HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Mr Sunshine
Looks like we might just be on the brink of the season's juiciest event. The endless saga between S and S has been the talk of the town for… well, who can even keep track anymore? Years, darlings. And every time it seems like this exhausting drama is finally wrapping up, they either start another fight or end up in the wrong bed. But wait! Word on the street is that after receiving a mysterious text, S flew across Manhattan to reach their lover's apartment. Could this be the beginning of the end for their epic romance? A happily ever after? Stay tuned, Upper East Siders, I'm sure we'll find out soon.

You can't hide from me.
xoxo

darling don't get away right now

Kwon taeyang

TAE  —  24 lata  ─ 25. sierpnia 2000  ─ starszy brat 9-letniej Jiae   ─ menadżer sklepu z eksluzywną odzieżą  ─ po studiach z socjologii  ─ własne mieszkanie na midtown manhattan  ─ instagram

Jedne z najwyższych wyników w klasie. Potem na studiach, aby w końcu wspiąć się na pozycję menadżera. Taeyang zawsze dawał z siebie wszystko - był przykładem idealnego ucznia, czy pracownika. Jego imię w ustach rodziców wybrzmiewało niczym najcenniejsza pochwała, a nauczyciele z dumnym uśmiechem przekazywali kolejny, bezbłędny test w jego ręce. Dla części rówieśników był osobą, na której pomoc zawsze można było liczyć. Pożyczający notatki i udzielający korepetycje za cenę świecących oczu.
Cenę kontrastującą z tą, którą płacili ci plączący mu się pod nogami w nieodpowiednim czasie i miejscu. Ci, których spotykał przy barze lub na parkiecie klubu z foliowym woreczkiem schowanym w spodniach i czarującym, idealnym uśmiechem na ustach. Ze słodkimi słowami spływającymi z jego języka wraz z barwną tabletką przekazywaną podczas bezmyślnego pocałunku. I z obietnicą, której nigdy nie zamierzał dotrzymać, zostawiając po sobie jedynie gorzki posmak.
Taeyang był idealny. Dogadywał się z siostrą, wpatrzoną w niego niczym w obrazek i spędzającą część swoich lat pod jego opieką. Z rodzicami, którzy z szerokim uśmiechem ufali mu na ślepo. Z zachwyconą szefową, wdzięczną za oddanego pracownika. Ze znajomymi, wychwalającymi go za łatwość i płynność kontaktu. Był wymarzonym partnerem do przedstawienia rodzicom.
Tym samym, który za zamkniętymi drzwiami tworzył piekło. Pocałunkami nieniosącymi za sobą nic więcej niż żądza. Setkami złożonych obietnic o idealnym życiu, które nigdy nie mały prawa się spełnić. Aby na sam koniec wyrzucić kolejną zabawkę na śmietnik, gdy już się znudził.

ODAUTORSKO

17 komentarzy:

  1. [Powodzenia z kolejną postacią, która najprawdopodobniej jeszcze nie raz nas zaskoczy.]

    OdpowiedzUsuń
  2. — Mówiłem wam — powtórzył kolejny raz w ciągu minionej godziny, ale wielokrotne ignorowanie jego słów doprowadziło do tego, że brzmiał, jakby sam nie wierzył już jakkolwiek w to, co starał się tak naprawdę przekazać. — ...nie chcę. Poważnie, nie mam na to wszystko ochoty.
    Jiyoung nie należał do osób, które goniły zawzięcie za potrzebą kolekcjonowania jak największej liczby barwnych doświadczeń. Nie zależało mu na zapędzaniu samego siebie w zakamarki niezgłębionych korytarzy, w których czekałoby na niego to, na co absolutnie nie był jeszcze gotowy. Ponad wszystko inne cenił sobie stabilizację. Słodki spokój, ułudę kontroli nad czymś, co przecież… kontrolowało się samo. Przewidywalność, która dla innych mogła wydawać się czymś tak bezbarwnym, że niemal niedostrzegalnym w codziennym, zawrotnym pędzie.
    Jiyoung czuł się w tym bezpiecznie. Uparte osadzanie się w znanych sobie schematach, było najbardziej komfortowym z dostępnych mu rozwiązań i prawdę mówiąc, nie chciał rezygnować z niego zbyt szybko. Nie wtedy, kiedy wszystko co go teraz otaczało, wydawało się zupełnie nowe. Kiedy fioletowo-niebieskie światła ślizgały się po przestrzeni, czyniąc obraz przed jego oczami jeszcze mniej wyraźnym; kiedy zaczynał powoli odczuwać nieprzyjemne skutki wypicia dwóch poprzednich drinków, na które cudem dał się namówić. I na pewno nie wtedy, gdy szybka ucieczka z tego przeklętego, zatłoczonego i stanowczo zbyt głośnego klubu, była jedynym, na czym mu tak naprawdę zależało. Do licha, miał ochotę ukryć się właśnie przed całym światem i był pewny, że wystarczyło czyjeś jedno przelotne spojrzenie, by dojrzeć to w całej jego postawie.
    — Stary, angielski! — Ktoś pomachał mu dłonią przed oczami i choć zwykle uważał ten gest za niesamowicie niegrzeczny, teraz musiał przyznać, że pozwolił mu na chwilowe osadzenie się w rzeczywistości. Tej samej, którą porzucił chwilę wcześniej, przytłoczony falą niezrozumiałych obaw. W momentach silniejszego wzburzenia lub - wręcz przeciwnie - zawsze wtedy, kiedy poczuł się wystarczająco swobodnie, zapominał o tym, że w obecnie najbliższym mu towarzystwie, nie było nawet jednej osoby, która rozumiałaby choć słowo w jego ojczystym języku. Czasem szczerze nad tym ubolewał, ale wiedział, że być może w ogóle nie dane będzie mu skorzystać z takiego komfortu w trakcie całego, spędzonego tu roku. Nie mógł tego wymagać ani zawierzać, że taka okazja trafi się zbyt szybko; nawet on nie był na tyle naiwny.
    Jiyoung potrzebował chwili, by zorientować się, że grupka znajomych powoli wykruszała się, wracając na parkiet, a on został przy barze już tylko w towarzystwie jednej z koleżanek.
    — Nie chcę… — powtórzył więc posłusznie, tym razem po angielsku, odsuwając od siebie wypełniony do połowy kieliszek. — Już chyba wystarczy.
    Blondynka o zdradliwie niewinnej twarzy, przyglądała mu się przez kilka, złośliwie dłużących się, sekund, by wzruszyć w końcu ramionami i pochwycić szkło między własne palce.
    — Jongo, marudzisz.
    Kto? Nieoczekiwana fala gorąca zalała nagle jego policzki. Był w Stanach od trzech miesięcy i choć zdążył zasłyszeć już chyba każdą możliwą formę swojego imienia, tym razem nie potrafił pozostawić tego bez odpowiedzi. Nie do końca rozumiał, dlaczego.
    — Nie. Jiyoung — poprawił więc niemal natychmiast i choć starał się, by jego ton był równie uprzejmy jak ten przyjmowany na co dzień, słowa te wybrzmiały teraz nieco głośniej niż mógłby sobie tego życzyć. Być może zadziało się tak dlatego, że odruchowo spróbował przedrzeć się przez głośną, bezlitośnie wdzierającą się do uszu, muzykę, a może przez fakt, że jego koleżanka odwracała się właśnie w kierunku parkietu i znikała między nieznajomymi sylwetkami. — Mam na imię Jiyoung.

    🪰 Jiyonie

    OdpowiedzUsuń
  3. Żałował, że dał się namówić na to, by tu dzisiaj przyjść. By porzucić wizję spokojnego wieczoru na rzecz korowodu wrażeń tak intensywnych, że chyba tylko cud pozwalał mu jeszcze nie zwariować i utrzymać się na nogach. Wszystko, czego na razie doświadczał, zbierało się jedynie w tę, wciąż rosnącą, kolekcję rozczarowań i pomyłek, a Jiyoung z każdą kolejną chwilą utwierdzał się mocniej w przekonaniu, że nie pasował to tego rodzaju rozrywek. I pewnie nie było w tym nic złego, w końcu miał do dyspozycji tak wiele dróg, że z całą pewnością znalazłby dla siebie tę odpowiednią. A jednak coś, jakaś część jego osobowości, nie potrafiła poradzić sobie z namową do przekraczania następnych granic. Do zrobienia czegoś, co całkowicie wymykało się znanym mu schematom; co niosło za sobą tak wielkie ryzyko, że na samą myśl Jiyoung czuł w żołądku to nieprzyjemne uczucie uciskania - tak doskonale kojarzone z każdym z wielu momentów, gdy wkraczał na nowy, nieznany sobie dotąd, obszar. Zamiast odmowy, z jego ust wypływały jedynie kolejne niedopowiedzenia, słowa pozostawiające tak duże pole manewru, że po podjętych przez siebie decyzjach, mógłby spodziewać się naprawdę wszystkiego. Tak, jak to miało miejsce teraz, gdy nieoczekiwanie został przy barze zupełnie sam, a gorączkowe rozglądanie się dookoła i wytężanie wzroku, by dostrzec w tym nienaturalnym świetle choć jedną, znaną sobie, sylwetkę, okazało się zupełnie bezowocne.
    — Słucham? — zapytał bezmyślnie, gdy do jego uszu dotarło pierwsze zdanie, wypowiedziane najwyraźniej w jego kierunku. Początkowo nie zaprzątał sobie tym głowy zbyt mocno, ale gdy kolejne sekundy nie pozwoliły mu na odszukanie w tłumie ludzi, żadnego z jego dzisiejszych towarzyszy, powędrował w końcu spojrzeniem w stronę nieproszonego rozmówcy.
    Kiedy Jiyoung zorientował się, że nieznajomy znalazł się zbyt blisko, odruchowo odchylił się do tyłu, byle tylko ponownie zwiększyć ten bezpieczny dystans. Coś tak błahego, a pozwalającego na swobodne zebranie rozbieganych myśli, czy wypełnianie płuc powietrzem. Stojące tuż za nim, barowe krzesełko, wbiło mu się w jego plecy i Jiyoung skrzywił się mimowolnie, ale nawet mimo tego nieprzyjemnego uczucia, nie było to coś, co potrafiłoby odwrócić teraz jego uwagę. Zamrugał kilkakrotnie, nie spuszczając uważnego spojrzenia z twarzy, stojącego przed nim, chłopaka, ale sam nie wiedział już chyba, co próbował z niego teraz wyczytać. Miał ochotę odwrócić się i oddalić od baru tak szybko, jak się tam znalazł i zapewne to właśnie by zrobił w innych, bardziej typowych okolicznościach. Bo dopiero słodkie brzmienie rodzimego języka (nawet mimo ukrycia w nim taniego nagabywania), było tym, co zatrzymało szaleńczy pęd jego rozważań. Tym, co spowodowało lekkie rozchylenie warg i przywołało na nie ledwie dostrzegalne drgnięcie - wykrzywienie w uśmiechu, który Jiyoung powstrzymał jednak już ułamek sekundy później, mając nadzieję, że nie zdradził się teraz zbyt mocno.
    Zaskoczył go. Ale nie chciał mu tego pokazać.
    Nie znam cię — odpowiedział więc w końcu, pewnie nieco zbyt szybko i piskliwie, by mogło to zostać uznane za naturalne. Nie było w tym kokieterii czy przesadnej uprzejmości. Jiyoung stwierdził jedynie fakt, nie poddając go żadnej wątpliwości, bo i nie widział ku temu żadnego sensu. Niespecjalnie ufał też temu, by zmieniać tenże stan rzeczy. Na pewno nie wtedy, kiedy szum w uszach przybierał powoli na sile, a pozostawanie w ramionach samotności, pierwszy raz nie okazało się czymś komfortowym, a wręcz przeciwnie - niosącym sporą dawkę niepowstrzymanego niepokoju. Choć nawet on musiał przyznać, że nie do końca rozumiał tego podstawy. — Jestem tu ze znajomymi — dodał jeszcze, jak gdyby zdanie to miało zapewnić mu teraz dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. — A poza tym, podsłuchiwanie jest niegrzeczne


    Jiyonie, który naprawdę nie powinien rozmawiać z nieznajomymi -,-

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tymi znajomymi, którzy nawet nie pofatygują się, aby zapamiętać twoje imię?
    Uwaga ta okazała się tak trafna, że pozbawiła Jiyounga na moment tchu. Nie mógłby z nią dyskutować ani teraz, ani jutro, bowiem cała ta sytuacja, która najwyraźniej nie umknęła uwadze nowego przybysza, była bardziej niż żenująca. Przez krótki moment zastanawiał się, czy przypadkiem nie miał teraz dookoła siebie większej liczby świadków tej małej, towarzyskiej katastrofy, ale szybko odgonił tę myśl, nie chcąc pozwolić jej na to, by rozgościła się w jego głowie na zbyt długi czas. Znał samego siebie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że wówczas byłoby mu naprawdę trudno przekierować uwagę na inny tor. A skoro nie musiał, nie chciał analizować tego, co jedynie spotęgowałoby teraz jego zakłopotanie.
    To nie tak, oni… — zaczął, choć słowa wyjaśnień nie chciał przejść mu teraz przez gardło. Chyba pierwszy raz nie potrafił znaleźć w sobie wystarczająco dużej siły, by podjąć się usprawiedliwienia czyjegoś zachowania. Nie do końca rozumiał powody, dla których tak się stało - zwykle nie miewał z tym większych trudności. Zawsze dawał radę znaleźć cokolwiek; choćby jeden, drobny szczegół, którego mógłby chwycić się, w celu wybronienia drugiej osoby. Co poszło nie tak? Być może powinien dopatrywać się podstaw tych kłopotów w wypitym wcześniej alkoholu, a może w tym, że pierwszy raz od kilku tygodni ktoś odważył się nazwać wprost to, co z uporem próbowało wedrzeć się do jego głowy. Jiyoung nie należał do grona osób, które czuły się swobodnie w prowadzonych przez siebie konfliktach, czy chociażby bardziej zaciętych dyskusjach. Gubił się we własnych myślach i słowach, argumenty często okazywały się zbyt łatwe do zbicia, a ciało nie radziło sobie z ogromem emocji, zdradzając się bezwstydnie tym, w jak wielkim było wówczas dyskomforcie. Zabawa kolczykiem, nawykowe zaczesywanie pojedynczych kosmyków za uszy, wykrzywianie ust w lekkim, trudnym do zinterpretowania grymasie. Wszystko, co dało się zaobserwować w trakcie ostatnich kilku minut, a co towarzyszyło mu już wielokrotnie wcześniej, gdy tylko odrobina stresu dawała radę zagościć w jego umyśle. Ale mimo wszystko, chciał to wyjaśnić. Potrzebował tego - chyba bardziej dla siebie niż dla jego dzisiejszych towarzyszy.
    Spróbował więc inaczej.
    W zasadzie… — zaczął, nie zdając sobie sprawy, że zdradzał właśnie zbyt dużo — nigdy nie lubiłem pełnej wersji tego imienia.
    Nie kłamał. W Korei jego bliscy znajomi rzadko zwracali się do niego w ten właśnie sposób, wybierając przeważnie jedno z wielu dostępnych im zdrobnień, choć zawsze tych poprawnych. Twierdzili, że lepiej do niego pasowały. Jiyoung zdążył się więc do tego przyzwyczaić. Nigdy jednak nie musiał radzić sobie z jawnym i pewnie nieco złośliwym przekręcaniem jego imienia, czy też upartym nazywaniem go zupełnie inaczej, niż prosił. Ale nigdy też nie miał do czynienia z młodymi Amerykanami, którzy o Korei wiedzieli tyle, co on o życiu na stacji kosmicznej.
    — I znam angielski — dodał jeszcze, pilnując się przy tym, by nie tylko zbudować tę wypowiedź poprawnie, ale by zabrzmieć możliwie jak najbardziej swobodnie. Nie był jednak pewny, czy próba ta mogła zostać uznana za udaną. Nagle zaczęło zależeć mu na czymś, co na co dzień nie zajmowało nawet miejsca w pierwszej dziesiątce rzeczy dla niego istotnych.
    Odruchowo ponownie rozejrzał się dookoła.
    — Nie mógłbym przyjechać bez tego do Tish.

    🪰 Jiyonie

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie potrafił opanować wymownego grymasu; wcale nie tak delikatnego wykrzywienia ust i zmarszczenia brwi, gdy do jego uszu dotarło ponownie to dziwaczne przeinaczenie imienia. Choć tym razem wypowiedziane w zupełnie innym kontekście; otoczone czymś, czego nie potrafiłby poprawnie nazwać.
    Nie, na pewno nie tak — przyznał spokojnie i bez chwili wahania. Ostrożnie przekierował wzrok ponownie na nieznajomego, choć sam nie do końca rozumiał powody, dla których wciąż tkwił w zajmowanym przez siebie miejscu. W innych okolicznościach już dawno by się stamtąd oddalił, odwrócił gwałtownie i przepchnął przez roztańczony tłum, byle tylko dotrzeć do choć jednej, znajomej twarzy, kojarzącej się z poczuciem względnego bezpieczeństwa. Nie znał miasta, tym bardziej tej konkretnej dzielnicy, w której znaleźli się niespodziewanie, po stanowczo zbyt długiej jeździe taksówką, gdy do pomysłów na spędzenie reszty tej nocy, dołączyła wizyta w klubie. Oddalanie się od swoich dzisiejszych towarzyszy, nie było więc czymś, co znajdowało się w granicach jego komfortu. Z całą pewnością nie było to też do końca odpowiedzialne. W słowach nieznajomego kryło się jednak tak wiele trafnych uwag, że… Jiyoung - chcąc nie chcąc - musiał przyznać mu rację. Chodziło także o coś jeszcze. Coś, co w pierwszej chwili pozostawało na nieco dalszym planie, tylko po to, by w końcu przedrzeć się na sam szczyt rzeczy istotnych i zajmujących Jiyounga w tak dużym stopniu, że wszystko inne wydawało się teraz kompletnie nieistotne.
    Zainteresowanie.
    Chwila, ulotna chociażby i narzucona przez okoliczności, w której poczuł, że pierwszy raz od bardzo dawna czyjaś uwaga została skierowana właśnie na niego. I to w ten zupełnie niewymuszony, choć trochę nieproszony (temu nie mógł przecież zaprzeczyć) sposób. Kuszące tym bardziej, że już niedługo po jego pierwszym przejawie, doświadczył kolejnej fali. Słusznego podszeptu, wywołującego ponowne drgnięcie ust, tym razem niehamowane już przez zbyt dosłownie pojmowaną konieczność trzymania się zachowawczego podejścia.
    Wyglądasz na tancerza. Naprawdę?
    To aż tak oczywiste czy po prostu dobrze zgadujesz? — Nie był pewny, czy jego cichy śmiech zdołał przedrzeć się przez klubową muzykę, ale zważając na to, że całe jego ciało w pełni oddawało nagłą, zalewającą go wesołość, nie było to aż tak istotne. — Nie mogę być aż tak… Nie, to nie może być takie proste.
    Jiyoung był świadom tego, że nie należał do grona osób, które byłoby trudno przejrzeć. Znajomi w Korei niejednokrotnie porównywali go do otwartej księgi, z której dało się wyczytać wszystko, co w danym momencie byłoby interesujące dla zgłębiającej ją osoby, ale nigdy nie traktował tych słów zbyt poważnie. Wierzył, że istniało przynajmniej kilka aspektów, które mogły pozostać słodką niewiadomą, a teraz… siedząc na niewygodnym, barowym stołku, opierając się bokiem o blat, zaczynał w to wątpić i to przez działanie osoby, którą widział pierwszy - i zapewne ostatni - raz w swoim życiu. Nie był jeszcze pewny, czy mu to jakkolwiek odpowiadało.
    Zmarszczył nos, w typowym dla siebie odruchu, gdy jakaś myśl wyjątkowo uparcie zaprzątała mu głowę i już otwierał usta, by podzielić się z nim własnymi wątpliwościami, gdy przerwało mu kolejne zdanie. Zapewnienie, o które nigdy nie prosił. I zdrobnienie. To doskonale znane, które słyszał wielokrotnie, ale nigdy w takich warunkach.
    Nagle opuściły go resztki i tak mizernej pewności siebie. Odwrócił się pospiesznie, niemal tracąc przy tym równowagę, ale mimo przymrużonych oczu i wysiłku włożonego w to, by wyszukać w tłumie któregokolwiek ze znajomych, musiał ogłosić niemą kapitulację.
    Powinienem już chyba pójść. Będę musiał dotrzeć na Upper East Side. Wiesz jak?

    Jiyonie

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten wieczór wymykał mu się spod kontroli. We wcześniejszych założeniach, skąpanych w poczuciu błogiego bezpieczeństwa, wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Bazować na tym, co znane, niezaskakujące w nawet najmniejszym stopniu. Nacisk ze strony znajomych i namowy na to, by ten jeden raz odpuścił i zrobił coś mniej typowego dla jego standardowych zachowań, doprowadziły do tego, że tkwił właśnie w obcym miejscu z równie obcym człowiekiem na głowie. Zamiast leżeć w łóżku albo zalegać na wygodnej kanapie w swoim mieszkaniu, stał przy barze w towarzystwie kogoś, przy kim na pewno nie czuł się komfortowo, a jednocześnie, komu bardzo chciał teraz zaufać. Nie wiedział, że można było aż tak pogubić się we własnych wrażeniach i choć szukał teraz gorączkowo w umyśle podobnych, wcześniejszych doświadczeń, nie umiał sobie o nich przypomnieć. I za nic w świecie nie potrafiłby tego wyjaśnić. Zestawienie tych skrajności okazało się nagle zbyt trudne do udźwignięcia, więc już po kilku sekundach postanowił wywiesić białą flagę i zaniechać tychże bezowocnych poszukiwań.
    Nie oznaczało to, rzecz jasna, zniknięcia powodu jego lekkiego poddenerwowania. Drink? Nie był pewny, czy powinien się zgadzać, tym bardziej, że miał już na koncie to i owo, a przed nim wciąż rozciągała się wizja samotnej wędrówki po, nieznanych jeszcze, ulicach Nowego Jorku.
    Nie wiem, czy to dobry pomysł. — A może tak? Co mogło się stać? Może skoro już tutaj był; skoro jego spokojny wieczór i tak dawno odszedł już w zapomnienie, a wszelkie stworzone wcześniej plany, okazały się wyjątkowo nietrafione, to pozostało jedynie podjęcie się tej ostatniej próby, by wyciągnąć z tego wyjścia choć trochę rozrywki? Cokolwiek miałoby to oznaczać.
    Odruchowo powędrował wzrokiem na półpiętro i nagle wizja chwilowej ucieczki od głośnego tłumu i przytłaczającej duchoty, wydała mu się tą całkiem kuszącą. Taką, która mogła okazać się, wspominanym wcześniej, sposobem na to, by uznać ten wieczór może nie za udany, ale przynajmniej znośny w tym zupełnie bazowym zakresie. Może był to właśnie ten moment, w którym miał schować obawy do kieszeni i pozwolić samemu sobie na zasmakowanie studenckiej normalności; tej samej, której nie miał jeszcze okazji zaznać ani tutaj, ani tym bardziej w Seulu.
    Okej. — odpowiedział więc niepewnie, ponownie przyglądając się chłopakowi z, trudnym do rozgryzienia, grymasem malującym mu się na twarzy. — Zgadzam się. Chyba pół godziny nie zrobi nam różnicy? Ale to będzie tylko jeden drink. I ja sam za niego zapłacę. — Chyba pierwszy raz od bardzo dawna próbował brzmieć i wyglądać na kogoś, kto mógł stawiać komukolwiek jakieś warunki, ale cichutki głosik; pewnie drobny ostatek zdrowego rozsądku, zakopany gdzieś głęboko; podpowiadał mu, że tak było lepiej. Niezależnie od tego, jak komicznie lub fałszywie mogło to teraz wyglądać. — A potem powiesz mi, w którą stronę mam pójść, żeby trafić do stacji metra.
    Wyrzucone z siebie pospiesznie punkty, których chciał się teraz trzymać, pozwalały może jasno nakreślić to, jak widział realizację tej propozycji, ale wyrecytowanie ich (niezwykle podobne do tego, jak wygłaszało się wiersze w szkole), wydało mu się tak nienaturalne i niekomfortowe, że niemal zaschło mu w ustach. Nie spuszczając więc uważnego spojrzenia z pary, wciąż przyglądających mu się, ciemnych tęczówek, zagryzł odruchowo wargę, wsunął dłonie do kieszeni spodni i pozwolił sobie na wypowiedzenie jeszcze czegoś, co dużo bardzo pasowało do tego, jaki był naprawdę. Jedno, krótkie pytanie, w celu uzyskania odpowiedzi, że nakreślona wcześniej wizja odpowiadała nie tylko jemu, ale przede wszystkim tej drugiej osobie. Jak zawsze.
    — Może tak... być?

    Jiyonie już całkiem bezmyślny

    OdpowiedzUsuń
  7. Ruszył za nim. Bez słowa, tak po prostu, co mogło wydać się czymś zaskakującym, jeśli wziąć pod uwagę fakt. Nie widział powodów, dla których miałby jakoś szczególnie analizować to, na się teraz zgadzał. Trudno byłoby określić, czy stopniowe wyciszenie wszystkich narastających w nim wcześniej wątpliwości, przyszło mu jako naturalne następstwo prowadzonej rozmowy, czy może było jedynie nieproszonym skutkiem obecności alkoholu we krwi. Zamierzał martwić się tym później. Dużo później. A może w ogóle…
    Nie taka była umowa — zauważył trafnie, choć nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że obecna zagrywka była jedynie kolejnym elementem, starannie zaplanowanego działania, któremu, z niewiadomych przyczyn, tak łatwo się teraz poddawał. Zacisnął dłonie na przejętej pospiesznie szklance, co do zawartości której wciąż miał pewne obiekcje i upił odrobinę z przesadną wręcz ostrożnością. — Oddam ci pieniądze.
    Mimo spokojnej natury i nieco wycofanego sposobu bycia, Jiyoung nie lubił… być od nikogo zależnym. Znajdował się w tej roli stanowczo zbyt często (choć z reguły zupełnie wbrew własnym zamierzeniom), by mógł żywić co do tego stanu rzeczy jakiekolwiek pozytywne uczucia. Nie do końca rozumiał, choć może niespecjalnie też próbował, jak to w ogóle możliwe, że zamiast odwrócić się w stronę parkietu, pożegnać ze znajomymi szybką wymianą uprzejmości i wrócić do bezpiecznego mieszkania, bez zbędnego ociągania, szedł właśnie za nieznajomym w kierunku wskazanej loży. Wcześniej, w podobnych chwilach, lubił myśleć, że miał na to jakikolwiek wpływ; że podjęta decyzja była tą jego, a nie taką narzuconą przez okoliczności lub osobę, z którą przychodziło mu wówczas spędzać czas. Niezależnie jednak od tego, z jaką mocą wmawiałby sobie podobne stwierdzenia; jak bardzo starałby się w nie uwierzyć, za każdym razem przychodził ten jeden moment, w którym musiał przyznać, że nie kontrolował niczego poza tymi zupełnie podstawowymi aspektami codzienności, w których odnajdywał, usypiający czujność, spokój. Wszystko pozostałe zdawało się nieprzerwanie zmieniać, wirować i wylewać na niego właśnie wtedy, kiedy spodziewał się tego najmniej. Kiedy nic nie stało na przeszkodzie, by trafiło celnie w ten odpowiedni punkt. Teraz wszystko układało się w doskonale znany mu schemat - ten, który wyrecytowałby bez zająknięcia, wybudzony w środku nocy. Kilka wymienionych spojrzeń, minuta milczenia, dwie odmowy rzucone jedynie po to, by utrzymać pozory… a potem zgoda, której następstwem okazywały się te przeklęte wyrzuty sumienia i obietnice bez pokrycia, mówiące o tym, że następnym razem będzie inaczej. Zawsze kończyło się tak samo, w kółko, niezmiennie. I teraz znów ulegał…
    Tym razem jednak było w tej sytuacji coś wyjątkowego - coś, co pozwoliło doszukać się ulotnego powodu tego żenującego ruchu. Bo choć Jiyoung nadal czuł się przy nowo poznanym chłopaku dość niepewnie, musiał skonfrontować się z krótką, ale niewiarygodnie zawstydzającą myślą, że… podobało mu się to, jak zabrzmiało w jego ustach to konkretne zdrobnienie, którym właśnie go uraczył. I że chętnie usłyszałby to drugi raz.
    Przedzierał się więc wytrwale przez tłum, starając się nie stracić z oczu sylwetki nieznajomego, by już chwilę później zająć miejsce w loży tuż pod samą ścianą.
    To nie tak, że nie miał żadnych wątpliwości. Miał ich aż zbyt wiele. Wystarczyły jednak pierwsze sekundy spędzone na wygodnym siedzieniu, by zrozumiał, jak bardzo potrzebował tej chwili wytchnienia; opcji ukrycia się przed wszystkim tym, co powodowało, że czuł się tak nieswojo.
    To trochę niegrzeczne, ale… — zaczął po chwili, spoglądając w stronę bruneta, choć nie był do końca pewnym, czy słowa, które miały opuścić zaraz jego usta, na pewno były tymi, które zasługiwały na podarowany im czas. — Nie zapamiętałem, jak masz na imię.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mam problemów z pamięcią — zapewnił, choć przecież Taeyang nawet w jednym słowie czy geście nie zarzucił mu tejże trudności. Niemal od razu zareagował w ten typowy, naturalny dla niego sposób, sięgając po najprostsze, w swej budowie, wytłumaczenie, jakby było to dokładnie tym, na czym zależało mu teraz najbardziej. Nie do końca rozumiał, dlaczego; to nie powinno tak przecież wyglądać. Kwestia tego, jaki obraz jego osoby, malował się właśnie w głowie Taeyanga, nie stanowiła tej, której warto było poświęcać teraz zbyt wiele uwagi i to nawet nie przez wzgląd na wątpliwe okoliczności, w których przyszło im się dopiero co poznawać. — Po prostu… tak naprawdę wcale mi się nie przedstawiłeś.
    Jiyoung dbał na co dzień o wiele rzeczy, także o te, bezpośrednio z nim niezwiązane. Z uporem skupiał się na tym, by rozmowy nigdy nie wkraczały na niebezpieczny grunt, by potencjalne pożary gasić w sekundę po pojawieniu się pierwszej iskry, a nawiązane relacje pielęgnować tak, jakby były najcenniejszym, co posiadał, niezależnie od tego czy zaliczały się do tych trwalszych, czy jedynie do krótkich epizodów, pojawiających się i znikających z jego życia w zastraszającym tempie. Dbałość o to, by wszystko szło gładko, spokojnie i zgodnie z jakimś wyimaginowanym planem, wykluczającym najdrobniejsze nawet niedogodności, stała się jego osobistą pułapką. Gdy tylko na horyzoncie majaczyły pierwsze problemy, Jiyoung zapominał o tym, co powinno być dla niego najważniejsze, a skupiał się jedynie na tym, by wszystko… naprawić. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Nic więc dziwnego, że także i w tych okolicznościach obrał sobie za cel, wyjaśnienie własnego zachowania i tego krótkiego pytania, które opuściło wcześniej jego usta, a które pewnie mogłoby uchodzić za niestosowne. Mogłoby. Gdyby nie fakt, że przecież wcale się o to nieplanowane towarzystwo nie upraszał. Pojawiło się nagle, bez uprzedzenia, dokładnie wtedy kiedy marzył o tym, by po prostu stamtąd zniknąć. I doprowadziło do tego, że zamiast zadbać w tym kontekście o samego siebie, pił właśnie kolejnego drinka, którego wcześniej nie miał zamiaru nawet zamawiać.
    Sięgnął jeszcze wolną dłonią do kieszeni, by wyjąć z niej telefon i wysłać do jednej ze znajomych krótką wiadomość, by w razie czego się o niego nie martwili, bo poszedł na chwilę na górę. Chociaż... chyba nie chciał poświęcać teraz zbyt wiele czasu na szukanie odpowiedzi, czy jego zniknięcie miało w ogóle zaprzątać czyjąkolwiek głowę. Równie dobrze mogli przecież niczego nie zauważyć.
    Trochę ciężko też nazwać to normalną rozmową. To wcale jej nie przypominało. — Poprawił się niespokojnie na kanapie, szukając dla siebie możliwie jak najbardziej komfortowej pozycji, ale prawdę mówiąc, zaczynał wątpić, że taka w ogóle istnieje. Sens jego słów dotarł do niego trochę za późno, ale nawet wtedy otworzył szerzej oczy i — To znaczy… to nie twoja wina. To przez ten hałas. Słyszałem co drugie słowo.
    Jiyoung dobrze zapamiętał jednak to, że podobnie do niego, Taeyang również nie przepadał za oficjalnym brzmieniem własnego imienia. I wydało mu się to nagle wyjątkowo zabawne.
    Tae — odezwał się z ostrożnością porównywalną do tej, z jaką badało się grubość lodu na zamarzniętym jeziorze. Nie chciałby wpaść do lodowatej wody. Nie teraz, kiedy pierwszy raz w trakcie kilku ostatnich godzin, zaczynał czuć się choć odrobinę bardziej komfortowo. — Może to głupie, ale… — Odstawił szklankę na niski stolik i odruchowo zaczął bawić się palcami w tym nieco nerwowym geście. — Nie zrobisz mi numeru? Naprawdę powiesz mi, jak trafić na to metro? Ostatnie czego potrzebuję, to to, by znowu się tutaj pogubić.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  10. Taeyang miał w sobie coś, co w innych, bardziej typowych, bezpiecznych dla Jiyounga, okolicznościach, doprowadziłoby go do szału. Zmusiłoby do poderwania się na równe nogi i wymknięcia spod jego spojrzenia, nim to na dobre nie przedarłoby się dokładnie tam, gdzie nigdy nie powinno było zagościć. Coś sprawiało jednak, że zamiast tej lekkiej, kiełkującej w nim nieśmiało, myśli, tkwił w miejscu, zastanawiając się nad tym, gdzie miało go to zaprowadzić.
    Mógłby spodziewać się teraz naprawdę wielu reakcji; przyjąłby z pełną akceptacją i brakiem zaskoczenia niemal każdą z nich - tak właśnie sądził. Przynajmniej do tego momentu, w którym do jego uszu dotarł ten dźwięczny, nieoczekiwany śmiech. Coś, co niemal całkowicie zbiło go z tropu, choć Jiyoung nie mógł być do końca pewny, czy było to spowodowane samym chichotem, czy może tym, że dźwięk ten okazał się dla niego zaskakująco przyjemny w odbiorze. A może tym, jak bardzo irytujące wydało mu się nagle to, że trwał tak krótko? Potrzeba wznoszenia obronnych murów ustępowała czemuś, czego nie potrafił nazwać. Wypracowane dawno strategie, każda z wyuczonych reakcji, mogłaby uchodzić za tę zupełnie nieistotną. Teraz, gdy cały świat zdawał się majaczyć jedynie w tym, co szczęśliwie znajdowało się w zasięgu jego wzroku i słuchu.
    Nie tłumaczę ci się, to nie to — zareagował odruchowo, nie bardzo zastanawiając się nad tym, co opuszczało teraz jego usta. Utrzymywanie sensu wypowiadanych słów było prawdopodobnie ostatnim, co zaprzątało jego myśli i choć zazwyczaj cechował się na tym polu znacznie większą rozwagą, obecne okoliczności bez wątpienia pozbawiały go właśnie tej umiejętności. Na jego nieszczęście, dokładnie teraz, kiedy potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. Powoli przesunął palcami po fragmencie własnej dłoni, który chwilę wcześniej trąciły te należące do Tae i podniósł w końcu wzrok. Spojrzał na bruneta, nie próbując ukryć delikatnej złości, malującej się zapewne na jego twarzy. Nie widział w tym sensu.— I przestań obrażać moich znajomych, bo….
    Bo co? Nie wiedział. Podzielił się tą niepełną i niewiarygodnie śmieszną, trzymaną dotąd na uwięzi, groźbą, nim na dobre zdał sobie sprawę z tego, że w ogóle próbowała wydostać się na zewnątrz. Czuł wyraźny dyskomfort, spowodowany nie tyle samymi, wypowiedzianymi teraz słowami, a tonem, w który je ubrał. Tak dla niego nietypowy, sprawiający wrażenie wymuszonego lub takiego, który zupełnym przypadkiem wdarł mu się właśnie na język. Nie walczył więc z tą duszącą potrzebą, by wyjaśnić to bez chwili zwłoki. Próbował przyspieszyć, mieć to już za sobą. Nie wiedział jednak, jak szybko przyjdzie mu tego pożałować. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mniej rozumiał a to, co dotąd wydawało mu się tak oczywiste i poukładane (nawet jeśli tylko pozornie), zaczynało przypominać bałagan, którego nie widział chyba nigdy wcześniej.
    To chyba nie do końca ich wina — zaczął więc, dużo ostrożniej niż jeszcze przed momentem, ponownie chwycił w dłonie szklankę z niedopitym drinkiem, ale zamiast przystawić ją do ust, przyglądał się jej badawczo. Można byłoby pomyśleć, że zastanawiał się właśnie, czy pozbycie się jej zdradliwej zawartości, nie byłoby teraz najlepszym z dostępnych mu pomysłów. Tym bardziej, że szum w uszach i dziwne uczucie otępienia, wyraźnie sugerowały to, że miał już dość.
    Nie powinno mnie tu po prostu być — kontynuował równie cicho, co niepewnie i gdyby nie komfort płynący z przytłumienia wszelkich innych dźwięków, jego słowa dawno utonęłyby w tym wszechobecnym hałasie. — Nie cierpię takich miejsc i nie wiem, dlaczego w ogóle zgodziłem się na to, by tu przyjść. Możesz uważać, że to nudne, nie zdziwię się, ale…wcześniej naprawdę miałem ochotę już wyjść. W innych okolicznościach już dawno by mnie tu nie było.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  11. Westchnął głośno, gdy dotarła do niego obezwładniająca i szczera niewinność tej krótkiej wypowiedzi. Nie doszukiwał się w niej podstępu; nie miał ku temu żadnych podstaw, choć może powinien był zrobić właśnie to. Być może zgodne podążanie za każdym z drobnych, ale wyraźnych sygnałów ostrzegawczych przyniosłoby mu więcej korzyści, ale coś w postawie i słowach Tae skutecznie go od tego odwodziło. Nie potrafił jednak wyjaśnić, o czym dokładnie teraz myślał. Prawdę mówiąc… chyba nie widział w tym też większego sensu. Nie teraz, gdy uczucie ulgi, która opanowała jego ciało zaraz po tym, gdy zorientował się, że Tae nie zamierzał dłużej skupiać się na niechęci do jego znajomych, pochłonęła go bez reszty. Naprawdę się z tego cieszył. Nie wiedział, jak długo udałoby mu się przecież odpierać te absurdalne (przynajmniej dla niego) zarzuty. O wiele łatwiej było mu skupić się na dalszej części wypowiedzi. Tej słodko nęcącej, pozwalającej mu… poczuć się po prostu zrozumianym.
    Tak myślisz? — Słowa, pełne naturalnego zaskoczenia, wyprzedziły jego myśli, nim zdołał się w tym w porę zorientować. Choć pewnie nie powinno go to teraz specjalnie dziwić, skoro tego wieczoru nie stało się to po raz pierwszy. Chyba nic nie szło już zgodnie z planem, który wstępnie dla siebie stworzył i pewnie, w innych okolicznościach, zaczęłoby go to przerażać. Wsunął więc czubek kciuka między zęby, w swoim wyjątkowo znienawidzonym, ale typowym odruchu, który towarzyszył mu zawsze, ilekroć zdawał się tracić grunt pod stopami, czy zastanawiać się nad czymś wyjątkowo wnikliwie. — Może… może rzeczywiście masz rację.
    Pogodzenie się ze zdaniem innych ludzi; przyjmowanie tego, co mu proponowano; było dla Jiyounga czymś naturalnym, ale chyba pierwszy raz w życiu zachowanie to przyszło mu z tak dużą łatwością, gdy chodziło o kogoś zupełnie obcego. Tym razem chwilowy sukces Taeyanga ukrył się w zaskakująco prostym zabiegu. Przyznaniu, że Jiyoung nie zrobił niczego źle i… w okazaniu mu czegoś, czego podświadomie bardzo teraz potrzebował, choć uparcie spychał tę myśl na jakiś odległy, mało istotny plan - szczerego zainteresowania. A przynajmniej czegoś, co uchodziło w jego oczach właśnie za to.
    Trochę mnie to zaskoczyło — przyznał, mocniej zaciskając palce na delikatnym szkle. — Myślałem, że… To znaczy… kocham taniec i muzykę, nie ma nic piękniejszego. Ale chyba w trochę innej wersji.
    Nie kłamał. Gdy zgadzał się na propozycję znajomych, naprawdę wierzył w to, że będzie potrafił bawić się dziś dobrze. Pokładał nadzieję w tym, że coś, czemu poświęcał się tak dogłębnie; w czym potrafił zatracić się tak bardzo, że wszystko inne traciło na swym znaczeniu; nie mogło go… zawieść. Że muzyka ani ruch nie mogłyby aż tak różnić się od tego, do czego zdążył przywyknąć latami. Ktoś mógłby stwierdzić teraz, że było to twierdzenie nader naiwne, ale Jiyoung nie miał w tym przecież do tej pory żadnego doświadczenia. Jakiegokolwiek porównania, które pozwoliłoby mu wysnuć osądy bardziej zgodne z tym, czekało na niego zaraz po przekroczeniu klubowego progu.
    Chciał powiedzieć coś jeszcze, pociągnąć temat, może pokusić się również o dodatkowe dojaśnienie, ale przyćmione alkoholem myśli, uparcie nie chciały układać się teraz w nic spójnego i logicznego.
    Tae — zaczął ostrożnie, odruchowo przecierając oczy dłonią i zgarniając przy okazji z czoła kilka zabłąkanych kosmyków. — Może moglibyśmy już wyjść?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie, wiesz… raczej nie będzie następnego razu. Wątpię, że gdziekolwiek mnie jeszcze ze sobą zabiorą — odpowiedział zupełnie bezmyślnie i odruchowo, nie licząc się z tym, jakie znaczenie mogło nieść za sobą to jedno, wypowiedziane wcześniej, przez Tae, zdanie. Pierwszy raz od początku ich nieplanowanej rozmowy, poczuł się jednak na tyle swobodnie, by dodać do swoich słów uśmiech, wcale nie lekki i skąpany w niepewności, a ten zupełnie szczery; naturalny. Pojawiający się na jego twarzy w tak nielicznych momentach, że z powodzeniem dałoby się zliczyć je na palcach jednej dłoni. — Ale mogę ci chyba uwierzyć, że mam pecha i trafiłem na ten gorszy dzień.
    Tak naprawdę na jego nastawienie złożyło się o wiele więcej czynników niż sama muzyka, ale dokładne wyjaśnienie wszystkiego, co go aktualnie trapiło, nie było dobrym pomysłem. Po pierwsze, zajęłoby stanowczo zbyt wiele czasu, a Jiyoung z jakiegoś trudnego do wyjaśnienia powodu, nie chciał go nagle marnować. Po drugie… naprawdę obawiał się, że po utracie bezpiecznego filtra, który zniknął wraz z pierwszym wypitym drinkiem, mógłby powiedzieć o kilka słów za dużo. Nie chciał (a może chciał, ale czuł, że nie powinien), zdradzać zbyt wielu szczegółów dotyczących jego codzienności ani pochodzenia, skoro zamierzał korzystać z komfortu słodkiej anonimowości tak długo, jak tylko będzie mu dane. Ani tym bardziej wylewać złości i żalu w kierunku nowych znajomych, skoro zaledwie kilka chwil wcześniej sam prosił o to, by to sam Tae tego nie robił. Ze wszystkich określeń, które można byłoby mu przypisać, hipokryzja była tym, którego próbował wystrzegać się na wszelkie możliwe sposoby.
    Jeśli tak dalej pójdzie, całą wymianę spędzę na uczelni albo w mieszkaniu — dodał więc tylko, skupiając na tym wszystkie swoje rozbiegane myśli, pędzące dotąd w różnych, niekoniecznie zawsze w tych poprawnych, kierunkach. — Chociaż nie byłoby to przecież takie złe.
    To doprawdy zabawne, ale w porównaniu do jego zachowania sprzed kilkunastu minut, Jiyoung mógł sprawiać teraz wrażenie aż nadto gadatliwego. Wlepił wzrok w jeden punkt przed sobą, a słowa wylewały mu się z ust, choć nadal oszczędnie, to znacznie częściej i szybciej. Chłopak nie zwrócił nawet uwagi, że w międzyczasie Tae zręcznie przechwycił jego szklankę i zdążył podnieść się z kanapy, pozostawiając go na moment samego.
    Na ziemię sprowadził go dopiero powrót nieznośnego hałasu, który przedarł się do środka zaraz po otwarciu drzwi. Jiyoung drgnął odruchowo i poderwał się z miejsca o wiele za szybko niż wypadało. Przynajmniej nie w jego obecnym stanie. Przez chwilę zakręciło mu się w głowie, ale okazało się to jedynie ulotnym utrudnieniem, łatwym (taką miał nadzieję) do zamaskowania. Chciał coś teraz powiedzieć, odwrócić uwagę od swojego lekkiego zachwiania, ale kolejny ruch ze strony Taeyanga zmusił go do tego, by zatrzymać się w połowie tego pomysłu.
    Och — szepnął, będąc bardziej niż pewnym, że zostało to całkowicie zagłuszone przez, docierającą teraz do nich, muzykę. Przez chwilę przeskakiwał spojrzeniem z wyciągniętej ku sobie dłoni na twarz Tae i z powrotem, nie do końca wiedząc, co zamierzał właśnie zrobić. A może właśnie wiedział, ale resztki zachowawczego podejścia, nie pozwalały mu wprowadzić tego w życie.
    Wyciągnął przed siebie ostrożnie rękę, ale zamiast złapać za tę należącą do Taeyanaga, sunął w powietrzu nieco wyżej, by ostatecznie zacisnąć palce na rękawie jego koszuli. Pewnie znacznie mocniej niż wypadało, jakby siła z jaką ściskał właśnie delikatny materiał, stanowiła gwarant jego bezpieczeństwa.
    Okej. Będę się ciebie trzymał, daję słowo.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzisiejsza noc stanowiła dla niego ogrom zupełnie nowych doświadczeń. Jiyoung dawno już przestał kontrolować nie tylko to co robił, ale przede wszystkim także to, co mówił, pozwalając na to, by język rozplątał mu się całkowicie; prawie tak, jak nigdy wcześniej. I choć zdrowy rozsądek był czymś, czego na co dzień stanowczo mu nie brakowało, dzisiaj jego umiejętności racjonalnego podejścia do życia, pozostawiały naprawdę sporo do życzenia. Mimo faktu, że obecnie niespecjalnie zdawał sobie z tego jeszcze sprawę. Nieświadomie dzielił się z nieznajomym tak wieloma informacjami, że dla własnego bezpieczeństwa pewnie już dawno powinien po prostu zamknąć usta, ale coś sprawiało, że była to aktualnie ostatnia rzecz, o której myślał. Nie tylko przy barze, nie tylko w loży, ale przede wszystkim wtedy, gdy wciąż ściskając kurczowo materiał ciemnej koszuli, podążał za Taeyangiem krok w krok, przedzierając się przez tłum, który w innych okolicznościach, najpewniej mocno by go przytłoczył. Gdzieś po drodze, gdy prześlizgnął odruchowo spojrzeniem po osobach bawiących się na parkiecie, przyszło mu do głowy, że pewnie rozsądnym byłoby zatrzymanie się na moment, w celu szybkiego namierzenia znajomych, z którymi tu przecież przyszedł. Nawet jeśli jedynie po to, by wspomnieć im o swoim planowanym powrocie do domu (nie zamierzał rezygnować z tego pomysłu, nawet jeśli ci próbowaliby przekonać go, by pozostał jeszcze na miejscu). Myśl ta uleciała z jego głowy jednak niemal tak szybko, jak się w niej pojawiła, a sam Jiyoung pokonywał w milczeniu kolejne metry, dzielące go od wyjścia. Odnajdywał w ukradkowych spojrzeniach Tae nieme zapewnienie, że podejmował właśnie najlepszą z możliwych decyzji, wyciszając przy tym wszelkie obawy (jeśli te w ogóle w nim jeszcze istniały).
    Chłodne powietrze, tak wyraźnie kontrastujące z ciężkością i duchotą tego, królującego w środku klubu, uderzyło w Jiyounga znienacka, ale okazało się przy tym jednym z milszych doświadczeń dzisiejszego wieczoru; rozbiło mu się na zaczerwienionych policzkach, wdzierało między dłuższe, niechlujnie splątane kosmyki, opadające mu na twarz i nieco zbyt luźną koszulę. Pozwoliło mu na to, by choć na moment poddał się zwodniczemu wrażeniu odzyskiwania trzeźwości myślenia, której tak mu przecież brakowało.
    Tak, dokładnie tam — odpowiedział odruchowo, zawieszając spojrzenie na niewielkiej grupce ludzi, czekających przed wejściem. Zadziałał zupełnie bezmyślnie, dopiero po fakcie rejestrując pełne pytanie Teayanga. — Powinienem wysiąść chyba na stacji przy 96th Street.
    Miał szczerą nadzieję, że nie pomylił nazwy odpowiedniej stacji, ale nawet gdyby, przejście kilku przecznic na piechotę, było o wiele lepszą wizją spędzenia reszty nocy, niż pozostanie w miejscu, w którym nie czuł się dobrze. Przynajmniej w teorii. Nie zakładał napotkania dodatkowych komplikacji, skoro, w jego opinii, pozbył się już wszystkich, które na niego dziś czekały.— A ty? Jedziesz w tamtą stronę?.
    Dopiero po chwili wrócił spojrzeniem do Tae, ale nawet wtedy potrzebował kilku sekund, nieznośnie się teraz dłużących, by pojąć sens ostatniego zdania, które opuściło jego usta. Jiyoung poczuł, że zalewa go nagle fala gorąca, gdy uświadomił sobie, że rzeczywiście wciąż ściskał między palcami brzeg jego rękawa.
    Wybacz — odparł, od razu cofając dłoń. — Zamyśliłem się i… — spojrzał na pomięty materiał i ponownie, w równie nerwowym geście, co poprzednio, przygryzł delikatnie czubek palca. — Trochę to wygniotłem, przepraszam.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. Dlaczego to robisz? — zapytał, nim zdążył zastanowić się nad tym, czy jego słowa uchodziły za te, którym warto było pozwolić na to, by wybrzmiały gdziekolwiek poza jego wyobraźnią. Pożałował ich niemal natychmiast, bo przytłoczyła go myśl, jak bardzo niefortunnie mogłyby zostać teraz odebrane. Ostatnim czego potrzebował, było przecież zniechęcanie do siebie jedynej osoby, która (nawet jeśli z niewiadomych mu jeszcze powodów), postanowiła wyciągnąć ku niemu pomocną dłoń. — Przepraszam, to nie zabrzmiało chyba za dobrze.
    Jiyoung chciał jedynie poznać powód, dla którego zdołał znaleźć się w obrębie zainteresowania nieznajomego bruneta, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że odpowiednie poprowadzenie rozmowy, było czymś znacznie wykraczającym poza jego aktualne możliwości.
    Fala poalkoholowego otępienia uderzyła w niego z pewnym opóźnieniem. Wdzierała się sprawnie nie tylko do jego każdego ruchu czy słowa, ale chyba również myśli, bo te zaczęły nagle, zupełnie bez uprzedzenia, plątać się ze sobą tak, jak nigdy wcześniej. Chłodne powietrze otuliło kojąco całe jego ciało, ale mimo to nie zdołało otrzeźwić go na tyle, by był w stanie zapanować nad samym sobą.
    Być może gama podobnych wrażeń nie byłaby czymś zaskakującym dla kogoś, kto doświadczał jej znacznie częściej niż Jiyoung, ale w jego przypadku okazała się ostatecznym sygnałem, który uruchomił w nim tę, trudną do wyjaśnienia, potrzebę… rozpaczliwego łapania resztek kontroli. Nawet tych najdrobniejszych, objawiających się bezmyślnym powtarzaniem pomysłów, które wydawały się teraz niemożliwymi do zrealizowania. Jak mogłyby być, skoro każdy z nich wiązał się z samodzielnym przejazdem metrem, podczas gdy obecny stan chłopaka sugerował jedynie to, że ten - jeśli jakimś cudem znalazłby w wagonie jakiekolwiek miejsce siedzące - zasnąłby niemal od razu, przejeżdżając swoją stację i gubiąc się w mieście kolejny raz. Przez myśl przemknęło mu, że powinien być naprawdę wdzięczny za to, iż nie znajdował się właśnie w Seulu, a w Nowym Jorku. Gdzieś, gdzie szczęśliwie pozostawał jedynie anonimowym elementem kolorowego tłumu, tak typowego dla ulic tego miasta w trakcie każdej sobotniej nocy. W Korei, jego obecny stan, z całą pewnością nie umknąłby czyjejś uwadze i najpóźniej kolejnego popołudnia, stałby się bohaterem jednego z tych kiepskich tekstów, podbijających popularność cholernych serwisów plotkarskich. Pijany syn Youn Jieun kręci się nocą po ulicach miasta.
    Skrzywił się mimowolnie na tę myśl.
    — Metro — powtórzył, wyrywając się na moment z amoku i przywołując na twarz delikatny uśmiech, ruszył przed siebie niespiesznym krokiem. — Idziemy tam.
    Nie pytał. Stwierdzał fakt, ostatkiem nagromadzonych w sobie sił, ignorując lekkie zawroty głowy. Nie miał pojęcia, w którą stronę powinni się teraz udać, ale coś podpowiadało mu - choć może zupełnie bezpodstawnie - że nie musiał się tym teraz przejmować. Przynajmniej nie tak bardzo jak wcześniej, gdy miał obok siebie kogoś, kto nie tylko znał miasto, ale także… nie zamierzał zostawić go samego. W to starał się przynajmniej uwierzyć.
    Nie chcę ci robić problemu, metro naprawdę wystarczy. — dodał po chwili, zatrzymując się w niedalekiej odległości od porzuconego wcześniej miejsca i posyłając Taeyangowi przepraszające spojrzenie. Na nic więcej nie mógł się chwilowo zdobyć. — Nie możesz zamówić dla nas taksówki, bo zapłaciłeś już za drinki. It’s not fair.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  16. Chciał zrobić kolejny krok w pochopnie obranym wcześniej kierunku, ale słowa Tae skutecznie zatrzymały go w miejscu. Pomylił się i pewnie powinien się tego spodziewać, ale racjonalne podejście do zastanej sytuacji było chyba ostatnim, na co mógłby się zdobyć; przynajmniej do czasu odzyskania pełnej kontroli nad tym, w co pozwalał się powoli wciągnąć. Czy jego nieprzemyślany ruch był z góry skazany na niepowodzenie? Niezupełnie; miał w końcu pięćdziesiąt procent szans na to, że wybierze ten właściwy kierunek. Złośliwy los postanowił jednak rzucić mu pod nogi kilka kolejnych utrudnień, ostatecznie przekonując go chyba do tego, że dalsze protesty nie miały zbyt wiele sensu. I choć niemal pewnym było to, że jutrzejszego poranka, gdy spojrzy na tę sytuację inaczej, a przede wszystkim na trzeźwo, wpadnie mu do głowy co najmniej kilka innych rozwiązań, teraz poczuł się tak, jakby ostatnie podrygi samozaparcia opuściły jego ciało wraz z kolejnym, cichym westchnieniem.
    — Much fair — powtórzył po Tae, nie do końca wyraźnie, mrużąc przy tym nieznacznie oczy i splatając ramiona na wysokości klatki piersiowej, w tym nieco buntowniczym geście. Choć aktualnie zapewne szybciej zdołałby nim kogoś rozbawić, niż wprawić w szczere zakłopotanie, bo w jego głosie na próżno byłoby szukać teraz zaciętości czy zdecydowania. — I’m not sure.
    Nie potrafiłby wyjaśnić, dlaczego kwestia sprawiedliwego podziału odpowiedzialności za przebieg ich wspólnego wieczoru, tak bardzo zaprzątała teraz jego myśli, ale nie była to też zupełna nowość, jeśli brało się pod uwagę jego wcześniejsze zachowanie. Jiyoung dbał o komfort innych osób znacznie mocniej niż o swój, toteż rzadko kiedy dopuszczał możliwość, by stać się dla kogokolwiek czymś na wzór jakiegokolwiek obciążenia. Nawet jeśli tylko chwilowego i ściągniętego na siebie na własne życzenie.
    Przyglądał się wyciągniętej ku niemu dłoni z podobnym zwątpieniem, które pojawiło się w nim jeszcze w klubie, w irytująco bliźniaczej sytuacji, ale nie skomentował tego w żaden, cisnący mu się na usta sposób.
    — Podasz mi potem swój numer telefonu — oświadczył za to, choć w jego ustach nadal brzmiało to bardziej jak niepewnie zadane pytanie. — A ja zrobię ci przelew.
    Nie brał pod uwagę tego, że jego nagłe stanowisko mogło być jedynie przejawem naiwności, a naturalna potrzeba miała na zawsze pozostać tą niezrealizowaną, ale chciał wierzyć, że jeśli było to ich ostatnie spotkanie, to nieznajomy zapamięta z tego przynajmniej tyle, że Jiyoung nie zamierzał poddać się w swoich zamiarach zbyt szybko.
    Chciał dodać coś jeszcze, ale wszystkie słowa wydawały mu się nagle zbyt trudne do wypowiedzenia. Poza tym coś podpowiadało mu, że powinien pokładać teraz więcej wysiłku w tym, by w ogóle utrzymać się na nogach, a nie kłócić o coś pozornie tak nieistotnego. Jak miało się niebawem okazać - słusznie zresztą - bo gdy tylko próbował ruszyć się z miejsca ponownie, tym razem w dobrym, zdradzonym przez Tae, kierunku, nogi odmówiły mu posłuszeństwa, plącząc się ze sobą w zupełnie niespodziewany sposób. Sam Jiyoung runąłby zapewne na ziemię, gdyby nie fakt, że odruchowo wyciągnął przed siebie dłonie i bezmyślnie wczepił się nimi w materiał koszuli Taeyanga, znajdując się w pozycji, której życzyłby sobie najmniej. Stanowczo zbyt blisko. Nieznośny szum w uszach wzbierał jedynie na sile, teraz napędzany czymś jeszcze niż tylko jego obecny stan. Może przez wstyd? Niczego nie był już pewny.
    — Okej — zmusił się do tego, by w końcu zabrać głos. — Może jednak ta twoja taksówka nie jest takim złym pomysłem.

    J.
    [przeskok!]

    OdpowiedzUsuń