatracając się w uspokajającym ruchu palców i, po pół obcej a potrzebnej, bliskości — Ale wziąłem dwa z nienaruszonymi rysunkami do sklepu muzycznego, aby przerobili je na kostki do gry.

      Y.

      Usuń
  74. Czuł nawrót niepotrzebnego napięcia z każdym słowem, jakie opuszczało jego usta; jakby podświadomie czuł, że powinien zachować je dla siebie. Że nie powinien teraz zrzucać natłoku informacji na Soo, skoro dopiero ledwo co dali radę odnaleźć powierzchowne ukojenie w sobie. A jednak mówił dalej, rozwodził się o głupich kostkach do gitary, które od samego początku wydawały mu się ryzykownym, prawdopodobnie niechcianym prezentem, z którego jednak nie mógł zrezygnować
    — Nie mogłem — tak jak z wyrzucenia szczątek gitary, dalej schowanych w szafie i sporadycznie przykuwających jego uwagę, kiedy nie przyszykował się na początek dnia wieczór wcześniej, mimo unikania pudła wzrokiem. Dał radę się wytłumaczyć jedynie marnym wzruszeniem ramion, pozwalającym mu również na zaciśnięcie zębów na języku, kiedy czuł napływające na niego przeprosiny. Kolejne. Te, za które nieraz napięcie nimi rosło jeszcze bardziej, bo zdaniem bruneta sprawiały wrażenie niepotrzebnych lub kolejnej próby ucieczki.
    Nie potrafił jednak powiedzieć mu nic więcej na trafne, a zarazem tak dalekie od prawdy argumenty. Była zniszczona i nienadająca się do użytku, dla kogoś z zewnątrz potencjalnie nawet nie przypominając wstępnie utraconym kształtem instrumentu. Yechan przecież nawet nie potrafił na niej grać. Nie bez pomocy pary dłoni, delikatnie wskazujących mu, za które struny powinien pociągnąć i jak miał ułożyć swoje palce, aby wydobył się czysty dźwięk.
    Teraz wiedział, że mógł tego już więcej nie zaznać.
    Podobnie do kojącego działania delikatnego przeczesywania włosów, którego zatrzymanie było pierwszym, zbyt słabym, aby się przebić, sygnałem, że coś było nie tak. Że faktycznie powiedział to, co powinien zachować dla siebie, a nie obarczać tym Jeonga, będącego na skraju wytrzymałości od samego wejścia do jego mieszkania.
    Dopiero pełne zniknięcie uspokajającego ciężaru zmusiło go do ponownego podniesienia wzroku. Do ujrzenia, jak dłonie Yosoo wczepiają się desperacko w bluzę, podczas gdy jego słowa niekontrolowanie spływały spomiędzy jego ust, plącząc się same ze sobą. I czuł się ponownie jak w rażącym go w oczy i niezrozumiałym, acz skrycie docenianym apartamencie - z rozpadającym się tuż przed nim Soo, tak odległym od tego, którego mógł widywać kiedyś. Tego, który szukał obrony jedynie w chłodnej twarze i oblanych jadem słowach, byleby nie ruszyć grubej zbroi ze swojego ciała; byleby nie pokazać własnej wrażliwości i słabości.
    Ledwie zarejestrował, kiedy podniósł się z jego kolan, lecz tylko po to, aby ostrożnie, wręcz przesadnie powolnie przejąć jedną z dłoni bruneta. Z ciężko przełkniętą śliną i wystraszonym spojrzeniem, szczęśliwie zakrytym za warstwą zmęczenia, które jeszcze chwilę wcześniej starało się do niego powrócić
    — Soo, spójrz na mnie… to nie jest głupie — powiedział w końcu, z niepewnością, jakby z głupim oczekiwaniem na pozwolenie, splatając pewniej palce z tymi należącymi do bruneta. Z cichym pozwoleniem, nakazem, że mógł zrobić to samo.
    Nie było głupie; rozumiał go. Mimo wszystko, mimo tego, że dalej ją trzymał, to rozumiał, nie będąc w stanie się jej pozbyć ze względu na własną bezsilność i przywiązanie, do którego nie miał nawet prawa.
    — Pozbędę się jej, obiecuję — nie liczyła się jednak dla niego żadna emocjonalna wartość, jeśli stała na drodze polepszenia stanu Yosoo. Jeśli podświadomie stała na drodze zostawienia za sobą przeszłości - obrzydliwie splamionej przez podjęte przez Powella decyzje i do czego nimi doprowadził, nieraz zapewniając samego siebie, że nigdy do czegoś takiego nie dopuści — Obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie powinien mu niczego obiecywać, z tego też zdawał sobie sprawę, a jednak co rusz to robił; za każdym razem z równym przekonaniem, że każdej z nich dotrzyma. Tak jak tej, które na stałe wyryła się widocznie w jego pamięci, byleby nie zapomniał. Byleby, chociaż ten jeden raz, dotrzymał słowa
      — Mam otworzyć okno? — napomknął spokojnym, cudem opanowanym głosem przy przelotnym spojrzeniu na naruszoną przez desperacko rozciąganą przez dłonie, bluzę, nim odruchowo ściszył głos jeszcze bardziej — Czego potrzebujesz, Soo?

      Y.

      Usuń
  75. Mimo świadomości, wręcz przekonania, że Yosoo kłamał, do czego potrzebował tylko uważnego, przenikliwego spojrzenia i tej, zbieranej przez kilka lat, znajomości co do najmniejszych czynników, i tak nie wiedział, co miał zrobić. Odkrycie kłamstwa nie ułatwiało mu odnalezienia potrzebnej odpowiedzi, czy tym bardziej samej idei na to, co powinien zrobić. Czuł jedynie panikę, która starała się przedrzeć na wierzch, a była trzymana w ryzach jedynie przez świadomość, że nie mógł na to pozwolić. Nie teraz, ani kiedykolwiek, jeśli chciał w końcu stać się źródłem wyciszenia i spokoju dla bruneta. Czymś, czym tak naprawdę nigdy nie był.
    Bo sam wiecznie panikował, mimo prób ukrycia tego pod kamienną i oziębłą miną. Sam wiecznie ujawniał się ze swoimi wątpliwościami i niechęcią do postawienia nogi na nieznanym terenie, w obawie przed tym, co może się wydarzyć. To zawsze on musiał być uspokajany i zapewniany w tym, że wszystko będzie w porządku. I teraz, kiedy znalazł się po drugiej stronie, nie miał pojęcia, co ma robić.
    Bał się zdać na instynkt, który niemalże zawsze wprowadzał go w tę błędną ścieżkę. Bał się zadawać pytania, które mogły jedynie pogorszyć sytuację. Bał się zrobić cokolwiek i chyba to było jego największym problemem.
    Na tyle, aby nawet nie drgnąć, kiedy palce Yosoo boleśnie wbiły się w jego dłoń, a jedyne co zrobił, to odwzajemnił lżej uścisk w tej kolejnej, marnej próbie przekazania wsparcia. Jak delikatnym sunięciem kciukiem po wierzchu dłoni, mimo cichego przekonania, że chłopak nawet tego nie czuł. Ledwie pohamował zmartwione ściągnięcie brwi i nieprzemyślane, cisnące się na język pytanie, kiedy uderzyła go informacja, że nie był to jednorazowy przypadek. Zresztą przecież o tym wiedział - widział Soo w podobnym stanie, dzień wcześniej, kiedy niemal w amoku starał się mu pomóc, choć był głównym powodem ataku. Tak jak teraz, przez niepotrzebne słowa, które powinien zostawić na następny dzień, lub nigdy ich nie wypowiedzieć
    — Wyrzucę — powtórzył, dbając o stabilność własnego głosu i przekonania, jakie miało w nim wybrzmieć. Nie wyobrażał sobie zostawić teraz pudła w szafie, kiedy na własne oczy mógł być świadkiem, jak wiele krzywdy było w stanie wyrządzić; krzywdy, której chciał uniknąć jak ognia, a mógł jedynie obserwować, jak rozwijała się tuż przed nim i ściskała nieprzyjemnie żołądek — Przysięgam.
    Jakaś jego część idiotycznie chciała wstać z kanapy i zrobić to teraz. Jak najprędzej pozbyć się źródła problemu i liczyć na to, że to da radę ukoić wzburzone i duszące nerwy Yosoo, któremu chciał pomóc. Jakkolwiek. Nawet jakąś drobnostką, która pozwoliłaby mu na złapanie głębszego i spokojniejszego oddechu, niż te płytkie i urywane, które słyszał teraz. Które próbowały zawładnąć jego własnym i zmuszały do zużycia więcej siły na to, aby zachował potrzebny, stały i spokojny rytm.
    Ten sam, który śledziła z wyczuciem oparta na plecach dłoń, podczas kreślenia na nich powolnych kółek, odruchowo rozpoczętych po nagłym nachyleniu się Yosoo. Jak i martwiących bardziej, niż powinny, słowach
    — Okej — palnął jedynie cichym głosem, nim skapnął się, że pojedyncze słowo faktycznie dało radę opuścić jego usta — Znaczy nie okej, to niedobrze, ale jeśli musisz zwymiotować, to możesz — właśnie tego nie powinien robić, wiedział o tym i jedynie przez to zacisnął zęby, aby pozbierać wszystkie myśli i powstrzymać się przed kolejnymi idiotyzmami, które samoistnie się napędzały.
    — Chcesz wody? — podjął się pomocy dopiero po, może i nieznacznej, kilkusekundowej, ale tak mu potrzebnej, przerwie. Tej, która wiązała się z łagodnymi, naprowadzającymi pytaniami i próbami odciągnięcia jego uwagi. Zrobieniem wszystkiego, kontynuując kojące sunięcie dłoni, byleby nie dokładać do natłoku, jaki miał miejsce w głowie Yosoo, ze złudną nadzieją, że da radę go rozwiać — Jestem przy Tobie, Soo. Nie musisz się z tym męczyć sam, więc jeśli tylko jakoś mogę pomóc, to mi powiedz.

    y.

    OdpowiedzUsuń
  76. Niczego od Ciebie nie chce.
    Znowu zdawał sobie sprawę z jego kłamstwa. Znowu mógł przejrzeć je na wylot i wskazać dokładnie to, co je tak bezpośrednio ujawniało, jak rozedrganie głosu i nierówny oddech, co rusz samoistnie wybijający się z rytmu i goniący za następnym, głębszym wciągnięciem powietrza. Dobrze wiedział, jak wiele fałszu kryło się w tych kilku, z trudem wypowiedzianych, słowach, bo było wiele niewspomnianych werbalnie elementów, które powinien mu dać. Co powinien robić i co powinien zmienić dla Yosoo. Dla ich obu, byleby mogli zacząć iść wspólną ścieżką pewniej i bez obaw, że wszystko legnie w gruzach.
    I mimo świadomości tak bezpośredniego kłamstwa, jak i przekonania, że faktycznie powinien dawać mu więcej, Yechan zamilkł. Posłusznie uraczył nieszczere słowa brakiem komentarza, zwyczajnie pozostając tuż obok niego. Przez następne, przemijające mu między palcami, minuty, z jedną dłonią oddającą się ostremu ściskowi, a drugą zajętą niespiesznym rysowaniem kółek na plecach, okrytych miękką bluzą. Z dozą delikatności, którą nie darzył nikogo, oprócz Yosoo. I wyrozumieniem, które zawsze potrafił w sobie wynaleźć, jeśli chodziło o siedzącego obok bruneta. Niezależnie od setki kąśliwych słów, jakimi go obrzucał przy zaciętszych dyskusjach, czy czystej potrzebie wyrzucenia z siebie złości. Był w stanie wybaczyć mu wszystko.
    Mógł wybaczyć zniknięcie z mieszkania, kiedy po raz pierwszy zasypiał otoczony jego zapachem i ciepłem, wtedy wydającym się czymś tak potrzebnym, a znajdującym się poza jego zasięgiem. Czymś zakazanym. Bez mrugnięcia okiem zostawił za sobą popis na imprezie, który wyciągnął go ze zbyt szorstkich i nieprzyjemnie dużych dłoni Aarona, którego imię zapomniał wraz z zamknięciem się w oddzielnym pokoju. Wybaczyłby mu cokolwiek, byleby mieć pewność, że zawsze będzie obok.
    Zapominając o tym, że to on sam mógł być tym, kto zboczy z przypisanej im trasy. Bez troski o to, że może już nigdy na nią nie powróci, mimo desperackich prób i wypłakiwanych żali.
    Dalej nie rozumiał, czym więc zasłużył na to, aby właśnie w takiej sytuacji się znaleźć - z nogą niepewnie stawianą na gruncie, który kiedyś uważał, że znał na wylot, a teraz ponownie sprawiał wrażenie czegoś nowego. Nowego, a jednak muśniętego wcześniejszą wiedzą; smakującego, jak słodkie wspomnienia, które tak bardzo chciał ponownie włączyć do swojego życia.
    Takiego jak delikatny dotyk dłoni, kiedy roztrzęsione pochwyciły jego twarz, a Yechan czuł potrzebę wstrzymania oddechu, jakby nawet ten najłagodniejszy mógłby skruszyć niepewny moment, w jakim się znaleźli. Który czuł przecież już wcześniej i nieraz, a jednak wydawał mu się wyjątkowo obcy, acz potrzebny; doprowadzający do bezwiednego rozluźnienia się, mimo strachu, że intymny moment wysypie mu się z rąk. Że utraci wzrok, za którym mimowolnie podążał i wyłapywał, jak zmienia swoje położenie na jego rysach twarzy, które nagle wydawały się niegodne tak dużej uwagi.
    Szczególnie ciemne włosy, na których ciemne, uwielbiane oczy, zatrzymały się na nieco dłużej, aby za chwilę wtórował im szept - krótki, w teorii niedoprecyzowany, a jednak zmuszający Powella do przelotnego zagryzienia własnego policzka w marnej próbie pohamowania fali żalu, jaka na niego spłynęła co do powrócenia do naturalnego koloru. Lubił jasne. Znał go tylko w jasnych. Przez te kilka lat, jakie mogli wspólnie ze sobą spędzić, nigdy nie wyglądał inaczej. Zawsze był tylko zadbany, nudny blond, od którego bał się odejść, bo mimo jego wcześniejszej roli przełamania w sobie normalności i rutyny, stał się dokładnie tym. Czymś bezpiecznym. Czymś stałym. Czymś lubianym i wzbudzającym obawy co do spróbowania czegoś nowego.
    Nieomal potwierdzonego jako błędna decyzja, dopóki kolejne słowa i delikatne, a jednak rozpalające jego skórę i zalewające zdradliwie czubki uszu rumieńcem muśnięcia kompletnie nie odwróciły jego uwagi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gadasz głupoty… — z jednej strony naprawdę chciał, żeby przestał. Bo nie zasłużył na takie słowa. Bo tak nie było. Bo nie po to to zrobił, chociaż podświadomie opinia Yosoo była jedyną, na której mu zależało i jakiej pod tym względem potrzebował. A z drugiej pragnął słyszeć i czuć więcej - uwierzyć jeszcze mocniej w to, że faktycznie ponownie miał go w swoim życiu i że wzbudzał w jego oczach coś, oprócz zasłużonego, lecz rozdzierającego go od samego środka, obrzydzenia.
      I pragnął oddać się łagodnemu dotykowi, nie zwracając nawet uwagi, kiedy dłonie bezmyślnie zawiesiły się na przedramionach Yosoo, nie probując ich jednak nawet odciągnąć od swojej twarzy, a jedynie zapewniając się, że dalej tam były. Że delikatnie sunące, wzbudzające przyjemne mrowienie na skórze, palce nigdzie nie znikną, a on dalej będzie mógł być tak blisko.
      Tak, że gdyby chciał, policzyłby każdą z rzęs Jeonga; że mógł dojrzeć te najmniejsze różnice w jego oczach, których nigdy nie potrafiłby zapomnieć; że dostrzegał jeszcze wyraźniej kontrast ciemnych włosów z bladą, bledszą niż zazwyczaj, cerą, w przeciwieństwie do spójności, jaka panowała między nią, a wymyślnymi kolorami na głowie Yosoo. Tak, że czuł, jakby ponownie mógł dzielić z nim te najspokojniejsze, najintymniejsze chwile bez obaw o to, czy mógł sobie na nie pozwolić.
      — Jest jeszcze coś, Soo — zaczął, przełykając bezwiednie ślinę, jakby kolejne zdania miały sprawić mu niesamowicie wiele trudu. Bo po części tak właśnie było; bo dusiły go odkąd wypowiedział je po raz pierwszy i wyżerały od środka, z myślą, że były jednymi z ostatnich, jakie opuściły wtedy jego usta
      — Nie musisz- nie chcę, żebyś mi odpowiadał — nie oczekiwał tego ani wtedy, ani teraz. Ani w żadnym najbliższym czasie, niezależnie od tego, jak trudne mogło okazać się spotkanie z odrzuceniem. Nie milczeniem, na które był przygotowany i na które zasługiwał. Z odrzuceniem, o którym sama myśl rozsuwała niebezpiecznie grunt pod jego nogami i sprawiała, że kolejne słowa stawały mu w gardle, wzrok uciekał na bok, a palce szukały oparcia w trzymanych przedramionach.
      — Mówiłem wtedy poważnie — mimo zawiłości, jakie się w nim tworzyły, nie pozwolił własnemu głosowi choćby na chwilę drgnąć, czy zaprosić do niego niepewność, której nawet nie odczuwał. Której, mimo wcześniejszego trudu utrzymania kontaktu wzrokowego czy wzięcia głębszego oddechu, wyzbył się kompletnie wraz z tym, co tak długo; tak uporczywie i boleśnie mu ciążyło, spędzając sen z powiek i wzbudzając coraz to większe wyrzuty sumienia z każdym, mijającym dniem, bo nie potrafił tego sobie wybaczyć. Aby teraz, z równie spanikowanym, co pewnym, jak nigdy wcześniej, spojrzeniem wlepionym w przyjaciela, spróbować jeszcze raz— Kocham Cię, Soo.

      Y.

      Usuń
  77. Nie spodziewał się odpowiedzi, czy jakiejkolwiek reakcji. Niczego nie oczekiwał, wiedząc, że to byłby jego największy błąd. Nie mógł mieć oczekiwań, jeśli ostatnim razem wypowiadał te same słowa w desperackim szale, łzami spływającymi po jego twarzy i z trudem łapanym oddechem, bo czuł, jak Yosoo wyślizguje się z jego dłoni. Jak na stałe ma zniknąć z jego życia, bo nieodwracalnie zniszczył ich relację; bo skrzywdził go bardziej, niż ktokolwiek inny w jego życiu.
    Ignorował więc ból, jakie wywołało niepewne okej i nagle odsunięte palce, wcześniej dodające mu pewności, aby cokolwiek powiedzieć. I nagle zrobiło mu się niesamowicie zimno. Nagle po jego plecach przebiegał przestraszony dreszcz, a cały czas odkryta skóra dopiero teraz zaczęła gryźć się z owiewającym go powietrzem, wywołując kolejną potrzebę ukrycia się. Nie tylko poprzez spuszczenie wzroku i osłabienie uścisku palców na przedramionach Yosoo. Chciał wstać. Chciał wyjść i schować się przed spojrzeniem przyjaciela; chciał, żeby o wszystkim zapomniał, a on sam mógłby cofnąć swoje słowa - udawać, że nigdy ich nie wypowiedział. Bo mimo tego, że nie chciał niczego z powrotem, nawet odwzajemnienia uczucia, nie był gotów na tak rozdzierający go ból, kiedy momentalnie odniósł wrażenie, jakby oddalili się od siebie o te kilka, znaczących kroków.
    Mógł nic nie mówić; powinien właśnie tak postąpić i pozwolić im brnąć przez to na nowo. Z czystą, acz zdradliwie poplamioną kartą. Bez jakichkolwiek zobowiązań, a szczególnie tych emocjonalnych, byleby zyskać szansę na spróbowanie jeszcze raz. Każda chwila ze wzrokiem Yosoo w niego wlepionym napędzała tę myśl i pobudzała pragnienie skrycia się w sobie, a zarazem uniemożliwiała ponowne zabranie głosu, choć pewnie tak powinien zrobić.
    Powtórzyć, że rozumie, i że niczego nie oczekuje. Że nie zakładał odpowiedzi, ani odwzajemnienia uczuć w najbliższym czasie; o ile w ogóle. Nie winiłby go, gdyby nigdy nie dał rady spojrzeć na niego właśnie pod tym kątem - przez pryzmat miłości, o której pozwalał sobie marzyć, i w której zatracał się ponad miesiąc temu, kiedy spędzali ze sobą niemalże każdą chwilę. Nieskażoną jego błędami.
    Skupiał się jedynie na rytmiczności własnego oddechu, kontrolowanego przez świszcząco wciągane przez nos powietrze i oddalony wzrok skupiający się na wybranym punkcie rozrzuconego niechlujnie kocyka na rogu kanapy. Nie dojrzał ruchu rąk, na których mimowolnie opierał swoje własne, acz bez tego samego zaparcia, co chwilę wcześniej. Dopiero niespodziewana pewność wyrwała go z bezpiecznego zastygnięcia, oddalającego go od siebie samego i swoich emocji, kiedy próbował odzyskać nad nimi kontrolę. A zamiast tego wrzucała w sam środek wiru, kiedy najpierw czuł się otoczony znajomym, kojącym ciepłem, nim mógł przywitać to, tak dawno utracone. To, którego nie mogło zastąpić żadne inne, tej jednej, desperackiej próby. To, które ściskało jego gardło i wstępnie namawiało do odsunięcia się od ułudy, bo przecież tylko tym mogło być. Wytworem jego wyobraźni, łapiącej się żałosnych metod na uwierzenie, że jego słowa nie spotkały się z kompletnym odrzuceniem. Lecz nie mógł; nie potrafił zrezygnować z dłoni zaciskających się na nie-jego koszulce, ze znajomego, słodkiego smaku warg Yosoo, od których odsunął się jedynie na niecałą sekundę z głuchym i przerwanym ’Soo-‘ na ustach, jakby w głupim upewnieniu się, że nie był to kolejny z żartów jego umysłu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odruchowo zacisnął palce ponownie na jego przedramionach, bezwiednie i niemo błagając go o to, aby nie ruszał się ze swojego miejsca. I oddawał się niekontrolowanemu zapałowi, który napędzali u siebie wzajemnie z każdym, kolejnym ruchem warg. Z każdym mocniejszym muśnięciem, któremu brakowało typowego wyczucia i ostrożności, jakby mieli wyrządzić sobie krzywdę. Z instynktowną potrzebą podążenia za ustami Yosoo, kiedy dał im obu okazję na złapanie oddechu, wprowadzając jeszcze większy mętlik do głowy Powella. Do rozbieganych oczu, finalnie odnajdujących punkt zaczepienia na ciemnych tęczówkach przyjaciela i wyduszających z niego, wraz ze znajomym i tak uwielbianym wsunięciem palców we włosy, roztrzęsiony oddech. Rozlewające się wzdłuż skóry dreszcze i zdradliwą gęsią skórkę, kiedy czubkami haczył o odkrytą skórę, dokładnie w ten sam sposób, jaki pamiętał; jaki uwielbiał i wiedział, że nic nie byłoby w stanie go zastąpić.
      A zarazem kompletnie ogłupienie i rozdarcie, kiedy słyszał jego przeprosiny. Kiedy miał go tak blisko siebie, a dalej nie potrafił wyzbyć się wewnętrznego konfliktu, jedynie zyskującego na sile wraz z tym, co zaistniało w przeciągu zaledwie kilkunastu sekund. Nie chciał jego przeprosin, a zarazem nie potrafił zrozumieć, dlaczego to zrobił, mimo rozterki, jaką widział na jego twarzy chwilę wcześniej po zbyt szczerych słowach Yechana. Nie oczekiwał jakichkolwiek wyjaśnień, które jedynie jeszcze bardziej mieszały mu w głowie, jednocześnie obawiając się, że skrywały w sobie odpowiedź, którą musiał usłyszeć. Nie obchodziło go to, że mieli tylko rozmawiać, choć pewnie wyszliby na tym najlepiej.
      Nie myślał o tym wszystkim, kiedy pośpiesznie kręcił głową i opierał dłonie na karku i policzkach Yosoo, byleby przysunąć go z powrotem do siebie. Byleby zakryć rozedrganie warg i zbierające się w oczach łzy kolejnym, niedokładnym pocałunkiem i pogonią za ciepłem, które przywracało życie do jego serca. Nawet pod postacią drażniącego ścisku i tlących się z tyłu wyrzutów sumienia, bo obawiał się, że Yosoo za chwilę będzie wszystkiego żałował.
      Za bardzo go kochał, aby pozwolić tej chwili przelecieć mu między palcami. Nawet, kiedy tracił panowanie nad własnymi ruchami, a rozemocjonowanie zmusiło go od schowania zeszklonych oczu i zaciskanych warg we wgłębieniu szyi przyjaciela
      — Nie przepraszaj mnie — już nie przejmował się roztrzęsieniem własnego głosu i oddechu — Po prostu ze mną zostań, Soo.

      Y.

      Usuń
  78. Yosoo mógłby powtórzyć jeszcze kolejne tysiąc razy, że nigdzie nie idzie; że zostanie na ten moment tuż obok niego, nie wypuszczając go ze swoich rąk i dzielił się swoim kojącym ciepłem. Yechan i tak nie byłby w stanie w to uwierzyć; szukałby tam zakłamania lub niepewności. Dowodu na to, że po raz kolejny coś sobie ubzdurał, a w jego rękach znajduje się pustka, bo nie dopuściłby już nigdy do tego, aby odnalazł się w nich ktoś inny; ktoś na marne zastępstwo, nie będący w stanie zaoferować mu dokładnie tego, co potrzebował.
    Tylko Yosoo był w stanie z zaczepnym komentarzem na ustach otoczyć go ukojeniem. Tylko Yosoo wiedział, w jaki sposób lubił mieć przeczesywane przez palce włosy, aby nie obróciło się to w niebezpiecznie i niecelowo drażniący gest. Tylko Yosoo umożliwiał mu chwilowe zapomnienie o przesypującym się między palcami czasie, który powinien wykorzystywać pożyteczniej, niż z wysychającymi na polikach łzami i nieatrakcyjnymi pociągnięciami nosem, kiedy brał spokojniejszy, głębszy oddech. Przy nim o tym nie myślał; nie myślał o niczym, oprócz o obejmującym go cieple i dawanej bliskości, która pozwoliła wyciszyć rozpędzone myśli, wszędzie doszukujące się najgorszego scenariusza. Bo nie liczyło się nic innego oprócz spokoju, jaki towarzyszył mu jedynie w jego towarzystwie - ten najprostszy, nieowiany potrzebą dokładności i uważności, jak przy składanych modelach, choć uwielbiał to robić. Ten, który oczekiwał od niego jedynie tego, że pozwoli sobie na zatracenie się w nim. Na pełne zaufanie, przekazane w cudze ręce.
    I choć się bał; choć nie chciał po raz kolejny zrzucić zbyt wiele warstw naraz, czy tym bardziej ujawnić się z wręcz chorobliwą zależnością od bruneta, to właśnie przy nim był w stanie kompletnie się wyciszyć. Wyrównać oddech i przymknąć oczy ze spokojem, który nie towarzyszył mu podczas snu od ponad miesiąca. Rozluźnić nieznacznie palce na bluzie, a jedynie zatapiając samego siebie głębiej w bijącym od drugiego ciała bezpieczeństwie.
    Nie planował, po części nie chciał zasypiać, skoro pragnął wykorzystać jak najlepiej każdą z zaoferowanych mu chwil z odzyskanym przyjacielem. Stracił jednak nad tym jakiekolwiek panowanie, kiedy ta bezinteresowna bliskość pozwalała mu wrócić do dzielonych ze sobą nocy i leniwych poranków. Do wspólnego budzenia się i zasypiania, obok siebie i z kilkoma niewyraźnie wymamrotanymi słowami na ustach, nim musiał spać, aby następnego dnia wytrwać na uczelni. Mógł wrócić do tego, co było kiedyś; do tego, do czego pragnął, i liczył, że da radę, wrócić.
    Poczuł nagłą pustkę i charakterystyczny chłód, który jednak nie dał rady wybić go z niemalże przytłaczającego wykończenia; tego zbieranego przez kilka, czy też kilkanaście ostatnich nocy, i który uświadamiał mu, jak bardzo tego potrzebował. Nawet zaciśnięte na niczym palce i roznoszące się po mieszkaniu, ciche szmery, nie dały rady wyostrzyć jego czujności i zmusić do tego, aby choćby na milimetr uchylił oko. Powinien, jak zwykle - powinien wstać i zauważyć, co robił Soo; zatrzymać go i przekonać, że nie musiał tego robić, a raczej, że nie chciał, żeby to robił, bo na samą myśl zżerał go palący wstyd. Pozostawał jednak kompletnie nieświadomy, ledwie poruszając się na kanapie w nieudolnych próbach odnalezienia ciepła, dopóki nie poczuł na sobie ciepłego materiału koca, pozwalającego na ukrycie się w kolejnej, fizycznej warstwie, jakiej potrzebował. Nie poczuł potem już niczego - ani zniknięcia dodatkowego ciężaru z kanapy, czy cichego, ale rozpoznawalnego odgłosu długopisu na papierze. Nie usłyszał charakterystycznego kliknięcia zamka w drzwiach, kiedy ktoś przez nie wychodził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero dwie, może nieco więcej, nie potrafił stwierdzić po otępieniu, jakie go spotkało wraz z obudzeniem, zobaczył swoje mieszkanie. Wysprzątane, z poukładanymi na półkach książkami, które wyciągał byleby zająć czymś ręce; z odkrytymi panelami, na których wcześniej leżał zrzucony któregoś wieczora z siebie koc, bo zbyt mocno przesiąknął zapachem budzącym wspomnienia. Podobnie było z pokojem, w którym mógł swobodnie dostrzec własne krzesło przy biurku i podejść do niego bez potykania się o wadzące, porzucone tam przedmioty.
      Czy wszystko leżało tam, gdzie powinno? Nie. Widział, że na półce został naruszony szyk alfabetyczny, a na innej kolorystyczny. Umyte naczynia niedokładnie leżały na ociekaczu, świerzbiąc jego ręce do poprzestawiania ich. I może uległby tej pokusie, gdyby nie gorączkowo zaciskane w wąską linię wargi i zachodzące po raz kolejny łzami oczy, kiedy marnym krokiem wracał na kanapę. Kiedy sięgał po pozostawioną kartkę, przecierając nieatrakcyjnie przedramieniem twarz, by móc cokolwiek na niej rozczytać. By móc dojrzeć na niej te zwyczajowe, na swój sposób kąśliwe, a jednak wywołujące na jego twarzy krzywy, szczery uśmiech i ciche pociągnięcie nosem.
      Powinien być zły, pewnie w ciągu następnych kilku dni pozwoli irytacji u siebie zamieszkać, kiedy będzie czegoś szukać, a okaże się, że to leży zupełnie gdzie indziej. Powinien oburzyć się na wzmiankę o chrapaniu, skoro był przekonany, że nigdy mu się to nie zdarzało. Ale nie potrafił; nie potrafił nawet w odrobinie wściec się na Yosoo, kiedy pełen obraz dzisiejszego dnia niemalże przygniatał go emocjonalnie, a przebijały go jedynie końcowe, nakreślone na kartce słowa. Daj znać. Jutro? Coś tak banalnego, chwilami pisanego w samym grzecznościowym geście, a jednak pozwalające mu coraz bardziej uwierzyć w to, że ponownie zostawał zaproszony do życia Yosoo. Że znowu mógł stać się jego częścią.

      Przyszedł posłusznie dzień później. Zapukał do drzwi z lekkim, dziwnie zestresowanym i podekscytowanym uśmiechem, aby móc mu podziękować i zatrzymać na czubku języka falę przeprosin. Aby zapewnić, że wszystko było z nim w porządku i po prostu był niewyspany, omijając obolałe plecy, o których sam zresztą co rusz zapominał. Aby podziękować raz jeszcze, wręczając mu przy tym komiczną paczkę żelków, bo nie miał okazji przygotować dla niego nic lepszego, czując niedosyt, kiedy wracał do siebie.
      Tak jak kolejne parę dni, podczas których dalej ignorowali siebie nawzajem na uczelni, a jedyną formą kontaktu były niezapowiedziane, chwilowe odwiedziny, czy przypadkowe wyminięcia na korytarzu, kosztujące go całą samokontrolę, aby nie wyciągnąć dłoni i zahaczyć o tą, nieznacznie okrytą jedną z licznych, kolorowych bluz Yosoo. Aby nie uśmiechnąć się w jego stronę i spędzić cały wolny czas razem, tak jak kiedyś. Zamiast tego samotnie, z ignorowanymi już, ale i o wiele bardziej sporadycznymi, spojrzeniami rzucanymi w jego kierunku, kiedy skakały między nim, a oddalonym, czy nawet nieznajdującym się w tym samym pomieszczeniu Yosoo.
      Nie dały rady powstrzymać go przed wyczekiwaniem tuż przed wejściem do sali po zakończonych zajęciach. Ani przed lekko nieprzemyślanym, potrzebnym opleceniem palców wokół nadgarstka Soo, kiedy w końcu wyszedł. Czy tym bardziej przed zaciągnięciem go do rzadko odwiedzanego skrzydła wydziału, byleby wyłapać krótki moment dla siebie w ciemnym, ciasnym korytarzu, w którym dalej nie puszczał jego dłoni. I dopiero tam poczuł ponowny napływ… stresu. Nerwów, jakie malowały się w jego oczach, mieszając się z ekscytacją, kiedy szukał odpowiednich słów
      — Mógłbyś do mnie dzisiaj przyjść? Trzy godziny po zajęciach.

      Y.

      Usuń
  79. Idiotycznie założył, że ta rozmowa przebiegnie inaczej. Że dojrzy w oczach bruneta coś innego, niż spanikowane rozbieganie, a na ustach drobny uśmiech, zamiast własnego, pełnego imienia, które wydusiło z niego ciche przepraszam i zabranie swojej dłoni, aby odruchowo opleść nimi swoje ciało. Bo może i słyszał słabość jego głosu, może i dostrzegał prawie że nieistniejący opór, któremu chciał się sprzeciwić, tak nie potrafił. Bo rozumiał.
    Rozumiał jego strach. Rozumiał nagłe wycofanie, tak dla niego niecharakterystyczne i gryzące się z tym, czego Powell zdążył się nauczyć - do czego zdążył się przyzwyczaić, mogąc polegać na tym, że Yosoo zawsze będzie tym śmielszym. Karcącym go za to, że znowu przed czymś uciekał, w międzyczasie prowadzając na obcy grunt, czasami może zbyt pośpiesznie i agresywnie. Teraz tego nie było, i nie mógł się dziwić. Nie mógł się złościć, nawet kiedy zmuszony był zacisnąć mocniej wargi, aby zraniony grymas nie wykrzywił jego twarzy. Na dźwięk własnego imienia, na owiewający ich chłód i co rusz zwiększający się dystans podczas oczekiwania na jego odpowiedź. Na słabe kiwnięcie głowy, które był gotowy przyjąć jako jedyną, zmuszoną do bycia wystarczającą, odpowiedź.
    Na moment zastąpił go promyk nadziei i cień uśmiechu; na ulotną chwilę, kiedy usłyszał, może i niepotrzebną, obietnicę ze strony Yosoo, pozwalającej na uwierzenie w powodzenie własnego pomysłu. Tylko po to, aby zbyt późno zatrzymać własne palce przed zahaczeniem o skórki i zacisnąć wargi, nim zdradziłyby zbyt osobisty odbiór jego zachowania. Nie powinien, przecież go rozumiał. Przecież jeszcze ponad miesiąc temu robiłby zapewne to samo, przytłoczony obawami o tym, co pomyślą inni; jak wiele mogli stracić przez bezmyślne afiszowanie się swoją relację. A jednak dalej bolało, kiedy po zostaniu na swoim miejscu samotnie, pośpiesznie zbierał się w sobie i przechodził przez korytarz kilka chwil później, ze spojrzeniami wypalającymi dziury w jego plecach.
    Yosoo się zgodził. Powinien się z tego powodu cieszyć; powinien ignorować wszystko dookoła i rozrysowywać dokładny plan w głowie, byleby wszystko było idealnie. I starał się tak właśnie robić - skupić jedynie na tym, co musiał zrobić po powrocie, ile rzeczy czekało na przyszykowanie, w tym on sam. Wykorzystywał to, aby ignorować to, że nie minął się z Soo przez kolejne zajęcia; że sam celowo unikał skrzyżowania ich spojrzeń i dbał o zachowanie dystansu, tak dosadnie wyznaczonego podczas ich krótkiej rozmowy, mimo cichej świadomości, że mijało się to z obranym przez nich teraz celem, skoro zdążył wszystko zburzyć przesadną ekscytacją i czystą potrzebą zaproszenia go właśnie teraz - twarzą w twarz. A nie pofatygował się choćby odwrócić w jego stronę, kiedy opuszczali salę po ostatnich zajęciach, przy czym kierował swoje kroki prosto do zostawionego na parkingu samochodu, aby jak najszybciej opuścić uniwersytet i wrócić do mieszkania. Wynaleźć jak najwięcej czasu z ustalonych trzech godzin, podczas których musiał zrobić wszystko.
    Podczas których wysiadał pośpiesznie z samochodu i zniecierpliwiony wjeżdżał na odpowiednie piętro. Podczas których mimowolnie oddał się potrzebie równego odstawienia torby przy biurku, nim szybkim krokiem wrócił do kuchni. Podczas których upewniał się po raz kolejny, jak przez ostatnie dwa dni, czy na pewno miał wszystko, co potrzebował. I podczas których ignorował świeżo co wyprany, granatowy sweter, kiedy oddawał się w pełni szykowaniu jedzenia, plamiącego ciepły materiał. Dopiero chwilę później jego miejsce zastąpiła szara koszula, idealnie wyprasowana z po raz kolejny poprawionym kołnierzykiem, kiedy przelotnie spoglądał w lustro w łazience, aby doprowadzić się do zadowalającego stanu. Nie musiał, po części nie planował, dopóki nie uderzyła go kolejna fala stresu i głupie, bezpodstawne wyobrażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaprosił go do siebie, jak wiele innych razy. Chciał go przeprosić, podobnie do niezliczonej ilości okazji z przeszłości. Ale nie potrafił podejść do tego tak samo, kiedy czuł, jakby była to jego kolejna szansa na nadrobienie każdej, zmarnowanej okazji. Jak zwyczajnie chciał, aby wspólne jedzenie było czymś więcej, niż kolejnym, nieplanowanym pomysłem z rzędu.
      Przez to siedział na kanapie po rozstawieniu jednolitej zastawy na stoliku, wraz z ckliwymi kwiatami i świeczką na samym jego środku, nerwowo pocierając dłońmi o spodnie, byleby nie poczuć zbyt długo gromadzącego się tam potu. Tkwił w tej samej pozycji, dopóki nie wybiła ustalona godzina; dopóki nie wiedział, że Yosoo stał przed drzwiami i mógł mu je otworzyć, nie potrafiąc wyzbyć się cienia ulgi i nerwowości na swojej twarzy; automatycznie przywdziewając mały uśmiech, kiedy odbierał z jego dłoni wino i wpuszczał do środka, aby mogli ponownie znaleźć się tam, gdzie do pewnego czasu zawsze było im najlepiej. W niewielkiej bańce, obejmującej któreś z mieszkań, okrywających ich upragnioną prywatnością
      — Zaraz schowam — zapewnił, nim jego słowa niemalże nie zostały ucięte czymś, czego dalej, choć powinien zacząć, się nie spodziewał. Przeprosiny, na które dalej czuł, że nie zasługiwał i bezmyślnie pokręcił głową, aby uspokoić potok słów Yosoo — Wiem, Soo, nie przepraszaj mnie… Sam zresztą zachowałem się dość głupio — przyznał, mając ochotę zastygnąć chwilowo w miejscu i wgryźć się mocniej w rozmowę, chcącą sprowadzić go na zwyczajowe tory, dopóki ciężar butelki nie skierował na nowo nerwowych kroków do lodówki, aby mógł jak najszybciej wrócić do bruneta
      — Poczekaj chwilę! — nakazał jeszcze, dalej nieświadomemu po co w ogóle został tutaj zaproszony, chłopakowi, podczas gdy sam Powell z uwagą wykładał wysmażone mięso na przyozdobione warzywami talerze. Wrócił do niego tylko na moment, aby zasłonić dłońmi oczy i zaprowadzić wgłąb salonu do stołu, z cicho wyszeptaną prośbą, aby ich jeszcze nie otwierał; aby Yechan mógł odstawić przyszykowane dania na swoje miejsce, dopinając w końcu przemyślany wystrój
      — Ja za to chciałem Ci jeszcze raz podziękować — zaczął, nieświadomie zagryzając własny policzek, kiedy opierał niepewnie dłonie na jego barkach, w niemym nakazie otwarcia oczu — Za to, że wtedy u mnie posprzątałeś i ogólnie… za wszystko — za kolejną szansę.

      Y.

      Usuń
  80. Czuł, jak coś co rusz nieprzyjemnie ściska jego żołądek. Jak pozornie rytmiczny oddech z trudem przechodził przez jego nos, a palce ledwie hamowały się przed drgnięciem na barkach bruneta, kiedy zwyczajnie… czekał. Kiedy sam przyglądał się temu, co przygotował i był w stanie dostrzec setki wad i błędów, jakie chciał teraz naprawić, a wiedział, że nie mógł, i że było na to za późno. Kiedy odczuwał jeszcze dziwną, niepewną ekscytację w oczekiwaniu na reakcję Yosoo oraz zdławione zadowolenie, na które czuł, że nie zasłużył. Przynajmniej jeszcze nie; nie, dopóki nie dostałby chociaż najmniejszego potwierdzenia, że dał radę zrobić coś tak, jak powinien.
    Mógłby w ten sposób odebrać powtórzone zdrobnienie, które łagodziło nieumyślnie wywołany ból wypowiedzianym wcześniej pełnym imieniem. Czy też dłoń, która tak desperacko wbijała się w jego własną i utrzymywała przy zdrowych zmysłach, nie pozwalając na zatracenie się w słabo tlącej się w nim panice. A tym samym powstrzymywała go przed nerwowymi drgnięciami i nieprzemyślanym zabraniem ich ze swojego miejsca, bo docierała do niego niepoprawność zachowania.
    Nie wiedział już, co było poprawne, a co nie. Jak daleko mógł stawiać pewne kroki, dopóki nie przekroczy niepisanej, a jednak tak nieugiętej granicy, od której wszystko było zależne. Chciał być jak najbliżej; chciał wrócić na poprzednie tory i móc dawać, jak i szukać u Yosoo oparcia pod każdym względem, nawet tym fizycznym, jak zachowanie swoich dłoni na jego ramionach, niwelując obecny między nimi dystans. Chciał przywrócić im obu swobodę, jaką czuli w swoim towarzystwie wcześniej, i która pozwalała nie robienie wielu rzeczy czysto automatycznie. Bo sprawiały wrażenie tych odpowiednich; bo były odpowiednie.
    Teraz za każdym ruchem kryła się odrobina niepewności, zwątpienia w to, czy powinien sobie na tyle pozwalać, a przede wszystkim, czy Soo w ogóle tego chciał. Między innymi dlatego pozwolił sobie ślepo chwycić się koła pod postacią wbijających się palców w jego rękę, sygnalizujących mu, aby się nie oddalał. Podczas gdy dalej posłusznie czekał; gdy męczył własny policzek podczas analizowania zastawionego stolika i z dbałością o szczegóły ułożonych dań, u których również doszukiwał się czegoś nie tak.
    Tylko po to, aby zostać wybitym z ciągu myśli przez pierwsze pytanie, lekko zbijające go z tropu i utrudniające zachowane spokojnego frontu. Zaraz łagodniejącego przez tak typową, tak dobrze mu znaną i po części oczekiwaną żartobliwość w kolejnych słowa Yosoo, które pozwoliły mu wypuścić męczony policzek spomiędzy zębów; namówić do lekkiego uniesienia kącików ust i niezauważenie, jak dalej oparta na barku dłoń sunie po znajomych mięśniach, z wyczuciem wbijając w nie swoje opuszki
    — Wiesz, ja nie zamierzam nikomu rozpowiadać, że się tutaj włamałeś — zauważył z nieco lżejszym, a zarazem… wyrozumiałym tonem — Więc raczej powinieneś być bezpieczny, Soo — zapewnił, dopiero wtedy, po jeszcze kilku, w teorii nic nieznaczących, a jednak robiących tak wielką różnicę, sekundach, łapiąc się na swoim bezwiednym działaniu. Z krztą niechęci zabrał własną dłoń, aby wykorzystać swoją drugą do skierowania Yosoo do jednego z przygotowanych miejsc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Daj mi jeszcze moment — poprosił, acz nie czekał na zgodę z jego strony, zaraz ponownie kierując się do otwartej kuchni, aby wyciągnąć inne, odpowiednie schłodzone czerwone wino. Wrócić z nim do salonu, gdzie podręcznikowo zajął się jego otwieraniem. Niemal jak w pracy. Prawie że tak samo, jak w pracy. I czy czuł się teraz, jakby tam był? Może odrobinę. Czy też przez to nie potrafił zapanować nad nieznacznie rozbawionym uśmiechem, kiedy z wyuczeniem chwytał za spód butelki i uzupełniał kieliszek do odpowiedniej ilości, nim zrobił to samo ze swoim? Pewnie tak. Lecz nie potrafił się doszukać w tym czegoś złego; nie potrafił sięgnąć do najczarniejszych stron dalej mu towarzyszących nerwów, kiedy odstawiał wino na stolik i co rusz, mimo lekkiej niepewności, spoglądał w kierunku Yosoo. Z błahą, skrywaną wdzięcznością, że, nawet z tak okropnym zaproszeniem i tak widocznym u nich obu zdenerwowania, dalej się tutaj zjawił; siedział razem z nim przy stole, gdzie owiewało ich, na swój sposób komiczne, jakby robili coś razem po raz pierwszy, zakłopotanie
      — Mam nadzieję, że będzie dobre — mruknął szczerze, zbyt szczerze, zaraz przykrywając cichy mamrot żartobliwym tonem — Bo tym razem ja skończę na komisariacie, tylko że za zatrucie.

      Y.

      Usuń
  81. — Cieszę się.
    Uśmiechnął się nieznacznie na słyszany komentarz, w który chciał w pełni uwierzyć. Chciałby móc ślepo zaufać tym dwóm słowom, które zdołały nieco ukoić tworzącą się w głowie spiralę, która dostrzegała każdy mankament w dotychczas podjętych decyzjach i ruchach. Butelka wina stojąca zbytnio po jednej stronie, pojedynczy kwiat ledwie odstający od reszty. Czy jego własna koszula, na której miał wrażenie, że mógł dostrzec nieatrakcyjne, niedoprasowane wygniecenia, po których nieustannie sunął dłonią w marnej próbie zastąpienia niezdrowego zwyczaju, jak i w próbie doprowadzenia materiału do nieskazitelnego stanu.
    Przestał dopiero po sięgnięciu po kieliszek wina, zwilżając w nim jedynie wargi, podczas gdy nagle zaistniała, choć trwające niesamowicie krótko, cisza zmuszała go do wlepienia spojrzenia w przypadkowy, dostrzeżony element wystroju. Coś, do czego mógłby się przyczepić, gdyby Yosoo zmienił zdanie; co mógłby wykorzystać na swoją obronę, gdyby jednak stwierdził, że nie było tak, jak powinno, a tym samym mógłby przyznać mu rację.
    Szukałby dalej, gdyby nie ponownie docierający do niego głos Soo, ponownie zyskujący możliwość przebicia się przez wszystko, co pragnęło pochłonąć Powella. Tylko on miał na niego takie działanie. Tylko jego dotyk był w stanie sprowadzić go na ziemię w przeciągu sekundy i swoją delikatnością, czy innymi chwilami stanowczością, odgonić zalewające go obawy i niepewności. Tylko jego głos przebijał się przez dźwięczące w uszach wątpliwości. Tylko w jego ustach zdrobnienie nabierało kompletnie innego znaczenia i brzmiało tak odpowiednio, jakby odgrywało rolę jego prawdziwego imienia.
    Więc czekał, trwając w nieplanowanym zawieszeniu, kiedy widział, jak Yosoo pośpiesznie szuka odpowiednich słów, a powierzchnia wina w kieliszku dalej nieznacznie się marszczy pod wpływem poruszenia, zastygając w miejscu równo z niespodziewanym, trafiającym w jego czuły punkt, rozwiewającym nieprzerwane wątpliwości i potrzebę wytknięcia samemu sobie popełnionych błędów i złych decyzji, a zarazem wywołującym delikatnie, niewinne rozbawienie, wyznaniem. A on sam sięgnął do sztućców, aby zająć się tym, co miało być głównym, najważniejszym elementem kolacji, choć ledwie odnajdywał siłę, aby wcisnąć w siebie coś innego, niż bezmyślnie upijane w zbyt wielkich łykach wino
    — Może lepiej nie — zauważył półżartem, bo skrycie zdawał sobie sprawę, że chłopak mówił poważnie. Mógłby podsunąć mu teraz pod nos spalone na wiór danie, a to i tak zostałoby ruszone. Choć nie powinno, choć było kompletnym, zdrowotnym ryzykiem i mogło równać się z wizytą w szpitalu — Bo faktycznie byś się wtedy zatruł, Soo- — zatrzymał się wraz z ostatnim słowem, kiedy wyprzedziła go kolejna, nieoczekiwana porcja szczerości z jego strony. Zamknął odruchowo buzię, przestał kroić przyszykowane mięso i zwyczajnie zamarł w jednej pozycji, kiedy z jednej strony wybrzmiewające jedynie jak żart, a z drugiej podświadomie będące całkowitą prawdą, słowa dźwięczały w jego uszach. Nie przestając, kiedy ponowił mechaniczne ruchy noża, a wzrok wlepiał w swój talerz.
    — W takim razie tak rób — stwierdził, w żałosnej próbie zabrzmienia bezceremonialnie, podczas gdy palce bezwiednie odnajdywały więcej oparcia na używanych sztućcach — Włamuj się, kiedy chcesz — zostań tutaj — codziennie — tylko przełknięcie śliny pozwoliło mu zachować neutralność głosu i wynaleźć siłę, aby podnieść z powrotem wzrok na siedzącego wraz z nim w salonie bruneta. Na ponowne przypomnienie sobie o dzielonych ze sobą wieczorów i poranków; na to, jak dobrze mu było, kiedy miał go na wyciągnięcie ręki cały czas; jak dobrze im było, mimo otaczającego ich bałaganu i ciężaru, jaki zbierał na uczelni i nie dawał rady zostawić przed drzwiami mieszkania. Bo wiedział, że w mieszkaniu czekały na niego jedyne ramiona, w których chciał się chować. Bo mógł tam uciec do jedynego miejsca, gdzie wszystko, mimo licznych wad i przeszkód, wydawało się idealne — Proszę.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  82. Wraz z marnym proszę, zalała go fala żalu. Nagła świadomość tego, jak nieodpowiednia była to prośba; nakładająca zbyt dużo presji na coś, co pod najmniejszym naporem mogło doszczętnie się rozpaść. Miał pielęgnować ich nową, ponownie raczkującą relację. Miał uważać na słowa i czyny, byleby nie doprowadzać do nieustannych nieszczęść, tak jak miał w zwyczaju. Lecz znowu powiedział za dużo, nie zacisnął zębów wtedy, kiedy powinien, choć zdawał sobie sprawę jak wiele stawiał na szali.
    I mógł niemalże od razu dojrzeć tego efekty, kiedy zapanowała między nimi dusząca cisza; kiedy ciałem Yosoo zawładnęło napięcie, tak widoczne w zaciskających się na stole dłoniach, czy nagle wybitym z rytmu oddechem. Podobnym do tego, który zwalczał przełykaną śliną i spojrzeniem, które, mimo palącej potrzeby, nie dało rady oderwać się od siedzącego na przeciwko bruneta. Od oczu, które podobnie były w niego wlepione i zdradzały panujące za nimi zagubienie i niepewność
    — Wiem, Soo — chciał je rozwiać; chciał zabrzmieć stanowczo, lecz jedyne, co wybrzmiało, to cichy szept, marnie udający pewność siebie. I czy naprawdę wiedział? Myślał, że tak; był wręcz przekonany, że słaba prośba wiązała się z jego pochopnością i nierzeczywistymi oczekiwaniami do czegoś, co mogło już nigdy nie zaistnieć. Że miał przestać zarzucać go wyolbrzymionymi zamiarami, na które jeszcze obaj nie byli zwyczajnie gotowi — Nie powinienem.
    Niemalże w tym samym momencie wbił widelec w jedno z upieczonych warzyw, zatrzymując się jednak z nim w połowie drogi do buzi, kiedy dalej utkwiony w Jeonga wzrok mógł dojrzeć trzymanego przez niego ziemniaka. Tego, który pokrywał jego palce połyskującą warstwą tłuszczu i użytych przypraw, tego, który ani razu nie spotkał się z odpowiednim sztućcem, a i tak zdołał zniknąć z talerza, mimowolnie zmuszając Powella do zamarcia na swoim miejscu.
    Nie powinien nic mówić; znowu, jak zwykle. Choć tym razem nie ze względu niechęci dania satysfakcji Yosoo z własnego zachowania, a tego, jak jeden komentarz mógłby doprowadzić do pogorszenia już i tak ciężkiej atmosfery, jaka nad nimi wisiała. Więc trzymał język za zębami, wraz z dalej zawieszonym w powietrzu widelcem. Wytrzymałby, może i do końca, gdyby nie dłoń Yosoo, wycierająca się w ciemną bluzę, na której i tak mógł dostrzec pozostawiony po tłuszczu ślad. Podczas gdy wzrok samoistnie osuwał się na stolik; na wszystko, co na nim przygotował. W tym idealnie złożone serwetki.
    Otwierał usta, aby dać upust, nie tyle złośliwej, o ile nieśmiałej uwadze, tylko po to, aby zatrzymać ją na samym czubku języka, kiedy kolejne słowa Yosoo do niego dotarły. Bo faktycznie wiedział, zdawał sobie sprawę lepiej, niż mogło się wydawać, jak ryzykownym było codzienne spotykanie się, a szczególnie właśnie w tym, sterylnym mieszkaniu. Nie przeszkadzało mu to jednak w złudnym marzeniu; w mieniu ślepej nadziei, że istniała niewielka szansa na to, aby to zmienić. W zatapianiu tej myśli w popijanym, zdecydowanie zbyt szybko, winie, kiedy próby samego moczenia w nim warg kończyły się niepowodzeniem, pchanym przez każdy z kolejnych powodów.
    Mój ojciec się dowie
    — Wiem — przepraszam. Zaciskał zęby, byleby nie powrócić do typowego, tchórzliwego odruchu przeprosin. Zasypywania nimi Jeonga, byleby wynaleźć szansę na odzyskanie jego zaufania i wejść w dobre łaski, choć nigdy ich tak naprawdę wtedy nie tracił.
    — Masz rację — nie obchodzi mnie to. Tak bardzo pragnął samemu w to uwierzyć; tak bardzo chciał mieć gdzieś zdanie Jongho, do którego z dnia na dzień pałał jeszcze większą nienawiść. A jednak wiedział, że sam doprowadził do każdej z druzgoczących reakcji mężczyzny. Niefortunnym telefonem, przez który do teraz nie miał stałej formy kontaktu z Yosoo. Oddaniem się własnym emocjom, przez które wciągnął Yosoo w jeszcze większe bagno, niż ten potrzebował, niszcząc zarazem jego życie i plany od samych podstaw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to właśnie przez Jongho czuł, jak ledwie tknięte jedzenie stawało mu w gardle, kiedy jego własny ojciec został przywołany. Bo to od Jongho usłyszał prawdę, tak desperacko maskowaną przez Yechana, choć teraz nie chciał niczego innego, niż cofnięcia własnych słów
      — Nie wiem, czy powinno — bo nie powinno tak zostać. Nie chciał, żeby tak zostało. Pragnął wykrzyczeć własnemu ojcu w twarz, pragnął, żeby cały Nowy Jork wiedział prawdę - kochał Yosoo. Kochał go całym sercem, niezależnie od tego, jak wiele rys znajdowało się na powierzchni i ile mógł przez to stracić. Kochał go i już nigdy nie chciał go stracić, będąc gotowym zapłacić za to wszelką cenę. Bo to Soo był dla niego najcenniejszy.
      A jednak nie mówił już nic więcej w obawie, że doprowadzi tym do rozpadu i tak pozornego spokoju. Może powinien - nie wiedział, lecz nie chciał ryzykować. Jeszcze nie teraz, kiedy kolacja miała być czymś przyjemnym, powrotem do dzielonej ze sobą bańki prostego szczęścia
      — Ale po prostu… — zaczął więc chwilę później, mieszając bez większego zaangażowania w swoim jedzeniu, niechlujnie nabijając na widelec poszczególne warzywa — Cieszę się, że znowu mogę coś z Tobą zjeść, Soo — przyznał szczerze, z cieniem uśmiechu, za którym dalej krył się cień obaw, że mógł powiedzieć coś nie tak; jak i lekka zadziorność, kiedy wskazywał palcem na okolicę jego ust, mimo że niczego tam nie było — Nawet z takim winnym wąsem.

      Y.

      Usuń
  83. Słaby uśmiech skrywał się w kącikach jego ust, kiedy mógł dojrzeć nagłe zagubienie. Skrywał się w lekko zaciskanych wargach, kiedy Yosoo przyglądał się sobie w srebrnej łyżce, doszukując się tam czegoś, co tak naprawdę nie istniało. Skrywał się nawet w oczach, kiedy żart dalej przelatywał brunetowi nad głową i zdezorientowany szukał czegoś, do przetarcia twarzy.
    Zamarł dopiero wtedy, kiedy dojrzał rękaw haczący o kieliszek; wraz z utknięciem oddechu w gardle, kiedy szykowane ostatnie trzy godziny jedzenie zostało zalane czerwonym winem, a świeżo wyprany i wyprasowany obrus naruszyła ciemna plama alkoholu. Kiedy widział bolesne spojrzenie Yosoo, do którego chciał wyciągnąć dłoń i zapewnić, że nic się nie stało, skanując go wcześniej przenikliwie wzrokiem i niemalże od razu dostrzegając niewielkie, może i nic nie znaczące, a jednak istniejące, plamy po winie na ciemnej bluzie, lecz chłopak zdążył wstać od stołu
    — Soo- — urwał wraz z ostatnią głoską, czując niechciany, a przytłaczający przypływ bezsilności, kiedy został przy stole sam. Jedynie w towarzystwie rozlanego wina i niepotrzebnych, niezrozumianych przeprosin. Z cichą obawą, że Yosoo zwyczajnie teraz opuści jego mieszkanie; że po raz kolejny zostanie z czymś, z czym nie mógł sobie poradzić sam, a Powell pozwoli, aby własna niemoc wzięła górę.
    Z niezdrową ulgą przyjął jego postać przy balkonie i nietkniętych szybach, którymi nie potrafił się przejąć, tak jak półświadomie odsączanym chusteczkami obrusem i ostrożnie podnoszonym talerzem, aby nic z niego się nie wylało. Bo nie wyszedł; bo dalej tutaj był, choć dostrzegał u Jeonga każdą z możliwych, niekomfortowych emocji. Chciał móc pozbyć się każdej z nich; ponownie zaprosić do serca bruneta swobodę. Ten brak rozważności, jakim nieraz się wykazywał, lecz zawsze z zadziornym uśmiechem i błyskiem w oku, a nie pełnego obaw i niepewności, której nie potrafili zaradzić. Bo męczyła ich obu; bo oboje bali się tego, że znowu coś pójdzie nie tak i zniszczy ponownie malowany obrazek.
    Czuł się idiotycznie podczas bezcelowego suszenia obrusu chusteczkami, pozbywając się jedynie nadmiaru cieczy, lecz pogarszając stan plamy. Czuł się głupio, kiedy co rusz uciekał wzrokiem do Yosoo, lecz bał się zrobić coś więcej, kiedy dalej towarzyszyła mu niepewność co do siebie samego. I poczuł się nagle, jakby ktoś zabrał mu spod nóg grunt, kiedy z ust przyjaciela padło ważne, odsłonięte, a zarazem tak przerażające, pytanie
    — Co? — był w stanie zebrać się jedynie na żałosne, marnie ukrywające zdziwienie, pytanie. Miał mu coś obiecać? Miał składać kolejną obietnicę, choć dotychczas dotrzymał tylko jednej z nich? Najchętniej od razu by zaprzeczył - wytknął, że nigdy się to dobrze nie skończyło; że za każdym razem go zawodził, więc czemu właśnie teraz go o to prosił.
    Z każdym kolejnym pytaniem czuł nieprzyjemny skręt żołądka; jak jego głowa działała na coraz to wyższych obrotach i doszukiwała się najgorszych scenariuszy czy domysłów w jego słowach. Jak oddech staje mu w gardle, a dłonie zaciskają się zbyt mocno na oparciu krzesła podczas prób podejścia do wszystkiego rozważnie. A tak proste słowo jak obietnica wisiało nad nim, niczym świadczenie porażki, bo zawsze dokładnie z tym się równała.
    Nie mógł mu tego obiecać; nie był w stanie i było to zbyt ryzykowne. Za dobrze znał samego siebie, ale i Yosoo, aby wiedzieć, że byliby w stanie tego uniknąć. Że było zbyt wiele rzeczy poza ich kontrolą, aby mogli mieć pewność, że tym razem wszystko się uda bez druzgoczących skutków. Bo za bardzo się bał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak właśnie to chciał zrobić - z pewnością i stanowczością obiecać wszystko to, o co go teraz prosił podczas spotkania, jedynie powierzchownie udającego to przemyślane i idealne. I ta potrzeba zaprowadziła go samoistnie za jego plecy oraz zachęciła do pierw niepewnego objęcia go w pasie, nim oplótł go całkowicie rękoma i wtulił jego plecy w swoją klatkę piersiową, niemalże od razu czując pojawiające się w ułożonej, spokojnej fasadzie pęknięcia
      — Ja… Soo… — kłócił się sam ze sobą, przekierowując chęć szarpnięcia za własne skórki na materiał bluzy, łagodnie męczony między palcami — Nie mogę Ci tego obiecać, chociaż bym tego chciał. Naprawdę bym chciał — przyznał otwarcie, bo wiedział, aż za dobrze, że nie mógł uniknąć kłopotów. Nie, jeśli chciał się dla niego zmienić i wynagrodzić całą krzywdę, jaką mu wyrządził.
      — Ale — zaczął chwilę później, oplatając go jeszcze mocniej rękoma, byleby móc odczuwać jedynie bijące od niego ciepło; byleby urzeczywistnić myśl, że dalej miał go właśnie tutaj - obok siebie — mogę Ci obiecać, że się o to postaram — bo nie potrafił inaczej. Bo nie potrafił zostawić ich z myślą, że faktycznie nie było możliwości na to, aby stawiali ostrożne, przemyślane kroki i zadbali o siebie nawzajem, aby uniknąć czyhających na nich kłopotów — I że już się nigdy nie wycofam.

      Y.

      Usuń
  84. Poczuł krztę ulgi, kiedy spotkał się ze zrozumieniem - brakiem wyrzutów i kolejnej porcji napięcia, bo powinien złożyć oczekiwaną od niego obietnicę. Bo przecież miała być dla nich dobra, potencjalnie pozwalająca odzyskać kontrolę nad tym, co co rusz przesypywało im się przez palce. A jednak niemożliwa do dotrzymania, czego podskórnie oboje byli świadomi. Może dzięki temu nie mieli sobie tego wzajemnie za złe; może dlatego pozwolili, aby wisiała nad nimi z mniejszą otoczką grozy i co rusz o sobie przypominała, podczas gdy w końcu mogli znaleźć się w utraconym dawno przez siebie miejscu.
    Przy sobie nawzajem, bez zbędnego stresu i nerwów, które nieustannie doprowadzały do rozsypu wkradającego się spokoju. Znowu mógł czuć zapach Yosoo wypełniający jego zmysły i rozgrzewający go od samego środka, nawet jeśli stanie przy balkonie wiązało się z, nawet i ubzduranym, chłodniejszym powiewem. Oddawał się bliskości w jej najprostszej postaci, bezwiednie czując, jak całe jego ciało traci siłę i obecne w nim napięcie, a chwilowo trwająca cisza nie wydawała się czymś… groźnym. Zwiastującym kolejne nieszczęście, jak jeszcze chwilę wcześniej, kiedy niepotrzebne pozwalał sobie na wypluwanie słów na lewo i prawo.
    Czuł się bezpiecznie, zatracając się w tym wrażeniu jeszcze bardziej, kiedy mógł poczuć delikatny ścisk na swoich ramionach oraz słodki ciężar na barku, który niczym dobrze przemyślany mechanizm kierował jego wzrok na profil Yosoo. Ten, który jeszcze miesiąc wcześniej widywał codziennie; ten, który mógł zasypywać delikatnymi pocałunkami o poranku, nim musiał wstać z łóżka i iść samotnie na uczelnie. Ten, który wydawał mu się idealny i nieporównywalny do niczego innego na świecie. Ten, za którym tak okropnie tęsknił.
    Nie zaprzeczał, kiedy Yosoo znowu otworzył usta. Nie sprzeciwiał się, że zrozumiał go aż za dobrze i stąd wzięły się jego słowa. Jedynie słuchał, w tak typowym dla siebie milczeniu, a dłoń bezwiednie głaskała okryty bluzą bok bruneta, po raz kolejny odnajdując ukojenie w czymś innym, czymś przyjemniejszym i bezpieczniejszym, niż zaciągane przy paznokciach skórki. Do których momentami niesamowicie chciał sięgnąć, a jednak zatrzymywał się w ostatniej chwili, bo w uszach dzwoniła mu każda z próśb bruneta o to, aby przestał.
    Tak jak on miał ochotę powiedzieć mu teraz - żeby po prostu przestał. Żeby przestał mówienia tak spokojnie i rozważnie o czymś, co wywoływało u Powella pokłady niekontrolowanego stresu i zawieszenia. Mówił o tym, jakby było to coś najprostsze na świecie i coś, na co bez pomyślunku mógł i powinien się zgodzić.
    Może po części chciał - zawsze tym, co było dla niego niemalże najważniejsze, było zadowolenie Soo - zrobienie tego, czego sobie życzył, byleby czuł się z tym jak najlepiej. Lecz ta zaskakująco większa, kłócąca się z jego typowymi zwyczajami, część, chciała być samolubna. Chciała zrobić to, czego sam chciał, a nie to, co zostawało mu narzucone pod przykrywką jego dobra. Bo dobro nic dla niego nie znaczyło, jeśli miało równać się z kolejnym tchórzostwem i schowaniem głowy w piasek. Z kolejnym ryzykiem, że straci Yosoo, bo nie był w stanie stawić czoła obawom. I czuł, że był teraz w stanie poświęcić wszystko, byleby móc z nim być. Byleby mogli być razem szczęśliwi
    — Dlaczego? — odezwał się więc cicho po chwili nastałego milczenia, które wykorzystał do pośpiesznego i niedokładnego pozbierania własnych myśli — A co jeśli chcę dla Ciebie ryzykować, Soo? — pielęgnował swój, równie spokojny, lekko przyciszony ton i nie zatrzymywał kojących ruchów dłoni, jednocześnie upewniając się w istnieniu nieprzerwanej i tak mu teraz potrzebnej, bliskości — Bo dlaczego to ty masz wszystkim ryzykować, kiedy chcemy przejść przez to wspólnie?

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  85. Yechan wiedział, że był słaby.
    Przekonał się o tym już w wieku pięciu lat, kiedy słowa, zignorowane kolejny, niezliczony raz z rzędu, przy rodzinnym stole doprowadziły do skulenia się pod kołdrą i zamoczenia poduszki słonymi, niekontrolowanymi łzami. Czy podczas czegoś tak banalnego, jak robienie notatek lub składanie któregoś z modeli, choć słowa nie potrafiły skleić mu się w spójną całość, części figurki do siebie nie pasowały, a on zaciskał jak najmocniej wargi, byleby nie dopuścić do ustąpienia nieznośnie piekącym oczom i stojącej w gardle guli, przez którą spotykał się z płytkim oddechem i bezwolnym drżeniem dłoni. Nie był w stanie zapomnieć dni, podczas których miał ochotę nieprzerwanie krzyczeć i ostudzać się lodowatą wodą w basenowej szatni, bo nie dał rady poprawić własnego, zapisywanego w podręcznym notesie, wyniku. Nawet w pracy, gdzie myślał, że wyszkolił się mistrzowsko w dobieraniu i żonglowaniu maskami przed klientami, a jednak wystarczył jeden, niefortunny stolik, aby wychodził z restauracji ze zduszanymi łzami w oczach i duszącymi go wyrzutami sumienia, że zrobił coś nie tak, jak powinien.
    Yechan wiedział, że Yosoo zdawał sobie sprawę z jego słabości.
    Żałośnie się obnażał podczas mocniejszych sprzeczek, kiedy zdradzały go męczone skórki, czy niesamowicie krótkie zdania, bo nie był w stanie wypowiedzieć się klarownie. Za każdym razem, kiedy proponował mu coś wykraczającego poza normę, a Powell nie potrafił zapanować nad rozbieganym spojrzeniem i niemalże namacalnym, nagłym wycofywaniem się. I nie raz był jej świadkiem, kiedy nieliczny z egzaminów został przez niego oblany lub ledwie zaliczony, a Yechan miał wrażenie, jakby wszystko rozsypywało się od samych podstaw, a sam nie potrafił włożyć do ust choćby suchej kromki chleba, czy odnaleźć ukojenie w zaczepnych uwagach przyjaciela.
    Lecz nie chciał wyglądać na słabego. Nie w jego oczach. Nie, kiedy miał odgrywać rolę wsparcia i kogoś, kto zawsze był tuż obok i jedynie czekał, aby pomóc.
    Coś, czego nawet nie potrafił zrobić teraz, kiedy bezwiednie chował chłopaka w swoich ramionach i przysuwał jeszcze bliżej siebie, będąc pchanym przez wyraźny zacisk palców na swojej koszuli.
    Bo nawet teraz, kiedy kojąco sunął dłonią po jego plecach i starał się przekonać co do własnej racji, miał uświadomione, jak bardzo był nieporadny. Od razu tracąc werwę na sprawną odpowiedź i zwrócenie, że też wiedział, jak to jest; że mógł przekonać się o tym z tej najgorszej strony - jako główny powód utraty go ze swojego życia. Że już raz miał wrażenie, że stracił wszystko, wraz z uwagą rodziców, w której odnajdywał własne poczucie wartości, a nie miał szansy ujrzeć choćby jego części, odkąd wylądował na samym dole ich priorytetów. I że też był w stanie to znieść. Tylko… czy naprawdę tak było? Czy udźwignąłby ten ciężar, kiedy uderzyłby w niego z nieopisaną siłą i wyrwał z rąk wszystko to, co uważał za znane i bezpieczne? Chciał wierzyć, że tak. Wmawiał sobie, że tak, bo jakakolwiek inna myśl doprowadzała do zwątpienia w każdy, dotąd odnaleziony i starannie odłożony na swoje miejsce, element. Bo nie mogło być inaczej, jeśli w końcu nie chciał być postrzegany jako ktoś słaby; jeśli w końcu chciał wynagrodzić Soo każdą z sytuacji, w których brał na siebie odpowiedzialność i szukał z nich wyjścia, podczas gdy Powell gorączkowo starał się odzyskać znany mu układ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem… — przyznał w końcu, dla własnego dobra pozostawiając ciche wyznanie bez komentarza; bez zbędnej uwagi, którą jedynie doprowadziłby do utracenia bezpiecznej i upragnionej pozycji, w jakiej zdążyli momentalnie utkwić — Rozumiem, Soo — szukał słów; pokracznie, z trudem wynajdując nawet te ledwie go zadowalające, bo nie chciał się z nim zgadzać. Chciał dalej stawiać opór i przekonać go we własnej racji, lecz zwyczajnie sam zaczął w nią wątpić. Czy raczej w sens w przekonywaniu do niej Jeonga, kiedy brakowało mu odpowiednich argumentów, czy tym bardziej przykładów, które jakkolwiek uwiarygodniałyby jego zdanie.
      — I to doceniam… — wyznał jeszcze ciszej; szczerze, z ledwie pohamowanym drgnięciem głosu, kiedy słowa okazały się zbyt bezpośrednie, aby przybrały nonszalancką formę, na której mu zależało — Ale ja też chcę się do czegoś nadać — mruknął ze słabo wyczuwalnym naburmuszeniem, podczas którego odsunął się od niego nieznacznie i chwycił nieco mocniej materiał pobrudzonej bluzy między palce, wymownie zerkając na kilka z powstałych na niej plam — Nawet przez pożyczenie Ci innej bluzy.

      Y.

      Usuń
  86. Mógł się tego spodziewać- nie, powinien się tego spodziewać. Nieraz już tak w końcu było - że przypadkiem, czy też specjalnie, odsłaniał swoje najwrażliwsze punkty w ten najidiotyczniejszy sposób i wystawiał je na atak. Atak, który wręcz do siebie zapraszał, tylko po to, aby potem samodzielnie zaciskać swoje gardło, byleby nie ukazać bólu, jakie wywoływały w nim czyjeś słowa.
    Szczególnie słowa Yosoo, które mimo swojej delikatności i lekkości, co rusz wbijały się w Powella niczym igły w delikatną, szyfonową tkaninę. Wystarczyło to jedno, nieodpowiednio, czy zbyt dosadnie wymierzone wbicie, aby doszło do stworzenia dziury - niewielkiej, w teorii nic nie znaczącej, a jednak pozostawiając po sobie ślad na długim paśmie materiału. To pasmo, które łatał niepasującymi wycinkami i kolejnymi, za mocnymi pociągnięciami, byleby nie było śladu po pierwszej skazie.
    Mówił samą prawdę, wszystko się zgadzało i skrycie Yechan miał tego świadomość. A jednak z każdym, kolejnym słowem obraz przed jego oczami nieznacznie się rozsuwał, wraz z umiejętnością zachowania przy sobie swojej własnej świadomości. Był sobie wdzięczny, że sunięcie po plecach dłonią było niemalże bezwarunkowym odruchem, tak samo wyćwiczone milczenie, w którym wytrwale trwał. Przynajmniej chciał w nim trwać, lecz spomiędzy warg Yosoo nie przestawały wypływać kolejne, dbałe i przemyślane słowa
    — Przestań — nie był pewien, czy cokolwiek przedostało się przez jego zaciśnięte gardło o odległe spojrzenie, kiedy pojedyncze słowo równie dobrze mogło być jedynie odbijającą się głośno w jego głowie myślą — Wiem o tym — zdawał sobie z tego sprawę o wiele bardziej, niż mogło się brunetowi wydawać. Nie potrzebował, aby mu o tym przypominał, czy tym bardziej prezentował taką opcję, jakby dotychczas nigdy nie szukał w niej tchórzliwego oparcia. Jakby nie był świadom własnej słabości, o którą tutaj chodziło - bo mimo wszystko nie był głupi. Mimo wszystko wiedział, co Yosoo chciał przekazać mu tymi słowami, choć Yechan słyszał to już nieraz. Czy to własnym, poniżającym głosem, kiedy po raz kolejny chował głowę w piasek, czy w formie własnych rodziców, wytykających ośmioletniemu Powellowi, żeby nie zbliżał się do rzeczy, na które był za słaby lub niekompetentny.
    — Więc przestań, Soo. Nie musisz mi tego mówić — dopiero za drugim razem dał radę zebrać się na wygięcie ust w marny uśmiech, bo jedyne czego potrzebował, to przebicia się tej drobnej zmiany w tonie jego głosu; zabarwiając go lekkością, mimo narzuconego na jego barki ciężaru własnych wyrzutów.
    A potem zwyczajnie chciał to zostawić za sobą - w tyle myśli, bijących się między sobą nawzajem i próbujących utrudnić przekazanie szczerego przejęcia się bluzą - ubraniem, które było dla niego niczym wybawienie i pozwoliło rozdziawić nieznacznie w zdziwieniu usta, podczas gdy jego oczy wędrowały z twarzy bruneta na poplamiony materiał
    — Co ty gadasz, Soo — zaczął, z niedowierzaniem, zaraz delikatnie nakreślając drugą dłonią każde, pobrudzone miejsce — To, że jest czarna, nie znaczy, że nie widać tych plam. Sam zobacz — choć po części wiedział, że było to bezcelowe - że to on miał przesadnie i niepotrzebnie wyczulony wzrok, a nie, że Jeong miał trudności w dostrzeżeniu zabrudzeń.
    Mimo to byłby w stanie doszukiwać się kolejnych oznak, podsunąć materiał mu pod nos, byleby dostrzegł jego rację. Byłby, gdyby nie nagły ciężar na policzku. Gdyby nie ledwie powstrzymany odruch odsunięcia się od dłoni, którą przecież pragnął czuć na każdym skrawku swojej skóry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał, aby go dotykał. W każdy sposób, w ten najniewinniejszy i czuły, jak objęcie twarzy, które zazwyczaj zachęcało go do wtulenia się w opartą dłoń i upewnienie się, że nigdy nie opuści swojego miejsca. Przecież tego wszystkiego potrzebował, aby ukoić wariujący w nim chaos.
      A jednak teraz jedynie pragnął się odsunąć, kiedy nawet ten delikatny dotyk sprawiał wrażenie poniżającego i uświadamiającego go we własnej słabości.
      Po części wbrew sobie; po części kierowany palącą chęcią wyzwolenia się, odwzajemnił uśmiech i oplótł jego dłoń palcami, aby splecione opuścić wzdłuż ciała i postawić pierwszy krok w kierunku doszczętnie wysprzątanej sypialni; z obłudnie, choć przede wszystkim w celu oszukania siebie samego, lekkim, zaczepnym tonem
      — Przede wszystkim dzięki temu nie oszaleję, więc musisz się przebrać, Soo.

      Y.

      Usuń
  87. Miał ochotę się zatrzymać. Odwrócić się w kierunku Yosoo i zniwelować nieznaczny dystans, jaki między nimi nastał podczas rozpoczęcia krótkiej drogi do jego sypialni. Chciał go ponownie przytulić i przeprosić za własną reakcję, choć była podszyta szczerością i skrywanym bólem, jaki wywołały usłyszane słowa - tak trafne i precyzyjne, sprawiające wrażenie celowych, choć nie chciał wierzyć w taką możliwość. Nawet jeśli sama nasuwała się na myśl.
    Bo nawet wtedy doszukiwał się słusznych powodów - wyjaśnienia dlaczego by tak zrobił; że nawet jeśli były celowe, to skoro trafiały w samo sedno nie miał prawa się na nie denerwować, czy czuć się przez nie zranionym
    — Hm?
    Zebrał się tylko na tyle. Na niezaangażowany pomruk, który nie brnął dalej i nie naciskał po spotkaniu się z głuchą ciszą i urwaną wypowiedzią, nim ta nawet zyskała szansę, aby zostać rozpoczętą. I prowadził go dalej, odnajdując resztki pewności w trzymanej dłoni, która zapewniała go w dalszej obecności Soo i nieistniejącym oporze, przez który byłby w stanie momentalnie z wszystkiego zrezygnować.
    Bo teraz, po bolesnym naciskaniu, które dalej rozdrapywał wewnątrz siebie i karcił się za podjęte wtedy decyzje - choć sprowadzające go właśnie do tego miejsca, w którym był - bał się je powtórzyć. Bał się przekroczyć granicę, gdzie po jej drugiej stronie mogłaby spotkać złość i odrzucenie. Nieodwracalne naruszenie tego, co chcieli odbudować, bo starał się działać zbyt pochopnie, za bardzo odsłaniając siebie i dokładnie to, co zdołał usłyszeć chwilę wcześniej.
    Że sobie nie radził. Że potrzebował Yosoo i kogoś, na kim mógłby się oprzeć, kiedy wszystko go po prostu przytłaczało. Że wolał, aby niejedno robił za niego, bo sam za bardzo się bał lub nie był w stanie.
    Oboje o tym wiedzieli. Nie musiał w takim układzie tego ukrywać, a jednak wzbudzało w nim teraz jeszcze więcej wstydu. Czystego zażenowania, przez które męczył polik od środka, korzystając z bycia poza polem widzenia Yosoo, i przez które zalewały go setki myśli, jak wiele zbędnego, dodatkowego balastu nakładał na przyjaciela, kiedy ten miał wystarczająco wiele swojego osobistego.
    Był słaby. Za słaby. Nie radził sobie ze swoimi własnymi problemami i emocjami, a chciał przejąć te, które zadręczały bruneta; chciał rozwiązać te, które wiązały się z jeszcze trudniejszymi skutkami, z których nie zdawał sobie zapewne nawet sprawy.
    I teraz starał się to tak żałośnie zamaskować błahostką, jak użyczenie bluzy, która tak naprawdę nic nie znaczyła. Która była pustą wartością, starającą się nabrać poziom wszystkiego, co Yosoo dotychczas dla niego zrobił, bo nie miał mu nic innego do zaoferowania. Lecz nawet to prześlizgiwało mu się przez palce, wraz z dłonią przyjaciela, która delikatnie, ledwie zauważalnie wysunęła się z jego własnej i gdyby nie wyczulenie na dokładnie to ciepło, nawet by nie zauważył jej braku, gdyby nie nagła, niespodziewana decyzja chłopaka. Przez tę niegroźną mieszankę zatrzymał się we własnych krokach. W końcu się obrócił i spojrzał na Yosoo zagubionym spojrzeniem, wyrażającym o wiele więcej, niż chciał. Zdradzającym jego zdziwienie i żal; dalej czający się w nim strach, że niestabilny domek z kart, jaki razem układali, mógł w każdej chwili runąć.
    Ledwie tlącą się zaciętość, do której teraz desperacko sięgał, tak samo jak do schowanych za plecami dłoni, zmuszających go do spotkania się z pustą przestrzenią

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Soo… — nie wiedział, który raz w ciągu wieczora wypowiedział ukochane zdrobnienie. Ani razu bez wyrzutu, ani razu z choćby krztą złości, a jedynie z… cichymi, ukrywanymi w nim prośbami. Ciepłem, dla którego znowu chciał odnaleźć między nimi miejsce, a każda próba spotykała się z niepowodzeniem i pogorszeniem sytuacji. Wiedział o tym, miał tyle przykładów z przeciągu wieczora, które dźgały go prosto w odsłonięte serce, a jednak bezmyślnie wystawiał je na kolejny cios, kiedy mimo dystansu, chwilę wcześniej wyznaczonego przez niego samego, robił kilka kroków do przodu, aby powtórzyć gest, który sam głupio odrzucił. Aby delikatnie objąć dłonią twarz przyjaciela i bezwiednie przesunąć kciukiem po bladej skórze, niemalże od razu będąc zduszonym przez wyrzuty, że miał czelność go od siebie odepchnąć — Chcę, żebyś sam wybrał.

      Usuń
  88. Tkwił w ponownym, niepewnym zawieszeniu. Z delikatnym mrowieniem przechodzącym przez palce, które napawały się fakturą dotykanej skóry, a zarazem obawiały się, że w każdej chwili mogą urwać z nią kontakt i już na zawsze stracić podobną możliwość. Każda kolejna sekunda trwała dłużej od poprzedniej, a Powell nie potrafił zaufać wrażeniu, że nic go już nie zaskoczy - że nie zostanie odepchnięty tak, jak sam to zrobił chwilę temu, od razu tego żałując. Bo nie wiedział, czy dałby radę; czy kolejny taki gest nie uruchomiłby w niej desperacji, którą starał się jakkolwiek trzymać na wodzy, byleby nie przesadzić.
    Chciał dawać Yosoo przestrzeni. Chciał, żeby sam decydował o tym, czego chce, czy w ogóle chciał być w jego towarzystwie i jego dotyku, nawet tego najdelikatniejszego. Lecz już od samego wejścia spychał to nieświadomie na dalszy plan, kiedy przysłonił mu oczy dłońmi i stał tuż za nim. O kilka kroków za blisko, z odruchem delikatnego sunięcia po skórze i czerpania z ciepła, jakie odczuwał pod palcami. Kiedy dołączył do niego przy oknie, wpraszając się w jego przestrzeń osobistą, mimo że mógł być tam niechciany. Bo potrzebował; bo tak bardzo mu brakowało, że chciał łapać się każdej możliwości, jaka była mu darowana, nawet jeśli podczas nich niejednokrotnie miał się sparzyć. Choć może gdyby wziął przynajmniej to pod uwagę, nie postąpiłby tak głupio, jak moment wcześniej - uciekając. Odsuwając się pośrednio od dotyku, którego tak pragnął, i który pozwalał mu przywdziewać na twarz ten bardziej szczery uśmiech, nawet jeśli skrywał się tylko w lekkim drgnięciu warg.
    Podświadomie w jego brzuchu zawitał lekki, acz o wiele przyjemniejszy niż seria wcześniejszych, ścisk, kiedy Yosoo w końcu się odezwał. Ledwie, dopiero zaczynając sklejać zdanie, a poruszając jeden z wielu, wyczulonych sznurków kryjących się w Powellu - kiedy chwilami sam nie wiedział o co chodzi, a mózg samoistnie łączył poszczególne fakty z starannie zapisywanymi szczegółami z życia. Słowami, jakimi brunet go raczył w ciągu ich dni; z odruchami, które zawsze coś za sobą skrywały i z czasem dawał radę je wykryć bez udziału świadomości i nim sam zdołał się zorientować.
    Wiedział, choć nie zdawał sobie z tego sprawy, co miało wtórować tym dwóm słowom. Wiedział, cicho oczekiwał, choć w jego oczach przez moment panowało zdezorientowanie i odruchowe, kolejne przesunięcie kciukiem po policzku, jakby miało zapewnić mu trwanie w ich chwilowej pozycji.
    Wiedział i to właśnie z tego powodu na moment zamarł w miejscu, kiedy nie usłyszał tego, czego sam nie wiedział, że się spodziewał. Gorąco zastąpione nietypowym zimnem, które wstępnie wytworzyło groźną pustkę w brzuchu, nim wyłapał spojrzenie Yosoo. Nim usłyszał powtórzone słowa i brak odepchnięcia, które pozwoliły rozwiązać tworzące się supły w żołądku i mimowolnie poruszyło kącikami ust ku górze, w słabym, a jednak znaczącym drgnięciu
    — Zimno? — minęło zaledwie kilka sekund, nim powtórzył banalne określenie, przy przesunięciu kciukiem po wcześniej wyznaczonej ścieżce. Nim zrobił jeszcze krok bliżej, niemalże pozbywając się panującej między nimi odległości, a druga dłoń odszukała uwielbiane przez siebie miejsce, pasując przerażająco idealnie na boku Yosoo, dzięki czemu mógł go przysunąć do siebie i opleść ręką w pasie, aby w końcu ostatecznie okryć ciało swoimi ramionami — Powinienem mieć jakąś grubszą bluzę w szafie — nim z ostatnim cieniem zawahania się spojrzał mu w oczy, aby po ujrzeniu w nich delikatnego błysku przyłożyć usta do bladego policzka, a po ciele Powella rozszedł się niewinny, słodki dreszcz, podczas gdy nogi samoistnie stawiały kroki w tył, aby trafić do otwartej sypialni — Może Ci ją dam… musisz po prostu ze mną iść, Soo.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  89. Zalała go przyjemnie przytłaczająca sensacja ciepła. Roznosiła się od opartych na ciele Yosoo dłoni przez całą resztę Powella, kiedy poczuł zawieszona na koszuli dłonie. Jak bruneta słabnie w jego dłoniach, lecz nie z przemęczenia; nie z bezsilności, która wywołana była zbyt silnymi emocjami. A jako oznaka powracającego, nawet tylko na moment, kompletnego zaufania, kiedy z przyspieszającą bicie jego serca radością dodawał pewności swojemu chwytowi i zaprowadził ich obu do sypialni, doszczętnie wysprzątanej, byleby nie było w niej jakiegokolwiek śladu po poprzednim miesiącu.
    Miał wrażenie, jakby dostrzegał elementy znajomego mu otoczenia. Powoli budującą się ścianę, która wydzielała ich od reszty świata. Składała się na ich wspólne, wymyślone cztery kąty, w których mogli być sobą i odrzucić na bok codzienne zmartwienia, jak cudze spojrzenia i opinie. Wydawało mu się, że ponownie mógł to zauważyć - w przyspieszonym oddechu, rozbijającym się częściowo na jego skórze i otępiającym przeraźliwie szybko rozsądek, w bliskości, jaka pozwalała mu zatopić się w znajomym i ukochanym cieple, pierwszy raz nie sprawiającym wrażenia podszytego strachem. I w zaciskających się palcach, które chciał czuć tam non-stop i ze skrywanym niezadowoleniem przyjął ich zniknięcie, kiedy Yosoo usiadł na łóżku. Tam, gdzie też chciał się znaleźć. Usiąść obok i przysunąć go do siebie. Musnąć miękką skórę wargami ze słodkimi, acz niespójnymi słowami spływającymi spomiędzy ust i pozwalających na jeszcze większe zbliżenie się; na wplecenie palców w ciemne włosy, delikatne sunąc opuszkami po skórze głowy w typowym dla siebie geście i niemej prośbie o to, aby nigdzie się nie odsuwał.
    Skończył jednak przed własną szafą, której monotonia była dla niego przyjemną, a przede wszystkim znaną codziennością. Pozwalała na to, na czym zależało mu najbardziej - na niewyróżnianie się w tłumie. Na łatwość zmieszania się z nim i ucieknięcia z cudzego pola widzenia, kiedy nie chciał być jakkolwiek zauważony. Na zachowanie porządku, którego potrzebował w fizycznej przestrzeni, tak sprzecznej z bałaganem w głowie, jaki nieraz doprowadzał jego dłonie do drżenia, a żołądek do duszącego ściśnięcia się w palący supeł. Bo przynajmniej tu - w swojej szafie i sterylnym mieszkaniu, wiedział, gdzie i co mógł odnaleźć. Że za rogiem nie czaiła się żadna niespodzianka, która wybiłaby go z rytmu i zaprosiła do serca czystą panikę
    — Ha-ha, Soo — wywrócił oczami, z pełną świadomością, że chłopak i tak go nie widział, podczas gdy sam delikatnie przesuwał wieszak po wieszaku, przeczesując bluzy, różniące się od siebie najdrobniejszymi, nic nieznaczącymi szczegółami — Sam masz teraz na sobie czarną bluzę, wiesz? — wytknął jeszcze, choć brak kąśliwości w głowie wykazywał jak bardzo nie wierzył w słuszność własnego argumentu, finalnie sięgając po jedną, jego zdaniem odpowiednią bluzę. Aby po ściągnięciu jej z wieszaka rzucić nią w kierunku łóżka i trafić w usadzonego na kanapie Yosoo, ledwie hamując rozbawiony czystym przypadkiem uśmiech — U Ciebie z kolei czuję się, jakby ktoś zwrócił z siebie całą tęczę — odparował kolejny ze złośliwych komentarzy, przez nieznaczny moment zawieszając się w miejscu, dopóki nogi samoistnie nie zaprowadziły go obok łóżka, aby po odłożeniu czarnej, zbyt dużej i na niego bluzy, bezmyślnie, a odruchowo chwycić za rąbek tej ubrudzonej.
    — Wiesz, może mam coś starego, z liceum… — zaczął po chwili, podczas delikatnego podciągnięcia miękkiego materiału z lekkim wzruszeniem ramieniem, kiedy momentalnie wrócił myślami do swojej dawnej, sprzecznej z jego teraźniejszą ‘wersją’, garderoby — Ale pewnie wszystko byłoby za małe.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  90. — Wow, Soo… naprawdę? — przyłożył z przedramatyzowanym poruszeniem, kiedy wybór czarnej bluzy nabrał dla niego o wiele więcej sensu, niż przy rozpoczęciu wieczora. Spodziewał się wstępnie, że zobaczy przed drzwiami wir kolorów, jedną z wielu bluzek lub pamiętną, kolorową kurtkę, która zawsze bolała go w oczy równo mocno. Którą zawsze była w stanie rozpoznać w gęstszym tłumie. Która raz w życiu wylądowała na jego ramionach, choć nie pragnął wtedy niczego innego, niż zadbanie o ciepło Yosoo. Kiedy był tak bliski jego utracenia, że każda, upływająca sekunda ciążyła mu coraz bardziej, a oddech ledwo przedostawał się przez zaciśnięte gardło, zmuszając go do zaprzeczenia wszystkim, naturalnymi dla siebie odruchom. Byleby móc mieć go przy sobie. Tak jak teraz, w swojej sypialni, choć z dodatkową dozą niezręczności wiszącej w powietrzu i słowami, które skrycie uderzyły w sam jego środek, a maskował je ledwie zadziorną odpowiedzią— Jakie to miłe, że tak o mnie dbasz.
    Początek wieczoru, jak i ostatnie kilka dni do tego go właśnie nastawiały - że wszystko uległo zmianie; że grunt, na jakim stali był nowy i budowany od podstaw, nawet jeśli kilka fragmentów starego dalej było w ich zasięgu. Był przekonany, że musiał wykazać się na nowo; być kimś zupełnie nowym, aby zapewnić, że nie skończą tak, jak ostatnio.
    Tylko nawet jeśli tego nie chciał, oni oboje byli tym co pozostawało takie samo. Drobne odruchy, jak drgnięcie warg na rozlane wino i poplamione przez nie materiały. Kąśliwość w formie zaczepnych uwag, kiedy zaczynała między nimi istnieć niezobowiązująca sielanka. Lekkie wytykanie jego zwyczajów i zachowań, na które nieraz odpowiadałby oburzeniem i zbędną defensywą, a teraz nie potrafił zahamować wywinięcia kącików ku górze i zmiękczenia własnego spojrzenia, kiedy powoli ściągana bluza okrywała twarz bruneta.
    Bo znowu było to czymś, czego myślał, że już nigdy nie doświadczy. Kolejna błahostka, zacierająca jedną z nowo-powstałych, nieustalonych granic - może takich, co nawet nie miały potrzeby istnienia, bo oboje ich nie chcieli, może będących jedynie dodatkowym zabezpieczeniem, aby kolejny upadek nie bolał tak bardzo, jak ten pierwszy. Każdy krok, jaki postawił za którąś z nich, stawiał bezmyślnie. Odruchowo i naturalnie, choć powinien brać pod uwagę potrzebę dodatkowej kontroli i wycofania się, ale nie potrafił, kiedy nawet coś tak głupiego, jak pozbycie się poplamionej bluzy i niezauważalne spowolnienie swoich ruchów, aby trwać w bliskości trochę dłużej, rozlewało po jego ciele upragnione ciepło i przypominało o tym, jak bardzo potrzebował go w swoim życiu.
    Niewiele brakowało, aby zajął miejsce tuż obok. Aby odepchnął czystą bluzę na bok, a Yosoo zaoferowałby ciepło we własnych ramionach. Delikatnym muśnięciu ustami o wargi, u których dostrzegał nieznaczny wzrost zaczerwienienia, zdradzającego ich zagryzienie. Przeczesaniem poczochranych włosów palcami, aż wszystkie nie ułożą się odpowiednio, a oddech nabrałby regularnego rytmu, czy stał się płytszy, a temperatura ciała bezwiednie by wzrosła. Zgodziłby się na wszystko.
    Tak myślał, dopóki z rozmarzenia nie wybiło go pytanie, a dokładniej stanowczy, zaskakująco, nakaz, po którym potrzebował kilku, ulotnych chwil, aby mózg nadążył za jego treścią
    — Ale… po co? — palnął od razu, odczuwając niewyjaśnialny napływ… speszenia. Wraz ze wzrokiem uciekającym do części szafy, gdzie wiedział, że kryło się spore, plastikowe pudło, do którego nie zaglądał odkąd się wprowadził do apartamentu — Serio aż tak Ci przeszkadza zwykła, czarna bluza? Jest ciepła, przysięgam — nieudolnie starał się znaleźć wymówki i wyjście z efektem, jakiego pożądał. Na tyle nieudolnie, że nawet nim dostał jakąkolwiek odpowiedź, a jedynie spojrzał na usadzonego Yosoo, wypuścił spomiędzy ust zrezygnowane westchnięcie i podszedł do jednych z drzwi mebla, aby doszukać się pudełka, w którym leżały idealnie, ułożone na sobie liczne ubrania, o których chwilami zwyczajnie pragnął zapomnieć— Ale będzie Ci niewygodnie.

    Y. 🍂

    OdpowiedzUsuń
  91. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  92. — Soo — zdrobnienie opuściło jego usta wraz z usłyszeniem słodkiego określenia. Niespodziewanego, cisnącego na język zwykłe ‘przestań’, bo obawiał się, że po raz kolejny było rzucone przypadkiem i bez pomyślunku, a jedyne do czego miało doprowadzić, to do powrotu spięcia, jakiego stopniowo się wyzbywali. Pierwsza głoska zaległa na samym czubku, starała się wybrzmieć w spokojnej sypialni, a jednak utkwiła nie dalej, niż w zamiarach Powella. Bo przecież… nie chciał, żeby przestawał. Nie chciał tracić lekkiego pieczenia na własnych uszach, które zdołało tam zawitać wraz z pierwszym słowem Yosoo. Chciał być jego kochaniem, nawet jeśli przez przypadek czy z tylko czysto złośliwym zabarwieniem.
    Dźwięczało w jego uszach na tyle głośno, na tyle długo, aby kolejna wypowiedź dotarła do niego z opóźnieniem. Jak i samo opuszczenie sypialni przez bruneta, kiedy to dopiero wtedy, z lekkim zmarszczeniem brwi odwrócił wzrok od szafy i ostrożnie wyciąganego, sporego pudła, aby wyłapać jedynie charakterystyczny, w pewien sposób zdradliwy, uśmiech przyjaciela. A tym samym momentalnie zwątpić w swoją tak szybką i uległą zgodę na to, aby w ogóle sięgnąć po ukrywane ubrania.
    Nie bez powodu je w końcu tam trzymał. Nie bez powodu unikał spoglądania na nie każdego dnia, ciesząc się z każdej chwili, kiedy dawał radę o nich zapominać. Nawet jeśli były jednymi z pierwszych rzeczy, na jakie wydawał samodzielnie wydawane pieniądze, zaraz po kolekcjonowanych modelach. Nawet jeśli to one były pierwszym krokiem do odnalezienia siebie i wyłamania się ze schematu przypodobania rodzicom, przynajmniej przez ten krótki okres. Bo pod tymi, pozornie pozytywnymi powodami kryło się mnóstwo innych rzeczy, o których nie chciał pamiętać. Każde wyjście, jakie kończyło się z głową między kolanami i wyszukiwaniem ukojenia w chłodzie kafelków łazienkowych po przesadzonej imprezie. Jego pierwszy pocałunek, podczas którego była zdecydowanie zbyt wielka obecność śliny i zębów w porównaniu do szczerych uczuć i ciepła rozgrzewającego żołądek. Jego pierwszy raz, kiedy wychodził z klubu z trzy lata starszym znajomym, nie pamiętając teraz jego imienia ani choćby cienia rysów twarzy, bo nigdy więcej ze sobą potem nie rozmawiali. Opuszczane zajęcia pływackie, które przecież uwielbiał, ale wypełniały jego buzię jedynie zgorzkniałym posmakiem ostatni rok liceum.
    Choć czy mógł przypisywać im tylko tę wagę? Czy nie mógł doszukać w nich tego, że to one pozwoliły odkryć mu najważniejsze elementy siebie? Te zduszane i spotykające się z niepewnym spojrzeniem matki, bo jej ufał bardziej, aby powiedzieć prawdę. Te, do których teraz nigdy by nie sięgnął, ale dalej pamiętał, jak lubił przeszukiwać to samo pudło codziennie rano, aby dobrać ekstrawaganckie elementy do siebie nawzajem. I te, które, mimo bólu jaki wywoływał krzywy wzrok rodziców, chwilami pozwalały mu poczuć dumę i powierzchownie rozumianą przez niego wolność, bo w końcu nie starał się podporządkować, a robił co chciał.
    Coś, czego teraz nie potrafił, nawet nie próbował. Nawet w chwili jak ta, kiedy przyjął z dalej lekkim osłupieniem wciśnięte wino, co rusz zaciskając i rozluźniając na szyjce palce, kiedy Yosoo nieproszony zaczął grzebać w pudle, a każda próba wymówki wydawała się zbyt głupia i nietrafna.
    Więc obserwował. Ze speszeniem i wstydem. Na wyciągane ubrania, samemu nie kojarząc, co kryło się w stercie ciuchów. Na Yosoo, który z zaciekawieniem po nie sięgał i rozrzucał na boki, niszcząc ład, jaki udało mu się w nich zachować

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możesz ją zabrać — choć nawet nie zakładał, że była szansa na jej odzyskanie, kiedy miał wrażenie, jakby mógł dojrzeć błysk w oku Soo przy okazji uroczego zmarszczenia nosa — I tak jej nie noszę — i wątpił, że miałoby się to kiedykolwiek zmienić. Bo niczego stamtąd nie nosił - również spodni, które złapał w ostatniej chwili wolną ręką i z lekkim opóźnieniem zrozumiał, dlaczego wylądowały w jego dłoniach — Ja, teraz? I że co, tak tutaj? — zauważył głupio, odruchowo jednak ruszając się ze swojego miejsca w kierunku drzwi sypialni — Soo, ja nie wiem, czy ja się w nie w ogóle zmieszczę.

      Y.

      Usuń
  93. Nie oczekiwał, że Yosoo ją odda. I wiedział, że Yosoo sam był tego świadom oraz nie miał zamiarów, aby mu ją kiedykolwiek zwrócić, czy to w nienaruszonym stanie, czy ze względu na tajemniczą siłę wyższą, zmuszającą go do oddania bluzy.
    Ale przede wszystkim nie chciał jej z powrotem. Nie po tym, jak mógł przyglądać się brunetowi w jego dawnych ubraniach, z kolejnym błyskiem w oku i z niemalże niewinnie, szczerym uśmiechem, który dodawał jego twarzy utęsknionego, naturalnego blasku. Tak zafascynowanego taką błahostką jak bluza, na którą Yechan teraz w życiu by nie spojrzał, a tym bardziej nie pomyślałby, aby ją przymierzyć. A która wyglądała na Soo tak, jakby od zawsze do niego należała, z nacięciami odsłaniającymi część rąk przy szybszych ruchach. Z obecnością awangardy, która idealnie do niego pasowała i podbijała rysy i cechy, teraz chowane przez ciemne włosy i stłumione kolory, w których widział go ostatnie kilka dni.
    I nie spodziewał się poczuć przyjemnego, a zarazem tak gwałtownego ścisku w żołądku, kiedy dochodził do wniosku, że obserwowanie powracających kolorów i życia u Yosoo było jedynym, co chciał oglądać i pielęgnować.
    Z podobną, acz odepchniętą nieco na drugi plan, myślą sięgał do klamki sypialni, aby trwać w wyznaczonym rytmie i poradzić sobie z narzuconymi mu spodniami, nim jego dłoń nie zamarła w powietrzu, wraz z pytaniem - jak i zarzutem - Yosoo. Bo nie zamierzał się wywijać, choć pomysł nie wydawał mu się teraz taki głupi, zaraz jednak wyrwany z dłoni, które nawet nie zdążyły go musnąć swoimi opuszkami
    — Nie wywijam się — bąknął więc cicho, opuszczając dłoń na chłodną klamkę. Z zamiarem pociągnięcia; w prostym celu opuszczenia sypialni i pójścia do łazienki, aby się przebrać. Tylko że nie potrafił; już nie, kiedy jego nogi jakby ugrzęzły na swoim miejscu, a wzrok opadał na trzymane wino, którego nagle tym bardziej nie chciał pozostawiać w sypialni. Czy może bardziej się z nim rozstawać.
    Bo chyba właśnie go potrzebował, aby wyzbyć się głupiego onieśmielenia, jakie nagle zawładnęło jego ciałem przy samej myśli, że miałby się przebrać tutaj. Przy Yosoo, tak, jakby nic się nie zmieniło; tak jak ponad miesiąc temu, kiedy wstawał z rana, aby przyszykować się na uczelnię, a brakowało mu kilku minut, by móc zrzucić ubrania w łazience, aniżeli pośpiesznie w pokoju, bo za bardzo pragnął spędzić je w łóżku, z ciepłym oddechem rozbijającym się na jego szyi czy policzku.
    Obowiązkowa obecność wina jedynie zyskała na sile, kiedy w ostatniej sekundzie chwycił rzuconą w jego kierunku bluzkę - kolejny element, którego nie kojarzył, co jedynie nasilało jego niemrawość i lekkie, niezadowolone wykrzywienie ust, kiedy dołączał do niej przewieszone przez ramię spodnie. Jednak nie tak bardzo, jak energetyczne słowa Yosoo, które bezmyślnie podsunęły butelkę do jego ust i zmusiły do wzięcia pierwszego, złudnie zbawiennego łyka wina. Sam z kolei zaprowadził się do biurka, gdzie mógł odstawić alkohol i ze ślepą nadzieją, że brunet był zbyt zaabsorbowany niszczeniem równo ułożonych ciuchów, zająć się rozpinaniem szarej koszuli - ledwie widocznie, a jednak raniąc go w oczy, poplamionej przez przytulenie przyjaciela. Zdjęciem prostych spodni, do których dopasowywał własne skarpety już bez udziału własnej woli. Aby finalnie móc wsunąć na siebie poprzecierane, cudem nieopinające się, jeansy i dopasowany, zdecydowanie przesadnie jak na jego standardy, top z prostym, ułożonym z cyrkonii zdobieniem na środku
    — No, mega dobry początek, Soo — kolejny, z lekka marudny mamrot wydostał się spomiędzy jego ust, kiedy spoglądał w dół, prostując i naciągając nieświadomie materiał bluzki dłońmi, nim skrzyżował je na klatce piersiowej i zwrócił wzrok na przyjaciela, z tym złudnym, wręcz głupim, zalążkiem nadziei, że go oszczędzi — Mogę się już przebrać?

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  94. — Nie marudzę — obrona jakkolwiek straciła na sile, kiedy wyrwała się spomiędzy jego ust z marudnym i niemrawym tonem. Tym samym, jak chwilę wcześniej; tym tak niegroźnym, bo przecież podświadomie zdawał sobie sprawę, jak niewiele wnosi podobnymi do siebie, parami słów. Że padały wyłącznie… dla zasady. Dla tej drobnej, niewinnej kąśliwości, jaką maskował swój powierzchowny dyskomfort.
    Bo jednak w niczyim towarzystwie nie czuł się tak swobodnie, jak przy Yosoo. Tylko przy nim był w stanie pozwolić sobie na szczerą irytację poprzez złamaną, niepisaną regułę w jego mieszkaniu. Tylko przy nim potrafił ujawnić, jak nakładana przez siebie samego presja doprowadzała do pęknięć perfekcyjnej, nudnej fasady; kiedy zdobywał niezadowalający wynik egzaminu, na sali przywdziewając wyuczony, drobny uśmiech, aby w mieszkaniu chować głowę w rękach i po godzinach męki napisać do Jeonga, czy mógłby przyjść. Potrzebował usłyszeć, chwilami zbyt ostre i zbyt ignoranckie komentarze, które odwracały jego uwagę i pozwalały spojrzeć na problem z daleka - odepchnąć go na dalszy plan, kiedy tę krótką chwilę mogli wymieniać się kąśliwymi uwagami, czy zwyczajnie je przyjąć w milczeniu, aby moment później trafić na kanapę z kolejnym, tanim filmem akcji lecącym na ekranie.
    Tylko przy nim, mimo strachu i niepewności, potrafił podjąć się postawienia nogi po drugiej stronie granicy, jaką sam sobie wyznaczył. Zrezygnować z bezpiecznej, ale fałszywej bańki, w której przesiadywał całe dnie, byleby uniknąć porażki i cudzego niezadowolenia.
    Choć były chwile, jak teraz, gdzie dalej obawiał się go najbardziej. Gdzie wlepione w niego spojrzenie, któremu towarzyszyła jedynie cisza, niemalże wypalało w nim dziury i zachęcało do sięgnięcia po odłożoną koszulę; nałożenie jej z powrotem na siebie i wycofanie się ze spontaniczne rzuconego przez Yosoo pomysłu, który kosztował Powella więcej, niż faktycznie powinien. I mimo gotującej się w nim chęci, trwał w bezruchu i czekał na cokolwiek, byleby móc wypuścić powietrze z płuc.
    Czy zbyt wiele przykładał uwagi do zdania Yosoo? Prawdopodobnie tak; prawdopodobnie nie powinien warunkować własnej reakcji i zdania do tego, co brunet mógł w każdej chwili powiedzieć, a jednak tak właśnie było. Bo dopiero wraz z pierwszym, acz może trochę głupim, pytaniem, mógł odetchnąć. Wywrócić ledwie widocznie oczami, nim skinął głową przesunął od niechcenia dłonią po jeansowym materiale, byleby zająć czymś własne ręce
    — Niestety — wymamrotał jeszcze, nie potrafiąc nawet ukryć niechęci do ubrań opinających jego ciało i wypełniających go zdziwieniem, jak dawał radę wytrzymywać w tym całe noce. Nie potrafił też ukryć lekkiego niedowierzania w oczach, kiedy uciekał wzrokiem do lustra, gdzie mógł zobaczyć siebie samego i cień przeszłości, o której miejscami zwyczajnie zapominał. Miejscami nawiedzał go też podziw, że dalej mieścił się w wygrzebane przez Yosoo ciuchy, jak i nowo-wynalezione zrozumienie i wdzięczność wspomnianym przez niego mundurkom, które uratowały go przed prezentowaniem się tak o każdej porze dnia, niezależnie od towarzystwa.
    — Ha ha. Cieszę się, że się dobrze bawisz, Soo — po raz kolejny przewrócił oczami, kiedy dotarł do niego łagodny śmiech przyjaciela; aż zaskakująco łagodny. Wypełniony jedynie lekkością i brakiem niepotrzebnej teraz Powellowi czepliwości, która mogłaby być właśnie tym, co wygoniłoby go z pokoju. Choć nie miał nawet okazji zastanowić się nad tym dłużej, kiedy musiał wydobyć z siebie odpowiednio szybką reakcję i złapać rzuconą mu koszulę. A raczej jej część, bo tak właśnie się prezentowała, kiedy po jej przelotnym rozłożeniu mignęła mu przed oczami jej długość. Ta zdecydowanie niewystarczalna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I nie jest Ci za wygodnie… — na chwilę, zajmującą niechętne pociągnięcie kolejnych, paru łyków wina, zabrał mu butelkę i dodał słaby komentarz, nim, cicho pod nosem pozwalał sobie na mamrotanie o tym, jak zaoferowana mu opcja zdecydowanie nie należała do tych lepszych. A mimo to, mimo tej niechęci i wrażenia, że Yosoo robił to z czystej złośliwości, po raz kolejny odwracał się do niego plecami, by móc pozbyć się ciasnej bluzki, żeby jej miejsce zajęła biała, przycięta koszula z paroma srebrnymi, doczepionymi akcesoriami, których chłód nieprzyjemnie kontrastował z jego skórą. Których chłód jednocześnie dodawał mu czepliwości, jak i wypuszczał język spod kontroli i jego czujnej uwagi przy ponownym odwracaniu się w kierunku Yosoo — No, o niebo lepsze, miałeś rację. Dzięki, skarbie.

      Y.

      Usuń
  95. Jak zawsze.
    Wiedział, że żartował. Że była to kolejna z bardziej ciętych zaczepek Yosoo, którymi uwielbiał rzucać w jego stronę, a Yechan zazwyczaj nie nadążał nad ich odbijaniem. I brał je do siebie, odpowiadając milczeniem lub wywróceniem oczu, podczas gdy w jego głowie przewijały się wszystkie sytuacje, podczas których mogło do tego dojść. Możliwe usprawiedliwienia, po które i tak by nie sięgnął, bo zaraz samodzielnie je negował. Przeprosiny, którymi jedynie napędzał nieokrzesaną siłą, jaką był Yosoo.
    Pewnie zrobiłby to samo teraz - wziął te kilka słów przesadnie do siebie, tracąc werwę w i tak mozolnych ruchach i otaczając ich ponurym nastrojem, bo nie potrafił zignorować słów przyjaciela, czy umiejętnie obrócić ich przeciwko niemu. Pewnie skończyłby z dłonią zalegającą na przechwyconym chwilowo winie, nim znalazłby odpowiednią wymówkę, aby opuścić sypialnie choćby na moment.
    Lecz nie potrafił, kiedy właśnie ta uszczypliwość rozlała po jego ciele ciepło. Zmusiła kącik ust do słabego powędrowania ku górze, a spojrzenie uciekło na moment w kierunku wygodnie usadzonego bruneta, u którego widział kolejną falę radości w ciemnych tęczówkach. To te zaczepki były mu tak znajome i naturalne. Uzupełniały obraz, który zdołali utracić na zdecydowanie zbyt długo. I nie obchodziło go to, że mogło to trwać jedynie ten wieczór, może nawet tylko tę najbliższą godzinę - bo po prostu cieszył się, że znowu miał Soo obok. Tego uśmiechniętego, wiedzącego co powiedzieć, aby szarpnąć za wrażliwszy nerw i wyciągnąć Powella ze skorupy, którą tak pieczołowicie pielęgnował. Tego będącego tutaj z nim, bez panującej między nimi gęstości i obrzydzenia, które widział w jego oczach tamtej nocy i był przekonany, że już nigdy nie zapomni.
    Czy czuł się urażony? Może po części. Jakiejś niewielkiej, na ten moment na tyle nieistotnej, że nie potrafił wprowadzić na swój uśmiech nawet najmniejszego grymasu niezadowolenia, a jedynie mógł wywrócić oczami i z ociąganiem wrócić do wyznaczonego mu zadania. Tego, którego nie musiał wypełniać, kiedy wywoływało w nim falę dyskomfortu i wspomnień. Tego, które z nieznanego powodu chciał wypełnić, bo wrażenie skupionych na nim oczu umiejętnie przyspieszało jego serce i pomagało nałożyć na siebie niewiele okrywającą koszulę
    — Znowu zamierzasz narzekać na moje meble? — wymamrotał nieco niewyraźnie podczas kończenia nieplanowanego przebierania się, nie rejestrując w pełni zaistniałego poruszenia w pokoju.
    Dotarło do niego dopiero wtedy, kiedy jego kolejne słowa spotkały się z cichym powtórzeniem; z nagłą obecnością Soo tak blisko, że aby mógł wziąć pełny oddech, musiałby wykonać kilka kroków w tył. Z dłonią poprawiającą jego włosy i jak rzucony czar zachęcającą Powella do próby dogonienia jej
    — Jak to nie ma? — zapytał odruchowo, kiedy bezmyślnie odnalazł nadgarstek jego dłoni, by móc zatrzymać ją jak najbliżej siebie — Myślałem, że traktujesz to poważnie — wytknął, nie rozluźniając chwytu palców przy opuszczeniu dłoni wzdłuż ciała. Zsunął je jedynie niżej, pewnie, a zarazem z dozą nieśmiałości splatając ich palce, byleby nie utracić go z pola widzenia. Z tej niewielkiej odległości, która namawiała go do wstrzymania oddechu, a zarazem do nieustannego skakania wzrokiem po twarzy przyjaciela, którą mógłby oglądać z tak bliska codziennie.
    Zamilkł na chwilę; prawdopodobnie na zaledwie kilka sekund podczas przytłaczającego odczucia ponownie zaistniałej między nimi gęstości, nim kciuk drugiej dłoni bez pomyślunku otarł skórę tuż nad ustami chłopaka, tym razem ścierając znad nich marny ślad po czerwonym winie
    — Nawet śmiertelnie poważnie… — tym samym winie, którego smak poczuł zaraz po momentalnym zawahaniu się, nim musnął wargi Yosoo. Cierpkawy, a zarazem tak słodki smak czerwonego wina, które jednak nie potrafiło zastąpić odurzenia, jakie wywoływała miękkość nieśmiało kontynuowanego pocałunku, przerwanego jedynie dla krótkiego, delikatnego szeptu — …skarbie.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  96. Bał się. Podskórnie całkowicie obejmował go najprostszy strach, kiedy postanowił przebić się przez jego paraliżująca warstwę i zbliżyć się do Soo. Złapać go za rękę pewniej, niż chwilę wcześniej; przypilnować, aby dalej był blisko. Już delikatne muśnięcie skóry ściskało jego żołądek, i choć linia między dziecięcą ekscytacją, a nerwami niepokojąco się zamazywała, dalej potrafił rozpoznać niepewność, jaka starała się zeżreć go od środka.
    I nie potrafił stwierdzić, czy nieznaczne drżenie własnych palców było spowodowane ulotnieniem się strachu, czy zwiększeniu jego natężenia, kiedy w końcu poczuł miękkość ust bruneta. Delikatnie, niemalże ledwie namacalnie, a mimo trwania kilka sekund, o ile w ogóle tę jedną pełną, zawładnęło jego ciałem do przerażającego stopnia. Zdążyło obudzić potrzebę o więcej, przysunięcie go do siebie jeszcze bliżej i upewnienie się, że już nigdy się od niego nie odsunie. Ale i zdążyło zalać go kolejną porcją strachu - brakiem pewności, czy postąpił słusznie; czy w ogóle zasługiwał na to, by wpraszać się do tak osobistej i od jakiegoś czasu niedostępnej dla niego sfery. Naraz tak samo chciał trwać w tym momencie najdłużej, jak przerwać. Przeprosić i opuścić sypialnię, pozwalając dobrowolnie Yosoo na wyjście z mieszkania, ponownie zapraszając pomiędzy nich nieprzyjemne napięcie i dystans, przez który z wielkim oporem dopiero dawali przebrnąć.
    Ta sama obawa pragnęła wziąć górę, kiedy Yosoo… stał. Kiedy tkwił w miejscu, nie odpychając go, lecz na nic nie odpowiadając, jakby kompletnie zamarł w miejscu, a Powell momentalnie mial ochotę zapaść się pod ziemię i go puścić. Zostawić w spokoju, zaproponować udawanie, że nic się nie stało, tak jak wtedy. Tak jak pijani po raz pierwszy przekroczyli niepisaną granicę znajomości, kompletnie testując grunt, jaki wspólnie dla siebie stworzyli.
    Był bliski otworzenia ust i zalania go przeprosinami, gdyby nie został wyprzedzony. I to przez pytanie, które dodatkowo napędzało jego strach z każdym, kolejnym słowem, a sam Yechan wątpił, że potrafił umiejętnie ukryć spłoszenie w swoich oczach. Choć nie musiał, kiedy cały ten czas nie miał możliwości spojrzenia w te, należące do Yosoo - zakryte przymkniętymi powiekami, dodatkowo utrudniające mu odczytanie sytuacji i pogarszające jego obawy, a dłoń, która szczelnie splatała się z palcami przyjaciela, jedynie z tego powodu hamowała swoje żałosne, chcące się ujawnić, drżenie.
    Wszystko trwało, znowu, zaledwie kilka sekund. Nie dałby rady przypisać nawet konkretnej długości czasu, który w jego głowie trwał wieki. A jednak zaraz po nich; wraz z dokończonym po duszącym zawahaniu się, zdaniu, miał wrażenie, jakby cały strach się z niego ulotnił. Czuł, jak kąciki ust pragną powędrować ku górze, z czystego niedowierzania i fali ulgi, jaka rozluźniała pospinane mięśnie i ściśnięty żołądek
    — Soo… — jego dłoń mimowolnie rozluźniła swój uścisk, aby ostrożnie powędrować ku policzkom bruneta, z podobną dozą delikatności je obejmując; z przyjemnym mrowieniem pod palcami, które zetknęły się z ciepłą, znajomą skórą — spójrz na mnie — w cichym nakazie nie dało się doszukać stanowczości, czy tym bardziej surowości, a jedynie niepodkreśloną, choć tak teraz skrycie desperacką prośbę, nawet w odruchowym i czułym przesunięciu kciukiem po trzymanym policzku. O uchylenie powiek; o pozwolenie mu na spojrzenie w ciemne oczy, w których uwielbiał doszukiwać się najmniejszych różnic jak i drgnięcia źrenic pod wpływem nieznacznych zmian w naświetleniu oraz panujących nad Yosoo emocjach — Nie chciałbym być tutaj z nikim innym, niż z Tobą.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  97. — Chyba tak — przyznał z odruchowym przesunięciem palcem po ciepłej skórze, rozkoszując się podskórnie tym, że po prostu mógł. Mógł bez obaw czuć i trzymać go przed sobą; bez wyrzutów, że wpraszał się nieproszony do jego wydzielonej przestrzeni, kiedy tak naprawdę chciał zostać sam. Bo Yosoo go nie odpychał, a jedynie pozwalał na delikatny dotyk.
    Bez komentarza, czy zbędnych próśb. W tej znajomej, zapraszającej ciszy, która była dla Yechana niczym ciche pozwolenie. Jak wtedy, kiedy robili wspólnie projekt, a kolejna godzina przed ekranem tabletu raniła przysłonięte ochronnymi zerówkami oczy; kiedy rozprostowaniem nóg niemo dawał znać, że mógł oprzeć głowę o jego nogi; kiedy złośliwy komentarz negował nietypowy spokój, jaki ogarniał, zazwyczaj wiecznie się poruszające, ciało przyjaciela. Może ze względu na to, że Powell po raz kolejny robił pracę za nich obu - dobrowolnie, z chęcią, bo potrzebował pełnej kontroli nad projektem i pewności, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Może ze względu na cichą wyrozumiałość, którą Yosoo, mimo nieustannej irytacji jego zachowaniami, jako jedyny posiadał wobec Yechana. Tej cichej, powstałej bez słów i rozwijającej się wraz z biegiem czasu, pozwalając, żeby brunet znalazł w jego towarzystwie wręcz zaślepione bezpieczeństwo - w cichych zezwoleniach, przekazanych brakiem oporu i dla innych niezauważalnym otwarciem się.
    Ale Yechan widział. Widział wkradającą się lekkość, nagle zaistniałą miękkość w głosie, kontrastującą z gwałtownością ruchów, którym dobrowolnie i bez najmniejszego oporu się oddawał; chętnie stawiając dwa, mniejsze kroki, aby pozbyć się jakiejkolwiek, zaistniałej między nimi przestrzeni. I nawet jeśli przez moment chciał coś dodać; przerwać ciszę, czy niepotrzebnie, po raz kolejny upewnić się w poprawności swojego zachowania, miękkość znajomych warg rozproszyła każdą z myśli. Spokojnie, a stanowczo - dokładnie jak ruch ust Yosoo, który posłusznie odwzajemniał, poprawiając oparte na policzkach dłonie, byleby odruchowo nie zacisnąć palców za mocno na delikatnej skórze.
    Nie dawał sobie okazji, ani nie czuł, aby taką dostawał, na odsunięcie się. Nie chciał przerywać, kiedy każdy kolejny ruch warg rozluźniał jego mięśnie i coraz bardziej mieszał mu w głowie, a ciało pragnęło być jeszcze bliżej, choć nie było to możliwe. Czerpał z momentu tyle, ile mógł; z ciężaru na zbyt krótkiej koszuli, o której zdążył zapomnieć; z kontrastującym z pewnością, powolnego tempa pocałunku. Za ślepą pogonią za ustami i zignorowaniem łapanego oddechu, kiedy Yosoo finalnie im przerwał, a dłoń Powella samoistnie powędrowała na kark chłopaka, byleby nie odsunął się jeszcze dalej.
    Aby chwilę później zaprosić na twarz delikatny uśmiech; łagodny chichot, jaki prześlizgnął się przez jego usta wraz z pokręceniem głową na widok rozbawienia Yosoo, jak i przez sam efekt utęsknionej bliskości, po raz pierwszy wypełnionej samą naturalnością i lekkością, odkąd ponownie mógł być przy nim
    — Zostań — zanegował jego słowa niemalże od razu, dopiero wtedy ponownie odnajdując lekko podrażnione wargi, po raz kolejny oddając się ich słodyczy; z kolejnym przypływem pewności; z malejącą dokładnością i krótkim, nieprzerywającym mu, śmiechem przy przypadkowych zderzeniach zębami, kiedy narastające tempo wyprzedzało dokładność. Bo dokładność nie miała dla niego znaczenia; nie teraz, kiedy jedyne czego potrzebował, to wydłużenia tej chwili jak najbardziej, z mimowolnym wpleceniem palców w ciemne kosmyki, by przy czułym pociągnięciu umożliwić sobie delikatne rozchylenie warg chłopaka. Nie odsuwając się nawet na moment, o ile w ogóle, kiedy jego wargi dalej delikatnie muskały te Yosoo, przy krótkiej przerwie na oddech i wypowiadanych w usta przyjaciela słowach, w pośpiechu i bez jakiegokolwiek ich przemyślenia.
    — Zostań na noc, Soo. 

Y.

    OdpowiedzUsuń
  98. Jeszcze kilka tygodni temu; ba, kilka dni temu, nie uwierzyłby, że znajdzie się w tej sytuacji. Z dłońmi Yosoo gorączkowo odnajdującymi oparcie na jego koszuli, z utraconym, a jednak tak między nimi spójnym, rytmem pocałunku. W jego mieszkaniu; w jego sypialni, z czerwonym winem ułatwiającym opuszczenie gardy, teraz gdzieś bezmyślnie porzuconym, przez co następnego dnia zapewne będzie niepotrzebnie pośpiesznie krzątał się po apartamencie, byleby przywrócić porządek.
    Porządek, który nie mógł go teraz mniej interesować, bo i tak już dawno przestał istnieć. Wraz z wysunięciem ukrytego, wypełnionego odpychanymi wspomnieniami, pudła. Był zajęty czymś innym- kimś innym i nawet gdyby chciał i próbował, nie dałby rady odwrócić od niego swojej całkowitej uwagi.
    Na swój sposób było to aż żenujące, kiedy bez oporu pozwalał Yosoo na delikatne pociągnięcie i zaczepne słowa, za którymi tęsknił jeszcze wcześniej, niż odczucie przyjemnego, ciepłego ścisku żołądka. Zyskiwał jedynie na sile z każdym kolejnym ruchem, zmuszając go do mimowolnego przełykania śliny, kiedy mógł patrzeć na niego z góry; choć za daleko. Bo chciał być tuż nad nim, obok, tak, jakby mieli być wspólną całością, mimo przyjemności jaką czerpał z obserwowania go z tej pozycji. Z bycia obserwowanym z tej pozycji przez oczy, w których nie widział niczego poza ukochaną zaciętością. Innego dnia, w innej sytuacji i tym, co ją poprzedzało, mógłby tak stać godzinami - napajając się widokiem i napięciem, jakie narastało przez zwyczajną bezczynność.
    Nie walczył jednak ze sobą, kiedy bezwstydnie opierał dłonie na materacu po obu stronach przyjaciela, byleby, prawie że od razu, zmniejszyć tę odległość; czerpiąc zbyt wiele przyjemności ze stworzonego, acz jedynie powierzchownie, potrzasku i dalszego górowania nad brunetem
    — Przestań — tylko pojedyncze słowo zdążyło przedostać się przez jego usta przed muśnięciem tych, męczonych przez zęby. Przed zastąpieniem ich miejsca niegroźnym draśnięciem i delikatnym pocałunkiem — Nie będziesz na żadnej kanapie — cichy mamrot rozbijał się o ciepłą skórę na twarzy, wraz z sunącymi po niej wargami, nieudolnie starającymi się zamaskować towarzyszące temu utęsknienie i pragnienie, tak jednak zdradzane przez swoje tempo i lekkie rozchylenie. Jedna z dłoni, i upierałby się, że przypadkowo, odnalazła inny punkt oparcia na biodrze przy wchodzeniu na łóżko; nie przerywając kontaktu na dłużej, niż ulotną sekundę; zostawiając motyle, a zarazem pośpieszne pocałunki na policzkach czy żuchwie bruneta, jak i delikatnie naciskając na jego biodro, by z dłonią powolnie wślizgującą się pod bluzę, z odrobiną siły móc przesunąć Yosoo wgłąb materaca. By móc znowu nad nim górować, z dłońmi nieśmiało, czule wdzierającymi się pod oddzielający ich materiał i płytkim oddechem w płucach, bo odbierał wrażenie, że najmniejszy, odzyskany dotyk przyprawiał go o zawroty głowy. Jak i rozplątywał wcześniej ostrożny język, po którym najszczersze potrzeby spływały z zastraszającą łatwością pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
    — Masz zostać tutaj, ze mną — bo niczego więcej teraz nie chciał. Niczego więcej teraz nie potrzebował tak bardzo, jak obecności Yosoo.
    ____

    To samo wrażenie towarzyszyło mu rano. I całą noc, kiedy przez sen lgnął do nowego źródła ciepła, którego nie chciał wypuścić ze swojego zasięgu. Wokół którego oplatał ręce i przy przypadkowych, niepełnych przebudzeniach, zatracał się w delikatnym przeczesywaniu rozsypujących się na poduszkę włosów, nim ponownie nie zasnął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dał rady jednak oddać się ukojeniu, tak jak wcześniej, a z kolei łapał się przybranego na nowo nawyku jak najwcześniejszej pobudki; przed nieustalonym czasem, kiedy słońce ledwo dawało radę wedrzeć się do sypialni, a Powell próbował bezmyślnie przeciągnąć się na materacu, kiedy ciężar na ręce mu to uniemożliwił.
      Całą noc upewniał samego siebie co do obecności Yosoo; do rzeczywistości wcześniejszych wydarzeń i wrażliwości, jaka otaczała jego błogo wymęczony organizm, a jednak ta finalna, otrzeźwiająca pobudka wybiła z niego wiarę. Zmusiła do momentalnego zamarcia w miejscu i spojrzenia na leżącego obok chłopaka, jakby w każdej chwili mógł z tego miejsca zniknąć; jakby zaraz miało się okazać, że tak naprawdę wszystko sobie zmyślił - każdy pocałunek i palce wplecione we włosy; każde mocniejsze draśnięcie paznokci o skórę czy, na co zresztą miał fizyczne dowody. A i tak potrzebował kilku minut, aby w nie uwierzyć i z niepewnością przesunąć palcami po ramieniu okrytym przez pożyczoną Soo bluzkę, nim nie zahaczyły o dekolt.
      Nie chciał wstawać, bo o wiele bardziej wolałby tkwić z jedną z rąk utkwioną pod głową chłopaka, ale jakaś jego część tego nie potrafiła. Przypominała sobie wszystkie sytuacje, kiedy było odwrotnie - kiedy Yosoo wstawał pierwszy i mimo smutku z powodu obecności pustki tuż obok siebie, zawsze go witał czymś nowym.
      Z tego samego powodu - po ostrożnym i delikatnym wyślizgnięciu się z łóżka - skończył w kuchni, tuż po wysprzątaniu porzuconego poprzedniego dnia salonu. W kuchni, gdzie tkwił bezczynnie kilka pierwszych minut, nim. nie podjął decyzji. Nim niewinna błogość nie wzbudziła wspomnień - banalnej, dziecinnej, ale niemożliwej do ugaszenia, potrzeby przyszykowania uwielbianego śniadania, którego tak dawno nie jadł. Naleśników, których myśl pozostawiała po sobie gorzki posmak, a chciał go zastąpić tę samą słodyczą, jaką na nowo budził w nim Yosoo.

      Y.

      Usuń
  99. Zatracił się w prostym procesie. Wstępnie niepewnym, kiedy z pamięci wyciągał wszystkie składniki wraz z pojedynczymi owocami, które odruchowo wybierał podczas zakupów. Niczym na autopilocie, w kółko kopiując swoją regularną listę produktów, bo nie miał sił, aby wymyślać i kombinować; bo czuł, że nawet na to nie zasługiwał po chaosie jaki zaprosił do swojego życia. Zresztą, po co, kiedy śniadania całkowicie straciły na smaku, pozostawiając jedynie nieprzyjemną gorzkość wspomnień. Wpychał je w siebie na siłę - najprostsze owsianki czy granole, byleby wypełnić ściśnięty żołądek i zachować swój stały element rutyny, która jako jedyna, niezmienna, trwała przy nim przez ostatni miesiąc. Zalążek tego, czego potrzebował, jedynie powierzchownie łatający nowo-powstałą dziurę, w dodatku na jego własne życzenie. Ba, wykonana własnymi rękami, kiedy bezmyślnie pchał się w cudze, bo akurat tego wieczoru kąśliwe uwagi ze strony Yosoo to było dla niego po prostu za dużo. Bo już nie mógł patrzeć na to, jak niewielki był w jego oczach; jak słaby i nieporadny, mimo cichej świadomości, że taka była prawda. Już nie dawał rady z poczuciem bycia czymś… niechcianym, odpychającym.
    Więc sam zadał sobie— im najboleśniejszy, możliwy cios, którego od razu pożałował. Którego nigdy tak naprawdę nie chciał zadać, ale uświadomił to sobie, kiedy było już za późno.
    To przekonanie dalej gdzieś w nim tkwiło; niczym irytująca, bolesna drzazga; przy każdym ruchu przypominająca o swojej obecności, ocierająca o przewrażliwione nerwy i przesyłająca przez całe ciało niewyjaśnione obawy, bo przecież w teorii można było się jej tak łatwo pozbyć. Bo przecież porozmawiali; przecież przeprosił i obiecał, że wszystko mu wynagrodzi.
    A i tak czuł, że to nie wystarczało. Że on nie wystarczał, desperacko wyciszając tę samą myśl charakterystycznym skwierczeniem rozlewanej na patelni mikstury. Znajomy zapach niemalże atakował jego nos, a Powell nie potrafił stwierdzić, kiedy ostatni raz tam zawitał. Obawiał się, że nie potrafi - że coś pójdzie nie tak i miła niespodzianka obróci się w zaciskane intensywnie wargi i łzy obramowujące jego oczy, kiedy zapewniałby Yosoo, że nic się nie stało. Że to nieważne, po prostu musiał coś przetestować i tyle, podczas wybierania na ślepo dostępnej knajpy, która dowiozłaby im zastępcze śniadanie.
    Ale… wszystko szło dobrze. Wszystkie składniki łączyły się ze sobą i nawet w swej płynnej formie bił od nich znajomy, acz o wiele bardziej stłumiony zapach. Nawet pierwszy, zazwyczaj testowy, naleśnik, wypadł na tyle dobrze, aby zawitać na jednym z przyszykowanych talerzy. Nawet samotność, wstępnie zbawienna, lecz po kilkunastu minutach dziwnie przytłaczająca, rozproszyła się przyjemnie w powietrzu wraz z dźwiękiem stóp sunących po panelach
    — Tak? — wraz z zaspanym głosem, kiedy usłyszał koło ucha, rozlewającego po skórze ciepło równie skutecznie, co oplecione wokół ciała ręce, którym pragnął się w pełni oddać, jedynie dzięki naparstkowi odpowiedzialności trwając wyprostowanym przed płytą — To chyba dobrze — nie potrafił jednak zahamować ciągnącego kąciki ku górze uśmiechu i łagodnej, lekko zachrypniętej tonacji, swobodnie okalającej nieużywany od rana głos.
    Dopiero po wyważonym rozlaniu ciasta na patelnię jego ramiona mimowolnie się rozluźniły; goniły za bijącym przy plecach cieple, dając się lekko zatopić w tors Yosoo, którego zapach kojąco przebijał się do jego zmysłów
    — W porządku — mruknął cicho w odpowiedzi, sporadycznie zaczepiając szpatułką smażący się naleśnik, z leniwym uśmiechem błądzącym po jego twarzy, a utrzymywany na patelni wzrok momentami tracił na ostrości, kiedy Powell mimowolnie oddawał się słodkiemu ciężarowi na ramieniu oraz oddechowi, który rozbijał się o jego szyję i rozsypywał po ciele gęsią skórkę — Dopóki się wyspałeś i nie planujesz spalić mi kuchni, to jest w porządku.

    Y. 🩶

    OdpowiedzUsuń
  100. Wywrócił niezobowiązująco oczami, kiedy dotarła do niego lekko oburzona nuta w głosie Yosoo, bo był przekonany, że oboje pamiętali tamten poranek. Panikę, z jaką Powell przybiegł do kuchni, kiedy jego nos przekonywał go o palących się szafkach, a co gorsza, potencjalnie zranionym Soo, którego nie znalazł obok siebie w łóżku. Nie zakładałby więc, że zrobiłby tak ponownie; a raczej, że nie zrobiłby tak umyślnie, skoro już tym razem tak nie było. Skoro chciał po prostu zrobić dla niego coś miłego.
    Nie potrafił być zły - ani wtedy, napędzany strachem i niewiedzą, ani teraz, kiedy zatracał się w przyjemnej bliskości i kontrastującym zapachu słodkich naleśników, aniżeli ostrej spalenizny. I wzroku, który czuł na sobie, a starał się ignorować. Nieskutecznie, czując to mimowolne, zdradliwe drgnięcie kącików ust i ciepło na karku, kiedy rumieniec nieśmiało starał się wkraść na jego, i tak już zaróżowioną, twarz. Nie był pewien, czy kiedykolwiek byłby w stanie się do tego przyzwyczaić - do niezaprzeczalnej uwagi, jaką dawał mu Yosoo; do czujnego oka, obrysowującego uważnie jego rysy, jakby były tego warte; do tej nietypowej ciszy, w której czuł to… pozytywne napięcie, dalej przesyłające przez jego ciało delikatne mrowienie. Cały miks sprawiał, że jednocześnie czuł się niesamowicie mały, jak wielki, znaczący w jego oczach, mimo towarzyszącego speszenia.
    Rozbitego przez kolejne wywrócenie oczami i powrót myślami do sytuacji sprzed miesięcy oraz niedowierzający, krótki śmiech na ostatnie wyznanie, choć może nie tak bardzo mijające się z prawdą
    — No, bardzo zabawne, Soo. Szczególnie jak byłem przekonany, że coś Ci się stało — parsknął, zaraz jednak uspokajając lekko rozbudzony głos wraz z pierwszym wtargnięciem palców w ciemne włosy. Oddziaływało wręcz przerażająco szybko, zachęcając Powella do nieznacznego, uważnego przymknięcia oczu i oddaniu się nawet najdrobniejszemu wrażeniu; delikatnym szarpnięciom przez splątane kosmyki, muśnięciom o skórę głowy, czy nawet nagłej pustce, kiedy Yosoo przenosił palce w inne miejsce. Każdy z gestów pochłonął go na tyle, aby delikatny dotyk ust o odkrytą skórę rozsypał na niej gęsią skórkę i ledwie zatrzymany na czubku języka zadowolony pomruk. Choć gdyby nie tempo czułości i jego rozproszenie, to nagła pustka, nagły chłód zatrzymałby go równie szybko. Jeszcze chwilę temu był gotów rozpłynąć się pod wpływem delikatnego, ukochanego dotyku, który oddziaływał na niego lepiej, niż jakakolwiek inna używka, a teraz czuł się jak wystawiony na zimowy wiatr, pozbawiony jakiegokolwiek źródła ciepła.
    Jego ciało, oczywiście skrycie, co najwyżej przez smutne, ledwie widoczne, ściągnięcie brwi, przeżywałoby jeszcze dłużej utratę stojącego za nim Yosoo, gdyby zauważone kątem oka poruszenie nie uświadomiło mu o tym, co robi. O tym, że siada prosto na blacie, obok niedokończonych, nawet jeszcze nieprzyozdobionych owocami, czy syropem, naleśników, swobodnie częstując się jednym z nich
    — To jej nie odkupuj — stwierdził niemalże automatycznie, w międzyczasie odsuwając nieznacznie patelnie z rozgrzanego palnika, aby uniknąć ponownego, nieplanowanego przypalenia, nowej, patelni, użytej ledwie kilka razy — Bo nawet nie pamiętam, żebym się na to zgodził — ciągnął dalej, przecierając ręce o pobliską ściereczkę, dopiero wtedy stając na przeciwko Yosoo, by po krótkiej chwili zastanowienia się, mimowolnym nachyleniu się, musnąć usta, świeżo co splamione smakiem naleśnika — Więc nie odkupuj — powtórzył bez zbędnego odsuwania się, z cieniem krzywego uśmiechu, a zamiast tego oparł dłonie na odkrytych udach, aby wraz z kolejnymi, wypowiedzianymi prawie że w usta, słowami, pociągnąć go za nogi — I zejdź z blatu, Soo.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  101. Czy spodziewał się czegoś innego, niż typowego, kompletnego zignorowania jego prośby? Raczej nie. Na pewno nie, bo wręcz oczekiwał, że będzie inaczej.
    I mimowolnie wywrócił oczami; bez szczerej irytacji, czy choćby grama złośliwości. Odruchowo, z lekkim uśmiechem wykrzywiającym jego usta i dłońmi dalej odnajdującymi swobodnie dla siebie miejsce na udach chłopaka, nie czując pośpiechu, aby je stamtąd zabierać. Miał wrażenie, jakby bijące od nich ciepło i miękkość zmuszała go do zakotwiczenia się właśnie w tym miejscu, jedynie bezmyślnie kreśląc kciukami bliźniacze kółka na jego udach
    — Zawsze jest jakiś problem — wymamrotał, nieznacznie się przy tym odchylając, by móc pochłaniać wzrokiem cały obraz, aniżeli jego fragment; choć i ten był w zupełni wystarczający. Ciemne oczy Soo, w których mógł dostrzec cień zadziorności, ukrywany powierzchownym nieporuszeniem. Czy miał co do tego pewność? Nie powinien - tym bardziej teraz, kiedy bańka, w której się ponownie odnaleźli była tak wrażliwa i mogła w sobie skrywać nieznane mu zakamarki i czułe punkty, których powinien unikać. Lecz nie potrafił wyrzucić z głowy wiedzy sprzed kilku miesięcy; tego, jak mimo wszystko dobrze znał Yosoo; że wiedział co na niego działa i w jaki dokładnie sposób.
    Nie potrafił pozbyć się otępiającej mgły z głowy, zachodzącej prosto na same oczy, które nieprzerwanie były wlepione w bruneta. W każdy jego ruch, który mógłby oglądać bez przerwy, nieustannie zapętlone, bo każdy z nich był dla niego najcenniejszy. Kolejnym dowodem na to, że miał go tutaj - przed sobą, w kuchni, która zapewne znaczyła więcej, niż powinna. Przed śniadaniem, nie zawsze dającym w ogóle trafić na ich talerze, nim zostało zapomniane. I w tej prostej, ukochanej błogości, przez którą zapominał o tym, co na niego czeka następnego dnia - uczelnia, powrót do pracy po przerażająco długiej, wymuszonej przerwie. Zderzenie z rzeczywistością, której nie chciał pamiętać; którą chciał zmienić, ale dotychczas sam siebie sabotował.
    — Nie wątpię — Teraz to wszystko było tak odległe, kiedy leniwie wiódł wzrokiem za dłonią chłopaka, za wziętymi borówkami i drobnym niechlujstwie podczas jedzenia, nie siląc się nawet na zapanowanie nad formą wymruczanych słów — I to ty mi, i sobie, przeszkadzasz siedząc tutaj, Soo — dodał w odpowiedzi, sięgając po jedną z porzuconych borówek, kontemplując odłożenie ich na swoje miejsce - do plastikowego pojemnika, wypełnionego drobnymi owocami, które zamierzał idealnie rozłożyć na talerzu czy dodać do ciasta kilku z szykowanych naleśników. Kontemplując zdecydowanie za krótko, bo trzymana między palcami borówka chwilę później podsuwał do ust bruneta, delikatnie na nie napierając z błądzącym po własnej twarzy uśmiechem — Robisz bałagan, zaczynasz jeść niedokończone jeszcze śniadanie — wymieniał, pozwalając wolnej dłoni kontynuować kreślenie wzorów wzdłuż uda Yosoo, bez wyznaczonej wcześniej ścieżki. Nawet gdyby chciał, nie był pewien, czy potrafiłby przestać i odmówić sobie tej prostej, a niesamowicie satysfakcjonującej przyjemności, jaką odczuwał pod wpływem tego dotyku. Nieodrzucanego, spotykającego się z cichą zgodą i będącym niczym kojąca maść na rany, jakie sam co rusz rozdrapywał na wspomnienie swojego zachowania- błędu popełnionego kilka miesięcy temu. Ale nie tylko te; nie tylko te, które wyrządził sobie sam, na własne życzenie, ale i te przypadkowe; te docierające głębiej, choć były zadane przypadkiem, może nie z zamiarem bycia tak bolesnymi. A teraz idealnie okryte błogością i słodkością, która była bardziej uzależniająca od jakiegokolwiek narkotyku
    — I mnie rozpraszasz — dokończył wraz z zatrzymaniem wędrującej dłoni na biodrze Soo, ponownie przyciągając go bliżej. Tym razem bez próby ściągnięcia go z blatu, czy nawet samego zachęcenia. Jedynie w potrzebie mienia go tuż obok, niemalże stykając się nosami, kiedy nie pozwalał sobie na złożenie kolejnego, pewnie równie ulotnego i nieśmiałego, pocałunku na jego ustach — A sam już chcę zjeść śniadanie.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  102. Najkrótsze z chwil potrafiły rozsypać po jego ciele gęsią skórkę. Wychwycone, wzajemnie rozumiane, spojrzenie; wargi muskające jego palce, odruchowo wywołując ich delikatnie drgnięcie i na ulotną sekundę zmuszające przenieść wzrok na usta chłopaka, nim wracał do hipnotyzujących, ciemnych oczu. Tak samo słyszane słowa, którym brakowało stanowczości i ciętości, zmuszającej go do odwołania swoich własnych. Do wycofania się, nim zboczyliby ze znanej, a zarazem podbitej nutą niepewności, drogi, po której lubili chodzić - razem. Bo samotnie nigdy by na nią już nie wkroczył, nie, odkąd skończył liceum i porzucił próby kompletnego zbuntowania się i wyrwania z sideł rodziców, w które dobrowolnie sam się wprowadzał. W które wchodził tak ochoczo, pozwalając, aby oplatały go coraz ciaśniej, mimo rosnącej paniki, kiedy ucinały mu dopływ do tlenu i pogłębiały dziurę, jaka odbierała kolorów jego życiu
    — Nie zrzucam — stwierdził, choć jego wcześniejsze słowa bardziej przypominały potencjalne wyrzuty, aniżeli racjonalne, sensowne powody. W końcu nie był ‘zawiedziony’, jak powiedział sam Yosoo - nie potrafiłby być zawiedziony, skoro nigdy nie było mu lepiej, niż w chwilach jak ta. Nie chciał jej kończyć, dlatego byłby gotowy czepiać się dalej; złapać kolejnej pierdoły, przez którą wyciągnąłby z Soo kolejną zaczepkę, może wywrót oczami i próbę zdenerwowania go, choć wydawało mu się to chwilowo niemożliwe. Zwątpił to już rano, kiedy zazwyczaj widok porozrzucanych ubrań, nieodstawionego pudła i porzuconej butelki wina doprowadzał go do czegoś na skraju szału - zachodził za skórę i sprawiał, że towarzyszyła mu nieustanna irytacja, której nie potrafił się wyzbyć, dopóki z jego ust nie padłyby słowa, których by pożałował. Kąśliwa, brzmiąca zbyt szczerze i surowo, uwaga w stronę przyjaciela, choć nie był jedynym winowajcą. Cokolwiek, aby dać upust napięciu w mięśniach, podsuwającym ramiona do uszu i niepozwalającym na zapadnięcie się poduszki na kanapie podczas dalszego, weekendowego nicnierobienia.
    Teraz towarzyszyła mu jedynie radość; dziwna, dezorientująca przyzwyczajony do innej postaci rzeczy organizm, a jednak przyjęta z mimowolnym uniesieniem kącików ust i lekkością w delikatnym sprzątaniu sypialni, nim skończył właśnie tutaj - w kuchni, ze smażonymi naleśnikami. I z Yosoo na blacie, na którego nie potrafił być szczerze zły, kiedy przyciągał go do siebie niczym najsilniejszy magnes. Kiedy jego dłonie robiły to samo bez większego problemu, wypalając ścieżkę na jego skórze podczas leniwego sunięcia i rozsypywania dreszczy po skórze. Zmuszały do walki z przymrużeniem oczu i wydaniem z siebie zadowolonego pomruku, przez który od razu straciłby jakikolwiek grunt pod nogami.
    Zbawienną kotwicą okazał się wysunięty w jego kierunku talerzyk, z nieprzyozdobionymi naleśnikami, ukazującymi jedynie zarumienione ciasto i dobrze wysmażony środek, ku jego cichej uldze
    — To, że się da, nie znaczy, że jest świetne — oznajmił, odsuwając jedynie jedną z dłoni, aby przejąć przygotowany wcześniej widelec, podczas gdy druga bawiła się na przemian kantem koszulki, a materiałem bokserek, osłaniającym biodro chłopaka. Nie spieszył się na żadnym etapie - ani podczas umiejętnego odcinania sztućcem kawałka naleśnika, ani podczas nabijania go i przysuwania do ust, nie urywając kontaktu wzrokowego choćby na moment. Nawet podczas irytująco powolnego posmakowania niedokończonego dania, z ulgą przyjmując chłód widelca kontrastujący z ciepłem rozlewającym się po jego organizmie.
    — Byłoby świetne, gdybyś był cierpliwszy — zaczął chwilę później, delikatnie hacząc ząbkami widelca po naruszonego naleśnika — Gdybyś dał mi chwilę więcej, aby dodać czegoś więcej — ciągnął, jedynie na moment odrywając wzrok od Soo, aby leniwie przesunąć oczami po rozstawionych dodatkach, nie siląc się na zapanowanie nad swobodnie wędrującymi po skórze palcami — A ty sam nabrałbyś jeszcze większej ochoty.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  103. Nieustanna ochota wywrócenia oczami była czymś, z czym nawet nie walczył. Pozwalał sobie na swobodne przymrużenie powiek i ukazanie swojego, choć nie do końca szczerego, niezadowolenia z podejścia Yosoo. Bo oboje znali prawdę; bo oboje wiedzieli, że nawet jeśli zachodziło mu za skórę, nie próbowałby go zmieniać. Bo znał Soo i właśnie za to go kochał.
    Za zmuszanie go do wyjścia ze swoich ram. Za dodawanie smaku życia, kiedy przełamywał rutynę nieprzemyślanym planem, czy nagłym podważaniem jego twardo ustalonych reguł. I nieraz główny cel - prowokacja i zdenerwowanie go - udawały się niemal idealnie. Od razu odchodził od zmysłów, zaciskając zęby i siląc się na powściągliwość, która i tak mówiła więcej, niż cisnące się na usta słowa. Lecz kiedy ulegał; kiedy decydował się na podążenie za dziwnym pomysłem Yosoo, nigdy nie potrafił żałować. Kiedy postanowili pójść na przeklętą imprezę, a później do równie pechowej łazienki, w której poczuł, jak obrana droga ich relacji samoistnie się przekształca. Kiedy dał się zaciągnąć nocą do zoo, później płacąc horrendalną kaucję, bo przyłapała ich policja. Mimo wstępnego, gorzkiego posmaku przy każdej z tych sytuacji, w żadnej z nich nie postąpiłby inaczej. Poszedłby razem z Soo do łazienki, zapominając o drzwiach, a skupiając się jedynie na cieple rozpływającym się na ciele wraz z obejmującymi go dłońmi. I przeskoczyłby przez płot, byleby usłyszeć ptaki i zasmakować część świata przyjaciela, która dotychczas była poza jego zasięgiem.
    Nie oznaczało to jednak, że chciał poddać się tak łatwo po raz kolejny. Zależało mu na przyszykowaniu śniadania - idealnego, słodkiego i wręcz nierealnego, które pozwoliłoby im poszerzyć i utwardzić tworzoną bańkę, z której nie chciał się wydostać. Tylko… czy potrzebny był mu do tego ideał? Czy wszystko musiało być idealnie, tak jak zaplanował, aby było po prostu dobrze?
    — Po co? — zaczynał w to wątpić, kiedy stał przed Yosoo i zaskakująco bez oporu przyjmował nagłą zmianę ról. Tak jak wciśnięty do rąk talerz z naleśnikiem i nagłą bliskość, nieustannie trzymając wzrok na Yosoo; będąc tak jawnie zapatrzonym, niemalże tworząc przesłodzoną, zakochaną otoczkę wokół siebie. Przywdziewając naturalny uśmiech, kiedy poczuł delikatne zetknięcie się ich ciał. Kiedy wysypywał owoce na jego talerz, a te niechlujnie zlatywały z naleśnika, bo nie miały się do czego przyczepić. Nie skupiał się na nich w nawet jednej trzeciej takim zaabsorbowaniem, jak w krzątającego się Yosoo, odruchowo odstawiając naczynie z powrotem na blat, biorąc jednak do ręki ustawiony syrop klonowy, aby dodać naleśnikowi coś jeszcze.
    — Nawet jeśli się nie zgodzę, to nie odpuścisz — przyznał, podsuwając nieco talerzyk bliżej płyty, podczas gdy jego nogi dobrowolnie prowadziły go za bruneta. I z równą lekkością owinął jedną z rąk w jego pasie, bezwstydnie przyklejając się do jego pleców.
    — Ale to na swój sposób słodkie, że starasz się gotować — ciągnął dalej, zajmując wolną dłoń widelcem, aby ostrożnie ukroić kawałek przyozdobionego śniadania — Chociaż kompletnie nie potrafisz, skarbie — i pozwolił sobie na naturalną, niegroźną zaczepność, opierając brodę na jego barku i biorąc przygotowanego kęsa do buzi, aby chwilę później przysunąć usta, nieznacznie ubrudzone syropem po niedokładnym ich oblizaniu, do odsłoniętej szyi i wraz z zaciśnięciem obejmującej ręki zostawić na niej delikatny pocałunek — Posmaruj najpierw patelnię odrobiną oleju.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  104. — Nawet nie wiesz, jak się boję — wymamrotał przez cisnący się na usta uśmiech, dramatycznie się wzdrygając, kiedy patelnia ledwie oderwała się od kuchenki. Nie potrafił wziąć groźby na poważnie; za dobrze go znał. Wiedział, że nigdy by mu nic nie zrobił, nie celowo. Lekkie pchnięcia - te nieprzemyślane i wykonane w przypływie emocji, nigdy nie pozostawiały po sobie nic więcej, niż bolesnych wspomnień. Brutalnego przypomnienia o jego słabościach i samego faktu, że doprowadził do podobnej sytuacji. Nawet tej sprzed kilku dni, gdzie dopiero po niej był w stanie otworzyć się przed Yosoo. Wypowiedzieć w końcu ból, jaki rozdzierał jego serce i zaprowadził go w najbrudniejszy kąt siebie, przez który wszystko popsuł. Ten sam ból rozpływający się delikatnie po plecach pozwolił mu w końcu spojrzeć w oczy przyjaciela. Uświadomić sobie po raz kolejny, dosadniej niż kiedykolwiek wcześniej, jak bardzo mu na nim zależało. Jak wiele chciał dla niego zrobić i być podporą, jakiej potrzebował, a wcześniej nie był w stanie zaoferować.
    Chciał nią być zawsze. Przy najcięższych decyzjach, jakie musiał podejmować, a nie byłby w stanie ich dokonać w samotności. Ale i przy błahostkach - przy gorszym humorze pod wpływem złej pogody lub złego snu. Przy nerwach, które krzątały się po głowie i nakładały na oczy ponure klapki.
    Przy niepewności, nawet takiej, jak ta - podczas gotowania śniadania i wyczuwalnego zauważenia, jak ulatuje z niego lekkość i radość, jeszcze chwilę wcześniej wymalowana urzekająco w oczach oraz na całej twarzy.
    Najpierw milczał, racząc go jedynie cichymi pomrukami w odpowiedzi. Dłońmi ostrożnie pozostającymi na swoim miejscu, podczas gdy czujny wzrok obserwował dłoń na patelni i tę zawieszoną w bezruchu, nim obie nie wylądowały na blacie. Uważnym słuchaniem, kiedy po raz kolejny zabrał głos i dał upust swoim niepewnościom, choć kompletnie niesłusznym. Tak bardzo mu do niego niepasującym
    — Nie, nie chcę — wymruczał po kilku chwilach milczenia, pozwalając, aby dłonie nieśmiało wtargnęły pod materiał koszulki. Kojąco musnęły skórę na brzuchu, nim splotły się ze sobą nawzajem — Spokojnie, Soo. Zrobimy to razem — ciągnął, jeszcze kilka sekund pozostając w tej samej pozycji, nim powoli pozwolił dłoni ześlizgnąć się na tą, należącą do Yosoo i ją okrywając.
    — Chcę, żebyś mi gotował — słowa samoistnie wysypywały się spomiędzy jego ust, podczas gdy bez pośpiechu nakierowywał dłoń chłopaka w odpowiednie miejsca; odstawiając patelnię na swoje miejsce, dodając znikomą ilość oleju, delikatnie skwierczącego na rozgrzanej powierzchni — Chcę z Tobą gotować — wolna dłoń odnajdowała oparcie na ciepłej skórze. Niczym potrzebna kotwica, dodatkowa forma przekazania szczerości słów i uczuć, które bał powtórzyć się po raz kolejny, w obawie, że nie był to odpowiedni czas.
    Czuł jednak, że nie musiał. Czuł; chciał wierzyć, że Yosoo o tym po prostu wiedział. Żeby zdawał sobie sprawę, jak bardzo mu na nim zależało, i jak sam był od niego zależny. Bo nigdzie nie czuł się lepiej, niż właśnie przy nim - w kuchni, z jedynie towarzyszącym odgłosem gotowania i sunięcia palców czy delikatnego muśnięcia ust po jego skórze. Z jego słodkimi zaczepkami, w których nie wyczuwał nawet kropli jadu, a jedynie rozbawienie i swobodę, na którą zasługiwał cały czas. Na upragniony spokój, o którym rozmawiali wiele późnych nocy, w końcu odnajdując zrozumienie w drugiej osobie.
    Był pewien, że tylko przy Yosoo był w stanie być po prostu sobą
    — Tylko z Tobą. I z nikim innym.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  105. W niewielu sprawach dawał radę odnaleźć bezsprzeczną zgodę między sobą, a Yosoo. Niemalże przy każdej błahostce potrafili mieć podzielne zdanie, o które zaczepnie sprzeczaliby się przy każdej, możliwe sytuacji. Najczęściej właśnie w takich sprawach. Błahych, powierzchownych, a będących ich codziennych żyć, które u samych podstaw kompletnie się od siebie różniły. Pora wstawania, zazwyczaj polegająca na cichym chodzeniu po własnym mieszkaniu przed studiami, aby nie obudzić Yosoo. Temperatura wody pod prysznicem, aby odpowiednio zacząć dzień, jak z samym spożyciem śniadania, które było kluczową częścią rutyny Yechana, a tak obcą w tej, należącej do Jeonga.
    Styl ubioru, którego zróżnicowanie biło go brutalnie po oczach podczas odstawiania ostatnich z toreb, jak widział porozkładane, barwne bluzki na podłodze sypialni. Już na jej tle wyglądały niczym nienaturalne zjawisko, a jeszcze bardziej, kiedy nie dając rady walczyć z własnymi zwyczajami, sięgał kolejno po każdą, aby równo ułożyć je na specjalnie opustoszałych półkach w szafie.
    Starannie składanych od nowa, jak oni sami. Jak starannie, acz z nową werwą stawiane kroki w relacji, którą próbowali zbudować od nowa. Coś, co jeszcze nie tak dawno temu wydawało mu się niemożliwe; co całkowicie przekreślił z pękającym sercem i opustoszałym wzrokiem podczas nieudolnych prób powrócenia do starych przyzwyczajeń. Starej rutyny, wypierającej z niego życie, choć przecież tak cenionej i pilnowanej co do minuty
    — Nie będziesz nic wynosił… nieważne jak bardzo to kuje moje oczy — przyznał, powstrzymując jakiekolwiek uwagi, kiedy rozkładał przed sobą kolejną z przesadzonych bluz, nim odkładał ją na wybrany wieszak.
    Bo nigdy nie zmienił zdania. Nigdy nie chciał, żeby doszło do pierwszego (i miał nadzieję, że ostatniego) wyniesienia się Yosoo z jego mieszkania. Może Yosoo nie dałby rady wynieść swoich rzeczy, ale Yechan nie dałby rady tego przeżyć. Nie dałby rady po raz kolejny obserwować, jak opuszcza jego życie, jak z każdym zabranym elementem garderoby kradnie i rozrywa element jego serca. Nie dałby sobie rady z duszącą pustką i ciszą, jaka panowała w szarym apartamencie każdego dnia, odkąd Yechan postanowił wyrzucić całą ich relację w błoto.
    Teraz powoli stającą na nogi, kiedy na nowo wprowadzał kolor do swojego życia. Nie tylko w postaci barwnych ubrań, kontrastujących z tymi przygaszonymi, odruchowo posortowanymi kolorystycznie, o ile miał taką możliwość. Ale i w jeszcze mniejszych drobnostkach, jak przy odnalezionym, owiniętym w jedną z koszulek, kubku, który delikatnie brał w dłonie, jakby obchodził się z delikatnym surowcem, mogącym ulec zniszczeniu przy zbyt gwałtownych ruchach. Kubek, który kojarzył jedynie z mieszkania Soo - z tego, że korzystał z niego niemal za każdym razem. I kubek, który teraz znalazł się w jego apartamencie, w dzielonym przez nich apartamencie, niczym potwierdzenie pośpiesznie, acz z zadziwiającą pewnością, podjętej tego dnia decyzji
    — Szpetniejszego nie dałeś rady znaleźć? — zapytał, choć nawet niegroźna kąśliwość komentarza nie dała rady przebić się przez miękkość jego głosu, zabarwionego zduszanym w kącikach ust uśmiechem, kiedy delikatnie obracał kubek w dłoniach przed odstawieniem go na szafkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał zachowywać się… normalnie. Chciał przestać przykładać wagę do każdej, podejmowanej decyzji, ale zwyczajnie nie potrafił. Nie potrafił zachowywać się normalnie, kiedy tuż przed jego oczami Yosoo ponownie, tak trwale, dobrowolnie, wracał do jego życia i wnosił te drobne, a tak cenne elementy. Kiedy wypełniał miejsca w mieszkaniu, jakby specjalnie na niego oczekujące. Kiedy nie potrafił zahamować rozmarzonego wzroku od wędrowania w kierunku opartego o ścianę futerału, aby z równym zapatrzeniem wrócić spojrzeniem na zajętego rozpakowywaniem Soo, bez pomyślunku pozwalając słowom spływać z języka; tak znajomym, a zarazem wybrzmiewającymi zupełnie obco. Niepewnie, z cichym pragnieniem, dalej goniącym za naprawą tego, co zdołał zniszczyć. Za ożywieniem wspomnień, które dalej wydawały się niesamowicie kruche i na własne życzenie splamione w jego pamięci
      — Zagrasz coś dla mnie?

      Yechan

      Usuń
  106. — Jakie to kochane — wymamrotał z nutą sarkazmu, dalej obserwując wyciągnięty kubek, jakby dzięki temu miał zmienić swój wygląd. Na ten prosty, zwyczajny. Nudny i bez wyrazu, a dalej ulubiony Yechana, ponieważ był czymś przewidywalnym. Wiedział, że to, co proste go nie zaskoczy. Nie wymknie mu się spod kontroli. Wiedział, że czarne ubrania pasowały do wszystkiego, a szczególnie do siebie nawzajem. Wiedział, że nieprzyozdobione, białe naczynia wyglądają dobrze na każdej powierzchni. Wiedział, że nie powinien spodziewać się od nich niczego więcej, niż kompletnego minimum, które mu wystarczało.
    A jednak coraz częściej łapał się na lgnięciu do tego, wyróżniającego się na tle całej reszty. Na wyraźnych barwach, dalej kujących go w oczy, a jednak niepozwalających na odwrócenie wzroku. Tak jak wtedy, już na początku studiów, gdzie mimowolnie jego oczy przeskoczyły z tabletu na fikuśną bluzę, automatycznie zmuszającą go do zmarszczenia nosa i zaciśnięcia zębów na języku, aby nie uraczyć Yosoo kąśliwym komentarzem, bo nie wymienili wtedy więcej niż jednego zdania. Coś, na co pozwolił sobie przy kolejnym z rzędu spotkaniu się przez projekt, mamrocząc z niezadowoleniem, że przez jego ciuchy nie potrafi się skupić.
    Ale nie wyobrażał go sobie w innych. Nie byłby tak łatwy do wypatrzenia; nie byłby kimś, na którym mógł zawiesić swój wzrok, kiedy potrzebował chwili przerwy od wirującego w głowie napięcia. Nie byłby po prostu sobą. I może nie była to kwestia samych ubrań, a to, jak wiele przyjemności mu sprawiały. Jak wiele koloru dodawały na jego twarzy, kiedy z radością odnajdywał kolejny, zdaniem Yechana szpetny, element garderoby podczas sporadycznych wyjść do galerii
    — Wybacz, ale ten kubek nawet się do Ciebie nie umywa, Soo — przyznał, kiedy własny język wyprzedzał jego myśli, a kark niebezpiecznie pragnął stanąć w płomieniach po wyrzuconym komplemencie. Dalej nie był pewien, na ile mógł sobie pozwolić, choć nie to oddziaływało na niego najmocniej. Ponieważ nie mogło się równać ze strachem, jaki odczuwał przez łatwość, z jaką przyszedł mu powrót do utraconej normy. Jak bardzo chciał ją odzyskać, jak bardzo jego własny mózg starał się przegonić wątpliwości, dalej ściskające jednak jego nieświadomy żołądek. Zawsze obecne, choć nie miał o nich świadomości. Niespodziewanie zmuszające go do zwątpienia w to, co robi czy mówi.
    Jak teraz, kiedy był gotów wycofać się ze swojej prośby i przeprosić za nią Yosoo, bo faktycznie nie zasługiwał. Nie miał prawa prosić go o zagranie; nie miał prawa oczekiwać, że to dla niego zrobi, kiedy stojący pod ścianą instrument był marnym zastąpieniem tego, który trzymali kiedyś razem, a który leżał teraz w mieszance pozostałych śmieci, bo został zniszczony przez niego. Przez jego bezmyślność i utratę kontroli, doprowadzając bruneta do zniszczenia części siebie.
    Zajął się ponownie ubraniami - nieobecnym sięganiem po kolejną koszulkę, równo ją składając, aby znalazła się na odpowiedniej półce i nie rejestrując przy tym przemieszczenia się chłopaka. Ani cichej, ledwie słyszalnej odpowiedzi materaca na pojawienie się dodatkowego ciężaru. Z opóźnieniem zarejestrował niewerbalny sygnał; dopiero po usłyszanych słowach, wybijających go z chwilowego transu, i które mimowolnie otworzyły jego usta, choć nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk. Jedynie cicho złapany oddech, któremu wtórowało kilka kroków, nim nie zajął miejsca na łóżku. Obok, z nerwowym drgnięciem nogi, która pchnęła go bliżej Yosoo, i mimowolnie zmusiła mały palec do muśnięcia jego nogi
    — Nie wiem — przyznał, kiedy głos w końcu zachciał wydostać się z jego gardła — Coś ładnego — dodał, kiedy sam czuł się nieusatysfakcjonowany swoją odpowiedzią i podsuwał nogi na łóżko, by móc oprzeć na nich brodę, dopiero wtedy dając radę wypowiedzieć cichą prośbę, której wypełnienia nie miał prawa oczekiwać — Coś twojego.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  107. — Na razie masz rację — odparł z ledwie wyczuwalnym złośliwym zabarwieniem, całym sercem wierząc w słowa Yosoo. Nie potrafił wyobrazić sobie, aby spod jego palców dała radę wybrzmieć brzydka piosenka. Melodia, która raniłaby jego uszy i zmuszała do zatykania ich, byleby odciąć się od kujących dźwięków. Wiedział jednak też, że mógłby usłyszeć jedno szarpnięcie struny; to najprostsze, nie wymagające niczego więcej, niż marnego ruchu palcami, aby być zadowolonym - dopóki osobą, która grała, był Soo. Dopóki mógł widzieć biegający w jego oczach płomyk pasji, działającej niczym zaklęcie. Fascynującej go, że ktoś potrafił oddawać się czemuś w całości i z takim zaangażowaniem.
    Podziwiał go. Podziwiał jego talent i wkładane w to serce. Podziwiał, że mimo krzywych min i braku pełnego poparcia, brnął w muzykę jeszcze bardziej i pokazywał wszystkim, że się mylili. Podziwiał, że nie bał się robić tego, co naprawdę chciał i jaśniał bardziej od wszystkich.
    Od samego początku.
    Nie musiał stać na scenie. Nie musiał być otoczony reflektorami, drogimi ubraniami i bogatą śmietanka towarzyską, aby błyszczeć w oczach Yechana. Bo w nich już od samego początku był najjaśniejszą gwiazdą. Tą, od której nie potrafił odwrócić wzroku; która wypełniała go dumą i podziwem.
    Tą, w której oczy mógł wpatrywać się godzinami, doszukując się najdrobniejszych różnić w kolorze i czując roznoszące się w brzuchu mrowienie, kiedy odwzajemniały jego uwagę z niespotykaną łagodnością
    — Wiem — przez nie po raz kolejny odpowiedź gładko przeszła mu przez usta, w międzyczasie opierając brodę na podciągniętych kolanach. Momentalnie ogarnęła go potrzeba cofnięcia swoich słów; przeproszenia za bezpośredniość i przyznanie, że nie zasługiwał na wypełnienie tak wybiegającej do przodu prośby, która w całości mogła pozostać jedynie decyzją Yosoo.
    A jednak nie przeprosił. Pozwolił jedynie ustom wygiąć się w delikatnym uśmiechu i powędrować wzrokiem po całej twarzy chłopaka. Przesunąć wzdłuż jej rysów niżej, aż nie napotkał gitary i dłoni; jedynych, które potrafiły odnaleźć się na jego ciele - wiedzieć, z jaką delikatnością, czy siłą naprzeć na dane miejsce; gdzie przesunąć palcami, aby zniwelować skradające się po mięśniach napięcie i stres. Które delikatnym wsunięciem we włosy mimochodem namawiały do przymrużenia z przyjemności oczu i zdjęcia jakichkolwiek osłonek, tłumiących najszczersze, wręcz boleśnie, uczucia. Te, które bezmyślnie wypowiedział, kilkukrotnie, a teraz czuł, jak boleśnie gotowały się w samym jego środku, nie mając możliwości ujścia. Bojąc się pozwolić im na to, aby po raz kolejny padły w nieodpowiednim momencie; aby stały się niepotrzebną presją na siedzącym obok brunecie, którego już nigdy nie chciał stracić. Nawet jeśli miał się liczyć z wiecznym zduszaniem dwóch, rozrywających co od środka, wyrazów
    — Dlatego chcę usłyszeć — wyjaśnił prawie że szeptem, choć skrycie czuł, że nie było potrzeby. Widział brak oporu, delikatne drgnięcie opuszków o instrument i zostawioną w spokoju dolną wargę, zazwyczaj męczoną przy wewnętrznych walkach z samym sobą. Musiał hamować samego siebie, mocniejszym opleceniem skulonych nóg rękoma, aby nie wyciągnąć ich w kierunku bruneta, kiedy czuł, że dana mu chwila była zbyt krucha. Że źle wymierzone odgarnięcie włosów, czy dotknięcie korpusu gitary zakłóciłoby otaczający ich spokój.
    Obawiał się, że łagodny i krótki śmiech mógł doprowadzić właśnie do tego, kiedy usłyszał nakaz Yosoo, który mimo wszystko natychmiastowo wykonał, szukając stabilizacji w palcach męczących materiał swoich spodni
    — Nie dałbyś rady wygonić mnie z własnej sypialni — odgryzł się bez jadu za swoimi słowami, wyciszając jeszcze bardziej swój głos, kiedy palce chłopaka kolejno wprawiały kilka ze strun w ruch, jeszcze bardziej rozplątujących jego wylewny język — I nie zasnąłbym bez Ciebie obok.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  108. Mimo zamkniętych oczu, miał wrażenie, że i tak wszystko widział. Miał przed sobą sunące po instrumencie palce Yosoo, dodających uroku granej melodii. Widział skupiony, a zarazem w pełni swobodne spojrzenie, jakby wykonywana czynność była dla niego błahostką i przychodziła mu naturalnie - jakby był do tego stworzony. Odwzajemniał samoistnie skrywany w kącikach uśmiech, którego bruneta prawdopodobnie nawet nie był świadom. Posłusznie nie uchylił powiek nawet na moment, a kreujący się przed nim obraz widział wyraźniej, niż kiedykolwiek w swoim życiu. I zrobiłby wszystko, aby na zawsze został tuż przed nim.
    A mimo to, sam doprowadził do jego skruszenia. Czymś, czego powinien się po sobie spodziewać. Czymś, co za każdym razem miało miejsce, choć nie miał tego w planach. Złym doborem słów, przez który spotkał się z przytłaczającą ścianą kąśliwości Yosoo, z łatwością zmuszającą go do naruszenia nakazu i otworzenia oczu - z opóźnieniem doganiających myśli, z niechcianą otwartością, niwelującą jakiekolwiek szanse na to, aby mógł ukryć swoje chwilowe otępienie, dodatkowo napędzane nagle powstałą ciszą.
    To przez nią zapętlał wypowiedziane przez bruneta słowa. I przez nią wracał myślami do pierwszego, samotnego tygodnia - do pierwszych dni, które spędził w nieopisanym limbo emocjonalnym, z którego myślał, że już nigdy się nie wydrapie, bo sprawiało wrażenie tego ostatecznego. Tego, na które sobie zasłużył i nawet gdyby chciał, to do teraz nie potrafił zmienić zdania. Nie po tym, jaki był powód jego powstania. Jedyne, co mu się udało, to powrót do własnej rutyny - wyniszczającej, nabierającej zastraszającego tempa, ale wypełniającej jego umysł i czas, dzięki czemu jak najrzadziej skupiał się na sobie. Na sednie problemu, nawiedzającego go przy każdym zamknięciu oczu.
    Sam chciał przeprosić - zatrzymać chłopaka przed cofnięciem swojej wypowiedzi. Przybrać tradycyjną, cisnącą mu się na język technikę, która w jego oczach - i tylko tam - sprawiała wrażenie niezawodnej, i przyznać mu rację. Ukrócić temat jak najprędzej, tym samym pozbywając się wiszącego w powietrzu ciężaru, duszącego ich obu.
    Ale obiecał. Oboje obiecali, że się zmienią. Oboje chcieli budować na nowo, na innych, bardziej zaufanych fundamentach, w przeciwieństwie do poprzednich - powierzchownie słodkich, a niebezpiecznie niestabilnych, grożących zniszczeniem przy najdelikatniejszym pchnięciu.
    Nawet teraz dających się we znaki, kiedy poczuł ciepłe dłonie na swojej twarzy, a żenująco surowe emocje przejrzyście odbijały się w oczach Powella, niepotrafiącego odwrócić wzroku od Yosoo. Który, mimo wypowiedzianych słów, dalej działał na niego jak nic innego. Który, nawet jeśli nie taki miał zamiar, namawiał jego kąciki do lekkiego drgnięcia i niczym magnez przyciągał do siebie; do delikatnego, powolnego muśnięcia jego ust swoimi tuż po ostatniej, wypowiedzianej głosce, jakby w niemej próbie zatrzymania kolejnych, chcących się stamtąd wysypać.
    — Nie spałem cały pierwszy tydzień — przyznał nagle, z ciążącym i duszącym skręceniem żołądka, a bez choćby chwilowego zastanowienia się. Wręcz odruchowo, czując, jak oparte na twarzy dłonie były właśnie tym, co wprawiało jego umysł w ruch bez zazwyczaj kurczowo trzymanego i używanego filtra, a jedną ze swoich ostrożnie wplótł we włosy na karku Yosoo, niespiesznie przepuszczając je między palcami — Nie potrafiłem, kiedy byłem pewien, że za kilka dni poduszka już nie będzie pachnieć Tobą — kiedy przy każdym zamknięciu oczu wracał do duszącej szatni lub progu własnej sypialni, widzianej przez taflę łez i zbiór rozmazanych obrazów.
    — Nie dałbym rady. I teraz też nie chcę dawać rady — stał dalej przy swoim, chwilowo skacząc wzrokiem po twarzy Yosoo, jakby utrzymywanie kontaktu wzrokowego stało się zbyt przytłaczające — Tak samo, jak nie chcę, żebyś się zamykał — jednak w końcu zatrzymał się ponownie na ciemnych tęczówkach, pozwalając własnym oczom na nieznaczne zwężenie się przy wykrzywieniu ust w delikatnym uśmiechu, wraz z niesłabnącą szczerością w oczach — Bo wtedy wiem, że znowu jesteś obok.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  109. Domyślał się, do czego doprowadzi wypowiedzeniem tych kilku słów - po jak cienkiej linii stąpał; ryzykował, że Yosoo jednak nie oczekiwał od niego pełnej szczerości. Nie w takiej chwili, nie teraz, kiedy zaczepny komentarz był typową próbą przywrócenia obronnej maski, po którą sięgał przy zbyt przytłaczających emocjach, czy przez inny, nieprzemyślane wyznanie ze strony Powella.
    Nie potrafił się jednak wycofać, samoistnie wręcz brnąc dalej, aby dopiero po fakcie zacisnąć boleśnie wargi i zahamować się przed wypowiedzeniem przeprosin; zduszonych na samym początku, a dalej cisnących się mu na usta, bo czuł, jak wyrzuty powoli zżerają go od środka. Z każdą, kolejną chwilą, podczas której nie usłyszał żadnej odpowiedzi - podczas której czuł na sobie wzrok i dłonie Yosoo, ale nie potrafił wyczytać z nich zrozumienia, czy tak naprawdę czegokolwiek. Jak mógłby, kiedy dawne zwyczaje niemiłosiernie krzyczały w jego głowie, a sam starał się je zamaskować pod łagodnym uśmiechem i skrycie wyczekującym spojrzeniem wlepionym w ciemne oczy. Była to dla niego jedyna kotwica podczas dalszego milczenia; możliwa, nienamacalna, a jednak tak istotna, ostoja, w której zatracał się z każdą chwilą, kiedy nie mógł dostrzeć w nich strachu. Strachu, czy odrzucenia, którego by zwyczajnie nie przeżył. Nie wcześniej; nie teraz - szczególnie nie teraz, kiedy mimo wszystko, mimo potrzeby radzenia sobie samemu ostatnie kilka tygodni, czuł, jak każda, spędzona razem sekunda uzależnia go od Yosoo jeszcze bardziej.
    Od wspomnianych oczu, nieraz zdradzających o wiele więcej, niż jego cięty język. Od ciepłych dłoni, bezwolnie kreślących ścieżki na jego policzkach i zostawiających po sobie trwałe wspomnienie, którego zamierzał trzymać się tak mocno, jakby od tego zależało jego życie
    – Będę. I nigdzie się stąd nie ruszam – od w końcu wypowiedzianych i odwzajemnionych słów, samoistnie wykrzywiających jego usta w łagodnym uśmiechu, nim nie oddały się kompletnie delikatnej, mogącej trwać wieczność, czułości; mówiącej niemalże wszystko, co dalej zostało między nimi niewypowiedziane. Porszącej się o wydłużenie jej o każdą, oferowaną sekundę, a jednak niechętnie przerwaną, zastępując poczucie bliskości delikatnym przesunięciem palcami po rysach twarzy chłopaka.
    – Na coś wpadniemy – stwierdził, zatracając się w delikatnym dotyku; tak, jakby jego przyspieszenie miało spłoszyć Yosoo. Tak, jakby już nigdy nie miałby możliwości tego powtórzyć, choć jednoznacznie przyznali, że już nigdy nie zamierzają siebie opuścić – Dwa dni to sporo czasu… – dodał z próbą odwzajemnienia lekkiego tonu chłopaka, któremu jednak brakowało dobrze znanej naturalności – więc albo coś wymyślimy, albo przygotujemy się na piekło, Soo – bo innej opcji nie widział. Bo znał jego rodziców i spotkał się bezpośrednio z ich reakcją na nieposłuszeństwo syna, choć będące jedynym, co sprawiało mu radość. Co przywracało blask w jego oku i werwę w ruchach, nawet tych najdrobniejszych i niewymagających siły – Nie zostawię Ciebie z tym samego.
    I przynajmniej tyle mógł obiecać - nie bezpośrednio; unikając dokładnego słowa, które dusiło go od środka przez strach, że nie da rady dotrzymać własnych słów. Lecz wiedział, że nie popełni tego samego błędu dwukrotnie. Wiedział, co go samego czeka, chociaż sama myśl przyprawiała go o mdłości i niekontrolowane spłycenie oddechu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – U mnie nie zmienią zamków – zauważył z dalszą próbą złagodzenia obecnego, acz zakrapianego czymś jeszcze, ciężaru w powietrzu. Swoimi słowami, własnymi dłońmi, z jedną powracającą do ciemnych włosów, by móc się w nie wpleść i przysunąć bliżej siebie. Swoimi ustami, pozwalającymi sobie na ponowną ucieczkę do bliskości poprzez zostawienie krótkiego pocałunku w kąciku warg – Więc możesz tu być, ile potrzebujesz – podkreślił, chcąc mieć pewność, że Yosoo o tym wie. Wie, że nigdy go stąd nie wyrzuci; że chciał mieć go obok siebie, w międzyczasie potwierdzając swoje słowa nieustannym lgnięciem do Jeonga i wkradającą się żartobliwością we własne słowa, kiedy delikatnie stykał ze sobą ich czoła – A przynajmniej dopóki będziesz mi dalej grać, kochanie.

      Y.

      Usuń
  110. – Wiem – wiedział aż za dobrze, jak wielką wagę Yosoo przykładał do swoich słów. Ile dla niego znaczyły, chociaż zbiły Powella z tropu i niemalże namówiły do chwilowego zamknięcia się w sobie. Bo wiedział, ale nie rozumiał. Nie rozumiał dlaczego miał nie ryzykować; nie rozumiał, dlaczego nie mógł podejmować się tego ryzyka, kiedy Jeong wystawiał się na nie niemal codziennie. Kiedy to właśnie przez jego bierność wylądowali w najgłębszym dotychczas dole, z którego ledwo wyciągnęli siebie nawzajem. A mimo to przybierał delikatny uśmiech, który towarzyszył skinieniu głową i muśnięciu palcami kości policzkowej, jakby w próbie załagodzenia cienia zmartwienia na twarzy chłopaka
    – Pamiętam.
    Pamiętał cały czas. Podczas pójścia spać, z Yosoo u swojego boku i z jego oddechem delikatnie rozbijającym się na odkrytym obojczyku, kiedy po raz pierwszy od kilku tygodni mógł leżeć w łóżku z nim. Podczas przygotowań do śniadania, gdzie jedynym, co przerywało ciszę, był odgłos nagrzewającego się oleju. Jak i przez kolejne dwa dni. Choć myśl nawiedzała go jedynie z tyłu głowy; przypominała o sobie raz na jakiś czas, kiedy zatracał się w najprostszych czynnościach i przekonaniu, że był gotowy oddać wszystko, byleby zostać właśnie tutaj. Z Yosoo, we wrażliwej bańce, podatnej na każdy bodziec, a zarazem nie przepuszczającej do środka nikogo, oprócz ich dwójki. Znowu wracał do mieszkania bez krzty energii, aby tuż po przekroczeniu progu; po skrzyżowaniu spojrzenia z oczami, w które mógłby wpatrywać się godzinami, poczuć mimowolny uśmiech rozciągający jego usta. Że znowu pili wspólnie kawę, jakby nic się nie zmieniło. Że nawet nie zauważał skierowanego na niego apartu telefonu, bo był zbyt zaabsorbowany samą obecnością Jeonga i tym, że wstawione zdjęcie wzięło go z zaskoczenia nie przez swój wygląd, a chmarę motyli jakie rozlały się po jego brzuchu na samą myśl, że stawał się otwartszą częścią życia bruneta.
    Miał wrażenie, że odnalazł w nim miejsce na nowo; pewne, nieporuszone mniejszymi, drobnymi uwagami, którymi zasypywali siebie nawzajem. Zyskiwał z powrotem pewność i normalność w nowej rutynie. A jednak nie potrafił zapanować nad delikatnym, rozemocjonwanym ściśnięciem gardła na usłyszane słowa. Podczas wspólnego, nieangażującego filmu; podczas leniwego nicnierobienia, na które nie pozwalał sobie z nikim innym, niż Yosoo. Podczas wygody, która wydawała mu się zawsze być poza jego zasięgiem. Która wydawała się niezasłużona, a w towarzystwie Soo tak poprawna
    – Mi przy Tobie też, Soo – mruknął cicho w odpowiedzi, samemu zatracając się w powolnym ruchu palców, ledwo rejestrując akcję, odgrywającą się na ekranie – Nawet nie wiesz, jak bardzo – sam nie był pewien, czy faktycznie wypowiedział słowa, ledwo czując, jak przedostały się przez jego gardło. Jak marnie poruszył ustami, skupiając się bardziej na pozostawaniu w bezruchu, kiedy odczuwał ogarniające chłopaka wyciszenie.
    To, które chciał pozostawić nietykalnym. Dla którego byłby w stanie spędzić kilka godzin bez ruchu, nawet kiedy powoli odczuwał mrowienie w nogach przez ich ciągłe, bezczynne leżenie. Lecz to nie to, czy ciepło opartego na nogach laptopa zmusiło go do ruszenia się, a dzwonek do drzwi. Niespodziewany, wstępnie zwyczajnie zignorowany, kiedy zakładał, że był to jeden z przypadkowych, niechcianych naciągaczy, czasami dających radę dostać się do wnętrza budynku
    – Zaraz wrócę, skarbie – niechętnie wysunął nogi spod jego głowy, zastępując je jedną z poduszek i przelotnym całusem na samym czubku, dopiero wtedy czując, że byłby gotowy opuścić sypialnię – To pewnie nic ważnego.
    W końcu dlaczego miałoby być inaczej? Zakładał, że jedyną możliwością, oprócz naciągaczy, był któryś z sąsiadów, zaskakująco potrzebujący pomocy. Nie widział innych opcji, i zapewne przez to bezmyślnie podszedł do drzwi, bez spojrzenia przez wizjer, a wystarczająco szeroko je uchylając, by pozbyć się fizycznej bariery między mieszkaniem, a korytarzem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między sobą, a ojcem, mrożącym Yechana od samego środka swoim nieodganiętym spojrzeniem
      – Hej, tato – samo, nienaturalnie brzmiące przywitanie stanęło mu w gardle, kiedy ustąpienie miejsca w progu spotkało się z natychmiastową, ostrą odpowiedzią.
      – Nie denerwuj mnie, Yechan – wystarczył ten zlepek słów, aby duszący ciężar spadł na serce Powella, odruchowo wpuszczającego ojca do środka, kiedy sam bezmyślnie wędrował do wnętrza mieszkania.
      – O co chodzi- – kiedy sama próba kolejnego pytania, podczas bezwolnego przekręcenia zamka w drzwiach opuszczonej sypialni, owinęła się nieprzyjemnie wokół jego szyi wraz ze spokojnym, a zarazem przyprawiającym go o mdłości, głosem Marcusa, za bardzo przypominający mu o jednym z najgorszych dni swojego życia.
      – Rozmawiałem z Jeongami.


      can’t it wait just a bit longer

      Usuń
  111. — Myślałem, że już ostatnio doszliśmy do porozumienia — z trudem przełknął ślinę, kiedy tak niewzruszone przywołanie poprzedniej rozmowy padło z ust jego ojca — Więc liczę, że to jakaś pomyłka–
    Jakiekolwiek szanse, po które nawet nie zamierzał sięgać, zniknęły wraz z roznoszącym się pukaniu po cichym mieszkaniu, z zaraz wtórującym temu głosem Yosoo. Wraz z szansami miał wrażenie, jakby mógł dostrzec resztki nadziei znikające ze spojrzenia ojca; ostatnią krztę porozumienia, które i tak nigdy między nimi nie istniało.
    Chciał zareagować szybciej; chciał zareagować jakkolwiek, nim usłyszałby kolejny komentarz albo drzwi za jego plecami zdołały roznieść odczuwalnie wibracje pod wpływem intensywnego uderzania, lecz jedynie co potrafił zrobić, to marnie oprzeć knykcie o drewnianą fakturę, nawet w połowie nie tak mocno, jak pierwsze puknięcie ze strony Jeonga.
    Nie potrafił się skupić - nie z wwiercającym się w niego spojrzeniem Marcua. Nie z donośnym głosem Yosoo, którego obecność była niczym coś zakazanego, choć znajdowali się tym pozornie bezpiecznym, oddzielonym od reszty świata, mieszkaniu
    — Jest u Ciebie — wiedział, że to nie było pytanie. Czy tym bardziej coś tak prostego, jak banalne stwierdzenie faktu, a i tak po raz kolejny zbiło go z tropu i sprawiło, że jego nogi samowolnie zaczęły iść za starszym Powellem.
    — Tak, i to się nie zmieni, ale tato posłuchaj mnie–
    — Czyli podjąłeś już decyzję — nie nadążał. Za niczym. Za swoimi myślami i tym, co ślina starała się nanieść na jego język. Za ojcem i ponownie wstrzymanymi krokami w korytarzu, kiedy odwracał się w stronę syna i poprawiał mankiet, jak jeden z jego licznych, wyłapanych przez Yechana w przeciągu życia, nawyków — Widzę, że młodzieńczy wybryk jest dla Ciebie ważniejszy, niż przyszła kariera..
    — To nie jest wybryk. Wcześniej też nie był, kłamałem. Przepraszam, naprawdę, ale w życiu nie uważałem tego, co jest między mną, a Soo za głupi wybryk — mimochodem czuł, jak jego brwi nerwowo marszczą się na czole, a ilość niedopowiedzeń napędza jego spanikowany mózg coraz bardziej, kiedy zarejestrował całą, usłyszaną właśnie wypowiedź w trakcie prób wybronienia własnych uczuć — Jaką decyzję? Co?
    Wiele rzeczy; rodzinnych ustaleń i decyzji odbywało się bez jego obecności. Wiedział o tym, wiedział też, jak i tak zbyteczny by tam był, kiedy nigdy nie dotyczyły jego, a najwyżej z góry był z nich wykluczany, zmuszony do dostosowania się do automatycznie przypisanej roli, którą mimo wszystko starał się wykonać jak najlepiej. Przynajmniej wtedy nie spotykał się z niczym innym, niż z przelotnymi spojrzeniami ojca; z marnym drgnięciem kącików ust matki, zaraz zaabsorbowanej pozostałymi dziećmi, czy po prostu czymś innym.
    Nie tak jak teraz, kiedy przy każdym, z wypowiedzianych słów; z każdym, szczerym wyznaniem o wartości Yosoo w jego życiu i przyznaniu się do kłamstwa, wwiercał się w niego coraz to surowszy wzrok, tracący na pozostałościach szacunku i… nadziei. Głupiej nadziei, której nie widział tam prawie że nigdy wcześniej, a teraz sprawiała wrażenie niczego więcej, niż złośliwego psikusa jego wyobraźni
    — Nie chcę, żeby ktoś taki reprezentował moją firmę — dalszy chłód, dalsze niewzruszenie i monotonia tonu Marcusa fizycznie zmroziła bruneta w miejscu. Wybiła boleśnie kolejno to łapany oddech z płuc i rozszerzyła niemiłosiernie oczy, jakby rozum starał się upewnić w rzeczywistości usłyszanych słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Firma, która była jedynym, rodzinnym aspektem, do którego był fizycznie i świadomie przypisany ze względu na zbierane wykształcenie i dzielone nazwisko. Firma, która dyktowała i nadawała sensu życia, będąc jego najpewniejszym elementem, bo sprawiającym wrażenie nie do utracenia - zawsze w jego zasięgu, jedyna rodzinna oferta, dzięki której mógł czuć się chciany, a przede wszystkim potrzebny. Była powodem jego ciągłej obecności na wydarzeniach biznesowych i przelotnych wzmiankach jego imienia, bo przecież w przyszłości miał stać się jej kluczowym elementem.
      Firma, która teraz niemiłosiernie szybko wyślizgiwała mu się z dłoni i rozwijała mętlik w głowie, wysuszający gardło i przyspieszający przeraźliwe bicie serca, kiedy starał się nadać czemukolwiek sensu
      — Jaki? Co? Przestań żartować tato, proszę — choć przecież zdawał sobie sprawę, że to nie był żart; nie z ust Marcusa Powella, którego obecność coraz bardziej wydawała się brunetowi nierzeczywista, a jedynie czymś w postaci nęcącej mary.
      — Nie żartuję, Yechan. Nie będziesz mieć związku z firmą. Nie po takim przedstawieniu–
      — Jakim przedstawieniu- tylko przez to, że kocham Soo? Przecież jako jedyny poszedłem Twoje ślady! — nie chciał się unosić, tym bardziej nie chciał przerywać własnemu ojcu- wiedział lepiej. Ale nie kiedy idiotycznie dawał upust własnym emocjom; kiedy nie panował nad doborem słów, intensywnością rozemocjonowanego głosu, ani dłonią sięgającą po przedramię ojca, aby zatrzymać go przed wyjściem.
      — I jako jedyny szargasz imię rodziny- moje imię — nawet w wyszarpnięciu ramienia brakowało choćby grama emocji, które byłyby dla młodego Powella jak kotwica. Pojedynczy sygnał, że Marcusowi towarzyszyły tak samo duszące uczucia, jak mu. Zamiast tego spotykał się z najgorszym - nieprzerwanym, przeszywającym go na wskroś, chłodem, który nie opuścił jego ani mieszkania wraz z głuchym zatrzaśnięciem drzwi i pożegnalnymi, bolesnymi słowami ojca, wwiercającymi się niemiłosiernie w sam środek bruneta — Zawiodłeś mnie, Yechan. Po raz kolejny.

      Y.

      Usuń
  112. Czuł się, jak na autopilocie. Nie pamiętał momentu zamknięcia drzwi wejściowych, czy tym bardziej chwili, kiedy opuścił korytarz. Bez udziału świadomości przekręcił kluczyk w zamku od sypialni, pozwalając drzwiom na samowolne uchylenie się pod naporem presji z drugiej strony, a jedyne co mu towarzyszyło to tępe szumienie w uszach, które co rusz przeobrażało się w niewyjaśnialny, krótki pisk.
    Jedynym, co przebiło się przez nagłe zaistniałą ścianę, był cudzy dotyk. Dłonie, szarpiące za materiał jego koszulki i fizycznie zmuszające go do wybicia się z otępienia, wraz z głośnym wrzaskiem, przedzierającym się do samego środka jego głowy. Boleśnie, ale nie przez swoją barwę. Nie przez głośność, która wypełniła prawdopodobnie każdy z kątów mieszkania, w którym właśnie się znajdowali.
    A przez obecne tam słowa, zrywające pozostałości samokontroli i zesztywnienia, jakie wprowadził chłód Marcusa i beznamiętnie podjęta decyzja, tak kluczowa do życia młodego Powella
    — Nie obchodzi mnie to! — pozwolił, aby głos przybrał tę samą siłę, co Yosoo. Aby po raz pierwszy, odkąd się znali; odkąd Yechan znał siebie samego, wyraźnie przebiły się przez niego surowe emocje, nad którymi nie potrafił zapanować. Aby dłonie odsunęły bruneta od siebie i umożliwiły dokładnie spojrzenie mu w oczy, mimo braku pewności, jak długo dałby radę obrazować w nich jedynie te z najwyższych emocji — Chciałem, okej?! — ten jeden raz chciał pokazać, że potrafił. Że Yosoo znaczył dla niego więcej, niż cokolwiek innego; że już nie chciał się z tym wstydliwie ukrywać i podkulać ogona przy każdym momencie, jaki wymagał od niego konfrontacji.
    — Zresztą nic Ci nie obiecałem, Soo. Ani razu, i wiem, że o tym wiesz. Specjalnie, żeby uniknąć właśnie tego — utracił możliwość zapanowania nad własnym językiem. Nad słowotokiem, który spływał z niego tak płynnie, że nie czuł nawet możliwości zatrzymania go w sobie. Tak jak zawsze; tak jak było bezpiecznie, bo nie ryzykował powiedzeniem za dużo, czy zbyt jawnym ukazaniem efektu cudzych reakcji — I masz teraz siedzieć cicho i mnie wysłuchać.
    Nic mu nie obiecał, bo wiedział, że nie mógł. Że prędzej, czy później i tak by ją złamał, a dołączenie krótkiego obiecuję kosztowało go zbyt wiele; przywoływało w głowie zbyt wiele wspomnień, przez które tracił oddech i stabilny grunt pod nogami. Więc postawił na drugą, lepszą - a może jednak gorszą - opcję, ratującą go od po raz kolejny zostaniem czyimś zawodem. Bo skoro nic nie obiecał, to nie było możliwości, aby coś popsuł, prawda? Nie było możliwości, aby stał twarzą w twarz z rozemocjonowanym Yosoo, wyrzucającym swoją złość, której źródła nie potrafił się teraz doszukać. Nawet nie próbował, kiedy wbrew wszystkiemu stał z nim właśnie twarzą w twarz, i dalej rozumiał równie mało, co w pogubionych wyobrażeniach
    — Cały czas się nie wychylałem, i co?! I przez to jesteśmy tutaj — podkreślił własne słowa stanowczym, a dalej żenująco ostrożnym, dźgnięciem chłopaka w klatkę piersiową — Przez to złapała Ciebie policja w zoo. Przez to Ava pokazała zdjęcie Twoim rodzicom. Przez to prawie straciłem Ciebie na zawsze, Yosoo! Bo tchórzliwie się nie wychylałem — marnie starał się ukryć momentalne załamanie głosu zwiększeniem jego głośności i słyszalnie złapanym oddechem — Bo się nie wychylałem i zawsze coś szło nie tak. I zawsze musiałeś po mnie sprzątać. I zawsze kończyło się zranieniem Ciebie, a tego nie chce! Nie chciałem. Nie teraz, ani nigdy — drżący palec po raz kolejny uderzył w ten sam punkt na torsie bruneta, desperacko starając się podkreślić wagę i szczerość każdego ze słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I zawsze byłeś zły, więc czy chociaż ten jeden raz- ten jeden raz możesz na mnie nie krzyczeć, tylko po prostu tutaj być? — czuł, jak z każdą sylabą słabnie, a dłonie, jeszcze chwilę wcześniej wbijające do bólu w siebie palce, rozluźniały się i bezsilnie zwisały wzdłuż jego ciała. A oczy żałośnie grożą byciem oślepionymi szklistą taflą, kiedy docierała do niego realność decyzji; waga własnych, bezmyślnie właśnie deklarowanych słów — Docenić moją decyzję i powiedzieć, że mnie teraz nie zostawisz, bo Ciebie potrzebuję, Soo. Bo nie dam sobie bez Ciebie rady.

      cienias

      Usuń
  113. Znał Yosoo. Lepiej, niż kogoś innego; lepiej, niż ktokolwiek inny, a przynajmniej to sobie nieustannie wmawiał, kiedy mógł spędzać z nim całe dnie i zapisywać w pamięci najdrobniejszy ze szczegółów, który mógłby mu się jakkolwiek przydać w przyszłości. Znał jego zachowania; metody, jakich się podejmował w poszczególnych sytuacjach; sygnały, jakie pozwalały mu się przygotować na to, co miało się po nich wydarzyć, bo były jak idealnie rozpisane w głowie ostrzeżenie. Powinien więc być gotowy na jego reakcję. Widzieć przed oczami każdy z ruchów, nim ten jeszcze miałby prawo mieć miejsce, bo wystarczył spójny zlepek informacji, aby namalować pełen, potrzebny mu teraz obraz. Tak jak wiele innych razy; tak jak wtedy, kiedy potrafił dostosować własne reakcje do tego, czego się spodziewał, bo przynajmniej tyle było pod jego kontrolą.
    A mimo to; mimo podświadomego przekonania i wiedzy, tak otwarta negacja, wręcz zwyczajne, a tak dosadne, zignorowanie każdego z jego wcześniejszych słów, było kolejnym kubłem ciężkiej i mrożącej krew wody wylanej prosto na jego głowę. Kolejnym rozbudzeniem nieopanowanych dalej emocji, przez które niekontrolowanie wypuścił przez nos powietrze z dźwięcznym świstem, nieomal dołączając do tego niedowierzający, krótki śmiech. Wstępnie starający się uwierzyć, że po prostu mu się wydawało, a wszystko, co usłyszał i widział było własnym wymysłem.
    Dopóki postać bruneta nie zaczęła znikać z jego pola widzenia, a głos jaśniej wybrzmiewał w jego głowie, ze zdaniami boleśnie raniącymi nie tylko uszy, ale samo serce. Sam rozum, który wiedział, jak absurdalne było każde z usłyszanych stwierdzeń
    — Soo– Yosoo! — kolejna fala nerwów ogarnęła jego ciało i poruszyła ręką. Owinęła palce stanowczo wokół ramienia, aby pewnym szarpnięciem, z nieplanowaną ilością siły; z żelaznym, trwającym uściskiem, niepozwalającym mu na ponowne zmienienie swojej pozycji, przywrócić go na swoje miejsce — Przestań. Ten jeden, cholerny raz i posłuchaj mnie — tego, co brakowało mu w typowym spokoju; chłodnym, logicznym rozumie, nadrabiał czystą… pewnością. Ślepą, idiotyczną wiarą w swoje słowa i to, że w końcu da radę się nimi przebić do bruneta, nie spuszczając z niego choćby na moment wzroku, niezależnie od wysuszenia oczu i przyspieszającego oddechu na dostrzegane mikroekspresje.
    Tracił panowanie; nad wszystkim. Wiedział o tym, a nie potrafił przywrócić siebie samego do porządku - jedynej, pewnej stałej, nad którą miał wieczną kontrolę. Nad sobą samym poprzez banalne, a użyteczne zepchnięcie wszystkiego na sam dół, byleby mieć pewność co do tego jednego aspektu. Teraz nie miał nawet tego; teraz nie wiedział, jakiej reakcji spodziewać się po samym sobie; nie wiedział, gdzie stawiał kolejne kroki, robiąc to na ślepo, bez starannie ułożonego planu, który zapewniał mu chociaż jedną, znaną ścieżkę - nawet jeśli nie tę wymarzoną
    — Nie chcę tego odkręcać — pospiesznie, nieświadomie kierując się uśpioną znajomością bruneta, wyciągnął telefon z kieszeni by niechlujnie wyrzucić urządzenie gdzieś nieopodal, byleby było poza ich zasięgiem — Nie wiem co teraz, nie mam pojęcia co robić, nie wiem– ja– nie wiem. Nic nie wiem, oprócz tego, że jestem słaby. Że Ty myślisz, że jestem słaby i udowadniam Ci to na każdym kroku, ale i tak nie chcę niczego odkręcać — słowa dalej wyprzedzały jego własne myśli, opuszczając jego usta w zastraszającym tempie, a dłoń zaciskała się na ramieniu Yosoo, w marnej próbie uziemnienia siebie samego, a zarazem przysuwając go bliżej siebie — Nie chcę, żebyś znowu coś po mnie naprawiał, skoro sam tego chciałem, zrozum to — powtarzał się. Nonstop i nieświadomie, niczym zacięta płyta; coś, czego sam nie znosił, a nad czym nie potrafił teraz zapanować — Nie masz niczego naprawiać. Masz po prostu zostać. Proszę Cię.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  114. Szept. Utrzymany w tej słabej, cichej barwie szept dalej przebijał się intensywnie do jego uszu, wybrzmiewając głośniej, niż usłyszany chwilę wcześniej wrzask. Kontrastował z jego ostrością, będąc otoczony delikatnością i dziwną… niepewnością. Czymś na kształt pobłażliwości; czymś, czego nie spotkał tam chyba nigdy wcześniej. I czymś, co starało się uśpić jego rozjuszoną czujność, niepozwalającą na to, aby cokolwiek mu umknęło. Najmniejsza z reakcji, z uciekających spojrzeń, czy właśnie zmiana tonu.
    A jednak podświadomie czuł, jak zbudowana siła powoli się kruszy, wraz z cichym głosem Yosoo. Wraz z ostrożnym dotykiem, który przywracał go do własnego ciała i pozwalał zapomnieć o porzuconym specjalnie telefonie i napięciu, gromadzącym się w mięśniach, ale też w samym jego sednie. Za to poszerzał niewielkie dziury w kontroli nad własnymi emocjami, którym zwyczajnie nie chciał dać teraz upustu. Których nie chciał czuć, dopóki nie miał pewności, że spotka się ze zrozumieniem od Soo. Pełnym zrozumieniem
    — Nie kłam — odpowiedział niemalże od razu, pospiesznie przełykając ślinę dla wyzbycia się skradającej się guli, mającej na celu nic innego, niż pogłębienie możliwego upokorzenia.
    Może Yosoo faktycznie nie kłamał, może nigdy podobna myśl nie przeszła mu przez myśl, lecz Powell czuł, że po prostu wie lepiej. Wiedział, ile razy zaprezentował się z najgorszej strony; ile razy pozwolił, aby słabości wzięły górę i doprowadzały ich do miejsc, w których cierpieli najbardziej. Wiedział, jak bardzo wszystko utrudniał, ile razy zmuszał bruneta do stawienia kroku w tył, czy użycia surowszego tonu, aby siłą wyciągnąć z Yechana wymagane zachowanie. Nie potrafił więc wierzyć, że mógłby myśleć inaczej - że było inaczej, kiedy tym, co najczęściej kierowało jego życiem był strach.
    Jednak czy chciał mu uwierzyć? Czy był bliski uwierzenia? Z każdą sekundą, jaką spędzał z ciepłą dłonią obejmującą jego policzek, coraz bardziej. Z dalej wybrzmiewającym w głowie zdrobnieniem, chwilowo zagłuszającym pozostałe myśli i jego kolejne słowa, docierające z kilkusekundowym opóźnieniem. A przede wszystkim wyostrzony, częściowo zdrowy rozsądek, który dopuścił do tego, aby Yosoo mówił dalej. Aby powiedział za dużo. Aby ponownie przysłonił mu oczy zdesperowanymi, pełnymi emocji, klapkami, wraz z jednym, brzmiącym jak paznokcie na tablicy, słowem
    — Zachcianki — odepchnął od siebie dłoń, jeszcze chwilę temu służącą jak kotwica dla nabierających tempa serca i rozumu — Kurwa, zachcianki?! — pozbył się źródła ciepła gwałtownym, stanowczym ruchem, tę samą dłonią popychając nieznacznie bruneta — Serio myślisz, że to dla mnie jakaś zachcianka. Nie bądź jak mój ojciec, Yosoo — niedowierzające parsknięcie prześlizgnęło się przez jego usta, niebezpiecznie mocząc swoje palce w zgorzkniałym tonie.
    Choć czy mógł go winić, kiedy niedawno powiedział to samo? Kiedy właśnie przez to ten obraz miał prawo zaistnieć w głowach wszystkich, pozostałych osób w to wplątanych. Powinien go rozumieć lepiej, niż ktokolwiek inny; powinien przejrzeć dobór słów i zrozumieć, że nie był niczym innym, niż przemyślaną decyzją, za którą szedł na ślepo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czemu to Ty masz na coś pozwalać? Czemu niby niszczę sobie życie, skoro szansa przejścia przez nie z Tobą jest wszystkim, tylko nie tym? — każdemu zdaniu wtórowało kolejne to szturchnięcie dłonią ramienia; nieznacznie popychanie bruneta w tył, nie zwiększając jednak między nimi przerażającego dystansu, z którym nie dałby sobie teraz rady — To się dla mnie liczy najbardziej. To zawsze liczyło się najbardziej, ale za bardzo się bałem do tego przyznać, bo byłem za słaby — wraz ze słyszalnym zetknięciem się nóg Soo z biurkiem, zajęta wcześniej dłoń bezsilnie trafiała w klatkę piersiową chłopaka, dalej próbując podkreślić wagę każdego z wypowiadanych słów — Zawsze przy mnie będziesz, tak? To bądź teraz, bo właśnie tego chcę. I tylko spróbuj nagle przestać istnieć- spróbuj zniknąć- — zwinięta luźno pięść zsunęła się marnie z klatki piersiowej, kiedy każde ze stanowczych uderzeń było ciosem w jego własny mur; kiedy zadanie tego finalnego docisnęło do jego oczu łzy i wyrwało w lawinie słów niechciany szloch, ciągnący ze sobą kolejne. Ujmujący sile, przez której brak zmniejszył dzielący ich dystans i bezwładnie schował zapłakaną twarz w zagłębieniu szyi chłopaka, ledwie przebijając kolejne wyznanie przez łapczywie łapany oddech — Nie możesz zniknąć, kiedy jesteś jedynym, czego jestem pewien w mojej przyszłości.

      Y.

      Usuń
  115. Wyrzuty sumienia doganiały go za późno. Co rusz, po każdej decyzji i zdecydowanym geście, którego zaraz chciał żałować, ale nie było na to chwili. Bo zaraz pośpiesznie dawał upust kolejnemu; bo zaraz Yosoo nieświadomie pchał go do powtórzenia podobnej. Bo każda z odpowiedzi Yosoo pokazywała mu, jak bezsilny naprawdę był. Nie miał żadnej siły sprawczej w podjętej decyzji, której zwyczajnie musiał pozwolić zaistnieć, a teraz… nie wiedział co dalej. Dokładnie tak, jak powiedział – nie miał pojęcia, co miał robić. Z życiem, z samym sobą. Z czymkolwiek.
    Jedyne, czego był pewien, to Soo, choć nawet tu czuł, jak grunt grozi się rozsunięciem w każdym momencie. Nie mógł mieć w końcu ślepej wiary w to, że będzie nieodłączną częścią jego życia. Nie mógł go trzymać na siłę tuż obok siebie, nieważne jak bardzo go właśnie tam potrzebował; mimo tego, że był jedynym powodem, dla którego jeszcze dawał radę nie rozpaść się doszczętnie. Co nie znaczyło, że nie zamierzał probować zapewnić sobie jego obecności.
    Tak jak teraz, kiedy roztrzęsione dłonie opierały się na blacie biurka po obu stronach bruneta, wbijając do bólu paznokcie we własne ręce, a tworzone na nich półksiężyce jedynie się pogłębiły, kiedy został przyciągnięty jeszcze bliżej. Kiedy chłopak ostrożnym gestem zdołał wyrwać z jego gardła jeszcze głośniejszy i boleśnie szczery, rozemocjonowany szloch. Nie potrafił zdusić go w środku, choć chciał wrócić to postawy sprzed chwili – znowu przywołać w sobie tylko i wyłącznie przesadną, kierującą się ślepą złością na wszystko, siłą. Mocą w głosie, która ulatywała z niego wraz z każdą próbą zaczerpnięcia powietrza przez rozedrgane wargi. Wszystkim, co pozwoliłoby mu po raz kolejny zapomnieć o bezsilności, przeraźliwie wdzierającej się do jego świadomości i napędzającej bicie serca. Jedynym, co powstrzymywało go przed kompletnym odpłynięciem za wzmożonym szumieniem w uszach, był ten drugi głos. Tak nietypowy, tak spokojny i wyciszający w swoim cichym szepcie i delikatności, której niemalże nigdy w nim nie spotykał.
    Nie ułatwiał odzyskania kontroli; nie pozwalał na zduszenie łez i wyrównanie oddechu, ale pozwalał odnaleźć w tym komfort. Najmniejszą jego ilość, ledwie cokolwiek znaczącą, a jednak na tyle ważną, aby dźwięk własnego płaczu nie rozdzierał żałośnie jego uszu, a pozwalał złagodnieć i przeobrazić się w pojedyncze pociągnięcia nosem i te cichsze, drżące oddechy, które kierowały się równym tempem sunącej po nim dłoni. Tej samej, wyrywającej spomiędzy jego ust nieprzerwane, ledwie zrozumiałe ciągi przeprosin; słaby bełkot, którego nie potrafił zatrzymać pod wpływem znajomego ciepła i dotyku.
    I tak jak wstępnie nie chciał się nigdzie ruszać, nawet na to banalne wyprostowanie się, tak po jednym z głębszych, niestabilnych wdechów spróbował. Postarał się ruszyć mięśnie, zachęcające go do zachowania niemalże skulonej, schowanej pozycji, aby w końcu załagodzić wrażenie osaczenia, jakie sprawiał sam w swojej głowie; za które również chciał przeprosić. Lecz i te słowa stanęły mu w gardle, kiedy pod wpływem impulsu opierał rozedrgane dłonie na policzkach chłopaka, byleby zwrócić jego uwagę– jego wzrok na siebie samego, kiedy nie potrafił nie dostrzec jego rozbiegania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Soo, spójrz na mnie — choć po części zaprzeczał samemu sobie, kiedy ostatnim czego chciał, to raczenie bruneta zaczerwienionymi oczami i odciśniętymi na twarzy smugami po łzach, tak potrzebował jego uwagi. Potrzebował zaufania chwilowo przywróconej pewności siebie, wpędzającej go w chwilowy amok; kierującej jego dłońmi, które nie czuły, aby zasłużyły na kolejną formę bliskości, ale nie potrafiły opuścić ciepłej skóry i delikatnego muśnięcia kciukiem policzka, w idiotycznej próbie upewnienia siebie o faktycznym istnieniu Yosoo — Nic nie rób — zaczął, wlepiając spojrzenie w ciemne tęczówki, ledwie hamując wślizgujący się na twarz grymas, który pragnął pociągnąć za sobą kolejną falę płaczu — Nie kombinuj, tego od Ciebie teraz potrzebuję — przyznał przy nieco zbyt mocnym zaciśnięciu warg, kiedy tylko poczuł wyślizgującą się spomiędzy jego palców kontrolę; kiedy jego głos znowu pragnął się załamać przy tak szczerze powtórzonych słowach — Proszę Cię, Soo. Zrób to dla mnie.

      Y.

      Usuń
  116. Doszukiwał się wszystkiego w oczach bruneta. Szczerości, niedopowiedzeń, czegokolwiek. Potrzebował czegokolwiek, aby upewnić się, że cokolwiek się działo jeszcze było pod jego kontrolą; że dalej miał obok siebie Yosoo, nieustannie. Tuż obok siebie, bo nie dałby sobie chyba rady, gdyby znalazł się teraz gdziekolwiek indziej.
    Zatracił się jednak za bardzo w wychwyconym spojrzeniu, we własnych emocjach, które nieustanie rozmazywały mu obraz przed oczami i zmuszały do skupiania się na zbyt wielu bodźcach naraz, aby walczyć z uspokojeniem własnego oddechu, ale i zduszeniem łez, które przy pierwszej danej okazji pragnęły na nowo namalować smutne smugi na jego policzkach. Nie wyłapał tego, co trzeba; nie wyłapał w salwie zapewnień kluczowego teraz, które przecież w innej sytuacji nigdy by mu nie umknęło. Zmieniało tak wiele, a ominęło go szerokim łukiem, pozwalając trwać w przekonaniu, że Yosoo odpuścił i zamierzał pozostać tutaj - przy nim, bez prób wynalezienia drastycznych rozwiązań, bez prób nawiązania kontaktu z Marcusem, który automatycznie zaciskał metaforycznie dłoń na gardle Yechana i burzył wszystko u samych podstaw. Z którym nie chciał mieć nic wspólnego, a mimo tego był od niego żałośnie zależny
    — Okej — słaba odpowiedź działała bardziej jak zapewnienie dla siebie samego; pielęgnowanie zaślepienia, w jakie nieświadomie wpędzały go słowa chłopaka, ale i sam Powell. Bo nie mógł dopuścić do siebie prawdy, skoro każdy jej zalążek doprowadzał do drżenia dłoni. Skoro przy każdej, nawracającej myśli czuł suchość w gardle i mdlący ścisk żołądka, który przypominał mu o rozsypującym się przed nim planem- życiem. Bo wszystko, czego był pewien; na co cały ten czas pracował, straciło całkowicie na znaczeniu.
    Każde ze słów Soo - tych, które chciał słyszeć - były niczym miód na jego serce. Rozplątywały po kolei supły w jego ciele i pozwalały, by choć na moment czysta panika opuściła jego ciało. Zatracał się w spokojnych zapewnieniach, na które przytakiwał bezmyślnie głową i nieatrakcyjnie pociągał nosem przy odzyskanym oddechu. Wpatrywał się w łagodne spojrzenie i ulegał delikatnemu dotykowi, który przywracał drżenie warg i wilgoć do oczu, acz z innych powodów niż wcześniejsze, zdruzgotane łzy. Bo obecność dłoni na twarzy, ich ostrożność pozwalała mu wierzyć w stałość obecności Yosoo. Ściągały z niego kolejne elementy dziurawej zbroi wraz ze ścieranymi z policzków łez. Rozbrajały go z zastraszającą łatwością i równie prędko potrafiły pobudzić panikę na ostatnie oznajmienie; pozbywały go samokontroli i wyrozumiałości, odzwierciedlając strach w oczach i pospiesznych ruchach, kiedy wsuwał dłonie w jego włosy i zapobiegawczo przysuwał się jeszcze bliżej
    — Nie ma czego ogarniać — pokręcił gwałtownie głową, kiedy drżące palce przeczesywały ciemne kosmyki i nerwowo sunęły po karku chłopaka — Zostań ze mną jeszcze trochę dłużej — natychmiastowe refleksje - pragnące zostawić Yosoo w spokoju, z zażenowaniem zatrzymać ręce przy sobie i odizolować się, dopóki nie przywróci racjonalnego myślenia, nie miały siły przebicia przez czystą desperację. Przez błahą potrzebę bliskości, wyrażaną całym ciałem, trzymającym się bruneta niczym koła ratunkowego. Dłońmi gubiącymi się na swoim miejscu przy nerwowych ruchach we włosach i na szyi. Marnym pocałunkiem, ledwo złożonym na ustach Soo, kiedy przez własną niepewność nie był w stanie włożyć niczego więcej niż paniki w ten drobny gest. Paniki i potrzeby - czułości; przypomnienia, że mógł; przekazania, że był czymś więcej niż prezentującym się teraz wrakiem człowieka, rozpadającym się na najmniejszy sygnał możliwości porzucenia. Najmniejszą szansą zasmakowania samotności; kiedyś będącej dla niego oazą spokoju, teraz wyniszczającą go od samego środka — Pozwól mi być samolubnym, proszę.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  117. Cały przesiąkł desperacją. Pchaną paniką; czystym strachem, który nieprzyjemnie ślizgał się tuż pod jego skórą i zmuszał do nadmiernej czujności, choć jakaś jego część starała się mu uświadomić, że już nic się nie wydarzy. Że Marcus się ponownie nie odezwie; nie zmieni zdania, ani nie zadzwoni, aby poinformować o kompletnym zerwaniu umowy, bo cicho wiedział, że rozmowa sprzed kilku dni dokładnie to oznaczała. Głuche trzaśnięcie drzwi, przez które nieświadomie spinał wszystkie mięśnie przy każdym, agresywniejszym ich zamknięciu, odbijało się co rusz echem w jego głowie.
    Było jedynym, co mu towarzyszyło w… bezczynności. W brnięciu przez pozornie typowe dni bez grama zaangażowania; z oddalonym wzrokiem, kiedy przechodził przez naturalne etapy swojej rutyny. Jedynym, oprócz Yosoo, który nie opuścił go, chociażby na moment. Który wypełniał mieszkanie życiem, nawet jeśli oboje wiedzieli, że była to marna próba przywrócenia dzielonej normalności. Na którego w przeciągu paru dni niemal podniósł głos częściej, niż ich całą znajomość, aby po szybkiej refleksji przeprosić, przy każdej okazji zamykając się jeszcze bardziej. Czując narastające napięcie w mięśniach, które podświadomie obawiały się jego własnych reakcji i utraconej stabilności, jaką wcześniej odnajdywał bez problemu. Szczególnie w brunecie, będącym jedynym, stałym elementem jego życia. Ostoją, której nie potrafił wyrazić przez duszącą warstwę niepewności. Zmuszającej go do tkwienia w jeszcze większym milczeniu, niż tym i tak nim władającym. Do zachowawczego dystansu, który dokładał mu jedynie bólu, a wydawał się koniecznością. Jedynym, na co zasłużył po niekontrolowanym wybuchu emocji; za każde zbyt surowe, wypowiedziane wtedy słowo; każdy gest, który przekraczał wyznaczoną w jego głowie granicę. Za desperację, której co rusz dawał się omamić i kończył z coraz większymi wyrzutami sumienia.
    Doceniał więc marną podróbkę codzienności; doceniał pozostawiane naczynia, które podnosiły jego ciśnienie, ale dawały coś innego, na czym mógł się skupić. Doceniał kąśliwe uwagi, trafiające głębiej, niż zazwyczaj, choć towarzyszyła im zdecydowanie mniejsza złośliwość. Doceniał Yosoo, który mimo każdej z reakcji i odczuwalnego wycofania się Powella, dalej tutaj był – w mieszkaniu, każdej nocy dając znajome ciepło i zapach, kojące organizm aż do uśnięcia. Obok, niemalże na każdym kroku wkraczając w jego strefę osobistą, ignorując jego własne próby zachowania dystansu i przypominając Yechanowi, dlaczego nie mógł zatracać się we własnym żalu, mimo nieustannego powtarzania, że potrzebował jeszcze jednego dnia. Jeszcze ten jeden dzień więcej umożliwiłby mu powrót do siebie – do chłodnego, logicznego rozumu, który odnalazłby słuszne rozwiązanie, nawet jeśli kompletnie niezadowalające i zmuszające go do rezygnacji ze wszystkiego, na co się dotychczas szykował.
    Nie potrafił zaakceptować tego, że minęło za mało czasu, by przyszło mu tak łatwo. Nie, kiedy był święcie przekonany, że już po pierwszej dobie powinien odzyskać kontrolę nad samym sobą; nie, kiedy ten kolejny z rzędu, choć dopiero minęły niecałe trzy, nie potrafił wynaleźć w sobie siły, aby działać inaczej, niż na autopilocie. Niż z dłońmi, schowanymi wraz z resztą ciała pod kocem, maltretującymi do krwi skórki przy paznokciach podczas mimowolnemu oddaniu się odpływającymi myślom

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możesz nie grzebać mi w sypialni, Soo… — a jednak z dalej na tyle wyczulonym słuchem, aby ze swojego miejsca usłyszeć poruszane kartony i ruch w oddzielnym pokoju, siląc się na podniesienie głowy dopiero przy odczutym na ramieniu ciężarze — I nie mów tak, bo to nieprawda — nie byłby nawet w stanie się z tym zgodzić, kiedy było odwrotnie. Bo za wiele mu zawdzięczał; bo właśnie teraz to Yosoo pomagał mu powoli składać życie z powrotem w spójną całość. Bo to on, choć nieświadomie, pozwalał Yechanowi na odzyskanie odrobiny blasku w oczach i wysunięcie ręki spod koca, aby zgarnąć pojedyncze, ciemne kosmyki za ucho chłopaka w tak niebezpiecznie naturalnym i bezpiecznym geście.
      — To żmudne i nudne, Soo, jesteś pewien, że chcesz? — poinformował, a raczej ostrzegł przy ostrożnym przejęciu wyciągniętego pudełka, nawet z nim obchodząc się z przesadną ostrożnością — Nie musimy tego robić.

      Y.

      Usuń
  118. Skrzywił się niemalże od razu, kiedy cisza znalazła dla siebie nawet najkrótszy moment na zapadnięcie. A tym samym pozwoliła mu na myśli; na przyjrzenie się twarzy bruneta, przez którą przemknęła ledwie zauważalna zmiana. Poruszenie, któremu nie umiał przypisać źródła, a i tak wywoływała u niego zaniepokojony grymas, bo nie wiedział, o co chodziło. Był dalej wyczulony wobec Yosoo; dalej dostrzegał niewielkie zmiany i rozpoznawał jego zagrywki, choć nieraz posuwał się do tego, aby je zwyczajnie przyjmować. Akceptować ich rolę przywrócenia normalności, w której pozwalał sobie trwać nawet przez jedynie kilka oferowanych im minut.
    Nie potrafił jednak doszukiwać się przyczyn; nie, kiedy dostrzegał drobne reakcje, a jedyne co wiedział, to że sam je wywołał. Nie wiedział czym, nie wiedział, jak, a przede wszystkim nie wiedział, co mógłby zrobić inaczej. Tak jak teraz, żyjąc jedynie ze świadomością, że chwilowe, ledwie wyczuwalnie zastygnięcie, było wywołane przez niego i jego słowa. I nie był w stanie nic z tym zrobić, chowając dłoń w ciemnych włosach na tak długo, ile było mu dane, zanim nie wykrzywił twarzy w kolejnym, zduszonym grymasie na charakterystyczny dźwięk obijającego się o karton plastiku
    — Soo… — za miękko wypowiedzianym zdrobnieniem nie stało nic więcej, oprócz tymczasowo od niego nieodłącznej wątpliwości. Jak i lekkiego zmartwienia zawartością pudełka, dalej przed nim skrywaną, a tym samym podjudzającą niepokój co do stanu jeszcze niezłożonych części. A każda z kolejnych, podejmowanych przez chłopaka decyzji mimowolnie zmuszała go do coraz to wyraźniejszego zmarszczenia nosa, jeszcze jedynie dzięki działaniu podświadomości chowając w międzyczasie dłoń z powrotem pod koc — Zaczynam wątpić, czy chcesz mi zrobić na złość, czy przysługę — wysilił się na dołożenie lekkości własnym słowom, marnie reprezentującą szczerość wypowiedzianego żartu, bo w końcu wiedział lepiej. Znał go za dobrze, by móc przypisać bezmyślnie wykonywanym ruchom jedynie chęć złośliwości, na pewno nie w tym momencie. Nawet jeśli ich ilość stawała się przytłaczająca, a dłonie bezmyślnie opuściły bezpieczeństwo miękkiego koca, aby oprzeć się na skroniach, ze zmartwionym wzrokiem śledzącym każdy, kolejny krok Yosoo.
    Nawet gdyby próbował udawać złość, czy irytację, to zdradziłaby go jego dobrowolność. Swobodne rozchylenie nóg, aby brunet mógł się między nie idealnie wpasować. Brak szorstkiej uwag, które zalegały co najwyżej gdzieś w jego głowie, aniżeli na czubku języka. Głęboka cisza, w którą zamian zapadał, obserwując dłonie Yosoo i ich najmniejszy ruch, w obawie, że najkrótsza chwila zostawienia ich bez uwagi skończy się katastrofalnie.
    Tylko że nie miał innego wyjścia.
    Bo po kolejnym, chwilowym, acz dłużącym się milczeniu; po usłyszeniu kolejnych, rażąco szczerych słów i prośby, podniósł się z cichym westchnięciem z kanapy, by na niecałą minutę zniknąć w pokoju. I dokładnie po tym czasie wrócić do salonu z niezbyt dużym, przypominającym miniaturową skrzynkę na narzędzia, pudełkiem w ręce i okularami na nosie, dalej bez słowa wracając na swoje miejsce. Niemalże na swoje miejsce, rezygnując z niego na cześć podłogi; na zastąpienie kanapy jako oparcie dla Yosoo, przysuwając jego plecy bliżej swojej klatki piersiowej nieśmiałym owinięciem ręki wokół jego talii
    — Nie będę się wściekać, Soo — zapewnił cichym głosem podczas odstawiania małej skrzynki na stolik, sprawnie otwierając ją wolną dłonią i tym samym, z duszącą dozą zażenowania prezentując równo poukładane, potrzebne przyrządy — Tylko… bądź delikatniejszy, kochanie.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  119. — Soo, skarbie… — nie starał się walczyć z nutą desperacji w swoim słabym, przyciszonym głosie, kiedy po raz kolejny był świadkiem wypadających z dłoni Yosoo elementów. Każdy z pojedynczych, nielicznych tych luźnych, niewymagających ostrożnego wycięcia z szablonu, trafiał do jego rąk, aby zaraz spotkać się ze szklaną powierzchnią. A sam Yechan, starając się robić to z jak najmniejszym zagorączkowaniem, sięgał kolejno po każdy z nich, aby doszukać się potencjalnych uszkodzeń, niespiesznie sunąc palcami po każdej stronie przeraźliwie drobnego elementu, a jego wzrok jedynie przelotnie uciekał w ich kierunku.
    Jedynie przelotnie, kiedy nie potrafił zwalczyć szczerego, nieśmiało sięgającego jego oczu uśmiechu, na wylew słów z ust Yosoo, napędzającego się niemal samoistnie. I nie silił się nawet na sensowną odpowiedź; na jakąkolwiek odpowiedź niż wymamrotane ’nie wiem’, kiedy po delikatnym przechwyceniu jednej z plastikowych form i drobnych szczypiec, pozwolił sobie na powolny, o wiele ostrożniejszy i przejrzystszy, początek wycinania poszczególnych fragmentów, wyglądając zza ramienia Soo. Bo mimo braku czystego pola widzenia; mimo ograniczonych ruchów własnych rąk i dyskomfortu, jakie sprawiały odczuwane pod sobą panele, nie chciał zmieniać swojego miejsca. Nie chciał opuszczać wrażliwej, wydzielonej strefy tuż obok bruneta, która równie mocno przyśpieszała przepływ krwi przez jego organizm, co wyciszała wyjące w uszach myśli, zmuszające do precyzyjnego, bolesnego, ale odwracającego uwagę, wyniszczenia delikatnej skóry przy paznokciach.
    Pozwalał mu oddać się znanemu procesowi, jak i rytmowi budowy ukochanych, choć wzbudzających równie wielką dawkę zażenowania, modeli. Dopóki nie wyrwała go z niego jedna, niewinna, niespodziewana kwestia. Swobodny zlepek słów, który natychmiastowo zaczął odbijać się echem w jego głowie i wbrew własnej woli zabarwił czubki uszu wstydliwą czerwienią. Bo tak, jak powinien być przyzwyczajony, tak każdy komplement ze strony chłopaka stawał się najcenniejszym, co słyszał; jedynym zdaniem, które zamierzał brać pod uwagę, i które przyjemnie łechtało jego co rusz upadające ego. Nawet kiedy towarzyszyły zaraz temu wątpliwości. Chęci zanegowania kolejnej z nieczęsto słyszanych, a zawsze tak otwarcie szczerych uwag
    — Nie podrywaj mnie, bo nie mogę się skupić — próba przeobrażenia kwestii w łatwiejszy do przetrawienia żart, pozwalający odwrócić uwagę od łagodnego, zaraz się rozpływającego ciepła na jego ciele. I kłamał; w żywe oczy, kiedy zaprzeczał sobie samemu wyliczonymi ruchami po delikatnym chwyceniu brody Yosoo, aby zwrócić jego wzrok w kierunku stolika kawowego i sprawnie poruszających się palców po wycięciu potrzebnych elementów.
    — Najpierw, jak patrzysz na instrukcje. Tak jak w lego — z cieniem uśmiechu wskazał delikatnym oparciem palca na otwartą książeczkę, wypisującą każdą z potrzebnych części — to musisz znaleźć odpowiednią planszę i wszystko wyciąć, a potem złożyć — wyjaśnił, niemalże natychmiastowo zdając sobie sprawę z tego, że nie musiał dodać nic więcej.
    Może nie powinien dodawać nic więcej, a pozwolić sobie na trwanie w znanym procesie; na delikatne muśnięcie ustami ramienia chłopaka, kiedy mógł dojrzeć ulatujące z nich napięcie. W łagodnej, wrażliwej ciszy, która jednak ponownie napędzała jego myśli. A tym samym nanosiła je na język, aby z przeraźliwą łatwością pozwolić im na wybrzmienie w formie delikatnego szeptu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przepraszam za dzisiaj — zaczął, nie dostając od siebie samego okazji, aby utknąć w skradającym się po karku zawieszeniu — I za wczoraj. Za te kilka dni, odkąd na Ciebie wybuchłem — przyznał otwarcie, mimo potrzeby ciężkiego przełknięcia śliny, kiedy prawda tak natarczywie napierała na jego usta — Nie powinienem był Cię popchnąć, Soo… nie powinienem na Ciebie wtedy w ogóle krzyczeć — ponownie pozwolił wargom na motyle zetknięcie się z ciepłą skórą bruneta, jakby w próbie podpisania się pod własnymi, wypowiadanymi teraz słowami. Ciążyły mu nieprzyjemnie na języku, lecz jeszcze mocniej paliły go w gardle, kiedy starał się zduszać je w sobie. Każde z nich, nawet ze świadomością, jakiej reakcji mógł się spodziewać, bo przecież znał Soo. Wiedział, jak wielką irytację w nim wzbudzał wycofywaniem się z własnych zachowań, czy przepraszaniem za nie, lecz nie potrafił zostawić ich wiszących nad ich głowami. Bez słowa, bez wyjaśnienia, czy powiedzenia tego, co było dla niego najważniejsze, uzupełnianym o kolejne, drobne pocałunki — Ale dziękuję, że dalej jesteś. Że ze mną zostałeś, Soo.

      Y.

      Usuń
  120. — Mm, no tak — mruknął z krótkim śmiechem, w którym tkwiło jawne niedowierzanie na odpowiedź, przedstawioną mu w formie najczystszego, przedramatyzowanego faktu. Takiego, w którego jednak za nic nie byłby w stanie uwierzyć; którego nie potrafił wziąć na poważnie, delikatnie poprawiając palcem osadzone na nosie okulary, nagle niesamowicie będąc ich świadomym.
    Nie rozumiał Soo. Od początku, choć miejscami jego własne oczy były okrywane fałszywą pewnością siebie, czy tak skuteczną warstwą alkoholu, rozmywającym wszystko do możliwego dla niego do strawienia stopnia. Nie rozumiał, dlaczego zawiesił na nim wzrok nieco dłużej pierwszego dnia studiów i postanowił podjąć się codziennego zachodzenia mu za skórę; na początku prawdopodobnie z czystej złośliwości. Nie rozumiał, dlaczego przy nim poczuł się na tyle bezpiecznie, aby uchylić rąbka swojej rodzinnej sytuacji. Wpuścić go do tak odległego rejonu, jakim było jego prywatne, nieusłane różami życie, pozwalając mu tym samym na stanie się jego częścią.
    Nie rozumiał, czemu ten pierwszy raz odnalazł potrzebną mu bliskość właśnie w rękach Yechana. Tak samo, jak nie rozumiał, czemu go zostawił; czemu witał jedynie chłodnym spojrzeniem, kiedy sporadycznie widzieli się na uczelni. I brnął w przytłaczającą pętlę za każdym razem; z każdą decyzją – z przyjęciem przeprosin, ze wpuszczeniem go w swój prywatny kąt, z wybaczeniem, na które nie zasłużył.
    Bo nawet jeśli znał go lepiej, niż niejedna osoba, tak nigdy nie przypuszczał, że da radę go w pełni zrozumieć. Zaakceptować, że chciał tutaj dalej z nim być; że wlepione w niego ciemne oczy faktycznie prezentowały jedynie ciepło, wystraszoną szczerość, której nie dawał rady zatrzymać w ciemnych odmętach tęczówek.
    Ale z każdym dniem i z każdą, kolejną okazją, jaką mu dawał, zaczynał wierzyć, że nie musi go rozumieć. Nie musiał doszukiwać się we wszystkim logicznej, wykalkulowanej odpowiedzi, czy poznać zamiaru, jaki stał przy każdej, z podejmowanej jego decyzji. Bo mógł zwyczajnie to przyjąć. Każde, delikatne spojrzenie. Miłe słowa, odbijające się później echem w jego głowie. Przebaczenie, które mimo wyżerających go wyrzutów sumienia, zawsze ściągało odrobinę ciężaru z jego serca.
    Nie musiał, lecz wiecznie czuł, że powinien
    — Co? — odbił płynnie pytanie, kiedy równa doza zaskoczenia objęła go wraz z nagłym poruszeniem ze strony Yosoo. Tym bardziej, kiedy delikatne elementy podskakiwały niebezpiecznie na szklanym blacie z każdym, nieprzemyślanym szturchnięciem, a Powell nie miał pewności, które jako pierwsze potrzebowały jego uwagi.
    Dopóki ta w pełni nie przeniosła się na obecny na jego nogach ciężar, a dłonie wręcz instynktownie odnalazły miejsce na talii bruneta, byleby zapewnić mu równowagę na nowozajętym miejscu i odsłonić ciało od niezbyt delikatnych kantów stolika. Nie powstrzymał go jednak przed cichym, zrezygnowanym westchnięciem, kiedy spotkał się z dokładnie taką reakcją, jakiej powinien się spodziewać
    — Soo- — niedane mu było skończyć, z przymusowym przymknięciem ust pod wpływem ciepłego nacisku na policzkach. Jak i kolejnymi słowami, które wślizgiwały się do jego głowy, niczym nieznośne pasożyty. Każde z nich chciał zatrzymać jeszcze na czubku języka bruneta, czując, jak rezygnacja zalewa jego kości, kiedy wszystkie możliwości prześlizgiwały mu się przez palce. Kiedy utracił to niewielkie, kruche okno wrażliwości, na którą sam jeszcze nie był gotowy, nim spomiędzy warg Yooso nie padł wymierzony, lekki żart. Umiejętnie wybijający go z rytmu. Z lekkością wyrywający z jego gardła delikatny śmiech i oddanie się automatycznemu ruchowi dłoni, bezmyślnie kreślących wzory przez materiał bluzki.
    — Za to też przepraszam — przyznał z zadziornością ukrywającą się w kącikach ust, nim te nie rozciągnęły się w nieco szerszym uśmiechu wraz ze śmielszym muśnięciu dolnej wargi bruneta. Był świadomy używanej taktyki; aż za bardzo. Lecz był równie mocno wykończony, aby jakkolwiek się jej przeciwstawiać, z ulgą, równą tej – słyszalnej w jego głosie – się jej oddając — Ale oboje wiemy, że musiałem to zrobić, kochanie.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  121. Ciche, ledwie słyszalne przyznanie mu racji było jedną z tych rzeczy, które po prostu musiał usłyszeć. Dzięki temu mógł przynajmniej w jednym procencie usprawiedliwić swoje zachowanie; dopuścić do siebie sam zamysł przebaczenia za wszystko, a szczególnie za swoje zachowanie przez ostatnie kilka dni, choć i tak tworzyła jedynie lekkie pęknięcie w murze niepewności.
    Więc pozwolił sobie na delikatny uśmiech. Na najlżejsze uniesienie kącików, z dłońmi ostrożnie poprawiającymi swoje miejsce na talii bruneta, jako kolejny, potrzebny element wzajemnego zrozumienia. Czy chociażby samej próby, kiedy nie potrafili odnaleźć się w swoich sprzecznych stanowiskach i podejściach do wszelakich sytuacji. Tak różnych, tak wpływających na siebie nawzajem i doprowadzających do wielu starć, a jednak nieraz będących tym, czego właśnie potrzebowali. I z każdej starał wyciągać się coś nowego; kolejny, subtelny sygnał, jaki mógłby mu się przydać w zrozumieniu Yosoo i odnalezieniu tego, czego potrzebował w danym momencie. Zbyt często dochodząc do wniosku, że tym nie był – nie w swojej codziennej, zbyt biernej wersji, która mogła oddziaływać na chłopaka gorzej, niż lepiej
    — Nie byłem sam — przyznał prędko; szczerze, bez chwili na zawahanie się, bo zwyczajnie wierzył, że tak było. Bo przy każdym, bolesnym słowie Marcusa pamiętał, że Yosoo był obok i za chwilę byłby w stanie choćby na moment złapać oddech przed kompletnym przygnieceniem przez emocje. Może się tego nie doczekał, spotykając się najpierw z wybijającymi go z powierzchownej równowagi, uderzeniami o drzwi i wrzaskiem, a później z własnymi, niechcianymi, acz zbyt szczerymi, reakcjami. Ale nie był w tym sam, opadając po wszystkim z ciążącym mu sercem w ramionach Yosoo; z przesuszonymi oczami i lepką od łez twarzą zasypiając tuż obok niego, uspokajając oddech dopiero po kompletnym wyłączeniu się.
    Kłamałby jednak, gdyby nie przyznał, że robił to poniekąd dla własnego bezpieczeństwa. Fałszywej pewności, jaką zapewniała mu pełna kontrola nad przebiegiem rozmowy i zatrzymaniem burzliwego ferworu Yosoo za drzwiami, nieważne jak bardzo mógłby mu być wtedy potrzebny. Że odpowiedzialność skończy nie tylko na jego barkach, ale i tych należących do bruneta, od czego ten jeden raz chciał go uchronić. Zrobić to, co on robił dla niego cały czas.
    — Wiem — kolejne, zrezygnowane westchnienie opuściło jego usta, a chwilę później przymrużył nieznacznie oczy przy mieszance spokojnych słów i delikatnego przeczesania włosów. Nieznacznego ciężaru na klatce piersiowej, który namówił go do oparcia głowy na barku Yosoo; na podświadome rozbijanie ciepłego oddechu o jego obojczyk przy ostrożnym, kojącym sunięciu nosem po niezasłoniętej przez koszulkę skórze.
    — Nie przepraszaj mnie, Soo. Nie o to chodzi — pokręcił nieznacznie, o ile w ogóle, głową, nie opuszczając wynalezionego chwilę wcześniej dla siebie miejsca — Nie bałem się, po prostu… — zastanowił się chwilę, mimochodem oddając się prostocie i rytmowi kreślonych na bluzce wzorów — musiałem to zrobić. Sam — przyznał, nie podnosząc jednak głowy, a pozwalając sobie bezwstydnie, pod wpływem nagłej, panującej w salonie otwartości, trwać w danej mu bliskości — Aby udowodnić, nawet tylko sobie, że potrafię coś dla nas zrobić sam — bo nie chciał wiecznie zrzucać wszystkiego na barki Yosoo; już nie.
    — I doceniłbym, gdybyś nie rozwalał żadnych drzwi — złapał się kolejnej, lekkiej i zbawczej kwestii, z ustami miękko haczącymi o obojczyk chłopaka i uniesionym na jego twarz wzrokiem — Bo jednak wolę, aby były zamknięte, jak śpimy.

    a bore

    OdpowiedzUsuń
  122. Obawiał się, że przy kolejnym dniu utraci powstały zalążek normalności i spokoju, który chwilowo dał radę zapanować w jego głowie. W jego sercu, w końcu skupionym na czymś innym, niż nieustanne użalanie się nad sobą i rozdrabnianie każdej, z podjętej w przeciągu kilku dni decyzji. Był bliski powrócenia do tej, nowo obranej, rutyny dnia wraz z otworzeniem oczu po kolejnym śnie, odtwarzającym w kółko te same, druzgoczące słowa w jego głowie. Ugrzązłby po raz kolejny pod kocem, gdyby nie Yosoo. Gdyby nie pomysł, na który uparcie nie chciał się zgodzić, aż z uwagą zapakowana, odkąd ją zostawił gotową przed weekendem, torba sportowa nie wylądowała przy kanapie. Wraz z jasnym, krótkim poleceniem, któremu nawet nie mógł zaprzeczyć, bo każda próba spotykała się z niezniszczalną ścianą.
    Więc wstał. Wyszedł z mieszkania i dojechał na basen, przeciągając każdą z typowych czynności do nieznośnej przesady, bo nieustannie walczył z chęcią powrotu do odizolowanego mieszkania. Był gotów pęknąć przy pierwszym, uprzejmym, acz kompletnie wymuszonym, życzliwym uśmiechu w kierunku chłopaka za kasą hali basenowej, ale wtedy zatrzymała go opustoszała, jak zwykle o tej porze, szatnia. Po raz kolejny chciał się wycofać po poczuciu chłodnej wody rozbijającej się na skórze przed postawieniem stóp na szorstkich kafelkach. Dał sobie ostatnią szansę przed wejściem do samego basenu, z otępiałym wzrokiem wlepionym w taflę, nim finalnie nie zanurzył całego ciała.
    A wraz z nim przytłaczających go myśli, umiejętnie, zastraszająco szybko wyciszonych głuchym szumieniem w uszach, kiedy znajdował się pod wodą. Kiedy nie potrafił, ani nie chciał skupiać się na niczym innym, niż wyznaczonym rytmie. Łapanym mechanicznie oddechem. Nabieranym tempie przy każdej długości. Przy zwiększającym się, tak przyjemnie kującym, bólu pracujących mięśni, zaniedbanych przez ostatni tydzień.
    Przez ten moment, w jego głowie krótki, a w rzeczywistości trwający godzinę, nie musiał myśleć o niczym innym, oprócz prostych, wykalkulowanych i znanych mu ruchach. Nie zatracał się w nieskończonej spirali studiów, zniszczonych relacji i niepewnej przyszłości. Nie wracał wspomnieniami do wypranej z uczuć twarzy ojca, plującego mu w twarz jednymi z boleśniejszych słów, jakie mógł w tamtym momencie usłyszeć. Towarzyszyła mu jedynie praca mięśni i wody, otaczającej jego ciało jeszcze pod basenowym prysznicem, gdzie z równym spokojem i wybitym z ciała spięciem zmywał chwilowo ostatki zmęczenia, aby z ulotną lekkością pożegnać dziewczynę z krzywo ściętą grzywką, zastępującą pracownika sprzed godziny, naturalniejszym uśmiechem.
    Aby z nową, kurczowo trzymaną przy sobie, swobodą wejść do mieszkania i zatracić się w zostawionej ostatnio w tyle rutynie odłożenia rzeczy do prania. Przygotowania szklanki wody i naturalnego złożenia porzuconego wcześniej kocyka. Każdym, prostym zachowaniem, które dotychczas przychodziły mu naturalnie i były jego nieodłączną częścią, ostatnio nie potrafiąc sięgnąć nawet po nią. A teraz mogła jej towarzyszyć druga, równie potrzebna do życia, jak powietrze. Obecność kogoś, komu zawdzięczał brak kompletnego zdruzgotania psychicznego. Kogoś, komu zaraz po powrocie mógł zostawić przelotny pocałunek na skroni i cichą obietnicę, że za chwilę będzie wolny. Ciche, niewerbalne podziękowanie w czułym przesunięciu dłoni wzdłuż talii przy przejściu obok, nim popadł w chwilowy szał zapomnianych, niewiele znaczących, obowiązków, po których nieświadomie skończył w tym samym miejscu, co wieczór wcześniej
    — Wiesz, kiedy ktoś nie rozrzuca wszystkiego na boki, to zazwyczaj idzie trochę szybciej — odgryzł się bez grama jadu, z łagodnym uśmiechem i ostrożnością wycinając potrzebne mu części modelu — A jak Ci się nudzi, to nikt nie trzyma tutaj Ciebie na siłę — choć gdyby mógł, to właśnie tak by zrobił; wszystko, byleby móc dzielić każdą chwilę swojego życia z nim. Nawet te, których dalej skrycie się wstydził; które uważał za żenujące i nie potrafił odnaleźć powodu, aby Yosoo chciał w nich uczestniczyć, bo wiedział, że są dla niego zbyt… żmudne i nużące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pomagasz bardziej, niż wczoraj — przyznał z wyczuwalną żartobliwością. Z czułością, bo choć Yosoo nie musiał, tak i tak był tuż obok, niczym jedyna, istniejąca ostoja. Otaczał go swoim ciepłem i zapachem; delikatnym dotykiem, bezmyślnie zachęcającym go do przelotnego okrycia dłoni swoją własną i kojącego ściśnięcia jej przed powrotem do wcześniejszego zadania — Więc się tym nie przejmuj i odpocznij, Soo — bo nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak ostatnie kilka dni musiały go wykończyć.

      Y.

      Usuń
  123. Skinął jedynie lekko głową na cichy mamrot za sobą, nie walcząc z utkwionymi w słabym uśmiechu ustami. Nie chciał, żeby odchodził – nawet jeśli żmudny proces składania modeli kompletnie Soo nie interesował. Czerpał wiele, zbyt wiele, z jego samej obecności; z bezczynnego leżenia na kanapie, dzięki któremu czuł, że jest tuż obok, przypominając o sobie pojedynczymi komentarzami i delikatnym dotykiem, który stawał się dla Yechana nieodłączną częścią takich chwil. Spokojnych, pozwalających na zregenerowanie sił i zostawienie zmartwień gdzieś za sobą, nawet jeśli na ten krótki, dzielony ze sobą moment. Potrzebował ich bardziej, niż zapewne powinien, lecz zrobiłby wszystko, byleby mieć je przy sobie jak najdłużej. Na zawsze
    — Nawet nie wiesz, z czym by się to wiązało — przyznał spokojnym głosem, przelotnie zerkając w kierunku Yosoo, acz waga jego własnych słów opadła nagle niepokojąco na jego ramiona. Były niczym uświadomienie tego, że zwyczajnie nie potrafił sobie wyobrazić życia bez bruneta. Jak bardzo potrzebował go obok, nawet przy takich błahostkach, jak zwolnienie po całym dniu, czy odwlekanym nieustannie treningu, teraz przypominającym o sobie w zbyt gwałtownych i przesadnych ruchach. Nie potrafił i nie chciał sobie tego wyobrażać, bo wystarczył mu ostatni miesiąc. Seria dni, zlewających się w całość, a zarazem układających idealną, zbyt długą linię czasową, prowadzącą go do najgorszej decyzji podjętej w swoim życiu. Do najniższego jego punktu, w którym moc bezsilności zdusiła w nim wszystko, wraz ze ślepą wiarą w to, że wszystko między nimi dało się naprawić. Doprowadziła w cudze ręce, wyrywając następnie okrutnie kawałki z jego serca wraz ze zniszczoną gitarą; z bólem widzianym w oczach Soo i kontrastującym chłodem w głosie, który zatrzymywał idiotyczne wymówki w gardle.
    Ten miesiąc, spędzony na zduszaniu niemalże wszystkiego, nim nie znalazł się w chłodnych, czterech ścianach mieszkania z odciśniętymi na ciele paznokciami od wbijania ich niemiłosiernie w skórę, mu wystarczył. Aby wiedzieć, że uwielbiał mieć Soo w swoim życiu, nawet z ciętymi uwagami i irytującymi zwyczajami. Aby wiedzieć, że samotność wcale nie była jego najlepszym przyjacielem. Aby wiedzieć, że kolejny raz sobie nie da rady.
    Dostosował się ostrożnie, nie odwracając wzroku od z uwagą łączonych elementów. Wyprostował nogi i zsunął się odrobinę przy oparciu, by zaoferować więcej miejsca. Odgarnął z oczu chłopaka pojedyncze kosmyki, łagodnie przesuwając paznokciami po skórze głowy, nim nie wrócił kompletnie do powoli tworzącego się modelu
    — Chyba tak — wymamrotał w odpowiedzi, nieświadomie ściągając chwilowo brwi przy uważnym wygładzaniu krawędzi elementu — Dziękuję — dodał jeszcze ciszej, czując, że nie musi dookreślać swojej wypowiedzi. Bo nie dziękował tylko za wymuszone wyciągnięcie z domu, ani trzymanie się z daleka od drobnych, łatwych do pogubienia się części, ale zwyczajnie za wszystko. Za co tylko mógł.
    I przez kolejne kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt minut zatracał się w tymczasowym rytmie wycinania części, przelotnego przeczesywania ciemnych kosmyków Yosoo i zerkaniu w jego kierunku, kiedy coraz częściej zyskiwał w odpowiedzi jedynie niespójne pomruki, czy zmęczone ziewnięcie. Trwałby w tym do samej nocy, tak długo, ile brunet potrzebował na jego nogach, mimo możliwości stracenia w nich czucia.
    Zamierzał najpierw zignorować pojedynczą wibrację telefonu. Chwycił go bez pomyślunku, z zamiarem przełożenia go na bliższą Soo część stolika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To twój- — łagodnym szeptem, bez szczerej próby wybudzenia, chciał przekazać informację, która prędko stanęła mu w gardle. Dusząco. Z niedowierzaniem i dłonią momentalnie opadającą na szklany blat, kiedy spojrzenie nagle z trudem skupiało się na wyświetlonej wiadomości. Na wyświetlonym kontakcie, który był ostatnim, jakiego się tam spodziewał, choć każda z cyfr była boleśnie wyryta w jego pamięci.
      — Piszesz z moim ojcem, Soo? — pierwsze pytanie opuściło jego usta, nim zdążył je jakkolwiek przemyśleć; nim zdążył zapanować nad głośnością swojego głosu i palcami, zapobiegawczo zaciskającymi się na komórce. Z resztkami nadziei; z cichą wiarą, że brunet zaprzeczy i powie, że to pomyłka — Od kiedy? Po co?

      Usuń