Perfekcja. Od zawsze lubił to, co ładne, czyste i poukładane. Być może to właśnie dlatego życie w złotej klatce okazywało się, nie pułapką, a wygodnym rozwiązaniem, którego trzymał się tym mocniej, im bardziej kuszący wydawał się świat czekający poza jej granicami. Reguły i ograniczenia kojarzyły się jedynie z tym, co bezpieczne - z trwałym punktem, do którego mógłby wracać każdej nocy, gdy chłód oblepiał ciasno jego ciało, a brak światła przytłaczał zbyt mocno. Żył, doceniał, zadowalał i… rozbijał wszystko na dwa, byle tylko zapewnić samego siebie, że jego codzienność była dokładnie taka, jaką być powinna. Nie lepsza i nie gorsza od tej, którą zdążył już sobie wymyślić.
Fantazja. Wzorem każdego ptaka, nawet tego trzymanego w zamknięciu, marzył jednak czasem o lataniu. Chciał wznieść się na palcach, rozłożyć skrzydła i wzbić w powietrze, by choć raz dotknąć nieba. Ta niewyjaśniona tęsknota, choć zrodzona w latach wczesnego dzieciństwa - nasyconych naiwnością i bogactwem nieograniczonych pragnień - z biegiem czasu wcale nie osłabła. A Jiyoung, wiedziony ufnością i ambicją własnej matki, odnalazł swoją wolność w tańcu. W ruchu i zmęczeniu, gdy płuca walczyły o każdą dawkę powietrza, a na skórze zbierały się pierwsze ślady potu czy zaczerwienienia. Prawdziwie i trwale. Bez pytań, bez oceny, bez szansy na to, by choćby przez sekundę zastanowić się nad tym, czy obrana droga była tą właściwą. Wierzył przecież, że znalazł właśnie taką. W końcu miał wszystko, czego potrzebował, choć jego
wszystko ograniczało się jedynie do sali treningowej, butelki wody i obdartych kolan.
Potknięcie. Trudno byłoby pojąć, że ktoś, kto potrafił zmusić ciało do tak ogromnego wysiłku i przemyślanych ruchów, był jednocześnie aż tak… kruchy. Podatny na zranienie; łatwy do pokierowania. Że nie przeżył w życiu wystarczająco wiele, by w porę zorientować się, że grunt osuwał mu się spod stóp, czy bez trudu dostrzec każde, z czyhających na niego za rogiem, zagrożeń. Nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy te kryły się w parze ciemnych oczu i w kilku cichych, słodkich obietnicach.
20 lat | 17 stycznia 2004 | Seul, Korea Południowa | złote dziecko rodziny Youn | syn znanej aktorki i producenta filmowego | dobrze rokujący tancerz | wymiana studencka | Tisch School of the Arts | NYU | wynajęta kawalerka na Upper East Side |
na minutę przed katastrofą
[ are you ready to get your heart broken 🖤 ]
OdpowiedzUsuń[Przyznam, że nie wiedzieć czemu cytat w nagłówku skojarzył mi się z pewną piosenką z jednej z dawnych wersji ,,Alicji w Krainie Czarów" (zresztą opis też po części przywołał właśnie takie skojarzenia).
OdpowiedzUsuńDobrej zabawy.]
Nocne życie Taeyanga kontrastowało z tym, które prezentował na co dzień. Wyrywało się ze spokojnej, ułożonej i zwyczajowej normy. Tej przez niego pielęgnowanej, aby wiecznie pozostawała nieskazitelna.
OdpowiedzUsuńJak ta w pracy, z której wyszedł niecałe kilka godzin temu, z równo ułożonymi włosami i wyprasowaną koszulą na sobie, byleby prezentować się jak najlepiej. Gdzie żegnał kolejno klientów z łagodnym, wyrachowanym uśmiechem przy oddaniu równo zapakowanych ubrań wraz z kartą kredytową zapewne posiadającą więcej pieniędzy, niż mógłby sobie zwizualizować.
Norma traciła na wadze, kiedy trafiał do klubu. Do oślepiających świateł i zagłuszającej bicie własnego serca muzyki; do duchoty wywołanej przez setki ciał nieustannie ocierających się o siebie nawzajem.
Dalej dbał o to, jak się prezentuje. Dalej brał pod uwagę najmniejsze ze swoich zachowań, kalkulując każdą z podejmowanych decyzję i możliwych skutków. Lecz patrzył na nie pod innym kątem. Tym, łaknącym odrobiny ryzyka; destrukcyjnym, acz nie swoim kosztem. Pod przykrywką nocy stawiał się kimś bezkarnym - zapomnianym następnego dnia, zostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne kłucie w duszy, z którego sam egoistycznie czerpał garściami.
Z każdym łykanym drinkiem był gotów zatracić się w tej potrzebie jeszcze bardziej, choć znalazł się w klubie dopiero pół godziny temu. Przyjemny szum w uszach nabierał na sile, napędzając dłoń do sięgnięcia po zaoferowaną tabletkę. I niewiele brakowało, aby znalazła się tuż pod językiem, z wyuczeniem i potrzebą jak najszybszego rozpuszczenia. Niemalże została wyjęta z dokładnie ukrytego woreczka, kiedy jego wzrok wylądował na barze. Z przytłaczającą ilością klientów, podnoszących zamówione drinki tylko po to, aby część z nich wylądowała na brudnej podłodze klubu.
Z podejrzanie malejącą grupą, kończącą jedynie na jednym chłopaku i dziewczynie, kiedy sam zdołał się przedrzeć na sam przód i zamówić zbyt mocnego drinka. Taki był jego zamiar, dopóki nie usłyszał zmęczonego głosu, w którym ukrywała się rezygnacja dalszej walki. Znana, potrzebna, uwielbiana przez Kwona i nagle wysuszająca usta, jakby była jedynym, co pragnął teraz zasmakować.
Mam na imię Jiyoung.
Wszystko składało się idealnie. Nawet, kiedy koreański był ostatnim językiem, jakiego spodziewał się usłyszeć, a nagle wybrzmiewał niczym muzyka w jego uszach, zabarwiony, mimo podniesionego tonu, ustępliwością. Tak w końcu podatną. Rozwijającą przed nim czysty, czerwony dywan, po którym bezwstydnie zamierzał przejść. Jak zwykle, ukrywając bez zahwiania brud, jaki niosły ze sobą jego kroki.
Powędrował chwilę wzrokiem za oddalającą się blondynką, nieświadomą tego, jak wielką przysługę mu wyświadczyła. Dopiero kiedy zniknęła w tłumie tańczących ciał, jak i reszta osób, które wcześniej mógł dojrzeć w towarzystwie chłopaka, pozwolił swojej dłoni na odnalezienie dla siebie miejsca na blacie, niedaleko siedzącego przy nim bruneta. Tym samym pozwalając Taeyangowi na lekkie pochylenie się; subtelne zwrócenie uwagi, nim, przez głośną muzykę, przysunął się na tyle, aby jego głos mógł się przez nią przebić
— Nie każdemu tutaj przegadasz — zaczął po zatrzymaniu się obok niego. Niepostrzeżenie, jakby rozmowa przypadkowo do niego dotarła podczas mijania baru. Mimo drinka, który powoli był dla niego szykowany — O ile komukolwiek, tak naprawdę…
Objął go przelotnie spojrzeniem spod opadających mu na oczy ciemnych kosmyków, nadając wślizgującemu się na usta uśmiechowi ciepłej barwy. Nie widział go tu wcześniej, pamiętałby. Pamiętałby taką twarz, głos, jak i łamany angielski, który z każdej perspektywy potrafił być czymś urzekającym. Pamiętałby ojczysty język, który słyszał w domu i pośród znajomych bliskich, lecz nie w miejscu, jak to.
— A szkoda, szczególnie z tak ładnym imieniem, Jiyoung.
Taeyangie 🕊️
Wiele czasu spędzanego dokładnie w tym klubie; w towarzystwie, które mieszało się między sobą, częściej niż rzadziej naruszane obcymi twarzami, pozwalało mu na zachowanie śladowej anonimowości. Ludzie, którzy powinni, i chciał, żeby go znali, potrafili wyłapać charakterystyczne rysy w tłumie, jak i rozczytać przenikliwe spojrzenie rzucane w kierunku barmana, czy ochroniarza.
OdpowiedzUsuńDla nowych, niewinnych i szukających zabawy był enigmą - niczym ktoś z czystą kartą, skoro w jego otoczeniu nikt nie śmiał powiedzieć o nim złego słowa. Jak mógłby, kiedy Taeyang wykazywał się pielęgnowanym, wyuczonym urokiem. Ciepłem serca, którym starał się zmiękczyć niemalże każdego.
Resztę zamiatał umiejętnie pod dywan. Nie pozwalał na wyjście na zewnątrz i pielęgnował własną pozycję, zachowując swój wizerunek – tak, jak być powinno. W końcu komu prędzej ludzie uwierzą? Pokrzywdzonej, przypadkowej i szarej osobie, szukającej wsparcia w kimkolwiek, kiedy czuła się zżerana od środka. Czy mu, znanego przez wszystkich jako Tae z promiennym uśmiechem, opiekuńczym ramieniem, jak i tym, pozwalającym i pomagającym się wyszaleć, kiedy godzina o to prosiła?
Jego pewność siebie nie brała się znikąd, acz potrzebował czasu, aby ją dopieścić. Zapewnić samego siebie w jej sile i rzeczywistości, by móc finalnie siedzieć przy barze bez większych obaw.
Ze wzrokiem dalej obejmującym Jiyounga, nie skrywając odrobiny zaintrygowania, kiedy zapamiętywał poszczególne cechy. Przydługie włosy okalające twarz, ciemne oczy, w których dostrzegał zakłopotanie i zagubienie. Będące tym, czego niepoprawnie tam oczekiwał.
Pozwolił mu się odsunąć. Pozwolił samemu sobie zająć jeden ze stołków, opierając przy tym część ciała o sam bar, a swojemu spojrzeniu nie pozwolił zawędrować gdzie indziej, niż twarz chłopaka. Tam, gdzie mógł dostrzec znikome drgnięcie, wywołujące jedynie zapewnienie lekkiego wykrzywienia, jakie gościło na jego ustach.
Bingo. Miał poczucie, jakby poczuł subtelne, acz zarazem tak znaczące, pociągnięcie za zarzucony haczyk. I więcej teraz nie potrzebował
— Ja Ciebie też nie — zauważył równie obiektywnie, z łagodnym, acz subtelnie zaczepnym, uśmiechem na ustach, jedynie przelotnie wyłapując kontakt wzrokowy z barmanem, kiedy dojrzał dłonie sprawnie szykujące jego zamówienie. Jeszcze chwila. Potrzebował jeszcze moment bez zbędnej, inwazyjnej obecności, aby linka została wiecznie napiętą. Z wyczuciem, bez możliwości pęknięcia, ani nabrania przesadnego tempa.
— Z tymi znajomymi, którzy nawet nie pofatygują się, aby zapamiętać Twoje imię? — wytknął delikatnie, jakby ze szczyptą współczucia i zmartwienia w głosie, odwzierciedloną w nieznacznie mięknącym spojrzeniu. Nie kłamał, choć nie dziwił się podjętej przez nich decyzji, zapewne kierowaną chęcią poczucia swobody, aniżeli opieki nad kimś zagubionym w tak żywiołowym świecie. Lecz dobrze się składało, że to była ulubiona rola Taeyanga.
— I ciężko było nie usłyszeć… ale masz rację, wybacz — uniósł ustępująco obie ręce, przyznając się do winy, acz sam jej sobie ujmował. Głos Jiyounga przedarł się na tyle skutecznie przez muzykę, aż wierzył, że nie był jedyną osobą, która go usłyszała. Jednak może jedyną, która chciała go usłyszeć. Nie zaliczyłby do tego grona znajomych, których twarzy nawet nie zarejestrował, lecz potrafił wywnioskować, że dawno zatonęli w tłumie tańczących ciał, porywających nawet te niechętne do ruchu
— I wiesz co, Jiyoung — ciągnął ostrożnie dalej, pozwalając imieniu po raz kolejny wybrzmieć w swojej pełnej, bezbłędnej formie — prawdziwi znajomi przynajmniej nie zostawiliby Ciebie samego przy barze klubu, którego nie znasz. Tak samo jak języka, z którym nie czujesz się komfortowo.
yangie, kolejny bajerant :|
Przechylił nieznacznie głowę, jakby wyczekując odpowiedzi. Choć ją znał. Znał, że żadna, odpowiednia nie istniała. Nie było wyjaśnienia na to zachowanie, oprócz czystej ignorancji. Nawet on o tym wiedział, kiedy sam nieraz nie potrafił znaleźć w sobie elementu, który przejąłby się czymś takim, jak zapamiętanie czyjegoś imienia. W poszczególnych przypadkach.
OdpowiedzUsuńNie w tym, kiedy z każdym słowem i każdą reakcją, dźwięczne imię odnajdowało dla siebie miejsce w jego pamięci. I sprawiało, że starał się jeszcze bardziej zacisnąć palce na zaistniałej chwili; nie pozwolić jej na wykruszenie się i zmuszenie go do znalezienia kogoś innego. Innej ofiary tego wieczoru, do której przyklei się na jakiś czas - może kilka godzin, a może kilka tygodni. Nigdy nie wiedział i nigdy niczego nie zakładał, bo dzięki temu było jedynie ciekawej.
Schował drobny uśmiech za przelotnym przygryzieniem wargi, kiedy część słów stanęła Jiyoungowi w gardle, tym samym zdradzając, jak wiele miał racji. Nie miał argumentu. Zapewniała go w tym niepełna wypowiedź, jak i nerwowe, zapewne podświadome odruchy, które rejestrował kątem oka, samemu instynktownie obracając własny na wskazującym palcu
— Na pewno nie Jongo… — zauważył z nutą skruchy, samemu dziwiąc się na niepoprawność wydźwięku imienia, którego nie potrafiłby teraz przypisać do prezentującej się przed nim twarzy. Zresztą nie musiał, kiedy kolejna, kluczowa informacja wylądowała prosto pod jego nogami, pozwalając na dalsze przedzieranie się przez obronne, acz zaskakująco kruche, mury obronne — Ale rozumiem. Sam zazwyczaj wolę coś innego, niż Taeyang.
Kłamał jedynie w połowie. Nie widział problemu ze swoim pełnym imieniem, nieraz miał wrażenie, że pasowało do niego lepiej, aniżeli słodkie zdrobnienia niż ksywki, których nawet nie raczył się uczyć. Były jednak chwile, kiedy użycie wyłącznie jednego człona, czy też dodania mu charakteru, sprawdzało się lepiej. Brzmiało lepiej, kiedy była taka potrzeba. Na przykład podczas starannego wyplatania nici porozumienia, stopniowo zbliżającej go do siedzącego naprzeciw chłopaka.
Tym razem pozwolił łagodnemu uśmiechowi na zawitanie na ustach, kiedy usłyszał kolejną dawkę angielskiego, po części oczekiwaną. W końcu z góry założył, że ten nie posługiwał się tym językiem, choć miał wrażenie, że nie był to wniosek bezpodstawny. Wręcz przeciwnie
— W to nie wątpię — przyznał, kiwając delikatnie głową, nim znowu spojrzał na bruneta spod opadających na oczy włosy — Ale jedno znać, a czuć się swobodnie — dodał, ujmując swojemu tonowi, aby nie wybrzmiał zbyt pretensjonalnie, nim Jiyoung ponownie zabrał głos, podsuwając mu pod nos kolejną, kluczową informację. Taką, która dodatkowo uzupełniała malujący się w jego głowie obraz. Dokładała kolejny puzzel, pasując idealnie na swoim, wcześniej Taeyangowi nieznanym, miejscu.
— Studiujesz na Tisch? A co? — pociągnął ze szczerą nutą zainteresowania. Z każdą chwilą Jiyoung wydawał mu się coraz ciekawszy, a zarazem coraz bardziej pełny. Niemalże komicznie odzwierciedlał siebie… samym sobą; wyglądem i zachowaniem.
— Czekaj, sam zgadnę — przerwał niemalże samemu sobie, nieznacznie przesuwając się na stołku, jakby poprawa pozycji miała ułatwić mu ponowne, tym razem otwarte i czymś oparte, przyjrzenie się chłopakowi. A odpowiedź sama nasuwała mu się na język, pozwalając mu na przywitanie celowo zaciętego grymasu na twarzy, nim ponownie wlepił wzrok w ciemne oczy.
— Wyglądasz na tancerza — płynnie, ponownie, wrócił do rodzimego języka, po którym nieraz poruszał się jeszcze pewniej po alkoholu, niż na trzeźwo. Mimo codziennego ćwiczenia w domu, jak i rodziców, którzy upierali się, aby rozmawiać z dziećmi, z nim po koreańsku, kiedy akurat tam był; łapał się na tym, że zazwyczaj, nieświadomie, mieszał oba języki. Z wygody, z nagłego braku słownictwa - przyczyn mogło być wiele, choć starał się ich pilnować w towarzystwie, z którym spędzał czas.
UsuńA teraz było mu to niesamowicie na rękę, kiedy podsuwał swoje barowe krzesło bliżej, tym samym niezauważalnie, powoli zmniejszając dystans dzielący ich miejsca
— Który nie musi przede mną szukać perfekcyjnego angielskiego, Youngie.
yangie
Satysfakcja, jaka powoli groziła rozlaniem się po jego ciele, jedynie nabierała na sile wraz z każdym grymasem, jaki mógł wyłapać. Z tym niezadowolonym, kiedy pociągnął za nieodpowiednią, choć z premedytacją, strunę. Kiedy z łatwością wytykał wady ludzi, z którymi tutaj przyszedł, chociaż nawet ich nie znał, a część z jego słów można było zniżyć do poziomu błahych założeń. Był świadkiem jednej rozmowy, w dodatku niepełnej, z której pozwolił sobie wyciągnąć zadowalające wnioski. Te okazujące się asami w jego rosnącej talii kart.
OdpowiedzUsuńWyczuwał spokój, jaki dał radę wkraść się do głosu Jiyounga, tym samym wymuszający w nim nieznaczne, smutne ściągnięcie brwi, przybierające formę współczucia. Zresztą po części szczerego, kiedy sięgał do wspomnień z podstawówki, gdzie spotykał się z wręcz umniejszającymi mu formami swojego imienia. Na co dzień zapomnianymi, choć tak naprawdę niemalże większość z nich byłby w stanie przywołać bez dłuższego zastanowienia. I szło mu to na rękę; obracało się w coś korzystnego w chwilach, jak te, kiedy mógł dodać autentyczności własnej mimice, i tak zakrapianej czymś szczerym. Nawet jeśli przez coś zupełnie innego.
Miał wrażenie, że zyskiwał sił, kiedy tym razem dojrzał pewniejszy uśmiech rozciągający usta towarzysza, tak miło łechtający jego ego, od razu proszące się o więcej. Przez uśmiech, ale i strzał, który mimo wielu podstaw, i tak był nie do końca pewien i tylko tym - trafnym strzałem, który mógł kompletnie wyminąć swój cel. Zamiast tego pozwalał na dramatycznie nonszalanckie wzruszenie ramionami przy zadanym pytaniu
— Chyba… i to i to — przyznał po kilku sekundach milczenia, z tym nieznośnym, a zarazem żartobliwym dumnym wyrazem twarzy, który od razu był przykryty niewinną radością, byleby ukrócić okno dla prawdziwej, pysznej dumy na przebicie się, kiedy radość dała radę, nawet przez tę krótką chwilę, emanować prosto od Jiyounga. Ze względu na trafną, tym razem uprzejmą, uwagę — Ale może kiedyś Ci powiem mój sekret do zgadywania.
Sekret, który faktycznie istniał i nieraz był przez niego manipulowany. W tych najprostszych, a tak imponujących elementach. Jak tu, gdzie nie umknęła mu miejscami mimochodem, podrygująca w rytm noga, czy sama postawa chłopaka, pasująca do kogoś, mającego styczność z jakimkolwiek wysiłkiem. Wyuczona i zadbana przez wieczne jej powtarzanie.
Zdawał sobie sprawę z tego po jak cienkiej linie stąpał, a jednak nie potrafił się powstrzymać przed testowaniem jej. Jak przy użyciu zdrobnienia, będącego ryzykownym krokiem i tym, który mógł przekreślić cały jego cel na daną noc. Noc, która przeleciała mu pośpiesznie przed oczami, kiedy dojrzał nagłe zawahanie, potwierdzone gwałtownym ruchu. Tym, który pozwolił mu na wstanie i kolejne balansowanie na granicy, kiedy podsunął dłoń do boku bruneta. Jednak jej na nic nie opierając; pozwalając jej zawisnąć w powietrzu, niczym urzeczywistnienie asekuracji, jaką starał mu się teraz zaoferować. Niezależnie od tego, jak powierzchowna była.
Upper East Side? Nie mogło być lepiej
— Wiem, jasne. Ale… — powędrował wzrokiem ku prywatnym lożom, znajdującym się pół-piętra wyżej. Wystarczająco daleko, by zyskać więcej prywatności, odsuwając przy tym posłusznie dłoń, nim ta dałaby radę zbyt ryzykownie tkwić w pobliżu nietykalnej dla siebie strefy — nie chcesz najpierw chwilę odetchnąć? Możemy pójść do góry, jest mniej ludzi i jest ciszej — zaproponował, po raz kolejny krocząc po wrażliwej linie, gotowej zrzucić go z siebie w każdym momencie. A jednak z trudem łapał się tych wątpliwości, kiedy dalej starannie zmiękczany, z lekka zmartwiony, uśmiech wędrował po jego twarzy, a każda sekunda złośliwie pozwalała mu poczuć zapach sukcesu — I najlepiej odpoczywa się przy drinku, więc… może pozwolisz postawić sobie jednego, upamiętniającego? Później możemy wyjść, co ty na to?
Yangie
— Nic na siłę — trzy słowa równie dobrze mogły nie opuścić jego ust, kiedy głośna muzyka skutecznie je przysłoniła. Lecz wolał je powiedzieć - zostawić sobie element pewności, że wszystko szło zgodnie z planem; że Jiyoung zgodził się na jego pomysł, aniżeli został do niego przymuszony, zostawiając zbyt wiele miejsca na niedomówienia.
OdpowiedzUsuńZresztą był pewien, że ten mu nie odmówi. Prawie nikt mu nie odmawiał.
Zostawił więc mu ten krótki moment na zastanowienie się, z bokiem opartym o bar i wzrokiem pobieżnie obejmującym nie tylko samego tancerza, ale i najbliższe otoczenie. Nie potrzebował nagłego zjawienia się znajomych nowo poznanego chłopaka. Swoich też nie, acz ci potrzebowali jednego spojrzenia, aby zrozumieć, że mieli zająć się samymi sobą, aniżeli wpraszać do przestrzeni, którą Taeyang umiejętnie sobie wydzielał. A tym razem miał wrażenie, że musiał o nią wyjątkowo zadbać, jeśli chciał osiągnąć sukces.
Ten, który czuł, że ma już na wyciągnięcie ręki i z każdą chwilą coraz bardziej chciwie chciał po niego sięgnąć. Hamował się jednak do delikatnego półuśmiechu, z oczami wędrującymi za tymi należącymi do Jiyounga, kiedy wypowiadał słowa, tak przyjemne dla jego uszu.
Zgoda. Coś tak prostego jak zgoda było właśnie tym, czego potrzebował tej nocy. Nie przejmował się lekkim grymasem, którego dalej nie potrafił jasno przypisać do dokładnej emocji lub reakcji, lecz coraz bardziej zaczynał wątpić w potencjalnie kryjącą się tam wrogość
— Tylko jeden, okej. A pół godziny to tyle, co nic w Nowym Jorku — powtórzył z lekkim przytaknięciem, nie mając nawet w planach czegoś więcej. Przynajmniej nie teraz, i nie, kiedy w jego krwi płynęła już jedna porcja, zaskakująco niezanieczyszczona czymś jeszcze. Z kolei z trudem przychodziło mu poważne spojrzenie na twardy, czy raczej taki udający, ton bruneta, który zamiast poczucia autorytetu lub respektu utwierdzał wykrzywienie kącików i zaintrygowane spojrzenie, które powstrzymywało się przed przesadnym wwierceniem się w jego osobę.
Był bliski natychmiastowego zaprzeczenia, kiedy tylko usłyszał metro. Powierzchownie ze względów bezpieczeństwa; tego, co mogło kryć się na pobliskiej stacji o późnej porze i braku pewności u Jiyounga, gdzie wszystko mieszało się tak, jak woda z olejem. Zacisnął jednak zęby na języku, odczekał nieplanowanie dodatkowe kilka sekund.
I jak dobrze, że to zrobił, kiedy dzięki temu kolejna warstwa opadała ze studenta, a Taeyang walczył ze sobą, aby nie zdradzić siebie choćby w najmniejszym stopniu przed wlepionym w siebie spojrzeniem. Kontrast stanowczych słów z nagłą, zmiękczoną postawą i tym niewinnym, upewniającym się pytaniem, naturalnie rozszerzył jego usta, zamaskowane przelotnym zagryzieniem wargi i odwróceniem się w kierunku barmana. Z szybkim, wymownym zerknięciem na postawionego, przyszykowanego drinka, zaraz stamtąd znikającego
— Zobaczymy, jak będziesz się czuć — oznajmił, z szybkim zapytaniem chłopaka o coś z menu, nim po raz kolejny zamówił przy barze, bezbłędnie odgrywającym rolę niewzruszonego tym, że jedno z zamówień kompletnie się zmarnowało - w końcu, póki zapłaci, czy był to w ogóle problem? — Ale tak, na razie, może być — odwrócił się na moment w kierunku Jiyounga, posyłając mu kolejny, czarujący uśmiech, aby móc zaraz przyjąć dwa drinki w swoje ręce z uprzejmymi, krótkimi podziękowaniami dla barmana. Wypowiedzianymi tylko po to, aby mógł szybciej odwrócić się w kierunku nowego towarzysza, oferując zamówiony napój — I kurde, miałem już otwarty rachunek, więc chyba jednak ja stawiam… — wyminął go z ledwie wyczuwalnym, przelotnym dotknięciem ramienia, aby poszedł za nim, kiedy bez spuszczenia z niego oka i obecnym tam, niewinnym błyskiem, skierował się w stronę prywatnych lóż na półpiętrze — wybacz, Youngie.
a menace
Przytaknął jedynie niedbale głową na kwestię pieniędzy. Nie zależało mu na nich, nawet jeśli nie należał do tego grona Manhattanu, które mogło nimi szastać bez opamiętania. Wciąż był w części, która posiadała większą, aniżeli mniejszą swobodę. Zresztą, pieniądze w tym wszystkim miały najmniejszą cenę. Dopóki pozwalały mu osiągnąć cel, był gotowy z nich zrezygnować.
OdpowiedzUsuńTak samo jak z dzikszej zabawy, kiedy przy przelotnej rozmowie w drodze do loży musiał odmówić pójścia do łazienki. Poczuć jak chowany woreczek nagle nieznośnie przesuwał o skórę, kiedy Kwon jedynie, z przegranym uśmiechem, mógł pokręcić głową i iść dalej. Był bardziej niż pewny, że tego wieczoru było to po jego zasięgiem. Mimo znajdowania się zaraz pod ręką.
Bo może i nie za bardzo znał Jiyounga; tak naprawdę prawie w ogóle. Lecz kilka poznanych cech i reakcji, nawet tych drobniejszych, było niemal niczym zbawienna kartka w tworzonej na nowo księdze. Pozwalała mu go rozczytać z wręcz komiczną łatwością, a tym samym ułatwiała balansowanie na granicy, która co rusz się przed nim rozwijała.
I dzięki temu wiedział, że jakakolwiek z takich zagrywek mogłaby nie tylko utrudnić, ale i zakończyć jego wieczór w jednej chwili. Szło mu za dobrze, żeby na to pozwolił.
Poczuł kolejny, coraz większy, triumf, kiedy pozwolił drzwiom loży zamknąć się za sobą, a wargi mogły zamoczyć się w kolejnym, paląco mocnym drinku. A jednak z zaskakującą łatwością przechodzącym przez usta.
Pilnował się, aby nie osiąść na swobodzie, jaka pośpiesznie wkradała się do jego nastawienia, mimo setki powodów dla jej istnienia. Nie mógł zaryzykować, że zostanie miejsce na błąd; zbyt pochopny lub pewny krok, przywracający spłoszenie do spojrzenia Jiyounga, kiedy dopiero co dał radę je po części wybić.
Usiadł więc na pokaźnej kanapie, obracając się na tyle, by móc dalej mieć chłopaka przed sobą; w centrum uwagi, a tym samym wpraszając się na sam środek tej, należącej do tancerza. Szczególnie bez obecności przytłaczających świateł, a jedynie ciemniejszego, niebieskiego otulającego całe pomieszczenie. Czy bez muzyki, słyszanej jedynie zza drzwi, lecz idealnie wygłuszonej, aby pozostała jako szum w tle.
Podniósł, wędrujący po postaci Jiyounga, wzrok, kiedy tym razem sam, z własnej woli, zabrał głos, a usta Taeyanga, po raz kolejny tej nocy, pozwoliły delikatnemu uśmiechowi na wykrzywienie ich. To jest, dopóki lekkiemu, smutnemu ściągnięciu brwi nie towarzyszyło równie smutne opadnięcie kącików, jak brunet wydusił w końcu z siebie pytanie
— Ranisz mnie… — przyznał ze specjalnie przedramatyzowanym żalem i połyskującym spojrzeniem, nim na nowo nie pozwolił lekkiemu rozbawieniu na zawitanie na jego twarzy.
Fakt, że nie pamiętał, był jedną kwestią. Może tą, która powinna była zranić jego uczucia i odebrać chęci do brnięcia dalej. Jednak Kwon łapał się czegoś innego. Zdecydowanie ważniejszego i znaczącego. Tego, że chłopak sam o nie zapytał. Chciał je znać, a tym samym pozwolił wierzyć, że skutecznie zasiał się w jego głowie. Zostawił ziarenko, które teraz jedynie potrzebowało odpowiedniej opieki i pielęgnacji
— Taeyang. Jak słońce — odpowiedział, kiedy pozbył się resztek celowo nieszczerego smutku, siadając tak, by móc być w pełni skierowanym przodem do Jiyounga — Chociaż też raczej nie przepadam za swoim pełnym imieniem — białe kłamstwo znowu przechodziło mu z łatwością przez usta, skoro przekonywał nie tylko siebie w jego racji, podczas gdy dłoń zajęta kolorowym drinkiem nieśpiesznie przysunęła się do tego trzymanego przez tancerza, by delikatnie stuknąć szklanki o siebie nawzajem, nim ponownie przysunął własną do, nieznacznie wywiniętych, ust
— Ale może przy drinku Sunset będzie Ci je łatwiej zapamiętać, Youngie.
T.
Pozwolił sobie na śmiech. Krótki, ale szczery; delikatnie tworzący drobne zmarszczenia przy oczach i nieznacznie marszczył nos, kiedy kolejna, równie niewinna, odpowiedź Jiyounga wybrzmiała w wyciszonej loży.
OdpowiedzUsuńWstępnie jego decyzja kierowała się jedynie powierzchownymi powodami; wyglądem chłopaka i tym, co mógł usłyszeć przy barze. Nie zakładał więc niczego więcej - charakteru Jiyounga, tego jak zareaguje (co mogło wiele zmieniać), ani czy w ogóle będzie chciał go słuchać. Z każdą jednak wspólnie spędzoną chwilą, był jeszcze bardziej zadowolony z podjętej decyzji. Ostrożnie i wręcz nietypowo powolnie odkrywane warstwy go w tym zapewniały, a u Kwona budziła się coraz większa potrzeba odsunięcia kolejnej. Dotarcia głębiej i zapewnieniu miejsca myśli o sobie w głowie tancerza
— Masz rację, tak naprawdę to nie — pokręcił głową, przez moment nawet nie uważając, żeby było inaczej. Wspomniał imię - prawda. Przelotnie, w wypełnionym muzyką i obcymi głosami barze, bez większego nacisku na to, co faktycznie mówił. Lecz czy zamierzał narzekać na to, że umknęło? Czy byłby w tym sens, skoro skutecznie zasiał w ten sposób u Jiyounga chęć zapamiętania go? Przynajmniej na ten moment; ulotny moment, który pozwolił mu kopać jeszcze głębiej.
Popijany drink z każdym łykiem przechodził mu coraz prościej przez gardło, jedynie resztkami samozaparcia powstrzymując się przed jego gwałtownym wychyleniem. Tak jak zazwyczaj. Wspomagającego rozpuszczenie substancji znajdującej się pod językiem, aby zaraz zatracić się w dziczy Nowojorskich imprez. A jednak… czuł niesamowitą przyjemność z siedzenia na kanapie, w spokojnej loży, gdzie jego wzrok nie potrafił opuścić, dalej widocznie spiętego, studenta. Tak enigmatycznego, a zarazem prezentującego się dla niego jak otwarta księga, samoistnie przewracająca kartki za każdym razem, jak Jiyoung zaczynał mówić. Zmuszającego go do skupienia się na tym, co robił; nawet na wyciągniętym telefonie, chociaż nie mógł nic na nim dostrzec, czym i tak nie zamierzał się przejmować. Bo po co, skoro wszystko szło po jego myśli
— Nie musisz mi się tłumaczyć — zapewnił go, odstawiając szklankę po kolejnym, wziętym łyku i podwijając jedną z nóg, aby wynaleźć jeszcze wygodniejszą pozycję na kanapie — I mogłem usiąść bliżej. Wtedy usłyszałbyś wszystko… — słaby błysk w oku był przygaszony dzięki obecności łagodnego światła i lekkim przechyleniu głowy, kiedy oparł ją o wygodnie ułożoną na zagłówku kanapy rękę. W przeciwieństwie do zduszonego zadowolenia, jakie na nowo urosło w siłę, kiedy usłyszał zdrobnienie z jego strony, brzmiące, jakby miał usłyszeć je jeszcze niejeden raz. Zamierzał się upewnić w tym, że usłyszy je niejeden raz
— To nie jest głupie, bo po Nowym Jorku krąży niejeden idiota. Sam coś o tym wiem — przyznał, mimo braku krzty prawdy w ostatnich, wypowiadanych słowach. Mieszkał tu za długo, aby paść ofiarą nieśmiesznego żartu jak niepoprawnie podane kierunku. Ale Jiyoung nie musiał o tym wiedzieć. A dla Taeyanga było to kolejne, niewinne kłamstwo, które przecież nie mogło wyrządzić żadnej krzywdy
— Ale możesz być pewien, że nie zrobię Ci żadnego numeru — ciągnął dalej, opuszczając wzrok na smukłe, zajęte sobą nawzajem palce - kolejny zdradliwy gest, który notował z tyłu głowy — Nie tak jak Twoi znajomi — delikatnie, z ostrożnością i drobną dozą zachowawczości, puknął jego palce swoim wskazującym w kojącym geście, podnosząc przy tym nieznacznie przysłonięty grzywką wzrok znowu na ciemne oczy Jiyounga — Nie zostawię Cię, Youngie.
T.
W którymś momencie jego odważne słowa musiały odwrócić się przeciwko niemu. Był na to gotowy, choć złudnie liczył, że do tego nie dojdzie - upiecze mu się po raz kolejny i wyjdzie z sytuacji bez najmniejszego potknięcia. Był w końcu pewny samego siebie; tego, co mówi i precyzji, z jaką dobiera swoje słowa.
OdpowiedzUsuńNajwidoczniej zbyt precyzyjnie, kiedy dojrzana na twarzy Jiyounga złość, mimo bycia skierowanym w jego kierunku, nie dawała rady prezentować się w pełni… groźnie. Dała radę wzbudzić drobne obawy; zmusić go do zaciśnięcia zębów na języku i zwiększeniu obrotów nie do końca trzeźwego umysłu, aby nie dopuścić do kolejnego, drobnego zachwiania. Lecz mimo tych obaw, spotkania się z myślą, że jednak zarzucony haczyk nie należał do tych w pełni niezawodnych, poczuł wzdłuż własnego kręgosłupa dreszcz… ekscytacji. Drobny przepływ adrenaliny, kiedy chłopak po raz pierwszy jawniej mu się postawił - nawet jeśli nieskutecznie. I nawet jeśli zaraz po przybrał kolejną, pasywną pozycję.
Biorąc winę na siebie.
Coś, czego Taeyang nigdy nie rozumiał.
Szczególnie, kiedy w grę wchodziły osoby, których nie potrafił wziąć na poważnie w przypisanej im roli. Kiedy wszystkie jego słowa nie mijały się z prawdą - błędne imię, jakie mógł usłyszeć; łatwość, z jaką zostawili go przy barze w obcym mieście. Wszystko, co prosiło się o wykorzystanie, lecz teraz zostało wyrwane z rąk Kwona, który musiał znaleźć inny punkt zaczepienia.
A raczej skorzystać z tego, podsuniętego mu zaraz pod nos.
Poprawił opartą na dłoni głowę, nie spuszczając z Jiyounga uważnego, skruszonego wzroku, kiedy słuchał jego nagłych wyjaśnień. Tych, które by wyśmiał, gdyby usłyszał je od kogoś innego. Wytknąłby ich idiotyzm i wywrócił oczami, decydując się na odpuszczenie zbędnego strzępienia języka, kiedy rozmowa wydawała się z góry bezsensowna. A gdyby to był ktoś inny, przyznałby, że było to bez sensu - bo po co psuł zabawę innym?
Lecz to nie był ktoś inny, a urzekający go, mimo tak wielu sprzeczności charakteru, chłopak, którego nie chciał wypuścić z zarzuconej sieci
— Nie myślę, że to nudne — zaczął, uśmiechając się delikatnie. Z dozą zrozumienia, choć było ono jedynie jego wymysłem i z trudem utrzymanym, kiedy tliła się w nim ciekawość. Ciekawość co do wspomnianych okoliczności, wybrzmiewających tak tajemniczo, a zarazem zostawiających miejsce na domysły, które pozwalały Taeyangowi odszukać stabilny grunt; jak nie dla własnych argumentów, tak dla swojej pewności siebie — Nie każdy lubi tę… atmosferę. Przytłacza, szczególnie na początku — przyznał, po raz kolejny zajmując się tworzeniem nici porozumienia z cichym pragnieniem, aby odnalazła u chłopaka wzajemność — Więc Ci się nie dziwię — ciągnął dalej, podnosząc się ze swojej pozycji, by móc sięgnąć po porzuconego chwilowo drinka, coraz marniej wypełniającego szklanką.
— Ale dlatego to też nie jest Twoja wina — chwycił luźno z góry szklankę po wypiciu części jej zawartości, dopasowując barwę i łagodność swojego głosu do tej narzuconej przez Jiyounga — Bo chciałeś dobrze. Wyszedłeś ze swojej strefy komfortu, wbrew sobie samemu, zgodziłeś się, bo chciałeś dobrze, Youngie — powtórzył się, jednak bez ciążącej presji za swoimi słowami, a jedynie kojącą nutą, która pragnęła zapewnić go, że nie zrobił niczego źle.
— I mam nadzieję — zadbał o miękki wydźwięk swoich słów, zaraz posyłając kolejny, pełen niewinnej nadziei uśmiech, podczas niespiesznego obrysowywania wzrokiem pojedynczych, opadających na twarz chłopaka kosmyków. W swojej prostocie podkreślające to, jak bardzo tu nie pasował — że te inne okoliczności nie są czymś złym. Bo ja się cieszę, że jednak jeszcze tutaj jesteś.
Taeyang
Skinął jedynie w wyrozumiałym geście głową, jakby w stu procentach zgadzał się z własnymi słowami. A z każdą chwilą, kiedy widział przyjazny błysk w oku Jiyounga, szło mu to coraz łatwiej. Choć już od początku przecież zakładał, że nie mogłoby być inaczej.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że mam rację.
Zagryzł język, nim choćby cichy jęk, znaczący o próbie odezwania się, dałby radę wybrzmieć w zajmowanej loży. Bo nieważne, na jakiej stał pozycji, nieważne jak bardzo wierzył czy też nie, we własne słowa, wierzył w jedno - w swoją rację. Lecz wiedział lepiej, już wiedział lepiej, niż pozwolić sobie na zbyt wyniosły komentarz wobec samego siebie, jeśli chciał zadbać o plecioną przez siebie nić.
Skupił się więc na zachęcającym kiwaniu głową, podczas gdy wzrok mimowolnie osuwał się na drażniony zębami kciuk. Kolejny odruch, tak prosty i niewinny w swojej formie, rejestrowany przez Taeyanga, a zarazem pozwalający na poczucie kolejnego dreszczu wzdłuż pleców, który maskował łagodnym spojrzeniem.
Tkwił w przekonaniu; może chwilowym i może pchanym przez alkoholową mgłę, jaka go oślepiała, że Jiyoung był chodzącą definicją niewinności. Czymś utraconym w Nowym Jorku - tak obcym, że teraz prezentowało się jak największa pokusa. Taką, której nie potrafił sobie odmówić.
Sprawiała, że miejscami tracił kontrolę nad budowaną fasadą. Pozwalał sobie na naturalniejszą i szerszą reakcję, jak w kolejnej, nieco dłuższej dawce chichotu, kiedy naiwność bruneta ponownie wybrzmiała w kolejnych słowach, oplatając się ciaśniej wokół Taeyanga tak samo, jak on pozwalał sobie na wślizgnięcie się do głowy Jiyounga
— Dzisiaj też akurat grają wyjątkowo słabą muzykę, wiesz? — pociągnął dalej z żartobliwą nutą, zaraz jednak wyciszając niegroźne rozbawienie, nim mogłoby zostać odebrane jako coś więcej, niż szczery zachwyt jego podejściem — Ale zawsze jest szansa, że następnym razem trafisz lepiej — nie próbował nieść niczego więcej w ‘przypadkowej’ aluzji. Nawet jeśli już teraz zamierzał zadbać o zaistnienie następnego razu. W innym towarzystwie. W jego towarzystwie.
Mruknął ze zrozumieniem, w tym krótkim sygnale, że go słuchał, kiedy wykańczał własnego drinka, aby zaraz skinąć krótko głową. I przez moment chciał spanikować; zdenerwować się, że Jiyoung dalej chciał opuścić klub mimo dbałości o każdy szczegół, aby zapewnić mu komfort. To jest, dopóki nie dotarła do niego luźna, może i nawet niewzięta przez mówcę pod uwagę, kwestia. Moglibyśmy już wyjść? My. I nie potrzebował więcej, żeby się zgodzić, odkładając przy tym własną szklankę na stolik
— Jasne. I tak już trochę tutaj siedzimy — uśmiechnął się ciepło, sięgając przy tym po szkło trzymane przez Jiyounga i nieznacznie, przypadkowo, hacząc palcami o te jego, kiedy przejmował niedokończonego drinka, aby odstawić go równo obok własnego — Mogą tu zostać, i nie musimy się pchać wtedy do baru — zapewnił go przy przelotnym wskazaniu na zostawione naczynia, nim podniósł się w pełni z kanapy i skierował do wyjścia loży. Tam, gdzie go samego niespodziewanie uderzyła głośna muzyka i duchota, od której zdążył się chwilowo odzwyczaić. Ta sama, która idealnie mieszała się z lekkim otępieniem umysłu i namawiała do wyciągnięcia ręki w kierunku chłopaka. Wraz z posłaniem mu równie zachęcającego i łagodnego uśmiechu, nim nieznacznie się nachylił, aby kolejne słowa nie zmieszały się z dudniącą, klubową muzyką
— Nie chcę Cię zgubić w tłumie.
T.
Krzta współczucia wślizgnęła się do jego spojrzenia, kiedy nagła, bezpośrednia odpowiedź Jiyounga wzięła go z zaskoczenia. Tak jak obecny przy niej uśmiech, wywołujący bliźniaczy u niego samego. I myśl, że to nie oni musieli go zabierać gdzieś ze sobą. Już dawno wykluczył ich z powstającego obrazka - dokładnie w momencie, kiedy zostawili chłopaka samego przy barze. A tym samym oddali w jego zaufane ręce
OdpowiedzUsuń— Uwierz mi na słowo. Zazwyczaj nie jest tak słabo — skinął nieznacznie głową przy lekkim śmiechu, ku jego własnemu zdziwieniu wybrzmiewającemu bardziej naturalnie, niż się spodziewał. Może było to kierowane samym, obranym tego wieczoru, celem, a może czymś tak prostym, jak zgoda ze swoimi słowami - muzyka zwyczajnie nie zachwycała, jak na złość nie wpasowując się w typowe klimaty klubu.
Choć czy na pewno na złość, jeśli dzięki temu wylądował dokładnie w tym miejscu? Coraz bardziej był wdzięczny za ciąg wydarzeń, jaki doprowadził go najpierw do baru, a teraz tu – do wydzielonej loży, gdzie dowiadywał się coraz więcej o swoim nowym towarzyszu, którego słowa za każdym razem zapewniały go w dobrze podjętej decyzji.
Wymiana. Jiyoung był tutaj na wymianie, nie wiedział na jak długo, ani od kiedy, ale to nie miało znaczenia. Po co miałoby mieć, kiedy było kolejnym, idealnie pasującym puzzlem. Uzupełniało najważniejszy element, który niejednokrotnie sprawiał mu więcej problemów, niż powinien. A teraz zamykał mu idealnie rozdział, jeszcze przed napisaniem jego treści.
Teraz mógł zostawić zakończenie w tyle; nie przejmować się nim, a skupić na tym, co było ważne w tej chwili. Zadbać o wstęp i rozwinięcie. I z aktorsko naturalnym uśmiechem wyczekiwał, aż Jiyoung do niego dołączy. Gdzie cień niepokoju przemknął przez jego oczy przy zauważonym zachwianiu się, kiedy chłopak podniósł się z kanapy. Niemalże w ten rozczulający i zmiękczający serce sposób, dodający Taeyangowi pewności siebie i temu, co nieustannie kreślił w głowie. Nigdy się nie mylił. I nigdy nie zamierzał w to wątpić.
Z cierpliwością i nutą zmartwienia wyczekiwał jego decyzji - reakcji, którą również mógł po łebkach dojrzeć w swojej głowie, kierując się tym, co dotychczas widział. Palce odruchowo chciały zacisnąć się na, myślał, że, ręce, acz spotkały się jedynie z odrobiną powietrza, podczas gdy wzrokiem sunął za wędrującą wyżej dłonią. Tą, która intensywnie zacisnęła się na materiale jego koszuli i od razu wyzbyła się gorzkiego posmaku, zastępując go tym słodkim; zadowolonym, mimo zboczenia z pierwotnego planu. Bo ten przecież był jeszcze lepszy
— Okej — odpowiedział jedynie z ciepłym uśmiechem, dopiero wtedy mając pewność, że wyjście z loży nie zostałoby przerwane nagłymi wątpliwościami. A jedynie wypełnione kilkoma krokami odstępu, ostentacyjnie zmniejszanymi, kiedy zwinnie przeciskał się przez tłum tańczących ciał, zarazem upewniając się przelotnymi, połyskującymi zerknięciami, że Jiyoung dalej był zaraz za nim. Że dalej czuł gniecenie materiału pod jego palcami, kiedy zaciskał je na nim, jakby była jedynym, co trzymało go teraz na nogach.
Nie potrzebował wiele, aby przebrnąć do wyjścia - z pojedynczymi, miłymi skinięciami głowy do znajomych, czy cichymi przeprosinami, kiedy przejście dalej oczekiwało od niego więcej zaparcia, dotarł do drzwi wyjściowych, wymijając równie zwinnie stojących tam znajomych ochroniarzy
— Mówiłeś, że musisz wrócić na Upper East Side, tak? — zagaił, kiedy rześkie, nocne powietrze uderzyło w nich wraz z wyjściem na zewnątrz, a sam zaczął szukać telefonu w jednej z kieszeni, nim z jego ust wydostała się łagodna, nieznacznie zaczepna, uwaga, której tak naprawdę wcale nie zamierzał się stawiać — I możesz już puścić, Youngie.
T.
96th Street. Stacja, którą mijał za każdym razem, jak decydował się na jazdę komunikacją miejską. A tym samym świadcząca o tym, że ich drogi w którymś ich fragmencie, zbiegały się w jednym punkcie. Dokładnie tak, jak teraz tego potrzebował
OdpowiedzUsuń— Tak, po prostu wysiadam kawałek dalej od Ciebie — przyznał zgodnie z prawdą, przy okazji grzebiąc w wyciągniętym już telefonie. Już dawno porzucił pomysł metra, przy którym Jiyoung tak wytrwale teraz stał. Już wtedy, przy barze, kiedy po raz pierwszy wspomniał powrót do domu, wraz z zapamiętaną przez Kwona dzielnicą. Upewnił się w loży, przy wypełnionym nadzieją, ale i obawą pytaniem chłopaka, mogąc teraz ze swobodą wcielić swój plan w życie. Z, może wręcz ślepą, pewnością w jego powodzenie. Lecz czy na pewno była ślepa, skoro nie miał podstaw do tego, aby sądzić, że skończy się inaczej? Kiedy wszystko szło po jego myśli, nawet przy sporadycznych zboczeniach z trasy?
Szczególnie tych tak przyjemnych, jak nagłe przejęcie się Jiyounga, wywołujący mimowolne uniesienie kącika ust ku górze wraz z wodzącym za chłopakiem spojrzeniem, kiedy łagodna zaczepka spotkała się z zamierzoną reakcją. Odwracającą w pełni jego uwagę od telefonu, który i tak był niewielkim dodatkiem, który starał się oddzielić na tyle, aby nie wypaść niegrzecznie
— Nie przepraszaj mnie, Youngie — pokręcił głową, bez przejęcia poprawiając swój rękaw, automatycznie wracający do wcześniejszej formy dzięki swojemu materiałowi — Nic się nie stało — zapewnił go łagodniejszym tonem, idealnie słyszanym na stosunkowo cichej, ruchliwej ulicy, w porównaniu do wcześniejszego, klubowego otoczenia — I dzięki temu Ciebie nie zgubiłem.
Była w końcu na to mała szansa. Niewielka, wręcz mikroskopijna; mimo znania go jeden wieczór nie potrafił uwierzyć w to, że by go po prostu puścił. Zostawił bez słowa i zniknął z oczu - nie pasowało mu to do niego, nawet jeśli stworzony obraz opierał się tylko na kilku rozmowach i czujnie wymienionych spojrzeniach. Tyle mu wystarczało.
Zerknął ponownie na telefon; na wyświetlacz informujący, że mógł złapać taksówkę za kilka minut, idealnie jadącą wymaganą trasą. I podniósł wzrok na Jiyounga, dalej zalanego słabym rumieńcem, mogącym oznaczać tak wiele oraz zostawiającym tak wiele możliwych interpretacji w zależności od kaprysu bruneta
— Jak się w ogóle czujesz? Jest trochę lepiej? — zapytał niby znikąd, spoglądając w kierunku chłopaka z lekkim przekrzywieniem głowy. Delikatne ściągnięcie brwi dodawało zmartwionego wyrazu twarzy, pchanego przywołanym widokiem w loży, gdzie, może i nawet przypadkiem, chłopak stracił na ulotną sekundę balans. Tym samym zdradzając się, jak i tracąc pole do zaprzeczenia wobec własnego stanu. I przerzucając je do rąk Taeyanga, widocznie stabilniejszego, mimo słabego rumieńca obecnego na jego polikach, wywołanego nie tylko nagłą zmianą temperatur, jak i wlanym w siebie alkoholem.
— Bo możemy wracać metrem. Tylko jest za pół godziny — kolejne, niewinne kłamstwo, i tak niewiele mijające się z prawdą - musieli w końcu dotrzeć na stację, złapać odpowiednie metro i dojechać. Nie wyciągnął pół godziny znikąd, prawda? — Albo taksówką, która może być za dziesięć minut. I nie jest wypełniona gorszym tłumem, niż ten, co jest tam — wskazał głową na opuszczony przed chwilą klub. Co też nie było bezpodstawne, jeśli tylko znało się Nowojorskie metro. Panujący tam ścisk nieraz potrafił być jeszcze bardziej przytłaczający niż duchota klubu. Podobnie do ludzi, na jakich dało się tam wpaść; w szczególności o późniejszych, weekendowych porach - takich, jak ta.
— A wolałbym nie puszczać Cię samego, kiedy nie mam pewności, że wszystko jest w porządku.
T.
Odebrałby pytanie Jiyounga ostrzej i z jakimkolwiek oburzeniem, gdyby usłyszał je wcześniej. Albo od kogoś innego. Teraz jednak nie potrafił, a zamiast tego przywdział kolejny, naturalny uśmiech; ledwie sięgający jego oczu. Bo wiedział, że tak naprawdę nie musiał odpowiadać, zaraz będąc zapewnionym w tym przez szybkie, niepotrzebne przeprosiny
OdpowiedzUsuń— Może trochę, Youngie. Ale nic się nie stało — przyznał, mimo prędkiego wyłapania braku zaciętości w słowach chłopaka. Im dłużej z nim rozmawiał, tym bardziej pozwalał sobie wątpić w to, że takowa w ogóle u Jiyounga istniała. Dopiero wtedy pomęczył chwilę polik zębami, nieustannie się mu przyglądając - z powierzchownej troski; z rozpalanej ciekawości; ze zduszonej potrzeby, aby ten już nigdy nie stracił go ze swojego pola widzenia. Żeby Jiyoung zawsze widział Taeyanga przed oczami; kiedy je zamykał i myślał o tym wieczorze. Kiedy myślał o czymkolwiek, stopniowo zwężając to pole tylko do Kwona.
— Nie mógłbym Ciebie zostawić samego. Nie w takim stanie — pokręcił przy tym lekko głową, musząc niechętnie ugryźć się w język. Bo twoi znajomi by się tobą nie zajęli. Bo już ktoś Ciebie zostawił. Setki słów, które pasowały idealnie do obrazu, a jednak musiały zostać niewypowiedziane, jeśli nie chciał własnymi rękoma przywrócić kilka z cegiełek na swoje miejsce. Kiedy tak umiejętnie się ich właśnie pozbywał.
I przez to zostało mu jedynie zachowanie tych uwag dla samego siebie, połączonych z dyskretnym przekazaniem ich w zmartwionym spojrzeniu. Łagodnym, śledzącym ruchy Jiyounga, które traciły na zwinności, zarazem zyskując na rozluźnieniu; wcześniej tak przyduszonym przez obecną u chłopaka nerwowość.
Choć w danym momencie i to rozluźnienie okazało się drobnym utrudnieniem dla jego kreowanych planów. Drobnym, znaczącym niewiele, a jednak obecnym i przyśpieszającym bicie jego serca, kiedy chłopak nagle ruszył się ze swojego miejsca, tym samym wręcz zmuszając Taeyanga do działania
— Jeśli już gdzieś mamy iść, to na pewno nie tam — zaczął, stawiając pierwszy, niepełny krok, byleby chłopak nie dał rady przesadnie się od niego oddalić, posyłając mu równie łagodny uśmiech w odpowiedzi, acz może z odrobiną skrytej tam litości — bo metro jest w drugą stronę.
Nawet te próby pokrzyżowania jego planu, idealnie się do niego wpasowywały. Dodawały mu argumentów i pozwalały na obranie kolejnej, jeszcze lepszej ścieżki, którą utwierdził wraz z ponownym schowaniem telefonu do kieszeni po kilku, sprawnych przesunięciach palcem po ekranie.
Jego spojrzenie nie opuściło go na ani chwilę dłużej, niż szybkie spojrzenie na wyświetlacz. Nie chciał skupiać się na niczym innym bardziej, niż było to potrzebne, a tym samym mógł działać niemalże natychmiastowo. Na najmniejszy sygnał; najmniejsze okno do dodania czegoś. Ulotnego, kojącego dotyku. Czy pokonania tych kilku kroków, aby móc stanąć naprzeciw bruneta z łagodnym spojrzeniem i równie słodkim uśmiechem
— It’s very much fair. Sam zaproponowałem — odparł z lekkim przekrzywieniem głowy, nie starając się nawet chwilowo odnaleźć sensu w słowach chłopaka. Nie mógł łapać się takich drobnych spraw, nie teraz. Nie, kiedy mogłyby gryźć się z tym, co tak dobrze mu właśnie szło — A jeśli nie chcesz mi robić problemu, to pojedź ze mną — wyciągnął, po raz kolejny, w jego kierunku dłoń przy lekkim kiwnięciu głową w kierunku niewiele oddalonego miejsca dla taksówek, opuszczonego przez nieplanowane, postawione kroki w kierunku tak idealnie mijającym się ze stacją metra — Bo już i tak ją zamówiłem.. więc proszę, Youngie. Nie chcę, żeby coś Ci się stało.
T.
Z coraz większym trudem przychodziło mu branie Jiyounga na poważnie. Jego chwiejny krok, połączony z brakiem pewności w głosie, jak i lekko skwaszoną, a jednak tak urokliwie wykrzywioną, miną, sprawiały, że jedynym, na co potrafił się zebrać, było delikatne podgryzanie wargi w celach powstrzymania rozbawionego uśmiechu przed wstąpieniem na jego twarz
OdpowiedzUsuń— Dobrze, niech będzie — zgodził się bez oporu, acz jakaś jego część nie potrafiła uwierzyć w stanowczość słów chłopaka. Lecz czy zamierzał na to narzekać? Kiedy wszystko idealnie składało się w całość, a miejscami nie musiał nawet przykładać do tego swojej dłoni — Podam Ci później mój numer telefonu.
Mimo setki innych możliwości na to, jak mógłby spędzać swój wieczór, ta, którą realizował teraz, wydawała mu się najlepsza. Z niechlujnie opartą dłonią o bok, podczas gdy wzrok z zainteresowaniem wędrował za Jiyoungiem, który, mimo znalezienia się na zewnątrz, sprawiał wrażenie coraz bardziej upitego. A może to właśnie przez to - przez nagłe opuszczenie duszącego budynku efekt alkoholu prezentował się jeszcze bardziej w lekko nim zamglonych oczach Kwona. I z każdą chwilą upewniał się, jak wdzięczny był sobie za podejście do baru.
Szczególnie, kiedy felerne, nieposiadającego innego podłoża, niż czysty przypadek i pokraczność, potknięcie sprowadziło bruneta prosto na niego. Pozwoliło na oparcie jednej z dłoni na plecach, a drugiej na boku, aby zapobiec dalszej utracie równowagi, a zarazem podświadomie zatrzymać go właśnie w tym miejscu. Przed sobą. Tuż przed sobą, kiedy na twarzy Kwona malował się z lekka zmartwiony, jak i przepraszający uśmiech, a w oczach marnie, daleko przebiegała drobna iskierka ekscytacji
— Myślisz? — zapytał przekornie, poprawiając układ palców, by niespiesznie, ostrożnie pomóc mu stanąć z powrotem na własnych nogach. I zostawić asekurującą dłoń na jego ramieniu — Może masz rację, Youngie.
___
Faktycznie dał mu numer. Wraz z odstawieniem go pod blok, wraz z posłaniem mu jeszcze jednego, łagodnego uśmiechu podczas recytowania odpowiednich liczb - tak jak mu nakazał.
Tylko po to, aby spotkać się jedynie z obiecanym przelewem.
I tyle. Z niczym więcej. Nawet jednym, krótkim smsem.
Zdążył pozwolić lekkiej wątpliwości na wdarcie się do głowy. Na to, że może faktycznie była to jednonocna przygoda, jedna ze spokojniejszych w jego życiu, a tym samym bezcelowych. Tak było, dopóki nie dojrzał go na imprezie Plotkary, po której skończył bez portfela i z telefonem przy uchu, aby zablokować znajdującą się tam kartę. I dowiedzieć się o środkach, jakie z niej zeszły, na pewno nie przez niego. Lecz szybko została wyciszona zadowoleniem; przypomnieniem smaku, jaki poznał tamtej nocy i jak bardzo chciał o niego zadbać. Jak bardzo chciał poczuć go jeszcze więcej i dowiedzieć się, co skrywał za sobą.
Bo przecież skończył tę noc razem z Jiyoungiem - w drodze do domu. Z propozycją wspólnego obiadu w podzięce za pomoc. I smutek, jaki mu wyrządził ciszą, którą go uraczył po wspólnym wieczorze
— Możesz zamówić, co chcesz, Youngie — zapewnił, zajmując jedno z miejsc przy zarezerwowanym stoliku - idealnie oddalonym od reszty klientów, pozwalające na przedostanie się poświaty łagodnych lamp i zachowanie względnego spokoju, kiedy pozostałe rozmowy docierały do nich o ton ciszej. Tym samym pozwalając mu na zachowanie łagodnej, wyciszonej barwy głosy, której towarzyszył delikatny, zachęcający uśmiech — I w razie czego pytaj. Pomogę Ci.
T.
Jego wzrok swobodnie wędrował między trzymanym menu - dobrze mu znanym i równie dobrze niepotrzebnym, w końcu zawsze zamawiał tutaj to samo - a siedzącym naprzeciwko chłopakiem, którego dłonie mogłyby równie dobrze drżeć od siły, jaką wkładały w ściskanie menu.
OdpowiedzUsuńZwątpił. Na krótki moment, kiedy miał iść do siebie, zwątpił, że Jiyoung się zgodzi. Tym razem z podstawami pod postacią kompletnej ciszy, jak i przelewu bez konkretnego tytułu. Lecz tylko na tę ulotną chwilę - bo miał wrażenie, że już zdążył go poznać. Zdążył nauczyć się, jak skory był do zadowolenia ludzi dookoła siebie. Zdążył zapoznać się z tym, jak powinien dobierać słowa i w co celować, aby poruszyć odpowiednią strunę.
Wystarczyło wzbudzić drobne wyrzuty sumienia zdaniem, które niewiele dla niego znaczyło. Nawet jeśli było prawdziwe. Bo chciał utrzymać z nim kontakt - chciał zobaczyć, jak wszystko może się rozwinąć; ile potrzebuje, aby Jiyoung zaprosił go do swojego świata i samowolnie rozdzierał siebie z warstw, których nie byłby potem w stanie pozbierać.
Lecz czy było mu przykro? Był poirytowany, kiedy spotkał się z ciszą. Podejrzliwy, kiedy zobaczył niedokładną cenę. Ale ani razu nie było mu przykro - czemu miałoby być, skoro był przekonany, że sam nic nie tracił? Że nie miał czego żałować?
— Okej, po prostu… żebyś wiedział — uśmiechnął się raz jeszcze, zwodniczo sunąc wzrokiem z lekkim zmarszczeniem brwi po przedstawianych daniach. Czysto w oczekiwaniu na decyzję chłopaka, z którego nie pozwalał sobie na zbyt długie spuszczenie oka. Wymierzone tak, aby umknąć jego uwadze; aby nie wzbudzić choćby cienia podejrzeń, bo te były ostatnim, czego teraz potrzebował.
Jego swoboda również nie była bezpodstawna, jedynie napędzana znajomym sobie otoczeniem. I faktem, jak obco prezentował się w nim Jiyoung. Z nerwowym spojrzeniem, nieustannym spoglądaniem nieco niżej, niż pozycje na menu i kilka szybkich ruchów, które Kwon zostawiał bez najmniejszego komentarza, gryząc się jedynie w język, nim usta dałyby radę przywdziać na siebie najmniejszy ślad rozbawionego grymasu.
Skinął nieznacznie głową przy kolejnych jego słowach, przez moment jeszcze wodząc wzrokiem po rozsypanych literach. Pozwoliłby sobie na przedłużenie tego na jeszcze kilka, niewiele znaczących sekund, gdyby głos Jiyounga ponownie nie wyrwał go z prezentowanego obrazu. Samo zdrobnienie, które namówiło go do podniesienia spojrzenia i skupienia go na chłopaku. I ostrożna prośba, wybudzająca w jego brzuchu przyjemny ścisk
— Jasne, Youngie — delikatny uśmiech na ustach, któremu towarzyszyło ulotne przerwanie kontaktu wzrokowego, aby wychwycić ten z kelnerem w kolejnym, niemym sygnale. Tym samym pozwalając sobie na stopniowe postawienie kolejnego kroku, który u samych swych podstaw był niczym więcej, niż dobrym uczynkiem. Nie było przecież nic choćby w odrobinie podejrzanego w zamawianiu porcji makaronu ze szparagami i łososia z grilowanym warzywami.
— I butelkę białego wina poproszę — dodał z lekkim uśmiechem, kwitując rozmowę krótką wymianą zdań co do wyboru alkoholu, by finalnie znowu zostać tylko z Jiyoungiem. Bez obaw, że ktoś mu przerwie na dłużej, niż otrzymanie wybranej butelki, utrzymującej symetrię między dostawionymi, wypełnionymi kieliszkami. Idealnie podrasowując panujący nastrój i wykrzywiając jego twarz w łagodnym, zainteresowanym grymasie, kiedy pozwolił sobie na oparcie brody o splecione ze sobą dłonie. I w końcu mógł wrócić do ostrożnego burzenia ściany z coraz to słabszymi fundamentami; tej, która odgradzała go od przebicia się do samego środka bruneta
— Od kiedy tańczysz?
T.
Z lekkością odwzajemnił wdzięczny uśmiech, posyłając mu ten z pokroju kojących; zapewniających, że nie miał z tym żadnego problemu. Że chętnie wyręczy go w takich chwilach, jeśli tyko tego potrzebuje.
OdpowiedzUsuńW końcu czym na tym tracił? Niczym. A jak wiele mógł zyskać.
Trafił w sam, złoty środek. Mógł to dojrzeć w oczach Jiyounga, przez które przebiegła dodająca mu życia iskra; w ciepłym uśmiechu, który delikatnie wpływał na jego oczy, podkreślając jego szczerość; w rozplątanym nagle języku, kiedy już po pierwszych zdaniach nie wyczuwał u niego większej rezerwy.
A on sam siedział z wlepionym w niego spojrzeniem. Nieschodzącym nigdzie niżej - twardo trzymanym na ciemnych oczach, mimo pokusy, jaką były ostre rysy twarzy chłopaka; pełne usta, spomiędzy których mógł usłyszeć najmniejsze zawahanie się, nim historia zaczynała składać się w całość, a Taeyang mógł delikatnie przytaknąć z głową opartą na splecionych ze sobą dłoniach. Zachęcająco, z brwiami podrygującymi wraz z odpowiednią emocją, która towarzyszyła przy kolejnym to zdaniu.
W głowie tworzył kolejny spis informacji; zapamiętywał moment, w którym doszło do zatrzymania; mamę, o której niczego się nie dowiedział, a była możliwie głównym powodem. Notował wiek chłopaka, kiedy zaczął. Ale przede wszystkim skupiał się na prostym, naturalnym szczęściu jakie rozpromieniało twarz Jiyounga. Ile swobody dodawało mu mówienie o tańcu i z jaką łatwością się otwierał. I, kątem oka, jak smukłe palce bezwiednie oplatały nóżkę kieliszka, tym samym nieznacznie rozszerzając uśmiech na twarzy Kwona, który i sobie pozwolił na sięgnięcie nalanego wina, aby wziąć niewielkiego łyka. Który smakował o niebo lepiej, kiedy mógł dzielić go z kimś
— Musi być Ci ciężko, nie mając kogoś takiego blisko.. — przyznał, z nieznacznym, zgodnym i współczującym skinieniem głowy, choć nijak mógł rozumieć sytuację chłopaka. Miał wszystkich w pobliżu; cała, najbliższa rodzina mieszkała w Nowym Jorku; dalsza go nie interesowała, bo po co, kiedy ich zdanie o nim tak łatwo było sfabrykować? Nie powstrzymywało go to jednak przed litosnym patrzeniem na niego, z nieznacznym przekrzywieniem głowy i korzystaniu z każdej sekundy, podczas której mógł odczuwać jego uwagę na sobie.
— Twoja mama też tańczy? — delikatna próba dowiedzenia się czegoś więcej; kolejne wykazanie zainteresowania tematem, z którego pragnął wyciągnąć jak najwięcej. Który był tak bliski Jiyoungowi, a tym samym sam wylewał dla Taeyanga potrzebny grunt. Ten sam, który zamierzał testować przy danych mu okazjach. Czasami z większym wyczuciem, czasami w próbie zbadania, na jak wiele mógł sobie pozwolić, nim cienka linia zbliżyłaby się do pęknięcia.
Nie mógł w końcu toczyć nieustannie tych samych kółek. Taeyang nie należał do cierpliwych osób; nie, kiedy chodziło o coś powierzchniowego. Lecz gdy w grę chodziło o coś, na czym mu zależało; o coś, co sobie upatrzył, potrafił być. Znajdował dodatkowe pokłady, mimo ich kruchości; zagryzał zęby na języku i zamykał reakcje w lekkim skinieniu lub kilku miłych, nic niewnoszących słowach, byleby wcelować się w to, co trzeba. Tak jak robił dotychczas z Jiyoungiem; coś, dzięki czemu widział go bez niektórych tarcz obronnych. Tych, które teraz pozwalały mu na delikatne przebicie się, z niewinnym uśmiechem wykrzywiającym usta
— To słodkie, że masz coś takiego, co Cię tak uszczęśliwia — ze słowami wybrzmiewającymi łagodnym, zaintrygowanym głosem, podczas pojedynczego przesunięcia palcem po nóżce kieliszka — Do twarzy Ci z uśmiechem, Youngie.
T.
Słowa Jiyounga były przykre. Mimo zawahania się przekazywały trud, jaki przynosiło mu życie w Stanach. Możliwy zawód tym, że mijało się z nakreślonym w głowie obrazem. Obawę przez myśl, jak wiele nieznanego panowało dookoła, a ile czasu jeszcze musiał w nim spędzić, kiedy z trudem przychodziło mu zaaklimatyzowanie się do istniejącego w Nowym Jorku tempa.
OdpowiedzUsuńSłowa Jiyounga były szczere. Pozwalały Kwonowi zajrzeć jeszcze głębiej, przekazać współczucie smutnym ściągnięciem brwi i delikatnym skinieniem głową. Zrozumieniem, które szło mu teraz niesamowicie na rękę, mimo prędkiego przyzwyczajenia się do życia na Manhattanie
— Stany mimo wszystko strasznie różnią się od Korei — zauważył z wyrozumiałością. Mimo tego, że on przeprowadził się tu z rodziną; mimo tego, że nie zostawiał za sobą niczego ważnego, kiedy przyjaźnie z Korei nie były dla niego niczym najcenniejszy brylant w całej kolekcji, a jedna z licznych, potrzebnych strat tamtego dnia — I ciężko odnaleźć się w nich samemu — kolejna nuta współczucia wkradła się do jego słów, a oczy nie opuszczały podkreślanej restauracyjnym oświetleniem twarzy, w nieustannym zamiarze zauważenia wszystkiego.
Tak jak kolejnych, szczerych słów, pozwalających mu na dołożenie kolejnego puzzla. Osiem miesięcy; tyle miał czasu - przez osiem miesięcy cała jego uwaga mogła być skupiona tylko i wyłącznie na tej jednej osobie, wokół której starał się owinąć teraz własne, samolubne dłonie
— A jak sobie wyobrażałeś? — zagaił delikatnie, z nutą ciekawości, jak i cichej chęci odkrycia kolejnego, kluczowego punktu. Czego jeszcze mu brakowało; co hamowało go przed pełnym rozluźnieniem się; co wbijało się w jego bok niczym bolesny kolec, a Kwon mógłby po niego sięgnąć. Wyciągnąć i zachować dla samego siebie niczym bezcenna pamiątka — W końcu wiele może się zmienić przez osiem miesięcy, Youngie.
Bardzo wiele; a jedynym, co było potrzebne to chęci. Czyste, pchane czymś tak prostym, jak żądza, chęci, aby wprowadzić do życia zmiany. Do swojego własnego, jak i cudzego; tego, które tak przyjemnie przesiewało się przez palce, kiedy efekty zostawały tylko tam; pomiędzy palcami, bez wyczuwalnych konsekwencji, a jedynie z ich delikatnym, przyjemnym widmem.
Odwzajemnił po raz kolejny uśmiech bruneta; z lekkim, słodkim śmiechem rozszerzającym usta i marszczącym oczy. Z podkreśleniem informacji kilkoma grubymi liniami, kiedy po raz kolejny zawahał się w temacie matki, a skryte podejrzenia Taeyanga nabierały na sile.
Dlaczego? Czemu akurat o niej? Nie mógł dojrzeć, aby kryło się za tym coś negatywnego; nie, kiedy twarz bruneta wręcz promieniała przy każdej okazji o wspomnieniu o kobiecie; nie, kiedy żadne z dobranych słów nie świadczyły o maskowanych, przykrych informacjach. Więc po co?
Było to czymś, na czym chciał się skupić. Lecz nie teraz. Bo postawiony pewniej, nieco dalej, krok, pozwolił mu uzyskać dokładnie to, czego chciał; przetestowanie granicy, która okazała się niesamowicie giętką. Skorą do przesunięcia się, nawet jeśli o te kilka, niewielkich centymetrów, gdzie każdy z nich miał równie wielką wagę.
Nawet wtedy nie odwrócił od Jiyounga spojrzenia, z cichą satysfakcją obserwując nagle powstałe zakłopotanie, odbijające się w ciemnych, wlepionych w niego, tęczówkach - których nie chciał wypuścić z własnego uścisku
— Nie chciałem Cię zabić, Youngie — zapewnił go, prostując się przelotnie na swoim miejscu, a kątem oka mógł przyuważyć nieśpiesznie zmierzającego w ich kierunku kelnera — bo nie żartowałem — z łatwością maskował zadowolony uśmiech upijanym łykiem wina, jak i spojrzeniem przebijającym się przez opadające na nie włosy. A wraz z odstawieniem kieliszka chwilową ciszę przerwały odstawiane na stolik dania. Jak i krótkie, lekkie słowo wypowiedziane z niezmiennie pewnym uśmiechem - skierowanym tylko i wyłącznie do siedzącego naprzeciw, urokliwego bruneta
— Smacznego.
Taeyang
Taeyang lubił wiedzieć wszystko. A szczególnie rzeczy, które były mu na rękę. Lubił wiedzieć wszystko, a zarazem nie zdradzać żadnych informacji. Lubił zbierać szczegóły, zapamiętywać je i wykorzystywać w chwilach, w których były niczym as ukryty w rękawie. Tym samym nie cierpiał, kiedy potrzebna (choć tak naprawdę zupełnie mu zbędna) informacja wyślizgiwała się z jego dłoni. Pozostawała poza zasięgiem, a on nie miał szans na przebicie się przez nagle powstałą barierę. To jest, jeśli chciał to zrobić delikatnie. Z wyczuciem i sprawieniem wrażenia, że nie odgrywał w tym roli - że to ktoś podzielił się z nim daną informacją, niekierowany nacechowanymi pytaniami; łagodnymi zachętami i powierzchowną sympatią
OdpowiedzUsuń— Niech Ci będzie — odpuścił, mrużąc jednak przy tym nieznacznie oczy, kiedy poczuł się wręcz irytująco zaintrygowany tym, co Jiyoung właśnie przed nim ukrywał — Ale kiedyś to z Ciebie wyciągnę — przyznał z lekkim, zaczepnym uśmiechem, nim ten zanikł, jak wodzący za teraz pustym już kieliszkiem po winie. I ustąpił miejsca zmiękczonemu, przyciszonemu głosowi oraz nieznacznie opuszczonym ramionom — I nigdy bym się z Ciebie nie nabijał, Youngie.
Na pewno nie z czegoś, co wybudziło w nim denerwującą, duszącą potrzebę wyciągnięcia tego z chłopaka. Dowiedzenia się o potencjalnym ’American Dream’, który teraz przed nim skutecznie zatajał. Naciskałby dalej; spróbowałby ciągnąć za język i podejść z odpowiedniej strony, aby ten mu wszystko wyśpiewał bez udziału woli, ale wiedział lepiej, niż podjęcie się testowania własnego szczęścia.
Zamierzał je jedynie pielęgnować - drobnymi uśmiechami posyłanymi w kierunku bruneta. Ostrożnym zabraniem się za jedzenie, podczas popijania powoli kończącego się w kieliszku wina. Kulturalnym pochyleniu się, by móc dolać chłopakowi alkoholu, jak i sobie samemu, kiedy tylko dojrzał tam panującą pustkę; będącą ostatnią, na co czuł, że mógł teraz pozwolić - kiedy stawiane kroki mogły się stawiać coraz większymi. Spoglądaniem na Jiyounga, kiedy dojrzał jego momentalne zawahanie się i widocznie coś cisnącego się na usta.
Aby w końcu móc usłyszeć pytanie - słodko wybrzmiewające w jego uszach i ściskające przelotnie żołądek, podczas wyćwiczonego panowania nad ustami, chcącymi wykrzywić się w kolejnym, usatysfakcjonowanym uśmiechu. A zamiast tego zmarszczył nieznacznie brwi, jakby myślami kartkował mentalny kalendarz. Jakby nie był pewien co do własnych planów, choć utrzymywał je w dokładnym porządku
— Naprawdę bym chciał… — cierpki, smutny uśmiech oraz przepraszające spojrzenie wlepione w studenta siedzącego zaraz naprzeciwko. Potrzebował tylko kilku, dodatkowych sekund, jak i krótkiej, zaskakująco szczerej kwestii, aby zmiana mimiki nakreśliła się naturalnie. Przekazywała smutek, którego nawet nie powinien teraz czuć
— Ale mam wtedy pracę — bo kłamał jak z nut, z żalem w głosie i niemrawym wbiciem widelca w pieczonego łososia, podczas gdy podnosił chwilę wcześniej spuszczone ze wstydem spojrzenie na ciemne tęczówki bruneta. Głębokie, wlepione w niego z płomykiem nadziei i rzadko tam obecnej odwagi, który jedynie nakręcał go do pogłębienia własnego, zakłamanego smutku w swoich — Przepraszam, Ji…
Taeyang rzadko pracował w weekendy; nigdy nie pracował wtedy na wieczornej zmianie, zawsze ceniąc sobie jak najszybsze rozpoczęcie wolnego czasu. I tym razem nie było inaczej, kiedy jego imię nawet nie widniało w grafiku odpowiedniego tygodnia aż do poniedziałku.
A wspomniany piątek został zakreślony kilkoma, czerwonymi kółkami. I już z daleka kusił słodkością i zniecierpliwionym mrowieniem w całym ciele, którego zamierzał gonić niczym potrzebnego do życia powietrza.
T.
Nie umknęło mu nic. Zanik błysku w oku; nagła miękkość i delikatność głosu, która ukazała się jedynie w cichym, marnym ’och’, możliwym do ściśnięcia niemalże każdego serca. Opuszczone spojrzenie, które nie potrafiło wrócić na twarz Kwona. Tak jak przeprosiny, na które nie zasłużył; które były nie na miejscu, a jednak nie zamierzał ich negować, a jedynie posłać kolejny, zasmucony uśmiech w odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńI kłamstwo, które mimo desperackiej próby wybrzmienia przekonująco, niemalże natychmiast zostało przez niego przejrzane. Bo Jiyoung nie gadał, nim pomyślał; Jiyoung nie gadał dużo, dopóki nie został odpowiednio nakierowany i namówiony. Nie ważyłby swoich słów przy tak błahej sprawie, jak rodzina i szczegóły, które powierzchownie nie powinny nawet zostać w pamięci Kwona dłużej, niż kilka dni. A jednak zwracał uwagę na to wszystko, dopóki mógł. Dopóki sam nie pozwalał sobie na rozplątanie języka, czy wzięcie góry przez pojedyncze emocje, które namawiały go do mówienia tego, co zwyczajnie czuł. Tak jak teraz, kiedy pozwolił sobie na wystąpienie z propozycją, której Taeyang nie musiał nawet odrzucać.
Ale wtedy byłoby za nudno
— Gdybym mógł, to bym przyszedł, Ji, naprawdę — zapewniającym słowom brakowało najważniejszej części - pewności. Bo przecież nie mógł się zdradzić. Nie mógł pokazać, że taka możliwość istniała i była wręcz na wyciągnięcie ręki, lecz specjalnie chował ją tuż za plecami. Jej miejsce zastępował nieznacznie przybity wzrok i niemrawy głos, bliźniaczy do ruchów Jiyounga, który nawet przy najambitniejszych próbach zamaskowania swoich odczuć, minąłby się ze swoim celem.
Czuł się przez moment, jakby wrócił do klubu. Do kanapy i równie powściągliwych, niepewnych słów. Do kolejnego objawu tendencji Jiyounga do obwiniania samego siebie za coś, co było poza jego kontrolą
— Nawet gdybyś spytał wcześniej, to bym nie mógł… — przyznał, brnąc w swoje niewinne, białe kłamstwo, kiedy pozwolił sobie na delikatne, ledwie wyczuwalne puknięcie palcem w wierzch dłoni studenta w próbie zwrócenia jego uwagi — Więc daj spokój, Ji — dopiero te wybrzmiały nieznacznie stanowczej, trzymały się formuły dodania otuchy; zapewnienia go, że nic się nie stało. Tak jak ostatnie, wypowiedziane z lekkim uśmiechem, kiedy wracał do własnego jedzenia — Jeszcze nawinie się okazja.
___
Nieustannie trzymał się tego samego. Dwa tygodnie, które, ku swojemu zadowoleniu, spędził na sporadycznych rozmowach z Jiyoungiem. Na wymienianych wiadomościach, podczas których o wiele wolniej i słabiej mógł zaglądać w jego głąb. Kiedy mógł dojrzeć opadające ściany oraz zyskać okazję na postawienie większego kroku przy kolejnej okazji na spotkanie się. Krótkie, przy kawie, kiedy oboje mieli czas, lecz zawsze spotkanie. Utwierdzające go w narastającej stałości nieopisanej znajomości.
Sam nie poruszał tematu. Nie chciał ryzykować przesadą; nie chciał zaprzeczyć sobie samemu, choć starał się brać wszystko pod uwagę. Odpowiadał na tematyczne pytania tak samo - nie może, bo praca.
Powiedział to samo i w piątek, kiedy dopinał wybraną bransoletkę na nadgarstku przed poprawieniem nasuniętych na nos srebrnych okularów.
Nie wiedział dokładnej godziny rozpoczęcia; nie miała jednak ta dla niego znaczenia, kiedy i tak zamierzał zjawić się nieco wcześniej. Nie przejmował się tym, kiedy przeglądał się przelotnie w lusterku zaparkowanego samochodu, nim z niego wysiadł i odszukał znajomą klatkę. Tę samą, pod którą odstawił Jiyounga po nocy w klubie.
Czasami może pokładał zbyt wiele wiary w swoje szczęście. Lecz czy mógł się sobie dziwić, kiedy i teraz, przy zadzwonieniu domofonem, usłyszał jedynie przelotnie głos Jiyounga i prawdopodobne zamieszanie, nie zyskał szansy na odezwanie się, a jedynie… możliwość wejścia do środka. Której nie zamierzał odrzucić.
UsuńA jedynie poszedł jej szlakiem, wsiadając do windy i zajeżdżając na odpowiednie piętro po szybkim zerknięciu na spis mieszkań, aby finalnie skończyć tuż przed drzwiami. Z palcem trzymającym dzwonek. Kilka, wymierzonych sekund. Idealnie, aby dźwięk wybrzmiał długo, by zostać usłyszanym, acz bez nieznośnego, drażniącego uszy, przeciągnięcia. I po raz ostatni pozwolił sobie na rozbawiony uśmiech przy swobodnym poprawieniu czerwonej koszulki, nim jego miejsce zastąpił ten szczery - łagodny, ukryty w kącikach i skrycie wyczekujący reakcji bruneta.
T.
— Ciebie też miło widzieć, Ji — odpowiedział zaczepnie na cichy szept, jak i czysty szok, jaki mógł dojrzeć na jego twarzy. Ten, którego się spodziewał, a jednak nie oczekiwał, że sprawi mu aż tyle radości. Choć nie wiedział, czy była to wina zaskoczenia, czy zdradliwego koloru zalewającego ledwie widoczne przez ciemne włosy czubki uszu, pozwalającego mu na zyskanie jeszcze większej pewności co do podejmowanych przez siebie decyzji. Tych, w które i tak nigdy nie wątpił.
OdpowiedzUsuńNie potrzebował więcej, niż jego lekkiego przesunięcia się, aby przekroczyć próg kawalerki Jiyounga; przelotnie obejmując ją wzrokiem, niż ten ponownie skupił się w pełni na gospodarzu mieszkania. Na dłoniach plamiących jasną koszulkę, jak i zadanym pytaniu, które dodatkowo chciało wycisnąć spomiędzy jego ust śmiech, a jednak wywołało delikatne wzruszenie ramion
— Mogę jeszcze wyjść — stwierdził niby od niechcenia, aby po kilku sekundach niepewności; tej krótkiej chwili bez większych emocji za głosem i w swojej posturze, przywdziać z powrotem łagodny uśmiech, uśmierzany lekkim zagryzieniem dolnej wargi — Udało mi się wykręcić wcześniej z pracy — w końcu odpowiedział na pytanie. Nawet jeśli padło pod wpływem zdziwienia i nie prosiło się o wyjaśnienie. Nawet jeśli jego odpowiedź dalej pogłębiała niepotrzebne, dopieszczone kłamstwo.
Żył przekonany, że jeśli mogło się nim osiągnąć to, co było potrzebne lub pożądane, nie było w tym nic złego. Nie robiło krzywdy; nie robiło mu krzywdy, a jedynie pozwalało chronić siebie przed niepożądanymi skutkami. Zresztą, jakie były minusy z tego, że tak bezwstydnie okłamywał Jiyounga?
Nie widział żadnych.
Pozwoliło mu go zaskoczyć. Pozwoliło wytworzyć nieco ciaśniejszą więź poprzez codziennie, krótkie rozmowy i słyszalny czy też dojrzany w wiadomościach zawód. Pozwoliło teraz posłać pokrzepiający uśmiech, kiedy słyszał kolejne, niezasłużone przeprosiny, które zostawił wstępnie bez słowa
— Jest jeszcze czas — zauważył uspokajająco, podchodząc do Jiyounga kiedy tylko zamknął drzwi — I to ja Ciebie przepraszam, mogłem coś powiedzieć… — zmienił nieznacznie kierunek własnych słów, kiedy łagodna postawa powoli go obejmowała, dopełniając obraz przed następnymi, cicho wymamrotanymi słowami; niczym sekret. Coś, co miało zostać tylko między nimi — Po prostu chciałem zrobić Ci niespodziankę, Youngie — tylko tobie.
Żeby zaskoczenie i nagłe stanięcie czasu było ujrzenie przez samego Taeyanga. Żeby nikt inny nie miał szansy na wtrącenie się, kiedy burzył fakt, z którym brunet godził się od momentu wyjścia z restauracji.
I żeby chwilę później mógł objąć spojrzenie kawalerkę, w której panował niewielki chaos, w którym byli tylko oni. Przez przynajmniej najbliższą godzinę
— Pomogę Ci — zapewnił więc z lekkim uniesieniem kącików. Nieproszony, bez poszanowania, że mogła to być niepotrzebna pomoc. Bo coś w nim wiedziało, że tak nie było. Bo z góry zakładał, że organizowanie czegoś tak niewielkiego, jak domówka na kilka osób, mogło być czymś, z czym Jiyoung sobie nie poradzi — Trochę po to przyszedłem tak wcześnie — ciągnął dalej, skupiając jednak w końcu wzrok na brunecie, zatrzymując go dłużej na jego pobrudzonej koszulce. Której materiał na przelotną, ledwie wychwyconą chwilę, znalazł się między jego palcami — Ale tym też trzeba będzie się zająć, Ji — zaczepił z nieznacznie bardziej zadziornym uśmiechem przy wypuszczeniu materiału przed skierowaniem swoich kroków do chwilowo opustoszałej kuchni — Bo chyba nie planujesz witać tak wszystkich, co?
T. 👼
Delikatny, krótki śmiech był wręcz odruchową reakcją na cichy mamrot, za którym podążył jak za zaklęciem. Bo chciał być ciągle obok; chciał znajdować kolejne, nawet te najmniejsze drzwi, przez które zwinnie dałby radę się przecisnąć i wprosić się do środka. Nie zostawiając brunetowi czasu na reakcję, ani sprzeciw. Czy tym bardziej - nie zostawiając możliwości na to, aby chciał się sprzeciwiać.
OdpowiedzUsuńMieszkanka stresu, presji czasu (choć i tak mieli go sporo), jak i chaosu dalej panującego w mieszkaniu była dla niego idealnym podłożem. Pozwalało na drobne zmartwienie, kiedy przyglądał się porozstawianym na blacie produktom - tym, czekającym na przygotowanie, jak i naczyniom, które jedynie czekały na odstawienie do zmywarki. Nie widział niczego, co potrzebowało takiego zamieszania - ani sałatka, której brakowało koloru przez dalszy brak obecności dodatków; ani zapiekanka, która czekała na pokrojone warzywa. Zapewne te same, które były winowajcami plam na koszulce Jiyounga. Oraz drżących dłoni, które sporadycznie śledził wzrokiem, jedynie upewniając się we własnym, samolubnym założeniu
— Może i jestem gościem — przyznał mu rację, dołączając do tego lekkie skinienie, podczas gdy skupiał się z powrotem na brunecie, a nie panującym nieładzie, który potrzebował tak niewiele, aby zostać opanowanym — Ale to pomoc Tobie sprawi, że będę czuł się dobrze — pomoc w tym, żeby domówka dała radę być tą, dopiętą na ostatni guzik, aniżeli kompletną porażką, która wpływałaby i na Taeyanga. Jak? Dotykając jego ego, oburzone tym, że znalazł się w takim miejscu. Irytując tym, że mógłby być gdzieś indziej i bawić się lepiej. Tylko nie chciał być gdzie indziej; nie chciał być z kimś innym. Więc musiał zadbać o to, żeby wszystko szło pomyślnie. I pozwoliło mu zobaczyć to samo, promieniejące i pełne nadziei spojrzenie, jak przy dzielonym dwa tygodnie wcześniej winie, nim kompletnie wszystko ugasił.
— Chyba — powtórzył z nieznacznym przymrużeniem oczu, których nie mógł opuścić na słodko ciążącą mu na ramieniu dłoń. Nieoczekiwaną, sprawiającą wrażenie czegoś wyjątkowo rzadkiego, a jednak tak teraz na miejscu. I pozwalając mu brnąć jeszcze dalej, z coraz to słabiej dociskaną do hamulca stopą.
Bo jeszcze te dwa tygodnie temu musiała tam być obecna niemal non stop. Zmuszała do nieustannego gryzienia się w język i powolnego badania kompletnie mu obcego terenu. Kiedy Jiyoung prezentował się jako zagubiony, acz nieskory do zyskania pomocy, obcokrajowiec. Porzucony przez znajomych student, który zawierzył im siebie, zostając samemu z nikłą znajomością języka, ale i własnego otoczenia.
Teraz niewiele się od tego różnił. Dalej widział u niego zagubienie, nieodłączną nutę niepewności, kiedy się wypowiadał. Ale widział też zaufanie. Ciche prośby, których nawet nie chciał prezentować, a te wręcz wyróżniały się na tle wszystkiego w oczach czujnego Kwona.
— Wiesz co Youngie… — oparł z kolei własną na tej należącej do Jiyounga, z premedytacją, ‘odruchowo’ i przelotnie zaciskając na niej swoje palce — Chyba nie za bardzo Ci wierzę — dopiero wtedy; dopiero po dodatkowych, kilku sekundach swobodnego okrywania dłoni ściągnął ją ze swojego miejsca i nakierował, aby opadła luźno wzdłuż boku. Podczas gdy sam wymijał bruneta i sięgał po jeden z dostępnych noży, aby zająć się niedokończonym krojeniem warzyw. Płynnymi i wyuczonymi ruchami, które musiał poznać, kiedy opieka nad Jiae przypadała tylko mu.
I które mimo swojej banalności, pozwalały mu przejmować kontrolę nad sytuacją.
T.
Bez problemu zignorował ciche, pojedyncze słowa Jiyounga. Nie miały dla niego znaczenia, kiedy nie szła za nimi żadna waga. Ich delikatność i nieustannie obecna tam niepewność pozwalały mu uwierzyć w to, że nie szło za nimi nic innego, niż zrezygnowanie. Powściągliwość, która dalej miała między nimi miejsce, raz sprzyjająca Taeyangowi, innymi razami będąca niczym nieznośny kolec wbijający się w jego bok.
OdpowiedzUsuńChoć i takie chwile potrafił przeobrazić w swoich oczach na te korzystne. Czasami jeszcze bardziej, niż te, które z założenia powinny być prostsze.
Czuł na sobie jego spojrzenie, które, tak samo jak cichy sprzeciw, decydował się zwyczajnie ignorować. Zamiast tego kontynuował płynne ruchy dłoni, krojąc warzywa w równe, estetyczne paski mimo braku pewności, ile było tak naprawdę potrzebne. Czy do niedokończonej sałatki, czy nieprzyozdobionej zapiekanki, lecz to nie miało znaczenia, kiedy pozwalało mu brnąć pewnie siebie do przodu. Przekraczał jedną ze stref komfortu; czuł to w ciążącym mu spojrzeniu i nerwowej ciszy, którą przerywały słabe uderzenia o deskę do krojenia i najmniejszy ruch bruneta stojącego obok. Lecz to nie była jego strefa. On swoją jedynie poszerzał, czując, jak powoli może zalegiwać coraz głębiej; dodawać sobie swobody w tym, co robił, nawet jeśli było czymś nieproszonym.
I jak się prędko okazało; dokładnie to robił w tym momencie
— Co Ci się nie podoba, Youngie? — spytał kilka sekund po zatrzymaniu ręki i zerknięcia kątem oka na Jiyounga. Z lekkim przymrużeniem; z ledwie zatrzymaną iskrą poirytowania, jaka przebiegła przez jego ciało przy marnej próbie stawienia się. Nie był pewien, czy to przez swoją słabość, czy to, jak bardzo była teraz niepotrzebna. Że nie rozumiał, czemu brunet dalej stał twardo przy swojej samodzielności, mimo przykładu nieporadności, jaki Taeyang mógł dojrzeć już przy wejściu; już, kiedy został wpuszczony do środka bez żadnego pytania.
Ale nie mógł się irytować. Bo czemu, kiedy wszystko szło mu na rękę? Kiedy nawet ta nagła, lecz tak nikła, odwaga studenta pozwalała mu na sięgnięcie po kolejne, kuszące ruchy. Te, co rusz bawiące się szalą, która w oczach Taeyanga niemal zawsze przechylała się na jego stronę
— Nie podoba Ci się to, że chcę Ci po prostu pomóc? — zapytał przy oparciu się o blat, by móc w końcu spojrzeć na Jiyounga. Zwrócić się w pełni w jego kierunku i utrzymać pewny kontakt wzrokowy. I przekazać nim skrywany ból, jaki wyrządził mu wypowiedzianymi niesamowicie niepewnie i z wahaniem, zarzutami — Że chcę zrobić coś pożytecznego po moim nieproszonym przyjściu? — ciągnął dalej i zagryzał nieznacznie polik od środka, kiedy wbijał zranione spojrzenie w bruneta — Czy to, że chcę, żebyś mógł trochę odpocząć od stresu przed przyjściem reszty? — żeby mógł sam przyłożyć swoją rękę do organizacji. Zyskać szansę na ponowny tytuł tego pomocnego. Tego dobrego, który robił coś bezinteresownie. A tego potrzebował; nie tylko w oczach Jiyounga, ale i jego znajomych. Nawet tych nieco dalszych, których zdanie nie powinno się liczyć. Bycia niczym ten nieskazitelny, idealny człowiek, skory do pomocy i wybielony w ich oczach na każdym kroku. Nieświadomie usypiający całą czujność, która przecież przy kimś takim, jak on, mogła zostać w pełni zastąpiona ślepym zaufaniem. Bo zawsze chciał dobrze.
T.
Odruchowo uniósł nieznacznie brwi, kiedy usłyszał ciche dukanie Jiyounga. Z ciekawości, co ten zamierza teraz powiedzieć, ale i w kolejnym, drobnym elemencie, który miał zadbać o wyrażenie nadziei. Potrzebował, żeby brunet powiedział, że nie zrobił nic źle; brnął tworzoną przez niego ścieżką, która przedstawiała go w dobrym świetle i zapewniała, że zrobił coś dobrego. Aby wina spadła z jego barków i przeniosła się na te, które ukrywały panujące tam spięcie.
OdpowiedzUsuńNie pomagał mu ciągłym wpatrywaniem się w ciemne oczy, któremu brakowało pewności. Zdawał sobie z tego sprawę i z tego powodu nie opuszczał spojrzenia. Pozwalał sobie na zatracenie się w ich ciemnej barwie i tym, z jakim trudem przychodziło im to, aby zostać na wyznaczonym miejscu.
Pozwalał, aby jego własne oczy odpowiadały na obecną nerwowość, jak i słowa Jiyounga. Lekkie skinienie głowy, zachęcające go do mówienia dalej, jak i pozwalające Taeyangowi na zagryzienie własnego języka. To co miałeś na myśli? niemiłosiernie napierało na jego usta, zostając tam tylko ze względu na włączający się w głowie alarm, uświadamiający jak błędny byłby to krok.
Czasami włączał się w nim tryb odpyskiwania, kiedy nie panował nad tym, co ślina niosła mu na język. Kiedy jedynym jego celem było pogłębianie emocji odczuwanych przez drugą osobę; zapędzenie ich w kozi róg, gdzie ich jedynym wyjściem było pęknięcie. Ugięcie się pod ciężarem reakcji i podprogowo uszczypliwych słów Kwona, dzięki którym wszystko wracało na swoje miejsce, a on wychodził na wygranej pozycji. Jedynej, jaka mu się należała.
Pozwolił mu więc dokończyć. Wypalić się z każdego argumentu, który wypowiadał z niestabilnym spojrzeniem, finalnie osuwającym się na podłogę i pozwalającym mu poczuć pierwszy naparstek sukcesu w krótkiej, początkowo zbędnej, rozmowie. Skwitowaną jednak słowami, które były niczym miód na jego serce i zmusiły do mocniejszego zaciśnięcia zębów na policzku, byleby wpływający na twarz uśmiech nie był tym zbyt szerokim; zbyt dumnym. I wykorzystał je do milczenia jeszcze chwilę; tę potrzebną, która pozwalała zachować niepewność. Pozwoliła mu na dalsze udawanie, że uwaga Jiyounga go prawdziwie dotknęły i zabolały
— Mi też się z Tobą dobrze rozmawia — wykorzystał jedno z wyznań, odbijając je płynnie w jego kierunku z drobnym uśmiechem. Uwielbiał rozmawiać z Jiyoungiem. Już od ich pierwszej rozmowy, która mimo sprawiania problemów, usatysfakcjonowała go bardziej; ugasiła rosnące pragnienie, a zarazem je pobudzała i sprawiała, że za każdym razem chciał jeszcze więcej.
— Ale nie powinno Ci być głupio, Ji — dopiero później wrócił do poruszonego tematu — Mogę być tutaj, żeby z Tobą rozmawiać — zawahał się na moment, nim podszedł nieco bliżej. Nieznacznie, zachowując dystans, lecz by móc przyciszyć nieco własny głos — I po to, żeby zdjąć nieco z Twoich barków — lekko, z nutą żartobliwości stuknął palcami jego ramię, podkreślając tym własną wypowiedź i próbując namówić go do ponownego podniesienia wzroku.
— Jeśli Ci to pomoże, to możemy się tym zająć razem — zaproponował z nadzieją w głosie, jak i przelotnym przesunięciu po nim wzrokiem. Tym samym wyłapując materiał męczony między palcami, co pozwoliło mu na kolejny, niewinny ruch. Kolejne, nieznaczne muśnięcie palcami o te należące do Jiyounga, aby delikatnie uwolnić spomiędzy nich koszulkę, kwitując gest niegroźnie zaczepnymi słowami — A jak skończymy, to w końcu w coś Cię przebierzemy, Jiyoungie.
T.
— Super — nie oczekiwał innej odpowiedzi. Nie zakładał, że Jiyoung byłby w stanie powiedzieć coś innego. Przynajmniej nie na podstawie tego, z czym mógł się bardziej zaznajomić przez ostatnie dwa tygodnie. Ani po tym, co dojrzał teraz - kiedy kilkoma pytaniami dał radę zburzyć jego ostrzejszą, acz nadal niesamowicie kruchą, fasadę i dopiąć swego. Może i po części, lecz czy mógł narzekać, kiedy i ta miała równie słodki smak.
OdpowiedzUsuńNie oponował, kiedy Jiyoung odsunął jego luźno oparte palce, ani kiedy został wyminięty, a nóż wylądował w dłoni bruneta. Wiódł jedynie za nim spojrzeniem, nieco zmieniając swoją pozycję przy blacie, by móc obserwować jego ruchy. Z zadowolonym uśmiechem, wyślizgującym się, kiedy nie czuł na sobie jego oczu, a satysfakcja z podejmowanych decyzji nie musiała być zduszana w samym zarodku, mimo nieświadomego karmienia przez samego Jiyounga. Jakby wiedzącego dokładnie, co ma zrobić, aby zadowolić Kwona.
Dumny grymas zniknął równie prędko, co pierwszy ruch ust bruneta, byleby dalej zostać niezauważonym. Choć mógłby tam widnieć i kilka dobrych minut dłużej, dzięki wzrokowi studenta dalej skupionemu na desce do krojenia, aniżeli na nim, mimo stania w niewielkiej odległości
— Nie ma szans — pokręcił lekko głową, odsuwając się z przygaszoną niechęcią od blatu, aby zająć się wskazanym piekarnikiem — Nie pozwolę, żeby to była katastrofa — szczególnie, kiedy sam przykładał do tego rękę oraz swoje imię.
Kolejna fala dumy go zalewała, kiedy jeszcze z zapasem czasu, wyrobili się ze wszystkim. Krzątanie się po kuchni nie było mu obce, dzięki nastoletnim latom spędzonym na przyrządzaniu prostych, a z czasem nieco bardziej skomplikowanych dań, czy pakowania śniadań dla swojej siostry. Było też kolejną, udaną próbą ukazania swojej samodzielności i zaradności, a tym samym korzystnym prezentowaniem się w oczach rodziny. Dzięki czemu ich uważne spojrzenie przestało lądować na jedynym synu. A problematyczne cechy, czy wyskoki, starannie mógł zamieść pod dywan, jakby nigdy nie miały miejsca, bo w końcu mu ufali. A myśl, że idealny syn Kwonów mógł zrobić coś nie tak; coś nieodpowiedzialnego, sprawiała wrażenie nierzeczywistej.
Wraz z ostatnim, upewniającym się, przetarciem blatu ręcznikiem, mógł z wdzięcznym uśmiechem odebrać przygotowaną przez Jiyounga kawę. Zaskakująco przygotowaną, tak, jak lubił. Tak, jak zamawiał za każdym razem w kawiarni.
Nie skupiał się jednak na niej dłużej, niż było to potrzebne, kiedy ponownie mógł usłyszeć głos Jiyounga; jak zwykle pozwalający mu na kolejne testowanie wąskiej granicy. Zapewne nieświadomie, kiedy za każdym razem powodem było sięgnięcie po typową uprzejmość; to, co mogło się usłyszeć przy każdej, książkowej rozmowie. Przysunął więc na chwilę kubek do ust, nie biorąc jednak nawet najmniejszego łyku gorącego napoju, podczas gdy powiódł wzrokiem za dłonią, by móc po raz kolejny przyjrzeć się przytulnej kawalerce. Nieoferującej zbyt wiele, a jednak nie potrafił zmusić się, aby postrzegać to jako wada
— Możemy, koszulka też dobrze wygląda — wzruszył niedbale jednym ramieniem, dalej stojąc przy blacie kuchennym — Na Tobie dobrze wygląda — podkreślił, dopiero wtedy swobodnie upijając odrobinę kawy, czym mógł przysłonić zdradliwe, ponowne uniesienie kącików ust. I tak jak miał w zwyczaju ciągłe wypluwanie kłamstw, tak teraz nie odczuwał choćby grama fałszu w swoich słowach. Wystarczyło mu to, co widział; wystarczył mu sam Jiyoung, który nie bez powodu zwrócił jego uwagę przy ledwie powiedzianych, paru słowach.
— A wiesz, co ubierzesz? — zapytał przy płynnym ciągnięciu tematu dalej, ponownie dołączając do tego niewinną, niosącą za sobie jedynie chęć pomocy, nutę — Czy pomóc Ci w podjęciu decyzji?
T.
— To przecież nic wielkiego, Youngie — pokręcił nieznacznie głową, podczas gdy przywdziany, łagodny uśmiech nieznacznie się rozszerzył. W trakcie kolejnego, zadbanego kłamstwa prześlizgującego się przez jego usta. Bo wiedział, jak cenna była jego pomoc; nawet jeśli doszłoby do tego, że Jiyoung nie chciałby tego przyznać. Był świadkiem, jak drobne i zdecydowanie zbyt wolne kroki stawiał w swoich przygotowaniach. Jak niewiele brakowało od tego, aby wraz z rozpoczęciem domówki pozostało mnóstwo niewypełnionych dziur, proszących się o zniszczenie reszty wieczoru.
OdpowiedzUsuńI wiedział, jak wiele jego dołożona ręka mogła znaczyć w przyszłości. A to było dla niego najważniejsze. Nawet jeśli teraz z łatwością umniejszał samemu sobie.
Może dzięki temu bez oporów mógł popijać kawę ze skrywanym uśmiechem, kiedy mógł wyczytywać z twarzy Jiyounga śladowe efekty swoich słów. Zaskoczenie i chwilowy zastój; dojrzenie pracujących w głowie myśli, analizujących jego rzucony komentarz. Wybrzmiewający, jak żart; po części nim będący. A zarazem kompletnie niemijający się z prawdą. Dlatego też przedostawał się przez jego usta z niesamowitą łatwością. Zabarwiał je swobodnie zaczepną, zalotną nutą, która mogła być wyczuwalna jedynie przy skupieniu się na niej
— Nie? Przy swojej pierwszej imprezie w Nowym Jorku? — pociągnął dalej, z premedytacją dokładając wątpliwości. Lecz czy nie słusznych? Znał ludzi z Nowego Jorku. Znał ludzi z Tisch i jak wielką, niektórzy z nich, przykładali wagę do elementów, typu wygląd. Był więc przekonany, że wyświadczał studentowi przysługę. Mimo delikatnego, wątpliwego tonu i nieznacznie uniesionych brwi, które jedynie mogły podburzyć znikłe poczucie pewności.
To jest, dopóki nie odebrał wrażenia, że Jiyoung go nie słuchał. Kiedy jego wzrok, mimo powierzchownie krzyżującego się z jego własnym, prześlizgiwał się po sylwetce Kwona. Ten jeden moment wybitego z rytmu, z nieznacznie ściągniętymi brwiami, nim ponownie nie spotkali się spojrzeniami na dłużej. A kolejna, krótka chwila zastoju, połączona z równie dezorientującym potrząśnięciem głową, zmusiła go do ponownego zasłonięcia zdradliwie wykrzywiających się ust kubkiem. I sam już nie był pewien, czy powodem było lekkie rozbawienie, czy egoistyczne zadowolenie, kiedy samymi dopowiedzeniami mógł karmić swoje ego
— Czarną koszulkę? — powtórzył po odsunięciu ciepłej kawy z zaciśniętymi ustami przy pozornym zastanawianiu się — Niby nie, czarna koszulka to czarna koszulka. I i tak będziesz dobrze wyglądać, ale… — skierował na chwilę spojrzenie na sufit, ważąc własne słowa; niecałą, nic nie znaczącą, sekundę, pozostałe dwie wykorzystując na własną, nieskrępowaną, korzyść — to trochę nudne, Ji — skwitował wraz z ponownym skupieniem się na stojącym przed nim studentem. Na tym w pobrudzonej, białej koszulce i włosami w nieznacznym nieładzie po nieustannym krzątaniu się po kawalerce. Z ciemnymi oczami, które dorównywały niepewności barwie jego głosu, a dalej potrafiły z łatwością oczarować Taeyanga.
— Pokaż mi, co masz — oświadczył, odstawiając przy tym w połowie opróżniony kubek i odsuwając się od blatu. Bez zamiaru przyjęcia kolejnego sprzeciwu. Z natchniętym błyskiem w oku, podbijającym jego własne przekonanie. I skrywającym rozpalaną chęć wkradnięcia się do kolejnego, niby niewiele znaczącego, zakamarka mieszkania Jiyounga. Życia Jiyounga, które mimo swej prostoty i miejscowej przewidywalności, coraz mocniej przyciągało do siebie Taeyanga. I chyba właśnie to było tym, co go tak kusiło. Tak elastyczne; podatne na jego dłoń. Nieproszoną, a swobodnie, stopniowo, wślizgującą się coraz głębiej i pewniej — Bo wiem, że stać cię na więcej niż jakiś czarny T-shirt.
T.
Nie mógł zliczyć, który to już raz zagryzienie policzka, wargi, czy też popicie kawy uratowało go przed wypuszczeniem śmiechu, cisnącego się na usta. Z różnych, a zarazem co rusz tych samych powodów, które jedynie pchały go dalej, choć zapewne miały inny zamiar.
OdpowiedzUsuńJednak jak miałby wziąć Jiyounga na poważnie, kiedy wyczuwalna w głosie, słaba kąśliwość, ledwo co dawała o sobie znać? Była jeszcze bardziej niepewna, niż zawahanie się, jakie występowało tam jeszcze częściej. A zarazem było w niej coś tak urokliwie szczerego, co sprawiało, że Kwon czuł niewyjaśnialną potrzebę przetestowania jej jeszcze bardziej; sprawdzenia po raz kolejny, jak daleko mógł go popchnąć, aby się z niej wycofał, czy też jeszcze pewniej przy niej stanął
— Nie powiedziałem, że jest z nią coś nie okej, Ji — zauważył, niby odruchowo obracając jeden z założonych pierścionków, podczas gdy niedbale wzruszał jednym z ramion, jakby drobna zgryźliwość chłopaka dała radę wbić w niego szpilkę. Tylko po to, aby zaraz jeden z kącików dyskretnie powędrował do góry, wraz ze spojrzeniem wyglądającym spomiędzy srebrnych oprawek — Tylko, że jest basic i… nudna. Nic więcej — przyznał, podkreślając, że dobór słów faktycznie grał rolę. Choć ta była jeszcze mniej istotna, niż ta, należąca do statysty. Rolę nieporównywalną do sztuki aktorskiej, jaką wkładał w naturalne, zagubione miny przez zaistniałe nieporozumienie.
Upewniał się w swojej wygranej pozycji, kiedy finalnie i tak skończył z Jiyoungiem przy jego szafie. Z widokiem, który upewniał go w tym, czego sam mógł się domyślić - większość garderoby chłopaka była po prostu… przyzwoita. Grzeczna i bez zbędnych, wyzywających elementów. Bezwiednie zgodził się z nim cichym pomrukiem, kiedy sunął wzrokiem po poukładanych ciuchach. I równie bezmyślnie do niej sięgnął, nim zatrzymał się w pół ruchu, aby wyłapać przelotnie wzrok Jiyounga. Cichą, może i wymuszoną, zgodę na jego dalsze zamiary - jak sięgnięcie po jedną z koszul, składających się z więcej, niż jednego koloru. Jak i parę luźnych, prostych spodni, aby móc je przekazać w ręce bruneta
— Przebierz się i wróć tutaj — poprosił, mimo ukrytego tam, nieznoszącego sprzeciwu, nakazu. Czy wybrał coś specjalnego? Nie; nie miał zbyt wielkiego wyboru, ale wiedział, co grało na jego korzyść - wyczulone na szczegóły oko. Doświadczone przez pracę w sklepie z wymagającymi oraz wymyślnymi klientami. Potrzeba zadbania o najdrobniejszy element, który niektórym potrafił umknąć, a w oczach Taeyanga mógł odgrywać kluczową rolę, dopinając wszystko na ostatni guzik.
I był temu niesamowicie wdzięczny, kiedy po krótkiej chwili Jiyoung znowu znalazł się przed nim. Ubrany dokładnie tak, jak sobie wyobrażał - przyzwoicie. Tracąc przy tym wszystkie, najważniejsze szczegóły.
Bez słowa podszedł bliżej z nieznacznie ściągniętymi brwiami. Z naturalnym skupieniem wymalowanym na twarzy; w odruchowo zaciskanej szczęce. W czujnym spojrzeniu, kiedy bez zawahania się odpinał kilka z guzików koszuli, by móc ją mocniej rozsunąć na ramionach bruneta, odsłaniając przy tym uwydatnione obojczyki. Czy też kiedy podwijał z dbałością o estetykę i zachowanie symetrii jej rękawy, aby odkryć gładkie przedramiona. Jak i kiedy dopełniał stylizację jednym z własnych, założonych naszyjników, odznaczającym się na bladej cerze
— W czarnym T-shircie też byłoby okej, Youngie — w końcu się odezwał, przypadkiem hacząc palcem o skórę na karku, kiedy zapiął delikatny łańcuszek, a wzrok ponownie mógł skupić się na głębokich oczach. Zaraz po przelotnym zerknięciu na najbliższy, dostępny wyświetlacz i pozwoleniu drobnemu, zachęcającemu uśmiechowi na wślizgnięcie się na usta — Ale zaraz zaczyna się Twoja pierwsza, organizowana w Nowym Jorku, impreza. Zasługujesz na trochę więcej, niż jakaś koszulka.
T.
Brak przekonania w oczach Jiyounga nie był już czymś, co mogło go jakkolwiek zaskoczyć. Zaczynało przybierać formę tego podstawowego; zawsze oczekiwanego. A tym samym tracił na sile, bo Taeyang po prostu… postanawiał je ignorować. Gdyby zawsze brał je w pełni pod uwagę; gdyby walczył z myślą, że było czymś hamującym go, nigdzie by nie zaszedł.
OdpowiedzUsuńCzego dowodem było to, jak bardzo mógł sunąć do przodu, kiedy ignorował pojedyncze spojrzenia i towarzyszące im, niepewne słowa. Mógł od razu działać, maskując pewność siebie pokrzepiającym uśmiechem i spokojnym, wymierzonym ruchem dłoni, które doskonale wiedziały, co mają robić.
Dlatego też jedynie przelotnie zerknął na Jiyounga, kiedy miał okazje usłyszeć cień sprzeciwu. Tradycyjnie owiany przez przeklętą, a zarazem tak przez niego uwielbianą, niepewność. I nie zatrzymał swoich dłoni, wyćwiczonych w fachu i kierowanych wyczulonym na szczegóły spojrzeniem.
Dopiero wraz z jego ostatnim słowem nieznacznie się odsunął, by bezwstydnie objąć wzrokiem całą jego sylwetkę. Wyłapać coś, co mogło mu nie pasować, czy odstawało reszty. Zapisać w pamięci widok studenta, od którego nie chciał i nie zamierzał odwracać wzroku. Tym bardziej, kiedy ten zaczął męczyć się z rozpiętą koszulą, nawet na nią nie spoglądając, a jego nieporadność powinna być czymś irytującym. Zachodzącym mu za skórę i prowokującym, lecz było odwrotnie. Na razie było odwrotnie. Rozbawiała go jedynie jeszcze bardziej i zachęcała do skupiania swojej uwagi tylko na nim i niezgrabnych poczynaniach, których nie miał jak kontrolować, tym samym próbując wywołać na twarzy Taeyanga zdradliwy uśmiech.
Zagryzł jednak polik od środka, jakby rozważał propozycję Jiyounga; od razu skazaną na zapomnienie i odrzucenie. A raczej dla samej potrzeby, aby powstrzymać pierwszy instynkt odciągnięcia jego dłoni od koszuli; zbyt nagły i narzucający się; przekraczający cienką granicę, którą przesuwał z każdą to kolejną i podobną sytuacją
— Oczywiście — odparł na bezpośrednią, acz wątpliwą prośbę, aby znowu stanąć przed nim. Oprzeć dłoń na jednym z guzików, nim przeniósł dłonie na jego barki i zaprowadził przed długie, wąskie lustro. Idealnie pokazujące całość i pozwalające Taeyangowi na stanięcie za studentem, podczas gdy przykładał dłonie do naruszonego kołnierza koszuli — Tylko czemu mi nie ufasz? — cichy mamrot był słyszalny tylko i wyłącznie dzięki spokojowi, jaki panował w mieszkaniu. Bo dalej brakowało muzyki, która oczekiwała pierwszych gości i wypełnienia przestrzeni, a jedyne, co przecinało ciszę to ich własne głosy i oddalony ruch miasta.
— Wiem, że z reguły tak nie wyglądasz, Ji — i przez moment, nic nieznaczącą chwilę, zawahał się, nim po raz kolejny nieśpiesznie rozpiął jeden z cudem zapiętych przez chłopaka guzików, by zaraz móc poszerzyć dekolt koszuli. Ostrożnie, niby przypadkiem muskając skórę na obojczykach — Dlatego nie może być inaczej — stwierdził, poprawiając z dbałością wykręcony materiał koszuli, nim spojrzał w lustro. Na odbicie Jiyounga, otaksowane przez jego czujne spojrzenie, które finalnie skupiało się na tym, któremu brakowało grama pewności siebie.
— Ten jeden raz możesz sobie pozwolić — szukał najmniejszych elementów, które pozwalały mu na stanie prawie że za nim; na poprawianiu łańcuszka, aby leżał równo wokół szyi; na upewnianiu się, że rękawy utrzymywały swoją formę — Więc rozluźnij się, Youngie — ściszył głos o półtonu, kiedy oparte na ramionach dłonie powoli, niechętnie, opuścił wzdłuż swojego ciała. Wraz ze znaczącym, rozbijającym ciszę w kawalerce, odgłosem domofonu — bo wyglądasz świetnie.
T.
Z jakiegoś powodu nie spodziewał się tylu osób, choć dziesięć wcale nie było tak wielką liczbą. Nie spodziewał się jej jednak po kimś takim, jak Jiyoung. I wystarczyło mu kilka, rzuconych w jego kierunku spojrzeń, aby przekonać się, że i student się tego nie spodziewał.
OdpowiedzUsuńPomoc przychodziła mu naturalnie, choć zachowywana była w niezbyt wychylających się zachowaniach - drobne gesty jak zwracanie uwagi, czy każdy z trzymanych kubków był pełny; upewnienie się, że na stole znajdowało się dokładnie to, co powinno, czy też każdy miał gdzie usiąść lub co ze sobą zrobić. Czy dawał radę ściągnąć nieco ciężaru z barków Jiyounga, którego sporadycznie uraczył dyskretnym uśmiechem, kiedy wymijali się nawzajem.
Pozwalał sobie na popadanie w rytm spokojnej domówki; tej, która niczego nie narzucała, kiedy głównym odgłosem były prowadzone rozmowy, którym towarzyszyła przyciszona muzyka. Ta wypełniająca potencjalną pustkę, która szczęśliwie im nie groziła. Sam brał w udział w niektórych rozmowach; tych wyjątkowo nieangażujących; należących do tych, które miał zapomnieć następnego dnia, a ich jedyną rolą było dobre wypadnięcie w oczach znajomych Jiyounga.
Choć chyba bardziej wolałby spędzać ten czas obok niego. Siedząc razem na przejętej przez gości kanapie i mając go wyłącznie dla siebie poprzez posyłane innym, subtelne spojrzenia i opartą o zagłówek rękę. Tak jednak musiał własnoręcznie pleść dla siebie zabezpieczającą siatkę. Zapewnić sobie, że z ust gości będą padać same pozytywy, łechtające jego ego i negujące cokolwiek krzywego, co mogłoby się przypadkiem wydostać z jego dłoni. Coś, co postawi go na piedestale w oczach Jiyounga.
Wysilił się nawet na tyle, aby przypisywać imiona do twarzy, szczególnie do jednej. Tej, którą niemalże wyminął przy barze, kiedy po raz pierwszy poznał się ze studentem. Tej, która pozwoliła mu na to wszystko i z jednej strony powinien być jej wdzięczny. A jednak, mimo jej urokliwego uśmiechu, który swobodnie odwzajemniał, czy niewinnej buzi, której teraz nie zdobiły klubowe światła, pamiętał ten naturalny niesmak, jaki poczuł przy jej odejściu.
Od początku nie zakładał, że Jiyoung odpowie, nawet jeśli brunet miałby inny zamiar. Nawet jeśli pytanie należało do tych niewinnych i miejscami zadanych tylko ze względów grzecznościowych. Bo dla Taeyanga otwierało zbyt wiele drzwi, kiedy uprzejmemu grymasowi towarzyszyło zwężone spojrzenie
— A zapamiętasz? — zaczepne słowa gryzły się z dalej utrzymywaną, nieskazitelną fasadą. Nawet w ich barwie ciężko dało się wyszukać złośliwości, choć tam istniała. Wręcz je zalewała, kiedy prostował się na zajmowanym krześle i nie spuszczał z Amy czujnego spojrzenia — Czy będzie jak z, jak to było… Jongo? — przekrzywił nieznacznie głowę, jakby kropki dopiero co łączyły się w jego głowie, mimo tak wyraźnego obrazu zagubionej twarzy Jiyounga i lekkiej paniki w jego głosie, kiedy w końcu mógł usłyszeć znajomy sobie język.
Wstępnie nie chciał mówić; wolał zostawić ten element owiany tajemnicą, kiedy leżał pomiędzy obiema szalami wagi i mógł się dla niego skończyć w dwojaki sposób. Lecz traciło trochę dla niego na znaczeniu, kiedy okazja sama mu się prezentowała. Kiedy smakowała zbyt dobrze, aby odmówił dalszego próbowania
— Chociaż gdyby nie to, to pewnie byśmy się nie poznali — zauważył, popijając losową mieszankę napojów, jaką wlał do swojego kubka — Wiesz, gdybyś nie zostawiła go tam samego? — podkreślił, celowo omijając fakt, że nie byli tam wtedy sami. Po co miał dodawać coś więcej, skoro wtedy widział tylko blondynkę, a zrzucenie na nią winy tak bardzo kusiło? — Więc chyba powinienem Ci podziękować, Annie.
T.
Taeyang lubił się kłócić. Lubił naciskać na odpowiednie guziki i testować cudze limity, z zaintrygowaniem wyczekiwać momentu, kiedy ktoś pękał. A on sam wychodził na tego świętego - na biedną ofiarę cudzego wybuchu złości, czy po prostu emocji, podczas gdy on próbował prowadzić z kimś rozmowę. Bo sam nigdy się nie unosił; nie na tyle, aby poinformować o tym innych. Nie podnosił głosu, ani nie uintensywniał swojego gestykulowania. Celował w ostrzejsze słowa, które sporadycznie wypowiadał przez zaciśnięte zęby, lecz to było tyle. Nie sięgał po nic innego. Nie przy ludziach. Nie, kiedy ktoś mógł go przejrzeć i wytknąć taktyki, jakich się chwytał i na co sobie pozwalał.
OdpowiedzUsuńTeraz było podobnie. Przynajmniej dopóki trwał w tej potyczce samotnie, jedynie z Amy po drugiej stronie jako jego atrakcyjny cel, starając się trafić w sam środek, mimo znania jedynie jej imienia i tendencji do opuszczania bliskich w chwilach, kiedy jej potrzebowali. I przywdziewania niewinnego uśmiechu, który niemalże kuł Taeyanga w oczy, mimo że swobodnie odwzajemniał bliźniaczy; skrywający za sobą równie dużo.
Z jednej strony niesamowicie pragnął zamknąć teraz buzię Jiyoungowi. Zasłonić ją dłonią, aby ten nic nie mówił i po prostu pozwolił rozmowie biec swoim tempem. Bo Taeyang wiedział co robił - był bardzo świadom każdego z wybranych słów i ze swojego tonu, balansującego na granicy miłego i tego oblanego kwasem. Szczególnie, kiedy miał wrażenie, że nikt, oprócz ich trójki nie był świadom tej rozmowy.
Kiedy Amy nie miała nikogo po swojej stronie, a Taeyang potrzebował tylko siebie, żeby wygrać. To Jiyoung był elementem poza jego kontrolą - a jednak tym najważniejszym, mogącym niepotrzebnie przechylić szalę na jego niekorzyść. Nie tyle w tej rozmowie, o ile w oczach studenta. W których w końcu chciał się prezentować jak najlepiej, a w przeciągu jednej rozmowy był w stanie wpaść na setki pozostawionych min
— No tak, Amy. Przepraszam — delikatnie stuknął się palcem w czoło, jakby pomylone imię nie było celowym zabiegiem, a uwaga Jiyounga nie rozsuwała mi chwilowo drogi pod nogami. Tylko po to, aby zaraz ją umiejętnie scalić i pokazać kolejny, jeszcze bardziej kuszący cel, niż skompromitowanie blondynki.
— I wiem, pamiętam, ale nie o to chodzi. I tak bym do Ciebie podszedł, Ji — pokręcił lekko głową i zniżył nieznacznie głos, płynnie przeskakujący między językami, kiedy zatrzymał się zaraz przy fotelu zajmowanym przez studenta, a oparcie dłoni o zagłówek pozwoliło mu na dodatkowe przybliżenie się do Jiyounga. Zachowania rozmowy między nimi, jakby ktoś miał szansę ich zrozumieć, mimo istniejącej bariery językowej — Bo od razu mi się spodobałeś.
I nie zamierzał dziękować za to nikomu innemu, niż sobie samemu. Za wyczulone oko, które wypatrzyło go przy barze i wrażliwy stan, w jakim się wtedy znajdował. Amy dotychczas była dla niego jedną twarzą z wielu, których nie zamierzał w ogóle zapamiętywać; dopiero teraz wykopywał ją ze swojej pamięci, mogąc tym samym wrócić do zakazanego mu tematu. Zakazanego przez Jiyounga, tak przeciwnego jakiejkolwiek krytyce swoich znajomych, a która samoistnie cisnęła się Kwonowi na język. I teraz nie chciała tam siedzieć dłużej, niż to potrzebne, podnosząc go ze swojego chwilowego postoju i prostując w pobliżu fotela, tym samym mogąc patrzeć na blondynkę z góry. Z przyćmioną wyższością, nim na jego usta zawitał zdradliwie łagodny uśmiech
— A wy skąd się znacie?
T.
Jiyoung nieświadomie wiedział dokładnie, co ma robić i jak reagować, aby zadowolić Taeyanga. Jego milczenie nieraz sprawiało mu jeszcze więcej przyjemności, niż potencjalne, ciche podziękowania lub zaprzeczenia. Bo wystarczył mu nagły brak uprzejmych odzywek i niekontrolowanego słowotoku. Nagła cisza i zastygnięcie na swoim miejscu; nieświadome wyłączenie się z reszty rozmów, które sprawnie przejął, jakby zapomniał o własnych słowach. Choć nawet gdyby chciał, to by nie potrafił, skoro były jednymi z najszczerszych, jakie opuściły jego usta. I zamierzał zadbać o to, żeby sam Jiyoung o tym wiedział - żeby już nigdy nie wypadła mu ta wiedza z głowy.
OdpowiedzUsuńPrzez resztę wieczoru trzymał posłusznie język za zębami. I ku jego zadowoleniu, nie trwało to długo, bo wraz z pierwszą, zbierającą się osobą, zaczęła się fala powolnego wychodzenia. Miłych uśmiechów i krótkich, uprzejmych słów, które przesiąkały niewyczuwalną nieszczerością. Żartobliwe przekręcenie imienia Amy podskórnie wbijało kolejną szpilkę, nim się poprawił i odwzajemnił objęcie jednym ramieniem. Dopiero przy ostatnich osobach sam postanowił się wykruszyć; machnąć uprzejmie ręką i ponownie się uśmiechnąć, nim drzwi w końcu zostały zamknięte, a jego miejsce pozwoliło mu na natychmiastowe zajęcie się sprzątaniem.
Coś, co po raz kolejny robił z uprzejmości. Zwykłej chęci pomocy, która okrywała próbę zostania jeszcze dłużej, jak i tą wgryzienia się głębiej w umysł Jiyounga. Bo teraz miał pewność, że zostali sami. Specjalnie upewniał się, czy ktoś czegoś nie zostawił, aby niczym zbawiciel pojawić się przy drzwiach i przekazać zostawioną ładowarkę lub e-papierosa, byleby nikt z gości nie wpadł na pomysł powrotu czy niepotrzebne pisanie.
Brał każdą ze szklanek, nie przerywając przy usłyszeniu zamykanego zamka, ani przy pierwszym pytaniu studenta. Kolejnym wywołującym niesforny uśmiech na jego ustach, swobodniejszy pod wpływem dalszego działania słabych drinków i rozluźnienia, jakie mógł do siebie zaprosić wraz z biegiem wieczoru.
Nie opuściło go nawet przy krótkim przypomnieniu ze strony chłopaka, które może i miało go zatrzymać w jego działaniach, lecz bezskutecznie. Bo dopiero po zapakowaniu brudnych naczyń do zmywarki wyprostował się i skupił wzrok na Jiyoungu, nie trudząc się, aby opuścić kąciki własnych ust, leniwie wywiniętych ku górze wraz z żartobliwym wywróceniem oczami
— Jestem gościem i mam się tu czuć dobrze – tak, pamiętam, Ji — powtórzył, zamykając drzwiczki, aby móc bez przeszkód do niego podejść — A czy ty pamiętasz — przerwał jedynie na moment, jedną dłonią odruchowo poprawiając wywinięty kołnierzyk koszuli — że pomaganie Tobie pozwala mi się tak poczuć? — przyznał bezwstydnie, by zaraz po tych słowach zabrać swoją rękę i powrócić do zastawionego stolika, najbardziej tworzącego wrażenia panującego nieładu. Choć i tak był zdania, że kawalerka wcale nie prezentowała się w przerażającym stanie; a na pewno nie w takim, jaki miał okazję zastać w czasie studiów i imprez u obrzydliwie bogatych znajomych.
— I im szybciej się z tym uwiniemy, tym prędzej będziesz mieć tutaj porządek. I spokój — bo tak samo jak te kilka godzin wcześniej, nie zamierzał przestać. Nawet jeśli student stawiałby się dalej, to Kwon nieporuszony zbierałby puste paczki po przekąskach, czy przestawiał wzięte od kuchennego stołu krzesła z powrotem na swoje miejsce, byleby powoli przywrócić kawalerce porządek — Więc pozwól mi pomóc, a zaraz będziesz mógł się w pełni rozluźnić, Youngie.
T.
— Nie — nawet nie krył się z dumnym, zaczepnym uśmiechem, ani szczerością w głosie. Mogła wybrzmieć równie żartobliwie, co jego pytanie, czy też mogła zostać tak zrozumiana, lecz wystarczyło, że on sam był świadom jej nieugiętości.
OdpowiedzUsuńJiyoung mógł próbować, ile tylko chciał. Mógł wkładać całe serce w przekonywanie go do swojej racji, czy też do zmienienia decyzji. Nieważne jednak było, ile emocji by w to włożył, nie miało to znaczenia - bo jego emocje nie miały dla Taeyanga wartości. Nie te, które miały mu dodać poczucia wyższości i wygranej; które miały pozwolić mu na uświadomienie sobie, że miał kontrolę i wpływ na to, co się działo. Po co, skoro było odwrotnie?
Z satysfakcją po raz kolejny mógł stwierdzić, że miał rację, kiedy wspólna praca nad sprzątaniem pozwoliła im o wiele szybciej zrzucić ciężar jakiegokolwiek obowiązku. A Kwonowi zalec w kawalerce na jeszcze dłużej, kiedy dalej nie zyskiwał żadnych sygnałów niechęci; cichych próśb o to, żeby się po prostu stąd wynosił, co było ostatnim, jego zdaniem, możliwym rozwiązaniem.
Dolewał właśnie do jednej z czystych szklanek wody, kiedy do wyjątkowo cicho lecącej muzyki dołączył się głos Jiyounga. Rozluźnić. To był najważniejszy, wręcz kluczowy element tego, aby macki Taeyanga bez pohamowania mogły oplatać chłopaka coraz ciaśniej. Za każdym razem, kiedy mógł dojrzeć u tancerza rozluźnienie, widział kolejne, otwierające się przed nim drzwi. Czy tak jak teraz, kiedy kwestia relaksu była właśnie tą, która mogła pozwolić mu na wdarcie się jeszcze głębiej
— Poradziłeś sobie bardzo dobrze, Ji — oznajmił, podchodząc do zagłówka fotela i opierając o niego obie dłonie, co pozwoliło mu na śmiałe przyglądanie się przymkniętym oczom chłopaka. Ciemnym rzęsom i zadbanym brwiom, idealnie dopasowanymi do kształtu oczu. Pełnym ustom, które chciał poznać lepiej, niż przez pryzmat nieustannego nawyku zagryzania kciuka, czy niepewnego drżenia, kiedy Youn sam nie ufał swoim słowom. Był gotów otwarcie przyznać się do tego, że mógłby mu się przyglądać bez przerwy. Szczególnie, kiedy uciekający na bok wzrok nie był problemem, skoro powieki oddzielały go przed tym, który Taeyang bezwstydnie w niego wwiercał.
— I wiesz, jak chodzi o rozluźnienie się, to wcale nie musi to trwać dwa tygodnie… — zaczął chwilę później, kiedy odsuwał dłonie od zagłówka, delikatnie przy tym nim ruszając. Jedna z dłoni wsunęła się do kieszeni spodni, w których cały ten czas trzymał czystego, równo zrobionego, skręta. Wstępnie nie zakładając, że ten ujrzy światło dzienne w przytulnej kawalerce, a jednak z każdym drinkiem i pozytywnym drgnięciem kącików Jiyounga, ten coraz bardziej dawał o sobie znać — Znaczy, ja nie zamierzam tyle czekać, Youngie, nie wiem jak ty — przesunął ostrożnie palcami po cienkim papierze, byleby zachował nieskazitelną strukturę, podczas gdy sam pozwolił sobie na przysiądnięcie na szerokim podłokietniku fotela.
— Chyba, że chcesz. Przydałoby Ci się — ciągnął dalej z delikatnym żartem, spoglądając w końcu w jego kierunku z trzymanym w dłoni, skromnym zestawie jointa i zapalniczki, jakby szukając u niego niemej zgody; a może zwyczajny brak sprzeciwu — Ale… — dłonie odruchowo obracały metalową zapalniczkę między palcami, z nieodłączonym, okrytym oprawkami spojrzeniem wlepionym w studenta — możesz mi zaufać, Ji — przyznał nieznacznie ściszonym tonem — I nawet tutaj zadbam, żeby nic Ci się nie stało.
T.
Trzy tygodnie, choć tak naprawdę dopiero dwa, znajomości pozwoliły mu nauczyć się nawyków Jiyounga. Tym samym dojść do tego, ile stresu i potencjalnej paniki musiało go teraz zżerać od środka, kiedy milczeniu towarzyszył badawczy, lekko wystraszony wzrok. Wodził za nim podczas odwzajemniania ciszy, po raz kolejny wykorzystując ją na swoją korzyść. Bo nieraz to ona wywierała większą presję, niż ciągłe namawianie i próby osłodzenia propozycji - szczególnie, kiedy miał do czynienia z Ji.
OdpowiedzUsuńWzbudzanie wątpliwości pytaniami, kiedy się wstawiał. Napędzanie jego niepewności, kiedy milczenie nie spotykało się z dodatkowymi zapewnieniami. Były metody, których zdążył się nauczyć niemalże na pamięć i dobierać do odpowiedniej sytuacji; tak, jak ta teraz. Wystarczyło kilka minut, aby dostał to, czego chciał.
Czyli mimowolnego odezwania się ze strony Jiyounga, ponownie wywołującego na twarzy Kwona delikatny uśmiech. Słabe rozbawienie, które zostawiał dla siebie podczas dalszego, wyczekującego przyglądania się ciemnym tęczówkom, skaczącym po najważniejszych w tej chwili punktach.
I czekał na jakąkolwiek formę sprzeciwu, czy zaprzeczenia. Której nigdy nie usłyszał. Słyszał odwlekające stwierdzenia; wyjaśnienia, których nie potrzebował, i których sam się wcześniej domyślił przez całą postać Jiyounga - zdecydowanie nieświadczącą o tym, że w jego ustach znalazło się coś mocniejszego, niż alkohol. A gdyby nie spotkali się w klubie, to i to stałoby pod znakiem zapytania
— W Korei? Nie, to prawda — stwierdził, trzymając w końcu filtr luźno między wargami, a wzrok na moment opadł na trzymaną zapalniczkę — Ale nie jesteśmy w Korei, Ji. Tylko w Stanach, i to w Nowym Jorku — uniósł nieznacznie jeden z kącików, podczas gdy jeden z palców niegroźnie haczył o krzemień zapalniczki.
Dla Jiyounga? Dla Jiyounga mogło być nielegalne - ze względu na jego wiek, stojący zaraz na pograniczu. Nie zamierzał mu jednak tego mówić, bo po co? Wiedział, jak niewiele było potrzebne, aby zestresował go do tego stopnia, aby faktycznie mu odmówił. I jak zbawienne mogło być niewinne zatrzymanie kilku informacji dla siebie, dzieląc się tylko tą najważniejszą. Tą, że nie groziła mu żadna kara.
Przy jednym, pewnym szarpnięciu jego twarz oświetlił delikatny płomień, tym samym pozwalający mu na zaciągnięcie się gęstym, gryzącym, a zarazem tak przyjemnym dymem. Chwilę przetrzymanym, nim całą uwagę ponownie skupił na urokliwie spiętym Jiyoungu
— I nikt Ci nie każe. Zresztą papierosy są niedobre — zauważył z lekkim, żartobliwym grymasem, trzymając skręta ponownie między palcami, by móc kusząco wyciągnąć go w kierunku studenta — A ja nie dałbym Ci czegoś, co może Ci zaszkodzić. Po prostu zaufaj mi i… spróbuj, Ji — zachęcił, przechylając nieznacznie głowę, a dłoń bezwiednie drgnęła, przysuwając się jeszcze bliżej, podobnie do wzroku sunącego z niej na twarz bruneta, jakby szukał poszerzającego się pęknięcia w jego zawahaniu.
— Zaciągnij się. Ale powoli i bez przesady, bo się zakrztusisz — zaczął spokojnie, zatrzymując chwilowo spojrzenie na trzymanym joincie, podczas gdy szukał w głowie kluczowych elementów całego procesu — Potem chwilę przetrzymaj. Naprawdę na chwilę. I postaraj się rozluźnić — powoli przeszedł wzrokiem na lekko spłoszone oczy Jiyounga, aby tam już pozostać i bezwiednie zatracać się w ich głębi — A na koniec wypuść. I to tyle, Youngie. To nic wielkiego — skwitował, aby samemu zaciągnąć się raz jeszcze niczym krótkie zaprezentowanie, nim dłoń wróciła na swoje miejsce, wraz ze spojrzeniem, które nie chciało odklejać się od zestresowanego bruneta. Tak urzekająco. Tak proszącego się o to, aby Taeyang wbił w niego swoje szpony jeszcze głębiej.
— Obiecuję, że nie pożałujesz.
T.
Kolejna fala satysfakcji zalała jego ciało w formie przebiegającego dreszczu, kiedy Jiyoung się zgodził. Bez większej walki, bez załamanego zrezygnowania w oczach - po prostu się zgodził z cichym westchnieniem i nieodłącznym, nieznacznie wyczuwalnym, zwątpieniem. Choć i ono traciło na sile, a żołądek Taeyanga ścisnął się przyjemnie, kiedy przekazywał z ostrożnością skręta do rąk studenta.
OdpowiedzUsuńNawet gdyby musiał, nie dałby rady odkleić od niego swojego wzroku. Badawczego, a zarazem wręcz zaślepionego malującym się przed nim obrazem. Ustami delikatnie obejmującymi filtr, nim z zawahaniem zaciągnął się po raz pierwszy. Nieznacznie załzawionymi oczami, kiedy mimo ostrzeżenia dym i tak okazał się zbyt drażniący - jak przy każdym, pierwszym razie, któremu nawet on nie był wyjątkiem. A jednak to, co widział, sprawiało wrażenie jeszcze bardziej urzekającego. Niewinnego, lecz z powoli tworzącymi się tam plamami. W miejscu, gdzie wylądowała jego dłoń, aby delikatnie i przelotnie przesunąć po plecach bruneta w kojącym geście, czy na czubkach palców, które nieznacznie musnął przy przejmowaniu lub ponownym przekazywaniu zioła.
Rozkoszowanie się paleniem nie leżało w jego zwyczaju, choć miało w sobie coś, co uwielbiał. Moment zwolnienia czasu i szansę na wyciszeniu własnego otoczenia. Czy tak jak w tym wypadku, dokładniejszym skupieniu się na jednym, stałym punkcie, wywołującym u niego leniwy uśmiech. Bo każda z kolejnych prób niewiele traciła na pokraczności, a jednak upewniała go w podjętej decyzji i pozwalała przekonać się w tym, że jedyne co zrobił, to popchnął go w odpowiednim kierunku. Nie kazał mu przecież palić więcej. Ani przejąć skręta spomiędzy palców, nawet jeśli pozornie mogło wydawać się inaczej. Był przekonany, i w tym samym zamierzał upewnić Jiyounga, że decyzja należała przede wszystkim do niego. W końcu do niczego by go nie zmusił
— Mam dokończyć sam? — rzucone pytanie nie ukrywało delikatnych, acz w pełni osłoniętych żartobliwością, wyrzutów, kiedy przejmował wyciągnięte w jego kierunku zioło, zbliżające się całkowitego wypalenia i pozbawienia ich niewielkiego źródła światła. Tak małego i słabego, a na swój sposób klimatycznego.
— Trochę drapie, wiem. Mogłem Cię ostrzec, ale mam nadzieję, że żyjesz, Ji — przyznał z krótkim, lekkim chichotem. Był bliski ponownego przysunięcia go do swoich ust i zrobieniu właśnie tego - wypalenia tego, co jeszcze zostało, nim zatrzymał własną dłoń i zerknął po raz kolejny na Jiyounga - na zaczerwienione, lekko zaszklone oczy. Na ciało mimowolnie rezygnujące z nieustannego spinania się, a teraz swobodniej układające się na zajmowanym przez niego fotelu.
— Choć to i tak trochę sporo, żebym wykończył sam… — zaczął chwilę później, pilnując, czy słabo tlący się skręt dalej spełniał swoją funkcję; ten sam, którego bez problemu wypaliłby w całości, nawet przez moment nie przejmując się tym, czy było to za dużo — Ale wiesz, jest jeszcze jeden sposób, i to łagodniejszy — czy to była prawda? Nie miał pojęcia, lecz wystarczyło, aby za lekkim uśmiechem stała pewność w samego siebie i w to, co mówił — Oszczędniejszy — stwierdził, obracając się jeszcze bardziej w kierunku Jiyounga na podłokietniku, prawdopodobnie za bardzo rozkoszując się patrzeniem na niego z góry, jak i niewielkiej odległości, jaka między nimi istniała.
— I obiecuję, że wtedy już serio wystarczy — złączył luźno ze sobą swoje dłonie przy powierzchownej obietnicy, nim ponownie wlepił w niego niewinnie, prosząco połyskujące spojrzenie zza cienkich, srebrnych oprawek okularów — Tylko powiedz mi jeszcze raz, że mi ufasz, Youngie.
T.
Nie był ufnym człowiekiem. Taeyang tak naprawdę nie ufał nikomu, a na pewno nie w pełni. Chwilami był wręcz przekonany, że nie był w stanie powierzyć komuś swojego całego zaufania, kiedy co rusz jego myśli zaprzątała świadomość, że przecież za wszystkim coś musiało stać. Że we wszystkim był jakiś interes. Musiało w końcu tak być, kiedy sam tak funkcjonował. Kiedy każde, z wypowiedzianych słów, niosło coś za sobą
OdpowiedzUsuń— Nie wiem — przyznał z lekkim wzruszeniem ramion, choć powadze słów próbował ująć delikatny, zaczepny błysk w oku, którego nie starał się w pełni ukryć. Nie, kiedy nieraz miał przykład tego, jak wiele potrafiło umknąć Jiyoungowi, że nie zamierzał martwić się czymś tak błahym. Dodatkowo wymazanym, kiedy przyciszył nieznacznie swój głos — Chcę, żeby tak było.
Kolejne, wręcz boleśnie szczere słowa, acz może nie w ten sposób, co student mógł liczyć. Jego zaufanie było dla niego najważniejsze - to głębokie w pełni mu oddane; zaślepione pustymi słowami i negujące te, przychodzące z zewnątrz. Aby ten nie kwestionował żadnego z zachowań Kwona, mimo braku zrozumienia.
Może podobnie do radości, jaką teraz odczuwał, acz skrywał w sobie. Przez przyjemny, mocny ścisk w okolicach brzucha, kiedy Jiyoung się zgodził. Po raz kolejny bez dłuższej walki, możliwe pchany przez wypity alkohol i dołożone do tego zioło, ale się zgodził. Zaskakująco pewniejszym, niż zwykle głosem, acz ograniczającym się do pojedynczego, krótkiego słowa. Takiego, które mu wystarczyło, aby wyzbyć się moralnych hamulców i postawić swoją nogę po drugiej stronie granicy. Bez obaw, że zaraz będzie musiał się wycofać, ani z przesadną ostrożnością.
Na początku obawiał się znudzenia ciągłą niepewnością Jiyounga, jak i tego, na jak niewiele mógł sobie pozwalać. Takie wrażenie odebrał wtedy w klubie, kiedy sam zakup drinka sprawiał wrażenie cięższego zadania. Lecz właśnie przez to kusiło jeszcze bardziej - każda przeszkoda na jego drodze, na którą zazwyczaj nie zwrócił uwagi, ekscytowała go bardziej, niż powinna. Doprowadzała do zniecierpliwionych dreszczy na myśl o tym, kiedy już zrobi kolejny krok, a te za każdym razem kończyły się triumfem. Za każdym razem mógł coraz więcej. Testowanie granicy przychodziło swobodniej i z większą szansą na sukces, a Taeyang ciągle potrzebował jeszcze więcej
— To dobrze — odpowiedział wręcz automatycznie na wyznanie bruneta, czując kolejny przypływ satysfakcji, mimo że słyszał te słowa już któryś raz, tak jak i mógł dojrzeć podobną postawę przy wcześniejszej, prawie bliźniaczej, propozycji — I też liczę, że nie będziesz — ciągnął dalej, kiedy w końcu zmienił swoją pozycję na zajmowanym miejscu; zbliżając się jeszcze bardziej do Youna i w międzyczasie ściągając okulary. Żeby na pewno nic nie stało mu na drodze — Bo ty musisz po prostu robić to samo, co wcześniej — przyznał prawie szeptem przy oparciu jednej z dłoni o zagłówek, aby móc zaciągnąć się pozostałością skręta.
Aby tą samą dłonią chwycić twarz Jiyounga, z uwagą, aby tląca się końcówka nie spotkała się z nieskazitelną cerą, nim zachęcająco, a nieśpiesznie przesunął kciukiem po jego dolnej wardze. Ze wzrokiem bezwstydnie wlepionym w nieznacznie uchylone usta przed ukróceniem niemalże całego, obecnego między nimi, dystansu. Przed powolnym wypuszczeniem palącego dymu i podniesieniem spojrzenia na głębokie, przeszklone oczy, kiedy ledwie namacalnie, przypadkiem musnął w trakcie jego usta własnymi.
I Taeyang mógł przekonać się w jednym – że lubił palić. Lecz uwielbiał palić z Jiyoungiem.
T.
Mimo wszystkiego, mimo nasilającej się pokusy do kompletnego zignorowania własnych zahamowań, był ostrożny. Pilnował się, aby ilość wypuszczanego dymu zwiększała się stopniowo i łagodnie. Aby oparta na twarzy dłoń jedynie delikatnie ją obejmowała z uwagą na sam filtr, luźno osadzony między palcami. Aby przenikliwe spojrzenie nie zbaczało w innym kierunku, a zarazem nie traciło na marnej łagodności. Aby między ustami istniała, nawet ta złudna, kilkumilimetrowa przestrzeń. Choć tak strasznie chciał się jej pozbyć, z każdą sekundą wysilając się coraz bardziej, aby zachować panowanie nad sobą i błahymi odruchami - którym zazwyczaj bez oporu się oddawał.
OdpowiedzUsuńBo nawet teraz, mając Jiyounga niemalże pod sobą, wbitego w fotel i posłusznie śledzącego jego ruchy, acz z niemożliwą do zakrycia pokracznością, wiedział, że nie mógł. Że byłoby to zbyt proste, a ryzykowne; że zacierająca się w oczach granica mogła niespodziewanie powstać na nowo i wymazać cały postęp, jaki zdążył zrobić. I ten jeden raz brnął w coś z jednym, czystym zamiarem i bez cichego zamiaru, aby przesadnie wykorzystać oferowaną mu, podaną niczym na srebrnej tacy, chwilę.
Tylko nie wziął pod uwagę jednego, a jednak tak kluczowego i poza jego kontrolą, aspektu.
Że to nie on musiał podjąć się naruszenia słabo widocznych ram, a Jiyoung. Najpierw cichym westchnieniem, szarpiącym za coś w środku Kwona, nawet niesilącego się na zahamowanie odruchowego, leniwego wykrzywienia ust w drobnym uśmiechu. Później ręką, skutecznie powstrzymującą go przed odsunięciem się, mimo wymieszania się z powietrzem dymu, który miał być głównym powodem ich bliskości.
Lecz na sam koniec całym sobą, kiedy zaciśnięte palce i oderwane od fotela plecy mimochodem przysunęły Taeyanga bliżej. A on nie oponował. Dał się kierować dłoni; dał się porwać miękkim ustom, które smakowały dokładnie tak, jak sobie wyobrażał. Słodko, z odrobiną zioła i pragnienia, zakrapianego tęsknotą. Niewinnie i nieśmiało, z delikatnymi ruchami, które pragnął rozwinąć. Bo od razu zapragnął więcej słodyczy, skrywanej za nerwowym odruchem zagryzania kciuka, czy niepewnym uśmiechu. Bo niewielki dystans prosił się o dodatkowe zmniejszenie go i zapomnienie o wyznaczonych sobie regułach, które i tak co rusz zmieniał.
A jednak zamiast tego oparta na twarzy dłoń zsunęła się ze swojego miejsca, aby znaleźć dla siebie miejsce na ciepłym karku, okrytym ciemnymi włosami. Tymi swobodnie wpadającymi między palce, sprawiając wrażenie, że już od początku było tam dla nich miejsce. Usta swobodnie słuchały się ostrożnego rytmu, nim ręka nieśpiesznie zsunęła się wzdłuż ramienia bruneta, aby finalnie oprzeć się na klatce piersiowej. I niechętnie na nią naprzeć, tym samym odrywając się od jego ust. Ledwo, z oddechem wyczuwalnym na zwilżonych wargach i oczami zmuszonymi na skupienie się tylko i wyłącznie na tych przed nim. I w tej pozycji też mógłby tkwić wieki, gdyby za każdym razem rozlewała równie rozkoszne mrowienie w brzuchu, kiedy mógł dłonią bezkarnie sunąć ku górze, aby ponownie poczuć miłe ciepło skóry pod palcami
— Pocałuj mnie na trzeźwo, Jiji — cichym słowom; swobodnie zsuwającemu się z języka zdrobnieniu, towarzyszyło kolejne, słabe zahaczenie o wargi, kiedy jego własne znów wykrzywiały się w leniwym uśmiechu, a opuszki kreśliły mozolnie prostą linię wzdłuż jego szyi przy kolejnych, drażniących, przypadkowych muśnięciach o usta przy niektórych ze słów. Testując i kusząc samego siebie. Pogłębiając gotującą się w nim ekscytację, której chciał zaznać od trzech tygodni — Żebym wiedział, że to Ty tego chcesz, a nie zioło.
T.
Nawet nie silił się, aby na jego twarzy zawitało szczere zdziwienie. Przeprosiny były dokładnie tym, czego się spodziewał, choć, zaskakująco, wcale od niego nie oczekiwał. Nie miał powodów, aby go przepraszać; nie Taeyanga, który czekał na moment tak widocznie stworzonej wyrwy we froncie, jaki widział u Jiyounga. Z czym się nie krył, już w restauracji zasiewając myśl w jego głowie. I pielęgnując ją, kiedy miał do tego okazję.
OdpowiedzUsuńMimo to przez chwilę milczał. Pozwalał mu na zaplątanie się we własnych przeprosinach, podczas gdy zawieruszona na szyi dłoń pozostawała na swoim miejscu. Z palcami mogącymi wyczuć nieco wyższą temperaturę skóry wraz z rumieńcem, jaki widział na jego twarzy.
I uśmiechał się. Słabo, z grymasem zakrytym za nieznacznie przygryzioną wargą i spojrzeniem leniwie sunącym po twarzy Jiyounga, podczas gdy do uszu docierały kolejne przeprosiny z rzędu, wymieszane z tymi niezrozumiałymi częściami. Tymi, na których nawet się nie skupiał, dopóki powtarzany przez niego ciąg nie zapętlił się po raz kolejny.
Nie powinienem. A jednak zrobił dokładnie to, czego Taeyang od niego chciał. Czego pragnął od pierwszego, skrzyżowanego z nim spojrzenia.
Zatrzymał go przed ponownym, możliwym wysypem nieproszonych przeprosin, przykładając delikatnie wskazujący palec do jego ust, tym samym, niechętnie, zabierając dłoń z wygrzanego na karku miejsca
— Czy powiedziałem, że zrobiłeś coś źle? — zapytał cicho bez założenia, że usłyszy odpowiedź - przynajmniej tą sensowną, aby chwilę później ponownie złożyć na jego ustach pocałunek. Delikatny i krótki; ledwie namacalny przez barierę tworzoną celowo pozostawionym tam palcem. Z kącikami ust niesfornie wędrującymi ku górze, kiedy mógł nieznacznie ugasić własne pragnienie. A może rozpalić je na nowo, gubiąc się przy nieustannie obecnym, przyjemnym uścisku w brzuchu. Choć nie był w stanie odnaleźć choćby krzty siebie, którą irytował powierzchownie enigmatyczny stan — Więc uspokój się, Youngie.
Prowadził ciągłą walkę z samym sobą; z nogą zdjętą z hamulca i pchającą go w kierunku siedzącego przed nim Jiyounga. Nieznośnie kuszącą go do tego, aby zająć jedyne miejsce, które wydawało się teraz odpowiednie - na kolanach bruneta, pozbywając się jakiejkolwiek przestrzeni istniejącej między nimi
— Bo masz się relaksować, a nie dodatkowo spinać — a jednak nie ruszał się ze swojej, acz w pewnym stopniu niewygodnej, pozycji, polegając na opartej o fotel nodze i ręce na zagłówku. Dalej tak idealnie zakleszczając Jiyounga na jego miejscu, acz ten nie sprawiał wrażenie skorego do poruszenia się. Nawet kiedy pozwalał sobie ponownie zsunąć dłoń, aby ta swobodnie wsunęła się w leżące na karku włosy — Zasłużyłeś, po byciu świetnym gospodarzem — pociągnął dalej, a zarazem nieznacznie odbiegając od dręczącego go tematu. Na ulotną chwilę, a jednak potrzebną, by Taeyang sam mógł zebrać rozbiegane myśli i wyciszyć te, proszące się o więcej. O tak dużo, ile tylko mógł wyciągnąć z nocy, którą miał przecież u niego spędzić. Wszystko, co nie mogło wychodzić poza strefy jego rozbudzonej fantazji, jeśli nie chciał samoistnie odbudować muru, który tak umiejętnie dotąd burzył.
— Nie zatrzymałem Cię, bo mi się nie podobało — przyznał szczerze, domyślając się; a raczej mając nadzieję, że podkreślała to sama jego postawa. Nawet kierowanemu przez stres Jiyoungowi — Po prostu chcę być pewien jednego… — zatrzymał się na moment, jak i palce, które odruchowo owijały wokół siebie ciemne pasma włosów, kiedy pozornie ważył kolejne słowa. Wykorzystując ten czas jedynie do ciągłego, bezwstydnego przyglądania się brunetowi - każdemu zachowaniu, jakie mógł wykazać, choć ich znaczenie przyćmiewała obecność mieszanki używek — Czy sobie ze mną nie pogrywasz, Jiyoungie.
T.
Co.
OdpowiedzUsuńJiyoung nieraz sprawiał wrażenie kogoś, kto byłby w stanie powtarzać właśnie to pytanie non stop. W prośbie o faktyczne powtórzenie; w niedowierzaniu, czy w próbie zyskania szansy, aby naprostować własne zrozumienie danej sytuacji. A Taeyang czerpał z każdego garściami.
Był gotów wykorzystać to, tak pośpiesznie rzucone, że niemal mu umykające, w ten sam sposób, a jednak… ugryzł się w język. Zatrzymał się przed wypowiedzeniem zaczepnych, acz szczerych słów, jakie się teraz na nim zbierały. Bo mimo chęci dokładania kolejnych powodów do speszenia, coraz bardziej miał wrażenie, że… brunet był w stanie osiągnąć to sam. W rozbieganym spojrzeniu, kontrastującym z niewzruszonym ciałem, dalej pozostającym na swoim miejscu.
Nie brał pod uwagę tego, jak niewiele pola do działania mu zostawiał; jak blisko się znajdował, że gdyby tylko chciał, mógł ponownie doprowadzić do zmieszania ich oddechów ze sobą nawzajem. A zarazem jak niewiele z tym robił, nie odsuwając się, ani zbliżając. Niemal zastygając kilka centymetrów od Jiyounga z wyczekującym spojrzeniem i dłonią, nad której ruchami przestał się już zastanawiać. Bo wydawały się tak odpowiednie.
— Nie? — powtórzył cicho; czymś na wzór mamrotu, który miał pozostać nieusłyszanym. W końcu wiedział, że student sobie z nim nie pogrywa, ani że nie bawił się ludźmi; miał wrażenie, że nie był do tego nawet zdolny. Wydawał mu się na to zbyt dobry; zbyt podatny, aby kończyć po drugiej stronie, bez pełnej świadomości — To dobrze — dodał chwilę później; po nieznacznym zmrużeniu oczy i skupieniu ich na tych Jiyounga. Szukając tam choćby krzty zakłamania, czy niepewności, acz tej, opierającej się na czymś innym, niż jego nerwy. Po niedowierzaniu w słaby głos, który, gdyby nie panujący w mieszkaniu spokój, równie dobrze mógłby zostać przez niego nieusłyszany lub źle zrozumiany. Tak kruchy i samoistnie proszący się o to, aby wystawiać go dalej na próbę. Sprawdzać, jak blisko mógł dojść do granicy jego pęknięcia.
Kolejne słowa, jakie chciały opuścić jego usta, zostały właśnie tam, kiedy po raz kolejny miks przyjemnego szumienia w głowie i cichej muzyki ponownie przerwał głos Jiyounga. Wstępnie sprawiając wrażenie, że po prostu usłyszy to samo. Jak z przeprosinami, które nieprzerwanie się z niego wysypały jeszcze chwilę wcześniej.
Nie dał więc rady powstrzymać kolejnego drgnięcia ust, kiedy go zaskoczył. Wyznał coś tak jawnego, a zarazem niespodziewanego. I niesamowicie łechtającego ego Kwona, który miał wrażenie, jakby osiągnął właśnie jeden z ważniejszych dla siebie sukcesów. Kolejny dowód na to, że wszystko szło pomyślnie; że wynalazł sobie miejsce w głowie Jiyounga. Na tyle szczególne, aby ten teraz tkwił w bezruchu pod nim - bez stawianego oporu, czy jakkolwiek wyrażanej niechęci
— Ty, czy zioło? — powtórzył jednak po raz kolejny, zatrzymując ruchy owiniętych kosmykami palców, z… niepewnością wybrzmiewającą w jego głosie; nieznaczną skruchą, jakby faktycznie obawiał się słuszności drugiej możliwości. Mimo że wydawała mu się nieprawdopodobną. I mimo istnienia możliwości na jego zmianę decyzji, Taeyang zamierzał już na zawsze zapamiętać jego wyznanie.
— Ale jeśli faktycznie ty — pociągnął, wysuwając wplecioną dłoń ze swojego miejsca, aby finalnie oprzeć obie na fotelu — i jeśli jutro dalej będziesz chciał — nieznacznie zsunął jedną nóg ze swojego miejsca; a jednak w niewielkim stopniu zwiększając odległość między sobą, a Younem. Wykorzystując ją, aby delikatnie i ulotnie; niemalże sprawiając wrażenie kolejnego przypadku, czy wymysłu wyobraźni, zostawić na zaróżowionych ustach pocałunek — To wtedy możemy porozmawiać. Mimo, że mógłbym teraz z Tobą rozmawiać całą noc, Jiji.
T.
Chyba nigdy nie miał problemów ze snem. Nie potrzebował wiele, aby po położeniu się usnąć; nie spał niespokojnie. Lecz tym razem zasypiał ze zduszanym na twarzy uśmiechem. Ze satysfakcją, kiedy po położeniu się na poduszkę, przesiąkniętą zapachem Jiyounga, częściowo okrywał się kołdrą, która pozwalała zatapiać mu się w tym jeszcze bardziej. I kiedy w głowie ciągle słyszał zapewniającą go odpowiedź, tak przyjemnie tworzącą dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
OdpowiedzUsuńNie obchodziły go warunki, w jakich je usłyszał, ani ta cicha pewność, że opuściły one usta bruneta tylko ze względu na rzadką, pchniętą jego stanem, swobodę. Ani to, że mogły zostać podważone po jego przebudzeniu się i ponownej konfrontacji - tym razem na trzeźwo, bez korzystnej, wytworzonej osłonki i rozluźnienia - choć i tak walczącego z nieprzerwanie obecnym spięciem - studenta.
Łapał się na tym, że żałował własnej powściągliwości. Nieskorzystania z tego, co było mu oferowane zaraz na tacy pod postacią kuszących, słodkich warg i podatności na najmniejszy gest. Lecz równie prędko przekonywał siebie w tym, że… nie miał czego żałować. Bo czemu miałby, jeśli później ich smak jeszcze przyjemniej będzie rozpływać się w jego ustach?
Będzie chciał. I Taeyang nie musiał wiedzieć nic więcej. Bo wystarczyło mu to, że padły dokładnie te słowa - ze szczerością i przekonaniem, których się nie spodziewał. Bo nie wierzył, aby skłamał mu prosto w twarz. Mógł okłamywać samego siebie; mógł okłamywać ludzi dookoła siebie, ale nie Kwona. Nie, kiedy ten skupiał się wyłącznie na swoim celu, a z każdym dniem zyskiwał dodatkowe elementy, pozwalające mu na wnikliwe przejrzenie Jiyounga. Tym samym uniemożliwiając brunetowi na ukrywanie tego, co może nigdy nie miało wybrzmieć.
Zamierzał się o tym przekonać już kolejnego dnia, acz był bliski zalegnięcia na zajmowanym materacu. Tak wygodnym i okalającym go z każdej strony przyjemną wonią, którą mógłby napajać się cały poranek. Każdego poranka.
Ale musiał wstać. Nie tylko ze względów grzecznościowych, aby w końcu opuścić mieszkanie, do którego tak bezwstydnie się wprosił, czy też ze względu na to, aby nie przeleżeć całego dnia. Musiał wstać, aby zobaczyć Jiyounga.
Zobaczyć roztrzepane włosy, które widział już przy pożegnaniu się radosnym ‘dobranoc’ przed prędkim zapadnięciem w sen. Zapewne zmęczone i możliwie nieznacznie zaczerwienione oczy. Oczy, w których planował odnaleźć wszystko to, co tym razem nie zamierzało tak swobodnie zsunąć się z jego języka, jak poprzedniego, owocnego wieczoru, do którego co rusz wracał ochoczo myślami.
Zmusił się więc do podniesienia się na nogi i przelotnego - a raczej na tyle, na ile pozwalał mu kompletny brak przygotowania do spania poza mieszkaniem - ogarnięcia sterczących włosów i podwiniętej koszulki, jak i założenia pozostawionych na podłodze jeansów, porzuconych już przy pierwszej próbie zaśnięcia.
I te kilka, dodatkowych kroków po wstaniu pozwoliło mu na wyłapanie cichego, niezadowolonego jęku, kiedy kierował się do kuchni. Z mimowolnym, przysłoniętym prędkim zagryzieniem, uśmiechem na ustach, kiedy rzeczywisty obraz nie odbiegał daleko od tego stworzonego w wyobraźni - a wręcz przeciwnie, uzupełniał go o dodatkowe, urzekające szczegóły
— Mówisz o mnie? — zagaił od razu, wymijając jednak stolik, jak i samego Jiyounga, kiedy głównym, męczącym go faktorem, było typowe, poranne pragnienie. Dopiero ze szklanką wody w dłoni, oraz upitym, sporym łykiem, postanowił wrócić do stolika. Za zajmowane przez bruneta krzesło, gdzie przelotnie i niby odruchowo poprawił jeden ze sterczących kosmyków — Bo to trochę niemiło mówić tak o swoich gościach, Youngie.
T.
Nieśpiesznie poprawiał palcami wybrany, pojedynczy kosmyk ciemnych włosów. Miękkich w dotyku i kuszących, aby właśnie tam zostać - wpleść całą dłoń i przeczesać przydługą fryzurę, a tym samym zastygnąć na swoim miejscu. Tak blisko i bez obaw, że ktoś mu przerwie. Lecz tracił wtedy najważniejsze.
OdpowiedzUsuńNie widział Jiyounga - jego poruszających się z każdym, gorączkowym słowem ust; ciemnych oczu, które były jak otwarta księga. Mógł dojrzeć jedynie dłonie oparte na szklance, jak i wcześniejsze, nieznaczne drgnięcie ciała, które jedynie spowolniło i wydłużyło już powolne ruchy palców. Lecz mimo tego, że tak wiele tracił, nie potrafił się zebrać, aby zmienić swoją pozycję. Tyle zabierającą, a zarazem oferującą równie dużo; jak nie więcej
— Czemu? — zapytał niemal od razu, niepozornie sięgając do drugiego, niesfornego pasma, któremu starał się przywrócić ład z leniwym uśmiechem wykrzywiającym usta. I tak przecież niezauważanym, możliwym wyrażać zadowolenie z pełną swobodą i bez obaw, że zdoła przekrzywić swój obraz w oczach Jiyounga — Bo ja nie widzę powodów, żebyś nazywał siebie kretynem, Ji — przyznał z nieco skruszonym głosem i delikatnym pokręceniem głową; słyszalnym jedynie dzięki szmerowi ubrań i panującej w kawalerce ciszy.
Choć dobrze znał powód. Nie musiał się nad nim zastanawiać, kiedy przy samej, lekkiej, obrazie, były obecne dokładnie te słowa, które wpędziły go w dany kąt. Te same, które co rusz pobudzały mrowienie w ciele Taeyanga i sprawiały, że próby zajęcia wolnego krzesła ginęły pod egoistyczną potrzebą bycia blisko. Za nim, z możliwością oparcia się o krzesło i bycia jeszcze bliżej. Z możliwością przesunięcia palcami po odkrytej skórze, której fakturę dalej dobrze pamiętał i żałował, że nie mógł poznać jeszcze lepiej. A jednak ograniczał siebie samego do ciemnych włosów, które stopniowo przywracał do ładu. I równie dobrze mógł zostawić już w spokoju. Mógł.
Ale nie zamierzał, nawet przy zadanym pytaniu, na które wstępnie wzruszył ramionami, by od razu zreflektować się i przypomnieć, że był poza jego zasięgiem wzroku. Coś, czego nie oczekiwał zbyt prędko; nawet teraz, a korzystał bezwstydnie garściami. Jak mógłby zrobić inaczej, skoro było w tym tyle swobody i oznak zaufania, o które tak ciężko pracował od pierwszej rozmowy w klubie. Które mógł stracić poprzedniego wieczoru, aby teraz przekonać się o odwrotnym efekcie. Zadowalającym go jeszcze bardziej
— Nie wiem — przyznał, w końcu niechętnie wypuszczając włosy spomiędzy palców. Aby opuścić je przelotnie wzdłuż bladej skóry, z kilkumilimetrową odległością — Nie jestem na razie głodny, Youngie — z samym wyczuciem słabego ciepła od niej bijącego, aby pozwolić sobie jedynie na ledwie wyczuwalne muśnięcie policzka przy finalnym ruszeniu się ze swojego miejsca — Ale jeśli ty chcesz coś zjeść — ciągnął dalej, w końcu zajmując wolne krzesło; przypadkowo hacząc o nogę Jiyounga swoją własną, kiedy wykorzystywał nową pozycję do rozciągnięcia ich. A jedna z dłoni odnalazła miejsce na brzegu szklanki, mozolnie obrysowując go wskazującym palcem, podczas gdy spojrzenie odnalazło swoje ulubione miejsce. Na twarzy Jiyounga, skupiając się na każdym, wybranym przez siebie punkcie; na ciemnych oczach, z których powoli osuwał się przez nos do pełnych ust. Aby na koniec powrócić na sam początek ścieżki, z łagodnym uśmiechem, umiejętnie kryjącym za sobą ten zadziorny; zdradzający celowy i przemyślany dobór słów — to ja też będę chciał.
T.
Mruknął najpierw jedynie w odpowiedzi, zatrzymując na moment sunący po szklance palec, a utrzymywany na ciemnych oczach wzrok chwilę później skazany był przyglądać się nieskupionemu na sobie spojrzeniu. Tak zaabsorbowanym palcami zajętymi nudną szklanką, wypełnioną bezbarwną wodą, w której odbijało się jedynie trochę równie nieinteresującego światła
OdpowiedzUsuń— Może później — stwierdził bez większego zaangażowania, kiedy skupiał się przede wszystkim na czujnym obserwowaniu Jiyounga. Każdego ruchu i zmiany intonacji. Każdego drgnięcia ust, który mógł świadczyć o próbie powiedzenia czegoś, czy przywołaniu typowego nawyku zagryzania czubka palca, teraz zajętego nieznanym Kwonowi rytmem.
Wiedział, że na tym nie skończy się ich rozmowa. Na powierzchownej gadce o śniadaniu, którym nie mógł interesować się teraz mniej. Bo mimo znajomości Jiyounga i jego momentalnej nieświadomości, tym razem mógł dojrzeć, że go zrozumiał. Dokładnie tak, jak miał. Musiał po prostu poczekać; tę krótką chwilę, nim brunet po raz kolejny się odezwał, dając mu to, co chciał.
Nieznaczne speszenie przy przywołaniu otworzonego zeszłego wieczoru tematu. Kolejne wątpliwości, którym towarzyszył przepraszający ton - tak zbędny, a zarazem mimowolnie wytwarzający na twarzy Taeyanga nieznaczny, urzeczony uśmiech, a palec swobodnie wrócił do kreślenia równych okręgów na wzór brzegu szklanki
— Jak mógłbym zapomnieć? — zapytał, acz odpowiedź na to pytanie była ostatnim, czego oczekiwał. Nie potrafiłby zapomnieć tego krótkiego, znaczącego momentu. Nieplanowanego, a zarazem będącego dokładnie tym, czego chciał. Rozpalił w nim ekscytację, której sam się nie spodziewał; nie do tego stopnia, kiedy tak naprawdę zdobył niewiele. Prosty pocałunek, nieprzekraczający wielu istniejących przy nim granic. Tym samym stając się tym jeszcze bardziej kuszącycm. Bo chciał przekroczyć każdą z nich.
Kolejne słowa Jiyounga, mimo niewinności i skruchy, jaką w nich słyszał, jedynie pielęgnowały tlący się w nim płomyk, który tak bezkompromisowo pchał go do przodu. Ściągał jego dłoń ze szklanki, aby delikatnie tak jak w klubie, stuknąć te, należące do bruneta
— Dlaczego miałbyś pytać? — brnął dalej, podczas gdy obserwujący palce wzrok powrócił do twarzy studenta. Na ten niepewny uśmiech i ciemne oczy, dalej skupione na czymś innym, niż on — Bo nie wiem, czy ty pamiętasz, ale mi to nie przeszkadzało — ciągnął, delikatnie sunąc opuszkiem po jednym z palców Jiyounga. Lubił jego dłonie; smukłe, jeszcze wczoraj zaciskające się na koszulce i tak znacząco trzymające go blisko siebie, jakby od tego zależało jego życie — Zaskoczyłeś mnie, to prawda. Ale nie mówię, że to coś złego — nieprzerwanie, nieśpiesznie bawił się jednym z palców chłopaka, badając każde z obecnych tam nierówności, jak i gładkość skóry. Zatracając się w tym niemal równie mocno, co w ciemnych oczach, które chciał skierować znowu prosto na siebie.
— Jedyne, czego potrzebowałem; i przez co przerwałem; to pewności, że ty tego chcesz — potwierdził własne słowa, zatrzymując w końcu ruchy własnych palców, aby oprzeć swobodnie rękę na blacie stolika. Aby zamilknąć na krótki moment, a przelotnym zagryzieniem polika zahamować zadowolony uśmiech przed ponownym wślizgnięciem się na jego twarzy.
— Więc skoro tak jest, i nic nie cofasz — dopiero przy ponownym zabraniu głosu pozwolił jednemu z kącików niesfornie powędrować ku górze — to nie masz mnie ani za co przepraszać, ani czego żałować — zapewnił go, nim po raz kolejny zatrzymał się na kilka, niewiele znaczących sekund przed nieco cichszymi słowami — Co najwyżej oprócz tego, że wyszło to tak późno, Jiji.
T.
Nie silił się, aby zatrzymać delikatne, rozbawione uniesienie kącika ku górze na odpowiedź Jiyounga. Tak niewinną, zapewne będącą czystym stwierdzeniem faktu, a zarazem otoczoną setką domysłów, których sam mógł się doszukać. Tych nieistniejących, lecz tak idealnie się wpasowujących
OdpowiedzUsuń— Trochę sporo — przyznał, nie rozwijając się jednak bardziej. Pozostawiając nieistniejące podteksty we własnej głowie, jak i w przyszłości. Dalej nieokreślonej, a jednak powoli przybierającej określony kształt w jego oczach.
Za każdym razem urzekało go to jeszcze bardziej. Pobudzało ciało, pragnące wyciągnąć z chwil, jak te, jak najwięcej - z tej błogiej niewinności Jiyounga i tego, z jaką łatwością dawał mu dokładnie tego, co potrzebował. Kiedy jego reakcje samoistnie narzucały bieg, który sobie wymarzył. Kiedy niemalże rozwijał przed nim czerwony dywan, zapraszający go do głębszych, skrywanych części siebie, a Taeyang mógł z nich brać garściami.
W tych reakcjach, które mimo rzetelnego skrywania, odznaczały się na tle pozostałych. Jak chwilowe milczenie, czy zaprzestany rytm, na którym skupiał się tylko połowicznie. Uwielbiał je wyłapywać i przypisywać im znaczenie, nawet jeśli było błędne. Potęgowało to jedynie przyjemność, jaką czuł z odczuwanej opuszkami skóry, okalającej smukłe palce tancerza. Z ciemnych oczu, które nawet podczas unikania jego własnych, urzekały go swoją głębią i schowaną w nich nieświadomością. Nieskazitelnością, dalej nienaruszoną przez pęd nowego miasta i otoczenia, w jakim się odnalazł.
Nowy Jork rządził się własnymi zasadami; tymi z góry narzuconymi, które testowały ludzi na każdym kroku. I które sprzyjały Taeyangowi, posiadającemu świadomość, jak mógł je wykorzystać na własną korzyść. Jak jego znajomość panującego życia pozwalała mu na zmanipulowanie go - przedstawienie Jiyoungowi dokładnie tak, jak tylko sobie tego życzył.
Za każdym razem. Nawet, kiedy jego słowa obrały inny kierunek, niż zamierzały. A i tak doprowadzały do tego, że spomiędzy pełnych ust bruneta wypływały kolejne, zapraszające do siebie słowa, na które wstępnie jedynie się uśmiechnął. Opuścił na moment głowę i oparł własną dłoń na tej, należącej do Jiyounga, jakby wyznawał mu skrywany sekret, nim ponownie spojrzał w ciemne oczy, dumnie prezentujące szczerość
— Nowy Jork jest szybkim miastem, masz rację — zgodził się z nim, delikatnie przy tym potakując i przelotnym zaciśnięciem warg pohamował rozbawienie, jakie groziło wydostać się spoza jego myśli — pod każdym względem — ciągnął dalej, sunąc przy okazji nieprzerwanie spojrzeniem po chłopaku. Po dalej roztrzepanych włosach, które niezbyt skutecznie starał się przywrócić wcześniej do porządku. Po luźnym, wygodnym ubiorze, pasujących do domowej atmosfery leniwego poranka, zaraz po imprezie. Po połowicznie odkrytych rękach, aż po czubki coraz to bardziej uwielbianych palców.
— Dla wielu sprawia wrażenie, że… — a jego własne bezwiednie sięgały do obecnej wokół nadgarstka gumki do włosów; niczym w odruchowym, naturalnym nawyku. Niepozornie zsuwając ją z jego ręki, dopóki nie wylądowała w jego dłoni — czas tutaj bardziej goni, wiesz — i równie gładko opuścił zajmowane krzesło z pretekstem odniesienia ledwie ruszonej szklanki z wodą. Tylko po to, aby odstawić ją na blacie i wrócić na miejsce. To pierwsze, które mu się upodobało. To, które ujmowało temu, co mógł widzieć, a zarazem pozwalało być tak blisko, jak mu się podobało.
— Ale nie musi tak być… — nieprzerwanie rozwijał swoją myśl, kiedy jego dłonie ponownie sięgnęły ciemnych włosów. Z większą pewnością, acz dalej obecną tam czułością, kiedy delikatnie zaczesywał je do tyłu — możemy zwolnić — delikatnie zgarniał je w jeden punkt; z palcami nieśpiesznie sunącymi po skórze głowy i karku przy danej ku temu okazji, rozplątującymi ostrożnie pozostałe z niesfornych kosmyków, nim te trafiły do drugiej dłoni — Jeśli tego właśnie chcesz, Youngie.
T.
Pęd Nowego Jorku miał w sobie coś uzależniającego. Sprawiał, że przy każdej okazji pragnienie, aby za czymś gonić, rosło na sile. Że dni bez obranego celu sprawiały wrażenie straconych. Taeyang dbał o to, żeby zawsze coś znajdowało się na jego celowniku. Tak błahego, jak samo wyjście do klubu i bawienie się jak najlepiej, przez zdobycie niezliczonej ilości wdzięcznych uśmiechów w pracy. Aż po te najważniejsze, najbardziej kuszące.
OdpowiedzUsuńBliźniacze do tego, który obrał teraz. Jiyoung. Bo to on - sam w sobie, był jego celem. Tym niesamowicie pożądanym i skupiającym jego uwagę. Władający jego czasem i planami, choć nie zamierzał go w tym uświadamiać. Umiejętnie budzący setki wrażeń w ciele nawet najdrobniejszym drgnięciem brwi, czy ruchu mięśni przy samym oddychaniu.
Zawracał mu w głowie; tak przyjemnie i z samoistnym zachęcaniem go do robienia jeszcze więcej. Mieszał, a zarazem wyczulał każdy ze zmysłów, aby pozostawały czujne. Aby zapamiętywały każdą z reakcji, które coraz to otwarciej prezentował; które trafiały do odpowiedniej szuflady w głowie, aby pozostać tam, dopóki nie znajdzie dla nich użytku.
Choć już od początku mógłby wynaleźć pomysł na to, jak je zastosować. I jak do nich doprowadzić. Bo każdy z jego ruchów, nawet jeśli wstępnie podejmował się ich pochopnie, był przemyślany. Nawet jak ten, który negował słabym wzruszeniem ramion
— Nie wiem — odparł, powracając po niecałej sekundzie do przerwanego przeczesywania włosów, niesamowicie odciągając w czasie spięcie ich w luźnego kucyka. Zamiast tego pozwalał sobie korzystać z danej chwili; z widzianych i odczuwanych sygnałów, które jedynie zachęcały go do zwolnienia jeszcze bardziej. Z opuszkami sunącymi po skórze głowy i sporadycznie haczącymi o czubek ucha czy delikatną skórę zaraz za nim — Ta prędkość czasami potrafi przytłaczać. Szczególnie kogoś nowego — przyznał, kierując swoje słowa zakłamaną troską o jego samopoczucie.
Nie chciał zwalniać; nie teraz. Nie nigdy. Potrzebował i uwielbiał szybkie tempo, które utracił przez ostatnie tygodnie, choć… nie potrafił żałować. Jak mógłby, kiedy sprowadziło go tutaj? Kiedy podczas sporadycznych spotkań i wiadomości mógł widzieć rosnące u Jiyounga zaufanie, czy nawet zmianę tonu w wymienianych sms’ach. Kiedy mógł zaprzestać inicjowania rozmów, bo chłopak zyskiwał odwagę, aby samemu się tego podejmować. Nie potrafiłby teraz zrobić kilku, ciężkich kroków w tył, skoro przekroczył tak wielkie i wymagające progi. Nie zamierzał tego robić, a tym bardziej doprowadzić do sytuacji, która by go do tego chciała zmusić
— A obchodzi nas to, co powinniśmy? — zapytał więc, nie zaprzestając ruchów dłoni, a jedynie wsuwając je głębiej w ciemne kosmyki. Pozwalając sobie na zatopienie w nich palców, nim te delikatnie chwyciły część z nich, aby nieznacznie popchnąć jego głowę do przodu, z przelotnym wrażeniem, jakby zamierzał odsunąć własne dłonie — Bo mnie nie — mruknął z nutą obojętności, ciągnąc dalej własną wypowiedź i niepozornie przysuwając się bliżej; wykorzystując lekko przymknięte oczy Jiyounga, jak i to, że był po prostu poza jego zasięgiem. I pochylił się, ostrożnie i z uwagą, aby przy następnych, cichych słowach, musnąć ustami wrażliwą skórę za uchem — Nie przy Tobie, Jiyoungie — tylko po to, by po nich; po cieniu pocałunku w tym samym miejscu, ponownie się wyprostować i wrócić do tego, czym zajmował się wcześniej. Do tego, co idealnie omamiało tancerza, a mu pozwalało na bezkarną bliskość. I nagle niewinnie wybrzmiewające, acz ukrywające zniecierpliwioną ciekawość, pytanie — A Ciebie?
T.
— Okej — odparł z cieniem uśmiechu na tak nagłą, wręcz pośpieszną odpowiedź, która wstępnie nie brzmiała zbyt przekonująco. Jak wiele ze słów Jiyounga, która padały prędko, może bez uprzedniego ich przemyślenia — Wierzę Ci — to w tą drugą, wypowiedzianą nieco później był w stanie w pełni uwierzyć - szczególnie, kiedy miał tyle przykładów, jakie ją popierały.
OdpowiedzUsuńNawet przy stole w kuchni - rano, kiedy słońce wślizgiwało się do środka i rozbijało pozorny spokój, jaki panował w kawalerce, mógł się tego doszukać. W tych ulotnych chwilach wyciszenia, kiedy jednym ruchem mógł doprowadzić do załamania tej… pewności. Przelotnym muśnięciem ust, które mógłby nazwać przypadkiem, a jednak było dokładnie wymierzone i przeprowadzało wzdłuż kręgosłupa słaby dreszcz. Zostać utwierdzonym dłonią, która samoistnie powędrowała do naruszonego miejsca, a na jego twarz próbował wślizgnąć się zadowolony uśmiech. Zatrzymany w samych kącikach.
Na jego szczęście pozostał właśnie tam, bo chwilę później Jiyoung go zaskoczył. Najpierw samym odwróceniem się, którego się nie spodziewał, a tym samym łatwo pozwolił włosom na wysypanie się z jego dłoni. Jak i lekkiemu zdziwieniu na zamknięcie mu buzi, podczas gdy spojrzenie utrzymywał wlepione w bruneta.
Nie dał rady zapanować nad lekkim uniesieniem kącika, kiedy docierały do niego z lekka złośliwie, a zarazem tak łagodne, słowa Jiyounga. Unikające bezpośredniej odpowiedzi, a pokazujące mu to, co potrzebował widzieć. Łącznie ze spojrzeniem, które już od niego tak prędko nie uciekało, a wręcz przeciwnie - trzymało się wybranego sobie miejsca, a w brzuchu Taeyanga pojawił się lekki, a jak przyjemny, supeł; obcy nacisk, który przemknął przez jego ciało poprzedniego czasu i ponownie dawał o sobie znać.
Bo mimo tego, co mówił; mimo, pozornie, kompletnego braku treści, Jiyoung sprawiał wrażenie ponownie bardziej się otwierającego. Testującego go w ten niewinny sposób, którego nie potrafił jednak zignorować, a jedynie dążyć jego kuszącym śladem. Nie wiedział, jak rzadko taka okazja miała wpadać mu w ręce, lecz nawet gdyby miał świadomość, i tak korzystałby z każdej z nich równie chętnie. Z równym przekonaniem, które może nawet nie powinno istnieć, a jednak swobodnie brało górę - jak zwykle. To samo, które pozwalało mu przesunąć wzrokiem po Jiyoungu, jakby szukał w nim widocznego cienia zawahania się - tego, którego nigdzie nie dojrzał
— Nie zostawiłem Cię z tym wczoraj. Już Ci mówiłem, że czekałem na trzeźwą pewność z Twojej strony — pokręcił lekko przy tym głową i uniósł w obronnym geście ręce, broniąc spokojnym tonem siebie samego. Choć czuł, a tym samym był pewien, że nie musiał tego robić, skoro był bez winy — Którą dzisiaj dostałem — uśmiechnął się nieznacznie, przyglądając się chłopakowi z góry. W skupione na nim spojrzenie, od którego nie odrywał się nawet na ulotną chwilę, jakby mógł je przez to stracić.
— Chociaż teraz zaczynam wątpić, czy faktycznie była trzeźwa… — chciał je zachować jak najdłużej. Poczuć jak najbliżej siebie. Przyjrzeć się zadziornej twarzy, od której nie potrafił odwrócić wzroku. Robiąc wręcz przeciwnie, kiedy niespiesznie oparł dłonie na stoliku; kiedy połączone z lekkim nachyleniem pozwoliły mu wrócić do pozycji niemalże identycznej do tej z wczoraj, zakleszczając nieznacznie Jiyounga na jego miejscu, a przez oczy Taeyanga przelatywał obudzony, znajomy błysk, kiedy wędrował wymownie wzrokiem od ciemnych tęczówek bruneta po pełne, równie kuszące, co poprzedniej nocy, usta — Ale jeśli chcesz oddać stery w moje ręce, to nie zamierzam narzekać, Jiji — a zdrobnienie zsunęło się z jego języka bliźniaczo do pierwszego razu; ściszonego, prawie że prosto w wargi bruneta. Z wypowiadaną, szczerą obietnicą.
T.
Mruknął z lekkim zwątpieniem, kiedy mógł być świadkiem kolejnego, pośpiesznego zapewnienia. Tak szczerego, co zresztą wiedział i czuł. Już wtedy, na fotelu, kiedy po raz pierwszy mógł się przekonać o skuteczności swojego zachowania, wiedział, że zapewnienia Jiyounga należą do tych szczerych. Pochopnych, prawdopodobnie niosących za sobą żal następnego ranka, ale szczerych. Nie potrafiłby uraczyć go tak spragnionym i przekonanym spojrzeniem, gdyby kłamał lub brakowało mu pewności.
OdpowiedzUsuńWykorzystywał ten element dla własnych korzyści. Dla własnej zabawy, która upajała go jeszcze lepiej, niż obecny wczoraj alkohol. Uzależniała jeszcze silniej, niż jakakolwiek z lubianych przez niego używek
— Przepraszam — w jego głosie wystąpiło jakby szczere speszenie i żal co do ciągłych, choć tak nieszczerych, wątpliwości, a przepraszające spojrzenie wpatrywało się w tancerza przez wpadające do oczu włosy. Które zostawały na swoim miejscu, kiedy jedna z dłoni była bardziej zajęta delikatnym włożeniem kilku z przydługich kosmyków za ucho Jiyounga - urokliwie okalających jego twarz, a zarazem dających okazję na to kolejne, niepozorne spotkanie się z gładką skórą, której dalej było mu mało — Nie bądź zły, Ji.
Mógłby się tłumaczyć; zalać go wyjaśnieniami, których nie byłby w stanie odrzucić, ani zanegować, ale tego nie zrobił. Nie musiał, skoro niemalże pod każdym względem teraz nad nim górował. Fizycznie, dzięki obranej pozycji. Emocjonalnie, kiedy jedyną, jaka mu towarzyszyła, była ekscytacja i oczekiwanie na kolejne pochwycenie przez Jiyounga haczyka. Trzeźwością umysłu, która i tak krążyła między tą pełną, a przyślepianą prostymi potrzebami, jakie pragnął zaspokoić; wspomnieniami, które chciał dogonić, choć dalej tak wyraźnie żyły w jego głowie. Bo nie minął nawet pełen dzień; nawet nie pół doby, odkąd miały okazję tam zawitać. A Kwon już czuł potrzebę, niczym nieugaszone pragnienie, proszące się o choćby zalążek tego, co miał okazję zasmakować.
Goniłby za tą słodyczą tak długo, ile by musiał. Za poczuciem jej bardziej, więcej. Dłużej.
A jedyną osobą, jaka go przed tym powstrzymywała, był on sam.
Nawet teraz, kiedy nie pozwalał sobie na przysunięcie się te kilka milimetrów i zniwelowanie dzielącej ich odległości, ani ponowne zatopienie dłoni w ciemnych włosach, które zostawił w spokoju po krótkim poprawieniu ich. Pozwalał sobie jedynie na wsłuchiwanie się w dwa, różne rytmy. W spokojne, acz przyspieszone bicie własnego serca, któremu towarzyszył równie opanowany oddech. W ten z lekka przyspieszony, zdradzany ponownie rozbieganym spojrzeniem i nieregularnie unoszącą się klatką piersiową. Wydostający się spomiędzy ust, szykujących się na powiedzenie czegoś, a jednak chwilowo milczących.
Dopóki nie usłyszał kolejnego pytania. Równie niewinnego, głupiego w tej najbardziej urzekający sposób, który wywoływał na jego ustach przemykający uśmiech. Wyszeptanego tak, że gdyby nie skupił się tylko na nim, zapewne by mu umknęło. A przecież uchylało przed nim kolejne drzwi, z których bezwstydnie zamierzał skorzystać
— Co to znaczy? — powtórzył, pozornie samemu zastanawiając się nad odpowiedzią — Że nie musisz nic mówić, ani robić. Tak jak sam powiedziałeś — zaczął po krótkiej przerwie, rezygnując z walki z samym sobą; z usilnych prób powstrzymania osuwającego się spojrzenia i przelotnego zwilżenia warg czubkiem języka — Możesz wszystko zostawić mnie — ciągnął dalej, z nieco wyciszonym głosem. Z nogą odnajdującą oparcie, nim on sam odnalazł dla siebie miejsce. Kuszące, a zarazem sprawiające wrażenia zakazanego. Przesyłające dreszcz wzdłuż jego kręgosłupa i zapraszający zadowolony uśmiech nieznacznie wykrzywiający jego lekko rozchylone usta, kiedy odległość dzieląca go z Jiyoungiem zmalała do minimum po tym, jak usiadł na jego kolanach — Możesz zostawić siebie mnie.
T.
Taeyang zawsze wiedział, co ma zrobić. Zawsze był osobą, u której można było odnaleźć rozwiązanie w trudnej sytuacji. Zawsze wiedział, co ma powiedzieć, kiedy klient w sklepie groził zbędnym uniesieniem się, czy nałożeniem skargi. Zawsze odnajdował wyjście, które pozornie zadowalało każdą ze stron. Był nazywany niezawodnym; godnym zaufania i niczym zapewnione wsparcie, jeśli ktoś go potrzebował.
OdpowiedzUsuńBo wystarczyło sprawiać pozory, że jego decyzje prowadziły w tym kierunku, który ktoś sobie obrał. Czy przekonanie ich, że jego zdanie było tym słusznym, w czym pomagał nieugięty uśmiech i pobłyskujące ufnością spojrzenie, kiedy nie kierowało nim nic innego, oprócz egoizmu. Czysta samolubność, aby mieć jak największe korzyści z sytuacji, w której się znalazł, niezależnie od jej przebiegu.
Tak samo czuł w trakcie zabaw z Jiyoungiem. Nie liczyło się dla niego, czy chłopak pęknie; nie liczyło się, czy uda mu się zachęcić do postawienia większych, odważniejszych kroków, czy jedynie do tych drobnych, pozwalających mu zasmakować to, co mógł stracić.
Wstrzymany przez chwilę oddech. Usilnie zwiększony dystans, połączony z wytrwałym trwaniem na swoim miejscu. Miks sygnałów powinien go otępiać; wytrącać z równowagi, czego nieraz był bliski, lecz jednak zawsze przewyższała… przyjemność. Satysfakcja z zagubienia, jakie widział w jego oczach i tego, jak rodzące się zaufanie potrafiło je przysłonić pod wpływem kilku słodkich słów.
Denerwował go - kilka razy bardziej, niż oczekiwał. Nieustanna niepewność i krążenie wokół tematu, kiedy wcześniej zapewniał go w swojej pewności, czy też podważanie jego intencji. Denerwował, a jednak na twarzy Kwona witał co rusz przemykający uśmiech, sporadycznie ukrywający przelotne zaciśnięcie zębów, kiedy coś zbyt pochopnie cisnęło mu się na język
— Nie wiem — zastąpił też ten odruch niedbałym wzruszeniem ramion, bardziej przejmując się odnalezieniem odpowiedniego miejsca dla swoich dłoni, opartych na barkach bruneta. Zaraz sunących bez celu wzdłuż jego rąk, pozwalając palcom przypadkiem wsunąć się pod luźny rękawek koszulki — Zaskocz mnie.
Z jednej strony miał wrażenie, jakby przed oczami miał ten sam obraz, co poprzedniego wieczoru. Tak blisko, z ruchem ciała w rytm szybszego oddechu. A zarazem z drżącym głosem i nutą niepewności, którą wtedy wygryzł stan bruneta. Działający Taeyangowi na rękę, a jednak powstrzymujący go przed zrobieniem czegokolwiek. Bo chciał, żeby Jiyoung upajał się czymś innym. Kimś innym, bez pomocy alkoholu, czy zioła; aby sama jego obecność sprawiała, że odczuwał zwyczajowe zawroty głowy i mrowienie w brzuchu. Aby czuł, jak bez niego traci stabilność
— Serio, Ji? — zapytał, choć nagłemu uniesieniu brwi i zaniku uśmiechu brakowało pełnej frustracji, czy jakiejkolwiek złości — Wygląda na to, żebym żartował? — brnął dalej, w międzyczasie opierając przedramiona swobodnie na jego barkach. Zaprzestając walki z samym sobą o to, aby wykorzystać jego słowa na kolejną falę wybudzenia wyrzutów sumienia. Zaprzestając walkę z potrzebą przysunięcia się jeszcze bliżej.
— Myślisz, że mógłbym z tego żartować? — jedna z dłoni niespiesznie zgarnęła zalegające na boku szyi włosy, a ich miejsce zastąpiło kolejne, delikatne muśnięcie warg o bladą skórę. I kolejne, ledwie namacalne, nieco wyżej, aby finalnie zatrzymać się przed pełnymi ustami, nieco podrażnionymi ciągłym zagryzaniem, a jedynie jeszcze bardziej kuszącymi swoim kolorem. Na tyle, aby bezwiednie, w przeraźliwie ulotnym geście, do nich sięgnął, z dreszczem spływającym po jego kręgosłupie — Chyba jednak w ogóle mi nie ufasz, Youngie.
T.
— Chyba? — powtórzył cichym mruknięciem, z przyjemnością dalej drażniąc się z brunetem. W tej niewinny, a jednak dający mu tyle zabawy, sposób - niezobowiązującym kwestionowaniem jego słów. Łapiąc się tych pojedynczych, które ukazywały odrobinę wątpliwości, przez które powinien go poprowadzić, czy które powinien uspokoić. A jednak pozwalał sobie na ich delikatne podjudzanie i obserwowanie, jak jego ciało samo go zdradza.
OdpowiedzUsuńTo, że mimo istnienia wątpliwości, Kwon nie potrafił w nie w pełni uwierzyć. Po co miałby, skoro i tak mógł zaraz poczuć dłonie na swoich ramionach, a lekko odchylona głowa eksponowała przed nim bladą szyję, muśniętą tym zdradzieckim, różowawym kolorem.
Czuł, jakby dostawał pozwolenie na wszystko. Wystawione mu zaraz pod nos na srebrnej tacy, do której pragnął sięgnąć z niepohamowaną chciwością i egoizmem. Pragnął, a zarazem hamowała go myśl, że było to… za proste. Zbyt szybkie, aby mógł czerpać z tego pełną przyjemność, która i tak stopniowo coraz bardziej się po nim rozlewała. I w której chciał się tak rozkosznie zatracić
— To jak? — nieustannie się dopytywał, pilnując istniejącej między nimi odległości, a zarazem co rusz ją testując. Testując samego siebie i to, jak blisko mógł być utracenia opanowania pod wpływem ciężaru dłoni i oddechu, sporadycznie mieszającego się z jego własnym. Ust, które przypadkowo trącał własnymi przy wypowiadanych słowach, podjudzając tym między innymi samego siebie.
Nie oczekiwał odpowiedzi, skoro równie dobrze mógł ją już znać. Wyciągał to z niego nieraz, celowo czy też nie; miał okazję słyszeć o jego zaufaniu do siebie, choć niektóre z sygnałów pozwalały mu myśleć, że jest inaczej. Mimo tego i tak postanawiał wierzyć w jego słowa. I te gesty, które wyrażały o wiele więcej, niż pojedynczy, nerwowo złapany oddech czy ucieknięcie wzrokiem w bok, aby zaraz wpaść w pułapkę czujnego spojrzenia ciemnych oczu. Nie sądził, żeby i tym razem było inaczej, kiedy wszystko szło dokładnie tym, dobrze mu znanym i zaufanym, ciągiem. A Jiyoung nie robił nic, aby go zatrzymać, czy też zmienić.
Jedynie podkreślając tym jednym słowem, które zawsze skutecznie wywoływało u Taeyanga skrywany zachwyt. Byłby w stanie zignorować jego kolejne słowa, gdyby nie były właśnie tym, na czum przede wszystkim powinien się skupić, zachęcając do opuszczenia spojrzenia na zajmowane krzesło, pozostawiające wiele do życzenia pod kwestią stabilności; a na pewno tej, które mogliby zaufać
— Okej, masz rację — przyznał więc bez większego sporu — W tym, że nie ma co ufać temu… stołkowi. Sobie powinieneś zaufać — zauważył tylko po to, aby przy lekkim zmrużeniu oczu pociągnąć wypowiedź dalej — Chyba, że masz coś do ukrycia. Raczej byś mnie brutalnie nie zrzucił? — z dołożonymi, wcześniej tam nieobecnymi, acz połowicznie żartobliwymi, wątpliwościami.
— I tak wolałbym nie kończyć z tobą na podłodze — tym samym zsunął się z jego nóg; z rękoma nieśpiesznie podążającymi podobną ścieżką, nim odzyskał pewny grunt pod stopami, a dłonie oparły się na udach Jiyounga. Zalegając tam o kilka sekund za długo; przelotnie, niby odruchowo zaciskając na nich palce przy ponownym pochyleniu się w jego kierunku — Możemy się przenieść gdzieś, gdzie będzie wygodniej — zaproponował z nutą zaczepności, przysuwając się te kilka milimetrów bliżej, nim zboczył z wyznaczonej trasy, aby zostawić na jego policzku kolejny, zbyt lekki dla własnej satysfakcji pocałunek, wraz z zaraz wyszeptanymi do ucha, skrycie szczerymi, a brzmiącymi tak zadziornie, słowami — Wolałbym wylądować z Tobą gdzieś indziej, niż na podłodze, Jiji.
T.
Gdyby ktoś prosił go o wyjaśnienie, dlaczego ciągłe ciągnięcie Jiyounga za język sprawiało mu tyle przyjemności, nie potrafiłby odpowiedzieć jednym słowem, czy podać jednego powodu. Zbyt wiele składało się na stworzenie obrazu, które chciał widzieć jak najczęściej i jak najdłużej. Zakłopotanie, wywołane nawet tymi nieistotnymi, rzuconymi dla zabawy pytaniami. Natychmiastowa próba naprostowania czegoś, co celowo wyciągnął z kontekstu. I ta potrzeba, aby Taeyang zrozumiał wszystko odpowiednio; aby był przekonany co do pewności Jiyounga, choć bardziej wątpił w to, czy on sam w nią wierzył.
OdpowiedzUsuńTe tak proste, banalne, a upajające jego ego w niezmierzonym stopniu, próby przypodobania się. Celowe czy nie - to już nie miało dla niego znaczenia, kiedy mógł widzieć, jak gwałtownie nakręcają się myśli w głowie studenta, byleby wszystko wytłumaczyć. Żeby zatrzymać przy sobie. W przeciwieństwie do ich pierwszego spotkania, kiedy wstępnie robił wszystko, aby ukrócić w teorii niezobowiązującą rozmowę przy barze.
A z każdą chwilą Taeyang był sobie jeszcze bardziej wdzięczny za swoją wytrwałość.
Między innymi dzięki niej zdążył się nauczyć, aby nie oczekiwać zbyt wiele; mieć świadomość, że obdzieranie Jiyounga przychodziło falami. Powoli, rzadko, lecz, kiedy zyskiwał okazję, mógł sięgnąć po kilka naraz. Mógł oczekiwać zaskoczenia, jak poprzedniego wieczoru i niespodziewanej bezpośredniości, po której nie potrafił wyzbyć się słodkości ust studenta z głowy.
Mimo to nie potrafił zignorować zawiedzenia, jakie przebiegło pośpiesznie po jego twarzy, kiedy po poczuciu ciężaru na własnych dłoniach, spotkał się z nagłym obróceniem sytuacji do góry nogami. Kompletnym odmienieniem jej torów, których po części się spodziewał, a jednak jedynie samym, krótkim zaciśnięciem szczęki zdołał ukryć swój zawód. I po części była to jego wina; powinien dopuścić do siebie myśl, że ryzykował przegięciem, jak i zbyt mocnym testowaniem samego siebie, lecz nie była to przyczyna, której zamierzał się doszukiwać. Siedziała z tyłu głowy; odgrywała rolę wyciszenia i powodu, aby pozwolić lekkiemu, zaczepnemu uśmiechowi na wślizgnięcie się na jego usta.
Bo nawet gdyby obecna w nim irytacja była nieco silniejsza, nie dałaby rady ugasić zadowolenia, jakie wywoływał u niego Jiyoung. Zadowolenia z tego, że dalej, mimo niedobrnięcia tam, gdzie chciał, dalej miał wrażenie, jakby miał go w garści. Nawet przy lekkim pokręceniu głową i skrycie niechętnym, prezentującym się nonszalancko, wysunięciu dłoni spod tych jego, aby w końcu się wyprostować. Ignorując ochotę zatrzymaniu rąk na swoim miejscu te kilka sekund dłużej, czy potrzebę ostatecznego oddania się miękkości pełnych warg, ograniczając się do… niczego. Zostawiając go z niczym, oprócz pustki, jaka zajęła jego miejsce
— W takim razie coś wymyśl, Ji — zaproponował, z nutą nakazu kryjącą się w jego słowach, podczas gdy sam powrócił do porzuconej szklanki z wodą, aby upić z niej dwa, większe łyki — Ja i tak najpierw chcę się umyć — a po ponownym odłożeniu jej na swoje miejsce, oparł się plecami o blat, zerkając przy tym w kierunku łazienki, nim skierował z powrotem spojrzenie na pozostawionego samego sobie bruneta. I dopiero po kilku, niesamowicie ulotnych, sekundach, ruszył się i skierował do toalety; zwalniając tylko na moment, przy tym nieuniknionym wyminięciu Jiyounga
— Masz coś, co mogę pożyczyć? Bo chciałbym się z tego przebrać — a tym samym wykorzystał okazję na zadanie kolejnego, stricte przecież nienacechowanego pytania — Dalej pachnie jak wczoraj — jak miks zioła i osadzonego na ubraniach zapachu Jiyounga, którym bezwstydnie mógł się odurzać poprzedniej nocy.
T.
Czy opuścił mieszkanie Jiyounga w pełni usatysfakcjonowany? Nie. Wiedział, że mógł zedrzeć jeszcze jedną warstwę; wiedział, że mógłby zalegnąć w kawalerce jeszcze chwilę dłużej i zrezygnować z zapobiegawczego opierania stopy na hamulcu.
OdpowiedzUsuńNie był w pełni usatysfakcjonowany, a jednak z zadowolonym uśmiechem wracał do siebie, ubrany w ciuchy Jiyounga i z tym dodatkowym powodem, choć uważał, że i bez niego dałby radę, aby spotkać się z nim po raz kolejny. Niezobowiązującą wymówką. Z namacalną częścią bruneta, należącą teraz do niego.
Której trzymał się przez kolejny tydzień, podczas którego ograniczał się do pojedynczych wiadomości, pod marną, a jednak tak skuteczną, przykrywką pracy. Bo może i przebywał w niej często; może i oddawał się swoim zmianom, dbaniu o każdego z klientów i podbudowywaniu swojego nienaruszonego obrazu w ich oczach, lecz zawsze znalazłby chwilę, aby do niego napisać. Tylko… po co?
Po co, skoro ta jedna wiadomość, wysłana po zmianie, wieczorem, kiedy był w mieszkaniu lub wracał z wyjścia ze znajomymi, spotykała się z niemalże natychmiastową odpowiedzią? Kiedy mógł robić tak niewiele, a dalej mieć pewność, że dalej był częścią dnia Jiyounga. I to na tyle ważną, aby nie miał okazji odłożyć telefonu, nim ten ponownie zawibrował, a na jego ustach witał wtedy bezwiedny, samolubny uśmiech.
Nie widział go ponad tydzień; coś, czego nawet nie planował i mimo wszystko znacząco nie odczuł, a co dodatkowo pokusiło go do zadania w przeciągu tych kilku dni pytania o jego plan zajęć. Niewiele wnoszące, zadane w teorii czysto z grzeczności czy ciekawości.
W praktyce stawiające jego nogi w środę po południu pod odpowiednim wydziałem TISH. Ze wzrokiem wlepionym w ekran telefonu, nim nie wyłapał dobrej chwili na wślizgnięcie się przez tłum studentów do środka i odnalezieniu sali, która widniała zapisana na przygotowanym planie. Z mrożoną kawą w ręce, bezwiednie popijaną, kiedy opierał się o ścianę i wsłuchiwał w puszczoną muzykę, zagłuszaną miejscami przez stanowczy, a spokojny głos trenera. Tego samego, którego przelotnie zmierzył wzrokiem, kiedy opuszczał salę, a Kwon sam mógł oprzeć się swobodnie o próg otwartych drzwi.
I obserwować poruszające się w ustalony rytm ciało Jiyounga. Miejscami przyklejającą się do skóry koszulkę, obrysowującą pracujące mięśnie; kosmyki zalegające na jego twarzy, która połyskiwała pod wpływem potu i zapalonego światła. Co rusz rozchylające się usta pod wpływem przyspieszonego, wymęczonego oddechu. Ciemne oczy, których wstępnie się obawiał; że wyłapią jego obecność przy wejściu, odbijającą się w rozległym lustrze, dopóki nie dojrzał skupienia w spojrzeniu bruneta. Uważnego wzroku, który wiódł tylko za jego ciałem i szczegółami, które musiał wyłapywać i dopieszczać, jeśli chciał posłuchać się Jonesa.
Dopiero kiedy ciało Jiyounga się zatrzymało; kiedy jedyne, na co mógł zwrócić uwagę, to intensywnie unoszącą się klatkę piersiową przy łapczywych oddechach, zorientował się, że minęło zaledwie, a może aż, kilka minut. Kilka minut, które spędził na wodzeniu za nim niepoprawnie oczarowanym spojrzeniem, aż nogi samoistnie nie zaprowadziły go w głąb sali. Cicho, spokojnie, jakby nie chciał wyrwać go z obecnego stanu, kiedy po raz kolejny był korzystnie poza jego polem widzenia
— Zawsze jest taki surowy? — dopóki nie zatrzymał się tuż obok, by móc ukucnąć, a wolną dłonią zgarnąć nonszalancko wilgotne kosmyki z czoła Jiyounga, wodząc za nimi chwilę wzrokiem, nim nie wrócił do tych, w które mógłby wpatrywać się godzinami — I krzyżujący cudze plany? Nie możemy się przez niego spóźnić.
T.
— Uważaj, Ji — delikatny śmiech wymieszał się z jego słowami, kiedy gwałtowne podniesienie się nie tyle zdołało go zaskoczyć, o ile nieomal skutkowało ponownym osunięciem się bruneta na parkiet. Jak i podkreślało samo jego zdziwienie faktem, że Taeyang zjawił się na uczelni. W sali, do której teoretycznie nie miał wstępu. A w której teraz pozwalał sobie na usadzenie się na panelach, jakby nie był tym odstającym, nieproszonym jej elementem.
OdpowiedzUsuńMruknął za to na odpowiedź na własne pytanie, której powinien się z góry spodziewać. Mimo nie bycia częścią tego otoczenia, a jedynie znając je z opowieści znajomych, czy tych fałszywie wykreowanych w wielu programach i filmach, część jego była świadoma, że wymagania, jakie istniały na uczelniach artystycznych, były nieporównywalne do tych, stawianych sobie samemu na co dzień. A jednak zawsze wywoływały w nim odrobinę zdziwienia; rozbawienia tym, jak wielką rolę odgrywało tam poczucie wyższości. To, które sam posiadał, a może nie był go świadomy. To, które sam nieraz wykorzystywał i nakładał presję na innych, którzy nie byli w stanie dotrzymać mu kroku, dzięki czemu zawsze mógł kończyć na upragnionym szczycie. To, które maskował słodkimi uśmiechami i słowami, za którymi stało niewiele prawdy
— Nic wielkiego — wzruszył niedbale ramieniem, prostując jedną z nóg i mieszając bezwiednie kawą w trzymanym kubku, wymownie ignorując część, że nic nie ustalali. Bo taka była prawda. Nie pytał go, nawet nie informował go o tym, że miał jakiekolwiek plany, w tym, że w ogóle zamierzał po niego przyjść. I od początku nie miał zamiaru dać mu znać o czymkolwiek, bo dałby mu niepotrzebne pole do zaprzeczenia. Wykręcenia się z czegoś, na co nie chciał marnować dodatkowej energii, skoro mógł zapewnić sytuację, jak ta. Gdzie dojrzał przebiegającą w oczach ekscytację, mimo niepewnego zawahania się w jego głosie — Chciałem Cię gdzieś zabrać, spędzić razem trochę czasu.
Chwilowo spuszczony na wieko trzymanego kubka wzrok podniósł się wraz z usłyszeniem czegoś, co przypominało sprzeciw. Słuszne usprawiedliwienie, które jednak zamierzał uznać za marną wymówkę i przechylić na nie nieznacznie głowę ze smutnie ściągniętymi brwiami, byleby podkreślić odczuwany żal
— Tak długo się nie widzieliśmy, Jiji… — zaznaczył, spoglądając przelotnie w kierunku drzwi do sali, przez które mógł jedynie widzieć pojedynczych, zajętych sobą studentów; idealnie nieprzejętymi tym, co działo się w przejętej przez nich sali treningowej — W dodatku widzę, że jesteś zmęczony, a tylko zrobisz sobie krzywdę, jeśli przesadzisz — a wiedział, że był w stanie. Po tym, jak słyszał jego ambicje, kiedy mówił o tańcu; po tym, co mógł widzieć chwilę wcześniej, kiedy Jiyoung ledwie doganiał uciekający mu oddech, a mimo to brnął dalej. Co podsuwało mu idealny argument prosto pod nos — A wtedy na pewno nie będziesz w lepszej formie, Youngie — zauważył błyskotliwie, owijając odruchowo jeden ze sznurków ubranej bluzy wokół palca, kiedy wzrokiem przesuwał po Jiyoungu, wraz z jednym z jego zmartwień wybrzmiewającym w jego uszach. Odlegle, zaraz będąc zamaskowanym faktem, że go nie rozumiał. Że nie interesowało go to, że nie był na nic gotowy, skoro wyglądał dobrze. Zbyt dobrze ze zmęczeniem wymalowanym na twarzy i całym ciele, które dalej goniło za wyciszeniem i pełnym, spokojnym oddechem, a po policzku zdołała spłynąć pojedyncza kropla potu.
— Nie musisz być na nic gotowy — przyznał otwarcie, zanim na jego usta wślizgnął się drobny uśmiech; dumnie ukrywający się w kącikach — Ale mogę Ci dać chwilę, skoro mamy poprawić Twoje wrażenia z naszego pierwszego spotkania.
T.
Zasłonił kolejny, dumny uśmiech wziętym łykiem z zakupionej kawy, kiedy mógł dostrzec dokładnie to, na co czekał. Tę cichą zgodę, do której Jiyoung zapewne nie chciał się przyznać. Ani na głos, ani może tym zdradliwym ruchem, na który jednak sobie pozwolił, a ten nigdy nie dałby rady umknąć uwadze Kwona, gotowego wyłapać najdrobniejszy szczegół, jeśli tylko wystarczająco się na czymś skupił.
OdpowiedzUsuńA tych było mnóstwo, składających się w spójną całość, u Jiyounga. W odruchach jak zagryzienie kciuka, czy przelotne ucieknięcie wzrokiem na bok. Ciągłe odpowiadanie na cokolwiek powiedział pytaniem, choć nieraz nie chciał nawet poznać odpowiedzi. Nadmierna ostrożność, która towarzyszyła mu niemal we wszystkim, nawet przy poprawianiu włosów czy uspokajaniu tempa oddechu, które wyrywało się do przodu, aby odnaleźć swoje własne, upragnione. Chwilami miewał wrażenie, jakby wyraźnie mógł dojrzeć myśli w jego głowie i to, jak mocno jego mózg pracował w danym momencie, jeszcze bardziej go odsłaniając, nieraz nieświadomie. A Taeyang czerpał z tego, niczym ze studni bez dna, bo był przekonany, że zwyczajnie mu się należało. Że mógł sobie na to pozwolić, skoro nikt go przed tym nie powstrzymywał. Skoro sam Jiyoung nie stawiał oporu, a jedynie z każdym dniem pozwalał mu na jeszcze więcej.
Bo przecież mu ufał
— Skoro nie pamiętasz, to tym bardziej trzeba to naprawić — stwierdził z lekkim skinieniem głowy, pół-żartem potwierdzając tym swoje własne słowa.
Taeyang nie był typem człowieka, który zamierzał się dla kogoś zmieniać. Nie na stałe. Był gotów poświęcać kilka ze swoich przyzwyczajeń na tydzień, może kilka tygodni, aby osiągnąć upatrzony cel, lecz nigdy nie rezygnował z nich na stałe. Postępował odwrotnie. Dbał o to, żeby jego życie wdzierało swoje macki w życie osoby, którą starał się nimi opleść. Przekonywał w swojej racji i przyjemności, jaką sprawiał pęd, w którym funkcjonował. Wypełniony głośną muzyką i nocami spędzonymi w tłumnych klubach, gdzie znał wiele twarzy, a przy barze wystarczył ten jeden uśmiech, by w drinku znalazło się więcej alkoholu, a kolejka shotów czekała na niego już po wejściu. Tych zmieniających kolory pod wpływem barwnych, migających świateł. I tych nabierających na sile, kiedy towarzyszyła im otępiająca duchota i ciągły ruch.
Jiyoung nie był wyjątkiem. Wyciągnął z niego więcej czasu objętego powierzchownym spokojem i ułożeniem, lecz na tym kończyła się jego pozorna przewaga. Której nie był świadom; która istniała tylko po to, aby Taeyang mógł wyraźnie odczuwać i przekonywać się o tym, jak skutecznie wczepił w niego swoje palce.
Której dalej pozwalał istnieć, kiedy w milczeniu czekał na jego odpowiedź - kluczową co do dalszego przebiegu dnia; co do jego kolejnych decyzji, od których zależało to, czy uda mu się zaprowadzić Jiyounga dokładnie na te tory, na które chciał. Choć nawet przez moment nie wątpił, że da radę.
I wiedział, że słusznie, kiedy wraz z podniesieniem się z podłogi, usłyszał kolejną, niebezpośrednią zgodę z jego strony, samemu wstając ze swojego miejsca - milcząc jeszcze te kilka, znaczących sekund. W teorii nieniosących za sobą niczego, lecz pozwalających mu na dodatkową chwilę utrzymania go w niepewności; tej, która pozwalała na rozbłyśnięcie kolejnej iskierce ekscytacji na twarzy Jiyounga, niewiedzącego, że była przemyślaną kreacją Kwona
— Poczekam — odparł w końcu z delikatnym uśmiechem, aby zaraz swobodnie przeczesać splątane i przyklejone do karku ciemne włosy, obrzucając go raz jeszcze przenikliwym spojrzeniem, nim zabrał dłoń, zalegającą na jego karku o krótką, pojedynczą sekundę za długo — Ale tylko dziesięć minut. Nie więcej.
T.
Siedział pod ścianą sali, bezmyślnie grzebiąc w telefonie i popijając zimną kawę. Ze wzrokiem co rusz uciekającym do wyświetlającej się w górnym rogu godziny. Uważnie odliczał mijające minuty, choć tak naprawdę niewiele dla niego znaczyły. Był w stanie w końcu poczekać dłużej; nic go nie goniło, a było wręcz przeciwnie - miał nadmiar czasu. Lecz nawet i ten nadmiar dało się spożytkować inaczej; lepiej niż na bezczynnym siedzeniu i czekaniu, a tym samym dawaniu Jiyoungowi szansę na to, aby nawiedziła go niekorzystna myśl wycofania się. Zmienienia decyzji, chociaż nie był nawet w stanie go o to teraz podejrzewać. Zbyt wiele składało się na to, aby był w stanie zwątpić w to, że Jiyoung z nim pójdzie.
OdpowiedzUsuńMógłby więc siedzieć dalej pod ścianą; znaleźć dla siebie inne zajęcie, które sprawiłoby, że jego wzrok przestałby mimowolnie wypatrywać godziny i tego, kiedy minie ustalone dziesięć minut. Ale tego nie zrobił. Zamiast tego pilnował uważnie czasu; niemalże co do sekundy, aby wraz z upłynięciem tego wyznaczonego zacząć się po prostu zbierać. Bez pośpiechu, z dłonią wsuwającą nieśpiesznie telefon do kieszeni i upijając zachowaną resztkę kawy. Poprawiając nieco wykrzywiony kaptur bluzy przy podnoszeniu się z podłogi, aby w końcu zmierzyć w kierunku wyjścia z sali treningowej.
Spokojnym, a zarazem pewnym krokiem. Takim, który po raz kolejny skutkował tym, na co liczył; na usłyszeniu tych pośpiesznych, zaraz go wymijających i stawiających przed jego oczami przebranego Jiyounga, na którego widok mimowolnie chciał się uśmiechnąć. Lecz zatrzymał, na te kilka sekund, uśmiech w sobie, nim pozwolił kącikom zadziorne powędrować ku górze i zatrzymał się posłusznie w pół kroku, obejmując dokładniej jego sylwetkę wzrokiem, tak jak nakierowały go do tego teatralne ruchy jego dłoni; niedopasowane do tego, jak ułożony i spokojny obraz miał właśnie przed sobą. Dobrze mu znany, bo widziany już pierwszego razu. I przy każdej, kolejnej okazji, gdzie nienaganny ubiór nie odstąpił studenta nawet na krok
— A ja już Ci mówiłem, że nie musisz być na nic gotowy, Ji — bo po części tak było; nic by się nie stało, gdyby poszli właśnie tak. Gdyby został w swoich ubraniach, idealnie dopasowanych do niego samego. Do jego charakteru i stylu bycia; do tego, czym się zajmował na co dzień i z pasji. A tym samym odbiegając tak daleko od otoczenia, w którym mieli się za niedługo znaleźć. Sprawiającym, że mimowolnie odstawał od reszty, choć przy każdym wyjściu Taeyang miał okazję minąć się z przeróżnym sortem ludzi.
— Ale okej, jeśli ma Ci to pomóc, to możemy najpierw zajechać do mnie — stwierdził niedługo później, opierając dłoń na ramieniu Jiyounga, tym samym zachęcając go do wznowienia chwilę wcześniej zatrzymanych kroków — Nawet lepiej, będę mógł od razu zostawić samochód — pociągnął nagły strumień myśli dalej, pozwalający mu przy okazji na dokładniejsze nakreślenie potrzebnych, następnych kroków tak, aby nic mu nie umknęło. Podobnie do dłoni, która świadomie zalegała na ramieniu Youna; i równie świadomie wślizgiwała się nieco wyżej, nim nie oparła się o kark, mimowolnie przesuwając po nim parokrotnie w swobodnym, rozmasowującym geście, jak i tym uzależniającym, przypadkowym przeczesaniu opadających tam włosów — I nie stresuj się, Jiji. Nie masz czym — nim opadła wzdłuż jego ciała, wsuwając się do kieszeni bluzy, nieznacznie zwiększając dystans między nimi słabym przyśpieszeniem. Wyznaczeniem wymarzonego sobie tempa.
T.
— Bardzo dobrze, Youngie.
OdpowiedzUsuńNie potrzebował w końcu od niego niczego więcej, niż zaufania. Ślepego, bezgranicznego. Opartego na rzeczach tak kruchych, jak kilka przekonujących słów i dopasowanych do nich gestów, które pozwalały usypiać jego czujność jeszcze bardziej.
Nie musiał tłumaczyć się z rzeczy błahych, jak podjęcie decyzji, że muszą najpierw zatrzymać się w jego mieszkaniu. Ani z tych poważniejszych, ingerujących w plan dnia i w tryb, w jakim żył Jiyoung, pokroju nagłego zjawienia się z oznajmieniem, że miał przygotowane dla nich plany, z góry zakładając, że odmowa nie wchodziła w grę. Nawet się jej nie spodziewał.
Upewniał się w swoich założeniach wraz z mijanymi minutami. Kiedy opuszczali budynek, a Jiyoung szedł tuż za nim; kiedy zajmował fotel pasażera, a Taeyang odkładał jego torby na tylne siedzenia; kiedy w spokojnym milczeniu, przerywanym lecącą z podłączonego telefonu muzyką, przejechali trasę, a brunet mógł zaparkować samochód na wyznaczonym mu miejscu.
Na początku Taeyang żywił cichą niechęć do swojego mieszkania - prostej, nieco większej niż standardowa kawalerki, która była jedną, na jaką było go w czasie zakupu stać. Ale była jego własna; bez dołożenia się rodziców, czy pożyczonych pieniędzy, które wisiały nad nim niczym odliczający mu czas zegar. Była jego, stopniowo nabierająca podobnych barw i charakteru poprzez dobór dopasowanych do siebie mebli; miksu miękkich z ostrymi liniami; stolika kawowego przyzdobionego stosem magazynów tak jak jedna ze ścian antyramami z plakatami wybranych filmów. Wszystko, co bezwiednie było cząstką Taeyanga; tą niezakłamaną, najszczerszą, jaką dało się w nim wynaleźć, mimo otoczki, jaką potrafił wokół nich wytworzyć
— Sam, więc masz o stres mniej, Ji — przyznał z lekkim śmiechem, samemu zsuwając buty jako odruch wyciągnięty nie tyle z lat spędzonych w Korei, o ile z samego domu, w którym rodzice uważnie pielęgnowali bliskie im, nawet te drobniejsze, zwyczaje. Zresztą, zdążył wyjść już z założenia, że pobyt w mieszkaniu nie będzie trwał krótką chwilę, która pozwoliłaby mu na zostanie w obuwiu, aby przyspieszyć ich wyjście.
Zamierzał skorzystać z kolejnej okazji, jaka wpadła mu w ręce - z zaufania, jakim obdarzał go Jiyoung, mimo krótkiej znajomości, z której powodem nawet się nie ukrywał. Może na początku, w loży, gdzie starał się uspokoić jego nerwy i niczym dobry znajomy odprowadzić do domu. Lecz nie powstrzymywał wzroku dobrowolnie sunącego po całej jego sylwetce, czy też komentarzy, które były odbierane jako żarty, mimo szczerości, jaką w nich chował. Nie ukrywał się już z niczym, kiedy po raz pierwszy mógł przypadkiem, a zarazem tak bardzo celowo, musnąć jego wargi przy wspólnym paleniu. I kiedy mógł się przekonać, że jedna z macek dała radę wedrzeć się w głąb bruneta, dokładnie tam, gdzie chciał
— Jesteś strasznie niecierpliwy, Youngie — pokręcił z dezaprobatą głową, odwracając się zaraz w stronę Jiyounga z lekkim westchnięciem i chwilowym milczeniem. To była jedna kwestia, w której brakowało mu pełnej pewności w tym, że brunet się zgodzi. Kilka razy wyznał już, jak obce było mu otoczenie, które było dla Kwona niczym drugi dom, więc zdawał sobie z tego niewielkiego, zduszanego przez niego, procenta na niepowodzenie — Chcę poprawić Twoje wrażenia z tamtej nocy. I wiem, wiem, że myślisz, że to nie dla Ciebie, ale naprawdę potrzebuję, żebyś mi zaufał — oparł dłonie na jego barkach z lekkim, wypełnionym nadzieją uśmiechem przed stanięciem za nim i wprowadzeniem go do głównej części mieszkania — I pod kwestią ubioru, i tego, że będziesz się dobrze bawił — zapewnił, ściszając zaraz jeszcze swój głos — Obiecuję Ci.
T.
— Tam, gdzie wtedy — czy celowo zachowywał swoje wypowiedzi owiane tajemnicą i brakiem jakiegokolwiek doprecyzowania? Prawdopodobnie, acz część jego była faktycznie przekonana, że wyrażał się wystarczająco jasno. Drobne, podsuwane podpowiedzi i wspomnienia sklejały się dokładnie w ten obraz, jaki powinny. W jego głowie, gdzie posiadał wszystkie, potrzebne informacje i nie towarzyszyła mu ta sama niewiedza, w której utrzymywał Jiyounga.
OdpowiedzUsuń— Nie musisz się na nic konkretnego szykować, ani nie musisz nic robić, Ji. Po prostu daj mi się wszystkim zająć, skoro już i tak trzy czwarte zaplanowałem — zapewnił go, po raz kolejny nie dając mu żadnej, nowej informacji, która pomogłaby mu rozszyfrować enigmatyczność dotychczasowych podpowiedzi. Preferował, kiedy brunet nie wiedział wszystkiego. Uwielbiał, jak cała wiedza zostawała w jego posiadaniu, a tym samym mimowolnie zmuszał go do oddania siebie w jego ręce.
Nie czekał na kolejne pytania, a tym bardziej wątpliwości, które tak często występowały u studenta, a Taeyang zwyczajnie nie miał ochoty na nie odpowiadać. Wydawały mu się bezcelowe; podkreślały kontrast między ciągłymi zapewnieniami, że Jiyoung mu ufał, a tym, jak nieustannie go o wszystko dopytywał. Jednak dalej nie sięgały tego stopnia, aby go zirytować, czy choćby zdenerwować. Puszczał je koło uszu; wykorzystywał je, aby obrócić je przeciwko niemu lub wyciągnąć z nich coś jeszcze, co sprawnie mógłby użyć na własną korzyść.
Tak jak to, że pożyczenie ciuchów od Jiyounga pozwoliło mu upewnić się w tym, że nosili niemal ten sam rozmiar. I w tym, jak bardzo poszerzało to jego możliwości, kiedy przeszukiwał swoją szafę, co rusz zatrzymując się przy czymś, aby po chwili przemyślenia zrezygnować i sięgnąć po coś innego. Dopóki ta pierwsza, pochwycona pewniej część garderoby nie ułożyła w jego głowie całości, po którą sięgał teraz pewniejszymi ruchami.
I nawet przez chwilę niespecjalnie zignorował słowa Jiyounga, będąc zbyt pochłoniętym skupieniem się na tym, czy czerń wybranych ubrań idealnie do siebie pasowała, a wywieszone na odpowiednim stojaku akcesoria byłyby w stanie odpowiednio wszystko dopełnić. Dopiero fakt, że nie skończył na nagłych i niespodziewanych przeprosinach, a brnął dalej, popadając w słowotok, który spotykał u niego już po raz kolejny, zmusił go do postawienia pierwszych kroków w stronę kanapy; ze spojrzeniem dalej utkwionym w ciuchach i zamyśleniem wymalowanym na twarzy, aby zaraz przeskoczyć wzrokiem na nerwowo siedzącego na kanapie bruneta. Tak odbiegającego od dopasowanego podkoszulka i prześwitującego swetra, w swojej jasnej koszuli i ciągle spływających, zestresowanych słowach z jego języka. Czym przymusił, czy bardziej zachęcił, Taeyanga do przyłożenia palca wskazującego do jego ust, kiedy znalazł się tuż przed nim, powstrzymując tym samym od dokończenia kolejnej wypowiedzi; kolejnego zapętlenia się w przeprosinach czy wyjaśnieniach, których nie chciał, ani nie potrzebował słyszeć. Na które nie zamierzał mu odpowiedzieć, uważając to za kolejną, niepotrzebną rzecz, a jedynie potencjalnie strącającą go ze ścieżki, na jaką udało mu się wprowadzić nie tylko samego siebie, ale i bruneta, idącego tuż za nim
— Po prostu to ubierz i wróć do mnie, Jiyoungie — nakazał z chowającym się w kącikach uśmiechem, przekazując mu przy okazji równo ułożone ubrania — Łazienka jest zaraz przy wyjściu — zachęcił go dodatkowo, przelotnie sunąc palcami po jego policzku przy zamiarze wyprostowania się i przejścia do dołączonej kuchni, w której czekała na niego dalsza część, na bieżąco piszącego się w jego głowie planu.
T.
Pewność siebie była czymś, co nie towarzyszyło mu od samego początku. Nie na tym samym poziomie, co w latach licealnych, kiedy poszybowała w górę wraz z jego rozwijającym się talentem do odczytywania ludzi. Do wyłapywania drobnych elementów, pozwalających mu na sprawne odnalezienie pewnego gruntu pod nogami, jak i pochlebnymi słowami, które łechtały jego ego. Pozwalały mu je powiększać, a tym samym dbały o wzrost jego mniemania o sobie.
OdpowiedzUsuńZdążył zapomnieć o tym, kiedy był dzieckiem, a nawiązywanie znajomości było dla niego czymś bardziej skomplikowanym, niż ułożenie kilku, dokładnie przemyślanych i trafnych zdań. Choć i wtedy wynajdywał metody, pozwalające mu nie zostać samym na przerwach.
Zdążył zapomnieć i o tym, że jego pewność siebie nie równała się tej, którą mógł spotykać u innych. Czy raczej o tym, jak bardzo brak jej posiadania potrafił nieraz pokrzyżować jego plany; kiedy nie była czymś, co szło mu na rękę, a sprawiała, że musiał zatrzymać się w swoich krokach i zwolnić - wycofać własną śmiałość, która stawała się przytłaczająca, zamiast wzbudzająca podziw i oczarowany błysk w oku
Na tym samym złapał się w chwili, w której zza uchylonych drzwi łazienki docierały do niego kolejne pytanie Jiyounga, stopniowo ocierające się o naruszenie jego nerwów, a zarazem pozwalające na zreflektowanie się nad własnym podejściem. Nad tym, że cienka granica, którą testował, w którymś momencie mogła go jednak za siebie nie wpuścić, jeśli pozwoli sobie na zbyt wiele
— Tak, Ji — zapewnił po raz kolejny, wyciągając z lodówki dobrze schłodzoną, nietkniętą butelkę ginu, nim sięgnął po dwa, czyste kieliszki z równie ustawionego w szafce rzędu — I tak, naprawdę — nie rozwijał się jednak bardziej, obierając za cel najkrótszą, a zarazem niezostawiającą miejsca na kolejne wątpliwości, odpowiedź.
Choć wiedział, że te i tak się znajdą. Już przy zrezygnowanym westchnięciu i tych dwóch pytaniach zaczął się nastawiać na możliwy, wręcz nieunikniony, sprzeciw z jego strony. Zaraz słyszany w cichym mamrocie i szmerze w łazience, dopóki Jiyoung jej nie opuścił - z oczekiwanymi pretensjami spływającymi z jego języka. Zmuszającymi Kwona do odwrócenia się w jego kierunku, opierając się plecami o blat i luźno krzyżując ręce na klatce piersiowej.
O to chodzi.
A jednak siedział w ciszy, wbijając jedynie przenikliwe spojrzenie w bruneta i ciesząc oczy własną pracą; doborem części tak typowych, a zarazem podkreślających jego budowę w najlepszy sposób. Niesamowicie kontrastujących z brakiem pewności wymalowanym w oczach studenta, jak i ze słowami, które nagle straciły na stanowczości, przez które milczał jeszcze chwilę; krótką, wręcz ulotną, nim skupioną minę przełamał uśmiech posłany w kierunku Jiyounga
— Chodź tu, Youngie — odwrócił się z powrotem w kierunku blatu, ze ślepym przekonaniem, że chłopak i tak, mimo sprzeciwu, się go posłucha, podczas gdy Taeyang otwierał wyciągnięty alkohol, rozważnie rozlewając jego równą ilość do kieliszków.
— Wiem, że nie chodzisz tak na co dzień — zaczął, obserwując wzrost ilości płynu w naczyniu, nim nie odłożył butelki z powrotem — I że Cię to stresuje — jak wszystko — I wiesz co? Ja sam nieraz się tym stresuję — ciągnął dalej, pozwalając sobie na bardziej powściągliwy uśmiech; ukrywający nieistniejący żal, co do nieistniejącego dla niego problemu.
— Szczególnie te pierwsze kilka razy, kiedy chodziło o coś ‘bardziej do przodu’. I czasami potrzeba tego… rozluźnienia — obrócił się ponownie w jego kierunku, tym razem trzymając oba kieliszki w dłoni, wyciągając zapraszająco jeden z nich w kierunku bruneta — Czy to zdrowe tak z tym sobie radzić? Może nie — wzruszył delikatnie ramieniem, przywdziewając kolejny, łagodny uśmiech — Ale działa. Szczególnie, jak jest się w tym z kimś — coś, co koiło jego nerwy, kiedy wiedział, że był tą ciągnącą siłą; że wszystko dalej pozostawało pod jego kontrolą, wraz ze wzrastającą podatnością osób, jakie wciągał w swój świat.
— A ja, skoro wszystko zorganizowałem, po prostu chcę przygotować Cię jak najlepiej.
T.
Nie słuchał go.
OdpowiedzUsuńChwilami faktycznie słowa Jiyounga do niego docierały jedynie pod postacią pustych skorup siebie, nie próbował nawet wyłapać ich znaczenia, czy cichych próśb, jakie brunet starał się nimi mu przekazać.
Lecz słyszał niemalże wszystko. Najcichszy szept, jaki ulotnił się tuż pod nosem studenta, w nadziei, że Kwon nic nie usłyszy. Momentalne wstrzymanie oddechu, kiedy spoglądał na niego dłużej lub intensywniej. Nawet te, nieudolnie maskowane czy też nieświadome, drgnięcia głosu, kiedy po raz kolejny brakowało mu pewności. Taeyang zawsze go słuchał.
Tylko nie tak, jak Jiyoung tego od niego chciał, z czego dobrze zdawał sobie sprawę.
Rzucił więc jedynie okiem w jego stronę po usłyszeniu cichego sprzeciwu, jak i braku stawianych kroków, aby wrócić do przyszykowanego zestawu, idealnie dodającego uroku kolejnej decyzji, poprzez którą zamierzał ściągnąć studenta na wymarzone sobie tory. Czy zwyczajnie, z tą delikatną pomocą, nakierować go właśnie w tę stronę
— Wybacz, Ji — przeprosił z niewielką dozą speszenia, ukrywając nim swoją własną wątpliwość, jaką wywołały słowa bruneta — Czasami nadaję bez sensu — nie zastanawiał się nad nimi jednak zbyt długo, po raz kolejny nie widząc w tym sensu, skoro Jiyoung do niego podszedł bez kolejnych, zbędnych pytań. I również bez zwątpienia, czy jego, dodatkowego kwestionowania tego, co się właśnie działo, mógł zobaczyć, jak przejęty przez chłopaka kieliszek zostaje w pełni opróżniony. Któremu zaraz towarzyszył zdradliwy, typowy grymas, ledwie przebiegający po twarzy Kwona, kiedy bliźniaczo wypijał swoją porcję ginu.
Charakterystyczne palenie w gardle było dla niego niczym subtelny sygnał rozpoczęcia wieczoru; pozwolenie na postawienie kolejnych kroków i zadbanie o prawidłowe tempo, jeśli dalej pragnął trzymać się pierwotnego, i tak istniejącego jako prowizoryczny, elastyczny szkic, planu.
Nie spodziewał się jednak, że Jiyoung, prawdopodobnie po raz kolejny bez pełnego udziału świadomości, dopasowywał się do jego niewypowiedzianych myśli i zamiarów, mimochodem wywołując u Taeyanga delikatne uniesienie brwi, nim ponownie, z ożywionym błyskiem w oku, sięgnął po wystawioną butelkę
— Przynajmniej trochę oszczędzimy na miejscu — choć wiedział, jak niewiele pokrycia w rzeczywistości miał luźno rzucony, z lekkim śmiechem, żart. Było coś w piciu w samym klubie, zamówieniu przecenionego, a zarazem niesamowicie barwnego i smacznego drinka, co nieraz było dla niego nieodłączną częścią wyjścia, ale i utrzymaniem błogiego stanu, w jakim lubił trwać; tym nieprzekraczającym kompletnej utraty kontroli nad sobą, a jedynie dodającym niezmierzoną ilość swobody. Kolejną dawkę pewności siebie, niemalże identycznej do tej, której w kolejnym kieliszku zamierzał doszukać się Jiyoung.
Sam upił całą zawartość swojego, nim odstawił szkło z powrotem na blat, a spojrzeniem ponownie zawędrował do bruneta. Ze skupieniem obejmując go w całości wzrokiem; każdemu elementowi garderoby, z wizualizacją biżuterii, jakiej jeszcze mu nie przekazał. Z nakreślającym się w głowie obrazie, bogatego w kilka szczegółów, których teraz mu brakowało. Które pozwoliły mu z nadzwyczajną czułością, ale i stanowczością oprzeć dłonie na twarzy chłopaka, sunąc wzrokiem po poszczególnych rysach. Po ciemnych brwiach zaraz nad oczami, delikatnie okrywanymi pojedynczymi kosmykami włosów, kiedy te opadały na jego twarz. Nad oczami, które urzekały go od samego początku, a teraz bezwiednie zachęcały do delikatnego przesunięcia palcami zaraz przy nich i nieistniejącego ich podkreślenia. I wystarczyła mu ta chwila, trwająca zaledwie kilka, nieważnych sekund, aby ponownie wykrzywił usta w pełnym nadziei uśmiechu, nie kryjąc się z kolejną prośbą, kierowaną do Jiyounga
— A ile potrzebujesz, aby pozwolić się pomalować?
T.
Słyszał to tyle razy - przy każdej propozycji, przy śmielszym oświadczeniu, czy zadanym pytaniu, nieraz nawet nieukrywającego swoich zamiarów. Co. Jiyoung w kółko pytał go o to samo, choć Kwon był święcie przekonany, że sam znał odpowiedź. Wiedział, że było to niczym innym, niż próbą zyskania czasu - kolejnej szansy na zaplanowanie swojej reakcji, czy wynalezieniu luki, przez którą mógłby uciec. Lecz Taeyang każdą z nich, jeśli nie dostrzegł jej już na początku, sprawnie wypełniał. Odnajdywał kolejny argument, wpędzający bruneta w kozi róg i stawiający przed dokonanym wyborem. Pozwalał dojrzeć przedostające się przez nią światło i trwać w ułudzie, że dał radę się wydostać, choć wpadał idealnie w pułapki, jakie co rusz Kwon zostawiał na jego drodze.
OdpowiedzUsuńParokrotnie czuł, jak jego nerwy groziły wyraźnym wymalowaniem się na jego twarzy, czy zostawały naciągnięte mocniej, niż był gotowy, lecz nigdy nie dał im upustu. Nie mógł; nie chciał, bo dzięki ich brakowi, zyskiwał szansę na poprawienie nałożonych na oczy bruneta klapek. Upewnieniu się o ich istnieniu, jak i o niepewności, podczas której mógł złapać go za rękę. Przeprowadzić wspólne przez wątpliwości i rozwiać je dokładnie w taki sposób, jaki mu odpowiadał
— Jiyoungie… — przesunął z wyczuciem kciukiem po jego policzku, wlepiając proszące spojrzenie w ciemne, kuszące oczy, po spotkaniu się z natychmiastowym i początkowo zaskakująco stanowczym sprzeciwem. Jak i wzajemnym, obserwującym go wzrokiem. Czujnym, a zarazem z lekka odległym i zdradzającym krążące po głowie myśli, które student próbował rozgryźć, a Taeyang mógł się ich jedynie domyślać. Czego nie zamierzał robić, kiedy własnymi wybiegał do przodu i szukał odpowiedniej linii działania, byleby dopiąć swego.
Taeyang lubił dobrze wyglądać. Lubił, jak ktoś inny wyglądał dobrze. I uwielbiał, kiedy sam mógł o to zadbać - samodzielnie stworzyć dokładnie taki obraz, jaki miał w głowie. Podkreślić każdą z korzystnych cech i subtelnie, acz skutecznie zamaskować to, co wadziło. Niczym osobiste dzieło sztuki, u którego dbał o każdy szczegół i pilnował, aby ze sobą współgrały. Niczym jego własność, do której nie zamierzał dopuścić nikogo innego, a po sobie zostawić trwały, wyraźny znak.
Nie oponował, kiedy jego dłonie zostały odsunięte od nietkniętej buzi, której nieprzerwanie się przyglądał. Z kolei niemalże odruchowo obrócił ręce tak, by móc spleść ze sobą ich palce; z delikatnym, wręcz sprawiającym wrażenie przypadku, nawykiem uważnego obrysowywania ich swoimi opuszkami. Z niezmienną, skrytą fascynacją każdą nierównością i fakturą skóry, chcąc poznać każdy jej fragment. Każdy milimetr; każdy, który mógł dostrzec po raz pierwszy dzięki nieobecności przydużej koszuli, czy prostego T-shirtu
— No właśnie — odpowiedział po ulotnym momencie ciszy, z dalej obecnym; zachęcającym, a zarazem łagodnym uśmiechem — Pomyśl o tym dokładnie w ten sam sposób, Youngie — przysunął się nieco bliżej, jakby na nowo odnalazł werwę, z jeszcze większą potrzebą przekonania Jiyounga do swojego pomysłu. Z nowo tchniętym życiem, a jednak głosem zachowanym w zniżonym i spokojnym tonie, jakby lekkie jego drgnięcie mogło doprowadzić do rozpadu chwiejnego mostu, po jakim kroczył — Jak o kolejnym występie - po prostu, na którym chcesz wyglądać i czuć się jak najlepiej — ciągnął ostrożnie, pozwalając sobie na zabawę jego palcami, a tym samym blokując możliwą drogę ucieczki poprzez odsunięcie się — Tak, jak na scenie. Bo przecież tam też chcesz wypaść jak najlepiej, prawda?
T.
Czy było to czymś zupełnie innym? Dla Jiyounga może tak. Dla Taeyanga nie.
OdpowiedzUsuńUważał całe życie za ciągle trwający występ. Za zbiór scen, w których dobrowolnie, czy też nie, brał udział. Za serię odgrywanych ról i przywdziewania dokładnie tej, która wydawała się najbardziej kusząca i korzystna. Odgrywał główną rolę, dla każdego przybierającą dokładnie taką formę, jaką akurat sobie zażyczył i przeobrażającą się w zależności od sytuacji oraz własnego widzimisię, przyozdabiając ją w wymarzony strój i makijaż, kiedy miał na to ochotę, czy potrzebował tego, aby osiągnąć upatrzony punkt kulminacyjny kolejnej historii z rzędu.
To właśnie w tym odnajdywał wolność. Wtedy czuł się najswobodniej, kiedy sieć dokładnie plecionych kłamstw i planów łączyła się w całość, doprowadzając do zgubienia wszystkich, oprócz Taeyanga. Bo znał ją na wylot; widział słabe punkty, które pozwalały na wytworzenie kolejnej ścieżki wypełnionej pozorami i z góry narzuconą grą, której zasady co rusz ulegały zmianie.
Więc może faktycznie nie rozumiał Jiyounga. I może po prostu nie chciał go zrozumieć.
Zamiast tego przesuwał czujnym spojrzeniem po jego twarzy, posłusznie siedząc cicho. W tej właśnie ciszy słuchając tego, co mówił, bez choćby próby zrozumienia szczerego przekazu słów i tego, co jeszcze mogły za sobą kryć, a jedynie przepadając w drgnięciu powiek, kiedy nieznacznie opadły wraz z opuszczonym spojrzeniem. Tym, okrytym ciemnymi rzęsami, kontrastującymi z bladą skórą równie mocno, co okalające twarz kosmyki - te miękkie, prześlizgujące się przez jego palce, czy przylepione do czoła Jiyounga, kiedy dołączał do nich pot. Sunął niżej do samych ust; do zagryzanej intensywnie wargi, potencjalnie zastępującej miejsce nawykowi zaciskania zębów na kciuku, kiedy przeważały u bruneta nerwy, w równie mocny sposób uświadamiającej mu o kręcących się w głowie trybikach, jak pojawienie się przelotnego, jednego z rzadziej spotykanych, grymasu
— Irytuję Cię? — niewinne, u podstaw zadziorne, a owiane aktorskim, ledwie słyszalnym zachwianiem głosu, pytanie prześlizgnęło się przez jego usta po cichym szepcie, kompletnie sprzeczając się z każdym, wcześniejszym, ale i kolejnym, zamiarem. Zupełnie świadomie zachodził mu za skórę, z zachowaną, niewinną przykrywką, która pozwalała mu swobodne wykrzywianie obrazu w jego oczach na własną korzyść. Może i z potknięciami, tymi mniejszymi, wydłużającymi jego drogę o kilka, nieznacznych kroków; nieraz ubarwiających ją jeszcze bardziej.
— Może — przyznał, acz z góry wiedział, że pozwalał sobie na kolejne, białe kłamstwo. Choć czy mógł je tym w ogóle nazwać, skoro był przekonany, że Jiyoung nie miał możliwości na odpowiednie argumenty, aby zmienić jego zdanie? Skoro był przekonany we własnej racji, kiedy już ją odnalazł? — Może kiedyś pozwolę… — powtórzył jednak, przechylając nieznacznie głowę i zaciskając palce na dłoniach, byleby zwrócić ponownie jego uwagę na siebie - odzyskać kontakt wzrokowy, będący kolejnym polem, na jakim mógł cieszyć się przewagą. A wiedział, że teraz jej potrzebował, mimo pękającej postawie sprzeciwu, której miejsce zastępowała uległość - słabszy, chwilami pokroju marudnego, ale niepewnego, tonu i uciekającego na boki spojrzenia, łagodniejący opór, który od samego początku nie sprawiał wrażenia tego niemożliwego do poruszenia. Czuł, że wychwycenie jego oczu, nawet na chwilę, było ostatnim faktorem, jaki potrzebował, aby dopiąć swego. Aby go przekonać do kolejnego pomysłu, gryzącego się z tym, jak Jiyoung był zbudowany od samych podstaw — Kiedy nie będę miał pewności, że wyjdziesz na tym dobrze, Jiji.
T.
Zapewne powinien bardziej uważać; pilnować się, aby nie postawić o krok za dużo, przez który wzbudziłby w Jiyoungu na tyle silną irytację i pęknięcie, a tym samym utratę tego, co udało mu się zdobyć. Powinien zadbać o to, aby wzbudzać w nim jak najwięcej zaufania i ukojenia, przez które dodatkowo traciłby czujność, lecz… było to dla niego za nudne. Wiązało się z drugim ryzykiem - brakiem chęci bruneta do tego, aby wychodzić z własnej strefy komfortu, wydłużając toczoną grę jeszcze bardziej, a nie było na to czasu. Jiyoung był tutaj na wymianie, nieważne jak długiej, dalej stawiającej dokładne ramy, które wyznaczały mu, jak długo mógł się bawić.
OdpowiedzUsuńZresztą, nawet gdyby nic go nie ograniczało, i tak nie dałby rady trzymać się sielankowych pozorów dłużej, niż te kilka, pierwszych tygodni. Potrzebował intensywności, potrzebował skrajności malujących się na twarzy Jiyounga, nawet jeśli pod słabymi grymasami i trzymanymi na wodzy słowami, bo nie był pewny, czy może pozwolić sobie na ich upust. Potrzebował dreszczu, jaki przechodził wzdłuż jego pleców, kiedy czuł chwilowo utracony grunt, nim ponownie pewnie na nim stanął
— Przepraszam — odparł z lekka speszonym uśmiechem, mimo tego, że było to czymś, do czego nieustannie zmierzał. Chciał go co rusz zaskakiwać; odbierać poczucie pewności siebie, a jedynie cichą potrzebę pójścia zaraz za Kwonem, bo przecież wiedział, co robi. Bo przecież nikt inny nie mógł mu pomóc, oprócz go; tak jak w klubie. Gdzie może zostałby sam na co najwyżej kilka minut, może od razu by go opuścił, a Taeyang wykorzystał okazję, aby wprosić się do jego życia słodkimi słowami i współczuciem. Już wtedy zaczynając ciąg niespodzianek, których chciał mu sprawiać jedynie coraz więcej.
Mógłby więc mu obiecać, że przestanie; że postara się bardziej uważać na to, co mówi i robi, byleby dodać mu więcej komfortu, ale po co? Wiedział, że tego nie zrobi. Nie potrzebował dodawać mu więcej komfortu brakiem działania, jeśli to jego zawyżona obecność wpędzała Jiyounga w ślepą uliczkę, z której mogła go wyprowadzić jedynie zbawiennie wyciągnięta dłoń Taeyanga.
Został więc jedynie przy rzadko używanych przeprosinach, zachowanych w lekkiej barwie i zakłamanej warstwie szczerości, tym samym decydując się na zostawienie tematu za sobą. Wątpił, że Jiyoung sam pociągnie go dalej, że zarzuci mu coś jeszcze, czy rozwinie się w którąś ze stron, czego dowód miał już chwilę później.
W ciemnych oczach, w końcu uniesionych z podłogi i mięknących zaraz po skrzyżowaniu ich spojrzeń, jednocześnie rozlewając w jego brzuchu przyjemne mrowienie, kiedy tylko dojrzał opadającą, defensywną postawę
— Mam nadzieję, robię to od liceum — zaśmiał się delikatnie, nigdy wcześniej nie wątpiąc we własne umiejętności. Pielęgnowane od młodzieńczego wieku, stające się jednym z jego ulubionych, artystycznych mediów, nawet w formie najlżejszych pociągnięć pędzlem, byleby prezentować się jak najlepiej, czy zakryć niedoskonałości, mogąc niemalże od razu o nich zapomnieć.
Obrócił nieznacznie swoje dłonie, kiedy robił to samo ze swoim ciałem, aby móc zaprowadzić Jiyounga na skromną kanapę, zaraz zachęcając go nieznacznym pchnięciem do zajęcia na niej miejsca
— Nie będziesz — zapewnił go, na moment się oddalając, aby pochwycić potrzebne mu kosmetyki i rozłożyć je na stoliku, dopiero wtedy siadając ze zduszanym, szczerze szczęśliwym i podekscytowanym uśmiechem naprzeciwko Jiyounga, z pierwszymi produktami trzymanymi w dłoni, podczas gdy drugą przysunął delikatnie i niespiesznie twarz chłopaka do siebie — Obiecuję, że będziesz wyglądać świetnie.
T.
Przyjęcie odmowy nie wchodziło dla Kwona w grę. Nie, kiedy zdążył samoistnie się nakręcić; wymalować dokończony obraz w swojej głowie, któremu nie mogło zabraknąć żadnego ze szczegółów. Pewność siebie była jednym z tych nieszczęśliwie kluczowych, i nie chodziło o tą, występującą niemalże na każdym kroku u Taeyanga. Nie ona byłaby w stanie uwiecznić dokładnie to, co chciał przekazać stylizacją, a jedynie dobre nastawienia Jiyounga. To, które był przekonany, że da radę w nim zbudzić.
OdpowiedzUsuńWyciągnąć na wierzch wraz z każdym, delikatnym i przemyślanym ruchem pędzla, podczas gdy nieświadomie ściągał brwi i analizował własną pracę w niemalże pełnym skupieniu. Bo mimo doświadczenia, mimo swobody, jaką czuł podczas malowania nie tylko siebie, ale i kogoś innego (choć nie robił tego za często) dbałość o szczegóły płynęła w jego krwi. Nawet te ‘niedokładne’ pociągnięcia musiały znaleźć się dokładnie w tym miejscu, którym chciał. Miały dodawać głębi i rozjaśniać dokładnie te punkty, na których mu zależało. Aby nakładany makijaż podkreślał każdy z atutów Jiyounga, a zarazem łączył się idealnie z przyszykowaną stylizacją
— Co? — za cichym bąknięciem nie stała choćby krzta irytacji, czy złości, kiedy nie potrafił znaleźć energii, którą mógłby w to włożyć. Całą przekierowywał w uważność i oddanie się własnym, znanym ruchom, za którymi stała doza wyczucia i ostrożności, aby przypadkiem nie nacisnąć za mocno na powiekę bruneta.
Mruknął po raz kolejny bez większego zaangażowania, mimo przyjmowania słów Jiyounga, jak i niesamowicie bezpośredniego gestu, który zatrzymał zwinnym chwyceniem nadgarstka i powolnym opuszczeniem go, byleby powstrzymać chłopaka przed dalszym, niespodziewanym poruszaniem się, nawet jeśli nie sprawiało mu to większego problemu. Szczególnie, kiedy kolejne pytanie, po kilku sekundach milczenia i dokończenia przemyślanych pociągnięć pędzlem, zmusiło go do przerwania. Do spojrzenia prosto w oczy studenta, bez pojedynczego słowa, wwiercając się w niego dogłębnie, jakby chciał samym wzrokiem przekazać mu, pewnie i tak dobrze znaną odpowiedź
— To tak, jakbyś chciał wystąpić w stylizacji do salsy, mając układ do tańca współczesnego — zaczął, wraz z delikatnym oparciem dłoni na jego karku, by móc przysunąć się jeszcze bliżej, kiedy kolejny krok wymagał od niego jeszcze większej dokładności — Wszystko musi ze sobą współgrać, Jiji — wymamrotał, podczas stabilnego pociągnięcia i starcia czubkiem opuszka jakichkolwiek, potencjalnych niedoskonałości — A niestety Twoja koszula nie ma tutaj dla siebie miejsca — przyznał otwarcie, zgarniając pasmo jego włosów za ucho, kiedy któryś raz rzędu pojedynczy, przydługi kosmyk starał się przeszkodzić mu w pracy.
W teorii nie miał nic do tego, jak Jiyoung ubierał się na co dzień. Miało to swój własny urok, podkreślało jego zaskakująco szczerą niewinność i ułożenie, choć tak naprawdę nikt nie miał nad nim tutaj pieczy. Domyślał się też, że aspektem była sama wygoda ubrań, nieograniczających go i płynnie kierujących się jego ruchami, pozostawiając taneczną lekkość w kroku nawet podczas samego chodzenia. Prawie że zawsze widział go właśnie w tym wydaniu, zróżnicowanym kolorystycznie, lecz niemalże zawsze trzymającym się tego samego kroju, oprócz tego jednego razu, kiedy przelotnie mógł nadać mu innego kształtu. Tym razem nie zamierzał się ugiąć
— Zresztą wyróżniałbyś się niesamowicie w tłumie, jeśli ją ubierzesz — zauważył jeszcze, nim finalnie się odsunął, aby z zadowoleniem przyjrzeć się własnej pracy - wyważonym miksie bordowego i brązu, podkreślonym idealnym muśnięciem blasku, byleby dodać wymiaru. Zaraz delikatnie poprawiając okalające twarz kosmyki, byleby uzupełniały namalowany obrazek jeszcze piękniej, dopiero wtedy przekazując do rąk bruneta stojące na stoliku lusterko — I nie pasowałaby do makijażu, Jiyoungie.
T.