HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Ho-ho-hoe! Merry Christmas, R! Been a good girl this year? Judging by the little surprise you’ve cooked up for K, I’d say not exactly. But who knows? Maybe Santa’s feeling generous enough to leave that one thing you’ve been wishing for under the tree. Still, I can’t help but wonder... did you really think this plan through? You see, I’ve always believed in one simple rule: if I can’t have it, no one else can either. So, Little Secret, are you truly ready to become... a Big Reveal? Did you really consider how this might end for you? No matter. I’m more than happy to find out.

You can't hide from me
xoxo

welcome back
party

https://www.gossipgirl.net/have-you-missed-me

WYDARZENIE NIEAKTYWNE: 17.08-31.10


GOSSIPGIRL.NET ADDED YOU TO THE GROUP Have you missed me?✨











GOSSIPGIRL.NET REMOVED YOU FROM THE GROUP Have you missed me?✨

153 komentarze:

  1. Stół A : @dani.song004 & @welostsunoo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brał kiedyś udział w balu przebierańców.
      Miał wtedy trzynaście lat i choć początkowo zapierał się przed tym rękami i nogami, po wielu głośnych kłótniach z mamą, dał za wygraną i zgodził się towarzyszyć pięcioletniej Minju w imprezie zorganizowanej na zakończenie przedszkola. Wciśnięto go wtedy w strój lisa, który - jego skromnym zdaniem - bardziej przypominał wiewiórkę, ale i tak było to najmniejszym z jego zmartwień. Choć przyjaciele wspaniałomyślnie wypominali mu to jedynie przez kilka kolejnych miesięcy, Sunoo nadal czuł się jak idiota na samo wspomnienie tamtego dnia. I kiedy zdążył przekonać samego siebie, że w jego życiu nie było miejsca na inne, równie żenujące i niekomfortowe doświadczenia, los kolejny raz pokazał mu środkowy palec. Doprowadził do tego, że Sunoo stał właśnie w bezruchu i spoglądał na swoje niewyraźne odbicie, majaczące mu teraz w przeszklonych drzwiach. Nie pamiętał, by kiedykolwiek miał na sobie coś równie eleganckiego. Granatowa marynarka i beżowe spodnie były jak echo złośliwego chichotu każdego, kto choć raz miał okazję wytknąć mu jakikolwiek z popełnianych błędów. Przebieraniec. Błazen. Jedyne, co przychodziło mu teraz na myśl, choć poza strojem, nie zmieniło się przecież nic. Włosy nadal nachodziły mu niedbale na oczy, a postawa całego ciała jasno udowadniała, że znajdowanie się w centrum uwagi nie było czymś, o co szczerze zabiegał.
      Nie powinno go tu być. Wiedział to już w momencie odbioru tej nieoczekiwanej, durnej paczki, a upewnił się w tym jeszcze mocniej, gdy tylko stanął przed bramą Lotte Palace, czując się mniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Nie pomagała ani ta przeklęta, dopasowana koszula, która ocierała mu się nieznośnie o skórę na nadgarstkach i szyi, ani fakt, że musiał tkwić tutaj sam, bo jedyna osoba, przy której czułby się choć trochę swobodniej, nie przyszła na czas. Coś podpowiadało mu, by zawrócił. By skorzystał z tej ostatniej minuty, w której mógł się jeszcze wycofać, oszczędzając sobie udziału w imprezie jakiejś znudzonej snobki z syndromem podglądacza. Litości, jeszcze kilka dni wcześniej nie miał pojęcia, że ktoś taki w ogóle istniał, a dziś - z niewiadomych mu przyczyn - pakował się właśnie w samo centrum wydarzeń, z których na pewno zamierzała wyciągnąć to, na czym zależało jej pewnie najbardziej.
      Mimo wszystkich sygnałów ostrzegawczych, postanowił jednak wziąć się w końcu w garść i nabierając do płuc pokaźnej dawki powietrza, ruszył przed siebie.
      Na początku wszystko wydało mu się zupełnie nierzeczywiste. Kaskada barw; tłok, przepych tak ogromny, że prawie zrobiło mu się od tego niedobrze.
      — Stolik A — szepnął sam do siebie, krzywiąc się, gdy spróbował odruchowo wsunąć dłonie do nieistniejących kieszeni w spodniach. Jedyna, którą mógł się cieszyć, znajdowała się od wewnętrznej strony marynarki i prawdę mówiąc, zaczynało go to już drażnić. — Po prostu idź do stolika A.
      Bez zastanowienia skorzystał z proponowanego mu kieliszka szampana (tak mu się przynajmniej wydawało) i wlał do ust całą jego zawartość. Odstawił szkło z powrotem na tacę kelnera i nim ten zdążył się odwrócić, zamienił pierwszy kieliszek na drugi, a drugi… na trzeci, nie bardzo przejmując się tym, że jeśli nie zwolni, może tego niebawem pożałować. Zamiast tego pomknął pospiesznie w kierunku przypisanego dla niego stolika i odetchnął z ulgą, gdy zorientował się, że dotarł tam jako pierwszy. Zajął wskazane miejsce i pozwolił sobie na to, by w końcu przez moment odetchnąć. Nie wiedział, jak długo trwał w zamyśleniu, nim zdecydował się na to, by rozejrzeć się chwilę po sali, ale gdy jego wzrok skupił się na machającym w jego stronę Eunwoo, coś tak trywialnego jak czas, przestało mieć znaczenie. Chciał unieść rękę, by odpowiedzieć tym samym, ale zamiast tego, potrącił niezdarnie dzbanek z wodą, zalewając nią niemal cały stół.
      — No kurwa — jęknął z żałością, pewnie zbyt głośno niż wypadało i gorączkowo pocierał dłonią plamę na obrusie, jakby miało mu to jeszcze w czymkolwiek pomóc.

      Sunoo

      Usuń
    2. Spotted: another player joins the game. A waiter approaches the table, dropping off a fresh note and a chair for the new guest. Welcome to the party, T.

      Stół A : @dani.song004 & @welostsunoo & @tae.kwondo

      Usuń
    3. Imprezy były dla Taeyanga jak drugi dom. Potrafił znaleźć tam dla siebie miejsce niemal zawsze, nieważne czy znał ludzi, czy też nie. Bo każda z imprez miała wspólny element - były nieprzewidywalne.
Mogło wydarzyć się wiele, lecz równie dobrze nic. Mógł wyjść z niej wręcz przesiąknięty optymizmem, czy też zdenerwowany, jak nigdy. Każda mogła skończyć się inaczej, i to właśnie to sprawiało, że pragnął na nie pójść. Spróbować stać się tym nieodłącznym elementem, który wpłynął na jej przebieg, czy też jakkolwiek wziął w niej udział. Może z nudów, może ze względu na poszukiwanie ekscytacji; to się dla niego nie liczyło, skoro zawsze osiągał ustalony cel.
      Nawet, kiedy musiał ubrać się w przygotowany specjalnie dla niego, trzyczęściowy garnitur. W kolorze, który niemalże nie istniał w jego szafie, oprócz pojedynczych wyjątków - pudrowy, przygaszony róż. Przez moment się zawahał; krótki, przelotny i zdecydowanie niewystarczający, aby zmienił zdanie. Może mógł ubrać jeden ze swoich, pożyczyć ten, który nieraz uśmiechał się do niego w sklepie podczas zmian, lecz wykraczał poza bezpieczny budżet. Wolał nie ryzykować zaplamieniem go, czy przypadkowym zadarciem, co i tak zmusiłoby go do wyłożenia własnych pieniędzy, które wolał wydawać na coś innego.
      Kwestia organizacji była jeszcze jednym, drobnym elementem, przez który kwestionował pojawienie się. Słyszał o Plotkarze, jak i o tym, co potrafiła wyciągać. Nawet, kiedy ktoś miał wrażenie, że jest niezauważalny. Tak jak Taeyang, dotychczas mający wiele podstaw, aby właśnie tak myśleć. I nie wiedział, czy był w pełni gotów ryzykować nagłe wystawienie się, mimo nuty anonimowości, jaka tam pozostawała. Nuty, które zdecydowanie nie wystarczała, aby ochronić niejedną godność.
      Mimo to zjawił się na miejscu wydarzenia, z lekkim uśmiechem poprawiając dopasowaną kamizelkę, z pragnieniem upewnienia się, że wszystko było dopięte na ostatni guzik. I z myślą, że powinien zacząć nosić więcej różowego.
      I z nieznikającym uśmiechem i podziękowaniami na ustach przyjął oferowany kieliszek, upijając pierwszego łyka dla względnego rozluźnienia się - samego efektu placebo, który nieraz wystarczał, aby rozplątać jego język i dodać swobody. Choć nieraz zwyczajnie sobie wmawiał, że ją posiada.
      Zerknięcie na zegarek pozwoliło mu upewnić się, że zmieścił się w grzecznościowym oknie piętnastu minut spóźnienia, wręcz z paroma minutami zapasu, a tym samym droga do przydzielonego mu stolika, była wypełniona dodatkową porcją ulgi. Mimo wszystko nie chciał się spóźnić i zwrócić, aż przesadnie, uwagę nieproszonym, hucznym wejściem.
      Ku jego zadowoleniu przekonał się, że nawet nie był ostatni, kiedy dojrzał tylko jedną postać i towarzyszące jej dodatkowe dwa, puste krzesła. W tym jedno właśnie dla niego. To, na którym mógł dojrzeć odrobinę rozlanej wody i z łatwością ustalić kto był winowajcą, właśnie przez niego wymijanego; z imienną karteczką wygodnie postawioną na przeciwko, jedynie utwierdzającą drobne wywinięcie kącików ust ku górze
      — Nie trochę za wcześnie na takie wybryki, Sunoo?

      

Taeyang

      Usuń
    4. Miał ochotę zapaść się pod ziemię, choć nigdy nie należał do tych osób, które wyjątkowo mocno przejmowałyby się, panującymi gdzieś, konwenansami. Nie rozumiał odruchów, kierujących teraz jego ciałem i myślami. Nie wiedział, czy chodziło o to przeklęte miejsce, czy o niewygodny strój, który miał na sobie, o brak świadomości, dlaczego w ogóle otrzymał zaproszenie… czy może o fakt, że był tutaj sam. Nawet jeśli tylko w kontekście stolika. A może to każdy z tych drobnych elementów, które w pojedynkę nigdy nie zwróciłby jego uwagi w choć najmniejszym stopniu, teraz - złożone w przytłaczającą całość - okazywały się ciężarem nie do udźwignięcia?
      Próba zamaskowania wodnej katastrofy - i tak z góry skazana na niepowodzenie - pochłonęła go do tego stopnia, że wszystko inne docierało do niego jak zza grubej szyby. Sylwetki, przemykające obok, zlewały się w kolorowe smugi, a ożywione rozmowy wydawały się teraz dziwnie przytłumione. Nic więc dziwnego, że Sunoo zorientował się o wiele za późno w fakcie, że przy swoim stoliku nie pozostawał już sam.
      Pytanie nieznajomego wyrwało go nieoczekiwanie z zamyślenia i choć istniała szansa na to, że miało być jedynie żartobliwym zagajeniem rozmowy, odniosło zupełnie odwrotny skutek.
      Sunoo poczuł jak fala zażenowania zalewa całe jego ciało i przejmuje kontrolę nad pakietem zachowań, których chciał przecież unikać. Przynajmniej do momentu, gdy nie przyjdzie mu opuścić tego miejsca raz na zawsze.
      — Nie za szybko wcinasz się z komentarzami, o które nikt cię nie prosił? — odgryzł się, nim na dobre przemyślał sens słów, które tak pospiesznie opuściły jego usta. Dopiero po tym prześlizgnął wzrokiem po sylwetce nieznajomego, upewniając się, z kim miał w ogóle do czynienia. Nie znał go, co nie było aż tak dziwne. Poza jedną osobą, nie kojarzył tu przecież nikogo. W innych okolicznościach byłby gotowy na to, by złapać się resztek zdrowego rozsądku i nawet przeprosić za to niegrzeczne zachowanie, ale tym razem… nie dał rady zmusić się do pożałowania wcześniejszej reakcji. Sunoo nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale najwyraźniej wystarczyły te dwie minuty, by nieznajomy zdołał wpisać się na listę tego, co drażniło go już samym faktem istnienia.
      Wrócił spojrzeniem na blat stolika i sięgnął po kolejną porcję papierowych chusteczek, starając się zebrać nadmiar wody, który nie zdołał wsiąknąć jeszcze całkiem w czerwony obrus.
      — Nie zrobiłem tego przecież specjalnie.

      Sunkoo

      Usuń
    5. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
    6. Zaciśnięciem warg starał się zasłonić rozbawiony uśmiech, kiedy jego lekka uwaga spotkała się z zaskakująco ostrą reakcją. Wstępnie kontrastującą z tym, czego się spodziewał od Sunoo, a jednak teraz pozwalającą mu na stworzenie obrazka chłopaka w swojej głowie, niezależnie od tego, jak bardzo mógł się mijać z prawdą
      — Jeny jak niemiło… — oparł dłoń na sercu, marnie udając zranienie padniętą odpowiedzią i pokręcił przy tym nieznacznie głową, dodając jedynie dramaturgii drobnemu wyczynowi — A ja tylko próbuję pomóc Ci się rozluźnić.
      Czy był świadom, że każde, kolejne słowo mogło mieć kompletnie odwrotny efekt? Już po ich pierwszej wymianie mógł przyznać, że tak. Lecz kwestią sporną było to, czy zamierzał wziąć to pod uwagę. Po co miałby, kiedy irytacja, której nawet wstępnie nie planował, zachęcała go do dalszego, niewinnego brnięcia w rozpoczętą rozmowę. Nawet jeśli ta nie miała większego sensu.
      Zresztą, nie czuł się winny, skoro wszystko nakierowywało go na to, że miał rację. Już przy zbliżaniu się do stolika miał wrażenie, że na twarzy chłopaka krążył spięty grymas i wręcz przesadne zaangażowanie rozlaną wodą, po której za kilka minut zapewne nawet nie będzie śladu. A to chyba był dla niego najbardziej komiczny element - w połączeniu z zagorzałością i, tak naprawdę, brakiem problemu
      — Jak niespecjalnie, to… wiesz, że woda wyschnie sama, prawda, Sunoo? — zwrócił więc delikatnie uwagę, sięgając przy tym po swój, wypełniony szampanem, kieliszek podczas obserwowania i wymownego, niezbyt zaangażowanego przecierania poszczególnych strużek wody chusteczkami, kiedy groziło, że sięgnie i jego strony stolika. Tym samym ryzykując, że dadzą radę kapnąć na założony garnitur, który chciał jak najdłużej zachować w nienaruszonym stanie. Wystarczyło jednak lekkie odsunięcie nogi, podczas posyłania nieznośnego uśmiechu w kierunku Sunno, aby uniknął drobnej, równie prędko wyparowującej, plamy na spodniach — Więc się nie zadręczaj!
      Kolejne, postępujące po sobie wydarzenia niemalże śmignęły Taeyangowi przed oczami; zaczynając od nagłego dołączenia gry do całej zabawy, a kończąc na hucznym wejściu… Jiyounga.
      Jiyoung tutaj był.
      Sporo spóźniony, niemalże wywołujący podmuch wiatru, kiedy zmierzał do swojego stolika. A Kwon niemalże od razu poczuł krztę irytacji, że nie zostali posadzeni razem. Bo przecież też się nie znali; a przynajmniej mógłby tkwić w takim przekonaniu, gdyby nie wiedział, przez kogo jest organizowana impreza.
      Chwilę trzymał na nim swój wzrok, znad popijanego szampana i ciekawskim błyskiem; jeszcze pogłębionym przez przypadkową rubaszność, jaką prezentował tancerz, nim zaprezentowana im taca zmusiła go do skupienia się właśnie na niej. I grze, jaka niemalże od razu zawisła w powietrzu, tym samym wywołując u niego aktorski uśmiech i cichą satysfakcję, kiedy przypadło mu być tym drugim. Ten raz w życiu widząc to jako pozytywną pozycję
      — W takim razie czyń honory, Sunoo.

      Taeyang

      Usuń
    7. Sunoo nie był idiotą. Czy wiedział o tym, że ślady po rozlanej przed momentem wodzie, znikną samoistnie, bez jego zbędnej pomocy? Oczywiście, że tak. Jednak cały nagromadzony w nim stres skomplikował wszystko; utrudniał podejmowanie najbardziej logicznych decyzji, których łapałby się od razu, w tych bardziej sprzyjających mu okolicznościach.
      — Czy wyglądam na kogoś, kto potrzebuje teraz pomocy w czymkolwiek? — warknął, stanowczo zbyt głośno, czym pewnie bez trudu mógł zwrócić na siebie uwagę kilku, siedzących najbliżej, osób. Odruchowo zerknął na trzecią z plakietek, ułożonych na ich stoliku i zapragnął nagle, by spóźniony gość znalazł się tutaj jak najszybciej. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale w brunecie kryło się coś takiego, co nie pozwalało Sunoo na wyjście poza grube mury obronne. Nakazywało tkwić w tej, raz obranej, roli, kryjąc się przy okazji za maską złośliwości i braku kultury. Miał szczerą nadzieję, że nieznajomy zniechęci się tak szybko jak to możliwe i zwolni go tym samym z obowiązku kontynuowania tej wymuszonej rozmowy.
      — Nie możesz, nie wiem, pójść do innego stolika? Na pewno masz tu kogoś, kogo znasz.
      Wiedział, że trafił w sedno, wystarczyło mu przecież jedynie to, w jaki sposób Taeyang powędrował wzrokiem za chłopakiem, który wtargnął gwałtownie do sali chwilę wcześniej. Było w tym coś niepokojącego, a jednocześnie takiego, czego Sunoo… absurdalnie teraz pozazdrościł i chyba ta zawstydzająca myśl zirytowała do teraz najbardziej. Skrzywił się mimowolnie, gdy zdał sobie sprawę z kierunku, w jakim powędrowały jego myśli. Był więc gotowy do kolejnego szybkiego ataku, wytoczenia dział, które umożliwiłyby mu pozbycie się tego narzuconego towarzystwa raz na dobre.
      Skutecznie mu to jednak utrudniono, a odnalezienie się w nowej sytuacji zajęło mu o wiele za długo, by sprawnie ukryć teraz całe jego zakłopotanie. Jeśli wcześniej czuł się nieswojo, tera uczucie to opanowało jego ciało ze zwielokrotnioną siłą. W milczeniu prześlizgnął więc wzrokiem po spisie dziwacznych potraw, a z każdą kolejną pozycją jego oczy rozszerzały się jedynie mocniej i mocniej.
      — Nie będę tego jadł, nie ma na to szans — wyrzucił z siebie, przenosząc na nieznajomego swoje spojrzenie; tym razem jednak dużo mniej zacięte niż poprzednio. — Nie muszę, prawda?

      Sunoo

      Usuń
    8. — Tak — nie myślał nawet dwa razy, nim prosta odpowiedź opuściła jego usta, które ledwie hamowały szerszy, rozbawiony uśmiech przed pojawieniem się. Jednak reakcje Sunoo działały niczym najwyższej jakości paliwo, które rozpędzało czerpaną przez bruneta rozrywkę z panującej sytuacji.
      Tego, jak łatwo mógł rozjuszyć chłopaka. Że wystarczyło kilka słów, w dodatku tych, co z pozoru mogłyby sprawiać wrażenie uprzejmych, przejętych, aby naciągnął kolejny nerw blisko punktu zerwania. Chwilami nawet nie próbował zastawić na niego pułapki, zwyczajnie mówił, co ślina przynosiła mu na język, zostawiając jedynie w czułej otoczce, która mogła usprawiedliwiać go w oczach kogoś z zewnątrz. Bo czy zrobił coś nie tak? Starał się rozluźnić atmosferę, pomóc z rozlaną wodą, a potem jedynie słusznie zauważył, że chłopak chwilowo wyglądał po prostu nieporadnie.
      — Z jakiegoś powodu posadziła nas razem — zauważył niemalże od razu, dopijając zawartość kieliszka, który przez tempo kelnerów sprawiał wrażenie kielicha bez dna. Nie był głupi, domyślał się, że jedynym powodem było to, że się nie znali. Jak i to, że z premedytacją wylądował przy stoliku zaraz obok tego, gdzie zajmował miejsce Jiyoung. Jak ta niedostępna pokusa, która wtedy miała jedynie zawyżone działanie.
      — Zresztą, nie wypada stawiać się gospodarzowi, to trochę niekulturalne — pokręcił z dezaprobatą głową, skutecznie niwelując jakiekolwiek nadzieje Sunoo na to, że zamierzał się stąd ruszyć.
      Każda jego odpowiedź sprawiała, że coraz pozytywniej spoglądał na dalszy ciąg wieczoru. Szczególnie, kiedy do tego wszystkiego dołączyła bogata taca, pozwalająca na rozwój niewinnej rozgrywki. Tej, która najwidoczniej wpłynęła na jego towarzysza zupełnie inaczej, niż na samego Kwona. Ledwie powstrzymał cisnące się na usta parsknięcie, kiedy oczy chłopaka przybrały prawie że nieludzkich rozmiarów, wraz ze skanowaniem kolejnych dań na przedstawionym menu.
      I najpierw wzruszył jedynie ramionami, z odrobiną skruchy i litości przy skrzyżowaniu spojrzeń z Sunoo. Chyba po raz pierwszym nieznacznie; mikroskopijnie, opuszczającym swoją sztywną gardę
      — Albo jesz, albo mówisz Sunoo, wybacz — stwierdził, samemu nie dając rady pohamować lekkiego skrzywienia się na poszczególne potrawy, już okryte złą sławą w internecie.
      — Chociaż wiesz… teoretycznie możesz po prostu odmówić — zaczął po krótkiej chwili, rozglądając się przelotnie po ich otoczeniu, nim oparł brodę na otwartej dłoni — Ale to jej impreza — zauważył błyskotliwie przy lekkim przekrzywieniu głowy. Jak zapewne większość z nich, mógł już niejedno usłyszeć o wydarzeniach, które organizowała Plotkara — Więc chyba lepiej, żebyś szepnął coś tutaj, między nami, niż żeby sprzedała Cię na forum wszystkich gości, co?

      Taeyang

      Usuń
    9. Czuł, że nie powinno go to być. Czuł, że lepiej było zignorować to cholerne zaproszenie i właśnie przekonywał się o tym, że jego intuicja nie myliła się ten jeden raz. Akurat wtedy, kiedy niestety jej nie posłuchał. Z nietypową dla siebie uważnością, pewnie też z boku postrzeganą jako nieco zabawną, jeszcze raz prześledził wzrokiem cały spis dostępnych potraw. Zupełnie tak, jak gdyby wierzył, że przy kolejnej próbie, część makabrycznych pozycji zniknie i zastąpi je coś, co Sunoo znał i może nawet lubił. Nic takiego oczywiście nie miało miejsca, a kiedy dodatkowo przeanalizował to, co - zgodnie z regułami - miałoby przypaść do zjedzenia akurat jemu, wzdrygnął się i odrzucił menu na sam środek stolika. Ta kwestia zajmowała go teraz do tego stopnia, że niemal całkowicie zignorował każde z wypowiedzianych wcześniej, przez Taeyanga, zdań.
      — Nie wsadzę do ust takich rzeczy — powtórzył, wkładając resztki energii i samozaparcia w to, by brzmieć teraz choć odrobinę pewniej niż przed momentem. Nie wiedział jednak, czy bardziej starał się przekonać do własnego stanowiska Tae, czy… samego siebie. — I na pewno nie będę z tobą o niczym gadał.
      Wbił w nieznajomego zacięte spojrzenie, próbując wyczytać z jego twarzy cokolwiek, ale jego niewzruszona postawa skutecznie mu to teraz utrudniała. Sunoo oddałby wiele, by znaleźć się właśnie w towarzystwie kogoś, kto pomógłby mu uporać się z całym tym przeklętym bałaganem.
      — Nikt mnie tu przecież nie zna.
      Kryła się w tym odrobina prawdy. Pozorna anonimowość stanowiła ostatnie z kół ratunkowych, których zamierzał się trzymać; przynajmniej do chwili, w której nie miało okazać się, że była to jedynie słaba ułuda. Co miał do stracenia? Stanowczo zbyt wiele, ale nie był pewnie świadomy tego, że jedyna tajemnica, której nie mógł i nie zamierzał zdradzać, wcale nie była tutaj bezpieczna.
      Nie kontrolował tego, kiedy jego wzrok powędrował do sąsiedniego stolika i zatrzymał się na Eunwoo o kilka sekund za długo, by mogło to uchodzić za przypadek.
      — Bo co takiego może się stać?

      Sunoo

      Usuń
    10. Z jednej strony podziwiał Sunoo za swoją upartość, choć ta mogła być zwyczajną przykrywką niewiedzy. Bo z drugiej była dla niego wręcz komiczna - prezentująca przekonanie, że wycofanie się, odmówienie wzięcia udziału skończy się dla niego bez szwanku.
      Mógłby pozwolić mu tkwić w tej niewiedzy, może nakreślić przejrzysty, obiektywny obraz tego, jak wieczory Plotkary potrafiły się kończyć. Ale po co, jeśli mógł wykorzystać jego nieobeznanie na urozmaicenie sobie wieczoru?
      — A jednak jakoś ciągle ze mną rozmawiasz — zauważył, specjalnie ignorując fakt, że chłopak tak naprawdę nie miał innego wyjścia. Czy może miał, lecz niewiele by mu to dało, potencjalnie skończyłoby się jeszcze gorzej, gdyby nieustanne milczenie jeszcze bardziej zaszło organizatorce za skórę.
      — I myślisz, że to lepiej? — odparł, niedbale obejmując wzrokiem zgromadzonych gości, by móc jak najszybciej ponownie skupić go na siedzącym naprzeciwko towarzyszu — Lepiej, żebyś był znany jako ten ośmieszony przez Plotkarę? A uwierz mi, bywa bezwzględna… — ciągnął, wodząc jednak spojrzeniem za tym Sunoo, starając się wyłapać w nim jakiś zdradliwy element. Kolejny punkt zaczepienia, choć był w stanie wymyślić sobie własny.
      Jednak szybko przekonał się, że nie musiał. Wraz z wyłapaniem, jak wzrok chłopaka zatrzymał się na sąsiednim stoliku o te kilka chwil za długo. Na jednej osobie, której nawet nie znał, a jednak mówiło mu to wszystko, czego teraz potrzebował. A uśmiech na jego ustach istniał jedynie ułamek sekundy, zaraz znikając, kiedy skrzyżowali spojrzenia
      — Jesteś pewien, że nikt Ciebie tutaj nie zna? — dopytał niby niewinnie, nie oczekując odpowiedzi, żeby zaraz wyprostować się na swoim miejscu i wydąć nieznacznie usta, jakby faktycznie się zastanawiał nad odpowiedzią co do rzuconego pytania.
      Bo co mogło się stać? Wszystko zależało od osoby; tego był przynajmniej przekonany - niektórzy mogli mieć w nosie skutki sypania sekretami na lewo i prawo; inni mogli łapać się odrażających dań niczym koła ratunkowego, bo mieli więcej za uszami, niż mogło się wydawać
      Jakieś sekrety i tak mogą wyjść na wierzch, wbrew twojej woli, Sunoo — niby przypadkiem pozwolił spojrzeniu powędrować na siedzącego stolik obok chłopaka, aby z żalem, zdradliwie prezentującym się szczerze, powrócić do tego, siedzącego naprzeciw — I to na o wiele szerszą skalę, niż nasza dwójka…

      Taeyang

      Usuń
    11. Nie chciał tego przyznać, ale słowa Taeyanga działały na niego nie tylko drażniąco. Przerażały go chyba równie trafnie, choć Sunoo nie był jeszcze pewny, w czym dokładnie powinien szukać powodu tego stanu rzeczy. Może chodziło o jego niezachwianą pewność siebie, która zdawała się być czymś więcej, niż jedynie starannie dobraną maską, a może o fakt, że Hong niezmiennie czuł się tutaj tak, jakby już za krótką chwilę miało okazać się, że ktoś wyciął mu zupełnie nieśmieszny żart, a jego obecność w Palace miała stać się jedynie rozrywką dla ludzi, których nawet nie kojarzył. Jeśli miał wierzyć chłopakowi, wizja ta mogła okazać się wcale nie tak odległa czy abstrakcyjna, jak mogło wydawać się to jeszcze godzinę wcześniej.
      — Trudno ośmieszyć kogoś, kto nie ma nic do stracenia — przyznał i choć słowa te nie były dalekie od prawdy, Sunoo brzmiał teraz o wiele mniej pewnie niż chwilę wcześniej, gdy był gotów wykrzykiwać to, z jak wielkim dystansem podchodził do tego typu spraw. Spojrzenie wciąż uciekało mu na bok, zupełnie tak, jakby szukał tam potwierdzenia, że wszystko będzie dobrze… albo po prostu chował się przed tym, należącym do jego narzuconego rozmówcy.
      Bo może rzeczywiście miał rację? Może nie było sensu kłamać?
      — No dobra, znam jego — przyznał, delikatnie - ledwie widocznie - skinąwszy głową w kierunku sąsiedniego stolika. Czuł się tak, jakby wypuszczał z dłoni właśnie coś o wiele cenniejszego niż własny upór. Nie rozumiał jednak, dlaczego.
      Rozglądał się w milczeniu po sali, niespiesznie przemykając spojrzeniem po twarzach nieznajomych osób, dopóki jego uwagi nie przykuło większe poruszenie przy jednym z dalszych stolików.
      — O — szepnął, odruchowo marszcząc przy tym brwi i bacznie przyglądając się nieoczekiwanej i kompletnie niezrozumiałej szamotaninie. — Yosoo i jego chłopaka też. — Nie kontrolował słów, które samoistnie zaczęły wylewać się z jego ust. Zupełnie wbrew jego woli wciągając go w grę, w której jeszcze chwilę wcześniej, nie zamierzał brać udziału. — Zrobiłem kiedyś coś głupiego. Próbowałem włamać mu się do samochodu, a on nie wydał mnie policji.


      trochę mniej uparty dzieciak

      Usuń
    12. — Tak myślisz? Że nie masz nic do stracenia? — zagaił, korzystając z każdego, tak teraz otwarcie mu zaprezentowanego guzika. Ze słabnącego głosu i skaczącego spojrzenia, w którym brakowało wcześniejszej, zagorzałej iskierki. Zamiast tego skupiało się gdzie indziej, na kimś innym, co zmuszało Taeyanga do niezauważalnego, ponownego rzucenia tam okiem i umiejętnego zduszenia uśmiechu poprzez pośpiesznie zaciśnięcie warg — Nic, ani nikogo, Sunoo?
      A kolejne słowa samoistnie odpowiedziały mu na delikatne, pozornie niegroźne, aluzje. Czyli się znali. Dobrze, nawet jeśli nie usłyszał tego bezpośrednio od Honga. Zbyt wiele reakcji włączyło się w całość - powoli, acz z precyzją nakreślając mu potrzebny obraz przed oczami. I tak jak na początku myślał, że chłopak będzie trudny do rozgryzienia - stawiający się, nieskory do dalszej rozmowy, w czym tak bardzo starał się go wcześniej zapewnić - tak teraz miał wrażenie, jakby wyciągał z niego poszczególne, stabilizujące cegiełki.
      Wychylił się za spojrzeniem Sunoo, by móc dokładniej dojrzeć, kogo dotyczyły jego następne słowa, a brwi samoistnie powędrowały ku górze, kiedy mógł dojrzeć obecne tam ścieranie się. Nie znał ich, choć jakaś część chciałaby, aby przynajmniej znać zalążek historii i potencjalnych powodów do tego, co się właśnie tam odgrywało. Wszystko było bardziej interesujące z naparstkiem, nawet przekłamanym, kontekstu
      — To jednak nie jesteś aż taki anonimowy, co? — zauważył, acz nadając swojemu głosowi bardziej żartobliwej barwy. Tej, która specjalnie niechlujnie miała okryć potencjalną groźbę w tych słowach. Przywołanie w pamięci wcześniejszych słów, które tak prędko mogły odwrócić się przeciwko niemu. O wiele trudniej było wystawić się na ośmieszenie przed kimś, kogo się znało. Lubiło.
      — Serio? — zagaił, po części faktycznie szczerze zainteresowany słyszaną historią. A w tym samym czasie jego dłoń sięgnęła po delikatny, ozdobny talerzyk z przydzielonym mu daniem, które miał już kiedyś okazję jeść — Nie za bardzo wygląda na kogoś, kto zareagowałby… na spokojnie — przyznał, bezwstydnie wkładając kawałek jajka do buzi, aby zaraz, z cichym brzdękiem odstawić puste naczynie na swoje miejsce.
      — No i patrz — zaczął po przyłożeniu kieliszka z szampanem do ust, spoglądając znad brzegu na Sunoo, aby po wziętym łyku oprzeć głowę na splecionych ze sobą palcach — Strasznie szybko i łatwo poszło z pierwszą rundą, nie sądzisz?

      Taeyang

      Usuń
    13. Wciąż uparcie śledził wydarzenia przy wspomnianym stoliku, jakby chciał upewnić się, że jego uwadze nie umknie nic, co świadczyłoby o tym, że Yosoo mógł go nagle potrzebować. I to nie tak, że był mu cokolwiek winien - żaden z nich nigdy nie określił ich relacji pod kątem obopólnej zależności. A jednak - mimo wszystko - Sunoo przypominał aktualnie zwierzę gotowe do ataku. Wystarczył tylko krótki sygnał.
      — Odwal się od niego. Za szybko oceniasz ludzi. — Nie był w stanie pohamować ani nieprzyjemnego tonu, ani samego komentarza, który niemal natychmiast przecisnął mu się na usta. Jeśli było na świecie coś, czego Sunoo szczerze nie znosił, to z całą pewnością mógł zaliczyć do tego właśnie wszystkie te niesprawiedliwe osądy, których wygłaszanie przychodziło ludziom z zastraszającą łatwością. Sam doświadczał ich już przecież niejednokrotnie i doskonale zdawał sobie sprawę, ile bólu i nieprzyjemności mogły za sobą niekiedy nieść. I jak trudno było się na nie uodpornić. Zupełnie inną historią pozostawało to, że nad wyraz często, pozwalał samemu sobie na trwanie pod przykryciem fałszywych fasad i to głównie dla własnej wygody. — Ale tacy jak ty, robią to cały czas, nie?
      Nie rozumiał, dlaczego nagle poczuł tę ogromną potrzebę, by bronić Yosoo w oczach Taeyanga - kogoś, kogo widział pierwszy i najpewniej ostatni raz w życiu. Nie nazwałby przecież Jeonga przyjacielem, bo określenie to było zarezerwowane jedynie dla pięciorga konkretnych osób i wątpił, by ktokolwiek był w stanie zasłużyć sobie jeszcze na znalezienie się w tym wąskim gronie. Na pewno nie ktoś, kto należał do tej grupy ludzi, co do których Sunoo czuł - może nie pogardę (nie gardził przecież nikim) - ale na pewno dozę zachowawczości. Ale mu ufał. W ten dziwny, trudny do wytłumaczenia, sposób, od chwili, w której ich drogi skrzyżowały się tamtego wieczoru; w tych wyjątkowo nieoczekiwanych okolicznościach.
      — Założę się, że gdybyśmy minęli się nie tutaj, a w naszej dzielnicy, przeszedłbyś na drugą stronę ulicy, wsadził rękę do kieszeni i ściskał dla pewności własny portfel. Lepiej pilnuj go też dzisiaj, bo jeśli będę chciał, znajdzie się u mnie w ciągu najbliższej godziny. — Niezupełnie kontrolował to, co właśnie mówił, ale Taeyang irytował go do tego stopnia, że podobna groźba opuściłaby jego usta prędzej czy później. — A wierz mi, jestem w tym naprawdę dobry.
      Dopiero teraz odwrócił się ponownie w stronę chłopaka. W tym samym momencie, w którym jego spojrzenie zatrzymało się na odstawionym na bok, pustym naczyniu, Sunoo uniósł w zaskoczeniu brwi i próbował przeanalizować to, co się właśnie wydarzyło.
      — Czekaj! — Odezwał się, dużo głośniej niż planował. — Co ty robisz? Dlaczego to zjadłeś?
      Ogrom jego głupoty uderzył w niego z taką mocą, że równie dobrze, mógłby wylądować pod tym cholernym stołem. Poczuł się tak, jakby ktoś trafił właśnie pięścią wprost w jego żołądek, ale tym razem… oprawcą okazał się on sam.
      — Jaka runda? Co? Nie, nie, nie, przestań — powtórzył, jakby miało mu to jeszcze teraz w czymkolwiek pomóc. — To nie tak, to się nie liczy. Nie gram. Mówiłem ci przecież, że nie będę grać.

      Sunoo

      Usuń
    14. Miał ochotę po raz kolejny unieść ręce w geście obronnym, choć bardziej pod postacią kolejnej fali rozbawienia. Imponowało mu, jak prędko Sunoo potrafił się zirytować. Najsłabszą aluzją, którą sam miejscami łapał dopiero po fakcie. Tak jak w tej sytuacji, gdzie jego zaczepna uwaga nie niosła za sobą więcej, niż właśnie to. Wspomniany Yosoo może i nie prezentował się jako ktoś ze… stoickim podejściem do życia, ale Taeyang nie uważał, żeby było to coś z góry złego. Raczej zabawnego, kiedy mógł porównać jego osobę z opowiedzianej historii, do tego, co widział właśnie teraz - tak odstające od profilu kogoś, kto miałby pomóc komuś w potrzebie, czy niewygodnej sytuacji
      — Kieruję się tym, co widzę — przyznał szczerze, z lekkim wzruszeniem ramion i kolejnym, rzuconym w kierunku pary spojrzeniem, mówiącym mu wystarczająco dużo — I zazwyczaj mam rację.
      Czy i tak się mylił? Możliwe. Lecz w wielu przypadkach faktycznie dawało mu to wszystko, co musiał wiedzieć. Pozwalało nakreślić wstępny plan, który zostawiał miejsce na elastyczność, a zarazem odnaleźć nastawienie, z jakim powinien się w coś zaangażować. Jak tutaj. Czy jak z Jiyoungiem.
      Delikatny uśmiech chciał zdradliwie wykrzywić jego usta, kiedy usłyszał zarzut ze strony Sunoo, wywołujący jednak jedynie lekkie uniesienie brwi i badawcze przesunięcie wzrokiem po sylwetce chłopaka. Mógł się domyślić, o co mu chodziło - nie byłby też kompletnie w błędzie, choć Taeyangowi również było daleko do śmietanki towarzyskiej, jaka również została zaproszona. Nie miał fortuny, którą mógł szastać na ślepo i bez poszanowania. Lecz nie miał również na co narzekać. Chwilami miał wrażenie, kiedy patrzył na to obiektywnie, że znajdował się w złotym, bezpiecznym środku. Bez gorączki pieniężnej, która towarzyszyła niejednej osobie z uprzywilejowanego grona. Ale i bez codziennej męki, z myślą, że nie wie, jak przeżyje kolejny dzień. Ze swobodą na rozpieszczenie samego siebie. Z rozwagą, aby nie wpędzić się w zbędne, przytłaczające długi. Wszystko było idealnie, dopóki miał nad tym kontrolę
      — Trochę zaprzeczasz sam sobie, Sunoo — pokręcił głową, kiedy groźba, po części niebrana przez niego na poważnie, gryzła się z samą tezą wspomnianej przez chłopaka ulicy.
      — Ale patrz, przynajmniej w czymś jesteś dobry… — pozwolił sobie przy tym na kolejne obrócenie tacy, nieśpiesznie sięgając po kolejny, przydzielony talerz - tym razem z potrawą o wiele bardziej testującą jego możliwości, niż ta wcześniejsza — Bo trzymanie sekretów na pewno nie najlepiej Ci wychodzi.
      Miał ochotę wybuchnąć śmiechem; gromkim i zaskakująco szczerym, gdy odważna fasada Sunoo runęła, aby zostać zastąpioną tą spanikowaną. Wybitą z rytmu przez bezczelne zagranie Kwona, brnącego dalej we własną, podkręconą wersję gry Plotkary
      — Jak to nie grasz? — zapytał, nim z niewielkim zawahaniem się, zjadł przyszykowanego baluta, w ten sam sposób po raz kolejny odbijając piłeczkę, która bez wiedzy Sunoo, od dawna była w grze. A uśmiech Taeyanga coraz ciaśniej owijał się nieszczerą niewinnością — Przecież lecisz jak burza.

      Taeyang

      Usuń
    15. — Nie cierpię cię — przyznał bez ogródek — Nie znam cię, ale cię, kurwa, nienawidzę.
      Kiedy się bał albo przesadnie irytował, nie potrafił działać racjonalnie. Pozwalał potulnie porwać się wirowi myśli, bo wiedział, że i tak nie dałby rady, skutecznie się im postawić. Sytuacja, w której się właśnie znalazł, nie różniła się za bardzo od wielu innych, tak sprawnie wyprowadzających go z równowagi. Miał ochotę wrzasnąć, wywrócić tacę z tymi przeklętymi przekąskami i posłać to wszystko w diabły. Przeklinać Taeyanga, Plotkarę i Eunwoo pewnie też, chociażby za to, że nie powstrzymał ich przed tym, by w ogóle tutaj przyjść.
      Aż do momentu, w którym nagle - zupełnie nieoczekiwanie - nie poczuł rozlewającego się po jego ciele spokoju i zadowolenia. Tej słodkiej, uzależniającej mieszanki, pojawiającej się zawsze wtedy, kiedy wbrew temu, co mogło wydawać się z góry przesądzone, znajdował sposób, by wydostać się z danej sytuacji bez większego uszczerbku. Gdy mimo gotowości na porażkę, osiągał - może nie sukces - ale przynajmniej tę cenną niezmienność. Gdy nie zyskiwał… ale też nie tracił.
      Pewna myśl, może i zgubna, ściągająca na niego konsekwencje, których nie był pewnie w stanie potraktować poważnie, zakiełkowała w jego głowie i Sunoo nie potrafiłby się jej już pozbyć, nawet gdyby próbował.
      — To jeszcze nie sekret, ale…mam młodszą siostrę — odezwał się w końcu, dużo spokojniej niż jeszcze minutę wcześniej. — Minju. Ma dziesięć lat, jest przesłodka i stanowczo zbyt naiwna. Pewnie nawet by cię polubiła.
      Usypiał jego czujność. Zamierzał wykorzystać element zaskoczenia, ponieważ zdążył wyczuć Taeyanga na tyle, by wiedzieć, że ten bardzo szybko zorientuje się w nowym, stworzonym naprędce planie. A tym razem nie chciał zbyt szybko stracić prowadzenia w tej przeklętej grze. Nawet jeśli to istniało jedynie w jego głowie.
      — Trzyma pod łóżkiem woreczek w małe biedronki i chowa w nim pieniądze. Znalezione na chodnikach, w wózkach sklepowych, no i takie, które dostaje za wyprowadzenie psa sąsiadki. Zbiera na… — zawahał się przez krótki moment, ale nie chciał skłamać. Jeszcze nie. — Skrzypce.
      Nie dla siebie. Ale tego Taeyang nigdy miał się nie dowiedzieć. Z kolei to, czego nie wiedziała sama Minju i co Sunoo zamierzał nadal utrzymać w tajemnicy, to fakt, że po kryjomu dorzucał jej do woreczka niewielkie kwoty, odłożone z własnych wypłat.
      Już nie odwracał wzroku. Wbijał go uparcie w ciemne tęczówki, siedzącego naprzeciwko, chłopaka, starając się odzyskać to, co ten wydzierał mu kawałek po kawałku, jeszcze chwilę wcześniej.
      Taeyang i Plotkara oczekiwali sekretów, więc Sunoo zamierzał im je dać.
      Nie usłyszał przecież, czyje miały być.

      S.

      Usuń
    16. Wydął nieznacznie dolną wargę, aby dodać swojej twarzy smutnego wyrazu. A zarazem w ten kąśliwy, prześmiewczy sposób, ukazujący, że słowa Sunoo nic dla niego nie znaczyły. Wraz z zajęciem miejsca przy stoliku, wraz z pierwszym wymienionym zdaniem, wiedział, że się nie dogadają. Nie zależało mu, żeby się z nim dogadać, kiedy chwile na dokładniejsze przyjrzenie się uświadamiały mu, że miał do czynienia… z dzieckiem. Coś, co może źle świadczyło o nim i niewinnej zabawie, jaką sobie zrobił z podjudzania chłopaka i pośredniego ciągnięcia go za język. Ale Taeyang nie potrafił znaleźć w sobie choćby najmniejszego skrawka siebie, aby się tym przejąć. Nigdy więcej go nie spotka, nie zamierzał - a denerwowanie go zdecydowanie umilało mu czas podczas gry, którą wstępnie uważał za wymyślny idiotyzm, w który nie chciał się bawić.
      Dopóki nie zobaczył dań, jakie mu przypadały. Czy dopóki Sunoo nie otworzył ust, tak bezmyślnie wpadając w pułapkę, już nawet nie wiedział, czy swoją, czy Plotkary. Chwilę zastanawiał się, czy uda mu się wrzucić w chłopaka w tę nieprzerwaną pętlę, którą sam napędzał; dostawał świadczące o tym sygnały, jak niezamykająca mu się buzia, czy też widocznie rozemocjonowany głos.
      Do czasu, aż u Sunoo nie zawitał… wręcz niepokojący pokój. Przynajmniej przez moment, nieznacznie zbijający Kwona z tropu i zmuszający lekkie ściągnięcie brwi wraz z pierwszym zdaniem, tak odbiegającym od ich chwilowej normy.
      Młodsza siostra? Czyli ku jego własnemu zdziwieniu, coś ich łączyło. Posiadanie rodzeństwa, prawie w tym samym wieku. I z Jiae również wpatrzoną we własnego brata, mimo niewielkiej ilości czasu, jaką wspólnie spędzali, odkąd się wyprowadził. Nie wątpił więc w słowa Sunoo – Minju by go polubiła. Gdyby w ogóle zależało mu na poznaniu kogoś więcej z otoczenia chłopaka. Bo jedynym, kto go na dany moment interesował był on sam i ten, siedzący stolik obok, w stronę którego posyłał sporadyczne, zdradzające go spojrzenia, a Taeyang bezwstydnie korzystał z malującego się przed nim przedstawienia.
      Pozwolił sobie na chwilę milczenia, wraz z zakończeniem wydawania sekretu, który pierwsze co, uderzył go tym, że nijak wiązał się z Hongiem. A zarazem nie łamał żadnych zasad - w końcu te nigdy nie zostały jasno określone, może i celowo zostawiając kilka dziur dla biorących w grze uczestników
      — Buu, trochę słabo, Sunno — odezwał się w końcu, przechylając z dezaprobatą głowę, nim sięgnął po kolejny, niewielki talerzyk, na dany moment przykryty drobnym kloszem — Tak bardzo mnie nie cierpisz, że chcesz, żebym się zanudził? — zwinnym ruchem pozbył się kawałku owocu z naczynia, nim jego zapach zdążył w całości do niego dotrzeć - dzięki opisowi, jak i temu, że miał już okazję się z nim spotkać. I cieszyć się tym, że tylko zapach był jego wadliwą stroną, przyśpieszając i tak niesamowicie krótki proces jeszcze bardziej.
      — Mam nadzieję, że masz coś jeszcze w zanadrzu. Masz sporo czasu na rekompensatę.

      Tae

      Usuń
    17. — Nie siedzę tu dla twojej rozrywki — oparł prawie do razu, gdy tylko pojął sens wypowiedzi Taeyanga. Sunoo nie chciał cieszyć się przedwcześnie. Zbyt wiele razy doświadczał wszelkich złośliwości losu, by chwalić się sukcesem przez definitywnym zakończeniem ich dzisiejszego spotkania. Z jakiegoś powodu nie potrafił powstrzymać jednak tej, wyraźnie uspokajającej go myśli, że mimo niefortunnego początku, zaczynał powoli odzyskiwać kontrolę nad tą niecodzienną sytuacją. Pozwolił pochłonąć się wirowi myśli, wśród których szukał właśnie innych, znanych mu sekretów pochodzących od osób z jego najbliższego otoczenia i z ulgą stwierdził, że miał ich w zanadrzu jeszcze kilka. Co prawda te należące do piątki jego przyjaciół nigdy nie miałyby prawa wybrzmieć w tej rozmowie (każdy z nich był nietykalny i Sunoo nie zamierzał wyłamywać się z tej niepisanej, choć niewątpliwie najważniejszej, zasady), ale pozostałe mogły zapewnić mu spokojne dobrnięcie do końca tej rozgrywki. — I równie dobrze ja mógłbym powiedzieć o tobie to samo. Na razie w ogóle mnie bawisz… Może teraz to ty się bardziej postarasz?
      Ta odrobina odwagi, która chyba na dobre rozgościła się w jego ciele, pozwoliła mu w końcu na to, by ponownie sięgnąć po spis wymyślnych potraw i tym razem przyjrzeć się im z dużo większą rozwagą niż poprzednio. Najbliższe trzy pozycje zapowiadały się dla niego jako chwila wytchnienia. Do zjedzenia kilku innych, mógłby spróbować się zmusić. Wyzwaniem natomiast miała okazać się ryba, która mogła go zabić. Tej nie zamierzał nawet tknąć.
      Oceniając to zdroworozsądkowo, potrzebował jeszcze pięciu sekretów. Właśnie tyle mógł mu dać.
      — Poza tym, w końcu mogę coś zjeść. Dobrze, bo zaczynałem się obawiać, że wyjdę stąd głodny — dodał jeszcze, odkładając menu z powrotem na miejsce i przysuwając do siebie odpowiednie naczynie, skrywające w sobie risotto z homarem, którego nigdy nie miał nawet okazji jeszcze zjeść. I w innych okolicznościach zapewne doceniłby ten chwilowy uśmiech losu, ale teraz, zamiast tego, próbował skupić się chyba na każdym szczególe, który budował ten wieczór. Byle tylko nic mu nie umknęło - nie pozwoliło na to, by ponownie znalazł się w trudnej dla siebie sytuacji. — Piłka wciąż w grze, Taeyang. Twoja kolej.

      S.

      Usuń
    18. — Nie siedzę tutaj dla twojej rozrywki — odparł, używając dokładnie tych samych słów, co Sunoo, jak i ubierając je w niczemu winne spojrzenie. Były jednak zamoczone w nucie kąśliwości, złośliwości, która nie niosła za sobą nic więcej, oprócz właśnie tego - chęci zajścia mu za skórę.
      Przyglądał się więc, jak brunet sięgał po przypisane mu naczynie - jedno z nielicznych, których zawartość w żadnym stopniu nie wydawała się podejrzliwa. Jedynie droga, co było jej jedynym przewinieniem
      — Smacznego.
      Ciepły uśmiech, jak i miłe słowo, mogły wyglądać właśnie tak - czysto uprzejmie, bez choćby grama wredności, której oboje byli teraz jednak świadomi. Taeyangowi jednak wystarczyło tyle, żeby dla wszystkich innych prezentował się niewinnie. Grzecznie i nieskazitelnie, jak zawsze, w czym pomagały równo ułożone włosy wraz z nietkniętym garniturem, wyprostowane na krześle plecy i bez zachwiania badający Sunoo wzrok.
      Przez cały czas, tak jak w momencie, kiedy sięgał po kolejne danie z listy, które z opisu mogło wydawać się okropne, a jednak prezentowało się równie niewinnie, co odstawiana przez niego szopka
      — Nie martw się, Sunoo. Piłka jeszcze długo będzie w grze — zapewnił chłopaka przed swobodnym zjedzeniem swojej porcji, a tym samym znowu sprawnie kończąc swoja kolej. Dalej z ani słowem piśniętym spomiędzy swoich ust. Dalej mając przewagę, nawet jeśli zmiana rytmu mogła świadczyć o czymś innym.
      Przez moment nawet się zmartwił. Lecz nie tym, że Sunoo faktycznie mu się postawił i zyskał stabilniejszy grunt. Nie - tym, że naprawdę zaczynało mu się nudzić. Wymieniali się posłusznie talerzami i spojrzeniami, podczas gdy dania dalej nie przekraczały wysoko postawionego limitu Kwona. Nie pozwalał sobie na najmniejsze zawahanie się, równie dobrze mogące skończyć się złośliwą uwagą ze strony Sunoo. Przynajmniej nie do czasu, kiedy przeskanował kolejne pozycje wzrokiem, tym samym widząc przypadające mu grzyby, jak i rybę. Jedną z niewielu pozycji, która mogła kończyć się czymś gorszym, niż krzywa mina i przelotne mdłości
      — Wiesz co — zaczął, zatrzymując sięgającą po grzyby rękę, zamiast tego opierając ją o stolik i pozwalając palcom na wystukiwanie nieregularnego rytmu — masz rację, w ogóle Ciebie tutaj nie bawię — pokręcił lekko głową, ciągnąc dalej przyjęty nagle front — Mógłbym coś w końcu dodać od siebie… — westchnął, podnosząc wzrok na sufit, jakby zastanawiał się nad potencjalnym sekretem, wartym zdradzenia. Długo, z lekko zagryzioną wargą w nieistniejącym, nerwowym odruchu. Dopóki przez jego twarz nie przemknęło teatralne zdziwienie, zaraz zastąpione przebiegłym uśmiechem. Wraz z przykładanym do ust widelcem — Ale po co?

      Taeyang

      Usuń
  2. Stół B : @haneul.k & @iamthegi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotted: another player joins the game. A waiter approaches the table, dropping off a fresh note and a chair for the new guest. Welcome to the party, J.

      Stół B : @haneul.k & @iamthegi & @iamjiji04

      Usuń
    2. Udawanie kogoś, kim tak naprawdę nie była, stało się dla Haneul codziennością, jednak w żadnym wypadku nie znaczyło to, że dla dziewczyny było to łatwiejsze, a wręcz przeciwnie.
      Z każdym dniem strach, że pogubi się we własnych kłamstwach narastał, bo na jak wiele mogła sobie pozwolić dzieląc się faktami z własnego życia. Co było kreacją jej własnej wyobraźni, a co prawdą. Kiedy fikcja miała zderzyć się z rzeczywistością, jak długo była w stanie ciągnąć tę farsę i czy nie było już za późno, na odkręcenie tego wszystkiego.
      Na samą myśl o tym, że miała zjawić się na imprezie, robiło jej się duszno, bo po raz pierwszy miała wkroczyć w świat rozpoznawalnych jako ona. Zwykła dziewczyna z Chinatown, nikt nie warty plotek czy uwagi pięknych i bogatych, no chyba, że miała stać się obiektem pośmiewiska, co z każdą tykającą sekundą na zegarku stawało się realniejsze.
      Wiedziała, że popełniła błąd, kiedy roześmiana zmierzała do stolika, a jej spojrzenie zatrzymało się na Jonghyunie, a ona sama odwróciła się na pięcie i popchnęła przyjaciółkę w kierunku wyjścia.
      — Powiedziałaś, że go tu nie będzie. — Haneul syknęła cicho, wzrokiem pełnym desperacji wręcz błagając Ryujin, by ta cofnęła się do tyłu.
      — No miało go nie być, ta konferencja… Hmm, a może to w przyszły weekend? — Brunetka dodała nieco zamyślonym tonem, jakby naprawdę głęboko zastanawiała się nad tym, czy to ona pomyliła daty. — Oops? Zresztą, w czym problem? Podmień plakietki z imionami, zostań mną, a kiedy wskazówki zegara wybiją północ… — Ryujin nachyliła się nad brunetką i kolejne słowa wyszeptała jej do ucha. — Może, nim czar pryśnie, powiesz mu prawdę, kopciuszku?
      Jej dłonie, ułożone na ramionach Haneul, zacisnęły się delikatnie, jakby chciała tym gestem dodać przyjaciółce otuchy. Kang wiedziała, że Ryujin chciała dobrze, a za jej małym kłamstwem i zmuszeniem do konfrontacji, nie kryło się nic złowieszczego, a jedynie chęć pomocy, jednak w żaden sposób nie złagodziło to jej palpitacji serca, którego nieregularne bicie mogło być objawem nadciągającego zawału. Nawet wizja śmierci zdawała się w tej chwili czymś mniej przerażającym.
      Droga ucieczki została zablokowana, gdy przyjaciółka pchnęła ją do tyłu, więc nabrała powietrza w płuca, zabrała z miejsca przypisanemu Ryujin plakietkę z jej imieniem i pomaszerowała do swojego stolika, przy którym - na szczęście - nikt jeszcze nie siedział i bez czekania chwili dłużej, podmieniła imiona. Tak oto na kolejną noc stała się Lim Ryujin i z ulgą wypuściła powietrze z płuc, gdy imię osób, z którymi miała dzielić stół, nie przywołało żadnych skojarzeń. W duszy prosiła tylko, by ani Namgi, ani Jiyoung, nie znali prawdziwej tożsamości jej, czy tym bardziej tej, pod którą się podszywała.

      Haneul, która udaje, że wcale nie jest Haneul

      Usuń
    3. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
    4. Niewiele było w tym elegancji, gdy Jiyoung zatrzaskiwał za sobą drzwi taksówki, a potem puszczał się biegiem przez oświetlony dziedziniec Lotte Palace, byle tylko znaleźć się we wskazanym dla siebie miejscu. Nie pomógł ani wyraźny, uderzający przepych, wylewający się teraz z każdego zakamarka, ani starannie dobrany do okazji garnitur. Dotarł tu sporo spóźniony, ale nie miało to nic a nic wspólnego z celowym działaniem czy próbą zwrócenia na siebie niezdrowej uwagi osób zgromadzonych w sali. Tak naprawdę było to ostatnim, czego mógłby sobie życzyć. Wolał pozostawać w cieniu - w ramionach bezpiecznego półmroku, nie wychylając się bardziej, niż byłoby to konieczne. Pobyt w Stanach, choć na razie tak krótki, pozwalał mu cieszyć się z komfortu ułudy względnej anonimowości, która zdążyła okazać się dla niego chyba najcenniejszym darem, z którego mógł dotychczas korzystać. Tkwił w przekonaniu, że nie wyróżniał się przesadnie na tle tłumu innych studentów, tak bardzo mu przecież podobnych. Nie robił niczego - prawie, jeśli nie liczyć drobnych komplikacji sprzed tygodnia - co mogłoby okazać się zgubne w skutkach. Zdziwił się więc ogromnie, uświadamiając sobie, że paczka, która kryła w sobie zawartość absolutnie niespodziewaną, rzeczywiście dotarła tam, dokąd miała, a zaproszenie na przyjęcie organizowane przez kogoś, kogo nawet nie kojarzył, nie było jedynie niewybrednym żartem. Do tych zdążył się już przecież przyzwyczaić. Wiedziony ciekawością, a może czymś, czego nie potrafił, póki co trafnie nazwać, zdecydował się podjąć ryzyko i przyjść. Choć wszystko w środku niego błagało, by jednak tego nie robił. Spychał te obawy na dalszy plan, przekonując samego siebie, że były jedynie czymś, czemu nie warto było poświęcać zbyt wiele uwagi. Nie przewidział jednak, że nieplanowane spóźnienie i gwałtowne wtargnięcie na salę, skąpaną w znacząco przytłumionym świetle i przyciszonych rozmowach, sprawi, że przez krótkim moment zapomni o tym, jak oddychać. Pomknął przed siebie pospiesznie, ze spojrzeniem wbitym w czubki własnych butów i nie poświęcił choćby sekundy, by rozejrzeć się dookoła; przynajmniej nie do momentu, w którym nie zajął w końcu miejsca przy odpowiednim stoliku. Nie znał prześlicznej dziewczyny, siedzącej naprzeciwko, ale może tak właśnie było lepiej?
      — Cześć! — Zorientował się o wiele za późno, że głośne przywitanie nie było najlepszym pomysłem, jeśli naprawdę zależało mu na tym, by nie ściągnąć ku sobie zbyt wielu ciekawskich spojrzeń. — I Przepraszam. Pomyliłem godziny. — Wyciągnął przed siebie dłoń. — Jiyoung.


      Jiyoung

      Usuń
    5. Po zeszłorocznej imprezie, pojawienie się na kolejnej, organizowanej przez Plotkarę było ostatnim, czego Namgi teraz potrzebował. Wspomnienia z całego wieczoru - od drinka, który oblepił cały jego garnitur, przez niefortunne zabawy organizatorki i jeden taniec, którego świadkiem nie chciał być, po sam koniec pobudzający wspomnienia, z którymi dalej się nie pogodził. Bo nie miał czasu, ani okazji, od razu oddając się w wir pracy, nowo mu narzuconej. I jeszcze bez wiedzy, jakim naprawdę ciężarem się okaże.
      A jednak odebrał przesyłkę i znajdujący się w niej garnitur, który, mimo narzuconego tematu, niewiele różnił się od tych, które mógł znaleźć u siebie. Nie mogło być w końcu źle, kiedy po otwarciu paczki powitał go czarny kolor. Chociaż pewność, że przyjdzie miał dopiero tego samego wieczoru - samotnego, z wiedzą, że w ten sam sposób będzie spędzał wiele kolejnych, mimo potrzeby zmiany. Zmiany, której sam do siebie nie dopuścił przez wszystkie, podjęte ostatnimi miesiącami decyzje.
      Też przez to postanowił opuścić mieszkanie już spóźniony. Bez większego przejęcia, że wtargnie do środka z prawdopodobnie większością gości usadzonych za swoich miejscach, jak i rozkręconą już imprezą. W końcu była organizowana przez nią - po poprzednich przeżyciach nie wierzył, że pozwoliłaby wieczorowi rozgrywać się samodzielnie, nie maczając w czymś swoich palców.
      Nie spieszyło mu się, kiedy pakował się do limuzyny i podawał odpowiedni adres. Ani przy wyjściu, kiedy prostował niedbale garnitur i przeczesywał przydługie włosy palcami. A tym bardziej nie przy spóźnionym wejściu, kiedy nagłe otworzenie drzwi zwróciło kilka z par oczu w jego kierunku, lecz nie na tyle długo, aby poczuł, jakby faktycznie komuś przeszkadzał. Bo mimo parokrotnego znalezienia się na stronie organizatorki - oczywiście wbrew własnej woli i z sekretami, które miały istnieć tylko między nim i Danielle - dalej pozwalał sobie żyć w zakłamanej świadomości, że może i tak nie każdy wiedział, o kogo chodzi. Że niewiele osób to interesowało, chociaż sam wiedział, jak podchodził do niektórych, intrygujących plotek. Przynajmniej kiedy miał na to siłę. A tego ostatnio ciągle mu brakowało.
      Z dziwnym poczuciem ulgi trafił do swojego stolika, gdzie nie mógł znaleźć ani jednej znajomej twarzy - tak samo w pobliżu, i zostało mu liczyć, że dla pozostałych był równie anonimowy tak jak oni dla niego
      — Widzę, że jednak niewiele mnie ominęło — stwierdził, widząc nieruszoną tacę z równie zostawionym menu, a przy okazji spojrzał na obecne karteczki z imionami, tym bardziej upewniając się w tym, że nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia — Chyba że czekaliście specjalnie na mnie — dodał żartobliwie, z udanym poruszeniem, aby w końcu usiąść na swoim miejscu i przyłożyć dłoń do serca — Nie musieliście, naprawdę.

      Namgi

      Usuń
  3. Stół C : @doyun.p & @jonghyun.n

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Szampana?
      — Ach, tak, proszę.
      Jonghyun przystanął przy balustradzie wielkich schodów z kieliszkiem w ręce, chłonąc ten naprawdę niecodzienny, nawet jak na niego, obrazek. Lubił efektowne imprezy, bo choć nie miał się za snoba, nie odmawiał sobie luksusów, ale nie zdarzyło mu się jeszcze bawić się w podobnym otoczeniu. Gdyby Jay Gatsby rzeczywiście żył, zzieleniałby — pod kolor świateł migających z brzegu East Egg — z zazdrości, widząc, że ktoś był w stanie przyćmić jego własną imprezę tego wieczoru. Chłopak odnosił wrażenie, że połowa Manhattanu zjechała się dziś pod Palace. Wszędzie było mnóstwo ludzi, dosłownie wszędzie, nawet w lobby hotelu przemykały postacie przebrane w stroje z lat dwudziestych, a główna sala balowa, z której właśnie wychodziło się na ogromny taras z basenem, pękała w szwach od kręcących się po parkiecie par.
      Jedno musiał przyznać organizatorce, i nie była to tylko finezja wymyślania nowych wydarzeń — strojom, które im przesłała, nie mógł zarzucić nic nawet ktoś, kto na co dzień ubierał się w rzeczy szyte na zamówienie w luksusowych, europejskich butikach. Niemniej, odrobinę dziwnie się czuł, i nie chodziło wcale o śnieżnobiały garnitur, ale o hebanową laskę z pozłacaną rączką w kształcie lwa, która w jego rękach wydawała się po prostu zabawnym rekwizytem. Nie miał zamiaru jednak odbierać Plotkarze zabawy, więc końcu ruszył w dół schodów i przecisnął się przez parkiet, wspomagając się efektowną laską.
      Hello there, old sport. It's a pleasure to meet you. I don't believe we've been introduced yet. I'm Jay Gatsby.
      Uśmiechnął się z rozbawieniem, stając oko w oko z chłopakiem, którego z całą pewnością nie znał. Nie zadał sobie trudu, by wyszukać w internecie informacje na temat osoby, z którą miał zasiąść przy stoliku i spędzić przynajmniej część wieczoru, bo chciał się zwyczajnie zaskoczyć. I tak właśnie było, lecz głównie z powodu tego, że brunet wydawał mu się dość młody. Może za młody na podobne imprezy? W każdym razie, przejrzał listę po to, by dowiedzieć się, gdzie tego wieczoru będzie mógł znaleźć Ryujin, i bardzo się zawiódł, gdy okazało się, że domniemana dziewczyna siedząca parę stolików dalej nie jest tą, której tu oczekiwał.
      Nie czytał strony Plotkary, wiedział tylko, że istnieje, ale nigdy nie poświęcił czasu, by gruntownie przejrzeć to, co wypisywała o znajdujących się tu ludziach czy o nim samym.
      A szkoda. Gdyby to zrobił, wcale nie musiałby zawieść się brakiem obecności Ryujin, bo siedziała przecież tuż za nim.

      Jonghyun, ślepy Gatsby

      Usuń
    2. Było zbyt wcześnie, by podjąć decyzję, czy jego pojawienie się na imprezie było fartem i korzystnym zbiegiem okoliczności, bo wyjazd rodziców na weekend, idealnie zgrał się w czasie z dzisiejszym wydarzeniem, czy wręcz przeciwnie – serią niefortunnych zdarzeń, które miały tego wieczoru się wydarzyć, bo, mimo że Doyun starał się unikać radaru Plotkary, tak wiedział o tym kim była i co miała w zwyczaju.
      Dalej zagadką było, dlaczego tak naprawdę otrzymał zaproszenie. O ile potrafił zrozumieć, że kilkoro z jego rówieśników, lawirujących właśnie między stolikami, potrafiło dostarczyć organizatorce plotek godnych jej uwagi, tak on sam nijak wpasowywał się do towarzystwa.
      Ale Mingi również tam był, a Doyun nie potrafił odmówić sobie spędzenia czasu z przyjacielem. Ich relacja dalej świeża, jednak brunet czuł się swego rodzaju odpowiedzialny za młodszego i o ile mógł sobie na to pozwolić, nie opuszczał go na krok, kierując się pretekstem, że wdrożenie Mingiego w nowojorskie życie było jego zadaniem, że nie mógł od tak pozwolić mu wejść w paszczę lwa bez żadnego wsparcia. Więc teraz zerkał ukradkiem na chłopaka przy stoliku obok, a sam wyczekiwał nadejścia swojego towarzysza.
      Nam Jonghyun
      Wizja tego spotkania napawała go większą ekscytacją, aniżeli popularność wśród rówieśników, którzy w poniedziałek mieli zalać go falą pytań, na temat rzekomo najgłośniejszej imprezy kwartału.
      Doyun nie patrzył na życie powierzchownie, nie interesował go luksus, ozdobne światła i bogate kreacje, chłopak doceniał to, co ktoś mógł sobą zaprezentować i do tego też sam dążył. Jonghyun w jego oczach posiadał wiele, a jego osiągnięcia były czymś, do czego sam dążył.
      Chciał ukończyć studia na prestiżowej uczelni, również chciał być dumą swoich rodziców, bo za każdym razem, gdy małżeństwo Nam zawitało w kościele, ich jedyny syn był głównym tematem rozmów.
      Więc, gdy tylko starszy z nich pojawił się przy stole, Doyun podskoczył z miejsca i ukłonił się nisko, okazując tym samym szacunek i ponownie zajął miejsce siedzące, dopiero gdy zrobił to blondyn.
      — Jonghyun-ssi, to zaszczyt, bardzo dużo o panu słyszałem. — Doyun wyrzucił z siebie na jednym tchu, a oczy błyszczały mu radośnie, zupełnie jakby spotkał właśnie swojego największego idola.

      Usuń
    3. Jonghyun uśmiechnął się szeroko, kiwając mu głową w uprzejmym geście. Rozczuliła go jego maniera, szacunek wypływający w całej jego małej i szczupłej postaci, niemniej nie mógł ukryć rozbawienia, które zamigotało w jego oczach, na dźwięk wszystkich ugrzecznionych zwrotów. Usiadł w końcu na swoim miejscu i odstawił szampana, szybko omiatając wzrokiem stolik, a szczególnie dwie rzeczy: kartę z imieniem i nazwiskiem jego towarzysza oraz nietkniętą zawartość jego kieliszka.
      — Nie powiem nikomu, chyba trochę szampana ci nie zaszkodzi — szepnął z teatralną złowieszczością, patrząc na bruneta intensywnie. — A jest naprawdę dobry.
      Park Doyun. Miał wrażenie, jakby już kiedyś zostali sobie przedstawieni, i to właśnie tu, w nowojorskich okolicznościach, ale choć wytężał mózg, starając się dotrzeć do najmniejszych zakamarków własnej głowy, nie był w stanie dopasować tej sympatycznej i uśmiechniętej twarzy do kogokolwiek, kogo poznał w przeciągu ostatnich miesięcy. W końcu doszedł do wniosku, bo nigdy nie posiadał jakichś szczególnych problemów z pamięcią, że nie mógł go nigdy widzieć, ale w takim razie musiał o nim słyszeć. A z racji tego, że przez wiek nie mieli możliwości, by łączyły ich kręgi towarzyskie, ich rodziny musiały być ze sobą w ten czy nie inny sposób związane. I takim sposobem udało się Jonghyunowi rozwikłać całą zagadkę, gdy w myślach przewertował przyjaciół i bliskich znajomych własnych rodziców.
      — Ty jesteś synem Parków. Twój ojciec jest pastorem, prawda? — zapytał nagle ożywiony. — W takim razie to prawie tak, jakbyśmy się znali!

      Two sunshines looking at each other

      Usuń
    4. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  4. Stół D : @that_min007 & @moonie.jae

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
    2. Gdy stanął przed wejściem do Lotte Palace, przełknął ciężko ślinę, zastanawiając się, czy to był aby na pewno dobry pomysł zjawiać się na imprezie zorganizowanym przez tajemniczą postać Plotkary. Po pierwsze wiedział, że Minsoo go zamorduje, poćwiartuje i odeśle do Korei jeśli odstawi coś czego nie powinien, a dwa po otrzymaniu dziwnego zaproszenia sprawdził tą całą Plotkarę i miał bardzo mieszane odczucia co do niej, zwłaszcza, gdy dotarł do wzmianek na temat swojego brata i jego przyjaciół. Nie wiedział co o tym wszystkim sądzić, ale pchany ciekawością po prostu musiał tutaj przyjść, nawet jeśli czuł się nieswojo w szybko dobieranym stroju.
      Wchodząc do środka wcale nie poczuł się lżej, całe miejsce krzyczało, że Plotkara nie żartuje i jej wydarzenie odbędzie się z pompą, do której on nie był przyzwyczajony. Nie czuł, że tu pasuje, choć jego oczy z zainteresowaniem wodziły po wystroju i mijanych twarzach doszukując się kogokolwiek znajomego.
      Przy wskazanym stoliku jednak nikogo nie znalazł, usiadł jednak na swoim miejscu, cierpliwie czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Bardzo szybko pod jego nosem wyladował kieliszek wypełniony bąblującym szampanem, którego przyglądał się z równym zaintrygowaniem co wcześniej mijanym gościom, bo nim zdążył odmówić, kelner wyparował.
      Rozejrzał się wokół biorąc nawet pod uwagę, że skądś zaraz wyskoczy ukryta kamera, w końcu kto zapraszał siedemnastolatka na zakrapianą imprezę? Jego wzrok bardzo szybko odnalazł wzrok Minsoo, a ten bardzo szybko wyperswadował mu jakiekolwiek głupie pomysły, które przeszły mu przez myśl w przeciągu ostatniej godziny… czy miesiąca. Co jak co, ale z Minsoo nie miał zamiaru zadzierać, a to dlatego, że ten na pewno nie chciał mieć na pieńku z ich matką. Pospiesznie więc odsunął kieliszek niemal na drugi koniec stołu posyłając starszemu niewinny uśmiech.
      Rozglądał się dalej jak tylko był pewien, że Minsoo odwrócił od niego twarde spojrzenie. Dostrzegł Seojuna na widok, którego nieco się uśmiechnął. Znalazł również Ari, na widok której się rozpromienił. Wciąż nie miał okazji porozmawiać z dziewczyną i podziękować jej za to co zrobiła, za pomoc w sprowadzeniu go do Stanów i Minsoo, a to było jego jedno z wielkich marzeń. Dziewczyna pomogła mu je spełnić, więc był jej wdzięczny nawet jeśli nie do końca rozumiał pokręconą sytuację, w której tkwili ze starszym Lee. Następnie jego wzrok zatrzymał się na postaci, której chyba najmniej się tutaj spodziewał. Doyun. Jego uśmiech mimochodem stał się jeszcze szerszy, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.
      Choć ich znajomość była świeża i krótka, Mingi nie obawiał się nazywać chłopaka przyjacielem. Bardzo szybko przywiązał się do obecności starszego kolegi, który umilał mu pierwsze dni w Nowym Jorku. Był świetnym przewodnikiem, ale i nie tylko. Mingi uwielbiał jego towarzystwo, choć jeszcze nie znali się w pełni i różnili niemal pod każdym względem. Na swój sposób poukładane i przemyślane życie Doyuna imponowało mu, on prócz bujnych marzeń miał niewiele. Perspektywa jaka go czekała była niepewna, tak jak wyśniona kariera. Za to Doyun, jak na swój wiek, był niezwykle dojrzały i emanował czymś co przyciągało Mingiego nawet jeśli do końca nie potrafił określić co to tak właściwie jest.
      Pomachał mu niemal od razu chcąc dołączyć do jego stolika, ale stwierdził, że to by było niegrzeczne ulatniać się tak od samego początku, więc kręcąc się niecierpliwie na krześle, czekał.

      Mingi

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Być może nie powinna tu w ogóle przychodzić, odczuwając jeszcze skutki wczorajszej imprezy. Nie żeby jakoś szczególnie zaszalała, nic z tych rzeczy. Ba, zanudziła się do tego stopnia, że pierwszy raz od wielu miesięcy pamiętała nawet dokładnie jak trafiła do apartamentu jednego z tych niezwykle bezczelnych, ale za to przystojnych i wpływowych reżyserów, którzy w nadziei na odnalezienie prawdziwego talentu byli w stanie wcisnąć się nawet do najbardziej mrocznych zakątków Nowego Jorku. Dziwnym trafem ewidentnie nie potrafili zrozumieć, że ostatnią rzeczą, o której marzy zdecydowana większość artystów, którzy na co dzień uprawiali swój kunszt w podziemiach miasta jest znalezienie się w światłach reflektorów, a tym samym zaprzedanie swoich wrażliwych dusz. Wielu z nich bowiem, nie wyłączając zresztą jej samej, miała swoje pięć minut, by wsiąść na grzbiet rumaka zwanego sławą, lecz zwyczajnie wolało pozwolić swojej wyobraźni na pozostanie całkowicie wolną. Owszem, ten mocno kontrowersyjnych w oczach zdecydowanej większości społeczeństwa wybór wiązał się także z wieloma niedogodnościami, jak na przykład bezczelne komentarze dotyczące chociażby wyglądu części z nich, lecz i do tego dało się po jakimś czasie przyzwyczaić. Gorzej niestety bywało z agresją fizyczną. Mało który z nich mógł pozwolić sobie na zatrudnienie prywatnego ochroniarza. Ona rzecz jasna mogła, ale wolała nie zabierać go w tego typu miejsca, uważając że jego obecność skutecznie zrujnowałaby specyficzną atmosferę jaką otoczona była od wieków sztuka undergroundowa. Głównie to spowodowało, że dzisiejszego popołudnia obudziła się z rwącymi bólem żebrami w łóżku faceta, którego uważała za kompletne zero. Gdyby nie fakt, że to on uratował ją zeszłego wieczoru przed linczem, w życiu nie pozwoliłaby mu na zbliżenie. A tak przynajmniej byli kwita. To znaczy prawie, bo ostatecznie i tak obiła mu lekko mordę po tym, gdy usiłował na siłę wpakować ją do swojego auta i odstawić z powrotem na Piątą Aleję. Może z kompresem opatulującym kości nie prezentowała się niczym pieprzona miss świata, ale do kruchej porcelanowej laleczki wciąż było jej jednak bardzo daleko, więc mogła po prostu wezwać taksówkę.
      Jasne, nie był to zbyt luksusowy środek transportu, ale przynajmniej dzięki temu nie musiała później się nikomu tłumaczyć czemu mimo wszystko zdecydowała się na narzucenie na siebie fatałaszków przysłanych do jej apartamentu kilka dni wcześniej przez jakąś wpychającą nos niemal w każdą szparę laskę, szybką poprawkę makijażu i wskoczenie do czekającą już na nią na dole limuzyny mającą z kolei zawieść ją prosto pod drzwi Lotte Palace. Córką się nie przejmowała, po prostu wysłała SMS-a do przyjaciółki, że będzie musiała zająć się nią trochę dłużej niż to planowały, bo zapomniała o jednym występie. Cóż, z tego co słyszała o organizatorce całej tej szopki, niezbyt nawet minęła się z prawdą, skoro ponoć dziewczę to wręcz lubowało się w podglądaniu losów swoich gości samemu pozostając dla nich zupełnie niewidoczną. Tylko, czy aby na pewno coś jeszcze mogło zaszkodzić jej reputacji ? Szczerze w to wątpiła, co jednak nie mogło zmienić faktu, że usadawiając się przy wskazanym jej stoliku trochę żałowała, iż nie ma na sobie maski. Z drugiej jednak strony może to i lepiej… Jakby nie patrząc każdy, kto choć raz miał zaszczyt widzieć ją na scenie, łatwo by ją w niej rozpoznał, mimo że tym razem zamiast prawie przezroczystych ciuchów miała na sobie szafirową sukienkę sięgającą mniej więcej do kolana.


      Kei

      Usuń
    2. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
    3. Preferowała uczęszczać na wydarzenia, których organizatorów znała. Przynajmniej lepiej, niż tajemniczą Plotkarę, o której wiedziała… nic. Zdawała sobie sprawę z jej czujnego, nieomylnego oka, które potrafiło wyciągnąć najdrobniejszy szczegół na wierzch, aby ten zaczął huczeć w Internecie. Nieraz była powodem czyjegoś upadku lub nieprzyjemnych plotek.
      Czegoś, czego Kanchana panicznie pragnęła uniknąć, a teraz pakowała się w sam środek.
      Zrobiła to wraz z otworzeniem paczki, gdzie przywitał ją czarny strój flapper, z kontrastującymi, czerwonymi elementami. Jak i w trakcie pielęgnowania układu włosów i dopieszczonego makijażu, w którym pomogła jej prywatna stylistka, byleby wpasował się idealnie w wyznaczoną tematykę wieczoru. Skoro miała się tam pojawić, tym samym pisząc się na oczy skierowane w swoją stronę. Zdjęcia, które towarzyszyły jej każdego dnia. I przeklęte plotki, które prawdopodobnie staną się nieodłączną częścią nocy.
      Mogła więc przynajmniej dobrze wyglądać.
      Nie przemyślała jednak tego, ile czasu jej na to zejdzie. Zazwyczaj miała wszystko zorganizowane; dopięte na ostatni guzik, aby stawić się na miejscu o wyznaczonej porze i nie pozwolić, żeby coś tak błahego jak spóźnienie niepotrzebne zbeształo jej imię. Tym razem tego nie zrobiła, obwiniając o to fakt, że po prostu zapomniała. Impreza Plotkary nie stała na szczycie jej obowiązków. A szczególnie nie wtedy, kiedy wszystkie pozmieniały swoje miejsce wraz z niespodziewaną wiadomością, pobudzającą wibrację jej telefonu. Sama świadomość, że Ryujin była w Nowym Jorku, mogła kręcić się gdzieś w pobliżu, sprawiała, że cała staranność, jaką do teraz zachowywała, traciła na swojej nieskazitelności. Wywracała się do góry nogami, mimo próby zachowania stałego porządku.
      Z odrobiną stresu stawiła się w wyznaczonym miejscu, o te kilkanaście minut spóźniona, acz z cieniem niewzruszonego uśmiechu. I również z nim weszła do środka, odnajdując jak najszybciej odpowiedni stolik, przy którym już kogoś dostrzegła.
      Dziwnie znajomego, acz bez cienia szansy na przypisanie imienia do twarzy. Aby finalnie postawić na przypadek; zbieżność rysów, czy też możliwość, że kobieta mignęła jej kiedyś przed oczami, i nic więcej
      — Przepraszam, zazwyczaj jestem na czas — przyznała z lekko speszonym uśmiechem, zaraz zajmując swoje miejsce, a przy poprawieniu jednej z rękawiczek, zerknęła przelotnie na karteczkę z imieniem dziewczyny — Ale widzę, że przyszłam akurat na początek zabawy, Kei.

      Chani

      Usuń
    4. Prawdę powiedziawszy cieszyła się, że jakiś dziwny żart ze strony losu kazał jej oczekiwać dodatkowy kwadrans na pojawienie się jej dzisiejszej towarzyszki. Imię i nazwisko widniejące na umieszczonej naprzeciwko kartce coś jej bowiem mówiły, lecz za nic nie była w stanie przypisać ich do żadnej sytuacji z przeszłości. Wykorzystując więc chwilę samotności, wyjęła telefon i wpisała odpowiednie informacje w wyszukiwarkę mając nadzieję, że dane jakie otrzyma pomogą jej połączyć odpowiednie fakty. Jakież było jej rozczarowanie, gdy mimo przejrzenia kilku śmiertelnie nudnych artykułów na temat panny Moore nie znalazła niemal niczego co mogłoby ją naprowadzić na jakikolwiek poważny trop. Jedyny jego zalążek mogła stanowić wiadomość, że dziewczyna jakiś czas temu ukończyła Juilliard, czyli uczelnię, z której ona sama ku ogromnej rozpaczy matki zmuszona była zrezygnować już na drugim roku. W przeciwnym wypadku zostałaby z niej z całą pewnością wydalona z uwagi na swoje dość kontrowersyjne zachowanie, choć o tym akurat niewygodnym fakcie jak do tej pory wiedziała tylko sama Kei. Rodzinie i znajomym wcisnęła zgrabny kit o tym jak to rzekomo w międzyczasie zdążyła podpisać na tyle lukratywny kontrakt z jednym z tajlandzkich studiów filmowych, że z całą pewnością może sobie pozwolić na chwilowe zawieszenie studiów. Dziwnym trafem kłamstwo to, mimo upływu trzech długich wiosen, zdawało się mieć nadal moc, skoro jak do tej pory jakoś nikt nie starał się dociekać prawdy. A może zwyczajnie wszyscy zdążyli już pogodzić się ze smutnym faktem, że najmłodsze dziecko Państwa Tang nie jest kimś kim należałoby się chwalić wśród przyjaciół ?
      Nie ma o czym mówić. - Odparła, odkładając komórkę i spoglądając uważnie na dopiero co przybyłą dziewczynę. Czyżby wydawała się jej ciut za bardzo poirytowana tą drobną wpadką jaką dla niektórych stanowiło coś tak błahego jak krótkie spóźnienie ? I to jeszcze na co, na zwykłą imprezę ? Cóż, jeśli faktycznie by tak było, z powodzeniem mogłaby dogadać się z jej rodzicami. Ci także stale zarzucali swojej jedynej córce stałe olewanie ustalonych godzin spotkań. - Tak, wygląda na to, że zwykła zabawa w prawdę czy wyzwanie ma się dzisiaj zamienić w kulinarną podróż dookoła świata. - Odparła, zerkając na niedawno dostarczone menu. - No pięknie.. - Aż westchnęła teatralnie, widząc jakie ,,specjały” przygotowała im na ten wieczór organizatorka. Sam ich opis wystarczył, by uzyskała stuprocentową pewność co do tego, że chcąc choćby skubnąć przynajmniej połowę z nich będzie potrzebowała dużej ilości alkoholu. Jasne, daleko jej było do abstynentki, ale nie widziała też nic zabawnego w tym, by już na samym początku zaliczyć bliski kontakt z podłogą. - Ktoś tu chyba zapomniał, że ludzki żołądek to nie śmietnik. - Stwierdziła, wyciągając z torebki elektryka i zaciągając się głęboko dymem, w którym dało się wyczuć charakterystyczny aromat mięty zmieszanym z lekką wonią koki. - A co gorsza wszystko wskazuje na to, że to ty powinnaś skosztować tych ,,luksusów” jako pierwsza.


      Kei

      Usuń
    5. Uśmiechnęła się przyjaźnie w odpowiedzi. Z wycofaną szczerością, z kącikami niemarszczącymi kącików jej oczu, ani nie rozszerzając za szeroko ust, podczas gdy wzrokiem chwilę wędrowała za odkładanym przez dziewczynę telefonem.
      Zaraz jednak skupiła się na przedstawionej tacy, jak i menu, na którym prezentowały się setki rzeczy, których ani teraz, ani tak naprawdę nigdy, wolałaby nie przykładać do swoich ust. Problem krył się w tym, co trzeba było zrobić, żeby tego uniknąć. A Kanchana, chcąc tego, czy nie, miała kilka sekretów w zanadrzu; lecz nie takich, którymi chciałaby się dzielić. Nie na imprezie, nie z kompletnie obcą jej osobą, której nie mogła, ani nie planowała, zaufać
      — Jak widać — westchnęła z marniejącym nieznacznie uśmiechem, nim przywołała go z powrotem na swoją twarz i skupiła się na szwedzkim przysmaku, głęboko rozważając, co miała zrobić dalej — Myślałam, że pomysły z jej poprzednich imprez to tylko czyjeś głupie plotki. Ale chyba się myliłam — zaśmiała się delikatnie, jakby w próbie dodania rozluźnienia nie tyle atmosferze, ile samej sobie.
      Zębatki w jej głowie kręcił się na zawyżonych obrotach, podczas gdy starały się wyprodukować coś, co mogłaby powiedzieć bez przesadnego ubrudzenia własnych rąk. Było zbyt wiele zależnych, które mogłyby zostać na tym naruszone - jej imię, jej kariera. Jej związek, który mimo przekłamania, prezentował się jako idealny i takim miał pozostać - bo w końcu ona i Elliot byli idealną parą, a za niedługo małżeństwem
      — Chyba tego wieczoru odpuszczę sobie skandynawskie specjały — stwierdziła, nie udając nawet, jakby miała inny plan. Było to jednym z dań na liście, których nawet nie chciała trzymać bliżej siebie, niż ich wydzielona, okryta niewielkim kloszem strefa, dzieląca je od trudnego zapachu.
      — A jak chodzi o sekret… — zastanowiła się kolejne, złudne sekundy, nim przyłożyła na chwilę kieliszek do ust, jedynie nieznacznie maczając usta w alkoholu — Kilka lat temu, jeszcze na studiach specjalnie podmieniłam jednej z dziewczyn skrypt — przyznała, specjalnie unikając jakichkolwiek szczegółów, a zarazem pozwalając sobie na lekko skruszony wyraz twarzy. Bo było jej żal - teraz, kiedy miała czas na dojrzenie, jak wrednym było to zachowaniem. Przynajmniej niewyniszczającym tak jak niektóre z zachowań, po które potrafili sięgnąć jej rówieśnicy. A przynajmniej tego wieczoru zamierzała trzymać się tego scenariusza — Żeby zapewnić sobie główną rolę w przedstawieniu.

      Chani

      Usuń
    6. Gdyby tylko potrafiła sobie przypomnieć kim dokładnie jest siedząca naprzeciwko dziewczyna, zapewne jeszcze dogłębniej doceniłaby fakt, iż gdy wreszcie doszło do wybrania własnej drogi życia ona obrała inną. Jasne, złamała serce matce uważającej, iż zdecydowana większość podziemnych artystów tylko marnuje swój wrodzony talent, ale przynajmniej nie musiała się stale zamartwiać, że powie lub zrobi coś, czym ściągnie niezdrową uwagę na kogokolwiek oprócz własnej osoby. Przynajmniej w teorii, bo przecież wciąż nosiła panieńskie nazwisko, więc siłą rzeczy kojarzono ją powszechnie z rodziną Tang. Żadne znaki na niebie i ziemi nie zdawały się też wskazywać, by miało się to zbyt szybko zmienić. Ani ona, ani Sho mimo wychowywania wspólnego dziecka, nie byli jeszcze gotowi na nic więcej. Tak przynajmniej głosiły oficjalne wieści. Tak naprawdę bowiem ich związek stanowił jedynie przykrywkę opartą na obopólnych korzyściach, podczas gdy w rzeczywistości przez zdecydowaną większość roku każde z nich trwało we własnym świecie.
      W takim przypadku osoby, które miały zaszczyt w nich uczestniczyć, musiałyby cechować się ekstremalnie dużą wyobraźnią. - Zaśmiała się, wypuszczając w powietrze małe kółko stworzone z dymu.
      Oczywiście zdawała sobie sprawę, że nie powinna palić pod dachem, szczególnie przebywając w towarzystwie kogoś, kto najwyraźniej sam przynajmniej póki co miał zamiar pozostać czystym, lecz pielęgnowane od wielu lat uzależnienie skutecznie brało górę nad tymi drobnymi szczyptami rozsądku, którymi ponoć zwykle się odznaczała. Nie widziała też większego sensu w wychodzeniu na balkon, skoro i tak musiałaby zaraz z niego wrócić, by kontynuować tą wyjątkowo nierozsądną zabawę jaką przygotowała im tego wieczoru tajemnicza organizatorka. Wsłuchując się w pierwszy sekret Kanchany, zerknęła ukradkiem na niewielkich rozmiarów talerzyk, na którym prezentowało się stuletnie jajo, tym samym ponownie utwierdzając się w przeświadczeniu, że będzie musiała obronić się własnym.
      - Cóż, niech pierwszy rzuci kamieniem ten z nas, komu nigdy nie zdarzyło się coś podobnego. - Zaśmiała się cicho, przypominając sobie jak bardzo sama się kiedyś wściekła, gdy odkryła, że ktoś ukradł jej kostium Odyli tuż przed tym, gdy mieli akurat wystawiać Jezioro łabędzie. - Niektórym zdarzały się jednak także o wiele gorsze przewinienia. - Przyznała, chowając z powrotem elektryka i upijając parę łyków szampana, by kupić sobie jeszcze trochę czasu na zastanowienie się nad odpowiednio błahą tajemnicą, by mogła być niemal pewna, że ta po ujrzeniu światła dziennego nie ściągnie na nią jeszcze więcej problemów niż na co dzień do siebie przyciągała. - Ja sama na ten przykład jakiś miesiąc przed opuszczeniem murów Juilliard zostałam przyłapana na uprawianiu seksu z aktualnym chłopakiem swojej koleżanki z roku w jednej z altanek. Co gorsza zrobiłam to tylko w ramach zemsty po tym, gdy na jednej z imprez dolała mi do ponczu czegoś, po czym na parę dni prawie straciłam głos.


      Kei

      Usuń
  6. Stół F : @r.young & @ahn.sun01 & @w_yongss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ryujin posiadała tylko jeden sekret, który w jakiś sposób mógłby odbić się na jej życiu codziennym, ale — w kontraście do innych osób, które znalazły się tego wieczoru na imprezie — jej by wcale nie przeszkadzało, gdyby prawda ujrzała światło dzienne. Bawiła się więc znakomicie. Po przekroczeniu progu hotelu, wpadła na grupę swoich znajomych i znalazła się na tarasie dopiero po dwóch kolejkach kolorowych, oczywiście obowiązkowo różowych, drinków, które obsługa hotelu roznosiła gościom. Z uśmiechem rozglądała się po parkiecie pełnym ludzi, a przemierzając drogę do swojego stolika, bujała biodrami w rytm głośnej muzyki.
      Ryujin Young uwielbiała zabawę, a zabawa uwielbiała ją.
      — Ryujin! — zaćwierkała jedna z jej dawnych znajomych, machając do niej ręką. — Minęło tyle czasu! Opowiadaj, co u ciebie! — I tylko przez chwilę udało jej się powstrzymać to, o co najpewniej chciała ją zapytać, gdy tylko dostrzegła jej twarz. — Boże, nie mogę, powiedz, czy te plotki to prawda?!
      — No… — mruknęła z lekkim uśmiechem w odpowiedzi, skubiąc przy tym nerwowo delikatne pióra boa, którym były owinięte jej szczupłe ramiona. — Oczywiście, że to nieprawda… — dodała słabym głosem.
      Coś w drobnym, kilkusekundowym ściągnięciu brwi podpowiedziało jej, że Megan — albo Madison? Melanie? Miranda? — nie uwierzyła w żadne ze słów, które opuściły jej usta. I bardzo dobrze, bo nie życzyła sobie, aby kupiła jej tanie kłamstwo. Ryujin chciała, żeby gadali, a temat ich wspólnej zabawy z Kanchaną nie schodził z ust wszystkich tych, których domysły miały jakieś znaczenie. Mieli mówić o nich tak długo, ile wystarczyło, by Moore, dociśnięta do muru, nie miała już sił, by ukrócać coraz to potężniej wchodzące jej do życia plotki. A gdy będzie się miotać, starając się posklejać złamane życie rodzinne i uczuciowe, gdy będzie prawie na dnie, sądząc, że już gorzej być nie może, Ryujin zada ten ostatni cios z przyjemnością.
      — A teraz muszę iść, królowa wzywa. — Skinęła w stronę stolików. — Ale jeszcze nadrobimy stracony czas, co? Znajdź mnie później! — odkrzyknęła, znikając już w tłumie ludzi tańczących na parkiecie.
      Marissa? Malory? Madelaine?
      Przy niektórych stolikach niektórzy już rozmawiali, gdzieniegdzie ktoś czekał na swoją parę, a kilka stolików stało pustych, jej również. Usiadła więc, z zaskoczeniem orientując się, że znajdują się tam trzy krzesła. Nie wiedziała, jaki był cel tego przedsięwzięcia, a z opowieści o poprzednich imprezach wiedziała tylko tyle, by na nic się nie nastawiać. Nie wydawało jej się jednak, by Plotkara zorganizowała im szybkie randki z dobrego serca — coś się za tym kryło.
      Coś, czyli plotki?

      Ryujin w szmpańskim humorze 🥂

      Usuń
    2. Sunghoonowi nigdy nie zależało na rozgłosie czy popularności i nie dążył też do bycia rozpoznawalnym. Każdy w Nowym Jorku i tak wiedział o jego istnieniu, o tym czym się zajmował i z kim zadawał. Dorastając w samym centrum Manhattanu, jako dziecko wpływowych rodziców, ciężko było tego uniknąć, jednak on odnalazł balans, perfekcyjne medium, bo dalej mógł cenić sobie swoją prywatność i korzystać z benefitów własnego uprzywilejowania.
      Private but not secret było idealnym określeniem.
      Nie wstydził się tego kim był, a tym bardziej z kim postanawiał dzielić chwilę ze swojego życia. Nie miał ku temu żadnych powodów. Nie jak co poniektórzy.
      Hipokryzja. To ostatnimi czasy irytowało go najbardziej, sprawiało, że krew w żyłach pulsowała szybciej, a oddech stawał się nieregularny. Nie potrafił przypisać mu innego słowa, innej cechy, niż tej o bardzo elastycznych zasadach moralnych, wpisujących się w to, co akurat w danej chwili pasowało mu najbardziej.
      Cały świat miał prawo wiedzieć o zakrapianych alkoholem imprezach, czy cienkich białych liniach na marmurowych umywalkach w prestiżowych klubach. Plotki o tym, jak udało zdobyć mu się okładkową sesję do Vogue, były spotykane z falą śmiechu i machnięciem dłoni, a kolejne wybryki powodem do żartów w gronie znajomych.
      Tylko on, tylko Sunghoon miał pozostawać sekretem. Jego odskocznią, na którą pozwalał sobie jedynie pod osłoną nocy w pięciogwiazdkowych hotelach. Wiadomościami wymienianymi o nieludzkich godzinach, czymś ulotnym, o czym mógł zapomnieć. Nieistotnym, brudnym, niegodnym uwagi świata.
      Nie zależało mu wcale na spacerach przy zachodzie słońca, czy oznaczaniu na zdjęciach, ale nie miał zamiaru się ukrywać. Już nie.
      Dlatego, kiedy Seojun zaoferował mu kolejną ucieczkę, Sunghoon osiągnął swój limit, zacisnął szczęki i powiedział stop. Kierowała nim złość, duma, po części własne ego, ale również iskierka nadziei, że jego sprzeciw spotka się ze zrozumieniem, że coś zmieni, że wyjściem z sytuacji wcale nie będzie zamiecenie ich pod przysłowiowy dywan.
      Kiedy myślał o tym, dalej uśmiechał się gorzko, kiwając przy tym głową, jakby przyznając przed samym sobą, że tak, mimo iż okazał słabość i był głupcem, to miał rację, że wcale nie popełnił błędu. Znalezienie porozumienia z Seojunem graniczyło z cudem, w końcu dla bruneta zawsze liczyło się tylko i wyłącznie własne ja, a nie drugi człowiek. Brakowało w nim empatii, bezinteresowności, nawet względem tych, na których podobno zależało mu najbardziej.
      Dlatego on również powrócił do swoich dawnych zachować, a przez salę pełną gości przemierzał pewnym krokiem, gotowy znaleźć nowe towarzystwo, które zatańczy w rytm melodii, którą on zagra. Wyreżyseruje nowy spektakl, a miejsce w pierwszym rzędzie zarezerwuje dla swojej muzy, która zainspirowała całe to przedsięwzięcie.
      Dlatego też, kiedy znalazł się przy stoliku, ukłonił się i przedstawił siedzącej przy nim dziewczynie, a gdy ta podała mu dłoń, złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek. Jednak wzrokiem nie opuszczał osoby znajdującej się przy stoliku obok, a kilka sekund, nim odwrócił spojrzenie, by samemu zająć miejsce na krześle, było wystarczające, by przesłać krótką, aczkolwiek dosadną wiadomość.
      Nie potrzebuję cię.
      — Wybacz za spóźnienie. To bardzo nietaktowne z mojej strony, byś musiała na mnie czekać. Ryujin. — dodał, po zerknięciu na plakietkę z imieniem. Nie wiedział kim była i nie miał zbyt wielkiego pola do popisu, ciężko było przeanalizować czyiś charakter, bo wymianie zaledwie powitania. Rozsiadł się więc wygodniej, plecami opierając o tył krzesła i chwycił za kieliszek z szampanem, postawiony na stole przez kelnera. — Za nowe znajomości. — Uniósł go do góry, posyłając jej tajemniczy uśmiech, a gdy przystawił go do ust, posłał jej oczko.

      Sunghoon ready to play

      Usuń
    3. Yongsun odkąd posmakował życia w granicach Ameryki, został otoczony wianuszkiem ludzi z towarzyskiej śmietanki. Nie mógł narzekać, jego rodzice mieli pieniędzy jak lodu, cóż to one kupiły im wymarzonego chłopca pochodzącego z drugiego końca świata i choć go pokochali, Yong zdawał sobie sprawę, że poniekąd był kolejnym kaprysem na liście swoich nowych rodziców, aniżeli owocem prawdziwej miłości. W takim też przekonaniu dorastał, że ludzie są jednym ze źródeł do spełniała każdych zachcianek. Tym dla niego byli, zabawkami, rozpraszaczami, wypełniaczami niezaplanowanych dni, ale nie był samolubny. Co to, to nie. Dawał to samo innym czerpiąc z tego równą przyjemność, nie obiecując rzeczy, których nie był w stanie zaoferować.
      Sukces jaki odniósł na tatuatorskim polu otworzyło przed nim kolejne drzwi. Zyskał własne znajomości, ludzie zaczęli pytać o niego, a nie pozostałych Wardów. Pytali o jego pracę, o wolne terminy… A z pewną rozpoznawalnością i stojącym za nią talentem przyszły korzyści. Nie odrzucał licznych zaproszeń i nie odmawiał zaproszeń, niezbyt przejmując się opinią krążącą na jego temat, szeptach, że lubił dobrą zabawę niemal tak samo jak sztukę, której poświęcał tak wiele godzin w zaciszu własnego studia.
      Zaproszenie od Plotkary było jednym z tych, które w szczególności wzbudzało jego ciekawość, a wręcz podujdzało dreszcz emocji pełznących pod skórą. Nie uczęszczał na jej eventy wcześniej, ale to i owo słyszał i gdy w końcu otrzymał zaproszenie, nie mógł odmówić sobie tego typu zabawy. Randki w ciemno nie były czymś na co stawiał, ale nie sądził, by ktoś taki jak słynna manhattańska Plotkara nie dodała do tego ciekawego twistu.
      Z niemałym poślizgiem zjawił się pod wskazanym adresem. Ubrany w klasyczną, ulubioną czerń, nawet jeśli styliści mody załamywali nad nim ręcę chcąc wcisnąć go w coś kolorowego i ekscentrycznego. Z gustem nie wdał się, ani w matkę, ani w ojca, którzy przez wiele lat nie zdołali odwieść go od niczego z jego własnych postanowień. Obojętnie, czy dotyczyły one ścieżki kariery, doboru garderoby, czy kolejnego kolczyka, którego dodawał do kolekcji chowając się w szkolnej łazience.
      Gdy wszedł do środka, odebrał plakietkę i wzrokiem zaczął przeskakiwać po zebranych gościach doszukując się odpowiedniego stolika. Drobnym zaskoczeniem okazało się to, że przy odpowiednim nie znajdowała się jedna, acz dwie osoby. Kącik jego ust drgnął ku górze, gdy podszedł bliżej.
      — Wybaczcie spóźnienie — zaczął wpierw podchodząc do młodej kobiety — Ryujin — odczytał imię, lekko się kłaniając i ujmując drobną dłoń, by złożyć krótki pocałunek na jej wierzchu. — Sunghoonie. — Przeniósł wzrok na blondyna omiatając mężczyznę dłuższym spojrzeniem, okazując odrobinę więcej zainteresowania, gdy jemu również nieco się skłonił.
      Gdy tylko zajął swoje miejsce, obok zjawił się kelner stawiając kieliszek z szampanem przed nim. Chwycił za smukłą nóżkę.
      — Za trafność Plotkary. — Wieczór mógł okazać się pełen wrażeń lub wręcz przeciwnie, to mogła być totalna porażka jeśli goście nie odnajdą przy stoliku bądź w tłumie kogoś wartego uwagi.

      Surprise

      Usuń
    4. — Za nowe znajomości — odpowiedziała cicho, uśmiechając się do chłopaka figlarnie zza kieliszka, po czym wychyliła go, pozwalając spłynąć drażniącym bombelkom w głąb jej gardła.
      Podobała mu się jego maniera, szelmowski błysk w oku i aura dżentelmena, ale pewnie nie tak, jakby chłopak sobie tego życzył — szybko przypisała jego popis do próby zaskarbienia sobie jej sympatii na tyle mocno, by był w stanie zaciągnąć ją tej nocy do łóżka. Nie było to z jej strony świadectwo wysokiego mniemania o sobie, bardziej zdrowego rozsądku, a może czegoś jeszcze innego… Doświadczenia?
      Ryujin jednak w mężczyznach nie gustowała. Lubiła na nich patrzeć, powłóczyć spojrzeniem za przystojną twarzą, czasem wyjść na randkę, spleść razem palce, całować ich usta, które smakowały papierosami i drogą whisky, ale za każdym razem, gdy sprawy przybierały coraz szybszy obrót, jak grzeczna dziewczyna kazała im przestać. Facetów traktowała jako zabijacz nudy; lubiła z nimi flirtować, podburzać i wzbudzać namiętność, karmiąc się pożądaniem widocznym w ich oczach do czasu, aż cała ta gra nie zaczynała jej nudzić.
      Sunghoon mógł nie znać jej, ale ona znała go bardzo dobrze — a przynajmniej nie mniej, niż ludzie, którzy na co dzień przeglądali stronę organizatorki wydarzenia. Ryujin była namiętną czytelniczką głównej naczelnej manhattańskiego tabloidu, głównie z racji tego, że praktycznie dzień w dzień wyszukiwała choćby najkrótszej i najnudniejszej plotki dotyczącej jej K. Nie wiedziała jednak, ile z tego, co pisali na temat Ahna, było prawdą, a ile nie miało absolutnie nic wspólnego z rzeczywistością.
      Krótkie rozważania przerwały jej nadejście ostatniego towarzysza ich stolika. Jego Ryujin nie poznała, więc zerknęła szybko na imię i nazwisko znajdujące się na karcie na stoliku, i dopiero wtedy zorientowała się, z kim miała do czynienia. Prowadził modne studio tatuażu na Mahnattanie. Jongsun popisał się dokładnie taką samą kurtuazją, jak wcześniej blondyn, co zmusiło dziewczynę do krótkiego śmiechu.
      — Chyba mnie rozpieszczacie — mruknęła cicho, unosząc ponownie kieliszek do ust. — Ale hej, ja jedyna nie wznosiłam toastu. Zatem, pozwólcie, tym razem za… — Ściągnęła usta w dzióbek, zerkając na krótką chwilę w bok. — Nowe początki?

      Bang bang bang BANIA BANIA BANIA

      Usuń
    5. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
  7. Stół G : @km_sj2705 & @channie.pow & @fckmeyosoo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli… chcesz to wszystko zamieść pod dywan? To jest twoje wyjście z sytuacji?
      Tak, dokładnie tego chciał. Zamieść cały syf, który mógłby wyniknąć z upublicznienia ich relacji, i po prostu zaszyć się tam, gdzie nie dosięgłoby ich nic, co zakłóciłoby choć minimalnie ich spokój. Nie rozumiał Sunghoona i czuł się urażony jego gniewem, bo naprawdę uważał, że dał z siebie wszystko, co tylko mógł. Przyznał się, powiedział na głos to, czego obawiał się od samego początku, gdy tylko zalążek zauroczenia pojawił się w jego sercu. Zresztą, czego Ahn się tak naprawdę spodziewał? Że jego rodzina ucieszy się z ich relacji? Nie wiedział, czy chłopak był tak bardzo zapatrzony w siebie, czy tak głupi, by sądzić, że od początku mieli jakąkolwiek szansę na to, żeby żyć ze sobą… normalnie. To w oczach Seojuna nie było nigdy brane pod uwagę.
      Dlatego, gdy odebrał paczkę od Plotkary, miał spory dylemat, czy pojawiać się na jej imprezie. Myśl o korytarzach hotelu Palace do tej pory przywoływała wspomnienia zeszłorocznej nocy, które od miesięcy próbował zrzucić na skraj świadomości. Puste spojrzenie Jacksona już od dłuższego czasu przestało go nawiedzać w nocy, jednak obawiał się, że wszystkie uczucia wróciłyby do niego ze zdwojoną siłą po przekroczeniu progu sali balowej. W końcu jednak zdecydował się iść, bo po pierwsze mimo wszystko obawiał się, jakie brudy zostałyby wyciągnięte, gdyby postawił się Plotkarze, a po drugie był więcej niż pewien, że na imprezie pojawi się Sunghoon. Jeszcze do końca nie wiedział, czy miał ochotę z nim porozmawiać, ale na pewno chciał go zobaczyć.
      Złość spowodowana niezadowoleniem była dla niego łatwa do przełknięcia. Ta, która rodziła się ze smutku i rozżalenia, była dużo gorsza. A ból… Ból siał spustoszenie.
      Seojun nie wpadał w szał. Niemożliwa do opanowania wściekłość nie sprawiała, że wrzeszczał czy znajdował choćby niewielkie ukojenie w agresji. Nie — jego złość była zimna jak lód. Ograbiała do cna z empatii, zamieniała w potwora, który chciał złamać wszystko, co spotkał na swojej drodze, choćby miał zniszczyć przy tym samego siebie.
      Z tego powodu, kiedy stanął przy swoim krześle, pobieżnie przyglądając się twarzom innych gości, jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Dostrzegł Ari, która właśnie zmierzała do nich z drugiej strony, Minsoo, który spuścił wzrok, gdy tylko ich spojrzenia się skrzyżowały, a w końcu i karteczkę z imieniem Sunghoona przy stoliku obok. Ten wieczór rozciągał przed nim idealną okazję, by zrobić coś, co zawsze wychodziło mu idealnie.
      Zetrzeć to wszystko w proch.

      Seojun 🖤

      Usuń
    2. Miał wrażenie, że zataczał właśnie wielkie koło, a wydarzenia ostatnich miesięcy nigdy nie miały miejsca. Wcześniej łaknął cudzej uwagi bardziej niż szklanki wody po ostrej imprezie; korzystał z każdej nadarzającej się okazji do znalezienia się w centrum zainteresowania, niezależnie czy miał tego później żałować, czy nie. Nie analizował, nie widział w tym sensu - jeśli miał na coś ochotę, po prostu robił. Każdy z występów czy zaproszeń na prywatki lub większe uroczystości, zdawały się więc być dla niego jak wygrana na loterii. Szansa na dobrą zabawę i rozbłysk, którym rekompensował sobie braki tak głębokie, że dotarcie do samego ich dna, dawno już zyskało rangę czegoś niemożliwego do osiągnięcia. Do czasu.
      Jedna noc sprzed trzech miesięcy zmieniła wszystko, a na liście jego priorytetów znalazło się coś zupełnie innego. Ktoś, jeśli Yosoo chciałby trzymać się teraz faktów. Nagle setka wpatrzonych w niego oczu nie mogła już równać się z tą jedną, konkretną parą, którą chciał utrzymać na sobie tak długo, na ile wystarczyłoby mu sił. Dawne przyzwyczajenia odeszły w zapomnienie, a Soo - ku własnemu zdziwieniu - łapał się na tej jednej, zaskakująco prostej myśli, że naprawdę wolał spędzać czas w mieszkaniu na 3rd Avenue, (o ile w jego ścianach znajdował się również Chan), niż wśród tłumu innych ludzi. I jasne, złośliwi mogliby uznać, że podstawy takiego stanu rzeczy należało upatrywać głównie w tym, że jego ojciec postawił na nim w końcu ostateczny krzyżyk, zabierając mu przy okazji niemal wszystko, co miał, ale… Yosoo i tak wiedział swoje. Nic nie mogło równać się z tym, jak dobrze się czuł, zrzucając kolejne maski i pozwalając sobie na to, by pierwszy raz w życiu walczyć o to, na czym mu tak naprawdę zależało. Tylko jemu; nie ojcu, nie matce ani innym, podobno ważnym i wpływowym, ludziom. Nie zakładał więc, że wróci jeszcze do dawnych nawyków, a jednak wystarczyło tak niewiele - drobna rysa na tej starannie wypolerowanej tafli, by dawny Yosoo ponownie przejął stery i zdecydował, że tajemnicza paczka, schowana przed tygodniem na dnie szafy, mogła mu się jednak przydać.
      Tak naprawdę nie jesteśmy razem.
      Próbował, ale naprawdę nie potrafił wyrzucić tego z głowy. Być może to właśnie dlatego nie zdecydował się wspomnieć Yechanowi, że mimo wcześniejszych zapewnień, zamierzał jednak pojawić się na imprezie Plotkary i krótko po wskazanej w zaproszeniu godzinie, stawić się w Lotte Palace. Zdążył przekląć w myślach co najmniej tuzin razy fakt, że przypadł mu w udziale możliwie najnudniejszy, bo czarny, kolor garnituru i tylko cudem odrzucił pomysł, by zignorować dress code i nie przyjść tu po prostu w luźnej bluzie i poprzecieranych spodniach. Przemknął więc szybko przez zatłoczony hol, po drodze wymieniając kilka uprzejmości z napotkanymi znajomymi, by stanąć w końcu przy wskazanym stoliku. Prześlizgnął wzrokiem po trzech, dostawionych do niego krzesłach (w tym jednym już zajętym), od razu dostrzegając tę drobną różnicę, w zestawieniu z większością pozostałych stołów.
      — Trzy? — sapnął pod nosem, nieelegancko opadając na swoje miejsce i wychylając się do tyłu, bez przeszkód przejąć od kelnera, oferowany mu kieliszek. — To już tłok.

      Yosoo

      Usuń
    3. Rozważał odpuszczenie imprezy Plotkary. Postanowienie, że zostanie u siebie, da sobie spokój z paczką, która stała równo na jednej z szuflad garderoby i po prostu spędzi wieczór spokojnie. W mieszkaniu, bez cudzych spojrzeń potencjalnie skierowanych w jego kierunku.
      Z kimś, z kim chciał spędzać każdy z wieczorów, niezależnie w jakiej formie. Przy kanapie z gitarą w rękach, z którą dopiero co uczył się obchodzić; przy wsparciu jeszcze jednej pary rąk, z wyczuciem potrafiących okryć jego własne i wyjaśnić to, co wydawało się wcześniej niepojęte. Chłodny apartament wydawał się wypełniony życiem i kolorem, kiedy mógł wracać do kogoś, z kim nawet nicnierobienie wydawało się najprzyjemniejszą czynnością na świecie.
      Teraz jednak byłby zmuszony siedzieć w opustoszałym, nieprzyjemnie cichym mieszkaniu, w którym kryło się za dużo wspomnień rozdzierających ledwo co powstałe rany. Które sam na siebie sprowadził.
      I chyba tylko dlatego postanowił wyciągnąć paczkę z szafy. Dalej nie czuł chęci, aby gdzieś wychodzić. Jeszcze bardziej niż wcześniej, choć pchany zupełnie innymi powodami, jednak sięgnął do środka, aby wyjąć z niej nietknięty, biały garnitur. Miał wrażenie, że nie miał już wyjścia; że wraz z wyjęciem stroju zadeklarował, że stawi się przed Lotte Palace, tak jak życzyła sobie tego organizatorka. Że weźmie udział w imprezie, która mogła być dla niego okazją odejścia myślami na bok, skoro miał być na niej sam, parokrotnie zapewniany w fakcie, że Yosoo planował ją sobie odpuścić. Choćby przez moment spędziłby czas z kimś innym, z ludźmi, którzy prawdopodobnie o niczym nie wiedzieli; dla których nie był znany jako ten, co rozbił cudzy związek przez własny kaprys. Nawet jeśli nie było to prawdą.
      I liczył, że znalezienie się przed pokaźnym wejściem, ubranym zgodnie z nakazem Plotkary, pozwoli mu poczuć… tak naprawdę nie wiedział co. Ulgę, może trochę ekscytacji, że robi coś innego, wybijając się ze żmudnej, ale znanej sobie rutyny. Czuł jednak tylko skręt w żołądku, kiedy wchodził do środka i obejmował całość wzrokiem, powtarzając przy okazji w głowie stolik, przy którym miał się zjawić. Mimowolnie sięgnął po kieliszek z tacy przechodzącego obok kelnera, wychylając jego zawartość niemalże naraz.
      Musiał wrócić do starych nawyków; starych fasad, z których korzystał w podobnych sytuacjach. W pracy, żeby przypodobać się klientom i wypaść jak najlepiej. Impreza nie mogła różnić się od tego tak bardzo, prawda?
      Szczególnie, kiedy nie rozpoznawał mijanych twarzy; co najwyżej lekko kojarzył, z miejsc publicznych, czy gazet, kiedy należały do kogoś popularniejszego. Acz i te przez jego brak zainteresowania potrafiły pozostać anonimowymi. Nie znał tak naprawdę nikogo. O więcej tego wieczoru nie mógłby prosić.
      Dalej tak myślał, kiedy podchodził do przypisanego mu stolika - jako ostatni. I kiedy odsuwał swoje krzesło w zamiarze zajęcia miejsca, tylko po to, aby zastygnąć w miejscu wraz z podniesieniem wzroku na swoje tymczasowe towarzystwo. Na Yosoo, którego miało tu nie być. O którym, mimo braku takiej umiejętności, chciał zapomnieć przynajmniej na chwilę, a teraz tkwił chwilę z wystraszonym spojrzeniem wlepionym nieco nad niego, nim usiadł na krześle i sięgnął po kolejny, wyciągnięty w jego kierunku, kieliszek. Był pewien jednego.
      Nie chciał tu być.

      Yechan

      Usuń
    4. Seojun przyglądał się z lekkim zainteresowaniem swojemu nowemu towarzyszowi, gdy ten podchodził do stolika, chyba nie myląc się za bardzo z prawdą w ocenie jego zachowania — zdawało się, iż nie tylko on tej nocy przyszedł tu, delikatnie mówiąc, wytrącony z równowagi. Podniósłszy kieliszek z szampanem do ust, zerknął szybko na karteczkę z imieniem i nazwiskiem gościa, po czym zmrużył oczy, zastanawiając się, z kim tak naprawdę miał do czynienia. Był jednak pewien, że widział kiedyś Yosoo, kojarzył jego twarz, a może nawet zamienili ze sobą parę zdań w ostatnich latach na którymś z nudnych, rodzinnych brunchów, na które ciągnęli ich rodzice. I jeśli się nie mylił, to chyba właśnie on krył się za jednym z akronimów „Y” na stronie organizatorki wydarzenia, co mogło oznaczać, że ich drugi kompan tego wieczoru, Yechan, może być „Y”, z którym go łączono. Tak, to musiał być on. Interesujące.
      Nie zdążył niemniej nawet otworzyć ust, by odpowiedzieć chłopakowi na jego osobliwe powitanie, bo niemalże w tej samej chwili blondyn podszedł do stolika. Nie trzeba było geniusza z zakresu psychologii, by przeanalizować dynamikę między tą dwójką; cokolwiek, co między nimi się działo, uderzyło w Seojuna w tej samej chwili, gdy Yechan posłał w stronę Yosoo pierwsze wystraszone spojrzenie. Kąciki ust Kima drgnęły odrobinę w górę, jedną dłonią bawił się kieliszkiem, kręcąc rączką i wprawiając trunek w ruch, a na drugiej oparł brodę — i patrzył.
      Raz na jednego, raz na drugiego.
      — Najwyraźniej tłok — powiedział w końcu żartobliwym tonem, zerkając na Yosoo, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki paczkę papierosów. — A ty — krótkie spojrzenie w dół na karteczkę z imieniem, pozory — Yechan? Uważasz, że trójka to już tłok?

      Seojun, casually stirring the pot

      Usuń
    5. Przyglądał się Yechanowi znacznie dłużej niż wypadało. Na pewno po tym, co wydarzyło się między nimi zaledwie wczoraj, gdy w słowach nasączonych złością, zabraniał mu zbliżać się do siebie choćby na krok. Gdy przenosił się z sypialni na kanapę i nazywał go tchórzem, bo nie był w stanie pojąć powodów, dla których z taką łatwością przyszło mu wyparcie się wszystkiego, co zdołali między sobą zbudować. Gdy tylko Yechan przysiadł na krześle naprzeciwko, Soo gwałtownie pochylił się ponad stołem i chwycił między palce karteczkę z jego imieniem, byle tylko upewnić się, czy ten rzeczywiście zajmował przypisane mu miejsce.
      Powinien zrobić to dużo wcześniej.
      Yosoo ignorował tę imprezę tak długo, że dotąd nie przyszło mu nawet do głowy, by zorientować się, z kim będzie dzielił stolik. I choć wcześniej nie widział w tym żadnego problemu, teraz miał ochotę strzelić sobie za to w twarz. Tym bardziej, że widok Chana wcale mu tego wszystkiego nie ułatwiał.
      To wymknęło się spod kontroli, a przecież ostatnim, czego by sobie teraz życzył, był element zaskoczenia, który mógłby wybić go z rytmu tak sprawnie, że Soo straciłby swoją przewagę. Wierzył przecież naiwnie, że taką miał…
      — Trzy osoby, a jednak nadal jakby… dwie — zwrócił się spokojnie w kierunku Seojuna, wykorzystując moment dezorientacji Chana i nie dając mu szansy na to, by zdążył odpowiedzieć na zadane pytanie. Upił łyk szampana i zmusił wargi do wygięcia się w fałszywym uśmiechu. Jednym z rodzaju tych, usypiających czujność, a jednocześnie zwiastujący kolejny cios. I Yechan musiał o tym wiedzieć - dokładnie dwie sekundy przed tym, nim kolejne, jadowite słowa zawisły w powietrzu. — Channie miewa ostatnio problemy z robieniem pewnych rzeczy i odpowiadaniem na pytania. To zabawne, bo jeszcze kilka tygodni wcześniej był największym fanem gry w prawdę czy wyzwanie.
      Przesadził. Wiedział o tym, a jednocześnie nie potrafił zmusić samego siebie do zatrzymania tego destrukcyjnego pędu, który okazał się zbyt uzależniający. Zwłaszcza teraz, kiedy jedyne co mogło go od tego odwieść, było tym, co szczerze chciał od siebie odepchnąć. Nie wiedział, co wkurzało go bardziej. To, że Chan wpatrywał się w niego bez słowa, czy to, że wyglądał tak dobrze w tym cholernym garniturze.
      — Skarbie — pierwszy raz nazwał go tak publicznie. I zrobił to z rozmysłem. Zupełnie tak, jak gdyby przymierzał się właśnie do oddania kolejnego strzału, który miał osiągnąć swój cel z idealną wręcz precyzją. — To jeden z tych momentów, kiedy wypada się odezwać.

      paskuda

      Usuń
    6. Nie potrzebował wiele, aby zrozumieć rozmowę, w którą niespodziewanie został włączony. Samo pytanie Seojuna, upewniając się co do imienia szybkim zerknięciem na podpisaną karteczkę, wystarczyło, żeby zrozumiał. Byłoby wręcz idealnie, gdyby tylko na nim poprzestało. Zbyt idealnie, czego powinien być świadom tuż po zrozumieniu, że faktycznie usiadł przy dobrym stoliku.
      Tak samo jak Yosoo swoim nagłym ruchem, zmuszającym blondyna do przelotnego zamarcia na swoim miejscu i bezwiednym powędrowaniem wzrokiem za momentalnie zbliżającą się dłonią, nie wiedząc, gdzie ta tak naprawdę zmierza. Tylko po to, aby sięgnęła po dowód przydziału miejsca; najwidoczniej równie zaskakujące dla nich obu.
      Już otwierał usta, aby odpowiedzieć. Powiedzieć cokolwiek, kiedy złapał się na tym, że od momentu przyjścia nie powiedział nic, ale został wyprzedzony. W ten wredny, bolesny sposób, który zmusił go do machinalnego westchnięcia i chwycenia kieliszka w dłoń w zdesperowanej próbie zakrycia męczenia polika zębami wziętym łykiem. Odruchem jedynie pogłębionym, kiedy wyłapał uśmiech z sortu przesiąkniętych kąśliwością, mimo swej powierzchownej nieskazitelności. Znał go w końcu za dobrze, z każdą chwilą żałując tego coraz bardziej.
      Gdyby nie znał każdego szczegółu, mógłby udawać, że nie wie o co chodzi. I gdyby nie znał go tak dobrze, w ogóle nie znaleźliby się w tej sytuacji, która wykręcała jego żołądek od środka i zmuszała palce do zaciskania się wokół cienkiej nóżki kieliszka z szampanem.
      Nie chciał rozmawiać z Yosoo. Ani teraz, ani w najbliższym czasie, dopóki nie czuł się na to gotowy. Wiedział, że mogło się to skończyć jedynie w jeden sposób - kłótnią, a ta była czymś od czego desperacko uciekał. Nienawidził się z nim kłócić, bo nie miał wtedy szans.
      Skąd miałby je wziąć, kiedy chłopak bezwstydnie sięgał każdych zagrań, nawet tych najbrudniejszych, trafiających go poniżej pasa i zmuszając do ponownego zastygnięcia na swoim miejscu, kiedy nazwa znajomej gry dźwięczała mu w uszach. Tej, która doprowadziła ich właśnie tutaj, choć wcześniej wydawała się ukrytym zbawieniem.
      Miał ochotę zapaść się pod ziemię z każdym jego słowem, mimo wzroku skaczącego z Yosoo na kieliszek, umiejętnie i ze wstydem omijając to należące do Seojuna. Szczególnie, kiedy, zazwyczaj brzmiące tak słodko, przezwisko, sprawiało wrażenie tego przesiąkniętego kwasem, a Powell wstępnie potrafił się zebrać tylko na niezręczne przełknięcie śliny
      — Gdybym dostał szansę, to odezwałbym się już wcześniej — przyznał finalnie, spoglądając przelotnie na pozostałą dwójkę ze sztywnym, wąskim uśmiechem — Ale nie wiem, o jakim tłoku mowa, skoro mnie tu nie ma. Więc nie przeszkadzajcie sobie — dopił pozostałości kieliszka, ostatkami sił decydując się na to, aby pozostać przy stoliku. Przynajmniej przez moment utrzymać pozory, że cała ta sytuacja go nie przerastała, chociaż nie chciał niczego bardziej, niż własnego zniknięcia.

      channers

      Usuń
    7. — Channie, dostawałeś naprawdę wiele szans i nie korzystałeś prawie z żadnej — odpowiedział niemal natychmiast. — Mógłbym ci to teraz poprzypominać, ale nie będziemy zanudzać naszego kolegi.
      Soo - chyba głównie przez wzgląd na konwenanse - zerknął przelotnie na Seojuna, choć tak naprawdę jego stosunek do zaistniałej sytuacji, niewiele go teraz obchodził. Zastanowił się jednak przez chwilę, czy nie było mu to na rękę. Dyskusje z Chanem (Soo nie lubił nazywać tego kłótniami) przypominały odgrywanie stworzonych wcześniej scenariuszy. Przedstawień, choć zajmujących, to naprawdę marnych w swoim przekazie. I Yosoo skłamałby mówiąc, że nie czuł z tego powodu satysfakcji; chociaż jedynie wtedy, kiedy potrafił dostrzec usprawiedliwienie, podejmowanych przez siebie działań. Tym razem było właśnie tak. Wierzył, choć zapewne zgubnie, że jego motywacja była tą wystarczającą. Ranił, bo został zraniony. I nie chciał doświadczyć tego kolejny raz.
      Odwracał się już w stronę Kima, by zadać mu jakieś przypadkowe pytanie, ale zatrzymał się w połowie tego pomysłu, gdy coś uderzyło w niego nagle.
      — Czekajcie! — Zarządził, rozglądając się dookoła i wyraźnie analizując coś w myślach. Nie znał wielu z siedzących dookoła osób, ale te, które kojarzył wystarczyły mu teraz, by odnaleźć w usadzeniu gości pewną prawidłowość. Tę, która wbiła mu się prosto w serce i najpewniej zwaliłaby go z nóg gdyby nie to, że zajmował na szczęście bezpieczną pozycję na krześle. Miał wystarczająco dużo zdrowego rozsądku, by wątpić w fakt, że był to celowy zabieg, ale ten wyjątkowo niefortunny zbieg okoliczności jedynie spotęgował jego frustrację. Jednocześnie podając mu pod nos kolejne pole do ataku.
      — Channie, dlaczego jako jedyni siedzimy przy tym samym stole? — I może rzeczywiście w pierwszej chwili mogłoby wydawać się, że Yosoo był tym faktem szczerze zainteresowany, ale wystarczyła już kolejna sekunda, by raz na zawsze rozwiać tę mylącą mrzonkę. Chłopak pstryknął teatralnie palcami i odchylił się na krześle zaplatając dłonie za głową. W całej jego postawie było teraz tyle przesady, ile tylko dałoby się tam zmieścić, ale… Soo nigdy nie lubił braku wyrazistości. — No tak. Zapomniałem. Przecież tak naprawdę wcale nie jesteśmy razem. Najwyraźniej wiedziała to nawet pieprzona Plotkara, chociaż ja sam dowiedziałem się dopiero wczoraj.

      y. - drama queen

      Usuń
    8. — To idź.
      Granie drugich skrzypiec nie leżało w egoistycznej naturze Seojuna, ba, nawet pierwsze wydawały się zaskakująco nudne, gdy kontrastowało je się z rolą dyrygenta sprawiającym kontrolę i władzę nad całą orkiestrą. Egocentryzm zdawał się być sensem całego jego istnienia i prawdopodobnie również przyczyną większości błędów, które popełniał przez całe swoje życie. Czynił też z niego momentami cynicznego człowieka, a w momentach takich jak ten, czyli w czasie największej kruchości i wrażliwości, dodawał jeszcze małą nutkę… nieprzewidywalności.
      Na początku był tym spotkaniem całkiem ukontentowany. Grobowa atmosfera jego stolika zamiast wprawić go w zły humor, bawiła go niezmiernie, szczególnie przy pierwszych złośliwych komentarzach, które padały z ust Yosoo w stronę onieśmielonego ich spotkaniem Yechana. Nastawił się po prostu na dobrą zabawę, a obserwowanie i przysłuchiwanie się kłótni właśnie w chwili, kiedy potrzebował wziąć udział w — albo od biedy być świadkiem — jakiejś intensywniejszej wymianie argumentów, wydawało się idealną okazją na rozpoczęcie wieczoru. Yechan jednak go odrobinę zawiódł. Nie odezwał się, a przynajmniej nie tak, jakby Seojun sobie tego życzył; nie zrobił niczego, by odeprzeć ataki chłopaka, a raczej odsunął się w tył i przyjmował kolejne ciosy, jeden za drugim, kąśliwe i złośliwe komentarze odbijając milczeniem.
      N-u-d-a.
      A Yosoo mówił i mówił, i mówił, i wydawało się brunetowi, jakby to jego mówienie miało trwać cały wieczór, a w miarę jak coraz dłużej ględził, coraz bardziej zaczynał go wkurwiać. Nie znał szczegółów ich relacji, więc nie mógł się połapać, jakie było drugie dno słów, które opuszczały wciąż jego usta. Udało mu się wychwycić jedynie oczywistości, czyli to, że blondyn najpewniej nie przyznał się przed kimś do ich relacji, a duma Yosoo została tym urażona. Poor kitten, so small and so angry.
      I dokładnie cztery rzeczy sprawiły, że w końcu się odezwał: po pierwsze, stał po drugiej stronie aż śmiesznie podobnego sporu, więc miał szansę powiedzieć na głos to, co rozdzierało go od środka; po drugie, upewniał się coraz bardziej, że Yechan nie był wcale godnym przeciwnikiem swojego najwyraźniej-nie-chłopaka; po trzecie, skoro oni nie mogli sprawić, że bawiłby się choć trochę lepiej, sam musiał wziąć sprawy w swoje ręce, a po czwarte, dyrygent po długiej przerwie od pierwszego aktu mógł w końcu wrócić na należne mu miejsce. Chociaż na chwilę.
      — Skoro usadzenie ci nie w smak. Przecież możesz, nie jesteś chyba uwiązany. — Wychylił się na krześle w tył, by zerknąć szybko pod stół, po czym powrócił na poprzednie miejsce, tak samo układając brodę na wyciągniętej dłoni. Popukał delikatnie palcem swój kieliszek, by dać znać stojącemu nieopodal kelnerowi, by go napełnił. — Krzesło też nie jest, dzięki Bogu, można je zabrać ze sobą, gdyby znudziło się komuś towarzystwo. A może wtedy — zwrócił wzrok na blondyna, rozciągając usta w uśmiechu, który nie sięgał jego oczu — będziesz mieć w końcu szansę na to, aby się odezwać.

      Seojun, który jeszcze nie do końca się może zdecydować, czyją wziąć stronę, więc bije na oślep

      Usuń
    9. Co chwilę było mu wręcz wypominane, jak dobrze Yosoo go znał. Wiedział, co powiedzieć, aby tknęło go najbardziej i zostało w głowie, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Nawet drobniejsze, czysto irytujące uwagi teraz nabierały nieprzyjemnego wydźwięku, który dodatkowo ściskał żołądek blondyna, żałującego, że w ogóle postanowił otworzyć buzię.
      Faktycznie dostawał wiele szans, choć może akurat nie tego wieczoru, kiedy miał wrażenie, że przy każdej, nawet niepodjętej, próbie otworzenia ust, zostawał zagłuszany.
      Jak nie przez dotkliwe uwagi, które wisiały niewypowiedziane w powietrzu, acz tak wyraźnie obecne w jego głowie, tak przez nagle podniesiony przez Yosoo głos, zmuszający go do mocniejszego chwycenia nóżki kieliszka, marnie udającej jakieś podparcie. Sam powędrował wzrokiem po pozostałych stolikach, próbując w krótkiej czynności odnaleźć odpowiedź szybciej, niż ta zdążyłaby paść spomiędzy ust Soo; zapewne z o wiele ostrzejszym wydźwiękiem.
      Lecz i tak nie wczas zrozumiał, o co chodziło; nie widział niczego podejrzanego, nie znając tam prawie nikogo, a tym samym tracąc szansę na połączenie ze sobą poszczególnych faktów. A te widocznie umknęły tylko mu
      — Co to ma do rzeczy? — zapytał niemrawo, niemalże urywając własną odpowiedź wraz z rozpędzeniem się przedstawienia, w którym niechętnie brał udział. Był zmuszony wziąć udział, w jednej z głównych ról, choć nigdy jej nie chciał. Tym bardziej, kiedy ostatnie słowa, jakie padły ze strony przyjaciela, o ile mógł go tak jeszcze nazywać, rozdrapały jeszcze niezagojoną ranę.
      Słowa, za którymi przecież nie miało nic stać, a jednak nabierały coraz większego pędu i stawały się rzeczywistością, którą sam zaprosił, mimo bycia duszącym koszmarem.
      Przez moment chciał coś odpowiedzieć, lecz nagły ścisk i suchość w gardle pozwoliły mu na tępe przysunięcie kieliszka do warg, mimo braku obecności tam jakiegokolwiek płynu. Kolejna próba znowu spotkała się z niepowodzeniem, lecz tym razem przez, niespodziewane, zabranie głosu przez Seojuna. Ostre i podobnie kąśliwe, mimo swojej prostoty, a tym samym zwracające uwagę wybitego z rytmu Yechana, który zdążył pogodzić się z tym, jak ma minąć jego wieczór. Na masie obelg rzucanych w jego stronę, które zamierzał przyjąć w milczeniu, skoro na nie zasłużył.
      Nie spodziewał się, że chłopak się udzieli; tym bardziej w ten sposób, który mimo, w pewien sposób, bycia dla niego zbawiennym, zmusił Powella do nerwowego przełknięcia śliny i podziękowaniu w duchu, że kelner po raz kolejny wypełnił jego kieliszek. Przede wszystkim, bo Seojun miał rację - nic nikogo nie trzymało przy stoliku, szczególnie, kiedy nie brało się pod uwagę organizatorki. Lecz poczuł się przede wszystkim… zauważony.
      Otępiały, kiedy coś padło bezpośrednio w jego kierunku, acz nie ociekało jadem i nienawiścią. Zagubiony, kiedy widział siedzącego przy tym samym stole Soo, u którego widział niepokojący błysk w oku. I zastanawiający się nad pokusą, jaka tkwiła w prostych słowach i chwili w samotności. W szansie na powiedzenie czegoś bez obawy, że spotka się ze wbitą z premedytacją szpilką
      — Nie mam nic do powiedzenia, tak naprawdę — stchórzył jednak po raz kolejny, posyłając Seojunowi równie niepełny uśmiech — A impreza trwa dopiero kilka minut, więc… — tym razem zerknął w kierunku Yosoo, ledwie dając kolejnym słowom przejść przez usta — daj spokój, Soo. Proszę.

      dull as dishwater channie

      Usuń
    10. Był gotów na działanie. Na wyrzucenie z siebie morza słów, gwałtowne odsunięcie się od stolika, teatralne opuszczenie tej przeklętej sali. Na cokolwiek. Natomiast tym, co sprawiło, że Soo zamarł na moment - choć nadal zbyt krótki, by mógł zostać zauważonym - był… uśmiech. Niemal od razu przez niego wyłapany, choć przecież tak wyraźnie powściągliwy.
      Ten skierowany nie do niego.
      Trzask kieliszka, który ostro odstawił na blat stolika ostatecznie położył kres tej niekomfortowej ciszy. Soo nie wiedział już, czy z równowagi bardziej wyprowadzał go fakt, że Seojun wchodził mu właśnie w paradę z pakietem swoich żenujących zaczepek, czy to, że Yechan robił dokładnie to, czego łapał się za każdym razem, gdy dochodziło między nimi do sporów. Przeklęte milczenie, wycofanie, ciche prośby o to, by przestać. Wywieszenie flagi, którą on sam miał ochotę jedynie podpalić.
      Przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu, próbując opanować narastającą frustrację, ale jego wysiłki okazały się zupełnie bezcelowe. I może tak było lepiej? Chciał czegoś więcej. Potrzebował tego; silnej reakcji - usprawiedliwienia, dzięki któremu mógłby wciągnąć Chana w grę, w której sam czuł się dużo pewniej. By ulżyć sobie możliwością wylania z siebie całej, nagromadzonej złości; zrobienia czegoś, do czego zdążył przywyknąć. Łatwiej było mu poruszać się po znajomym polu: po zakamarkach najsilniejszych emocji, które przysłaniały to, co przerażało go najbardziej: powody, dla których wciąż czuł ból po wczorajszych, usłyszanych przypadkowo, słowach.
      A skoro Yechan mu tego nie dawał…
      — Seojun — syknął więc przez zaciśnięte zęby, gwałtownie odwracając się w końcu w jego stronę. — Jeśli zamierzasz bawić się dzisiaj w pieprzoną cheerleaderkę, to może najpierw zorientuj się, po której stronie warto stanąć, co?
      W czym on brał właśnie udział?
      Chcąc nie chcąc musiał przyznać, że Chan miał jednak rację w pewnej kwestii. Impreza dopiero się rozkręcała i jeśli nie chciał pozbyć się wszystkich naboi już na wstępie, musiał zacząć nad sobą panować. Coś, co łatwo było przyznać w myślach, okazało się jednak dużo trudniejsze do wykonania.
      Odwrócił się w stronę blondyna, choć nie był do końca pewny, czy mógł i chciał go teraz oglądać.
      — Channie — warknął pod nosem, mimowolnie zaciskając palce na kieliszku. — Co musiałbym zrobić albo powiedzieć, żebyś w końcu mi się postawił?

      Y.

      Usuń
    11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    12. Uśmiech czający się w kącikach ust, przymrużone oczy, tęczówki bacznie śledzące twarz Yosoo, by dopatrzeć się każdej najmniejszej zmiany, choćby drobnego drgnięcia mięśni, odzwierciedlenia strzępków emocji, z którymi borykał się właśnie chłopak. Jakiekolwiek reakcji, która przyniosłaby zadowolenie. Spodziewał się co prawda czegoś więcej po Jeongu, biorąc pod uwagę przedstawienie, jakim ich uraczył, ale jawna irytacja musiała mu póki co wystarczyć. Nie dostrzegł ironicznej zależności pomiędzy ich zachowaniem, ale było wielce prawdopodobne, że nawet gdyby to zrobił, i tak nie czułby najmniejszej ochoty, by starać się go zrozumieć.
      Nie widział powodu, dla którego miałby stawać w dyskusji po stronie Yosoo, bo wydawało się to o wiele mniej zajmującym zajęciem, niż wysunięcie dział prosto w jego kierunku. Na jego uwagę zareagował jedynie uniesieniem lewej brwi, bo w chwili, gdy już miał coś powiedzieć, kolejne słowa opuściły jego usta.
      — Możesz pozwolić mu się w ogóle odezwać, tak na start — mruknął, zmieniając pozycję, by teraz oprzeć się na prawej dłoni i zwrócić w stronę Yosoo. — Chociaż najwyraźniej nie ma ci nic do powiedzenia, więc na tym polu możesz faktycznie napotkać pewne trudności.
      Sięgnął po kieliszek, uniósłszy go na krótko w geście toastu, zanim upił spory łyk szampana, i właśnie wtedy nad głową chłopaka dostrzegł obrazek, który sprawił, że zamarł na krótką chwilę, z ręką zawieszoną w powietrzu i ustami dalej delikatnie rozchylonymi. Momentalnie wszystko wokół przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Wiedział, że go tam spotka — było to nieuniknione — ale nawet świadomość tego nie przygotowała go na emocje, które gwałtownie w niego uderzyły. Mieszanka bólu, złości, smutku, wzgardy, tęsknoty i obrzydzenia szarpnęła nim od wewnątrz tak mocno, że poczuł, jakby jego wnętrzności stanęły w ogniu.
      Sunghoon spoglądał na niego ze stolika obok, prosto w oczy, intensywnie, prowokacyjnie i z premedytacją, podczas gdy jego usta muskały delikatną dłoń dziewczyny, która z pewnością miała tego wieczoru stać się jego ofiarą. Nie musiał nic mówić, by Seojun zrozumiał jego intencje. Wystarczyło zaledwie kilkanaście sekund, by pojął, że stosunek Sunghoona do ich sytuacji ani trochę się nie zmienił, a może nawet stał się jeszcze bardziej wrogi.
      Sądząc po jego ewidentnych planach, prawdopodobieństwo było wysokie.
      — Ale w zasadzie… — powiedział i przełknął kolejny łyk szampana, nie odrywając oczu od Ahna, który właśnie zaniósł się głośnym, szczerym śmiechem w kierunku nieznajomej dziewczyny. Palce mimowolnie zacisnęły się mocniej na rączce kieliszka, a on zmusił się, by skierować wzrok z powrotem na swój stolik. — Masz całkowitą rację, Yosoo. Byłoby nierozsądne opowiadać się po jednej stronie, nie znając całej historii. A skoro nikt nie zamierza stąd odejść i jesteśmy ewidentnie na siebie skazani… — Na jego ustach pojawił się subtelny uśmiech, który jednak nie zdołał ukryć błysku gniewu w ożywionym spojrzeniu, gdy przeniósł wzrok na blondyna. — Channie? — zapytał przeciągle, oczywiście z premedytacją wybierając zdrobnienie imienia. — Może chociaż przybliżysz, czemu jesteś winien?

      Seojun, tym razem aniołek 😇

      Usuń
    13. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
    14. Milczenie było dla Yechana bezpieczną strefą. Nie pozwalało na to, aby powiedział coś nie tak; aby przez przypadek pogorszył swoją sytuację jeszcze bardziej, choć miał kompletnie inny zamiar. Tak jak zrobił już nieraz. Lubił więc milczeć - ograniczać się do przelotnych spojrzeń i niewinnych wzruszeń ramionami, kiedy pytano go o jego pozycję. Przytaknąć raz na jakiś czas, aby komuś nie podpaść, a tym samym zagwarantować sobie spokój od dalszego drążenia tematu, czy wystawieniu się na ryzyko, że komuś podpadnie źle dobranym słowem.
      Było to czymś, co zawsze wkurzało Yosoo. I dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Nie potrafił jednak przerwać błędnego koła, z którego obiecał, że się wyrwie i odnajdzie język w ustach, by w końcu powiedzieć cokolwiek więcej, niż zdawkowa, bezpieczna odpowiedź.
      Widział to nawet teraz, kiedy uwaga chłopaka, zbawiennie skupiona na Seojunie, ponownie do niego wróciła, a on nie mógł dłużej wbijać spojrzenia w nieistniejący punkt gdzieś na stoliku, byleby zaprezentować krztę zaangażowania w dyskusję. Najchętniej zakończyłby ją od razu; odbiegł od tematu i skupił się na czymś innym. Najlepiej czymś, co nie brało go pod uwagę jako główny element
      — Po co miałbym Ci mówić? — stwierdził szczerze, acz z brakiem kąśliwości w swoim głosie. Nie o to w końcu mu chodziło, kiedy był przekonany, że Yosoo wiedział, co ma zrobić, aby zajść mu za skórę. Chwilami był przekonany, że ten zna go lepiej, niż on samego siebie, jeśli w grę wchodziły ciemniejsze, niewygodne zakamarki, od których starał się oddzielić.
      W samotności stresował się dyskusjami z Yosoo, czując się zawsze jako ten stojący na słabszej pozycji; bez wprawy w potyczkach słownych i wystarczająco dobrych argumentów. Teraz dochodził do tego jeszcze siedzący obok Seojun, skutecznie umniejszający próbom wyciszenia sytuacji, a zarazem pobudzający ścisk żołądka Powella, nieustannie trzymającego kieliszek w pobliżu ust.
      Ilość dolewanej do ognia oliwy bez przerwy rosła, a blondyn miał wrażenie, jakby supeł w jego brzuchu jedynie się ścieśniał z każdą, mijającą sekundą. Sięgając niemal swojego limitu, kiedy usłyszał tak sobie znane zdrobnienie. A jednak padające z zupełnie innych ust, niż dotychczas był przyzwyczajony.
      Mimochodem spojrzał w kierunku Seojuna, nie zwracając uwagi na zdradliwy błysk w oku, który w danym momencie mógłby pozwolić mu na chwycenie się czegoś innego, niż czystego szoku, jakie wywołało zadane pytanie, niemalże zagłuszone w jego uszach określeniem, które w przeciągu tego wieczoru było użyte jedynie jako coś przybierające formę obrazy
      — No nie wiem– — nie miał już siły na zdziwienie, kiedy po raz kolejny coś mu przerwało. Tym razem w formie głosu roznoszącego się po całej sali i przypominającym, na czyjej imprezie się znajdowali. A u Plotkary nie mogło zabraknąć czegoś czysto stworzonego dla pogrążenia swoich gości; tym razem będąc, chwilowym, zbawieniem dla Powella.
      — No, musi to trochę poczekać… — stwierdził z jawnie niewiarygodnym żalem, kiedy mógł dostrzec przed sobą menu z przeróżnymi, egzotycznymi potrawami. I tym razem w uśmiechu czaiło się więcej szczerości, kiedy zwracał się w kierunku bruneta — Bo chyba akurat ty zaczynasz.

      Chan

      Usuń
    15. — Po co? — powtórzył po Chanie, trochę odruchowo, a trochę z rozmysłem, zastanawiając się przy okazji, jak długo zamierzali ciągnąć tę absurdalną, niosącą za sobą wielkie nic, rozmowę. — W twoim przypadku, to rzeczywiście nie ma przecież żadnego znaczenia. Jak mogłoby mieć?
      To nie tak, że Soo czerpał przyjemność z jawnego naigrywania się z Yechana. Choć mogło to tak wyglądać, w rzeczywistości było kompletnie inaczej. Im mocniej uderzał, tym bardziej nienawidził samego siebie, ale coś, nad czym nie potrafił jeszcze zapanować, skutecznie utrudniało mu to, by po prostu zamknąć usta. W rezultacie każda z ich kłótni, słownych wojen, w której nie brał jeńców, kończyła się upadkiem obu stron. Ranami poniesionymi zarówno przez Soo, jak i Chana, choć to właśnie drugi z nich częściej zdawał się kończyć na tej gorszej pozycji. Dotychczas działo się to jednak głównie wtedy, kiedy jedynymi świadkami ich dyskusji byli tylko oni sami. Wszystkie słowa, spojrzenia pełne bólu i rozczarowania, gesty, których w porę nie zatrzymali, przeznaczali jedynie dla siebie nawzajem, a teraz… niezamierzenie stworzyli pole bitwy, na które zaprosili trzecią, być może tę najbardziej niebezpieczną, stronę sporu. Choć może rzeczywiście głównym winnym, do czego oczywiście nigdy by się nie przyznał, był tutaj właśnie Soo.
      Za każdym razem, gdy zbliżał się do tego, by przyjąć tę myśl w całości, pogodzić z nią i powiedzieć cokolwiek, co na nowo zburzyłoby powstałe między nimi mury, działo się jednak coś, co skutecznie go od tego odciągało. Tym razem było to tak dobrze znane zdrobnienie, zarezerwowane tylko dla niego, jak mogło mu się wcześniej wydawać. Channie. Jak śmiał?
      Coś, co szczerze uwielbiał, w innych ustach brzmiało nagle obco, chłodno na tyle, że Soo jedynie cudem powstrzymał wymowne drgnięcie ciała. Czuł, że coraz więcej wymykało mu się spod kontroli; że wystarczyła jeszcze chwila, by zrobił coś, czego nie tylko będzie żałował, ale co mogłoby okazać się niemożliwe do odkręcenia. Skupił więc całą uwagę na rozpoczętej właśnie grze, niewielkim menu i oczywiście na brunecie, powoli odwracając się w jego stronę.
      — Nie krępuj się — zachęcił złośliwie, z trudem powstrzymując, cisnący mu się na usta, uśmiech. — Jesz, czy może opowiadasz, skoro jesteś dziś taki rozmowny? Chociaż… naprawdę wątpię, że jest coś, czego Nowy Jork jeszcze o tobie nie usłyszał.

      Y.

      Usuń
    16. — Tak mówisz? — zapytał, uśmiechając się jednocześnie w stronę Yosoo, po czym wyciągnął rękę przez stół, by dosięgnąć karty. — Nie powiedziałbym, że aż tak uważnie śledzisz moje losy, by znać każdy mój sekret. I’m flattered.
      Co najzabawniejsze, było więcej niż pewne, że gdyby nie niesprzyjające — i to z obu stron — okoliczności, w których się spotkali, Seojun mógłby nawet tego blondwłosego, kipiącego szyderczością chłopaka polubić. Na tyle, aby przynajmniej spędzić wspólnie wieczór przy stoliku bez wiszącej nad nimi groźby, że w pewnym momencie puszczą im nerwy i zwyczajnie się pozabijają. Póki co, Yosoo wydawał się chłopakowi interesujący, a jego cięty język mu imponował… i może zdałby sobie z tego sprawę, gdyby go w tym wszystkim tak nie denerwował. O Yechanie natomiast nie wyrobił sobie jeszcze żadnego zdania, bo niewiele się o nim dowiedział, za wyjątkiem tego — a może właśnie przez to — że cechuje go nienaturalny upór, by się nie odzywać. Przyjemnie mu się jednak prześlizgiwało wzrokiem po jego twarzy.
      Przez chwilę Seojun stukał palcami o blat stolika, lekko marszcząc brwi, gdy jego tęczówki śledziły przygotowane przez Plotkarę menu. Część z rzeczy z listy miał okazję jeść, niektóre mógłby chcieć, niemniej większości z nich nie zamierzał próbować nigdy. Przesunął powoli spojrzeniem z tekstu na naczynie, pierwsze danie, a kącik ust mimowolnie uniósł mu się w grymasie na myśl, że miałby przełknąć ten wątpliwy, szwedzki przysmak. W końcu odłożył menu na stół i oparł łokcie o blat, układając brodę na splecionych dłoniach.
      Sur-strö-mming? Nie zachęca. — W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie. — Zostaje mi chyba tylko sekret.
      Co było na tyle wartościowe, by móc faktycznie uchodzić za godną głodu Plotkary tajemnicę, ale na tyle dla niego nieznaczące, by nie narazić siebie na jakiekolwiek nieprzyjemności? Czy istniała jakaś luka w tej grze, którą z początku przeoczył, a która pozwoliłaby mu na wyjście z tej sytuacji bez szwanku? Czy musiał mówić o czymś, czego osoby przy stoliku nie były świadome, a może tylko sama Plotkara? Reguły pozostawiły więcej pytań niż odpowiedzi. Ale skoro bił we wszystko, w co tylko mógł, czemu pieprzona królowa Manhattanu miałaby wyjść z tego bez choćby małego draśnięcia?
      — Na zeszłorocznej imprezie jedna osoba przedawkowała. Jackson. Zmarł — powiedział cicho, a w jego oczach na powrót zagościła wściekłość. — I nikt nie pisnął ani słowa, bo każdy się boi tej suki. Ale — roześmiał się gardłowo — pomoc wcale nie przyszła. Nikt z obsługi nawet nie kiwnął palcem, gdy umierał na środku parkietu. — Zerknął ponownie na menu, a potem, już szeptem, zapytał: — Podoba ci się ten sekret, kochana?

      Seojun

      Usuń
    17. Prędkość kelnerów w napełnianiu kieliszków unikała Powellowi na tyle, aby żył w przekonaniu, że wcale nie pił zbyt szybko. Że przecież co chwilę trzymał równy poziom płynu, przez co bez oporu wlewał go w siebie i ignorował ciepło obejmujące jego ciało z każdym łykiem. A miał wrażenie, że szampan był jedynym, co dawało radę odwrócić jego uwagę od bolesnego spojrzenia Yosoo, które się w niego wwiercało; jak i ciekawskich pytań Seojuna, na które nie mógł bez końca unikać odpowiedzi.
      Szczególnie nie teraz, kiedy Plotkara dorzuciła do całego miksu wymyślną grę, zakładającą właśnie to. Bezpośrednie odpowiadanie, którego można było uniknąć kosztem własnych kubków smakowych.
      Niektóre z pozycji wydawały się bezpieczne, wręcz znajome z menu restauracyjnego, kiedy zamaczali palce w bardziej egzotycznych potrawach. Problem nie do końca tkwił w tym, że nie chciał czegoś zjeść; choć niejedno z dań odstraszało samym opisem. Yechan nie był pewien, czy zwyczajnie da radę cokolwiek w siebie wcisnąć. Choć mógłby na tym lepiej wypaść. Tym bardziej, kiedy przeskanował szybko wzrokiem leżące menu i mógł stwierdzić, że pierwsze, przypadające mu jedzenie wcale nie należało do tych z gorszego sortu.
      Nie rozluźniało to jednak supła w jego brzuchu, a kiedy tylko pierwsze słowa sekretu opuściły usta Seojuna, mógł poczuć, jak ten zacieśnia się jeszcze bardziej.
      Nie był głupi, wiedział, że Plotkara lubiła sensacje, nawet jeśli starał się nie mieszać w to, co robiła. Przynajmniej dopóki sam nie znalazł się na jej stronie jako Y, jedynie powierzchownie pozwalające zachować anonimowość. Lecz nie posądzałby jej o aż taką zagrywkę, jak dopuszczenie do tego, aby jeden z gości umarł. Bez pomocy, nawet próby pomocy, dla zachowania pozorów.
      Zerknął na bruneta ze wzrokiem, w którym górowało zmartwienie wymieszane ze współczuciem, aby w milczeniu sięgnąć po zaprezentowane im menu. Teraz tym bardziej wolał milczeć; nawet mógłby, kiedy stulenie jajo sprawiało wrażenie jednej z bezpieczniejszych pozycji na liście. Mimo to, po kilkusekundowym wpatrywaniu się w niewielką porcję, zrezygnował. Może przez presję po usłyszanym sekrecie, może przez alkohol wkraczający do jego systemu i nieprzygłuszany niczym innym, kiedy był wlany na niepełny żołądek
      — Też chyba spasuję — stwierdził, odkładając menu na stolik — I skoro i tak już padło pytanie… — jedynie przelotnie spojrzał na Yosoo, nim zatrzymał, myśląc, że była to bezpieczniejsza opcja, wzrok na Seojunie, nie zastanawiając się nad tym, czy to w ogóle był dobry sekret. Czy tego oczekiwała organizatorka, ani czy było to coś, czym powinien dzielić się z tak przypadkową osobą, jak Kim, nawet w tak okrojony sposób — To zawiniłem tym, że nie przyznałem się przed ojcem do swojej relacji z Yosoo.

      Yechan

      Usuń
    18. Nie było go na tamtej imprezie. Spędzał wówczas tydzień w górach ze swoimi rodzicami i rodziną Avy, a gdy było już po wszystkim, pierwszy raz nie żałował, że okazja na kolejną zabawę przeszła mu koło nosa. Słyszał o tym, co się stało - nie dało się nie - ale nie znał oczywiście jakichkolwiek szczegółów. Jak każdy, kto nie zaliczał się do grona wątpliwych szczęśliwców, fetujących wówczas w hotelu Palace. Zarzut wysnuty właśnie przez Seojuna nie tyle go jednak zaskoczył, co… raczej szczerze przygnębił.
      — Zawsze wiedziałem, że jest popieprzona — odparł więc, upijając resztę szampana i kręcąc wymownie kieliszkiem w powietrzu. Kim ruszył tę strunę, której drgania Soo życzył sobie teraz najmniej, zwłaszcza jeśli dalej zamierzał obstawać przy tym (nawet jeśli było to zupełnie bez sensu), że jedynym, co czuł w stosunku do bruneta, była niepohamowana irytacja. Być może w innych okolicznościach pozwoliłby sobie teraz na to, by dodać coś jeszcze. Pociągnąć temat i obrócić ich spotkanie w coś, co mogłoby przynieść ze sobą więcej dobrego, ale prawdę mówiąc, nie miał na to ani siły, ani ochoty. Tym bardziej, gdy Chan nieoczekiwanie postanowił przypomnieć sobie jednak, do czego służył język.
      Soo wysłuchał w milczeniu tego, czym blondyn zechciał się właśnie podzielić, po czym chwycił w dłonie niewielkie menu, przyglądając się potrawie, która przypadła mu w udziale.
      — Jadłem to kiedyś — przyznał zgodnie z prawdą, na razie zupełnie ignorując wyznanie Powella. — Ale wtedy było grillowane. — Położył kartę z powrotem na blacie i po kilku sekundach pozornego zastanawiania się nad podjętą już dawno decyzją, odsunął od siebie naczynie z potrawą. — Teraz jakoś nie zachęca.
      Odchylił się na krześle, skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i przyglądał się Yechanowi z wyrazem twarzy, którego pewnie sam nie potrafiłby teraz trafnie zinterpretować.
      — A ja przyznałem się przed każdym — skwitował w końcu z przesadnym, teatralnym entuzjazmem, przeskakując spojrzeniem z Seojuna na Yechana i z powrotem. — Przed ojcem, matką, rodziną byłej narzeczonej i połową pieprzonej restauracji również.
      Nie analizował; jeszcze nie. Ale nie miał nic do stracenia.
      — Jedyne, o czym nie powiedziałem nikomu to fakt, że… — zatrzymał się jedynie na krótką chwilę, nie będąc pewnym, czy kolejne słowa rzeczywiście zaliczały się do wąskiego pakietu jego pojedynczych sekretów. Nikt nie mógł o tym wiedzieć; nie miał prawa - nawet Plotkara, bowiem ta kwestia nigdy nie została poruszona przez żadnego z nich poza ścianami ich względnie bezpiecznych mieszkań. — Spaliśmy ze sobą pierwszy raz, kiedy jeszcze byłem zajęty.

      Soo

      Usuń
    19. Twardo wpatrywał się w kartę, aż Yechan ją zabrał. W efekcie przegapił spojrzenia obojga oraz nie wychwycił cieniutkiej nuty sympatii w głosie Yosoo, co w gruncie rzeczy wyszło na dobre, bo jakiekolwiek współczucie spotkałoby się z jego strony z gwałtowną reakcją. Nie chciał rozdrapywać ran, skupiać się na smutku i żalu, ponownie myśleć o śmierci, która niemalże i z niego wyssała z życie, a z którą udało mu się w końcu pogodzić. Gniew, jaki odczuwał wobec wszystkich uczestników tamtego wydarzenia — gości, Plotkary, samego Jacksona, a przede wszystkim wobec siebie — mógłby niesprawiedliwie wyładować na swoich dzisiejszych towarzyszach. Dlatego milczał, chyba pierwszy raz tego wieczora ulegając zdrowemu rozsądkowi, aż blondyn w końcu przerwał ciszę, wyjawiając swój sekret, co skutecznie i całkowicie odwróciło jego uwagę. Najpierw popatrzył z lekkim niedowierzaniem wprost na Yechana, jego wzrok przeskakiwał z jednej tęczówki do drugiej, a potem, gdy Yosoo się odezwał, odwrócił się powoli w jego stronę.
      Gdyby nie cała paleta negatywnych emocji, która szarpała nim od wewnątrz, może i roześmiałby się głośno, z niedowierzaniem kręcąc głową, bo konwersacja faktycznie, z jego punktu widzenia, była absurdalna. Wręcz komiczna. Bo czy nie zaledwie parę dni temu prowadził kłótnie o bardzo podobnym źródle? Co prawda, przypuszczał już wcześniej, że mogło chodzić w ich sporze o coś podobnego, ale nie aż tak bliźniaczego.
      — To już przynajmniej wiem, po czyjej stronie warto stanąć. — Szeroki uśmiech, który posłał w stronę Yosoo, daleki był od szczerości. — Czyli, podsumowując… zdradziłeś swoją narzeczoną, rozjebałeś związek, narobiłeś — tak sobie wyobrażam — zajebistego gówna swoim rodzicom, za co… nie wiem, zabrali ci Amexa? Chcą odesłać do Europy? Generalnie, utrudniają ci codzienność, jak tylko mogą. W każdym razie, wyrzuciłeś swoje dawne życie do kosza, a teraz jesteś zły i obrażony, bo druga strona go nie chce sobie rozjebać w tak zajebistym stylu?
      Może i jego oczy zwrócone były w stronę Yosoo, ale oczami wyobraźni widział przed sobą zupełnie inną twarz. Nie mówił do niego; nie tak naprawdę. Każde jadowicie wypowiedziane słowo nie było skierowane do chłopaka, którego praktycznie nie znał i o którego życiu niewiele wiedział — mówił do Sunghoona.
      — Bo ja — sięgnął po kartę, od razu krzywiąc się, gdy przeczytał, co zostało dla niego przygotowane — gdybym wiedział, że dla kogoś mogłoby się to skończyć choćby w połowie tak źle, jak dla mnie, zamknąłbym dziób i nie wymagał niczego. Tak chyba działa miłość, co nie?
      Zerknął na drugiego chłopaka, unosząc lekko brwi, jakby szukał potwierdzenia swoich słów. I podczas gdy wzrokiem badał jego wyraźnie zmęczoną twarz, wysokie kości policzkowe, pełne usta, ciemne oczy wyglądające zza przydługiej grzywki, do głowy wpadł mu kolejny pomysł, jak mógłby wyprowadzić Jeonga z równowagi. A trzymałby się reguł gry, bo przecież… nie skłamie.
      — Sekret, sekret, sekret… — mruknął, przymykając na chwilę oczy. — Cóż, jestem pewien, że tego na pewno nikt nie wie… Podoba mi się twój chłopak, Yosoo. — Jego oczy zabłyszczały niebezpiecznie, gdy zerknął na chwilę Powella. — Jest totalnie w moim typie.

      Seojun, tym razem to już raczej diabełek 😈

      Usuń
    20. Przysłuchiwał się pierwszej fali słów Seojuna w milczeniu i z wymownie uniesionymi brwiami. Na początku nie zamierzał tego jakkolwiek komentować. Po pierwsze, ostatnim czego chciał, było podarowanie chłopakowi choć odrobiny satysfakcji, którą czerpałby z tego z całą pewnością, gdyby tylko uświadomił sobie, z jak porażającą dokładnością wbijał każdą z małych szpilek prosto w sam środek serca Soo. Po drugie: Jeong nigdy nie miał w zamiarze wymagania robienia rzeczy dla… samej idei wykonywania jakiegokolwiek ruchu. Chodziło o coś zupełnie innego. O wiarę w to, że relacja, którą budowali z Chanem znaczyła dla nich tyle samo. O to, że byli dla siebie czymś, wartym podjęcia ryzyka tak wielkiego, jak nigdy wcześniej. Nawet przez chwilę nie chciał, by Channie stracił na tym cokolwiek, choć gdyby tak się stało, Yosoo był gotów zrobić wszystko, by wynagradzać mu to każdego dnia, w każdej minucie, dopóki starczyłoby mu sił. Własnymi rękoma odbudowałby dla niego wszystko to, co wcześniej zostałoby brutalnie zburzone. A co usłyszał w zamian?
      Odruchowo i trochę wbrew sobie, zawędrował spojrzeniem w stronę Chana. Miał ochotę ich stamtąd wyprowadzić. Mógłby podejść do blondyna bez słowa, otoczyć go ramionami, zamknąć w bezpiecznym uścisku i szepcząc mu do ucha coś przeznaczone jedynie dla niego, skłonić go do pospiesznego opuszczenia tego cholernego hotelu. Zignorowania imprezy Plotkary, tak jak robili to wielokrotnie wcześniej. Pokierowania ich do domu, gdzie, w bezpiecznym schronieniu, liczyliby się tylko oni. Znowu; jak zaledwie dwa dni temu. Gdzie po całym tym, pieprzonym przedstawieniu, po dłużących się nieznośnie godzinach, spędzonych do tej pory oddzielnie, mogliby nadrobić każdą z chwil, niezależnie od tego, na jaką opcję ich wypełnienia, by się wówczas zdecydowali. Tak zachowałby się Jeong Yosoo, zawierzający w słuszność rozwiązań opartych na chłodnej kalkulacji. Ale nagle, w ułamku sekundy, który mógłby umknąć jego uwadze, gdyby tylko mrugnięcie zajęło mu więcej czasu niż zazwyczaj, wszystko się zmieniło. Kilka słów, których się nie spodziewał, a które układały się w tak jednoznaczną narrację, pieprzone umizgi wywołujące mdłości i nieznośny ścisk żołądka.
      I Soo nie działał już racjonalnie.
      Krótki moment wystarczył mu do tego, by wychylić się na krześle w stronę Seojuna, zaczepić palce na brzegu jego marynarki i mocnym szarpnięciem zminimalizować dzielącą ich odległość. Byli tak blisko siebie, że oddech Yosoo, napędzany teraz złością i pewnie odrobiną paniki, mógł rozbijać się na twarzy Kima bez najmniejszego trudu. Skłamałby twierdząc, że nie miał ochoty zadusić go własnymi rękoma.
      — Co powiedziałeś? — pytał, choć doskonale usłyszał każde z tych, niepokojąco poruszających go, słów. Druga, wolna dotąd dłoń, samoistnie zacisnęła mu się w pięść. — Odszczekasz to sam czy ci, kurwa, pomóc?

      Yosoo

      Usuń
    21. Czuł presję wywieraną przez spojrzenie Yosoo, z którą coraz mniej potrafił sobie radzić. Dłonie przestały zajmować się wąską nóżką kieliszka, a przerzuciły się na męczenie skórek przy paznokciach w tak naturalnym, uspokajającym dla niego odruchu. W tym momencie dającym tyle, co nic.
      Miał rację, to chyba bolało go jeszcze bardziej. Wytykało Yechanowi przed oczami, jak tchórzliwie się zachował mimo poświęcenia, na jakie zdecydował się Yosoo. Nie mógł wymazać z pamięci zdarzenia z restauracji. I nie chodziło o to, że pragnął się go pozbyć, a nie potrafił, czy przypominało o bólu z tamtego dnia. Był… zbyt dumny z Jeonga, aby o tym zapomnieć. Za bardzo poruszony, kiedy nie pozwolił mu wziąć winy na siebie i przekształcić ich relację w coś, czym nigdy nie chciał, żeby była.
      A parę dni później i tak to zrobił; sam z siebie, bez jasnego powodu i z cichym głosem w głowie powtarzającym, że powinien powiedzieć prawdę. Przełamać się i w końcu postawić swojemu ojcu, którego interesował tylko w chwilach, jak te - kiedy na szali kładł jego dobre imię.
      Był bliski zatoczenia błędnego koła po raz kolejny, kiedy przez myśli przedostał się głos Seojuna. Wstępnie wzbudzający panikę, że podwójnie zostanie mu uświadomione to, jak bardzo wszystko zepsuł. Ale zaraz bezwiednie kierujący jego zaskoczone spojrzenie na bruneta.
      Bo pierwszy raz tego wieczoru poczuł się zrozumiany. Może w sposób wyolbrzymiony, nieznający wszystkich, ważnych szczegółów, ale nie potrafił teraz zwrócić na to uwagi, kiedy palce na moment przestały szarpać skórę. Bo w końcu ktoś pozwolił mu poczuć, że jego zachowanie nie było kompletnie bezpodstawne; że jego obawy miały własne źródło i nie były czymś, co sam sobie wymyślił. Nie złapał samego siebie na tym, że siedział ze spojrzeniem dalej wlepionym w Seojuna, spotykającym się z parą ciemnych tęczówek, kiedy padło otwarte, możliwe, że nawet nieoczekujące odpowiedzi pytanie. I dopiero wtedy opuścił wzrok, z ciężkim przełknięciem śliny, kiedy przyznanie brunetowi racji dalej przychodziło mu z trudem. Nawet jeśli w pełni się z nim nie zgadzał; kiedy pamiętał ból, jaki sprawiało mu zostaniem zamiecionym pod dywan przy ich pierwszym ‘wyskoku’. Tak usłyszane słowa dawały mu potrzebny, upragniony komfort. Mimo zdziwienia, jakie wstępnie wzbudziły.
      Choć nie tak wielkiego, jak kolejny sekret opuszczający usta Kima, zmuszający go do nagłego spojrzenia na chłopaka, z kolejną dozą szoku. Przez to, co powiedział - przez wyznanie, którego kompletnie się nie spodziewał i sprawiło, że momentalnie zamarł na swoim miejscu, z pragnącym się wślizgnąć speszeniem. I przez dziwny ścisk żołądka, kiedy został nazwany chłopakiem Yosoo, ale nie przez niego. Nigdy nie został tak nazwany, nigdy nie określili tej relacji w żadnych ramach, lecz słodki wydźwięk był stłumiony przez pokrywającą go gorycz.
      I niepokój.
      Bo powinien przewidzieć, że tak to się skończy, skoro znał Yosoo. I jak chwilami niewiele brakowało, aby doprowadzić go do granicy wytrzymałości.
      — Soo, przestań… — odruchowo, spanikowany, podniósł się ze swojego miejsca, aby przysłonić dłoń chłopaka swoją własną, jakby miało go to przed czymkolwiek powstrzymać, kiedy niewiele myślał przy wypowiadanych słowach — Po co dajesz się tak łatwo sprowokować?

      Yechan

      Usuń
    22. Nie zrozumiałby ich. Nawet, gdyby poznał całą historię ze szczegółami, i tak stałby przy swoim. Nie widział najmniejszej winy w zachowaniu Yechana, nieważne, co stało się wcześniej i do czego posunął się Yosoo, ani dlaczego zdecydował się zrobić w ten sposób. Nie istniało, oczywiście w jego mniemaniu, żadne usprawiedliwienie na wymaganie od drugiej osoby poświęcenia tego rodzaju, bo sam bardzo dobrze wiedział, jak wysoka może być jego cena, szczególnie w ich świecie. A czym to było, jak nie wymogiem, skoro tylko jedna droga najwyraźniej nie wzbudzała gniewu? Idea czy nie, nie miało to dla niego znaczenia, liczył się tylko wynik, bo czy uderzy się kogoś przypadkiem, czy z premedytacją, będzie przecież bolało dokładnie tak samo. A była tylko jedna osoba, która mogła zdecydować, czy chce przyjąć na siebie ten cios.
      Był zadowolony. Zaskoczony nagłym pociągnięciem, ale z całą pewnością usatysfakcjonowany wybuchem gniewu chłopaka, szczególnie ogniem wściekłości tak jasno widocznym w lekko zaciśniętych oczach. Umilał sobie kilka pierwszych sekund jego widokiem, przeskakując wzrokiem od jednej tęczówki do drugiej, a uśmiech czaił się na jego ustach. Może gdyby miał więcej instynktu samozachowawczego, odepchnąłby Yosoo od siebie, ale obecna sytuacja działała kompletnie na jego niekorzyść; był wstawiony, rozgoryczony, ze świeżymi ranami na sercu, a przede wszystkim gotowy na to, by chłopak zrobił z nim dokładnie to, na co tylko miał ochotę. Cokolwiek, co wzbudziłoby w nim emocje większe, niż te, z którymi się musiał mierzyć przez ostatnie dni, choćby miał to być nawet ten schowany w groźbach — obietnicach — okrutny ból.
      — Już odszczekuję. Oczywiście miałem na myśli Yechana — powiedział cicho, a jego zuchwały uśmiech rozszerzył się. — Albo, jak wolisz, Channiego. Przepraszam, zupełnie zapomniałem, że przecież nie jest twoim chłopakiem.
      Uniósł lewą brew, gdy dłoń drugiego chłopaka spoczęła na tej Yosoo, tylko przez chwilę prześlizgując wzrokiem po jego twarzy. Nie chciał, żeby go powstrzymywał, a jeszcze bardziej, by ten uległ jego cichym prośbom. Chciał bić coraz mocniej, dopóki kompletnie nie straci nad sobą panowania.
      — Takie są reguły gry — szepnął, unosząc odrobinę brodę, przez co jeszcze bardziej zmniejszył między nimi odległość. — A oto mój sekret, Jeong. Podoba mi się Yechan Powell.

      Seojunek, któremu podoba się jęczan pałel

      Usuń
    23. Łatwość, z jaką przyszło mu poddać się tak marnej prowokacji, mogła niepokoić. Nie wiedział jednak, czy momentem zwrotnym tej sytuacji były same słowa Seojuna, tak sprawnie wymierzone w te oczywiste i zupełnie odsłonięte punkty w ciele i umyśle Yosoo, czy może złożył się na to ogrom poniżenia i psychicznego wyczerpania, który narastał w nim z każdą, kolejną chwilą. Złość przysłaniała mu wszystko inne. Rozgościła się w jego sercu na dobre, zabierając miejsce temu, co skrywało się w nim zazwyczaj. Zalewała oczy gęstą mgłą, rozgrzewała jego ciało mocniej od palącego słońca i wydzierała z umysłu resztki racjonalnego poglądu na ten pieprzony ciąg wydarzeń, w który wpędzono go mimo tak wyraźnego sprzeciwu. Sprawiała, że potrzeba bezwolnego zezwolenia na to, by jego ciało ruszyło przed siebie, tak po prostu, bez planu, bez zahamowań, była zbyt trudna do powstrzymania. Czy gdyby jednak Seojun wypowiedział podobne słowa w innych okolicznościach; innego dnia, Yosoo potraktowałby je jedynie jako niezbyt udany żart albo - w najgorszym wypadku - jako coś wyjątkowo nie na miejscu? Istniało spore prawdopodobieństwo, że tak. Jego najostrzejszą reakcją stałby się wówczas jakiś niewybredny komentarz, ewentualnie zestawienie kilku przypadkowych przekleństw i szybkie życzenie sobie tego, by brunet jak najszybciej zniknął mu z oczu. Nie zniżyłby się do tak niskich zachowań, jakie w tej chwili zdawały się być pierwszym (i chyba jednym) wyborem, po który zamierzał sięgać. Zapomniał bowiem nie tylko o tym, kim był i gdzie się znalazł, ale nade wszystko o tym, jak krucha była granica między tym, co było mu wolno, a tym, czego nigdy nie powinien był się dopuszczać.
      — Podoba ci się Yechan Powell — powtórzył pod nosem, nienaturalnie przeciągając każde ze słów, a jego palce, w niemej odpowiedzi na wciąż narastające w nim emocje, mocniej zacisnęły się na materiale koszuli Seojuna. — Nie dziwię ci się. Mamy jednak mały problem, bo mi również. Więc bądź tak miły i zajmij się kimś, kto poleci na te twoje marne zagrywki, a Yechana zostaw w spokoju.
      Yosoo nigdy nie przyznałby się do tego głośno, ale ciepło palców Chana, okrywających sprawnie jego jego zaciśniętą dłoń, było ostatnią deską ratunku, utrzymującą go na powierzchni. Ostatnią szansą na to, by wyjść z tej sytuacji bez szwanku i utraty resztek - i tak zdeptanej już - godności. I pewnie powinien być mu teraz za to wdzięczny. Powinien wiedzieć, że tylko on sprawił, iż Soo zdecydował się w końcu na to, by puścić Seojuna i odsunąć się na bezpieczną odległość. Zamiast słów… lub choćby spojrzenia wypełnionego niemym podziękowaniem, Yosoo zrobił jednak coś, co byłoby typowe dla niego jeszcze tych kilka miesięcy wcześniej.
      Zaatakował. Znowu. I to jedyną osobę, którą powinien przecież chronić.
      — A ty nic mu teraz nie powiesz? — zwrócił się w kierunku Yechana, wydzierając swoją dłoń z jego uścisku. — Będziesz uspokajał mnie, zamiast kazać mu się po prostu odwalić?


      Yosoo, który też zaczął bić na oślep…

      Usuń
    24. Mógł się spodziewać, że jego złudna nadzieja na nic się zda, kiedy był świadkiem starcia się dwóch, wyjątkowo zażartych, osób. A on sam znajdował się w środku, jako główny zapalnik konfliktu, mimo swojego upartego milczenia. Może na początku mogło zadziałać, gdyby był w nim trwalszy i bardziej stanowczy. A jednak pozwolił paru słowom na wymsknięcie się; tak jak znaczącym spojrzeniom i nerwowym odruchom, które mimo wszystko go zdradzały.
      Chciałby, żeby nagła kłótnia pozwoliła mu o tym zapomnieć i skupić się jedynie na próbie ugaszenia jej, lecz zamiast tego, padające słowa sprawiały, że miał ochotę spanikować jeszcze bardziej. W obu parach oczu widział zdradliwy błysk, acz zakrapiany czymś innym, a jego palce odruchowo zacisnęły się mocniej na dłoni Soo, kiedy mógł dojrzeć ciaśniejsze chwycenie materiału koszuli. Jak i usłyszeć niepokojące słowa, które u samej swej podstawy, powinny mieć dla niego pozytywny wydźwięk. W końcu w teorii stawał po jego stronie; pierwszy raz od poprzedniego wieczoru, uświadamiał go o tym, że nie skreślił go w całości po nieprzemyślanej wypowiedzi, którą naruszył prawie że wszystko.
      Nie wiedział, co było teraz gorsze - stres, jaki w nim wywoływali tą drobną szansą na to, że zaraz staną w centrum uwagi wszystkich stolików. Czy to, że słowa Seojuna z łatwością wślizgiwały się do środka i łechtały jego kruche ego, mimo swojej niepoprawności. W innej sytuacji by je zignorował; może nawet bezwiednie się skrzywił, lecz teraz, kiedy każde z dotychczas usłyszanych słów mieszało go z błotem, te trafiały o wiele celniej. A nagłe, stanowcze zrzucenie dłoni zapaliło jeszcze bardziej, zmuszając go do przegranego opuszczenia ich wzdłuż ciała. Przez moment mógł poczuć, wmówić sobie, że Soo nie był tak naprawdę na niego wściekły. Przez krótki, ulotny moment, zaraz zastąpiony poczuciem, że ten się nim brzydził, a w jego oczach nie widział niczego, oprócz wrogich ogników, skutecznie przysłaniających strzępki rozsądku Powella. A tym samym cisnących na język słowa, których powinien żałować. A jednak nie potrafił
      — Nie — przyznał więc bezmyślnie, przelotnie spoglądając na Seojuna, nim wlepił w Jeonga zmęczony wzrok, a tym samym postawił jeden z wielu kroków, z których już nie mógł się wycofać — Bo to jest jedyna miła rzecz, jaką dzisiaj usłyszałem, Yosoo.

      channers, który ma nagle za dużo jęzora w gębie

      Usuń
    25. Nie wypowiedział jednak tych słów innego dnia, nie wtedy, gdy mógłby spotkać się z milczeniem, pełnym obrzydzenia prychnięciem czy krótkim, złośliwym komentarzem, który jasno sugerowałby, by zniknął im z oczu. Wypowiedział je w odpowiednim momencie, celnie wstrzeliwując się w lukę między chłopakami — lukę, która zdawała się powiększać z każdą sekundą, z każdym kolejnym zdaniem, przesiąkniętym goryczą.
      Nie, pomyślał w odpowiedzi na słowa Jeonga, podnosząc wzrok na Yechana. Wręcz przeciwnie.
      Nie oceniał wybuchu złości chłopaka tak surowo, jak on sam. Uważał za naturalne, że jego pierwszą reakcją była obrona tej — mimo wszystko cennej — relacji, a że Yosoo wydawał się człowiekiem impulsywnym, było to do przewidzenia. Bardziej zdziwiło go to, że w końcu postanowił odpuścić. Niemniej jednak, nie dał mu szansy trwać w tym zdziwieniu zbyt długo, szybko wyrzucając z siebie kolejne jadowite słowa.
      Nie. Bo to jest jedyna miła rzecz, jaką dzisiaj usłyszałem, Yosoo.
      Już chwilę wcześniej w Seojunie zakiełkowała chęć podjęcia wyzwania, a odpowiedź Yechana tylko utwierdziła go w tym postanowieniu. Zwilżył językiem usta, a potem przygryzł wargę, jakby to mogło powstrzymać uśmiech, który jednak uparcie rozkwitał na jego twarzy. Czuł, jak wzbiera w nim znajome podekscytowanie, ten dreszcz, który zawsze towarzyszył momentom, gdy stawką było coś więcej niż tylko słowa. Zadowoliło go to jeszcze bardziej niż wcześniej.
      Sięgnął po kieliszek, w milczeniu przyglądając się rozgrywanej właśnie scenie, i czekał na reakcję. Mógłby się odezwać, ale w tej chwili wydawało mu się to zupełnie zbędne; stało się przecież coś, czego od początku oczekiwał.

      Seojun 😶‍🌫️🫥

      Usuń
    26. Nie. Bo to jest jedyna miła rzecz, jaką dzisiaj usłyszałem, Yosoo.
      Yosoo. Pięć liter, które okazały się nagle nienaturalnie ciężkie.
      I “nie”, które pobrzmiewało teraz w jego głowie, jak złośliwe echo.
      Nie potrafiłby odpowiedzieć na pytanie o to, co zaskoczyło go bardziej. Samo znaczenie tego krótkiego zdania, które wwiercało mu się w żołądek, powodując uczucie mdłości? A może jego pełne imię, które w tych konkretnych ustach brzmiało niemal jak obelga? Nie zwracali się do siebie w ten sposób; prawie od samego początku, choć nigdy tego między sobą nie uzgodnili. Zdrobnienia lub przezwiska uchodziły za gwarant bezpieczeństwa - dowód na to, że nadal mogli czuć się przy sobie pewnie i dobrze. Niezależnie od ostrych słów lub wagi sporu; dopóki z ust tego drugiego, padały słodkie lub zabawne określenia, wszystko było w porządku. Imiona Yosoo i Yechan, kierowane bezpośrednio do siebie nawzajem, stały się pewnego dnia synonimem niepokoju; czymś, czego chcieli unikać, przed czym tak zażarcie się bronili. Ostatnim ziarenkiem, dosypanym do niestabilnej, piaskowej wieżyczki, która miała runąć szybciej, niż którykolwiek z nich mógłby się spodziewać.
      — I to jest powodem, dla którego uznałeś, że warto przyjmować od niego takie słowa, kiedy siedzę zaraz obok? Naprawdę, Channie?
      Poczuł, że wszystko wymyka mu się nagle spod kontroli. Dla własnego bezpieczeństwa siedział nieruchomo, wpatrując się w Yechana i starał się dalej uparcie ignorować obecność Seojuna. Z każdą kolejną sekundą przychodziło mu to jednak dużo trudniej i nim zdążył się zorientować, przeskakiwał spłoszonym spojrzeniem między twarzami swoich dzisiejszych towarzyszy, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Czegoś, czego mógłby się teraz chwycić i wykorzystać do tego, by ponownie wysunąć się na prowadzenie. Duszące go emocje wyraźnie mu to jednak utrudniały, a atak, który nastąpił nagle z obu stron, był czymś, czego miał nie udźwignąć i to niezależnie od tego, jak bardzo próbowałby przekonać wszystkich, że było zupełnie inaczej. Poradziłby sobie z każdą zaczepką Seojuna, gdyby wiedział, że miał wyraźny powód, by to robić. A teraz, nawet ta najniższych lotów, mogła skutecznie pozbawić go gruntu pod stopami, bo drobny wycinek świata Soo, chwiał się właśnie u samych podstaw. Tych, które pozwalały mu stać prosto; dumnie, gdy wszystko inne było równane z ziemią. Wściekłość ojca, utrata dachu nad głową, złośliwości ze strony Avy i części znajomych - to nie miało znaczenia. Radził sobie ze wszystkim, bo zawsze miał przy sobie kogoś, kogo obecności był pewny bardziej niż kolejnego poranka. A teraz tracił nawet to.
      Opuścił tarczę. Soo był już zupełnie bezbronny.
      — Naprawdę mu na to teraz pozwolisz?

      Soo

      Usuń
    27. Momentalnie, wraz z ponownym zajęciem swojego miejsca, Yechan poczuł nieprzyjemny ciężar w swoim żołądku. Przysłaniający tempo podskakującej nogi czy intensywność ruchu paznokci po skórkach, kiedy trawił własne słowa. Własny dobór słów, którego… nie zamierzał cofnąć. Bo nie widział powodów, aby to zrobić. Nie, kiedy osłonięty alkoholem i wzburzonymi emocjami umysł, był święcie przekonany, że miał rację. W użyciu pełnego imienia, które przy samym wypowiedzeniu brzmiało dziwnie obco. Jak i przy samym zarzucie, który ukazywał, z jaką łatwością dał się złapać na zarzucony haczyk.
      Milczał. Znowu milczał, z nieznacznie przyśpieszonym oddechem i wzrokiem uciekającym na bok, kiedy wbijanie tego intensywniejszego w Yosoo było zbyt trudne. Ściskał mocniej skrzyżowane ręce, jakby miało mu to dodać choćby grama pewności, ale każda sekunda sprawiała wrażenie jeszcze dłuższej, a zduszany żal prosił się o wypłynięcie na zewnątrz.
      Słowa Yosoo oddziaływały na niego jak żadne inne. Te miłe, które poprawiały mu nastrój niemalże od razu. I te ostre, które zawsze brał do siebie i je akceptował. Te, które przy każdym powtórzeniu dzwoniły coraz głośniej w jego głowie, boleśnie przeszywając myśli i non stop go dręcząc. Brzmiąc jak najszczersza prawda, nawet jeśli wiedział, że ich jedyną rolą było wyrządzenie krzywdy
      — Jeśli dzięki temu nie będę ciągle słyszeć, jak wszystko spierdoliłem, to tak — szybkim odchrząknięciem starał się przysłonić nieproszone załamanie głosu, kiedy kolejne pytanie przyjaciela do niego dotarło. Wraz z osłabioną, opuszczoną postawą. Z miękkością w głosie, której nie potrzebował teraz, ale wcześniej. Może poprzedniego wieczora, może tego ranka. A może nawet kilka minut wcześniej, byleby poczuć, że wbijane w niego szpilki miały stępione końce. Nie teraz, kiedy zostawały po sobie jedynie palący, nieznośny ból, którego nie potrafił ugasić. Żeby w końcu mu się postawić. O te kilka chwil za późno. I nie tak, jak powinien — Bo zrozumiałem to już za pierwszym razem.
      Wlepił, tym razem pewniejsze, acz zdradliwie zbolałe, spojrzenie w Yosoo, nie pozwalając sobie na dogłębniejsze przeskanowanie jego twarzy. I tak był zbyt pochłonięty pędzącymi myślami i setką słów cisnących się na język, które w każdej, innej sytuacji, zostałyby właśnie tam. Na jego czubku, nie dzieląc się jednak nimi z nikim innym. A teraz starały się wyprzedzić siebie nawzajem, pogłębiając jedynie przy tym nerwowe, wyniszczające odruchy, które ułatwiały mu zachowanie chwiejnego kontaktu wzrokowego
      — A nawet ja mam swoje granice.

      yechan

      Usuń
    28. Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się w tym jednym momencie, by Soo mógł dobrze wszystko zrozumieć, przeanalizować, wyłapać to, co dla innych zwykle pozostawało w słodkiej sferze niedomówień i wiecznego “być może”. Dla innych, nigdy dla niego. Pogubił się. Nie do końca rozumiał własne odruchy i kierunek, w którym podążały teraz jego myśli. Chyba trzy razy otwierał usta jedynie po to, by zamknąć je ponownie już po kilku sekundach szaleńczego doszukiwania się słów, które mogłyby uchodzić za te właściwe. Wątpił szczerze, by takie w ogóle istniały, ale jego duma nie pozwalała mu na to, by po prostu odpuścić.
      A może właśnie tak byłoby lepiej i bezpieczniej. Gdyby ten jeden raz, dokładnie teraz, zdecydował się na to, by trzymać język za zębami. Gdyby powstrzymał samego siebie przed gorączkowymi próbami przedarcia się na prowadzenie w wyścigu, który istniał chyba tylko w jego wyobraźni. Mógłby to przeczekać, opuścić głowę albo wzbić się na wyżyny własnych możliwości i po prostu przyznać Chanowi rację. A potem dopić tego cholernego szampana, posłać w kierunku Seojuna jedno wściekłe spojrzenie, trzy złośliwe komentarze, chwycić Yechana za rękę i ulotnić się stamtąd tak szybko, jak by to było możliwe. Ale Yosoo zdecydował się na zupełnie inny ruch.
      I znowu wszystko schrzanił. Choć nie był tego jeszcze świadomy.
      — Pieprzenie — warknął, nienaturalnie zduszonym głosem, jakby bał się, że pełne wykorzystanie jego barwy, zdradzi ukryte w nim uczucia. Nie potrafił tego wyjaśnić. Jeszcze kilka dni wcześniej chciał trzymać się tak blisko Chana, na ile tylko pozwoliłby narzucone okoliczności. A dziś, siedząc tuż obok, dzielił się z nim jawną niezgodą i niechęcią. Bez lęku i zastanowienia. Bez jakichkolwiek hamulców. — Skoro tak ci do tego spieszno, to słuchaj sobie dalej tych banałów. Ale beze mnie.
      Nie zastanawiał się nad konsekwencjami własnych wyborów, gdy gwałtownie poderwał się z miejsca i przed ostatecznym odejściem od stolika, atakował ten ostatni raz. Kogo? Kogoś kogo kochał, a komu nigdy tego nie powiedział. Trochę ze strachu, a trochę z przekory, wmawiając samemu sobie te kłamliwe przekonania, że przecież - niezależnie od wszystkiego - Chan był stałością. Nie brał pod uwagę jednak tego, że owa stałość, mogła okazać się podarowaną jedynie na chwilę.
      — Dzięki za grę, świetnie się, kurwa, bawiłem.

      Y.

      Usuń
    29. Jeden zero.
      Seojun jeszcze chwilę spoglądał na plecy oddalającego się Yosoo, po części z zadowoleniem, a po części z lekkim żalem, bo choć cały czas dążył do tego, by doprowadzić chłopaka do pasji, nie do końca chciał, aby odchodził. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Mimo wszystko, odebrał jego rezygnację z dalszej konfrontacji jako osobiste zwycięstwo, zupełnie ignorując końcówkę konwersacji, a przebłysk zdrowego rozsądku jako zwyczajną słabość charakteru.
      — Przyznaję, to były banały. Tylko w takim razie dlaczego aż tak go zdenerwowały? — zapytał z teatralnym zdziwieniem, odwracając się w stronę Yechana, a jedna z jego brwi powędrowała w górę.
      Ciężko mu było rozgryźć Powella. Jeszcze chwilę temu traktował go nie lepiej, niż przysłowiową kupę mięsa, biernego obserwatora, i nie miał do powiedzenia o nim nic więcej, niż to, że przyjemnie się na niego patrzyło. Nie sądził, że się odezwie, by w jakikolwiek sposób odeprzeć ataki Yosoo, a nie dość, że to zrobił, to w dodatku w sposób dalece różny od tonu błagalnych próśb, które wcześniej wydobywały się z jego ust. Może potrzebował jeszcze większej ilości alkoholu, by odnaleźć w sobie wystarczająco odwagi? Zachęty czy sprzymierzeńca? Albo gdzieś daleko na horyzoncie faktycznie majaczyła granica, której nie pozwalał nikomu przekroczyć — w co Seojun, mimo braku pewności co do jego osoby, jednak powątpiewał. Wyglądał mu na kogoś, kto potrafiłby dać się zdeptać osobie, na której mu zależało, a potem bez mrugnięcia okiem to wybaczyć.
      Przez chwilę miał ochotę mu powiedzieć, co uważa o zachowaniu jego… chłopaka, nie-chłopaka czy może już-nie-chłopaka, a jeszcze więcej o tym, co o nim myśli, ale w końcu zrezygnował z tego pomysłu. Po pierwsze, to nie była jego sprawa, a już i tak pozwolił sobie na bardzo dużo, po drugie, jeśli zamierzał spędzić resztę wieczoru przy tym stoliku, najbezpieczniej byłoby uznać, że wydarzenia sprzed chwili nigdy nie miały miejsca. Złapał więc kieliszek z szampanem, zastanawiając się, w którą stronę tak naprawdę chciałby pokierować tę noc, a jego wzrok niby przypadkowo ponownie prześlizgnął się po twarzy chłopaka siedzącego tuż za Yechanem. Widok jego uśmiechu ponownie sprawił, że ścisnął mu się żołądek, ale jeszcze bardziej bolała szczerość jego spojrzenia. Znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że to wcale nie była jedna z gier, a autentyczne rozbawienie, i to właśnie wzbudziło w nim jeszcze większą złość.
      — Zakończmy tę rundę — powiedział, wolną ręką sięgając do tacy z tymi prawdziwymi przekąskami i jednocześnie przywdziewając na twarz maskę beztroski. Oderwał kilka winogron od kiści, po czym wrzucił jedną do ust. — I chodźmy stąd.
      Jak najdalej od Sunghoona, którego głupi rechot z każdą sekundą coraz bardziej wwiercał mu się do głowy. Od reszty ulubionego towarzystwa Plotkary, jej wymyślnych zadań i tac wypełnionych po brzegi jednymi z najobrzydliwszych dań. Od byłych, aktualnych i przyszłych.
      — A jeśli dobrze pamiętam, to mój banał był ostatnim sekretem. — Odnalazł wzrokiem ciemne tęczówki Yechana, a jego usta mimowolnie rozszerzyły się w lekkim uśmiechu. — Więc strzelaj albo jedz.

      Seojun 🫦🍇

      Usuń
    30. Przez moment chciał wstać. Nogi bezwolnie próbowały podnieść go z zajmowanego miejsca tylko po to, aby końcowo nigdzie się nie ruszyć. Bo nie miał siły iść za Yosoo. Znowu, tak jak zwykle robił, kiedy wyczuwał, że mógł go stracić. Nieważny był powód - zawsze był gotów pójść zaraz za nim. Zawsze, ale nie teraz. Ten jeden raz, kiedy może faktycznie powinien to zrobić.
      Zaległ na swoim miejscu, rezygnując z bezcelowego wodzenia za chłopakiem spojrzeniem, zamiast tego wbijając je w martwy punkt na stoliku. Wzruszył niemrawo ramionami na rzucone przez Seojuna pytanie, za bardzo pochłonięty nerwowym skakaniem nogi, żeby zwrócić się w jego stronę. Tak, jak nakazywała kultura. Tak, jak po prostu wypadało, a skupił się na tym o kilka sekund za późno. Kiedy pytanie zdążyło rozpłynąć się w powietrzu, a on zostawił je z przygasłą, nic niewnoszącą odpowiedzią. A tym samym zdążyło paść kolejne, przywracające jego myśli do przygotowanej tacy, o której na moment zdążył zapomnieć; zresztą podobnie do miejsca, w którym się znajdował i zdecydowanie zbyt powoli uświadamiał sobie, na oczach ilu ludzi doszło do ich kłótni. I chyba jedynie otępiony alkoholem mózg nie pozwalał mu się w pełni tym faktem przejąć, kiedy bardziej skupiał się na zakończeniu rundy.
      Coś, co przypadło akurat mu w momencie, kiedy nie był na to gotowy. Nie przygotował sekretu, który nic by dla niego nie znaczył, tym samym pozwalając zwinnie wydrzeć się z macek organizatorki. A szybkie zerknięcie na tacę, gdzie widział oczekujące na niego danie, po które nawet odważył się początkowo, bezmyślnie, sięgnąć, automatycznie wywołało na jego twarzy niekontrolowany grymas - i zderzenie się z rzeczywistością, że musi odpowiedzieć, upewniając się w tym fakcie jeszcze bardziej, kiedy spojrzał w ciemne oczy Seojuna. Na uśmiech, który mimo braku intensywności, dodawał mu dziwnej otuchy. I pozwalał słowom, cisnącym się na język, spłynąć z niego bez większego pomyślunku
      — Kiedyś włamałem się w nocy do zoo. Razem z Soo — zaczął, na czym równie dobrze mógłby skończyć. Na czym powinien skończyć, a zamiast tego przesuwał palcem po nóżce kieliszka, nie kontrolując ani nie przejmując się tym, czym dzielił się z Kimem — Ja dałem radę uciec bez szwanku, ale go złapali — przez niego, nawet nie podjął się próby ucieczki, żeby Powell mógł bezpiecznie znaleźć się poza murami parku — Więc zapłaciłem te kilkanaście tysięcy kaucji, żeby go puścili — przysłonił markotny uśmiech kolejnym zamoczeniem ust w szampanie, nim w dziwnym pośpiechem odłożył kieliszek na swoje miejsce, odsuwając się przy tym od stolika — Szybko poszło — z tymi słowami spojrzał na Seojuna z nutą wyczekiwania; niemym pytaniem i zgodą na to, aby stąd pójść.
      Nie chciał już dłużej siedzieć przy stoliku, gdzie imię Yosoo nieustannie o sobie przypominało. W formie niewielkiej, wcześniej niezauważonej, karteczki, która teraz śmiała mu się prosto w twarz.

      Yechan

      Usuń
  8. Stół H : @its.min_ari & @eunwoo.c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwszej chwili, gdy Eunwoo odebrał paczkę z garniturem, pomyślał, że ktoś stroi sobie z niego żarty. Nawet po przeczytaniu dołączonej do niej karteczki nie do końca rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego jakaś tajemnicza Plotkara zaprasza go do siebie na imprezę, bo przecież ani jej osobiście nie znał, ani nie miał tak w zasadzie zamiaru jej poznawać. Nie wiedział nic o istnieniu tajemniczej strony głównej naczelnej Nowego Jorku i dopiero kiedy zarzucił temat dzień później na jednej z imprez, ktoś pokazał mu, o co w tym wszystkim chodziło. Prześledził stare posty, choć akronimy imion nie mówiły mu nic, i w końcu uznał, że mimo wszystko pójdzie. Z ciekawości, dla drinków i opcji dobrej zabawy w rzeczywistości, która na co dzień była mu obca. Utwierdził go w tym przekonaniu fakt, że jakiś czas później dowiedział się, że Sunoo również otrzymał podobny prezent, więc umówili się, że spotkają się razem na mieście i oboje, wystrojeni w garnitury, ruszą w stronę hotelu Palace. I pewnie tak by właśnie było, gdyby około dwunastej nie okazało się, że musi zostać w pracy dodatkowe dwie godziny.
      — Kurwa, kurwa… kurwa — mamrotał pod nosem, szybko zzułując buty ze stóp, wbiegając do pokoju, szukając paczki, a w końcu i ruszając do łazienki. Wziął kilkuminutowy prysznic, a kiedy wypadł na dwór z domu, z jego włosów dalej kapała zimna woda, znikając w materiale marynarki.
      Dziwnie wyglądał, a jeszcze dziwniej się czuł, wsiadając do metra w tym przebraniu. Dopasowany, brązowy garnitur i kamizelka, porządne, skórzane buty, za które mógł dostać sporo kasy — wszystko to pasowało do niego tak jak przysłowiowa pięść do nosa, a co gorsza, przyciągało spojrzenia. Na co dzień przecież czuł się niewidzialny. Wtapiał się w tło nowojorczyków z niższej klasy społecznej jak ulał, ale dopiero po chwilowej utracie tego poczucia zorientował się, jak bardzo komfortowa to była pozycja. Im dalej przemierzał kolejne stacje, tym to wrażenie w nim jednak słabło, a gdy w końcu znalazł się na alei Madison, nikt już nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
      Nie dał tego po sobie poznać, ale luksus i bogactwo hotelu zrobiły na nim piorunujące wrażenie, kiedy w końcu zmusił się, by wyrzucić niedopałek papierosa i wraz z jakąś obcą grupą ludzi ruszyć do środka. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale oczy uważnie śledziły każdy najmniejszy szczegół pomieszczeń, gdy instruowany przez obsługę przemierzał korytarze w stronę wyjścia na taras. Jeszcze nigdy nie był w tak pięknym miejscu. Niemniej przepych imprezy, zamiast wywołać w nim uczucia na pograniczu uniżenia, spowodował jedynie lekką irytację. Tak umilali sobie czas mieszkańcy Upper East Side — gdy nie bawili się w rozszyfrowywanie własnych imion na jakiejś głupiej stronie internetowej, zaszywali się w pięknych salach balowych i sączyli do rana drinki, wciąż donoszone przez grupę kelnerów. On tymczasem mógłby co najwyżej zostać jednym z nich. Kelnerem.
      Stolik H, przypomniał sobie, lawirując wśród tańczących ludzi, przy okazji również zwijając kieliszek jakiegoś alkoholu z tacy kogoś z obsługi. Letni wiatr rozwiał mu włosy, gdy ruszył schodami na dół, odnajdując z daleka wzrokiem domniemane stoliki. Uśmiechnął się do siebie gorzko, myśląc o tym, że było to dość fantazyjny pomysł na urządzenie imprezy, o ile nie zwyczajnie głupi.
      Ale ze wszystkich ludzi, których mógłby tego wieczoru poznać, ciemnowłosej panny z Chinatown spodziewał się tam najmniej.
      — Cześć. — Tylko na chwilę stracił rezon, może na pół sekundy. Nie było w końcu prawdopodobne, by dziewczyna go pamiętała, bo prawdę mówiąc, była zbyt pijana, by pamiętać własne imię, gdy ostatni — i jedyny — raz się widzieli. Usiadł przy krześle, prostując się, by machnąć nad głową dziewczyny przepraszająco do swojego przyjaciela, po czym oparł się wygodniej o oparcie, a wzrokiem powrócił do brunetki.
      Nikt go tu nie znał — i miał zamiar to wykorzystać.

      Eunwoo zabijaka

      Usuń
    2. Nie byłoby to wyolbrzymieniem, gdyby ktoś śmiał stwierdzić, że pozostanie niezauważonym na Manhattanie, graniczyło z cudem. Każdy, kto rozpoczynał swoje poranki w penthousach z widokiem na wschodnią część Central Park’u, jako część swojego uprzywilejowanego życia, tracił anonimowość. O ile dla większości ta rozpoznawalność nie sięgała pierwszych stron gazet, dając im jedynie posmak sławy, tak co poniektórzy z większym apetytem, nie zważając na konsekwencje, wspinali się na sam szczyt.
      Upadki bywały bolesne, a i o nich słyszało się więcej, niż o swoich świetlnych chwilach w blasku reflektorów. Porażki sprzedawały się lepiej niż sukcesy, a klikalność zdawała się być najsilniejszą walutą. Mieszkańcy Upper East Side byli uprzywilejowani, a mimo to, jedyną szansą na normalność była ucieczka.
      Wąskie uliczki zachęcały swoją różnorodnością, a Columbus Park był równie urokliwym odpowiednikiem parku, znajdującego się w samym centrum miasta. Tu życie wydawało się być autentyczniejsze, a nie wykreowane na potrzeby ładnego zdjęcia i ilości polubieni. W czterech ścianach małej kawalerki na nowo odnalazła siebie i ponownie stanęła na nogi.
      Teraz, usadowiona przy niewielkim stoliku, wpatrując się w swoje imię na karteczce, skupiając na nim całą swoją uwagę, zupełnie jakby to ono było centrum jej grawitacji, ponownie czuła się jakby zaczynała spadać. Była otoczona wszystkim, czego tak naprawdę za wszelką cenę starała się uniknąć. W pomieszczeniu było głośno, a tłum ludzi wprawiał ją w zakłopotanie. Skubiąc jeden z frędzli swojej jedwabnej kreacji, wzrokiem sunęła po twarzach gości imprezy, chociaż Ci których kiedyś mogła nazwać przyjaciółmi, teraz posyłali jej mało sympatyczne spojrzenia. A może tak naprawdę to wszystko było tylko w jej głowie, może nikt nie spoglądał na nią z pogardą i wcale nie musiała się niczego obawiać, strach nie był realnym przeciwnikiem, a ona wyolbrzymiała sytuację w jakiej się znalazła. Powinna myśleć racjonalnie, wziąć głęboki wdech, policzyć do dziesięciu i rozwiać kolejne absurdalne myśli. Minsoo wcale jej nie zignorował, po prostu jej nie zauważył, a szelmowski uśmiech wykrzywiający usta Seojuna, nie był posłany w jej kierunku.
      Nic jednak nie było absurdalne, jeśli organizatorką imprezy była plotkara, a jedynym powodem, dla którego Ari znalazła się właśnie tutaj był strach przed tym, co jeszcze może wypłynąć na światło dzienne, jeśli i tym razem uniknie zgromadzenia. Nawet jeśli zaczynała popadać w paranoje, w tym wypadku, było to jak najbardziej usprawiedliwione.
      Dopiero głos drugiej osoby wyrwał ją z własnych myśli. Ponownie uniosła głowę, by skrzyżować spojrzenie ze swoim towarzyszem. Eunwoo. Wiedziała o nim tyle, co zdradzał niewielki kawałek papieru, jednak jego anonimowość była miłą niespodzianką. Zapaliła się w niej iskierka nadziei, że również on posiadał na jej temat znikomą wiedzę, a nie tą zaczerpniętą z plotkarskiej strony, tą o osobie, którą tak naprawdę już nie była. Prostując się w krześle, uśmiechnęła się delikatnie, a dłonie ułożyła na udach, tak by nieznajomy, nie zauważył ich nerwowego drżenia.
      — Cześć — odpowiedziała cicho. — Zaczynałam się obawiać, że zostanę przy tym stoliku sama — zażartowała, sugerując tym samym gustowne spóźnienie się chłopaka.

      Usuń
    3. Nie rozpoznała go. Nie mogła, bo gdyby tak się stało, nie uśmiechałaby się do niego tak słodko, rzucając mimochodem uwagę o jego spóźnieniu, a raczej wyciągnęłaby telefon, by wybrać numer… Na policję? Do prawnika? Do rodziców? Do kogokolwiek, do kogo dzwonią panienki z bogatych domów, gdy staną twarzą w twarz z osobą, która ich po prostu okradła. Chociaż Eunwoo nie nazwałby nieuwagą stanu, do którego dziewczyna doprowadziła się tamtego dnia, a raczej skrajną nieodpowiedzialnością i byciem kompletną idiotką, bo jak inaczej można określić osobę zataczającą się w obskurnym barze w biednej dzielnicy Nowego Jorku, gdzie aż roiło się od szemranych ludzi, którzy tylko czekali na podobną ofiarę? Nie miał pojęcia, w jaki sposób do niego trafiła, ale jakby nie było wyświadczył jej przysługę. Dobra, może zabrał wszystkie wartościowe rzeczy, które dzierżyła przy sobie w małej torebce, ale przecież wsadził ją do rejestrowanej taksówki i wysłał do domu, prawda?
      Nie był aż tak złym człowiekiem.
      Ale lubił sobie robić niewybredne żarty.
      — No ciebie się tu nie spodziewałem, Min Ari — powiedział, odbierając od kelnera oferowanego mu drinka, po czym uśmiechnął się do niego lekko i skinął głową w podziękowaniu. — Nie pijesz? Ostatni raz, kiedy się widzieliśmy, wydawałaś mi się osobą, która lubi sobie dobrze poimprezować…
      Zasadniczo mówił prawdę. I nawet nie potrzebował czytać karteczki z jej imieniem, bo je pamiętał. W końcu Ari nie tylko mu się przedstawiła tamtej nocy, ale opowiedziała mu też całą żałosną historię rozpadu jej związku z jakimiś facetami — nie do końca potrafił się połapać, czy oni żyli wszyscy w trójkącie, czy osobno, czy o co w tym wszystkim tam chodziło — i tę rodzinną, i nawet tę o jakiejś fantastycznej uczelni, do której chciała iść od dziecka, ale jej się nie udało, bo jej zdjęcia w negliżu obiegły świat.
      Definitywnie interesująca persona.

      Usuń
    4. Tak szybko jak uśmiech zawitał na jej twarzy, tak szybko też zniknął. Lekki błysk w oku towarzyszący uniesionym kącikom warg, ulga, na jaką sobie pozwoliła na widok nieznajomego, który wedle – jak się okazało – błędnych założeń, szybko ustąpiła, a na jej miejscu pojawiła się wzrastająca z każdą sekundą panika. Serce zabiło nieco szybciej, wystukując nieregularny rytm, a spocone dłonie otarła o kolana.
      — Ty — zaczęła, nachylając się nieco nad stolikiem. Przyglądała się mu, szukała jakiejkolwiek podpowiedzi w roześmianej twarzy, w jego wesołych tęczówkach, w których błyskały ogniki. W znajdującym się tu towarzystwie nie wyróżniał się bardzo – a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Tak samo dobrze skrojony garnitur od znanego projektanta czy sposób bycia, który dla Min równoznaczny z pewnością siebie, wskazywały, że być może przynależał do świata tych rozpoznawalnych, tych, których prawdziwe oblicze skrywało się jedynie za literką alfabetu.
      To albo potrafił dobrze udawać.
      — Znamy się? — dodała po przeanalizowaniu chłopaka, które dalej nie pomogło odnaleźć jej odpowiedzi na wypowiedziane na głos pytanie. Bo chciała wiedzieć skąd o niej wiedział, skąd wyciągnął podobne wnioski. Czy była to jedna z mocno zakrapianych alkoholem imprez za czasów, gdy z głową uniesioną do góry, dumnie przemierzała korytarze Constance, czy jego wspomnienia były przypisane wydarzeniom towarzyszącym jej małym epizodzie ze sławą bądź jeszcze szybszemu jej zakończeniu.
      Z żadnej z tych wersji siebie nie była dumna, każda posiadała sekrety, o których wolałaby zapomnieć, jednak nie mogła, bo w internecie nic nie ginęło. To nasunęło jej kolejną teorię. Mógł kłamać, najzwyczajniej w świecie szukał reakcji, starając się ją sprowokować. Jeśli byłby godny zapamiętania, nawet jeśli nie jego imię, to jego twarz, na której gościło kilka blizn, z pewnością utknęłaby w jej pamięci.
      — Nie powinieneś wierzyć we wszystko, co udało ci się wyczytać na jej stronie — Jedną z dłoni uniosła, by wskazać na przestrzeń dookoła, w końcu kogo innego mogła mieć na myśli, jeśli nie samą organizatorkę. Chciała brzmieć pewnie, udawać, że słowa Eunwoo nie wywarły na niej większego znaczenia, jednak było zupełnie odwrotnie. Kiedy do stolika obok dołączyła kolejna osoba, mimowolnie uciekła tam spojrzeniem, aż to, spotkało się z dobrze znaną jej sylwetką. Brunet znajdował się w towarzystwie dwóch innych chłopaków, śmiał się z czegoś z głową odrzuconą do tyłu, jednak nie był to melodyjny chichot, a coś szyderczego, przeszywającego Ari nieprzyjemnym dreszczem.
      — A tym bardziej, nie powinieneś wierzyć w to, co na mój temat mają do powiedzenia inni ludzie. — Swoimi brązowymi tęczówkami wpatrywała się teraz wprost w Eunwoo, chcąc wyczytać jego reakcje, zobaczyć, czy jej przypuszczenia były prawdziwe.

      Usuń
    5. Gdyby Eunwoo mógł słyszeć myśli Ari o tym, że pewność siebie była atrybutem tylko posiadaczy czarnych kart kredytowych, pewnie nawet by się nie zdziwił. Nie miał o niej najlepszego zdania już wtedy, gdy spotkali się pierwszy raz, i nie chodziło tylko o jawny brak rozsądku, który mógłby wytłumaczyć sobie na milion sposobów, ale o fakt, że nie był największym fanem śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Raz tylko zdarzyło mu się przebywać w podobnych, choć nie aż tak pompatycznych, okolicznościach wśród bananowych dzieciaków i do tej pory starał się zapomnieć, że to kiedykolwiek miało miejsce. Poza tym dziewczyny takie jak ona zazwyczaj wzdrygały się na jego widok.
      — Czyjej stronie? Tej Plotkarki? — Uśmiechnął się szeroko, unosząc brwi, a potem upił drinka, przyjrzawszy mu się wcześniej z lekkim powątpiewaniem. Był elektrycznie różowy i pływały w nim drobinki czegoś błyszczącego, zupełnie jakby ktoś tam nasypał kilka łyżek brokatu. Wzdrygnął się delikatnie, przełykając alkohol, ale okazał się całkiem słodki i dobry w smaku. — Nie, skąd. Nie czytam tego, dosłownie parę dni temu się dowiedziałem, że takie coś istnieje. Głupie to w ogóle, nie sądzisz?
      Podążył wzrokiem za Ari do stolika obok, ale nie rozpoznawał twarzy ludzi, których musiała mieć na myśli, mówiąc o powtarzanych o niej plotkach. Odnosił wrażenie, że musiała mieć za uszami dużo więcej, niż to, co mu o sobie opowiadała, biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo zmieszały ją jego słowa. Widział jej stres, który chowała za wysoko podniesioną głową i pewnym siebie tonem, choć wypływał na powierzchnię w postaci rozbieganego spojrzenia i lekko tłumaczącego się tonu głosu.
      — Nie znam tych ludzi. I w dupie mam Plotkarkę. — Wzruszył ramionami. — Na co dzień też raczej nie noszę podobnych fatałaszków z butików na Piątej Alei, co jednak musiała wiedzieć, bo przysłała mi to wdzianko, choć w sumie dalej się zastanawiam, czym sobie na ten zaszczyt zasłużyłem.
      Ani on, ani Sunoo tu nie pasowali. Dobra, może ich ciała okrywały ubrania, na które nigdy nie byłoby ich stać, i prezentowali się tak samo nienagannie jak inni ludzie, dla których spotkania w podobnych okolicznościach były naturalne, ale w głębi serca… To po prostu nie było ich miejsce. A przynajmniej nie miejsce Eunwoo.
      — Znamy się. Z Àn Jiào, tego wstrętnego baru… Na Chinatown? — Znowu uniósł brwi. — Naprawdę nie pamiętasz naszej wspólnej nocy, Ari? Poszliśmy do ciebie… do tej małej klitki nad restauracją…?

      Usuń
    6. Minęło kilka sekund, nim dotarł do niej sens wypowiedzianych przez Eunwoo słów. Każde z nich pływało w jej głowie, a Ari biła się z własnymi myślami, bo ze wszystkich możliwych opcji, ta zdawała się być gorsza niż początkowo zakładała. Jedna z jej drobnych dłoni wylądowała na klatce piersiowej dziewczyny, jakby w ten sposób usiłowała zasłonić się i uratować resztki i tak już dosadnie starganej godności. Przez ciało przeszła fala gorąca, kumulując się w okolicach żołądka, mogłaby przysiąc, że w tym zabulgotało groźnie, w efekcie przysparzając ją o mdłości, a cała krew odpłynęła z twarzy, zupełnie jakby stanęła twarzą w twarz z duchem. Ale czy właśnie tym nie był Eunwoo? Kolejnym koszmarem z przeszłości, starającym się wbić w nią swe szpony, rozdrapać świeżo zasklepione rany i przypomnieć jej, kim tak naprawdę była.
      — Ja — zaczęła zdezorientowana, uciekając spojrzeniem w każdym możliwym kierunku, a w końcu spuszczając wzrok, który teraz wlepiony był w estetycznie powywijane litery, układające się w jego imię. Dalej szukała wskazówki, jakiejkolwiek iskierki powodującej zapłon, a tym samym odblokowanie jej wspomnień związanych z tą nocą.
      Nic. W jej głowie było pusto, a ilość pytań przerastała posiadane odpowiedzi. Kolejny raz zaschło jej w gardle, a jedynym możliwym źródłem ugaszenia pragnienia, była wypełniona po brzeg szklanka z tajemniczą zawartością.
      — Proszę cię, nie mów o tym nikomu, ja… To był ciężki okres, każdy z nas popełnia błędy. — dopiero, gdy ostatnie słowa rozbrzmiały między nimi, Ari uświadomiła sobie jak Eunwoo mógł je odebrać, a ostatnie czego chciała, to urazić chłopaka, bo kto wie jakie mogły być tego efekty. Gwałtownie nachylając się nad stołem, wyciągnęła w jego kierunku dłoń, jednak ta zawisła w przestrzeni pomiędzy dwójką. — Nie ty jesteś błędem, tylko ja. Moje zachowania, moje zachowania z przeszłości. Gdybym tylko pamiętała, jestem pewna, że nie było czego żałować, co oczywiście nie znaczy, że żałuję, po prostu nie robię już takich rzeczy. — Ciężko było określić w jaki sposób brzmiała w tej chwili brunetka. Usilna próba utrzymania dyskusji w sekrecie i szept, który z każdą sylabą przemieniał się w jęk, brzmiały dość żałośnie, malując przed Eunwoo dość nędzny obraz brunetki.

      Usuń
    7. — Ouch — mruknął urażony, całkiem głośno, gdy tylko usta Ari opuściły słowa, które miały porównać ich wspólnie spędzoną noc do pijackiego błędu. W środku jednak dusił się ze śmiechu i tylko chwila dzieliła go od tego, by nie wysypać się przed nią kompletnie. Kiedy jednak nachyliła się nad stołem, by pochwycić jego dłoń, i wyrzucała z siebie przepraszającą litanię z szybkością karabinu maszynowego, uśmiech bezwiednie wypłynął na jego usta, już chwilę potem zamieniając się w cichy chichot.
      — Nie zamierzam o tym nikomu mówić. Nikogo tutaj nie znam, zapomniałaś? — wyrzucił w końcu z siebie, przewracając oczami, po czym wyciągnął swoją dłoń z uścisku. — Ale, wiesz co? Jednak mam jeden warunek. Proszę, dla własnego zdrowia nie doprowadzaj się już do podobnego stanu w miejscach, do których nawet za dnia strach jest wchodzić samemu, dobra?
      W końcu odchylił się na krześle i wtedy miał dobrą okazję do tego, by przyjrzeć się jej uważniej. Może nie wyrobił sobie o niej najlepszej opinii, ale na pewno go zaintrygowała. Nie siedziałby przecież z nią tyle czasu w tym zatęchłym barze, gdyby nie urodziła się w nim chociaż minimalna iskierka zainteresowania. Ari plotła głupoty, jedna za drugą, mieszała ze sobą cztery historię na raz, ale była przy tym… Zabawna. Alkohol, który w siebie wlała, zrobił z niej odrobinę głupiutką trzpiotkę, ale przy tym całkiem uroczą. Może nie w momencie, gdy płakała za Minsoo, którego straciłam, bo byłam — hik — taka głupia, jejku, byłam taka głupia… czy to są chrupki serowe?, zostawiając smarki i makijaż na jego ramieniu, ale była.
      — Czemu mieszkasz na Chinatown? — zapytał wprost. Tego był najbardziej ciekawy. — Jesteś z tego świata, z tego towarzystwa. Czemu mieszkasz tam i udajesz jedną z nas?

      Usuń
    8. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
  9. Stół I : @j.landi & @soonie2127

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Not long ago, you brought down my house of cards. Now, I’ve just brought down yours.
      Czas miał leczyć rany i — Minsoo musiał przyznać — było w tym wiele prawdy. Któregoś ranka w końcu obudził się z uśmiechem na ustach, nie mogąc się doczekać, co przyniesie mu nowy dzień. Życie odzyskało stracony wcześniej urok, a ból i wyrzuty sumienia schodziły na drugi plan, coraz mniej utrudniając mu spędzanie czasu z samym sobą. Brat, który pojawił się w końcu w Nowym Jorku, wniósł też sporo ciepła do jego nowej rzeczywistości, a po paru tygodniach już nie potrafił powiedzieć, jak to wszystko wyglądało, gdy nie było go obok.
      Niemniej jedna rzecz go nie opuściła wcale — wciąż czekał.
      Aż ją zobaczy. Aż usłyszy jej głos. Aż dowie się czegokolwiek na temat jej aktualnego życia. Aż będzie mieć w końcu szansę, by powiedzieć to, z czym bił się od wielu miesięcy. Aż nabierze na tyle odwagi, by słowa finalnie opuściły jego usta.
      Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam.
      Los spłatał mu okrutnego figla, stawiając go przed lustrem i szeptając pytania o to, kim się właśnie stał. Przez długi, długi czas mógł żyć w przeświadczeniu, że świat dzielił się na nich i na nas, ale koniec końców okazało się, że ułuda, beztwialstwo i zdrada nie jest wcale obszyte grubą nicią portfela, a czymś, po co mógł sięgnąć każdy. Przełknął w końcu prawdę, rozliczył siebie samego z wyrządzonych krzywd, starając się sobie wybaczyć, a teraz miał nadzieję, że choć trochę zasługiwał na to, by ona wybaczyła mu.
      — Dobry wieczór — powiedział lekko rozbawionym tonem, siadając przy stoliku na przeciwko obcego mu chłopaka. Uśmiechnął się, marszcząc brwi i wyrzucił ręce na boki. — Ciekawie się to wszystko zapowiada. Nie wiem, o co chodzi, ale chyba lepiej, żebyśmy nie wiedzieli.
      Wiedział, że tu przyjdzie, gdy tylko przeczytał zaproszenie. Zapomniał jednak o całej otoczce przyjęć Plotkary i że mógł tam spotkać nie tylko tę osobę, na której mu najbardziej zależało, ale też grupę tych, których nie miał zamiaru oglądać wcale. Zimne spojrzenie Seojuna zmusiło go, by odwrócić wzrok. Nie, żeby mu się dziwił, ale mimo wszystko… Nie chciał krzywdzić Ari i żałował tego z całego serca, niemniej jeśli chodziło o Seojuna, miał mieszane uczucia — część niego tkwiła w przekonaniu, że chłopak dostał dokładnie to, na co zasługiwał. Na co sobie sam zapracował.

      Minsoo, troszkę jeszcze nieswój

      Usuń
    2. W chwili, w której ujrzał misternie zapakowane pudełko tak bardzo niepasujące do ciasnego wnętrza klitki, którą zajmował od lutego, uznał że zlokalizował go ktoś z przeszłości. Serce niemal natychmiast podskoczyło mu do gardła. Kiedy natomiast jego oczom ukazał się zupełnie nowy komplet składający się z eleganckiej granatowej marynarki i takiż samych spodni, do którego dołączono zaproszenie na bal organizowany przez zupełnie mu obcą pannę, wybuchnął głośnym śmiechem, Teraz musiał tylko przekazać Lian, że w najbliższą sobotę będzie musiała nocować u koleżanki. Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że suszyła mu już o to głowę od dłuższego czasu, powinna być szczęśliwa.
      Faktycznie, kiedy dzisiejszego popołudnia po skończonej pracy odprowadzał ją pod drzwi Państwa Smithów wydawała mu się niezwykle zadowolona. On sam zdecydowanie mniej, ponieważ wciąż nie był do końca pewien, czy powinien jej pozwalać na coś takiego teraz, gdy ich macocha w każdej chwili mogła jeszcze zechcieć nakłonić męża do jej przymusowej deportacji. Ale nie mógł jej też przecież trzymać ciągle pod kluczem, nieprawdaż ?
      Tyle tylko, że gdy tuż przed oczami chłopaka zamajaczyła wreszcie majestatyczna sylwetka słynnego nowojorskiego hotelu, jego spanikowany umysł zarządził zdecydowany odwrót. Swoją dzisiejszą garderobą mógł w końcu prezentować się niemal dokładnie w ten sam sposób co jeszcze przed tym, gdy zdecydował się raz na zawsze odejść z rodzinnego domu, lecz zdawał sobie też aż za dobrze sprawę, że już tutaj po prostu nie pasuje. Po pierwsze w obecnej sytuacji nie mógł sobie pozwolić na rozpieprzenie kasy na prywatnego fryzjera, więc jego aktualnie ufarbowane na lawendowo włosy wymykały się władzy jakiejkolwiek, nawet najmocniej ściśniętej gumki, po drugie - zdecydowanie gorsze - na jego twarzy wciąż dało się zauważyć skutki przedwczorajszej walki w postaci kilku krwawych szram i potężnego siniaka na prawym policzku. Cóż, i tak mógł mówić o ogromnym szczęściu, skoro jakimś cudem obyło się bez żadnych złamań, bo dzieciak był naprawdę niezły.
      Zanim jednak zdołał choćby spróbować opanować oddech, jakaś roześmiana grupka dosłownie wepchnęła go do środka. Nie mając już innego wyjścia, dał się po prostu tak długo jej wieść aż znalazł się prawie dokładnie naprzeciwko przypisanego mu stolika. Dopiero wtedy się od niej odłączył i chwytając jeszcze w przelocie kieliszek z tacy przechodzącego obok kelnera, zrobił ostatnie parę kroków. Na swojego dzisiejszego towarzysza nie musiał czekać zbyt długo, co zresztą prawdopodobnie jako jedyne powstrzymało go od rzucenia się do ucieczki tuż po tym, gdy opróżniłby już zawartość szkła. Cóż, teraz już mu to zwyczajnie nie wypadało. Znalazł się w pułapce i jednym co mógł w tej sytuacji zrobić było udawanie, że przez ostatnie cztery lata w jego życiu nie zaszła nawet najmniejsza zmiana.
      - Wzajemnie. - Odparł, wkładając wszystkie siły w to, by nadać głosowi choć trochę dawnej pewności siebie, zaś ruchom nieco więcej elastyczności niż miały one zazwyczaj. To ostatnie zadanie okazało się szczególnie trudne nie tylko z powodu ostatniej szarpaniny, ale także zwyczajnego przepracowania. Chcąc w ogóle marzyć o pojawieniu się na tej imprezie, musiał bowiem wziąć w tym tygodniu trochę więcej dyżurów w studium i teraz bolał go niemal każdym mięsień.- A ja z kolei chętnie dowiedziałbym się czegokolwiek więcej o dziewczynie, która jest na tyle szalona by spędzić tu aż tylu zupełnie obcych ludzi. - Powiódł zaciekawionym spojrzeniem po sali, zastanawiając się ilu z nich miał już okazję kiedyś obsługiwać, po czym skupił się ponownie na swym rozmówcy.


      Junyi

      Usuń
    3. Jego uśmiech zbladł odrobinę, praktycznie niezauważalnie, gdy jego wzrok padł na siniaki i lekkie opuchnięcie na twarzy siedzącego naprzeciw nieznajomego. Odwrócił wzrok, niby mimochodem zerkając na innych gości, i pokiwał głową w zgodzie ze słowami chłopaka. Cudem powstrzymał naturalny odruch, by zapytać go, czy wszystko w porządku i co się stało; opamiętał się w ostatniej chwili, bo uprzytomnił sobie, że było to zwyczajnie niegrzeczne. Nie znali się, więc równie dobrze Junyi mógł nie życzyć sobie wypytywania o prywatne sprawy. Nie mógł jednak powstrzymać zerkania na największego siniaka pod jego okiem, więc co chwila niezręcznie spoglądał w bok, a w końcu jego wzrok padł na ciemnowłosego chłopaka siedzącego po drugiej stronie przy innym stoliku — jego brata. Młodszego, zaledwie siedemnastoletniego.
      — Zdecydowanie szalona. Wariatka, nawet bym powiedział — wyrzucił z siebie z niedowierzaniem, kręcąc głową. Mingi, jakby kierowany jakimś wewnętrzną siłą, odwrócił się w tej samej chwili w jego kierunku i ich spojrzenia się skrzyżowały. Minsoo zrobił wielkie oczy i ściągnął usta w wąską linię, pokazując palcem na jego kieliszek, a potem i na niego, niemo dając mu wyraźnie do zrozumienia, że jakiekolwiek wybryki przypłaci życiem. — Mój brat tu jest. Siedemnastoletni chłopak… Co ta dziewczyna ma w głowie? — zapytał, wracając w końcu wzrokiem do nieznajomego.
      Sprawdził jego imię na karcie na stoliku już wcześniej, ale nie miał pojęcia, kim był, mógł więc być dosłownie każdym. Jednym z nich, z ludzi z wyższych sfer, a równie dobrze kimś z nizin społecznych — jak on — albo kimś, kto zdobył wielką sławę. Był jednak jakiś komfort w rozmowie z nieznajomym, kto nie znał jego historii, szczególnie nie tej dotyczących jego wybryków na Manhattanie.
      — Byłeś już wcześniej na jej imprezach? — zapytał, unosząc kieliszek do ust. — Ja wcześniej dwa razy i muszę powiedzieć, że… dziwne rzeczy się tu mogą wydarzyć.

      Minsoo

      Usuń
    4. Spotted: The lights on the hotel terrace suddenly dimmed, the music faded, and the spotlights lit up a small stage behind the tables, where waiters stood with trays in hand. The chatter slowly dissolved into silence, which was soon pierced by the sweet, familiar voice of none other than Kristen Bell...

      Hello, Upper East Siders! Or should I say... Da—arlings? Having a blast yet? What do you think of my new twist on speed dating? I trust your eyes aren’t wandering to the neighboring tables—your full attention should be on your new companions for the evening… But just in case you’re getting bored (as if), I’ve cooked up a little game to spice things up. I know you’ll love it, and if not, well, tough luck… Oops!
      The rules? Oh, they’re as easy as some of you are... Soon, the waiters will bring out massive trays loaded with exotic bites from around the globe, along with a menu. You'll start choosing in alphabetical order by your names and play in that order. Pick your dish, but if you skip your turn to eat by hiding behind a secret, the next in line picks the next treat. Welcome to the scandalous game of Spill it or Eat it! And remember, darlings, those secrets better be juicy enough… Because if I sense anyone holding back, the next time you hear my voice, I’ll be the one calling the shots. Enjoy the game! You know you love me.

      Menu z listą dań można znaleźć w poście

      Usuń
    5. Nie mógł nie zauważyć tego charakterystycznego sposobu w jaki siedzący naprzeciwko chłopak za wszelką cenę stara się omijać wzrokiem jego twarz. Bardziej irracjonalna część jego duszy natychmiast zaczęła wręcz niemiłosiernie wyć, gnębiona wspomnieniami tych wszystkich niezwykle upokarzających momentów z przeszłości, podczas których dokładnie takie same zachowania obserwował u sąsiadów. Cała okolica doskonale wiedziała co dokładnie działo się za murami luksusowej willi należącej do rodziny Landi, lecz niemal wszyscy sąsiedzi za każdym razem, gdy musieli przypadkiem minąć się z nim na chodniku, udawali że nie widzą niczego niepokojącego. Jedynym wyjątkiem na tym tle była emerytowana pianistka mieszkająca kilka przecznic dalej. Po latach doszedł nawet do wniosku, że prawdopodobnie gdyby nie to, że pozwalała mu ukryć się u siebie, gdy czuł że nie mógł już wytrzymać z macochą ani sekundy dłużej, faktycznie wplątałby się w złe towarzystwo. A tak skończyło się jedynie na nieudanych próbach samobójczych. To wówczas także wpoił sobie zasadę głoszącą, że swoimi osobistymi problemami nie należy się z nikim dzielić. W przeciwnym razie zostaje się zarzuconym całą stertą nieprzyjemnych pytań, na które prawdziwe odpowiedzi i tak nie przynoszą nic oprócz dodatkowych problemów.
      A tych z całą pewnością pragnął dzisiaj uniknąć, więc w głębi duszy nawet dziękował losowi, że nieznajomy się od nich powstrzymuje. Przynajmniej na razie, bo przecież nie mógł być pewien jak ten wieczór przebiegnie dalej. Jako podrostek bywał na wystarczająco dużej liczbie podobnych imprez, by wiedzieć, że jeśli coś jest podczas nich najczęściej w ogóle do przewidzenia to to, że jeśli nie ma się ochoty zostać podsmażonym na wrzącym oleju i podanym na przystawkę pozostałym gościom, należy mieć oczy dookoła głowy.
      - Nie miałem jeszcze takiej okazji. - Odparł, instynktownie wędrując spojrzeniem w kierunku stolika, na który jeszcze sekundę temu spoglądał jego aktualny towarzysz. Faktycznie, wspomniany przez niego chłopak nie wpisywał się zanadto w rolę legalnego uczestnika tak hucznego balu, lecz gnany własnymi doświadczeniami starszego brata Junyi i tak zaryzykował posłanie mu rozbawionego spojrzenia. Och, jak on dobrze znał ten rodzaj młodzieńczego buntu… - Wyluzuj trochę i tak go nie upilnujesz. - Zaśmiał się, decydując się wreszcie zapoznać z podejrzanie wyglądającą zawartością kieliszka. Zwykle od takich drinków odstręczał go już sam zbyt słodki zapach, ale na początek musiał mu starczyć. - Wierz mi, wiem o czym mówię. - Miał zamiar jeszcze dorzucić coś o swoim młodszym rodzeństwie, ale skutecznie uniemożliwiła mu to nagła informacja o jednym z tych lekko irytujących konkursów rozgrywających się zwykle podczas tego typu zabaw. - Miejmy tylko nadzieję, że nasza jubilatka nie jest także czarownicą. - Zażartował, omiatając szybkim spojrzeniem dostarczone im właśnie przez kelnera menu.
      Nie żeby uważał, że na liście jego prywatnych tajemnic znajduje się jeszcze coś czy mógłby znowu zaskarbić sobie uwagę ojca, lecz z całą pewnością wciąż widniało na niej kilka takich grzeszków, które gdyby kiedykolwiek ujrzały światło dzienne znów zwróciłyby na niego uwagę plotkarskich mediów. A ostatnim czego chciał odkąd uciekł za ocean było ponowne znalezienie się w blasku fleszy. Oczywiście nie był aż tak bardzo naiwny, by nie potrafić przewidzieć, że z takim nazwiskiem kiedyś do tego dojdzie, ale osobiście wolałby by stało się to możliwie najpóźniej.


      Junyi udający, że wszystko jest ok

      Usuń
  10. Outside Swimming Pool Dive in… but watch out, the water's full of sharks.

    OdpowiedzUsuń
  11. Secret Garden The flowers aren’t the only things blooming tonight...

    OdpowiedzUsuń
  12. Inside Crystal Ballroom Dance like no one's watching... but, oh, we are.

    OdpowiedzUsuń
  13. Inside Bar One sip, and the secrets start to pour...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sunoo miał wrażenie, że coś paliło go od środka, kiedy dotarło do niego, że Taeyang nieustannie pogrywał z nim w ten najbardziej żenujący sposób. Teatralne spoglądanie w górę i przeciąganie odpowiedzi, by w końcu udzielić mu tej, której absolutnie nie chciał teraz usłyszeć, okazało się ostatecznym gwoździem do jego trumny.
      Dynamika tego wieczora zaczynała go powoli przerastać. Tempo zmian, z którym nie potrafił sobie do końca poradzić, skutecznie utrudniało mu sprawne odnalezienie się w sytuacji i poprowadzenie własnych zamiarów tak, by zawsze znaleźć się dokładnie o te dwa bezpieczne kroki przed Tae.
      Taki był właśnie jego pierwotny plan.
      Chciał wyprzedzić swojego dzisiejszego towarzysza i to nie tylko w udzielaniu samych (często tak zwodniczych) odpowiedzi, ale także już na poziomie wszelakich rozważań. W planowaniu - czymś, w czym podobno był całkiem dobry. Być może to właśnie dlatego, porażka uderzyła go tak mocno. Być może dlatego, pierwszy raz, nie potrafił sobie z nią jakkolwiek poradzić.
      — Bo to nie fair — warknął więc, odruchowo uderzając otwartą dłonią o blat stołu. — Nie zgadzam się na takie zagrywki i nie bawi mnie to! Spieprzam stąd i mam gdzieś to czy mi wolno, czy nie.
      Nie potrzebował zgody. Buzowało w nim zbyt wiele emocji, by choć przez chwilę przejąć się faktem, czy zakończenie tej idiotycznej gry w taki sposób, spotkałoby się z przychylnością organizatorki.
      Sunoo nie mógł tego przecież przewidzieć i chyba w końcu świadomość, że nie miał na to jakiegokolwiek wpływu, okazała się tą najbardziej oczyszczającą. Poderwał się więc z miejsca i posłał Taeyangowi kolejne mordercze spojrzenie, cudem tylko powstrzymując się przed tym, by nie zalać go teraz falą obelg. Oddałby wiele, by tego wieczoru wylądować przy którymkolwiek z pozostałych stolików lub by dziewczyna, która miała im tu towarzyszyć, zjawiła się choć odrobinę wcześniej. Być może wówczas nic, co miało dotychczas miejsce, nie zdążyłoby się w ogóle wydarzyć.
      Sunoo dojrzał kątem oka fakt, że pobudzony Yosoo zmierzał właśnie w kierunku baru, więc niewiele myśląc, puścił się szybkim krokiem tuż za nim. Nie wiedział, czy to dobry pomysł, ale był w stanie zrobić teraz cokolwiek, byle tylko wyrwać się z klatki, w którą niepostrzeżenie sam się wcześniej wpakował. Na własne nieszczęście, nie zarejestrował niestety tego, że Tae nie najwyraźniej zamierzał zbyt łatwo odpuścić i ruszył jego śladem, zaledwie kilka sekund później.

      Sunoo

      Usuń
    2. Odruchowo wydął dolną wargę w kolejnym, prześmiewczym geście, kiedy Sunoo po raz kolejny tego wieczoru pokazał kolejne pęknięcie na swojej powierzchni. Tym razem głębsze, widocznie dotkliwsze, a tym samym o wiele bardziej satysfakcjonujące dla Kwona
      — Nie fair? — powtórzył ze smutno ściągniętymi brwiami, nie potrafiąc wyzbyć się złośliwej nuty w swoim głosie — Ja po prostu gram zgodnie z zasadami, Sunoo — i to chyba było najgorsze - nie było pola na to, aby zaprzeczyć. Taeyang od początku podążał wytycznymi organizatorki, zwyczajnie testując swój żołądek, a tym samym pozwalając sobie na tkwienie w błogiej swobodzie zachowania sekretów dla siebie.
      Wzdrygnął się komicznie, kiedy spotkał się z piorunującym spojrzeniem chłopaka - jednym z tych, których nie potrafił wziąć na poważnie, a pokłady kultury, aby sprawiane pozory prezentowały się autentyczniej, stawały się sprawą drugorzędną. Przyjemność, jaką sprawiało mu podjudzanie chłopaka swoją niewinną, zakłamaną fasą, przewyższało nad szczerymi próbami bycia po prostu uprzejmym. Choć od początku wieczora nawet się ich nie podjął. Bo przecież wystarczyło tylko tyle, aby z zewnątrz tak się prezentował - to, że jego rozmówca z trudem mógł usiedzieć na swoim miejscu, było nie jego kłopotem. Nie on źle na tym wychodził.
      Dopiero fakt, że chłopak faktycznie zaczął odchodzić od stolika, dał radę go w odrobinie zaskoczyć. Może bardziej pod kątem, że doszło do tego dopiero teraz, aniżeli w ogóle, lecz i tak wywołało na jego twarzy drobny, rozbawiony uśmiech. Ten sam, który mu towarzyszył przy podniesieniu się ze swojego miejsca i ciekawskim podążeniu za Sunoo, który dawał mu za wiele rozrywki, aby pozwolił mu tak łatwo teraz odejść. A szybkim rozejrzeniem się dotarło do niego, gdzie chłopak się wybierał. Dając mu kolejny, kuszący punkt zaczepienia
      — Sunoo, dziecko kochane — zachowana miękkość i ciepła barwa w głosie nie mogła być bardziej myląca; tak łatwa do przejrzenia dla ich dwójki. I potrzebował tylko kilka większych kroków, aby móc iść nieco za nim, w tej bezpiecznej odległości, która zostawiała mu czas na reakcję, a zarazem zachowanie tej rozmowy przede wszystkim tylko między nimi. Zarazem z ulgą opuszczając okolice stolika B, bez pośpiechu kierując się krokami Honga i trafiając w dwa, wybrane przez siebie punkty jednym, spójnym zdaniem. Tym, które przypomniało mu o warunkach, w jakich w ogóle zaczęli rozmawiać, jak i o tym, w którym upewniał się wraz z biegiem wieczoru — Ty chyba nie powinieneś się zbliżać do baru, co?

      Taeyang

      Usuń
    3. Sunoo szedł wytrwale przed siebie, wypatrując w tłumie znajomej sylwetki, a kiedy udało mu się zlokalizować w końcu tego, kogo szukał, poczuł chwilową ulgę. Tę, która wyparowała jednak z niego dokładnie w tym samym momencie, w którym uświadomił sobie, że Tae podążał tuż za nim. I która ustąpiła miejsca czystej irytacji, gdy dotarł do niego sens kolejnej zaczepki. Do tej pory zamierzał po prostu się go pozbyć. Wstać z miejsca i zapomnieć o niezbyt udanym początku imprezy, który przyszło mu spędzać w towarzystwie bruneta. Teraz zmienił jednak zdanie, w ułamku sekundy pragnąc, by… znaleźć odpowiednią okazję i zwyczajnie mu się odgryźć. I nie słowami, które najwidoczniej nie robiły na nim większego wrażenia. Sunoo, chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że na tym polu, odniósłby jedynie kolejną porażkę. Było jednak takie, które pozwalało mu na wbicie Taeyangowi małej szpilki. Prosto w serce. A może w kieszeń?
      Sunoo wyłapał w końcu spojrzenie Soo, uniósł wymownie brwi i pokręcił nieznacznie głową, dając mu sygnał, by ten absolutnie się nigdzie nie ruszał. Ostatnie, czego potrzebował, to ponowne znalezienie się w wyłącznym towarzystwie Taeyanga, którego najchętniej posłałby właśnie w diabły.
      Pozwolił sobie więc na to, by przejść jeszcze trzy kroki, nie wypuszczając nawet na moment połączenia swojego spojrzenia z tym, należącym do Yosoo. Ruszył nieznacznie wargami, posyłając chłopakowi bezgłośny komunikat z prośbą o pomoc, po czym… wykonał sprawnie kilka ryzykownych ruchów.
      — Nie łaź za mną — warknął i zatrzymał się, odwracając gwałtownie w taki sposób, że, idący tuż za nim, Tae nie mógłby zareagować w porę nawet, gdyby chciał. Sunoo potrzebował ułamka sekundy. Siła zderzenia dwóch ciał spowodowała, że starannie odegrana teraz utrata równowagi, nie wydawała się niczym nadzwyczajnym. Pochylił się mocno do przodu, z rozmysłem zacisnął dłonie na marynarce i spodniach Taeyanga i gdy zyskał pewność, co do lokalizacji interesującego go przedmiotu, pospiesznie wsunął palce do jednej z jego kieszeni. Sprawnie wyciągnął z niej niewielki portfel, tylko po to, by ostrożnie spuścić go na ziemię. Ten moment był najtrudniejszy, zawsze, niezależnie od obranego celu, bo wiele rzeczy mogło pójść teraz nie tak. Wtrącenie się przypadkowego obserwatora, który dostrzegłby coś, czego nigdy nie powinien zobaczyć, zwiększona uważność okradanej osoby, która zorientowałaby się w tym, w czym nieświadomie brała udział… Sunoo życzył sobie, by żadna z tych komplikacji nie miała jednak miejsca.
      — Nie zamierzam tracić na ciebie już ani jednej minuty, daj mi w końcu spokój.
      Sekunda oczekiwania i cisza… Upragniony brak reakcji. Sunoo nie zwlekał - wyminął sprawnie Taeyanga, dyskretnie odkopując na bok leżący mu pod nogami portfel. Dokładnie w tym czasie Yosoo pokonał dzielącą ich przestrzeń i stojąc tuż przed nieznajomym, chwycił go za rękaw, upewniając się, że ten na pewno nie odwróci się, by ruszyć w ślad za Sunoo, który - w pewnej odległości - pochylał się właśnie po przechwyconą wartość. Soo nie miał pojęcia, co się między nimi stało, ani tym bardziej ochoty, by w tym uczestniczyć, ale jeśli Hong wyraźnie prosił go o pomoc, nie zamierzał mu jej odmawiać. Niezależnie od tego jak bardzo by chciał ani faktu, że najchętniej sam ulotniłby się z tego miejsca szybciej niż wypadało.
      — A ty co? — zapytał złośliwie, ostrożnie puszczając w końcu ściskany dotąd materiał. — Chodzić nie potrafisz?

      piekielny duecik

      Usuń
    4. Mógł się czuć przygotowany na wszystko - na każdą, kąśliwą uwagę; dziwne zachowanie, cokolwiek, ze strony Sunoo. Dla kogoś z zewnątrz mógłby to być efekt alkoholu, który zdążył dołączyć do przepływającej przez jego ciało krwi. Po części pewnie też tak było, jak każdemu, i Taeyangowi bardziej rozplątywał się wtedy język. Nie przejmował się do tego samego stopnia, co na kompletnie trzeźwym umyśle; pozwalał sobie na ryzykowniejsze testowanie cudzych granic. Lecz to tyle - pozwalało mu to na więcej, trzymając się ram codzienności i typowego podejścia do relacji. Szczególnie takich, jak ta, jaką tworzył z Sunoo. Nawet jak na jeden wieczór. Nawet jeśli nie chciał rozwijać jej poza tymi kilkudziesięcioma minutami, jakie spędzili wspólnie.
      Lecz mimo to nie był gotowy na wszystko. Nawet zapobiegawcze, kilka kroków nie mogło uchronić go przed niespodziewanym zderzeniem się, które wybiło go nie tyle z równych nóg, co i z ustalonego sobie rytmu. Zatrzymało kolejną, złośliwą uwagę na czubku języka wraz z zaskoczonym oddechem na ustach, kiedy był bliski spotkania się z parkietem głównej sali. Gdyby nie szybkie działanie Sunoo, może podejrzliwie szybkie, może też nie. W tym momencie się tym nie przejmował, kiedy najbardziej chciał uniknąć zetknięcia się z podłogą. Mógł być wdzięczny, nawet chciał uraczyć go kilkoma szczerze miłymi, acz dalej okrytymi fałszywą warstwą, słowami, kiedy ponownie został wyprzedzony ostrą uwagą ze strony Sunoo. Taką, co wywoływała uśmiech na jego zaskoczonej twarzy, lekko muśniętą przez niedowierzanie i tą nagłą potrzebę pójścia za nim.
      Nagła zmiana dynamiki, całego scenariusza, jaki dotychczas pomagał tworzyć - mieszkanka wszystkiego uśpiła momentalnie jego czujność, a tym samym przygaszając wrażenie nagłej lekkości w kieszeni, która powinna go zaniepokoić od razu. Zamiast tego skupił się na ręce powstrzymującej go przed pójściem za chłopakiem, obrzucając ją, jak i jego właściciela przenikliwym spojrzeniem; z lekkim zmarszczeniem brwi, nutą niepewności. Dopóki nie przypisał do twarzy imienia, a ekscytacja trwającym wieczorem obudziła się na nowo, zapominając o atrakcji, na której skupiał się jeszcze chwilę temu, a jedynie wywołując zduszony uśmiech, kryjący się w kącikach jego ust
      — A ty? — skutecznie zignorował złośliwe pytanie, jakim został przywitany, poprawiając starannie lekko wymięty garnitur, przy czym rozejrzał się ciekawsko, kiedy widział, że czegoś brakuje w pobliżu. Kogoś, kto wydawał się nieodłącznym elementem obrazka — Upilnować swojego chłopaka nie potrafisz?

      aniołek

      Usuń
    5. Yosoo potrzebował kilku sekund po to, by jakkolwiek przetworzyć to, co usłyszał właśnie od nieznajomego bruneta. Chłopaka?. Mimowolnie przymrużył oczy, przyglądając mu się badawczo. Jakiego chłopaka? Nic się nie zgadzało, Taeyang nie mógł wiedzieć o jego relacji z Chanem, a sama Plotkara wspominała o nich zbyt rzadko, by ktokolwiek z nieznajomych, mógł tak łatwo dopatrzeć się w jej wpisach pewnej prawidłowości. Próbował więc doszukać się sensu w tym złośliwym, zadanym niespodziewanie pytaniu, ale im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to nie niosło za sobą niczego poza potrzebą odegrania się za niedawny ciąg niepowodzeń. I być może w innych okolicznościach zrozumiałby go znacznie lepiej; byłby w stanie przyjąć jego punkt widzenia a nawet… odrobinę mu współczuć. Teraz jednak, gdy wciąż buzowały w nim emocje związane z wydarzeniami rozegranymi przy stoliku, miał jedynie ochotę dokładać kolejny i kolejny kamyczek do kupki wielu im podobnych. Byle tylko nie pozostawać w tym samemu.
      — Dopowiadasz sobie jakieś dziwne historie? Chodzi ci o niego? — sapnął w końcu, delikatnie wskazując głową w kierunku oddalającego się chłopaka. Wsunął dłonie do kieszeni, cofając się o kilka kroków, by bez przeszkód zaprzeć się plecami o brzeg baru i nawet na moment nie spuszczał uważnego spojrzenia ze swojego nowego towarzysza. Było w nim coś dziwnego, co kazało trzymać się na baczności, ale Yosoo zagłuszał wszystkie sygnały ostrzegawcze, zwalając to na, zalewającą go wciąż, irytację. Nigdy nie pomyślałby, że zachowanie Chana mogło odbijać się na nim aż tak bardzo, ale może tym razem sedno problemu tkwiło w tym, że… blondyn był niepokojąco bliski trafnego nazwania niewygodnej prawdy? — Sunoo to… — zastanowił się przez chwilę, szukając odpowiedniego określenia ich dziwacznej relacji —... przyjaciel. Więc jeśli zamierzasz szukać tutaj jakiejś sensacji albo próbujesz być bardziej wkurwiający niż wypada, to dobrze ci radzę, przestań. Nie mam dziś ochoty na takie gierki.

      Yosoo

      Usuń
    6. Powędrował wzrokiem we wskazanym kierunku, niemalże od razu dochodząc do wniosku, że chłopak go nie zrozumiał. A tym samym dał mu kolejną dawkę tak przez niego wyszukiwanej rozrywki
      — Chyba akurat ty sobie coś dopowiadasz, bo na pewno nie chodziło mi o niego — pokręcił głową i dopiero po zadowalającym wyprostowaniu garnituru oparł się bokiem o bar, ze skrytą ciekawością przyglądając się swojemu nowemu towarzyszowi — Byłoby to trochę niepokojące, skoro to dziecko, Yosoo.
      Nie powinien znać jego imienia, a jednak zostało mu pięknie zaprezentowane jeszcze przy stole. Tam, gdzie nie pomyślałby, że do czegokolwiek mu się tego wieczora przyda. Nie zakładał w końcu, że w ogóle na niego wpadnie. Nie widział powodu, aby skrzyżować swoje drogi z Jeongiem. Przynajmniej dopóki faktycznie do tego nie doszło, a w jego oczach mógł dostrzec intensywniejszy płomyk, niż ten, który mógł dostrzec jeszcze, kiedy wszyscy siedzieli na swoich miejscach. I mógł usłyszeć cięty język, dający mu jeszcze więcej tego, co Sunoo pozwolił mu jedynie lekko zasmakować. Choć był mu dozgonnie wdzięczny za zabawę, jaką mu sprawił tak banalnym i swobodnym pogrywaniem sobie podczas idiotycznej, a tak angażującej, gry Plotkary
      — I ja niczego nie próbuję. Nic bym z tego nie miał, więc daj spokój — zapewnił go, mimo kompletnego braku szczerości w swoich słowach, podnosząc niewinnie ręce ku górze. Niż wypada. Taeyang był święcie przekonany, że owe zachowanie nie miało takiej skali - jak mogłoby, kiedy ta byłaby niesamowicie płynna, a on i tak za każdym razem szukałby jej granic, byleby móc je przekroczyć. W to samo wierzył i tym razem, łapiąc się jednak na tym, że musiał robić to ostrożniej. Przynajmniej jeśli nie chciał zbyt prędko utracić dynamiki, jaka powoli zaczynała się kreować. Dalej mu zupełnie obca, a jednak ukazująca zalążki, które z niemalże niezdrowym zainteresowaniem chciał poruszyć
      — Chodzi mi o twojego blondyna, z którym siedziałeś wcześniej — pociągnął dalej, rozglądając się po raz kolejny, pilnując półświadomie tego, aby ten odruch nie sprawił wrażenia zbyt przesadzonego — Czy może faktycznie go zgubiłeś?

      Taeyang

      Usuń
    7. Yosoo nie zdołał ukryć zaskoczenia, które wymalowało się wyraźnie na jego twarzy, kiedy nieznajomy zwrócił się do niego po imieniu. Próbował odszukać w tym jakiegoś sensu, ale nic nie przychodziło mu teraz do głowy. Wpatrywał się więc w chłopaka bez słowa, zupełnie tak, jakby poświęcenie na to kolejnych sekund, miało sprawić, że nagle przypomniałby sobie jego twarz; sprawnie przypisałby ją do konkretnych, minionych wydarzeń i przypomniał sobie, skąd mogli się znać. Nic takiego się jednak nie stało, a Yosoo musiał pogodzić się z tym, że kwestia ta miała pozostać dla niego na razie wielką niewiadomą. Przynajmniej do momentu, w którym nie zapytałby go o to wprost. Nie chciał dawać mu jednak takiej satysfakcji. Jeszcze nie teraz.
      — Wyjaśnisz mi, dlaczego uczepiłeś się Sunoo? — Nie zdążył w porę zagryźć języka i pytanie, które nigdy nie powinno opuścić jego ust, wybrzmiało właśnie między ich dwojgiem… i to ze stanowczo zbyt dużą dawką agresji, której nie ukryłby już za niczym, nawet gdyby próbował. Nie potrafił wyjaśnić powodu, ale sposób, w jaki nieznajomy wypowiadał się o młodszym chłopaku, ciążył mu na tyle, że nie mógł tak po prostu puścić tego mimo uszu. Nawet jeśli sprzeciwianie się temu stanowi rzeczy miało tyle sensu, co przejmowanie się zeszłorocznymi opadami śniegu. I pewnie brnąłby w to dalej, wlewając w swoje wypowiedzi tyle jadu, ile tylko zdołaby z siebie wycisnąć, próbując odreagować wszystko to, co wydarzyło się tych kilka chwil wcześniej, ale kolejny komentarz okazał się strzałem zbyt mocnym i celnym, by ot tak po prostu go zignorować.
      Kojarzył Chana? Ale skąd?
      Yosoo był daleki od podkładania się innym zbyt szybko, ale skłamałby, gdyby twierdził, że jego czujność znajdowała się teraz na najwyższym poziomie. Było zupełnie odwrotnie.
      — Mojego? — powtórzył, starając się zakryć zdradliwą złość i drganie w głosie pod maską lekceważącego, nieco kpiarskiego uśmiechu. — Czy ja ci wyglądam ci na czyjąkolwiek niańkę?

      Yosoo

      Usuń
    8. Zagryzienie polika od środka było niezbyt szczerą próbą ukrycia uśmiechu, jaki pragnął pojawić się na jego twarzy w odpowiedzi na zaskoczenie, które mógł dojrzeć u Yosoo. No bo przecież nie powinien wiedzieć, kim jest - to on powinien być tym zdziwionym; zaskoczonym, że zjawił się znikąd i powstrzymał go przed pójściem za Sunoo, którego chętnie jeszcze by podenerwował
      — Coś was łączy, niepotrzebna agresja — podniósł po raz kolejny obronnie ręce, kiedy spotkał się z ostrym, nie do końca spodziewanym teraz, pytaniem. Zapewne powinien go oczekiwać, tym bardziej patrząc, że ta dwójka się znała, a i tak wydobyła z niego wstępnie tylko lekkie wzruszenie ramionami.
      — Organizatorka posadziła nas razem, więc nie tyle się go uczepiłem, ile… po prostu pozwoliłem wieczorowi samemu się rozwijać — z premedytacją decydował się na przesadny dobór słów wraz z niewinnie połyskującymi oczami. Yosoo miał bardziej cięty język; a przynajmniej bardziej zacięty niż Sunoo, który wbrew sobie samemu oddał władzę w ręce Taeyanga, a zarazem… czuł ze słow jasnowłosego jeszcze większą przyjemność. Z ich oschłości, której podłoża nie znał.
      Choć z każdym, wymienionym zdaniem, pozwalał sobie na coraz to większe domysły.
      A kiedy dostał odpowiedź na jedną z licznych zaczepek, czuł się w nich jeszcze pewniej
      — Nie jest Twój? — zapytał bardziej samego siebie, aniżeli Yosoo, nie zniżając jednak na tyle z tonu, aby pozostać nieusłyszanym. Tak, jak z kolejnymi słowami, które przemyślał tylko przez sekundę. Krótką i zbyteczną - niezdolną do zatrzymania go, o ile w ogóle by tego chciał. Zakrywając ich złośliwość smutnym, przelotnym zerknięciem za siebie — Czyli Sunoo mnie okłamał…
      Tylko czy miałby do tego powód? Wtedy jeszcze nie, tego przynajmniej był błogo przekonany, mimo świadomości, jak od początku zaszedł chłopakowi za skórę. Mimo to wątpił, aby akurat w tej kwestii potrzebowałby kłamać. Była rzucona przelotnie, bez złego płomyka w oczach Sunoo, który panował tam przez resztę wieczoru. A to jedynie pozwalało snuć Taeyangowi różne teorie; uzupełnianie tego, do czego mogło dojść przy stole
      — I niezbyt wyglądasz — przyznał z lekkim skinieniem, zaraz mrużąc nieznacznie oczy podczas nieprzerwanego przyglądania się swojemu rozmówcy — Chociaż może powinieneś być…

      Taeyang

      Usuń
    9. W pierwszej chwili miał ochotę zignorować nieznajomego i samemu udać się krok w krok za Sunoo, by raz na zawsze wybić mu z głowy paplanie na jego temat. Zwłaszcza wtedy, kiedy odbiorcą tychże informacji stawała się osoba kompletnie do tego nieuprawniona. I to nie tak, że zamierzał ukrywać cokolwiek lub - co gorsza - wypierać się łączącej go z Chanem relacji, nie był przecież hipokrytą. Gdyby trzeba było, wykrzyczałby teraz wszystko to, co wciąż pozostawało niewypowiedziane, a niezmiennie było dla niego jedną z najcenniejszych rzeczy w życiu. Nic nie zmieniało jednak tego, że Taeyang nie wydawał się choć w połowie godnym usłyszenia któregokolwiek z tych twierdzeń. Każda kolejna sekunda spędzona w towarzystwie irytującego bruneta, upewniała Soo, że nie znaleźliby wspólnego języka nawet wtedy, gdyby byli jedynymi gośćmi na tej przeklętej imprezie. I absolutnie tej myśli nie żałował.
      Nawet jeśli już wcześniej nie zamierzał brać udziału w tej dziwacznej grze, to teraz postawa chłopaka sprawiła, że zapierał się w tym stanowisku jeszcze mocniej. O ile było to w ogóle możliwe.
      — Ty chyba niespecjalnie pojmujesz ukryte przekazy, co? — Pytanie zadane z teatralną obojętnością, opuściło jego usta niemal bez udziału woli. Yosoo nie był już pewny, czy bardziej irytowały go słowa, których musiał wysłuchiwać (a które z trudnych do zrozumienia powodów, okazywały się zaskakująco trafne i bolesne), czy fakt, że chłopak cechował się tym rodzajem pewności siebie, którego Soo próbował doszukiwać się w samym sobie. Często z marnym skutkiem.
      Niespiesznie sięgnął po przyszykowanego drinka, którego zdążył zamówić na chwilę przed spektaklem rozegranym przez Sunoo i upił odrobinę, nawet na moment nie odrywając badawczego spojrzenia od twarzy Taeyanga.
      — Nie wiem, co sobie wykombinowałeś, ale jeśli myślisz, że tutaj też pójdzie ci tak łatwo, to grubo się mylisz. — Jego aktualna reakcja zdawała się być podyktowana jedynie silną potrzebą zapewnienia samego siebie, że sytuacja nie wymykała mu się jeszcze z rąk. — Mam dużo lepszych opcji na spędzenie reszty wieczoru, więc bądź tak miły i znajdź sobie inny cel.

      Y.

      Usuń
    10. Przekrzywił nieznacznie głowę na kolejne pytanie, czy też zarzut. Tym drobnym gestem jedynie dopełniając narzucone wrażenie. We wręcz komiczny, równie teatralny, co ton jasnowłosego, sposób
      — Skąd wiedziałeś… zawsze miałem z tym problem — kolejna przybita mina zamierzenie nie przybrała równie naturalnej formy, co ta, którą uraczył go chwilę wcześniej. Bo rozumiał wszystkie z tych przekazów może nieznośnie dobrze; a przynajmniej wtedy, kiedy spływały z tak ostrego języka, jak ten, należący do Yosoo. Odpierający jego złośliwie uwagi z zaciętością, która w założeniu pewnie miała go demotywować; zniechęcić do dalszej dyskusji, która z początku mogłaby prezentować się jak walka z wiatrakami. Od środka jednak kusiła tym, co Taeyang uwielbiał najbardziej - próbą wyduszenia z niego tego, co go tak teraz trapiło. Zauważenia najszczerszej złości w oczach, jak i poczucia kwasu, jaki zalewał słowa, które rzucał w jego stronę. Surowość emocji, które coraz słabiej były trzymane na wodzy, jeśli mógł kierować się tym, co widział w trakcie wieczoru.
      — Nic nie wykombinowałem, o co wam chodzi? — wzruszył obronnie ramionami, jakby faktycznie każda z jego decyzji nie należała do tych przynajmniej powierzchownie przemyślanych i zamierzonych — Zresztą, to ty zacząłeś ze mną rozmawiać — więc najtrudniejszą część miał za sobą. Tym bardziej, kiedy widział, jak chłopak, wbrew własnej woli, angażował się w rozmowę. Może z chęcią ucieczki i zamknięcia Kwonowi ust - nie wiedział i nie zamierzał zgadywać. Było to bezcelowe, kiedy finalnie i tak pozwalało mu osiągnąć to, na czym najbardziej mu teraz zależało. Bo mimo lekkich zboczeń z drogi, nowych możliwości, cel pozostawał ciągle ten sam.
      — I jaki inny cel? Zbyt dobrze się z Tobą bawię, Soo — lekki, niepełny uśmiech nie starał się ukryć drobnej, złośliwej nuty w głosie, nieznacznie podkreślając wybrane, czystym przypadkiem, zdrobnienie. Nawet gdyby próbował, nie wierzył, aby ktoś inny z otoczenia przykuł jego uwagę na tyle, co Yosoo. Sunoo zniknął mu z oczu, jak i tracił na bojowym nastawieniu, które tak ekscytowało bruneta. Lubił jednostronną przewagę, i to nieraz. Ale lubił i wyzwanie, które stało właśnie teraz przed nim; mimo wyrzucania słów, którymi tak idealnie pozwalał mu zagrać na kolejnej, wrażliwej strunie.
      — I prawda, na pewno masz mnóstwo lepszych opcji. Tak jak nie-twój chłopak, który gdzieś zniknął… i pewnie znalazł sposób na lepsze spędzenie swojego wieczoru, niż z Tobą.

      T.

      Usuń
    11. Mocniej zacisnął palce na szkle, zupełnie ignorując fakt, że gdyby to było choć odrobinę delikatniejsze, dawno poddałoby się napierającej na nie sile, doprowadzając do pogłębienia tej swoistej katastrofy. Yosoo skłamałby, gdyby stwierdził teraz, że słowa nieznajomego, nie trafiały celnie dokładnie w te czułe punkty, które tak skrupulatnie ukrywał przed światem. Każdego dnia, w każdej minucie. Przed każdym poza Chanem. Być może właśnie dlatego bolały o wiele bardziej niż wtedy, gdyby dotyczyły kogokolwiek innego. Soo nie potrafił ich ignorować, niezależnie od tego, jak dużo mógł teraz stracić.
      ​​— Słuchaj — sapnął, bezmyślnie robiąc kilka kroków do przodu i ostatecznie kładąc kres dzielącej ich odległości. Tej, stanowiącej ostatni bufor bezpieczeństwa; gwarant, że Soo nie zrobiłby czegoś, czego żałowałby niemal od razu, już po wykonaniu pierwszego ruchu. Że nie zostałby wyproszony z imprezy po wdaniu się w idiotyczną bójkę. Tę zupełnie niepotrzebną, choć tak słodko teraz kuszącą. — Nie wiem, co się tu, kurwa, przywiało, ani dlaczego Sunoo powiedział ci cokolwiek o mnie lub o Chanie, ale dam ci teraz dobrą radę.
      Ostatnie słowa dały się usłyszeć chyba tylko w wyniku cudu, bo Soo wysyczał je przez niemal zaciśnięte usta. Był to ostateczny i jasny dowód na to, że złość, czysta i niepohamowana, przejmowała nad nim powoli kontrolę. To nie pierwszy raz, gdy ktoś w jego towarzystwie decydował się na to, by obrażać Chana i tym razem, nawet w obliczu ich niedawnej kłótni (pewnie najgorszej ze wszystkich dotychczasowych), nie zamierzał godzić się na ten stan rzeczy i pokornie tego wysłuchiwać.
      Gdy znalazł się już tak blisko Taeyanga, że między nimi pozostawało miejsce jedynie na nieznaczną ilość dusznego powietrza, poświęcił kilka sekund, by po prostu mu się przyglądać. Nie potrafił go rozgryźć i być może to miało niebawem okazać się jego największym przekleństwem.
      — Odpieprz się od mojego chłopaka — nie dbał o to, że w ciągu kilku minut zdążył zaprzeczyć swojej własnej wypowiedzi. Liczyło się tylko to, by zatrzymać te obelgi już u ich podstaw. — Jeśli usłyszę teraz o jedno słowo za dużo, zadbam o to, że przez długi czas, nie powiesz już nic więcej.

      Y.

      Usuń
    12. Mechanicznie wyprostował się wraz ze stawianymi przez Yosoo krokami, słysząc zduszony głosik, każący mu pozostać czujnym. Czy raczej właśnie tę czujność obudzić, kiedy pozwalał sobie na jej uśpienie przy tak pasywnym przebiegu wydarzeń. Dalej nie zakładał, aby do czegoś miało dość; nie znał chłopaka, jakaś jego część naiwnie wierzyła w to, że nie zrobi nieproszonego, fizycznego występku na oczu tak licznego zbiorowiska ludzi. A może powinien wziąć to pod uwagę, czysto z zasady. Czysto dla własnego bezpieczeństwa i zachowania bezpiecznego dystansu, który tak prędko zdążył teraz zniknąć
      — To samo, co wszystkich. Zaproszenie Plotkary — nieproszony, acz z tą cichą, złośliwą potrzebą, wtrącił się w wypowiedź Yosoo, po raz kolejny umniejszając ją do kilku, powierzchownych słów, aniżeli głębszego przekazu, jaki ze sobą niosła. Nie zaprzestał jedynie na nich, pozwalając sobie na kolejne, ciekawskie przekrzywienie głowy, kiedy po usłyszanych, wysyczanych słowach, mógł czuć na sobie uważne spojrzenie Yosoo. Samemu nie spuszczając swego z ciemnych tęczówek.
      Powinien brać pod uwagę odległość, jaka między nimi teraz prawie że nie istniała. Powinien ruszyć głową i nie igrać z ogniem, który tak wyraźnie widział w oczach swojego rozmówcy. A tym bardziej zaprzestać ciągłego dolewania do niego oliwy. Lecz jak mógłby przestać, kiedy każda, kolejna kropla, tworzyła coraz to piękniejszy płomień tuż przed jego oczami?
      — To w końcu Twój, czy nie? — uniósł nieznacznie brwi przy swobodnie zadanym pytaniu, mimo wiedzy, w jak świeżą ranę musiało trafiać. A teraz nie musiał się już domyślać, kiedy sprzeczne ze sobą odpowiedzi prostowały każdą z niepewnych krzywych — Przeczysz sam sobie, Soo — przyznał z lekkim, współczującym wydęciem wargi, nie skupiając się teraz na niczym innym, niż przejmowanej przez złość twarzy Jeonga. Dokładnie tak, jak tego chciał.
      — Może zamiast rzucać pustymi groźbami — wytknął, mimo kompletnego braku pewności co do tych słów, pod wpływem, nie był pewien czy dumy, czy podchmielonej głupoty, nie zwiększając między nimi dystansu choćby o kilka milimetrów. I z premedytacją, z dokładną precyzją, pociągnął za kolejną, wrażliwą strunę — to idź poszukać swojej zguby. Bo chyba już ktoś inny się nią zajął.

      T.

      Usuń
    13. Miał świadomość, że odsłonił się zbyt mocno- zbyt głęboko, by już się z tego wycofać. Nie był jednak pewny, czy jeszcze w ogóle by próbował. Trucizna, sączona powoli przez Taeyanga, zdążyła na dobre rozlać się po całym ciele Soo i nie istniała już chyba żadna siła, która pozwoliłaby mu wyrwać się z tych zwodniczych macek. I tak - pewnie wyszedłby na tym lepiej, gdyby znalazł w sobie na tyle rozwagi, by puścić te słowa mimo uszu; by przekonać samego siebie do tego, że nieznajomy miał jedynie ochotę - z nieznanych mu powodów - zasiać w nim to ziarno niepewności, co do stałości relacji, łączącej go z Chanem. Że nie kryło się za tym nic, czemu warto byłoby poświęcić choć odrobinę uwagi lub, co gorsza, pozwolić na połączenie tych słów z, wciąż rosnącą w nim, złością. Wiedział to wszystko doskonale, bo nie pierwszy raz znalazł się w sytuacji, w której ktoś prowokował go dla własnej rozrywki. A mimo tego, nie potrafił zrobić nic, by się przed tym uchronić.
      Być może był po prostu osłabiony tym, co wydarzyło się wcześniej. A może uczucie do Yechana, strach o to, co mogło się teraz stać, przysłaniało już wszystko, co racjonalne?
      — O czym do mnie mówisz? — zapytał, odruchowo i zupełnie nieświadomie przenosząc spojrzenie z twarzy chłopaka na przestrzeń sali, rozciągającej się tuż za nim. Przeskakiwał wzrokiem po każdym ze stolików i zakamarków, które mógł stąd dojrzeć. Starał się odnaleźć wśród morza innych twarzy tę jedną, którą potrzebował teraz ujrzeć, ale… nie mógł. Nie widział. I chyba to okazało się ostatecznym powodem jego dzisiejszego upadku.
      — Gdzie? — zapytał przez zaciśnięte zęby, ponownie przyglądając się chłopakowi, a kiedy ten skinął nieznacznie głową w kierunku korytarza prowadzącego do szatni, Yosoo poczuł, że na kilka sekund stracił panowanie nad własnym ciałem. Zorientował się w tym, co robił o wiele za późno, bo cała zawartość szklanki, którą wciąż ściskał, zdążyła splamić różowy garnitur Taeyanga, zostawiając na nim wyraźną plamę. Szkoda, przemknęło mu przez myśl. Strój był naprawdę ładny i była taka chwila, jeszcze zanim Tae pierwszy raz otworzył usta, gdy Soo szczerze pożałował, że ten nie przypadł w udziale właśnie jemu. Teraz jednak było to jego najmniejszym problemem.
      Wyminął zdezorientowanego bruneta, ale nim na dobre puścił się przez salę, odezwał się jeszcze, decydując się na to, by ukraść dla siebie ostatnie słowo w tej zupełnie niepotrzebnej dyskusji.
      — Na marginesie — powiedział, nawet nie odwracając się już w jego stronę. — Tamten dzieciak, jak uparcie go nazywałeś… zdążył zwędzić ci portfel. I poszło dużo łatwiej, niż dało się przypuszczać.

      Y.

      Usuń
    14. — Chyba dobrze wiesz, o czym, Soo — przyznał, niechlujnie wzruszając ramieniem, kiedy musiał robić coraz mniej, aby naprowadzić chłopaka w odpowiednim kierunku. Nie wiedząc, jak wiele miał racji, skoro sam był przekonany, że jego słowa nie niosą ze sobą niczego więcej, niż chęci podburzenia już i tak nieźle podjudzonego chłopaka. Naruszenia zaufania, jakie musiało między nimi istnieć, a było testowane wraz z dojrzaną wątpliwością w oczach Jeonga. Jak każda z drobnych sugestii zwiększała jego irytację, ale i coś, co Taeyang mógł na ślepo odebrać, jako obawę. W to, że miał rację; w to, że blondyna faktycznie nie było nigdzie w pobliżu, a Kwon dobrze widział, który z kierunków budynku zdążył go pochłonąć. Z kim zdążył w nich zniknąć.
      Wiedział, że subtelny sygnał był ostatnim gwoździem do trumny, lecz nie do końca spodziewał się, że również jednym do jego własnej. Złośliwy uśmiech nie dał rady ukryć się pod lekkim zagryzieniem dolnej wargi, tak jak przebiegający w oczach, podekscytowany błysk, kiedy słyszał gniew w głosie chłopaka. Wielki, nieopanowany i wymieszany z nieznacznym, prawie że niewyczuwalnym drgnięciem od nieustannie naciąganych strun, za które Taeyang tak ochoczo szarpał.
      I właśnie przez to nagłe wrażenie chłodu; lepkość pod wpływem drinka i wilgoć, jaka stopniowo wsiąkała w materiał garnituru, wzięła go z zaskoczenia. Zmusiła do odsunięcia się i instynktownej próby starcia brudu. Zatkała po raz pierwszy usta w prostym szoku, podczas gdy niedowierzające spojrzenie pozostawało wlepione w Yosoo
      — Co? — który kilkoma, dodatkowymi słowami zdołał momentalnie zetrzeć nieustannie tam obecny, wścibski uśmiech z twarzy, kiedy dłońmi przeszukiwał każdą z kieszeni tylko po to, aby przekonać się, że chłopak miał rację. Nie miał swojego portfela; tego, który jeszcze przed wejściem do budynku sprawdzał, aby upewnić się, że w razie czego ma jakiekolwiek drobne.
      — Kurwa — wysyczał cicho przez zęby do samego siebie, nieudolnie przetrzepując garnitur dalej, jakby miał znaleźć w nim coś innego, niż telefon, który preferował mieć ciągle przy sobie, walcząc z paniką, jaka pragnęła ukazać się w skaczącym zaraz za dłońmi spojrzeniu.

      T.

      Usuń
    15. Zamieszanie, które rozpętało się nagle przy barze, nie mogło umknąć jego uwadze. Nie wtedy, kiedy jedna z osób, które brały w nim udział, wydała mu się nagle dziwnie znajoma. Potrzebował chwili, by uzmysłowić sobie, że wzrok nie płatał mu właśnie żartów, a postać w uroczym, różowym garniturze, rzeczywiście była dokładnie tą, która przed tygodniem pomogła mu odnaleźć się w klubowym chaosie. Poczuł nieprzyjemny ciężar wyrzutów sumienia, zupełnie nagle - niespodziewanie, bo choć formalnie nie był mu niczego winny, rzeczywiście pozostawił go bez jakiejkolwiek wiadomości. Poza szybkim, chyba niedokładnym, przelewem za postawionego drinka i taksówkę. Ale czy był to odpowiedni czas, by roztrząsać podobne kwestie? Jiyoung szczerze wątpił, tym bardziej, gdy zdążył jeszcze zarejestrować fakt, że nieznajomy chłopak z niebieskimi włosami oblewał czymś Taeyanga i ruszał przed siebie tak ostro, że chyba nic nie byłoby go w stanie już zatrzymać.
      Jiyoung odruchowo odprowadziło go wzrokiem, a gdy ten zniknął w jednym z korytarzy, ostrożnie odsunął krzesło i żegnając się pospiesznie z nowo poznanymi, skierował się w stronę baru.
      Nie do końca wiedział, co zamierzał teraz zrobić. Czy w ogóle było cokolwiek, na co powinien się zdobyć. Nie chciał jednak pozostawiać tych wydarzeń bez własnego udziału, choćby tego najdrobniejszego. To by do niego nie pasowało.
      — Tae — odezwał się cicho i niepewnie, bo przecież nie wiedział, czy chłopak w ogóle życzył sobie teraz czyjejkolwiek obecności. A nawet jeśli, to coś podpowiadało mu, że wcale nie znajdował się na szczycie listy osób, które mógłby chcieć teraz widzieć. — Wyglądasz na zdenerwowanego.
      A mimo tego; mimo morza obaw i wątpliwości, które zalewały teraz jego ciało; nie potrafił odmówić sobie tego, by tkwić teraz w miejscu. By bezmyślnie wyciągnąć przed siebie dłoń i przy (zupełnie zbędnej) pomocy jednorazowej chusteczki, próbować doprowadzić garnitur Taeyanga do względnego porządku. Niezależnie od tego, jak bezcelowe by to nie było.
      — Co się stało?

      J. 🕊

      Usuń
    16. Nie skupiał się na alkoholu wgryzającym się w jego garnitur, kiedy pośpiesznie starał się połączyć wszystko w całość - kiedy Sunoo zabrał mu portfel; gdzie poszedł i co mógł z nim zrobić. Co znajdowało się w portfelu oprócz karty i kilku banknotów, nieraz będących ratunkiem, kiedy nikt nie chciał przyjąć innej formy płatności. Dokumenty, cudem, miał przy sobie; dowód, który potrzebował schowany w kieszeni wewnątrz marynarki, z zamysłem, że odłoży go na miejsce po wejściu do środka, a jednak dalej zagrzewający tam miejsce. O telefonie już się przekonał, dalej będąc z tego powodu najbardziej sobie samemu wdzięcznym.
      Nie usłyszał najpierw cichego głosu, który przecież znał, i jedyny, który z niepewnością się do niego zwracał. Dopiero jak przerzucił prędko skupione spojrzenie na postać obok siebie, uświadomił sobie, kto tam był.
      Jiyoung. Jiyoung, który zostawił go z suchym przelewem, nawet bez wymuszonym podziękowań, których, mimo wszystko, oczekiwał. Nie ze względu na to, że mu się należały, ani na potrzebę zachowania kultury. Ale dla próby utrzymania kontaktu, który niespodziewanie, wbrew całemu planu Kwona, został przerwany już następnego dnia.
      Zacisnął zęby na języku, kiedy spotkał się z idiotycznym pytaniem z jego strony. Tym, które zwyczajowo zyskałoby od niego lekko ciętą, niechętną odpowiedź, a teraz przegrany uśmiech ze smutkiem w oczach. Dłonie o wiele wolniej przeszukiwały kieszenie, z czystą rezygnacją i nutą załamania, kiedy portfel dalej nie wracał na swoje miejsce.
      Był bliski otwarcia ust, nim dojrzał i poczuł dłoń Jiyounga na sobie. Jak delikatnymi ruchami stara się usunąć plamę z garnituru, jedynie pogarszając sytuację. Zdenerwowałby się; przerwałby mu odpychając dłoń i sam zająłby się problemem, gdyby nie fakt, że chłopak z własnej woli przerwał panujący między nimi dystans. Pozwalał mu więc bez zwrócenia uwagi na kontynuowanie bezowocnej pracy, samemu sięgając po jedną z chusteczek, jakby dodatkowa ilość miała coś zmienić
      — Po prostu… — zaczął, z wstępnym speszeniem i wstydem, nim zatrzymał się na dłuższą chwilę i podniósł wzrok na Jiyounga, delikatnie ściągając brwi, w tym smutnym, zmiękczającym rysy, geście. Nie wiedział, co mu powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Ale dobrze wiedział, czym może uratować się z chwilowo niewygodnej sytuacji; już po jednym wieczorze wiedząc, co potrafiła wprowadzić chłopaka w potrzebne zakłopotanie. Chwilowo dla bruneta zbawienne
      — Wiesz, już myślałem, że nie chcesz ze mną rozmawiać, Jiyoungie…

      T.

      Usuń
  14. Hidden Corridor Lost? Or just trying to lose someone?

    OdpowiedzUsuń
  15. Private Library Shhh... it's a secret. But we know you'll spill it.

    OdpowiedzUsuń
  16. Rooftop Terrace The stars aren’t the only thing that’s shining tonight...

    OdpowiedzUsuń
  17. Elevator Going up… or going down in flames?

    OdpowiedzUsuń
  18. Private Cinema Lights, camera, drama… and we know who's starring!

    OdpowiedzUsuń
  19. Coat Check Careful what you leave behind... we’re always watching.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Romantycznie — skwitował z rozbawieniem, również odsuwając krzesło.
      Wstając ze swojego miejsca, przelotnie omiótł spojrzeniem resztę osób dalej gawędzących między sobą przy stolikach. Rzuciło mu się w oczy, że niewiele z nich zdawało się czerpać choćby minimalną radość ze swojego towarzystwa, ale za wyjątkiem ich trójki nikt jeszcze nie ruszył się z miejsca. Przeszło mu przez myśl, czy odejściem nie wzbudzą w organizatorce chęci do odwetu, ale bardzo szybko te myśli wyciszył — w końcu dostarczyli jej tyle rozrywki, że przynajmniej przez jakiś czas powinni zamknąć jej usta. Oboje posiadali sekret, który nie miał prawa dojść do uszu uczestników tej imprezy, bo mógł bardzo szybko odbić się stąd do osób, które nie mogły o nim usłyszeć. Ale jakaś cząstka w nim tego pragnęła. By wszystko rozwiązało się samo, bez jego pomocy, wkładu i odwagi, o której tak wiele usłyszał od Sunghoona, bo tak bardzo bał się konsekwencji prawdy, że wiedział, iż nigdy nie zdobędzie się na to, by samemu doprowadzić do jej wypłynięcia.
      — Nie mam już siły na więcej dramatów — mruknął, podchodząc do chłopaka. Kelner w kilka sekund zjawił się tuż obok z tacą pełną kieliszków z różnorakimi trunkami, więc chłopak sięgnął po jednego. Posłał mężczyźnie odrobinę podejrzliwe spojrzenie, a jego ręka zawisła w powietrzu, gdy myślał o tym, że bez wątpienia ciągłe i uporczywe pojenie gości alkoholem nie było wcale przypadkowe. W końcu jednak złapał za szkło, a potem uniósł je w górę w geście toastu, łącząc na powrót spojrzenie z Yechanem. — I chętnie ominąłbym główną salę, jeśli nie masz nic przeciwko.
      Hotel Palace był miejscem częstych spotkań śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Czy to na górnym piętrze budynku w restauracji z widokiem na panoramę miasta, gdzie chodzili wraz z rodzicami na brunche wydawane na cześć czegokolwiek, czym tak naprawdę zajmowali się ich asystenci. Czy to w którejś z wielu sal balowych na parterze, gdzie chodzili na kolacje i bale charytatywne. Zawsze też znalazł się ktoś, kogo starzy aktualnie mieszkali w Palace, bo remontowali swoje obrzydliwie drogie apartamenty w budynkach na Piątej Alei. Seojun, jak i wiele osób obecnych tam tego wieczoru, znał ten hotel od podszewki — może nawet bardziej ze względu na ilość głupot, jaką popełniali ze znajomymi, szwędając się po miejscach, do których dostępu mieć nie powinni. Od czasu ubiegłorocznej imprezy nie był tu jednak ani razu, zawsze tłumacząc swoją nieobecność jakąś głupią, wymyśloną na poczekaniu wymówką. Spotkanie z dobrze znanymi murami obyło się bez melodramatyzmu, o który się podejrzewał, ale i tak chciał ukrócić przebywanie w głównej sali balowej do absolutnie koniecznego minimum.
      — Ale wiem, gdzie możemy iść — dodał. Oczy zabłyszczały mu przekornie, a kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu, który niczego dobrego nie wróżył. A przynajmniej niczego, za czym stała jakakolwiek mądrość lub, od biedy, rozsądek. Nie zawsze w końcu był tak złośliwy jak dzisiaj. Posiadał stronę, do której lgnęli ludzie, a nie bez powodu co weekend jego apartament wypełniały hordy nowojorczyków głodnych dobrej zabawy. Wiedział, jak się bawić, a przede wszystkim jak sprawić, by zapomnieć o codzienności.
      — Chodź — mruknął zachęcająco, kiwając głową w stronę schodów.

      S.

      Usuń
    2. Oddałby wiele, żeby gra skończyła się jeszcze szybciej. A najwięcej za to, żeby nigdy nie postawić swojej nogi na terenie hotelu, czym mógłby wymazać ostatnie kilkanaście minut z rzeczywistości. Najlepiej cały wieczór, który przy każdej okazji uświadamiał mu, jak złym pomysłem był.
      Ale siedział właśnie tutaj, przy chwilę wcześniej trzyosobowym stoliku, a teraz ze wzrokiem uniesionym na stojącego obok Seojuna. Jedyną osobę, która zaoferowała mu tego wieczoru jakiekolwiek zrozumienie, nieważne jak błahe i potencjalnie przekłamane. Niewiele to dla niego znaczyło, kiedy pobudzony alkoholem mózg dostawał to, czego potrzebował teraz najbardziej
      — Jasne, dla mnie nie ma różnicy — przyznał niezbyt błyskotliwie podczas bezmyślnego sięgnięcia po kolejny kieliszek, dawno tracąc wąską więź z własnym rozsądkiem, który nakazywał mu, aby przestał. Tylko on był świadom, o czym świadczyło nieproszone rozgrzanie rozlewające się po ciele, jak i nieustanny szum w umyśle, przez który dało radę przebić się jedynie to, czego Yechan w danym momencie potrzebował.
      Te i tak dawały radę mu umknąć do momentu podniesienia się, gdzie podparta o oparcie ręka była głównym powodem, przez który nie dopadło go żenujące, chwilowe zachwianie się. Szczęśliwie przelotne, pozwalające prędko odzyskać kontrolę, jak i o sobie zwyczajnie zapomnieć, kiedy mógł zwrócić swoją uwagę na Kima.
      Hamował głupie pytania, jakie cisnęły mu się na usta - czy to zwężeniem ich do wąskiej linii, czy upiciem niewielkiej ilości z kieliszka, podczas przesunięciem badawczego spojrzenia po sali. Większość gości dalej siedziała przy swoich miejscach, brała udział w wymyślonej grze, choć na żadnej z twarzy nie gościł zbyt szeroki uśmiech. Jego wzrok jednak utkwił chwilowo w tych jednych, oddalających się i znikających mu powoli z oczu plecach. Dopóki głos Seojuna, po raz kolejny tego wieczoru, nie wybił go zbawiennie z rozpędzających się myśli i pozwolił skupić się na czymś innym, niż nieprzyjemny skręt żołądka, towarzyszący od wejścia do budynku.
      Powędrował wzrokiem w kierunku wskazanych schodów, by równie posłusznie i bez zawahania się, które mogło być dokładnie tym, czego w tym momencie potrzebował, ruszyć za brunetem w, początkowo, bliżej sobie nieznanym kierunku. Miał okazję być w Palace, zresztą jak niejedna, obecna tutaj osoba. Na bankietach, gdzie służył jako jedynie dobrze prezentująca się ozdoba - niepołączona z rodziną Powellów, dopóki ktoś nie zwrócił na to uwagi. Zazwyczaj jednak kończąc poza budynkiem, czy na jego szarych końcach, kiedy odechciało im się odstawiać wystawnej szopki. Gdyby się postarał, połączyłby rozsypane ze sobą kropki i kierunki
      — Gdzie tak w ogóle idziemy? — zamiast tego szedł na ślepo za nim, z kolejnym, głupim pytaniem na czubku języka; tym razem zyskującym szansę na wybrzmienie, kiedy szedł te kilka, zapobiegawczych kroków za nim.

      Yechan

      Usuń
    3. — Grałeś kiedyś w Jacket Junk Jackpot?? — rzucił w odpowiedzi, zerkając na chłopaka z ukosa. — Jeśli tak, to powinieneś się domyśleć, a jeśli nie, to już niedługo się przekonasz.
      Nie byłby w stanie zliczyć wszystkich imprez, podczas których wraz z grupą znajomych schodzili na dół do szatni, by umilać sobie czas tą durną zabawą. Nie potrafiłby sobie również przypomnieć, kto mu ją w ogóle przedstawił, ale z pewnością musiało to sięgać czasów, gdy długie wieczory spędzał jeszcze bez kieliszka w dłoni. Pamiętał histeryczny śmiech Ari, gdy po zakończonej rundzie wymieniali się łupami, i smutny uśmiech Jacksona, trzymającego w ręce marny, stary kapsel. Przegrany zawsze musiał na poczekaniu opowiedzieć historię o tym, jak dany przedmiot trafił do płaszcza, a to zdecydowanie był ulubiony moment Seojuna.
      Przedostanie się przez salę graniczyło z cudem. Odetchnął z ulgą, gdy skręcili z boczny korytarz prowadzący do wyjścia z budynku, i to nie tylko dlatego, że w końcu mógł swobodnie wciągnąć powietrze do płuc. Teraz, z dala od ich poprzedniego towarzystwa, poczuł się zupełnie wolny. I choć bardzo dobrze wiedział, że w żadnym z kątów hotelu nie mógłby się wymknąć bystrym oczom organizatorki, tak jej obecność — jak i wszystkich problemów ciągnących się za nią — była odczuwalna przez niego zaledwie minimalnie.
      — Zawsze jesteś taki milczący czy tylko dzisiaj? — zapytał, gdy przechodzili schodami w dół. Byli już na ostatniej prostej dzielącej ich od szatni.
      Nie, żeby cisza Yechana specjalnie mu ciążyła, ale bardziej zastanawiał się, z jakiego powodu blondyn dalej z nim przebywał. Miał kilka teorii, które może mógłby potwierdzić, ale do tego potrzebował, by chłopak w końcu zaczął mówić. W tym momencie jego milczenie — prawdopodobnie przez ilość wypitego już alkoholu — bardziej go bawiło, niż irytowało, jak miało to miejsce wcześniej przy stoliku.
      Nagle zatrzymał się i złapał lewą dłonią za poręcz, by móc odwrócić się i zajść drogę Yechanowi, który szedł tuż za nim.
      — Czy może już jesteś tak pijany? — zapytał, wspinając się o schodek wyżej, by móc spojrzeć mu w twarz. — Bo wiesz… będziemy musieli oszukać ochroniarza. — Bezwiednie przechylił głowę nieco w bok. — I jeżeli mam zawierzyć ci moje dobre imię, muszę mieć choć niewielką pewność, że nam się uda. Chyba, że zamierzasz się zrzygać na środek korytarza, żeby odwrócić jego uwagę?

      Seojun, stressing him out just a biiiiiit

      Usuń
    4. — W co? — głupie pytanie samoistnie opuściło jego usta, nim zdążył je tam zatrzymać. Tym bardziej, kiedy równie prędko przekonał się, że nie dostanie wyjaśnienia. A na pewno nie tego, którego potrzebował - prostego i bezpośredniego. Jasno stawiającego przed nim sytuację, tak, aby nic nie zostało w domyśle. Było kompletnie na odwrót.
      Mógł polegać wyłącznie na domysłach, kiedy Seojun zostawił go z tajemniczym przekonasz się, a blondyn automatycznie zaczął kartkować w głowie możliwe rozwiązania. Niestety wszystkie kartki, jakie widział, były puste.
      Towarzyszyły mu podczas ciężkiej przeprawy przez salę, o której ciężarze uświadomił sobie dopiero wtedy, kiedy znaleźli się na korytarzu obok. Gdzie nagle panował dziwny, a zarazem przyjemny spokój. Wyciszenie, którego nie wiedział, że potrzebował. Niewytłumaczalna swoboda, kiedy wrażenie, że w każdej chwili setki par oczu mogły zwrócić się w jego kierunku, a jedyne czego chciał, to się przed nimi schować
      — Co? — z opóźnieniem zrozumiał słowa Seojuna, za chwilę wzruszając delikatnie na nie ramionami, bo… nie znał odpowiedzi. A raczej teraz, kiedy został przed nią postawiony, zmuszała go do zderzenia się z rzeczywistością.
      Na tyle mocno, by próba odpowiedzi została wyprzedzona przez kolejne pytanie bruneta. I odruchową próbę postawienia kroku w tył dla zwiększenia odległości, zduszoną jednak w zarodku i dziwnej próbie udowodnienia sam nie wiedział czego. Pewności siebie? Tej samej, która traciła na sile wraz z lekko nerwowym spojrzeniem skaczącym po twarzy Seojuna, kiedy stali twarzą w twarz
      — Nie jestem pijany — zaprzeczył idiotycznie, mimo setki wcześniejszych dowodów, świadczących o tym, że było zupełnie inaczej. Podobnie do nerwowo zaciskającej poręcz ręki, kiedy przetrawił myśl o ochroniarzu. I oszustwie, w którym był dobry, kiedy był na nie gotowy. Kiedy dotyczyło przekłamania własnego obrazu dla klientów w restauracji, aby dostać wyższy napiwek i pochwałę, a nie jakiegoś przekrętu, którego nawet do końca nie rozumiał — Na pewno nie na tyle, żeby się zrzygać — przynajmniej tego mógł być pewien. I tak naprawdę chyba tylko tego, kiedy wszystko, co tyczyło się tego wieczora, swobodnie prześlizgiwało mu się przez palce, a mu brakowało chęci, aby nad tym jakkolwiek zapanować.
      — Zresztą, nie jest Ci na rękę to, że będę siedzieć cicho?

      Yechan

      Usuń
    5. Uniósł brwi i nawet nie starał się, by ukryć na twarzy wyraz ironicznego niedowierzenia, gdy Yechan szybko i twardo zaprzeczył. Jasne, nie zataczał się, nie bełkotał i z całą pewnością był w stanie — jeszcze — utrzymać się na nogach o własnych siłach, ale nawet Seojunowi, który sam był dobrze wstawiony, nie mogło umknąć, że daleko mu było do stanu trzeźwości. Nie pierwsza i nie ostatnia osoba, którą znał, a która plotła podobne głupoty pod wpływem alkoholu. Najcięższe przypadki, choć ledwo żywe, dalej potrafiły się zapierać, że nie są pijane.
      — Szczerze mówiąc, nie do końca — przyznał Seojun. — Wolałbym, żebyś mi pomógł. — Zbliżył się jeszcze odrobinę i mruknął ciszej: — I fajnie by było usłyszeć od ciebie coś innego niż “co”, tak dla odmiany… — Delikatnie ściągnął usta, by przypadkiem się nie uśmiechnąć. Gdyby to zrobił, byłby niebezpiecznie blisko wybuchnięcia śmiechem, a nie sądził, by chłopak uznał jego słowa za zabawne. Nie mógł się jednak powstrzymać, by nie wbić kolejnej szpilki, gdy Yechan tak łatwo mu się podstawiał.
      — Na dole jest jeden ochroniarz — ciągnął, odsuwając się. — Stoi za kontuarem przy wejściu do garderoby, czyli dokładnie tam, gdzie chcemy wejść. Sprawdza twoje nazwisko na liście, przynosi twój płaszcz i żegna szerokim uśmiechem. Możemy spróbować go przekupić, ale jest spora szansa, że każe nam spierdalać.
      To nie była prawda, ale Yechan wcale nie musiał o tym wiedzieć. Nie było nikogo, kogo nie dało się kupić, problemem były jedynie niewystarczające środki. Mogliby przejść tam szybko, zasłaniając mężczyźnie oczy plikiem banknotów, który Seojun miał bezpiecznie schowany w wewnętrznej kieszeni marynarki, ale dlaczego mieliby to robić, skoro odbierało mu to całą zabawę? A poza tym, wciąż chciał dać chłopakowi szansę się wykazać. Przyciągnęła go jego ładna buźka, ale to wcale nie dawało mu gwarancji udanego wieczoru — a przynajmniej większej jego części.
      — Jakieś pomysły?

      S.

      Usuń
    6. Obudziła się w nim kolejna potrzeba cofnięcia się o krok. Zwiększenia nagle nikłego dystansu między sobą a Seojunem, nagle tak przytłaczającym, a zarazem pozwalającym na kompletnie odwrócenie swojej uwagi od tego, co chciało zaprzątać mu myśli.
      Nie potrafił się jednak wyzbyć stresu, jakie wzbudzały w nim słowa chłopaka, irytująco trafne i wypominające mu to, co niejedna osoba zdążyła wytknąć. A teraz jednak zachodzące jeszcze bardziej za skórę. I dodatkowo bolesne, bo wiedział, że nie był w stanie zaprzeczyć aluzji, jaką ze sobą niosły
      — Pomogę — przyznał, mimo braku w wiary w to, co sam mówił. Chęci oznaczały jedno, jego umiejętność do tego, aby faktycznie urzeczywistnić swoje słowa, była czymś zupełnie innym — I przecież mówię też coś innego, niż ‘co’ — odpowiedział z nieistniejącą błyskotliwością, ze wzrokiem przelotnie uciekającym na bok, jakby obecna tam przestrzeń była właśnie tą, która pozwoliłaby mu wrócić na ziemię. Do rozsądnego i chłodnego myślenia, które, mimo znienawidzenia przez jego otoczenie, było tak skuteczne i pomocne. Pozwalało spojrzeć na coś z zewnątrz i uniknięcie wplątania się w tak niewygodne dla siebie sytuacje.
      Tak jak ta teraz, podczas której powiódł wzrokiem w dół, mimo braku możliwości dokładnego dojrzenia szatni przez zatrzymanie się w części trasy. Choć przecież tam był, wiedział jak wygląda i kto zazwyczaj tam przebywa
      — Czyli co teraz? — potwierdził jedynie kolejnym pytaniem wcześniejsze słowa Seojuna, zaraz mamrocząc ciche przeprosiny i czerpiąc z powrotu odległości nimi poprzez rozluźnienie dłoni, uporczywie szukającej wsparcia w poręczy.
      I prędko poczuł się, jak postawiony pod ścianą, kiedy pytanie tak podobne do tego, którym chciał odsunąć od siebie odpowiedzialność, wróciło prosto do niego. I sprawiło, że chwilowo otępiałe spojrzenie skakało między twarzą Seojuna, w której szukał wsparcia, a całym otoczeniem, w którym szukał jakiegokolwiek pomysłu, jakiego od niego oczekiwano.
      Tylko po to, aby skończyć z jednym. Prostym, może aż za bardzo, ale tym, które brzmiało dla niego skutecznie
      — Nie wiem, można… — zawahał się na moment, spoglądając na wymijającego ich na schodach mężczyznę, nim pośpiesznie wrócił do Kima wzrokiem i znowu otworzył buzię, szukając u niego choćby krzty aprobaty — poprosić kogoś innego o… pomoc?

      Y.

      Usuń
    7. Czyli co teraz?
      Nie wytrzymał. Pokręcił głową, po czym westchnął ciężko, przyglądając się chłopakowi z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia, jakby próbował zrozumieć, co właściwie wydarzyło się teraz w jego głowie. Z ust wyrwał mu się cichy chichot, a prawa dłoń powędrowała do twarzy, by przetrzeć oczy. Niemniej, kiedy Yechan wymamrotał swoje przeprosiny — nieudolne, pełne zakłopotania — zamiast ulgi, wywołało to jedynie kolejną falę rozbawienia. Dlatego uśmiech, który zagościł na jego ustach, nie zniknął, a wręcz się rozszerzył, gdy Seojun w końcu podniósł na niego wzrok.
      Jego propozycję wysłuchał w milczeniu, z pozornym spokojem, przelotnie przy tym rzucając okiem na mijającego ich mężczyznę, choć uniesione brwi zdradzały lekki sceptycyzm. Po krótkiej chwili zastanowienia kiwnął głową.
      Lame. But I’ll take that.
      Odwrócił się i pozwolił sobie na dłuższe, bardziej uważne spojrzenie w stronę nieznajomego. Mieli szczęście. Nienagannie skrojony garnitur, buty lśniące od polerki, wymodelowane włosy, twarz całkiem przystojna, nawet jeśli nosiła oznaki zmęczenia, ale przestarzały telefon w dłoni i zdezelowany zegarek zapięty na lewym nadgarstku. Jeden z tych, którzy starali się wtopić w tłum, dzisiejszej nocy żyjąc w bajce, która dla nich była codziennością — cóż, a przynajmniej dla części z nich.
      — Hej, ty! — zawołał z udawaną serdecznością, a na jego twarzy wykwitł sztuczny uśmiech. Nie czekając, aż Yechan zareaguje, zbiegł szybko ze schodów, by zrównać się z nieznajomym. Pozostawił go w tyle, dobrze wiedząc, że w jego stanie nie mógł mu powierzyć odpowiedzialności za jakikolwiek pościg. — Mój znajomy miałby do ciebie ogromną prośbę… — zaczął, odwracając głowę na chwilę w stronę blondyna. Jego oczy zabłyszczały złośliwie, gdy kalkulował, czy naprawdę chciał zobaczyć popis sztuki kłamstwa w jego wykonaniu. — I ja w sumie też.
      Może innym razem. Znajdzie inny sposób, by dać mu się wykazać.
      Poszło całkiem sprawnie. Tak naprawdę ich nowy znajomy, Travis, nie musiał zrobić zbyt wiele, bo jego rola w całym przedstawieniu ograniczyła się do odwrócenia wzroku, gdy oboje wślizgnęli się do pomieszczenia za ochroniarzem.
      Garderoba w hotelu Palace była miejscem, o którym goście rzadko myśleli dłużej, niż to konieczne. Kiedy jednak przekraczało się jej próg, łatwo można było poczuć, że czas zatrzymał się tu parędziesiąt temu. Wąskie korytarze, skąpane w słabym świetle, w których piętrzyły się wieszaki z płaszczami, wyłożone były boazerią, a ciężki zapach starego drewna unosił się w powietrzu.
      — Jeśli byś się zastanawiał, co teraz — szepnął Seojun, gdy skręcali w jakąś boczną alejkę. — To trzeba czekać, aż ochroniarz stąd wyjdzie.

      S.

      Usuń
    8. Reakcja Seojuna była do przewidzenia. Na taką, jakiej chciał, ani potrzebował. Ale właśnie taką, jakiej powinien się spodziewać, kiedy każdym słowem idealnie mu się podkładał. Potwierdzał wszystkie wyciągnięte wnioski, mimo chęci zaprezentowania się choćby trochę inaczej. Cichy chichot cisnął na jego usta kolejne przeprosiny, przez tę samą reakcję zatrzymując je jednak na czubku języka i czując wstyd, jaki pragnął pochłonąć go w całości, zaczynając od słabej, czerwonej barwy witającej na czubkach jego uszu, szczęśliwie przysłoniętych jasnymi włosami.
      A mimo to stał wyprostowany na schodach, jakby miało mu to dodać pewności siebie, kiedy co rusz palce mu drgały na chłodnej poręczy, a oczy skakały po twarzy bruneta, kiedy zamglony umysł nie potrafił wstępnie rozszyfrować obecnego u Seojuna uśmiechu. Ani tak widocznego, jasnego zwątpienia, kiedy oczekiwał z duszącymi go nerwami reakcji na mało wymyślny, acz jedyny, jaki posiadał, pomysł.
      Tak samo z trudem mógł znaleźć wyjaśnienie dla nagłej ulgi i zadowolenia, jakie poczuł, kiedy przystał na jego pomysł. Mimo dołączonej do tego zaczepnej, złośliwej uwagi. Najważniejsze było to, że dał radę wpaść na coś na tyle zadowalającego, aby Kim nie zostawił go teraz na schodach. A zamiast tego przeszedł niedługo później do działania, wstępnie ponownie wzbudzając u Powella stres, zaraz jednak zamaskowany aktorskim, wyćwiczonym uśmiechem, zachowującym swoją dbałość mimo dudniącej w uszach paniki wraz z przelotnym skrzyżowaniem spojrzeń, a później stanięciem niedaleko Seojuna, bez oporu przekazując całą kontrolę w jego dłonie.
      Lubił wiedzieć, co się dzieje; lubił nad tym panować. Prawie że zawsze. Chyba że był w sytuacji i stanie, jak teraz, kiedy nawet mimo kilku, nieudolnych prób, cała prześlizgiwała mu się przez palce. Zrezygnował jednak z kolejnych starań, kiedy na ślepo wierzył w to, że mógł mu zaufać; kiedy umiejętnie namawiał Travisa do pomocy. Kiedy zbliżali się do garderoby, w której nieraz zostawiał płaszcze rodziny po przydzielonej roli tragarza. I kiedy delikatnie chwytał między palce materiał jego marynarki po wkroczeniu do szatni, byleby się nie zgubić podczas chodzenia zaraz za nim
      — To trochę nudne… — przyznał równie przyciszonym tonem, zaciskając przelotnie palce mocniej, kiedy miał wrażenie, że coś usłyszał. Choć równie dobrze mógł to być nieustannie obecny szum w jego uszach. Był jedynym, co słyszał dokładnie, podczas gdy jego wzrok skakał po setkach wywieszonych kurtek i płaszczy; każda droższa od wcześniejszej. I każda równie urzekająca, co poprzednia. A drewno nigdy nie pachniało mu bardziej urokliwie — Mógłbyś mi w tym czasie wytłumaczyć w końcu po co tutaj przyszliśmy.

      Yechan

      Usuń
    9. Uśmiechnął się do siebie na słowa Yechana, a konkretniej na to jedno, krótkie “co”, które dalej nie przestawało go bawić. Nie odpowiedział jednak od razu — zamiast tego przystanął na chwilę, nasłuchując kroków ochroniarza, które dobiegały z oddali, chyba nawet z samego końca labiryntu korytarzy. Dopiero kiedy upewnił się, że mogą bezpiecznie stanąć w miejscu, niewidoczni z głównego przejścia, odwrócił się do chłopaka, stając z nim twarzą w twarz.
      — Ale wiesz — szepnął, pochylając się nad jego uchem i jednocześnie mimowolnie muskając jego ciepły, rozgrzany wypitym alkoholem policzek swoim. — Czekając, można w międzyczasie robić inne rzeczy, które wcale nie są nudne.
      Drażnił się z nim i nie zamierzał na tym poprzestać. Kroczek po kroczku, za każdym razem przesuwając granicę dalej i badając, na ile sobie jeszcze może pozwolić, zanim Yechan… Cóż, miał dwa wyjścia. Mógł mu kazać spierdalać bądź się poddać, i na każdą z tych ewentualności Seojun był przygotowany.
      Jacket Junk Jackpot — powiedział cicho, w końcu odsuwając się od jego twarzy. — To głupia zabawa, w którą graliśmy jeszcze, gdy byliśmy dziećmi i przychodziliśmy tu ze starymi na znacznie nudniejsze imprezy. Polega na tym, że w ciągu pięciu minut masz czas, aby przetrząsnąć jak najwięcej cudzych kieszeni. Kto znajdzie najlepszy łup, ten wygrywa. Kto najsłabszy, ten… — Musi na szybko opowiedzieć durną historię na temat tej rzeczy. To właśnie powinien powiedzieć, bo takie były reguły gry. — Musi wykonać zadanie, na które wpadnie wygrywający. Wiem, że brzmi idiotycznie, ale możesz mi zaufać, że jest dosyć zabawna…
      W tej samej chwili zdał sobie sprawę, że przez cały wieczór ani razu nie zauważył na ustach blondyna choćby przelotnego, delikatnego uśmiechu, nie mówiąc już w ogóle o śmiechu, choćby tym najcichszym. Był ciekawy, czy Yechan był taki z natury, czy to może tylko aktualne okoliczności — przede wszystkim sercowe dramaty — wyssały z niego całą radość do otaczającego świata. Ale tego nie mógł sprawdzić.
      — Umiesz się bawić, Channie? Śmiać?

      Erotoman gawędziarz

      Usuń
    10. Posłusznie zatrzymał się w ślad Seojuna, nieomalże wpadając przy tym na jego plecy i będąc uratowanym jedynie przez krok dystansu, jaki między nimi utrzymywał. Chciał powiedzieć coś jeszcze, zadać kolejne, głupie pytanie, które nie odbiegało od utrzymywanej dotychczas przez niego struktury, kiedy nie potrafił zrozumieć nagłego postoju.
      Był bliski otwarcia buzi, nim zatrzymało go kolejne, drastyczne zmniejszenie odległości. I delikatny, niespodziewany dotyk, wraz z ciepłym oddechem owiewającym jego ucho, wzbudzającymi bezwiedne drgnięcie ciała oraz minimalne, zbyt nieznaczne odsunięcie się.
      Tym razem zacisnął zęby na języku. Cisnące się na nie ’jak co’ zostało w strefie rzeczy niewypowiedzianych. Może przez krzty zdrowego rozsądku, może przez strach przed tym, co mógłby usłyszeć albo jak Seojun mógłby zareagować, po raz enty słysząc z jego strony to samo.
      Z lekkim opóźnieniem skupił się na jego kolejnych słowach, jak i przekierował zakłopotane spojrzenie na twarz bruneta, w końcu zdradzającego mu powód ich przyjścia. Zasady gry, o której wcześniej nie słyszał, choć wydawała się czymś wyjątkowo angażującym, przede wszystkim w wieku, w jakim Kim grał po raz pierwszy
      — Ufam — palnął, choć mimo prędkości odpowiedzi, w jego głosie brakowało stuprocentowej pewności, dodatkowo załamanej nieprzekonanym ściągnięciem brwi. Jakaś jego część zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinien się zgadzać - nie w stanie, w jakim był i z tym, co leżało na linii, kiedy nie dałby rady wygrzebać z cudzej kieszeni wystarczająco intrygującej pierdoły. A może i czegoś więcej.
      Ale kolejne pytanie, tak niewinne, a zarazem tykające kolejny z jego słabych punktów, odebrał mu resztki racjonalnego myślenia. Skreślił z głowy pomysł odmówienia i opuszczenia szatni, kiedy jedynie ono wybrzmiewało w jego głowie. Przebite wyłącznie przez tak znajome, brzmiące teraz nie tak, jak powinno, a jednak przez niego upragnione, zdrobnienie. Którego był gotowy chwycić się niczym kotwicy
      — Nie wiem — wzruszył ramionami po kolejnej, mdłej odpowiedzi, zanim wyciągnął powoli dłoń do jednego z zawieszonych płaszczy — Przekonamy się po pierwszej rundzie.

      ryba łapiąca każdy haczyk 🤡

      Usuń
    11. Szybkość odpowiedzi blondyna trochę go zaskoczyła, nie mniej niż jego momentalna zgoda. Nie skomentował tego jednak wcale, nieznacznie tylko unosząc jedną brew w wyrazie powątpiewania. Miał wrażenie, że czegokolwiek by teraz nie powiedział, Yechan zgodziłby się z nim od razu, a winę za to pokładał, bo wydawało mu się to najbardziej prawdopodobne, w nieskończonej ilości kieliszków, które chłopak wychylał trzęsącą się dłonią przez cały wieczór. Nie było mu to wcale w niesmak — a wręcz przeciwnie — więc nie czuł też potrzeby, aby mu tym dokuczyć.
      Choć kusiło.
      Oparł się dłonią o stelaż podtrzymujący wieszaki, okręcając w przeciwnym kierunku, także następne słowa chłopaka dotarły do jego uszu, gdy już był odwrócony do niego plecami. Ich też nie skomentował, ale w myślach przyznał mu rację. Sam miał wielką ochotę się o tym przekonać, bo póki co nie dojrzał w chłopaku zbyt wiele wesołości, za to dużo więcej pasywności. Był ofiarą idealną. I jeżeli Yosoo na co dzień zachowywał się wobec niego w podobny sposób, blondyn pewnie tańczył dokładnie tak, jak tamten mu przygrywał, i to bez słowa sprzeciwu. Ten jego chwilowy upór, o który się spierali, prędzej czy później z pewnością miał złamać.
      — Runda pierw- — zaczął, na chwilę zapominając, że nie powinien mówić głośno. Zatkał usta dłonią, wychylając się na moment delikatnie w stronę głównego korytarza, by rzucić okiem na jego wylot. Spokój. — Runda pierwsza czas start — szepnął, unosząc wzrok na chłopaka i przewracając oczami. Mówił, co tylko chciał, ale prawda była taka, że sam był już dobrze wstawiony.
      Ktoś mógłby pomyśleć, że osoba, która na co dzień nosi odzienia sygnowane logiem najbardziej luksusowych domów mody, w swoich kieszeniach trzyma rzeczy podobnego rodzaju. I tak, może na niektórych bawełnianych chusteczkach znajdował się wyszyty anagram nazwiska — szczególne przypadki zza granicy posuwały się nawet i do herbów rodowych — ale były to dokładnie takie same śmieci, jak te znajdujące się w kieszeniach osób, które nie posiadały nigdy funduszu powierniczego. Cztery minuty wystarczyły Seojunowi na zebranie całej kolekcji pierdół, z czego jedna była bardziej żałosna od drugiej.
      — No co to jest… — mruknął zrezygnowany, wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza jegomościa o nazwisku Keaton… niebieski smoczek. Spojrzał z ogromnym obrzydzeniem najpierw na płaszcz, jakby to on był powodem jego zawodu, potem na winowajcę, czyli właśnie na smoczek, a na koniec odwrócił się, by z takim samym wyrazem twarzy spojrzeć na Yechana. — Co to jest? — powtórzył ze złowrogą miną, unosząc rękę i brzęcząc przy tym cicho plastikiem w dłoni. — To mój najgorszy połów w historii. Zużytych chusteczek nie liczę. I-i nie chcę o nich myśleć.
      Dopiero dwa ostatnie płaszcze uratowały sytuację. Znalazł kartę kredytową — dodatkowe punkty za to, że nazwisko na karcie nie było nazwiskiem właścicielki ubrania — oraz mały woreczek z kokainą, schowany we wszytej, małej kieszeni na piersi prochowca.
      — Okej, jeśli nie wygram z tobą kartą, to na pewno wygram kokainą — powiedział, podchodząc do Yechana. Lekki uśmiech mimowolnie wpłynął na jego usta, gdy zbliżył się jeszcze bardziej, aby na koniec ułożyć lekko podbródek na jego ramieniu. Oczywiście zrobił to tylko po to, by swobodnie móc zobaczyć, co chłopak trzymał w dłoniach.
      I granicę przesunąć o oczko dalej.

      Cyrkowiec 🕺

      Usuń
    12. Mimowolnie poczuł, jak każdy z jego mięśni się spina, kiedy głos Seojuna zbyt głośno rozbrzmiał po szatni, a spanikowany wzrok krążył po okolicy, byleby wyłapać najmniejszy znak o zbliżającym się ochroniarzu. Lecz ani to, ani kolejne słowa chłopaka nie pozwoliły mu na pełne rozluźnienie. Tym samym wkraczając w rundę obcej mu gry z niekorzystnym opóźnieniem.
      Czuł się… dziwnie podczas grzebania po cudzych kieszeniach. Najpierw robiąc to wszystko z rezerwą, niemalże w obawie, że trafi na coś ciekawszego niż wepchnięta tam chusteczka lub przypadkowy długopis, których nawet nie próbował wyciągnąć. Co rusz spoglądał czy to na korytarz, czy w kierunku Seojuna, z wprawą przeszukującego kieszenie, a zarazem nie pozwalając mu na choćby przelotne dojrzenie na to, co z nich wyciągał. Podczas gdy Yechan nie skupiał się na przedmiotach, a stanie skóry, czy zamszu, w zależności od płaszcza. Na obecnych tam śladach, czy też jego nieskazitelności i znikomym zapachu nowości. Potrzebował kolejnej minuty, aby faktycznie odważyć się na wyjęcie czegokolwiek z kieszeni.
      Jednak bezskutecznie. Jego dłonie natrafiały na przeróżne wizytówki, każda nudniejsza od następnej i w innym odcieniu bieli, czy puste papierki po cukierkach, które można było odnaleźć w recepcji niemalże każdego biura. Pojedyncze, ciekawsze karteczki, które bezmyślnie zatrzymywał dla siebie, nawet nie siląc się na spojrzenie na wypisany tam tekst. Nic jednak, co wydawało mu się jakkolwiek warte uwagi.
      Kolejna okazja na wynalezienie bardziej interesującej pierdoły przeleciała mu przez palce wraz z usłyszeniem Seojuna, jak i cichego, plastikowego brzdęku. I bezwolne skrzywienie się po zobaczeniu trzymanego smoczka, zanim grymas ustąpił miejsca przelotnemu, mimowolnemu uniesieniu się kącików ku górze
      — Nawet nie wiesz, gdzie to było, a trzymasz… — mruknął cicho, wracając do własnych łowów, przelotnie przy tym zaciskając usta, na które pragnął wślizgnąć się głupi, bezpodstawny uśmiech — Odważnie, Seojun.
      Nie zareagował wstępnie na jego słowa, puszczając bezwolnie ich znaczenie koło uszu. Nie musiał zresztą ich słuchać, kiedy dobrze wiedział, że był na przegranej pozycji. Bo sam skończył z przykrym, jednym łupem, jakkolwiek wartym uwagi. Choć i w to powątpiewał, kiedy wygrawerowana obrączka leżała na jego dłoni - prezentując się tam wyjątkowo biednie i nieatrakcyjnie. Uznałby to za coś ciekawszego; wręcz kompromitującego, gdyby nie świadomość, jak częstym było to zachowaniem; jak nieraz widział klientów w restauracji dyskretnie zsuwających swoje obrączki, kiedy oczekiwali na swoje towarzystwo. Mimo wcześniejszego goszczenia ich z nieobecnym teraz mężem lub żoną
      — Pewnie tak — wymamrotał, posłusznie opuszczając własne ramię - dla dodania wygody. Dla większej swobody z nagle obecnym tam ciężarem. Mimo że był mu tak obcy, a teraz przyjemnie uziemiający i kojący — Ale samym smoczkiem już byś mnie pokonał — przyznał, odwracając nieznacznie głowę, by móc spojrzeć Seojunowi w oczy. I z niemalże zbitą miną przedstawić na rozwartej dłoni własną, pojedynczą zdobycz.

      main clown

      Usuń
    13. — Yechan Powell się uśmiechnął. Zapiszmy to gdzieś — mruknął niby do siebie, ale na tyle głośno, by jego szept mógł bez problemu dotrzeć do uszu chłopaka, jeszcze zanim odnalazł swoje dwie najbardziej wartościowe zdobycze. — Smoczek jest jego piętą achillesową. — Zaraz potem skrzywił się, nawiedzany nagłymi wizjami tego, na jakie inne sposoby za wyjątkiem oczywistego ten przedmiot mógł zostać wykorzystany, po czym schował go do kieszeni płaszcza. Nienależącego do pana Keatona, oczywiście.
      Gdy w chwilę potem przyglądał się obrączce wyciągniętej na dłoni chłopaka, zaciskał usta w cienką linię, zastanawiając się chwilę nad końcowym werdyktem. Gra była absolutnie bezsensowna już u swoich podstaw — nie miała tak naprawdę reguł, bo nie istniał sposób, w jaki sposób ktokolwiek mógłby ustalić, który przedmiot jest bardziej idiotyczny od drugiego. Zasady wymyślali zazwyczaj na poczekaniu i były dyktowane tym, na co akurat uczestnicy mieli ochotę lub jaki mieli kaprys, i nad tym też Seojun właśnie dumał. Jaki miał kaprys.
      Ułożył wygodniej brodę na ramieniu Yechana, kiedy ten je lekko opuścił, dalej spoglądając niewyraźnym wzrokiem na złoty pierścionek. Usta wygięły mu się bezwiednie w reakcji na jego słowa, a gdy podniósł na niego wzrok, obie brwi powędrowały w górę.
      — Widzę, że ten smoczek ewidentnie skradł ci serce. — Zmrużył oczy, jeszcze chwilę utrzymując spojrzenie, a potem ponownie zerknął w dół i powoli wyciągnął rękę, by odebrać z dłoni chłopaka jego zdobycz. Chwilę obracał obrączkę w palcach, nim w końcu się odezwał: — Skoro tak bardzo chcesz przegrać, jak mógłbym ci nie pozwolić? Tylko… co powinienem ci kazać zrobić? — Niewinny ton jego głosu nic z niewinnością nie miał wspólnego.
      Zerknął na Yechana ponownie, odrobinę odchylając głowę w bok, a jego wzrok prześlizgnął się niespiesznie po jego twarzy. Zatrzymał tylko parę sekund dłużej na oczach, na ostatek zachowując usta, których widok chyba zadecydował finalnie nad dalszym przebiegiem gry, bo Seojun w końcu drgnął, jakby ożywiony nagłą myślą. Nie mógł jednak od razu swego planu wdrożyć w życie, bo choć był przygotowany na to, że chłopak może się wycofać, wcale przecież tego nie chciał. Dlatego uniósł głowę z jego ramienia, ale tylko po to, by przysunąć się bliżej jego szyi, ponownie czując ciepło jego skóry na swoim policzku.
      — Chyba wiem — powiedział cicho, ciszej niż poprzednio, próbując powstrzymać uśmiech, który uparcie starał się wygiąć mu kąciki ust w górę. He enjoyed it a little bit too much. Zaraz potem ułożył dłonie na jego biodrach, najpierw jedną, a potem drugą, przesadnie delikatnie, jakby jakimkolwiek nieprzemyślanym ruchem mógł sprawić, że chłopak zacznie wrzeszczeć. I czekał na zielone światło, czyli na brak sprzeciwu. Sekunda, druga, trzecia, czwarta, piąta… Trwało to zbyt długo, by móc to zrzucić na opóźnioną reakcję. — Pocałunek. Twoim zadaniem jest… pocałunek.
      Już nie dał rady się powstrzymać — złośliwy uśmiech wykrzywił mu wargi.

      round and round like a horse on a carousel, we go 🎪

      Usuń
    14. — Raczej je skaził niż skradł — wywrócił nieznacznie oczami, kiedy kwestia smoczka została poruszona po raz kolejny, mimo braku błyskotliwego ładu swojej wypowiedzi. Nie z irytacji, ani złości, a z samego względu, że faktycznie coś tak błahego i u samych swych podstawy, głupiego, zdołało go w tym momencie rozbawić. Wywołać kolejne wywinięcie się kącików, mimo próbie ukrycia tego kolejnym zagryzieniem policzka od środka.
      Przez krótki moment poczuł potrzebę zaprzeczenia; że wcale nie chciał przegrać, że włożył całego siebie w drobną konkurencję, których zasad nigdy do końca nie poznał. Tym bardziej nie znając dokładnych podstaw swojej przegranej. Oprócz tego, że po kilku sekundach naiwnie w nią, jak i jej słuszność, uwierzył.
      Wiódł za spojrzeniem Seojuna, nie potrafiąc, ani tak naprawdę nie próbując rozgryźć tego, co mogło kryć się za jego własną, jak i tą, ledwie widoczną, zamgloną taflą w oczach. Zwyczajnie czekał - grzecznie, nie opierając się niczemu, z czym się spotykał, a jedynie pozwalając sobie na niekontrolowane przełknięcie śliny pod wpływem czujnego spojrzenia, jak i zignorowanie nieznajomego ścisku żołądka, kiedy czuł, jak sunie ono po całej jego twarzy.
      Nie oponował ponownie zmniejszonej odległości, wzbudzającej lekki dreszcz na jego skórze, kiedy spotkała się z cudzym ciepłem, pachnącym nie tak, jak powinno; trafiającym nie w te nuty, a jednak wręcz na siłę wpasowujące się w pustkę, jaka dusiła go przez ostatnie dni
      — Co wiesz? — głupie pytania przerażająco swobodnie opuszczały jego usta tego wieczoru, aby, za każdym razem, niecałą sekundę później stać się czymś, czego żałował. Kiedy miały okazję wybrzmieć echem w jego uszach i uświadomić w swojej znikomej roli i nieistniejącej potrzebie. A zarazem dopasowując się do tego, co uporczywie ciągnął od początku; zasypując Seojuna niezliczoną formą pytań nieokreślone co.
      Mimowolnie poczuł dreszcz wzdłuż kręgosłupa, któremu towarzyszyło nieplanowane przestąpienie z nogi na nogę, kiedy do ciężaru na ramieniu dołączył jeszcze ten na biodrach; ułożony kilka milimetrów nie tam, gdzie powinien; okrywający nie tyle powierzchni, co zawsze. A jednak teraz sprawiający wrażenie właśnie tego, za którym tak tęsknił i po prostu się mu oddawał. Wszystkiemu, co mu oferował, nawet ze spięciem, jakie automatycznie opanowało jego ciało przy niespodziewanym, rzuconym zadaniu. I uśmiechu, który witał na ustach Kima, a jego złośliwe zabarwienie umykało nieskupionemu spojrzeniu Powella
      — Pocałunek? Nie wiem, nie… — powtórzył tępo, niemalże od razu czując setki wyjaśnień cisnących się na usta. Choć żadne nie wybrzmiało, zatrzymując się w połowie zdania, jak i na czubku języka.
      Bo nie powinien; nie mógł. Nie mógł tego zrobić, kiedy z kimś był. Tylko… w końcu nie byli razem, prawda? Słowa, które usłyszał od samego Yosoo. Wraz z masą innych, zostawiających setki powierzchownych i głębszych ran, których nie miał siły opatrzeć. Zamiast tego był Seojun, oferujący mu wsparcie cały wieczór, mimo że nie miał do tego podstaw, teraz stojąc tak blisko i bezwiednie namawiając zastygniętego Yechana do sunięcia wzrokiem po twarzy, której wcześniej ani razu się nie przyjrzał. Teraz spędzając nad tym zdecydowanie kilka sekund za długo.

      in the center of the ring just like a circus

      Usuń
    15. Słaba i cicha wymówka tylko utwierdziła Seojuna w przekonaniu, że finalnie go złamał. To było miłe — nie tylko połechtało jego ogromne ego, ale też przesunęło na prowadzenie w dziwnym, pokrętnym pojedynku, który w trakcie wieczoru prowadził z Yosoo. Z przyjemnością dołożyłby ostatnią cegiełkę do ich konfliktu, zmiatając szansę na pogodzenie w proch, ale też tworząc między nimi kolejną przepaść, kolejną dziurę do załatania. Wyrzuty sumienia nie trawiły go ani odrobinę, bo też nie miały prawa, skoro ani przez sekundę nie przeszło mu przez myśl, że robił coś złego. Nawet jeśli od początku działał z premedytacją.
      Uniósł w końcu głowę i delikatnie nacisnął dłonią na lewe biodro Yechana, a ten, jakby od razu zrozumiał jego intencje, posłusznie okręcił się, by stanąć z nim twarzą w twarz. Przez chwilę tym razem Seojun pozwalał mu na badanie swojej twarzy bez cienia sprzeciwu, ale bardzo szybko zdał sobie sprawę, że żadna decyzja nie zostanie przez chłopaka podjęta i równie dobrze mogliby spędzić resztę nocy w tej przeklętej garderobie, po prostu się na siebie patrząc.
      Nie lubił czekać, a jeszcze bardziej się frustrować, dlatego po grzecznym odczekaniu chwili, w trakcie której Yechan ponownie otrzymał szansę, by się wycofać, uniósł rękę, a potem wplótł ją w jego jasne kosmyki. Działał zupełnie inaczej, niż miał w zwyczaju, inaczej niż lubił i inaczej, niż można było się po nim spodziewać; był delikatny. W jego ruchach brakowało gwałtowności i zniecierpliwienia, które towarzyszyły mu zawsze w podobnych chwilach. Źródłem jego zachowania nie była czułość, która mogłaby być zrozumiała w innym przypadku, ale raczej to, jak charakter chłopaka malował się aktualnie w jego oczach. Yechan wydawał mu się po prostu kruchy.
      Podjął decyzję za niego, nawet nie wiedział, który raz tego wieczoru, gdy palcami powoli przesunął po jego karku, napierając na tyle, by zmiejszyć między nimi dystans. Jednocześnie nie odrywał wzroku od jego ciemnych tęczówek, patrząc na niego twardo i doszukując się jakiejkolwiek zmiany w wyrazie jego twarzy. Gdy w końcu zbliżył się na tyle, że poczuł delikatny dotyk ust Yechana na swoich, kąciki jego ust drgnęły lekko w górę, a po ciele rozniosła się ciepła fala zadowolenia.
      A potem rozchylił wargi, by móc zabrać mu to, na co miał przez ten cały czas ochotę. Wygrany i zdecydowanie nie należący mu się pocałunek.
      Smakował jak jeden z wielu. Mile, słodko i na pewno tak, że zwiększał apetyt Seojuna na więcej, ale mimo wszystko nie tak, jak trzeba, bo to nie były te usta, które chciał całować. Pomimo upłynięcia sporej ilości czasu — i tym samym przewinięcia się sporej ilości osób — to wrażenie dziwnej, cierpkiej pustki go nie opuszczało. Ale wizja tego, jak w tym momencie właściciel upragnionych przez jego ust mógł spędzać czas, pomogła przełknąć gorycz na tyle, że chowała się pod przyjemnością wynikającą z pocałunku.

      S. (albo lepiej C.)

      Usuń
    16. Bez oporu dawał się prowadzić ruchom Seojuna. Jak zwykle. Pozwalał na to, aby ktoś wyznaczał jego następne ruchy i decyzje. Tak, jak na co dzień. Oddawał siebie samego w cudze ręce mimo braku pewności co do tego, w jakim kierunku go pchały.
      I stał teraz ze spojrzeniem błądzącym po twarzy bruneta, szukając tam… sam nie wiedział czego. Odpowiedzi na słowa, których nawet nie wypowiedział? Sygnału, że to był jedynie żart, czy może wręcz przeciwnie - najdrobniejszej podpowiedzi, że powinien zadziałać. Że była to dobra decyzja, niezależnie od tego, jak bardzo rozsądek starał się przebić na wierzch.
      Za bardzo przygłuszony dłońmi opartymi na ramionach Seojuna, szukającymi tam oparcia. Lekko przyspieszonym oddechem, kiedy stracił kontrolę nad sytuacją. Bijącym w piersi sercem, spragnionym jakiejkolwiek bliskości i ciepła drugiej osoby, kiedy z każdej strony otaczał go chłód. Przerywany jedynie przepływającym przez organizm alkoholem.
      Dłoń wsuwająca się we włosy przypominała o niezliczonej ilości podobnych sytuacji, rozprowadzających przyjemne mrowienie, a teraz hacząca o pojedyncze kosmyki nie w ten sposób, co zazwyczaj. Dodawała oparcia, którego zamierzał się łapać niczym koła ratunkowego, a zarazem bezwolnie zaciskała żołądek, zapraszając do siebie nieproszony stres. Zaraz rozproszony delikatnym ruchem palców, mglący jeszcze bardziej niewyraźne spojrzenie i z żenującą łatwością pozwalający na zmniejszenie dzielącej ich odległości. Nie widział w oczach Seojuna niczego podejrzanego - nie widział w nich niczego, oprócz ciemnej barwy; podobnej, a zarazem kompletnie innej od tej, w której bezmyślnie zatapiał się godzinami, i z której potrafił wyczytać niemalże wszystko.
      Nie widział nic więcej, oprócz zamazanej, a tak znanej twarzy przed oczami, kiedy poczuł pierwsze, delikatne muśnięcie, a oczy mimowolnie się przymknęły. Zacisnął powieki jedynie mocniej, wraz z dłońmi na materiale cudzego garnituru i pozwolił delikatnym, wymierzonym ruchom na prowadzenie go samego. Tak swobodne pozwolenie na wdarcie się obcych ust, których smaku nie kojarzył, a powoli i z rezerwą za nim wiódł. Który był nie tym, choć poprzebijane na wylot serce usiłowało się zamaskować je tym znajomym, ulubionym i jedynym, jaki chciał znać.
      A dłonie przestały napierać na cudze ramiona, rozluźniając ściskane palce i zostając na swoim miejscu, w złudnej próbie zachowania dystansu; który tak dawno przestał mieć jakiekolwiek znaczenie, oprócz nieświadomego wybielenia samego siebie. Lecz po co miał to robić, jeśli nie było w tym sensu; jeśli tak desperacko próbował ignorować palącą go od środka pustkę. Tak jak piekące go w kącikach oczy, kiedy czuł ciążący mu ścisk żołądka, a upragniony obraz rozmywał mu się pod zamkniętymi powiekami.

      szkoda jęzora strzępić już

      Usuń
    17. Nie chciał tracić już choćby jednej minuty. Nie mógł być pewnym, czy za wachlarzem tanich zaczepek Taeyanga stała jakakolwiek prawda, czy może jedynie prosta potrzeba by zirytować pierwszą, napotkaną przez siebie osobę, ale Soo wiedział, że nie przekona się o tym, jeśli sam tego nie sprawdzi. Szedł więc przed siebie, bez żadnego konkretnego planu, karmiąc się nadzieją, że w najgorszym wypadku pozwolił jedynie sprowokować się jakiemuś idiocie, prawdopodobnie stając się tym samym tematem kilku niewybrednych żartów. Zdawał sobie sprawę, że byłaby to stosunkowo niewielka cena, ale jakiś uparty głosik zakorzeniony w jego głowie, nie pozwalał mu odpuścić. Nie wtedy, kiedy Yosoo mijał w (niezbyt dobrze maskowanym) popłochu kolejne pomieszczenia, w których nadal nie znalazł poszukiwanej przez siebie osoby. Jego mozolna wędrówka trwała na tyle długo, że zaczął żałować wszystkiego, co powiedział Yechanowi. Że pozwolił sobie porwać się emocjom, doprowadzając do tego, że rozstawali się w sposób, którego teraz szczerze się wstydził.
      Miał już odpuścić, pocieszając się, że z dużym prawdopodobieństwem, Chan dawno był już w drodze do mieszkania. Bo przecież gdzie miałby pójść, jeśli właśnie nie tam?
      Soo wszedł więc do szatni, chcąc zabrać ze sobą swój płaszcz i…
      I potem świat się zatrzymał.
      Yosoo miał wrażenie, że wszystko co dostrzegał, docierało do niego w osobnych, wyrwanych z całości, fragmentach. Zupełnie tak, jakby przyglądał się właśnie kilku przypadkowym fotografiom, klatka po klatce. Jasne kosmyki. Dłoń wpleciona właśnie w nie… i kolejne, oparte gdzieś na materiale idealnie skrojonego garnituru. Przymknięte oczy. I bliskość, którą miał ochotę przerwać, choć nie byłby w stanie ruszyć się teraz nawet o krok.
      Nigdy wcześniej nie przypuszczałby, że napełnienie własnych płuc powietrzem, okaże się zadaniem tak trudnym, że niemal niewykonalnym. Próbował to zrobić; próbował wziąć głęboki oddech, ale czuł się dokładnie tak, jak gdyby ktoś przyłożył mu właśnie pięścią prosto w żołądek, a nieznośny ból nie pozwalał na odzyskanie kontroli nad własnym ciałem; nawet w tak podstawowym działaniu.
      Wszystko wydawało się teraz dziwnie nierzeczywiste; nawet jego cichy głos, który przedarł się słabo przez niewielką przestrzeń hotelowej szatni, brzmiał tak, jakby nie należał już do niego. I może rzeczywiście kryła się w tym odrobina prawdy, gdy każda kolejna sekunda zdawała się wydzierać mu z rąk wszystko to, czego tak bardzo nie chciał przecież wypuszczać?
      — Channie?

      Y. 💔

      Usuń
    18. Czuł się dobrze, z każdą mijaną sekundą coraz lepiej. Skupienie na dotyku i związanej z nim przyjemności powoli odsuwało z tył wszystkie inne emocje, a już szczególnie te nieprzyjemne — ciążące bezustannie gdzieś na skraju świadomości. Szlifował w sobie ten nawyk dzień za dniem i mógł już chyba szczerze przyznać, że powoli stawał się na tym polu prawdziwym ekspertem. Posiadał w końcu całą kolekcję dystrakcji, które bezbłędnie mógłby ułożyć od najbardziej do najmniej skutecznych. A choć zatapianie się w ustach znajomych-nieznajomych nie zajmowało pierwszego miejsca na podium, z całą pewnością znajdowało się gdzieś wysoko w jego osobistym rankingu.
      Widział kątem oka, że ktoś do nich podchodzi i nie mógł powiedzieć, że był z tego jakoś specjalnie zadowolony. Nie spieszył się jednak, by jak najszybciej odsunąć się od chłopaka, bo przecież jedyną osobą, którą mogli tu spotkać, być tylko ochroniarz pilnujący wejścia, a o jego długi język się nie martwił. Uciekanie, chowanie i wkradanie było częścią zabawy, bo nie brał wcale na poważnie konsekwencji wynikających ze złapania ich na gorącym uczynku.
      W końcu odchylił głowę, na ostatek tylko pozwalając sobie przygryźć delikatnie dolną wargę Yechana, nim jego usta rozszerzyły się w lekkim uśmiechu. Odwrócił potem zirytowane spojrzenie w stronę osoby, która im przeszkodziła, ale gdy tylko padło ono na zaskoczone oblicze Yosoo, zamarł. Na krótką chwilę, dosłownie pół sekundy, z uśmiechem wciąż zastygniętym na twarzy. Mnóstwo osób mógłby właśnie zobaczyć, ale chyba tylko jedną życzył sobie ujrzeć bardziej, niż właśnie jego.
      Dwa zero.
      Karmił się przez chwilę bólem widocznym w jego oczach, czując jak od wewnątrz serce rozpala mu zadowolenie. Chyba jeszcze większe od tego, które czuł, gdy w końcu poczuł ciepłe usta Yechana na swoich. Nie analizował źródła tej satysfakcji, więc dalej nie wiedział, że mścił się teraz na nieodpowiedniej osobie. Chociaż było mało prawdopodobne, że nawet gdyby zdawał sobie tego sprawę, postąpiłby inaczej.
      Zapewniało mu to wspaniałą rozrywkę — a bawić się, szczególnie ludźmi, bardzo lubił.
      Channie?
      Kąciki ust Seojuna ponownie drgnęły, rozszerzając tylko dalej widoczny na jego twarzy uśmiech, gdy ciszę przeciął słaby — i w jego mniemaniu okrutnie żałosny — szept. Postąpił krok w tył, opuszczając w końcu dłoń, która przez ten cały czas obejmowała kark Yechana, by i oni bez problemu mogli skrzyżować ze sobą spojrzenie. Oczy zabłyszczały mu radośnie, gdy wzrokiem przeskakiwał od jednego, do drugiego, w końcu zatrzymując się na Yosoo — widok jego cierpienia był w tej chwili znacznie przyjemniejszy.
      — Masz, czego chciałeś — odezwał się zimno. — Twój chłopak wreszcie ci się postawił.

      soab

      Usuń
    19. Było mu… dobrze. Nie czuł się, jak na innej planecie, tak jak za każdym razem, kiedy miał okazję oddawać się w czyjeś ręce podczas tej pieszczoty. Nie czuł się okropnie, jakby całe jego ciało pragnęło odrzucić każdą z drobnych czułości. Było mu po prostu dobrze; coś, czego nie miał okazji zasmakować przez cały wieczór. Od momentu, kiedy pozwolił nieprzemyślanym słowom wybrzmieć we własnym salonie, a tym samym wyciągając jedną z ważniejszych, dodających im stabilności, cegiełek.
      Teraz mógł o tym nie myśleć, kiedy ciężarowi na ustach towarzyszyły wplecione we włosy palce, naiwnie zapewniające go w tym, co robił. Uniemożliwiające odsunięcie się, na które… nie miał ochoty. Bo łapał się desperacko danej mu bliskości, której pragnął bardziej niż wody i powietrza. Nawet jeśli był w swoich ruchach powściągliwy i bierny; kiedy pozwalał Seojunowi na wyznaczanie tempa i intensywności, tak bardzo oddalając się od tego, co miał w zwyczaju.
      Nie usłyszał wdarcia drugiej osoby; nawet nie zauważył w pobliżu ruchu, kiedy palce zamiast zaciskać się na sobie nawzajem, odnajdowały ujście w materiale garnituru, na którym bezwolnie raz je zaciskał, raz rozluźniał. Finalnie wbijając je tam mocniej, kiedy nieznaczne zagryzienie wargi wzięło go z zaskoczenia. I wybudziło z dziwnego transu, w który popadł.
      Brutalnie i natychmiastowo. Sprowadziło na ziemię tak samo, jak wznowiło pieczenie w kącikach oczu, kiedy do jego uszu dobiegł cichy, słaby szept. Ten, który chciał słyszeć cały wieczór, lecz nie w takiej formie. Nie w takiej sytuacji.
      Nie, kiedy po raz kolejny, wszystko popsuł.
      Odsunął niemalże od razu dłonie od Seojuna. Wraz z bolesnym ściskiem żołądka, pragnącym wzbudzić w nim mdłości, kiedy uderzała w niego świadomość tego, co zrobił. Na co sobie pozwolił, mimo wcześniejszego przekonania, że nie istniało nic, co powinno było go przed tym powstrzymać. Mimo tego, że oczami wyobraźni widział i czuł kogoś innego przed sobą, niż stojącego tam Seojuna, którego znał niepełen wieczór.
      Nie byli razem, prawda? Yosoo zostawił go przy stole z bolesnymi, rozdzierającymi go słowami, prawda? Więc dlaczego czuł, jak w kącikach oczu zbiera się niepotrzebna wilgoć, a język automatycznie pragnął zaprzeczyć słowom Seojuna
      — Co? Nie — wypalił, mimo łamliwości i niepewności głosu — Nieprawda — nie był pewien, czy tak naprawdę coś mówił. Czy słowa nie stawały mu jedynie na czubku języka, pozwalając na marny ruch ust, który, przez bolesny ścisk gardła, pozostawał niemym; nawet przy wypowiadaniu czegoś, czego nie był w stanie wyjaśnić. Na co nie miał innego argumentu niż kolejny przypadek — Soo, to nie tak.

      .......

      Usuń
    20. Przeskakiwał spojrzeniem po obu twarzach zupełnie tak, jakby próbował znaleźć w nich odpowiedzi na pytania, których przecież nie zdążył nawet zadać. Nie wiedział, czy chciał. Nagły ból brzucha wcale nie odpuszczał - co więcej, Soo miał wrażenie, że ten jedynie wzbierał na sile, rozlewając się przy okazji po pozostałych częściach jego ciała. Wypalał każdą komórkę, gromadził się w gardle, utrudniając oddychanie i wypowiadanie kolejnych słów, które - mimo wszystko - gwałtownie cisnęły mu się teraz na usta. Chciał wykrzyczeć wszystko, co kotłowało się w jego głowie. Nie wiedział jednak, do którego z nich skierowałby to w pierwszej kolejności.
      Wszystko w postaci Seojuna - ten przeklęty, kpiący uśmiech rozświetlający jego twarz, każde słowo, cała jego postawa - doprowadzała Soo do szału i pewnie gdyby spotkali się w innych okolicznościach, dawno pozwoliłby sobie na działanie podyktowane instynktami pozostawiającymi wiele do życzenia. Yechan z kolei… nie musiał robić nic. Wystarczyło to, co Yosoo mógł przed chwilą zobaczyć; te kilka sekund, które okazały się jednymi z najtrudniejszych i najbardziej bolesnych, choć przecież latami starał się przekonać samego siebie, że nigdy nie pozwoli skrzywdzić się w podobny sposób. Że nie wpuści do swojego życia nikogo, kto mógłby dać, a potem bez wahania zabrać mu wszystko, pozostawiając po sobie jedynie to cholerne, palące uczucie straty. Takiej ściskającej serce; unieruchamiającej dłonie; zatrzymującej wszystkie, racjonalne myśli i słowa.
      — Zamknij się — syknął jedynie do bruneta, choć w jego głosie bardziej od złośliwości i pewności, dało się wyczuć jedynie rozpacz. Coś, czego wstydziłby się, gdyby tylko był tego świadomy. — Dobrze ci radzę, kurwa, siedź teraz cicho.
      Nie chciał dać się sprowokować, ale znajome mrowienie w dłoniach, które samoistnie zacisnęły się właśnie w pięści, nie mogło zwiastować niczego dobrego. Złość, kumulująca się wewnątrz, zaczęła powoli wylewać się każdą, dostępną jej, drogą i przysłaniać wszystko inne. Nagle potrzeba wyjścia z tej sytuacji z twarzą, okazała się śmiesznie nieistotna. Próby zrozumienia, czy też naprawienia czegokolwiek wydały się czymś niemożliwym do zrealizowania.
      I Soo nie chciał już tego zmieniać, nie chciał o nic walczyć.
      Poddał się i była to najprawdopodobniej najboleśniejsza z jego dotychczasowych porażek, bo poniesiona jawnie i głośno. Strącająca go z jedynego miejsca, w których chciał znajdować się każdego dnia.
      — A jak? — zwrócił się w końcu do blondyna, pozwalając sobie na to, by ostatnia z bram ustąpiła pod naporem szalejących w nim emocji. Nie zanotował w umyśle chwili, w której jego nogi ruszyły do przodu, pozwalając na niebezpieczne zmniejszenie odległości, która do tej pory dzieliła go od Chana i Seojuna. — Jak, Channie, skoro nie tak? — Stanął dosłownie krok przed Yechanem, nie wypuszczając go z ram, przepełnionego bólem, spojrzenia. — A może tylko mi się wydawało i nie pakowałeś mu przed chwilą języka do gardła?

      Y. 💔💔💔💔

      Usuń
    21. Jego oddech walczył z nim samym, przyspieszając niepotrzebnie i wzmacniając palące uczucie w sercu. Napędzały się wzajemnie, sprawiając, że Yechan z trudem słuchał kolejnego, ostrego syknięcia Yosoo, nieskierowanego do niego. Chociaż i tak sprawiające, że pragnął zrobić krok do przodu; stanąć przed Seojunem i zmusić Soo do skupienia się tylko na nim, nie na brunecie, który jako jedyny czerpał przyjemność z powstałego chaosu. Który zapewnie nie miałby nawet miejsca, gdyby Powell nie zareagował na teksty, zazwyczaj nierobiące na nim żadnego wrażenia oprócz drobnego skrzywienia i zbycia ich.
      Nie tak jak tego wieczoru, kiedy te owijały się wokół niego niczym lepkie macki, zaślepiając wrażeniem zainteresowania i szczerości. Tak idealnie, z łatwością mydliły mu oczy, przez co nawet nie zdawał sobie sprawy, że był wyłącznie pionkiem w grze, o której nie miał pojęcia. Jak i w tej, którą sam rozpoczął, nie wiedząc, że tak bardzo będzie żałował jej skutków.
      Seojun mówił dokładnie to, czego Yechan potrzebował usłyszeć. Łechtał kruche ego, nawet zaczepnymi żartami, które dodatkowo odbierały mu języka w ustach. Odwracał uwagę od kującego bólu, z jakim przyszedł na salę. Dał mu bliskość, kiedy potrzebował jej najbardziej.
      I przywrócił brutalnie na ziemię z pierwszym odsunięciem się i daniem szansy na spojrzenie Yosoo w oczy. Te, w ktorych widział ból i złość; tak wyraźne cierpienie, jak nigdy, mimo maskowania go ostrym głosem, który zdradliwie co rusz drżał.
      Jak i w gwałtownym ruchu, przez który pozwolił sobie na kolejny idiotyzm. Kolejne zaufanie zaślepionych alkoholem instynktom, wracających do wydarzeń, które nie miały znaczenia i dawno powinny być zapomniane; przez które pod naporem nagłej bliskości i pełnego wyrzutów tonu, oplótł się ciaśniej rękoma i sam zrobił krok w tył. Krok za Seojuna, który dał mu złudne poczucie bezpieczeństwa, choć w życiu nie zaufałby takiej osobie, jak on
      — To nie… — z trudem przełknął ślinę przy opuszczeniu spłoszonego, zażenowanego spojrzenia, kiedy walczył z kolejnymi słowami. Z tym, co powinien teraz powiedzieć, oprócz marnej, bezpodstawnej wymówki.
      Wyzwanie. To było tylko głupie wyzwanie, narzucone mu przez bruneta. Zrobił to tylko dlatego, a jednak nawet to nie potrafiło mu przejść przez zaciśnięte gardło. Bo może jakaś część wiedziała, że było inaczej; że była to jedynie żałosna próba wypełnienia nowo-powstałej pustki, którą przecież dało się załatać, gdyby tylko się postarał. A jedyne, co teraz potrafił, to bezsensowne powtarzanie się, różniące się jedynie narastającą łamliwością głosu
      — To nie tak, Soo…

      Yechan

      Usuń
    22. Zacisnął bardzo szybko usta, gdy Yosoo wypowiedział swoją groźbę, ale nie dlatego, by nie pogarszać sytuacji, a by dać jej się spokojnie rozwinąć — jego prześmiewczy chichot mógłby tylko dolać oliwy do ognia, a póki co chciał się przekonać, w którą stronę ten płomień miał samoistnie podążyć.
      Mieszanka złudnej świadomości, że nie posiada niczego do stracenia, faktu, iż z każdej sytuacji jest w stanie wyjść obronną ręką oraz wychowania w przekonaniu o swojej wyższości nad innymi czyniła z Seojuna wyzutą z empatii pustą wydmuszkę, jakich na Manhattanie, a już szczególnie na Upper East Side, było pełno. Nie był do końca złym człowiekiem, złolem z filmów klasy przeciętnej, choć jego moralność faktycznie budziła wątpliwość — była zmienna. Potrafił gorzko zapłakać i odczuć ból rozdzierający serce, ale zazwyczaj robił to tylko w momencie, gdy krzywda działa się właśnie jemu, tak jak teraz, gdy Sunghoon nie dawał mu tego, czego tak bardzo chciał. I może nie była to nawet pustka spowodowana miłosnym zawodem, ale po prostu zwyczajną chciwością. Niemniej, gdy spoglądał na wykrzywioną rozpaczą twarz Yosoo, rósł w nim coraz większy niedosyt, a umysł powoli zabierał się do wyszukiwania sposobów, dzięki którymi mógłby go sprowokować jeszcze bardziej.
      Nowy pomysł szybko przykrył wszystkie inne, gdy chłopak pokonał szybko te parę kroków, by w końcu stanąć na przeciwko, a blondyn automatycznie schował się za jego ciałem. Momentalnie zachowanie Yechana jeszcze z chwili, gdy siedzieli przy stole, nabrało dużo większego sensu. Seojun przymknął lekko oczy, rzucając szybkie spojrzenie w tył na blondyna, a potem wyprostował się, ze świeżą ideą rozświetlającą całe jego oblicze.
      — A może jednak tak? — wtrącił się do dyskusji jadowitym szeptem. — Może chciał poczuć, jak to jest, gdy ktoś nie próbuje nim sterować? Albo wymuszać własnych przekonań? — Uśmiechnął się. — Albo być sobą? A może po prostu chciał poczuć smak moich ust na swoich?
      Plótł cokolwiek, co mu ślina przyniosła na język, nawet nie zastanawiając się przelotnie nad sensem własnych słów — nie dbając nawet o to, by jakikolwiek się tam znalazł — byleby tylko bić w Yosoo dalej. Raz za razem, wymierzając w niego paletę okrutnego nonsensu, o ile cała ta skumulowana w nim złość, ogień, który trawił go od środka, miały znaleźć ujście w dokładnie taki sposób, w jaki chciały.
      Bo jaką jeszcze większą krzywdę mógłby wyrządzić? Czy nie największą karą, jaka mogła spotkać Yosoo za zwykłe stanięcie mu na drodze, mogło być to, że jego własny chłopak zacząłby się go obawiać? Choćby i chwilowo. W końcu zazwyczaj właśnie krótkie momenty zmieniają wszystko.

      Seojun

      Usuń
    23. — Channie, co… — Nie rozumiał jego reakcji; nie w tej pierwszej sekundzie, w której dostrzegł ten słaby ruch. Wizja tego, że Chan chował się właśnie za ciałem Seojuna okazała się chyba najgorszym z możliwych ciosów, niezależnie od tego czy został zadany świadomie czy też nie. Stał więc w bezruchu i nie potrafił znaleźć wyjaśnienia tego, co stało się właśnie tym bolesnym faktem.
      Chan się go bał? Nie, nie mógł… Nie miał powodu, przecież nigdy…
      Yosoo czuł się zagubiony tak jak nigdy wcześniej. Chciał zrobić kilka rzeczy jednocześnie i nie wiedział już, czego powinien chwycić się w pierwszej kolejności. Krążył uparcie w wirze tych zgubnych możliwości, powoli uświadamiając sobie, że niezależnie od podjętej decyzji… musiał coś stracić. Być może była to rezygnacja z czegoś tak drobnego, że w innych okolicznościach nie poświęciłby temu większej uwagi. A może czekało go pożegnanie tak bolesne, że sama jego wizja zatrzymałaby mu oddech w połowie drogi do płuc.
      Każde uparcie powtarzane “to nie tak” powodowało jedynie tyle, że serce Yosoo biło w coraz szybszym tempie, ale tym razem niewiele miało to wspólnego z bazą tych pożądanych wrażeń. Nie mógł przyrównać tego do żadnej z licznych chwil, pełnych uniesień i obietnic, że przecież mieli być dla siebie tym, czego do tej pory tak bardzo im brakowało. Wsparciem wtedy, kiedy zawodziło wszystko inne; bezpieczeństwem i stałością; punktem, do którego mogliby wracać niezależnie od tego, co spotykało ich na zewnątrz. Teraz walczył jedynie z tym dławiącym uczuciem, ściskającym jego gardło. Przywołującym to przeklęte pieczenie w kącikach oczu - to zwiastujące coś, czemu tak bardzo nie chciał się poddać. Nie teraz, nie przy Seojunie.
      I odetchnął z ulgą, gdy ten podsunął mu pod nos kolejną drogę ucieczki. Coś, na czym mógł skupić nie tylko swoją uwagę, ale przede wszystkim wciąż narastającą złość. I panikę, do której nie chciał się przyznać. Słowa, wypowiedziane jedynie po to, by wbić w jego serce kolejne szpilki, okazały się uderzać w punkt, którego nie spodziewał się właśnie odsłaniać. Słowa zbyt proste; banalne, by miały prawo określać Chana.
      Bo nawet teraz, kiedy był głównym powodem rozdzierającego bólu, Soo nie potrafił pogodzić się z myślą, by wysłuchiwać w milczeniu opinii, które stanowiły dla niego największą obrazę. Umniejszały wszystkiemu, co w sobie skrywał. Wszystkiemu, co Soo szczerze nienawidził i co… prawdziwie kochał.
      Nie wyłapał momentu, w którym dłonie same wyrwały się do przodu. Gdy zacisnęły się sprawnie na materiale garnituru Seojuna dokładnie w tych miejscach, w których kilka chwil wcześniej spoczywały te, należące do Chana. Gdy przyciągał go do siebie tak blisko, że niemal stykali się teraz nosami.
      — Nie masz pojęcia, jaki jest. — Yosoo zaciskał zęby tak mocno, że jego słowa z ledwością zdołały wydostać się na zewnątrz. Kipiał. — Nie wiesz czego chce, czego potrzebuje. Niczego nie wiesz, więc mówię ci to ostatni raz: przestań już pieprzyć.

      🌩

      Usuń
    24. Słowa Seojuna bolały. Bo mijały się z prawdą; bo wyciągały niepoprawne wnioski z krótkiej, niekontrolowanej reakcji, na jaką nie powinien sobie pozwolić. Bo teraz dodawały mu niezasłużonego komfortu i poczucie bycia zauważonym.
      Yosoo zawsze brał go pod uwagę. Wytykał niektóre z zachowań, jedynie pod kątem tego, że szkodziły samemu Powellowi. Nie sterował nim; pozwalał mu poznać życie od drugiej strony i przełamać wiele barier, które wokół siebie tworzył, bo bał się utraty tej bezpieczniej strefy.
      A jednak teraz brał pod uwagę jedynie kilka ze sporadycznych okazji, gdzie poczuł się przez niego zraniony. Kiedy bolesne słowa chłopaka osiągały swój cel, aby przedrzeć się przez skorupę blondyna i wytknąć mu to, czego nie chciał widzieć jako wady.
      To wszystko było zbyt płytkie. Nie brało pod uwagę zawiłości ich relacji; wzajemnej, potrzebnej zależności, która pozwalała im znaleźć miejsce dla siebie bez oceniających spojrzeń innych. Pozwalała zdjąć przywdziewane maski, ukrywające to, czego nikt inny nie mógł zobaczyć.
      Lecz mimo swej płytkości, Yechan po raz kolejny próbował łapać się słów Seojuna jako pewnika i tarczy, która mogła wybielić go w tej sytuacji. Usprawiedliwić zrobienie czegoś, na co w życiu nie powinien sobie pozwolić. Czego już nieświadomie zaczynał żałować w formie owijającego się wokół żołądka sznura i wystraszonego spojrzenia skaczącego pomiędzy pozostałą dwójką, nad którą zawisło niepokojące napięcie.
      To samo, które zaraz zyskało upust pod postacią ściśniętego w dłoniach materiału garnituru, tym samym bezmyślnie nakierowując dłonie Powella na te należące do Yosoo, w marnej próbie zatrzymania jakiegokolwiek, kolejnego ruchu
      — Soo, przestań, proszę — błagalny, łamliwy ton był jego pierwszą, głośniejszą wypowiedzią od momentu pojawienia się tam Jeonga. Nie chciał, żeby się denerwował; nie na Seojuna, u którego mógł dojrzeć radosny płomyk w oczach - ten sam, któremu nie chciał pozwolić na przedarcie się do głowy i uświadomienia go w tym, jak łatwo dał się podejść. Jak niewiele było potrzeba w miksie nerwowo łykanych drinków i miłych słów, aby zaczął się do nich rwać jak ćma do ognia
      — To nie jego wina — to nie na Seojuna powinien być wściekły.

      😪

      Usuń
    25. Seojun zerknął w dół na dłonie Yechana zaciśnięte kurczowo na tych należących do Yosoo, już kolejny raz, dokładnie drugi tego wieczoru. I nie mógł powstrzymać się przed krótką myślą, czy były to naprawdę jedyne sytuacje, w których blondyn wychylał się, starając ugasić rosnącą w chłopaku agresję, czy może jedną z wielu przeszłych i przyszłych. A przede wszystkim — czy warto było wyciągnąć ją na wierzch i użyć jako kolejną broń, z której miał wycelować prosto w jego już krwawiące serce?
      To nie jego wina.
      Podniósł spojrzenie na Yechana, a przez jego twarz przemknął szybko wyraz lekkiego niedowierzania. Zadziwiało go, że jeszcze się nie domyślił, że był tylko pionkiem w jego durnej grze, w którą chyba — oddając im całą sprawiedliwość — grał bardziej sam ze sobą, aniżeli z nimi. Nie kłamał, gdy go bronił, ani wtedy przy stoliku, ani teraz, ale jego pobudki wcale nie brały się z dobrego serca czy chęci jakiejkolwiek pomocy. Słowa padające z jego ust były argumentami, które powinny być użyte w zupełnie innej kłótni, z kimś innym. Czy naprawdę nie widział, że wszystko, co mówił, miało tylko sprowokować ich do popełnienia kolejnych błędów?
      I że tak rozkosznie się przy tym bawił?
      — Ale skąd ta pewność? — zapytał jednak spokojnie, zniżając głos do szeptu i kierując wzrok z powrotem na Yosoo.
      Nie ugiął się pod jego twardym spojrzeniem, szał wściekłości w jego ciemnych tęczówkach nie wzbudzał w nim strachu, tylko jeszcze większą ekscytację. Serce szybko biło mu w piersi, a wyrzut adrenaliny sprawiał, że ciało zdawało się być jednocześnie dużo lżejsze i ciężkie — sprawne, zwinne, silne, w zależności od tego, co musiałby zrobić. Ale nade wszystko przebijała pewność siebie, tak jakby w jednej chwili stał się niepokonany. Euforia, która była uzależniająca.
      Emocje przekuły w końcu rozbawienie w złość, a uśmiech zgasł na twarzy Seojuna, gdy nachylił się do ucha Yosoo.
      — Przerażające, prawda? — powiedział. Każda sylaba, którą z siebie wyrzucał, nasączona była jadowitą wściekłością. Chciał, żeby bolało jeszcze bardziej. — Wizja, że jesteś niewystarczający?

      Trampoliniarz-żongler 🤹‍♂️

      Usuń
    26. Bolało, cięło od środka ze sprawnością najostrzejszego z noży. Niewystarczający. Nie wiedział jak to możliwe, ale Seojun uderzał celnie raz za razem, z każdą kolejną próbą trafiając coraz bliżej środka niewidzialnej tarczy, a Soo nie potrafił zrobić już czegokolwiek, by się przed tym obronić. Nie, kiedy na szali znalazło się coś dla niego najcenniejszego.
      Yosoo zapomniał o tym, gdzie się właśnie znajdował, ale chyba nie miało to już dla niego większego znaczenia. Nie wtedy, kiedy nie panował już nad niczym, a na pewno nie nad czasem, który miało być mu dane spędzić jeszcze po tej stronie sporu. Nie liczyło się dla niego nic więcej: ani fakt, że w każdej chwili mogli zostać nakryci przez kogokolwiek, ani to, że - być może - narastająca, zatruwająca go wściekłość, która rozpaczliwie szukała dla siebie drogi ujścia, miała przynieść ze sobą konsekwencje, których nie był na razie nawet świadomy. Yosoo pominął w swoich rozważaniach nawet tę, niezwykle istotną, najważniejszą dla niego, osobę, czyniąc coś, czego nigdy nie zrobiłby w jej towarzystwie. Nie do końca rozumiał później, dlaczego, ale obecność Yechana nie chciała zamajaczyć w jego umyśle. A nawet gdyby - nie wybiłaby się ponad wszystko inne, znacznie bardziej go teraz zajmujące. Na własne nieszczęście.
      Nie wiedział, ile razy jego zaciśnięta dłoń dotarła do obranego dla niej celu, czy stało się to tylko raz - jak szczerze sądził - czy może nie był w stanie zarejestrować w świadomości jakiegoś kolejnego ruchu. Z jaką siłą spotkała się z twarzą Seojuna i gdzie dokładnie trafiła. Ani ile sekund upłynęło, nim Yechan nie zablokował jego następnych ruchów; zupełnie chaotycznych, napędzanych jedynie niepohamowaną potrzebą zrzucenia z siebie wszystkiego, co zalegało mu teraz na barkach.
      Poczuł na swoich ramionach opór stawiany przez czyjeś dłonie - te znajome, ale tak bardzo mu teraz ciążące. I już chwilę później dotarło do niego widmo konsekwencji wydarzeń rozgrywających się w niewielkiej szatni - wszystkiego, co zrobił. Co oni zrobili.
      Ciemne oczy zdawały się nagle przyjąć rozmiar dwukrotnie większy niż zazwyczaj. Z głośnym sapnięciem, wypuścił przez usta powietrze i na moment wlepił wzrok w swoją drżącą, nieprzyjemnie piekącą, dłoń.
      Co, do cholery, wyprawiał?
      Poczuł, jak coś ściska mu żołądek. Jak rodzi się w nim ten charakterystyczny, dławiący ból, choć tak zgoła odmienny od tego, który przejmował nad nim władzę, gdy podłoża jego powstania można było doszukiwać się jedynie w błahych, czysto fizycznych, powodach. Strącił z siebie ręce Yechana i cofnął się o krok, jakby szukał zapewnienia, że nie zrobi już niczego, czego przecież wcale tak naprawdę nie chciał.
      — Nie dotykaj mnie — wyrzucił z siebie szybko i rozpaczliwie, niechętnie zawieszając spojrzenie na twarzy blondyna. — Nic już do mnie nie mów — prosił — i nawet na mnie teraz nie patrz.


      Y. 🌪

      Usuń
    27. Słowa Seojuna ledwie zostały przez niego zarejestrowane. Ich znaczenie, z którym się nie zgadzał, bo przecież tak nie było. Bo Yosoo był tym, czego potrzebował najbardziej, i co pozwalało mu przejść przez cięższe dni. Był przy nim po powrocie na uczelnie, gdzie z każdej strony musiał słuchać kujących plotek. W które coraz bardziej wierzył.
      Nie tylko słowa mu umknęły, kiedy chwilę później miał wrażenie, jakby wszystko wydarzyło się w przeciągu milisekundy, a zarazem zatrzymało czas na niemiłosiernie długo. Złość w oczach Yosoo płonąca jeszcze intensywniej, zaraz przysłonięta sama sobą - sprawiająca, że Yechan zamarł na swoim miejscu.
      Na chwilę. Na sekundę, lecz o sekundę za długo, bo pięść zdążyła spotkać się z Seojunem, wybudzając swoim charakterystycznym dźwiękiem blondyna z nagłego zastygnięcia. I bezmyślnie oparł dłonie na ramionach Yosoo w desperackiej próbie odsunięcia go; zatrzymania, nim da radę zrobić coś jeszcze, czego będzie później żałować.
      Wiedział, że nie chciał. Wiedział, że nie miało tak być. Znał Yosoo i wiedział, jak wiele potrzeba, aby doszedł do momentu kompletnego pęknięcia. Jak źle musiało być.
      A teraz, mimo duszących chęci, nie mógł mu pomóc. Bo był tego niemalże głównym powodem.
      Lecz i tak zaciskał odruchowo palce na jego ramionach, w tej żałosnej próbie przytrzymania go przy sobie. Dopóki nie opuścił ich marnie wzdłuż ciała - ze wzrokiem wlepionym tylko w Yosoo. Nierejestrującym Seojuna, będącego jedynym poszkodowanym w tym zdarzeniu. Nieprzejmującym się tym, czy dalej tam był; czy ktoś inny zbliżał się w celu zrozumienia zaistniałego zamieszania. Widział tylko Soo i jego roztrzęsione spojrzenie. Dystans, jaki między nich wprowadził. I słowa, jakie były w stanie rozciąć jego serce na pół
      — Soo, proszę — ignorował je. Ignorował słyszane prośby, kiedy próbował na nowo zmniejszyć odległość i złapać Yosoo za przedramię. Kiedy wlepiał w chłopaka rozmazane od zbierających się łez spojrzenie — Nie o to chodzi. Nie słuchaj go — mówił cokolwiek, co przynosiła mu ślina na język. Plącząc się we własnych słowach, dusząc się łamiącym głosem, który starał się wybrzmiewać głośniej, niż faktycznie dawał radę.
      — Daj mi wyjaśnić… — łapał się każdej, najzłudniejszej nadziei, która pozwoliłaby mu uwierzyć w to, że jeszcze mógł to naprawić.
      Tylko tym razem było to niemożliwe.

      Y.

      Usuń
    28. Bolało, musiało boleć. Zdradzała go furia, siła uderzeń, ogień jasno widoczny w zaciśniętych oczach.
      Seojuna jednak nie spotkała wyczekiwana satysfakcja. Jak za każdym razem, powoli wspinając się w górę, zatracając się w rosnącym napięciu, zupełnie zapomniał, że po przekroczeniu granicy zupełnie nic na niego nie czeka. Gdy w końcu wyprostował się chwiejnie, podtrzymując dłonią o stelaż jednej z szaf, jedynym uczuciem, które mu towarzyszyło, była pustka. Ciepła krew spływała mu po już lekko opuchniętej twarzy z rozciętego łuku brwiowego. Zaklął po nosem, sięgając ręką do zewnętrznej kieszeni marynarki po chusteczkę.
      Przysłuchiwał się krótkiej wymianie zdań w ciszy, choć przez jego usta przemknął dziwny wyraz — ni to grymas, ni to uśmiech. Jak szybko wsiąknęła go dynamika pomiędzy Yooso i Yechanem, tak szybko po osiągnięciu swojego celu znalazł się zupełnie poza nią — a przynajmniej z ogromną ochotą, by jak najszybciej się od niej oddalić.
      — Dzięki za grę — mruknął na odchodne, zanim przystąpił pierwszy krok w stronę wyjście. Zerknął na moment na jeszcze dyszącego z wściekłości Yosoo, a potem zatrzymał spojrzenie dłużej na Yechanie. — Świetnie się, kurwa, bawiłem.
      Truly. At least for a while.
      A potem po prostu odwrócił się i wyszedł z szatni. Nie zapomniał jednak wręczyć ochroniarzowi grubego pliku banknotów wraz z krótką wiadomością, że do garderoby włamały się dwie osoby, które trzeba jak najszybciej stamtąd usunąć, zanim cokolwiek ukradną.

      Seojun byebye 🖤

      Usuń
  20. Honeymoon Suite Love is in the air... or is that just trouble?

    OdpowiedzUsuń
  21. Inside Swimming Pool Let's go skinny dipping!

    OdpowiedzUsuń
  22. Balcony Up here, secrets aren't the only things that fall…

    OdpowiedzUsuń
  23. Conference Room Discussing business… or planning your next betrayal?

    OdpowiedzUsuń
  24. Top Floor Suite The higher you go, the harder you fall… but oh, what a view!

    OdpowiedzUsuń