Jeong Yosoo
if you feel like you're going to crash then accelerate more, you idiot.
To takie proste. Obudzi膰 si臋 w ciep艂ym mieszkaniu, wype艂nionym zapachem ja艣minu i wi艣ni; przesadnie s艂odkim, nudnym. Poczu膰 ci臋偶ar mi臋kkiej po艣cieli, o 艣wie偶o艣膰 kt贸rej nigdy nie musia艂e艣 si臋 martwi膰. Miesza膰 herbat臋 idealnie wypolerowan膮 艂y偶eczk膮, siedz膮c naprzeciw ojca, kt贸rego wzrok cz臋艣ciej ni偶 na ciebie, pada艂 na ekran s艂u偶bowego laptopa. Dzieli膰 dom z matk膮 z chorym zami艂owaniem do przesadnego porz膮dku. Z drako艅skimi zasadami w niemal ka偶dej dziedzinie 偶ycia.
Pojemniki z przyprawami musia艂y sta膰 na blacie w r贸wnych odst臋pach, ksi膮偶ki na p贸艂kach nie mog艂y wykroczy膰 poza wyznaczon膮 dla nich, niewidzialn膮 lini臋, a wszystkie zas艂ony zatrzymywa艂y si臋 dok艂adnie 膰wier膰 cala nad ziemi膮. Te same kolory 艣cian, ta sama zastawa sto艂owa, ten sam schemat dnia i wizja na reszt臋 偶ycia. I wsp贸lny obiad w restauracji na 52nd street - dok艂adnie o pi膮tej po po艂udniu w drugi wtorek ka偶dego miesi膮ca. Tak samo, nie inaczej. Od zawsze. Niezmiennie.
Niezmienno艣膰 by艂a najbezpieczniejszym i najbardziej po偶膮danym uczuciem w 偶yciu rodziny Jeong. Podobno koi艂a nerwy, na pewno usypia艂a czujno艣膰.
Nic wi臋c dziwnego, 偶e w ca艂ej tej nu偶膮cej monotonni, nikt - a mo偶e to tylko kolejna z u艂ud - nie dopatrzy艂 si臋 pierwszej skazy, daj膮cej pocz膮tek czemu艣, czego nie da艂o si臋 tak po prostu zatrzyma膰. My艣li, kt贸ra kie艂kuj膮c w g艂owie Yosoo, pozwoli艂a mu obudzi膰 si臋 pewnego dnia, stan膮膰 przed stanowczo zbyt du偶ym lustrem i podj膮膰 decyzj臋, 偶e oto nadszed艂 czas zmiany. W 艣rodowisku nudy i niezmienno艣ci, pod p艂aszczem ochronnym, 艂atwiej o bunt. Nie trudno podejmowa膰 b艂臋dne decyzje, je艣li ewentualne konsekwencje nie s膮 czym艣, czym musia艂 si臋 przejmowa膰. Ryzyko nie by艂o ju偶 tak niebezpieczne, je艣li niezale偶nie od wszystkiego, mia艂by gdzie wraca膰. Ale lubi艂 wierzy膰, 偶e mia艂 nad tym jak膮kolwiek kontrol臋. Przynajmniej do czasu.
Nie wiedzia艂, 偶e ta podr贸偶 oka偶e si臋 tak kusz膮ca; sk膮d by m贸g艂? 呕e wizyty w klubach stan膮 si臋 cz臋stsze, nieobecno艣ci na salach wyk艂adowych zbyt znacz膮ce, a przypadkowa, cho膰 niw膮tpliwie niezapomniana, noc sp臋dzona z bliskim znajomym, przyniesie ze sob膮 decyzj臋 o zerwaniu zar臋czyn z c贸rk膮 wieloletnich przyjaci贸艂 jego rodzic贸w.
Tak. Dotarcie do punktu, w kt贸rym przysz艂o mu sp艂aca膰 zaci膮gni臋ty u losu d艂ug, zaj臋艂o mniej czasu, ni偶 pocz膮tkowo zak艂ada艂.
23 lata | Busan, Korea Po艂udniowa | w NY od pi臋tnastu lat | jedyne dziecko pary finansist贸w | by艂y student ekonomii na Columbia University | rap w nowojorskim podziemiu | mieszkanie w Lenox Hill | zerwane zar臋czyny | relacje | instagram
good morning, my everything...
To takie proste. Obudzi膰 si臋 w ciep艂ym mieszkaniu, wype艂nionym zapachem ja艣minu i wi艣ni; przesadnie s艂odkim, nudnym. Poczu膰 ci臋偶ar mi臋kkiej po艣cieli, o 艣wie偶o艣膰 kt贸rej nigdy nie musia艂e艣 si臋 martwi膰. Miesza膰 herbat臋 idealnie wypolerowan膮 艂y偶eczk膮, siedz膮c naprzeciw ojca, kt贸rego wzrok cz臋艣ciej ni偶 na ciebie, pada艂 na ekran s艂u偶bowego laptopa. Dzieli膰 dom z matk膮 z chorym zami艂owaniem do przesadnego porz膮dku. Z drako艅skimi zasadami w niemal ka偶dej dziedzinie 偶ycia.
Pojemniki z przyprawami musia艂y sta膰 na blacie w r贸wnych odst臋pach, ksi膮偶ki na p贸艂kach nie mog艂y wykroczy膰 poza wyznaczon膮 dla nich, niewidzialn膮 lini臋, a wszystkie zas艂ony zatrzymywa艂y si臋 dok艂adnie 膰wier膰 cala nad ziemi膮. Te same kolory 艣cian, ta sama zastawa sto艂owa, ten sam schemat dnia i wizja na reszt臋 偶ycia. I wsp贸lny obiad w restauracji na 52nd street - dok艂adnie o pi膮tej po po艂udniu w drugi wtorek ka偶dego miesi膮ca. Tak samo, nie inaczej. Od zawsze. Niezmiennie.
Niezmienno艣膰 by艂a najbezpieczniejszym i najbardziej po偶膮danym uczuciem w 偶yciu rodziny Jeong. Podobno koi艂a nerwy, na pewno usypia艂a czujno艣膰.
Nic wi臋c dziwnego, 偶e w ca艂ej tej nu偶膮cej monotonni, nikt - a mo偶e to tylko kolejna z u艂ud - nie dopatrzy艂 si臋 pierwszej skazy, daj膮cej pocz膮tek czemu艣, czego nie da艂o si臋 tak po prostu zatrzyma膰. My艣li, kt贸ra kie艂kuj膮c w g艂owie Yosoo, pozwoli艂a mu obudzi膰 si臋 pewnego dnia, stan膮膰 przed stanowczo zbyt du偶ym lustrem i podj膮膰 decyzj臋, 偶e oto nadszed艂 czas zmiany. W 艣rodowisku nudy i niezmienno艣ci, pod p艂aszczem ochronnym, 艂atwiej o bunt. Nie trudno podejmowa膰 b艂臋dne decyzje, je艣li ewentualne konsekwencje nie s膮 czym艣, czym musia艂 si臋 przejmowa膰. Ryzyko nie by艂o ju偶 tak niebezpieczne, je艣li niezale偶nie od wszystkiego, mia艂by gdzie wraca膰. Ale lubi艂 wierzy膰, 偶e mia艂 nad tym jak膮kolwiek kontrol臋. Przynajmniej do czasu.
Nie wiedzia艂, 偶e ta podr贸偶 oka偶e si臋 tak kusz膮ca; sk膮d by m贸g艂? 呕e wizyty w klubach stan膮 si臋 cz臋stsze, nieobecno艣ci na salach wyk艂adowych zbyt znacz膮ce, a przypadkowa, cho膰 niw膮tpliwie niezapomniana, noc sp臋dzona z bliskim znajomym, przyniesie ze sob膮 decyzj臋 o zerwaniu zar臋czyn z c贸rk膮 wieloletnich przyjaci贸艂 jego rodzic贸w.
Tak. Dotarcie do punktu, w kt贸rym przysz艂o mu sp艂aca膰 zaci膮gni臋ty u losu d艂ug, zaj臋艂o mniej czasu, ni偶 pocz膮tkowo zak艂ada艂.
...and goodnight, my nothing.
Cze艣膰, hej!
Bu藕k臋 po偶yczy艂 mi Min Yoongi, w karcie znajdzicie fragment utworu Nevermind - BTS. Yosoo troch臋 si臋 pogubi艂, ale to dobry ch艂opak i mam nadziej臋, 偶e z drobn膮 pomoc膮 uda mi si臋 go jako艣 posk艂ada膰 (albo rozbi膰 jeszcze bardziej ^^). Jeste艣my otwarci chyba na wszystko. I...
to tyle ode mnie, przynajmniej na razie. Tw贸rzmy ^^
POPRZEDNIA KARTA
Yechan niemal偶e szczyci艂 si臋, chocia偶 tylko w towarzystwie samego siebie, umiej臋tno艣ci膮 dopasowania siebie do panuj膮cej sytuacji. Dobrania swoich reakcji i zachowa艅 wobec tego, co by艂o oczekiwane. Nie dzia艂a艂 impulsywnie, trzyma艂 j臋zyk za z臋bami i pozwala艂 na sp艂yni臋cie z niego s艂owom dopiero po kilkukrotnym przemy艣leniu ich. I mo偶e nie by艂o czym si臋 chwali膰, skoro w wielu przypadkach robi艂 to ze strachu, 偶e zostanie 藕le zrozumiany, odebrany lub postrzegany. W ko艅cu nie zale偶a艂o mu na niczym bardziej, ni偶 stworzeniu nienagannego obrazu siebie, kt贸ry odpowiada艂by ka偶demu.
OdpowiedzUsu艅Z jakiego艣 powodu ca艂y ten talent z niego ulatywa艂, kiedy by艂 w pobli偶u Yosoo. Wcze艣niej dawa艂 rad臋, potrafi艂 sp臋dzi膰 wi臋cej ni偶 kilka nieznacz膮cych milisekund na przypilnowaniu tego, co wyp艂ynie z jego ust. Potrafi艂 na pocz膮tku utrzyma膰 obraz porz膮dnego studenta ekonomii, a zarazem unikn膮膰 ‘podpadni臋cia’ przyjacielowi. Zosta艂o mu to przecie偶 wypomniane, acz nie pod postaci膮 pozytywu, tak jak zazwyczaj to odbiera艂 (niezale偶nie od faktu, jak nieraz bardzo go to m臋czy艂o). Jednak z ka偶dym dniem wytworzona fasada s艂ab艂a; dochodzi艂o do nieplanowanych wypowiedzi, z kt贸rych p贸藕niej chcia艂 si臋 wycofa膰, a偶 w kt贸rym艣 momencie poczu艂, jakby ca艂kowicie straci艂 kontrol臋 nad samym sob膮.
Szczeg贸lnie w chwilach, jak te. Kiedy by艂 rozemocjonowany, niezale偶nie od przyczyny. Nie my艣la艂 o tym, co m贸wi, ani do ko艅ca co robi. Dawa艂 si臋 ponie艣膰 chwili z niemal niepoprawn膮 przyjemno艣ci膮, decyduj膮c, 偶e b臋dzie wszystkim przejmowa艂 si臋 p贸藕niej. Jak wszystko w niego uderzy ze zdwojon膮 si艂膮 i przypomni o sobie na trze藕wo-my艣l膮cy umys艂. Do czego nadal nie dochodzi艂o. I mia艂 wra偶enie, 偶e potrzebowa艂 do tego jeszcze sporo czasu.
Jego usta automatycznie formowa艂y si臋 w u艣miech przy marudnym j臋kni臋ciu Yosoo, po cz臋艣ci rejestruj膮c szczer膮 irytacj臋, mo偶e z艂o艣膰, w nim ukryt膮. Cichy pomruk mia艂 by膰 niem膮 zgod膮 na milczenie, zarazem jednak czuj膮c, jak na ko艅cu j臋zyka kot艂uje si臋 kolejna zaczepna uwaga zdolna do dodatkowego podra偶nienia przyjaciela. Niewinna, nios膮ca za sob膮 tyle, co nic, bo i tak nie zamierza艂by jej urzeczywistni膰 na d艂u偶ej, ni偶, przy ambitnym nastawieniu, kilka minut.
Nie by艂o mu jednak dane zabra膰 g艂osu, kiedy si艂膮 rzeczy zosta艂 odsuni臋ty. Wybity z wymy艣lonego rytmu przy nag艂ym odwr贸ceniu si臋 Yosoo, przy automatycznym zawi艣ni臋ciu d艂oni niedaleko niego, kiedy szybki ruch grozi艂 wywr贸ceniem i przy s艂abym, rozbawionym grymasie zamaskowanym przelotnym zaci艣ni臋ciem warg.
Mo偶e przez to z lekkim op贸藕nieniem, z zewn膮trz nieznacznym; dla niego wr臋cz przera藕liwie namacalnym, dociera艂y do niego s艂owa przyjaciela. Te po raz kolejny wytykaj膮ce mu zwyczaj, kt贸rego jednak tym razem by艂 bardzo dobrze 艣wiadomy. Zwyczaj, kt贸ry mimo odgrywaj膮cej si臋 teraz scenie, by艂 czym艣, czego nie chcia艂 si臋 pozby膰. By艂 to chyba jedyny spos贸b, w kt贸ry potrafi艂 zaj艣膰 mu za sk贸r臋 - bez zb臋dnej przesady, bez przyt艂aczaj膮cego ryzyka, 偶e wszystko popsuje i bez obaw, 偶e nie da rady si臋 z tego wyci膮gn膮膰.
Mimo to zacisn膮艂 usta, nim kolejne, dok艂adnie takie same, jak mu wypomniane, uwagi mia艂yby okazj臋 odnale藕膰 miejsce mi臋dzy dw贸jk膮 student贸w. Nie tylko ze wzgl臋du na ograniczenie okazji, aby zdenerwowa膰 ch艂opaka jeszcze bardziej, ale i rozwa偶enie milion贸w, idiotycznych pomys艂贸w, jakie teraz zaprz膮ta艂y mu my艣li. Ka偶dy nap臋dzany kolejnym, jak i samym widokiem, kt贸ry dalej mia艂 przed sob膮 - us艂yszane argumenty, kt贸rych wagi nie potrafi艂 zaakceptowa膰 przez to, co im towarzyszy艂o - zdradliwy brak stabilno艣ci, mimo stania o w艂asnych si艂ach, wlepiony w niego wzrok, kt贸ry ukrywa艂 w sobie podejrzany b艂ysk, zarazem bez obecno艣ci w nim namacalnej z艂o艣ci.
Poczu艂 u siebie z kolei s艂abe drgni臋cie brwi, kiedy dotar艂o do niego ostatnie zdanie Yosoo. Niby stanowcze, a jednak z trudem przyj臋te ca艂kowicie na powa偶nie. A pewnie powinien.
Mo偶e lepiej by by艂o, gdyby wzi膮艂 wszystko do serca, mo偶e a偶 zbyt przesadnie. Gdyby odczyta艂 to pod pretekstem dania mu teraz spokoju, denerwuj膮c tym samym ich obu. Na pewno osi膮gn膮艂by ten odleg艂y, wcale przez niego niechciany, cel, ca艂kowitego zirytowania Yosoo, a tym samym ponownym napsuciem mi臋dzy nimi krwi. Zreszt膮, nie by艂by w stanie tego teraz zrobi膰, czuj膮c, jakby niewyja艣nialna si艂a trzyma艂a go w艂a艣nie w tym miejscu. W kuchni tu偶 przed Soo, twardo, uparcie stoj膮cym na swoim
Usu艅— Wiem, 偶e potrafisz — przyzna艂 wi臋c pos艂usznie z lekkim pokr臋ceniem g艂owy zakrapianym 偶alem, czy przynajmniej czym艣, co pr贸bowa艂o przybra膰 jego form臋 przy postawieniu kroku bli偶ej po stworzeniu nag艂ego, nieproszonego dystansu — I mo偶esz by膰, nie wini艂bym Ci臋 — ci膮gn膮艂 dalej ze s艂ab膮, byleby wiarygodn膮, nut膮 skruchy, w mi臋dzyczasie opieraj膮c d艂onie na jego ramionach — Troch臋 przesadzi艂em, masz racj臋. Ju偶 nie b臋d臋 — przyzna艂, nieznacznie rozmasowuj膮c zajmowane miejsce przed niespiesznym osuni臋ciem d艂oni. Linia mi臋dzy prowadzeniem sytuacji a czystym podporz膮dkowaniem si臋 przyjacielowi za ka偶dym razem zaciera艂a si臋 coraz bardziej, a najgorszym, czy mo偶e najlepszym, by艂o to, 偶e Powell nie widzia艂 w tym problemu. Jak co艣, co sprawia艂o mu tyle przyjemno艣ci i banalnej rado艣ci, mia艂o by膰 problemem?
— Tylko… — zacz膮艂 kilka sekund p贸藕niej, wlepiaj膮c r贸wnie pob艂yskuj膮ce spojrzenie w ch艂opaka i wodz膮c powoli d艂o艅mi ku do艂owi po lekkiej koszulce, dop贸ki jego palce niby przypadkiem nie zahaczy艂y o materia艂 spodni — nie z艂o艣膰 si臋, kochanie.
channie
Wst臋pna ‘wygrana’ samoistnie wywo艂a艂a w nim poczucie dumy - z lekka dziecinne, mo偶e te偶 nie na miejscu, lecz w tym momencie to niewiele dla niego znaczy艂o. I, mimo bycia owianym paradoksem, nag艂y sprzeciw jedynie bardziej go upewni艂 w charakterystycznym zadowoleniu; jak ka偶de z pl膮cz膮cych si臋 na czubku j臋zyka Yosoo s艂贸wek. Tych drobniejszych, wypowiedzianych nieuwa偶nie, czy nawet wymamrotanych pod nosem i nieskierowanych do niego. I w艂a艣nie tych, wypowiadanych w po艣piechu i zdradzaj膮ce swoim chaosem ten, kt贸ry musia艂 odgrywa膰 si臋 we wn臋trzu Soo
OdpowiedzUsu艅— Nie spodziewa艂bym si臋 niczego innego — przyzna艂, z wi臋ksz膮 doz膮 podziwu, ani偶eli z艂o艣liwo艣ci w g艂osie. By艂 w ko艅cu 艣wiadomy, nawet je艣li by艂a to tak zachwiana sprawa, jak podj臋ta w艂a艣nie przez ch艂opaka decyzja, 偶e jak si臋 upar艂, to dawa艂 z siebie wszystko. Wszystkie swoje si艂y, je艣li wystarczaj膮co zale偶a艂o mu na zajmowanej pozycji. Tylko tym razem Powell pow膮tpiewa艂 w towarzysz膮c膮 mu stabilno艣膰 - o ile ta teraz w og贸le istnia艂a.
A czy marnowa艂 czas? Mo偶liwe, chocia偶 nie odbiera艂 tego w ten spos贸b, a raczej by艂o na odwr贸t. Czerpa艂, mo偶e a偶 za du偶o, z ka偶dej mijaj膮cej minuty; sekundy. Ka偶da z nich by艂a cenna i sprawia艂a, 偶e chcia艂 wykorzysta膰 j膮 w ca艂o艣ci. Przybiera艂o to form臋 mniej korzystn膮 dla Yosoo. Sprawiaj膮c膮, 偶e stawia艂a go w tej, dla niego, najgorszej pozycji, jaka istnia艂a. Sam Yechan, cho膰 miejscami tego nie艣wiadomy, m贸g艂 odczu膰, 偶e mia艂 niewypowiedzian膮 przewag臋. Pogrywa艂 sobie z nim, tego nie m贸g艂 ukry膰, ani wyt艂umaczy膰, skoro taka by艂a prawda. Kryj膮ce si臋 za tym zamiary mog艂y mie膰 zerowe znaczenie, kiedy by艂y ukazywane przez ten pryzmat. I jedne, czego Yechan zd膮偶y艂 si臋 nauczy膰, to trwa膰 przy swoim. Wpaja膰 sobie samemu, 偶e w towarzystwie Yosoo kt贸rakolwiek z pr贸buj膮cych przypodoba膰 si臋 zagrywek by艂a bezsensowna. Przejrzana na wylot, jednocze艣nie b臋d膮c odebran膮 negatywnie. Za艂o偶y艂 wi臋c automatycznie, mo偶e dla w艂asnej korzy艣ci, 偶e tyczy艂o si臋 to r贸wnie偶 chwil, jak ta.
Pos艂a艂 wi臋c lekki, nieznacznie przepraszaj膮cy u艣miech. Nieme przyznanie si臋 do winy, zarazem umo偶liwiaj膮ce mu unikni臋cie zostania zdradzonym przez w艂asny j臋zyk. Bo mimo 艣wiadomo艣ci, czego nie powinien m贸wi膰, brakowa艂o mu pewno艣ci, 偶e da rad臋 zgodnie zadzia艂a膰. Setka przyzwyczaje艅 by艂a zbyt g艂臋boko w nim zakorzeniona, aby wyzby艂 si臋 ich ot tak - przy pierwszej okazji, nawet je艣li teraz prezentowa艂a si臋 jako ta idealna. Prezentuj膮cy si臋 przed nim obraz by艂 dodatkowym utrudnieniem, kiedy odbiera艂 wra偶enie, jakby Yosoo rozpada艂 si臋 przed jego oczami. Z trudem utrzymywa艂 cz臋艣ciowo skruszon膮 min臋, kiedy dociera艂 do niego jego zawy偶ony g艂os. Jeszcze ci臋偶ej zachowywa艂 pozorny dystans, kiedy s艂owa po raz kolejny, niedoko艅czone, zawis艂y mi臋dzy nimi tak jak niewidzialna 艣cie偶ka wyznaczona przez d艂onie blondyna. Jak jego wzrok na twarzy przyjaciela, wy艂apuj膮cy ka偶d膮 z reakcji; ka偶dy z odruch贸w tak dobrze mu znanych i podsycaj膮cy do pewniejszych ruch贸w.
By艂o co艣 zadziwiaj膮cego, a zarazem tak zachwycaj膮cego w tym, jak ka偶da z sytuacji; nieraz bli藕niacza w formie i przebiegu, przynajmniej po cz臋艣ci, by艂a r贸wnie szokuj膮ca, co poprzednia. Wywo艂ywa艂a te same, charakterystyczne dreszcze przez ca艂e cia艂o, 艣cisk w 偶o艂膮dku i nerwowo艣膰 wymieszan膮 z ekscytacj膮. Za ka偶dym razem czu艂 si臋, jakby robi艂 co艣 po raz pierwszy - jakby po raz pierwszy wyczuwa艂 sylwetk臋 Yosoo przez materia艂 bluzki, jakby po raz pierwszy wpatrywa艂 si臋 z zachwytem w nieznacznie zarumienion膮 twarz i unosz膮c膮 si臋 klatk臋 piersiow膮 pod wp艂ywem 艂apanych oddech贸w.
Czu艂, by艂 gotowy b艂aga膰, byleby tylko tego nie przerwa膰. Byleby tylko trwa膰 w tej tak prostej, a zarazem osza艂amiaj膮cej b艂ogo艣ci, jak膮 odczuwa艂 za ka偶dym razem. Nie chcia艂 przerywa膰, mimo wra偶enia, 偶e jego powolne ruchy mog艂y 艣wiadczy膰 o kompletnie innym zamiarze.
Usu艅I wraz z kolejnym otworzeniem przez Soo ust wiedzia艂, 偶e nie ma dla niego odwrotu. 呕e ca艂kowicie, bezmy艣lnie przepad艂, nie zamierzaj膮c nawet szuka膰 dla siebie ratunku ani bezpiecznej drogi powrotu
— To dobrze — cichy pomruk zla艂 si臋 z bezwiednym westchni臋ciem, odpowiadaj膮c na ca艂o艣膰 cichego szeptu. Wyczuwalna w nim ulga by艂a wywo艂ana nie tylko 艣wiadomo艣ci膮, 偶e uda艂o mu si臋 unikn膮膰 szczerego i nieodwracalnego zdenerwowania go, ale i znikni臋ciem niepotrzebnego ci臋偶aru, chc膮cego doda膰 w膮tpliwo艣ci co do ka偶dego z gest贸w. Pozwoli艂o na niepozorne wsuni臋cie czubk贸w palc贸w za brzeg spodni, tym samym przysuwaj膮c si臋 bli偶ej i napieraj膮c bezmy艣lnie na oparte o blat cia艂o po zaparciu jednej z n贸g mi臋dzy tymi Yosoo. Niemal偶e od razu poczu艂 przyjemn膮, a nag艂膮, fal臋 ciep艂a, kiedy uda艂o mu si臋 prze艂ama膰 panuj膮c膮 mi臋dzy nimi odleg艂o艣膰 — Bo ja Ciebie chyba jeszcze bardziej — m贸g艂by ‘pogrywa膰’ z nim dalej, ale nie chcia艂. Nie potrafi艂, kiedy dziel膮ce ich milimetry doprowadza艂y do wymieszania si臋 oddech贸w, a odurzaj膮ca blisko艣膰 samoistnie przysuwa艂a go jeszcze bli偶ej; nam贸wi艂a do dodatkowego rozchylenia warg Soo w艂asnymi przez ca艂kowitym zatraceniem si臋 w ut臋sknionej, potrzebnej bardziej, ni偶 powietrze, przyjemno艣ci.
channers
Niewa偶ne by艂o, ile razy znajdowa艂 si臋 w艂a艣nie w tej sytuacji, za ka偶dym razem oddzia艂ywa艂a na niego tak samo. Wywo艂ywa艂a krzt臋 ulgi, kiedy m贸g艂 poczu膰 odwzajemniony, lustrzany ruch ust. Momentalnie spina艂 poniekt贸re z mi臋艣ni w przyp艂ywie przyjemno艣ci i spodziewanych, acz dalej poruszaj膮cych, wra偶e艅. Pozwala艂 sobie na bycie prowadzonym tymi niewerbalnymi sygna艂ami, kt贸re m贸g艂 odczuwa膰 lub dojrze膰 mimo nieco, stopniowo coraz bardziej, zamazanej 艣wiadomo艣ci, jak wpleciona ponownie we w艂osy d艂o艅; pasuj膮ca idealnie w tym miejscu. Z idealnym ci臋偶arem, naparciem na sk贸r臋 g艂owy i umiej臋tne owini臋cie poszczeg贸lnych kosmyk贸w wok贸艂 palc贸w, aby nieznacznie o nie zahaczy膰 przy poprawieniu chwytu. Mia艂 wra偶enie, jakby wszystko by艂o idealne - na swoim miejscu, znane mu od zawsze, a zarazem b臋d膮ce czym艣, czego nigdy wcze艣niej nie odczu艂. 呕y艂 w tym b艂ogim, naiwnym przekonaniu, jakby Yosoo zna艂 go od zawsze i na wylot, z wyrachowaniem robi膮c dok艂adnie to, co mia艂o trafi膰 w wybrany nerw.
OdpowiedzUsu艅By艂o tak zreszt膮 nie tylko na polu obejmuj膮cym co艣, jak wymieniane czu艂o艣ci. Dotyczy艂o to rzucanych s艂贸w - tych mi艂ych, jak i tych zdecydowanie mniej. Ch艂opak dok艂adnie wiedzia艂, co ma powiedzie膰 i zrobi膰, aby przej艣膰 na jego dobr膮 stron臋, aby zaj艣膰 mu za sk贸r臋, jak i niesamowicie go zrani膰. Zd膮偶y艂 si臋 w tym fakcie upewni膰 zaledwie w przeci膮gu tygodnia, gdyby si臋 wysili艂, doszed艂by do wniosku, 偶e nawet kilku dni. I mimo irytacji, jak膮 potrafi艂 w nim wzbudzi膰, w 偶yciu nie chcia艂by tego straci膰. Nie liczy艂 si臋 b贸l, jaki odczu艂 jeszcze poprzedniego dnia, teraz tak 艂atwo zapomniany, kiedy ka偶de z mu艣ni臋膰 maskowa艂o rozdrapane rany i sprawia艂o, 偶e te ulatywa艂y z jego pami臋ci.
Goni艂 za nimi, ka偶dym ruchem ust, czy d艂oni, nie ruszaj膮c wst臋pnie swoich w艂asnych z brzegu spodni; metaforycznego, jak i dos艂ownego punktu zaczepienia, trzymaj膮cego go w niestabilnych, a bardziej elastycznych, ryzach. A zarazem by艂 cichym zapewnieniem samego siebie, 偶e nie odejdzie; nie oka偶e si臋 dziwn膮 mar膮 i zniknie mu przed oczami.
Dopiero, kiedy s艂owa, czy raczej s艂owo - przekl臋te zdrobnienie, kt贸re zmi臋kcza艂o jego kolana pod ka偶d膮 postaci膮 - zmusi艂o go do przerwania 偶arliwego poca艂unku. Wydusi艂o cichy pomruk, przenosz膮c wargi bli偶ej k膮cika ust przyjaciela, tym samym rozpoczynaj膮c leniwie zasypywanie jego twarzy seri膮 ca艂us贸w, mniej czy bardziej dok艂adnych
— Nad czym? — wymamrota艂, nie odsuwaj膮c ust od sk贸ry na wi臋cej, ni偶 kilka, r贸wnie dobrze nieistniej膮cych, milimetr贸w. Jeszcze dos艂ownie chwil臋 wcze艣niej dosta艂 uwag臋 co do 艂apania go za s艂贸wka, czy rzucanych niewinnie z艂o艣liwych komentarzy. Mia艂 wi臋c szczer膮 nadziej臋, 偶e ten da艂 rad臋 unikn膮膰 takiego wybrzmienia. Tym bardziej, skoro by艂 szczery. Delikatn膮 namow膮 na niezaprzestanie m贸wienia, mimo fascynacji tym, jak niesamowicie Yosoo… mala艂 w jego r臋kach. Za ka偶dym razem. Jak pl膮ta艂 si臋 we w艂asnych my艣lach i s艂owach, kt贸rych nawet nie zd膮偶y艂 wypowiedzie膰, a Powell nie mia艂 pewno艣ci, czy by艂 艣wiadomy, jak bardzo, niemal偶e niezno艣nie, 艂echta mu tym ego.
Nie pospiesza艂 go, kiedy znowu zapad艂a cisza. Zachowa艂 mozolno艣膰 ruch贸w, kiedy jedna z d艂oni pozwoli艂a sobie na opuszczenie brzegu spodni i rozpocz臋cie bezcelowej w臋dr贸wki pod koszulk膮, a usta nie dawa艂y spokoju ju偶 wcze艣niej zajmuj膮cej go szyi. Dopiero po kolejnych, kilkunastu sekundach, odsun膮艂 si臋, a tym samym obj膮艂 wzrokiem przyjaciela - rumieniec barwi膮cy urokliwie jego policzki, sporadyczne drgni臋cia cia艂a, kt贸re wywo艂ywa艂y u niego podobne, z niewiele l偶ejszym nasileniem. Wszystko tak jawnie zdradzaj膮ce, w jakim by艂 stanie i o obecnej w nim bezradno艣ci.
Nie da艂 rady pohamowa膰 u艣miechu, zakropionego dum膮, ale i rozczuleniem, kiedy poczu艂 ci臋偶ar na ramieniu. Tak samo jak dreszczy rozsypanych po ca艂ym ciele, jak oddech Yosoo 艂askota艂 jego szyj臋 wraz z wypowiadanymi, niesamowicie cicho, prawie 偶e krucho, s艂owami. Zatrzyma艂 nieustannie sun膮c膮 po mi臋kkiej sk贸rze d艂o艅, kiedy tylko ich sens do niego dotar艂, a mu, mimo pe艂nego zrozumienia, a przede wszystkim nieznalezienia si臋 w tej sytuacji po raz pierwszy, zaszumia艂o przyjemnie w uszach. Nie wiedzia艂, czy kiedy艣 przestanie; i nie wiedzia艂, czy chcia艂, 偶eby przesta艂o
Usu艅— Chyba znasz odpowied藕 na to pytanie — przyzna艂, przy czym opu艣ci艂 zaj臋t膮 wcze艣niej d艂o艅, aby okry膰 t膮 Soo, dalej opart膮 o blat i sple艣膰 ze sob膮 ich palce, mog膮c w ten spos贸b nakierowa膰 ich w stron臋 salonu; w kierunku kanapy, tak odstaj膮cej od tej w mieszkaniu Yosoo, a jednak teraz sprawiaj膮c膮 wra偶enie niemal bli藕niaczej. Nieodstaj膮cej mi臋kko艣ci膮, ani twardo艣ci膮, kiedy zaj膮艂 na niej miejsce tak, jak wtedy. Trac膮cej na znaczeniu, kiedy d艂onie odnalaz艂y brzeg spodni przez wymowne, nieznaczne poci膮gni臋cie za niego, towarzysz膮c kolejnym nieprzemy艣lanym i pchanym zamglonym, wlepionym w przyjaciela wzrokiem, s艂owom — I tym razem b臋d臋 m贸g艂 si臋 Tobie dobrze przyjrze膰.
chan
Yechan my艣la艂 o wszystkim - planowa艂 tyle, ile m贸g艂, stara艂 si臋 trzyma膰 wyznaczonej rutyny i rozwa偶a膰 wszystkie za i przeciw. Podejmowa膰 decyzje tak, aby nie kolidowa艂y z wcze艣niejszymi planami albo za艂o偶eniami. Dba艂 wi臋c o to, aby wolne weekendy wykorzystywa膰 do odpoczynku; przygotowania si臋 na studia i wzi臋cie pod uwag臋 wszystkiego, co, jakim艣 cudem, umkn臋艂o jego uwadze i ustaleniom. Ju偶 przy szykowaniu 艣niadania przegl膮da艂 w g艂owie notatki i mo偶liwe przypisy, kt贸re przypomnia艂yby mu o tym, czy co艣 mia艂 zrobi膰. Rozrysowywa艂 plan nauki, aby nie robi膰 sobie zaleg艂o艣ci. Planowa艂 ca艂y tydzie艅 pod grafik w pracy, przysz艂e kolokwia i regularne treningi, kt贸re stara艂 si臋 utrzyma膰 wplecione w swoje 偶ycie.
OdpowiedzUsu艅Teraz uczelnia, praca, cokolwiek nieb臋d膮ce Yosoo mog艂o r贸wnie dobrze nie istnie膰. Jakiekolwiek obowi膮zki, kt贸rego na niego czeka艂y, straci艂y na istotno艣ci. Problemy, kt贸re zapewne pr臋dzej czy p贸藕niej o sobie przypomn膮 i wyjd膮 mu na przeciw, sta艂y si臋 wr臋cz nieistniej膮ce; cz臋艣ci膮 przesz艂o艣ci, o kt贸rej teraz nie pami臋ta艂, i te偶 nie pr贸bowa艂. Bo jedyne, co si臋 teraz dla niego liczy艂o to wszystko, co dzia艂o si臋 teraz.
Kanapa, zyskuj膮ca obco wygl膮daj膮cy nie艂ad przy niechlujnym odepchni臋ciu r贸wno u艂o偶onych poduszek na bok. Ciep艂a jasno艣膰 panuj膮ca w salonie pod wp艂ywem obecnego za oknami s艂o艅ca. Jednak i to traci艂o na wadze wraz z trwa艂ym zawieszeniem wzroku na Yosoo; co najwy偶ej odgrywaj膮c drugorz臋dn膮 rol臋. Czy to w postaci jasnych promieni o艣wietlaj膮cych jego twarz, zdradliwie zaczerwienion膮 i hipnotyzuj膮c膮 wygl膮dem, czy tym, jak odbija艂y si臋 od pofarbowanych w艂os贸w, ujawniaj膮c drobne, urokliwe r贸偶nice w kolorze. Nie potrafi艂, a przede wszystkim nie chcia艂 skupia膰 si膮 na czym艣 innym, kiedy ka偶da sekunda odwr贸conego gdzie indziej spojrzenia sprawia艂a wra偶enie zmarnowanej. Nie chcia艂, aby cokolwiek mu umkn臋艂o - najmniejsza zmiana w rozlanym na twarzy rumie艅cu, czy w rytmie 艂apanego powietrza. Jakikolwiek z sygna艂贸w, kt贸ry m贸g艂by okaza膰 si臋 tym kluczowym.
I, po prostu, bezwstydnie, chcia艂 m贸c z zaabsorbowaniem obserwowa膰 do jakiego stanu go doprowadza艂 zaledwie kilkoma ruchami, czy s艂owami. Zamierzonymi, zazwyczaj dok艂adnie wymierzonymi w znane mu, czu艂e punkty, kt贸re pragn膮艂 pozna膰 z ka偶dej strony.
Nie zastanawia艂 si臋 nad samym sob膮 i odruchowymi reakcjami cia艂a, jak nag艂e stani臋cie oddechu w gardle, kiedy poczu艂 powoli wsuwaj膮ce si臋 pod koszulk臋 d艂onie, wymieszane z bezwolnym drgni臋ciem jednej z n贸g. Tym, nad czym stara艂 si臋 panowa膰, by艂 艂agodny, wr臋cz rozczulony u艣miech, gro偶膮cy spot臋gowaniem przez ka偶de z kolejnych zachowa艅 Yosoo - tych ukazuj膮cych obraz, kt贸ry kompletnie przeciwstawia艂 si臋 temu. co m贸g艂 widzie膰 na co dzie艅. Kontrastowa艂 tak bardzo z tym, kt贸ry pozna艂 na uczelni i imprezach, pozwalaj膮cych mu na dojrzenie ch艂opaka przez zupe艂nie inny pryzmat. Pryzmat, kt贸ry sam tworzy艂 i skrupulatnie piel臋gnowa艂 z ka偶d膮 decyzj膮.
I wszystko udowadnia艂o mu to, jak dobrze mu sz艂o.
Pozwoli艂 sobie na nieznacznie poszerzenie zadowolonego, oczarowanego grymasu, kiedy twarz przyjaciela zosta艂a zakryta przez d艂onie; te, kt贸rych niemal偶e natychmiast zabrak艂o mu na swoim ciele. I te, kt贸re samoistnie, mo偶e i niecelowo, stawia艂y si臋 wypowiedzianymi przed chwil膮 s艂owom, z kt贸rych nie zamierza艂 zrezygnowa膰. Tym bardziej, kiedy us艂ysza艂 ponownie g艂os przyjaciela, brzmi膮cy jeszcze wyra藕niej w kontra艣cie do chwilowo otaczaj膮cej ich ciszy
— Tak my艣lisz? — nie chcia艂, 偶eby si臋 do tego przyzwyczaja艂, z czystej samolubno艣ci. Czy zamierza艂 mu to powiedzie膰? W 偶yciu, zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, z jakimi konsekwencjami m贸g艂by si臋 wtedy spotka膰. Niezale偶nie od tego w jakim stanie, czy raczej stopniowej jego rozsypce, znajdowa艂 si臋 Yosoo. Oddzia艂ywa艂o to na niego jedynie mocniej, skupiaj膮c wzrok na dodatkowo ods艂oni臋tej szyi i samoistnie narzucaj膮c jednej z d艂oni powolne zaw臋drowanie wzd艂u偶 jego r膮k.
— To troch臋… — ci膮gn膮艂 dalej przy umiej臋tnym owini臋ciu nadgarstk贸w d艂oni膮, owiewaj膮c tym samym sk贸r臋 ch艂opaka oddechem po bezwiednym przysuni臋ciu si臋 bli偶ej; przy艂o偶eniu rozchylonych ust do szyi i r贸wnie bezmy艣lnym, wywa偶onym podra偶nieniu jej z臋bami. Pewnie nie powinien, nawet gdyby chcia艂, nie m贸g艂 zapomnie膰 skutk贸w poprzedniego wybryku, lecz wystarczy艂a ta jedna chwila - wdzieraj膮cy si臋 do niego coraz gwa艂towniej zapach Yosoo, zag艂uszaj膮cy my艣li oddech i bicie serca, jak i za艣lepiaj膮ca blisko艣膰 - aby o wszystkim zapomina艂 i da艂 si臋 ponie艣膰 prostej potrzebie poczucia go jeszcze bardziej. Zapewnienia go w wymienionych w kuchni s艂owach - 偶eby czu艂 si臋 jego — …do Ciebie niepodobne, Soo.
Usu艅Z trudem zatrzyma艂 samego siebie przed zaw臋drowaniem na inne miejsce; zostawieniem po sobie kolejnego, zaczerwienionego 艣ladu, czy osza艂amiaj膮cej ich 艣cie偶ki
Zamiast tego m贸g艂 jedynie musn膮膰 to samo miejsce wargami. Odci膮gn膮膰 pewnym chwytem d艂onie od twarzy Yosoo, nakierowuj膮c je niespiesznie na w艂asne cia艂o, podczas r贸wnie mozolnej w臋dr贸wki ustami coraz wy偶ej, aby zatrzyma膰 si臋 tu偶 przy jego uchu. Aby bez oporu m贸wi膰, co 艣lina nios艂a mu na j臋zyk, mimo 艣wiadomo艣ci, po jak cienkim lodzie m贸g艂 st膮pa膰 w po艂膮czeniu z leniwie wsuwaj膮cymi si臋 za brzeg spodni palcami
— Nie powiesz mi, 偶e dalej Ciebie stresuj臋?
chan
Na pocz膮tku posiada艂 w sobie niezmierzone pok艂ady ostro偶no艣ci, mo偶e wr臋cz obaw. Nawet pod os艂on膮 upojenia alkoholowego wymieszanego ze zm臋czeniem, jego ruchy by艂y niepewne; wst臋pnie pow艣ci膮gliwe i wiecznie kwestionuj膮ce, czy to, co robili, powinno mie膰 miejsce. Wiecznie wybite z rytmu przez postaw臋 Yosoo; tak odmienn膮 i odbiegaj膮ca od codzienno艣ci, niemal偶e od razu zapalaj膮c膮 czerwone lampki w jego g艂owie. Nawet je艣li i tak pozwalali sobie by膰 pchanymi czym艣 tak prostym, jak instynkt lub niewyja艣nialna wtedy 偶膮dza, tak podobne my艣li zradza艂y si臋 w jego g艂owie, nie mog膮c odnale藕膰 czegokolwiek, co by je ukoi艂o. Na pocz膮tku.
OdpowiedzUsu艅Teraz jednak ju偶 wiedzia艂, 偶e by艂o to bezpodstawne; 偶e powodem jego reakcji by艂o co艣 innego, ni偶 niech臋膰 czy strach. Widzia艂 i rozpoznawa艂 te sygna艂y, kt贸re powinien. M贸g艂 doszuka膰 si臋, w nieustannie od niego uciekaj膮cym, spojrzeniu niemych pr贸艣b. W delikatnych odchyleniach przy mocniejszym przylegni臋ciu do cia艂a. W 艂amliwszym g艂osie s艂odko wybrzmiewaj膮cym w jego g艂owie, z ch臋ci膮 zap臋tlenia go na zawsze. Znaczy艂 dla niego tak wiele, nawet je艣li jedyne, co mia艂 okazj臋 us艂ysze膰, to nie do ko艅ca zrozumia艂y mamrot. I za ka偶dym razem chcia艂 wi臋cej, a wszystko, nawet to, co nie by艂o im ju偶 obce, sprawia艂o w艂a艣nie takie wra偶enie; jakby podejmowa艂 si臋 tego po raz pierwszy, odczuwaj膮c przyjemnie przyt艂aczaj膮ce mrowienie na ciele czy czubkach palc贸w, kiedy spotyka艂y si臋 z Yosoo.
I niewa偶ne by艂o, jak cicho by m贸wi艂, Powell mia艂 wra偶enie, jakby by艂 wr臋cz przesadnie wyczulony na jego g艂os - na cokolwiek, co mia艂o okazj臋 wydosta膰 si臋 z jego ust. Ka偶dy pomruk, nag艂e zaczerpni臋cie powietrza, czy w艂a艣nie ciche mamrotanie, wywo艂uj膮ce na jego twarzy niewielki, zadowolony i prawdopodobnie irytuj膮cy, u艣miech. Bo w ko艅cu o tym wiedzia艂, nie by艂 g艂upi, lecz nie zmienia艂o to tego, 偶e uwielbia艂 korzysta膰 z chwil, jak te. Stawia膰 Soo w sytuacji dla niego niekorzystnej, przypieraj膮c go do muru i prawie 偶e uniemo偶liwiaj膮c zawr贸cenie si臋. Stawia膰 go w tej pozycji, kt贸r膮 sam zazwyczaj zajmowa艂 - odwracaj膮c role i czerpa膰 przyjemno艣膰 z nag艂ej pasywno艣ci, jak膮 prezentowa艂; tak do niego niepodobn膮.
Dodatkowo kusz膮c膮, jak wymowne odchylenie g艂owy, aby dalej sun膮膰 ustami po odkrytej szyi, dalej jednak z zachowawcz膮 delikatno艣ci膮, niemal偶e naruszon膮 faktycznym odczuciem d艂oni pod swoj膮 koszulk膮. Bo z tego te偶 zdawa艂 sobie spraw臋 - jak niepewna by艂a jego pozycja, i jak niewiele starczy艂o, aby ponownie wyl膮dowa艂 na kolanach, gotowy prosi膰 Yosoo, aby nie przerywa艂 i skupia艂 na nim ca艂膮 swoj膮 uwag臋, kt贸rej potrzebowa艂 bardziej ni偶 tlenu. I ka偶dy, nawet ten sam przez niego rozpocz臋ty albo nie艣wiadomie wykonany, doskonale mu o tym przypomina艂
— No tak — zacz膮艂, owiewaj膮c przy kr贸tkich przerwach mi臋dzy poca艂unkami szyj臋 w艂asnym oddechem — m贸j b艂膮d — mrukn膮艂, nie trudz膮c si臋 nawet na zabrzmienie przekonuj膮co, ani pe艂ne oderwanie ust od jego sk贸ry. M贸g艂by brn膮膰 dalej, wypytywa膰 go i niezno艣nie ci膮gn膮膰 za j臋zyk, dop贸ki po raz kolejny nie zajdzie mu za sk贸r臋 i wymusi w nim zareagowanie inaczej, ni偶 uleg艂e oddawanie si臋 temu, co mu subtelnie narzuca艂. Tylko nie chcia艂 z tego rezygnowa膰; a na pewno nie tak bezpo艣rednio, gdzie i tak odpowiednie pytania z trudem zaczyna艂y si臋 skleja膰 w jego g艂owie.
— Przepraszasz mnie, czy siebie? — m贸wi艂 z kolei to, co samo pcha艂o mu si臋 na j臋zyk po kolejnym, zwalaj膮cym go z n贸g wyznaniu, w mi臋dzyczasie pos艂usznie, unosz膮c r臋ce, by po艣piesznie pozby膰 si臋 swojej koszulki i odrzuci膰 j膮 bez 艂adu na bok. Co艣, na co b臋dzie denerwowa艂 si臋 p贸藕niej. O wiele p贸藕niej, lecz na pewno nie teraz, kiedy nie potrafi艂 zdecydowa膰 si臋, na czym powinien skupi膰 sw贸j wzrok, czuj膮c, jak ciemne oczy przyci膮gaj膮 go w swoim kierunku niczym magnes. Zwracaj膮cych na siebie uwag臋, podczas gdy s艂owa przyjaciela wyg艂usza艂y, zarazem przyspieszaj膮c, bicie serca w jego klatce piersiowej.
— Bo mnie nie masz za co — przyzna艂 bezwstydnie, po raz kolejny rezygnuj膮c z ukrywania bezpo艣rednio艣ci znaczenia swoich s艂贸w, czy drobnego uniesienia k膮cik贸w zdobi膮cego jego twarz przy powrocie d艂oni do swego wcze艣niejszego miejsca. 艢mielej wsuwaj膮c je za brzeg spodni bez przerywania rozpocz臋tego kontaktu wzrokowego, tak skutecznie namawiaj膮cego go do bezmy艣lnego brni臋cia dalej i trzymaj膮cego przy sobie; zmniejszaj膮cego salon jedynie do ich dw贸jki. Do Yosoo znajduj膮cego si臋 zaraz przed nim i pobudzaj膮cego go tak naprawd臋 nawet niczym.
Usu艅— To troch臋 nie fair… — zacz膮艂, zaczepnie u偶ywaj膮c tak im znane s艂owa i bezcelow膮 w臋dr贸wk膮 d艂oni zmuszaj膮c materia艂 spodni do nieznacznie osuni臋cia si臋. Ten sam materia艂, kt贸ry z ka偶d膮 sekund膮 dra偶ni艂 go coraz bardziej i u艣wiadamia艂, jak by艂 teraz obna偶ony. Cho膰 to i tak nie wystarcza艂o, aby trzyma艂 j臋zyk za z臋bami; aby wstrzyma艂 si臋 przed wypowiadaniem wszystkiego, co si臋 nasuwa艂o mu na my艣l. Aby zachowa艂 nagle, wr臋cz zdradliwie 艂agodny i prosz膮cy, wzrok wlepiony w ch艂opaka — M贸g艂by艣 przynajmniej je zdj膮膰… chyba 偶e potrzebujesz mojej pomocy.
Channie
Gdyby kto艣 go zapyta艂 czemu si臋 tak zachowywa艂, nie potrafi艂by odpowiedzie膰. Mimo tego, 偶e zna艂 pow贸d, wr臋cz a偶 za dobrze. Zbyt dog艂臋bnie, zdradzaj膮c si臋 wszystkim, poza s艂owami. Wzrokiem, niepotrafi膮cym skupi膰 si臋 na niczym innym, ni偶 zachwycaj膮co zarumieniona twarz; p艂ytkim oddechem, kt贸ry dawno zrezygnowa艂 z pr贸b uspokojenia si臋; leniwym u艣miechem, kt贸rego nie potrafi艂 na d艂u偶sz膮 met臋 zmaza膰 z twarzy.
OdpowiedzUsu艅Po prostu przez Yosoo. Jednak nigdy nie przesz艂oby mu to przez gard艂o bez porcji wstydu lub za偶enowania, kiedy sam nie poznawa艂 siebie - przynajmniej po fakcie. Bo teraz bez oporu by艂by w stanie wykrzykiwa膰, jak bardzo go potrzebowa艂. Jak bardzo pragn膮艂 czegokolwiek, co mia艂 mu do zaoferowania.
Dra偶ni膮ce, acz w g艂臋bi serca niewinne, zaczepki przychodzi艂y mu naturalnie. Bez wi臋kszego pomy艣lunku, lecz nigdy cho膰by w odrobinie zakrapiane prawdziw膮 z艂o艣liwo艣ci膮. Bo i mo偶e powinien bardziej uwa偶a膰 na to, co m贸wi艂; mo偶e oszcz臋dzi膰 si臋 do milczenia przerywanego pojedynczym s艂owem, ale nie chcia艂. Jakby m贸g艂 chcie膰, kiedy rezultaty tak go poch艂ania艂y, nieustannie pokazuj膮c t臋 bardziej obc膮, acz z ka偶dym razem coraz mu bli偶sz膮, wersj臋 Yosoo. T膮, kt贸ra zajmowa艂a go niesamowicie i samoistnie pcha艂a dalej, bez kompletnego udzia艂u jego woli - czemu nawet nie zamierza艂 si臋 sprzeciwia膰.
Pl膮taj膮ce si臋 s艂owa, nieukrywana desperacja, kt贸ra przesy艂a艂a wzd艂u偶 jego kr臋gos艂upa og艂upiaj膮cy dreszcz; wszystko miesza艂o mu w g艂owie jeszcze bardziej i sprawia艂o, 偶e by艂by w stanie zapomnie膰 o wszystkim. Nie zamierza艂 tego powiedzie膰, na pewno nie o trze藕wym umy艣le, jednak wr臋cz zbyt dobrze zdawa艂 sobie spraw臋, jak bosk膮 moc mia艂 jego dotyk, czy kilka czulszych s艂贸w. Z jak膮 艂atwo艣ci膮 potrafi艂y doprowadzi膰 do tego, 偶e wybaczy艂by mu wszystko - ka偶de, bolesne s艂owo, krzywe spojrzenie, czy wcze艣niejsze starcia, kt贸re, mimo w艂a艣nie chwilowego zapomnienia, zapewne odznacza艂y si臋 gdzie艣 w jego sercu, czy pr臋dzej rozumie. Nic z tego go nie obchodzi艂o, skoro m贸g艂 mie膰 go obok siebie, z uwag膮 skierowan膮 na siebie i 偶yciu w przekonaniu, 偶e faktycznie znaczy艂 tyle, co reflektowa艂o si臋 w oczach przyjaciela. Mog艂o si臋 to mija膰 z prawd膮, albo i nie - by艂 w takiej pozycji, 偶e znaczy艂o to dla niego niemal偶e nic
— Masz racj臋, nie ma r贸偶nicy — przyzna艂, mimo wyczuwalnego pos艂usze艅stwa w tonie, tak bardzo zdradzaj膮cych cel tych s艂贸w, zaraz podkre艣lonych tymi im wt贸ruj膮cymi — I naprawd臋 nie uwierzysz mnie, 偶e faktycznie si臋 tym przej膮艂em?
By艂a jednak kwestia, kt贸ra raz po raz wylatywa艂a z jego, zbyt wype艂nionej b艂og膮 przyjemno艣ci膮, g艂owy. Ta, kt贸r膮 zostawia艂 w tyle, przez co nieraz bra艂a go z zaskoczenia, a on sam nie potrafi艂 zdecydowa膰, czy szczerze prezentowa艂o si臋 to, cho膰by po cz臋艣ci, jako problem.Tempo, w jakim mog艂o dochodzi膰 do zmian; przeb艂yski, z jakimi ujawnia艂 si臋 Soo i jak sprawia艂y, 偶e traci艂 odnaleziony rytm, wybijaj膮c nawet najprostszymi zachowaniami oddech z p艂uc.
Dok艂adnie tak samo, kiedy poczu艂 nag艂y ci臋偶ar na swoich d艂oniach, ujmuj膮cy ma艣lanemu spojrzeniu, jakie nieprzerwanie posy艂a艂 w jego kierunku. Czy to w pr贸bie za艂agodzenia potencjalnej z艂o艣ci, kt贸re nawet podczas ci臋偶kich pr贸b, nie dawa艂a rady wybrzmie膰 w jego g艂osie, czy to zakrycia zdradliwej, 偶a艂o艣nie widocznej mg艂y, jaka zachodzi艂a mu na oczy, z ka偶d膮 sekund膮 coraz bardziej.
Ale to nie ten, uwielbiany i zajmuj膮cy dotyk by艂 ostatnim gwo藕dziem do jego trumny, niezale偶nie od mrowienia, jakie przesy艂a艂 od samych czubk贸w palc贸w. Niezale偶nie od tego, jak te samoistnie drgn臋艂y, wtapiaj膮c si臋 jeszcze bardziej w sk贸r臋 czy materia艂 bokserek. Jak bezwolnie by艂y gotowe poci膮gn膮膰 je w d贸艂 przy pierwszej odpowiedzi, tylko po to, aby zatrzyma膰 si臋 przy nag艂ym zaprzeczeniu.
To s艂owa, wraz z osza艂amiaj膮cym, acz niespodziewanym i mocnym, poci膮gni臋ciem za jasne kosmyki wydusi艂o z niego b艂ogie westchni臋cie. Tak pr臋dko neguj膮ce wst臋pny grymas i ciche sykni臋cie, kiedy przez ca艂e cia艂o przeszy艂a go fala przyjemno艣ci. Nieskutecznie zduszone zaci艣ni臋ciem z臋b贸w na dolnej wardze zaraz po wype艂nieniu salonu pojedynczym, m贸wi膮cym wi臋cej, ni偶 da艂by rad臋 s艂owami, odg艂osem. Jedyne, co mog艂o mu dor贸wna膰 to za艣lepione spojrzenie, jakim wwierca艂 si臋 w znajduj膮cego si臋 nad nim Yosoo; zdradza艂o niemal wszystko, co kot艂owa艂o si臋 w jego g艂owie. Nie widzia艂o nic poza nim, nawet przy przelotnym poca艂unku, kt贸ry mimowolnie zmusi艂 go do wodzenia za cudzymi ustami i rozchylenia w艂asnych w pr贸bie z艂apania g艂臋bszego oddechu. R贸wnie nieudolnie, co ka偶da z pozosta艂ych pr贸b zachowania wzgl臋dnego opanowania.
Usu艅Nie umia艂 przy nim m贸wi膰 z sensem, jedynie na pocz膮tku tej skomplikowanej 艣cie偶ki podejmuj膮c si臋 pr贸b udawania, 偶e by艂o inaczej. Teraz by艂 艣wi臋cie przekonany, 偶e sam Soo by艂 tego pewien. I mo偶e to w艂a艣nie milczenie by艂oby zbawienne, jednak teraz sprawiaj膮c wra偶enie zupe艂nie nieznanego mu konceptu. Usta same mu si臋 otwiera艂y, tak samo jak d艂o艅, kt贸ra zaw臋drowa艂a do twarzy ch艂opaka, niechlujnym ruchem kciuka uwalniaj膮c warg臋 spomi臋dzy dra偶ni膮cych j膮 z臋b贸w przed ponownym przysuni臋ciem jego twarzy bli偶ej
—W takim razie — zacz膮艂, z delikatnym otarciem ust o siebie nawzajem, podczas gdy druga z d艂oni bezmy艣lnie wsun臋艂a si臋 pod materia艂 bokserek — Rozbierz si臋 w ko艅cu, prosz臋— westchn膮艂 b艂agaln膮 pro艣b臋, ledwie hamuj膮c samego siebie przed powt贸rzeniem poca艂unku sprzed chwili, lecz tkwi膮c w rozmarzonym, prosz膮cym spojrzeniu wlepionym w zawieszonego nad nim ch艂opaka, podkre艣lanym r贸wnie wymownym rumie艅cem na twarzy — Bo d艂u偶ej nie wytrzymam.
chan
Praca w kawiarni nie by艂a spe艂nieniem jej marze艅, bo kto chcia艂by sp臋dzi膰 reszt臋 swych dni za kolbowym ekspresem do kawy, upewniaj膮c si臋, 偶e ekstrakcja espresso nie trwa wi臋cej, ni偶 trzydzie艣ci sekund, czy nabawiaj膮c si臋 kolejnego poparzenia d艂oni spieniaj膮c mleko na ekstra gor膮ce latte. Ale by艂a drog膮, kt贸ra mia艂a j膮 do nich doprowadzi膰. Jedn膮 z nich, bo wydeptanych 艣cie偶ek by艂o wiele, jednak cel ten sam.
OdpowiedzUsu艅Kiedy艣 mia艂a stan膮膰 po drugiej stronie d艂ugiej lady, u艣miechn膮膰 si臋 do jednej z os贸b pytaj膮cych o zam贸wienie, odebra膰 porcj臋 energii w p艂ynie, skin膮膰 g艂ow膮, a p贸藕niej z kubkiem kawy opu艣ci膰 pomieszczenie i pow臋drowa膰 w kierunku kampusu, jak wi臋kszo艣膰 klient贸w, kt贸rzy kiedykolwiek zawitali w progach niewielkiej kawiarni.
To w艂a艣nie ta my艣l, to jej ma艂e wielkie marzenie nap臋dza艂o j膮 do dzia艂ania, nawet je艣li by艂o ci臋偶ko, a niesprawiedliwo艣膰 losu dawa艂a o sobie zna膰. Kiedy mimo postawionego do przodu kroku, musia艂a wzi膮膰 dwa do ty艂u, bo niespodziewanie wysoki rachunek za gaz, czy nieop艂acony czynsz by艂o jednoznaczne z utrat膮 got贸wki od艂o偶onej na czesne. Mimo, 偶e czasem mia艂a ochot臋 wyrzuci膰 z siebie nagromadzon膮 frustracj臋, wiedzia艂a, 偶e nie mog艂a sobie na to pozwoli膰, wi臋c z zaci艣ni臋t膮 szcz臋k膮 i szerokim u艣miechem na ustach zgadza艂a si臋 na kolejne zmiany, a na ka偶de niezadowolenie klienta przytakiwa艂a, bo na nic innego nie mog艂a sobie pozwoli膰.
Dni bywa艂y d艂ugie i m臋cz膮ce, ale rozmowy wymienione ze sta艂ymi bywalcami potrafi艂y sprawi膰, 偶e wskaz贸wki zegara tyka艂y nieco szybciej. I tak jak ona zaczyna艂a swoj膮 zmian臋 o danej godzinie, tak i oni mieli sw贸j harmonogram. Starsza kobieta, zamieszkuj膮ca w apartamencie na ko艅cu ulicy, ka偶dego poranka popija艂a zielon膮 herbat臋 w rogu pomieszczenia, wielki sk贸rzany fotel zarezerwowany by艂 w艂a艣nie dla niej, a na stoliku zawsze czeka艂a gazeta. Dok艂adnie o dziesi膮tej przychodzi艂 jeden z dostawc贸w. Du偶e americano, czarne, bez cukru, wypija艂 je w przeci膮gu pi臋ciu minut, zostawiaj膮c po sobie kilka zwini臋tych banknot贸w.
By艂 te偶 Yonsoo.
Swego rodzaju enigma, kt贸rej Haneul dalej nie potrafi艂a rozszyfrowa膰. Przychodzi艂 o r贸偶nych porach dnia, siada艂, gdzie akurat by艂o miejsce. Strz臋pki pozostawionych po sobie informacji, kilka nic nieznacz膮cych fakt贸w i wielki niedosyt, bo Kang najzwyczajniej chcia艂a wiedzie膰 wi臋cej o tej charyzmatycznej w jej opinii postaci. Ch艂opak lubi艂 s艂ucha膰, jednak nie m贸wi艂 za wiele. Czasem jego wizyty trwa艂y kilka minut, czasem przesiadywa艂 godzinami, a czasem jego blada twarz widnia艂a jedynie w pami臋ci brunetki, a dziewczyna zaczyna艂a kwestionowa膰, czy jej znajomy nie by艂 jedynie wytworem jej w艂asnej wyobra藕ni.
Pojawia艂 si臋 a najmniej oczekiwanych momentach, zupe艂nie jak teraz, kiedy przemoczony, zostawiaj膮c za sob膮 mokre 艣lady, przysiad艂 na krze艣le najbli偶ej lady, mimo, 偶e kawiarnia by艂a zupe艂nie pusta. Ze skinieniem g艂owy zabra艂a si臋 do roboty, chwil臋 p贸藕niej stawiaj膮c przed brunetem kubek wype艂niony mieszank膮 kawy z czekolad膮, udekorowany spor膮 porcj膮 bitej 艣mietany i czekoladow膮 posypk膮.
— Drogi nieznajomy, je艣li masz ochot臋 na czekoladowy zawr贸t g艂owy i zatkane t臋tnice, to mamy jeszcze kawa艂ek tortu. — Teatralnie wskaza艂a d艂oni膮 na umieszczon膮 na ladzie gablotk臋 — Mog臋 r贸wnie偶 zaoferowa膰 zagubionemu w臋drowcy r臋cznik, bo tak troch臋… — zmarszczy艂a nieco nos, machaj膮c palcem w powietrzu. — Ciekniesz i b臋d臋 musia艂a wyciera膰 pod艂og臋.
Udawany grymas niezadowolenia, zosta艂 zast膮piony szczerym u艣miechem, a ona sama opar艂a 艂okcie o blat i u艂o偶y艂a na nich podbr贸dek, uwa偶nie lustruj膮c spojrzeniem ch艂opaka.
[ju偶 raz przeprosi艂am, ale przepraszam jeszcze raz, bo nie wiem, gdzie mi to rozpocz臋cie uciek艂o i jeszcze ba艂aganu narobi艂am ;_; we come with chocolate and are asking for forgiveness]
Haneul
M贸g艂 si臋 do tego przyzwyczai膰. Zaczyna艂 si臋 do tego przyzwyczaja膰 - do wsp贸lnie sp臋dzanych dni, cudzej obecno艣ci obok, nawet je艣li nie robili czego艣 przesadnie anga偶uj膮cego. Kiedy zwyczajnie wiedzia艂, 偶e kto艣 jest razem z nim, podczas gdy siada艂 do pedantycznego sprz膮tania w salonie i doko艅czenia porzuconego 艣niadania.
OdpowiedzUsu艅I by艂 gdzie艣 g艂臋boko 艣wiadom, 偶e nie mog艂aby to by膰 codzienno艣膰; 偶e dosz艂oby do star膰, bardziej i mniej powierzchownych, kt贸re doprowadza艂yby go do szewskiej pasji. Wiedzia艂, 偶e wsp贸lne mieszkanie nie wi膮za艂o si臋 tylko z pozytywami, jak budzenie si臋 otoczonym koj膮cym, wyciszaj膮cym zwyczajowy, poranny stres, zapachem; jak wsp贸lne 艣niadania, kt贸re dotychczas niezbyt im wychodzi艂y, a i tak nios艂y ze sob膮 co艣 urokliwego. Przekonali si臋 na w艂asnej sk贸rze, jak niewiele tak naprawd臋 by艂o potrzeba, aby zrujnowa膰 ten obrazek. Kilka nieodpowiednich s艂贸w mog艂o doprowadzi膰 do kompletnego rozpadu niestabilnego gruntu, kt贸ry zaraz pr贸bowa艂 pozbiera膰 metaforycznie, jak i dos艂ownie, poranionymi d艂o艅mi.
Tkwi艂a w nim ta wiedza - g艂臋boko zakorzeniona i gro偶膮ca przypomnieniem sobie w chwili nieuwagi, lecz nieustannie spycha艂 j膮 do ty艂u. Nie chcia艂 o niej my艣le膰, skoro wszystko by艂o dobrze. Mogli wsp贸lnie przebywa膰 w salonie bez nieustannej rozmowy, po prostu b臋d膮c. I chyba nigdy nie czu艂 si臋 bardziej komfortowo we w艂asnym mieszkaniu, ni偶 teraz.
Z nagle owini臋tymi wok贸艂 siebie r臋koma, kt贸re zamiast wzbudza膰 nag艂e spi臋cie, pozwala艂y mu na dodatkowe rozlu藕nienie si臋 i spowolnienie piel臋gnowania estetyki szafy, zostawionej jeszcze po poprzednim wieczorze w nie艂adzie. Ka偶da chwila blisko艣ci by艂a dla niego cenna i krucha - gro偶膮ca rozpadni臋ciu si臋 przy zbyt pospiesznym ruchu, prosz膮ca si臋 o zastygni臋cie w miejscu i wyd艂u偶enie jej jak najbardziej. Niewa偶ne, czy by艂o to co艣 nowego, czy tak banalnego jak zetkni臋cie ze sob膮 d艂oni albo przeczesanie w艂os贸w palcami. W ka偶dej potrafi艂 zatraci膰 si臋 ca艂kowicie z cich膮 pro艣b膮, aby ju偶 na zawsze m贸g艂 odczuwa膰 rozlewaj膮ce si臋 po ciele ciep艂o, kt贸re towarzyszy艂o mu w tych chwilach. Ten spok贸j, kt贸rego nigdy wcze艣niej nie zazna艂, acz u艣wiadamia艂 sobie o tym dopiero teraz.
Wyda艂 z siebie jedynie cichy, zach臋caj膮cy pomruk, wr臋cz natychmiast skupiaj膮c si臋 przede wszystkim na przyjemnym ci臋偶arze teraz go otaczaj膮cym. Niespiesznie poprawia艂 ostatni膮 z kurtek, bezwolnie, przelotnie opieraj膮c jedn膮 z d艂oni na blador贸偶owych w艂osach zaraz po ostro偶nym zamkni臋ciu szafy, kiedy ca艂a jego uwaga by艂a skierowana na s艂yszane s艂owa, wypowiadane powoli, mo偶e z nut膮 niezrozumia艂ej, a jednak tak mu znajomej, niepewno艣ci. w kr贸tkim wst臋pie, od razu naprowadzaj膮cym go niemal偶e od razu tam, gdzie potrzeba
— Domy艣lam si臋 — przyzna艂 艂agodnym tonem, osuwaj膮c r臋k臋 na t臋, kt贸ra szczelnie, a uspokajaj膮co, owija艂a si臋 mocniej wok贸艂 jego pasa. Jedno spojrzenie na przywleczon膮 przez Yosoo torb臋 wystarczy艂o, aby za艂o偶y膰, jak wiele tak naprawd臋 nie da艂 rady zabra膰 ze sob膮. Ja wiele nie mia艂 czasu zapakowa膰, cho膰 Yechan 艂apa艂 si臋 na tym, 偶e dalej nie zna艂 pe艂nej historii. Opr贸cz tego, 偶e mimo braku 艣wiadomo艣ci bra艂 w niej udzia艂 - kluczowy, niezale偶nie jak bardzo by chcia艂, aby tak nie by艂o. Nawet po zapewniaj膮cych go s艂owach; opadni臋tej masce, kt贸ra ukaza艂a mu kolejn膮 stron臋 Yosoo, lecz r贸wnie pr臋dko prawie 偶e doprowadzaj膮c do jej ponownego za艂o偶enia. Bo gdyby nie zadzwoni艂, to przecie偶 do niczego by nie dosz艂o.
Yosoo nie zosta艂by wyrzucony z w艂asnego mieszkania. Nie przyszed艂by do niego w kompletnej rozsypce, aby nast臋pnego dnia w emocjach przej艣膰 przez pr贸g drzwi po nieprzemy艣lanych, idiotycznych s艂owach Powella.
Nie spa艂by zaraz obok niego, mog膮c ople艣膰 cia艣niej ramiona wok贸艂 jego cia艂a, aby upewni膰 si臋 o jego obecno艣ci. Nie zwleka艂by si臋 z op贸藕nieniem z 艂贸偶ka, tym razem nie goni膮c zapachu nale艣nik贸w, lecz przypalonej jajecznicy. Nie sta艂by bezczynnie, a jednak czuj膮c si臋 lepiej, ni偶 kiedykolwiek, w przedpokoju i szukaj膮c oparcia w ciasno zaciskaj膮cych si臋 na nim r臋kach
— Czemu mia艂bym nie i艣膰? — zauwa偶y艂, acz w jego g艂osie brakowa艂o z g贸ry za艂o偶onych pretensji. Wita艂 tam raczej spok贸j, kolejna pr贸ba zapewnienia, 偶e by艂 got贸w zrobi膰 wszystko, o co go poprosi艂, bez wi臋kszego pomy艣lunku. Nawet je艣li mia艂by tego p贸藕niej 偶a艂owa膰 — Nie pu艣ci艂bym nawet Ciebie samego — nawet je艣li my艣l natrafienia na ojca Yosoo wzbudza艂a nieznaczny skr臋t 偶o艂膮dka.
Usu艅Nienawidzi艂 go za to, co zrobi艂. Za to, jak traktowa艂 Soo i jego 偶ycie, odk艂adaj膮c na bok to, czego tak naprawd臋 pragn膮艂 jego syn. Za to, co m贸g艂 us艂ysze膰 od samego przyjaciela, i jak faktycznie to na nim ci膮偶y艂o, lecz by艂o spychane przez wszystkich na bok. Nie potrafi艂 jednak wyzby膰 si臋 strachu, czy poczucia autorytetu, kiedy stawa艂 z m臋偶czyzn膮 twarz膮 w twarz. Kiedy stawa艂 obok niego. Nie mia艂 kontroli nad splotem palc贸w za plecami, aby upewni膰 si臋 w zachowaniu prostej postury, ani nad utrat膮 w艂adzy nad j臋zykiem, przera偶onym przed powiedzeniem czego艣 nie tak. Stawa艂 si臋 bezsilny; opanowany latami pr贸b zrobienia na kim艣 wra偶enia. Tym bardziej komu艣 tak kluczowym w 偶yciu osoby, kt贸rej najbardziej chcia艂 zaimponowa膰
— I zreszt膮… — obr贸ci艂 si臋 ostro偶nie, opieraj膮c z ciep艂ym u艣miechem d艂onie po bokach przyjaciela — mo偶e Ci si臋 do tego przyda膰 samoch贸d.
Yechan
Nie musia艂 nic m贸wi膰, zbyt dobrze zdaj膮c sobie spraw臋 z dw贸ch rzeczy: ryzykowa艂by zdenerwowaniem Yosoo, gdyby przyzna艂, 偶e i tak zamierza艂 zgadza膰 si臋 na wszystko. Jak i z tego, 偶e ten i tak dobrze o tym wiedzia艂. Mimo pr贸艣b i niepewno艣ci, jakie mi臋dzy nimi panowa艂y, Powell zdawa艂 sobie spraw臋, z jak膮 艂atwo艣ci膮 przychodzi艂o mu wyra偶enie zgody. Wystarczy艂o jedno, celne spojrzenie ze strony przyjaciela, czy mo偶e odpowiednia intonacja w g艂osie, aby mia艂 go na skinienie palcem. I Yechan nie zamierza艂 z tym walczy膰, nawet je艣li powinien.
OdpowiedzUsu艅Odwzajemni艂 lekki u艣miech, maskuj膮c tym samym bezwiedne, z lekka nerwowe, prze艂kni臋cie 艣liny, kiedy pokr贸tce wymienione sytuacje wzi臋艂y go z zaskoczenia, tym samym targaj膮c za coraz to mocniej obna偶one serce i 艣ciskaj膮c jego 偶o艂膮dek. Czy by艂 dalej 艣wi臋cie przekonany, 偶e nie zrobi艂 nic specjalnego? Jak najbardziej. Czy wr臋cz przeciwnie, my艣la艂, 偶e zrobi艂 mu tym jedynie wi臋cej krzywdy? Oczywi艣cie, 偶e tak. Jednak nawet z t膮 my艣l膮 nie potrafi艂 przekona膰 samego siebie, 偶e przy danej okazji, post膮pi艂by inaczej. Mo偶e trzyma艂by skuteczniej j臋zyk za z臋bami, lecz dalej otworzy艂by przed nim drzwi. Wpu艣ci艂 do 艣rodka i ust膮pi艂 艂贸偶ka, samemu b臋d膮c gotowym spa膰 na panelach, byleby by膰 obok
— Zrobi艂by艣 dla mnie to samo — przyzna艂 w ko艅cu, trzymaj膮c neguj膮ce s艂owa g艂臋boko w sobie; szczelnie zamkni臋te na kilka spust贸w, aby nie zyska艂y okazji na wybrzmienie w spokojnym mieszkaniu, a tym samym pozbywaj膮c si臋 rozczulaj膮cego ciep艂a, jakie rozlewa艂o si臋 po jego ciele przy ponownym odczuciu wtulaj膮cego si臋 w niego Yosoo. Po艂膮czonego ze znajomymi, r贸wnie 艣ciskaj膮cymi za serce, pojedynczymi kosmykami go 艂askocz膮cych, kt贸re delikatnie przeczesa艂 swoimi palcami, aby cichymi s艂owami, zapewni膰 nie tylko przyjaciela, ale i samego siebie w nies艂uszno艣ci obaw — I b臋dzie okej. Musi by膰, Soo.
___
A jednak to strach przede wszystkim wyd艂u偶a艂 mu drog臋 po schodach. Decyzja, kt贸rej, kolejnej z rz臋du, si臋 nie stawia艂, ani nie zamierza艂 kwestionowa膰, bo odwleka艂a ryzyko, jakie mog艂o ich spotka膰. Zamiast tego korzystaj膮c z dodatkowych chwil sp臋dzonych w jego mieszkaniu, samemu zajmuj膮c niespiesznie si臋gaj膮c po kluczyki samochodu i odpowiedni膮 do pogody kurtk臋. Ukrywaj膮c nerwowe podgryzanie polika tym, 偶e zastanawia艂 si臋, co powinien wybra膰 w barze, tak naprawd臋 nie maj膮c ochoty na nic, b臋d膮c przekonanym, 偶e z trudem przejdzie mu przez gard艂o.
Nie oponowa艂, kiedy zamiast pojecha膰 wind膮, zacz臋li wspina膰 si臋 po klatce schodowej. Siedzia艂 r贸wnie cicho, kiedy zatrzymali si臋 na kt贸rym艣 z pi臋ter, opieraj膮c si臋 bokiem o barierk臋, kiedy obite kolano postanawia艂o przypomina膰 o sobie przy kolejnym to, stawianym kroku, a 偶art, wymieszany ze szczer膮 propozycj膮, zaniesienia ch艂opaka kilka pi臋ter wy偶ej spotka艂 si臋 z cisz膮.
Nie m贸g艂 po sobie pokaza膰, 偶e jakakolwiek obawa si臋 w nim kot艂owa艂a. By艂 tutaj w ko艅cu jako wsparcie i kto艣, kto mia艂 u艂atwi膰 Yosoo nie tyle sam proces wyniesienia rzeczy, jak podczas potencjalnego spotkania z ojcem. Zbiera艂 si臋 wi臋c na drobne u艣miechy i przelotne, pr贸buj膮ce by膰 pokrzepiaj膮cymi, mu艣ni臋cia d艂oni, byleby doda膰 mu cho膰by odrobin臋 pewno艣ci
— We藕miemy tyle, ile mo偶emy — stwierdzi艂, na dany moment nie my艣l膮c nawet o tym, gdzie wszystko pomieszcz膮, w danej chwili b臋d膮c w stanie zgodzi膰 si臋 na to, aby wszystko sta艂o porozrzucane w jego mieszkaniu.
Nie wiedzia艂, czy poradzi艂by sobie w podobnej sytuacji - nagle zrezygnowa膰 z odnalezionego porz膮dku, w艂asnych p贸艂ek i szaf, w kt贸rych wszystko sta艂o tak, jak powinno. Nie wiedzia艂, czy umia艂by zdecydowa膰, na czym zale偶a艂o mu najbardziej w tak podprogowej sytuacji, jak ta. Wiedzia艂 tyle, 偶e na pewno nie radzi艂by sobie tak, jak Yosoo teraz. Nawet je艣li by艂y to jedynie pozory, kt贸re sam tworzy艂 w swojej g艂owie.
— W tym gitar臋 — zapewni艂 wi臋c, ze swobod膮 przywdziewaj膮c kolejny u艣miech, mimo ostatnich schod贸w, jakie dzieli艂y ich od dostania si臋 na odpowiednie pi臋tro — Ale tylko, je艣li mi co艣 zagrasz.
Postawiony warunek nie by艂 czym艣 powa偶nym; czym艣, czego zamierza艂 nieugi臋cie si臋 trzyma膰. By艂 jednak czym艣 bezczelnie samolubnym. Ch臋ci膮 us艂yszenia gry przyjaciela - zobaczenia go robi膮cego tego, co szczerze i bezwstydnie uwielbia艂. Widzia艂 go w ko艅cu na koncertach, mia艂 okazj臋 s艂ysze膰 gr臋 w jego mieszkaniu, jednak tym razem… towarzyszy艂o temu co艣 innego. Dodatkowa, urzekaj膮ca otoczka, kt贸rej nie potrafi艂 teraz si臋 wyzby膰.
Usu艅Wypuszczone z p艂uc powietrze, kiedy znale藕li si臋 przed znajomymi drzwiami, zamaskowane sztuczn膮 pr贸b膮 uspokojenia oddechu po nieplanowanym wysi艂ku, zosta艂o wyduszone przez kolejn膮 pr贸b臋 unormowania, zwijaj膮cego jego 偶o艂膮dek w supe艂, niepokoju. Przez moment podzia艂a艂o. Przez moment uwierzy艂, 偶e wszystko p贸jdzie dobrze, kiedy nie s艂ysza艂 nic zza drzwi, a Yosoo wsuwa艂 kluczyk do zamka. I przez moment mia艂 nadziej臋, 偶e jego nerwowe s艂owa by艂y jedynie 偶artem
— Co? — t臋pe pytanie wy艣lizgn臋艂o si臋 spomi臋dzy jego ust, kiedy r贸wnie idiotycznie podj膮艂 si臋 pr贸by przekr臋cenia klucza, nieruszaj膮cego si臋 ze swojego miejsca. Wymieni艂 zamki. Min臋艂o ledwo par臋 dni, a Jongho zd膮偶y艂 ca艂kowicie odci膮膰 w艂asnego syna od dost臋pu do czego艣 tak zasadniczego, jak jego w艂asne mieszkanie. A Yechan, nagle zalany fal膮 bezsilno艣ci, da艂 rad臋 zada膰 kolejne, ma艂ob艂yskotliwe pytanie, na kt贸re mo偶liwe, 偶e nie chcia艂 nawet zna膰 odpowiedzi — I co teraz?
Yechan
Bezsilno艣膰, kt贸ra zd膮偶y艂a wprosi膰 si臋 do jego serca, jedynie nabra艂a na sile, kiedy spotka艂 si臋 z pytaj膮cym spojrzeniem Soo. Bo nie mia艂 dla niego odpowiedzi, ani potencjalnego rozwi膮zania. Dzwonienie po 艣lusarza by艂o bez sensu - mieszkanie przecie偶 nie nale偶a艂o do Yosoo, spotkaliby si臋 jedynie z podejrzliwym spojrzeniem. Czy gorzej, kontaktem ze s艂u偶bami lub starszym Jeongiem, co wi膮za艂o si臋 ze zbyt du偶ym ryzykiem.
OdpowiedzUsu艅Przez nieplanowane popadni臋cie w narastaj膮ce obawy, jak i pytania, na kt贸re nie m贸g艂 odszuka膰 odpowiedzi, nie zd膮偶y艂 zareagowa膰; nawet zarejestrowa膰, nag艂ego ruchu obok siebie, kt贸remu wt贸rowa艂 pusty huk po zetkni臋ciu si臋 cia艂a przyjaciela z drzwiami. O te kilka chwil za p贸藕no wyci膮gn膮艂 r臋ce w jego kierunku, bezcelowo teraz wisz膮ce kilka centymetr贸w od niego wraz ze zmartwieniem wymalowanym na jego twarzy
— Aha, czyli to moja wina? — to jest, dop贸ki w jego kierunku nie pad艂y bezpodstawne oskar偶enia, wst臋pnie wzi臋te zdecydowanie zbyt na powa偶nie. Potrzebowa艂 kolejnych, kilku sekund, aby wy艂apa膰 brak zadziorno艣ci w g艂osie Yosoo, co pozwoli艂o mu na ostro偶ne oparcie d艂oni o rami臋, chwil臋 wcze艣niej 艣cieraj膮ce si臋 z, najwidoczniej porz膮dnymi, drzwiami mieszkania — Nie da艂e艣 mi nawet czasu na reakcj臋, Soo — b膮kn膮艂, delikatnie przeje偶d偶aj膮c d艂oni膮 po okrytej r臋ce, jakby chcia艂 tym za艂agodzi膰 lekkie obicie.
Wszystko si臋 dzia艂o, przez co i on sam tak reagowa艂, z nieznacznym op贸藕nieniem. Ruchy przyjaciela, kt贸rych m贸g艂 nie przewidzie膰, i przez kt贸re pozwoli艂 mu na bezmy艣lne wrzucenie si臋 na drzwi. Obecno艣膰 s膮siadki, wobec kt贸rej o kilka chwil za p贸藕no wykrzywi艂 usta w, zapewniaj膮cym j膮 w s艂owach przyjaciela, u艣miechu, w kt贸re sam kompletnie nie wierzy艂.
Nic nie by艂o w porz膮dku.
To szybkie, maj膮ce na celu zgarni臋cie paru rzeczy, wyj艣cie, przypomnia艂o mu o tym, jak wszystko tak naprawd臋 sypa艂o si臋 Yosoo na g艂ow臋. Przywo艂a艂o nieprzyjemn膮 scen臋 z restauracji, odbijaj膮c膮 si臋 w nagle wyra藕niejszym b贸lu u d艂oni. Malowa艂o przed oczami wym臋czon膮 twarz ch艂opaka, kt贸r膮 ujrza艂 w drzwiach swojego apartamentu. I stara艂 si臋 nie dopuszcza膰 do siebie my艣li, 偶e sam bra艂 w tym udzia艂. 呕e sam nie znajdowa艂 si臋 w lepszej pozycji. Ale to on wygarn膮艂 niepotrzebnie w艂asne my艣li Avie, tu偶 przed rodzicami Soo. To on do niego zadzwoni艂, dodaj膮c p臋du ca艂ej katastrofie. To on musia艂 zjawi膰 si臋 nast臋pnego dnia na uczelni, a jeszcze kolejnego w pracy, z 艂atk膮 do niego przyklejon膮, cho膰 nie by艂 o niej jeszcze 艣wiadom. Wszystko to mia艂o by膰 problemami nast臋pnego dnia; nie znaczy艂y nic, kiedy jedyne, na czym si臋 skupia艂, to dodanie cho膰by zal膮偶ka otuchy Yosoo, kt贸ry szuka艂 schronienia u niego. Nie innego znajomego, nie w innym miejscu, nawet jak zoo, do kt贸rego poszed艂 dopiero p贸藕niej. Przyszed艂 najpierw do niego, otwieraj膮c si臋 jak nigdy i na sta艂e oplataj膮c si臋 wok贸艂 serca Powella, ca艂kowicie mu oddanego. Nawet w chwilach, kiedy strach pr贸bowa艂 odda膰 w艂adz臋 zdrowemu rozs膮dkowi; utraconemu kilka tygodni temu, a miejscami tak ut臋sknionego.
Drgni臋cie skutecznie ukrywa艂o odruch nag艂ego odsuni臋cia si臋, kiedy przestrze艅 mi臋dzy nimi znacz膮co zmala艂a, tym razem nie tyle pchan膮 bezwolnymi, wybudzonymi dzie艅 wcze艣niej obawami, ile dalszym spojrzeniem s膮siadki ch艂opaka. Nie obchodzi艂a go, przynajmniej nie na razie; nie przejmowa艂by si臋 ni膮 kompletnie, gdyby nie nag艂a obawa, 偶e zostali przy艂apani. Na czym? Nie wiedzia艂, skoro i tak ju偶 wszystko zd膮偶y艂o wyj艣膰 na wierzch. Co lepsze, prawd臋 m贸wi膮c nic si臋 nie dzia艂o. Nic, co mog艂oby wzbudzi膰 jakiekolwiek podejrzenia u kogokolwiek, kto by ich teraz widzia艂
— Telefon? Po co Ci? — to by艂 kolejny ze zwyczaj贸w, naturalnie z niego wyp艂ywaj膮cych, a jednak tak irytuj膮cych. Setki g艂upich pyta艅, na kt贸re zna艂 odpowied藕, wi臋c i tak reagowa艂, tak jak przy si臋gni臋ciu do kieszeni spodni po wspomniane urz膮dzenie, oplataj膮c na razie jedynie wok贸艂 niego swojego palce.
Usu艅Zazwyczaj zrobi艂by to bez pomy艣lunku, automatycznie wcisn膮艂by kom贸rk臋 do r臋ki przyjaciela i zostawi艂by z dala od siebie my艣l, po co mu by艂a potrzebna. Mo偶e troch臋 by si臋 tym zamartwia艂, lecz nie na tyle, aby jakkolwiek oponowa膰 jego pro艣bie. Teraz jednak zbyt wiele si臋 z ni膮 艂膮czy艂o, aby nie zrodzi艂a w nim odrobiny zw膮tpienia. Desperacja w g艂osie, nieustannie b臋d膮ca czym艣 rzadszym, ani偶eli cz臋stszym, wymieszana z determinacj膮, kt贸rej akurat m贸g艂 si臋 spodziewa膰, mimowolnie zmusza艂y go do kwestionowania decyzji, jak膮 ch艂opak zamierza艂 podj膮膰. Chocia偶 nawet gdyby chcia艂, nie m贸g艂 si臋 wyk艂贸ca膰. Zbyt 艂atwo mu ulega艂; szczeg贸lnie w chwilach, jak te, i kiedy sam nie mia艂 nic do zaoferowania, opr贸cz zachowawczego wyci膮gni臋cia telefonu w jego kierunku
— Co ty kombinujesz, Soo…
Chan
Nie zamierza艂 denerwowa膰 Yosoo jeszcze bardziej. To by艂o ostatnie, czego chcia艂 podczas stania pod drzwiami zamkni臋tego mieszkania, lecz wychodzi艂o mu to a偶 za dobrze. Wystarczy艂a sklejka nieprzemy艣lanych s艂贸w, kt贸re automatycznie sp艂ywa艂y z jego j臋zyka, po艂膮czone z miejscami neurotycznymi ruchami, tak 艂atwo zdradzaj膮cymi bezsilno艣膰, jaka u niego zago艣ci艂a. Bo nie nazwa艂by nawet tego stresem; jeszcze nie teraz, kiedy by艂 pewien, 偶e sytuacja okaza艂a si臋 t膮 bez wyj艣cia.
OdpowiedzUsu艅To pro艣ba Yosoo da艂a rad臋 pobudzi膰 w nim porcj臋 nerw贸w. Pod艣wiadomie zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, jak niewielkie by艂y szanse na to, 偶e nios艂a ze sob膮 co艣 banalnego. Niegro藕nego. Wi臋kszo艣膰 z jego pomys艂贸w obejmowa艂a w艂a艣nie te ryzykowne ramy, kt贸re potrafi艂y doprowadza膰 Yechana do sza艂u, nie ze z艂o艣ci i irytacji, a w艂a艣nie strachu i nag艂ego, kompletnego braku kontroli. Nie zawsze m贸g艂 go nam贸wi膰, aby zrezygnowa膰; zapewne udawa艂o mu si臋 to rzadziej ni偶 cz臋艣ciej, a zarazem r贸wnie niecz臋sto potrafi艂 si臋 wycofa膰. Zostawi膰 go z tym samego, czy obserwowa膰 po prostu z boku, mimo pal膮cych go od 艣rodka obaw.
Na pocz膮tku sz艂o mu lepiej - potrafi艂 jasno przyzna膰, 偶e uwa偶a艂 co艣 za nieodpowiednie i nieodpowiedzialnie, po czym zostawi膰 Yosoo samego sobie i po prostu by膰 w gotowo艣ci do interwencji, je艣li sytuacja by tego potrzebowa艂a. Lecz z ka偶dym dniem sz艂o mu to coraz gorzej; coraz ci臋偶ej by艂o mu znale藕膰 w sobie oboj臋tno艣膰, z jak膮 m贸g艂by sta膰 obok i obserwowa膰 to, co si臋 dzieje. Z ka偶dym dniem czu艂, 偶e zale偶y mu coraz bardziej.
I mo偶e dlatego ka偶de s艂owo trafia艂o g艂臋biej.
Zna艂 go, zna艂 taktyki, jakie obejmowa艂, wiedzia艂, w jakiej znajduje si臋 sytuacji, i zdawa艂 sobie spraw臋, jak strasznie mu teraz nie pomaga艂. Niewiele to jednak znaczy艂o, kiedy dociera艂a do niego prawda
— Wiem, pami臋tam — nigdy nie zapomnia艂. I nigdy nie zapomni. Jak m贸g艂by, kiedy to w艂a艣nie przez niego, przez ten przekl臋ty telefon i upart膮 pr贸b臋 kontaktu, znale藕li si臋 w艂a艣nie tutaj.
Palce samoistnie dodatkowo rozlu藕ni艂y si臋 na kom贸rce, bez oporu przekazuj膮c j膮 w r臋ce przyjaciela, kt贸rego k膮tem oka przez nieskupione, wlepione w nieistniej膮cy punkt, spojrzenie. Zosta艂 niedaleko drzwi, z r臋koma skrzy偶owani na klatce piersiowej i nieprzerwanym podra偶nianiem 艣rodka polika, w z艂udnej nadziei uspokojenia samego siebie. W pr贸bie wyzbycia si臋 dodatkowych nerw贸w, jakich sam sobie dorobi艂, przez to samo, co zwykle. Niepotrafienie siedzie膰 cicho - zdecydowa膰, co powinien m贸wi膰, a kiedy postawi膰 na milczenie. To nie by艂 czas, by m贸g艂 pozwoli膰 poch艂on膮膰 si臋 ponownym wyrzutom, nieustannie do niego wracaj膮cymi, nawet kiedy te z偶era艂y go od 艣rodka po czym艣 tak b艂ahym, jak k膮艣liwie wypowiedziane s艂owa oraz wymowna cisza na pytanie, na kt贸re mo偶e tak naprawd臋 nawet nie chcia艂 zna膰 odpowiedzi.
To wszystko jednak traci艂o na swej logice, kiedy by艂o mu zwyczajnie przykro. Kiedy s艂owa Yosoo robi艂y dok艂adnie to, co zamierza艂y; trafia艂y w czu艂e punkty i sprawia艂y b贸l, kt贸ry p贸藕niej uporczywie mu doskwiera艂, mimo 艣wiadomo艣ci i pr贸b przekonania samego siebie, 偶e nie sz艂a za nimi wy艂膮cznie szczero艣膰.
Tkwi艂 przy drzwiach, oparty z lekka nieobecnym wzrokiem, bokiem o 艣cian臋 i bezsensownie pogr膮偶ony w walce z w艂asnymi reakcjami, umiej臋tnie duszonymi w 艣rodku, dop贸ki nie dotar艂 do niego g艂os przyjaciela. Przeprosiny, kt贸rych si臋 nie spodziewa艂, ani nie oczekiwa艂. Na kt贸re nie zas艂ugiwa艂
— W porz膮dku — nie chcia艂, 偶eby go przeprasza艂, skoro mia艂 racje, lecz zacisn膮艂 na j臋zyku z臋by, nim podobne s艂owa da艂y rad臋 wydosta膰 si臋 na zewn膮trz. Zamiast tego podszed艂 do ch艂opaka, zajmuj膮c miejsce tu偶 obok niego i pozwalaj膮c sobie na rzucenie w jego kierunku wzrokiem — W takiej chwili o to nietrudno — przyzna艂, obieraj膮c inn膮 technik臋. Neutraln膮. Bezpieczn膮.
Sam si臋 nie spodziewa艂, 偶e ojciec Soo posunie si臋 a偶 tak daleko. Zak艂ada艂 wiele, zna艂 go od tej najgorszej strony, przede wszystkim z historii, jednak nie domy艣la艂 si臋, 偶e ten by艂by w stanie zrobi膰 tak drastyczny krok
Usu艅— Pewnie tak — przyzna艂, z wyciszonym, skrywaj膮cym niemoc, westchni臋ciem. Bo tak w ko艅cu by艂o - nie m贸g艂 nic zrobi膰, opr贸cz siedzie膰 obok. Bezczynnie. Z palcami ostro偶nie i dyskretnie, poza zasi臋giem niechcianych oczu, sun膮cymi po jednej z d艂oni Yosoo w marnej pr贸bie dodania mu ukojenia — I pewnie liczy艂, 偶e si臋 poddasz — opr贸cz tego, 偶e mia艂a to by膰 kara - bezpo艣rednia i wyj膮tkowo brutalna - nie widzia艂 innego wyj艣cia, opr贸cz tej cichej 偶膮dzy, 偶e syn wr贸ci z podkulonym ogonem do domu — Ale we藕miemy, co trzeba, gitar臋, i b臋dzie okej, Soo — musia艂o by膰.
dzban
Mimo spokoju i rzadkim unoszeniem si臋, Yechan zazwyczaj nie nazwa艂by si臋 osob膮 cierpliw膮. Drobne b艂臋dy grupy, do kt贸rej akurat zosta艂 przydzielony do projektu, potrafi艂y go dra偶ni膰, niezale偶nie od swojej wielko艣ci i wywo艂ywa艂y ch臋膰 zrobienia wszystkiego samodzielnie. Z艂e zam贸wienie wypija艂 czy te偶 zjada艂 bez narzekania, jednak z ca艂kowitym brakiem apetytu i trudno艣ciami z prze艂kni臋ciem zaci膮gni臋tego 艂yka. Nie potrafi艂 poj膮膰, czemu rzeczy, dla niego tak prostolinijne, dla kogo艣 mog艂y by膰 czym艣 niezrozumia艂ym, lecz brn膮艂 na pierwszym roku przez udzielane korepetycje, kiedy jeszcze nie by艂 pewny swojej dotychczasowej pracy, t艂umacz膮c po raz enty wybrane poj臋cie matematyczne i potrzebny przy nim proces my艣lowy.
OdpowiedzUsu艅Yechan nie powiedzia艂by, 偶e jest cierpliwy.
Chyba 偶e chodzi艂o o Yosoo.
Przy nim popada艂 niemal偶e w skrajno艣ci - odczuwa艂, jak co艣 pr贸buje wyrwa膰 si臋 ze 艣rodka, jak nieuwaga i nie艣wiadomo艣膰 wr臋cz malowa艂a si臋 na twarzy przyjaciela, a zarazem posiada艂 niezmierzone pok艂ady spokoju, kiedy ten pr贸bowa艂 zaj艣膰 mu za sk贸r臋, czy raczy艂 kolejnym, trafiaj膮cym g艂臋boko i dosadnie s艂owem. Nie ignorowa艂 ich, zostawia艂y po sobie 艣lad w pami臋ci, lecz zwyczajnie… nie potrafi艂 zareagowa膰. Nawet w emocjach, kiedy nie da艂 rady ugry藕膰 si臋 w j臋zyk, a pojedynczy wyrzut z niego sp艂yn膮艂, by艂 got贸w za niego przeprasza膰, ile tylko m贸g艂. Co najcz臋艣ciej jedynie pogarsza艂o sytuacj臋.
Dlatego nie umia艂 wst臋pnie odpowiedzie膰 na nag艂e rozwa偶ania ch艂opaka, sun膮c jedynie bezcelu palcami do jego d艂oni, tak d艂ugo, jak m贸g艂. Zebra艂 si臋 pierw na 艂agodne wzruszenie wolnym ramieniem, kiedy 偶adne sp贸jne s艂owo nie chcia艂o zaistnie膰 w jego g艂owie; czy przynajmniej takie, kt贸re nie ryzykowa艂o rozjuszeniem.
Milcza艂 dalej, kiedy poczu艂 jak znajoma, ta jedyna w艂a艣ciwa, d艂o艅 obejmuje jego w艂asn膮, pozwalaj膮c wynale藕膰 dla siebie otwarcie miejsce. Nieprzerwanie wpatrywa艂 si臋 w Yosoo, nawet kiedy palce odruchowo drgn臋艂y, jakby niepewne nag艂ego wystawienia na wierzch, a zarazem tym przej臋te. Nie by艂o to w ko艅cu nic wielkiego; mog艂o tak naprawd臋 znaczy膰 tyle, co nic, na tle pozosta艂ych gest贸w, jakimi mogliby si臋 obdarzy膰, a jednak gard艂o blondyna nienaturalnie, na ulotny moment, 艣cisn臋艂o si臋.
Nie musieli nic udawa膰, wiedzia艂 o tym. Tak samo o tym, 偶e ukrywanie si臋 by艂o bezsensowne, nawet bez 艣wiadomo艣ci, jak wiele z bezwarunkowych odruch贸w i tak go zdradza艂o. A jednak ten drobny, zapewne niewiele znacz膮cy gest oplata艂 ciasno jego serce, u艣wiadamiaj膮c go w fakcie, 偶e Yosoo chcia艂, a mo偶e przynajmniej nie widzia艂 problemu, z tym, aby publicznie by膰 blisko. Przez b艂ahe trzymanie si臋 za r臋ce, czy swobodne oparcie g艂owy o rami臋, kt贸re odruchowo z lekka si臋 osuwa艂o, aby doda膰 mu wi臋cej wygody. Yosoo nie widzia艂 problemu, aby otwarcie wyrazi膰 to, co znikomo trzyma艂o Yechana w ryzach.
Z wi臋kszym spokojem pozwoli艂 sobie na kr贸tki, przyciszone parskni臋cie 艣miechem, kiedy us艂ysza艂 kierunek, w jakim zmierza艂a wypowiedzie膰 ch艂opaka. A zaraz musia艂 wstrzyma膰 kolejny, ten z serii zgorzknia艂ych, kiedy w jego g艂owie mign臋艂y s艂owa z rozmowy sprzed paru tygodni, jak nie ponad miesi膮ca.
Sam by艂 艣wiadom, 偶e Yosoo wola艂by, aby si臋 w艣cieka艂; wy偶y艂 bez pomy艣lunku o innych, wyrzucaj膮c z siebie wszystko, a zarazem daj膮c porcj臋 argument贸w, kt贸re mog艂yby zosta膰 wykorzystane przeciwko niemu. Rozja艣niaj膮ce to, co dzia艂o si臋 w wyciszanych czelu艣ciach jego g艂owy
— Widzia艂e艣 mnie kiedy艣 w艣ciek艂ego? Tak naprawd臋 wkurwionego, Soo? — zapyta艂, acz nie oczekiwa艂 dok艂adnej odpowiedzi. O ile jakiejkolwiek, skoro sam j膮 zna艂. Nie. Yechan stara艂 si臋 trzyma膰 emocje na wodzy; dawa艂 po sobie zna膰, 偶e by艂 zirytowany. Na co艣. Nigdy nie pozwoli艂 sobie na uniesienie si臋 na kogo艣, a tym bardziej na Yosoo. By艂 z艂y, nieraz, to prawda. Lecz nie w艣ciek艂y.
Usu艅— Zreszt膮, gdybym chcia艂, to ju偶 dawno bym Ci przywali艂 — k艂ama艂 jak z nut, z wlepionym w przyjaciela spojrzeniem i b艂膮dz膮cym po twarzy, szczerym u艣miechem. Niewa偶ne by艂o, jak bardzo pragn膮艂by wygarn膮膰 co艣 Yosoo, zrobi膰 tak niewiele, jak szarpn膮膰 czy potrz膮sn膮膰 nim w chwili bezsilno艣ci, nigdy nie by艂by w stanie si臋 do tego posun膮膰. Mo偶e ze wzgl臋du na czyst膮 niech臋膰, mo偶e przez strach, do czego by tym doprowadzi艂, a czego tak przera藕liwie nie chcia艂 — Wi臋c je艣li to, 偶e nie chc臋, jest nienormalne, to jestem nienormalny, Soo. Przez Ciebie.
Chan
Sam 偶y艂 w przekonaniu, 偶e to, 偶e czego艣 nie widzia艂, nie oznacza艂o z g贸ry, 偶e by艂o nieistniej膮ce. Podchodzi艂 do tego logicznie, trzymaj膮c si臋 z daleka od przesadyzmu i niepotrzebnego wyolbrzymiania, byleby podkre艣li膰 swoje zdanie
OdpowiedzUsu艅— Jestem dla Ciebie jak potw贸r z Loch Ness? Albo Yeti? — gdyby komiczne i niespodziewane por贸wnanie Yosoo nie wywo艂a艂o u niego rozbawienia, tak szczery nios膮cy si臋 po klatce 艣miech samoistnie do tego doprowadzi艂. Pozwoli艂 艂agodnemu u艣miechowi na nieznacznie poszerzenie si臋, podczas gdy czujne spojrzenie nie dawa艂o rady skupi膰 si臋 na czym艣 innym, ni偶 siedz膮cym obok ch艂opaku. Na lekkim przymru偶eniu oczu, jakie towarzyszy艂o nag艂ej rado艣ci, bior膮cej go z, przyjemnego, zaskoczenia.
Dopiero teraz, z zawstydzaj膮cym op贸藕nieniem, zwr贸ci艂 uwag臋 na to, jak dawno nie s艂ysza艂 tego d藕wi臋ku. Nieskazitelnego, niezakrapianego fa艂szywo艣ci膮 lub wymuszeniem, bo tego wymaga艂a sytuacja, w jakiej si臋 znajdowali. I dopiero teraz dociera艂o do niego, jak bardzo zale偶a艂o mu na tym, aby widzie膰 go w takim stanie. Niewinnie rozpromienionym, maj膮cym mo偶liwo艣膰 na nieprzejmowanie si臋 tym, co depta艂o mu po pi臋tach i doprowadza艂o do stopniowego zatracenia, cho膰by pozoru, stabilno艣ci 偶ycia
— Uzna艂bym, 偶e Ci odbija tylko przez to, 偶e mnie teraz przepraszasz, Soo — wytkn膮艂 z namacaln膮 艂agodno艣ci膮 w tonie, ciekawsko pod膮偶aj膮c za w臋druj膮cym wzrokiem przyjaciela. To by艂a kolejna z rzeczy, o jakiej przypomina艂 sobie na ka偶dym kroku. Enigmatyczno艣膰 Yosoo, i brak szansy na przewidzenie tego, co zrobi. Zna艂 to od zawsze, od pierwszych dni ich znajomo艣ci i ‘wsp贸lnie’ podj臋tej decyzji, kt贸ra pr臋dko przeistoczy艂a si臋 w co艣 kompletnie innego.
Zazwyczaj go to stresowa艂o; wzbudza艂o nieprzyjemny skr臋t 偶o艂膮dka i nerwowe dra偶nienie sk贸rek, kiedy nag艂e zmiany nie pozwala艂y mu na zapanowanie nad sytuacj膮. Doprowadza艂o do bia艂ej gor膮czki przy poczuciu bezsilno艣ci oraz bezu偶yteczno艣ci, bo traci艂 zrozumienie sytuacji, a przede wszystkim szans臋 na zrozumienie tego, co dzia艂o si臋 w g艂owie przyjaciela. Z natury by艂 to obcy mu teren, kiedy z aktorsk膮 wpraw膮 ch艂opak potrafi艂 manewrowa膰 obrazem, jaki prezentowa艂, lecz z czasem uczy艂 si臋, jak go przejrze膰. Mimo to nigdy nie m贸g艂 pozwoli膰 sobie na pe艂ne zaufanie, 偶e wie wszystko; 偶e wszystko zrozumie i nic nie umknie jego uwadze, ani nie we藕mie z zaskoczenia.
Ostatnimi czasy 艂apa艂 si臋 jednak, 偶e nabiera艂o to urzekaj膮cej formy. Odwraca艂o uwag臋 od panicznej pr贸by zrozumienia wszystkiego i wyprzedzania o krok, byleby sz艂o po jego my艣li; byleby zna艂 ka偶de, mo偶liwe rozwi膮zanie i m贸g艂 odpowiednio zareagowa膰. Pozwala艂o pozna膰 kolejne strony Yosoo, wcze艣niej skrywane i blokowane przez stawiany przez Powella osobisty op贸r. Kojarzy艂 艣ci艣ni臋cie 偶o艂膮dka z wt贸ruj膮cym mu, przyjemnym mrowieniem, zamiast trudno艣ci膮 z艂apania pe艂nego oddechu, maskowanego kamiennym spokojem
— Tak? — dok艂adnie tak, jak teraz, kiedy s艂owa ch艂opaka roznosi艂y po jego ciele nie do ko艅ca zrozumia艂e, a jednak zajmuj膮ce dreszcze, podjudzane zmniejszanym stopniowo dystansem. Ka偶de kolejne, retorycznie postawione pytanie wywo艂ywa艂o z jego strony jedynie delikatny, zaciekawiony pomruk w odpowiedzi, nim to delikatne, ledwie namacalne, mu艣ni臋cie warg automatycznie nie przymkn臋艂o jego oczu.
I je艣li nie przez nie poczu艂 mozolnie wkradaj膮ce si臋 na twarz ciep艂o, to s艂odkie, dotkliwe zdrobnienie go w nim upewni艂o. Jakiekolwiek pr贸by zamaskowania przyjemno艣ci, jak膮 mu sprawia艂o, kompletnie traci艂y na sile, jak delikatnie rozlany na policzkach r贸偶, wraz z niemo偶liwym do zduszenia, s艂abym wygi臋ciem k膮cik贸w ku g贸rze, kompletnie go zdradza艂y.
Sam dostrzega艂 absurd swojego zachowania; por贸wnanie, jak czu艂y by艂 na drobne, acz wymowne gesty, w por贸wnaniu do tych, do kt贸rych sam si臋 posuwa艂 bez grama speszenia wymalowanego na twarzy lub swoich ruchach. Te mniejsze, nios膮ce za sob膮 szczero艣膰 potrafi艂y wprowadzi膰 go w chwilowe zak艂opotanie i przyspieszy膰 bicie serca
— Chyba… — zacz膮艂 w ko艅cu, r贸wnie przyciszonym tonem i nie odwracaj膮c w mi臋dzyczasie ani razu wzroku od zbli偶onego do niego Yosoo. Siedz膮cego tak blisko, mimo miejsca, w jakim si臋 znajdowali i tego, co na ten kr贸tki, ulotny, ale doszcz臋tnie przez nich wykorzystywany, moment zostawili za sob膮. Nie ukrywa艂 si臋 z obejmuj膮cym twarz przyjaciela wzrokiem, ani niespiesznym przysuni臋ciu si臋 jeszcze bli偶ej, zatrzymuj膮c si臋 jedynie raz w trakcie kr贸tkiej drogi. Z lekkim zawahaniem si臋 i niepewno艣ci膮, zaraz znikaj膮c膮, kiedy m贸g艂 dostrzec marny, acz nabieraj膮cy na sile, blask w oku Yosoo, b臋d膮cym tym, czego potrzebowa艂 do kr贸tkiego, 艂agodnego mu艣ni臋cia jego ust swoimi w艂asnymi — Chyba masz racj臋, skarbie.
Usu艅channie
Powinien by艂 spodziewa膰 si臋 tego, 偶e wej艣cie do zamkni臋tego mieszkania nie odb臋dzie si臋 w spos贸b spokojny. Czy tym bardziej legalny. Powinien, a jednak jaka艣 jego cz臋艣膰 zak艂ada艂a, 偶e cudem dostan膮 si臋 do 艣rodka bez komplikacji, potrzeby nag艂ego po艣piechu i dodatkowego unikania mo偶liwych, ciekawskich spojrze艅, kiedy trz臋sienie d艂oni ukrywa艂a jedynie kolejna tura rzeczy, jakie zamierzali zawie藕膰 do mieszkania Powella.
OdpowiedzUsu艅Mia艂 wra偶enie, jakby dzwoni艂o mu w uszach przez ca艂e dwie godziny - od momentu dojrzenia, jak drzwi otwieraj膮 si臋 pod wp艂ywem wprawionych d艂oni, a do blondyna dotar艂o, 偶e w艂a艣nie si臋 gdzie艣 w艂amywali. Znowu. Przez wynoszenie wszystkiego, a偶 po drog臋 samochodem, kiedy stara艂 si臋 uspokoi膰 wal膮ce w jego piersi serce oraz palce nieustannie stukaj膮ce w kierownic臋, dop贸ki nie wjechali na wyznaczone mu miejsce na parkingu.
U艣miech Yosoo, kt贸ry da艂 rad臋 dojrze膰 wraz z wej艣ciem do mieszkania, niczym wszystko, co mia艂o zwi膮zek z ch艂opakiem, umiej臋tnie wzbudza艂 w nim kontrastuj膮ce ze sob膮 emocj臋. Rado艣膰, 偶e m贸g艂 go w艂a艣nie tam zauwa偶y膰. M贸g艂 zauwa偶y膰, jak do jego oczu i ca艂ej twarzy powraca 偶ycie, ostatnio bole艣nie przygaszone lawin膮 problem贸w, kt贸re sam na niego sprowadzi艂, a na pewno znacz膮co w tym pom贸g艂. M贸g艂 zauwa偶y膰 co艣 tak prostego, a jednak miejscami kluczowego dla osoby Soo, dope艂niaj膮cego obraz, kt贸ry kiedy艣 widywa艂 na co dzie艅, niemal偶e non-stop.
A zarazem ten cie艅 irytacji, 偶e znowu da艂 si臋 wci膮gn膮膰 w co艣 nielegalnego; doprowadzaj膮cego go do 偶a艂o艣nie rozdygotanego stanu, kiedy wita艂a w nim sama my艣l, 偶e mia艂 wzi膮膰 udzia艂 w kolejnym wykroczeniu, zostawiaj膮cym skaz臋 na jego nieskazitelnym koncie. A przynajmniej to sobie wmawia艂, cho膰 sam dorobi艂 si臋 na nim kilku plam, w liceum, kiedy wszystko wydawa艂o si臋 bardziej bezkarne. Nigdy jednak nie na skal臋 czego艣, co mog艂oby wprowadzi膰 go bezpo艣rednio za kratki.
G贸rowa艂o w nim jednak szcz臋艣cie. Ta cicha, niewinna rado艣膰, kiedy po wniesieniu ostatniej serii rzeczy do mieszkania, wraz z westchnieniem skrywaj膮cym ulg臋, m贸g艂 dojrze膰 usadzonego na pod艂odze Yosoo, poch艂oni臋tego trzyman膮 w r臋kach gitar膮, kt贸ra uzupe艂nia艂a obraz jeszcze bardziej. Nieod艂膮czna cz臋艣膰, kt贸rej sam jeszcze kilka godzin temu nie by艂 艣wiadom. Bo i mo偶e nie widywa艂 go regularnie z ni膮 na kolanach, mo偶e przed oczami mia艂 mocniej wyryt膮 scen臋 z Yosoo na samym przodzie, oddaj膮cym si臋 undergroundowej muzyce. Niezrozumia艂ej i obcej Powellowi, a jednak r贸wnie urzekaj膮cej co g艂贸wny pow贸d, dla kt贸rego w og贸le j膮 pozna艂.
Lecz gitara wydawa艂a si臋 tym brakuj膮cym puzzlem, kt贸rego nie wiedzia艂, 偶e zgubi艂. Przypomina艂a o spokojniejszych dniach czy wieczorach sp臋dzanych u przyjaciela w mieszkaniu, kiedy blondyn by艂 bliski odp艂yni臋cia na kanapie, czy skanuj膮cy wzrokiem linijki notatek, w pr贸bie nauki na kolejne kolokwium. Kiedy wzrok ciekawsko ucieka艂 mu w jej kierunku, nieraz zastanawiaj膮c si臋 nad uczuciem strun pod opuszkami, czy ich wibracj膮 roznosz膮c膮 si臋 po pudle rezonansowym. Nie zdawa艂 sobie nawet sprawy, jak bardzo by艂a obecna i w jego 偶yciu.
Teraz staj膮c si臋 jego sta艂膮 cz臋艣ci膮, jak utkwi艂 w salonie z kolejnym oddechem ulgi i wzrokiem wlepionym w Yosoo, w ca艂y, prosty, ale urzekaj膮cy moment, maluj膮cy si臋 przed jego oczami. Tym samym z op贸藕nieniem rejestruj膮c, 偶e p艂yn膮ce z ust przyjaciela s艂owa by艂y skierowane w jego stron臋
— Daj spok贸j, Soo — przywdzia艂 delikatny u艣miech, kr臋c膮c przy tym lekko g艂ow膮, w pe艂ni b臋d膮c przekonanym, 偶e s艂owa ch艂opaka by艂y wyolbrzymione. Robi艂 to, co ka偶dy, dobry przyjaciel zrobi艂by na jego miejscu — Zrobi艂by艣 dla mnie to samo — powt贸rzy艂 jeszcze s艂owa z rana, po raz kolejny z kompletn膮 wiar膮 w to, co m贸wi艂 — Nie musisz mi za to dzi臋kowa膰.
Nie oczekiwa艂 od niego wdzi臋czno艣ci, ani poczucia, 偶e musia艂 si臋 odwdzi臋czy膰. Yechan 艂apa艂 si臋 na tym, 偶e nie zale偶a艂o mu na niczym bardziej, ni偶 na tym, aby Yosoo by艂 po prostu… szcz臋艣liwy. 呕eby czu艂 si臋 bezpiecznie i wiedzia艂, 偶e ma w nim oparcie. Nie oczekiwa艂 niczego w zamian, skoro ju偶 mu oddawa艂 w艂asn膮 rado艣ci膮. Tak, jak w momencie przechwycenia z zamkni臋tego mieszkania gitary.
Usu艅Jego wzrok po raz kolejny pad艂 na instrument, tym samym wstrzymuj膮c typowe, cisn膮ce si臋 na usta s艂owa. Nie musisz nic dla mnie robi膰. Taka by艂a w ko艅cu prawda, lecz nie powstrzyma艂a go przed zaj臋ciem miejsca obok ch艂opaka, mimo szczerej, zepchni臋tej na samo dno siebie, niech臋ci do siedzenia na pod艂odze. Ani przed ostro偶nym, niemal偶e niewyczuwalnym, mu艣ni臋ciem palcami gitary przed podniesieniem wzroku na Yosoo, z niewielkim, wr臋cz zafascynowanym, b艂yskiem w oku
— W takim razie zagraj co艣 dla mnie, Soo.
Yechan
Cierpliwie, acz z widocznie maluj膮c膮 si臋 za oczami ekscytacj膮, czeka艂 na Yosoo. Na jego reakcj臋, jak膮kolwiek odpowied藕, czy nawet bezpo艣rednie rozpocz臋cie grania, kt贸re tak bardzo chcia艂 us艂ysze膰. Tutaj, w bezpiecznych 艣cianach jego mieszkania, kt贸re nale偶a艂o tylko do nich. Nikt nie mia艂 wgl膮du do tego, co dzia艂o si臋 w 艣rodku; nikt nie wypluwa艂 z nienawi艣ci膮 niemi艂ych s艂贸w, kt贸re, mimo pr贸by ich zignorowania, rozcina艂y g艂臋boko sk贸r臋 i zostawia艂y po sobie 艣lady. Niezale偶nie od tego, czy oboje pr贸bowali udawa膰, 偶e by艂o inaczej.
OdpowiedzUsu艅Tu, zaraz przy kanapie, byli tylko oni. Cisza, ich dw贸jka i gitara, kt贸ra w swej prostocie nios艂a wi臋cej, ni偶 mog艂o si臋 wydawa膰. Przypomina艂a kolejny pr贸g, kt贸ry mieli wsp贸lnie przej艣膰, pozbywaj膮c si臋 tym samym kolejnych zahamowa艅. Podkre艣lonych nag艂ym wyznaniem Yosoo, kt贸re wywo艂a艂o na twarzy blondyna bezwiedny, ma艂y u艣miech. Z fascynacji, bo nigdy nie widzia艂 go w takim stanie, kiedy chodzi艂o o muzyk臋. Przez urzekni臋cie, jakie przyjaciel potrafi艂 w nim wzbudzi膰 czym艣 tak typowym, jak chwila niepewno艣ci. Jak bezwstydna szczero艣膰, zazwyczaj zakrywana grub膮 warstw膮 przesadzonej pewno艣ci siebie.
Nie potrafi艂 postawi膰 siebie na jego miejscu; nie mia艂 talentu muzycznego, czy w szerszym tego poj臋ciu, artystycznego - nigdy nawet nie przyk艂ada艂 do tego r臋ki, opr贸cz dziecinnych rysunk贸w. Jedyna trema, jak膮 zna艂 to ta przed zawodami; co艣, co bra艂o pod uwag臋 tylko jego. Co艣, co nie by艂o nacechowane emocjami, a przynajmniej nie w taki sam spos贸b, co muzyka.
Wiedzia艂 wi臋c lepiej, ni偶 podj膮膰 pr贸b臋 m膮drzenia si臋, czy zapewnienia Yosoo w tym, 偶e przecie偶 nic si臋 nie dzia艂o; 偶e wyst臋powa艂 nieraz na scenie przed setk膮 ludzi, ogromem wa偶niejszych os贸b. Siedzia艂 cicho, ze spokojnie wyczekuj膮cym spojrzeniem i oparciem si臋 bokiem o kanap臋, by cho膰by najmniejszy szczeg贸艂 nie mia艂 szansy na umkni臋cie. Drobny, obecny na jego ustach u艣miech zyska艂 nieznacznie na rozmiarze, kiedy us艂ysza艂 zgod臋 ze strony ch艂opaka. A wraz z ni膮 przysz艂a niespodziewana fala podekscytowania, kolejne mrowienie w 偶o艂膮dku i rado艣膰 w tej najbanalniejszej, jawnej, formie.
Z uwag膮 obserwowa艂 pierw szarpi膮ce za struny palce, jak i te sprawnie poruszaj膮ce si臋 po gryfie. Ws艂uchiwa艂 si臋 w czyste d藕wi臋ki, mimo braku s艂贸w, m贸wi膮ce tak du偶o, uciekaj膮c sporadycznie wzrokiem do twarzy Yosoo. Przypatrywa艂 si臋 pe艂nemu oddaniu, jakie na niej widnia艂o i jaki podziw w nim wzbudza艂o, tak samo, jak mia艂 okazj臋 widywa膰 go w trakcie koncert贸w. Nie zwr贸ci艂 nawet uwagi, kiedy z rozmarzeniem opar艂 g艂ow臋 o stoj膮c膮 za nim kanap臋, a pustka mieszkania przesta艂a istnie膰 wraz z wype艂niaj膮cymi je brzmieniami.
Nie wiedzia艂, co Yosoo gra艂; nie mia艂 nawet pewno艣ci, czy by艂o to co艣, co zna艂, a mo偶e co艣, co by艂o autorskim tworem przyjaciela. Ale podoba艂o mu si臋 - utwierdzia艂o w przekonaniu, 偶e odda艂by wszystko, aby sp臋dza膰 tak sw贸j czas. Wsp贸lnie, przy czym艣, co Soo lubi艂 robi膰. Co艣, co go relaksowa艂o i zmazywa艂o zostawion膮 ostatnio przez 偶ycie skaz臋.
Nie wiedzia艂 te偶 ile gra艂. Mo偶e kilkana艣cie sekund, a mo偶e kilka dobrych, wyd艂u偶anych minut; gdyby kto艣 go o to spyta艂, nie znalaz艂by odpowiedzi, skoro mia艂 wra偶enie, jakby czas stan膮艂 dla niego w miejscu. I 偶e gra艂 za kr贸tko. Chcia艂 s艂ysze膰 wi臋cej, nieprzerwanie odda膰 si臋 prostej chwili, kt贸ra sprawia艂a, 偶e stres zwi膮zany z w艂amaniem si臋 do mieszkania nagle nabiera艂 ca艂kowicie sensu.
Nag艂y brak melodyjnych brzd臋k贸w wyrwa艂 go z lekkiego, acz b艂ogiego stanu ot臋pienia. Tak, jak wyci膮gni臋ta w jego kierunku gitara, nagle wywo艂uj膮ca doz臋 zdziwienia i… speszenia. Automatycznego pokr臋cenia g艂ow膮, zreszt膮 zgodnie z prawd膮. Nie trzyma艂 gitary w r臋kach; nie trzyma艂 偶adnego instrumentu w r臋kach, a na pewno nie od czasu, kiedy by艂 dzieckiem. Nawet wtedy jedyne, co mia艂o okazj臋 znale藕膰 si臋 pod jego palcami, to fortepian w domu dziadk贸w, na kt贸rym bez 艂adu odgrywa艂 jedn膮 z wielu banalnych, dzieci臋cych rymowanek, wype艂nionych setkami pomylonych klawiszy
— Soo… — to nie jest dobry pomys艂. To pierwsze, co cisn臋艂o mu si臋 na usta. Pospieszna odmowa, kt贸ra mog艂aby uchroni膰 go przed o艣mieszeniem si臋, czy pokaleczeniem ich uszu. Odmowa, kt贸ra ukr贸ci艂aby t臋 chwil臋 zdecydowanie za szybko, a chcia艂 czego艣 zupe艂nie odwrotnego.
Usu艅— Okej — si臋gn膮艂 niepewnie po wysuni臋ty w jego stron臋 instrument, kopiuj膮c jej u艂o偶enie na kolanach dok艂adnie na takie, jakie m贸g艂 dojrze膰 u ch艂opaka. Po to, 偶eby od razu si臋 przekona膰, 偶e nie wiedzia艂, co ma zrobi膰 dalej, a tym, co zdradzi艂o go najbardziej, by艂o zaniepokojone spojrzenie wlepione w Yosoo, kt贸remu zaraz wt贸rowa艂o niemrawe wyznanie prawdy — Nigdy na niczym nie gra艂em.
Yechan
Mimo u艣miechu, jaki zawita艂 na jego twarzy po lekkim pocieszeniu Yosoo, czy przede wszystkim tych tak kluczowych s艂贸w, 偶e znowu w co艣 mogli wej艣膰 wsp贸lnie, nie potrafi艂 poczu膰 pe艂nej ulgi. Trudno by艂o mu okre艣li膰 dok艂adny pow贸d; by艂 w stanie znale藕膰 go niemal wsz臋dzie.
OdpowiedzUsu艅W intymno艣ci chwili, kt贸rej nie chcia艂 ko艅czy膰. W obcym sprz臋cie w jego r臋kach i obawach, 偶e co艣 popsuje. W potrzebie wypadni臋cia jak najlepiej, chocia偶 jedyne oczy, jakie na nim spoczywa艂y to te, kt贸re go nie ocenia艂y. Wr臋cz te, kt贸re oczekiwa艂y od niego ludzko艣ci; pope艂nionego b艂臋du i ujawnienia si臋 z nieporadno艣ci膮, kt贸r膮 zazwyczaj stara艂 si臋 trzyma膰 od siebie z daleka.
T臋 ostatni膮 wyra偶a艂 a偶 zbyt otwarcie, nie odrywaj膮c nagle sp艂oszonego spojrzenia od Yosoo, kiedy ten podni贸s艂 si臋 z miejsca obok, a w blondynie zawita艂o poczucie, 偶e mo偶e ju偶 zd膮偶y艂 zrobi膰 co艣 藕le. Tylko po to, aby zacisn膮膰 ze wstydem z臋by na wn臋trzu policzka, kiedy podniesienie r贸wna艂o si臋 jedynie ze zmian膮 pozycji; na sw贸j spos贸b jeszcze bli偶sz膮 i powoduj膮c膮 u Powella bezwiedne wzi臋cie g艂臋bszego, uspokajaj膮cego oddechu. Mo偶e i nieskutecznie.
Bywali ze sob膮 bli偶ej; nieraz mia艂 okazj臋 czu膰 d艂onie Yosoo na sobie, czy okrywa膰 je w艂asnymi. Tak naprawd臋 nie odczuwa艂 niczego nowego, jednak po艂膮czenie delikatnego dotyku wraz z niespotykanym, mi臋kkim g艂osem sprawia艂o, 偶e opiera艂 palce tam, gdzie mia艂. Nie m贸g艂 powiedzie膰, 偶e ze spokojem czy rozlu藕nieniem, kiedy dalej m臋czy艂 polik od 艣rodka, a opuszki ba艂y si臋 mocniej docisn膮膰 do strun w obawie, 偶e po艂o偶y je akurat nie w tym miejscu. Z nieodpowiedni膮 ilo艣ci膮 si艂y.
Czu艂 si臋 nadzwyczajnie niepewnie. Nie mia艂 poj臋cia, co robi, nawet w najmniejszym stopniu. Jego jedynym podparciem by艂 Yosoo. Jak zwykle w takich sytuacjach, a Yechan jak zwykle nie wiedzia艂, jak sobie z tym radzi膰. Z nag艂ym przekazaniem siebie w czyje艣 r臋ce, nawet tak ufne, jak te najbli偶szej mu osoby. Bo w艂a艣nie w jego oczach chcia艂 wypa艣膰 jak najlepiej.
Mimo to pos艂usznie w臋drowa艂 d艂o艅mi tam, gdzie by艂o mu wskazane, ze wzrokiem wbitym w instrument, jakby w obawie, 偶e podniesienie go doprowadzi do spotkania si臋 z tym oceniaj膮cym; wytykaj膮cym jego kompletny brak pewno艣ci i umiej臋tno艣ci, acz nigdy nie mia艂 okazji, aby takie pozyska膰. Siedzia艂 ze spojrzeniem wbitym w gitar臋, dop贸ki ponownie nie dojrza艂 ruchu przed sob膮, a tl膮cy si臋 strach ugasi艂y koj膮ce s艂owa. Nag艂a obecno艣膰 n贸g przy swoich bokach, czy r膮k, teraz go okalaj膮cych, tak jak d艂onie, kt贸re przyjemnie ci膮偶y艂y na jego w艂asnych i ostro偶nie poprawia艂y uk艂ad na gryfie.
Nie m贸g艂by ok艂ama膰 nawet samego siebie w tym, 偶e jakiekolwiek pr贸by ukrycia jego spi臋cia si臋 by艂y udane. W chwilach, jak te - tak otwarcie go obna偶aj膮cych, traci艂 w艂adz臋 nad w艂asnymi odruchami. Nad nerwowym 艣ci膮ganiem brwi, kiedy z uwag膮 przypatrywa艂 si臋 strunom i stara艂 si臋 samodzielnie zrozumie膰 pozosta艂e cz臋艣ci gitary, mimo braku wiedzy. Bezwiednie si臋 wzdrygn膮艂, kiedy m贸g艂 przekona膰 si臋 o tym, jak 藕le sz艂o mu ukrywanie nerw贸w, a ostatkami siebie zacisn膮艂 z臋by na j臋zyku, nim zlecia艂yby z niego pow膮tpiewaj膮ce s艂owa, w kt贸re ca艂kowicie wierzy艂.
Zamiast tego pozwoli艂, aby d艂o艅 Yosoo poruszy艂a jego w艂asn膮, a salon na nowo wype艂ni艂 si臋 pojedynczym, czystym, d藕wi臋kiem, kierowanym dzia艂aniami Jeonga. R贸wnie zachwycaj膮cym i poruszaj膮cym, nawet w swojej prostocie. Zach臋caj膮cym do us艂yszenia wi臋cej i pos艂usznego kiwni臋cia g艂ow膮, kiedy uwa偶nie 艣ledzi艂 polecenia przyjaciela. Przynajmniej dop贸ki nie zderzy艂 si臋 z faktem, 偶e mia艂 teraz zrobi膰 to sam
— Soo… — stara艂 si臋 zwalczy膰, i tak bole艣nie przebijaj膮ce si臋, zrezygnowanie wymieszane ze stresem w g艂osie, kiedy ponownie, z lekka rozedrgane palce, stara艂y ustawi膰 si臋 samodzielnie na gryfie.
To nie ma sensu. Nie dam rady. Setki wym贸wek cisn臋艂y mu si臋 na usta, acz nie pozwoli艂 偶adnej wybrzmie膰. Siedzia艂 z kolei w ciszy, sp臋dzaj膮c zbyt wiele czasu na wynalezieniem odpowiedniego miejsca dla palca, wyczuciem podobnego nacisku, kt贸ry wcze艣niej wyznacza艂a ciep艂a d艂o艅 Yosoo. I nie by艂 pewien, czy zesz艂o mu na to kilka, czy kilkadziesi膮t sekund, nim po salonie rozszed艂 si臋 kolejny d藕wi臋k.
Usu艅D藕wi臋k nieco mniej czysty, zdecydowanie bardziej niepewny, ale kt贸ry wywo艂ywa艂 u niczego nie艣wiadomego Powella drobny u艣miech i zachwyt, mimo kompletnej banalno艣ci tego, do czego dosz艂o. Pe艂en nadziei b艂ysk w oku, kiedy podni贸s艂 niekontrolowanie wzrok na siedz膮cego nad nim przyjaciela, nie艣wiadomego tego, ile dodawa艂 mu otuchy sam膮 swoj膮 obecno艣ci膮 i spokojem, kt贸ry spotyka艂 niesamowicie rzadko. Tym samym spokojem, kt贸ry wywo艂ywa艂a mi臋kka barwa g艂osu, rozpl膮tuj膮ca ciasno zwi膮zany od kilku dni 偶o艂膮dek
— Co dalej?
I mo偶e faktycznie nie by艂o tam niczego do schrzanienia.
Chan
Znowu czeka艂. Cierpliwie i z u艣miechem, mimo pr贸b膮 zatrzymania go zaci艣ni臋ciem warg, nabieraj膮cym rado艣ci z ka偶d膮 chwil膮, kt贸ra mija艂a w ciszy. Spokojnej, niewywo艂uj膮cej niepokoj膮cego napi臋cia w samym 艣rodku blondyna, czy obaw, 偶e zrobi艂 co艣 藕le. Bo po raz pierwszy mia艂 wra偶enie, 偶e by艂o przeciwnie. A milczenie ze strony Yosoo, mimo braku ku temu podstaw, pozwala艂o mu w to uwierzy膰. Tak jak jego wzrok i zamy艣lenie, za kt贸rym nie malowa艂y si臋 nerwy lub z艂o艣膰; otaczaj膮ce go cia艂o, sprawiaj膮ce, 偶e czu艂 si臋 jeszcze bezpieczniej. I przekl臋ty u艣miech, od kt贸rego nie potrafi艂 odwr贸ci膰 wzroku, mimo braku wiedzy, co za nim sz艂o. Wystarczy艂a sama jego obecno艣膰, aby kolejne, znajome wra偶enie szarpn臋艂o przyjemnie za jego brzuch. Wystarczy艂 sam Yosoo, aby cia艂o Yechana by艂o zalewane falami nieopisanych, zajmuj膮cych wra偶e艅.
OdpowiedzUsu艅Tym bardziej, kiedy nie by艂 na co艣 gotowy. Jedyne, czego oczekiwa艂, to kolejnych wskaz贸wek; z d艂o艅mi wyczekuj膮cymi wskazania im miejsca i kontrolowan膮 nog膮, aby bezmy艣lnie nie podskakiwa艂a, wybijaj膮c go ze zdobytego skupienia. Nie oczekiwa艂 delikatnego mu艣ni臋cia, rozpraszaj膮cego od wybranego miejsca g臋si膮 sk贸rk臋 i niekontrolowane drgni臋cie palc贸w. Ani kolejnego, jedynie pog艂臋biaj膮cego wcze艣niejsze odczucia, aby trzecim z kolei zmusi膰 go do przymru偶enia oczu, kiedy nie kontrolowa艂 nieznacznego odchylenia g艂owy.
Troch臋 ci to utrudni臋. Wraz z tym s艂owami ca艂a uwaga Yechana zachwia艂a si臋 u samej podstawy, trac膮c umiej臋tno艣膰 okre艣lenia, o co chodzi艂o. Ani o co chcia艂by, 偶eby chodzi艂o. Nakazanie zrobienia czego艣 trudniejszego z gitar膮, czy rozpraszanie go lekkimi, niewinnymi poca艂unkami - nie mia艂o to dla niego znaczenia, kiedy w jego oczach z g贸ry sz艂o to w parze. Yosoo m贸g艂by mu kaza膰 zrobi膰 to samo, co chwil臋 wcze艣niej, a jego palce i tak grozi艂yby nag艂ym utraceniem normalnego funkcjonowania.
Mimo to walczy艂 sam ze sob膮, zaciskaj膮c z臋by na wn臋trzu policzka, kiedy przebieg palc贸w po jego d艂oniach by艂 bliski wyciszenia tego, co s艂ysza艂 tu偶 przy swoim uchu. Z oddechem owiewaj膮cym jego kark i bezwiednym odruchem przysuni臋cia si臋 bli偶ej, cho膰 na jego drodze sta艂a kanapa. Mo偶e tylko dzi臋ki niej by艂 w stanie zarejestrowa膰 polecenia i podj膮膰 si臋 pr贸by odpowiedniego u艂o偶enia palc贸w, mimo nienaturalno艣ci pozycji, w jakiej w艂a艣nie si臋 znajdowa艂y.
I chcia艂 spr贸bowa膰 zagra膰, prawa d艂o艅 wisia艂a nad strunami, gotowa za nie ostro偶nie szarpn膮膰, aby us艂ysze膰 d藕wi臋k, z nadziej膮, 偶e ten wybrzmi w jak najlepszej swojej wersji. Jednak ledwie da艂 rad臋 poci膮gn膮膰 za jedn膮 z nich, kiedy ruch zgra艂 si臋 z kolejnym, delikatnym poca艂unkiem. Tak umiej臋tnie wybijaj膮cym go z uwagi, kt贸r膮 dotychczas nazwa艂by niewzruszon膮
— Soo — s艂aby g艂os niewiele m贸g艂 zdzia艂a膰 w tej, wyj膮tkowo niech臋tnej, pr贸bie zatrzymania przyjaciela przed kontynuowaniem koj膮cych, a zarazem rozpraszaj膮cych, mu艣ni臋膰, przez kt贸re nie by艂 w stanie utrzyma膰 palc贸w w dok艂adnie tym miejscu, kt贸re im wyznaczono — Nie mog臋 tak gra膰 — jego s艂owa traci艂y niemal偶e ca艂kowicie na sile, kiedy mimo sprzeciwu pos艂usznie oddawa艂 si臋 ka偶demu poca艂unkowi.
Z trudem wstrzyma艂 niezadowolony pomruk, kiedy zza jego plec贸w znikn臋艂a okalaj膮ca go obecno艣膰 wraz z drobnymi czu艂o艣ciami. Lecz i ten stan膮艂 mu w gardle, kiedy Yosoo znowu znalaz艂 si臋 tu偶 przy nim, a chwilowo rozkojarzony wzrok m贸g艂 odnale藕膰 punkt zaczepienia w ciemnych oczach, wype艂nionych… nie wiedzia艂 do ko艅ca czym.
Pasj膮? Urzekaj膮c膮 fascynacj膮, od kt贸rej nie umia艂 oderwa膰 spojrzenia, podczas gdy ch艂opak co艣 mu t艂umaczy艂. Wiedz膮, kt贸rej nie posiada艂 i wcze艣niej nie pomy艣la艂by, 偶e go interesowa艂a, a teraz brzmia艂a najs艂odziej na 艣wiecie. Nawet je艣li nie wszystko rozumia艂 lub rejestrowa艂.
Usu艅Tym razem to on chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w Yosoo w kompletnym milczeniu, o chwil臋 za d艂ugo, lecz nie potrafi艂 znale藕膰 w sobie zal膮偶ka, kt贸ry by si臋 tym przej膮艂
— Je艣li ma to tak wygl膮da膰… — zacz膮艂, automatycznie poprawiaj膮c chwyt d艂oni na gitarze, by ta nie zsun臋艂a si臋 z jego n贸g przy r贸wnie bezwiednym zbli偶eniu si臋 w kierunku Yosoo. Przy delikatnym, bli藕niaczo co poca艂unki wcze艣niej, sprawiaj膮cym wra偶enie przypadkowego, mu艣ni臋cia jego ust, kt贸re mog艂yby powiedzie膰 wszystko, a by w to uwierzy艂. Na 艣lepo, bez grama zw膮tpienia i naiwn膮 wiar膮 — to na pewno b臋d臋 mie膰 ochot臋.
awestruck yechan
To by艂 komplement. I dobrze wiedzia艂, 偶e nie musia艂 tego wyja艣nia膰, b臋d膮c zapewnionym przez szczery u艣miech, jaki wykrzywia艂 usta Yosoo. Nawet mamrot, kt贸ry ledwo m贸g艂by zosta膰 nazwany pr贸b膮 ukrycia tego faktu, przybra艂 form臋 cichego zachwytu.
OdpowiedzUsu艅Po cz臋艣ci z trudem przychodzi艂o mu uwierzenie w to, jak wielki Soo mia艂 na niego wp艂yw. Jak wiele dla niego znaczy艂, cho膰 wcze艣niej upiera艂by si臋, 偶e jest na odwr贸t. Wmawia艂by wszystkim, lecz przede wszystkim sobie, 偶e tak nie by艂o; 偶e podejmowane przez niego decyzje by艂y kierowane tylko tym, bycia decyzj膮, jak膮 sam musia艂 podj膮膰. Jednak zbyt wiele z nich bra艂o pod uwag臋 jeszcze co艣, jeszcze kogo艣 i jego opini臋. Kiedy艣 mniej, kiedy艣 nawet odgrywaj膮c rol臋 wyznacznika tego, czego nie powinien robi膰 i powodem do zirytowania si臋, jak by艂 zmuszony przedstawi膰 sw贸j pomys艂, kt贸ry nieraz by艂 z g贸ry skazany na pora偶k臋. Teraz nie by艂o zdania, kt贸re by艂oby dla niego wa偶niejsze. W to przynajmniej 艣lepo wierzy艂.
Krzywe spojrzenie ze strony Yosoo bola艂o go najbardziej. Tak samo jak to, wype艂nione zauroczeniem przenika艂o jego serce najg艂臋biej i wywo艂ywa艂o drobny, w pewnym stopniu wr臋cz speszony, u艣miech. Ostre s艂owa rysowa艂y si臋 w my艣lach grub膮, czarn膮 kresk膮 i nie pozwalaj膮c sobie na zostanie zapomnianymi. S艂odkie, czu艂e, niczym najcenniejszy lek, u艣mierza艂y pozosta艂y po nich b贸l. Sprawia艂y, 偶e, cho膰by na moment, wszystkie zmartwienia ulatnia艂y si臋, a Powell m贸g艂 po prostu by膰. Obok Yosoo, z pociesznym wyrazem twarzy i szczerym 艣miechem wype艂niaj膮cym salon. Z urzekni臋tym spojrzeniem obejmuj膮cym tworzony wsp贸lnie obraz, kt贸ry pragn膮艂 zostawi膰 bez skazy. Przynajmniej na ulotn膮, za kr贸tk膮, chwil臋.
艁apa艂by si臋 wszystkiego, 偶eby m贸c j膮, jak i wszystkie jej podobne, przed艂u偶a膰 w niesko艅czono艣膰. Dok艂adnie to robi艂, kiedy z ust ch艂opaka pad艂o, jego zdaniem, g艂upie, pytanie, na kt贸re odpowied藕 by艂a tak jasna, cho膰 i tak podkre艣lona zbyt pewnym skinieniem g艂ow膮. Mimo tej pewno艣ci, ponowna utrata go sprzed oczu przysz艂a z krzt膮 偶alu i przelotn膮 ch臋ci膮, aby go zatrzyma膰. Tu偶 przed sob膮, z r臋k膮 pragn膮c膮 opu艣ci膰 gitar臋 i oprze膰 si臋 na jego karku, wple艣膰 w jasne w艂osy i poczu膰 jak najbli偶ej. Ostatnio by艂o to jedynym, czego potrzebowa艂 i nawet je艣li ta my艣l wywo艂ywa艂a w nim zduszony, skryty niepok贸j, wiedzia艂, 偶e to si臋 nie zmieni. Yosoo by艂 jedynym, co utrzymywa艂o go przy zdrowych zmys艂ach.
Jak za machni臋ciem r贸偶d偶ki opar艂 si臋 znowu o kanap臋, byleby zyska膰 dodatkowy gram blisko艣ci; w formie przelotnego otarcia si臋 o kt贸r膮艣 z n贸g. Czu艂 ryzykownie rosn膮ce rozmarzenie, kiedy poczu艂 cudze palce p艂ynnie splataj膮ce si臋 z jego w艂asnymi, a towarzysz膮ce gestom s艂owa gra艂y mu w uszach jak urokliwa piosenka, bez艣wiadomie kieruj膮c jego ruchami.
Nie hamowa艂 kolejnego uniesienia si臋 k膮cik贸w na u偶yte zdrobnienie i przyjemny ci臋偶ar, ani pe艂nego zgody przytakni臋cia, niemal偶e od razu odp艂ywaj膮c my艣lami do niedalekiej przysz艂o艣ci. Do my艣li, 偶e faktycznie mogliby sp臋dza膰 wieczory w ten spos贸b - w salonie bez cudzych spojrze艅. Jedynie ze sob膮 nawzajem; nieograniczon膮 blisko艣ci膮 przekazywan膮 przelotnymi mu艣ni臋ciami d艂oni lub ust oraz rozlu藕nienie, jakie, dla nich obu, nieraz sprawia艂o wra偶enie najci臋偶szej zagadki. I gitar膮, kt贸ra pr臋dko znalaz艂a si臋 na dalszym planie, a zarazem wszystko ze sob膮 艂膮czy艂a
— Ja te偶 — i sam m贸g艂by to polubi膰. Sam to polubi艂, wraz z pierwszym d藕wi臋kiem, jaki wyda艂y z siebie poruszone przez Yosoo struny. Nie m贸g艂 oszuka膰 tego, co od razu go oczarowa艂o i sprawia艂o, 偶e nie potrafi艂 skupi膰 si臋 na niczym innym. Chcia艂 widzie膰 takiego Soo cz臋艣ciej; da膰 mu szans臋, aby zaw艂adn臋艂a nim prosta, nieska偶ona przyjemno艣膰. Mo偶liwo艣膰 rozwijania pasji, mimo tego jak sprzeczne by艂y z tym, co wszyscy dooko艂a pr贸bowali mu wm贸wi膰.
— I nie b臋d臋 narzeka膰 — oboje wiedzieli, 偶e b臋dzie. 呕e wystarczy艂 gorszy dzie艅; kolejna, nieudana pr贸ba zagrania czystego d藕wi臋ku, aby zacz膮艂 si臋 denerwowa膰 na samego siebie. Wzi膮艂by to za powa偶nie, spogl膮da艂by na siebie zbyt surowo, aby na koniec w nerwach zrezygnowa膰, byleby nie spotka膰 si臋 z kolejn膮 pora偶k膮. Ale nie teraz. Nie potrafi艂by, kiedy nawet bezcelowe poruszanie strunami sprawia艂o mu niewyja艣nialn膮 rado艣膰.
Usu艅— Bo je艣li to ma oznacza膰 wi臋cej “zaj臋膰” — mrukn膮艂, opieraj膮c g艂ow臋 na nodze ch艂opaka, aby za chwile niespiesznie j膮 obr贸ci膰 i zostawi膰 przez materia艂 spodni czu艂y, kr贸tki poca艂unek — to nie mam nawet na co, kochanie.
Yechan
Yechan lubi艂 studiowa膰, lecz nie wtedy, kiedy sz艂y kosztem b艂ogiego spokoju, jaki mia艂 okazj臋 zasmakowa膰 poprzedniego dnia. Przy kanapie, o kt贸r膮 opiera艂 z oczarowaniem g艂ow臋, podczas gdy wzrok mia艂 wlepiony w odchodz膮cego Yosoo. Z gitar膮 na kolanach, o kt贸rej zd膮偶y艂 par臋 razy zapomnie膰, lecz mia艂 wra偶enie, 偶e by艂 jej niesamowicie wdzi臋czny i liczy艂, 偶e nie raz znajdzie si臋 w jego r臋kach. W 艂贸偶ku, do kt贸rego k艂ad艂 si臋 z cich膮 my艣l膮, 偶e jutro wraca do dobrze znanej mu rutyny.
OdpowiedzUsu艅Rutyny, kt贸r膮 lubi艂. Lubi艂 rytm, jaki mu narzuca艂a, wraz z g贸ry przyszykowanym plan; robienie notatek podczas zaj臋膰, jak i dopieszczanie ich po, aby by艂y czytelne i pozwala艂y mu na uporz膮dkowanie materia艂u. Nie narzeka艂 na kierunek, kt贸ry mimo ironii, jak膮 ze sob膮 ni贸s艂, by艂 czym艣, co go interesowa艂o.
Yechan lubi艂 studiowa膰 i wyznaczone na samym pocz膮tku przez to tempo, kiedy nikt inny nie bra艂 w tym udzia艂u, tym samym zaburzaj膮c setki zwyczaj贸w, jakie zd膮偶y艂 przyswoi膰. Kiedy mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e p贸j艣cie na uczelnie przebiegnie tak samo, jak zwykle.
Tego si臋 w ko艅cu spodziewa艂 przy po艣piesznym wyborze ubra艅, tradycyjnie wpasowuj膮cych si臋 w stonowane barwy, czy szybkim od艣wie偶eniu si臋 w 艂azience. Tak jak podczas 艣niadania, kt贸re zazwyczaj zajmowa艂o mu najwy偶ej kilka minut. I wszystko przebiega艂o tak samo. Prawie tak samo.
Bo obudzi艂 si臋 z kim艣 obok siebie; otoczony koj膮cym zapachem i ciep艂em, kt贸re sprawia艂o, 偶e pragn膮艂 wyciszy膰 telefon i zosta膰 w 艂贸偶ku przynajmniej kilka minut d艂u偶ej. Po kuchni nie krz膮ta艂 si臋 sam, szykuj膮c t臋 sam膮 misk臋 granoli, co na co dzie艅, a z Yosoo niedaleko siebie, niczym magnes przyci膮gaj膮cego go do siebie, utrudniaj膮c mu opuszczenie mieszkania sam膮 swoj膮 obecno艣ci膮. A kr贸tki, zwie艅czaj膮cy poranek u艣miech musia艂 mu wystarczy膰 na nast臋pne kilka godzin samotno艣ci.
Mo偶e da艂by rad臋. Wraca艂by do niego z cich膮 ekscytacj膮 pod koniec ka偶dych zaj臋膰, pocieszaj膮c si臋 my艣l膮, 偶e za nied艂ugo wr贸ci. Wype艂ni nag艂膮, zbyt szybko zapomnian膮, pustk臋, jak膮 odczuwa艂 i rozgrzeje ch艂贸d, jaki grozi艂 rozlaniu si臋 po ciele wraz z przekroczeniem progu budynku.
Lecz to nie ta nag艂a samotno艣膰, brak drugiej, bliskiej osoby tu偶 obok siebie na wyk艂adach, okaza艂y si臋 jego przyczyn膮. Niewa偶ne jak bardzo by chcia艂, 偶eby tak by艂o.
To wymowne, skrycie kierowane w jego kierunku spojrzenia, kt贸rym towarzyszy艂y ciche szepty, zasiewa艂y pierwsze ziarno w膮tpliwo艣ci. Wra偶enie, 偶e s艂ysza艂 swoje imi臋 w towarzystwie tego drugiego, rozprowadza艂o nieprzyjemny dreszcz po ciele.
Serio przez niego zerwa艂 zar臋czyny?
Mro偶膮cy 艣cisk 偶o艂膮dka szarpn膮艂 nim od 艣rodka, a d艂o艅 zawis艂a nad tabletem, przerywaj膮c gor膮czkow膮 pr贸b臋 skupienia si臋 tylko i wy艂膮cznie na bezcelowym notowaniu tej samej informacji, co kilka sekund temu.
Podobno doprowadzi艂 Av臋 do p艂aczu
Nieprawda. Nieprawda. Nie uroni艂a tamtego obiadu nawet pojedynczej, krokodylej 艂zy, a jedynie che艂pi艂a si臋 chaosem i cierpieniem, jakie rozsia艂a kilkoma trafnymi s艂owami. I to przez ni膮 Yosoo przyszed艂 do jego mieszkania, niemal偶e rozpadaj膮c si臋 w jego r臋kach. Wszystko by艂o jej win膮.
A jednak ka偶da, kolejna plotka; ta pokrywaj膮ca si臋 z prawd膮, jak i ta ca艂kowicie od niej odbiegaj膮ca, ujmowa艂a koloru twarzy Powella. Wyd艂u偶a艂a bole艣nie czas sp臋dzony na uczelni i zmusza艂a go do chowania g艂owy w piach. Ka偶de ciekawskie, pchane niczym innym, ni偶 z艂o艣liwo艣ci膮 czy potrzeb膮 rozdrapania tematu, pytanie, skierowane bezpo艣rednio do niego doprowadza艂o do md艂o艣ci i wyplucia z siebie beznami臋tnych, zbywaj膮cych s艂贸w, niezale偶nie od tego, jak bole艣nie rozdziera艂y go od 艣rodka.
Czemu musia艂 si臋 t艂umaczy膰? Czemu Ava, po raz kolejny, mia艂a nad wszystkim kontrol臋, przy tym umiej臋tnie rujnuj膮c go bezmy艣lnie rzucanymi s艂owami? Czemu przez ni膮 zaczyna艂 ponownie wierzy膰 w to, 偶e zrobi艂- zrobili co艣 z艂ego i nigdy nie powinno by艂o do tego doj艣膰?
Usu艅Nie dawa艂 rady, mimo kamiennej twarzy i fasady uwa偶nego studenta. Mia艂 wra偶enie, jakby jego usta by艂y wype艂nione metalicznym posmakiem przy nieustannym m臋czeniu wewn臋trznej cz臋艣ci polika. Ka偶dy przytyk, zamierzanie wypowiedziany na tyle g艂o艣no, czy us艂yszany przypadkiem, bola艂 coraz bardziej, a ostatnie minuty wyk艂adu rozci膮ga艂y si臋 w czasie.
Tak jak droga do samochodu, mierz膮ca nieca艂e kilkadziesi膮t metr贸w, a wype艂niona dusz膮cymi spojrzeniami, od kt贸rych pragn膮艂 si臋 w nim ukry膰 do czasu dojazdu do mieszkania.
Mieli mie膰 w sobie wzajemnie oparcie - obieca艂 mu to, samemu oferuj膮c swoje rami臋 bez 偶adnych warunk贸w. Wi臋c dlaczego siedzia艂 w podziemnym gara偶u z trz臋s膮cymi si臋 ramionami i nieudolnie uspakajanym oddechem, kt贸ry pali艂 go w p艂uca i nie pozwoli艂 ich do ko艅ca wype艂ni膰? Dlaczego, zamiast i艣膰 do windy, kuli艂 si臋 na w艂asnym miejscu z zaci艣ni臋tymi powiekami przez wilgo膰 gro偶膮c膮 sp艂yn膮膰 po policzkach?
Z tego samego powodu, przez kt贸ry ociera艂 je agresywnie ciemnym r臋kawem swetra i sp臋dzi艂 kilkana艣cie sekund ze wzrokiem wlepionym w lusterko, nieudolnie pr贸buj膮c zamaza膰 jakiekolwiek p臋kni臋cie, gro偶膮ce powi臋kszeniem si臋 - Yosoo nie potrzebowa艂 kolejnych problem贸w. I Yosoo nie musia艂 wiedzie膰, co si臋 dzia艂o na uczelni, je艣li mia艂o si臋 to r贸wna膰 z oszcz臋dzeniem fali obelg, jaka mog艂a na niego sp艂yn膮膰.
Dopiero wtedy wszed艂 do, niepokoj膮co cichego, mieszkania. Z palcami m臋cz膮cymi podra偶nione sk贸rki przy paznokciach i nietypowo szoruj膮cymi po pod艂odze stopami, z czego nie zdawa艂 sobie nawet sprawy. Nieprzerwanymi nawet przy zmartwionym poszukiwaniu Yosoo, kt贸rego widok, tak samo jak zdj膮艂 z jego bark贸w ci臋偶ar, wybudzi艂 ponownie gul臋 w gardle. T臋 sam膮, kt贸r膮 maskowa艂 prze艂kni臋ciem 艣liny i pr贸b膮 wygi臋cia ust z drobnym u艣miechu, kiedy obserwowa艂 niespodziewany, acz dziwnie urokliwy, obraz w 艂azience
— Mo偶e Ci pom贸c, Soo?
Yechan
Nic nie sz艂o tak, jak powinno. Z tym m贸g艂 si臋 zgodzi膰, nawet je艣li na jego twarzy malowa艂 si臋 jedynie nieobecny, odruchowy u艣miech, kt贸rego jedynym zadaniem by艂o przys艂oni臋cie zm臋czenia, jakie zastraszaj膮co pr臋dko go obejmowa艂o. Mimo tego, 偶e nie robi艂 nic wyka艅czaj膮cego, bo przecie偶 by艂 tylko na uczelni. A jednak mia艂 wra偶enie, 偶e ca艂a energia zosta艂a z niego wyssana; wyrzucona z cia艂a wraz z nieregularnie 艂apanymi oddechami czy pr贸b膮 zachowania niewzruszonego spojrzenia w sali wyk艂adowej
OdpowiedzUsu艅— M贸g艂bym — zapewni艂 go po szybkim odchrz膮kni臋ciu, byleby zapewni膰 sobie samemu, 偶e zachowa neutraln膮 barw臋 g艂osu. Zostawi艂 torb臋 przy drzwiach 艂azienki przed niechlujnym podwini臋ciem r臋kaw贸w swetra, kt贸rego nie chcia艂 ubrudzi膰.
Chocia偶 nawet nie zarejestrowa艂 ba艂aganu panuj膮cego w 艂azience; 艣lady po farbie, zostawione na umywalce, jak i pozosta艂ych przedmiotach, kt贸re spotka艂y si臋 z d艂o艅mi Yosoo, sprawia艂y wra偶enie rozmytych w jego oczach, skupiaj膮cych si臋 jedynie na nieistniej膮cym punkcie przed sob膮. Nie zauwa偶y艂, jak sam pobrudzi艂 swoje palce przy chwyceniu pude艂ek po farbach w poszukiwaniu do艂膮czonych do nich, plastikowych r臋kawiczek
— Zostaw — ze s艂abym s艂owem stan膮艂 za nim i odsun膮艂 jego ca艂kowicie poplamione r臋ce, by przej膮膰 od niego pa艂eczk臋 i samemu zacz膮膰 nak艂ada膰, powoli i z pr贸b膮 skupienia na tym ca艂ej swojej uwagi, farb臋 na nietkni臋te, rozja艣nione kosmyki — I daj spok贸j, Soo.
Nie chcia艂, 偶eby mu cokolwiek obiecywa艂. Nie chcia艂, 偶eby czu艂 si臋 zobowi膮zany do zrobienia czego艣 dla niego, kiedy sam nic mu nie oferowa艂 w zamian. Opr贸cz kolejnych, bolesnych s艂贸w i plotek, kt贸re rozprzestrzenia艂y si臋 po uczelni szybciej, ni偶 po偶ar po lesie. Opr贸cz problem贸w w 偶yciu, kt贸re mimo swoich ogranicze艅, przynajmniej by艂o stabilne i oferowa艂o mu dach nad g艂ow膮. I ka偶de, z us艂yszanych s艂贸w wwierca艂o si臋 w jego 艣wiadomo艣膰, upewniaj膮c w tym, 偶e mia艂y racje.
Zatraca艂 si臋 w powtarzanych ruchach; si臋ganiu po farb臋, rozprowadzeniu jej po kolejnych kosmykach i prze艂o偶eniu nadmiaru na nast臋pny. W k贸艂ko, z szelestem plastikowych r臋kawiczkach w tle; zazwyczaj tak niezno艣nym i dra偶ni膮cym, a teraz pozwalaj膮cym mu na skupienie si臋 tylko na nim; nieregularnym szumie, kt贸ry zag艂usza艂 wszystko inne i pozwala艂 mu wlepia膰 wzrok w mi臋tow膮 farb臋, o kt贸r膮 nawet nie zapyta艂. A powinien - m贸g艂 wykaza膰 si臋 zainteresowaniem, zachowaniem naturalno艣ci i drobnej w艣cibsko艣ci, kt贸ra ostatnio mia艂a ochot臋 wita膰 w jego rozmowach z Soo, bo by艂 zwyczajnie ciekawy.
Sta艂 jednak za nim, co rusz prze艂ykaj膮c 艣lin臋 jako odruchowa metoda na uziemienie siebie i emocji m膮c膮cy w samym jego 艣rodku. Z nieobecnym wzrokiem, kt贸ry nawet nie by艂 pewien, czy kompletnie rejestruje w艂asne ruchy, wychodz膮ce z automatu. I nie s艂ysza艂 nic, opr贸cz szelestu i rozprowadzanej farby. Nawet pytania, kt贸re pad艂o w jego stron臋, a o jego istnieniu przekona艂 si臋 dopiero po zerkni臋ciu w lustro, gdzie czeka艂o na niego oczekuj膮cy wzrok
— Co? — wypali艂 jedynie, a, zapewne rzucone w 偶arcie, s艂owa z op贸藕nieniem do niego trafi艂y. I pope艂ni艂 b艂膮d spojrzenia w oczy Yosoo, dojrzenia niczego nie艣wiadomego w nich b艂ysku, kt贸ry natychmiastowo zmusi艂 go do zwr贸cenia uwagi na okrywane farb膮 w艂osy. Kolejna, niemal偶e desperacka pr贸ba skrycia zachwiania i zdradliwej tafli okrywaj膮cej oczy.
Nie m贸g艂 na niego patrze膰, chocia偶 tego pragn膮艂. Potrzebowa艂 odnale藕膰 wsparcie nawet w samym wzroku, czy w 艂agodnym g艂osie; takim, jak wczoraj, kt贸ry przeprowadzi艂 go przez niepewny, zupe艂nie mu obcy, teren muzyki i pozwoli艂 nie przejmowa膰 si臋 tym, 偶e nie prezentuje si臋 idealnie. Lecz wiedzia艂, 偶e je艣li pozwoli sobie na d艂u偶sze, ni偶 kilkusekundowe skrzy偶owanie spojrze艅, zwyczajnie p臋knie. Zaciskane z臋by, prze艂ykana 艣lina i uwaga skupiona na farbowaniu, strac膮 na dzia艂aniu, a on po prostu si臋 rozpadnie. Skin膮艂 wi臋c w odpowiedzi g艂ow膮, powracaj膮c do wcze艣niejszych, mechanicznych ruch贸w. Nie zwr贸ci艂 nawet uwagi na osuni臋ty r臋kaw swetra, okrytego teraz na kraw臋dziach mi臋tow膮 farb膮, kiedy stara艂 si臋 odbi膰 pi艂eczk臋, z ka偶dym s艂owem staj膮cym mu w gardle
— Co dzisiaj robi艂e艣?
Yechan
Sk艂ama艂by, gdyby powiedzia艂, 偶e stara艂 si臋 by膰 w pe艂ni obecny. Bezwiednie odbiega艂 my艣lami w dal, a jego g艂owa bezwiednie przytakiwa艂a na s艂owa Yosoo, kt贸rych nawet nie rejestrowa艂, opr贸cz poszczeg贸lnych s艂贸w. Kuchnia, zakupy i pieni膮dze. Koniec sprzeczek, brzmi膮ce teraz niczym co艣 nieprawdopodobnego, skoro dooko艂a kr膮偶y艂o tak wiele powod贸w. A sam by艂 tym najwi臋kszym; g艂贸wnym ich katalizatorem.
OdpowiedzUsu艅Jednak nawet one nie zostawa艂y w jego g艂owie na d艂u偶ej, ni偶 nieistotna sekunda, zaraz ust臋puj膮c miejsca us艂yszanym kilka godzin wcze艣niej s艂owom i zmartwieniom, jakie na nowo wybudzi艂y. My艣lami nad pr贸b膮 rozwi膮zania problemu, cho膰 偶aden nie nakre艣la艂 si臋 w jego g艂owie.
Widzia艂 przed oczami twarze r贸wie艣nik贸w, wcze艣niej zwyczajnie go ignoruj膮ce, co najwy偶ej przychodz膮ce z pro艣b膮 o notatki do zbli偶aj膮cego si臋 egzaminu. A teraz wykrzywione w obrzydzonym grymasie i niezrozumieniem w oczach.
Samolubnie, nie my艣l膮c o skutkach swojego zachowania, odda艂 si臋 chwili jednego wieczoru, zaczynaj膮c wierzy膰, 偶e w jaki艣 spos贸b musia艂 przekona膰 Yosoo, aby poszed艂 za nim, mimo innych ch臋ci.
Rozbi艂 rodzin臋. Rozbi艂 kilkuletni, spisany jedynie na powodzenie, zwi膮zek.
Nie potrafi zaprzeczy膰 tym s艂owom, kiedy tak bardzo r贸wna艂y si臋 prawdzie. Zniszczy艂 relacj臋 mi臋dzy Jeongami; doprowadzi艂 do tego, 偶e musieli w艂amywa膰 si臋 do mieszkania Soo, byleby odzyska膰 niekt贸re rzeczy. Doprowadzi艂 do zniszczenia telefonu przez to, 偶e uporczywie dzwoni艂, cho膰 powinien jasno zrozumie膰 brak odbioru jako brak ch臋ci kontaktu. Zamiast tego wszystko pogorszy艂, nieustannie dok艂adaj膮c kolejne cegie艂ki do ponurego muru mi臋dzy swoim przyjacielem, a jego rodzicami.
Teraz nie艣wiadomie ryzykowa艂 zrobieniem tego samego, tylko mi臋dzy sob膮, a Yosoo. Ka偶de przemilczane s艂owo, czy nik艂a reakcja, bo nie by艂o go sta膰 na wi臋cej 艂膮czy艂a si臋 z tym, 偶e podburza艂 jego zaufanie wobec siebie. Bo mia艂 tego nie robi膰; mia艂 m贸wi膰 jednoznacznie, od razu i bez ukrywania prawdy poprzez przekszta艂cenie jej w bia艂e, wygodne k艂amstwo, kt贸rym unikn膮艂by ujawnienia problemu, rozszarpuj膮cego go od 艣rodka.
I z jednej strony naprawd臋 pragn膮艂 to zrobi膰 - pozwoli膰 sobie na p臋kni臋cie, odnalezienie oparcie w ramionach ch艂opaka, kt贸rego przecie偶 zawsze m贸g艂 obdarzy膰 zaufaniem i 艣wiadomo艣ci膮, 偶e, mimo kilku sprzecznych reakcji, nigdy tak naprawd臋 nie by艂 przez niego oceniany. Nie, kiedy chodzi艂o o tak kluczowe sprawy.
Z drugiej nie potrafi艂, tkwi膮c teraz ze sp艂oszonym spojrzeniem mimowolnie wlepionym w to zdenerwowane, kt贸re bezlito艣nie wwierca艂o si臋 w sam jego 艣rodek. Nawet wrzask zarejestrowa艂 z op贸藕nieniem, nagle ostro d藕wi臋cz膮cy mu w uszach i zmuszaj膮cy do postawienia wst臋pnego, pojedynczego kroku w ty艂, nim wr贸ci艂 bezwiednie na wcze艣niejsze miejsce
— Ju偶 Ci m贸wi艂em, 偶e masz da膰 sobie z tym spok贸j, nic si臋 nie sta艂o. Nie chodzi o farb臋 — odpowiedzia艂 pospiesznie i bezmy艣lnie, gdzie jedyne, czego chcia艂 to, 偶eby Yosoo nie my艣la艂, 偶e jest z艂y na niego. By艂 ostatni膮 osob膮, na kt贸r膮 by艂 teraz z艂y.
O nic nie chodzi艂o. Kolejne k艂amstwo cisn臋艂o mu si臋 na usta, acz nie mia艂o odwagi, aby je opu艣ci膰. By艂by g艂upcem, gdyby na to pozwoli艂 tu偶 po tym, jak jego niezdolno艣膰 do trzymania problemu w sobie zosta艂a mu wytkni臋ta. Mo偶e odwr贸cenie wzroku; ponowne skupienie go na nieistniej膮cym, oddalonym punkcie, pozwoli艂oby mu na zachowanie pe艂nej nonszalancji i zostawienie tematu w tyle, dop贸ki sam sobie z nim nie poradzi. Mo偶e by co艣 da艂o, gdyby by艂 w stanie to zrobi膰.
Jednak nie m贸g艂 - czu艂, jak grozi mu p臋kni臋cie pod presj膮 uwa偶nego, wype艂nionego 偶alem, spojrzenia, od kt贸rego nie potrafi艂 uciec. Z kolei jego w艂asne zdradza艂o si臋 niebezpiecznym pieczeniem, kt贸re odgania艂 zaci艣ni臋ciem z臋b贸w. Nie m贸g艂; nie chcia艂 przed nim p艂aka膰. Nie po raz kolejny, obna偶aj膮c tym samym to, jak bezradny i bezsilny by艂, kiedy to, czego Yosoo potrzebowa艂, to stabilna podpora
Usu艅— Przepraszam — nie my艣la艂, kiedy wypowiedzia艂 s艂abe przeprosiny, nios膮ce za sob膮 o wiele wi臋cej, ni偶 tylko kwestia jego dotychczasowego zachowania. Chcia艂 go przeprosi膰 za wszystko; za burz臋, jak膮 wprowadzi艂 do jego 偶ycia i jak strasznie je zmieni艂, burz膮c ka偶dy filar, jaki je podpiera艂. Za nieustanne dok艂adanie problem贸w, od kt贸rych chcia艂 si臋 uwolni膰. Jak teraz, wypalaj膮c kolejne, bezmy艣lne s艂owa, kt贸re ledwie przesz艂y mu przez zw臋偶aj膮ce si臋 gard艂o — Gadaj膮 na uczelni. Ju偶 wszyscy wiedz膮.
Yechan
Wraz z przyznaniem si臋 do tego, co dzia艂o si臋 na uczelni, niemal偶e od razu po偶a艂owa艂, 偶e cokolwiek powiedzia艂. Mo偶e i s艂usznie, mo偶e Yosoo powinien wiedzie膰, co si臋 dzia艂o, ale Yechan tego nie chcia艂. Wola艂, 偶eby 偶y艂 w przekonaniu, 偶e wszystko by艂o okej. Mo偶e uda艂oby mu si臋 przekona膰, 偶e Ava da艂a sobie spok贸j i znalaz艂a inn膮 ofiar臋. I 偶e w ko艅cu pogodzi艂a si臋 z przegran膮, jakiej zal膮偶ek mog艂a zasmakowa膰 ponad miesi膮c temu.
OdpowiedzUsu艅Zamiast tego zrzuci艂 na niego wiedz臋, 偶e by艂o ca艂kowicie odwrotnie i jedynie jeszcze wi臋ksza liczba os贸b zacz臋艂a rozmawia膰 o cudzym 偶yciu, jakby nale偶a艂o do nich. Roz艂am, jaki nast膮pi艂 w rodzinie, nie by艂 jedynie problemem, kt贸ry wszyscy starali si臋 zamie艣膰 pod dywan, a ten uparcie wychodzi艂 na wierzch. Teraz sta艂, wr臋cz dumnie, na samym szczycie - przekoloryzowany i wykrzywiany przez g艂os kolejnej osoby, kt贸ra o niczym tak naprawd臋 nie wiedzia艂a.
I na pocz膮tku za艂o偶y艂, 偶e Yosoo b臋dzie z艂y. Mo偶e na niego, mo偶e na uczelnie - to nie mia艂o znaczenia. Szczeg贸lnie, kiedy z op贸藕nieniem u艣wiadomi艂 samemu sobie, jak b艂臋dne by艂o to za艂o偶enie. Bo nawet je艣li by艂 z艂y, pr臋dko przypomnia艂 mu, jak dobrze radzi艂 sobie w takich sytuacjach. Co艣, czego mu tak cholernie zazdro艣ci艂. Soo potrafi艂 podnie艣膰 g艂ow臋 do g贸ry i zostawi膰 ostre komentarze za sob膮; co najwy偶ej odpowiedzie膰 jeszcze bardziej uszczypliwym, tym samym ko艅cz膮c na wygranej pozycji. Nie liczy艂 si臋 ze zdaniem innych, a niepochlebne uwagi by艂y dla niego niczym paliwo, aby brn膮膰 w tym kierunku jeszcze bardziej.
Yechan tak nie potrafi艂. Nigdy. Zawsze bra艂 wszystko do siebie, cho膰 stara艂 si臋 tego nie pokazywa膰; cudza krytyka by艂a dla niego niemal tak samo wa偶na, jak ta, kt贸r膮 sam sobie m贸wi艂. Niezale偶nie od zabarwienia, sprawia艂a wra偶enie prawdziwej, s艂usznej. Zag艂usza艂a rozs膮dek, kt贸ry stara艂 si臋 przekona膰 go w tym, 偶e to nie by艂a prawda - do rozbicia zar臋czyn mog艂o doj艣膰 pr臋dzej, czy p贸藕niej; 偶e nie mia艂 kontroli nad w艂asnymi uczuciami, z kt贸rymi i tak walczy艂 tak d艂ugo, a偶 nie przygniot艂y ich obojgu.
Dlatego m贸g艂 zebra膰 si臋 jedynie na marny, ledwie widoczny, u艣miech, po stanowczych s艂owach przyjaciela. Niewa偶ne by艂o, jak kusz膮co brzmia艂y - jak proste si臋 wydawa艂y, nie potrafi艂 ich pos艂ucha膰. Nie, kiedy znalaz艂 si臋 na tym miejscu po raz pierwszy, z okiem r贸wie艣nik贸w wwiercaj膮cym si臋 w jego plecy, kiedy mija艂 ich na korytarzu i z szeptami bole艣nie obijaj膮cymi si臋 o uszy, kiedy wybrzmia艂y o p贸艂 tonu za g艂o艣no. Nie potrafi艂 wynale藕膰 w sobie elementu, kt贸ry da艂by rad臋 uwierzy膰 w to, 偶e ich s艂owa nic nie znaczy艂y. 呕e by艂y b艂臋dne.
Z tego powodu, jak i sprawnego, acz zapewne nieplanowanego, zamkni臋cia dyskusji przez Yosoo, chcia艂 go zostawi膰 w tyle - si臋gn膮膰 po farb臋 i powr贸ci膰 do monotonnej, acz zajmuj膮cej go czynno艣ci, pom贸c j膮 zmy膰 i prze偶y膰 reszt臋 wieczoru. Lecz tkwi艂 w swoim miejscu, ze wzrokiem jedynie sporadycznie uciekaj膮cym na bok, a jednak twardo trzymanym w jednym punkcie przez ten uwa偶ny, nale偶膮cy do przyjaciela. Nie m贸g艂 od niego uciec, mimo maluj膮cy si臋 w g艂owie setki scenariuszy, kt贸re by mu na to pozwoli艂y.
Liczy艂, 偶e nie wyjdzie z tego nic wi臋cej, i 偶e zostawi膮 temat za sob膮. Poczu艂 jednak, jak gard艂o zaciska mu si臋 jeszcze bardziej, kiedy z ust ch艂opaka pad艂y kolejne pytania. Te, nieprzyjemnie trafiaj膮ce w czu艂e punkty, a wraz z widoczn膮 u niego rezygnacj膮 zdradzaj膮ce, 偶e dotar艂o do niego, 偶e to nie o nim by艂a mowa. Nakierowuj膮ce rozmow臋 dok艂adnie w tym kierunku, kt贸rego nie chcia艂 obiera膰
— O tym, 偶e zerwali艣cie zar臋czyny — przyzna艂 szczerze, acz dalej z cich膮 nadziej膮, 偶e da rad臋 unikn膮膰 szczeg贸艂贸w. Liczy艂, 偶e tyle wystarczy, lecz wystarczy艂o jedne, niepewne podniesienie spojrzenia, nagle wlepionego w porzucon膮 farb臋, aby ten wyczekuj膮cy przeszy艂 go na wylot. Otworzy艂 samoistnie, 偶a艂o艣nie dr偶膮ce w k膮cikach usta, chc膮ce wykrzywi膰 si臋 w marnie pokrzepiaj膮cym u艣miechu — Przeze mnie.
Yechan
Automatycznie zacisn膮艂 wargi, jakby podburzone warkni臋cie by艂o skierowane w jego stron臋. Wiedzia艂, 偶e do tego dojdzie. Wiedzia艂, 偶e wygadanie si臋 zdenerwuje Yosoo, cho膰 jego z艂o艣膰 nawet nie mia艂a zamiaru trafia膰 w Powella. Lecz to nie mia艂o dla niego znaczenia, kiedy po prostu chcia艂 unikn膮膰 do艂o偶enia mu kolejnych zmartwie艅. Przedwczesnego przypomnienia, 偶e 偶ycie nie sz艂o mu na r臋k臋, a ka偶dy jego fragment grozi艂 zawaleniem si臋. Niezale偶nie od jak silnego podmuchu.
OdpowiedzUsu艅Idiotyzm. Niewa偶ne by艂o, czy chodzi艂o mu o s艂owa, czy reakcje Yechana, bo ten by艂 w stanie zgodzi膰 si臋 w ka偶dej kwestii. Szczeg贸lnie w tej drugiej, kt贸ra, gdyby m贸g艂 stan膮膰 i spojrze膰 na siebie z boku, w艂a艣nie na tak膮 by wygl膮da艂a - idiotyczn膮. Pchan膮 s艂owami, kt贸re nie mia艂y oparcia w rzeczywisto艣ci, o czym sam wiedzia艂 najlepiej. Bra艂 w niej aktywny udzia艂, wiedzia艂, co si臋 wydarzy艂o. Jedyne, czego nie m贸g艂 by膰 pewien to, czym kierowa艂 si臋 Yosoo, a w morzu pozosta艂ych warunk贸w, ten wydawa艂 si臋 znikomy.
A jednak nie potrafi艂 tego dojrze膰. Tkwi艂 w nap臋dzaj膮cej si臋 p臋tli; tej, kt贸ra owija艂a si臋 coraz cia艣niej wok贸艂 jego szyi, niezale偶nie od tego, co s艂ysza艂. M贸g艂 chcie膰 mu uwierzy膰, 偶e faktycznie nie odgrywa艂 kluczowej roli, jednak wydawa艂o si臋 to niemo偶liwe, kiedy dr臋cz膮cy go z ty艂u g艂owy g艂os wypomina艂 mu wszystkie, najdrobniejsze i nie艣wiadome zachowania, jakimi m贸g艂 zmusi膰 Soo do podj臋cia danej decyzji. Ci膮g艂e gadanie o Avie i o tym, jak za ni膮 nie przepada艂. Ci膮g艂e sp臋dzanie wsp贸lnie czasu, kiedy ten powinien siedzie膰 z ni膮. Cicha rado艣膰, jak膮 czu艂, kiedy dzwoni膮cy telefon l膮dowa艂 gdzie艣 z boku, a oni bezczynnie le偶eli na kanapie z w艂膮czonym filmem i nietkni臋tymi podr臋cznikami.
Znalaz艂by mn贸stwo powod贸w, przez kt贸re m贸g艂 do tego doprowadzi膰, a 偶adnym nie zas艂u偶y艂 sobie na to, aby trafi膰 w tym w艂a艣nie miejscu - z Yosoo przed sob膮, z mi臋kn膮cym spojrzeniem i nagle malej膮c膮 mi臋dzy nimi przestrzeni膮. Nie zas艂ugiwa艂 na niego - nie by艂 wart zerwanych zar臋czyn, a ka偶da, kolejna my艣l stara艂a si臋 go w tym fakcie upewni膰.
Cichy, 艂agodny szept wyrwa艂 go z p臋dz膮cego amoku, zmuszaj膮c do ponownego utkwienia spojrzenia w przyjacielu. Z pocz膮tku nieobecnego, pragn膮cego na niedopuszczenie do siebie my艣li, kt贸re napiera艂y na gard艂o, p艂uca i 偶o艂膮dek i pozwolenia im na post臋p. Skin膮艂 pos艂usznie g艂ow膮, kiedy stara艂 si臋 ws艂ucha膰 w s艂owa Yosoo, docieraj膮cego do niego tylko dzi臋ki odnalezieniu oparcia w d艂oniach, teraz skutecznie go uziemiaj膮cych tak jak nieustannie przygl膮daj膮ce mu si臋 spojrzenie. To, dla kt贸rego chcia艂 si臋 prezentowa膰 jak najwytrwalej, a jednak pod jego wp艂ywem coraz mocniej m臋czy艂 mi臋dzy z臋bami brzeg wargi.
Dop贸ki nie poczu艂 na niej drobnego mu艣ni臋cia. Dop贸ki to samo, ledwie namacalne mu艣ni臋cie nie wywo艂a艂o u niego dr偶enia ust, a kolejne zmusi艂o do desperackiego wypuszczenia pal膮cego powietrza z p艂uc, z r贸wnie zdesperowanymi, szczerymi s艂owami
— Chcia艂bym, 偶eby艣 za ka偶dym razem tu by艂.
Tak samo, jak chcia艂by, 偶eby kolejne dni na uczelni by艂y prostsze.
Odda艂by wiele, aby s艂owa Yosoo zdo艂a艂y wyp臋dzi膰 w nim zmartwienia co do spojrze艅 i s艂贸w, jakie by艂y kierowane w jego stron臋, lecz ka偶dy dzie艅 sprawia艂 wra偶enie jeszcze gorszego od poprzedniego. I problem nie le偶a艂 w samej intensywno艣ci uwag, kt贸rych ilo艣膰 spada艂a, ani偶eli ros艂a.
To on sam by艂 problemem, znowu. By艂 wyko艅czony ci膮g艂ym udawaniem, 偶e nie wiedzia艂, o co chodzi. 呕e nie musia艂 si臋 nikomu t艂umaczy膰, a zarazem pr贸bowa艂 przekona膰 w tym, 偶e Ava 艂ga艂a jak z nut. Nikt nie wierzy艂. Z ka偶d膮 wym贸wk膮 sam st膮pa艂 po coraz cie艅szej linii, 偶eby samemu zw膮tpi膰 w to, czego by艂 艣wiadkiem. Czu艂, jak stopniowo opadaj膮 z niego si艂y, jak i ch臋ci do ucz臋szczania na zaj臋cia. Te wprowadzaj膮ce do jego 偶ycia sta艂y rytm i pozwalaj膮ce na rozwini臋cie si臋 w wybranym przez siebie kierunku. Co艣, czym szczerze si臋 interesowa艂 i widzia艂 cz膮stk臋 siebie. A teraz ta powoli si臋 zaciera艂a, pozostawiaj膮c gorzki posmak w ustach.
Usu艅Przy zdrowych zmys艂ach trzyma艂o go jedynie mieszkanie - osoba, kt贸ra si臋 w nim znajdowa艂a. 艢wiadomo艣膰, 偶e po powrocie z zaj臋膰 b臋dzie m贸g艂 zobaczy膰 Yosoo, zatraci膰 si臋 w delikatnym, przelotnym dotyku i zapachu, kt贸ry usypia艂 go przy samym osi膮dni臋ciu na kanapie.
Tego dnia mia艂o by膰 tak samo - wr贸ci do siebie, zatopi si臋 w samej obecno艣ci przyjaciela i cho膰by na moment pozwoli sobie na zapomnienie o tym, co czeka艂o go kolejnego dnia. W to wierzy艂, dop贸ki przy wysiadaniu na podziemnym parkingu nie dostrzeg艂 kr贸tkiego, ch艂odnego SMS’a od w艂asnego ojca.
’O 19 b臋d臋 u Ciebie. Musimy porozmawia膰.
Jego ojciec nigdy do niego nie pisa艂. Nigdy do niego nie przychodzi艂. I w艂a艣nie z tego powodu Yechan mia艂 wra偶enie, jakby 偶o艂膮dek podjecha艂 mu do gard艂a, kiedy po 艣ci膮gni臋ciu but贸w stan膮艂 naprzeciw przyjaciela, z cierpkimi, ostrzegawczymi s艂owami opuszczaj膮cymi jego usta
— M贸j ojciec powinien nied艂ugo przyjecha膰.
Yechan
— Tak, m贸j tata — powt贸rzy艂, jakby pali艂y go jego w艂asne s艂owa — I nie wiem, Soo. Nie mam poj臋cia, czego chce — nerwy samoistnie zacz臋艂y mu puszcza膰, kiedy niewinne, tym samym s艂uszne, pytania ch艂opaka u艣wiadomi艂y go w tym, jak bardzo by艂 teraz zagubiony. Nigdy nie potrzebowali z nim ‘porozmawia膰’. Nigdy nie zwracali uwagi na to, co robi艂, niewa偶ne, czym to co艣 by艂o. 呕y艂 w cieniu rodze艅stwa, r贸wnie dobrze b臋d膮c przez niego poch艂oni臋tym.
OdpowiedzUsu艅By艂 nap臋dzany w艂asn膮 niepewno艣ci膮 i niewiedz膮, ale i zagubieniem Yosoo, kt贸re m贸g艂 dojrze膰 w oczach, a kt贸re przez ostatnie par臋 dni by艂y jedyn膮, skuteczn膮 w jego 偶yciu kotwic膮. I to przera偶a艂o go jeszcze bardziej.
Nie by艂 w stanie utrzyma膰 nieprzej臋tego frontu, kiedy z niedok艂adno艣ci膮 odstawia艂 swoje rzeczy i wst臋pnie odpowiedzia艂 na sugesti臋 przyjaciela jedynie kiwni臋ciem g艂ow膮. Mia艂 nag艂膮 potrzeb臋 wyprostowania ka偶dej, najdrobniejszej rzeczy w mieszkaniu - wysprz膮taniu salonu, cho膰 ten i tak prezentowa艂 si臋 niemal nieskazitelnie. Jedna z nielicznych funkcji, na kt贸r膮 znajdowa艂 si艂臋 - zachowanie wzgl臋dnego porz膮dku, kt贸ry pozwala艂 mu w pewnym stopniu na wyciszenie si臋. Zachowanie cz臋艣ci siebie, nad kt贸r膮 mia艂 kontrol臋, a przy okazji odwraca艂a uwag臋 od tego, co utrudnia艂o mu z艂apanie potrzebnego, uspokajaj膮cego oddechu.
Nie tak skutecznie, jak Yosoo. Jego dotyk i mi臋kki g艂os. Zapach, w kt贸rym m贸g艂 si臋 zatapia膰, kiedy mijali si臋 w mieszkaniu lub l膮dowali obok siebie po wynalezieniu chwili na odpoczynek. Sama obecno艣膰, kt贸rej z dnia na dzie艅 potrzebowa艂 coraz bardziej, a wystarczy艂o nieujrzenie go po wej艣ciu do mieszkania, aby w sercu osiad艂a panika. Bo co je艣li wyszed艂 bez s艂owa? Co je艣li co艣 si臋 sta艂o, a Powell nie mia艂 o tym poj臋cia?
Nie mia艂 wyt艂umaczenia na swoje zachowanie, ani na to, jak bardzo ch艂opak by艂 mu potrzebny. Jednak czu艂 to; ca艂ym sob膮 i niepokojem, z jakim si臋 spotyka艂 podczas pr贸b poradzenia sobie z czym艣 samodzielnie. Polega艂 na nim. Zapewne za bardzo.
A mimo to zaj臋艂o mu moment, aby dojrze膰, 偶e Yosoo znikn膮艂 w sypialni. I o wiele kr贸tsz膮 chwil臋, aby niespokojnym krokiem p贸j艣膰 tam za nim, z panik膮 nieumiej臋tnie chowan膮 w oczach. Z nerwowym m臋czeniem sk贸rek podczas wsp贸lnego zaj臋cia miejsca na 艂贸偶ku, gdzie pozwoli艂 swojej g艂owie odnale藕膰 miejsce na ramieniu przyjaciela, chowaj膮c nieznacznie w nim twarz
— Nigdy tak nie przyje偶d偶a — zacz膮艂, cho膰 by艂a to informacja dobrze im obu znana. Wr臋cz kluczowa dla ich relacji - nieobecno艣膰 rodzic贸w Yechana w jego 偶yciu by艂a g艂贸wnym powodem, dla kt贸rego wraz z Yosoo odnale藕li wsp贸lny j臋zyk. Przez kt贸ry mu zaufa艂, tak bezgranicznie i na 艣lepo — Ale postaram si臋 to za艂atwi膰 jak najszybciej, Soo. Obiecuj臋 — przesun膮艂 nieznacznie dr偶膮c膮 d艂oni膮 po wierzchu tej nale偶膮cej do przyjaciela, zaraz przymykaj膮c nieznacznie oczy. Ch艂on膮艂 oferowan膮 mu blisko艣膰; wszystko, co pozwala艂o mu na zachowanie spokoju.
Dop贸ki nie us艂ysza艂 dzwonka do drzwi, wzmagaj膮cego odczuwane md艂o艣ci, a zarazem zmusi艂a do gwa艂townego podniesienia si臋 na nogi, byleby jak najszybciej otworzy膰 m臋偶czy藕nie. Kt贸rego si臋 ba艂, ale nienawidzi艂. Kt贸ry da艂 mu tak wiele, a zarazem nic. Kt贸ry, mimo wszystko, by艂 jego ojcem
— Rozmawia艂em z Jongho — nie sama stanowczo艣膰 i ch艂贸d pierwszych, us艂yszanych i niczym poprzedzonych, s艂贸w sprawi艂, 偶e m艂odszy Powell zastyg艂 przy drzwiach, nie odnajduj膮c w sobie cho膰by grama si艂y na odpowied藕. To ich tre艣膰 - tak bezpo艣rednia i, mimo cichego b艂agania, aby by艂o inaczej, jednoznaczna, kt贸rej towarzyszy艂 zimny wzrok. Obrzydzony i pe艂en zawodu.
— Tato, pos艂uchaj-
Usu艅— Czy to prawda? — nie by艂o wa偶ne, czy mia艂 si艂臋 na odpowied藕, kiedy samo podj臋cie si臋 jej, spotka艂o si臋 z murowan膮, wysok膮 艣cian膮. Kontrastuj膮c膮 z t膮, kt贸ra budowa艂a si臋 wok贸艂 serca Yechana. A raczej nagle, niekontrolowanie si臋 burzy艂a pod naporem minionych dni; s艂yszanych s艂贸w i po艣rednich obelg, kt贸rych m贸g艂 si臋 domy艣li膰, a spotyka艂 si臋 z nimi codziennie. Nie radzi艂 sobie, lecz nie wiedzia艂 jeszcze, jak bardzo — To, co us艂ysza艂em od Jongho. Czy ty i Yosoo zaprzepa艣cili艣cie ca艂膮, nasz膮 reputacj臋 przez m艂odzie艅czy kaprys? Czy ty zepsu艂e艣 偶ycie Jeong贸w przez wmieszanie si臋 w zwi膮zek, tym samym rozbijaj膮c ich zar臋czyny?
Nie m贸g艂 tego s艂ucha膰, z ka偶dym s艂owem czuj膮c, jak 艣ci艣ni臋ta, schowana za plecami d艂o艅 dr偶y coraz bardziej. To nie by艂 偶aden kaprys. Reputacja rodziny go nie obchodzi艂a. Ich zdanie go nie obchodzi艂o… tak my艣la艂.
A jednak b贸l, kt贸ry rozlewa艂 si臋 po ciele pod presj膮 wymownego spojrzenia, 艣wiadomo艣ci, 偶e kogo艣 zawi贸d艂, a przede wszystkim przez brak si艂y, by艂 nie do zniesienia. Mimochodem opuszcza艂 wzrok na czubki wypastowanych but贸w ojca i zmusza艂 palce do brutalnego zadzierania sk贸ry, zanim po prostu… stch贸rzy艂.
Stch贸rzy艂, z my艣l膮, 偶e robi艂 dobrze
— Tak naprawd臋 nie jeste艣my razem.
Yechan
Poradz膮 sobie ze wszystkim. Mieli radzi膰 sobie ze wszystkim, razem. Ju偶 zawsze mieli zapewnia膰 sobie wsparcie w sobie nawzajem, kiedy 偶ycie brutalnie ich przyt艂acza艂o i brakowa艂o si艂 do nawet najprostszej czynno艣ci.
OdpowiedzUsu艅Yosoo by艂 w pokoju obok, nieca艂e kilkana艣cie metr贸w dalej. Obieca艂 mu, 偶e rozwi膮偶e problem - szybko i bez owijania w bawe艂n臋. By艂 tam i czeka艂 z ostatnimi s艂owami na ustach - 偶e nigdzie si臋 nie rusza.
By艂 w pokoju razem z gitar膮, kt贸ra pozwala艂a zaw臋drowa膰 do odleg艂ego, utkwionego w delikatnej ba艅ce, 艣wiata, w kt贸rym nie by艂o nikogo opr贸cz nich. Pozwalaj膮ca zbli偶y膰 si臋 bardziej, ni偶 jakakolwiek inna czynno艣膰, cho膰 u samych swych podstaw nie by艂a niczym innym, ni偶 wsp贸ln膮 gr膮 i nauk膮 opornego umys艂u Yechana.
O wszystkim zapomnia艂, kiedy sta艂 przed w艂asnym ojcem. Mala艂 pod wp艂ywem przeszywaj膮cego spojrzenia, pierwszy raz od dawna skupionym tylko i wy艂膮cznie na nim. Nagle znalaz艂 si臋 w centrum jego uwagi, bez upomnie艅 o osi膮gni臋ciach rodze艅stwa, czy z przymusu.
Lecz nie w centrum takiej uwagi, jakiej by chcia艂. Nie tej okrytej rozczulonym, dumnym wzrokiem oraz s艂owami pochwa艂y za to, co zdo艂a艂 zdoby膰 czy wykona膰. Banalnego, najprostszego ciep艂a rodzicielskiego, kt贸rego zazdro艣ci艂 wszystkim r贸wie艣nikom.
Tkwi艂 pod ch艂odnym spojrzeniem, z piek膮cymi od wysuszenia oczami i splecionymi ze sob膮, jedynie w ten spos贸b chowaj膮cymi swoje roztrz臋sienie, d艂o艅mi. Nie potrzebowa艂 s艂贸w, by wiedzie膰, co jego ojciec teraz my艣la艂. Co my艣la艂 o nim. Jak bardzo by艂 zawiedziony w艂asnym synem, kt贸ry i tak nie mia艂 czym si臋 wykaza膰. Jak czarna owca rodziny zdo艂a艂a zniszczy膰 cz臋艣膰 jej dobytku jedn膮 decyzj膮
— To po co to by艂o, w takim razie? — m贸g艂 艣ni膰 o milczeniu, czy zostawieniu tematu w spokoju. Zna艂 przecie偶 w艂asnego tat臋; tego, jak nienawidzi艂, kiedy co艣 by艂o niejasno przedstawiane. Kiedy nie m贸g艂 dotrze膰 do sedna sprawy, a zamierza艂 to osi膮gn膮膰 jakimkolwiek kosztem.
— Nie wiem — bo z nikim nie czu艂 si臋 lepiej. Bo tylko Yosoo go rozumia艂, nawet bez s艂贸w, a nie potrafi艂 patrze膰, jak m臋czy艂 si臋 w swoim, u艂o偶onym od samego urodzenia, 偶yciu
— Nie wiem? Nie denerwuj mnie, Yechan. Nie teraz, kiedy Twoja g艂upota mog艂a nas cofn膮膰 o kilka lat ci臋偶kiej roboty — nie krzycza艂. Nie podnosi艂 na niego r臋ki; nigdy tego nie zrobi艂. Ale zawsze potrafi艂 uderzy膰 tak, 偶eby bola艂o. Cholernie i na d艂ugo. Wytyka艂 b艂臋dy w osobie i podejmowanych przez ni膮 decyzjach, byleby j膮 dodatkowo z艂ama膰.
Co艣, co Yechan dzi臋ki swojej nijako艣ci, dotychczas ogl膮da艂 z boku, przynajmniej zazwyczaj. Teraz sta艂 prosto na linii ognia, bior膮c wszystkie s艂owa do siebie. Bior膮c ca艂膮 odpowiedzialno艣膰 firmy, kt贸ra nawet mu si臋 nie nale偶a艂a, mimo bycia jedynym dzieckiem id膮cym w jej kierunku.
— To by艂 przypadek — brn膮艂 dalej. Idiotycznie i bezmy艣lnie, ze s艂abym g艂osem 艂api膮cym si臋 ka偶dego s艂owa, kt贸re mog艂o go teraz samolubnie uratowa膰 — Byli艣my pijani, tylko dlatego do tego dosz艂o… — byli pijani, dwa pierwsze razy. Te, kt贸re faktycznie mo偶na by艂o uzna膰 za przypadek. Lecz nie w 艂azience, gdzie dotyk Yosoo rozpala艂 jego zmys艂y i u艣wiadamia艂y o rzeczywisto艣ci w艂asnych uczu膰. Nie w kuchni, gdzie zatraca艂 si臋 w b艂ogim spokoju i zapachu, nim znowu m贸g艂 zasmakowa膰 ust przyjaciela. S艂odkich, smakuj膮cych jak dom.
Nie wiedzia艂, co m臋czy艂o go bardziej. Cisza; sama w sobie oplataj膮ca si臋 ciasno wok贸艂 jego szyi i odbieraj膮ca spokojny oddech, czy trwaj膮cy element niepewno艣ci, kiedy Marcus milcza艂. W tym samym milczeniu skierowa艂 si臋 w stron臋 drzwi wyj艣ciowych, dopiero przy nich zabieraj膮c znowu g艂os
— I tak ma zosta膰 — nakaza艂 ozi臋ble, 艣ciskaj膮c swoimi s艂owami jeszcze mocniej 偶o艂膮dek Yechana. Jak mia艂o tak zosta膰? Jak mia艂 umniejszy膰 ich relacj臋 tylko do tego - przypadku, z kt贸rym zmaga艂 si臋 od samego pocz膮tku, a teraz pragn膮艂 zadba膰 o to, by m贸g艂 przemieni膰 si臋 w co艣 innego — Przynajmniej wtedy jest szansa, 偶eby to jeszcze odkr臋ci膰.
Reputacja by艂a jedynym, co liczy艂o si臋 w tym 艣wiecie. Dobre imi臋 i sprawiane pozory by艂y wa偶niejsze, ni偶 szczere szcz臋艣cie i moralno艣膰, kiedy w gr臋 wchodzi艂 biznes. Nie by艂o miejsca na emocje. Istnia艂o jedynie to na ch艂odne, kalkulowane my艣lenie. To, kt贸re Yechan piel臋gnowa艂, odk膮d nie zosta艂o mu nic innego.
Usu艅Strza艂 zamka zapewni艂 go w odej艣ciu ojca. Razem z nier贸wno 艂apanym oddechem i d艂o艅mi pocieraj膮cymi twarz w nieudolnej pr贸bie uspokojenia si臋. Towarzyszy艂o mu przy oparciu si臋 o drzwi. W drodze po korytarzu i zaprzesta艂o dopiero przy drzwiach sypialni, kt贸re po艣piesznie otworzy艂, byleby zobaczy膰 Yosoo. Niemal偶e od razu zapominaj膮c o tym, co powiedzia艂. O k艂amstwach, kt贸re tak 艂atwo, a zarazem z gorzkim i mdl膮cym posmakiem wychodzi艂y spomi臋dzy jego warg, zdradzaj膮c jego przekonanie co do przedstawionego mu, zakrzywionego obrazu
— Ju偶 poszed艂…
Yechan
Nawet nie wpad艂 na to, 偶e jego rozmowa z ojcem mog艂a wydosta膰 si臋 poza ramy salonu. 艢lepo wierzy艂 w to, 偶e jedynymi jej 艣wiadkami by艂 on i Marcus - nikt wi臋cej. Idiotycznie w to wierzy艂, maj膮c przecie偶 艣wiadomo艣膰, 偶e wystarczy艂 nieznacznie podniesiony g艂os, przypadkiem uchylone drzwi, czy wi臋cej skupienia, aby ta bariera zosta艂a przekroczona.
OdpowiedzUsu艅Tak jak przy ha艂a艣liwym przygotowaniu 艣niadania, kt贸rym Yosoo chcia艂 mu zrobi膰 niespodziank臋. Kt贸r膮 i tak mu da艂, acz nie w formie przypalonych jajek, a wsp贸lnego, sielankowego poranka, kt贸rym m贸g艂 si臋 rozkoszowa膰 bez zaprz膮tania my艣li tym, co mog艂o na nich czeka膰 poza ramami apartamentu.
Wystarczy艂 sta艂y, pojedynczy strumie艅 d藕wi臋ku, aby wszystko us艂ysze膰. S艂aby g艂os, ze zbola艂ym wyrzutem w swojej barwie, brutalnie u艣wiadomi艂 Yechana w tym fakcie
— Soo… — zacz膮艂 tylko po to, aby kolejne s艂owa stan臋艂y mu w gardle. Bo co chcia艂 powiedzie膰? Co mia艂 na wyt艂umaczenie, kiedy ju偶 teraz ledwo m贸g艂 wr贸ci膰 my艣lami do rozmowy sprzed chwili i do tego, co podczas niej pad艂o. Co on sam powiedzia艂, aby doprowadzi膰 Yosoo do takiego stanu.
Kruchego, z po艂yskuj膮cymi smutno oczami. Z marnym, 艂amliwym g艂osem, kiedy siedzia艂 skulony pod 艣cian膮. Jak sp艂oszone zwierz臋, pragn膮ce si臋 schowa膰 przed ka偶dym, pojedynczym spojrzeniem i bod藕cem.
Tak, jak wtedy, kiedy przyszed艂 do jego mieszkania. Lecz tym razem to on by艂 tego przyczyn膮.
Poczu艂, jak co艣 przeszywa go na wskro艣 wraz z opuszczaj膮cym usta Yosoo pytaniem. Dlaczego Nie wiedzia艂 dlaczego - mo偶e dlatego, 偶e ba艂 si臋 w艂asnego ojca, mimo lat bycia poza jego radarem, niezale偶nie do jak du偶ego wybryku si臋 posun膮艂. Cho膰 i te nie przekracza艂y umownych granic. Ba艂 si臋, mimo 偶e ju偶 w liceum sta艂 si臋 zawodem rodzic贸w, kiedy po raz pierwszy poca艂owa艂 innego ch艂opaka.
Mo偶e dlatego, 偶e by艂 s艂aby, z dnia na dzie艅 coraz bardziej wierz膮cy w to, 偶e jedyne co wprowadza艂 do 偶ycia przyjaciela, to k艂opoty. Zmusi艂 do utraty swobody, kt贸r膮 dawa艂o mu wsparcie rodzinne, nawet je艣li tylko finansowe. Rozbi艂 zwi膮zek, cho膰 ten nawet nie nale偶a艂 do tych szcz臋艣liwych, a wygodnych
— Chcia艂em, 偶eby jak najszybciej da艂 spok贸j — jedynie tyle zdo艂a艂 powiedzie膰 przed niepewnym ukucni臋ciem na przeciwko przyjaciela. Mo偶e i w ka偶dym z tych argument贸w by艂a cz膮stka prawdy; wi臋ksza lub mniejsza. Lecz tym, co pcha艂o go najbardziej do zwyk艂a panika. Obawa przed utrat膮 tego, do czego by艂 przyzwyczajony. Bezsilno艣膰 wobec w艂asnego ojca i starych zwyczaj贸w, jakich trzyma艂 si臋 niczym ko艂a ratunkowego — Wiesz, jaki jest, Soo. Prosz臋 Ci臋… — wyszepta艂, z b贸lem, acz brakiem mo偶liwo艣ci odwr贸cenia go, utrzymuj膮c wzrok na wykrzywionej w grymasie minie ch艂opaka. Nie chcia艂, 偶eby p艂aka艂. Nie przez niego. Nie przez co艣, co mija艂o si臋 kompletnie z prawd膮. Nawet je艣li nigdy nie zosta艂o przez nich dok艂adnie okre艣lone.
W tym wszystkim umyka艂o mu najwa偶niejsze - to, jak Yosoo si臋 dla niego po艣wi臋ci艂. 呕e zrezygnowa艂 z wszystkiego, szukaj膮c p贸藕niej schronienia w艂a艣nie u niego. Jak wiele straci艂, byleby m贸c by膰 dalej razem. Yechan nie potrafi艂 tego odwzajemni膰, kul膮c ogon i stawiaj膮c na to, co inni chcieli us艂ysze膰. Jak zawsze. Bo jak m贸g艂by kompletnie z艂ama膰 sw贸j obraz w czyi艣 oczach?
Oparte na kolanach d艂onie niepewnie drgn臋艂y przed podj臋ciem si臋 z艂udnej pr贸by si臋gni臋cia twarzy Yosoo; pr贸by otarcia 艂ez i dusz膮cej goryczy, jak膮 wywo艂a艂, idiotycznie jednak wmawiaj膮c sobie, 偶e by艂o inaczej. 呕e przecie偶 chcia艂 dobrze, dla nich
— Wiesz przecie偶, 偶e tak nie my艣l臋…
Yechan
艢cisk w gardle, kt贸ry dotychczas mu towarzyszy艂; ten, kt贸rego chcia艂 si臋 w艂a艣nie pozby膰, przybra艂 jedynie na sile, kiedy poczu艂 stanowcze odtr膮cenie d艂oni. Kr贸tki, gwa艂towny ruch zostawi艂 po sobie nieprzyjemnie pal膮ce uczucie, a Powell poczu艂, jak palce zdradliwie zaczynaj膮 dr偶e膰. Wraz z ostrym nakazem, kt贸ry wbija艂 si臋 w jego serce bole艣niej, ni偶 us艂yszane przed chwil膮 s艂owa ojca.
OdpowiedzUsu艅Blisko艣膰 Soo by艂a czym艣, czego teraz potrzebowa艂. Przynajmniej przelotne poczucie jego ciep艂ej sk贸ry pod palcami, czy mi臋kkich w艂os贸w, kt贸rych zapach potrafi艂 koi膰 zmys艂y, a kolor za ka偶dym razem, przy ka偶dej zmianie, zachwyca艂 jeszcze bardziej.
Yosoo by艂 jego kotwic膮, kt贸rej 艂a艅cuch zacz膮艂 si臋 od niego odrywa膰.
Nierozumiej膮cym, z lekka sp艂oszonym wzrokiem wpatrywa艂 si臋 w przyjaciela, szukaj膮c u niego odpowiedzi, kt贸r膮 powinien dobrze zna膰. Jednak nie my艣la艂 na trze藕wo; o ile w og贸le. Nie widzia艂 b艂臋du, jaki sam pope艂ni艂. Nie s艂ysza艂 tego, jaki b贸l m贸g艂 wywo艂a膰 swoimi s艂owami, kt贸re my艣la艂, 偶e wypowiedzia艂 jedynie w towarzystwie swoim i swojego ojca.
Pragn膮艂 zetrze膰 艂zy z jego twarzy; te, kt贸re ch艂opak sam po艣piesznie przetar艂 r臋k膮. A zarazem mia艂 ochot臋 schowa膰 si臋 w sobie, kiedy ch艂odny ton dociera艂 do jego uszu, a postawa Yosoo zastraszaj膮co przypomina艂a t臋, kt贸r膮 mia艂 okazj臋 ju偶 pozna膰. T臋, kt贸ra sprawia艂a, 偶e serce t艂uk艂o mu szybciej w piersi, a 偶o艂膮dek nagle robi艂 si臋 ci臋偶ki. I niewa偶ne by艂o wtedy to, co mia艂 us艂ysze膰; wszystko przybiera艂o form臋 bolesnych szpilek, kt贸re potrafi艂 jedynie przyj膮膰 do siebie, niczym przystosowana do tego poduszka.
Tylko tym razem Yosoo mia艂 racj臋 - we wszystkim, co m贸wi艂. W z艂o艣ci, jak膮 wobec niego czu艂. Tylko Yechan tego nie widzia艂, zbyt przygnieciony 偶yciem. Mieszank膮 studi贸w i uczelni, gdzie musia艂 udawa膰 niewzruszonego. Wydarze艅 z poprzednich dni, kt贸re my艣la艂, 偶e przetrawi艂, a te teraz wraca艂y do niego ze zdwojon膮 si艂膮 i wzbudza艂y zmartwienia. Przyj艣ciem ojca, przy kt贸rym traci艂 tward膮 fasad臋 oboj臋tno艣ci i ch艂odnego my艣lenia. Przy kt贸rym pragn膮艂 jedynie obroni膰 siebie, byleby nie straci膰 tak niewielkiej relacji, jaka jeszcze ich 艂膮czy艂a
— Nie o to chodzi — marne s艂owa ledwo przesz艂y przez jego usta, kiedy fizycznie kuli艂 si臋 pod spojrzeniem Yosoo, jak i wygarniaj膮cymi mu s艂owami, stawiaj膮cymi jego strach w pe艂nym 艣wietle. Nie dawa艂 rady, kiedy ciemne oczy wwierca艂y si臋 w sam jego 艣rodek, rozdzieraj膮c z kruchych wadliwych warstw obronnych. Nie potrafi艂 mu odpowiedzie膰, kiedy nie mia艂 poj臋cia. Nie wiedzia艂, czy jego ojciec posun膮艂by si臋 do tego samego. Nie obchodzi艂 go na tyle, aby przyj艣膰 na zako艅czenie roku w liceum, czy kt贸rekolwiek z zawod贸w. Nie mia艂 czasu pogratulowa膰 mu dostania si臋 na wymarzone studia, nawet je艣li wst臋pnie by艂y jedynie cich膮 pr贸b膮 zwr贸cenia na siebie uwagi.
Mia艂 jednak czas na zignorowanie dr臋czenia, przez jakie jego syn przechodzi艂 na pocz膮tku szko艂y 艣redniej przez orientacj臋, kt贸rej sam nie by艂 pewien. Jak i ignorowanie ka偶dej z desperackich pr贸b zwr贸cenia na siebie uwagi, mog膮cych sko艅czy膰 si臋 w krytyczny spos贸b.
Ale nie o to teraz chodzi艂o. Przynajmniej w to uparcie wierzy艂, cho膰 jego zachowanie by艂o pchane w艂a艣nie tym. Tym, 偶e uwaga chocia偶 raz znalaz艂a si臋 na nim. Nawet ta negatywna, gro偶膮ca ostrymi s艂owami i kompletn膮 utrat膮 szacunku. Co艣, na czym zale偶a艂o mu bardziej, ni偶 powinno. Co艣, co my艣la艂, 偶e dawno ust膮pi艂o miejsca na piedestale komu艣 innemu. A jednak pod wp艂ywem rozpadaj膮cego si臋 stanu, zd膮偶y艂o momentalnie zaw臋drowa膰 na g贸r臋
— Przesta艅, Soo — szepn膮艂 s艂abo, chowaj膮c 偶a艂o艣nie g艂ow臋 w r臋kach z d艂o艅mi wsuni臋tymi w jasne kosmyki i nie odpowiadaj膮c tym samym na 偶adne z zadanych mu pyta艅 — Nie jestem Tob膮. Nie potrafi臋 tak, okej?! — nie, kiedy wszyscy otwarcie w膮tpili w racj臋 istnienia relacji, jaka mi臋dzy nimi zaistnia艂a. Nie, kiedy sam do艂膮cza艂 do tego grona mimo strachu, jaki w nim wzbudza艂.
Nie potrafi艂 powiedzie膰 prawdy, kiedy jej skutki dusi艂y go od 艣rodka.
Yechan
Nie potrafi艂 ukry膰 paniki w swoich oczach, kt贸r膮 zasia艂o nag艂e us艂yszenie zdrobnienia. Tego tak s艂odkiego, niesamowicie cennego i zarezerwowanego tylko dla Yosoo. Nikt inny go tak nie nazywa艂. Nikt nie zwraca艂 si臋 do niego z takim… ciep艂em i wyrozumieniem, pozwalaj膮c mu przy tym na odsuni臋cie formalnej otoczki pe艂nego imienia, nieraz brzmi膮cego wr臋cz przyt艂aczaj膮co.
OdpowiedzUsu艅Teraz jednak czu艂 jedynie wyciekaj膮cy spomi臋dzy sylab kwas, mimo spokojnego tonu i delikatnego u艣miechu na ustach przyjaciela. Za dobrze go zna艂. Zbyt bliskie mu by艂y najdrobniejsze zmiany intonacji, aby mog艂y mu umkn膮膰 i oszuka膰, 偶e te s艂yszane teraz, nios艂y za sob膮 cho膰by odrobin臋 szczero艣ci lub wyrozumia艂o艣ci. Tylko czy m贸g艂 jej w og贸le oczekiwa膰? Skoro niczym sobie na ni膮 nie zas艂u偶y艂?
Zapewni艂y go w tym kolejne s艂owa, sp艂ywaj膮ce na niego niczym kube艂 zimnej wody. Odbiera艂a mu dech w piersi, zmuszaj膮c do mimowolnego jego przyspieszenia i skrytej pr贸by wyg艂uszenia tego, co s艂ysza艂. Jego palce nieprzerwanie zdziera艂y sk贸rki z okolic paznokci, nieraz czuj膮c szczypi膮cy b贸l zaci膮gni臋cia kt贸rej艣 z nich za mocno, a g艂臋biej brane oddechy pozwala艂y mu przynajmniej zachowa膰 pozory stabilno艣ci. Marne pozory.
Nie odpowiedzia艂, nie potrafi艂. Milcza艂, z tch贸rzliwie opuszczon膮 g艂ow膮, bo nie mia艂 na tyle odwagi, aby utrzyma膰 wzrok na Yosoo d艂u偶ej ni偶 chwil臋. I nie m贸g艂 zaprzeczy膰, kiedy znowu s艂ysza艂 sam膮 prawd臋.
呕y艂o mu si臋 wygodniej; preferowa艂 wpuszcza膰 do siebie spok贸j, nie wyst臋powa膰 przed szereg i ryzykowa膰 jego utrat膮. Nie robi艂 tego jednak ze wzgl臋du, 偶e by艂o 艂atwiej. Yechan nie by艂 gotowy 偶y膰 inaczej. Ba艂 si臋 tego, co czeka艂o na niego po drugiej stronie. Ba艂 si臋 niepewno艣ci i utraty tego, co mia艂 do teraz. Ba艂 si臋, 偶e nie poradzi sobie z tym, co wi膮za艂o si臋 z nag艂ym zburzeniem istniej膮cego obrazu. Mia艂 wra偶enie, 偶e nieodwracalnie go to przyt艂oczy.
Tak jak teraz, kiedy s艂owa Yosoo niemi艂osiernie wdziera艂y si臋 do samego 艣rodka, a jedyne, co m贸g艂 zrobi膰, to schowa膰 si臋 jeszcze bardziej w sobie. Marnie pr贸bowa膰 unikn膮膰 kolejnego ataku, cho膰 ca艂a jego obrona leg艂a w gruzach, pozostawiaj膮c go okrytego strz臋pkami, dawniej niezniszczalnych, warstw siebie. Skuli艂 si臋 jeszcze bardziej, z przestraszonym, drobnym drgni臋ciem, kiedy zosta艂 wymini臋ty przez Soo. Sprzeciw, jaki cisn膮艂 mu si臋 na usta, nie dawa艂 rady wybrzmie膰, wiedz膮c, jak b艂臋dnym by艂. Nie mia艂 racji bytu, kiedy sam na siebie sprowadzi艂 taki przebieg wydarze艅. Nie zamierza艂 nawet podejmowa膰 si臋 pr贸by zrobienia zamieszania podobnego do tego ostatniego, przy kt贸rym towarzyszy艂 mu r贸wny poziom desperacji.
Dra偶ni艂 wi臋c jedynie w艂asne palce, m臋cz膮c przy tym warg臋 z臋bami, z ka偶dym oddechem czuj膮c, jak traci nad nim kontrol臋. Po to, aby wraz z trza艣ni臋ciem drzwi; tym, zmuszaj膮cym go do intensywniejszego drgni臋cia i ciasnego skulenia si臋, nieudolnie zacz膮膰 zaciska膰 wargi, kiedy wzrok zachodzi艂 mu zdradliw膮 mglisto艣ci膮.
Jeste艣 pieprzonym tch贸rzem.
By艂, za ka偶dym razem. Nawet je艣li stara艂 si臋 udowodni膰, 偶e by艂o inaczej. Nawet je艣li parokrotnie wyszed艂 poza ramy swojego komfortu, tak w chwili, kt贸ra potrzebowa艂a tego najbardziej, zwyczajnie stch贸rzy艂.
艁zy zaczyna艂y piec go w oczy, podobnie jak 艂apczywie 艂apany oddech, mimo pr贸b znalezienia ukojenia w palcach zaciskaj膮cych si臋 na w艂osach i ciemno艣ci, jaka otacza艂a go przy schowaniu g艂owy we w艂asnych r臋kach. Nieudolne zaciskanie powiek nie zatrzyma艂o pierwszej, mokrej kropli, kt贸ra sp艂yn臋艂a po jego policzku. Ani kolejnej, 偶a艂o艣nie o sobie u艣wiadamiaj膮c przez s艂onawy posmak w ustach, kt贸ry jedynie wybi艂 powietrze z jego p艂uc przy desperacko zduszanym i wyciszanym szlochni臋ciu.
Bo nie tak mia艂o by膰. Nie chcia艂 zrani膰 Yosoo. Nigdy nie chcia艂 by膰 powodem jego 艂ez. A teraz doprowadzi艂 do powrotu wszystkich masek, kt贸re ten otworzy艂 si臋 przed nim zdj膮膰. Wszystko przez to, 偶e stch贸rzy艂.
chan
Nie rusza艂 si臋 ze swojego miejsca. 呕a艂o艣nie chowa艂 si臋 sam w sobie w tym samym skrawku pod艂ogi, co wraz z wyj艣ciem Yosoo. Ignorowa艂 pieczenie n贸g, kt贸re powoli zaczyna艂y prosi膰 go o ul偶enie im i zaj臋cie normalnej pozycji. Zamiast tego wplata艂 g艂臋biej palce i nieudolnie wci膮ga艂 powietrze przez nos, aby otrze藕wi膰 zamglony umys艂. Bo zwyczajnie nie my艣la艂.
OdpowiedzUsu艅Nie potrafi艂 spojrze膰 z zewn膮trz na sytuacj臋, w kt贸r膮 sam siebie wprowadzi艂. Nie widzia艂 ca艂kowitej s艂uszno艣ci tego, co Yosoo m贸wi艂, cho膰 tak dosadnie j膮 czu艂. S艂owa, kt贸re sam powiedzia艂 by艂y niczym zamazane wspomnienie, kt贸re z trudem do niego wraca艂o, za ka偶dym razem wykrzywione pod innym k膮tem. Wszystko rozmywa艂o mu si臋 przed oczami, kiedy chwila ukojenia zosta艂a przerywana szar膮 rzeczywisto艣ci膮. 艢wiadomo艣ci膮 do czego doprowadzi艂, i 偶e najcenniejsza mu osoba faktycznie opu艣ci艂a pok贸j, kt贸ry by艂 dotychczas jego bezpieczn膮 sfer膮. A teraz wype艂nia艂 j膮 ch艂贸d.
Kolory pokoju wydawa艂y si臋 wyblak艂e, jakby kto艣 odebra艂 im 偶ycia. Zlewa艂y mu si臋 w nieurokliw膮 ca艂o艣膰, przez kt贸r膮 nie by艂 w stanie dojrze膰 kszta艂tu poszczeg贸lnych modeli, ani upewni膰 si臋, 偶e krzywy kszta艂t pod 艣cian膮 by艂 przyniesionym przez Yosoo plecakiem, czy jedynie przykrym wymys艂em jego wyobra藕ni.
Czas przesta艂 dla niego istnie膰 i nie mia艂 pewno艣ci, ile min臋艂o, nim podni贸s艂 si臋 z pod艂ogi, witaj膮c przy tym uci膮偶liw膮 sztywno艣膰 swoich n贸g. Musia艂 si臋 ruszy膰. Dalej by艂 w ubraniach z uczelni, jedyne co zrobi艂, to zdj膮艂 buty i od艂o偶y艂 swoje rzeczy przed utkni臋ciem w wyniszczaj膮cej go p臋tli przed przyjazdem ojca. Siedzia艂 w niemal偶e identycznej, odk膮d postawi艂 znowu nog臋 na uniwersytecie, mo偶e wcze艣niej, bez swojej 艣wiadomo艣ci. Mo偶e ju偶 w restauracji, kiedy pozwoli艂 kilku s艂owom za du偶o opu艣ci膰 jego usta, tym samym podjudzaj膮c Av臋 i Jongho, przez co informacja tak szybko si臋 roznios艂a. To te偶 by艂a jego wina.
Si臋gn膮艂 po prowizoryczn膮 pi偶am臋, wmawiaj膮c sobie, 偶e znana mu, wieczorna rutyna, pozwoli mu wr贸ci膰 do normalno艣ci. Tej, kt贸r膮 straci艂 wraz z pierwsz膮, us艂yszan膮 plotk膮. Wraz z otwarciem drzwi, gdzie widzia艂 rozpadaj膮cego si臋 Yosoo, prosz膮cego go o wsparcie.
Kt贸rego nie potrafi艂 mu da膰, kiedy potrzebowa艂 go najbardziej.
Stara艂 si臋 przej艣膰 korytarz jak najszybciej, niechlujnie przecieraj膮c twarz, na kt贸rej czu艂 zaschni臋te 艣lady po 艂zach i zdradliwe opuchni臋cie oczu, zbawiennie przys艂oni臋te wy艂膮czonym 艣wiat艂em. Jednak zerkn膮艂 w kierunku salonu. W kierunku kanapy, na kt贸rej zawsze m贸wi艂 co艣 nie tak. Na kt贸rej wszystko psu艂, a teraz widzia艂 tam jedyn膮 osob臋, kt贸ra by艂a na tyle wytrwa艂a, aby pr贸bowa膰 go naprawi膰.
Go te偶 popsu艂. Pod wieloma wzgl臋dami, teraz tak wyra藕nie wyrytymi w jego g艂owie i automatycznie 艣ciskaj膮cych md艂o艣ciami gard艂o z 偶o艂膮dkiem. Gdyby go nie by艂o, Yosoo nie kwestionowa艂by relacji z Av膮. Mo偶e przynajmniej nie pod tym k膮tem, przez kt贸ry Yechan sam dobrze wiedzia艂, jak bole艣nie mo偶na by艂o cierpie膰.
Zamkn膮艂 si臋 w 艂azience, z niewyja艣nianym po艣piechem i nerwami zrzucaj膮c z siebie ubrania z dnia, aby po przemyciu zast膮pi膰 je pi偶am膮. I r贸wnie niespokojnie przemy艂 twarz, z oddaniem pr贸buj膮c pozby膰 si臋 pozosta艂o艣ci smutku tam widniej膮cego. Bo czemu on by艂 smutny, kiedy to Yosoo cierpia艂? Gdyby nie czu艂 przeszywaj膮cego jego klatk臋 piersiow膮 b贸lu, pomy艣la艂by o tym. Wzi膮艂by, jak zwykle, pod uwag臋 cudze emocje, a nie swoje w艂asne, kt贸re teraz tak g艂o艣no krzycza艂y.
Spr贸bowa艂 tego si臋gn膮膰, kiedy zaledwie po kilku minutach wyszed艂 z 艂azienki, zmierzaj膮c do salonu, gdzie spotka艂 si臋 z tak samo niezadowolonym, jak wcze艣niej, ch艂opakiem. Niemal偶e natychmiastowo sprawiaj膮cym, 偶e oczy grozi艂y zaj艣ciem 艂zami, a g艂os dopiero po odchrz膮kni臋ciu wybrzmia艂 pewniej z jego ust, mimo wiedzy, jak bezcelowy m贸g艂 by膰
— So- Yosoo, mo偶emy porozmawia膰? Prosz臋.
yechan.
Ten komentarz zosta艂 usuni臋ty przez autora.
OdpowiedzUsu艅Wiedzia艂a, 偶e przystanie na jego propozycj臋 i nie by艂o to spowodowane egoistycznymi pobudkami, bo wcale nie mia艂a problemu z przeleceniem mopem bo zabrudzonej posadzce. Nale偶a艂o to do jej obowi膮zk贸w i bez wzgl臋du na to, czy ch艂opak pojawi艂by si臋 w kawiarni godzin臋 przed zamkni臋ciem, czy te偶 nie, Haneul musia艂a to zrobi膰.
OdpowiedzUsu艅Chcia艂a si臋 zgodzi膰, by najzwyczajniej w 艣wiecie da膰 mu pow贸d do pozostania w pomieszczeniu, sp臋dzenia z ni膮 czasu, nawet je艣li mia艂o si臋 to sko艅czy膰 wsp贸lnym zjedzeniem ciasta i niczym wi臋cej. Nie mia艂a wzgl臋dem Yosoo 偶adnych oczekiwa艅 i mimo wrodzonej ludzkiej ciekawo艣ci, nietaktownym by艂oby zasypanie go pytaniami. Nie zna艂a go i tak naprawd臋 mog艂a kierowa膰 si臋 jedynie przypuszczeniami, a te cho膰 z regu艂y w jej wypadku bywa艂y trafne, mog艂y okaza膰 si臋 b艂臋dne. Wrodzony ludzki instynkt jednak podpowiada艂 jej, 偶e ch艂opak nie powinien by膰 sam, a to, 偶e zjawi艂 si臋 tutaj, w艂a艣nie teraz gdy by艂a sama na zmianie, w kawiarni wolnej od w艣cibskich par uszu idealn膮 zbie偶no艣ci膮 losu.
艢ci膮gni臋te brwi i usta u艂o偶one w dziubek, gdy w udawanym zamy艣leniu przygl膮da艂a mu si臋 bacznie, jakby rozwa偶a艂a swoje opcje, by艂y tak naprawd臋 jedynie gr膮, a zamiast werbalnej odpowiedzi, postawi艂a pomi臋dzy nimi talerzyk i si臋gn臋艂a po dwa widelce.
— Przyjemnie si臋 robi z tob膮 interesy. — oznajmi艂a kiwaj膮c przy tym z powag膮 g艂ow膮, zupe艂nie jakby w艂a艣nie podpisali jak膮艣 lukratywn膮 umow臋, odmieniaj膮c膮 ca艂e jej 偶ycie. I po cz臋艣ci chyba tak by艂o, bo w ci膮gu ostatnich dziewi臋ciu godzin, Haneul nie mia艂a szansy nawet usi膮艣膰, a sam zapach czekolady uruchomi艂 bod藕ce odpowiedzialne za g艂贸d, bo gdy tylko wysun臋艂a si臋 zza lady i usiad艂a na krzese艂ku obok, w jej brzuchu zaburcza艂o na tyle g艂o艣no, 偶e skrzywi艂a si臋 z za偶enowania.
— M贸j 偶o艂膮dek b臋dzie ci dozgonnie wdzi臋czny, nie wiem jak ci si臋 za to odp艂ac臋. — za偶artowa艂a, pochylaj膮c si臋 nieco w bok, by szturchn膮膰 go ramieniem.
[ja si臋 do tego ewidentnie nie nadaj臋, tutaj ju偶 poprawnie ._.]
Nie oczekiwa艂, 偶e Yosoo b臋dzie chcia艂 z nim rozmawia膰. Ani, 偶e potencjalna rozmowa b臋dzie prosta. Nie zas艂ugiwa艂 na to, aby spotka膰 si臋 z wybaczeniem, czy zrozumieniem, cho膰 niczego nie pragn膮艂 teraz bardziej. My艣l, 偶e chcia艂 dobrze, zalega艂a w jego g艂owie i gryz艂a si臋 z rozs膮dkiem, chc膮cym wytkn膮膰 mu, jak 藕le do tego wszystkiego podszed艂. Bo przez moment szczerze wierzy艂, 偶e s艂usznie zrobi艂, decyduj膮c si臋 na sk艂amanie ojcowi w twarz. Oszcz臋dza nie tylko siebie przed jego z艂o艣ci膮, ale i kolejn膮 fal膮 sp艂ywaj膮c膮 na Yosoo, kiedy informacja rozniesie si臋 po wszystkich s膮siaduj膮cych relacjach.
OdpowiedzUsu艅Da im czas na zebranie wszystkich kawa艂k贸w, nim stan膮 przed wszystkimi obok siebie. Z ciep艂膮 d艂oni膮 koj膮c膮 jego nerwy i 艣wiadcz膮c膮 o tym, 偶e zawsze znajdzie tam swoje oparcie. Pozwoli na ustabilizowanie rozsuwaj膮cego si臋 gruntu, nim spotkaj膮 si臋 z setkami oceniaj膮cych spojrze艅; tymi uczelnianymi, tymi po艣r贸d partner贸w ich rodzin. Bo b臋d膮 mieli pod sob膮 ochronn膮 siatk臋 w formie siebie samych, bez mo偶liwo艣ci p臋kni臋cia, bo wszystko da艂o rad臋 wrosn膮膰 w ziemi臋.
Kiedy zdo艂a艂by wyzby膰 si臋 obaw wobec samego siebie. Obaw, 偶e Yosoo znowu go zostawi - opu艣ci mieszkanie bez s艂owa po kolejnym, niefortunnie u艂o偶onym komplemencie lub podzi臋kowaniu. Kiedy mia艂by pewno艣膰, 偶e nie zmieni zdania po zobaczeniu ka偶dej ze stron, ani u艣wiadomieniu sobie, jak nier贸wny by艂 teren, przez kt贸ry mieli wsp贸lnie przechodzi膰.
Nie widzia艂, 偶e ten moment by艂 w艂a艣nie teraz. Mia艂 by膰 w艂a艣nie teraz, kiedy Yosoo po艣wi臋ci艂 niemal偶e wszystko, a on znowu podkuli艂 ogon, przyt艂oczony strachem i nag艂膮 uwag膮 rodziny. Utracon膮 tak dawno temu, a teraz bole艣nie wypalaj膮ca dziur臋 w sercu, gdzie kiedy艣 istnia艂o piel臋gnowane przez ni膮 miejsce. Tylko te kilka, kr贸tkich lat, po kt贸rych szuka艂 czegokolwiek, co by艂oby w stanie je wype艂ni膰. I kiedy my艣la艂, 偶e mu si臋 uda艂o; 偶e znalaz艂 si臋 kto艣 w jego 偶yciu, nawet nie艣wiadomie, powoli pomagaj膮cy nada膰 koloru szarej pustce, na nowo pojawi艂a si臋 tam skaza. Kt贸r膮 sam do siebie zaprosi艂
— Nie powiedzia艂em wszystkiego… Soo, prosz臋– — zatrzyma艂 samego siebie, zaciskaj膮c mocniej r臋ce na ubranej koszulce, kiedy marnie stara艂 si臋 doda膰 sobie otuchy skrzy偶owaniem ich na klatce piersiowej.
Zamilk艂 jednak od razu, wraz ze s艂owami i bolesnym wzrokiem przyjaciela, teraz rozdzieraj膮cym go jeszcze bardziej, ni偶 zazwyczaj. Bo wiedzia艂, 偶e zawini艂. Wiedzia艂, 偶e nie da rady cofn膮膰 w艂asnych s艂贸w, ani powiedzie膰 czego艣, co poprawi艂oby sytuacj臋, jaka mi臋dzy nimi zaistnia艂a. Niewa偶ne jak bardzo chcia艂 wierzy膰 w to, 偶e mo偶e by膰 inaczej.
Jednak nie potrafi艂 opanowa膰 艣cisku w gardle, ani drgania warg, kiedy bezpo艣rednie i ch艂odne s艂owa przedziera艂y si臋 prosto do samego 艣rodka, u艣wiadamiaj膮c mu, jak naprawd臋 wszystko zepsu艂. Jak pr臋dko i z jak膮 艂atwo艣ci膮 doprowadzi艂 do utraty wszystkiego, co starali si臋 zbudowa膰 przez ostatnie miesi膮ce, mimo chwiejnej podstawy.
I ba艂 si臋, w jakim tempie osiada艂a w nim panika. Strach, przed tym, co mia艂o by膰 dalej. Strach, kt贸ry blokowa艂 mu usta i nie pozwala艂 na odpowiedzenie sensownie, ani stanowczo, byleby zyska艂 szans臋 na wyprzedzenie ch艂odnej reakcji Yosoo. Zamiast tego zaciska艂 mocniej dr偶膮ce palce i rezygnowa艂 z podej艣cia bli偶ej do ciemnej kanapy, jakby otacza艂a j膮 blokuj膮ca go bariera. Miesza艂a si臋 w nim potrzeba ucieczki, jak i przepchni臋cia si臋 przez ka偶d膮 blokad臋, byleby znowu poczu膰 jego ciep艂o i zapach, kt贸ry jako jedyny pozwala艂 mu spokojnie zasn膮膰 w nocy
— Chc臋 wierzy膰, 偶e tak. Je艣li dasz mi szans臋 to wyja艣ni膰, Soo.
Yechan
G艂os Yosoo, na ten kr贸tki, z艂udny moment, da艂 mu nadziej臋. Pozwoli艂 uwierzy膰, 偶e da rad臋 si臋 wyt艂umaczy膰 lub przynajmniej zostanie wys艂uchany, byleby m贸g艂 pokaza膰, 偶e naprawd臋 chcia艂 dobrze. Co艣, w co nawet osoby z zewn膮trz w 偶yciu by nie uwierzy艂y.
OdpowiedzUsu艅Jednak nadzieja ulotni艂a si臋 r贸wnie pr臋dko, co wybrzmia艂y kolejne s艂owa ch艂opaka, ciasno oplataj膮ce gard艂o blondyna. Bo m贸g艂by pali膰 g艂upa, 偶e go nie rozumie - nie wie, o czym m贸wi, i 偶e nie widzi tego, jak faktycznie brakowa艂o mu si艂y. Jak t膮 jedn膮, nieprzemy艣lan膮 decyzj膮 zdo艂a艂 go zdruzgota膰 i doprowadzi膰 do powstania wyrwy mi臋dzy nimi, kt贸ra nie powinna nigdy mie膰 tam miejsca. Zawsze znajdowa艂o si臋 na niej co艣 - niestabilny most, bliski rozpadu, czy te偶 ubita ziemia, kt贸ra wype艂nia艂a ka偶dy jej skrawek. Teraz nie widzia艂 tam nic, opr贸cz dusz膮cej pustki, kt贸rej tak bardzo si臋 obawia艂.
Nie potrafi艂 umiejscowi膰 swojego spojrzenia w jednym punkcie - za bardzo bola艂o go obserwowanie Yosoo, a zarazem ka偶de opuszczenie go na w艂asne nogi 艂膮czy艂o si臋 ze strachem, 偶e gdy tylko go podniesie, ch艂opaka ju偶 tam nie b臋dzie. Walczy艂 wi臋c z samym sob膮, aby przygl膮da膰 si臋 jego twarzy - maluj膮cym si臋 na nim b贸lu, mimo pr贸b zamaskowania go, zdradliwie po艂yskuj膮cym oczom, cho膰 stara艂 przekona膰 samego siebie, 偶e by艂o to jedynie odbijaj膮ce si臋 od okien 艣wiat艂o.
Zna艂 go za dobrze. Znali si臋 za dobrze i oboje o tym wiedzieli, cho膰 starali si臋 udawa膰, 偶e by艂o inaczej. Tak jak podczas jego pr贸b zachowania spokoju przy podj臋ciu si臋 rozpocz臋cia rozmowy, mimo rozedrganych d艂oni i piek膮cych od podra偶nienia palc贸w. Czy teraz, kiedy ci臋ty j臋zyk Yosoo wbija艂 si臋 prosto w jego serce, lecz nie tak mocno, jak chowane pod kocem d艂onie, zaciskana szcz臋ka, czy po艣piesznie przecierane oczy, byleby gest zosta艂 niezauwa偶ony. A jednak widzia艂 wszystko. Wy艂apywa艂 ka偶dy ze znanych mu odruch贸w, mimo ot臋pienia w艂asnym strachem, zasianym jeszcze kilkadziesi膮t minut temu. Mo偶e by艂oby mu 艂atwiej, gdyby go przyt艂oczy艂o - przekona艂by samego siebie w swojej racji i s艂uszno艣ci zachowania, a tym samym uj臋艂o wyrzut贸w, jakie z偶era艂y go teraz od 艣rodka.
Zamiast tego sta艂 niedaleko kanapy, z palcami coraz mocniej wbijaj膮cymi si臋 w sk贸r臋 przy ka偶dym, kolejnym otwarciu ust przez najbli偶szej mu osoby
— Przesta艅, Soo — nie by艂 pewien, czy cokolwiek w og贸le powiedzia艂, czy ruszy艂 jedynie marnie ustami, bez najcichszego d藕wi臋ku. Nieprawda. Chcia艂 tak powiedzie膰; chcia艂 w to wierzy膰, ale… czy faktycznie tak by艂o? Przecie偶 nigdy niczego nie nazwali, nie okre艣lili swojej relacji. I m贸g艂by tkwi膰 w przekonaniu, 偶e nic sobie nie obiecali - Yosoo nic mu nie obieca艂. Czego nie m贸g艂 powiedzie膰 o sobie samym.
Obieca艂, 偶e popracuje nad samym sob膮; nad wys艂awianiem si臋 i doborem s艂贸w tak, 偶eby go ju偶 nigdy nie zrani膰. I z jednej strony na tym si臋 ko艅czy艂o - pr贸bie poprawy samego siebie. Ale oboje wiedzieli, co za tym sz艂o. Jak wiele kry艂o si臋 w tej kr贸tkiej, szczerej obietnicy, kt贸rej teraz nie dotrzyma艂
— To nie by艂 kaprys, przysi臋gam… — kolejne, s艂abe s艂owa ledwie przecisn臋艂y si臋 przez jego gard艂o, 艣ci艣ni臋te do granic swoich mo偶liwo艣ci, a d艂onie niedbale przetar艂y oczy, w kt贸rych gro藕nie zbiera艂y si臋 kolejne 艂zy. Zrezygnowa艂 z dalszego m贸wienia, kiedy poddawa艂 si臋 s艂owom Yosoo. Kiedy wierzy艂 w to, 偶e nie istnia艂o nic, co m贸g艂by powiedzie膰, ani zrobi膰, 偶eby cokolwiek naprawi膰.
M贸g艂 tylko skuli膰 si臋 bardziej w sobie i z trudem prze艂kn膮膰 艣lin臋 przy okryciu oczu w艂asn膮 d艂oni膮; w tej marnej, desperackiej pr贸bie zakrycie swojej s艂abo艣ci i odwr贸ci膰 si臋 rozdygotanymi s艂owami, wype艂niaj膮cymi nagle zasta艂膮 cisz臋, z kt贸rej chcia艂 jak najszybciej wyj艣膰
— Dobranoc, Soo.
yechan
Nie powinien by艂 i艣膰 za Seojunem do szatni. Nie powinien by艂 milcze膰 przy stoliku, kiedy ten kierowa艂 w jego stron臋 fa艂szywe, przes艂odzone s艂owa, trafiaj膮ce akurat w te punkty, kt贸ry by艂y przewra偶liwione i zaniedbane.
OdpowiedzUsu艅Nie powinien by艂 i艣膰 na imprez臋 Plotkary.
Mo偶e wtedy wszystko przebieg艂oby inaczej. Jego k艂贸tnia z Yosoo sko艅czy艂aby si臋 na ch艂odzie, kt贸ry naprawi艂by zebraniem si臋 w sobie i naprostowaniem w艂asnych s艂贸w. Mo偶e da艂by rad臋 z nim porozmawia膰 i przekona膰 do tego, 偶e 藕le go zrozumia艂; cho膰 jego s艂贸w nie da艂o si臋 zinterpretowa膰 inaczej.
A jednak poszed艂. Da艂 si臋 uwie艣膰 komu艣 takiemu, jak Kim, nawet nie wiedz膮c, 偶e ten by艂 nim zainteresowany ze wzgl臋du na w艂asne korzy艣ci i potrzeby. Da艂 si臋 unie艣膰 fa艂szywie wytworzonej chwili, jak i obcemu smakowi ust, kt贸ry marnie udawa艂 to, czego naprawd臋 potrzebowa艂 i kt贸ry pog艂臋bia艂 pustk臋 w 艣rodku Powella. T膮, kt贸rej sam si臋 dorobi艂.
Nie chcia艂, 偶eby tak by艂o. Nigdy nie chcia艂 zrani膰 Yosoo - nie tak.
Lecz by艂 a偶 za bardzo 艣wiadom tego, co zrobi艂, kiedy z rozmazanym spojrzeniem 艂apa艂 sw贸j p艂aszcz po kilku, idiotycznie sp臋dzonych minutach w szatni. Kiedy wsiada艂 do zam贸wionej taks贸wki, z roztrz臋sionymi d艂o艅mi chwytaj膮cymi za klamk臋 i kurczowo m臋cz膮cymi sk贸rzany materia艂 pod palcami, a my艣li nap臋dza艂y si臋 same. Pr贸bami wymy艣lenia tego, co jeszcze m贸g艂 zrobi膰, na przemian ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e cofn膮艂 ca艂膮 prac臋, jak膮 w艂o偶yli w budowanie relacji. Ju偶 od pocz膮tku studi贸w, kiedy oboje zdecydowali otworzy膰 si臋 przed sob膮 nawzajem.
Dojecha艂 szybko, zarazem nie maj膮c poj臋cia, ile min臋艂o czasu. Nie przejmowa艂 si臋 nim, kiedy nerwowym krokiem dochodzi艂 do windy, a ka偶da, kolejna minuta zaciska艂a jego pusty 偶o艂膮dek. Mo偶e to przez alkohol, mo偶e przez kieruj膮ca nim panik臋 - mia艂 wra偶enie, jakby funkcjonowa艂 na autopilocie. Mimo rozedrgania cia艂a i niezno艣nego b贸lu, jaki rozchodzi艂 si臋 po jego ciele przez stoj膮c膮 w gardle gule, spieszy艂 si臋. Czeka艂, a偶 drzwi windy si臋 otworz膮, aby wej艣膰 do siebie.
Aby ju偶 z korytarza us艂ysze膰 krzyk, kt贸rego nigdy nie chcia艂by by膰 艣wiadkiem.
D艂onie z trudem umo偶liwi艂y mu wej艣cie do 艣rodka, a nogi same nios艂y przez ca艂o艣膰 apartamentu. Ignoruj膮cy dusz膮cy oddech, kt贸rego nie by艂 w stanie z艂apa膰 w ca艂o艣ci
— Soo? — kt贸ry stan膮艂 mu w gardle, jak tylko stan膮艂 w progu w艂asnej sypialni z 艂amliwym zdrobnieniem na ustach, a jego oczom ukaza艂y si臋 szcz膮tki gitary. Tej, na kt贸rej m贸g艂 obserwowa膰 przer贸偶ne zadrapania i pyta膰, sk膮d wzi臋艂o si臋 ka偶de z nich. Czy drobne bazgro艂y, pozostaj膮ce enigmom, a jednak zawsze zapraszaj膮ce do bezwiednego suni臋cia po nich palcem, jak tylko instrument znajdowa艂 si臋 w d艂oniach Yosoo.
Widzia艂 p臋kni臋te struny, za kt贸re tak nieporadnie ci膮gn膮艂 pod czujnym okiem przyjaciela; kt贸rych ch艂贸d kontrastowa艂 z d艂oni膮 okrywaj膮c膮 jego w艂asn膮 i nakierowuj膮c膮 go na odpowiednie miejsca, by m贸g艂 wybrzmie膰 odpowiedni dzie艅. Widzia艂 resztki pud艂a, z kt贸rego m贸g艂 us艂ysze膰 obce, a zarazem tak koj膮ce melodie.
A przede wszystkim widzia艂 zaj臋te r臋ce przyjaciela, po kt贸rych nerwowo skaka艂 wzrokiem w poszukiwaniu cho膰by najmniejszego p臋kni臋cia na sk贸rze. Czegokolwiek, co mog艂oby 艣wiadczy膰 o tym, 偶e zrobi艂 sobie krzywd臋
— Soo, co ty robisz? — 偶a艂osna pr贸ba odezwania si臋 d藕wi臋cza艂a ostro w jego uszach, kiedy wy艂apywa艂 dodatkowe elementy. Rozrzucon膮 torb臋 i dr偶膮ce cia艂o. Panuj膮cy w sypialni chaos i amok, w jaki wp臋dzi艂 Yosoo. I bezmy艣lnie stawi艂 kolejny krok do przodu; idiotycznie podj膮艂 si臋 ponownej pr贸by zmniejszenia dystansu z p艂aczliwym g艂osem i zaszklonym, przestraszonym, lecz przede wszystkim zmartwionym spojrzeniem wlepionym w艂a艣nie w Jeonga — Przesta艅… b艂agam Ci臋.
Y.
Ten komentarz zosta艂 usuni臋ty przez autora.
OdpowiedzUsu艅Ten komentarz zosta艂 usuni臋ty przez autora.
OdpowiedzUsu艅Patrzenie na plecy Yosoo bola艂o go bardziej, ni偶 cokolwiek innego.
OdpowiedzUsu艅Wola艂by widzie膰 z艂o艣膰 w jego oczach; szczere obrzydzenie jego osob膮 i szczero艣膰 w s艂owach, jakie wypowiada艂. Nie liczy艂o si臋 to, ile b贸lu mu tym sprawia艂, ani to, jak bardzo nie chcia艂 ich s艂ysze膰. Ani to jak bardzo chcia艂by si臋 z nimi nie zgodzi膰. Bo wiedzia艂, 偶e nie m贸g艂.
Zas艂u偶y艂 na to, 偶eby us艂ysze膰 od niego najgorsze obelgi i wyrzuty. 呕eby ca艂a z艂o艣膰, jaka teraz gotowa艂a si臋 w jego ciele, zosta艂a wylana prosto na Yechana. Na przyczyn臋 jego cierpienia od kilku ostatnich dni czy tygodni. A r贸wnie dobrze miesi臋cy, odk膮d nieprzemy艣lan膮, mo偶e i obustronn膮, decyzj膮, poruszy艂 fundamentami jego 偶ycia i zmusi艂 do tego, aby kwestionowa艂 stabilno艣膰 i wygod臋, jak膮 oferowa艂a
— Wiem, o co prosi艂e艣 — a mimo to m贸wi艂 dalej. Przeciwstawia艂 si臋 jasnym s艂owom, jakie us艂ysza艂 i temu, co przekazywa艂y. Bez miejsca na domys艂y, ani kwestionowanie - co i tak non stop robi艂 — Ale nie mo偶esz mie膰 tego na my艣li — pokr臋ci艂 gor膮czkowo g艂ow膮, nie chc膮c dopu艣ci膰 do siebie tej my艣li.
Bo mimo wiedzy, jak bardzo wszystko zniszczy艂, nie potrafi艂 uwierzy膰, 偶e faktycznie znale藕li si臋 tej sytuacji.
Jeszcze par臋 dni temu wszystko by艂o dobrze; wszystko mia艂o by膰 dobrze. Byli razem w mieszkaniu, z niewypowiedzianym, acz powoli snutym planem na to, co przyjdzie. Pozwalaj膮c sobie wzajemnie na u艂o偶enie si臋 w ca艂o艣膰; powolne, z wr臋cz przesadn膮 uwag膮 i ostro偶no艣ci膮. Byleby ju偶 wszystko by艂o tak, jak powinno. Mimo przeszk贸d, kt贸re mia艂y zaistnie膰 na ich drodze - bo mieli je omija膰 wsp贸lnie. Ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e zawsze odnajd膮 w sobie wsparcie; 偶e ju偶 nigdy nie b臋d膮 musieli m臋czy膰 si臋 z czym艣 samotnie.
Lecz Powell stch贸rzy艂.
Na uczelni, kiedy milcza艂 przy rzucanych plotkach, kt贸re m贸g艂by rozja艣ni膰 czy te偶 ugasi膰 kilkoma, pewnymi s艂owami i brakiem przej臋cia. Na kanapie, kiedy rozmawia艂 z ojcem i nazwa艂 swoj膮 relacj臋 z Soo przypadkiem. Na imprezie Plotkary, kiedy zamiast odgryzienia si臋 przyjacielowi; doprowadzenia do oczyszczaj膮cej ich obu k艂贸tni, uciek艂 do szatni. Z kim艣, gdzie zatraci艂 si臋 w ulotnej i tak pustej przyjemno艣ci, zostawiaj膮cej gorzki i dusz膮cy posmak na ustach.
I z Yosoo prze艣lizguj膮cym mu si臋 przez palce. Mimo zdesperowanych pr贸b trzymania si臋 tego, co pozosta艂o; co mogli jeszcze odratowa膰. A przynajmniej tak mu si臋 wydawa艂o.
Bo nie m贸g艂 odpu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e naprawd臋 go traci艂. Nawet je艣li odczuwa艂 to ca艂ym sob膮; przy p艂ytkim oddechu, kt贸ry co rusz stawa艂 mu gardle. Zatrzymywanym przez nieudolne pr贸by zatrzymania 艂ez i potencjalnych szloch贸w na widok jego plec贸w. Nagle prezentuj膮cych nic innego, opr贸cz mro偶膮cego ch艂odu. Na widok zniszczonej gitary le偶膮cej bez 偶ycia na pod艂odze; otoczonej w艂asnymi od艂amkami, niemo偶liwymi do ponownego z艂o偶enia.
Jak wspomnienia, kt贸re zachodzi艂y teraz pobrudzonym filtrem. Cierpko艣ci膮 i szczerym 偶alem, bo by艂y utracone. By艂y czym艣, do czego ju偶 nigdy nie mia艂by wr贸ci膰, niewa偶ne jak bardzo by si臋 stara艂. Niewa偶ne jak bliski by艂 padni臋cia przed nim na kolana z twarz膮 umazan膮 艂zami i p艂aczliw膮 desperacj膮
— Wiem, 偶e mog艂em zosta膰 przy stoliku. 呕e powinienem by艂 p贸j艣膰 za Tob膮 — tak jak zawsze. Tak jak teraz, kiedy roztrz臋sione nogi ruszy艂y si臋 z miejsca, z obaw膮 pr贸buj膮c zbli偶y膰 si臋 do stoj膮cego przy komodzie Yosoo — Nie chcia艂em, Soo. Naprawd臋 — nie ukrywa艂 rozpaczy we w艂asnym g艂osie. Nie potrafi艂 us艂ysze膰 tego, jak 偶a艂o艣nie brzmia艂 z najgorszymi, mo偶liwymi s艂owami na j臋zyku. W kt贸re sam 艣lepo wierzy艂 i by艂 przekonany co do ich szczero艣ci.
Nie chcia艂 go straci膰.
Cho膰 nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, 偶e na to by艂o ju偶 za p贸藕no.
Y.
Nie chcia艂 tego s艂ucha膰. Po raz kolejny pragn膮艂 znowu stch贸rzy膰 i schowa膰 g艂ow臋 w piach. Wyg艂uszy膰 s艂owa Yosoo, kt贸re trafno艣ci膮 przeszywa艂y go na wskro艣 i u艣wiadamia艂y w tym, jak wiele rzeczy zrobi艂 藕le. Na jak wiele pozwoli艂 nie tylko osobom obok siebie, ale i sobie samemu; swoj膮 bezczynno艣ci膮 i pasywnym przyjmowaniem tego, co mia艂o si臋 wydarzy膰.
OdpowiedzUsu艅Wystarczy艂a kr贸tka, osch艂a uwaga w stron臋 Seojuna, aby to wszystko ukr贸ci膰. Przerwa艂by swoje owijanie si臋 wok贸艂 jego palca, do kt贸rego doprowadzi艂 na w艂asne 偶yczenie. Z tak膮 艂atwo艣ci膮, wart膮 jedynie wy艣miania.
Nie m贸g艂 nawet zaprzeczy膰. Nie m贸g艂 powiedzie膰, 偶e przecie偶 na nic si臋 nie zgodzi艂, bo podobne s艂owa nigdy nie opu艣ci艂y jego ust. Zgodzi艂 si臋 wszystkim innym. Zgodzi艂 si臋 poprzez kr贸tki komentarz w stron臋 Yosoo, kiedy ten uni贸s艂 si臋 przy zajmowanym stoliku i kolejn膮 seri膮 obelg nak艂uwa艂 serce Yechana niczym zapalony krawiec swoj膮 poduszk臋 na ig艂y.
Kompletnie odwrotnie do tego, co robi艂 teraz. I co bola艂o Powella jeszcze bardziej.
Bo nie musia艂y to by膰 wymierzone, ani przemy艣lane ciosy. Wystarczy艂 ten przera偶aj膮cy spok贸j; niczym nieporuszony tym, co si臋 wydarzy艂o, czy emocjami, jakie rozrywa艂y go od 艣rodka. Podkre艣la艂y wyrw臋, jaka mi臋dzy nimi powstawa艂a i z ka偶dym momentem sprawia艂a wra偶enie tej nie do pokonania.
I kolejne sekundy trwaj膮ce w niepokoj膮cym wyciszeniu, dusi艂y serce blondyna jeszcze mocniej
— Nie, poczekaj. Prosz臋 — wraz z urwan膮 wypowiedzi膮 przyjaciela sam nieproszenie si臋 wtr膮ci艂, z niemoc膮 utrzymania j臋zyka za z臋bami. Mimo niepotrzebnych s艂贸w zbieraj膮cych si臋 na samym czubku, o艣mieszaj膮c siebie jeszcze bardziej, kiedy gor膮czkowo szuka艂 s艂贸w na naprostowanie nieporozumienia. Tego, kt贸re tak naprawd臋 nie istnia艂o, skoro wszystko by艂o jasne.
To nie by艂o tak. Dopiero te da艂 rad臋 zatrzyma膰 dla siebie, kiedy kolejne pr贸by wyja艣nie艅 wybrzmiewa艂y 偶a艂o艣nie w jego uszach. Niczym idiotyczna wym贸wka, wymy艣lona na poczekaniu; niepasuj膮ca do stworzonego obrazka, cho膰 nie by艂 w pe艂ni obecny podczas pracy nad nim.
Traci艂 kontrol臋 nie tylko nad 艂zami, kt贸re od samego wej艣cia do sypialni przyozdabia艂y jego policzki, ale i nad j臋zykiem. Ju偶 na pocz膮tku, lecz czu艂 si臋 jak ot臋pia艂y, kiedy dojrza艂 sp艂ywaj膮c膮 po twarzy Yosoo 艂z臋. Pojedyncz膮, a nios膮c膮 za sob膮 tak wiele. Nios膮c膮 za sob膮 pe艂ne imi臋, przy kt贸rym poczu艂 nag艂膮, og艂upiaj膮c膮 pustk臋. Dusz膮c膮, jakby kto艣 zacisn膮艂 r臋ce na jego p艂ucach i odci膮艂 dost臋p do powietrza, a do 偶o艂膮dka nasypa艂 ostrych kamieni
— Co? — kr贸tkie, z艂amane w po艂owie pytanie z trudem przesz艂o mu przez usta, kiedy zaci艣ni臋te gard艂o nie pozwala艂o na u艂o偶enie sensownej wypowiedzi.
Yechan. Yosoo nigdy nie m贸wi艂 na niego Yechan; niewa偶ne, jak bardzo by艂 z艂y. Ju偶 niemal偶e od samego pocz膮tku by艂 Chanem. Jego Chanem.
Channie z 偶adnych ust nie brzmia艂o r贸wnie s艂odko, co szczerze. Tak naturalnie, jakby by艂o jedyn膮, dopuszczaln膮 form膮 jego imienia. By艂o elementem nale偶膮cym tylko do nich; niczym siatka ochronna, kt贸ra pozwoli艂a mu wierzy膰 w to, 偶e wszystko by艂o do naprawienia. Bo dalej m贸g艂 us艂ysze膰 szczero艣膰 i ciep艂o w kr贸tkim, cennym zdrobnieniu.
Dop贸ki nie przyj膮艂 go od kogo艣 innego; z ust, kt贸rych smak ju偶 dawno zapomnia艂, lecz wypala艂y si臋 w jego pami臋ci niczym nieprzyjemne i dra偶ni膮ce wspomnienie
— Soo, nie. Przesta艅, co ty m贸wisz? — nie panowa艂 nad s艂owotokiem, ani d艂o艅mi desperacko chwytaj膮cymi si臋 r臋kawa ciemnego garnituru, kontrastuj膮cego z biel膮 jego w艂asnego — Nie musisz nic ko艅czy膰. Prosz臋 ci臋, nie m贸w tak — nie by艂 pewien, czy drgni臋cie k膮cik贸w pr贸bowa艂o przywo艂a膰 na usta u艣miech, czy wstrzymywa艂o kolejne, p艂aczliwe zduszenie g艂osu, i tak zdradzane jego ci膮g艂膮 艂amliwo艣ci膮.
Mia艂 na niego nie patrze膰. Mia艂 si臋 do niego nie odzywa膰, ani go dotyka膰. A jednak dalej pr贸bowa艂, licz膮c, 偶e 艣ciskany mi臋dzy palcami materia艂 pozwoli mu na zatrzymanie go przy sobie na d艂u偶ej. Mimo druzgoc膮cej, zduszanej 艣wiadomo艣ci, 偶e nie mia艂 ju偶 na to wp艂ywu.
Y.
Naiwnie pozwoli艂 sobie wype艂ni膰 si臋 nadziej膮, kiedy po raz kolejny us艂ysza艂 spokojny g艂os Yosoo. Ten, przez kt贸ry z艂udnie, nieca艂膮 sekund臋, m贸g艂 uwierzy膰, 偶e tak - nie musieli niczego ko艅czy膰. Bo przecie偶 wszystko by艂o odwr贸cenia, dop贸ki byli w tym razem, prawda? Zawsze sobie ze wszystkim radzili, dop贸ki mogli si臋gn膮膰 po pomoc u drugiej osoby; niezale偶nie od tego, jak bardzo Yechan tego nie cierpia艂. Jak bardzo wzbrania艂 si臋 przed obna偶eniem si臋 przed wszystkimi, nawet przed Yosoo, mimo tysi膮cami dowod贸w na to, 偶e nie musia艂 tego robi膰. Jak bardzo pragn膮艂 wypa艣膰 na kogo艣 silnego w jego oczach.
OdpowiedzUsu艅I chyba to by艂o jego najwi臋ksz膮 zgub膮. Ci膮g艂e pr贸by prezentowania si臋 niczym niewzruszony pos膮g, zdolny znie艣膰 najobrzydliwsze z obelg z kamienn膮 min膮. Brak stawianego oporu, kt贸ry mia艂 prezentowa膰 si臋 jako automatycznie odbijanie wszystkich nieproszonych s艂贸w.
A tak naprawd臋 z ka偶dym z nich rozpada艂 si臋 jeszcze bardziej. S艂ab艂 od samego 艣rodka, pozostaj膮c na pojedynczych, chwiejnych kamieniach, kt贸re nieudolnie udawa艂y stabilny grunt. Aby finalnie p臋kn膮膰.
Brutalnie i doszcz臋tnie; spuszczaj膮c siebie na dno bez niczyjej pomocy.
Z utraconym, jedynym oparciem, jakiego doszukiwa艂 si臋 w ch艂odnej d艂oni Yosoo, brutalnie wyrwanej z jego u艣cisku i jedynie pozostawiaj膮cej zion膮c膮 pustk臋 na swoim miejscu. Niewyra藕n膮, zamazan膮 przez kolejn膮 fal臋 艂ez cisn膮c膮 si臋 do oczu i zbieraj膮c膮 natychmiastowo w k膮cikach, mimo niemal偶e przegryzionego od 艣rodka policzka.
Jednak nawet przez nagromadzon膮 wilgo膰 m贸g艂 wyra藕nie dojrze膰 stoj膮cego naprzeciw ch艂opaka. Oddalonego, z bacznym i zdystansowanym spojrzeniem, w kt贸rym nie widzia艂 cho膰by naparstka znajomego i potrzebnego ostatnimi dni ciep艂a. Bezskutecznie szukanego w r臋kach automatycznie oplataj膮cych si臋 wok贸艂 cia艂a, kiedy nie mia艂 si艂y na kolejne stawianie sprzeciwu
— Nie, to nieprawda — pokr臋ci艂 gor膮czkowo g艂ow膮, ledwie hamuj膮c dziecinn膮 potrzeb臋 zas艂oni臋cia uszu przy ka偶dym, kolejnym wyrzucie Jeonga, bo nie potrafi艂 poradzi膰 sobie z ich trafno艣ci膮 — Nic nie sko艅czy艂em, nie chc臋 nic ko艅czy膰, przesta艅 — nawet nieustanne dr偶enie g艂osu nie wystarczy艂o, aby zakry膰 rozpacz w jego g艂osie, a jedynie j膮 nasila艂o. Nie m贸g艂 niczego ko艅czy膰, kiedy potrzebowa艂 Yosoo, odk膮d go tylko zna艂. Kiedy nie potrafi艂 wyobrazi膰 sobie swojego 偶ycia bez niego, a teraz musia艂 sta膰 przed my艣l膮, 偶e w艂a艣nie takie na niego czeka. Na w艂asne 偶yczenie.
— Nie obchodzi mnie to — przyzna艂 偶a艂o艣nie, zaraz odklejaj膮c si臋 od swojego miejsca w pokoju, kiedy tylko dojrza艂, jak ch艂opak zaczyna zbiera膰 wszystko, co popadnie. I by艂 zbyt wolny; zbyt przestraszony, aby go zatrzyma膰, opr贸cz wodzenia za nim wzrokiem i nieopuszczaniem go o wyznaczony wcze艣niej krok — Wiem i mnie to nie obchodzi, Soo — powt贸rzy艂 przy kolejnej, niechlujnej pr贸bie chwycenia torby, aby m贸c go zatrzyma膰. A jednak jego d艂o艅 sama z siebie zamiera艂a w powietrzu, kilkana艣cie milimetr贸w nad baga偶em, jakby dotkni臋cie go mia艂o r贸wna膰 si臋 z przera藕liwymi skutkami.
— Bo na pewno jest co艣, co mog臋 powiedzie膰 — nie przerywa艂, bez przykutej uwagi do tego, co tak naprawd臋 wypowiada艂, ani do intensywno艣ci 艣ciskaj膮cego si臋 gro藕nie gard艂a, kt贸re wymaga艂o od niego ci膮g艂ego prze艂ykania 艣liny — Albo zrobi膰 — ci膮gn膮艂 dalej, odnajduj膮c si艂臋 w sobie, aby go wyprzedzi膰. Aby m贸c stan膮膰 przed nim i zmusi膰 do ponownego wychwycenia kontaktu wzrokowego; mimo b贸lu, jaki sprawia艂y mu wbijane przez ciemne, ukochane t臋cz贸wki, sztylety. Idealnie naostrzone; trafiaj膮ce dok艂adnie tam, gdzie bola艂o najbardziej, a jednak to ich brak okazywa艂 si臋 czym艣 najgorszym — Po prostu powiedz co i to zrobi臋. B艂agam Ci臋, Soo.
Yechan
— Co? Co takiego? — nie kry艂 si臋 ze swoj膮 desperacj膮 i kompletnie za艣lepion膮 nadziej膮 w to, 偶e s艂owa Yosoo nie nios艂y za sob膮 偶adnego, dodatkowego przekazu. By艂 got贸w zrobi膰 dla niego wszystko, a przynajmniej w艂a艣nie to sobie teraz wmawia艂. Kiedy zdrowy rozs膮dek i wszystkie obawy by艂y zakryte przez szczery strach przed utrat膮 tego, co by艂o mu najbli偶sze.
OdpowiedzUsu艅Bo wiedzia艂, 偶e nie m贸g艂 mu tego obieca膰 - nie by艂 w stanie zrobi膰 wszystkiego, co tylko by mu kaza艂, skoro, ju偶 nieraz, w najwa偶niejszym chwilach ucieka艂 od odpowiedzialno艣ci. Skrywa艂 si臋 w tym, co bezpieczne i znane, byleby nie ryzykowa膰.
Nie skupia艂 si臋 na niczym innym, ni偶 na ciemnych oczach przyjaciela. Ten jeden raz nie bra艂 pod uwag臋 pozosta艂ych element贸w, kt贸re przecie偶 zna艂 na wylot i potrafi艂 mistrzowsko rozczyta膰. W ko艅cu by艂 uwa偶ny; rozumia艂 Yosoo bez s艂贸w, nawet wtedy, kiedy ten tego sobie nie 偶yczy艂. A jednak teraz g艂upia艂. Nie wy艂apywa艂 drga艅 cia艂a, zaciskanych pi臋艣ci, ani tak jawnego p臋kni臋cia kryj膮cego si臋 za zranionym spojrzeniem.
Nawet kiedy sta艂 tak blisko niego, 偶e m贸g艂 poczu膰 jego oddech na swojej sk贸rze, podczas wstrzymywania w艂asnego. I po raz kolejny uwierzy艂 w to, 偶e prezentowa艂a si臋 przed nim kolejna szansa; 偶e Yosoo pozwoli mu to wszystko naprawi膰 i da kolejn膮, niezas艂u偶on膮 szans臋. Jak za ka偶dym razem, kiedy dawa艂 rad臋 rujnowa膰 ich relacj臋.
Milcza艂, samemu rejestruj膮c ka偶dy z najmniejszych szczeg贸艂贸w. Zbola艂e spojrzenie, kt贸re teraz prze艣wietla艂o go na wylot i zostawia艂o mro偶膮c膮 艣cie偶k臋 na twarzy. Jasne w艂osy, kontrastuj膮ce z tak dla niego nietypowym ubiorem, w kt贸rym i tak dobrze si臋 prezentowa艂, acz nie w pe艂ni, jak on. Ale nie tylko brak koloru w ubraniach sprawia艂, 偶e brakowa艂o mu 偶ycia. Powell zdawa艂 sobie z tego spraw臋; z tego, 偶e to on wyssa艂 z niego jak膮kolwiek werw臋 i barwno艣膰, kt贸r膮 m贸g艂 tam dojrze膰 ka偶dego dnia i o ka偶dej porze.
I 偶e na w艂asne 偶yczenie pozbywa艂 si臋 potrzebnego, kolorowego elementu, ze swojego st艂umionego, czarno-bia艂ego 偶ycia.
Ca艂kowicie trac膮cego barwy, kiedy nie chcia艂 uwierzy膰 w kuj膮cy nakaz Yosoo
— K艂amiesz — kiedy niedowierzaj膮cy, 艂amliwy u艣miech stara艂 si臋 jakkolwiek wyja艣ni膰 tempo, jakie w艂a艣nie nabierali, a oparta o framug臋 d艂o艅 nieprzyjemnie wbija艂a palce w drewno, byleby nagle os艂abione cia艂o nie mia艂o okazji si臋 osun膮膰 — Nie m贸wisz serio, Soo. Nie wierz臋 Ci — w膮tpi艂, czy jego w艂asne s艂owa mia艂y wytyka膰 krucho艣膰 tych wypowiadanych przez przyjaciela, czy jedynie by艂y marn膮 przykrywk膮 tego, jak bardzo by艂y dla niego druzgocz膮ce.
Robi艂 wszystko nie tak, jak powinien; nie tak, jak nakazywa艂 mu s艂aby g艂os Jeonga. Napiera艂 jedynie bardziej, kiedy nie drgn膮艂 nawet ze swojego miejsca, mimo dr偶膮cych n贸g. Kiedy zamiast pr贸b zachowania swojej godno艣ci, umiej臋tnie pozbywa艂 si臋 ka偶dej jej krzty
— Chcesz, 偶ebym b艂aga艂? — 偶enuj膮ce pytanie wr臋cz zbyt 艂atwo opu艣ci艂o jego usta — Nie mo偶esz mnie zostawi膰, Soo — tak samo jak uginaj膮ce si臋 pod nim kolana spotka艂y si臋 w ko艅cu z panelami, a palce blondyna wczepi艂y si臋 w ciemne spodnie od garnituru, niczym w niestabilne ko艂o ratunkowe, a niewyra藕ny wzrok skupia艂 si臋 na czubkach jego but贸w, kiedy brakowa艂o mu si艂y i odwagi, by teraz na niego spojrze膰. Nie ze s艂owami, jakie niekontrolowanie zsuwa艂y si臋 spomi臋dzy jego ust, przerywanych pr贸bami uspokojenia oddechu i p艂aczu.
— Nie mog臋, Soo — nie艣wiadomie zaciska艂 coraz mocniej dr偶膮ce palce przy ka偶dym, niespokojnym 艂apaniu powietrza czy niezrozumia艂ym s艂owie, i kolejnym uni偶aniu si臋 przed przyjacielem; nie艣wiadomym ods艂anianiu si臋 bardziej, ni偶 powinien; nie teraz — Za bardzo Ci臋 kocham, 偶ebym m贸g艂 Ci da膰 teraz wyj艣膰.
Yechan
Nie艣wiadomie 艂apa艂 si臋 tych najgorszych, mo偶liwych zagra艅. Tych, za kt贸re skarci艂by ka偶dego innego; tych, za kt贸re bezwstydnie obra偶a艂by Av臋, kiedy 艣mia艂a si臋 posun膮膰 do czego艣 przynajmniej w jednej trzeciej r贸wnie obrzydliwego. S艂贸w, kt贸re nie mia艂y mi臋dzy nimi zaistnie膰. Nie w ten spos贸b i w takiej chwili, kiedy nawet na jego ustach zostawia艂y cierpki posmak i zaciska艂y nieprzyjemnie 偶o艂膮dek. R贸wnie mocno, co nag艂a odpowied藕 Yosoo.
OdpowiedzUsu艅Tak niespodziewana, a zarazem b臋d膮ca dok艂adnie tym, co powinien w danym momencie us艂ysze膰. By艂a czym艣, w co nie umia艂 uwierzy膰. W co nie chcia艂 uwierzy膰 nawet po nag艂ym podniesieniu wzroku, kiedy bli藕niacze s艂owa zosta艂y wyplute po raz kolejny, a jego d艂onie bezwolnie pu艣ci艂y ciemne spodnie, w kt贸rych szuka艂 przynajmniej z艂udzenia oparcia.
Atak ze strony Yosoo zawsze bola艂; niezale偶nie jak bardzo by艂 go 艣wiadomy. Cho膰 przynajmniej wtedy m贸g艂 艂apa膰 si臋 drobnych sygna艂贸w, kt贸re zapewnia艂y go w tym, 偶e wypowiadane s艂owa nie by艂y szczere, a jedynie robi艂y za amunicj臋. Wtedy mia艂 przynajmniej pozornie stabilny grunt pod nogami, po kt贸rym potrafi艂 niemal偶e mistrzowsko manewrowa膰 z niewzruszon膮 min膮, podczas gdy serce prosi艂o si臋 cho膰by o gram uwagi.
Wtedy 艂atwo by艂o je ignorowa膰. Pozostawa艂 niewielki element przekonania, 偶e przyjdzie chwila, aby si臋 na nim skupi膰. Te ulotne momenty, jak wsp贸lne 艣niadania, w kt贸rych m贸g艂 si臋 bez ko艅ca zatraca膰. Czy ramiona, w kt贸rych czu艂 si臋 tak bezpiecznie jak nigdzie indziej. Pozwala艂y zapomnie膰 o ca艂ym b贸lu wyrz膮dzonym przez kilka, nieprzemy艣lanych (czy te偶 mo偶e idealnie wymierzonych) wypowiedzi, jakie m贸g艂 od niego us艂ysze膰. Bo wystarczy艂o chwyci膰 si臋 przekonania, 偶e nie m贸wi艂 powa偶nie, a jedynie przywdziewa艂 jedn膮 z licznych masek, kt贸re mia艂y go broni膰.
Teraz nie widzia艂 偶adnej z nich. Widzia艂 jedynie Yosoo - tego, kt贸rego jako jedyny m贸g艂 zna膰; z b贸lem w oczach i wyrzutem w g艂osie. Oddalaj膮cego si臋 od niego tak gwa艂townie, podczas gdy Powell nie mia艂 si艂y podnie艣膰 si臋 z kolan i przetrze膰 twarzy od 艂ez, do kt贸rych przylepia艂y si臋 poszczeg贸lne, blond kosmyki.
Stara艂 si臋 nie dopuszcza膰 do siebie tego, co m贸g艂 us艂ysze膰 od przyjaciela. Stara艂 si臋 nie dopu艣ci膰 my艣li, 偶e sta艂 tu偶 przy drzwiach - spakowany i gotowy do wyj艣cia.
A jednak my艣l o tym, 偶e mia艂 zapakowa膰 wszystko, co przynie艣li tutaj razem, bole艣nie wgryza艂a mu si臋 do g艂owy. 呕e mia艂 to zrobi膰 sam i nie po to, aby zanie艣膰 je z powrotem do jego mieszkania, czy do nowego, kt贸re uda艂o si臋 znale藕膰. Mia艂 nie mie膰 poj臋cia, co si臋 z nimi wydarzy, a jedynie si臋 ich pozby膰. Pozby膰 si臋 cz臋艣ci Yosoo, jaka mu zosta艂a, cho膰 na ni膮 nie zas艂u偶y艂.
Jutro lub za dwa dni. Za szybko. Potrzebowa艂 wi臋cej czasu - na wszystko. Na pos艂uszne spakowanie tego, co z radosnym u艣miechem wnosi艂 do apartamentu z my艣l膮, 偶e zostanie tutaj na d艂u偶ej. Mo偶e na zawsze.
Potrzebowa艂 wi臋cej czasu na to, 偶eby przemy艣le膰, co mo偶e zrobi膰, aby wszystko naprawi膰; dalej nie potrafi膮c pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e na to by艂o ju偶 za p贸藕no. 呕e zrobi艂 ju偶 wystarczaj膮co wiele, aby zniszczy膰 ich relacj臋 od samych podstaw.
Chcia艂 go zapyta膰 o to, co mia艂o dzia膰 si臋 teraz. O to gdzie p贸jdzie i co zrobi. O to czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. O to czy da mu jeszcze jedn膮, kruch膮 szans臋.
Lecz nie mia艂 si艂y, aby mu nawet odpowiedzie膰. Si艂y, ani odwagi, kt贸ra pozwoli艂aby mu na co艣 innego, ni偶 zaci艣ni臋cie warg, a偶 do poczucia metalicznego posmaku, a p艂uca zaczyna艂y go piec od powstrzymywanych szloch贸w. Podczas gdy wzrok stara艂 si臋 zapami臋ta膰 Yosoo. Mimo zachodzenia 艂zami i swojego roztrz臋sienia.
Y.
Wyszed艂.
OdpowiedzUsu艅Yosoo naprawd臋 wyszed艂 z mieszkania, a blondyn od razu poczu艂, jak ca艂a przestrze艅 wype艂nia si臋 mro偶膮cym ch艂odem. Widzia艂 pustk臋, jaka nagle zapanowa艂a w 艣rodku, cho膰 wiedzia艂, 偶e ch艂opak ledwie da艂 rad臋 zabra膰 jedn膮 trzeci膮 swoich rzeczy.
Bo to nie one sprawia艂y, 偶e w apartamencie wita艂o 偶ycie, tylko on sam. Obecno艣膰 Soo, kt贸rego m贸g艂 codziennie widzie膰 po powrocie z uczelni i odnale藕膰 wsparcie w obejmuj膮cych go ramionach. Dodawa艂 wszystkiemu koloru, kiedy potrzebowa艂 go najbardziej.
Ca艂e 偶ycie upiera艂 si臋 przy tym, 偶e by艂o mu dobrze ze swoimi st艂umionymi barwami. Z ‘normalno艣ci膮’ jak膮 stworzy艂 we w艂asnej g艂owie, pod wp艂ywem s艂贸w innych i tego, 偶e niewyr贸偶nianie si臋 z t艂umu pozwala艂o mu na zachowanie wszystkiego dla siebie. Bycie sob膮 w samotno艣ci apartamentu, podczas gdy wsz臋dzie indziej utrzymywa艂 kamienn膮 fasad臋. Nudn膮, nieanga偶uj膮c膮. Tak typow膮 i odpowiadaj膮c膮 wszystkim, bo mogli dopowiada膰 sobie to, co chcieli.
Dopiero przy Yosoo widzia艂 pojedyncze, zabarwione plamy. Najpierw nieproszone; nieudolnie zamalowywane szaro艣ci膮, byleby nie wyr贸偶nia膰 si臋 w t艂umie. Powoli jednak zabarwiaj膮c cz臋艣膰 jego 偶ycia; dodaj膮c ciep艂a tam, gdzie si臋 go nie spodziewa艂. Dopasowuj膮c si臋 do uk艂adanki, kt贸ra tak bardzo si臋 r贸偶ni艂a od tego jednego, drobnego elementu. Innego, a tak potrzebnego.
Bo m贸g艂 w ko艅cu by膰 sob膮. Poznawa膰 strony, o kt贸rych zapomnia艂 lub nawet nie wiedzia艂. Zrzuci膰 nijakie maski na rzecz szczerych emocji, cho膰 i te dalej dusi艂 w sobie.
Tylko po to, 偶eby samemu ponownie po nie si臋gn膮膰. 呕eby z trudem podnie艣膰 si臋 na nogi i ociera膰 twarz bia艂ym r臋kawem, kiedy ka偶da kolejna 艂za wzbudza艂a dodatkowe wyrzuty sumienia i wstyd. Za偶enowanie reakcj膮, na kt贸r膮 nie mia艂 prawa, a jednak nie potrafi艂 jej pohamowa膰. Starte 艣cie偶ki na nowo si臋 wyznacza艂y, a d艂onie na o艣lep 艣ci膮ga艂y w 艂azience garnitur. Ten, kt贸ry wygl膮da艂 dla niego tak odra偶aj膮co w lustrzanym odbiciu i z ka偶d膮 chwil膮 dusi艂 coraz bardziej, w oczekiwaniu na zast膮pienie go zwyk艂ym, czarnym dresem.
Biel 艣wiadczy艂a o czysto艣ci. O niewinno艣ci. O czym艣 rzadkim i nieskazitelnym. Czym艣, czym Yechan nie by艂. Nigdy nie by艂, kiedy by艂 pokryty mn贸stwem p臋kni臋膰 i grzech贸w spychanych na dalszy plan, byleby zachowa膰 pozorn膮 wygod臋 偶ycia. Kiedy to w艂a艣nie w tym garniturze czu艂 na sobie cudze d艂onie i usta, mimo serca wrzeszcz膮cego o kogo艣 innego.
Kiedy garnitur by艂 splamiony nie tylko jego 艂zami, ale i zdrad膮, jakiej si臋 dopu艣ci艂. A ubrany dres i wrzucenie stroju do kosza na pranie jedynie powierzchownie pozwoli艂o to od siebie oddali膰.
Nigdy nie planowa艂 pakowa膰 tych rzeczy, a na pewno nie sam. Mo偶e dlatego na o艣lep si臋ga艂 po kolejne to, zostawione przez Yosoo przedmioty; przy ka偶dym zatrzymuj膮c si臋 zbyt d艂ugo. I przy ka偶dym mia艂 problem z wrzuceniem go do przygotowanego kartonu; zawsze robi膮c to zbyt delikatnie i powolnie.
Najd艂u偶ej jednak zatrzymuj膮c si臋 na sam koniec; przy rozbitej gitarze, kt贸rej kawa艂ki ze 艂zami maluj膮cymi si臋 na twarzy zbiera艂 z pod艂ogi i odk艂ada艂 do osobnego, prywatnego pude艂ka. Ka偶dy z nich bola艂 jeszcze bardziej, lecz jeden wydoby艂 niekontrolowany szloch. Ten, kt贸ry wyl膮dowa艂 niemal偶e w gablocie; przy jednym z modeli, kt贸ry u艂o偶y艂 w trakcie studi贸w. Po tym, jak znowu odzyska艂 kontakt z Yosoo. Kiedy 偶y艂 w przekonaniu, 偶e mogli wr贸ci膰 do normalno艣ci, mimo jednorazowego wypadku.
I to w艂a艣nie ten od艂amek, chwycony dr偶膮cymi palcami pozwoli艂 mu przekona膰 si臋 w jednym. Podczas str膮cenia delikatnego, mi臋towego modelu na pod艂og臋, rozbijaj膮c go na setki, drobnych kawa艂k贸w.
呕e jedyne co potrafi艂, to psu膰 wszystko, na czym mu zale偶a艂o.
Y.
Wr贸ci艂 do tego, co zna艂 najlepiej. Do rutyny, kt贸r膮 utrzymywa艂 przez kilka lat i popada艂 niemal偶e na 艣lepo, bo wiedzia艂, 偶e nic mu w niej nie grozi艂o. M贸g艂 dzia艂a膰 jak na autopilocie, kiedy budzi艂 si臋 rano chwilami przed budzikiem; kiedy zjada艂 nudne 艣niadanie i szed艂 na uczelnie, gdzie od艂膮cza艂 si臋 od reszty os贸b. Po prostu brn膮艂 przez zaj臋cia, aby p贸j艣膰 p贸藕niej na basen. Nie m贸g艂 wr贸ci膰 do pracy - jeszcze nie, kiedy zawieszenie ko艅czy艂o si臋 dopiero nast臋pnego tygodnia.
OdpowiedzUsu艅A jednak wszystko dzia艂o si臋… nie tak. W lustrze codziennie widzia艂 podkr膮偶one, zm臋czone oczy. Przebudza艂 si臋 w nocy cz臋艣ciej, ni偶 zwykle, a za艣ni臋cie zajmowa艂o mu zbyt d艂ugo, aby czu艂 si臋 wypocz臋ty. 艢niadaniu brakowa艂o smaku; nawet tego przesolonego, czy nieznacznie przypalonego, a zaj臋cia na uczelni niemi艂osiernie si臋 ci膮gn臋艂y, napieraj膮c na niego z ka偶dej strony tak jak ciekawskie spojrzenia i szeptane mi臋dzy sob膮. Rzadziej, ni偶 na pocz膮tku; nie codziennie, jak wtedy. A jednak wybrzmiewa艂y jeszcze g艂o艣niej. Bo na pewno wszyscy wiedzieli, co zrobi艂. Do czego si臋 posun膮艂, wcze艣niej rujnuj膮c ma艂偶e艅stwo mi臋dzy dwoma wp艂ywowymi rodzinami.
Wi臋c wraca艂 do mieszkania z niedosuszonymi w艂osami i dr偶膮cym cia艂em, kiedy wilgo膰 gryz艂a si臋 z panuj膮cym wieczorami ch艂odem. Wraca艂 tylko po to, aby zamyka膰 nieustann膮 p臋tl臋 bezczynnym siedzeniem na kanapie. Z otwartymi na tablecie notatkami, na kt贸re nie mia艂 si艂y nawet spojrze膰.
Sp臋dza艂 na niej wieczory z za艂o偶on膮 jedn膮 z nielicznych, pstrokatych koszulek, jakich nie wrzuci艂 do pude艂, bo zapomnia艂. Bo wygl膮da艂y zbyt na miejscu pomi臋dzy innymi elementami mieszkania, aby po ni膮 si臋gn膮膰 i dorzuci膰 j膮 do innych rzeczy. Bo by艂a jedynym elementem, opr贸cz szcz膮tek gitary, jakie mu zosta艂y po Yosoo.
Nie m贸g艂 do niego zadzwoni膰. Pr贸bowa艂, tylko po to, aby urywany sygna艂 przypomnia艂 mu, 偶e ch艂opak nie mia艂 telefonu. Przez niego. Chcia艂 do niego p贸j艣膰, poprosi膰 o jeszcze jedn膮 rozmow臋 i cie艅 szansy. Nie m贸g艂, bo w mieszkaniu by艂y przecie偶 wymienione zamki. Te偶 przez niego.
Na w艂asne 偶yczenie doprowadzi艂 do ca艂kowitego urwania kontaktu, kt贸ry wy偶era艂 go od 艣rodka, a mia艂 mu tyle do powiedzenia.
Chcia艂 go przeprosi膰; chcia艂 mu wszystko wyja艣ni膰 i pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e nigdy mu nie wybaczy. Bo przynajmniej powiedzia艂by mu wszystko; z ka偶dym szczeg贸艂em. Z ka偶dym 偶alem, jaki dalej czu艂 i zrozumieniem, ile rzeczy zrobi艂 po prostu 藕le. Bez emocjonalnego nap臋dzenia, kt贸re wyniszcza艂o go od 艣rodka, lecz tym razem zatrzyma艂oby si臋 tam. Bez 艂ez. Bez s艂贸w, kt贸re nigdy nie powinny by艂y pa艣膰.
Zaczyna艂 jednak w膮tpi膰, 偶e zyska na to szans臋. Poddawa艂 si臋 tak jak zawsze. Rezygnowa艂 z tego, na czym mu zale偶a艂o na rzecz wygody. Na rzecz komfortu rodzic贸w, dla kt贸rych ponownie wtopi艂 si臋 w t艂um reszty nieznajomych, kiedy nie sprawia艂 偶adnych k艂opot贸w, a skupia艂 jedynie na nauce. Bo musia艂 czym艣 zaj膮膰 swoje my艣li, a ka偶de spojrzenie rzucone w kierunku nieotwartych modeli wykr臋ca艂o go od samego 艣rodka.
Jak m贸g艂by robi膰 co艣, co kocha艂; co艣, co go pasjonowa艂o, kiedy przez niego Yosoo zniszczy艂 najwa偶niejsz膮 dla siebie rzecz? Kiedy od艂amki wyj膮tkowej gitary 艣mia艂y mu si臋 w twarz i wytyka艂y ka偶dy, pope艂niony w przez ostatni czas b艂膮d. Kiedy ich nie m贸g艂 z艂o偶y膰 w sp贸jn膮 ca艂o艣膰, na zawsze pozostawiaj膮c kruchym wspomnieniem czego艣, co straci艂 na zawsze.
Y.
Powinno mu by膰 dobrze. Powinien cieszy膰 si臋 z powrotu do tego, do czego by艂 przyzwyczajony, prawie odk膮d pami臋ta艂. Do rutyny i sta艂o艣ci swoich dni, podczas kt贸rych nie by艂o miejsca na zaskoczenia czy niespodzianki - te dobre, jak i te z艂e. Przecie偶 zawsze w艂a艣nie tego chcia艂.
OdpowiedzUsu艅A jednak z dnia na dzie艅 by艂o mu coraz ci臋偶ej. Nie dawa艂 rady codziennie odnale藕膰 w sobie si艂y na to, aby trzyma膰 si臋 z g贸ry u艂o偶onego planu i i艣膰 na basen, zast臋puj膮c go bezczynnymi godzinami w mieszkaniu. Sp臋dzonymi w ch艂odnym i cichym salonie na kanapie lub przy biurku, ze 艣wiat艂em od laptopa bij膮cym go po oczach, kiedy skanowa艂 nimi po raz setny notatki. Nie zawsze rejestrowa艂 to, co si臋 na nich znajdowa艂o; ci膮g艂e obliczenia ko艅czy艂y si臋 b艂臋dnymi wynikami, ale nie potrafi艂 przesta膰, kiedy te przynajmniej odci膮ga艂y jego uwag臋.
Od tego, 偶e odczu艂 nag艂y 艣cisk na salach wyk艂adowych. 呕e zauwa偶y艂 znajom膮 sylwetk臋 na korytarzach i w oddalonej 艂awce, zostawiaj膮c miejsce obok niego wymownie pustym. Ci臋偶ar cudzych spojrze艅 przez moment ponownie zyska艂 na sile, a szcz臋ka Powella nieprzyjemnie zaciska艂a si臋 przy nawet tych przelotnie us艂yszanych s艂owach. Nie one jednak bola艂y go najbardziej, a uciekaj膮ce od niego spojrzenie. To, kt贸re unika艂o cho膰by przypadkowego zetkni臋cia si臋 razem z nim. To, kt贸re prowadzi艂o nogi na drug膮 stron臋 korytarza, jak najdalej od niego. I to, kt贸re przykrywa艂y ciemne w艂osy, niedawno t臋tni膮ce przer贸偶nymi kolorami i pozwalaj膮ce mu zawsze go odnale藕膰.
Nie mia艂 okazji do niego podej艣膰. Nie mia艂 odwagi, aby to zrobi膰, kiedy 艣ciany uniwersytetu sprawia艂y wra偶enie nagle niebezpiecznie si臋 zw臋偶aj膮cych przy 艣wiadomo艣ci, 偶e znajdowali si臋 w tym samym pomieszczeniu. Ani kiedy g艂os stawa艂 mu w gardle, a cia艂o 偶a艂o艣nie pragn臋艂o lgn膮膰 w jego kierunku, chocia偶 wiedzia艂, 偶e nie powinno; 偶e nie mog艂o. Bo Yosoo ju偶 by艂 poza jego zasi臋giem. Nie by艂 cz臋艣ci膮 jego 偶ycia, niewa偶ne jak bardzo stara艂 si臋, 偶eby by艂o inaczej. Drobnymi aspektami, jak zak艂adana po powrocie i do spania koszulka, kt贸rej zapach zd膮偶y艂 os艂abn膮膰, prawdopodobnie b臋d膮c teraz jedynie jego wymys艂em. Jak osobne pude艂ko, kt贸rego ba艂 si臋 otworzy膰, cho膰 jego zawarto艣膰 by艂a wr臋cz wyryta w jego pami臋ci.
艁膮cznie sprawia艂y jedynie z艂udne wra偶enie, 偶e dalej mia艂 cz膮stk臋 jego przy sobie. 呕e z艂udna nadzieja, niemaj膮ca prawa istnie膰, mia艂a jakie艣 podstawy, aby go nap臋dza膰. Tworzy膰 scenariusze i s艂owa, jakie by powiedzia艂 przy dostaniu do tego okazji. Jak wiele pr贸bowa艂by zmieni膰, gdyby tylko mu na to pozwolono.
Nie spodziewa艂 si臋, 偶e tym dniem b臋dzie jeden z wielu bankiet贸w, na kt贸rych dobrowolnie si臋 zjawia艂. Cho膰 nie musia艂; nie zawsze. Wystarczy艂o zachowanie r贸wnego rytmu, aby nie spotka膰 si臋 z uwag膮, 偶e jego ci膮g艂a nieobecno艣膰 plami nazwisko Powell贸w, lecz dalej pozosta膰 niezauwa偶onym. Lecz chodzi艂 na wi臋kszo艣膰 - szczeg贸lnie wcze艣niej, kiedy chodzi艂 na nie razem z Yosoo. Bo to na nich potrafili zaszy膰 si臋 przy jednym ze stolik贸w z g艂upimi, zagryzanymi u艣miechami, kiedy mieli do艣膰 sztywnego towarzystwa, a uwaga nie skupia艂a si臋 na nich. Kiedy narzekali sobie nawzajem na zm臋czenie wystrojem oraz nastrojem, bo wiedzieli, 偶e nikt nie rozumie ich tak dobrze, jak oni siebie nawzajem.
Teraz jednak sta艂 obok swojego brata, pierwszy raz od dawna. Z przyt艂aczaj膮cym wra偶eniem, jak poch艂ania go jego cie艅, a 艣ciskane z go艣膰mi d艂onie by艂y jedynie formalno艣ci膮; pr贸b膮 przebrni臋cia przez grzeczno艣膰 jak najszybciej, byleby wypyta膰 Gyuvina o karier臋, a rodzic贸w o plany wobec przysz艂o艣ci aktorskiej Gyuri. Z Yechanem zostaj膮cym pos艂usznie w tyle, z d艂o艅mi schludnie splecionymi za plecami, czy wyprostowanymi, opartymi o krzes艂o, kiedy d艂o艅 bezmy艣lnie kr臋ci艂a obecn膮 w szklance wod膮. Aby w odpowiednich momentach przywdzia膰 r贸wny u艣miech i delikatne skini臋cie g艂ow膮, 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e wszystko by艂o w porz膮dku. Tak, jak mia艂o by膰.
A jednak p臋tla wok贸艂 jego 偶o艂膮dka za ka偶dym razem zaciska艂a si臋 coraz mocniej, kiedy wy艂apywa艂 znajom膮 twarz w t艂umie tych, kt贸re go nie interesowa艂y. Kiedy dalej nie by艂o mu dane wychwyci膰 kontaktu wzrokowego na d艂u偶ej, ni偶 nic nieznacz膮c膮 milisekund臋. Kiedy ca艂e cia艂o Yosoo dawa艂o mu zna膰, 偶e nie chcia艂 mie膰 z nim nic wsp贸lnego.
Usu艅I powinien to zrozumie膰. Zaakceptowa膰 i zostawi膰 go w spokoju.
Lecz nie kontrolowa艂 tego, kiedy chwil臋 p贸藕niej nogi zaprowadzi艂y go w kierunku odosobnionego balkonu. Z pust膮 g艂ow膮 i brakiem pomy艣lunku o tym, po co to robi艂. Z osadzaj膮c膮 si臋 panik膮, skrywan膮 w zaciskanych d艂oniach pod przyp艂ywem 艣lepej determinacji.
Z oddechem niemal偶e staj膮cym mu w gardle, kiedy poczu艂 ch艂odne powietrze, jak i nag艂膮 cisz臋 - przerwan膮 jedynie przez ciche klikni臋cie drzwi balkonowych, samoistnie si臋 za nim zamykaj膮cych. A ubrany, ciemno-szary garnitur, mimo idealnego dopasowania, sprawia艂 wra偶enie dusz膮cego
— Wiem, 偶e nie chcesz mnie widzie膰 — widzia艂, 偶e by艂 ostatni膮 osob膮, z kt贸r膮 brunet chcia艂 mie膰 do czynienia, a jednak nie m贸g艂 zacisn膮膰 z臋b贸w na j臋zyku, kiedy tak bardzo pragn膮艂 us艂ysze膰 jego g艂os — Ale porozmawiaj ze mn膮, Yosoo. Prosz臋 — przynajmniej ten ostatni raz.
Y.
Nacisk pary ciemnych, g艂臋bokich oczu by艂 czym艣 prawie nie do zniesienia. Zmusza艂, aby Yechan opu艣ci艂 w艂asny na ziemi臋 i automatycznie skuli艂 w sobie, kiedy nie towarzyszy艂o temu nic wi臋cej. Nic, opr贸cz ci臋偶kiej ciszy i spojrzenia, pod kt贸rym 艂ama艂 si臋 wr臋cz natychmiastowo.
OdpowiedzUsu艅Lecz nie tym razem. Bo zwyczajnie nie m贸g艂, kiedy dr臋czy艂a go my艣l, 偶e by艂a to jego ostatnia szansa na sam膮 pr贸b臋 naprostowania kilku informacji. Wi臋c sta艂 na swoim miejscu ze spojrzeniem wlepionym tylko i wy艂膮cznie w Yosoo. Z d艂oni膮 gotow膮 si臋gn膮膰 do klamki drzwi balkonowych, gdyby brunet zamierza艂 skorzysta膰 z jedynej dost臋pnej mu drogi ucieczki. I z dudni膮cym w piersi sercem, prawie zag艂uszaj膮cym g艂os, kt贸ry tak pragn膮艂 teraz us艂ysze膰.
Nie wiedzia艂 ju偶, ile min臋艂o - a przynajmniej chcia艂, 偶eby tak by艂o. Bo tak naprawd臋 ka偶dy z dni minionego miesi膮ca, mimo trzymania monotonnego rytmu i barw, rejestrowa艂 w pami臋ci. Niczym kolejna, przekre艣lona w kalendarzu data, acz nawet nie wiedzia艂, do czego odlicza艂. Jedynie ze 艣wiadomo艣ci膮 mijaj膮cych dni, odk膮d m贸g艂 go us艂ysze膰 ten ostatni raz.
Spodziewa艂 si臋 tego, lecz mimo wszystko nie u艣mierzy艂o to 艣cisku serca, jakie poczu艂 ju偶 przy pierwszych s艂owach. Nie chcia艂 go zmusza膰; nigdy nie chcia艂 go do czego艣 zmusza膰. Nawet w te dni, kiedy umawiali si臋 na wsp贸ln膮 nauk臋, a k膮tem oka widzia艂, jak Yosoo skupia si臋 na wszystkim innym, ni偶 na potrzebnych ksi膮偶kach i zadaniach. Nawet wtedy jego karc膮ce, irytuj膮ce uwagi nie nios艂y za sob膮 wagi, a jedynie marn膮 pr贸b臋 powstrzymania siebie przed do艂膮czeniem do b艂ogiego, wsp贸lnego nicnierobienia
— W takim razie mnie wys艂uchaj. Ten ostatni raz — zahamowa艂 b艂agaj膮cy wyd藕wi臋k, jaki chcia艂 wkra艣膰 si臋 do jego tonu, kiedy obawia艂 si臋, 偶e ponownie spotka si臋 z nieporuszon膮 艣cian膮.
Nie potrafi艂 jednak ukry膰 nadziei, jaka tli艂a si臋 marnie w jego oczach przy ka偶dym, kolejnym otwarciu ust przez Yosoo. Bo wi膮za艂o si臋 z mo偶liw膮 szans膮, z cich膮, a nawet niem膮 zgod膮 na to, aby porozmawiali, a Powell m贸g艂by przynajmniej oszuka膰 samego siebie w tym, 偶e mia艂 szans臋 na stani臋cie bli偶ej. Przekroczenie niewidocznego progu, kt贸re oddziela艂 go teraz od jego przyjaciela, niczym najg艂臋bsza przepa艣膰.
Co艣, czego nieomal si臋 podj膮艂 przy zrezygnowanych s艂owach i cofni臋ciu Soo, w ostatnim momencie przy艂apuj膮c samego siebie i zamieraj膮c w p贸艂 kroku. Dalej przy drzwiach, z mo偶e zbyt wielk膮 ignorancj膮 co do odbywaj膮cej si臋 imprezy. Ze wzrokiem nieugi臋cie skupionym tylko na jednym punkcie; na jednej osobie, kt贸r膮 chcia艂 tak dobrze zapami臋ta膰. Mimo cech, kt贸rych nie chcia艂 widzie膰, a tym bardziej by膰 powodem. Mimo smutku i nieistniej膮cej w oczach iskierki, kt贸ra nieraz dzia艂a艂a mu na nerwy, a zarazem by艂a dok艂adnie tym, co pragn膮艂 zobaczy膰.
Zamiast jej widzia艂… pustk臋. Niemraw膮, ciemn膮 barw臋, kt贸rej brakowa艂o 偶ycia. Tak jak s艂owom, tak jasno wszystko przedstawiaj膮cym, a jednak nieprzebijaj膮cym si臋 do g艂owy Powella, kt贸ry nie chcia艂 teraz zrobi膰 niczego innego, ni偶 podej艣膰 bli偶ej. Podej艣膰 i zas艂oni膰 bruneta swoimi r臋koma. Trzyma膰 przy sobie z przekonaniem w g艂osie, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku, bo maj膮 siebie. Ale jak m贸g艂by, kiedy to w艂a艣nie by艂 pow贸d jego cierpienia?
— Nie musisz ze mn膮 rozmawia膰 — powt贸rzy艂 wi臋c po prze艂kni臋ciu 艣liny, cho膰 pragn膮艂, aby Yosoo powiedzia艂 cokolwiek. Przyj膮艂, czy te偶 odrzuci艂 jego wyja艣nienia. Zwyzywa艂 albo zby艂. Pragn膮艂, 偶eby pozby艂 si臋 ci臋偶aru, jaki blondyn samolubnie na niego zrzuci艂 — Ale dop贸ki nie wyrzucisz mi wszystkiego w twarz, nigdy nie b臋dzie Ci 艂atwiej.
Y.
Yechan, tak jakby wiedzia艂, zacisn膮艂 jedynie mocniej z臋by i milcza艂. Tak typowo dla siebie, a zarazem przez zwyk艂膮 wiedz臋, 偶e jego s艂owa by艂y teraz niepotrzebne. Zna艂 Yosoo i mimo w艂asnej oporno艣ci, udawa艂o mu si臋 zachowa膰 dok艂adnie tak, jak powinien. Lecz ten jeden raz zawi贸d艂; zrobi艂 wszystko dok艂adnie tak, aby zrani膰 go jak najbardziej, g艂upio wierz膮c, 偶e mo偶e tego faktycznie chcia艂.
OdpowiedzUsu艅I nie m贸g艂 do tego dopu艣ci膰 po raz kolejny. Mimo n贸g, kt贸re chcia艂y zmniejszy膰 dziel膮cy ich dystans oraz d艂oni, kt贸re chcia艂y ople艣膰 cia艂o Yosoo. Mimo przeprosin i 偶alu, jakie cisn臋艂y mu si臋 na j臋zyk, a ju偶 wcze艣niej okaza艂y si臋 bezu偶yteczne.
Wi臋c sta艂 w swoim miejscu, zmieniaj膮c je tylko po to, aby oprze膰 si臋 plecami o drzwi balkonowe. Ze 艣lin膮 staj膮c膮 nieprzyjemnie w gardle mimo pr贸b jej prze艂kni臋cia, kiedy do jego uszu dotar艂a pierwsza, bezpo艣rednia drwina. Z klamk膮 nieprzyjemnie wbijaj膮c膮 si臋 w sam kr臋gos艂up, acz nawet gdyby chcia艂, nie potrafi艂by si臋 na tym skupi膰. Przynajmniej wiedzia艂, 偶e pozostawa艂a poza zasi臋giem tych jednych d艂oni, kt贸rych ciep艂o, jak i ch艂贸d, zawsze okazywa艂 si臋 zbawiennym.
I sta艂, z 艂agodnym, a zarazem zbola艂ym spojrzeniem wlepionym w Yosoo, niepotrafi膮cym si臋 od niego oderwa膰 nawet przy ka偶dym uniesieniu g艂osu. Bo ka偶de u艣wiadamia艂o Yechana w tym, jak bardzo go zrani艂. Jak bliski by艂 p臋kni臋cia z winy blondyna, kiedy nawet te na nowo za艂o偶one maski nie przypomina艂y tych z wcze艣niej. Ka偶da przyzdobiona nieurokliw膮 rys膮, kt贸r膮 pr贸bowa艂 za艂ata膰. Tylko po to, aby ta otworzy艂a si臋 na nowo - jeszcze g艂臋biej.
A Yechanowi by艂o ma艂o. Mimo b贸lu i dziur w sercu, kt贸rych nie da艂 rady wype艂ni膰, wiedzia艂, 偶e zosta艂 potraktowany… ulgowo. 呕e zas艂u偶y艂 na wi臋cej z艂o艣ci; na wrzask i 艂zy ze strony Yosoo. Na dow贸d tego, jak niesamowicie go zrani艂, aby ju偶 na zawsze m臋czy艂 si臋 z tym obrazem przed oczami. Zamiast tego dosta艂 co艣 znacznie gorszego - spok贸j i ch艂贸d. Mimo mokrych 艣cie偶ek, jakie wyznacza艂y si臋 wtedy na jego twarzy. Mimo obola艂ych kolan po spotkaniu si臋 z panelami przy kolejnym przyp艂ywie desperacji.
Ju偶 wtedy chcia艂, 偶eby by艂o tak jak kiedy艣. Wymaza艂by ca艂y wiecz贸r nie tylko z pami臋ci, ale i z istnienia. Nigdy nie poszed艂by na imprez臋 Plotkary, je艣li dzi臋ki temu mia艂by szans臋 zachowa膰 pozornie uk艂adaj膮ce si臋 偶ycie. Bo wtedy m贸g艂by jeszcze co艣 odkr臋ci膰. Co teraz w jego oczach by艂o prawie niemo偶liwe.
Prawie.
Yosoo m贸g艂 si臋 stara膰, ile tylko chcia艂, 偶eby Powell zrezygnowa艂. 呕eby odsun膮艂 si臋 od drzwi i wr贸ci艂 na g艂贸wn膮 sal臋, zostawiaj膮c go w spokoju. Ju偶 nigdy nie zawracaj膮c mu g艂owy. Ale co艣 nie pozwala艂o blondynowi na ponowne schowanie g艂owy w piach. Mo偶e powr贸t spokojnego, przyciszonego g艂osu i tych szczerych s艂贸w, kt贸re ponownie bola艂y jeszcze bardziej, ni偶 te, idealnie wymierzone. I dopiero przy tych ostatnich mimowolnie opu艣ci艂 wzrok na czubki w艂asnych but贸w
— Wiem — odpowiedzia艂 cicho, m臋cz膮c nie艣wiadomie sk贸rki, znajduj膮ce si臋 w op艂akanym stanie od kilku dni, jak nie tygodni. Chocia偶 si臋 stara艂; pilnowa艂 w艂asnego nawyku, kt贸ry tak przeszkadza艂 tej najwa偶niejszej osobie. Tylko po to, aby od razu do niego wr贸ci膰, kiedy nak艂adana presja zdawa艂a si臋 zbyt wielka.
Wiedzia艂, bo czu艂 tak kiedy艣 podobnie. Kiedy by艂 skazany na cisz臋 bez wyja艣nie艅 i szans na ich zdobycie. Kiedy mimo ci臋tych s艂贸w i bij膮cego od niego ch艂odu, nie potrafi艂 wynale藕膰 w sobie cz膮stki szczerze w艣ciek艂ej na Yosoo, a jedynie t膮, kt贸ra szuka艂a wyt艂umaczenia jego zachowania
— Dlatego chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂. 呕e wiem, 偶e zachowa艂em si臋 chujowo — zacz膮艂, podnosz膮c ponownie wzrok, acz ten z trudem skupia艂 si臋 na ciemnych oczach stoj膮cego naprzeciw ch艂opaka, kiedy w mi臋dzyczasie walczy艂 z ch臋ci膮 zebrania si臋 tam wilgoci — 呕e Ci臋 zrani艂em, bo by艂em s艂aby i nie daj臋 sobie rady z w艂asnymi problemami, kt贸re ty potrafi艂e艣 mi wtedy wytkn膮膰 — tak bole艣nie. Tak, 偶e do teraz czu艂 nieprzyjemny 艣cisk w gardle, kiedy wraca艂 do tego, co m贸g艂 od niego us艂ysze膰 przy wybuchach z艂o艣ci.
Usu艅— 呕e sta艂o si臋 co艣, do czego nigdy nie powinno doj艣膰, a ja na to pozwoli艂em — bo nie zaprzeczy艂. Bo sam odda艂 si臋 w r臋ce Seojuna, nawet je艣li przez niego samego zosta艂 w nie wepchni臋ty — Tylko dlatego, 偶e nie mia艂em ju偶 si艂y s艂ucha膰, jak si臋 mn膮 brzydzisz, Yosoo — nie chcia艂 si臋 usprawiedliwia膰, ani szuka膰 wym贸wek. Bo wiedzia艂, 偶e nie istnia艂a taka, kt贸ra odegra艂aby nale偶ycie swoj膮 rol臋. Bo nie by艂o usprawiedliwienia na to, co zrobi艂, a chc膮cy 偶a艂o艣nie zadr偶e膰 g艂os nie mia艂 racji bytu — Kiedy powinienem wiedzie膰, 偶e je– — przerwa艂 sam sobie, zdradliwym prze艂kni臋ciem 艣liny i przelotnym wywr贸ceniem oczu do g贸ry, dop贸ki ch臋膰 g艂osu na za艂amanie si臋 nie znikn臋艂a — by艂o inaczej.
Y.
Zna艂 dzia艂anie swoich s艂贸w. Zdawa艂 sobie a偶 za dobrze spraw臋 z tego, jak nieporadnie si臋 z nimi obchodzi艂, i jak cz臋sto doprowadza艂y do niepo偶膮danych skutk贸w. Jak cz臋sto wybrzmiewa艂y podobnie do tych pustych obietnic, kt贸rych nikt nie chcia艂 s艂ucha膰. A Yechan jako jeden z nielicznych mia艂 tendencj臋 艂apa膰 si臋 ich, niczym ko艂a ratunkowego. Nie艣wiadomie, z przekonaniem, 偶e i dla niego znaczy艂y tyle, co nic, aby na ko艅cu 艂apa膰 si臋 na odczuwanym zawodzie.
OdpowiedzUsu艅I robi艂 to samo, rzucaj膮c s艂owami, w kt贸re wierzy艂, a kt贸re nic nie wnosi艂y. Dawa艂y jedynie marne poczucie bezpiecze艅stwa, nim ich sens zd膮偶y艂 do niego wr贸ci膰 i u艣wiadomi膰, 偶e ka偶de z nich mog艂o by膰 gorsze od poprzedniego. Tak jak teraz, kiedy zasypywa艂 Yosoo wyja艣nieniami i przeprosinami, kt贸rych ten m贸g艂 nie chcie膰 s艂ysze膰. Kt贸rymi rozdrapywa艂 niezagojone rany, bo nie radzi艂 sobie z ci臋偶arem na w艂asnych barkach.
Wi臋c zagryz艂 w艂asny j臋zyk, kiedy pytanie Yosoo cisn臋艂o na niego kolejne usprawiedliwienia. Bo dzi臋ki temu mogliby zacz膮膰 od nowa. Bo dzi臋ki temu m贸g艂by wiedzie膰, jak okropnie 偶a艂owa艂. Lecz jego s艂owa mog艂y znaczy膰 tyle, co nic.
Jego rodzice nie wiedzieli - dalej nie mieli o niczym poj臋cia. Tak samo ludzie na uczelni, na kt贸rych pytania nie odpowiada艂; nawet po powrocie z przekl臋tej imprezy. Pow贸d zawieszenia w pracy dla ka偶dego pytaj膮cego by艂 inny - r贸wnie wymijaj膮cy. Bo za bardzo bola艂a go my艣l o tym, jak wiele Jeong po艂o偶y艂 wtedy na linii, a on nie potrafi艂 tego odwzajemni膰 w chwili, kiedy znaczy艂o to najwi臋cej.
Jego wiedza nic nie znaczy艂a. I mimo tego, 偶e nie chcia艂 dopuszcza膰 do siebie tej my艣li, zdawa艂 sobie z niej spraw臋 a偶 za bardzo. Bo to, 偶e on wiedzia艂, nie rozwi膮zywa艂o tego, co nieustannie 艣ci膮ga艂o ich na samo dno.
Ale to w艂a艣nie w tym momencie zamierza艂 艂apa膰 si臋 wszystkiego. Znale藕膰 szans臋 na naprawienie tego, co przy ka偶dym wy艣lizgni臋ciu si臋 z jego r膮k, rozpada艂o si臋 na coraz mniejsze kawa艂ki. W tym momencie, kiedy poczu艂 niezrozumia艂y 艣cisk 偶o艂膮dka i gwa艂towne przeskoczenie wzrokiem na Yosoo, kiedy jego s艂owa pozwoli艂y mu dojrze膰 otwarte drzwi. Delikatnie, bez pewno艣ci, 偶e da rad臋 si臋 przez nie przecisn膮膰. A jednak wype艂nia艂y go kompletnie za艣lepion膮 i g艂upi膮 nadziej膮, kt贸rej nie zamierza艂 wypu艣ci膰 ze swoich r膮k
— Okej — odpar艂, odruchowo zaciskaj膮c jedn膮 z d艂oni na klamce — Naprawi臋 — doda艂, mo偶e z brakiem r贸wnie 艣lepej pewno艣ci siebie, a jednak zdradliwym, obiecuj膮cym b艂yskiem w oku, kiedy przekonywa艂 samego siebie w tym, 偶e by艂 w stanie tego dokona膰. Nawet w chwili, kiedy pos艂usznie rozlu藕nia艂 palce na klamce i wycisza艂 dusz膮cy 艣cisk serca przy ponownie rozbrzmiewaj膮cym, pe艂nym imieniu. Niczym najgorsza obelga — A je艣li mi si臋 nie uda, i je艣li naprawd臋 tego b臋dziesz chcia艂, to znikn臋. Obiecuj臋, Yosoo.
___
Dopiero po powrocie uderzy艂a go waga tego, na co si臋 zdecydowa艂. Waga z艂o偶onej obietnicy, kt贸rej, je艣li by do niej dosz艂o, nie by艂 pewien, 偶e potrafi艂by dotrzyma膰.
Nie wiedzia艂, w co w艂o偶y膰 r臋ce. Nie na pocz膮tku, kiedy jego my艣li zalewa艂a ich zniszczona relacja, jak i wszystko, co wsp贸lnie budowali. Plany Yosoo, kt贸re pokrzy偶owa艂. Przymus powrotu pod 艂ask臋 rodzic贸w, kt贸rej m贸g艂 dojrze膰 si臋 w niejednej sferze 偶ycia ch艂opaka; tak dla niego cennych. Jak muzyka, kt贸rej nie tolerowali.
Muzyka i gitara, kt贸rej nigdy si臋 nie pozby艂, mimo jej nieodwracalnego stanu. Stanu, w kt贸rym znalaz艂a si臋 przez niego. Przez nich.
Usu艅Naprawa by艂a niemo偶liwa. Wiedzia艂 to przed odwiedzeniem sklepu muzycznego, acz i tak pozwala艂 niewielkiej nadziei dalej si臋 tli膰, nim ta nie zosta艂a ugaszona. Wiedzia艂 te偶 to, 偶e nie da rady odzyska膰 dok艂adnie takiej samej - nios膮cej tak膮 sam膮 ilo艣膰 wspomnie艅 i oznaki zu偶ycia oraz mi艂o艣ci. Mia艂 kontrol臋 nad jednym, czyli doborem modelu. Jak i zaj臋ciem si臋 pozosta艂o艣ciami starego, kt贸re przyni贸s艂 ze sob膮 z, na pograniczu desperacji a nadziei, pro艣b膮, a spe艂nienie jej pozwoli艂o mu ponownie rozpali膰 wiar臋 w to, 偶e mo偶e jednak da rad臋.
Ta sama my艣l nie艣mia艂o ros艂a w si艂臋 w trakcie d艂ugich wieczor贸w, sp臋dzonych z pisakiem w d艂oni i ostro偶nym suni臋ciem nim po s艂abych, o艂贸wkowych konturach, kt贸rymi przyzdobi艂 instrument. Z uwag膮 i nietypow膮 czu艂o艣ci膮. Delikatno艣ci膮 i obaw膮, 偶e niedok艂adny ruch, ledwie zatrzymywany na poziomie dr偶enia d艂oni, m贸g艂 doprowadzi膰 do kolejnego, niechcianego rozpadu.
Ka偶da, podobna i powi膮zana chwila 艣ciska艂a w stresie jego 偶o艂膮dek jeszcze bardziej. Jednak 偶adna nie r贸wna艂a si臋 ci臋偶ko艣ci, a zarazem rozdygotaniu, jakie czu艂, stoj膮c pod drzwiami znajomego mieszkania. Z futera艂em na plecach i niewielkim pude艂kiem w jednej z d艂oni. Z ciemnymi kosmykami, po raz pierwszy od czas贸w licealnych, wpadaj膮cych mu do oczu, kiedy wolna r臋ka dzwoni艂a do drzwi, a serce przy艣piesza艂o swoje bicie z ka偶d膮, mijaj膮c膮 sekund膮.
Y.
Nie spodziewa艂 si臋 tak szybkiego otwarcia drzwi. Nie spodziewa艂 si臋 go w 偶adnym stopniu, a jednak jego nogi odruchowo ruszy艂y same z siebie, jakby wiedzia艂y, 偶e to by艂a jego jedyna szansa. Wszed艂 do 艣rodka, zamykaj膮c za sob膮 drzwi, nim Yosoo zd膮偶y艂by zareagowa膰 na jego obecno艣膰. Czym艣 innym, ni偶 krzykiem, kt贸ry przeci膮艂 nieprzyjemnie jego uszy i rozbudzi艂 艣cisk 偶o艂膮dka, kt贸ry stara艂 si臋 zepchn膮膰 na dalszy plan, pozostaj膮c jednak tylko w obr臋bie zamkni臋tego mieszkania.
OdpowiedzUsu艅Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie chcia艂 go widzie膰. By艂 gotowy na wszystko - na wyzwiska i si艂owanie si臋 z nim, byleby dosta艂 si臋 do mieszkania. Na ch艂贸d i kompletne zignorowanie go, prawdopodobnie pod samymi drzwiami, dop贸ki Powell by si臋 nie podda艂. Nie wzi膮艂 jednak pod uwag臋 tego, w jakim stanie mo偶e zasta膰 Yosoo. A powinien.
Widzia艂 ju偶 na bankiecie, jak by艂o mu ci臋偶ko. Jak marnia艂 w oczach, mimo niewielu zmian. Jak brakowa艂o mu 偶ycia i barw, tak dla niego charakterystycznych i b臋d膮cych jednym z nielicznych, danych mu form wyra偶ania siebie. Ju偶 wtedy s艂ysza艂, 偶e brunet nie chcia艂 mie膰 z nim do czynienia, a jednak… nie wierzy艂. Nie potrafi艂 uwierzy膰, i p贸ki mia艂 na to si艂臋 - nie zamierza艂. Yosoo za du偶o dla niego znaczy艂, aby ugasi艂 jego 偶a艂osny zapa艂. Ten, kt贸ry mo偶e ju偶 dawno powinien zgasn膮膰, a nie prowadzi膰 go na 艣lepo do przodu. Ten, kt贸ry przy innej sytuacji nie istnia艂by przy pierwszej odmowie. Lecz nie teraz, kiedy kierowa艂o go co艣 zdecydowanie silniejszego - strach przed faktyczn膮, kompletn膮 utrat膮. Przed tym, 偶e ju偶 nigdy nie mia艂by zobaczy膰 Jeonga obok siebie. Ju偶 nigdy nie mia艂by us艂ysze膰 jego k膮艣liwych s艂贸w, kt贸rych nie powinien bra膰 na powa偶nie, a tym bardziej, kiedy towarzyszy艂y im te zaczepne, dodawane chwil臋 p贸藕niej
— Wiesz, czego chc臋 — wi臋c prze艂kn膮艂 mimowolnie 艣lin臋, odzyskuj膮c kontrol臋 nad marnym spokojem, jaki musia艂 zachowa膰. Opanowanie, nawet je艣li jedynie powierzchowne, by艂o tym, co w og贸le go tutaj sprowadzi艂o. I by艂o tym, czego trzyma艂 si臋 jak ton膮cy brzytwy, kiedy nie zosta艂o mu nic innego. Bo tylko dzi臋ki niemu by艂 w stanie stawia膰 kolejne kroki do przodu, mimo b贸lu, jaki sprawia艂 nie tyle sobie, ile Yosoo. B贸l, kt贸ry tak bardzo chcia艂 w ko艅cu ugasi膰, chocia偶 by艂 jego g艂贸wn膮; jedyn膮 przyczyn膮 — Yosoo prosz臋 Ci臋, pozw贸l mi spr贸bowa膰 ten ostatni raz.
Musia艂 wyg艂usza膰 b艂agalne pro艣by ch艂opaka, rozdzieraj膮ce go od 艣rodka; tak samo jak rozdygotany g艂os i dr偶膮ce cia艂o. Jak wzrok, kt贸ry nie potrafi艂 wynale藕膰 jednego punktu, na kt贸rym mia艂by si臋 skupi膰. Jak p艂ytki oddech, gro偶膮cy przyspieszeniem tego nale偶膮cego do Yechana, zaj臋tego czym艣 innym. Czym艣, nad czym nie do ko艅ca panowa艂, acz i tak zachowywa艂 pod艣wiadom膮 ostro偶no艣膰, po po艣piesznym od艂o偶eniu pude艂ka z futera艂em na bok, a ca艂a jego uwaga mog艂a na nowo skupi膰 si臋 wy艂膮cznie na Yosoo
— Nie wyjd臋 st膮d, dop贸ki nie pozwolisz mi zrobi膰 tego, co ustalili艣my — zacz膮艂 wi臋c znowu, z d艂o艅mi si臋gaj膮cymi do tych szarpi膮cych bluz臋; bezmy艣lnie je okrywaj膮c i splataj膮c ze swoimi w艂asnymi. Ze wzrokiem skacz膮cym odruchowo po ca艂ej postaci ch艂opaka, pr贸buj膮c zapisa膰 wszystko w pami臋ci; pr贸buj膮c wynale藕膰 ka偶dy, zdradliwy objaw i ten, kt贸ry nie pasowa艂 do ca艂okszta艂tu; tak, jak robi艂 zawsze. Ba艂 si臋, 偶e powierzchowny spok贸j traci艂 na sile wraz z coraz to wi臋kszym zmartwieniem w oczach. Wraz z potrzeb膮 przysuni臋cia go bli偶ej siebie, byleby m贸c ukoi膰 jego nerwy. Kt贸re sam tworzy艂 — Bo mia艂em to naprawi膰. Wi臋c daj mi szans臋… Prosz臋, Soo.
Y.
Chcia艂 pom贸c. Chcia艂 zrobi膰 cokolwiek, aby coraz to pogarszaj膮cy si臋 stan Yosoo wr贸ci艂 na odpowiednie tory, ale nie wiedzia艂 jak. Nie wiedzia艂, czy w og贸le potrafi艂.
OdpowiedzUsu艅To zawsze Yechan by艂 bliski p臋kni臋cia. To zawsze Yechan nie wiedzia艂, co ma ze sob膮 zrobi膰 i traci艂 kontrol臋 nad w艂asnymi, niezrozumianymi emocjami. Nawet je艣li dochodzi艂o do tego rzadko, to jednak zawsze Yosoo by艂 skazany na to, aby przyprowadza膰 go do porz膮dku, acz nie zawsze tak si臋 to ko艅czy艂o. Jednak nigdy nie widzia艂 go w takim stanie.
Za ka偶dym razem, kiedy by艂 blisko, traci艂 panowanie nad sytuacj膮. Kaja艂 si臋 i sam czu艂, jak 艣ciska mu 偶o艂膮dek, a w tym czasie Soo przywdziewa艂 jedn膮 z wielu masek, ukrywaj膮c sw贸j szczery b贸l. A Yechan nigdy nie nauczy艂 si臋, jak m贸g艂by mu pom贸c. Nie, kiedy powodowa艂 ka偶d膮 ze sp艂oszonych reakcji. Nie, kiedy us艂yszany, szczery wrzask zmrozi艂 mu krew w 偶y艂ach i zacisn膮艂 p臋tl臋 wok贸艂 偶o艂膮dka cia艣niej, ni偶 kiedykolwiek w 偶yciu.
Jednak mimo tak jasnej pro艣by; tej, kt贸rej nie da艂o si臋 zrozumie膰 inaczej, nie potrafi艂 go pu艣ci膰. Nie m贸g艂by go teraz zostawi膰, kiedy nawiedza艂a go my艣l, 偶e by艂by to ostatni raz, kiedy m贸g艂 spr贸bowa膰 spojrze膰 mu w oczy.
Te zaszklone; patrz膮ce na niego z oddali i przez cienk膮 warstw臋 艂ez, kt贸re chwil臋 p贸藕niej tak gro藕nie zbiera艂y si臋 pod oczami, a md艂o艣ci odczuwane przez Powella miesza艂y si臋 z przyt艂aczaj膮cymi wyrzutami sumienia. Bo w艂a艣nie do tego doprowadzi艂.
Do czego艣, czego zawsze chcia艂 unikn膮膰. Co艣, przed czym chcia艂 go broni膰 i co rusz powtarza艂 niczym mantr臋 w g艂owie. Chcia艂 by膰 藕r贸d艂em jego rado艣ci, nawet je艣li tej niedba艂ej; potrzebuj膮cej wielu poprawek i okrytej setkami ran przez swoj膮 nieporadno艣膰.
A teraz sprawia艂 mu jedynie b贸l, z kt贸rym nie wiedzia艂, jak sobie radzi膰. Na kt贸ry reagowa艂 odruchowo; kompletnie sprzecznie z tym, co zrobi艂by zazwyczaj. Co zrobi艂by, gdyby my艣la艂 trze藕wo i ch艂odno, czego nie robi艂 ju偶 od dawna. Wtedy by wyszed艂. Zrozumia艂by, 偶e pogarsza sytuacje, a nienawi艣膰 Yosoo nale偶a艂a do tych szczerych i nieodwracalnych.
Zamiast tego bezmy艣lnie, z przygaszan膮 desperacj膮, obejmowa艂 jedn膮 z d艂oni twarz ch艂opaka, by zwr贸ci膰 go z powrotem w swoim kierunku. 呕eby zetrze膰 gromadz膮ce si臋 艂zy z zaciskaj膮cym si臋 bole艣nie sercem i spanikowanym spojrzeniem, kiedy oddech bruneta wymyka艂 si臋 co rusz spod kontroli i ku艂 go r贸wno mocno w pier艣
— Nigdzie nie id臋, — nie m贸g艂 i nie zamierza艂 zmieni膰 zdania, mimo wszystkich, migaj膮cych na czerwono lampek, kt贸re kaza艂y mu zrobi膰 inaczej. Kciuk odruchowo przesun膮艂 si臋 po raz kolejny po podra偶nionej sk贸rze, nim kolejny, 艣wiszcz膮cy oddech nie przes艂a艂 nieprzyjemnego dreszczu wzd艂u偶 jego kr臋gos艂upa.
I nie przejmowa艂 si臋 stawianym przez niego oporem, cho膰 powinien wzi膮膰 go pod uwag臋. Nie potrafi艂, kiedy spanikowany i coraz bardziej bezsilny obejmowa艂 go i przysuwa艂 bli偶ej siebie, 艂agodnie, a zarazem z krzt膮 zdesperowania zaciskaj膮c palce na materiale bluzy. Uspokaja艂 w艂asny oddech, kiedy odczuwa艂 silne dr偶enie cia艂a Yosoo, pchane nie tylko ch艂odem, ale i 艂apczywie, p艂ytko 艂apanym powietrzem. Tak kontrastuj膮cym z tym sztucznie wytworzonym przez Yechana rytmem; regularnym, a偶 utrzymywanym z nieprzyjemnym pieczeniem w p艂ucach. Tworz膮cym u艂ud臋 spokoju, kt贸ry jeszcze podtrzymywa艂 znienawidzonym nawykiem. I cichymi, szczerymi s艂owami, kt贸re swoj膮 g艂o艣no艣ci膮 maskowa艂y ryzyko dr偶enia, jakie chcia艂o si臋 tam wkra艣膰
— Nie zostawi臋 Ci臋 w takim stanie, Soo.
Y.
Ka偶de z uderze艅 powinno bole膰 bardziej od poprzedniego; mo偶e nawet tak by艂o, lecz Yechan nie potrafi艂 si臋 skupi膰 na wywo艂ywanym przez nie b贸lu. Ca艂a jego uwaga by艂a zwr贸cona do w艂asnych r膮k i tego, aby te nie uleg艂y pod nieustannie wierc膮cym si臋 cia艂em; aby ciosy nie zdo艂a艂y go os艂abi膰 i wybi膰 ze stabilnej pozycji, jak膮 ledwo dla siebie odnalaz艂. Wszystko, byleby nie pu艣ci膰 Yosoo, cho膰 ten tak g艂o艣no i wyra藕nie o to walczy艂.
OdpowiedzUsu艅By艂o mu ci臋偶ko, kiedy z ka偶d膮 chwil膮 zaciska艂 mocniej wargi, a偶 nie czu艂 nieprzyjemnego mrowienia przy ustach, przez kt贸re m贸g艂 niemal wyczu膰 w艂asne z臋by. Kiedy wci膮gane przez nos powietrze coraz ci臋偶ej dostawa艂o si臋 do p艂uc, kt贸re dalej usilnie utrzymywa艂y regularny rytm, naruszony jedynie ci膮gle uderzaj膮cymi w klatk臋 piersiow膮 r臋kami.
Dop贸ki nie przesta艂y. Dop贸ki nie poczu艂, jak cia艂o bruneta na moment zastyga w jego ramionach, nim bez kontroli wysun臋艂o si臋 z jego r膮k, lecz nie tam, gdzie si臋 spodziewa艂. I niemal偶e odruchowo chcia艂y si臋gn膮膰 w jego stron臋, wraz z zetkni臋ciem si臋 kolan o pod艂og臋. Poczuciu palc贸w, zaciskaj膮cych si臋 na jego spodniach - bli藕niaczo do tego, jak sam nisko upad艂 przed Yosoo miesi膮c temu. W tym jawnym akcie desperacji, kt贸r膮 obaj zawsze woleli ukry膰 w najciemniejszych czelu艣ciach siebie.
Chwil臋, o kilka milisekund zbyt d艂ug膮, ni偶 chcia艂, zamar艂 na swoim miejscu ze zmartwionym spojrzeniem wlepionym w czubek g艂owy Yosoo. We wszczepione w spodnie palce, nim si臋gn膮艂 do nich, aby chwyci膰 je w d艂onie. Przesun膮膰 delikatnie kciukiem po wierzchu d艂oni przy opadni臋ciu na kolana tu偶 przed Jeongiem. Aby w ko艅cu, po kolejnej, kr贸tkiej chwili zawahania si臋, obj膮膰 go r臋koma i przysun膮膰 do siebie. Z krzt膮 desperacji i prostej potrzeby; z tysi膮cem niewypowiedzianych wyzna艅, kt贸rych nie umia艂 jeszcze ubra膰 w dobre s艂owa, czy wynale藕膰 odpowiedniego momentu. Z b艂agaln膮 ch臋ci膮 dodania mu otuchy, mimo bycia ostatni膮 osob膮, jaka powinna teraz tutaj z nim by膰
— Wiem, Soo… — odpar艂 prawie 偶e szeptem, odruchowo g艂aszcz膮c przy tym jego plecy d艂oni膮. Delikatnym i niesamowicie ostro偶nym, a jednak tak dla niego teraz naturalnym, koj膮cym gestem; z r贸wnie typowym brakiem pewno艣ci, czy mia艂 odgrywa膰 takie dzia艂anie tylko na Yosoo, czy te偶 na nim samym.
Ale nie czu艂, 偶eby zas艂u偶y艂 na jakiekolwiek ukojenie. Nie teraz, kiedy przed sob膮 mia艂 tak brutalny dow贸d tego, ile cierpienia mu sprawi艂. Jak wiele krzywdy musia艂 mu wyrz膮dzi膰, aby doprowadzi膰 do jego p臋kni臋cia - czego艣, czego prawie nigdy nie widzia艂. Opr贸cz tej jednej, pami臋tnej nocy. Kiedy przyszed艂 do niego w swym najwra偶liwszym, najbardziej podatnym stanie. Przyszed艂 ze swoimi rzeczami i cich膮 pro艣b膮 o zostanie. Z pro艣b膮 o wsparcie, kiedy wszyscy si臋 od niego odwr贸cili, a Powell zgodzi艂 si臋 wr臋cz na 艣lepo. Tylko po to, aby p贸藕niej wbi膰 mu n贸偶 prosto w plecy; nie艣wiadomie, wbrew w艂asnej woli, 偶eby p贸藕niej jedynie podra偶nia膰 ran臋 kolejnymi, samolubnymi zachowaniami, aby w ko艅cu go z艂ama膰. Co艣, do czego nigdy nie chcia艂 dopu艣ci膰; czego nigdy nie chcia艂 by膰 powodem
— Pozw贸l mi pom贸c, prosz臋 — zahamowa艂 g艂os przed za艂amaniem si臋 poprzez przyciszenie w艂asnego tonu — Po to przyszed艂em — m贸wi艂 dalej, delikatnie si臋 odsuwaj膮c, aby m贸c znowu delikatnie obj膮膰 d艂o艅mi jego twarzy; spr贸bowa膰 wy艂apa膰 kontakt wzrokowy, kt贸rego teraz tak desperacko potrzebowa艂. Tego cienie poszarpanej nitki porozumienia, jaka kiedy艣 mi臋dzy nimi istnia艂a — 呕eby to naprawi膰.
Y.
Dalej towarzyszy艂y mu obawy. Ci膮gle nie by艂 pewien reakcji Yosoo, ani jego stanu, kt贸ry zmusza艂 go do walki z potrzeb膮 wstrzymania oddechu. Dok艂adnie to zrobi艂, kiedy poczu艂 zacisk palc贸w na swojej kurtce, a wzrok ba艂 si臋 odbiec od kruchej twarzy, jakby mia艂a rozmy膰 si臋 w powietrzu. Szuka艂 w jego oczach zrozumienia; nawet tego najs艂abszego, kt贸re da艂oby mu znak, 偶e jego s艂owa do niego dociera艂y; co艣 znaczy艂y, ani偶eli by艂y kolejnymi, pustymi obietnicami, za kt贸rymi nic nie sta艂o i mia艂y doprowadzi膰 do kolejnego rozdarcia.
OdpowiedzUsu艅Zamar艂 po raz kolejny, kiedy poczu艂 nag艂膮 blisko艣膰. T膮 w niespodziewanej formie; pod postaci膮 ponownego, ciasnego u艣cisku i mo偶liwo艣ci poczucia znajomej, ut臋sknionej blisko艣ci. Tak przez niego splamionej, a jednak przynosz膮c膮 obezw艂adniaj膮ce poczucie ulgi.
Zrezygnowa艂 z dalszego gadania; zgodnie z jego s艂owami. Zrezygnowa艂 z tych natarczywych pr贸b przywr贸cenia go do danej chwili i wybielenia samego siebie, kiedy nie o to chodzi艂o. Nie tego od niego potrzebowa艂, a wy艂膮cznie tego, 偶eby… by艂. Tu偶 obok. Z d艂o艅mi ponownie oplataj膮cymi jego cia艂o.
I poczu艂 niespodziewany przyp艂yw ulgi. Ten, kt贸ry 艣ci膮gn膮艂 cz臋艣膰 ci臋偶aru z bark贸w, aby na jego miejsce przyby艂 kolejny, inny. Ci臋偶ar emocji, kt贸re ogarnia艂y jego cia艂o i ca艂y czas przyjmowa艂 od Yosoo. Kt贸re pr贸bowa艂y wycisn膮膰 z jego oczu poruszone nagle, pchane mo偶liwo艣ci膮 odetchni臋cia, 艂zy; zatrzymywane jednak na swoim miejscu, na poziomie za艂zawionych oczu i wyciszone wzi臋tym g艂臋bszym, oddechem, podczas gdy jedna z d艂oni 艂agodnie sun臋艂a po 艂opatkach Yosoo.
Nie zamierza艂; nie chcia艂 si臋 nigdzie st膮d rusza膰. Nie, kiedy w ko艅cu m贸g艂 poczu膰 krzt臋 ukojenia ze strony ch艂opaka. Kiedy jedynym, co im towarzyszy艂o, to nag艂a cisza, wcze艣niej maltretowana podniesionymi g艂osami, pr贸buj膮cymi przebi膰 si臋 przez siebie nawzajem. Przerywa艂 j膮 tylko cichy szelest kurtki, kiedy chowa艂 go bardziej w swoich ramionach. Kiedy obejmowa艂 delikatnie d艂oni膮 jego ty艂 g艂owy, z palcami odruchowo przeczesuj膮cymi ciemne kosmyki.
A jedyne co widzia艂, to wkradaj膮cy si臋 spok贸j. Nie obchodzi艂o go to, czy by艂 chwilowy. Czy wraz z momentem rozdzielenia si臋, czy pe艂nego wyciszenia, mia艂 znikn膮膰 i zosta膰 zast膮piony ch艂odem i ostrym odrzuceniem. Nie zastanawia艂 si臋 nad tym, co na nich czeka艂o po mini臋ciu zbawiennego czasu, bo nic nie przejmowa艂o go tak bardzo, jak stan Yosoo. Ten, kt贸ry w ko艅cu zdo艂a艂 ukoi膰; kt贸ry m贸g艂 odczuwa膰 pod w艂asnymi d艂o艅mi i przy klatce piersiowej, kiedy nie czu艂 d艂onie nieustannie o ni膮 uderzaj膮cych, czy nieprzerwanego, nasilonego dr偶enia. Nic nie zajmowa艂o go tak silnie, jak ponowna mo偶liwo艣膰 bycia blisko. Wyrwana mu z r膮k miesi膮c temu; sam wyrwa艂 j膮 sobie z r膮k, mimo 艣wiadomo艣ci, jak bardzo by艂 od tego zale偶ny. I teraz wiedzia艂, 偶e bez niej nie da sobie rady. 呕e blisko艣膰, ale i sama obecno艣膰 Yosoo faktycznie by艂a dla niego wa偶niejsza ni偶 woda. Ni偶 powietrze, kt贸rym oddycha艂 codziennie bez 艣wiadomo艣ci. Bo tylko Soo potrafi艂 zedrze膰 z niego ka偶d膮 mask膮. Tylko przy Soo traci艂 pe艂ne panowanie nad w艂asnymi emocjami, obna偶onymi, niezale偶nie jak bardzo pragn膮艂, aby by艂o na odwr贸t.
Potrzebowa艂 go i teraz ju偶 wiedzia艂, jak bardzo.
Bo od dawna nie czu艂 si臋 tak wyciszony, a zarazem tak ods艂oni臋ty, jak w tym momencie. I niczego nie chcia艂by zmienia膰. Podkre艣laj膮c to r臋koma, obejmuj膮cymi Yosoo jakby by艂 najcenniejszym skarbem na 艣wiecie. Wraz z pojedynczym, cichym i mi臋kkim s艂owem w odpowiedzi na s艂abe pytanie
— Mo偶emy.
Y.
Nie zas艂ugiwa艂 na jego podzi臋kowania. Nie chcia艂 ich, kiedy by艂y bezpodstawne, kiedy Yosoo nie mia艂 mu za co dzi臋kowa膰, bo przez ostatni miesi膮c, mo偶e par臋; a mo偶e od samego pocz膮tku, przysparza艂 mu problem贸w i cierpienia. A jednak nie potrafi艂 ich jawnie odrzuci膰.
OdpowiedzUsu艅Szczere s艂owa, przeszywaj膮ce go niemal na wskro艣; wype艂nione tylko sob膮 - czystymi podzi臋kowaniami, nie pozwala艂y mu na zaprzeczenie. Poprawia艂y jedynie ostro偶nie uk艂ad r膮k, aby da膰 jak najwi臋cej podparcia brunetowi i zapewni膰 mu, nawet to z艂udne, bezpiecze艅stwo. Chwil臋, o kt贸r膮 prosi艂 i kt贸rej potrzebowa艂. A Yechan w ko艅cu m贸g艂 mu co艣 da膰. Co艣 innego, ni偶 z艂e wspomnienia i tworzenie kolejnych rys na coraz to kruchszej zbroi, jak膮 stara艂 si臋 przywdziewa膰.
I by艂o mu dobrze. Przez ten ulotny moment, na kt贸ry nie zas艂u偶y艂. Z Soo w ramionach, tak dosadnie w niego wtulonego i pozwalaj膮cemu mu na wyciszenie odg艂os贸w dooko艂a. Opr贸cz r贸wnego szumu w uszach. Z艂udnie przypominaj膮cego miks przyspieszonych bi膰 ich serc, w ko艅cu mog膮cych us艂ysze膰 siebie nawzajem. Wynale藕膰 rytm, kt贸ry jeszcze te kilka tygodni temu towarzyszy艂 mu ca艂膮 noc. Do kt贸rego wraca艂 po zaj臋ciach, i mimo przyt艂aczaj膮cego zm臋czenia, odnajdywa艂 b艂ogie ukojenie. Kt贸rego uwielbia艂 s艂ucha膰, le偶膮c na kanapie z g艂ow膮 opart膮 na klatce piersiowej, czy w zoo, kiedy 艂膮czy艂o si臋 z zakrywaj膮cymi mu oczy zmarzni臋tymi d艂o艅mi. W niewinnym, a tak wiele znacz膮cym ge艣cie. Tym jedynym, b臋d膮cym w stanie wyciszy膰 buzuj膮ce w nim wtedy nerwy; na r贸wnie ulotny moment, jak ten, w kt贸rym tkwili teraz. Cho膰 pragn膮艂 wyd艂u偶y膰 go w niesko艅czono艣膰.
Bo gdyby to zale偶a艂o od niego, ju偶 nigdy nie wypu艣ci艂by go ze swoich r膮k. Ju偶 na zawsze trzyma艂 blisko siebie i ignorowa艂 g艂os z ty艂u g艂owy, wytykaj膮cy mu, jak wiele stawia艂 wtedy na szali. Wytykaj膮cy, 偶e nie nale偶a艂o mu si臋 to, aby odnalaz艂 razem z nim spok贸j. Lecz tkwi艂 w s艂odkiej u艂udzie.
Dop贸ki nie us艂ysza艂 najpierw cichego szmeru, a tu偶 za nim s艂贸w, wybudzaj膮cych go z momentalnego, pe艂nego nadziei, snu. Sprowadzi艂y natychmiastowo na ziemi臋, a on ledwo powstrzyma艂 drgni臋cie palc贸w, czy cisn膮ce si臋 na usta ciche wiem. Bo co z tego? Po co mia艂 powtarza膰 po raz kolejny co艣, co Yosoo s艂ysza艂 od niego non-stop i z ka偶dym z nich m贸g艂 dojrze膰 coraz to silniejsz膮 nienawi艣膰 w jego oczach. Zas艂u偶on膮. Ledwie powstrzymuj膮c膮 kolejne przeprosiny i wyja艣nienia cisn膮ce si臋 na j臋zyk, bo sobie z ni膮 nie radzi艂. Bo chcia艂 na nowo dojrze膰 w ciemnych t臋cz贸wkach to, w czym zatraca艂 si臋 przy wsp贸lnych wieczorach i szeptem wymienianych zdaniach, cho膰 w mieszkaniu nie by艂o nikogo, opr贸cz nich.
Nie chcia艂 by膰 powodem jego b贸lu. Wiedzia艂, co musia艂 zrobi膰; co zosta艂o mu tak jasno przekazane. Lecz zarazem chcia艂 by膰 tu偶 obok niego; pom贸c z przyt艂aczaj膮cymi go emocjami i 偶yciem wymykaj膮cym si臋 spod kontroli, ale nie m贸g艂. Nie zas艂ugiwa艂 na to
— Powinienem i艣膰, Soo… — odezwa艂 si臋 w ko艅cu, acz z trudem przychodzi艂o mu powolne i ostro偶ne osuni臋cie d艂oni, a cicha wypowied藕, maj膮ca by膰 stwierdzeniem, brzmia艂a zbyt niepewnie. Pozwoli艂a na w艂膮czenie do siebie krzty obaw, jakie kr膮偶y艂y po jego ca艂ym ciele. Lecz zrobi艂, to co mia艂. Przyszed艂, widzia艂 pozostawiony futera艂, wraz z pude艂kiem. I powinien opu艣ci膰 mieszkanie, do kt贸rego sam si臋 wprosi艂. Nie powinien zalega膰 w nim d艂u偶ej, ni偶 by艂o mu to dane.
A jednak co艣 go zatrzyma艂o. Nie on sam; nie niech臋膰 do podniesienia si臋 z pod艂ogi, ani delikatne rozdygotanie n贸g, kt贸re dot膮d skutecznie ukrywa艂.
To palce, zaciskaj膮ce si臋 jeszcze cia艣niej na kurtce by艂y kotwic膮, kt贸ra trzyma艂a go w miejscu. Te, kt贸re nie mog艂y. Kt贸re nie powinny, a jednak r贸wnie mocno zaciska艂y si臋 na jego ods艂oni臋tym sercu, podatnym na ka偶d膮 z reakcji bruneta.
Y.
Chcia艂 zawalczy膰 z w艂asn膮 podatno艣ci膮; z tym, jak pr臋dko by艂 w stanie ugi膮膰 si臋 pod samym naporem zaci艣ni臋tych palc贸w i niespodziewanego poci膮gni臋cia, przez kt贸re kolano trafi艂o na pod艂og臋 z wi臋kszym impetem, ni偶 planowa艂.
OdpowiedzUsu艅Chcia艂 z ni膮 walczy膰, kiedy Yosoo gor膮czkowo kr臋ci艂 g艂ow膮 i nie puszcza艂 kurtki, a jedyne trzyma艂 go tak blisko siebie, na ile by艂o to mo偶liwe. Chcia艂 si臋 stawia膰 i zrobi膰 to, co nale偶a艂o - wyj艣膰. Zostawi膰 go w spokoju, tak jak go prosi艂, i tak, jak prosi艂a si臋 o to sytuacja, bo przecie偶 nie by艂o ju偶 nadziei na zmienienie spisanego losu. Powinien si臋 pogodzi膰 z tym, 偶e w艂asnymi r臋koma napisa艂 gorzki, 艣ciskaj膮cy 偶o艂膮dek koniec ich wsp贸lnej historii, kt贸ra w jego oczach mia艂a ci膮gn膮膰 si臋 a偶 do samego ko艅ca 偶ycia.
Czu艂 si臋 bezsilny z ka偶dym, kolejnym drobnym sygna艂em, jaki od niego dostawa艂. Gryz膮cym si臋 ze wcze艣niejszymi s艂owami. Z tym, na co zdo艂a艂 si臋 nastawi膰, a zarazem, do czego nigdy nie chcia艂 dopu艣ci膰. Zwalcza艂 co rusz wkradaj膮c膮 si臋 bezradno艣膰, kt贸ra dawa艂a o sobie zna膰 coraz bardziej z ka偶d膮, kolejn膮 sekund膮 sp臋dzon膮 w milczeniu. Z brakiem pewno艣ci, czego ma si臋 spodziewa膰 dalej; z b贸lem w sercu nabieraj膮cym na sile, kiedy po raz kolejny by艂o tkni臋te tymi bolesnymi ze strony Soo
— Soo, naprawd臋– — oparte na zaci艣ni臋tych palcach d艂onie podejmowa艂y si臋 ich odsuni臋cia, a s艂owa wype艂nione 偶alem ledwie da艂y rad臋 opu艣ci膰 jego usta, nim wszystko zatrzyma艂 p艂acz. Szczery, niewstrzymywany i 艣ciskaj膮cy gard艂o p艂acz, kt贸ry wymy艂 przelotn膮 ch臋膰 poddania si臋.
Zamiast tego bez udzia艂u my艣li pokierowa艂 jego r臋ce, by te oplot艂y ciasno Yosoo i przycisn臋艂y do klatki piersiowej. By jedna z nich opar艂a si臋 ponownie na w艂osach i przesun臋艂a po nich w uspokajaj膮cym, wyciszaj膮cym ge艣cie.
I ca艂y czas zaciska艂 do b贸lu wargi. Aby poradzi膰 sobie ze wzbudzon膮 w ciele burz膮, pod wp艂ywem wyja艣nie艅, w kt贸re ba艂 si臋 w pe艂ni uwierzy膰, mimo dusz膮cych ch臋ci; a zarazem nie potrafi艂by go wini膰, gdyby nale偶a艂y do tych nieszczerych. Pod wp艂ywem b艂aga艅, na kt贸re nie zas艂ugiwa艂, a sam powinien wypowiada膰 i jeszcze bardziej rozpala艂y potrzeb臋 wyj艣cia przez doprowadzenie bruneta do stanu pe艂nej rozsypki, do kt贸rej nigdy nie powinien dopu艣ci膰.
Pod wp艂ywem zdrobnienia, kt贸re dociska艂o do jego oczu 艂zy i wprawia艂o wargi w zdradliwe dr偶enie, bo tak dawno go nie s艂ysza艂. Wype艂nionego b贸lem i desperacj膮, a nie nienawi艣ci膮, jak miesi膮c temu. Na jak膮 sobie zas艂u偶y艂. Niewype艂nionego ciep艂em, jakie zawsze dawa艂o rad臋 rozla膰 po jego ciele, teraz zast膮pionym tysi膮cem t臋pych igie艂, kt贸re rozsypywa艂y nieprzyjemne mrowienie u Powella.
Ba艂 si臋. Ba艂, 偶e Yosoo zaraz zreflektuje si臋 na w艂asnych s艂owach i zauwa偶y, 偶e nie powinien by艂 ich m贸wi膰. 呕e powie za du偶o. Tak jak on, b臋d膮c przed nim na kolanach i z kompletnie rozmazanym spojrzeniem pod wp艂ywem 艂ez i bezmy艣lnie cisn膮cych si臋 na usta s艂贸w. Kt贸rych nigdy nie powinien by艂 wtedy powiedzie膰, mimo obna偶onej szczero艣ci.
I mo偶e powinien odda膰 si臋 strachowi; temu, kt贸ry jako jeden z nielicznych si臋ga艂 po trze藕we my艣lenie i to, u艣wiadamiaj膮ce go w tym, jak bardzo nie zas艂ugiwa艂 na dan膮 mu szans臋. A mimo to oplata艂 go cia艣niej i pozwala艂 d艂oni sun膮膰 po w艂osach tak jak zwykle. Tak jak zawsze, kiedy stara艂 si臋 odgania膰 z艂e my艣li bruneta. Kiedy pomaga艂 mu odnale藕膰 ukojenie
— Nie zostawi臋 Ci臋 — nie teraz; nie nigdy. Bo na zawsze chcia艂 by膰 tu偶 obok niego.
Y.
Mimo fal p艂aczu, jakie Yosoo przynosi艂 wraz ze sob膮; mimo nieprzerwanie dr偶膮cych pod wp艂ywem emocji ramion i tego, jak stopniowo stara艂y si臋 zala膰 i Powella, nie potrafi艂 by膰 sobie bardziej wdzi臋czny za to, 偶e postanowi艂 zosta膰. Odrzuci膰 ch艂odny rozs膮dek i odda膰 si臋 potrzebie blisko艣ci i tej drobnej szansie, jak膮 nie艣mia艂o, a zarazem z desperacj膮, wyci膮gni臋to w jego kierunku.
OdpowiedzUsu艅Bo Soo m贸wi艂. Otwiera艂 si臋 przed nim bardziej, ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej. Dawa艂 upust emocjom, kt贸re zazwyczaj kry艂 po k膮tach lub przys艂ania艂 z艂o艣ci膮 i k膮艣liwo艣ci膮. Nie wiedzia艂, jak bardzo ulotn膮 by艂a ta chwila - obawia艂 si臋, 偶e nawet najmniejszy ruch, czy samo uchylenie warg z jego strony mog艂o sko艅czy膰 si臋 kryzysem i powrotem tysi膮ca masek, kt贸re chcia艂 z ostro偶no艣ci膮 i delikatno艣ci膮 odwiesi膰 na odleg艂y wieszak. Byleby m贸c zobaczy膰 go w szczerym, zarezerwowanym tylko dla niego, stanie.
Nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰 tego, w jakiej sytuacji by艂 Yosoo. Jak musia艂 si臋 czu膰, kiedy wraca艂 do punktu zero - kiedy przez Yechana zosta艂 zmuszony do powrotu do rodzic贸w. Kiedy musia艂 pozwala膰 im na wyrywanie cz膮steczek siebie, byleby nie straci膰 dachu nad g艂ow膮 i nawet tej poni偶aj膮cej 艂aski. Z my艣l膮, 偶e b臋dzie lepiej. A Powell wiedzia艂, 偶e nie by艂o to mo偶liwe - nie na podstawie historii, jakich si臋 na zas艂ucha艂. Nie na podstawie 偶alu, jaki widnia艂 na twarzy ch艂opaka, kiedy dochodzi艂o do kolejnej sprzeczki, a oblane z艂o艣liwo艣ci膮 s艂owa wydawa艂y si臋 szczersze; wype艂nione b贸lem, ani偶eli naburmuszeniem, jakie mia艂o w zwyczaju si臋 pojawia膰.
I teraz brunet nawet nie czu艂 si臋 na miejscu we w艂asnym mieszkaniu; w tym, kt贸re utraci艂 przez nieugi臋te trzymanie si臋 ich relacji. Tej, kt贸r膮 Yechan by艂 w stanie zanegowa膰 w przeci膮gu sekundy, byleby nie straci膰 w oczach ojca - cho膰 powinien wiedzie膰, 偶e od dawna przy jego imieniu sta艂a pustka. Nie zero, nie niski pr贸g, ani zamazane pismo. Zwyczajna pustka, bo dok艂adnie tyle dla niego znaczy艂. Nic.
A mimo tego doprowadzi艂 Yosoo do p臋kni臋cia. Do sp艂ywu 艂ez, zostawiaj膮cych 艣lady na jego koszulce, cho膰 nie potrafi艂 si臋 nimi teraz przejmowa膰. Do 偶a艂owania ka偶dej, z podj臋tych decyzji, cho膰 si臋gn膮艂 po nie w艂a艣nie przez Powella. Przez jego tch贸rzostwo straci艂 niemal偶e wszystko, a Yechan by艂 w stanie jedynie sun膮膰 uspokajaj膮co d艂oni膮 po plecach i obejmowa膰 go jeszcze czulej, byleby doda膰 mu otuchy
— Wiem — przyzna艂, wiedz膮c r贸wnie偶, 偶e nie mog艂o by膰 inaczej. Bo jak, kiedy powodem ci膮gu bolesnych wydarze艅, by艂 on sam. Z dalej nies艂usznie obecn膮 nadziej臋, 偶e da rad臋 to odzyska膰; 偶e da rad臋 zwr贸ci膰 mu to, co Yosoo odebra艂 samemu sobie.
— Musisz by膰 wyko艅czony — chcia艂 zacz膮膰 od spokoju, nawet jak tego chwilowego. Tego pchaj膮cego go do tego, aby delikatnie i bez oderwania d艂oni, wsun膮膰 je delikatnie pod jego r臋ce, dla lepszego chwytu. Wykorzysta膰 zaistnia艂y, s艂abszy ucisk i u艂o偶y膰
— Chod藕, pomog臋 Ci — aby z wypowiedzianym p贸艂-szeptem s艂owem, podnie艣膰 si臋 z pod艂ogi, daj膮c mu mo偶liwo艣膰 zrzucenia z siebie ca艂ego ci臋偶aru wycie艅czonego organizmu prosto na niego, kiedy podpieraj膮ce go r臋ce oplata艂y go jeszcze dok艂adniej, wczepiaj膮c palce w materia艂 bluzy— Bo musisz odpocz膮膰, Soo — ci膮gn膮艂 dalej 艂agodnym, niez艂amanym tonem; ze sta艂ym rytmem i wr臋cz zaskakuj膮cym go samego spokojem. Zak艂amanym, skrywaj膮cym w艂asne nerwy, a jednak im obu tak potrzeby.
—I dalej tu jestem. Nie zostawi臋 Ci臋— bo gdyby tylko m贸g艂, nie opu艣ci艂by go na krok. O ka偶dej godzinie i przy ka偶dej potrzebie, kiedy by go potrzebowa艂. Gdyby mu tylko na to pozwoli艂. Gdyby Powell wszystkiego nie zepsu艂, trac膮c ca艂e zaufanie najwa偶niejszej dla niego osoby.
Y.
By艂 wdzi臋czny, 偶e Yosoo nie stawia艂 wi臋kszego oporu. Pozwoli艂 zaprowadzi膰 si臋 na kanap臋, mimo wst臋pnej paniki, kt贸r膮 stara艂 si臋 ugasi膰 spokojnymi s艂owami. Pozwoli艂 a偶 za 艂atwo, niemal偶e wieszaj膮c si臋 na brunecie i odnajduj膮c u niego oparcie, mimo 偶e nie powinien. Bo powinien mie膰 oparcie w kim艣 dla niego dobrym; w kim艣, kto nigdy go nie zrani艂. Komu m贸g艂 w pe艂ni zaufa膰. Tak, jak kiedy艣, mia艂 nadziej臋, mu.
OdpowiedzUsu艅Z ostro偶no艣ci膮 pom贸g艂 mu wygodnie opa艣膰 na kanap臋, bezwiednie wodz膮c za oddalonym spojrzeniem i upewniaj膮c si臋, czy nic nie powinno sprawia膰 mu dyskomfortu. 殴le u艂o偶ona poduszka, osuni臋ty gdzie艣 koc, czy nie tak le偶膮ca noga - wszystkiego, co mog艂oby doprowadzi膰 do niepotrzebnej niewygody; a tym samym wzmo偶enia b贸lu, kt贸ry i tak opanowa艂 ca艂e cia艂o ch艂opaka. Widzia艂 go - w tym nieobecnym wzroku, w os艂abionym ciele, kt贸re tak bezsilnie wyl膮dowa艂o na kanapie, bo tak mu nakazano. W chwilowej ciszy, nagle mu dziwnie ci膮偶膮cej, mimo bycia czym艣 zbawiennym.
Da艂a mu czas na zebranie my艣li; a przynajmniej powinna. Zamiast tego wzbudza艂a dodatkowe w膮tpliwo艣ci i obawy. U艣wiadamia艂a o stanie, w jakim znajdowa艂 si臋 Yosoo, a kt贸ry jedynie pogorszy艂 przyj艣ciem bez zapowiedzi. A Powell ba艂 si臋, 偶e straci panowanie nad stabilnym gruntem pod nogami, kt贸ry przy ka偶dej chwili pr贸bowa艂 si臋 pod nim osun膮膰. Niezale偶nie od tego, jak bardzo z nim walczy艂, czy te偶 stosowa艂 艣rodki zapobiegawcze; wszystko grozi艂o zarwaniem. Pewna i twarda mina przy okazjach, kiedy wzrok Yosoo nie da艂by rady do niego si臋gn膮膰, by艂a zast臋powana z臋bami m臋cz膮cymi policzek i przelotnymi spojrzeniami w g贸r臋, aby zapanowa膰 nad 艂zami, kt贸re pr贸bowa艂y zebra膰 si臋 w k膮cikach oczu. Dr偶膮ce d艂onie mia艂y sw贸j limit i ledwo dawa艂 rad臋 je ukrywa膰 przy tak bliskim kontakcie z ch艂opakiem; korzysta艂y z materia艂u bluzy, w kt贸ry mog艂y si臋 wczepi膰, a p贸藕niej z siebie nawzajem, aby za plecami, poza zasi臋giem bruneta, podra偶nia膰 sk贸rki w niezdrowym, a jednak piekielnie dla niego skutecznym nawyku.
Z kr贸tkiego amoku; z pr贸b uprz膮tni臋cia w艂asnych my艣li i podj臋ciu decyzji co do tego, co wypada艂o teraz zrobi膰, wyrwa艂 go cichy szept. I spojrzenie, kt贸re w ko艅cu na sobie poczu艂, i w kt贸rym potrafi艂 natychmiastowo przepa艣膰. W kt贸re wpatrywa艂 si臋 poruszony, acz ze z艂udn膮 otoczk膮 spokoju, korzystaj膮c z ka偶dej, danej mu teraz sekundy. Z tego czasu, kiedy w ko艅cu m贸g艂 poczu膰 jego wzrok na sobie; zauwa偶y膰, 偶e go nie unika艂. Tak wyra藕nie, a jednak z niemo偶liwo艣ci膮 Powella do pe艂nego uwierzenia. Dopuszczenia do siebie my艣li, 偶e nawet ten drobny sygna艂 m贸g艂 by膰 dla niego kolejnym krokiem postawionym w kierunku nowego pocz膮tku; szczelnie zamkni臋tych drzwi, za kt贸rymi czeka艂a kolejna szansa na naprawienie wszystkiego. Z艂udnie pchanej przez przeprosiny, kt贸rych nie powinien s艂ysze膰
— Przesta艅, Soo — kt贸rych nie m贸g艂 przyj膮膰 i przerwa艂 je z cieniem u艣miechu oraz lekkim pokr臋ceniem g艂owy. Nie m贸g艂 ich przyj膮膰 teraz, kiedy Yosoo nie by艂 w stanie samemu w nie uwierzy膰; nie m贸g艂 ich przyj膮膰 nigdy, skoro na nie nie zas艂u偶y艂. Obj膮艂 go raz jeszcze spojrzeniem, nim pozwoli艂 sobie powolne osuni臋cie si臋 na pod艂og臋. Oparcie plec贸w o mi臋kki mebel i mo偶liwo艣膰 bycia obok, a jednak z t膮 wyznaczon膮, niewidzialn膮 granic膮 — Je艣li Ci to pomo偶e, to wyrzucaj z siebie wszystko. Po to tutaj jestem — 偶eby go wspiera膰; 偶eby m贸g艂 powiedzie膰 wszystko, co le偶a艂o mu na sercu i sp臋dza艂o sen z powiek. Wszystko, co sprawia艂o, 偶e coraz bardziej zatraca艂 si臋 w przera偶aj膮cej spirali, czuj膮c, 偶e nie ma z niej wyj艣cia — 呕eby Ciebie wys艂ucha膰.
Y.
Ten komentarz zosta艂 usuni臋ty przez autora.
OdpowiedzUsu艅Chcia艂 by膰 gotowy na wszystko. Pozosta膰 niewzruszonym, niezale偶nie od tego, co mo偶e us艂ysze膰 i z czym mo偶e si臋 to wi膮za膰. Chcia艂 wr贸ci膰 do tej starszej, oboj臋tnej wersji siebie, jaka p臋ka艂a dopiero po fakcie i w samotno艣ci, gdzie nikt nie mia艂by 艣wiadomo艣ci, jak bardzo nie radzi艂 sobie z cudz膮 opini膮. Z opini膮 Yosoo, kt贸ra by艂a dla niego tak wa偶na i za ka偶dym razem dawa艂a rad臋 go zdruzgota膰, kiedy m贸g艂 dojrze膰 zaw贸d. Irytacj臋 i czyst膮 z艂o艣膰, bo po raz kolejny nie wywi膮za艂 si臋 z kt贸rej艣 z obietnic.
OdpowiedzUsu艅Tej, 偶e si臋 zmieni i popracuje nad sob膮. 呕e zacznie m贸wi膰 jasno, a przestanie zasypywa膰 go przeprosinami za ka偶d膮 g艂upot臋. 呕e zawsze b臋dzie obok niego, aby wiedzia艂, 偶e ma w nim niesko艅czone wsparcie. 呕e nie zale偶a艂o mu na niczym bardziej, ni偶 w艂a艣nie na nim.
Dlatego chcia艂 mu to wszystko zaoferowa膰 teraz. Nadrobi膰 te chwile, kt贸re szpeci艂 swoim zachowaniem. Nawet je艣li mia艂o to da膰 jedynie pocz膮tek d艂ugiej i zawi艂ej drodze do wybaczenia. Bo nie m贸g艂 zrobi膰 wi臋cej, opr贸cz zmienienia si臋. Tego potrzebowali, dobrze o tym wiedzia艂, a jednak nie potrafi艂 wyzby膰 si臋 siej膮cego pustk臋 strachu, kiedy mia艂 wra偶enie, 偶e traci艂 kontrol臋 nad samym sob膮. Kiedy stare nawyki napiera艂y na j臋zyk, duszony w 艣rodku przez mocno zaci艣ni臋te z臋by i schowane w kieszeniach kurtki d艂onie.
Obr贸ci艂 si臋 wi臋c nieznacznie na pod艂odze, by m贸c widzie膰 Yosoo. By ca艂ym cia艂em pokaza膰, 偶e go s艂ucha艂, mimo 偶e ju偶 przy pierwszych s艂owach poczu艂 pierwsz膮 fal臋 obaw, 偶e sobie nie poradzi.
Czu艂 si臋 bezsilny. By艂 bezsilny, kiedy powinno by膰 odwrotnie. Yosoo go potrzebowa艂. Mo偶e nawet nie go, ale po prostu wsparcia; kogo艣, czy te偶 czego艣, gdzie m贸g艂by odnale藕膰 potrzebne oparcie i powody, aby stawia膰 pierwsze kroki w powrocie do normalno艣ci. W pr贸bach odnalezienia stabilnego gruntu, aby pozbiera膰 偶ycie na nowo.
Zatrzyma艂 d艂o艅, kt贸ra chcia艂a si臋gn膮膰 jego uda w kolejnym, zwyczajowym odruchu. W cichej potrzebie bycia obok i czucia go przy sobie, kiedy nie m贸g艂. Kiedy nie mia艂 pewno艣ci, 偶e forma blisko艣ci, opr贸cz tej, narzuconej przez Yosoo, by艂a chcian膮. Zamiast tego splata艂 ze sob膮 pozdzierane palce, chowaj膮c je przed 艣wiat艂em dziennym, a zarazem hamuj膮c ich s艂abe dr偶enie.
I momentalnie mia艂 wra偶enie, jakby kto艣 uderzy艂 go prosto w 偶o艂膮dek. Kiedy imi臋, o kt贸rym pragn膮艂 zapomnie膰, pad艂o z zawahaniem si臋 spomi臋dzy ust Yosoo, a fala wyrzut贸w prawie 偶e w ca艂o艣ci okry艂a Powella. Wyra藕nie przypomnia艂a o wszystkim, na co pozwoli艂, cho膰 chcia艂 zapomnie膰. Nigdy nie chcia艂 do tego wraca膰, ale wiedzia艂, 偶e musia艂. Bo sam do tego doprowadzi艂; bo nie by艂a to rozmowa, kt贸rej mogli wiecznie unika膰, a je艣li chcia艂 m贸c ponownie zbli偶y膰 si臋 do ch艂opaka, je艣li chcia艂 m贸c go znowu nazwa膰 przynajmniej przyjacielem, musia艂 si臋 z tym pogodzi膰
— Wiem — odpar艂 po kolejnym z rz臋du prze艂kni臋ciu 艣liny, kontroluj膮cym pewno艣膰 i 艂amliwo艣膰 g艂osu, na kt贸r膮 nie m贸g艂 sobie pozwoli膰. Jak i zatrzymanie wzroku w wyznaczonym punkcie - na twarzy bruneta, od kt贸rej nie m贸g艂 ucieka膰 przy ka偶dej okazji, kiedy czu艂 si臋 s艂aby i ods艂oni臋ty — Nie dziwi臋 Ci si臋 — przyzna艂 jeszcze z przemijaj膮cym pr臋dko cieniem u艣miechu, kiedy dociera艂a do niego tre艣膰 w艂asnych s艂贸w. Kiedy dociera艂o do niego, 偶e Yosoo zapewne ju偶 nigdy nie spojrzy na niego tak samo. 呕e ju偶 na zawsze splami艂 sw贸j obraz paskudn膮 skaz膮, kt贸rej si臋 nie pozb臋dzie.
— Ale… — zacz膮艂 z lekkim zawahaniem si臋; z lekkim poruszeniem na swoim miejscu, nim bark bezwolnie opar艂 si臋 o kanap臋, a jego wzrok dos艂ownie na moment odbieg艂 gdzie艣 na bok — Przynajmniej jeste艣 w stanie w og贸le na mnie patrze膰 — stwierdzi艂, zaciskaj膮c jeszcze mocniej palce na sobie nawzajem, jakby mia艂o mu to doda膰 pewno艣ci, podczas gdy wzrokiem wr贸ci艂 ju偶 do jego zm臋czonej twarzy — I na razie, na pocz膮tek, tyle wystarczy. I tak ju偶 du偶o zrobi艂e艣, Soo.
Y.
— Wiem — wiedzia艂. Wiedzia艂 to bardzo, mo偶e a偶 za dobrze. Yosoo nienawidzi艂 p贸艂艣rodk贸w; nienawidzi艂 powierzchownego traktowania problem贸w. Nienawidzi艂, jak Yechan nieudolnie pr贸bowa艂 ukrywa膰 to, co go dr臋czy艂o, bo by艂 przekonany, 偶e na tym wyjdzie- wyjd膮 lepiej. A mimo wszystkiego, i tak to robi艂. Za ka偶dym razem si臋ga艂 po ten sam, znienawidzony spos贸b radzenia sobie z problemem, na kt贸ry brakowa艂o mu si艂y. P贸艂艣rodki; poz贸r rozwi膮zania, kt贸ry ledwie dawa艂 rad臋 zakry膰 to, co doskwiera艂o najbardziej.
OdpowiedzUsu艅Bo by艂y wygodne. Sprawia艂y z艂udne wra偶enie, 偶e wszystko by艂o w porz膮dku, daj膮c Powellowi czas na kompletne zduszenie tego w sobie, a偶 nie straci艂o na wadze. A偶 nie ukaza艂o mu si臋 pod postaci膮 idiotyzmu i przedramatyzowanej reakcji z jego strony. Wtedy m贸g艂 po prostu zapomnie膰. I liczy膰, 偶e inni zd膮偶yli zrobi膰 to samo.
Ale przecie偶 wiedzia艂, 偶e Yosoo tak nie potrafi艂. Zawsze mu to wytyka艂; zawsze potrafi艂 przejrze膰 i nie ukrywa艂 si臋 z w艂asn膮 irytacj膮. Wi臋c czemu wci膮偶 w to brn膮艂, kiedy robi艂 mu tym wi臋ksz膮 krzywd臋. Kiedy w艂a艣nie przez to siedzia艂 na pod艂odze, oparty o kanap臋 z p贸艂obecnym wzrokiem wlepionym w dywan, na kt贸ry nieraz potrafi艂 narzeka膰 i komentowa膰 niedopasowanie, jak ca艂a reszta wystroju, a jednak zawsze 艂apa艂 si臋 na tym, 偶e palce dobrowolnie w臋drowa艂y do fr臋dzli, przyjemnie odwracaj膮cych jego uwag臋 od n臋c膮cych go w danej chwili my艣li. Czy te偶 po prostu w czystym, automatycznym odruchu.
Panuj膮ca cisza by艂a dla niego niczym obosieczny miecz. Z jednej strony przyjemnie okalaj膮ca go z ka偶dej strony, pozwalaj膮ca zebra膰 si臋 w sobie i pr贸b臋 przemy艣lenia ka偶dego z krok贸w, jakie potencjalnie chcia艂 postawi膰. A jednak… dusi艂a. Utrudnia艂a wzi臋cie pe艂nego oddechu, mimo dalszej 艣wiadomo艣ci, 偶e zwyczajnie nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na panik臋, czy zbyt wielkie poruszenie. Nie pozwala艂a na odp臋dzenie najgorszych scenariuszy i straszy艂a tym, 偶e by艂a typow膮 cisz膮 przed burz膮. 呕e jedyne, co na niego czeka艂o za kilka minut, mo偶e kilkana艣cie, mo偶e nawet za kilka dni, to rozpad, kt贸rego nie da rady z艂o偶y膰 z powrotem. Ten, kt贸ry pozwoli Yosoo przejrze膰 na oczy i podj膮膰 si臋 tego drastycznego, bolesnego kroku wykluczenia go ze swojego 偶ycia.
Zas艂ugiwa艂 na to. Sam fakt, 偶e znajdowa艂 si臋 w jego mieszkaniu wydawa艂 si臋 niepoprawny. Nie na miejscu, a zarazem nie chcia艂 by膰 teraz gdziekolwiek indziej. Jedynie obok Yosoo, z mo偶liwo艣ci膮 podniesienia wzroku, ukrywaj膮cego zm臋czenie jakie doskwiera艂o mu od ci膮gu nieprzespanych dobrze nocy i tych, sp臋dzonych na sumiennym rysowaniu. Ukrywaj膮cego ilo艣膰 艂ez, kt贸re z siebie wyla艂, cho膰 to nie on powinien traci膰 si艂y na p艂acz.
I wlepia艂 wype艂niony od samego 艣rodka 偶alem, a okryty 艂agodno艣ci膮, wzrok w Jeonga, ponownie odmawiaj膮cego spojrzenia w jego kierunku. Na zbieraj膮ce si臋 w k膮cikach 艂zy, kt贸re ponownie pragn膮艂 otrze膰 opuszkiem palca i zapewni膰, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku; 偶e jego 艂zy nie by艂y na marne.
A kolejny, zgorzknia艂y u艣miech zawita艂 s艂abo na jego ustach, kiedy us艂ysza艂 to, czego powinien by膰 艣wiadom od samego pocz膮tku. 呕e nie powinien tu by膰, i 偶e ta rozs膮dna, trze藕wo my艣l膮ca cz臋艣膰 Yosoo zdawa艂a sobie z tego spraw臋. A zamiast tego rani艂 go bardziej. Wzbudza艂 zb臋dne obawy, kt贸re powinny by膰… czym艣 dobrym. Bo przecie偶 o to chodzi艂o - powinien opu艣ci膰 jego 偶ycie na zawsze. Zostawi膰 w spokoju i pozwoli膰 na rozpocz臋cie od nowa, bo tego w艂a艣nie potrzebowa艂.
Lecz brn膮艂 w zaprzeczanie samemu sobie, kiedy podnosi艂 si臋 powoli ze swojego miejsca. Kiedy zajmowa艂 puste na kanapie, mimo obaw przep艂ywaj膮cych przez jego cia艂o i 艣ciskaj膮cych p臋tle wok贸艂 偶o艂膮dka. Tych rosn膮cych do przyt艂aczaj膮cych rozmiar贸w, kiedy bezwolnie obejmowa艂 skulone cia艂o ramionami, z delikatnym szeptem na ustach
— Nigdzie si臋 st膮d nie ruszam, Soo.
Y.
Zamar艂, kiedy us艂ysza艂 jego cich膮, a zarazem tak stanowcz膮 pro艣b臋. Jakby to od niej wszystko zale偶a艂o. Kt贸ra, mimo jego wcze艣niejszych zapewnie艅 i swojego w艂asnego przekonania, 偶e nie opu艣ci mieszkania Yosoo, stawia艂a nagle wszystko na szali.
OdpowiedzUsu艅Zdar艂a mask臋 bruneta, 艣wiadcz膮c膮 o tym, 偶e go tutaj nie chcia艂; 偶e by艂 nieproszonym go艣ciem i o tym, 偶e Yosoo wiedzia艂, 偶e bez niego b臋dzie mu lepiej. Bo by艂o odwrotnie, sam si臋 o tym przekonywa艂, kiedy mimo s艂yszanych sprzeciw贸w i sp艂ywaj膮cych po twarzy 艂ez, szuka艂 u niego oparcia. Nie odpycha艂, lecz jedynie przysuwa艂 si臋 jeszcze bli偶ej, a na sercu Yechana powstawa艂a kolejna szrama, stworzona przez dusz膮ce wyrzuty sumienia.
Po wszystkim, co zrobi艂; po tym, jaki po prostu by艂, Yosoo dalej nie wyrzuca艂 go ze swojego 偶ycia. Powinien - powinien odnale藕膰 ukojenie w tym, 偶e oddzieli艂 si臋 od tego okresu i mo偶e stawia膰 kroki w nowym kierunku. 呕e nie musi si臋 przejmowa膰 z艂udnie ukrywan膮 krucho艣ci膮 Powella i jego nieprzemy艣lanymi s艂owami i zachowaniami, kt贸re tak go przecie偶 denerwowa艂y i zapewne ci膮偶y艂y.
Zamiast tego zaprasza艂 go do siebie na nowo. Cich膮 pro艣b膮. Odwzajemnionym u艣ciskiem, kt贸rego Yechan nigdy nie chcia艂 przerywa膰 i wy艂apywa艂 najmniejszy szczeg贸艂. Jak cia艂o, mo偶e pozornie, mo偶e nie, wydawa艂o si臋 nieznacznie drobniejsze; jak przed oczami miga艂y mu ciemne kosmyki, a nie te jasne, kt贸re miesi膮c temu zgarnia艂 mu z oczu przed wstaniem z dzielonego 艂贸偶ka. Jak zapach Yosoo, mimo bycia tym tak dobrze znanym i uwielbianym, sprawia艂 wra偶enie go pali膰 i grozi膰 zgromadzeniem 艂ez w k膮cikach oczu. Kt贸rym nie zamierza艂 da膰 uj艣cia przed opuszczeniem mieszkania, w kt贸rym nigdy nie powinien si臋 ponownie zjawi膰.
I dalej mu nie odpowiedzia艂. Siedzia艂 cicho, z d艂o艅mi ostro偶nie g艂aszcz膮cymi jego plecy i przysuwaj膮cymi bli偶ej siebie, kiedy pr贸bowa艂 schowa膰 si臋 jeszcze bardziej. A odczuwalny na szyi oddech pr贸bowa艂 wytr膮ci膰 ze sta艂ego tempa jego w艂asny, na kt贸rym skupia艂 si臋 teraz niemal w ca艂o艣ci, bo czu艂, jakby to na nim opiera艂 si臋 spok贸j Yosoo. Jego nag艂e wyciszenie i mo偶liwo艣膰 jakiejkolwiek rozmowy, kt贸ra nie opiera艂a si臋 na sprzecznych zdaniach i zap艂akanej twarzy, na kt贸r膮 ci臋偶ko mu si臋 patrzy艂o, a jednak nie potrafi艂 odwr贸ci膰 wzroku.
Tak jak nie m贸g艂 si臋 ruszy膰 ze swojego miejsca, kiedy poczu艂 niekontrolowane i przelotne spi臋cie mi臋艣ni, wraz z niespodziewanym ruchem d艂oni bruneta. Ba艂 si臋, 偶e przejrza艂 na oczy - mimo 偶e ci膮gle tego chcia艂. Prawie nie rozlu藕ni艂 w艂asnych r膮k, dop贸ki sam si臋 do tego nie zmusi艂 i pozwoli艂 Yosoo na ruch. Ten, kt贸rego si臋 nie spodziewa艂, a kt贸ry po raz kolejny opl贸t艂 si臋 ciasno wok贸艂 jego serca. Bo jak ka偶dy z poprzednich, by艂 niezas艂u偶ony, a jednak tak potrzebny.
Ci臋偶ar na nogach, delikatne naruszenie, przez zaci艣ni臋t膮 d艂o艅, materia艂u. I ponowna, b艂oga, a zarazem mylna, cisza, podczas kt贸rej nieobecne spojrzenie w臋drowa艂o w ekranu niemal偶e nigdy w艂膮czanego telewizora, na ciemne w艂osy, rozsypuj膮ce si臋 na jego nogach. Si臋gn膮艂 do nich, z nadziej膮, 偶e zajmowane miejsce pozwala艂o mu zamaskowa膰 dr偶膮c膮 d艂o艅, nim ta ostro偶nie przeczesa艂a jeden z kosmyk贸w. Nim poprawi艂a lekko te, wpadaj膮ce do oczu i dra偶ni膮co opadaj膮ce na policzku. Nim szuka艂a nawet najg艂upszego powodu, aby nie odsuwa膰 palc贸w od ciemnych w艂os贸w, pozwalaj膮cych na utrzymanie chwilowej, mo偶e ju偶 ten ostatni raz, blisko艣ci.
Nie zas艂u偶y艂 na ni膮, jak i na wiele wi臋cej aspekt贸w, jakie teraz mu oferowa艂. Tak jak to proste do przejrzenia k艂amstwo, bo wiedzia艂, 偶e powinien mu da膰 o wiele wi臋cej. K艂amstwo, kt贸rego by艂 tak 艣wiadomy, a pozwoli艂 sobie w nie uwierzy膰 i w ko艅cu wypu艣ci膰 spomi臋dzy ust to jedno ciche, a nadal nad nimi wisz膮ce, s艂owo, kt贸rego ba艂 si臋 si臋gn膮膰 w obawach, 偶e by艂o kolejnym z tych nieprzemy艣lanych i pustych. Bo zamierza艂 si臋 postara膰, aby by艂o inaczej
— Obiecuj臋.
Y.
Pozwala艂 sobie na zatracenie si臋 w prostych, naturalnych ruchach. W powolnym zaczesywaniu kosmyk贸w na swoje miejsce, czy swobodne owijanie ich wok贸艂 palc贸w, nim pozwoli艂 im spokojnie opa艣膰. Krzta rozumu kaza艂a mu przesta膰 - pokazywa艂a bezcelowo艣膰 zachowania i to, 偶e st膮pa艂o po cienkiej granicy, kt贸rej nie powinien przekracza膰. Nie teraz. Mo偶liwe, 偶e ju偶 nigdy nie b臋dzie mu dane w pe艂ni odda膰 si臋 nawet tym najdrobniejszym gestom, w kt贸rych potrafi艂 odnale藕膰 najwi臋cej szcz臋艣cia i ukojenia.
OdpowiedzUsu艅A jednak pr贸ba pos艂uchania si臋 cichego, racjonalnego g艂osu; zabrania d艂oni, spotka艂a si臋 z reakcj膮 艣ciskaj膮c膮 jego serce i bezpowrotnie zmuszaj膮c膮 go do pozostania na swoim miejscu. Ten mocny chwyt i s艂aby szept, kt贸ry sam w sobie potrafi艂 zaczarowa膰 jego palce i wple艣膰 je z powrotem w ciemne w艂osy, kt贸rych faktur臋 chcia艂 zapami臋ta膰 na zawsze. Kt贸re chcia艂by dotyka膰 codziennie
— Okej — odpowiedzia艂 r贸wnie cicho, zapewniaj膮c, 偶e nigdzie si臋 nie rusza. Zapewniaj膮c samego siebie w poprawno艣ci podj臋tej decyzji, mimo tego, 偶e tak dobrze widzia艂 wszystkie jej wady. Bo jeszcze nie teraz; jeszcze mieli chwil臋, aby 偶y膰 w b艂ogim przekonaniu, 偶e tak mia艂o by膰 - 偶e znajdowali si臋 dok艂adnie tam, gdzie powinni; 偶e zaistnia艂a blisko艣膰 by艂a dok艂adnie t膮, jak膮 dzielili miesi膮c wcze艣niej. Nienaruszon膮 z艂ymi decyzjami i b艂臋dami, kt贸re z偶era艂y go od 艣rodka.
Z jednej strony pragn膮艂, aby Yosoo m贸wi艂. M贸wi艂 jak najwi臋cej, wyrzuca艂 z siebie wszystko, co mu ci膮偶y艂o, aby zyska艂 szans臋 na zwyczajn膮 ulg臋. Na pogodzenie si臋 z tym, co si臋 wydarzy艂o; na spojrzenie na to z zewn膮trz i zauwa偶enie tej odpowiedzi, kt贸rej szuka艂 i potrzebowa艂. 呕eby mu w ko艅cu wszystko powiedzia艂, bez wzgl臋du na to, jak bardzo mia艂o bole膰.
A z drugiej nie chcia艂 niczego wi臋cej, ni偶 tej b艂ogiej, zbawiennej ciszy. Tej, kt贸ra pozwala艂a wierzy膰, 偶e nic si臋 nie sta艂o. 呕e wszystko by艂o jak wcze艣niej; 偶e dalej by艂 jego s艂o艅cem, zdrobnieniem, kt贸re przyprawia艂o go o motyle w brzuchu w samej swojej prostocie. 呕e za艣ni臋cie wi膮za艂oby si臋 z zauwa偶eniem jego twarzy z samego rana, wraz z przelotnym ca艂usem przed znalezieniem czasu na wsp贸lne, przypalone 艣niadanie.
Ponowne us艂yszenie g艂osu Yosoo zmusza艂o go do zaciskania warg i intensywniejszego my艣lenia o w艂asnym oddechu - pilnowaniu, aby nie utraci膰 nad nim kontroli, cho膰 jeszcze nic nie us艂ysza艂. Aby nie stan臋艂o mu w gardle, kiedy dociera艂y do niego zagadkowe s艂owa, acz wgryzaj膮ce si臋 w sam jego 艣rodek i gro偶膮ce rozerwaniem. Bo ju偶 wiedzia艂, 偶e mu si臋 nie podoba艂y; 偶e chcia艂 si臋 z nimi nie zgodzi膰 i odrzuci膰 je w nieprzemy艣lanym amoku na bok, bo jak Yosoo m贸g艂by nazwa膰 cokolwiek si臋 mi臋dzy nimi dzia艂o kar膮? Jak m贸g艂 uwa偶a膰, 偶e byli dla siebie wzajemn膮 kar膮?
Dop贸ki nie dotar艂 do niego ich jasny i naprostowany sens. Dop贸ki nie poczu艂, jakby kto艣 kopn膮艂 go prosto w 偶o艂膮dek, a 艣wiadomo艣膰, 偶e potraktowa艂 Soo tak, jak zosta艂a potraktowana Ava, przygniot艂a go niczym sterta cegie艂. Bo mimo tego, 偶e nie widzia艂 w tym prawdy; bo przecie偶 on nie zrobi艂 tego kierowany emocjami do kogo艣 innego, bo by艂 niesiony bezsilno艣ci膮 i chwil膮 s艂abo艣ci, kt贸rej od razu 偶a艂owa艂; tak nie potrafi艂 wyzby膰 si臋 my艣li, 偶e postawi艂 go dok艂adnie w takiej sytuacji.
呕e go zdradzi艂, powierzchownie kompletnie bez powodu. 呕e wszystko widzia艂, a teraz ledwo dawa艂 rad臋 balansowa膰 mi臋dzy spokojem a kompletnym rozpadem.
I nie potrafi艂 mu na to odpowiedzie膰; nie czym艣 innym, ni偶 z trudem prze艂kni臋t膮 艣lin膮 i kontynuowaniem koj膮cych ruch贸w rozedrganych palc贸w, szcz臋艣liwie odnajduj膮cych oparcie we w艂osach. Nie przerywaj膮cych, dop贸ki oddech Yosoo nie nabra艂 w艂asnego, spokojnego rytmu.
Dop贸ki za oknem nie zrobi艂o si臋 kompletnie ciemno, a on sam walczy艂 z ci膮偶膮cymi powiekami i metalicznym posmakiem w ustach przez nieprzerwane podgryzanie dolnej wargi.
Dop贸ki wy艣wietlacz telefonu nie u艣wiadomi艂 mu o wybijaj膮cej godzinie pierwszej.
Dopiero wtedy wysun膮艂 w艂asn膮 d艂o艅, kt贸ra ostro偶nie obj臋艂a g艂ow臋 bruneta i pod艂o偶y艂a pod ni膮 pstrokat膮 poduszk臋, aby po wstaniu z kanapy m贸c ostro偶ne i powoli okry膰 go dost臋pnym kocem.
Usu艅I chcia艂 wyj艣膰. Musia艂 wyj艣膰, bo wiedzia艂, jak wiele ryzykowa艂 z ka偶d膮, dodatkow膮 godzin膮, mimo z艂o偶onej obietnicy i trudu, z jakim przychodzi艂o mi oparcie d艂oni na klamce. Tej samej, kt贸r膮 zostawi艂 w spokoju, by usi膮艣膰 na fotelu z wyrwan膮 z notesu kartk膮 i d艂ugopisem w d艂oni. Bo tak jak musia艂 wyj艣膰, tak wiedzia艂, 偶e nie potrafi艂by zrobi膰 tego bez s艂owa. Kr贸tkiej wiadomo艣ci, b臋d膮cej jego ostatni膮 nadziej膮 na to, 偶e nie zaprzepa艣ci艂 danej mu szansy:
”Dzi臋kuj臋, 偶e pozwoli艂e艣 mi wej艣膰, nawet je艣li… nie do ko艅ca chcia艂e艣.
I te偶 przepraszam Ci臋 za przyj艣cie bez jakiejkolwiek zapowiedzi, ale wiedzia艂em, 偶e pewnie by艣 mnie wtedy nie wpu艣ci艂... ale i tak, przepraszam.
Musia艂em ju偶 i艣膰, a ty zas艂u偶y艂e艣, 偶eby w spokoju odpocz膮膰, ale nie z艂ama艂em obietnicy! Jest dok艂adnie-
Na moment oderwa艂 d艂ugopis od kartki w kartk臋, aby zerkn膮膰 na potrzebny mu teraz wy艣wietlacz telefonu, nim z cieniem rozbawionego, omamionego p贸藕n膮 por膮 i przyt艂aczaj膮cym go zm臋czeniem, u艣miechu wr贸ci艂 do pisania
1:27. Wi臋c nie wyszed艂em ‘dzisiaj’ !!!
Dotrzyma艂em obietnicy.
Tak jak tej, 偶e spr贸buj臋 naprawi膰 chocia偶 jedn膮 rzecz, kt贸r膮 zniszczyli艣my.
Wiem, 偶e to nie to samo, ale mam nadziej臋, 偶e i tak si臋 nada.
̶Y̶e̶c̶ ̶C̶h̶a̶n̶n̶i̶e̶ ̶Y̶e̶c̶h̶a̶n̶ Chan.
I wyszed艂 z mieszkania; powoli i ostro偶nie zamykaj膮c drzwi, byleby te nie zaskrzypia艂y, a d藕wi臋k zamka nie rozni贸s艂 si臋 zbyt g艂o艣no i agresywnie po salonie. Tam, gdzie zostawi艂 kartk臋 le偶膮c膮 widocznie na stoliku. Przytwierdzon膮 drobnym, delikatnym pude艂kiem, kt贸remu towarzyszy艂 oparty o mebel futera艂.
Y.
Powr贸t do siebie by艂 jedynym, sensownym krokiem. Tym, kt贸ry powinien postawi膰 od razu bez wi臋kszego pomy艣lunku, wr臋cz odruchowo. Bo ju偶 nie by艂 tutaj potrzebny. Bo wiedzia艂, jak bliski by艂 swojej w艂asnej, wyznaczonej granicy wytrzyma艂o艣ci, kt贸rej nie chcia艂 przekracza膰.
OdpowiedzUsu艅I chyba w艂a艣nie przez to sta艂 z plecami opartymi o drzwi opuszczonego mieszkania, podczas gdy wewn臋trzna strona nadgarstka napiera艂a intensywnie na oczy, nim nie cofn膮艂 niespodziewanego przyp艂ywu 艂ez. Nim kilka p艂ytkich oddech贸w nie pozwoli艂o mu na ruszenie si臋 z miejsca ju偶 z pustymi r臋koma. Z pustk膮 w sercu, kt贸rej i tak nie m贸g艂by wype艂ni膰, bo na to nie zas艂ugiwa艂.
Z pustk膮, kt贸ra stopniowo przyt艂acza艂a go coraz bardziej, a droga samochodem wydawa艂a si臋 dziwnie rozmyta. By艂a rozmyta, przez powracaj膮c膮 do oczu wilgo膰, kt贸rej pozbywa艂 si臋 po艣piesznym wywr贸ceniem oczu, czy ich szybkim otarciem, podczas gdy nieustanny ruch Nowego Jorku miga艂 mu za oknem. A on sam zastanawia艂 si臋, jak dojecha艂 do mieszkania, kiedy sko艅czy艂 na podziemnym parkingu.
Gdzie zalega艂 kilka sekund na fotelu kierowcy, nim opu艣ci艂 pojazd i odruchowo go za sob膮 zamkn膮艂, przed wej艣ciem do windy z t臋pym spojrzeniem wlepionym w pod艣wietlony przycisk dziewi膮tego pi臋tra. Aby w ko艅cu, r贸wnie automatycznie, co ca艂a droga powrotna, wpisa膰 kod i wej艣膰 do mieszkania. Pozwoli膰 drzwiom zamkn膮膰 si臋 za sob膮, a ciche klikni臋cie zamka by艂o niczym d藕wi臋czna reprezentacja rozbicia blokady, jak膮 Powell trzyma艂 w sobie.
Kiedy 艂zy samoistnie sp艂ywa艂y po jego twarzy, a zwr贸ci艂 na nie uwag臋 dopiero przy zm臋czonym przetarciu twarzy. Tak jak bezwiednie dr偶膮ce usta, spomi臋dzy kt贸rych wydosta艂o si臋 bezsilne parskni臋cie, zaraz nieomal przeobra偶aj膮ce si臋 w 偶a艂osny, zduszony szloch.
Nie powinien niczego oczekiwa膰. Przecie偶 nie oczekiwa艂, bo wiedzia艂, jak bardzo istniej膮ca mi臋dzy nimi 艣cie偶ka zosta艂a zatarta. Przyszed艂 tam w jednym w celu - zostawienia czego艣, co i tak nie nale偶a艂o do niego, a zas艂ugiwa艂o, aby trafi膰 w odpowiednie r臋ce. W tej nieudolnej pr贸bie naprawienia tego, co zniszczyli, ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e by艂o to niczym wi臋cej, ni偶 w艂a艣nie tym - pr贸b膮, kt贸ra mog艂a niczym nie skutkowa膰.
A jednak idiotycznie liczy艂 na to, 偶e uda im si臋 wr贸ci膰 na prost膮; nawet je艣li na jej sam pocz膮tek, czy gdzie艣 w 艣rodku, ani偶eli do punktu, z kt贸rego niekontrolowanie zboczyli. 呕e co艣 tak b艂ahego jak gitara, kt贸rej nieu偶yte cz臋艣ci dalej le偶a艂y w schowanym w szafie pudle, pozwoli mu odnale藕膰 dla siebie miejsce w 偶yciu Yosoo. Obok niego bez ci膮g艂ego b贸lu i 艂ez; z mo偶liwo艣ci膮 przytulenia go bez dusz膮cego 艣cisku serca i 偶o艂膮dka przez wyrzuty sumienia.
Teraz wiedzia艂, 偶e nigdy si臋 ich nie pozb臋dzie. Nie w jego mieszkaniu, kiedy ukradli ulotny moment dla siebie, gdzie mogli o tym zapomnie膰, a Yechan i tak raz po raz z trudem panowa艂 nad w艂asnym oddechem, kiedy Palace miga艂 mu przed oczami. Nie po wej艣ciu do swojego mieszkania, gdzie wbrew w艂asnej woli da艂 upust zduszanym emocjom, a w艂asne zachowania przyprawia艂y go o md艂o艣ci. Nie przy odrzuceniu ubra艅 oraz torby niedbale w przypadkowy k膮t i naci膮ganiu przez g艂ow臋 zbyt kolorowej koszulki i spotkaniu si臋 z w艂asnym, pustym spojrzeniem, otoczonym zaschni臋tymi 艣ladami po 艂zach, kt贸rych nie mia艂 si艂 zetrze膰. Bo po co, je艣li na ich miejscu mia艂y si臋 znale藕膰 zaraz nowe. Ani nie przy spojrzeniu na telefon po raz ostatni, z widniej膮c膮 tam prawie trzeci膮 w nocy, nim ostatkami si艂 po艂o偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka. Z cichym pragnieniem, by spa膰, jak najd艂u偶ej m贸g艂.
Z pragnieniem, kt贸rego i tak nie by艂by w stanie spe艂ni膰. Nie chodzi艂o o samo, nieustanne wiercenie si臋 na 艂贸偶ku, czy owijanie w艂asnymi ramionami w pr贸bie wynalezienia utraconego ciep艂a i otuchy. Nie chodzi艂o o chwilowe przebudzenia, kt贸re pogr膮偶a艂y go w jeszcze wi臋kszym zm臋czeniu.
Bo chodzi艂o o, pierw dziwnie odleg艂e, jakby by艂o jego w艂asnym wymys艂em, pukanie; czy wr臋cz walenie w drzwi, kt贸re nie pasowa艂o do pustego, sennego stanu, w jakim trwa艂. I kt贸remu nie potrafi艂 przypisa膰 sensu. Nim nie us艂ysza艂 dw贸ch, dudni膮cych przez ca艂e mieszkanie i wt贸ruj膮cego im, wykrzyczanego imienia. Jego imienia, wykrzyczanego przez g艂os, kt贸rego si臋 nie spodziewa艂. Nie tutaj. Nie teraz.
Usu艅A i tak automatycznie i bez pomy艣lunku wyci膮gn膮艂 go z 艂贸偶ka w godnym po偶a艂owania stanie z przymru偶onymi przez ci臋偶ar zm臋czenia oczami, nieprzebran膮 koszulk膮, odstaj膮c膮 na tle nudnych, czarnych spodni pi偶amowych i nieznacznie powywijanych od nieprzerwanego wiercenia kosmyk贸w. I r贸wnie bezmy艣lnie nakaza艂 otworzy膰 drzwi bez cho膰by udanego zajrzenia przez wizjer, ledwie rejestruj膮c wypowiadane przez siebie s艂owa, jak i posta膰 bruneta, kiedy znalaz艂 si臋 zaraz przed nim. Cho膰 nie powinien tutaj by膰
— Nie krzycz. Prosz臋, Soo.
Y.
— Yosoo– — wszystko niemal偶e mign臋艂o mu przed oczami. Ledwie zauwa偶y艂, jak drzwi zacz臋艂y si臋 zamyka膰 na nowo, a Yosoo by艂 w 艣rodku. R贸wnie z trudem poczu艂 si臋 przyt艂oczony nag艂ym… wstydem. Niepewno艣ci膮, kiedy na ulotny moment obj膮艂 mieszkanie spojrzeniem i dojrza艂 tam nic, opr贸cz ba艂aganu. Nic, opr贸cz nieu艂o偶onych poduszek i rzuconego niedbale na kanapie koca. Nier贸wno ustawionych but贸w i porzuconej poprzedniej nocy kurtki, kt贸rej nie odwiesi艂 na miejsce.
OdpowiedzUsu艅Wszystko, co mia艂o pozosta膰 w tych czterech 艣cianach; co mia艂o nie zosta膰 zauwa偶onym przez nikogo innego, opr贸cz samego Powella, z ka偶dym dniem coraz bardziej przyt艂oczonym my艣l膮 o posprz膮taniu. Tylko nie przez t臋 ulotn膮 chwil臋, kiedy Yosoo znalaz艂 si臋 tutaj wraz z nim; kiedy nie spotyka艂 si臋 z wiecznie utrzymywanym porz膮dkiem, a jedynie 偶a艂osnym zaniedbaniem, na jakie sobie pozwoli艂.
O jakim zapomnia艂, kiedy od samego 艣rodka zapanowa艂 nim strach. Nag艂a, przy艣pieszaj膮ce bicie serca, panika, kiedy gwa艂towane, zbyt szybkie napi臋cie materia艂u koszulki i nap贸r zmusza艂 go do mimowolnie stawianych krok贸w. Dop贸ki przez plecy nie przep艂yn膮艂 nag艂y strza艂 kuj膮cego b贸lu. Odruchowo wykrzywiaj膮cego twarz w przestraszonym grymasie i wybijaj膮cego przelotnie powietrze z p艂uc.
Ze s艂owami ugrz臋藕ni臋tymi gdzie艣 w gardle. Ze sp艂oszonym spojrzeniem wlepionym prosto w Yosoo oraz niepotrafi膮cym skupi膰 si臋 na czymkolwiek innym i pr贸bach na zahamowaniu pomniejszych drgni臋膰 twarzy, kiedy pierwsze kilka oddech贸w wzmacnia艂o nieprzyjemne promieniowanie w 艂opatkach
— Tak si臋 um贸wili艣my… — nie da艂o z kolei rady powstrzyma膰 go przed po艣pieszn膮, roztrz臋sion膮 odpowiedzi膮 na wysyczane prosto w twarz s艂owa, ani dociskania plec贸w do 艣ciany, kt贸rej ch艂贸d przebija艂 si臋 przez ubran膮 bluzk臋. Zatrzyma艂 jedynie d艂onie, kt贸re bezwiednie pr贸bowa艂y si臋gn膮膰 do tych zaciskaj膮cych si臋 na koszulce, odpu艣ci艂y nim dosta艂y cho膰by cie艅 szansy na okrycie tych, nale偶膮cych do Yosoo, swoimi w艂asnymi.
Bola艂o. Bola艂y go plecy, bola艂o go serce, nienad膮偶aj膮ce za nagle obecnym tempem dnia, ani rozwojem sytuacji, kt贸ra ca艂kowicie wymyka艂a mu si臋 spod kontroli. Kontroli, kt贸rej nigdy tak naprawd臋 nie mia艂. Bola艂y go p艂uca, kiedy p艂ytko 艂apany oddech zdawa艂 si臋 pali膰 go od samego 艣rodka, ani偶eli by膰 ukojeniem na pobudzone nerwy. Bola艂a go g艂owa od nadmiaru p臋dz膮cych my艣li, a nie potrafi艂 si臋 skupi膰 na przynajmniej jednej z nich.
Wy艂膮cznie na s艂owach Yosoo, kt贸re te偶 dociera艂y do niego niczym przez mg艂臋, a jego reakcje przybiera艂y kszta艂t tych odruchowych, marnie ukrywaj膮cych dalej obecny w nim strach, kiedy kiwa艂 po艣piesznie g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie. 呕e go wys艂ucha, 偶e nigdzie nie p贸jdzie i zostanie pos艂usznie na wyznaczonym mu miejscu
— Okej — dodaj膮c zaraz pojedyncze, podkre艣laj膮ce zrozumienie s艂owo i ledwie unikaj膮c zakrztuszenia si臋 w艂asnym g艂osem, kiedy dosta艂 kolejny cios w postaci wytkni臋tego, tak naturalnie mu przychodz膮cego, milczenia. Bezpiecznego, pozwalaj膮ce unikn膮膰 nieodpowiedniej reakcji; powiedzenia nie tego, co powinien, a czym m贸g艂 zrujnowa膰 wszystko jeszcze bardziej, ni偶 zwyczajnym siedzeniem cicho.
I korzysta艂 z chwilowej, zbawiennej ciszy, w kt贸rej m贸g艂 trwa膰, kiedy z nier贸wno bij膮cym sercem i kr贸tkim oddechem czeka艂 na pytanie. Kiedy nieomal znowu si臋gn膮艂 do mocniej zaci艣ni臋tych d艂oni w niekontrolowanym odruchu, rezygnuj膮c w ostatniej, oferowanej mu sekundzie i przebijaj膮c si臋 przez senne ot臋pienie, przez kt贸re dalej by艂 okryty jego rozum
— Tak — wykrztusi艂 bezmy艣lnie pod na艂o偶on膮 na niego presj膮, niemal偶e zaraz po tym, jak usta Yosoo opu艣ci艂a ostatnia sylaba zdania. I jedynie cudem zacisn膮艂 z臋by, nim z czubka j臋zyka sp艂yn臋艂y zwyczajowe przeprosiny, zamiast tego daj膮c upust zdradliwie naturalnie brzmi膮cemu, niepotrzebnemu k艂amstwu — Zapomnia艂em jej spakowa膰 — temu samemu k艂amstwu, kt贸rego po偶a艂owa艂 niemal偶e od razu, zaprzeczaj膮c sobie samemu gwa艂townym pokr臋ceniem g艂ow膮 — Znaczy, nie- — ignorowa艂 lekkie roztrz臋sienie g艂osu, kt贸rego i tak prawie 偶e nie s艂ysza艂, walcz膮c bardziej z tym, aby s艂owa nie utyka艂y mu w gardle — Po prostu jej nie spakowa艂em.
Y.
Nie da艂 rady zahamowa膰 odruchowego drgni臋cia cia艂a przy nag艂ym uniesieniu si臋 Yosoo; wdzieraj膮cego si臋 trzy razy g艂o艣niej i wyra藕niej do jego g艂owy przez zbyt wczesne narzucenie dniu szybkiego tempa. Dalej mia艂 wra偶enie, jakby nie zd膮偶y艂 odzyska膰 w pe艂ni kontroli nad sob膮 samym; jakby wyp臋dzona senno艣膰 pozostawia艂a po sobie niechciane efekty braku zapanowania nad my艣lami, reakcjami i nad tym, co 艣lina przynosi艂a mu na j臋zyk. Automatycznie z niego sp艂ywa艂o, a przez to l膮dowa艂 w kolejnej sieci sprzeczno艣ci - tej cz臋艣ci siebie, kt贸ra chcia艂a podej艣膰 do tego przesadnie rozs膮dnie; wyzby膰 si臋 potencjalnych element贸w, kt贸re stawia艂y go, w jego przekonaniu, w jeszcze gorszym 艣wietle. I tej, kt贸ra zmusza艂a go do m贸wienia dok艂adnie tego, co siedzia艂o mu w g艂owie. Natychmiastowego negowania pr贸b za艂agodzenia sytuacji, kiedy dawa艂 upust niekontrolowanej szczero艣ci.
OdpowiedzUsu艅Mo偶e nie tyle przy kwestii gitary, kt贸r膮 wzi膮艂 przesadnie do siebie. Uwierzy艂, na 艣lepo i beznadziejnie w to, 偶e s艂owa Yosoo nios艂y co艣 wi臋cej za sob膮, ni偶 tak jawna pr贸ba odnalezienia ucieczki i pozbycia si臋 Yechana z balkonu, a raczej z samej drogi ucieczki, jak膮 mu blokowa艂. Tak, jak Soo mu teraz, zmuszaj膮c przy okazji do ponownego wstrzymania oddechu, kiedy kolejne szarpni臋cie za koszulk臋 podsyca艂o buzuj膮c膮 ju偶 w nim panik臋 - t膮 pr贸buj膮c膮 znale藕膰 dla siebie uj艣cie, drobny moment, aby jednak zauwa偶y膰 drog臋 ucieczki, kiedy wszystkie wydawa艂y si臋 zablokowane. I t膮 sam膮, kt贸ra trzyma艂a go tu偶 przy 艣cianie i nie pozwala艂a odwr贸ci膰 spojrzenia od podburzonego Jeonga, jednocze艣nie b臋d膮cego tak blisko; tu偶 przed nim, ze znikomymi milimetrami mi臋dzy nimi, jak i sprawiaj膮cego wra偶enie oddalonego, jak nigdy przez ich ca艂膮 znajomo艣膰. Wiedzia艂, 偶e go zna. Zawsze potrafi艂 go przejrze膰 na wylot, nawet, kiedy dawa艂 mu niewiele materia艂u do pracy, to potrafi艂 rozgry藕膰, co mia艂 na my艣li, czy co siedzia艂o mu w g艂owie. Co kierowa艂o go do podejmowanych decyzji, a teraz mia艂 wra偶enie, jakby nic z tego nie gra艂o roli. Jakby nagle sta艂 si臋 dla niego najwi臋ksz膮 zagadk膮, cho膰 mia艂 wra偶enie, 偶e gra艂 teraz w otwarte karty
— Po prostu postanowi艂em j膮 wzi膮膰 — w bole艣nie dla niego otwarte karty. Po brzegi zalane t膮 niekontrolowan膮 szczero艣ci膮, kt贸rej ju偶 nie mia艂 si艂y pr贸bowa膰 opanowa膰, bo ca艂膮 energi臋 zu偶ywa艂 na wbijanie plec贸w w 艣cian臋 i kontrolowanie rozedrganego g艂osu. Wiedzia艂, 偶e teraz nie by艂o sensu si臋 wycofywa膰; ani do tego jednego, rzuconego wcze艣niej k艂amstwa, ani p贸藕niej; w dalszej cz臋艣ci rozmowy, po kt贸rej nie wiedzia艂 czego si臋 spodziewa膰, a sprawia艂a, 偶e jego 偶o艂膮dek skr臋ca艂 si臋 w nieprzyjemnie ciasne i ci臋偶kie sup艂y.
Nierozlu藕niaj膮ce si臋 nawet wtedy, kiedy poczu艂 nag艂e rozlu藕nienie nieustannie napi臋tego materia艂u koszulki, a wciskane plecy mog艂y przesta膰 opiera膰 si臋 o zimn膮 艣cian臋. Czego i tak nie zrobi艂y, wyduszaj膮c zamiast tego roztrz臋siony oddech i wlepiony w sufit wzrok, kiedy ciemne oczy znikn臋艂y z jego pola widzenia. Bo zast膮pi艂a je ponownie, przyt艂aczaj膮co, a zarazem niepoprawnie potrzebna, zmniejszona odleg艂o艣膰. Bezwiednie zaciska艂 teraz d艂onie, pr贸buj膮c odnale藕膰 stabilno艣膰 we wbijaj膮cych si臋 w nie paznokciach, podczas gdy p艂ytki, wystraszony oddech zbyt wolno odzyskiwa艂 odnalezione w g艂owie, spokojne tempo. Wynajduj膮ce wsparcie w niespodziewanym wyciszeniu Yosoo; w przyciszonym g艂osie, kontrastuj膮cym z tym, kt贸ry brutalnie wdziera艂 si臋 do samego 艣rodka Powella, cho膰 w艂a艣nie taki powinien teraz s艂ucha膰
— Okej — odpowiedzia艂 z po艣piesznym prze艂kni臋ciem 艣liny i wyciszon膮 obaw膮, 偶e krucho艣膰 jego g艂osu akurat w tym momencie postanowi go zdradzi膰. Tak, jak mu grozi艂a przy nast臋pnym, wypowiedzianym jeszcze ciszej, a zarazem bez pewno艣ci, do kt贸rej z cz臋艣ci wypowiedzi ch艂opaka si臋 odnosi艂o, s艂owie — Dzi臋kuj臋.
Y.
Przymkn膮艂 na moment oczy. Wstrzyma艂 oddech przy kolejnej porcji ciszy, kt贸ra mog艂a nie艣膰 ze sob膮 wszystko, kiedy by艂a z艂udnie przykryta ciep艂em od stoj膮cego tak blisko niego Yosoo. Ciep艂o, kt贸re pozwala艂o mu na moment uwierzy膰, 偶e kolejna, wykradziona chwila blisko艣ci wcale nie wi膮za艂a si臋 ze zrzucanym na nich ci臋偶arem i wymogiem zderzenia si臋 z rzeczywisto艣ci膮, z kt贸r膮 sobie nie radzi艂.
OdpowiedzUsu艅By艂 got贸w zacisn膮膰 powieki wraz z gard艂em jeszcze cia艣niej, kiedy brunet ponownie si臋 odezwa艂. Jednak zmuszaj膮c go do czego艣 zupe艂nie odwrotnego - do pozwolenia zaskoczeniu na wymalowanie si臋 w dalej niepewnym spojrzeniu i lekko uchyli艂o jego wargi, spomi臋dzy kt贸rych pragn臋艂o wydosta膰 si臋 zaprzeczenie. Przekonanie Soo w tym, 偶e nie mia艂 go za co przeprasza膰; 偶e s艂usznie zrobi艂, unosz膮c si臋 i przytwierdzaj膮c go do jednego punktu, cho膰 ca艂膮 swoj膮 postaw膮 sprzeciwia艂 si臋 samemu sobie.
Wszystkie s艂owa stan臋艂y mu w gardle, kiedy s艂ucha艂 go dalej; kiedy szczero艣膰 jego s艂贸w przyt艂oczy艂a go wraz ze zdrobnieniem, nieokrytym jadem, czy k膮艣liwo艣ci膮. Tym razem b臋d膮cym niczym najbledsze 艣wiat艂o w tunelu, za kt贸rym zamierza艂 pod膮偶a膰 tak d艂ugo, a偶 nie zgas艂oby kompletnie. Bo nagle tak wyra藕nie kontrastowa艂o z pe艂nym imieniem, jakie m贸g艂 us艂ysze膰 jeszcze chwil臋 temu.
Wypowiedziane delikatnie, w przeciwie艅stwie do ostrego krzyku, kt贸ry rozni贸s艂 si臋 po pi臋trze. Nios膮ce za sob膮 nadziej臋 i ukojenie, niepor贸wnywaln膮 do strachu i niezrozumienia, kiedy imi臋 dociera艂o do niego przez oddzielaj膮ce ich drzwi. Pozwalaj膮ce mu po prostu uwierzy膰, 偶e ponownie zaczyna艂 dla niego istnie膰.
Obr贸ci艂 nieznacznie, ze spor膮 doz膮 ostro偶no艣ci, byleby nie zrobi膰 tego zbyt gwa艂townie czy ze zb臋dnym szmerem, g艂ow臋, opart膮 o 艣cian臋, byleby m贸c dojrze膰 Yosoo. Bardziej, ni偶 to, co oferowa艂o mu zerkanie w jego stron臋 k膮tem oka. Bardziej, ni偶 to, co malowa艂o mu si臋 samoistnie przed oczami, kiedy ws艂uchiwa艂 si臋 w jego spokojniejszy oddech.
I mimowolnie prze艂kn膮艂 艣lin臋, jak i zdusi艂 naiwn膮 nadziej臋, kt贸r膮 wzbudzi艂o jego wyznanie. To jawne przyznanie si臋, 偶e potrzebowa艂 Yosoo go potrzebowa艂 tak bardzo, jak on sam. 呕e ka偶da chwila sp臋dzona w przymusowym, acz zrozumia艂ym, osamotnieniu, zostawia艂a po sobie znacz膮cy odcisk.
Lecz zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie m贸g艂 艣lepo pod膮偶a膰 za tymi s艂owami. Nie, kiedy kolejne sprawia艂y, 偶e ponownie wlepia艂 spojrzenie w sufit i walczy艂 z samym sob膮, aby nie p臋kn膮膰 i na si艂臋 spr贸bowa膰 odnale藕膰 drog臋 ucieczki, kiedy 偶adna nie istnia艂a. Kiedy taka nie mog艂a istnie膰, je艣li chcia艂 pozwoli膰 drobnej, ledwie widocznej, szansie na naprawienie wszystkiego, urosn膮膰.
Dlatego nie m贸g艂 milcze膰, mimo swobody i bezpiecze艅stwa, jak膮 oferowa艂a mu cisza. Mimo kompletnego braku zaufania co do swojego g艂osu, co rusz staj膮cego mu w gardle lub gro偶膮cego za艂amaniem si臋 w po艂owie zdania
— Bo- — ju偶 na samym pocz膮tku musia艂 zatrzyma膰 samego siebie, przymykaj膮c powieki i pr贸buj膮c odzyska膰 w ten spos贸b panowanie nad samym sob膮 — Bo by艂em 艣wiadomy, jak bardzo zjeba艂em wiecz贸r wcze艣niej. Wiedzia艂em, 偶e post膮pi艂em nie tak, jak trzeba i mia艂e艣- dalej masz, prawo by膰 na mnie z艂y, ale nie dawa艂em ju偶 sobie z tym rady — zacz膮艂, zaciskaj膮c i rozlu藕niaj膮c bezwiednie palce, w pr贸bie odnalezienia uj艣cia dla napi臋cia, jakie 艣ciska艂o jego 偶o艂膮dek — Ci膮g艂e wypominanie, ci膮g艂e gadanie, jakbym by艂 dla Ciebie… — nie wiedzia艂, czy zatrzyma艂 si臋 w pr贸bie odnalezienia s艂owa, czy w pr贸bie zmuszenia samego siebie do powiedzenia tego, co zalega艂o na samym czubku j臋zyka. Czego nigdy nie chcia艂 ubiera膰 w s艂owa, a jednak by艂o niczym naostrzona do b贸lu ig艂a, wbita prosto w serce — nikim. Jakbym nic dla Ciebie nie znaczy艂. I jeszcze w po艂膮czeniu z Twoim obrzydzonym spojrzeniem — bezwiednie k膮ciki jego ust drgn臋艂y ku g贸rze w zgorzknia艂ym, niepe艂nym i gro偶膮cym niepotrzebnym dr偶eniem u艣miechu, nim zacisn膮艂 usta w cienk膮 lini臋 przy g艂臋biej wci膮gni臋tym oddechu.
— I wiem, 偶e powinienem by艂 wtedy p贸j艣膰 za Tob膮 — tylko czy naprawd臋 wiedzia艂? Czy naprawd臋 wierzy艂 w to, 偶e za ka偶dym razem powinien odsuwa膰 wszystko na bok, byleby dogoni膰 Yosoo. Aby cofn膮膰 wszystkie s艂owa, jakimi zd膮偶y艂 si臋 z nim podzieli膰, byleby przywr贸ci膰 ich na te dobre tory; tak jak zawsze robi艂, bo utrata Yosoo przera偶a艂a go bardziej, ni偶 pozostanie nieus艂yszanym i niezauwa偶onym — Ale nie mia艂em ju偶 si艂y. Wi臋c zosta艂em. Bo by艂em pijany. Bo by艂em zm臋czony — mimowolnie umniejsza艂 samemu sobie 偶a艂osnym, zbola艂ym u艣miechem i tonem, zmuszaj膮cym go wraz ze 艣ciskiem w gardle do zej艣cia do zbawiennego, acz ledwie s艂yszalnego szeptu — Bo uwierzy艂em, 偶e kto艣 chcia艂 mnie obok siebie.
Usu艅Y.
Walczy艂 z samym sob膮, s艂ysz膮c przez to Yosoo jakby sam siedzia艂 pod wod膮. Walczy艂 z nieprzyjemnym skr臋tem 偶o艂膮dka i fal膮 md艂o艣ci, jaka przysz艂a z nag艂ym daniem upustu tego, co tak d艂ugo mu ci膮偶y艂o. Co ci膮偶y艂o mu od dawna, a nieustannie spycha艂 na sam d贸艂 siebie. Bo nie chcia艂 wierzy膰 w to, 偶e co艣 mog艂o by膰 nie tak. Ani pozwoli膰 na to, aby jego odczucia jakkolwiek na nich wp艂yn臋艂y, skoro przecie偶 nie by艂y s艂uszne.
OdpowiedzUsu艅Co艣, co wmawia艂 sobie od pocz膮tku, tylko po to, aby stworzy膰 w 艣rodku siebie tykaj膮c膮 bomb臋. Niestabilny grunt, kt贸ry usypywa艂 si臋 spod jego n贸g przy ka偶dej sprzeczce, czy nawet ostrzejszej wymianie zda艅. Co艣, czego nies艂uszno艣膰 by艂a podbudowana licznymi, zazwyczaj bole艣nie s艂usznymi, reakcjami Yosoo. A Powell dusi艂 to jeszcze bardziej w sobie, nie艣wiadomie k艂ad膮c ca艂膮 ich relacj臋 na szali.
Przez sw贸j strach. Przez swoj膮 s艂abo艣膰 i obawy co do wyj艣cia ze znanych sobie sfer, kt贸re hamowa艂y go przed stawieniem dok艂adnie tych krok贸w w prz贸d, kt贸re mia艂y jakiekolwiek znaczenie.
Zatraca艂 si臋 w powsta艂ej, niesko艅czonej p臋tli. D艂onie Yosoo, te, kt贸rych przecie偶 tak dawno na sobie nie czu艂, a tak bardzo potrzebowa艂, da艂y rad臋 go wyrwa膰 jedynie cz臋艣ciowo. Wybudzi膰 w organizmie odruchowe wzdrygni臋cie si臋 i pohamowan膮 potrzeb臋 odsuni臋cia, bo przecie偶 nie chcia艂 tego robi膰. Ale nie zas艂ugiwa艂.
I chyba w艂a艣nie przez to wst臋pnie potrafi艂 zebra膰 si臋 tylko na pos臋pny i marny u艣miech przy zapewnieniach Yosoo o jego warto艣ci. Na ponownie, naturalnie u偶yte zdrobnienie, kt贸re kiedy艣 by艂o dla niego codzienno艣ci膮, a teraz wydawa艂o si臋 zbyt odleg艂e i zbyt cenne, aby m贸g艂 pozwoli膰 sobie ponownie si臋 do niego przywi膮za膰. Uzna膰 je za cz臋艣膰 ich relacji, kt贸r膮 tak paskudnie zniszczy艂.
A jednak teraz to Soo go przeprasza艂. Umiej臋tnie umo偶liwi艂 艂zom na zgromadzenie si臋 w k膮cikach oczu Powella, mimo ich nieustannego wyganiania, kiedy d艂onie bezsilnie opiera艂y si臋 na tych delikatnie obejmuj膮cych jego policzki. W tej marnej pr贸bie ich odsuni臋cia, gdzie nie sta艂 za tym cho膰by gram wysi艂ku i szczerej potrzeby ich odci膮gni臋cia
— Dlaczego to ty mnie przepraszasz, Soo? — palce po bezwiednie zaczepi艂y o wyczuwalne nier贸wno艣ci, kiedy Yechan, mimo niewielkiej odleg艂o艣ci, uciek艂 wzrokiem ku g贸rze i rezygnowa艂 z maskowania 偶a艂o艣nie roz偶alonego g艂osu. To on powinien go przeprasza膰. Powinien go b艂aga膰 o wybaczenie i p艂aszczy膰 si臋 tak d艂ugo, a偶 dosta艂by jednoznaczn膮 odpowied藕.
Potrzebowa艂 kolejnej chwili - okazji na ustabilizowanie p艂ytkiego oddechu i wyzbycie si臋 mokrej tafli okrywaj膮cej jego wzrok. Nie wiedzia艂, czy nietypowo delikatny i ostro偶ny dotyk Yosoo mu pomaga艂, czy mo偶e wr臋cz przeciwnie. By艂 koj膮cy. Wycisza艂 rozp臋dzone my艣li i pozwala艂 skupia膰 si臋 tylko na nim i na tym, jak bardzo za nim t臋skni艂. Wyci膮ga艂 na wierzch surowo艣膰 i szczero艣膰, kt贸r膮 chcia艂 zdusi膰 w jak najbardziej odleg艂ym zakamarku. Mimowolnie rozmazywa艂 obraz i zmusza艂 do wr臋cz bolesnego zaciskania warg, byleby wci膮ga艂 powietrze przez nos i nie wyda艂 z siebie cho膰by jednego, 偶a艂osnego d藕wi臋ku podczas kolejnych s艂贸w Yosoo.
Wyzna艅, kt贸re chcia艂by nazwa膰 bezpodstawnymi, a jednak wiedzia艂, 偶e sam si臋 do nich przyk艂ada艂. Nie艣wiadomie je piel臋gnowa艂 ka偶d膮 z podj臋tych, czy w艂a艣nie nie, decyzji. Przez ka偶d膮 niepewno艣膰, jakiej pozwoli艂 wzi膮膰 g贸r臋 i pokierowa膰 nim, kiedy powinien pos艂ucha膰 w艂asnych, wyciszanych potrzeb
— Nie ma dla mnie nikogo wa偶niejszego, ni偶 Ty, Soo — przyzna艂 po艣piesznie. Pewnie, mimo w艂asnego rozdygotania — Wiem, 偶e nie zawsze to pokazywa艂em. Tobie czy innym, i wiem, 偶e przestraszy艂em si臋 w chwilach, kiedy mia艂o to najwi臋ksze znaczenie — ci膮gn膮艂 dalej, w tej kolejnej, marnej pr贸bie naprostowania czego艣, do czego nigdy nie chcia艂 dopu艣ci膰, pozwalaj膮c przy tym palcom na pozostanie na swoim miejscu; na dalsze okrywanie d艂oni Yosoo, cho膰 przecie偶 jego blisko艣膰 by艂a ostatnim, na co powinien teraz pozwala膰 — Ale jeste艣 dla mnie najwa偶niejszy. Zawsze by艂e艣. I ja przepraszam, 偶e nie mog艂e艣 znale藕膰 we mnie oparcia wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowa艂e艣.
Y.
Je艣li sam, stanowczy i niemal偶e wysyczany mu prosto w twarz nakaz odzywania si臋, nie zmusi艂by go do odpowiedzi, na pewno doprowadzi艂aby do tego mieszanka reakcji Yosoo. Szczero艣ci, jak膮 mo偶e i u niego spotyka艂, lecz zazwyczaj by艂a zalana jadem i jedynym jej celem by艂o sprawianie b贸lu. Delikatno艣膰, kt贸r膮 od niego dostawa艂, ale zazwyczaj towarzyszy艂a jej doza pewno艣ci siebie, czy nawet czego艣 tak prostego, jak zaufanie. To zdradliwe dr偶enie, tak rzadko u niego spotykane, a teraz wyra藕nie odczuwalne, kiedy nieprzerwane, wytrwale opiera艂 d艂onie na twarzy Powella. Nie przerywaj膮c, kiedy bezsilnie, ani prawdziwego zapa艂u kr臋ci艂 g艂ow膮 czy sun膮艂 po wierzchu d艂oni palcami, jedynie marnie udaj膮c, 偶e chcia艂 je od siebie odsun膮膰.
OdpowiedzUsu艅Wi臋c nawet, kiedy cz臋艣膰 jego pragn臋艂a milcze膰 i zachowa膰 bolesne s艂owa dla siebie; takie, kt贸rym w innych okoliczno艣ciach w 偶yciu nie pozwoli艂by opu艣ci膰 jego ust, zdawa艂 sobie spraw臋, co krok by艂 u艣wiadamiany, 偶e nie m贸g艂. Nie teraz. Je艣li mia艂 wybra膰 jeden moment, 偶eby przesta膰 przekl臋te duszenie wszystkiego w sobie, to by艂 on w艂a艣nie teraz, rozbrajaj膮cy go coraz bardziej, a jednak uniemo偶liwiaj膮cy zatrzymanie si臋
— Bo potrzebowa艂em kogo艣 obok — przyzna艂 cicho, nie艣wiadomie przesuwaj膮c palcami po jego d艂oniach, nim je nieznacznie na nich zacisn膮艂 — Bo potrzebowa艂em Ciebie, ale ciebie nie by艂o, chocia偶 co chwil臋 wmawia艂em sobie, 偶e by艂o inaczej — wyzna艂, mimo trudu, z jakim przechodzi艂y mu s艂owa przez gard艂o. Bo zdawa艂 sobie spraw臋, jak niewiele tak naprawd臋 znaczy艂y; 偶e nic nie zmienia艂y, nawet je艣li chcia艂 wierzy膰, 偶e tak w艂a艣nie by艂o. Odda艂by chyba wszystko, aby tak by艂o - 偶e fakt, 偶e przed oczami widzia艂 w艂a艣nie Yosoo; 偶e przy ich przymkni臋ciu i oparciu d艂oni na obcych barkach tak naprawd臋 mia艂 styczno艣膰 z Soo, kt贸rego miejsce by艂o w艂a艣nie tam.
I ignorowa艂 wszystko, co mu nie pasowa艂o; wszystko, czego brunet nigdy by nie zrobi艂, albo towarzyszy艂by temu inny ci臋偶ar. Inny ruch, kt贸ry Powell zna艂 tak dobrze i potrafi艂 si臋 zatraci膰 w nim bez ko艅ca. Ignorowa艂, 偶e wszystko to by艂o jego w艂asnym wymys艂em lub po prostu nie istnia艂o, bo tak by艂o pro艣ciej. Bo dzi臋ki temu m贸g艂 wtedy wierzy膰, t臋 kr贸tk膮, druzgoc膮c膮 dla nich chwil臋, 偶e nie zrobi艂 nic z艂ego. Cho膰 zdawa艂 sobie spraw臋, jak ogromnego 艣wi艅stwa si臋 dopu艣ci艂.
A teraz chcia艂, 偶eby Yosoo wiedzia艂 o wszystkim. Nie, 偶eby wybieli膰 samego siebie w jego oczach, chocia偶 nie potrafi艂 ugasi膰 tej cichej potrzeby. Nie, 偶eby umniejszy膰 temu, co zrobi艂. Tylko po to, 偶eby po prostu wiedzia艂. 呕eby nie zostawi膰 miejsca na niedom贸wienia, kt贸re zawsze ko艅czy艂y si臋 dla nich najgorzej i sprawia艂y im jeszcze wi臋cej b贸lu.
Widzia艂 go za du偶o; w ciemnych oczach, teraz nagle oddalonych. Tak jak w samym Yosoo, wydaj膮cym si臋 przera藕liwie drobnym i kruchym, kiedy odsun膮艂 si臋 o jeden, a tak znacz膮cy krok. Kiedy z ci臋偶k膮 gul膮 w gardle czeka艂 na jego pytanie, wyduszaj膮c z siebie jedynie ciche ’O co?’, bo obawy miesza艂y si臋 z odczuwan膮 skrycie desperacj膮, aby go uspokoi膰.
Ale zw膮tpi艂, czy chodzi艂o mu o uspokojenie Soo, czy samego siebie, kiedy trzy pytania wbi艂y si臋 w niego niczym bolesne no偶e. Dodatkowo u艣wiadomi艂y w tym, do czego doprowadzi艂; jak bardzo zrani艂 go tym jednym, nieprzemy艣lanym, a tak wyniszczaj膮cym ruchem, do kt贸rego nigdy nie powinien si臋gn膮膰
— Co? — g艂upie, niepotrzebne pytanie bezwiednie opu艣ci艂o jego usta w swojej najsurowszej, a zarazem niesamowicie kruchej formie — Soo… z nikim nie jest, ani nie by艂o, mi tak dobrze, jak z Tob膮 — pokr臋ci艂 gwa艂townie g艂ow膮, zaraz pokonuj膮c dystans, wyznaczony przez postawione wcze艣niej przez bruneta krok w ty艂. I niemal偶e odwracaj膮c ich role, kiedy z r贸wn膮 doz膮 delikatno艣ci, a zarazem tak kompletnie bezmy艣lnie, obejmowa艂 d艂o艅mi jego twarz — Niczego mi nie brakuje. Tobie niczego nie brakuje.
Y.
— Wiem, Soo. Pami臋tam — da艂 rad臋 wypowiedzie膰 te s艂owa jedynie szeptem, zaciskaj膮c przy tym usta w cienk膮 lini臋, kiedy zalewa艂a go kolejna fala wyrzut贸w sumienia. Nie zareagowa艂, a powinien; powinien zatrzyma膰 wtedy Seojuna i jasno przyzna膰, 偶e tak nie by艂o. Yosoo zawsze by艂 wystarczaj膮cy.
OdpowiedzUsu艅Yosoo nieraz zna艂 Yechana lepiej, ni偶 on sam siebie. Potrafi艂 przejrze膰 jego zachowania na wylot, podczas gdy te przychodzi艂y mu odruchowo i sam nie 艂apa艂 si臋 na tym, 偶e w艂a艣nie stara艂 si臋 co艣 zamaskowa膰. Wytyka艂 mu to, co musia艂 us艂ysze膰. Mo偶e zbyt ostro, mo偶e zbyt bezpo艣rednio, lecz jednak w dobrym celu. Wiedzia艂, co mia艂 zrobi膰, aby da膰 mu wsparcie - jak dotkn膮膰, gdzie oprze膰 d艂onie i w jakim tempie przesun膮膰 d艂oni膮 po policzku, kiedy zni偶a艂 sw贸j ton i zapewnia艂, 偶e jest przy nim, i 偶e Powell nie musi dusi膰 wszystkiego w sobie. Bo jest tu偶 obok, aby go wspiera膰.
Zamiast tego tch贸rzliwie schowa艂 si臋 za plecami, kt贸rych nie zna艂 i nigdy nie chcia艂 pozna膰. Milcza艂 i pozwala艂 na to, aby Seojun obsypywa艂 Yosoo fa艂szywymi oskar偶eniami i powodami, dla kt贸rych Yechan posun膮艂 si臋 do tego, aby mu si臋 postawi膰. Postawi膰, a raczej zapcha膰 zion膮c膮 pustk臋, kt贸r膮 wype艂ni膰 potrafi艂 tylko Soo. Nikt inny, ani nic innego.
Nigdy nie powinien pozwoli膰 na to, aby uwierzy艂 w te s艂owa. Ani na to, by mia艂y one prawo wybrzmie膰, a jednak w艂a艣nie do tego doprowadzi艂 swoj膮 nieustann膮 pasywno艣ci膮.
Zapewne przez to; przez my艣l, kt贸rej nie chcia艂 do siebie dopu艣ci膰, 偶e to w艂a艣nie przez jego zachowanie w Yosoo powsta艂y w膮tpliwo艣ci, kt贸rych my艣la艂, 偶e nigdy nie dojrzy, tak ci臋偶ko mu si臋 go s艂ucha艂o. Tak mocno zaciska艂 wargi i sun膮艂 wzrokiem po ca艂ej jego twarzy, aby wy艂apa膰 najmniejszy grymas, kt贸ry m贸g艂 powiedzie膰 mu co艣 jeszcze, cho膰 nie by艂o takiej potrzeby. R贸wnie mocno walczy艂 z potrzeb膮, aby odwr贸ci膰 wzrok i przerwa膰 mu w po艂owie zdania.
I r贸wnie mocno odczuwa艂, jakby kto艣 wyci膮ga艂 z niego m臋cz膮cy go od zawsze ci臋偶ar. Bo mimo trudu, jaki mu to sprawia艂o, poczu艂 si臋 zrozumiany. Poczu艂, 偶e Yosoo zale偶a艂o r贸wnie mocno, co mu, cho膰 mia艂 ju偶 niejeden tego przyk艂ad; bo m贸g艂 poczu膰, 偶e zale偶a艂o mu na nim, a nie cieple i komforcie, jaki przynosi艂a ze sob膮 skrywana relacja. 呕e chcia艂 by膰 dla niego najlepsz膮 wersj膮 siebie, tak samo jak Yechan, mimo wiecznie stawianych przez strach krok贸w w ty艂.
Odruchowo przetar艂 kciukiem sp艂ywaj膮c膮 po policzku 艂z臋, zaraz poprawiaj膮c ostro偶nie d艂onie na jego twarzy, by m贸c powt贸rzy膰 koj膮cy gest pod jego oczami. By z delikatno艣ci膮 zetrze膰 zbieraj膮ce si臋 tam 艂zy, mimowolnie pr贸buj膮ce wydusi膰 z niego takie same
— Jeste艣 wystarczaj膮cy, Soo — zapewni艂 go po raz kolejny, cho膰 zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, jak niewielk膮 wag臋 mia艂y jego s艂owa; mimo przekonania w nich obecnego; mimo tego, 偶e m贸wi艂 prosto z serca i z emocjonalnym dr偶eniem nieustannie obecnym w jego g艂osie — I niczego wi臋cej nie potrzebuj臋, obiecuj臋 — wlepia艂 i zatraca艂 si臋 w ciemnych, przeszklonych oczach, nim pozwoli艂 sobie na kolejny, r贸wnie bezmy艣lny, a jednak tak potrzebny gest. Nim obj膮艂 go ciasno r臋koma, ponownie chowaj膮c w ramionach — I przepraszam Ci臋, naprawd臋. Nie zas艂u偶y艂e艣, 偶eby przez to przechodzi膰 — nie samemu. Nie z jego winy.
A mimo to nie potrafi艂 ugasi膰 ulgi, jaka rodzi艂a si臋 w jego sercu; kt贸ra pozwala艂a mu przytuli膰 go jeszcze mocniej i schowa膰 twarz w zag艂臋bieniu szyi, ukrywaj膮c tym samym zgromadzone w oczach 艂zy, kt贸rych nie mia艂 si艂y dalej chowa膰 w 艣rodku.
Bo dosta艂 szans臋 - t臋, na kt贸r膮 nie zas艂u偶y艂; t臋, kt贸rej my艣la艂, 偶e nigdy nie dostanie, a teraz by艂a mu bardziej potrzebna, ni偶 oddech, nad kt贸rym stopniowo ponownie traci艂 panowanie przy pr贸bach uspokojenia buzuj膮cych emocji, kt贸re w ko艅cu mog艂y odnale藕膰 dla siebie b艂ogie uj艣cie przez bezwiednie wyznaczanie 艂zami wilgotnych 艣cie偶ek na jego policzkach i dr偶膮cy oddech, opuszczaj膮cy powoli jego usta
— Dzi臋kuj臋, Soo.
Y.
Odnajdywa艂, mo偶e i zbyt du偶o, oparcia w mocnym u艣cisku, w jakim teraz trwali. W blisko艣ci, kt贸ra rozlewa艂a po dr偶膮cym ciele ciep艂o z cich膮 my艣l膮, 偶e nie musia艂 go traci膰. Tym razem nie musia艂o by膰 ulotn膮, wyrwan膮 na moment chwil膮, w kt贸rej ledwo m贸g艂 si臋 zatraci膰. W biciu serca Yosoo, ledwie s艂yszalnym przez g艂o艣ne i szybkie dudnienie jego w艂asnego; w cichym g艂osie, dr偶膮cym, a zarazem daj膮cym mu wi臋cej zapewnienia, ni偶 niejedno z tych stanowczo wypowiedzianych s艂贸w
OdpowiedzUsu艅— Od nowa — powt贸rzy艂 s艂abo, kiwaj膮c przy tym r贸wnie delikatnie g艂ow膮. Nie odsun膮艂 si臋 nawet o centymetr, a jedynie mia艂 wra偶enie, jakby jeszcze bardziej zatapia艂 si臋 w otaczaj膮cym go cieple. Chcia艂 zacz膮膰 z nim od nowa; naprawi膰 wszystkie b艂臋dy, jakie pope艂ni艂 po drodze, i kt贸rymi stworzy艂 niezliczon膮 ilo艣膰 rys na ich relacji. Chcia艂 zadba膰 o to, aby nie sta膰 si臋 powodem smutku i cierpienia Yosoo. Sta膰 si臋 w pe艂ni kim艣, u kogo m贸g艂 znale藕膰 oparcie, ani偶eli ci膮gle pog艂臋biaj膮ce si臋 p臋kni臋cia, kt贸rych nie dawa艂 rady samodzielnie za艂ata膰.
Poczu艂 naparstek paniki, jaki chcia艂 opanowa膰 jego cia艂o, kiedy Yosoo poruszy艂 si臋 w jego ramionach, zaraz jednak u艣mierzaj膮c s艂abo tl膮cy si臋 strach. Kolejn膮 doz膮 delikatno艣ci, kt贸ra by艂a dla niego tak nietypowa, a zarazem by艂a dok艂adnie tym, czego Powell teraz potrzebowa艂. Sprawia艂a wra偶enie szczerej, nienios膮cej za sob膮 z艂o艣ci, czy irytacji, kt贸r膮 potrafi艂 wzbudzi膰 w ch艂opaku o wiele cz臋艣ciej. Niespecjalnie, a jednak zawsze precyzyjnie ci膮gn膮c dok艂adnie za te struny, kt贸re dra偶ni艂y Jeonga najbardziej.
Nie tym razem. Nie, kiedy wpatrywa艂 si臋 w ciemne, ut臋sknione oczy i odnajdywa艂 w nich co艣 wi臋cej, ni偶 mro偶膮c膮 pustk臋 i nienawi艣膰; kiedy w ko艅cu widzia艂, jak powoli, niemal偶e niezauwa偶alnie, wraca do nich utracony blask. Ten, kt贸ry zawsze powinien mie膰 tam miejsce, bo sprawia艂, 偶e Soo by艂… Soo. Z drobn膮 iskr膮 w oku; z lekko uniesionymi k膮cikami ust w tym 艂agodnym, a nagle daj膮cym Yechanowi poczucie bezpiecze艅stwa, naturalnym odruchu.
Po raz pierwszy nie czu艂 cho膰by krzty stresu, kiedy znowu otoczy艂o ich wzajemne milczenie. Oddawa艂 si臋 bezmy艣lnie ci臋偶arowi na ramionach i spojrzeniu, kt贸re czujnie si臋 mu przygl膮da艂o, i za kt贸rym bezwiednie pod膮偶a艂.
Dop贸ki nie us艂ysza艂 s艂贸w, niemal偶e bole艣nie d藕wi臋cz膮cych mu w uszach, bo wydawa艂y si臋 tak znajome. Bo by艂y znajome i przywr贸ci艂y go do pierwszych zaj臋膰 na studiach; do chwili, gdzie postanowi艂 usi膮艣膰 obok Yosoo mimo lekkiej paniki, jak膮 odczuwa艂 przez bij膮c膮 od niego energi臋 i postaw臋. Odpychaj膮c膮, a zarazem przyci膮gaj膮c膮 go jeszcze mocniej, cho膰 wtedy nie by艂 jeszcze 艣wiadomy, jak bardzo by艂 got贸w si臋 w niej pogr膮偶y膰.
I nie da艂 rady; nawet nie pr贸bowa艂 powstrzyma膰 odruchowego u艣miechu, wraz z towarzysz膮cym mu kr贸tkim, kruchym 艣miechem, kiedy Yosoo ci膮gn膮艂 dalej, jakby uwa偶nie 艣ledzi艂 niezapisany skrypt z tamtego dnia
— Yechan Powell. I chyba b臋d臋 musia艂… — tak samo jak Powell, przecieraj膮cy w艂asne oczy z osadzonych na rz臋sach, pojedynczych 艂ez, nim ponownie spojrza艂 w jego kierunku; bez niepewno艣ci i dystansu, kt贸ra towarzyszy艂a mu w sali wyk艂adowej. Bez ch艂odu, jakim owiewa艂 swoje s艂owa, byleby zapewni膰 sobie wystarczaj膮ce pole manewru. Zast臋puj膮c go teraz niepewnie uniesion膮 d艂oni膮, aby okry膰 jedn膮 z tych, kt贸re opiera艂y si臋 na jego ramionach, nim z ostro偶no艣ci膮 pozwoli艂 sobie na jej z艂apanie — Ale lepiej w salonie, ni偶 w korytarzu, bo tutaj niewiele osi膮gniemy — przez nie艣mia艂e, pe艂ne obaw, a zarazem potrzeby, splecenie palc贸w i poci膮gni臋cie w kierunku g艂臋bi mieszkania. O kt贸rego stanie da艂 rad臋 chwilowo zapomnie膰.
Y.
Nie spodziewa艂 si臋, 偶e jeszcze b臋dzie mia艂 okazj臋 z艂apa膰 Yosoo za r臋k臋. Poczu膰 bij膮ce od niej ciep艂o, nawet w chwilach, kiedy kontrastowa艂a temperatur膮 z jego w艂asnymi; bo zawsze m贸g艂 je wyczu膰. Kiedy powoli palce rozlu藕nia艂y si臋 pod wp艂ywem jego w艂asnych i bez oporu oddawa艂y nieznacznemu chwyceniu. Kiedy powoli regulowa艂y si臋 wzajemnie, a Yechan odwleka艂 moment, w kt贸rym musia艂 wypu艣ci膰 jego d艂o艅.
OdpowiedzUsu艅Co艣, co w ko艅cu musia艂 zrobi膰, jak ju偶 usiedli na kanapie, a mi臋kko艣膰 materaca uzmys艂owi艂a mu nieustanne napi臋cie jego cia艂a. Przypomnia艂a o nagle zaistnia艂ych obiciach na plecach, kt贸re dawa艂y o sobie zna膰 przy g艂臋biej wzi臋tym oddechu i przelotnej, zwyczajowej pr贸bie ich rozprostowania. A jednak nie da艂 szansy s艂abemu grymasowi zaistnie膰, hamuj膮c si臋 do bezwiednego, szybszego powr贸cenia do wcze艣niejszej pozycji. By艂y cichym przypomnieniem tego, jak rozmowa si臋 rozpocz臋艂a; jak niewiele brakowa艂o do tego, aby Yosoo nie siedzia艂 teraz tu偶 obok niego, pozwalaj膮c na ponowne zaistnienie ciszy, kiedy Powell podci膮ga艂 nogi na kanap臋, aby usi膮艣膰 po turecku i z nieco wi臋ksz膮 ostro偶no艣ci膮 opiera艂 si臋 o zag艂贸wek. Pierwotnie z zamiarem przymkni臋cia oczu i skorzystania z nagle obecnego mi臋dzy nimi wyciszenia. Jednak wraz z wybrzmieniem uwielbianego zdrobnienia zrezygnowa艂 z jakiegokolwiek wcze艣niejszego planu, wracaj膮c do bardziej wyprostowanej pozycji, tak jawnie sprzedaj膮cej pe艂ne skupienie swojej uwagi na Soo. Bo nie chcia艂 si臋 zajmowa膰 niczym innym, opr贸cz s艂uchaniem; s艂uchaniem i odpowiadaniem na wszystko, co wcze艣niej ignorowa艂, czy traktowa艂 bezpiecznym milczeniem. Bo na to zas艂ugiwa艂 Yosoo. Na to, aby w ko艅cu nie musie膰 chodzi膰 wok贸艂 bruneta jak na szpilkach; aby nie musia艂 si艂膮 wyci膮ga膰 z niego informacji i rozczytywa膰 najdrobniejsze z sygna艂贸w, kt贸re by艂y poza jego kontrol膮. Zas艂ugiwa艂 w ko艅cu na spok贸j i potrzebn膮 jasno艣膰.
A Yechan czu艂, jak 偶o艂膮dek nieprzyjemnie skr臋ca艂 si臋 we wszystkie strony na sam膮 my艣l. Dalej nie potrafi艂 znale藕膰 odpowiedniego oparcia w sobie; bo wiedzia艂, 偶e wcze艣niej mia艂 je u niego, co podkre艣la艂y setki rozm贸w i potwierdze艅. A jednak nie potrafi艂 z niego skorzysta膰, kiedy nie m贸g艂 odnale藕膰 go u siebie; kiedy od samych podstaw wszystko by艂o zachwiane, a j臋zyk samoistnie odmawia艂 pos艂usze艅stwa, kiedy rozp臋dzone my艣li przekonywa艂y go o jego braku racji.
W ka偶dej chwili; w ka偶dej sytuacji, a szczeg贸lnie tych, wymagaj膮cych od niego najwi臋kszej ilo艣ci wra偶liwo艣ci. Jak teraz, kiedy pragn膮艂 od razu zanegowa膰 podzi臋kowania przyjaciela, a wr臋cz go przeprosi膰 za niespodziewany wyskok z prezentem, kt贸rego m贸g艂 sobie nawet nie 偶yczy膰, bo nic nie by艂oby w stanie zast膮pi膰 utraconej, wype艂nionej wspomnieniami gitary. Kiedy w uszach dzwoni艂y mu niedawne s艂owa, podkre艣laj膮ce to, jak niewielk膮 si艂臋 tak naprawd臋 mia艂a - 偶e nie mog艂a nic zmieni膰, mimo czasu i nadziei, jakie w艂o偶y艂 w ka偶dy rysunek
— Ciesz臋 si臋, Soo — i mimo sprzecznych reakcji rozrywaj膮cych go od 艣rodka, mimo splecionych ze sob膮 palc贸w, chowanych mi臋dzy nogami, kiedy poddawa艂y si臋 typowemu, acz 艂agodniejszemu ni偶 zazwyczaj, nawykowi, na jego usta ponownie wkrad艂 si臋 blady, niewielki u艣miech wraz z kolejn膮 dawk膮 ulgi okrywaj膮c膮 leczniczo jego serce.
Tylko na moment odruchowo zmarszczy艂 brwi, chwilowo zbity z tropu niepewno艣ci膮 Yosoo, po艣piesznie wertuj膮c wszystkie symbole zostawione na gitarze, nim nie trafi艂 na ten jeden. Ten kluczowy, a nieplanowanie owiany najwi臋ksz膮 tajemnic膮, ponownie wywo艂uj膮cy bezwiedne drgni臋cie k膮cik贸w ust przy nieznacznym spuszczeniu wzroku
— Chodzi o te cyfry? — spyta艂, obrazuj膮c odruchowo ci膮g niedok艂adnym nakre艣leniem go palcem w powietrzu, cho膰 nie potrzebowa艂 odpowiedzi; nawet na ni膮 nie czeka艂, nim ponownie zabra艂 g艂os; z nag艂ym, nieplanowanym cieniem speszenia — To koordynaty. Tej wioski, o kt贸rej opowiada艂e艣 mi wtedy w zoo…
Y.
Czu艂 na sobie czujne spojrzenie Yosoo. Jak 艣ledzi jego nawet najdrobniejsze drgni臋cia, kt贸re automatycznie stara艂 si臋 zdusi膰 zaraz w samym zarodku czy do艂膮czy膰 do nich lekkie zdziwienie czy naturalny, a zarazem tak nieszczery u艣miech, byleby umniejszy膰 ich warto艣ci. Trzyma艂 d艂onie mi臋dzy swoimi nogami, w tej z艂udnej nadziei, 偶e da rad臋 je przed nim ukry膰, cho膰 kompletnie nie艣wiadomie; skoro nawet nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, 偶e paznokcie nieustannie si臋ga艂y do nadszarpni臋tych sk贸rek, a jego nerwy odnajdywa艂y dla siebie w tym cho膰by najmierniejsze uj艣cie.
OdpowiedzUsu艅By艂 za bardzo przej臋ty zachowaniem przyjaciela. Reakcjami, na jakie oczekiwa艂, a kt贸rych zarazem si臋 obawia艂; mimowolnym chowaniu si臋 w sobie poprzez cia艣niejsze oplecenie si臋 r臋koma. Tym chwilowym milczeniu, jakie zasta艂o po jego wyja艣nieniach i automatycznie podjudza艂o w nim wi臋cej strachu - bo pewnie nie powinien
— Wiem, nie musisz nic m贸wi膰 — bo pewnie by艂o to idiotyczne. Bo to nie by艂a sprawa, kt贸rej powinien przypisywa膰 tak wielk膮 wag臋; kt贸rej nie powinien spisywa膰 na gitarze z my艣lami wracaj膮cymi do obu historii, jakie m贸g艂 us艂ysze膰, szarpi膮cymi r贸wnie intensywnie za jego serce. By艂 w stanie m贸wi膰 dalej; wyszukiwa膰 setki wyja艣nie艅, umniejsze艅 i pr贸b za艂agodzenia reakcji, z kt贸r膮 jeszcze si臋 nie spotka艂, a jego j臋zyk dzia艂a艂 szybciej, ni偶 my艣li dawa艂y rad臋 za nim nad膮偶y膰 — Przepraszam, powinienem pewnie zostawi膰 to Tobie-
A jednak przerwa艂, kiedy dwa, kr贸tkie s艂owa, czy same d藕wi臋ki zosta艂y uzupe艂nione przez… zdziwienie. Lekkie, acz niegro藕ne i szczere niedowierzanie, kt贸re zamkn臋艂o mu usta i zmusi艂o do zwolnienia rozp臋dzonych my艣li, szykuj膮cych si臋 na najgorsze. Yosoo nie by艂 na niego z艂y. Nie by艂 z艂y na to, 偶e przy艂o偶y艂 trwa艂y pisak do nieskazitelnego drewna gitary, aby zostawi膰 tam wszystko, co mu go przypomina艂o. Nie z艂o艣ci艂 si臋, 偶e umiejscowi艂 tam doprecyzowan膮 lokalizacj臋 miejsca, kt贸re by艂o dla niego tak cenne i pozostawa艂o sekretem przed ka偶dym innym. I by艂o miejscem, o kt贸rym opowiada艂 mu tak dawno temu, z kilkoma szczeg贸艂ami i zaprawionymi kropl膮 goryczy historiami, jakie im towarzyszy艂y
— Zapami臋ta艂em — przyzna艂 bez grama b艂yskotliwo艣ci, a zarazem z wr臋cz bole艣nie go obna偶aj膮c膮 szczero艣ci膮. Bo pami臋ta艂 - jak wszystko, jak ka偶dy zwyczaj i szczeg贸艂 Yosoo, kt贸re pragn膮艂 zanotowa膰 wyra藕nie w swojej pami臋ci i nigdy ich z niej nie utraci膰. Stara艂 si臋 pami臋ta膰 o wszystkim, co wywo艂ywa艂o na jego twarzy u艣miech, a co doprowadza艂o go do szewskiej pasji przy samym wspomnieniu. O ulubionym kolorze i mieszance sk艂adnik贸w na pizzy, kiedy zamawiali jedzenie po wsp贸lnych wyj艣ciach. O tym, jak jedno z oczu nieznacznie, ledwie widocznie, przymyka艂o si臋 nieco mocniej przy tym niewymuszonym i szerokim u艣miechu. Stara艂 si臋 pami臋ta膰 wszystko.
— Jest dla Ciebie czym艣 wa偶nym — czym艣, co sprawi艂o, 偶e Yechan m贸g艂 us艂ysze膰 z艂agodnia艂y i przyciszony ton bruneta, zazwyczaj s艂yszany tak rzadko. Czym艣, co ukoi艂o jego nerwy, kiedy serce grozi艂o niewytrzymaniem przyspieszonego bicia, a w uszach nieprzyjemnie szumia艂a mu krew, wymieszana z o艣lepiaj膮cym strachem i niepewno艣ci膮.
Tym samym, towarzysz膮cym mu teraz. I ugaszonym niemal偶e w ten sam spos贸b, kiedy palce Yosoo owin臋艂y si臋 na jakiej艣 jego cz臋艣ci, tym razem odruchowo, kr贸tko drgaj膮cych d艂oniach i wymiesza艂y kontrastuj膮ce ze sob膮 temperatury. A zarazem zmusi艂y go do bezwolnego spojrzenia na swoje r臋ce; na pozaci膮gane sk贸rki i ich podra偶niony, mocno-r贸偶owy odcie艅, miejscami b臋d膮cy na granicy p臋kni臋cia i przyozdobienia palc贸w w膮skimi stru偶kami krwi, ani偶eli niewielkimi strupkami
— Okej, przepraszam — i nie potrzebowa艂 wi臋cej, aby zostawi膰 swoje d艂onie w spokoju, skupiaj膮c si臋 na odzyskanym, po tak d艂ugim czasie, cieple, zaraz splataj膮c palce ze sob膮; mo偶e za mocno, mo偶e zbyt agresywnie, a jednak z pozwoleniem na przypomnienie sobie o tym, jak bardzo go potrzebowa艂, jak na miejscu w艂a艣nie tam si臋 czu艂. Jak bardzo za tym t臋skni艂. Jak bardzo t臋skni艂 za Yosoo. Za byciem tu偶 obok; za mo偶liwo艣ci膮 odnalezienia ciep艂a i czu艂o艣ci, kt贸re sprawia艂y wra偶enie utraconych element贸w w jego 偶yciu, a teraz odbiera艂y rozs膮dek i bez udzia艂u jego woli wlepia艂y spojrzenie w bruneta i pozwala艂y s艂owom sp艂ywa膰 z j臋zyka podczas desperackiego, nie艣wiadomego zaciskania palc贸w mocniej
Usu艅— Potrzebuj臋 Ci臋, Soo.
Y.
Yechan potrzebowa艂 Yosoo. Bardziej ni偶 materia艂u do nauki na kolejne kolokwium z rz臋du, kt贸re potrzebowa艂 zda膰 z jak najwy偶sz膮 not膮. Bardziej ni偶 kilkunastu godzin sp臋dzonych w sypialni przy przygaszonym 艣wietle i jednym z licznych niezbudowanych modeli, aby wyciszy膰 si臋 po ca艂ym tygodniu. Bardziej ni偶 powietrza, kt贸re umo偶liwia艂o mu oddychanie i 偶ycie.
OdpowiedzUsu艅Bo to przy nim odnajdywa艂 jego prawdziwy sens; przy nim czu艂, jak jego serce wyczuwalnie przyspiesza tempa i faktycznie bije. Wpuszcza艂 do siebie strach, kt贸rego desperacko unika艂, a kt贸ry pozwala艂 mu stawia膰 czo艂a komplikacjom, jakie wyst臋powa艂y w prawdziwym, namacalnym 偶yciu. To przy Yosoo mia艂 wra偶enie, 偶e by艂 czym艣 wi臋cej ni偶 pust膮 skorup膮 syna Powell贸w, zostawianego gdzie艣 w roku i wype艂nionego powierzchownymi, zbywaj膮cymi tekstami. Yosoo nadawa艂 jego 偶yciu - jego istnieniu g艂臋bszy sens, ni偶 艣lepa pogo艅 za wype艂nieniem oczekiwa艅, na kt贸re i tak nikt nie zwraca艂 uwagi.
Zatraca艂 si臋 w tym w ca艂o艣ci, za bardzo. Pragn膮艂 znaczy膰 tyle samo dla Yosoo, co on dla niego, a ka偶dy moment, kiedy mia艂 wra偶enie, 偶e ten prze艣lizgiwa艂 mu si臋 przez palce, zaciska艂 je z kolei bole艣nie na jego gardle. Wi臋c robi艂 wszystko, aby mie膰 go przy sobie - ugina艂 si臋 pod naciskiem z艂o艣liwych komentarzy, nieraz jednak i tak wracaj膮c do wypominanych mu przez nie nawyk贸w. Pozwala艂 si臋 omamia膰 - dobrowolnie i chwilami 艣wiadomie, mimo krzycz膮cego w nim sprzeciwu. Zmienia艂 si臋, nawet na te ulotne chwile, tak, aby wype艂ni膰 przyt艂aczaj膮ce go i jego zwyczaje warunki. Dobrowolnie stawa艂 si臋 pionkiem w grze, w kt贸rej w ko艅cu chcia艂 bra膰 udzia艂. Bo dzi臋ki temu mia艂 go tu偶 obok; ze 艣lep膮 wiar膮, 偶e by艂o mu dobrze.
Bo by艂o. By艂 tego pewien. Ca艂y ten czas zapewnia艂 samego siebie w tym, 偶e by艂o mu dobrze, a偶 nie by艂o za p贸藕no. A偶 nadszarpni臋te miejscami serce nie wytrzyma艂o kolejnej, g艂臋bokiej, a zarazem tak p艂ytkiej rysy, daj膮cej upust nieujarzmionemu 偶alowi. Doprowadzaj膮cej do kompletnego zrujnowania tego, co nadawa艂o mu jakikolwiek sens.
I nie zak艂ada艂, 偶e kiedykolwiek da rad臋 odnale藕膰 cho膰by jeden kawa艂ek ruin, jaki pozwoli mu na ich przywr贸cenie. 呕e dostanie sam膮 szans臋 podj臋cia si臋 tego, a jedynie spotka si臋 z zatrza艣ni臋tymi przed nosem drzwiami. Z kompletnym spaleniem jedynego mostu, kt贸ry pozwala艂 mu przej艣膰 nad przera偶aj膮c膮, a poch艂aniaj膮c膮 go pustk膮. Nie wini艂by go za to. Zrozumia艂by go. Mimo wyniszczenia, jakie obj臋艂o go jeszcze tego samego wieczora, kt贸rego pr贸bowa艂 odnale藕膰 wsparcie w cudzych, ch艂odnych i nie tych ramionach.
A jednak siedzia艂 teraz w swoim pustym, zaba艂aganionym salonie. Razem z Soo, kt贸rego mocny u艣cisk i bij膮ce od niego ciep艂o wywo艂ywa艂o w nim tak膮 sam膮 dawk臋 szoku, co p臋kni臋cia muru, jakim stara艂 si臋 kompletnie odgrodzi膰 od samego siebie. Tego samego, kt贸ry wiedzia艂, 偶e musia艂 przywr贸ci膰 na swoje miejsce; kt贸ry nie zas艂u偶y艂 na to, aby kompletnie opa艣膰 i 偶y膰 w z艂udnej nadziei, 偶e mo偶e wpu艣ci膰 Yosoo z powrotem; 偶e Yosoo chcia艂 tam wr贸ci膰.
Da艂 sobie wi臋c t臋 chwil臋; ten kolejny, wyrwany od rzeczywisto艣ci dzie艅, podczas kt贸rego bezkarnie m贸g艂 zatapia膰 si臋 w otaczaj膮cym go cieple i wynale藕膰 oparcie w trzymaj膮cych go d艂oniach, podczas gdy jego w艂asne wszczepia艂y si臋 w materia艂 bluzy.
Ze s艂abym u艣miechem i zaci艣ni臋tymi powiekami, kiedy s艂ucha艂 jego s艂贸w. Nigdzie st膮d nie p贸jdzie. Tych, kt贸rych potrzebowa艂, a zarazem tych, co wyra藕nie nakre艣la艂y dystans, jaki zdo艂a艂 mi臋dzy nimi zaistnie膰. Na razie. Bo wiedzia艂, 偶e musia艂a nadej艣膰 chwila, w kt贸rej znowu zostanie tu sam
— Nie id藕 — powt贸rzy艂 wi臋c jedynie g艂upio, t艂umi膮c sw贸j g艂os przez twarz schowan膮 w bezpiecznych ramionach przy zatracaniu si臋 w koj膮cym zapachu. Pozwalaj膮cym mu przelotnie zacisn膮膰 palce mocniej, nim bez pytania, z doz膮 samolubno艣ci i wiary w to, 偶e go nie odsunie, zaleg艂 z g艂ow膮 na jego nogach, swoje w艂asne k艂ad膮c na szarej kanapie. W milczeniu. W otoczeniu wy艂膮cznie ciep艂a i wsparcia; nawet je艣li by艂o jedynie jego u艂ud膮. Ze spokojem wkradaj膮cym si臋 do 艣rodka i rozpl膮tuj膮cym sup艂y, jakie zaciska艂y si臋 na jego sercu, tym samym uwalniaj膮c kolejne obawy i przenosz膮c je prosto na sam j臋zyk; bez pohamowania. Bez krzty przemy艣lenia tego, co z niego sp艂ywa艂o, kiedy nie 艣mia艂 si臋 pu艣ci膰 bruneta, ani odsun膮膰 cho膰by na milimetr.
Usu艅— A ja Ci wystarczam, Soo?
Y.
Nie powinien pyta膰. Nie teraz, kiedy pod艣wiadomie ka偶de z jego s艂贸w wybrzmiewa艂o zbyt desperacko; zbyt nacechowane rozp臋dzonymi emocjami, tak jawnie ukazuj膮c, 偶e ca艂a jego warto艣膰 opiera艂a si臋 na Yosoo. Na jego s艂owach i ka偶dej formie dotyku. Na najmniejszych grymasach i emocjach wyra偶onych w ciemnych oczach, kt贸re momentalnie stara艂 si臋 zrozumie膰 i wynale藕膰 spos贸b na dopasowanie si臋 do nich idealnie. Szuka艂 u niego akceptacji, czy sygna艂u, kt贸ry, mimo swej subtelno艣ci, od razu pokazywa艂by mu, co robi艂 藕le.
OdpowiedzUsu艅Nie powinien dziwi膰 si臋 nagle zaistnia艂emu milczeniu, kt贸re sprawi艂o, 偶e od znajomych, wplecionych we w艂osy palce i bij膮cego ciep艂a od dodaj膮cego mu spokoju cia艂a nagle zanurzy艂 si臋 w dusz膮cym ch艂odzie, a cisza zdusi艂a s艂aby, podatny na najs艂abszy podmuch wiatru, p艂omyk w jego sercu. Zmusi艂a bezwolnie do zastygni臋cia w miejscu i wstrzymania oddechu, czuj膮c, jak ten pali jego p艂uca z ka偶d膮, kolejn膮 sekund膮 bez odpowiedzi. Z palcami odruchowo odnajduj膮cymi pojedyncze, lu藕ne nitki przy bluzie przyjaciela i z chwiejnym spojrzeniem, szcz臋艣liwie ukrytym przed Yosoo przez opadaj膮ce na nie kosmyki i zajmowan膮 na kanapie pozycj臋.
Z wszystkim zamieraj膮cym w ruchu, jak po machni臋ciu r贸偶d偶k膮, kiedy brunet przerwa艂 swoje milczenie. Wymijaj膮co; tak zrozumiale, a jednocze艣nie dusz膮c Powella od 艣rodka, gubi膮cego si臋 w tych kilku s艂owach, kt贸re wybrzmiewa艂y w jego uszach jak zza szklanej szyby i pozwoli艂y jedynie na s艂abe drgni臋cie jednego z palc贸w. Powinien go rozumie膰; wiedzia艂 przecie偶, ile musia艂 naprawi膰 nie tylko mi臋dzy nimi, ale i w samym sobie. By艂 na to gotowy. Powtarza艂 to w k贸艂ko, stawiaj膮c drobne kroki do przodu. Zbyt drobne. Zajmuj膮ce mu zbyt wiele czasu, aby mog艂y zosta膰 nazwanymi w艂a艣ciwymi, czy by膰 tymi, kt贸re odprowadzi艂yby go od najwi臋kszej pora偶ki w jego 偶yciu.
A jednak czu艂, jak sama my艣l bycia niewystarczalnym skr臋ca艂a jego 偶o艂膮dek i doprowadza艂a do md艂o艣ci, aktorsko ukrywanych w dalej r贸wnomiernym oddechu i d艂oni, mechanicznie odnajduj膮cej miejsce zaczepienia na brzegu bluzy; w odruchu sprawiaj膮cym wra偶enie r贸wnie obcego, co nienaturalne ruchy palc贸w wplecionych w jego w艂osy, czy odnalezione dla siebie miejsce na nogach Yosoo, kt贸re nagle wydawa艂o si臋 dla niego nieodpowiednim. A zarazem b臋d膮ce jedynym, kt贸re chcia艂 w艂a艣nie zajmowa膰. Wszystko w przekl臋tej ciszy, na kt贸r膮 nie powinien sobie pozwala膰, lecz jakakolwiek pr贸ba zabrania g艂osu, brutalnie str膮ci艂aby potrzebn膮, na艂o偶on膮 mask臋; jedyn膮, powstrzymuj膮c膮 go od 艣lepego pod膮偶enia za w膮tpliwo艣ciami, jakie w sobie zrodzi艂 pod wp艂ywem b艂臋dnego, po raz kolejny, rozszyfrowania oferowanych mu podpowiedzi.
Nie chcia艂 i艣膰 spa膰. Jeszcze nie czu艂 czyhaj膮cego na niego tu偶 za rogiem zm臋czenia. Nie chcia艂 marnowa膰 chwil, jakie 偶a艂o艣nie wyrywa艂 z oferowanego mu czasu, byleby dogoni膰 marniej膮cy smak spokoju i powrotu do tego, co kiedy艣 mi臋dzy nimi by艂o na porz膮dku dziennym, nawet je艣li by艂o jedynie wsp贸lnie pchanym k艂amstwem, w kt贸rym pozwalali sobie na ulotny moment trwa膰.
Nie chcia艂, 偶eby Yosoo ogarnia艂 cokolwiek w jego n臋dznej atrapie mieszkania, kiedy sam powinien odpoczywa膰. Kiedy powinien dostawa膰 od Powella wsparcie, kt贸rego, jak zwykle, nie by艂 w stanie mu zaoferowa膰. Bo by艂 za s艂aby, nie potrafi膮c ud藕wign膮膰 nawet w艂asnych problem贸w, kt贸re sam na nich 艣ci膮ga艂. Bo nie potrafi艂 by膰 dla niego silnym oparciem, kiedy sam z kolei zawsze na nim polega艂 i uzale偶nia艂 si臋 od niego.
Wi臋c przerwa艂 milczenie - r贸wnie zbywaj膮co, pozostawiaj膮c, zapewne s艂uszn膮, propozycj臋 bez s艂owa, czy nawet przypadkiem rzuconego drgni臋cia ust, a jedynie sun膮艂 palcami po materiale bluzy, zezwalaj膮c kolejnej b艂ahej, a napieraj膮cej mu na j臋zyk, g艂upocie na rozbicie nieistotnej, mo偶e trwaj膮cej sekund臋, ciszy
— Otwiera艂e艣 pude艂ko?
Y.
Jakie pude艂ko?
OdpowiedzUsu艅Wraz z tymi s艂owami mimowolnie zmarszczy艂 brwi i wlepi艂 spojrzenie w nieokre艣lony, dost臋pny mu punkt. Lecz nie ze z艂o艣ci, czy 偶alu, 偶e Yosoo nie otworzy艂 pude艂ka, kt贸re jeszcze dzie艅 wcze艣niej niemal wciska艂 sobie w pier艣, kiedy zmierza艂 do drzwi jego mieszkania bez jakiejkolwiek pewno艣ci, 偶e te w og贸le si臋 przed nim otworz膮. Zwyczajnie zw膮tpi艂, czy faktycznie je tam zostawi艂. Nie pami臋ta艂 o tym, 偶e z uwag膮 i dba艂o艣ci膮 o r贸wno艣膰 odstawia艂 je na stoliku przy kartce, byleby znajdowa艂o si臋 w pobli偶u gitary, ani o tym, 偶e przed wyj艣ciem upewnia艂 si臋, czy to, co mia艂o znale藕膰 si臋 w 艣rodku, faktycznie tam by艂o. Pami臋ta艂 tylko stres, jaki przep艂ywa艂 przez jego cia艂o, kiedy czeka艂 w sklepie na rezultat swojego zam贸wienia i bi艂 si臋 z my艣lami, czy by艂a to w og贸le dobra decyzja, a nie ta, przez kt贸r膮 kompletnie straci艂by ostatni naparstek szacunku, cho膰 ju偶 w膮tpi艂 w jego istnienie, u Yosoo.
Da艂 rad臋 jednak rozwia膰 jego w膮tpliwo艣ci co do pozostawienia prezentu, ju偶 przy pustym stukni臋ciu palc贸w o kanap臋, na kt贸re przesun膮艂, na tyle ile m贸g艂 bez poruszania g艂ow膮, odruchowo, z czujno艣ci膮, po brunecie wzrokiem. Po ka偶dym szczeg贸le, nie艣wiadomie zapewniaj膮cym go o tym, 偶e istniej膮ca frustracja nie by艂a skierowana na niego, a samego siebie. To nag艂e milczenie, przerywane ci臋偶ej wypuszczonym powietrzem, przy wykrzywiaj膮cej si臋 twarzy, podczas mielenia w g艂owie my艣li. Kiedy na sk贸rze pod naporem palc贸w naturalnie pojawia艂o si臋 kilka zmarszczek, kt贸re chcia艂 za艂agodzi膰 lekkim mu艣ni臋ciem d艂oni膮; trzymanej dalej na odnalezionym na bluzie miejscu. Ca艂a frustracja, wyra偶ana drobnymi gestami, a nie fal膮 ci臋tych s艂贸w, kt贸re m贸g艂 us艂ysze膰 za ka偶dym razem, czasami daj膮c rad臋 zby膰 je bez mrugni臋cia okiem, a czasami bior膮c je zbyt dos艂ownie i za bardzo do siebie. Cicha obserwacja, w kt贸rej by艂 w stanie si臋 teraz zatraci膰, aby nic mu nie umkn臋艂o.
Tylko po to, aby zosta膰 ot臋piaj膮co, z niespodziewanie staj膮cym w gardle oddechu, kiedy s艂owa Yosoo wyda艂y si臋 jedynie wytworem jego wym臋czonej wyobra藕ni. Kiedy okre艣lenie odbija艂o si臋 echem w mieszkaniu i wr臋cz d藕wi臋cza艂o w jego uszach, mimo niemal偶e nies艂yszalnej g艂o艣no艣ci, w jakiej zosta艂o wypowiedziane. W ostatniej chwili pohamowa艂 odruch gwa艂townego i zdradliwego podniesienia si臋, pozostaj膮c przy samym spojrzeniu.
Przepraszam, kochanie.
Wype艂nionym naiwn膮, niewinn膮 nadziej膮 i emocjami, bo my艣la艂, 偶e nigdy go nie us艂yszy, skoro ju偶 wcze艣niej sprawia艂o wra偶enie co najwy偶ej przypadku. Skoro nie zas艂ugiwa艂 na to okre艣lenie, mimo tego, jak bardzo w艂a艣nie tym chcia艂 dla niego by膰. Kochanie. Wy偶era艂o go wyrzutami sumienia od 艣rodka w tym samym stopniu - bo wiedzia艂, 偶e Yosoo zwyczajnie powiedzia艂 za du偶o - co zaprasza艂o do serca ulg臋 i lekko艣膰, bo prezentowa艂o si臋 niczym 艣wiat艂o na ko艅cu tunelu, do kt贸rego zamierza艂 zmierza膰, niezale偶nie od d艂ugo艣ci oczekuj膮cej go drogi.
Nie zareagowa艂 od razu na pytanie, zag艂uszone przez dalej s艂yszane przezwisko i niekontrolowane bicie serca, kt贸rego 艣cisku nie potrafi艂 przypisa膰 do jednej ze skrajno艣ci emocjonalnych. Dopiero po chwili, kiedy opu艣ci艂 z powrotem spojrzenie, jak tylko poczu艂 szans臋 na zostanie przy艂apanym, zainteresowanie zawarto艣ci膮 pude艂ka da艂o rad臋 jasno zabrzmie膰 w jego g艂owie, a ruch wplecionych palc贸w zdawa艂 si臋 ponownie naturalniejszy, koj膮cy. Wyciszaj膮cy
— Nic wielkiego — zacz膮艂 niemrawo, poprawiaj膮c si臋 nieznacznie na nogach bruneta, tym samym samoistnie przysuwaj膮c si臋 jeszcze bli偶ej — Po prostu… — nie zd膮偶y艂 zacz膮膰 m贸wi膰, od razu odczuwaj膮c, jak s艂owa pl膮ta艂y mu si臋 na j臋zyku. Jak g艂upie si臋 wydawa艂y i zmusza艂y go do niekontrolowanego drgni臋cia brwi, czy bezwiednego zaci艣ni臋cia palc贸w na jednej z pojedynczych nitek, jakie m贸g艂 odnale藕膰 przy bluzie — Nie potrafi艂em wyrzuci膰, ani odda膰 Ci… resztek gitary — idiotyzm; niepotrzebny, upokarzaj膮cy go jeszcze bardziej szczeg贸艂 — Stoj膮 dalej u mnie w szafie w pudle, jakby艣 je chcia艂 — po co to wszystko m贸wi艂? Czemu z tak膮 艂atwo艣ci膮 traci艂 kontrol臋 nad tym, co opuszcza艂o jego usta, akurat w chwilach, kt贸re potrzebowa艂y tego najbardziej, zamiast tego zatracaj膮c si臋 w uspokajaj膮cym ruchu palc贸w i, po p贸艂 obcej a potrzebnej, blisko艣ci — Ale wzi膮艂em dwa z nienaruszonymi rysunkami do sklepu muzycznego, aby przerobili je na kostki do gry.
Usu艅Y.
Czu艂 nawr贸t niepotrzebnego napi臋cia z ka偶dym s艂owem, jakie opuszcza艂o jego usta; jakby pod艣wiadomie czu艂, 偶e powinien zachowa膰 je dla siebie. 呕e nie powinien teraz zrzuca膰 nat艂oku informacji na Soo, skoro dopiero ledwo co dali rad臋 odnale藕膰 powierzchowne ukojenie w sobie. A jednak m贸wi艂 dalej, rozwodzi艂 si臋 o g艂upich kostkach do gitary, kt贸re od samego pocz膮tku wydawa艂y mu si臋 ryzykownym, prawdopodobnie niechcianym prezentem, z kt贸rego jednak nie m贸g艂 zrezygnowa膰
OdpowiedzUsu艅— Nie mog艂em — tak jak z wyrzucenia szcz膮tek gitary, dalej schowanych w szafie i sporadycznie przykuwaj膮cych jego uwag臋, kiedy nie przyszykowa艂 si臋 na pocz膮tek dnia wiecz贸r wcze艣niej, mimo unikania pud艂a wzrokiem. Da艂 rad臋 si臋 wyt艂umaczy膰 jedynie marnym wzruszeniem ramion, pozwalaj膮cym mu r贸wnie偶 na zaci艣ni臋cie z臋b贸w na j臋zyku, kiedy czu艂 nap艂ywaj膮ce na niego przeprosiny. Kolejne. Te, za kt贸re nieraz napi臋cie nimi ros艂o jeszcze bardziej, bo zdaniem bruneta sprawia艂y wra偶enie niepotrzebnych lub kolejnej pr贸by ucieczki.
Nie potrafi艂 jednak powiedzie膰 mu nic wi臋cej na trafne, a zarazem tak dalekie od prawdy argumenty. By艂a zniszczona i nienadaj膮ca si臋 do u偶ytku, dla kogo艣 z zewn膮trz potencjalnie nawet nie przypominaj膮c wst臋pnie utraconym kszta艂tem instrumentu. Yechan przecie偶 nawet nie potrafi艂 na niej gra膰. Nie bez pomocy pary d艂oni, delikatnie wskazuj膮cych mu, za kt贸re struny powinien poci膮gn膮膰 i jak mia艂 u艂o偶y膰 swoje palce, aby wydoby艂 si臋 czysty d藕wi臋k.
Teraz wiedzia艂, 偶e m贸g艂 tego ju偶 wi臋cej nie zazna膰.
Podobnie do koj膮cego dzia艂ania delikatnego przeczesywania w艂os贸w, kt贸rego zatrzymanie by艂o pierwszym, zbyt s艂abym, aby si臋 przebi膰, sygna艂em, 偶e co艣 by艂o nie tak. 呕e faktycznie powiedzia艂 to, co powinien zachowa膰 dla siebie, a nie obarcza膰 tym Jeonga, b臋d膮cego na skraju wytrzyma艂o艣ci od samego wej艣cia do jego mieszkania.
Dopiero pe艂ne znikni臋cie uspokajaj膮cego ci臋偶aru zmusi艂o go do ponownego podniesienia wzroku. Do ujrzenia, jak d艂onie Yosoo wczepiaj膮 si臋 desperacko w bluz臋, podczas gdy jego s艂owa niekontrolowanie sp艂ywa艂y spomi臋dzy jego ust, pl膮cz膮c si臋 same ze sob膮. I czu艂 si臋 ponownie jak w ra偶膮cym go w oczy i niezrozumia艂ym, acz skrycie docenianym apartamencie - z rozpadaj膮cym si臋 tu偶 przed nim Soo, tak odleg艂ym od tego, kt贸rego m贸g艂 widywa膰 kiedy艣. Tego, kt贸ry szuka艂 obrony jedynie w ch艂odnej twarze i oblanych jadem s艂owach, byleby nie ruszy膰 grubej zbroi ze swojego cia艂a; byleby nie pokaza膰 w艂asnej wra偶liwo艣ci i s艂abo艣ci.
Ledwie zarejestrowa艂, kiedy podni贸s艂 si臋 z jego kolan, lecz tylko po to, aby ostro偶nie, wr臋cz przesadnie powolnie przej膮膰 jedn膮 z d艂oni bruneta. Z ci臋偶ko prze艂kni臋t膮 艣lin膮 i wystraszonym spojrzeniem, szcz臋艣liwie zakrytym za warstw膮 zm臋czenia, kt贸re jeszcze chwil臋 wcze艣niej stara艂o si臋 do niego powr贸ci膰
— Soo, sp贸jrz na mnie… to nie jest g艂upie — powiedzia艂 w ko艅cu, z niepewno艣ci膮, jakby z g艂upim oczekiwaniem na pozwolenie, splataj膮c pewniej palce z tymi nale偶膮cymi do bruneta. Z cichym pozwoleniem, nakazem, 偶e m贸g艂 zrobi膰 to samo.
Nie by艂o g艂upie; rozumia艂 go. Mimo wszystko, mimo tego, 偶e dalej j膮 trzyma艂, to rozumia艂, nie b臋d膮c w stanie si臋 jej pozby膰 ze wzgl臋du na w艂asn膮 bezsilno艣膰 i przywi膮zanie, do kt贸rego nie mia艂 nawet prawa.
— Pozb臋d臋 si臋 jej, obiecuj臋 — nie liczy艂a si臋 jednak dla niego 偶adna emocjonalna warto艣膰, je艣li sta艂a na drodze polepszenia stanu Yosoo. Je艣li pod艣wiadomie sta艂a na drodze zostawienia za sob膮 przesz艂o艣ci - obrzydliwie splamionej przez podj臋te przez Powella decyzje i do czego nimi doprowadzi艂, nieraz zapewniaj膮c samego siebie, 偶e nigdy do czego艣 takiego nie dopu艣ci — Obiecuj臋.
Nigdy nie powinien mu niczego obiecywa膰, z tego te偶 zdawa艂 sobie spraw臋, a jednak co rusz to robi艂; za ka偶dym razem z r贸wnym przekonaniem, 偶e ka偶dej z nich dotrzyma. Tak jak tej, kt贸re na sta艂e wyry艂a si臋 widocznie w jego pami臋ci, byleby nie zapomnia艂. Byleby, chocia偶 ten jeden raz, dotrzyma艂 s艂owa
Usu艅— Mam otworzy膰 okno? — napomkn膮艂 spokojnym, cudem opanowanym g艂osem przy przelotnym spojrzeniu na naruszon膮 przez desperacko rozci膮gan膮 przez d艂onie, bluz臋, nim odruchowo 艣ciszy艂 g艂os jeszcze bardziej — Czego potrzebujesz, Soo?
Y.
Mimo 艣wiadomo艣ci, wr臋cz przekonania, 偶e Yosoo k艂ama艂, do czego potrzebowa艂 tylko uwa偶nego, przenikliwego spojrzenia i tej, zbieranej przez kilka lat, znajomo艣ci co do najmniejszych czynnik贸w, i tak nie wiedzia艂, co mia艂 zrobi膰. Odkrycie k艂amstwa nie u艂atwia艂o mu odnalezienia potrzebnej odpowiedzi, czy tym bardziej samej idei na to, co powinien zrobi膰. Czu艂 jedynie panik臋, kt贸ra stara艂a si臋 przedrze膰 na wierzch, a by艂a trzymana w ryzach jedynie przez 艣wiadomo艣膰, 偶e nie m贸g艂 na to pozwoli膰. Nie teraz, ani kiedykolwiek, je艣li chcia艂 w ko艅cu sta膰 si臋 藕r贸d艂em wyciszenia i spokoju dla bruneta. Czym艣, czym tak naprawd臋 nigdy nie by艂.
OdpowiedzUsu艅Bo sam wiecznie panikowa艂, mimo pr贸b ukrycia tego pod kamienn膮 i ozi臋b艂膮 min膮. Sam wiecznie ujawnia艂 si臋 ze swoimi w膮tpliwo艣ciami i niech臋ci膮 do postawienia nogi na nieznanym terenie, w obawie przed tym, co mo偶e si臋 wydarzy膰. To zawsze on musia艂 by膰 uspokajany i zapewniany w tym, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku. I teraz, kiedy znalaz艂 si臋 po drugiej stronie, nie mia艂 poj臋cia, co ma robi膰.
Ba艂 si臋 zda膰 na instynkt, kt贸ry niemal偶e zawsze wprowadza艂 go w t臋 b艂臋dn膮 艣cie偶k臋. Ba艂 si臋 zadawa膰 pytania, kt贸re mog艂y jedynie pogorszy膰 sytuacj臋. Ba艂 si臋 zrobi膰 cokolwiek i chyba to by艂o jego najwi臋kszym problemem.
Na tyle, aby nawet nie drgn膮膰, kiedy palce Yosoo bole艣nie wbi艂y si臋 w jego d艂o艅, a jedyne co zrobi艂, to odwzajemni艂 l偶ej u艣cisk w tej kolejnej, marnej pr贸bie przekazania wsparcia. Jak delikatnym suni臋ciem kciukiem po wierzchu d艂oni, mimo cichego przekonania, 偶e ch艂opak nawet tego nie czu艂. Ledwie pohamowa艂 zmartwione 艣ci膮gni臋cie brwi i nieprzemy艣lane, cisn膮ce si臋 na j臋zyk pytanie, kiedy uderzy艂a go informacja, 偶e nie by艂 to jednorazowy przypadek. Zreszt膮 przecie偶 o tym wiedzia艂 - widzia艂 Soo w podobnym stanie, dzie艅 wcze艣niej, kiedy niemal w amoku stara艂 si臋 mu pom贸c, cho膰 by艂 g艂贸wnym powodem ataku. Tak jak teraz, przez niepotrzebne s艂owa, kt贸re powinien zostawi膰 na nast臋pny dzie艅, lub nigdy ich nie wypowiedzie膰
— Wyrzuc臋 — powt贸rzy艂, dbaj膮c o stabilno艣膰 w艂asnego g艂osu i przekonania, jakie mia艂o w nim wybrzmie膰. Nie wyobra偶a艂 sobie zostawi膰 teraz pud艂a w szafie, kiedy na w艂asne oczy m贸g艂 by膰 艣wiadkiem, jak wiele krzywdy by艂o w stanie wyrz膮dzi膰; krzywdy, kt贸rej chcia艂 unikn膮膰 jak ognia, a m贸g艂 jedynie obserwowa膰, jak rozwija艂a si臋 tu偶 przed nim i 艣ciska艂a nieprzyjemnie 偶o艂膮dek — Przysi臋gam.
Jaka艣 jego cz臋艣膰 idiotycznie chcia艂a wsta膰 z kanapy i zrobi膰 to teraz. Jak najpr臋dzej pozby膰 si臋 藕r贸d艂a problemu i liczy膰 na to, 偶e to da rad臋 ukoi膰 wzburzone i dusz膮ce nerwy Yosoo, kt贸remu chcia艂 pom贸c. Jakkolwiek. Nawet jak膮艣 drobnostk膮, kt贸ra pozwoli艂aby mu na z艂apanie g艂臋bszego i spokojniejszego oddechu, ni偶 te p艂ytkie i urywane, kt贸re s艂ysza艂 teraz. Kt贸re pr贸bowa艂y zaw艂adn膮膰 jego w艂asnym i zmusza艂y do zu偶ycia wi臋cej si艂y na to, aby zachowa艂 potrzebny, sta艂y i spokojny rytm.
Ten sam, kt贸ry 艣ledzi艂a z wyczuciem oparta na plecach d艂o艅, podczas kre艣lenia na nich powolnych k贸艂ek, odruchowo rozpocz臋tych po nag艂ym nachyleniu si臋 Yosoo. Jak i martwi膮cych bardziej, ni偶 powinny, s艂owach
— Okej — paln膮艂 jedynie cichym g艂osem, nim skapn膮艂 si臋, 偶e pojedyncze s艂owo faktycznie da艂o rad臋 opu艣ci膰 jego usta — Znaczy nie okej, to niedobrze, ale je艣li musisz zwymiotowa膰, to mo偶esz — w艂a艣nie tego nie powinien robi膰, wiedzia艂 o tym i jedynie przez to zacisn膮艂 z臋by, aby pozbiera膰 wszystkie my艣li i powstrzyma膰 si臋 przed kolejnymi idiotyzmami, kt贸re samoistnie si臋 nap臋dza艂y.
— Chcesz wody? — podj膮艂 si臋 pomocy dopiero po, mo偶e i nieznacznej, kilkusekundowej, ale tak mu potrzebnej, przerwie. Tej, kt贸ra wi膮za艂a si臋 z 艂agodnymi, naprowadzaj膮cymi pytaniami i pr贸bami odci膮gni臋cia jego uwagi. Zrobieniem wszystkiego, kontynuuj膮c koj膮ce suni臋cie d艂oni, byleby nie dok艂ada膰 do nat艂oku, jaki mia艂 miejsce w g艂owie Yosoo, ze z艂udn膮 nadziej膮, 偶e da rad臋 go rozwia膰 — Jestem przy Tobie, Soo. Nie musisz si臋 z tym m臋czy膰 sam, wi臋c je艣li tylko jako艣 mog臋 pom贸c, to mi powiedz.
y.