HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Ho-ho-hoe! Merry Christmas, R! Been a good girl this year? Judging by the little surprise you’ve cooked up for K, I’d say not exactly. But who knows? Maybe Santa’s feeling generous enough to leave that one thing you’ve been wishing for under the tree. Still, I can’t help but wonder... did you really think this plan through? You see, I’ve always believed in one simple rule: if I can’t have it, no one else can either. So, Little Secret, are you truly ready to become... a Big Reveal? Did you really consider how this might end for you? No matter. I’m more than happy to find out.

You can't hide from me
xoxo

The day I died, / I didn't tell / my body

But I've had one too many cigarettes burning up my lungs
Had the taste of one too many lips hanging of my tongue

+16 

Przymyka oczy, czując jak czerń pod powiekami wiruje, przyprawiając o zawrót głowy, a wiatr prześlizguje się po nim, przeczesując kędzierzawe włosy i mierzwiąc ubrania. Uchyliwszy nieznacznie ciężkie powieki, przechadza się wzdłuż krawędzi dachu wysokiego na czterdzieści pięter wieżowca, przysuwa blanta do ust i zaciąga się nim, jakby w ogóle nie martwił go fakt, że jeśli źle postawi stopę, runie prosto w niebyt.
W tej chwili po prostu rozkoszuje się chwilą, odpoczynkiem od natrętnych myśli i poczuciem nieograniczonej wolności, nic innego nie ma już dla niego znaczenia.
Po raz kolejny pokonuje długość dachu, patrząc w dół i czując się tak niedorzecznie lekko, że zaczyna zastanawiać się, jakby to było, gdyby spróbował nauczyć się latać.
Jak by to było, frunąć z czterdziestego piętra, po prostu poddać się grawitacji i nie myśleć o niczym poza niechybnym końcem?
Nie chwieje się, jego krok jest sprężysty, ale w dziwny sposób zaskakująco wyważony i pewny, jakby przechadzał się po tym dachu od lat i mógł to robić z zamkniętymi oczyma.
Wypuszcza z płuc piekący, słodki dym przez uchylone usta, ani na chwilę nie spuszczając skupionego wzroku z szarańczy świateł przemykających siatką ulic w oddali. Przypominają mu teraz kolonię mrówek poruszających się w ustalonym porządku, ale z tego, co pamięta, mrówki nie świecą.
Świetliki, być może, ale świecące mrówki?
Spogląda krytycznie na bibułkę z suszem, po czym bez żalu rzuca ją za siebie, stając na krawędzi, wyczuwając ją pod podeszwami butów, tak, że czubki nieznacznie wysuwają się poza budynek.
Jak długo będzie spadał z czterdziestego piętra?
Nie wie. Wie tylko, że na pewno by tego nie przeżył.
Wciska kciuki w kieszenie znoszonych jeansów i kołysze się na stopach, uśmiechając się pod nosem na myśl, że najwyraźniej do tego właśnie sprowadza się cała jego egzystencja: do tańca na ostrzu noża; do stracenia wszystko, a jego wszystko to nic. 
Przecież nikomu nie byłoby żal, nawet jemu nie byłoby żal.
Nie jest mu żal. Kiedy myśli o tym jednym kroku w przód, czuje tylko i wyłącznie ulgę, może nawet odrobinę euforii. Gdyby tak nauczyć się latać, zanim wszystko się skończy?
Dlaczego wciąż zwleka i wodzi sam siebie za nos? Powinien był rzucić się w przepaść już dawno temu, ale wciąż tego nie zrobił.
Dlaczego?
Wzdycha z umęczeniem pod nosem, ostatni raz patrzy w bezgwiezdne niebo — myśli, że będzie mu brakować widoku nieba — i wyciąga ręce z kieszeni, stawiając krok w drodze do wyzwolenia; serce zimne, a w głowie pustka.

The blood that drips down your chin is sickly sweet and metallic and oh so familiar
You're not sure you remember who it belongs to anymore
— Dlaczego nie dałam Ci skoczyć? — Marszczy brwi. — Bo gdybyś skoczył, nie mogłabym żyć ze świadomością, że nie spróbowałam Cię powstrzymać. Wtedy zeskrobywaliby z asfaltu nas oboje, a ja chcę jeszcze zrobić kilka niemądrych rzeczy, w końcu jestem diabłem.
Wypielęgnowana dłoń unosi się ku górze, chwytając między kciuk a palec wskazujący zbłąkany kosmyk, który opada mu na czoło. Skrzętnie wplątuje go w resztę poskręcanych włosów, opuszkiem zahaczając przy okazji o męską skroń i policzek. Opuszcza powoli rękę, ale ostatecznie zatrzymuje ją na wysokości jego serca. Muska wskazane miejsce przez materiał czarnej koszuli.
— Czujesz je? Może boli, drażni i rwie się do skoku, ale to znak, że możesz jeszcze je naprawić.
Oparty na ramionach, czuje jedynie ból wiercący dziurę między łopatkami. Chce opuścić się niżej, ale to uniemożliwiłoby mu skanowanie jej twarzy z bliska. Teraz go nie okłamie, nawet gdyby bardzo chciała.
Nie wierzy, że skoczyłaby po nim, dlatego parska śmiechem, krótkim i pozbawionym jakiegokolwiek zabarwienia. Takim, którym zwykł poruszać w człowieku najskrzętniej skrywane lęki. Nie ma pojęcia, dlaczego wizja dwóch ciał zeskrobywanych z asfaltu wydaje mu się w satysfakcjonująca na pewnym poziomie.
— Jeśli jesteś diabłem, nie zrobiłoby Ci to różnicy — stwierdza, przesuwając spojrzeniem po jej rysach. — Mi by nie zrobiło.
W końcu to tylko jednego szaleńca mniej. Nikt normalny nie decyduje się przecież rzucić z dachu pod wpływem impulsu, skuszony wizją nieważności.
Już ma zapytać, jakie to głupie rzeczy chciałaby jeszcze w życiu zrobić, ale rejestruje ruch jej dłoni przy swojej twarzy i drga mimowolnie, jakby wybudzony z dziwnego transu. Jakby odzyskał nagle świadomość tego, jak blisko siebie się znajdują i że są w zasięgu swoich rąk.
Pozwala, by ujęła kosmyk jego włosów, choć jeśli już musi ich dotykać, wolałby, żeby je przeczesywała.
— Nie. Nie czuję — odpowiada zgodnie z prawdą, przenosząc ciężar ciała na jedno ramię, by długimi palcami objąć jej nadgarstek i powoli naprowadzić ją na tył swojej głowy, by zatopiła palce w rozwichrzonych lokach, na których skłębił się sosnowy zapach. Słyszy, że z jej ust wydobywa się pomruk, nie przerywa mu jednak. — To tylko organ. Zwitek włókien, naczyń i nerwów. Bije, bo musi. Kompletnie bez znaczenia.
Jego oczy stopniowo pustoszeją. Czuje, jak z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem odzyskuje grunt pod nogami. Ten, który pod wpływem używek na moment stracił i omal nie przypłacił tego życiem.
— Nie wszystko da się naprawić.
Odsuwa dłoń od wąskiego przegubu, znów przylegając nią stabilnie do betonu na wysokości czubka głowy między swoimi ramionami. Mimowolnie zwraca uwagę na to, jak długie, pachnące szaleństwem nocy włosy rozlewają się po chropowatej fakturze dachu, niemal sięgając jego palców, po czym wraca zgubnym spojrzeniem do błyszczących oczu.
— Może się pomyliłem. Może tylko ja jestem tu diabłem.
W końcu zadaniem diabła jest niszczyć, nie naprawiać.
— Nie powinnaś raczej wodzić mnie na pokuszenie? — Pyta więc, powoli nudząc się rozmową i tym razem to on ujmuje kosmyk jej włosów.
Nagle czuje, jak uwieszone dotychczas bezczynnie na jego kudłach palce zgodnie z jego wolą zaczynają z wolna przeczesywać skręcone pasma, rozplątując jedno po drugim. Po jego plecach przetacza się dreszcz, a powieki mrużą w zadowoleniu, nim jednak przypomina sobie, by tak się nie rozpływać, ona dostrzega, jaki ma na niego wpływ. To, że widzi, poznaje po jej uśmiechu i prawie żałuje. Prawie, bo wtedy jej oddech dotyka wrażliwej skóry za uchem i Ezequiel nie może oprzeć się wrażeniu, że jest przez nią sprawdzany.
— A to czujesz?
— Czuję — odpowiada miękko, upojnie wibrującym tonem. — Ale nie jestem pewien, czy dowodzi to czegokolwiek...
— Dowodzi, że powinnam wodzić Cię na pokuszenie. Skąd wiesz, że od początku nie miałam takiego zamiaru?
Już ma pochylić się do niej, chcąc przynajmniej otrzeć o te uchylone usta, które kuszą go niezmiennie od paru chwil, ale znienacka to ona przyciąga go bliżej w swoją stronę, za włosy, które jeszcze przed momentem gładziła.
Tym jednym gestem ostatecznie przełamuje atmosferę, którą od pewnego czasu udaje jej się skutecznie z nim budować, a potem rujnuje ją doszczętnie, dotykając językiem jego ucha; miejsca, gdzie pieszczoty od zawsze odczuwa bardzo intensywnie. Ezequiel spina się znów niemal instynktownie, a czarne oczy błyszczą mu czymś zgoła niebezpiecznym, jakby w sekundę z kociego kanapowca przeistoczył się w tygrysa prężącego do skoku.
Nie powinna tego robić, tak wystawiać go na próbę. Jeszcze nie wie, że nie jest przy nim tak bezpieczna, jak wydaje jej się, że jest. Nie ma jednak czasu, ani chęci nad tym myśleć. Z trudem chwyta rozbiegane myśli pod wpływem narkotyku, tym ciężej, kiedy różowy język przemyka po czerwonych jak krew ustach milimetry od jego własnych.
Czerwień kocha od zawsze. W każdym odcieniu i natężeniu, ale jego zdaniem szczególnie dobrze prezentuje się na kobietach. Nic więc dziwnego, że na moment zawiesza uwagę na jej wargach, już jakby samym tym spojrzeniem zamierzał skraść jej tysiące pocałunków.
— To także czuję — mruczy nisko, tym razem grzesznie, jak na diabła przystało. Powoli opuszcza ciało z dłoni na łokcie, na których opiera się wygodnie, niwelując i tak niewielką przestrzeń między ich ciałami. Dotychczas balansował na granicy, którą wyznaczył, a którą ona zdecydowała się przekroczyć. Atmosfera między nimi wyraźnie zmienia temperaturę, a on nie ma zamiaru dłużej się temu opierać. Wplątuje więc obie dłonie w jej włosy, tak, by kreśląc kciukami linię jej żuchwy, móc swobodnie odchylić w tył jej głowę. Bez pośpiechu odsłania przed sobą jasną skórę, zaraz łaskocząc ją gorącym szeptem. — Czuję wiele rzeczy i do żadnej z nich nie potrzeba mi serca.
To mówiąc, jakby na dowód, przywiera do kolumny jej szyi, w długim, niemożliwie pikantnym pocałunku, rozlewającym się po tkankach żywym ogniem, którego nie łagodzi nawet wilgoć przesuwającego się wzdłuż tętnicy języka.

CDN.

EZEQUIEL FERNÁN RODRIGUEZ
jeśli chcesz go znaleźć, pytaj o Kojota

urodzony 14 lutego 1996 roku w Tepito, meksykańskiej dzielnicy od dziesięcioleci słynącej z ubóstwa i rozkwitu przestępczości zorganizowanej; in Tepito, you have two options: die in the street or go to jail; syn prostytutki oraz członka kartelu narkotykowego, który został rozstrzelany w biały dzień za współpracę z policją; skóra zdjęta z ojca, którego nigdy nie poznał: czarne oczy, ciemne, skręcone włosy, śniada cera i niespełna dwa metry wzrostu; do 14 roku życia chłopiec kartelu na posyłki; kiedy nie kradł, ani nie dilował, dorabiał na czarno jako stajenny, wciąż mu się to zdarza; od ponad dekady bezdomny, zbiegł po tym, jak przypadkowo zabił klienta matki, chcąc chronić ją przed dotkliwym pobiciem; mieszka w starym pickupie i nigdzie nie zagrzewa miejsca dłużej niż rok, Nowy Jork to jego kolejny przystanek; nikt nie wie, skąd się właściwie wziął, ile tak naprawdę ma lat, gdzie mieszka, ani czy ma jakichś bliskich; z kaprysu przez większość czasu podaje nieprawdziwe imiona, lubiąc kreować pod nie coraz to barwniejsze osobowości, dlatego głównie zna się go pod pseudonimem; od kilku lat posługuje się fałszywymi papierami, zmieniając tożsamości, nie widnieje jednak w żadnej ewidencji ludności, spisie ani kartotece, zupełnie jakby nigdy nie istniał; niezarejestrowane urodzenie, a co za tym idzie brak tożsamości prawnej: nigdy nie pobierał edukacji państwowej, nie podjął legalnej pracy, do czasu wyrobienia podrobionych dokumentów nie posiadał niczego na własność; czytać, pisać i liczyć w zakresie podstawowym nauczyła go matka, potem sam pochłaniał absurdalną ilość książek; okoliczny diler, zaprawiony złodziej i włamywacz, uliczny pięściarz oraz pan do towarzystwa; ten, który ściąga haracze dla pomniejszych grup przestępczych, a poza tym wszystko, czym chcesz, żeby był; Santa Muerte na prawym przedramieniu jako znak przynależności do kultu i prawdopodobnie jedyna wskazówka co do jego rzeczywistego pochodzenia, nie licząc południowej urody oraz temperamentu; wiecznie poharatana twarz, zdarte knykcie i oczy zamglone seksem, alkoholem lub dragami; spojrzenie, za którym nie sposób dojrzeć ani grama duszy, uśmiech, którym obiecuje niebo i dłonie, którymi strąci Cię prosto do piekła; ślady po przypalaniu papierosem we wnętrzu obu dłoni, robi je sobie sam, próbując zapanować nad uzależnieniem albo po prostu wyciszyć umysł; liczne blizny, w tym dwie postrzałowe, jedna nad prawym obojczykiem, a druga na brzuchu; czarne skrzydła na plecach wytatuowane po próbie samobójczej; nie posiada kont społecznościowych, przestarzały telefon służy mu głównie do odbierania i wykonywania połączeń oraz pisania wiadomości, choć wszelkie sprawy związane z działalnością przestępczą woli załatwiać tradycyjnie; nie jest za dobrze obeznany z technologią, za to doskonale posługuje się krótką bronią palną i nożami każdego rodzaju; Sig Sauer P320 z zestawem czterech wymiennych luf i tłumikiem ukryty pod podłogą w samochodzie; przy sobie na każdym kroku ma składaną sycylijkę, którą zwędził jeszcze jako dzieciak oraz starą, benzynową zapalniczkę Zippostały bywalec barów, gdzie pije na koszt zachłannych spojrzeń, gorących uśmiechów i upojnych nocy; obecny na każdej głośnej imprezie, zawsze blisko bogatych dzieciaków złaknionych wrażeń; od 11 roku życia uprawia parkour, by być zawsze gotowym do brawurowej ucieczki, dzięki temu utrzymuje kondycję; kiedy akurat nie kotłuje się w cudzej pościeli, przesiaduje na dachach wysokich budynków, szukając tam świętego spokoju; lubuje się w ciężkich, drzewno-dymnych perfumach o animalistycznej głębi, która perfekcyjnie spaja się z jego prawdziwą naturą; od lat używa tego samego zapachu na bazie ambry i paczuli, z nutami żywicy sosnowej, drewna cedrowego, kardamonu, czerwonego pieprzu i mchu; czarne koszule, rozpięte guziki, podwinięte mankiety; kocha prowadzić gry: słowne, psychologiczne, wstępne; miłośnik starego rocka; hell's a place they say is for sinners, i'll be the man in charge

powiązania — wspomnienia playlista

I'm out here sipping from the bottle of a Molotov cocktail
I’m setting fire to my lungs, catch a kiss with a cyanide under my tongue

Jest jak ocean — nie dający się przewidzieć ani ujarzmić. Na dnie duszy chowa więcej, niż sugeruje to pierwszy rzut oka i choćbyś poświęcił temu całe życie, nigdy nie rozwikłasz jego tajemnic, odkrywając tylko tyle, na ile Ci pozwoli. Raz poniesie Cię na fali, a raz wciągnie pod powierzchnię; nigdy nie wybacza błędów, każdy pociągnie za sobą konsekwencje.

Jest jak wiatr — nieubłagany i zmienny. Jest lekką bryzą, która otula niemalże z czułością, jest nagłym zrywem powietrza, który uderza w plecy i ścina z nóg, jest huraganem, który porwie wszystko, co drogie i pozostawi po sobie jedynie nierzeczywiste wspomnienie dawnego życia. Nigdy nie wiadomo, z jaką siłą i w jakim kierunku powieje, czy tylko otrze się o Ciebie, pomijając bez cienia uwagi, czy zabierze ze sobą, zawłaszczy. Może być mroźny jak oddech zimy i ciepły jak letni prąd, może być wszystkim i niczym, po kolei lub na zmianę.


odautorsko 
Cześć! Ezequiel już tu był, mnie niestety było dużo mniej, ale tym razem planuję poprawę. W tytule Jasmine Mans, na wizerunku Benjamin Wadsworth, w karcie cytaty z Pinteresta i piosenek z zalinkowanej playlisty. Pan został stworzony dawno temu do rozgrywek pozablogowych, ale zdecydowałam spróbować z nim także tutaj, w końcu żyje się tylko raz. Do oddania dwie duszyczki — gdyby ktoś był zainteresowany, zapraszam na maila. Fragmenty są inspirowane wątkiem, który rozegrałam w przeszłości, więc pani, która ściągnęła go z krawędzi, nie jest do przejęcia. Zakładki się tworzą, a Ezequiel chętnie zniszczy komuś życie. Panów lubi tak samo jak panie, więc skusimy się na wszelkie przelotne romanse: byłe i obecne (z zastrzeżeniem, że będą raczej słodko-gorzkie, w zasadzie głównie gorzkie). Ogółem róbcie z nim co chcecie, ale to paskudnie popaprany typ zdolny do wielu obrzydliwych rzeczy — żeby nie było, że nie ostrzegałam! 

nothingetsforgiven@gmail.com

12 komentarzy:

  1. [Wpadam przed spankiem, ucałować zbira na powitanie! Trzymam mocno kciuki, żebyście zabawili i poszaleli tym razem tu dłużej! Do napisania! ]

    Emily/Zuri/Niall

    OdpowiedzUsuń
  2. [Chyba się ostatnio minęliśmy :) fajnie widzieć, że autorzy wracają. Życzymy dużo weny i wciągających wątków! Świetnie rozbudowana karta!]

    Margaret

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Witamy ponownie na bezlitosnym Manhattanie!
    Kojot jak zawsze prezentuje się (nie)idealnie... <3
    Bawcie się dobrze! ]

    Miła i reszta zgrai

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiss me and make me all yours. Erase all those who have touched me before.

    There's parts of me that will always be tainted by your hands your hands your hands your hands your hands your hands...

    Welcome back, my Coyote ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. [Muszę przyznać, że chłopak ma w sobie coś pociągającego, nutkę tajemniczości, która chce się za wszelką cenę poznać. Witaj ponownie na blogu i baw się dobrze ❤️]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam ponownie! Jejku, ile się w tej karcie dzieje! Mimo całej burzliwej historii Kojotowi dobrze z oczu patrzy i zastanawiam się, jak go rozwiniesz w wątkach. Miłej zabawy Ci życzę, mnóstwa wspaniałych wątków i niekończącej się weny do pisania :D]

    OdpowiedzUsuń
  7. [I'm still waiting guuuuuuuurl]

    Willow

    OdpowiedzUsuń
  8. Spotted: Hej, ludzie! Docierają do mnie plotki z różnych stron o tajemniczym dealerze, który zmienia aliasy tak szybko, jak ja zmieniam kolor paznokci. Podobno w zeszłą środę K opuszczał bardzo szybko klub w Tribecca Hotel, a niedługo potem zawitała tam karetka, by zabrać do szpitala nieprzytomnego członka imprezy. Tak to jest, gdy nie zna się umiaru i nie potrafi dobrze bawić. Ale nie martw się, K... Czy też E? Ja nikomu nie powiem. A może mógłbyś mi kiedyś wyświadczyć przysługę? Strasznie mnie denerwuje jedna laska z francuskiego.
    Witam na blogu!

    buziaki,
    plotkara 💋

    OdpowiedzUsuń
  9. [Hejka! Jak fajnie, że autorzy powracają i to z takimi postaciami :D Bardzo ciekawa i rozbudowana karta, no ale to jego życie smutne jest :( Może znajdzie się w tym mieście ktoś, kto go poskłada, no i wreszcie zagości gdzieś na dłużej! Tego mu życzę, no chyba, że chcesz by cierpiał xD Dobrej zabawy i samych ciekawych wątków, z taką postacią nie będzie trudno! :D]

    Min Ari & Ahn Sunghoon

    OdpowiedzUsuń
  10. Nocny świat z wysokości — migające światła splecione w psychodeliczne łańcuchy spazmatycznego, miejskiego oddechu, płynący gdzieś ludzie, drobne istoty niby z obcej galaktyki, nieważne byty w oświetleniu tak małych lamp, syreny, krzyki, śmiechy i silniki, na dole ogłuszające pewnie i klaustrofobiczne, w wysokościach odległe, echem odbijające się wśród ścian wieżowców niby w skomponowanej na nowo, sennej melodii. Dalekie problemy, dalekie zwątpienie i dalekie zepsucie w chwilowej ułudzie lekkości i zawieszenia w czasie, w zepchnięciu trawiącego ciało rozkładu gdzieś poza świadomość. Grudniowy chłód całował policzki i szczypał odkrytą skórę w cichej, kłamliwej obietnicy wydłużenia poczucia wolności. I Keith chwytał się go mocno, kurczowo, na mostach, dachach i balkonach, by wyciszyć myśli i cicho tęsknić — w świadomości, że nigdy nie zdobędzie się na to, by odlecieć.
    Keith przesunął palcami po chłodnej, metalowej barierce balkonu, po czym zerknął na stojącego obok niego chłopaka. Reinhart zwracał się do niego wieloma imionami, czasem w ochrypłym szepcie smakując głosek Vasco, w bolesnym skomleniu jakby dla kontrastu do sadyzmu miękko nazywając go Gabrielem, by później od innych zasłyszeć obce sylaby Matteo — wszystko zawsze sprowadzało się do jednego. Kojot.
    Natknęli się na siebie przypadkiem, na jednej z ciemniejszych uliczek Nowego Jorku, kiedy Keith, dopinając wciąż koszulę, wysiadał z auta z dolarami wsuniętymi do kieszeni spodni, a Kojot oparty o chropowatą ścianę oczekiwał na klienta. Spojrzenia — przelotne i parzące, szelest dopiero co zarobionych banknotów i kupno upragnionego narkotyku, głos przesiąknięty jakąś przyciągającą, niepokojącą zadrą i woń perfum nęcąca nozdrza. Kolejne spotkanie, wspólnie wciągane kreski i upajanie się ciężkim, słodkim dymem, zamglone spojrzenia, źrenice, oddechy, języki i ostre zęby, szybko rozpinane suwaki i klamry, ciało przy ciele, przy nagiej skórze, przy nagim odsłonięciu bolesnego pragnienia, więcej i więcej. Nie wiedzieli o sobie wiele, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało, pozwalając im na zanurzenie się w ich rozrastającym się brudzie i zepsuciu. Keith pozwalał Kojotowi na wiele, na wszystko — stając się żywą rzeźbą dla jego sadystycznych wizji. Nosił na skórze zasinienia, tafle zaczerwienień, piekących nacięć i śladów zębów, upajał się, zachłystywał i dusił, bolesną agresją wyżynając ze swojego ciała przerażające wspomnienia i obrzydliwy dotyk sunący w snach po jego skórze. W ignorowaniu łzawiących oczu i drżącego ciała, skomlał, prosił, wyczekiwał i nieustannie przekraczał granice, w wyuzdaniu prowokując, zagryź mnie.
    Keith przysunął się do chłopaka, który właśnie zaciągał się odpalonym zręcznie papierosem. Kręcone włosy Kojota opadały mu na czoło i opaloną skórę poprzecinaną śladami po załatwianiu ulicznych interesów.
    — Długo cię nie było. – Reinhart rzucił w przestrzeń niby to od niechcenia.
    Czy dwa tygodnie to długo? Być może innym razem nawet by tego nie zauważył, może w szaleństwie dałby się pochłonąć kolejnym to imprezom, ustom, ciałom, dłoniom, uciszałby zmysły alkoholową goryczą i piekącą bielą narkotyków. Gdyby tylko nie miał świadomości, że już za kilka dni do Nowego Jorku wracał jego ojciec, a mieszkanie wypełni znana, chciana-niechciana obecność — obok ojca zjawią się inni, zjawi się też on a wraz z nim wrzaskiem wdzierające się do mózgu przerażenie. Mimo że gitarzysta Devil’s Dosh od lat Keitha nie tknął, wystarczyło tylko jedno spojrzenie, osaczające i wypalające na skórze plamy przypomnienia, tylko uniesienie brwi i odsłaniający zęby uśmiech, odpychający głos w poleceniu, by przynieść gitarę i coś dla niego zagrać — i Keith ponownie czuł się jak kiedyś, w upokorzeniu i strachu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziecięce skulenie, dłonie — obrzydzające, osaczające i więżące, słowa, kłamstwa, manipulacje i uzależnienie, naga skóra i rozebranie wzrokiem, przykucie rozchwianej duszy w odrętwieniu, język, usta i oznakowania, oddechy — dziecięce, spocone przerażeniem i zbyt szybkim biciem serca. Nie myśl, że ktoś ci uwierzy. Teraz, jak nigdy wcześniej Keith potrzebował obecności Kojota, jego dłoni, ciała i zębów, ostrego języka i raniących słów, ofiarowanej w sadystycznym zawłaszczeniu spójności i ułudy kontroli nad sytuacją. Kojot był jego zapomnieniem, ucieczką, uwolnieniem i wytchnieniem. Był jego niczym i jego wszystkim. Spazmatycznym, oszałamiającym ostatnim oddechem. Raniącymi kajdanami, od których klucz przekręcał sam Keith, by później w pełnym oddaniu ofiarować je Kojotowi, w raniącej drodze ku upragnionemu samozniszczeniu.
      Reinhart wyjął papierosa z palców chłopaka i patrząc mu prosto w czarne oczy, powoli wsunął go sobie pomiędzy wargi. Przez prześwitujący, ciemny materiał jego bluzki przebijały ślady po obcym dotyku, szczupłą szyję szpeciło zaczerwienie pozostawione przez inne, niekojotowe zęby. Keith zaciągnął się papierosem w satysfakcjonującej uldze, przesuwając spojrzeniem po twarzy Kojota — ciemne tęczówki i ciemniejsze źrenice, dzikie, niepokojące, zarysowana szczęka, ostrość i zdecydowanie, blizna na nosie, delikatne zaczerwienie i nacięcie. Wypuścił dym przez uchylone usta i trzymając papierosa pomiędzy chudymi palcami, wysunął dłoń w kierunku Kojota. Na wargi Keitha wypłynął nikły uśmiech, uniesienie kącików i błysk w oczach — nieme wyzwanie. Zaproszenie. Prowokacja.
      Wszystko zawsze sprowadzało się do jednego.

      Cause I need red flags and long nights
      K.

      Usuń
  11. [Kogo moje zmęczone oczy widzą?
    Hej, cześć. Jak fajnie, że ten słodziak wrócił do Nowego Jorku. Niektórzy tu już pewnie usychali z tęsknoty za ulubionym dilerem. Co jak co, ale pewnie to on najlepiej dostarczał dragi. <3 Cornelka też by się skusiła, ale jestem już i tak zasypana, więc nie będę Cię męczyć swoją osobą, a siebie nie będę przygniatać kolejnymi wątkami.
    Baw się z nim dobrze i bądźcie (nie)grzeczni!]

    Cornelia Watson

    OdpowiedzUsuń