HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Cinderella
Well, well, well! Looks like our H is getting more comfortable in the role of her life... Flashing smiles left and right, as if she didn’t just show up on the red carpet as the plus-one of a certain handsome, disgustingly rich guy we’ve all been crushing on since he recited French poems in first grade. I think this fairytale fits her perfectly, but... Word on the street is that her real self is catching up to her. Will the secret finally come out? And how will her Prince Charming react to it all? After all, she’s a sweet, hardworking girl, always there to offer a shoulder to cry on over coffee... Maybe this story really will have a fairytale ending. Well, we’ll see. Whether it’s “happily ever after” or not, you know I’ll be here to spill all the tea... or coffee!

You can't hide from me.
xoxo

The day I died, / I didn't tell / my body

But I've had one too many cigarettes burning up my lungs
Had the taste of one too many lips hanging of my tongue

+16 

Przymyka oczy, czuj膮c jak czer艅 pod powiekami wiruje, przyprawiaj膮c o zawr贸t g艂owy, a wiatr prze艣lizguje si臋 po nim, przeczesuj膮c k臋dzierzawe w艂osy i mierzwi膮c ubrania. Uchyliwszy nieznacznie ci臋偶kie powieki, przechadza si臋 wzd艂u偶 kraw臋dzi dachu wysokiego na czterdzie艣ci pi臋ter wie偶owca, przysuwa blanta do ust i zaci膮ga si臋 nim, jakby w og贸le nie martwi艂 go fakt, 偶e je艣li 藕le postawi stop臋, runie prosto w niebyt.
W tej chwili po prostu rozkoszuje si臋 chwil膮, odpoczynkiem od natr臋tnych my艣li i poczuciem nieograniczonej wolno艣ci, nic innego nie ma ju偶 dla niego znaczenia.
Po raz kolejny pokonuje d艂ugo艣膰 dachu, patrz膮c w d贸艂 i czuj膮c si臋 tak niedorzecznie lekko, 偶e zaczyna zastanawia膰 si臋, jakby to by艂o, gdyby spr贸bowa艂 nauczy膰 si臋 lata膰.
Jak by to by艂o, frun膮膰 z czterdziestego pi臋tra, po prostu podda膰 si臋 grawitacji i nie my艣le膰 o niczym poza niechybnym ko艅cem?
Nie chwieje si臋, jego krok jest spr臋偶ysty, ale w dziwny spos贸b zaskakuj膮co wywa偶ony i pewny, jakby przechadza艂 si臋 po tym dachu od lat i m贸g艂 to robi膰 z zamkni臋tymi oczyma.
Wypuszcza z p艂uc piek膮cy, s艂odki dym przez uchylone usta, ani na chwil臋 nie spuszczaj膮c skupionego wzroku z szara艅czy 艣wiate艂 przemykaj膮cych siatk膮 ulic w oddali. Przypominaj膮 mu teraz koloni臋 mr贸wek poruszaj膮cych si臋 w ustalonym porz膮dku, ale z tego, co pami臋ta, mr贸wki nie 艣wiec膮.
艢wietliki, by膰 mo偶e, ale 艣wiec膮ce mr贸wki?
Spogl膮da krytycznie na bibu艂k臋 z suszem, po czym bez 偶alu rzuca j膮 za siebie, staj膮c na kraw臋dzi, wyczuwaj膮c j膮 pod podeszwami but贸w, tak, 偶e czubki nieznacznie wysuwaj膮 si臋 poza budynek.
Jak d艂ugo b臋dzie spada艂 z czterdziestego pi臋tra?
Nie wie. Wie tylko, 偶e na pewno by tego nie prze偶y艂.
Wciska kciuki w kieszenie znoszonych jeans贸w i ko艂ysze si臋 na stopach, u艣miechaj膮c si臋 pod nosem na my艣l, 偶e najwyra藕niej do tego w艂a艣nie sprowadza si臋 ca艂a jego egzystencja: do ta艅ca na ostrzu no偶a; do stracenia wszystko, a jego wszystko to nic. 
Przecie偶 nikomu nie by艂oby 偶al, nawet jemu nie by艂oby 偶al.
Nie jest mu 偶al. Kiedy my艣li o tym jednym kroku w prz贸d, czuje tylko i wy艂膮cznie ulg臋, mo偶e nawet odrobin臋 euforii. Gdyby tak nauczy膰 si臋 lata膰, zanim wszystko si臋 sko艅czy?
Dlaczego wci膮偶 zwleka i wodzi sam siebie za nos? Powinien by艂 rzuci膰 si臋 w przepa艣膰 ju偶 dawno temu, ale wci膮偶 tego nie zrobi艂.
Dlaczego?
Wzdycha z um臋czeniem pod nosem, ostatni raz patrzy w bezgwiezdne niebo — my艣li, 偶e b臋dzie mu brakowa膰 widoku nieba — i wyci膮ga r臋ce z kieszeni, stawiaj膮c krok w drodze do wyzwolenia; serce zimne, a w g艂owie pustka.

The blood that drips down your chin is sickly sweet and metallic and oh so familiar
You're not sure you remember who it belongs to anymore
— Dlaczego nie da艂am Ci skoczy膰? — Marszczy brwi. — Bo gdyby艣 skoczy艂, nie mog艂abym 偶y膰 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e nie spr贸bowa艂am Ci臋 powstrzyma膰. Wtedy zeskrobywaliby z asfaltu nas oboje, a ja chc臋 jeszcze zrobi膰 kilka niem膮drych rzeczy, w ko艅cu jestem diab艂em.
Wypiel臋gnowana d艂o艅 unosi si臋 ku g贸rze, chwytaj膮c mi臋dzy kciuk a palec wskazuj膮cy zb艂膮kany kosmyk, kt贸ry opada mu na czo艂o. Skrz臋tnie wpl膮tuje go w reszt臋 poskr臋canych w艂os贸w, opuszkiem zahaczaj膮c przy okazji o m臋sk膮 skro艅 i policzek. Opuszcza powoli r臋k臋, ale ostatecznie zatrzymuje j膮 na wysoko艣ci jego serca. Muska wskazane miejsce przez materia艂 czarnej koszuli.
— Czujesz je? Mo偶e boli, dra偶ni i rwie si臋 do skoku, ale to znak, 偶e mo偶esz jeszcze je naprawi膰.
Oparty na ramionach, czuje jedynie b贸l wierc膮cy dziur臋 mi臋dzy 艂opatkami. Chce opu艣ci膰 si臋 ni偶ej, ale to uniemo偶liwi艂oby mu skanowanie jej twarzy z bliska. Teraz go nie ok艂amie, nawet gdyby bardzo chcia艂a.
Nie wierzy, 偶e skoczy艂aby po nim, dlatego parska 艣miechem, kr贸tkim i pozbawionym jakiegokolwiek zabarwienia. Takim, kt贸rym zwyk艂 porusza膰 w cz艂owieku najskrz臋tniej skrywane l臋ki. Nie ma poj臋cia, dlaczego wizja dw贸ch cia艂 zeskrobywanych z asfaltu wydaje mu si臋 w satysfakcjonuj膮ca na pewnym poziomie.
— Je艣li jeste艣 diab艂em, nie zrobi艂oby Ci to r贸偶nicy — stwierdza, przesuwaj膮c spojrzeniem po jej rysach. — Mi by nie zrobi艂o.
W ko艅cu to tylko jednego szale艅ca mniej. Nikt normalny nie decyduje si臋 przecie偶 rzuci膰 z dachu pod wp艂ywem impulsu, skuszony wizj膮 niewa偶no艣ci.
Ju偶 ma zapyta膰, jakie to g艂upie rzeczy chcia艂aby jeszcze w 偶yciu zrobi膰, ale rejestruje ruch jej d艂oni przy swojej twarzy i drga mimowolnie, jakby wybudzony z dziwnego transu. Jakby odzyska艂 nagle 艣wiadomo艣膰 tego, jak blisko siebie si臋 znajduj膮 i 偶e s膮 w zasi臋gu swoich r膮k.
Pozwala, by uj臋艂a kosmyk jego w艂os贸w, cho膰 je艣li ju偶 musi ich dotyka膰, wola艂by, 偶eby je przeczesywa艂a.
— Nie. Nie czuj臋 — odpowiada zgodnie z prawd膮, przenosz膮c ci臋偶ar cia艂a na jedno rami臋, by d艂ugimi palcami obj膮膰 jej nadgarstek i powoli naprowadzi膰 j膮 na ty艂 swojej g艂owy, by zatopi艂a palce w rozwichrzonych lokach, na kt贸rych sk艂臋bi艂 si臋 sosnowy zapach. S艂yszy, 偶e z jej ust wydobywa si臋 pomruk, nie przerywa mu jednak. — To tylko organ. Zwitek w艂贸kien, naczy艅 i nerw贸w. Bije, bo musi. Kompletnie bez znaczenia.
Jego oczy stopniowo pustoszej膮. Czuje, jak z ka偶dym kolejnym wypowiedzianym s艂owem odzyskuje grunt pod nogami. Ten, kt贸ry pod wp艂ywem u偶ywek na moment straci艂 i omal nie przyp艂aci艂 tego 偶yciem.
— Nie wszystko da si臋 naprawi膰.
Odsuwa d艂o艅 od w膮skiego przegubu, zn贸w przylegaj膮c ni膮 stabilnie do betonu na wysoko艣ci czubka g艂owy mi臋dzy swoimi ramionami. Mimowolnie zwraca uwag臋 na to, jak d艂ugie, pachn膮ce szale艅stwem nocy w艂osy rozlewaj膮 si臋 po chropowatej fakturze dachu, niemal si臋gaj膮c jego palc贸w, po czym wraca zgubnym spojrzeniem do b艂yszcz膮cych oczu.
— Mo偶e si臋 pomyli艂em. Mo偶e tylko ja jestem tu diab艂em.
W ko艅cu zadaniem diab艂a jest niszczy膰, nie naprawia膰.
— Nie powinna艣 raczej wodzi膰 mnie na pokuszenie? — Pyta wi臋c, powoli nudz膮c si臋 rozmow膮 i tym razem to on ujmuje kosmyk jej w艂os贸w.
Nagle czuje, jak uwieszone dotychczas bezczynnie na jego kud艂ach palce zgodnie z jego wol膮 zaczynaj膮 z wolna przeczesywa膰 skr臋cone pasma, rozpl膮tuj膮c jedno po drugim. Po jego plecach przetacza si臋 dreszcz, a powieki mru偶膮 w zadowoleniu, nim jednak przypomina sobie, by tak si臋 nie rozp艂ywa膰, ona dostrzega, jaki ma na niego wp艂yw. To, 偶e widzi, poznaje po jej u艣miechu i prawie 偶a艂uje. Prawie, bo wtedy jej oddech dotyka wra偶liwej sk贸ry za uchem i Ezequiel nie mo偶e oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e jest przez ni膮 sprawdzany.
— A to czujesz?
— Czuj臋 — odpowiada mi臋kko, upojnie wibruj膮cym tonem. — Ale nie jestem pewien, czy dowodzi to czegokolwiek...
— Dowodzi, 偶e powinnam wodzi膰 Ci臋 na pokuszenie. Sk膮d wiesz, 偶e od pocz膮tku nie mia艂am takiego zamiaru?
Ju偶 ma pochyli膰 si臋 do niej, chc膮c przynajmniej otrze膰 o te uchylone usta, kt贸re kusz膮 go niezmiennie od paru chwil, ale znienacka to ona przyci膮ga go bli偶ej w swoj膮 stron臋, za w艂osy, kt贸re jeszcze przed momentem g艂adzi艂a.
Tym jednym gestem ostatecznie prze艂amuje atmosfer臋, kt贸r膮 od pewnego czasu udaje jej si臋 skutecznie z nim budowa膰, a potem rujnuje j膮 doszcz臋tnie, dotykaj膮c j臋zykiem jego ucha; miejsca, gdzie pieszczoty od zawsze odczuwa bardzo intensywnie. Ezequiel spina si臋 zn贸w niemal instynktownie, a czarne oczy b艂yszcz膮 mu czym艣 zgo艂a niebezpiecznym, jakby w sekund臋 z kociego kanapowca przeistoczy艂 si臋 w tygrysa pr臋偶膮cego do skoku.
Nie powinna tego robi膰, tak wystawia膰 go na pr贸b臋. Jeszcze nie wie, 偶e nie jest przy nim tak bezpieczna, jak wydaje jej si臋, 偶e jest. Nie ma jednak czasu, ani ch臋ci nad tym my艣le膰. Z trudem chwyta rozbiegane my艣li pod wp艂ywem narkotyku, tym ci臋偶ej, kiedy r贸偶owy j臋zyk przemyka po czerwonych jak krew ustach milimetry od jego w艂asnych.
Czerwie艅 kocha od zawsze. W ka偶dym odcieniu i nat臋偶eniu, ale jego zdaniem szczeg贸lnie dobrze prezentuje si臋 na kobietach. Nic wi臋c dziwnego, 偶e na moment zawiesza uwag臋 na jej wargach, ju偶 jakby samym tym spojrzeniem zamierza艂 skra艣膰 jej tysi膮ce poca艂unk贸w.
— To tak偶e czuj臋 — mruczy nisko, tym razem grzesznie, jak na diab艂a przysta艂o. Powoli opuszcza cia艂o z d艂oni na 艂okcie, na kt贸rych opiera si臋 wygodnie, niweluj膮c i tak niewielk膮 przestrze艅 mi臋dzy ich cia艂ami. Dotychczas balansowa艂 na granicy, kt贸r膮 wyznaczy艂, a kt贸r膮 ona zdecydowa艂a si臋 przekroczy膰. Atmosfera mi臋dzy nimi wyra藕nie zmienia temperatur臋, a on nie ma zamiaru d艂u偶ej si臋 temu opiera膰. Wpl膮tuje wi臋c obie d艂onie w jej w艂osy, tak, by kre艣l膮c kciukami lini臋 jej 偶uchwy, m贸c swobodnie odchyli膰 w ty艂 jej g艂ow臋. Bez po艣piechu ods艂ania przed sob膮 jasn膮 sk贸r臋, zaraz 艂askocz膮c j膮 gor膮cym szeptem. — Czuj臋 wiele rzeczy i do 偶adnej z nich nie potrzeba mi serca.
To m贸wi膮c, jakby na dow贸d, przywiera do kolumny jej szyi, w d艂ugim, niemo偶liwie pikantnym poca艂unku, rozlewaj膮cym si臋 po tkankach 偶ywym ogniem, kt贸rego nie 艂agodzi nawet wilgo膰 przesuwaj膮cego si臋 wzd艂u偶 t臋tnicy j臋zyka.

CDN.

EZEQUIEL FERN脕N RODRIGUEZ
je艣li chcesz go znale藕膰, pytaj o Kojota

urodzony 14 lutego 1996 roku w Tepito, meksyka艅skiej dzielnicy od dziesi臋cioleci s艂yn膮cej z ub贸stwa i rozkwitu przest臋pczo艣ci zorganizowanej; in Tepito, you have two options: die in the street or go to jail; syn prostytutki oraz cz艂onka kartelu narkotykowego, kt贸ry zosta艂 rozstrzelany w bia艂y dzie艅 za wsp贸艂prac臋 z policj膮; sk贸ra zdj臋ta z ojca, kt贸rego nigdy nie pozna艂: czarne oczy, ciemne, skr臋cone w艂osy, 艣niada cera i niespe艂na dwa metry wzrostu; do 14 roku 偶ycia ch艂opiec kartelu na posy艂ki; kiedy nie krad艂, ani nie dilowa艂, dorabia艂 na czarno jako stajenny, wci膮偶 mu si臋 to zdarza; od ponad dekady bezdomny, zbieg艂 po tym, jak przypadkowo zabi艂 klienta matki, chc膮c chroni膰 j膮 przed dotkliwym pobiciem; mieszka w starym pickupie i nigdzie nie zagrzewa miejsca d艂u偶ej ni偶 rok, Nowy Jork to jego kolejny przystanek; nikt nie wie, sk膮d si臋 w艂a艣ciwie wzi膮艂, ile tak naprawd臋 ma lat, gdzie mieszka, ani czy ma jakich艣 bliskich; z kaprysu przez wi臋kszo艣膰 czasu podaje nieprawdziwe imiona, lubi膮c kreowa膰 pod nie coraz to barwniejsze osobowo艣ci, dlatego g艂贸wnie zna si臋 go pod pseudonimem; od kilku lat pos艂uguje si臋 fa艂szywymi papierami, zmieniaj膮c to偶samo艣ci, nie widnieje jednak w 偶adnej ewidencji ludno艣ci, spisie ani kartotece, zupe艂nie jakby nigdy nie istnia艂; niezarejestrowane urodzenie, a co za tym idzie brak to偶samo艣ci prawnej: nigdy nie pobiera艂 edukacji pa艅stwowej, nie podj膮艂 legalnej pracy, do czasu wyrobienia podrobionych dokument贸w nie posiada艂 niczego na w艂asno艣膰; czyta膰, pisa膰 i liczy膰 w zakresie podstawowym nauczy艂a go matka, potem sam poch艂ania艂 absurdaln膮 ilo艣膰 ksi膮偶ek; okoliczny diler, zaprawiony z艂odziej i w艂amywacz, uliczny pi臋艣ciarz oraz pan do towarzystwa; ten, kt贸ry 艣ci膮ga haracze dla pomniejszych grup przest臋pczych, a poza tym wszystko, czym chcesz, 偶eby by艂; Santa Muerte na prawym przedramieniu jako znak przynale偶no艣ci do kultu i prawdopodobnie jedyna wskaz贸wka co do jego rzeczywistego pochodzenia, nie licz膮c po艂udniowej urody oraz temperamentu; wiecznie poharatana twarz, zdarte knykcie i oczy zamglone seksem, alkoholem lub dragami; spojrzenie, za kt贸rym nie spos贸b dojrze膰 ani grama duszy, u艣miech, kt贸rym obiecuje niebo i d艂onie, kt贸rymi str膮ci Ci臋 prosto do piek艂a; 艣lady po przypalaniu papierosem we wn臋trzu obu d艂oni, robi je sobie sam, pr贸buj膮c zapanowa膰 nad uzale偶nieniem albo po prostu wyciszy膰 umys艂; liczne blizny, w tym dwie postrza艂owe, jedna nad prawym obojczykiem, a druga na brzuchu; czarne skrzyd艂a na plecach wytatuowane po pr贸bie samob贸jczej; nie posiada kont spo艂eczno艣ciowych, przestarza艂y telefon s艂u偶y mu g艂贸wnie do odbierania i wykonywania po艂膮cze艅 oraz pisania wiadomo艣ci, cho膰 wszelkie sprawy zwi膮zane z dzia艂alno艣ci膮 przest臋pcz膮 woli za艂atwia膰 tradycyjnie; nie jest za dobrze obeznany z technologi膮, za to doskonale pos艂uguje si臋 kr贸tk膮 broni膮 paln膮 i no偶ami ka偶dego rodzaju; Sig Sauer P320 z zestawem czterech wymiennych luf i t艂umikiem ukryty pod pod艂og膮 w samochodzie; przy sobie na ka偶dym kroku ma sk艂adan膮 sycylijk臋, kt贸r膮 zw臋dzi艂 jeszcze jako dzieciak oraz star膮, benzynow膮 zapalniczk臋 Zipposta艂y bywalec bar贸w, gdzie pije na koszt zach艂annych spojrze艅, gor膮cych u艣miech贸w i upojnych nocy; obecny na ka偶dej g艂o艣nej imprezie, zawsze blisko bogatych dzieciak贸w z艂aknionych wra偶e艅; od 11 roku 偶ycia uprawia parkour, by by膰 zawsze gotowym do brawurowej ucieczki, dzi臋ki temu utrzymuje kondycj臋; kiedy akurat nie kot艂uje si臋 w cudzej po艣cieli, przesiaduje na dachach wysokich budynk贸w, szukaj膮c tam 艣wi臋tego spokoju; lubuje si臋 w ci臋偶kich, drzewno-dymnych perfumach o animalistycznej g艂臋bi, kt贸ra perfekcyjnie spaja si臋 z jego prawdziw膮 natur膮; od lat u偶ywa tego samego zapachu na bazie ambry i paczuli, z nutami 偶ywicy sosnowej, drewna cedrowego, kardamonu, czerwonego pieprzu i mchu; czarne koszule, rozpi臋te guziki, podwini臋te mankiety; kocha prowadzi膰 gry: s艂owne, psychologiczne, wst臋pne; mi艂o艣nik starego rocka; hell's a place they say is for sinners, i'll be the man in charge

powi膮zania — wspomnienia playlista

I'm out here sipping from the bottle of a Molotov cocktail
I’m setting fire to my lungs, catch a kiss with a cyanide under my tongue

Jest jak ocean — nie daj膮cy si臋 przewidzie膰 ani ujarzmi膰. Na dnie duszy chowa wi臋cej, ni偶 sugeruje to pierwszy rzut oka i cho膰by艣 po艣wi臋ci艂 temu ca艂e 偶ycie, nigdy nie rozwik艂asz jego tajemnic, odkrywaj膮c tylko tyle, na ile Ci pozwoli. Raz poniesie Ci臋 na fali, a raz wci膮gnie pod powierzchni臋; nigdy nie wybacza b艂臋d贸w, ka偶dy poci膮gnie za sob膮 konsekwencje.

Jest jak wiatr — nieub艂agany i zmienny. Jest lekk膮 bryz膮, kt贸ra otula niemal偶e z czu艂o艣ci膮, jest nag艂ym zrywem powietrza, kt贸ry uderza w plecy i 艣cina z n贸g, jest huraganem, kt贸ry porwie wszystko, co drogie i pozostawi po sobie jedynie nierzeczywiste wspomnienie dawnego 偶ycia. Nigdy nie wiadomo, z jak膮 si艂膮 i w jakim kierunku powieje, czy tylko otrze si臋 o Ciebie, pomijaj膮c bez cienia uwagi, czy zabierze ze sob膮, zaw艂aszczy. Mo偶e by膰 mro藕ny jak oddech zimy i ciep艂y jak letni pr膮d, mo偶e by膰 wszystkim i niczym, po kolei lub na zmian臋.


odautorsko 
Cze艣膰! Ezequiel ju偶 tu by艂, mnie niestety by艂o du偶o mniej, ale tym razem planuj臋 popraw臋. W tytule Jasmine Mans, na wizerunku Benjamin Wadsworth, w karcie cytaty z Pinteresta i piosenek z zalinkowanej playlisty. Pan zosta艂 stworzony dawno temu do rozgrywek pozablogowych, ale zdecydowa艂am spr贸bowa膰 z nim tak偶e tutaj, w ko艅cu 偶yje si臋 tylko raz. Do oddania dwie duszyczki — gdyby kto艣 by艂 zainteresowany, zapraszam na maila. Fragmenty s膮 inspirowane w膮tkiem, kt贸ry rozegra艂am w przesz艂o艣ci, wi臋c pani, kt贸ra 艣ci膮gn臋艂a go z kraw臋dzi, nie jest do przej臋cia. Zak艂adki si臋 tworz膮, a Ezequiel ch臋tnie zniszczy komu艣 偶ycie. Pan贸w lubi tak samo jak panie, wi臋c skusimy si臋 na wszelkie przelotne romanse: by艂e i obecne (z zastrze偶eniem, 偶e b臋d膮 raczej s艂odko-gorzkie, w zasadzie g艂贸wnie gorzkie). Og贸艂em r贸bcie z nim co chcecie, ale to paskudnie popaprany typ zdolny do wielu obrzydliwych rzeczy — 偶eby nie by艂o, 偶e nie ostrzega艂am! 

nothingetsforgiven@gmail.com

12 komentarzy:

  1. [Wpadam przed spankiem, uca艂owa膰 zbira na powitanie! Trzymam mocno kciuki, 偶eby艣cie zabawili i poszaleli tym razem tu d艂u偶ej! Do napisania! ]

    Emily/Zuri/Niall

    OdpowiedzUsu艅
  2. [Chyba si臋 ostatnio min臋li艣my :) fajnie widzie膰, 偶e autorzy wracaj膮. 呕yczymy du偶o weny i wci膮gaj膮cych w膮tk贸w! 艢wietnie rozbudowana karta!]

    Margaret

    OdpowiedzUsu艅
  3. [ Witamy ponownie na bezlitosnym Manhattanie!
    Kojot jak zawsze prezentuje si臋 (nie)idealnie... <3
    Bawcie si臋 dobrze! ]

    Mi艂a i reszta zgrai

    OdpowiedzUsu艅
  4. Kiss me and make me all yours. Erase all those who have touched me before.

    There's parts of me that will always be tainted by your hands your hands your hands your hands your hands your hands...

    Welcome back, my Coyote ♥

    OdpowiedzUsu艅
  5. [Musz臋 przyzna膰, 偶e ch艂opak ma w sobie co艣 poci膮gaj膮cego, nutk臋 tajemniczo艣ci, kt贸ra chce si臋 za wszelk膮 cen臋 pozna膰. Witaj ponownie na blogu i baw si臋 dobrze ❤️]

    OdpowiedzUsu艅
  6. [Witam ponownie! Jejku, ile si臋 w tej karcie dzieje! Mimo ca艂ej burzliwej historii Kojotowi dobrze z oczu patrzy i zastanawiam si臋, jak go rozwiniesz w w膮tkach. Mi艂ej zabawy Ci 偶ycz臋, mn贸stwa wspania艂ych w膮tk贸w i nieko艅cz膮cej si臋 weny do pisania :D]

    OdpowiedzUsu艅
  7. [I'm still waiting guuuuuuuurl]

    Willow

    OdpowiedzUsu艅
  8. Spotted: Hej, ludzie! Docieraj膮 do mnie plotki z r贸偶nych stron o tajemniczym dealerze, kt贸ry zmienia aliasy tak szybko, jak ja zmieniam kolor paznokci. Podobno w zesz艂膮 艣rod臋 K opuszcza艂 bardzo szybko klub w Tribecca Hotel, a nied艂ugo potem zawita艂a tam karetka, by zabra膰 do szpitala nieprzytomnego cz艂onka imprezy. Tak to jest, gdy nie zna si臋 umiaru i nie potrafi dobrze bawi膰. Ale nie martw si臋, K... Czy te偶 E? Ja nikomu nie powiem. A mo偶e m贸g艂by艣 mi kiedy艣 wy艣wiadczy膰 przys艂ug臋? Strasznie mnie denerwuje jedna laska z francuskiego.
    Witam na blogu!

    buziaki,
    plotkara 馃拫

    OdpowiedzUsu艅
  9. [Hejka! Jak fajnie, 偶e autorzy powracaj膮 i to z takimi postaciami :D Bardzo ciekawa i rozbudowana karta, no ale to jego 偶ycie smutne jest :( Mo偶e znajdzie si臋 w tym mie艣cie kto艣, kto go posk艂ada, no i wreszcie zago艣ci gdzie艣 na d艂u偶ej! Tego mu 偶ycz臋, no chyba, 偶e chcesz by cierpia艂 xD Dobrej zabawy i samych ciekawych w膮tk贸w, z tak膮 postaci膮 nie b臋dzie trudno! :D]

    Min Ari & Ahn Sunghoon

    OdpowiedzUsu艅
  10. Nocny 艣wiat z wysoko艣ci — migaj膮ce 艣wiat艂a splecione w psychodeliczne 艂a艅cuchy spazmatycznego, miejskiego oddechu, p艂yn膮cy gdzie艣 ludzie, drobne istoty niby z obcej galaktyki, niewa偶ne byty w o艣wietleniu tak ma艂ych lamp, syreny, krzyki, 艣miechy i silniki, na dole og艂uszaj膮ce pewnie i klaustrofobiczne, w wysoko艣ciach odleg艂e, echem odbijaj膮ce si臋 w艣r贸d 艣cian wie偶owc贸w niby w skomponowanej na nowo, sennej melodii. Dalekie problemy, dalekie zw膮tpienie i dalekie zepsucie w chwilowej u艂udzie lekko艣ci i zawieszenia w czasie, w zepchni臋ciu trawi膮cego cia艂o rozk艂adu gdzie艣 poza 艣wiadomo艣膰. Grudniowy ch艂贸d ca艂owa艂 policzki i szczypa艂 odkryt膮 sk贸r臋 w cichej, k艂amliwej obietnicy wyd艂u偶enia poczucia wolno艣ci. I Keith chwyta艂 si臋 go mocno, kurczowo, na mostach, dachach i balkonach, by wyciszy膰 my艣li i cicho t臋skni膰 — w 艣wiadomo艣ci, 偶e nigdy nie zdob臋dzie si臋 na to, by odlecie膰.
    Keith przesun膮艂 palcami po ch艂odnej, metalowej barierce balkonu, po czym zerkn膮艂 na stoj膮cego obok niego ch艂opaka. Reinhart zwraca艂 si臋 do niego wieloma imionami, czasem w ochryp艂ym szepcie smakuj膮c g艂osek Vasco, w bolesnym skomleniu jakby dla kontrastu do sadyzmu mi臋kko nazywaj膮c go Gabrielem, by p贸藕niej od innych zas艂ysze膰 obce sylaby Matteo — wszystko zawsze sprowadza艂o si臋 do jednego. Kojot.
    Natkn臋li si臋 na siebie przypadkiem, na jednej z ciemniejszych uliczek Nowego Jorku, kiedy Keith, dopinaj膮c wci膮偶 koszul臋, wysiada艂 z auta z dolarami wsuni臋tymi do kieszeni spodni, a Kojot oparty o chropowat膮 艣cian臋 oczekiwa艂 na klienta. Spojrzenia — przelotne i parz膮ce, szelest dopiero co zarobionych banknot贸w i kupno upragnionego narkotyku, g艂os przesi膮kni臋ty jak膮艣 przyci膮gaj膮c膮, niepokoj膮c膮 zadr膮 i wo艅 perfum n臋c膮ca nozdrza. Kolejne spotkanie, wsp贸lnie wci膮gane kreski i upajanie si臋 ci臋偶kim, s艂odkim dymem, zamglone spojrzenia, 藕renice, oddechy, j臋zyki i ostre z臋by, szybko rozpinane suwaki i klamry, cia艂o przy ciele, przy nagiej sk贸rze, przy nagim ods艂oni臋ciu bolesnego pragnienia, wi臋cej i wi臋cej. Nie wiedzieli o sobie wiele, ale 偶adnemu z nich to nie przeszkadza艂o, pozwalaj膮c im na zanurzenie si臋 w ich rozrastaj膮cym si臋 brudzie i zepsuciu. Keith pozwala艂 Kojotowi na wiele, na wszystko — staj膮c si臋 偶yw膮 rze藕b膮 dla jego sadystycznych wizji. Nosi艂 na sk贸rze zasinienia, tafle zaczerwienie艅, piek膮cych naci臋膰 i 艣lad贸w z臋b贸w, upaja艂 si臋, zach艂ystywa艂 i dusi艂, bolesn膮 agresj膮 wy偶ynaj膮c ze swojego cia艂a przera偶aj膮ce wspomnienia i obrzydliwy dotyk sun膮cy w snach po jego sk贸rze. W ignorowaniu 艂zawi膮cych oczu i dr偶膮cego cia艂a, skomla艂, prosi艂, wyczekiwa艂 i nieustannie przekracza艂 granice, w wyuzdaniu prowokuj膮c, zagry藕 mnie.
    Keith przysun膮艂 si臋 do ch艂opaka, kt贸ry w艂a艣nie zaci膮ga艂 si臋 odpalonym zr臋cznie papierosem. Kr臋cone w艂osy Kojota opada艂y mu na czo艂o i opalon膮 sk贸r臋 poprzecinan膮 艣ladami po za艂atwianiu ulicznych interes贸w.
    — D艂ugo ci臋 nie by艂o. – Reinhart rzuci艂 w przestrze艅 niby to od niechcenia.
    Czy dwa tygodnie to d艂ugo? By膰 mo偶e innym razem nawet by tego nie zauwa偶y艂, mo偶e w szale艅stwie da艂by si臋 poch艂on膮膰 kolejnym to imprezom, ustom, cia艂om, d艂oniom, ucisza艂by zmys艂y alkoholow膮 gorycz膮 i piek膮c膮 biel膮 narkotyk贸w. Gdyby tylko nie mia艂 艣wiadomo艣ci, 偶e ju偶 za kilka dni do Nowego Jorku wraca艂 jego ojciec, a mieszkanie wype艂ni znana, chciana-niechciana obecno艣膰 — obok ojca zjawi膮 si臋 inni, zjawi si臋 te偶 on a wraz z nim wrzaskiem wdzieraj膮ce si臋 do m贸zgu przera偶enie. Mimo 偶e gitarzysta Devil’s Dosh od lat Keitha nie tkn膮艂, wystarczy艂o tylko jedno spojrzenie, osaczaj膮ce i wypalaj膮ce na sk贸rze plamy przypomnienia, tylko uniesienie brwi i ods艂aniaj膮cy z臋by u艣miech, odpychaj膮cy g艂os w poleceniu, by przynie艣膰 gitar臋 i co艣 dla niego zagra膰 — i Keith ponownie czu艂 si臋 jak kiedy艣, w upokorzeniu i strachu.

    OdpowiedzUsu艅
    Odpowiedzi
    1. Dzieci臋ce skulenie, d艂onie — obrzydzaj膮ce, osaczaj膮ce i wi臋偶膮ce, s艂owa, k艂amstwa, manipulacje i uzale偶nienie, naga sk贸ra i rozebranie wzrokiem, przykucie rozchwianej duszy w odr臋twieniu, j臋zyk, usta i oznakowania, oddechy — dzieci臋ce, spocone przera偶eniem i zbyt szybkim biciem serca. Nie my艣l, 偶e kto艣 ci uwierzy. Teraz, jak nigdy wcze艣niej Keith potrzebowa艂 obecno艣ci Kojota, jego d艂oni, cia艂a i z臋b贸w, ostrego j臋zyka i rani膮cych s艂贸w, ofiarowanej w sadystycznym zaw艂aszczeniu sp贸jno艣ci i u艂udy kontroli nad sytuacj膮. Kojot by艂 jego zapomnieniem, ucieczk膮, uwolnieniem i wytchnieniem. By艂 jego niczym i jego wszystkim. Spazmatycznym, osza艂amiaj膮cym ostatnim oddechem. Rani膮cymi kajdanami, od kt贸rych klucz przekr臋ca艂 sam Keith, by p贸藕niej w pe艂nym oddaniu ofiarowa膰 je Kojotowi, w rani膮cej drodze ku upragnionemu samozniszczeniu.
      Reinhart wyj膮艂 papierosa z palc贸w ch艂opaka i patrz膮c mu prosto w czarne oczy, powoli wsun膮艂 go sobie pomi臋dzy wargi. Przez prze艣wituj膮cy, ciemny materia艂 jego bluzki przebija艂y 艣lady po obcym dotyku, szczup艂膮 szyj臋 szpeci艂o zaczerwienie pozostawione przez inne, niekojotowe z臋by. Keith zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem w satysfakcjonuj膮cej uldze, przesuwaj膮c spojrzeniem po twarzy Kojota — ciemne t臋cz贸wki i ciemniejsze 藕renice, dzikie, niepokoj膮ce, zarysowana szcz臋ka, ostro艣膰 i zdecydowanie, blizna na nosie, delikatne zaczerwienie i naci臋cie. Wypu艣ci艂 dym przez uchylone usta i trzymaj膮c papierosa pomi臋dzy chudymi palcami, wysun膮艂 d艂o艅 w kierunku Kojota. Na wargi Keitha wyp艂yn膮艂 nik艂y u艣miech, uniesienie k膮cik贸w i b艂ysk w oczach — nieme wyzwanie. Zaproszenie. Prowokacja.
      Wszystko zawsze sprowadza艂o si臋 do jednego.

      Cause I need red flags and long nights
      K.

      Usu艅
  11. [Kogo moje zm臋czone oczy widz膮?
    Hej, cze艣膰. Jak fajnie, 偶e ten s艂odziak wr贸ci艂 do Nowego Jorku. Niekt贸rzy tu ju偶 pewnie usychali z t臋sknoty za ulubionym dilerem. Co jak co, ale pewnie to on najlepiej dostarcza艂 dragi. <3 Cornelka te偶 by si臋 skusi艂a, ale jestem ju偶 i tak zasypana, wi臋c nie b臋d臋 Ci臋 m臋czy膰 swoj膮 osob膮, a siebie nie b臋d臋 przygniata膰 kolejnymi w膮tkami.
    Baw si臋 z nim dobrze i b膮d藕cie (nie)grzeczni!]

    Cornelia Watson

    OdpowiedzUsu艅