HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
It Girl
Hey, Upper East Siders, Gossip Girl here. And I have the biggest news ever. One of my many sources, Melanie91, sends us this: "Spotted at Grand Central, bags in hand, S." Was it only a year ago our It Girl mysteriously disappeared for, quote, "boarding school"? And just as suddenly, she's back. Don't believe me? See for yourselves. Lucky for us, Melanie91 sent proof. Thanks for the photo, Mel.

You can't hide from me.
xoxo

I'm the fruit of my efforts

yechan powell
YECHAN POWELL  ─  06.01.2001  ─ syn prawniczki: bae-powell minji oraz inwestora: marcus powell ─ middle child ─ w latach szkolnych zagorzały pływak ─ student ekonomii   ─  dorabiający jako kelner w fine dining  ─  po nocach, samotnie i w tajemnicy składający Gundamy ─  INSTAGRAM

    Czy Yechan gardził swoją młodszą o pięć lat siostrą? Czasami.
    Przez to, że zaraz po swoich urodzinach, które wypadały dwa dni później od tych jego, zwróciła całą uwagę na siebie i tym samym wszyscy zapominali o prezentach i życzeniach dla środkowego dziecka Powellów.
   Przez to, że nie żył teraz tylko w cieniu uzdolnionego, planującego brnąć w karierę medyczną brata, ale i słodkiej, niewinnej córki, jedynej w najbliższej rodzinie.
   Nieważne, z jakimi ocenami wróciłby ze szkoły, jaki medal przyniósłby za zawody pływackie, na których tak mu zależało, oczy rodziców widziały jedynie bazgroły córki, które przyniosła z przedszkola, co najwyżej fenomenalnie zdany test najstarszego syna. Włożone starania nie miały sensu, kiedy wystarczyły słodkie oczy najmłodszego dziecka, aby skraść serce Powellów.
   Tak jak kiedyś mógł robić Yechan, nim niespodziewanie odebrano mu ten przywilej, spychając na sam dół rodzinnej hierarchii.

   Ale brak uwagi rodziców nie musiał być czymś złym. Nie spotykał się z tymi samymi pytaniami, co reszta rodzeństwa. Nie tłumaczył się czemu, z kim i gdzie wychodzi - nie zwracali na to uwagi. Nie zastanawiali się, czemu oceny syna podupadły, czemu stracił stypendium po kolejnym niepojawieniu się na treningu.

   Bezkarnie i bez obaw mógł robić, co chciał, nie przejmować się tym, jakie może to mieć skutki, skoro i tak nikt się tym nie interesował, szczególnie po wyprowadzce do własnego mieszkania, zdobycia pracy i rozpoczęcia studiów.
   A może powinien, aby powstrzymać młodego Powella, nim ryzykowne testowanie granic w końcu go dogoni.

ODAUTORSKO

36 komentarzy:

  1. — Ej — chyba próbował się teraz oburzyć, ale swoim rozedrganym głosem i widocznym, tak sugestywnym, zaczerwienieniem na policzkach, nie przekonałby nawet najbardziej naiwnej osoby na tym świecie. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, by dalej próbować. Soo rzadko odpuszczał. W zasadzie nigdy. — To nie fair… — rzucił ulubioną, wyuczoną wręcz formułką, nawet nie próbując jej zatrzymać. — Jak będziesz się ze mnie nabijać, to nici z takich rzeczy, jak te, które tu teraz odstawiamy.
    Soo był mistrzem w zakresie dostosowywania własnych reakcji i postępowania do zastanych okoliczności. Potrafił sprawnie żonglować co najmniej dziesiątkami stworzonych przez siebie masek i bezbłędnie (w większości przypadków) wybierać te, które były mu w danym momencie niezbędne, do osiągnięcia założonego celu. Z równą, o ile nie większą, wprawą powodował, że towarzyszący mu ludzie również sunęli między jednym a drugim krańcem szerokiego spektrum emocji. Lubił to obserwować. Lubił, gdy wywoływał w innych skrajne reakcje, których sami zainteresowani nie byli nawet w stanie powstrzymywać. Lubił pociągać za sznurki i czerpać przyjemność z tego, jak wiele komplikacji mogło to wówczas wywoływać. Nigdy nie trafił jednak kontroli, nie oddawał sterów. Poza tym, co działo się między nim, a Yechanem. W tej jednej relacji i mnogości sytuacji, w których mógł tego doświadczać, nie poznawał samego siebie.
    Być może właśnie dlatego tak trudno było mu pogodzić się z tym, jak działały na niego nawet te najdrobniejsze gesty lub słowa podszyte pozorną niewinnością.
    Miał wrażenie, że zachowuje się całkowicie odwrotnie niż to, do czego zdążył przywyknąć i do czego sam przyzwyczaił świat. Słowa plątału mu się na języku, głos i dłonie drżały żałośnie, kolana uginały się przy najdrobniejszej nawet formie przyjemności. Coś z czego kpił jawnie, przy każdej nadarzającej się okazji, teraz stawało się jego codziennością. I ku jego zdziwieniu: nie był do końca pewny, czy chciał to jeszcze zatrzymywać. Oczywiście nawet jeśli nie, nie przyznałby się do tego przed nikim - nawet, a może zwłaszcza nie przed Chanem.
    Nie, kiedy jego spojrzenie zdawało się prześwietlać Soo niemal na wylot, a dotyk wypalał kusząco piekące ścieżki na ciele.
    Starał się utrzymać wzrok na miejscu, chociażby dłużej niż zazwyczaj, ale wzorem wielu poprzednich sytuacji, uciekł nim na bok, gdy bliski widok ciemnych tęczówek, okazał się nagle zbyt przytłaczający.
    Przygryzł na sekundę jego kciuk, spoczywający teraz na - i tak mocno już podrażnionej - dolnej wardze, po czym ruszył głową tak, by ostatecznie wyswobodzić się z jego dłoni. Pożałował tego niemal od razu, czując to przejmujące uczucie zimna, gdy na własne życzenie pozbawił się kontaktu z jego skórą. Gdyby tylko potrafił teraz sprytnie wymknąć się z macek patologicznej potrzeby nieustannego odgrywania roli pierwszych skrzypiec. Przecież nie chciał przerywać im na dłużej, niż te kilka sekund wytchnienia; złapania oddechu. Chciał kontynuować tak długo, na ile tylko starczyłoby im czasu, chęci i sił.
    Przeszło mu nawet przez myśl, że może całkowicie bez sensu opuścili wcześniej jego sypialnię, ale zganił się za tę myśl niemal od razu, przekierowując uwagę z powrotem na to złośliwe droczenie się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie mogę sobie pozwolić na zszarganie opinii bogatego dupka — brnął w tę dziwną, momentami wręcz śmieszną narrację, zupełnie gubiąc się już w tym, co chciał właściwie osiągnąć. Prawdopodobnie nic konkretnego. Wrodzona potrzeba wyszarpywania dla siebie ostatniego zdania w każdej z dyskusji, nie pozwalała mu jednak odpuścić. Nawet teraz, gdy jedyne o czym myślał; jedyne na czym mu naprawdę zależało, znajdowało się tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Mógłby się zamknąć. Zatrzymać wypływające z niego słowa, skupić się na oddawaniu angażujących pocałunków, miękkości dłoni, błądzących gdzieś pod jego bluzą. Mógłby, ale tego nie robił; przeklinając w duchu własne, błędnie rozumiane, poczucie godności. Niepewnie (bo całkowicie wbrew sobie i swoim potrzebom), oparł dłonie na klatce piersiowej Chana, trochę w wyrazie utrzymania go w niewielkim dystansie. Tym samym, który najchętniej od razu by zniwelował. Kogo próbował w ogóle oszukać? Zaczynał wątpić, by w tej grze miał odnieść jeszcze jakiekolwiek zwycięstwo. — Jesteś ostatnio jakiś… zbyt pewny siebie, Channie. Nie wiem, czy nie trzeba czegoś z tym zrobić.

      Soo

      Usuń
  2. Do tej pory było naprawdę niewiele rzeczy, które mogły szczerze zaskoczyć Soo.
    Wytrącić go z równowagi, wydrzeć z dłoni wszystkie, starannie przygotowane argumenty, pokrzyżować przemyślane plany. Dla Soo, niezawodnego w niemal dziewięćdziesięciu ośmiu procentach, każda ewentualna przeszkoda okazywała się śmiesznie nieistotna - taka, którą mógł ominąć lub pokonać przy użyciu niewielkich nakładów własnej energii.
    Podejmował się różnych rozwiązań; często takich, które spotykały się z wątpliwie pozytywnymi reakcjami osób, którym dane było się temu przyglądać. Czy ich żałował? Czasami. Czy się do tego przyznawał? Nigdy.
    Być może w tym tkwił właśnie jego problem? W braku doświadczenia w przyznawaniu się do popełnianych błędów? Do zbyt szybko podejmowanych decyzji? Do toksycznego ryzyka, wprowadzanego do każdego elementu swojego życia?
    Jeśli trwanie przy Yosoo przypominało przechadzkę po zamarzniętym jeziorze, prędzej czy później miało się to odwrócić także przeciwko niemu. Może działo się to właśnie teraz; gdy Yechan przesuwał te wyznaczone granice, testując wszystko, co do tej pory wydawało mu się tak trwałe?
    Powolna i niezwykle delikatna wędrówka palców po jego przedramieniu, niemal zwaliła go z nóg. Nie dlatego, że działała na niego w jakiś trudny do wyjaśnienia sposób, wręcz przeciwnie. Była czymś nad wyraz spokojnym i zwyczajnym i chyba właśnie to pochłonęło go teraz bez reszty. Cała jego uwaga skupiła się więc na ciepłej dłoni Chana.
    Nie chciał, by zatrzymała się właśnie tam; chciał poczuć ją dalej, wyżej. A może niżej? Niczego nie był pewny. Delikatny, ledwie wyczuwalny, a jednocześnie tak bardzo uzależniający dotyk, drażniący go krótko po tym, gdy wypowiedział te nieprzemyślane, choć szczere słowa, okazywał się największą torturą. A może nagrodą lub zachętą? Miał wrażenie, że głowa zaraz mu eksploduje od nadmiaru możliwych rozwiązań. Ostrożnie nabrał do płuc powietrza, by po chwili wypuścić je przez lekko rozchylone usta i pokręcić opuszczoną głową w geście całkowitej rezygnacji.
    Nie chciał poddawać się tak łatwo; nie wiedział jednak, jak długo jeszcze był w stanie wytrzymać w tym ciągłym i nieustannie narastającym napięciu. W czymś, do czego absolutnie nie przywykł. Przed czym się wzbraniał i od czego uciekał.
    — Channie — zaczął, gdy był już choć trochę pewny, że zdoła opanować ton głosu. Nawet to założenie okazało się jednak całkowicie błędne, o czym przekonał się niemal od razu, gdy brzmienie pierwszej samogłoski, wydało mu się nagle dziwnie wysokie. — Ja… — gubił się, ale podejmował właśnie te, niewidoczne dla nikogo, rozpaczliwe próby, by odnaleźć się w całym tym chaosie jak najszybciej. Tym bardziej, że sam go właśnie rozpętał. — Nie to miałem na myśli.
    Wciąż uciekał wzrokiem w każdy z dostępnych mu kierunków. Gdyby teraz skrzyżował spojrzenie z tym blondyna, ryzykowałby zbyt wiele. Jego oczy mogłyby zdradzić mu wszystko to, co tak starannie starał się teraz ukrywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odchylił głowę, zawieszając wzrok na śnieżnobiałym suficie. Zupełnie tak, jakby zamierzał doszukać się tam odpowiedzi na nurtujące go właśnie pytania.
      Złapał wargę zębami, odruchowo zaciskając palce obu dłoni na materiale koszulki Chana. Marna próba ustabilizowania siebie i wszystkich pogmatwanych myśli. Problem polegał na tym, że sytuacja nie była aż tak trudna, jak mogła się na początku wydawać; była banalnie prosta do rozwiązania - wymagająca pewnie kilku równie banalnych i prostych słów. Żadne z nich nie chciało jednak przejść mu teraz przez gardło. Oderwał jedną z dłoni, przenosząc ją bezmyślnie na blat, tuż za Chanem, mimowolnie ocierając ją po drodze o jego prawy bok.
      — To nie tak, że nie chcę, ja… — chciał wyjaśnić; doprecyzować, ale z każdą wypowiedzią zapędzał się dalej i dalej w kręte uliczki i tak mocno skomplikowanej już sytuacji. Na własne życzenie jednak. Nie potrafił znaleźć kolejnych słów; nie wtedy, kiedy najchętniej naparłby do przodu, poddając się wszystkiemu co na niego czekało, bez słowa sprzeciwu chociażby. — Channie, co ty kombinujesz?


      zdesperowany, ale uparty Soo

      Usuń
  3. Słowa Yechana podziałały na niego niczym kubeł zimnej wody. Albo może od razu cały wodospad…
    Potrzebował chwili, by w pełni przetworzyć to, co usłyszał i zrozumieć to, co właśnie robił (nawet jeśli nieznacznie kierowany, przez zdeterminowaną dłoń Chana.
    Spojrzał na niego pierwszy raz od tego momentu, w którym poczuł, jak coś wymykało mu się z rąk. Szeroko otwartymi oczami, bacznie badającymi jego twarz, jakby w nadziei, że uda mu się teraz wyczytać z niej cokolwiek - drobny sygnał świadczący o tym, że żartował. Albo grał - cokolwiek. Na jego nieszczęście, emocje przyćmiły mu najwyraźniej umysł, bo mimo szczerych prób, nie był w stanie do końca przejrzeć zamiarów Chana.
    — Ale przecież… ja też nie chcę, słyszysz? Mówię, że, to nie tak; nie o to mi chodziło — zapewnił stanowczo, kręcąc przy tym głową, ale nawet na moment nie przerywając wydłużającego się połączenia ich spojrzeń. Odruchowo wsunął dłoń w jego blond włosy i przeczesał je delikatnie w nieco uspokajającym geście. Nie rozumiał, dlaczego, akurat to wydało mu się nagle konieczne do wyjaśnienia. Być może dlatego, że naczelna zasada Soo brzmiała: “nie proś o to, czego potrzebujesz, tylko po prostu po to idź”, a być może nie? — Nie słuchasz mnie.
    Cała wypowiedź Yechana była dla niego jak cios, wymierzony prosto w żołądek. Słowa te niosły bowiem ze sobą coś o wiele trudniejszego do udźwignięcia. Ciężar umowy, która miała okazać się największą zgubą Yosoo, a której sam dał przecież początek.
    To nie musi się teraz kończyć, przemknęło mu przez myśl. To doprawdy okrutne, że pomysł ten uderzył w niego właśnie teraz, w chwili w której był najbardziej bezbronny. Gdy zastygł przed tak znanym sobie ciałem; jedynym, które chciał teraz oglądać, dotykać, doświadczać. Gdy zatonął w głębokim spojrzeniu o trzy sekundy za długo. Gdy otwierał usta, by zaczerpnąć głębszego oddechu i opanować szaleńczy pęd swojego serca. Gdy pożądał tak bardzo, że było to wręcz bolesne.
    Nie, to nie musiało się teraz kończyć,niemal zachłysnął się tą myślą, ale nie odważył się wypowiedzieć tego głośno. Nie mógł. Nie miał takiego prawa. Zamiast tego pochylił się nad Yechanem, rozchylił jego usta własnymi i pocałował tak, jakby ich prywatny świat miał skończyć się w tej samej minucie. Głęboko, ale czule i spokojnie, dokładnie tak, jak ten tego chciał i potrzebował. Soo nie przywykł jeszcze do podobnych wrażeń. Kojarzył bliskość raczej z formą gwałtownego rozładowania emocji i napięć, doświadczania szybkiego zaspokojenia własnych potrzeb (opcjonalnie tych wychodzących od obu stron, ale musiał przyznać, że z tym bywało różnie). Z czymś niezwykle bezpiecznym i przewidywalnym, momentami nużącym. Coś, nad którym miał niemal całkowitą kontrolę. To, co działo się teraz, było dla niego całkowicie nowe. Nie pamiętał kiedy (i czy w ogóle) miał okazję przeżywać to z kimś w podobny sposób, ale nie zamierzał się sprzeciwiać. Nawet w zagrażającej nieświadomości tego, ilu zmianom mogło to dać początek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dłoń, która do tej pory spoczywała w bezruchu, gdzieś pod koszulką blondyna, przesunęła się niespokojnie w bliżej nieokreślonym kierunku, ale dla Soo nie miało znaczenia to, gdzie nią zmierzał. Chciał go jedynie dotykać, niezależnie od tego, jak trudnym zadaniem mogło mu się to teraz wydawać.
      — Nie rozumiem chyba… — przyznał jeszcze, odsuwając się nieznacznie od jego ust, ale nie na tyle, by Chan nie mógł wyczuć teraz na skórze jego ciepłego, urywanego oddechu. Najchętniej przyciągnąłby go bliżej, całował usta i szyję, dotykał każdego dostępnego mu fragmentu skóry. Rozpływał się w bezpiecznej bliskości. Ale coś go przed tym powstrzymywało. Miał wrażenie, że czuje za dużo. Ich relacja nigdy nie należała do najłatwiejszych, ale ostatnie godziny przypominały Yosoo przejażdżkę tą przeklętą kolejką, w Lotte World, w Seulu. Tą, po której kiedyś ogarnęły go mdłości podobne do tych, które czuł teraz. Z jedną dłonią, wciąż zawieszoną gdzieś na brzuchu blondyna, a drugą zaczepioną (sam nie wiedział kiedy) na brzegu jego spodni, poczuł się nagle dziwnie… niepewny. — Zgubiłem się, Channie.


      Soo

      Usuń
  4. Miał wrażenie, że odpłynął; że nie było go kilka minut, chwil uwięzionych między nic nie znaczącymi ruchami wskazówek zegara. Ten jeden moment zbyt ulotny, by dał początek poczuciu pustki, a jednocześnie zbyt długi, by pozostać niezauważonym. Jak się okazało, jedynie tyle wystarczyło, by w głowie Soo pojawił się pomysł, którego nie mógł i nie chciał tak po prostu zaakceptować. Który drażnił go w równym stopniu, co przerażał. Odbierał trzeźwość myślenia, umiejętność podejmowania logicznych decyzji, które być może pierwszy raz realnie przyniosłyby korzyści dla obu stron. Pozwoliły wyjść z tej sytuacji z godnością i poczuciem postawienia ostatniej kropki w odpowiednim miejscu i czasie. Soo mógłby się zatrzymać; zachować słowa i myśli dla siebie, skazując się na chwilowe przekleństwo i tortury tylko po to, by za jakiś czas cieszyć się życiem wolnym od ograniczającego, skalanego toksycznością, układu.
    — Robisz mi to specjalnie? — zapytał nagle, chyba tylko cudem łapiąc tych kilka szybszych i głębszych oddechów, pozwalających mu na wypowiedzenie słów z niemal naturalną, typową dla niego, pewnością. Jedno, krótkie pytanie; tylko na tyle potrafił się teraz zdobyć, by tuż po jego wybrzmieniu, zorientować się, że najprawdopodobniej znów dał wciągnąć się w tę cholerną pułapkę zależności i doznań, które niemal odbierały mu właśnie poczytalność. — Bo, Channie… jeśli to jakaś gra, to… — zgubił sens wypowiedzi, gdy poczuł, jak dłoń Yechana poruszyła się na materiale bluzy i nieprzerwanie wędrowała coraz niżej. Szansa na wycofanie się zniknęła tak, jak zrobiły to teraz czubki jego palców, wsuwających się za materiał spodni. — …to w sumie wszystko mi jedno.
    Soo był najwyraźniej egoistą; nie chciał stawiać w tej historii żadnych ostatnich, pieprzonych kropek. Jeszcze nie teraz. Wizja tego, że miałby założyć na siebie wczorajsze ubrania i wyjść na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi, okazała się dla niego nie do zniesienia. Na pewno nie teraz, gdy jedyne, o czym był w stanie myśleć to, to ogarniające go powoli, uczucie gorąca, rozlewające się po ciele miarowymi falami; wytrącającego go z rytmu, do którego przywykł i którego nie chciał tak po prostu porzucać. Dzieląca ich odległość, sprowadzona do wręcz absolutnego minimum, wcale nie pomagała mu w zebraniu samego siebie do kupy; było całkowicie odwrotnie i Soo nie wiedział już, czy bardziej go to bawiło, czy złościło. Utknął w sprzecznościach. Chciał się odsunąć, by ochłonąć, a jednocześnie trwać tak blisko, jak to tylko możliwe. Jeszcze bliżej niż teraz. Chciał
    Trzy razy otwierał usta, by powiedzieć teraz cokolwiek. By dać jakiś znak; najprostszy, najbardziej ulotny nawet - byle tylko pokazać mu, że też miał tutaj jeszcze coś do powiedzenia. Że potrafił kontrolować swoje odruchy; te bezwstydne reakcje ciała, których nie poznawał - które były tak nowe, że nie zdążył się do nich nawet przyzwyczaić. Zamiast słów, tkwił jednak w niemal całkowitym milczeniu, przerywanym jedynie tymi, coraz bardziej chaotycznymi i zrywanymi, oddechami. Jedynym werbalnym dowodem na to, od dawna znajdował się już na straconej pozycji.
    — Mógłbyś… powiedzieć cokolwiek — szepnął jedynie, mimowolnie odchylając głowę tak, by ułatwić mu dostęp do jego szyi. By zrobić wszystko, byle tylko Chan nie przerywał tego, wywoływało w nim szereg wszystkich wrażeń, wydobywającej z jego ust pierwsze, ciche westchnienie. — a ja i tak bym się teraz zgodził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sens tych słów dotarł do niego dokładnie w tym samym momencie, gdy kolejne muśnięcie niemal ugięło mu kolana, a nagłe odsunięcie się okazało się jedną z najgorszych, możliwych kar. Zajęło mu chwilę, nim zrozumiał, co się właściwie stało. Chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego, poczuł niespodziewany, chwilowy zawrót głowy, jakby ktoś nagle pozbawił go dostępu do powietrza. Stracił równowagę, ale tym razem jednak nie łapał się już blatu, a samego Chana, opierając swoje dłonie na jego barkach i ponownie zmniejszając ten przeklęty dystans. Nie potrzebował go; nie chciał.
      Nie tracąc czasu, z nietypową dla siebie delikatnością, ujął w dłonie jego twarz, lustrując przenikliwie każdy, najdrobniejszy nawet, jej fragment. Zupełnie tak, jakby nigdy wcześniej nie poświęcił temu należytej uwagi i oto teraz, w tym nieoczekiwanym dla żadnego z nich, momencie, próbował nadrobić stracony czas; pochwycić na nowo każdą z niewykorzystanych szans.
      — Ja…

      Soo

      Usuń
  5. W jego życiu było tych kilka momentów, w których nie poznawał samego siebie. Zdarzały się rzadko. Zazwyczaj wtedy, kiedy coś - słowo, doświadczenie… osoba - okazywało się tak zaskakujące, że już sam, pierwszy i ulotny zaledwie, kontakt z tą niespodziewaną nowością, wyciskał z jego płuc ostatni oddech. Yosoo starał się pozbywać się tych niewygodnych wspominek tak szybko, jak było to tylko możliwe, ale niektóre z nich zostawały z nim na dłużej, niż mógłby sobie tego życzyć. Nie mógł jeszcze wiedzieć, czy to, w czym dobrowolnie brali właśnie udział, miało jakkolwiek przełożyć się na wszystko, co ich jeszcze czekało, ale jakaś naiwna cząstka jego podświadomości, nakazywała mu wierzyć w to, że… wszystko sobie poukłada. Że posprząta ten uczuciowy, pokrętny bałagan, doprowadzając do porządku nie tylko samego siebie, ale również wszystko, co od tej pory chciał na stałe gościć we własnej codzienności. O ile będzie mu dane.
    — Za dużo? Nie, nie rozumiem. Channie… — wyrzucił z siebie na jednym oddechu, choć tak naprawdę dalej ubolewał nad słowami, które wymykając się teraz spod jakiejkolwiek kontroli, opuściły jego usta wcześniej, nim zdążył zorientować się w ich prawdziwym wydźwięku. To jawne przyznanie się do tego, w jakim był stanie - do którego pozwolił się doprowadzić. Gdyby nie miał tu żadnego świadka, najprawdopodobniej teatralnie uderzyłby dłonią w czoło, przeklinając w duchu (albo i nie) to, jak bardzo utrudniał sytuację, która sama w sobie dostarczyła im już wystarczającą dawkę stresu. Bo o ile chwilę wcześniej mógł grać w tę pokręconą grę, czerpiąc z tego trudną do zrozumienia satysfakcję, o tyle teraz musiał przyznać, że jego obecne położenie nie było już wystarczająco komfortowe, by dalej mu to umożliwiać. — próbuję się skupić, ale…
    Jeśli wcześniej sądził, że pogubił się w gąszczu reakcji i niewykorzystanych możliwości, jedynie zbaczając z raz obranej, jasnej ścieżki, to teraz poczuł się tak, jakby już nigdy nie dane mu było na nią powrócić. Jego ciało odpowiadało instynktownie na wszystko, co otrzymywało ze strony Chana i Yosoo zdał już sobie chyba sprawę z tego, że nie miał w tym temacie zbyt wiele do powiedzenia. Nie, żeby specjalnie nad tym ubolewał. Rozkoszowanie się każdą sekundą, w której cieszył się dotykiem jego dłoni, czy miękkością ust, były wystarczającym wynagrodzeniem.
    Mimowolnie wygiął nieznacznie plecy, gdy poczuł, jak palce Chana suną mu wzdłuż kręgosłupa, wydzierając przy okazji z ust kolejne, tak trudne do opanowania sapnięcie zaskoczenia. Jedna z jeggo dłoni zacisnęła się odruchowo na blacie, z całą, daną jej mocą, odnajdując w tym jedyny, stały punkt. Była jak kotwica, chroniąca go przed tym, by na dobre zostać pochłoniętym przez kolejne fale obezwładniającego pożądania.
    Powinien przywyknąć, spodziewać się tego, co może poczuć, a mimo to czuł się dokładnie tak, jakby znów przecierali jakieś nieznane im szlaki. Mimo wcześniejszych, łączących ich, doświadczeń.
    Bo przecież dzielili już podobne chwile.
    Te, mimo kilku punktów wspólnych, okazały się jednak tak znacząco, boleśnie wręcz, odmienne.
    Tym razem nie mogli już ukryć siebie; swoich słów ani reakcji; za przytłumionymi zmysłami lub pod gęstą osłoną nocy. Nie mogli zrzucić winy na nic poza własnymi, świadomie (podobno) podejmowanymi decyzjami. Dali sobie przestrzeń nie tylko na to, co ładne i właściwe, ale przecież… świat taki nie był. Ani ten, w którym żyli do tej pory, ani ten, który czekał na nich za rogiem, po popełnieniu wszystkich możliwych błędów młodości; po każdym nieprzemyślanym kroku, którego sam Soo nie chciał już więcej żałować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Trochę mi to… utrudniasz? Tak, to chyba dobre słowo… chociaż… sam już nie wiem — wyjąkał, kręcąc przy tym głową z politowaniem nad własną nieudolnością. — Niczego już nie wiem. Może poza tym, że trochę mi… niewygodnie.
      Chaotycznie wypowiadane wyrazy, nieskładne zdania, nie były czymś typowym dla Soo, ale nawet gdyby zdawał sobie właśnie sprawę, jak niechlujnie brzmiał, z dużym prawdopodobieństwem nie byłby w stanie zrobić absolutnie niczego, by to poprawić. Nie kiedy przymykał oczy oczy, przytłoczony nadmiarem przeżyć. Kiedy zdawał się od nich uciekać i jednocześnie lgnąć - kiedy jedyne, o czym myślał, to dłoń, opuszczająca nieznacznie brzeg jego spodni. Ta sama, na której owinął nagle własną, w niezrozumiałym, nawet dla siebie, geście.
      Odezwij się, do cholery, ganił siebie w myślach, ale ilekroć tylko otwierał usta, rezygnował z podejmowania jakiegokolwiek działania, zakrywając ten zamiar kolejnym westchnieniem lub nieznośnym odruchem męczenia wargi. Schował się pod zaciśniętymi kurczowo powiekami, zaczerwienioną skórą na policzkach i oddechem, który przyspieszył tak nienaturalnie. Od drżących kolan, po zmierzwione, ciemne kosmyki, stanowił jawny dowód na to, że w starciu z Chanem, był z góry skazany na porażkę. Choć ta, zamiast brzmieć przytłaczająco, okazała się dużo słodszym doświadczeniem.
      Cały jego obraz krzyczał to, czego nie potrafiły wyrazić słowa. Choć przecież tego chciał.
      Problemem było to, że Soo utknął właśnie w pułapce, zastawionej przez samego siebie - w sidłach niedopowiedzeń i fałszywego zarysu nieposkromionej dotąd pewności. Tego, że zawsze wygrywał, że kontrolował każdą minutę swojego życia. Że wiedział, co powiedzieć. Jak mógłby, gdy właśnie teraz, gdy potrzebował tej umiejętności tak rozpaczliwie, żadne właściwe słowa uparcie nie przychodziły mu teraz do głowy. Nie chodziło o lęk. Raczej o potrzebę zbyt głęboką i nagłą, by określić ją w tak prosty sposób, którego od niego wymagano.

      Soo

      Usuń
  6. Czy spodziewał się kiedykolwiek wcześniej, że dotyk (nawet ten najdrobniejszy, będący niekiedy wynikiem nieplanowanego wypadku) stanie się dla niego tak uzależniający? Nie. Myśl ta nie zagościła w jego głowie nawet przez część sekundy; co teraz, wydawało się przecież tak nieprawdopodobne. Przejście od zdrowej, podszytej szczerością, przyjacielskiej relacji do tego, czemu nadali początek, zajęło im tak niewiele czasu, że doprawdy trudno było uwierzyć w czystość ich wcześniejszych intencji. Kiedy wracał myślami do pierwszych, wspólnie spędzonych chwil, w znakomitej większości kojarzył to jedynie z tymi pozytywnymi wspomnieniami i mimo ryzyka, które niosło za sobą przekraczanie każdej, kolejnej granicy, nie potrafiłby zmusić się do pożałowania żadnej z podjętych w tym temacie decyzji. Nawet biorąc pod uwagę wszystkie te potencjalne zagrożenia, czy wręcz katastrofalne skutki, przed którymi trudno byłoby im się już uchronić. Czy kładli na szalę coś, za co wielu innych ludzi, byłoby gotowych poświęcić wiele? Być może. Czy miało im się to opłacić? Yosoo chciał wierzyć, że tak. Chciał tkwić w tym (nawet jeśli zupełnie błędnym) przekonaniu, że mogli ruszyć tą drogą wspólnie, nie przejmując się niczym poza tym, co było między nimi wcześniej, co tworzyło się teraz i co jeszcze na nich czekało. Ale jedynie w tym kuszącym aspekcie rozwijania porozumienia łączącego ich dwoje. Nikogo i niczego poza nimi.
    Bo może w tej historii od zawsze chodziło o coś więcej?
    Ufał mu. Soo mógłby teraz wierzgać i krzyczeć w geście jawnego i gorączkowego zaprzeczenia, że było przecież zupełnie inaczej, ale musiał przyznać, chowając uprzednio dumę do kieszeni, że obecnie polegał na Chanie bardziej niż kiedykolwiek na kimś innym.
    Myśl ta dopadła go z całą swoją mocą właśnie wtedy, kiedy bez słowa i cienia sprzeciwu, pozwolił Yechanowi spleść ze sobą ich dłonie i poprowadzić się w stronę, niedawno opuszczonej, sypialni. Do punktu, o którym tak niedawno sam wspomniał we własnych myślach, a który teraz wydawał mu się oddalony o setki mil.
    Tam, skąd nie chciał wychodzić; gdzie czuł się na miejscu; bezpiecznie, ale i pobudzająco.
    Gdzie pasował. W końcu, niemal z pedantyczną dokładnością, niezależnie od tego, jak bardzo przerażała go albo sama ta świadomość, albo fakt, z jak olbrzymią łatwością przychodziło mu poddawanie się w zaufaniu wszystkiemu wychodzącemu teraz ze strony Yechana: każdemu słowu, gestowi i decyzji. I nadal dziwił się temu, jak niczemu innemu, nawet mimo faktu ich kilkuletniej znajomości. Bo choć znali się tak dobrze; choć wiedzieli o sobie prawie wszystko, to Yosoo nie mógł wyzbyć się wrażenia, że Chan znalazł się właśnie w posiadaniu jakiegoś tajemnego spisu wszystkich tych rzeczy, które działały na niego jak coś niezwykle ogłupiającego. Nie potrafił wymyślić innego wytłumaczenia na to, co teraz wyczyniał. Wiedział, jak i gdzie go dotknąć, co powiedzieć i jak spojrzeć, by Soo był gotów porzucić wszystkie ograniczenia i wcześniejsze założenia - byle tylko wyrwać z tej krótkiej chwili jak najwięcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sprzeciwiał się, kiedy lekkie pchnięcie, usadziło go na łóżku. Odruchowo ułożył obie dłonie po bokach, odnajdując chwilowe oparcie w miękkości materaca. W tym jednym temacie Chan miał niezaprzeczalną rację. Było mu cholernie gorąco, ale szczerze wątpił, czy sedno tych trudności rzeczywiście tkwiło akurat w samej bluzie.
      — Może… — przyznał po dłuższej chwili, mocniej zaciskając palce na pościeli. — Rzeczywiście chyba tak. — kontynuował w całym tym chaotycznym tonie, odruchowo, zupełnie bez udziału woli, przesuwając czubkiem języka po swoich wargach — przynajmniej trochę.
      A potem zrobił coś, co zaskoczyło również jego samego. Złapał drżącymi palcami za brzeg przydużej bluzy i pozbył się jej podciągając ją nieporadnie do góry. Chwilę później odrzucał ją w nieco nieprzemyślanym geście, pozwalając, by ta opadła na podłogę i nie bardzo przejmując się faktem, że ryzykował tym doprowadzenie Yechana do szału. Prawdę mówiąc… była to ostatnia rzecz, o której teraz myślał. Zamiast tego podniósł w końcu wzrok, by podjąć próbę utrzymania na nim spojrzenia dłużej niż tych kilka, ulotnych sekund i starał się odrzucić tę przeklętą myśl o tym, jak nienaturalnie odsłonięty się teraz czuł. Z drobną dozą niepewności, wplótł palce jednej dłoni w jasne kosmyki i zatrzymał je tam na dłuższą chwilę, nim przesunął dłoń niespiesznie na jego kark.
      — To tak... na wypadek, gdybyś miał teraz jeszcze jakieś wątpliwości…

      Soo

      Usuń


  7. — Co? — zapytał bezmyślnie, odzyskując trzeźwość myślenia o kilka sekund za późno. — Och.
    Och, tylko tyle. Ciche, nie wyjaśniające absolutnie niczego, podsumowanie wszystkiego, co działo się w jego głowie i… ciele. Czego, mimo wszelkich, ewentualnie podjętych prób, nie byłby w stanie już ukryć. Nie, żeby w ogóle zamierzał. Nie chciał, by targały nim jakiekolwiek wątpliwości, więc zapewnienie, padające przed momentem z ust Chana, okazało się właśnie najcenniejszym, co Soo mógł teraz usłyszeć. Tylko tego tak naprawdę potrzebował.
    Nigdy wcześniej nie czuł się podobnie. Żaden - ani zupełnie przypadkowy, ani starannie rozplanowany, dotyk nie był w stanie wywołać w nim podobnych reakcji. Wyszarpywać z ust cichych westchnień, dusić żołądka, przyspieszać oddechu… Mimo wszystkich, idących za tym niedogodności, nie był w stanie zmusić się do pożałowania żadnego z kroków, które doprowadziły tę dwójkę właśnie do tego momentu. Do punktu, z którego nie chcieli zawracać, a który ogłupiał i uzależniał ich chyba w równym stopniu.
    Miał wrażenie, że odpływa. I to już od samego początku, gdy poczuł na swojej talii ciepło jego dłoni. A potem usta sunące po nieodwracalnie odsłoniętym ciele. Niespieszne, ale zdecydowane ruchy, wywołujące w nim te zawstydzające, niekontrolowane drgnięcia, głośniejsze wydechy, czy nawet jeden, zduszony pospiesznie jęk. Chciał więcej dotyku, więcej ciepła, więcej jego.
    Gdyby wiedział, zrzuciłby z siebie tę cholerną bluzę już kwadrans wcześniej.
    A może jeszcze poprzedniej nocy?
    Wir tych myśli, napędzanych kolejnymi wrażeniami, pochłonął go niemal bez reszty. Trudno było mu usiedzieć w miejscu, czy dalej trzymać pożądanie na wodzy, chciał go mieć bliżej, mocniej i pełniej. Nic więc dziwnego, że gdy Yechan bez ostrzeżenia zsunął się na kolana, odsuwając od jego ust, Soo poczuł w pierwszej chwili jedynie nieznośną pustkę.
    Zorientowanie się w sytuacji zajęło mu odrobinę dłużej, niż powinno, ale nie dostrzegał w tym zbyt dużej straty; za nic w świecie nie zamierzał przecież przeszkadzać blondynowi w jego działaniach. Jak mógłby, gdy już zaledwie pierwsze, wyczuwalne zaciśnięcie się palców na jego udach sprawiło, że całe ciało spięło mu się do granic możliwości.
    Soo wplótł palce we włosy Chana, całą uwagę poświęcając przy tym tej kuszącej miękkości, a gdy ich spojrzenia na moment się spotkały, miał wrażenie, że temperatura w pokoju skoczyła nagle o kilka stopni. Próbował coś powiedzieć; zrobić cokolwiek, ale bał się, że jeden szybszy ruch lub nieprzemyślane słowo, zburzy ten niestabilny, a tak pochłaniający go teraz obrazek.
    On sam, siedzący teraz na skraju łóżka… i Chan, znajdujący się tuż pod nim, opierający dłonie na jego udach. Ich krzyżujące się spojrzenia, mieszające oddechy, niezmienna potrzeba, by znaleźć się jeszcze bliżej. Tak, jak to tylko możliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby teraz skupić się na niczym poza tym całkowicie rozpraszającym go widokiem, gdy Chan klęczał teraz tuż przed nim, w niemym oczekiwaniu na jego kolejny krok. Krok, który tak bardzo chciał teraz wykonać, a który zawisł nagle, między jednym a drugim oddechem, gdy Soo niespiesznie zacisnął czubki palców na brzegu swoich spodni, próbując nieporadnie zsunąć je o kilka milimetrów niżej.
      Nie odniósł w tym zbyt dużego sukcesu, ale nie było to znowu aż tak zaskakujące, zważywszy na to, że ledwo panował teraz nawet nad tymi najprostszymi, odbywającymi się zwykle totalnie bezwolnie, ruchami.
      — J-ja… — zacisnął wargi, gdy zdał sobie sprawę, że w jego obecnym stanie lepiej będzie po prostu milczeć. I tak pokazał już zbyt wiele z tego, co do tej pory starał się tak starannie ukrywać. Kiwnął jedynie głową, przeskakując nieobecnym wzrokiem po twarzy Chana.
      Kilka sekund i trzy głębsze oddechy później, był w stanie stwierdzić, z całą pewnością, że mógł wydobyć z siebie strzęp tej niepełnej, ale wystarczająco sugestywnej prośby. — … możesz? Proszę.


      Soo

      Usuń
  8. Niezależnie od tego, iloma, i jak głębokimi przy tym, doświadczeniami zdołaliby się wymienić, Soo zdawał się trwać nieprzerwanie w tym dziwnym do wyjaśnienia zawieszeniu, między przyzwyczajeniem, a niesłabnącą fascynacją tym, co się między nimi rodziło. Trudno było mu przywyknąć do tego, że nawet te najdrobniejsze gesty wciąż wywoływały w nim tak nieprzewidywalne reakcje, kojarzone przez niego wcześniej raczej jedynie z czymś… mocniejszym. Tkwił więc w mackach zawstydzającego i odbierającego dech, zachwytu, gdy już zwyczajne i na pozór niewinne, wyczucie palców Yechana na swojej skórze powodowało, że miał wrażenie całkowitego… rozsypywania się. W jego towarzystwie, przy tej wzajemnej bliskości, nie poznawał już samego siebie. Wystarczyło tak niewiele, by wszystko, do czego zdążył oswoić się przez lata kreowania wymyślonego przez siebie wizerunku, odchodziło teraz w zapomnienie. By był zmuszony pogodzić się z utratą każdej z bezpiecznych masek. Przy Channiem nie był już tym, kogo odgrywał starannie każdego dnia, zaraz po opuszczeniu własnego mieszkania. Nie był już opanowanym Yosoo, niepozwalającym na to, by ktokolwiek lub cokolwiek dało go jeszcze radę zaskoczyć; wytrącić z równowagi, powodując szereg nieproszonych następstw, z którymi musiał się potem mierzyć. Bez słowa sprzeciwu przyjmował za to rolę tej łagodnej osoby, przyjmującej pokornie to, co zostało dla niego zaplanowane, mimo tego, że nie to miał w swoim zwyczaju; że nie to I choć zaskakiwało go to nieprzerwanie w tym samym stopniu (spodziewał się także, że nie był w tym odosobniony), nie czuł już do tego tej samej niechęci, która nawiedzała go wcześniej. Nie chciał z tym walczyć, nie widział w tym sensu.
    Nie teraz, kiedy w wyniku dobrowolnych działań, siedział przed nim zupełnie nagi, bez cienia ubolewania nad swoją pozycją, podczas gdy sam Chan był kompletnie ubrany. Jeszcze. Złapał się na myśli, że jedyne, co chciałby teraz zrobić, to zmienić właśnie ten stan rzeczy. I pewnie nawet podjąłby próby wprowadzenia tego zamysłu w życie, gdyby nie fakt, że kolejne ruchy sprawiły, że Soo balansował już na tej niebezpiecznej granicy całkowitej utraty zmysłów. I to zarówno po ucisku wbijających się w jego skórę palców, po ciepłym oddechu owiewającym jego brzuch, czy po drobnych pocałunkach skupiających się na tej delikatnej skórze na udzie. Tam, gdzie wcześniej nie całował go jeszcze nikt inny.
    A potem przepadł już nieodwracalnie.
    — O Boże… — jęknął odruchowo, choć na język cisnęło mu się właśnie coś zupełnie innego, znacznie bardziej wulgarnego. Wysunął dłoń z kosmyków Yechana, zupełnie tak, jak gdyby bał się, że nie zdoła zapanować nad odruchami i zrobi mu jakąś krzywdę. Zamiast tego, zacisnął dłonie na pozostawionej w nieładzie pościeli, odchylając nieznacznie głowę do tyłu i pozwalając pochłonąć się pierwszej fali przyjemności.
    — Channie… — zaczął, ale sam nie był pewny, po co. Być może kierowała nim jedynie ta niezrozumiała potrzeba, by wyrzucać z ust cokolwiek. Coś, co nie byłoby jednym z kilku tych niepowstrzymanych, zdradliwych jęków, czy głośniejszych oddechów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Soo nie zdążył się zorientować, kiedy ręce, utrzymujące do tej pory ciężar jego ciała, zadrżały żałośnie i z pozycji siedzącej, przeszedł do tej podpartej na łokciach, by chwilę później, leżąc już plecami na materacu i zasłaniając twarz przedramieniem, podejmował próby w uciszeniu samego siebie.
      Zdał sobie sprawę, w całkowitym zaskoczeniu, że nie wytrzyma tak zbyt długo.
      Choć tak bardzo tego nie chciał; najchętniej, gdyby było mu to dane, przeciągałby tę chwilę w nieskończoność, czerpiąc z niej tyle, ile tylko by mógł. Wszystko, co Chan chciałby mu teraz dać.
      Wyciągnął przed siebie z trudem drżącą dłoń i delikatnie stuknął mu palcami w ramię w tym - jak mu się przynajmniej wydawało - wystarczająco sugestywnym geście. A potem ponownie, jeszcze kilkakrotnie, bardziej chaotycznie i w szybszym tempie, gdy nie spotkał się ze spodziewaną reakcją.
      — Channie, proszę… — szepnął jedynie, słabo i szybko, starając się opanować na tyle, by wylewające się z niego słowa, dały radę ułożyć się w coś, co zabrzmiałoby choć trochę zrozumiale — …musisz przestać. — Poczuł, jak zalewa go fala paniki, pewnie nieco większa niż było to obecnie wskazane. A może pomylił ją przypadkiem z zażenowaniem? Niczego nie był już pewny, może poza tym, że za wszelką cenę chciał dokończyć to, co kotłowało się teraz w jego głowie, niezamierzenie używając przy tym liczby mnogiej — Zaraz skończymy.

      Soo

      Usuń
  9. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że doprowadziła ich do tego jedna, nieplanowana noc. Jedna decyzja, by na te kilka godzin zapomnieć o tym, co do tamtej pory łączyło ich dwoje. O jasnych zasadach, braku niedopowiedzeń i wolności od zdradliwej dwuznaczności płynącej z realizacji potencjalnych pokus. I świadomości istnienia tychże w ogóle.
    Czy żałował?
    Nie. Nawet wtedy, gdy w panice wymykał się z jego mieszkania, nie oglądając się za siebie; nawet przez ten tydzień wypełniony milczeniem i, podyktowanym dławiącym strachem, wymownym ignorowaniem każdej z, podjętych przez blondyna, prób kontaktu. Jak mógłby, skoro to, na co zdecydowali się wcześniej (nawet jeśli nie do końca świadomie), udowadniało mu teraz, że tak naprawdę nie znał wszystkich swoich potrzeb i nienazwanych dotąd pragnień.
    Tych, które odkrywał każdorazowo, gdy pozwalali sobie na to, by postawić kolejny krok na drodze wzajemnego odkrywania własnych, tych bardziej wrażliwych, punktów. Tego, co działało na nich jak narkotyk, doprowadzający do tego, że wszystkie niepokoje czy wątpliwości, zdawały się nagle śmiesznie nieistotne. Soo nie rozumiał, jakim cudem miałby przejmować się czymkolwiek, gdy było mu tak dobrze. Gdy liczyło się tylko to, by wydzierać z tych chwil jak najwięcej.
    Nieporadne i pojedyncze (bo na inne, nie był przecież w stanie się już zdobyć) ruchy jego dłoni i wypychanych do przodu bioder, przeczyły jego wcześniejszym słowom, ale sam nie zanotował nawet tej wyraźnej niespójności. W ostatnim czasie zaprzeczał samemu sobie tak wiele razy, że kolejny dowód na to, jak wielkim był obrazem żywej sprzeczności, nie powinien robić na nim większego wrażenia. Ani też na nikim innym.
    Jedynym, co trzymało go jeszcze na powierzchni względnej świadomości, było ostre uczucie wbijających się w jego udo paznokci, ale nawet to stało się w pewnym momencie zbyt odległe. Utrzymanie się w ryzach pełnej i rozpaczliwie przedłużanej samokontroli okazało się trudniejsze, niż początkowo zakładał, ale przecież nawet on, w całej swojej, budowanej latami, pewności siebie, nie mógł przewidzieć, że wiercący się między jego nogami Chan, w kilku ruchach zdoła doprowadzić go na sam skraj wytrzymałości. Do granic cichego, ale całkowicie uzależniającego szaleństwa. Nie był pewny, czy zamierzał wracać z tych słodkich obszarów własnej przyjemności; na pewno nie zbyt szybko i nie wtedy, gdy po kilku kolejnych sekundach, wypełnionych jego, wciąż duszonymi, jękami i wybijających go z opanowania, ruchami, stracił resztkę złudnej kontroli nad własnym ciałem i godził się na przekroczenie tej kolejnej, jednej z ostatnich zapewne, granic istniejących jeszcze między nimi.
    Gdy pozwalał na to, by bez udziału jego świadomości, ostatecznie doprowadzono go do końca.
    Kiedy ostatnia z fal tej ogłupiającej przyjemności, zaczęła powoli odpuszczać, Soo poczuł się nagle dziwnie nagi. Nie opanował w porę odruchu zaciśnięcia nóg, ale to było przecież póki co i tak niemożliwe. Nie z Yechanem, zajmującym miejsce między nimi.
    — Kurwa — jęknął tylko, ale bez wyrzutu, czy złośliwości. Łatwiej byłoby doszukać się w tym jedynie… żalu. Zasłyszane w jego głosie niezadowolenie, było jednak napędzane jedynie tą niesłabnącą potrzebą doświadczania więcej i więcej. Czymś, czego chciał teraz bardziej od czegokolwiek innego; coś, czego potrzebował niemal tak mocno, jak powietrza. — prosiłem cię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Soo wciskał się plecami w materac i przymykał kurczowo oczy, próbując opanować rozszalały oddech. Było to jednak zadanie niewątpliwie wykraczające poza wachlarz jego aktualnych możliwości. Czas mijał, a szum w uszach wcale nie tracił na intensywności, uczucie gorąca nie opuszczało jego ciała, a przejmująca potrzeba ponownego spojrzenia w stronę blondyna, niemal dusiła go od środka. Nie potrafił jednak zmusić się do tego, by odsunąć rękę od zarumienionej twarzy, pozwalając sobie na to, by spełnić teraz tę nagłą zachciankę.
      — Było tak… Nie chciałem jeszcze… — zaplątał się niezręcznie w słowach, gdy zdał sobie sprawę, że oto właśnie spełniało się to, przed czym jakiś czas temu, ostrzegał do Yechan. Powiedział za dużo. I nie istniała żadna siła, która pozwoliłaby mu to cofnąć. Starał się odnaleźć w głowie coś, czego mógłby się złapać; doszukać się tego przypadkowego kierunku, w którym mógłby uciec, pozostawiając niewypowiedzianym to, co ostatecznie odsłaniało go tak bardzo, jak to tylko możliwe. Ku jego przerażeniu, był to jednak ten moment, kiedy potencjalne rozwiązania wymykały mu się z rąk; przemykały między palcami, pozostawiając go w tej niewygodnej pozycji, zmuszającej do zmierzenia się z konsekwencjami podjętego właśnie tematu. W geście totalnej rezygnacji, zawiesił rozbiegane spojrzenie w bieli sufitu i ułożył bezwładnie dłonie gdzieś za swoją głową, nim, zagryzając ponownie wargę, pozwolił samemu sobie na dokończenie tej, raz przerwanej, żenująco obnażającej wypowiedzi: — …kończyć.


      Soo

      Usuń
  10. — Och. Następnym razem będę mówić głośniej — odgryzł się z lekką nutą złośliwości, korzystając z okazji, że po zakończeniu tego nieprzewidzianego wcześniej wyzwania, mógł w końcu zebrać na nowo wszystkie rozbiegane myśli i złożyć słowa w pierwszą, choć trochę spójną, wypowiedź. Choć pewnie nie do końca oczekiwaną: — albo może po prostu od razu cię kopnę.
    Wątpił, by w podobnych okolicznościach, nawet w obliczu tej przemożnej potrzeby przeciągnięcia własnej przyjemności jak najdłużej; do tego ostatecznego momentu; był w stanie posunąć się do takiego kroku, ale nie przeszkodziło mu to do wykorzystania teraz tego absurdalnego, oderwanego od rzeczywistości, ostrzeżenia. Nie chciał robić mu krzywdy, jakiejkolwiek. Zaledwie kilka minut wcześniej sam przezornie wysuwał z jego włosów własne palce, by przypadkiem nie szarpnąć za nie zbyt mocno, gdy tylko te zupełnie prymitywne odruchy, przejmowały kontrolę nad całym jego ciałem. Zatopionym w chwilowym zapomnieniu; zatraceniu w tych nowych, choć przecież jednocześnie tak dobrze znanych, doświadczeniach. Nawet wtedy, gdy zupełnie nie panował już nie tylko nad rękoma i nogami (z których na szczęście nie musiał właśnie korzystać), ale także nad oddechem, czy… słowami, ta jedna myśl wybijała się wyraźnie ponad wszystkie inne, wybrzmiewające w jego umyśle stanowczo i obrazowo - uważaj, żeby nie bolało. Nawet przypadkiem.
    I choć wcześniej zdarzało mu się ranić go znacznie mocniej, z rozmysłem, głównie przy pomocy starannie dobranych, okrutnych słów, splecionych w sieć wymyślnych, wyimaginowanych wyrzutów, teraz było to ostatnim, co zamierzałby zrobić.
    Chciał tylko trwać tutaj, obok, wyrzucając z głowy wszystko, co nie miało związku z ich dwójką. Nie chciał zastanawiać się nad tym, co będzie jutro, albo nawet za godzinę, gdy zbierze się do wyjścia, a Yechan zamknie za nim drzwi. Nie chciał skupiać się na zaniedbywanych studiach, ignorowanej wczoraj, nieustannie dobijającej się do telefonu, Avie; o okłamywanych rodzicach ani nawet na tych tak prozaicznych rzeczach, jak to, że zrobiło mu się nagle cholernie zimno.
    Chociaż akurat o tym, zamierzał mu właśnie powiedzieć. Chciał, by to uzależniające uczucie ciepła wróciło jak najszybciej i… by najlepiej nie opuszczało go ponownie zbyt szybko. Soo nie wiedział wcześniej, że mógłby zatęsknić nawet za tym nieprzyjemnie drażniącym uczuciem, wbijanych mu w udo, paznokci. I pewnie właśnie to by zrobił, zawieszony jeszcze na pograniczu całkowitego ogłupienia, wiedziony potrzebą wyrzucania z siebie wyznań podszytych jedynie bezwstydną szczerością. Gdyby nie fakt, że Chan sam zatrzymał go w tym zamiarze, przekierowując jego myśli na zupełnie inny tor.
    To nie musiał być koniec? Złapał się tej idei, chociaż nie chciał dać po sobie poznać tego, jak bardzo przykuła ona te, pozostające w nim jeszcze, strzępki uwagi.
    Nie? przemknęło mu przez myśl, ale zdołał zatrzymać to pytanie na czubku języka, pozwalając, by czaiło się jedynie w, przelotnie rzuconym blondynowi, spojrzeniu i nieznacznym drgnięciu kącika ust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zresztą, już sekundę później pozwolił sobie skupić się na wywołującym uśmiech dotyku, wyczuwalnym gdzieś na swoim brzuchu i klatce piersiowej. Na delikatnych palcach, błądzących po jego skórze w niespiesznym, niby to kojącym, a tak naprawdę dziwnie pobudzającym, geście.
      Mógłby uwierzyć, że pasowały dokładnie tutaj. Z przerażającą dokładnością.
      Soo zaciskał właśnie palce jednej dłoni na koszulce blondyna, gdy do jego uszu dotarło kolejne z wybijających go pytań, zmuszając go przy okazji wydania z siebie niezadowolonego mruknięcia.
      Nie wiedział, czy Yechan robił to specjalnie, ale jeśli obrał sobie za cel, by nie dać mu nawet chwili wytchnienia, to szło mu niestety bardzo dobrze.
      Jak się czuł? To pytanie, mimo niezaprzeczalnej prostoty i braku ukrytych znaczeń, wydało mu się nagle zbyt trudne, by odpowiedzieć na nie tak po prostu; bez większego wysiłku. Niezależnie od tego, jak bardzo by chciał.
      — Nie wiem — skłamał słabo, choć całe jego ciało mówiło coś zupełnie odwrotnego; od sugestywnie przyspieszonego oddechu, po coraz mocniej zaciskające się na koszulce palcach. Zdradzało go teraz przecież totalnie wszystko. — Jest mi…. — szukał. Znowu szukał i ponownie, jak za każdym, poprzednim razem, czuł się jedynie pochłonięty w tym przeklętym chaosie. — nieważne, zakończmy na tym, że nie wiem. Po prostu nie wiem.
      Bez namysłu odwrócił wzrok, zawieszając go na moment na jednej z pustych ścian. Chciał odzyskać trzeźwość myślenia, ale nawet on musiał przecież przyznać, że było to trudnym zadaniem, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie aktualne okoliczności i swoją ,niesprzyjającą dyskusjom, pozycję.
      — Wiem za to, że nie podoba mi się, że leżę tu teraz w takim stanie, a ty nadal masz na sobie ubrania.


      Soo

      Usuń
  11. Wzdrygnął się odruchowo, nie tyle na dźwięk zasłyszanych słów, co na wyłapany z nich, pospiesznie, sens.
    — Nie rozkazuję ci — zauważył gorączkowo, na tyle szybko, na ile pozwoliły mo ogarniające go właśnie zaskoczenie, mieszające się z lekką dozą… przerażenia. — Ja nie…
    Nie chciał, by Yechan odbierał to w ten sposób. By pozwalał sobie na pokładanie wiary w zaborczość Yosoo - w jego niepohamowane zapędy kierowania najdrobniejszymi nawet przejawami podejmowanego przez blondyna działania. Nie to miał przecież na celu. I chociaż w innych, bardziej typowych momentach ich codzienności, nie widział niczego złego w przejmowaniu kontroli i bezkompromisowym narzucaniu innym własnego, przeważnie odmiennego (głównie dla zabawy) zdania, to teraz był od tego daleki. Zwłaszcza, że przecież tym razem to on polegał na Chanie. Pokładał w nim zaufanie tak ogromne, że nie znajdował już słów, by tak po prostu to teraz określić. Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, czuł się bezpiecznie ze świadomością, że poddanie się tym drobnym wskazówkom, czy wymownym gestom, pozwalało mu na swobodne i spokojne doświadczanie czegoś nowego; tych kolejnych - tak potrzebnych jak się szybko okazało - wrażeń płynących z każdej chwili spędzonej w objęciach, nieistniejącej dotąd między nimi, bliskości. Nie chciał z tego rezygnować; nie chciał dobrowolnie przekreślać wszystkiego, co udało im się zbudować, a co zdawało się być nadal przecież tak niestabilne, że zagrozić mu mógł najdelikatniejszy powiew wiatru. Soo przeraził się tą myślą w tak ogromnym wymiarze; tak głęboko i bez reszty, że… nie wyłapał tej drobnej nieścisłości. Nie przejrzał podstępu, taniej zagrywki. Nie zrobił czegoś, co jeszcze kilka dni temu (lub chociażby za trzy godziny), nigdy nie umknęłoby jego uwadze.
    To Soo bawił się ludźmi. To Soo żonglował zręcznie wszystkimi dostępnymi mu rozwiązaniami danej sytuacji. Narzucał własne reguły, testował cierpliwość i burzył granice. Często bez, wcześniej założonego, celu. Ot tak, w ramach niezaprzeczalnej rozrywki. Dzielił ludzi na dwie, podstawowe grupy; na tych, którzy wiedzeni naiwnością pozwalali ranić się każdemu, kto jakimś cudem przecinał swoją drogę z ich własnymi oraz tych, którzy naznaczeni doświadczeniem… ranili pierwsi. Wierzył, że istniał tylko jeden sprawdzony sposób na to, by nie znaleźć się wśród tych na gorszej pozycji - dołączyć do drugich. Soo nie zadawał zbędnych pytań, nie prosił, nie analizował. Chodził dokładnie tam, gdzie miał ochotę i brał to, czego potrzebował. Otwierał drzwi i oczekiwał reakcji, nie do końca godząc się na półśrodki. Do niedawna.
    Yechan zdawał się być w posiadaniu niewiarygodnie cennego kluczyka, który pozwalał mu na przejmowanie całkowitej kontroli; nad wyznaczaniem nowych standardów i odkrywania niedostępnych dotąd ścieżek. A Soo, choć nie zdawał sobie chyba z tego sprawy, nie był w stanie zrobić nic, by się temu jakkolwiek przeciwstawić.
    Yosoo nie oponował więc (nie byłby w stanie), gdy dłoń Yechana wciąż utrzymywała jego twarz w takiej pozycji, że odwrócenie wzroku wydawało się nagle, nie tyle co czymś niemożliwym do zrobienia, co zwyczajnie bezcelowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Palce, zalegające teraz na jego twarzy, zdawały się palić go w miejscach, w których się zatrzymały, ale Soo doszukiwał się w tym jedynie przyjemności - powodów, dla których jego ciało drżało nieznacznie, w niemej prośbie o więcej i więcej. Odruchowo podparł się na jednej ręce, w nadziei, że chwilowa zmiana pozycji do tej bardziej wyprostowanej, pozwoli mu sprawniej zapanować nad samym sobą.
      — Ja… Channie, myślałem, że chcesz teraz… — próbował się wytłumaczyć, choć z każdym, kolejnym słowem pogrążał się coraz bardziej. Zupełnie bez udziału woli powędrował dłonią ku brzegowi jego spodni, zaczepiając na nim palce, ale nie robiąc przy tym absolutnie niczego więcej. Nie wiedział; nie rozumiał; na ile mógłby sobie jeszcze pozwolić. Nie w obliczu tak trudnych, do przejrzenia, komunikatów. — bo ja chcę bardzo, ale jeśli ty nie, to… to chyba też okej.
      Starał się nie uciekać wzrokiem, choć kilka razy, nie walcząc przy tym z dłonią blondyna, przenosił spojrzenie z jego przeszywających oczu, na coś mniej… zajmującego. Na przykład na pojedyncze, jasne kosmyki, opierające się teraz na jego czole. Jeśli Yechan miał jeszcze jakieś wątpliwości, czy zdołał przebić się do umysłu Soo i zapuścić w nim korzenie, to teraz zostały chyba całkowicie rozwiane. Nie istniał bardziej dobitny dowód na to, że brunet tracił przy nim rozum.
      Na nieszczęście samego Yosoo, rzecz jasna.
      Poruszył nieznacznie dłonią, pozwalając czubkom swoich palców, dostać się pod materiał piżamowych spodni i musnąć nieśmiało; delikatnie; skórę na jego brzuchu.
      — Ale jeśli jednak… to może też mógłbyś je za chwilę zdjąć?


      Soo

      Usuń
  12. Yechan miał w sobie coś, co w innych, bardziej typowych okolicznościach, każdorazowo doprowadzałoby Soo do szaleństwa. Zmuszało do zręcznych ucieczek przed każdą z możliwych konfrontacji, byle tylko nie spędzać w jego towarzystwie tych nieznośnie dłużących się godzin, w trakcie których zalewałby go setką twierdzeń, skąpanych jedynie w tych irytujących wątpliwościach. W zalewającej jego ciało awersji, do podejmowanych przez niego działań. Nawet tych, zaplanowanych starannie w najmniejszym szczególe, choć często wydających się tak ryzykownych i… zwyczajnie przypadkowych. W zastanej, nowej dla nich obu, rzeczywistości, Yosoo musiał docenić jednak istnienie tej przyjaznej mu duszy i przyznać, że w obliczu czekających na niego trudności, wizja znoszenia cichego (choć nie zawsze) i… dość uroczego kwestionowania jego wyborów, nie była zbyt wysoką ceną, konieczną do poniesienia w zamian za poczucie… spokoju. Względnego bezpieczeństwa i stabilizacji w świecie opartym jedynie na tym, co tak nieprzewidywalne. To, do czego nie zdążył jeszcze przywyknąć, to drobna złośliwość; skłonność do zaczepek, które w tym właśnie momencie, potrafiły pozbawić Soo tchu.
    Brak nabytego wcześniej doświadczenia w poruszaniu się właśnie na tym polu ich wzajemnych rozmówek sprawił, że zatrzymał się, przy wypowiedzianym przez niego zdaniu, o kilka sekund za długo. Prawdopodobnie przywiązał zbyt dużą wagę do tego, co już u swojego podłoża miało jedynie czystą chęć dołożenia do tej sytuacji niewinnej, rozluźniającej docinki.
    Chciał odpowiedzieć. Wyrzucić z siebie dojaśnienie swoich wcześniejszych słów, sugerując jasno, że chciał, by Chan pozbył się tych przeklętych spodni tak szybko, jak było to tylko możliwe, ale na szczęście nie był zmuszony, by to robić. Przyjął z ogromną ulgą fakt, że mimo tego, wybijającego go z rytmu, pytania, Chan postanowił nie utrudniać mu tej sytuacji jeszcze bardziej.
    Twarz chłopaka, skąpana w delikatnym, porannym poblasku była czymś, co naprzemian zamazywało się w jego umyśle i malowało w nim wyjątkowo wyraźnie. Soo nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś podobnego, ale z całą pewnością mógłby już stwierdzić, że intensywność owego wrażenia nie wydawała mu się teraz czymś, co mogłoby go w jakimkolwiek stopniu… zatrzymać.
    Nie chciał się rozpraszać. Nie chciał pozwolić na to, by jego myśli, skupione do tej pory na realizacji konkretnego planu, wędrowały samoistnie w kierunku, w którym nigdy ruszyć nie powinny. Bo nie powinny, prawda? Chciał pozbyć się wszystkich obaw; wątpliwości i oddychał z ulgą, gdy docierało do niego, że… chyba był właśnie w tych dobrych rękach. Cokolwiek miałoby to, rzecz jasna, oznaczać. Jeśli miał podejmować ryzyko, to chciał robić to właśnie z nim - bezpiecznie i w zaufaniu. Nawet w obliczu ich wzajemnego dogryzania sobie przy każdej, nadarzającej się okazji.
    — I kto teraz komu cokolwiek nakazuje, Channie? — zauważył złośliwie, choć ani nienaturalnie cichy, nieznacznie drgający teraz głos, ani fakt, że nie cofnął się w swoich ruchach nawet odrobinę, nie pozwalałyby uwierzyć w prawdziwość jego zaczepki. Tak naprawdę sam nie wiedział już, co chciał tym osiągnąć. Być może był to po prostu jeden z tych licznych momentów, w których słowa opuściły jego usta, w tym odruchowym nawyku, nim zdołał je w ogóle przemyśleć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje i obawa ta nie opuściła go ani wtedy, gdy skrzyżował spojrzenie z tym, należącym do Chana, ani gdy miał za sobą pierwsze z mimowolnych ruchów.
      Z niezrozumiałych dla siebie powodów, chciał podążać za jego spojrzeniem i wskazówkami, niezależnie od tego, jak absurdalnie nie brzmiałoby to z ust kogoś, na jego, definitywnie słabszej, pozycji. Właśnie dlatego, gdy jego jedna dłoń błądziła nieśmiało i z brakiem typowej płynności w narzuconym przezeń miejscu, druga wsuwała się właśnie w jasne kosmyki i w całkowicie naturalnej potrzebie, przyciągała Chana jeszcze bliżej.
      Soo nie potrzebował dodatkowego zachęcania. Pocałunki stały się w ostatnim czasie dokładnie tą czynnością, którą chciał dzielić z Yechanem… wyjątkowo mocno.
      Złączył ich w krótkim, ale niezwykle intensywnym pocałunku, niewiele robiąc sobie z tego, jak desperacko mogło to właśnie wyglądać. Liczyło się tylko to; uczucie miękkości i ciepła. Całkowicie go pochłaniające.
      — Channie — szepnął między jednym, a drugim ruchem warg, nie odsuwając się nawet o cal. Milczenie. Wymowne, odrobinę niekomfortowe, choć tak chwilowe. — Chyba miałeś rację i… — przesunął palcami po jego karku, by zatrzymać się ostatecznie gdzieś w połowie pleców. — …trochę się jednak stresuję.


      Soo

      Usuń
  13. Nie potrafiłby mu tego wyjaśnić. Nie dałby rady ubrać w słowa, nawet w te najprostsze, całego tego bałaganu (teraz najpewniej i tak idealnie już widocznego). Nie znalazłby w sobie ani określeń, które odpowiednio zobrazowałyby to wszystko, czym chciałby się z nim teraz podzielić, ani, tym bardziej, wystarczających pokładów siły, które pozwoliłyby mu choćby otworzyć usta. A przynajmniej takiej, dzięki której spomiędzy jego warg wydostałoby się coś, co w jakimkolwiek stopniu przypominałoby zrozumiałe wyrazy, a nie jedynie dźwięki tak jawnie ukazujące to, co działo się teraz w jego ciele.
    Choć przecież chciał. Chciał pokazać mu nad wszelką wątpliwość, że widzi, że słyszy i rozumie ogrom chaosu, który na własne życzenie wprowadzili do swojego życia. Że chce na nowo posprzątać ten nieoczekiwany nieporządek, ale już nie sam. Z nim. Teraz, zaraz.
    I chyba wiedział to od dawna.
    Trudno było mu jednak przebić się z tą tak szczerą, prostą, choć niemal niemożliwą do zrealizowania, potrzebą, gdy tkwił w pozycji tak niepewnej, że każdy przypadkowy, nieprzewidziany przez niego wcześniej ruch (i to zarówno ten metaforyczny, jak i dosłowny) mógł sprawić, że całkowicie stracić poczucie gruntu pod stopami.
    Jak mógłby myśleć o czymkolwiek bardziej wymagającym, gdy nic nie mogło pochłonąć go bardziej niż ten wyraźny, najpewniej uchodzący za nieprzyjemny, ciężar palców zaciskających się teraz na jego barkach. Gdy uczucie zaciskających się po jego bokach nóg, zmusiło go do chwilowego odchylenia się do tyłu i zaciśnięcia dłoni na, pozwijanej pod nim, pościeli.
    — Wiem, Channie, mówiłeś już… — odpowiedział, próbując zapanować nad przyspieszonym oddechem i potrzebą, by bezwstydnie prosić o to, by nie przerywali choćby na sekundę. By błagać go o to, by niezależnie od wszystkiego, skupili się tylko na sobie nawzajem. Nie chciał, by Chan zaprzątał sobie teraz głowę poszukiwaniem wyjaśnień lub wysyłaniem ku niemu dodatkowych zapewnień, skoro sam wcale ich nie potrzebował. — Wiem, że możemy przerwać, ale… Ale… możemy mieć to gdzieś? Przynajmniej na razie?
    Sekundę później pozwalał sobie tonąć w kolejnych, coraz głębszych i bardziej desperackich pocałunkach. Przyciągał Yechana tak blisko, jak tylko pozwalały mu na to prawa fizyki, muskając jego wargi szyję, przygryzając ucho i zaciskając dłonie tam, gdzie akurat niepostrzeżenie się zatrzymywały. Oddał się temu tak fanatycznie, że przetworzył sens słów blondyna o wiele za późno, by zareagować na nie odpowiednio.
    Niespiesznie odsunął się od Yechana, pozwalając im obu na chwilowe wyciszenie rozszalałych oddechów.
    Blondyn wyglądał, jak… Jak jego małe, prywatne dzieło sztuki. Soo nigdy nie pomyślałby, że lekko przyczerwieniona skóra ani przylegająca do twarzy plątanina, jasnych kosmyków, zawładnie nim w tak bezwzględny i dogłębny sposób. Sprawi, że oderwanie od niego nie tylko oczu, ale i rąk, będzie zadaniem graniczącym z cudem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To… chyba… dobrze — zmusił się w końcu do zabrania głosu, choć początek tej wyproszonej przezeń wypowiedzi, mógł na początku nie odsłaniać zbyt wiele. Postawić więcej znaków zapytania niż definitywnych kropek; pozwolić trwać w zawieszeniu, gdzieś między słodkim kłamstwem, a bezpieczną półprawdą. Przynajmniej do chwili, w której nie zdecydował się na to, by kontynuować; w widocznym rozedrganiu, ale i próbach odzyskiwania kontroli nad czymś, co dawno wymknęło mu się z rąk. — Nie będę w końcu sam — ciągnął, sunąc czubkami palców gdzieś po jego udzie.
      Odważył się w końcu na niego spojrzeć. Zawiesić spojrzenie w jego ciemnych, kryjących w sobie tak niezrozumiały wachlarz emocji, tęczówkach. Dwa głębokie oddechy i trzy uderzenia serca za długo.
      — Bo widzisz… ja oszalałem już jakiś czas temu — przyznał z rozbrajającą szczerością, nabierając do płuc większej dawki powietrza i siląc się na ponowne przywołanie na usta lekkiego, ale wystarczająco wymownego uśmiechu — wtedy, na mojej kanapie.

      Soo

      Usuń
  14. Czy go teraz zaskoczył? Soo skłamałby twierdząc, że tak.
    Czasem, nawet te najmniej oczekiwane rzeczy miały okazję wydarzyć się dokładnie w takim czasie i w taki sposób, by idealnie oddać wszystko to, co trudno było jeszcze określić innymi, bardziej typowymi, środkami. Pojawiały się nagle, bez uprzedzenia, by w rezultacie stać się czymś na wzór brakującego elementu tej skomplikowanej układanki. Tego, którego odnalezienie sprawiało, że nagle cała, misternie rozpracowywana konstrukcja, okazywała się śmiesznie prosta.
    Nie mógł zaprzeczać oczywiście, że wszystko, co decydowali się właśnie zapoczątkować, przywoływało na myśl otwieranie tych nowych drzwi, jednak… doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co mógł w nim wywołać, gdy sięgał po to przemyślane, choć niewątpliwie niezbyt wyszukane, zagranie. Gdy posługiwał się rozważnie dobranym zbitkiem słów, mających poruszyć w założeniu dokładnie tę strunę, do której właśnie dotarły. Pozwolić na to, co jeszcze kilka minut wcześniej wydawało się tak nieprawdopodobne i odległe.
    Przechylić tę, wrażliwą na najdrobniejsze z oddziaływań, szalę.
    Minąłby się ze szczerością, gdyby powiedział, że taka kolej rzeczy przestała mu odpowiadać. Rozwiązanie, którego złapał się w tym ostatnim, możliwym momencie, było znacznie prostszym do przyjęcia. Zwłaszcza wtedy, gdy jedyną alternatywą, przed którą aktualnie stanął, było jawne przyznanie się do tego, że przy Yechanie… znów czuł się jak nieopierzony siedemnastolatek. Dzieciak, który gubił się między ruchami dwóch ciał; tonął w oddechach, rozpływał się w spojrzeniu, plątał w rzucanych pospiesznie słowach; słodkich obietnicach bez pokrycia, które wtedy, miały być tymi ostatecznymi - tymi na zawsze. Nie był sobą, brakowało mu pewności, płynności i niezachwianej niczym wiary w to, że niezależnie od ewentualnych następstw, wszystko, co robił… zrobiłby ponownie. Z takim samym przebiegiem i skutkiem, nie rezygnując z żadnego, z postawionych na tej drodze, kroków.
    Ale choć Soo, w istocie, nie żałował żadnych ze swoich kilku wcześniejszych doświadczeń, wierząc, że wszystko w jego życiu wydarzyło się po coś, złapał się właśnie na myśli, że to te dzielone z Yechanem, chciał zapamiętać najlepiej. I na stałe. I przede wszystkim na trzeźwo.
    Być może to właśnie dlatego, poddając się potrzebie zapisania tych chwil w pamięci, próbował chłonąć wszystko tak dokładnie, nie odwracając spojrzenia od zarumienionej twarzy ani nie odrywając dłoni od, poruszających się delikatnie, bioder.
    — To nie takie proste — odpowiedział naprędce, choć kosztowało go to teraz znacznie więcej samozaparcia i energii, niż mógłby wcześniej przypuszczać. — Musisz się na coś zdecydować, Channie.
    Yosoo nie odwrócił wzroku ani wtedy, gdy nogi Yechana sprawnie owinęły się wokół niego, ani wtedy, gdy delikatnie i z wyczuciem sam poruszył biodrami po raz pierwszy. Ani drugi. Ani żaden z kilku kolejnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatopił się w tej chwili tak głęboko, jak tylko potrafił, pozostawiając poza ścianami tej sypialni wszystko, co dawało wcześniej te najdrobniejsze nawet podstawy ku wszelkim jego wątpliwościom. Miał szczerą nadzieję, że Channie myślał teraz podobnie. Oddałby za to naprawdę wiele.
      — Bo będzie mi naprawdę ciężko… — postanowił kontynuować tę myśl, choć tak naprawdę najchętniej zamknąłby teraz usta i podążył za tą, wypowiedzianą przed momentem, sugestią - skupiłby się tylko na Chanie. Tylko na nim; na jego przymkniętych oczach, lekko rozchylonych ustach i dłoniach, ściskających jego barki. A mimo tego; mimo, że wizja ta była tak kusząco uzależniająca; nie potrafił odmówić sobie ostatniej okazji do lekkiej złośliwości. Nie teraz, kiedy powoli odzyskiwał przy nim możliwość kontrolowania tego, co jeszcze jakiś czas temu wręcz przesypywało mu się przez palce.
      Złapał Chana mocniej i sprawnie przewrócił ich tak, że to teraz sam znalazł się na górze. Zatrzymał się po tym, wciąż nie rezygnując jednak z badawczego i wyczekującego wpatrywania się w chłopaka. Co prawda… nie robił tego z czystej przekory, a jedynie z dbałości o to, by dać sobie… im, odrobinę więcej czasu.
      — Wiesz… coś robić i nie robić jednocześnie. Ale, jeśli trzeba to… zawsze mogę przestać.


      Soo

      Usuń
  15. Nie mógł powstrzymać uśmiechu (i to wcale nie jednego z rodzaju tych ledwie widocznych), gdy tak wyraźnie docierało do niego to, z jak mocnymi reakcjami spotykało się wszystko to, co robił - każde wypowiedziane słowo, każdy ruch. Zaczynał wierzyć, że chodziło tu już nawet o spojrzenia - te mówiące czasem więcej niż długie i kwieciste, tak często plączące się, wypowiedzi.
    — Nie, nie mogę. Nie będę wybierał za ciebie, dobrze ci do tej pory szło, Channie — zdołał opanować własne rozedrganie i jakkolwiek skomentować zasłyszaną wcześniej wypowiedź. Choć był niezwykle bliski poniesienia w tej kwestii sromotnej porażki. Nie pierwszy zresztą raz.
    Chwilowe przejęcie sterów pozwoliło mu na nadbudowanie tej sytuacji w zupełnie nowy dla niego, ale niewątpliwie równie urzekający sposób. Miał wrażenie, że nawet to, co miało okazję malować się już przed jego oczami, teraz nabierało zupełnie innych barw - wyraźniejszych, bogatszych. Oczy Yechana wydały mu się nagle dużo głębsze niż dotychczas, rozrzucone na pościeli, jasne kosmyki kusiły, by wplątać w nie palce, a wszystko, co wydostawało się z jego ust, było jak mamiące zaklęcie, sprowadzające Soo w tej rejony, z których istnienia nie zdawał sobie nawet sprawy. Teraz chciał podążać ku nim, bez względu na cenę.
    Ciężko byłoby się temu sprzeciwić, gdy leżeli przy sobie tak blisko, jak było to tylko możliwe. Gdy Yechan kładł na jego policzku swoją dłoń, powodując, że Soo poczuł tę niewinną przyjemność, której nie czuł już od bardzo dawna. Gdy każdy z idealnie (jak mogłoby się wydawać) zgranych ze sobą ruchów, stanowił dowód na to, że to gwałtowne zatopienie się w ich spójnych, tłumionych potrzebach, było najlepszym, co mogli sobie dać. Wierzył w to, bo nie mogły okłamywać go ani przyspieszone, głośniejsze oddechy, ani oplatające go ciasno nogi. Na początku chciał podejść do tego instynktownie, ten jeden raz jeszcze wypraszając emocje i wszystko to, co mogło skomplikować sprawy i tak wystarczająco już powikłane. Ale nie mógł. A może nie chciał. Pozwolił więc na to, by z udziałem kilku kolejnych ruchów niemal całkiem stracili rozum, a jego usta ponownie skupiły się na tym, co potrafiły robić najlepiej.
    Poruszał się niespiesznie, z jedną dłonią wsuniętą między blond kosmyki, a drugą splecioną z palcami Yechana. Soo czuł, że napięcie narasta w nim nieznośnie; powoli, zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Ale nie żałował niczego. Nie teraz i nie z nim.
    — Skoro prosisz… Zrobimy tak, jak zechcesz — dokończył, nie chcąc droczyć się z nim bardziej niż to konieczne.
    Na pewno nie teraz, gdy - mimo kilku wcześniejszych komplikacji - pierwszy raz pozwolili sobie na to, by przeżyć ze sobą coś tak naprawdę. Bez niedopowiedzeń. Bez późniejszego żalu i, ściskającej żołądek, obawy o to, co miało zdarzyć się potem.
    I chciał wyciągnąć z tego doświadczenia jak najwięcej.

    ***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dlaczego są różowe? — irytujący głos Avy, wybijający się teraz nawet ponad harmider panujący na ulicy, zaczynał doprowadzać Yosoo do szału. — To jakaś twoja kolejna manifestacja?
      Dziewczyna odruchowo chwyciła między palce jeden z jego przefarbowanych, zaledwie wczoraj, kosmyków i przyglądała mu się z niechęcią wymalowaną na twarzy. Soo, nie bacząc na konsekwencje ani maniery, którymi pewnie powinien się właśnie wykazać, stuknął wierzchem dłoni w jej rękę, zupełnie tak, jak gdyby odganiał się teraz od wyjątkowo natarczywej muchy.
      Nie chciał, by Ava go dotykała; nawet tak nieznacznie jak teraz. By robił to ktokolwiek poza Yechanem…
      — To łosiosiowy. — warknął tylko, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy w wyrazie czystego znudzenia. Nie był w stanie przejrzeć jeszcze żadnych, z kierujących nią motywacji, ale - prawdę mówiąc - nie spodziewał się teraz ani podstępu, ani jawnego ataku. Nie, gdy nie byli sami.
      — Dlaczego musimy jeść akurat tutaj? — zapytał z wyraźną irytacją, zwracając się w końcu w stronę rodziców, którzy wymieniali się już uprzejmościami z, przybyłymi na miejsce, Jenkinsami. — Jest tyle lepszych restauracji.
      — Avie zależało — głos matki, mimo kryjącej się w nim nuty spokoju, potrafił dać kres wszelkim dyskusjom. Soo wiedział to aż za dobrze. Westchnął więc tylko, posyłając dziewczynie ukradkowe, pełne niezrozumienia, spojrzenie i ruszył do środka, zaklinając w duchu, by to popołudnie przebiegło możliwie jak najspokojniej.


      let’s begin…

      Usuń
  16. Coś było nie w porządku. Wiedział… czuł to całym sobą, od kiedy krótko po przebudzeniu, dowiedział się dokąd dziś idą. Od kiedy postawił stopy przed wejściem do Fine Dining. Od kiedy usłyszał, że na wyborze dokładnie tego miejsca, najbardziej zależało Avie. Zbyt wiele zbiegów okoliczności, powinien był to przewidzieć.
    A mimo tego, mimo wszystkich sygnałów ostrzegawczych, próbował wmawiać sobie, że może to po prostu jego umysł (albo doświadczenie nabyte po spędzeniu lat w towarzystwie brunetki), płatał mu właśnie niewybredne żarty. Podsuwał przesadzone scenariusze, z których żaden miał nie doczekać się urzeczywistnienia. Starał się trzymać tej myśli tak mocno, że wszystkie inne wydały mu się nagle mało istotne. Nie wiedział; skądże by mógł; w jak wielkim błędzie tkwił.
    Znał Avę lepiej, niż mógłby sobie tego życzyć. Był świadkiem rzeczy, których nie chciał oglądać, choć nigdy wcześniej nie znalazł w sobie wystarczająco dużej siły, by jawnie się im postawić. By wyrazić niezadowolenie z metod, które obierała; by podjąć próbę zatrzymania wypowiadanych przez nią, niejednokrotnie niezwykle raniących, słów. Był taki czas w życiu Yosoo, kiedy… pasowali do siebie aż za dobrze. Chwile, w których pozwalał sobie na to, by z jego ust ulatywały jedynie te krzywdzące wypowiedzi, wycelowane z precyzją, wysłane jedynie po to, by sprawić ich adresatom ból. Kiedy wracał do tego myślami, czuł jedynie obrzydzenie i niepohamowaną, trudną do okiełznania złość.
    Tak. Yosoo wiedział - i to lepiej niż ktokolwiek inny - że Ava potrafiła zniszczyć ludziom życie. Co więcej, robiła to z przyjemnością porównywalną do tej, którą sam odczuwał, w tych nielicznych momentach, gdy mógł skupić się tylko na tym, co przynosiło ze sobą zdrową satysfakcję. Gdy wychodził na prowizoryczną scenę na zorganizowanym pospiesznie koncercie, gdy słuchał nocą ptaków w zoo… albo gdy jego spojrzenie odnajdywało to, należące do Yechana.
    Soo poczuł, jak niewidzialna siła ścisnęła za jego żołądek i nie opuściła go ani wtedy, gdy przekroczyli próg restauracji, ani gdy zajmowali wskazane im miejsca. Nie ustąpił tym bardziej, gdy już po pierwszym wypowiedzianych przez blondyna zdaniu i… chwilowym skrzyżowaniu ich spojrzeń, Yosoo zyskał dowód na to, że nic, w czym brał właśnie udział, nie było dziełem przypadku.
    Złapał się myśli, że chciałby znaleźć się z nim teraz zupełnie gdzie indziej. Z dala od niewygód związanych z tą przeklętą wizytą.
    Tak naprawdę nie pojmował idei tego spotkania. Tłumaczył rodzicom, że jego decyzja o zerwaniu zaręczyn była przemyślana i podyktowana czymś więcej niż chwilowym kaprysem. Starał się przekonać ich do tego, by mu zaufali, ale przez wzgląd na długoletnią znajomość z rodzicami brunetki, nie przychodziło im to zbyt łatwo. Nie spodziewał się, że przyjmą ten stan rzeczy z przesadną ekscytacją, ale liczył na… choć odrobinę spokoju. Usilne wyciąganie go na cotygodniowy obiad, który wiązał się oczywiście ze spędzeniem w tym towarzystwie co najmniej kilku godzin, nie znajdował się obecnie na szczycie jego ulubionych aktywności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O, Yechan — przesadnie słodki głos Avy wybił się ponad wszystko inne. Jeong znał ten ton aż za dobrze. Słyszał go w każdej chwili, poprzedzającej niespodziewany atak. — Nie miałam pojęcia, że tu pracujesz. I to jeszcze dziś. — posłała w jego stronę jeden z perfekcyjnie wyuczonych uśmiechów. — Trochę to nieoczekiwane. Nie wolałeś szukać czegoś związanego z kierunkiem studiów?
      — Wystarczy — Soo próbował przerwać tę żenującą komedię, tym bardziej, że nie był nawet pewien, dokąd to wszystko zmierzało. Szukał w głowie odpowiedzi na nurtujące go pytania, ale nic nie przychodziło mu właśnie do głowy. — Chan jest w pracy.
      — Ale chyba możemy chwilę porozmawiać? — musiał przyznać, że Ava odgrywała swój spektakl z zastraszającą skutecznością. — Nie widzieliśmy się tak dawno… Ostatni raz… no tak, na spotkaniu u Matta. Tak nagle zniknąłeś. W sumie… wy obaj.
      Soo poczuł, jak robi mu się niedobrze.
      Nie tak, kurwa. Odruchowo zacisnął dłonie na materiale swoich spodni, nie spuszczając z dziewczyny uważnego spojrzenia. Starał się wyczytać z niej cokolwiek, pocieszając się myślą, że przecież jedyne, co mogła teraz zrobić, to przyznać się do tego, że wpakowała ich wtedy w to żenujące wyzwanie.
      — Jakie spotkanie? — Jonghoo nie był ojcem przesadnie zaangażowanym w życie swojego dorosłego już syna, więc pytanie o formę spędzania jego wolnego czasu, nie była czymś nazbyt oczywistym.
      — Niewinna i bezpieczna domówka — zapewniła — chociaż niewinna to nie do końca dobre słowo...
      — Siedź już cicho — Soo nie zdołał się opanować, orientując się w wypowiedzianych półszeptem słowach i kilka sekund za późno.
      — Jeong Yosoo — Jiwoo kolejny już raz spróbowała przywołać syna do porządku — pilnuj języka. — Kobieta zwróciła się kierunku Yechana, wyciągając w jego stronę dłonie z podaną wcześniej kartą i uśmiechnęła się szczerze. — Mój drogi, w kwestii jedzenia zdamy się na ciebie. Lubimy zaskoczenia.

      spanikowany soo

      Usuń
  17. Kiedy Chan zebrał karty i wycofał się w kierunku kuchni, Soo przyłapał samego siebie na myśli, że oto najchętniej złapałby go za dłoń i wyciągnął go z tej cholernej restauracji. Ruszyłby z nim gdziekolwiek, niezależnie od czasu lub pogody, byle tylko znaleźć się teraz jak najdalej stąd. Może w zoo, może w ich kawiarni. A może w jego mieszkaniu. Zamknąłby oczy, schował twarz w zagłębieniu jego szyi i spędził tak resztę popołudnia. W spokoju.
    Od samego początku czuł, że wizyta właśnie w tym lokalu, była najgorszym z możliwych pomysłów. I choć nie wiedział jeszcze, jak bliski był w swym osądzie, nie potrafił pozbyć się z głowy tej jednej, wyraźnej obawy.
    Soo odpłynął gdzieś, sam nie do końca wiedząc, gdzie dokładnie. Do jego świadomości przebijały się strzępki tej wyjątkowo irytującej rozmowy, którą próbował ignorować z całą mocą. Mógł się spodziewać, że prędzej, czy później zejdą na ten tor; że pojawią się pytania o powód nagłego zerwania, że usłyszy przesadnie ubolewające nad tym faktem zdania. Że kolejny raz zatonie w morzu pretensji i niezrozumienia. To takie niespodziewane; nie rozumiem, skąd ta nagła decyzja; gdybyście jednak zmienili zdanie, na pewno da się to jeszcze odkręcić. Słyszał to i wiele więcej, ściskając czubkami palców nasadę nosa i zastanawiając się, czy ucisk w jego głowie był spowodowany zbliżającą się migreną czy, narastającą w nim, irytacją.
    Na litość boską, gdyby tylko mógł, wykrzyczałby im prosto w twarze, że był jedyną osobą, która mogła mieć wpływ na jego życie. Zamiast tego milczał wymownie albo rzucał ciche i niepewne słowa niezgody i słabych zapewnień, że przecież takie rzeczy się zdarzały; że nie oznaczały końca świata, a jedynie początek nowych dróg. Że mimo trudnych emocji, tak było lepiej. Miał jednak wrażenie, że równie dobrze mógłby mówić teraz do kamiennych posągów. Nie poczułby żadnej różnicy.
    — Przepraszam, muszę znaleźć toaletę — mruknął w końcu, podnosząc się z miejsca. Chciał zniknąć, choć na moment. Schować się przed wyczekującymi spojrzeniami, zwilżyć twarz wodą i… ochłonąć. Potrzebował tak niewiele.
    — Yosoo, tylko pamiętaj, żeby zamknąć tym razem drzwi.
    Trzy sekundy. Tyle wystarczyło, by sens tych niewinnych, rzuconych z fałszywą żartobliwością, słów Avy, przebił się przez potrzebę chwilowego wymknięcia się z sideł tego przeklętego spotkania.
    I zamarł. Nagle poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego wiadro wyjątkowo zimnej wody. A może wrzątku? Niczego nie był już pewny. Zbyt potężna, tak zróżnicowana w odbiorze mieszanka najróżniejszych emocji, dosłownie odebrała mu władzę w nogach, powodując, że zamiast wstać i ruszyć przed siebie, opadł ponownie na zajmowane wcześniej miejsce. I choć było to ostatnie, na co miał teraz ochotę, zmusił się, by spojrzeć prosto w ciemne, zimne oczy siedzącej naprzeciw dziewczyny. Gdyby ktoś zapytał go o to, czego teraz oczekiwał, najprawdopodobniej nie potrafiłby udzielić jasnej, zrozumiałej odpowiedzi. Szukał potwierdzenia własnych obaw? A może ich zaprzeczenia? Ale nawet jeśli liczył naiwnie, że w malującym się na jej twarzy, tajemniczym wyrazie, znajdzie jedynie spokój - dowód na to, że panikował bez potrzeby, że wszystko było w porządku, a on po prostu doszukiwał się w jej słowach czegoś, czego nigdy w nich nie ukryła, to… przestało mieć już znaczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ponad stołem o tę chwilę za długo, Yosoo w końcu zrozumiał.
      Pojął, że Ava znała prawdę. Tę samą, którą starał się ukrywać tak starannie przez ostatni czas. Z którą sam nie zdołał się jeszcze oswoić; a przynajmniej nie na tyle, by móc wybronić ją w obliczu tak jawnego ataku.
      Nie zanotował nawet momentu, w którym Yechan ponownie pojawił się przy ich stoliku.
      — Ava… — spróbował, choć głos odmówił mu nagle posłuszeństwa. Zadrżał jeszcze bardziej, gdy dziewczyna zignorowała go, zwracając się w kierunku Chana, ustawiającego obok niej pusty kieliszek.
      — Channie, słońce, dziękuję.
      — Słuchajcie, jesteście dorośli i dobrze byłoby w końcu wyjaśnić nam… — Suwoo, z sobie jedynie znanych powodów, próbowała najwyraźniej przejąć kontrolę nad rozgrywanym właśnie spektaklem. Brzmienie jej słów zostało zagłuszone jednak ostrym dźwiękiem tłuczonego kieliszka, który Soo przypadkiem strącił ze stołu tuż po tym, gdy ten ledwo na nim stanął. Odruchowo chciał schylić się i wyzbierać szkło własnymi rękoma, ale przez nieznośny ciężar nagromadzonego w nim stresu, nie był w stanie zrobić teraz czegokolwiek. Nie dał rady nawet podnieść wzroku na stojącego obok Chana.
      — Av, ja… proszę — jęknął tylko, przykładając na moment dłonie do twarzy. Prawdę mówiąc… byłby właśnie w stanie zrobić cokolwiek, byle to tylko skłonić ją do wylewania z siebie tych obrzydliwie odsłaniających, a jednocześnie tak zagadkowych, słów. Mógłby ją teraz błagać; pozbawić się resztki godności. Choć wątpił, by dało to cokolwiek. — Wystarczy.
      — Tak, wystarczy — Jongho wydawał się wyraźnie niepocieszony kierunkiem, w którym zmierzali. Podobnie jak Soo, nienawidził tracić kontroli. To chyba jedyne, co tak naprawdę ich łączyło. — Chcę wiedzieć natychmiast, w co próbujecie nas wciągać. To niedorzeczne.
      — Soo, twój tata ma rację, może opowiemy, kto jest powodem, dla którego odwołaliśmy ślub? I przepraszam. Zapomniałam, że tylko ty masz prawo mówić do Yechana w ten sposób.

      Soo

      Usuń
  18. Szukał ratunku. Po chwili wpatrywania się w Avę, zbyt długiej by mogła pozostać niezauważoną, przerzucał rozbiegane spojrzenie chyba na każdy z możliwych punktów. Na stół obok, na ustawione równo kieliszki, na mankiet koszuli Yechana. Cokolwiek, na czym mógłby się teraz zatrzymać - zawiesić, odnajdując dla siebie tę, trudną do nazwania, ostoję.
    Zignorował zasłyszaną przelotnie, doskonale wyuczoną, kelnerską formułkę, decydując się w końcu na to, by spojrzeć w kierunku chłopaka. Nie wiedział, czy jego oczy mogły wyrażać obecnie cokolwiek poza szczerym przerażeniem, ale… tak naprawdę była to chyba ostatnia rzecz, którą zamierzałby teraz się przejmować. Niema prośba, nic więcej.
    Soo nie chciał, żeby odchodził. Nie chciał zostać sam, choć wiedział, że nie mógłby go teraz prosić o cokolwiek. Nie miał prawa. Chan nie był uczestnikiem tego przeklętego spotkania; przynajmniej nie w samym założeniu. Był, jak mogło się wydawać, przypadkową ofiarą zręcznie zastawionej pułapki i choć Soo doskonale zdawał sobie sprawę z ogromu beznadziei, skrywającej się w tej sytuacji, nie mógł przeciwstawić się tej naturalnej potrzebie naiwnego liczenia na to, że rzeczywiście… nie musiał mierzyć się z tym w pojedynkę.
    — Nie wiem, o czym mówisz. Nikt poza mną nie miał wpływu na tę decyzję. — Yosoo wypowiedział te słowa szybciej, niż zdążył przetworzyć ich prawdziwy wydźwięk. Ich możliwe konsekwencje. Choć przecież nie kłamał. Nawet biorąc pod uwagę wszystkie zastane okoliczności, mógł przyznać, że podjął to ryzyko sam; z własnej, nieprzymuszonej woli. Wziął na siebie bagaż raz poczynionych działań, a później sam zebrał się na odwagę, by wypowiedzieć te kluczowe dla nich wszystkich słowa. Słowa definitywnie kładące kres kilkuletniej farsie, w której nigdy nie powinien brać udziału. Nie pytał nikogo o zgodę lub radę. Nie zastanawiał się zbyt długo, nie szukał nikogo, komu mógłby się zwierzyć. Co więcej - istniało spore ryzyko, że gdyby to wtedy zrobił, znów poddałby się namowom, by trwać w raz podjętej decyzji. By pozwolić życiu biec własnym tempem, spełniając przy tym kilka z tak typowych, obrzydliwie nijakich, punktów na liście rzeczy podobno ważnych i wymaganych. Zaręczyny, ślub, mieszkanie na Manhattanie, dobra praca, pies, dzieci… A po kilku latach poczucie wielu zmarnowanych szans.
    Soo nie chciał pozwolić na to, by jego życie przypominało to przedstawiane w tandetnych i niezwykle nużących serialach dla nastolatek. Nie chciał, by ktokolwiek poza nim miał wpływ na to, jak będzie ostatecznie wyglądało. Chciał cieszyć się tym, co naprawdę sprawiało mu przyjemność i żałować tego, czego sam zaryzykował się podjąć. Nie zamierzał pozwolić na to, by ze wszystkich okłamanych przez niego osób, tą, którą zranił i oszukał najbardziej, w ten bezwzględny i głęboki sposób, był… on sam. Pragnął tego całym sobą, choć nie wiedział jeszcze, że oto właśnie przychodziło mu płacić za to najwyższą z cen.
    — Och, nie? — Ava uśmiechnęła się nieznacznie, kładąc na blacie torebkę i gorączkowo przeszukując jej zawartość. — To ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi zabawiasz się w taki sposób? Jeśli tak, to może faktycznie powinnam być ci wdzięczna za zerwanie tych śmiesznych zaręczyn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Soo miał wrażenie, że zwymiotuje prosto na ten doskonale wypolerowany, surowo błyszczący blat, gdy Ava wysunęła przed siebie odblokowany telefon, układając go tak, by każda z siedzących przy stole osób miała go w zasięgu swojego wzroku. Że będzie to ostatnia z rzeczy, którą skala ten idealny obrazek i tak noszący już na sobie wyraźne rysy rodzinnych niepowodzeń.
      Sam nie musiał przyglądać się zbyt dokładnie, by wiedzieć, co znajdowało się na wyświetlonym właśnie zdjęciu. Pamiętał to wszystko, te kilka chwil, z zastraszającą dokładnością; z najmiejszymi szczegółami. Mógłby powiedzieć, jak się wtedy czuł, o czym myślał, w jaki sposób ułożył nogi i gdzie znajdowały się dłonie, siedzącego na brzegu wanny, Chana. Mógłby przypomnieć sobie szybki rytm serca, kołatającego się wtedy w jego piersi. Mógłby, ale tego nie robił, przytłoczony ciszą, tą z rodzaju najgroźniejszych, zapowiadających rychłą katastrofę, której nie dało się już powstrzymać,
      Miał wrażenie, że kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie. Przygniótł go wbity w niego wzrok Suwoo, pełny czegoś, czego nie umiał określić; słowa marnego pocieszenia, którymi mama Avy zalewała właśnie swoją, zupełnie niewzruszoną, córkę. Milczenie ze strony ojca.
      Walczył z całym sobą, by nie powstrzymać go, gdy wyciągał dłoń po telefon i przez kilkanaście, okropnie dłużących się, sekund, wpatrywał się w to przeklęte zdjęcie.
      — Możesz mi to wyjaśnić? — przeszywający głos Jongho zdawał się ciąć powietrze tak, jak wyjątkowo ostry nóż, a Soo odruchowo ponownie zacisnął drżące dłonie na materiale spodni i wlepił wzrok w kolana. — Dałeś się ogłupić synowi Marcusa? Do reszty wam dwóm odbiło? Rozumiem, że to jakiś żart?


      Soo coraz bardziej przerażony

      Usuń