HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Cinderella
Well, well, well! Looks like our H is getting more comfortable in the role of her life... Flashing smiles left and right, as if she didn’t just show up on the red carpet as the plus-one of a certain handsome, disgustingly rich guy we’ve all been crushing on since he recited French poems in first grade. I think this fairytale fits her perfectly, but... Word on the street is that her real self is catching up to her. Will the secret finally come out? And how will her Prince Charming react to it all? After all, she’s a sweet, hardworking girl, always there to offer a shoulder to cry on over coffee... Maybe this story really will have a fairytale ending. Well, we’ll see. Whether it’s “happily ever after” or not, you know I’ll be here to spill all the tea... or coffee!

You can't hide from me.
xoxo

darling don't get away right now

Kwon taeyang

TAE  —  24 lata  ─ 25. sierpnia 2000  ─ starszy brat 9-letniej Jiae   ─ menadżer sklepu z eksluzywną odzieżą  ─ po studiach z socjologii  ─ własne mieszkanie na midtown manhattan  ─ instagram

Jedne z najwyższych wyników w klasie. Potem na studiach, aby w końcu wspiąć się na pozycję menadżera. Taeyang zawsze dawał z siebie wszystko - był przykładem idealnego ucznia, czy pracownika. Jego imię w ustach rodziców wybrzmiewało niczym najcenniejsza pochwała, a nauczyciele z dumnym uśmiechem przekazywali kolejny, bezbłędny test w jego ręce. Dla części rówieśników był osobą, na której pomoc zawsze można było liczyć. Pożyczający notatki i udzielający korepetycje za cenę świecących oczu.
Cenę kontrastującą z tą, którą płacili ci plączący mu się pod nogami w nieodpowiednim czasie i miejscu. Ci, których spotykał przy barze lub na parkiecie klubu z foliowym woreczkiem schowanym w spodniach i czarującym, idealnym uśmiechem na ustach. Ze słodkimi słowami spływającymi z jego języka wraz z barwną tabletką przekazywaną podczas bezmyślnego pocałunku. I z obietnicą, której nigdy nie zamierzał dotrzymać, zostawiając po sobie jedynie gorzki posmak.
Taeyang był idealny. Dogadywał się z siostrą, wpatrzoną w niego niczym w obrazek i spędzającą część swoich lat pod jego opieką. Z rodzicami, którzy z szerokim uśmiechem ufali mu na ślepo. Z zachwyconą szefową, wdzięczną za oddanego pracownika. Ze znajomymi, wychwalającymi go za łatwość i płynność kontaktu. Był wymarzonym partnerem do przedstawienia rodzicom.
Tym samym, który za zamkniętymi drzwiami tworzył piekło. Pocałunkami nieniosącymi za sobą nic więcej niż żądza. Setkami złożonych obietnic o idealnym życiu, które nigdy nie mały prawa się spełnić. Aby na sam koniec wyrzucić kolejną zabawkę na śmietnik, gdy już się znudził.

ODAUTORSKO

62 komentarze:

  1. [Powodzenia z kolejną postacią, która najprawdopodobniej jeszcze nie raz nas zaskoczy.]

    OdpowiedzUsuń
  2. — Mówiłem wam — powtórzył kolejny raz w ciągu minionej godziny, ale wielokrotne ignorowanie jego słów doprowadziło do tego, że brzmiał, jakby sam nie wierzył już jakkolwiek w to, co starał się tak naprawdę przekazać. — ...nie chcę. Poważnie, nie mam na to wszystko ochoty.
    Jiyoung nie należał do osób, które goniły zawzięcie za potrzebą kolekcjonowania jak największej liczby barwnych doświadczeń. Nie zależało mu na zapędzaniu samego siebie w zakamarki niezgłębionych korytarzy, w których czekałoby na niego to, na co absolutnie nie był jeszcze gotowy. Ponad wszystko inne cenił sobie stabilizację. Słodki spokój, ułudę kontroli nad czymś, co przecież… kontrolowało się samo. Przewidywalność, która dla innych mogła wydawać się czymś tak bezbarwnym, że niemal niedostrzegalnym w codziennym, zawrotnym pędzie.
    Jiyoung czuł się w tym bezpiecznie. Uparte osadzanie się w znanych sobie schematach, było najbardziej komfortowym z dostępnych mu rozwiązań i prawdę mówiąc, nie chciał rezygnować z niego zbyt szybko. Nie wtedy, kiedy wszystko co go teraz otaczało, wydawało się zupełnie nowe. Kiedy fioletowo-niebieskie światła ślizgały się po przestrzeni, czyniąc obraz przed jego oczami jeszcze mniej wyraźnym; kiedy zaczynał powoli odczuwać nieprzyjemne skutki wypicia dwóch poprzednich drinków, na które cudem dał się namówić. I na pewno nie wtedy, gdy szybka ucieczka z tego przeklętego, zatłoczonego i stanowczo zbyt głośnego klubu, była jedynym, na czym mu tak naprawdę zależało. Do licha, miał ochotę ukryć się właśnie przed całym światem i był pewny, że wystarczyło czyjeś jedno przelotne spojrzenie, by dojrzeć to w całej jego postawie.
    — Stary, angielski! — Ktoś pomachał mu dłonią przed oczami i choć zwykle uważał ten gest za niesamowicie niegrzeczny, teraz musiał przyznać, że pozwolił mu na chwilowe osadzenie się w rzeczywistości. Tej samej, którą porzucił chwilę wcześniej, przytłoczony falą niezrozumiałych obaw. W momentach silniejszego wzburzenia lub - wręcz przeciwnie - zawsze wtedy, kiedy poczuł się wystarczająco swobodnie, zapominał o tym, że w obecnie najbliższym mu towarzystwie, nie było nawet jednej osoby, która rozumiałaby choć słowo w jego ojczystym języku. Czasem szczerze nad tym ubolewał, ale wiedział, że być może w ogóle nie dane będzie mu skorzystać z takiego komfortu w trakcie całego, spędzonego tu roku. Nie mógł tego wymagać ani zawierzać, że taka okazja trafi się zbyt szybko; nawet on nie był na tyle naiwny.
    Jiyoung potrzebował chwili, by zorientować się, że grupka znajomych powoli wykruszała się, wracając na parkiet, a on został przy barze już tylko w towarzystwie jednej z koleżanek.
    — Nie chcę… — powtórzył więc posłusznie, tym razem po angielsku, odsuwając od siebie wypełniony do połowy kieliszek. — Już chyba wystarczy.
    Blondynka o zdradliwie niewinnej twarzy, przyglądała mu się przez kilka, złośliwie dłużących się, sekund, by wzruszyć w końcu ramionami i pochwycić szkło między własne palce.
    — Jongo, marudzisz.
    Kto? Nieoczekiwana fala gorąca zalała nagle jego policzki. Był w Stanach od trzech miesięcy i choć zdążył zasłyszeć już chyba każdą możliwą formę swojego imienia, tym razem nie potrafił pozostawić tego bez odpowiedzi. Nie do końca rozumiał, dlaczego.
    — Nie. Jiyoung — poprawił więc niemal natychmiast i choć starał się, by jego ton był równie uprzejmy jak ten przyjmowany na co dzień, słowa te wybrzmiały teraz nieco głośniej niż mógłby sobie tego życzyć. Być może zadziało się tak dlatego, że odruchowo spróbował przedrzeć się przez głośną, bezlitośnie wdzierającą się do uszu, muzykę, a może przez fakt, że jego koleżanka odwracała się właśnie w kierunku parkietu i znikała między nieznajomymi sylwetkami. — Mam na imię Jiyoung.

    🪰 Jiyonie

    OdpowiedzUsuń
  3. Żałował, że dał się namówić na to, by tu dzisiaj przyjść. By porzucić wizję spokojnego wieczoru na rzecz korowodu wrażeń tak intensywnych, że chyba tylko cud pozwalał mu jeszcze nie zwariować i utrzymać się na nogach. Wszystko, czego na razie doświadczał, zbierało się jedynie w tę, wciąż rosnącą, kolekcję rozczarowań i pomyłek, a Jiyoung z każdą kolejną chwilą utwierdzał się mocniej w przekonaniu, że nie pasował to tego rodzaju rozrywek. I pewnie nie było w tym nic złego, w końcu miał do dyspozycji tak wiele dróg, że z całą pewnością znalazłby dla siebie tę odpowiednią. A jednak coś, jakaś część jego osobowości, nie potrafiła poradzić sobie z namową do przekraczania następnych granic. Do zrobienia czegoś, co całkowicie wymykało się znanym mu schematom; co niosło za sobą tak wielkie ryzyko, że na samą myśl Jiyoung czuł w żołądku to nieprzyjemne uczucie uciskania - tak doskonale kojarzone z każdym z wielu momentów, gdy wkraczał na nowy, nieznany sobie dotąd, obszar. Zamiast odmowy, z jego ust wypływały jedynie kolejne niedopowiedzenia, słowa pozostawiające tak duże pole manewru, że po podjętych przez siebie decyzjach, mógłby spodziewać się naprawdę wszystkiego. Tak, jak to miało miejsce teraz, gdy nieoczekiwanie został przy barze zupełnie sam, a gorączkowe rozglądanie się dookoła i wytężanie wzroku, by dostrzec w tym nienaturalnym świetle choć jedną, znaną sobie, sylwetkę, okazało się zupełnie bezowocne.
    — Słucham? — zapytał bezmyślnie, gdy do jego uszu dotarło pierwsze zdanie, wypowiedziane najwyraźniej w jego kierunku. Początkowo nie zaprzątał sobie tym głowy zbyt mocno, ale gdy kolejne sekundy nie pozwoliły mu na odszukanie w tłumie ludzi, żadnego z jego dzisiejszych towarzyszy, powędrował w końcu spojrzeniem w stronę nieproszonego rozmówcy.
    Kiedy Jiyoung zorientował się, że nieznajomy znalazł się zbyt blisko, odruchowo odchylił się do tyłu, byle tylko ponownie zwiększyć ten bezpieczny dystans. Coś tak błahego, a pozwalającego na swobodne zebranie rozbieganych myśli, czy wypełnianie płuc powietrzem. Stojące tuż za nim, barowe krzesełko, wbiło mu się w jego plecy i Jiyoung skrzywił się mimowolnie, ale nawet mimo tego nieprzyjemnego uczucia, nie było to coś, co potrafiłoby odwrócić teraz jego uwagę. Zamrugał kilkakrotnie, nie spuszczając uważnego spojrzenia z twarzy, stojącego przed nim, chłopaka, ale sam nie wiedział już chyba, co próbował z niego teraz wyczytać. Miał ochotę odwrócić się i oddalić od baru tak szybko, jak się tam znalazł i zapewne to właśnie by zrobił w innych, bardziej typowych okolicznościach. Bo dopiero słodkie brzmienie rodzimego języka (nawet mimo ukrycia w nim taniego nagabywania), było tym, co zatrzymało szaleńczy pęd jego rozważań. Tym, co spowodowało lekkie rozchylenie warg i przywołało na nie ledwie dostrzegalne drgnięcie - wykrzywienie w uśmiechu, który Jiyoung powstrzymał jednak już ułamek sekundy później, mając nadzieję, że nie zdradził się teraz zbyt mocno.
    Zaskoczył go. Ale nie chciał mu tego pokazać.
    Nie znam cię — odpowiedział więc w końcu, pewnie nieco zbyt szybko i piskliwie, by mogło to zostać uznane za naturalne. Nie było w tym kokieterii czy przesadnej uprzejmości. Jiyoung stwierdził jedynie fakt, nie poddając go żadnej wątpliwości, bo i nie widział ku temu żadnego sensu. Niespecjalnie ufał też temu, by zmieniać tenże stan rzeczy. Na pewno nie wtedy, kiedy szum w uszach przybierał powoli na sile, a pozostawanie w ramionach samotności, pierwszy raz nie okazało się czymś komfortowym, a wręcz przeciwnie - niosącym sporą dawkę niepowstrzymanego niepokoju. Choć nawet on musiał przyznać, że nie do końca rozumiał tego podstawy. — Jestem tu ze znajomymi — dodał jeszcze, jak gdyby zdanie to miało zapewnić mu teraz dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. — A poza tym, podsłuchiwanie jest niegrzeczne


    Jiyonie, który naprawdę nie powinien rozmawiać z nieznajomymi -,-

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tymi znajomymi, którzy nawet nie pofatygują się, aby zapamiętać twoje imię?
    Uwaga ta okazała się tak trafna, że pozbawiła Jiyounga na moment tchu. Nie mógłby z nią dyskutować ani teraz, ani jutro, bowiem cała ta sytuacja, która najwyraźniej nie umknęła uwadze nowego przybysza, była bardziej niż żenująca. Przez krótki moment zastanawiał się, czy przypadkiem nie miał teraz dookoła siebie większej liczby świadków tej małej, towarzyskiej katastrofy, ale szybko odgonił tę myśl, nie chcąc pozwolić jej na to, by rozgościła się w jego głowie na zbyt długi czas. Znał samego siebie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że wówczas byłoby mu naprawdę trudno przekierować uwagę na inny tor. A skoro nie musiał, nie chciał analizować tego, co jedynie spotęgowałoby teraz jego zakłopotanie.
    To nie tak, oni… — zaczął, choć słowa wyjaśnień nie chciał przejść mu teraz przez gardło. Chyba pierwszy raz nie potrafił znaleźć w sobie wystarczająco dużej siły, by podjąć się usprawiedliwienia czyjegoś zachowania. Nie do końca rozumiał powody, dla których tak się stało - zwykle nie miewał z tym większych trudności. Zawsze dawał radę znaleźć cokolwiek; choćby jeden, drobny szczegół, którego mógłby chwycić się, w celu wybronienia drugiej osoby. Co poszło nie tak? Być może powinien dopatrywać się podstaw tych kłopotów w wypitym wcześniej alkoholu, a może w tym, że pierwszy raz od kilku tygodni ktoś odważył się nazwać wprost to, co z uporem próbowało wedrzeć się do jego głowy. Jiyoung nie należał do grona osób, które czuły się swobodnie w prowadzonych przez siebie konfliktach, czy chociażby bardziej zaciętych dyskusjach. Gubił się we własnych myślach i słowach, argumenty często okazywały się zbyt łatwe do zbicia, a ciało nie radziło sobie z ogromem emocji, zdradzając się bezwstydnie tym, w jak wielkim było wówczas dyskomforcie. Zabawa kolczykiem, nawykowe zaczesywanie pojedynczych kosmyków za uszy, wykrzywianie ust w lekkim, trudnym do zinterpretowania grymasie. Wszystko, co dało się zaobserwować w trakcie ostatnich kilku minut, a co towarzyszyło mu już wielokrotnie wcześniej, gdy tylko odrobina stresu dawała radę zagościć w jego umyśle. Ale mimo wszystko, chciał to wyjaśnić. Potrzebował tego - chyba bardziej dla siebie niż dla jego dzisiejszych towarzyszy.
    Spróbował więc inaczej.
    W zasadzie… — zaczął, nie zdając sobie sprawy, że zdradzał właśnie zbyt dużo — nigdy nie lubiłem pełnej wersji tego imienia.
    Nie kłamał. W Korei jego bliscy znajomi rzadko zwracali się do niego w ten właśnie sposób, wybierając przeważnie jedno z wielu dostępnych im zdrobnień, choć zawsze tych poprawnych. Twierdzili, że lepiej do niego pasowały. Jiyoung zdążył się więc do tego przyzwyczaić. Nigdy jednak nie musiał radzić sobie z jawnym i pewnie nieco złośliwym przekręcaniem jego imienia, czy też upartym nazywaniem go zupełnie inaczej, niż prosił. Ale nigdy też nie miał do czynienia z młodymi Amerykanami, którzy o Korei wiedzieli tyle, co on o życiu na stacji kosmicznej.
    — I znam angielski — dodał jeszcze, pilnując się przy tym, by nie tylko zbudować tę wypowiedź poprawnie, ale by zabrzmieć możliwie jak najbardziej swobodnie. Nie był jednak pewny, czy próba ta mogła zostać uznana za udaną. Nagle zaczęło zależeć mu na czymś, co na co dzień nie zajmowało nawet miejsca w pierwszej dziesiątce rzeczy dla niego istotnych.
    Odruchowo ponownie rozejrzał się dookoła.
    — Nie mógłbym przyjechać bez tego do Tish.

    🪰 Jiyonie

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie potrafił opanować wymownego grymasu; wcale nie tak delikatnego wykrzywienia ust i zmarszczenia brwi, gdy do jego uszu dotarło ponownie to dziwaczne przeinaczenie imienia. Choć tym razem wypowiedziane w zupełnie innym kontekście; otoczone czymś, czego nie potrafiłby poprawnie nazwać.
    Nie, na pewno nie tak — przyznał spokojnie i bez chwili wahania. Ostrożnie przekierował wzrok ponownie na nieznajomego, choć sam nie do końca rozumiał powody, dla których wciąż tkwił w zajmowanym przez siebie miejscu. W innych okolicznościach już dawno by się stamtąd oddalił, odwrócił gwałtownie i przepchnął przez roztańczony tłum, byle tylko dotrzeć do choć jednej, znajomej twarzy, kojarzącej się z poczuciem względnego bezpieczeństwa. Nie znał miasta, tym bardziej tej konkretnej dzielnicy, w której znaleźli się niespodziewanie, po stanowczo zbyt długiej jeździe taksówką, gdy do pomysłów na spędzenie reszty tej nocy, dołączyła wizyta w klubie. Oddalanie się od swoich dzisiejszych towarzyszy, nie było więc czymś, co znajdowało się w granicach jego komfortu. Z całą pewnością nie było to też do końca odpowiedzialne. W słowach nieznajomego kryło się jednak tak wiele trafnych uwag, że… Jiyoung - chcąc nie chcąc - musiał przyznać mu rację. Chodziło także o coś jeszcze. Coś, co w pierwszej chwili pozostawało na nieco dalszym planie, tylko po to, by w końcu przedrzeć się na sam szczyt rzeczy istotnych i zajmujących Jiyounga w tak dużym stopniu, że wszystko inne wydawało się teraz kompletnie nieistotne.
    Zainteresowanie.
    Chwila, ulotna chociażby i narzucona przez okoliczności, w której poczuł, że pierwszy raz od bardzo dawna czyjaś uwaga została skierowana właśnie na niego. I to w ten zupełnie niewymuszony, choć trochę nieproszony (temu nie mógł przecież zaprzeczyć) sposób. Kuszące tym bardziej, że już niedługo po jego pierwszym przejawie, doświadczył kolejnej fali. Słusznego podszeptu, wywołującego ponowne drgnięcie ust, tym razem niehamowane już przez zbyt dosłownie pojmowaną konieczność trzymania się zachowawczego podejścia.
    Wyglądasz na tancerza. Naprawdę?
    To aż tak oczywiste czy po prostu dobrze zgadujesz? — Nie był pewny, czy jego cichy śmiech zdołał przedrzeć się przez klubową muzykę, ale zważając na to, że całe jego ciało w pełni oddawało nagłą, zalewającą go wesołość, nie było to aż tak istotne. — Nie mogę być aż tak… Nie, to nie może być takie proste.
    Jiyoung był świadom tego, że nie należał do grona osób, które byłoby trudno przejrzeć. Znajomi w Korei niejednokrotnie porównywali go do otwartej księgi, z której dało się wyczytać wszystko, co w danym momencie byłoby interesujące dla zgłębiającej ją osoby, ale nigdy nie traktował tych słów zbyt poważnie. Wierzył, że istniało przynajmniej kilka aspektów, które mogły pozostać słodką niewiadomą, a teraz… siedząc na niewygodnym, barowym stołku, opierając się bokiem o blat, zaczynał w to wątpić i to przez działanie osoby, którą widział pierwszy - i zapewne ostatni - raz w swoim życiu. Nie był jeszcze pewny, czy mu to jakkolwiek odpowiadało.
    Zmarszczył nos, w typowym dla siebie odruchu, gdy jakaś myśl wyjątkowo uparcie zaprzątała mu głowę i już otwierał usta, by podzielić się z nim własnymi wątpliwościami, gdy przerwało mu kolejne zdanie. Zapewnienie, o które nigdy nie prosił. I zdrobnienie. To doskonale znane, które słyszał wielokrotnie, ale nigdy w takich warunkach.
    Nagle opuściły go resztki i tak mizernej pewności siebie. Odwrócił się pospiesznie, niemal tracąc przy tym równowagę, ale mimo przymrużonych oczu i wysiłku włożonego w to, by wyszukać w tłumie któregokolwiek ze znajomych, musiał ogłosić niemą kapitulację.
    Powinienem już chyba pójść. Będę musiał dotrzeć na Upper East Side. Wiesz jak?

    Jiyonie

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten wieczór wymykał mu się spod kontroli. We wcześniejszych założeniach, skąpanych w poczuciu błogiego bezpieczeństwa, wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Bazować na tym, co znane, niezaskakujące w nawet najmniejszym stopniu. Nacisk ze strony znajomych i namowy na to, by ten jeden raz odpuścił i zrobił coś mniej typowego dla jego standardowych zachowań, doprowadziły do tego, że tkwił właśnie w obcym miejscu z równie obcym człowiekiem na głowie. Zamiast leżeć w łóżku albo zalegać na wygodnej kanapie w swoim mieszkaniu, stał przy barze w towarzystwie kogoś, przy kim na pewno nie czuł się komfortowo, a jednocześnie, komu bardzo chciał teraz zaufać. Nie wiedział, że można było aż tak pogubić się we własnych wrażeniach i choć szukał teraz gorączkowo w umyśle podobnych, wcześniejszych doświadczeń, nie umiał sobie o nich przypomnieć. I za nic w świecie nie potrafiłby tego wyjaśnić. Zestawienie tych skrajności okazało się nagle zbyt trudne do udźwignięcia, więc już po kilku sekundach postanowił wywiesić białą flagę i zaniechać tychże bezowocnych poszukiwań.
    Nie oznaczało to, rzecz jasna, zniknięcia powodu jego lekkiego poddenerwowania. Drink? Nie był pewny, czy powinien się zgadzać, tym bardziej, że miał już na koncie to i owo, a przed nim wciąż rozciągała się wizja samotnej wędrówki po, nieznanych jeszcze, ulicach Nowego Jorku.
    Nie wiem, czy to dobry pomysł. — A może tak? Co mogło się stać? Może skoro już tutaj był; skoro jego spokojny wieczór i tak dawno odszedł już w zapomnienie, a wszelkie stworzone wcześniej plany, okazały się wyjątkowo nietrafione, to pozostało jedynie podjęcie się tej ostatniej próby, by wyciągnąć z tego wyjścia choć trochę rozrywki? Cokolwiek miałoby to oznaczać.
    Odruchowo powędrował wzrokiem na półpiętro i nagle wizja chwilowej ucieczki od głośnego tłumu i przytłaczającej duchoty, wydała mu się tą całkiem kuszącą. Taką, która mogła okazać się, wspominanym wcześniej, sposobem na to, by uznać ten wieczór może nie za udany, ale przynajmniej znośny w tym zupełnie bazowym zakresie. Może był to właśnie ten moment, w którym miał schować obawy do kieszeni i pozwolić samemu sobie na zasmakowanie studenckiej normalności; tej samej, której nie miał jeszcze okazji zaznać ani tutaj, ani tym bardziej w Seulu.
    Okej. — odpowiedział więc niepewnie, ponownie przyglądając się chłopakowi z, trudnym do rozgryzienia, grymasem malującym mu się na twarzy. — Zgadzam się. Chyba pół godziny nie zrobi nam różnicy? Ale to będzie tylko jeden drink. I ja sam za niego zapłacę. — Chyba pierwszy raz od bardzo dawna próbował brzmieć i wyglądać na kogoś, kto mógł stawiać komukolwiek jakieś warunki, ale cichutki głosik; pewnie drobny ostatek zdrowego rozsądku, zakopany gdzieś głęboko; podpowiadał mu, że tak było lepiej. Niezależnie od tego, jak komicznie lub fałszywie mogło to teraz wyglądać. — A potem powiesz mi, w którą stronę mam pójść, żeby trafić do stacji metra.
    Wyrzucone z siebie pospiesznie punkty, których chciał się teraz trzymać, pozwalały może jasno nakreślić to, jak widział realizację tej propozycji, ale wyrecytowanie ich (niezwykle podobne do tego, jak wygłaszało się wiersze w szkole), wydało mu się tak nienaturalne i niekomfortowe, że niemal zaschło mu w ustach. Nie spuszczając więc uważnego spojrzenia z pary, wciąż przyglądających mu się, ciemnych tęczówek, zagryzł odruchowo wargę, wsunął dłonie do kieszeni spodni i pozwolił sobie na wypowiedzenie jeszcze czegoś, co dużo bardzo pasowało do tego, jaki był naprawdę. Jedno, krótkie pytanie, w celu uzyskania odpowiedzi, że nakreślona wcześniej wizja odpowiadała nie tylko jemu, ale przede wszystkim tej drugiej osobie. Jak zawsze.
    — Może tak... być?

    Jiyonie już całkiem bezmyślny

    OdpowiedzUsuń
  7. Ruszył za nim. Bez słowa, tak po prostu, co mogło wydać się czymś zaskakującym, jeśli wziąć pod uwagę fakt. Nie widział powodów, dla których miałby jakoś szczególnie analizować to, na się teraz zgadzał. Trudno byłoby określić, czy stopniowe wyciszenie wszystkich narastających w nim wcześniej wątpliwości, przyszło mu jako naturalne następstwo prowadzonej rozmowy, czy może było jedynie nieproszonym skutkiem obecności alkoholu we krwi. Zamierzał martwić się tym później. Dużo później. A może w ogóle…
    Nie taka była umowa — zauważył trafnie, choć nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że obecna zagrywka była jedynie kolejnym elementem, starannie zaplanowanego działania, któremu, z niewiadomych przyczyn, tak łatwo się teraz poddawał. Zacisnął dłonie na przejętej pospiesznie szklance, co do zawartości której wciąż miał pewne obiekcje i upił odrobinę z przesadną wręcz ostrożnością. — Oddam ci pieniądze.
    Mimo spokojnej natury i nieco wycofanego sposobu bycia, Jiyoung nie lubił… być od nikogo zależnym. Znajdował się w tej roli stanowczo zbyt często (choć z reguły zupełnie wbrew własnym zamierzeniom), by mógł żywić co do tego stanu rzeczy jakiekolwiek pozytywne uczucia. Nie do końca rozumiał, choć może niespecjalnie też próbował, jak to w ogóle możliwe, że zamiast odwrócić się w stronę parkietu, pożegnać ze znajomymi szybką wymianą uprzejmości i wrócić do bezpiecznego mieszkania, bez zbędnego ociągania, szedł właśnie za nieznajomym w kierunku wskazanej loży. Wcześniej, w podobnych chwilach, lubił myśleć, że miał na to jakikolwiek wpływ; że podjęta decyzja była tą jego, a nie taką narzuconą przez okoliczności lub osobę, z którą przychodziło mu wówczas spędzać czas. Niezależnie jednak od tego, z jaką mocą wmawiałby sobie podobne stwierdzenia; jak bardzo starałby się w nie uwierzyć, za każdym razem przychodził ten jeden moment, w którym musiał przyznać, że nie kontrolował niczego poza tymi zupełnie podstawowymi aspektami codzienności, w których odnajdywał, usypiający czujność, spokój. Wszystko pozostałe zdawało się nieprzerwanie zmieniać, wirować i wylewać na niego właśnie wtedy, kiedy spodziewał się tego najmniej. Kiedy nic nie stało na przeszkodzie, by trafiło celnie w ten odpowiedni punkt. Teraz wszystko układało się w doskonale znany mu schemat - ten, który wyrecytowałby bez zająknięcia, wybudzony w środku nocy. Kilka wymienionych spojrzeń, minuta milczenia, dwie odmowy rzucone jedynie po to, by utrzymać pozory… a potem zgoda, której następstwem okazywały się te przeklęte wyrzuty sumienia i obietnice bez pokrycia, mówiące o tym, że następnym razem będzie inaczej. Zawsze kończyło się tak samo, w kółko, niezmiennie. I teraz znów ulegał…
    Tym razem jednak było w tej sytuacji coś wyjątkowego - coś, co pozwoliło doszukać się ulotnego powodu tego żenującego ruchu. Bo choć Jiyoung nadal czuł się przy nowo poznanym chłopaku dość niepewnie, musiał skonfrontować się z krótką, ale niewiarygodnie zawstydzającą myślą, że… podobało mu się to, jak zabrzmiało w jego ustach to konkretne zdrobnienie, którym właśnie go uraczył. I że chętnie usłyszałby to drugi raz.
    Przedzierał się więc wytrwale przez tłum, starając się nie stracić z oczu sylwetki nieznajomego, by już chwilę później zająć miejsce w loży tuż pod samą ścianą.
    To nie tak, że nie miał żadnych wątpliwości. Miał ich aż zbyt wiele. Wystarczyły jednak pierwsze sekundy spędzone na wygodnym siedzieniu, by zrozumiał, jak bardzo potrzebował tej chwili wytchnienia; opcji ukrycia się przed wszystkim tym, co powodowało, że czuł się tak nieswojo.
    To trochę niegrzeczne, ale… — zaczął po chwili, spoglądając w stronę bruneta, choć nie był do końca pewnym, czy słowa, które miały opuścić zaraz jego usta, na pewno były tymi, które zasługiwały na podarowany im czas. — Nie zapamiętałem, jak masz na imię.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mam problemów z pamięcią — zapewnił, choć przecież Taeyang nawet w jednym słowie czy geście nie zarzucił mu tejże trudności. Niemal od razu zareagował w ten typowy, naturalny dla niego sposób, sięgając po najprostsze, w swej budowie, wytłumaczenie, jakby było to dokładnie tym, na czym zależało mu teraz najbardziej. Nie do końca rozumiał, dlaczego; to nie powinno tak przecież wyglądać. Kwestia tego, jaki obraz jego osoby, malował się właśnie w głowie Taeyanga, nie stanowiła tej, której warto było poświęcać teraz zbyt wiele uwagi i to nawet nie przez wzgląd na wątpliwe okoliczności, w których przyszło im się dopiero co poznawać. — Po prostu… tak naprawdę wcale mi się nie przedstawiłeś.
    Jiyoung dbał na co dzień o wiele rzeczy, także o te, bezpośrednio z nim niezwiązane. Z uporem skupiał się na tym, by rozmowy nigdy nie wkraczały na niebezpieczny grunt, by potencjalne pożary gasić w sekundę po pojawieniu się pierwszej iskry, a nawiązane relacje pielęgnować tak, jakby były najcenniejszym, co posiadał, niezależnie od tego czy zaliczały się do tych trwalszych, czy jedynie do krótkich epizodów, pojawiających się i znikających z jego życia w zastraszającym tempie. Dbałość o to, by wszystko szło gładko, spokojnie i zgodnie z jakimś wyimaginowanym planem, wykluczającym najdrobniejsze nawet niedogodności, stała się jego osobistą pułapką. Gdy tylko na horyzoncie majaczyły pierwsze problemy, Jiyoung zapominał o tym, co powinno być dla niego najważniejsze, a skupiał się jedynie na tym, by wszystko… naprawić. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Nic więc dziwnego, że także i w tych okolicznościach obrał sobie za cel, wyjaśnienie własnego zachowania i tego krótkiego pytania, które opuściło wcześniej jego usta, a które pewnie mogłoby uchodzić za niestosowne. Mogłoby. Gdyby nie fakt, że przecież wcale się o to nieplanowane towarzystwo nie upraszał. Pojawiło się nagle, bez uprzedzenia, dokładnie wtedy kiedy marzył o tym, by po prostu stamtąd zniknąć. I doprowadziło do tego, że zamiast zadbać w tym kontekście o samego siebie, pił właśnie kolejnego drinka, którego wcześniej nie miał zamiaru nawet zamawiać.
    Sięgnął jeszcze wolną dłonią do kieszeni, by wyjąć z niej telefon i wysłać do jednej ze znajomych krótką wiadomość, by w razie czego się o niego nie martwili, bo poszedł na chwilę na górę. Chociaż... chyba nie chciał poświęcać teraz zbyt wiele czasu na szukanie odpowiedzi, czy jego zniknięcie miało w ogóle zaprzątać czyjąkolwiek głowę. Równie dobrze mogli przecież niczego nie zauważyć.
    Trochę ciężko też nazwać to normalną rozmową. To wcale jej nie przypominało. — Poprawił się niespokojnie na kanapie, szukając dla siebie możliwie jak najbardziej komfortowej pozycji, ale prawdę mówiąc, zaczynał wątpić, że taka w ogóle istnieje. Sens jego słów dotarł do niego trochę za późno, ale nawet wtedy otworzył szerzej oczy i — To znaczy… to nie twoja wina. To przez ten hałas. Słyszałem co drugie słowo.
    Jiyoung dobrze zapamiętał jednak to, że podobnie do niego, Taeyang również nie przepadał za oficjalnym brzmieniem własnego imienia. I wydało mu się to nagle wyjątkowo zabawne.
    Tae — odezwał się z ostrożnością porównywalną do tej, z jaką badało się grubość lodu na zamarzniętym jeziorze. Nie chciałby wpaść do lodowatej wody. Nie teraz, kiedy pierwszy raz w trakcie kilku ostatnich godzin, zaczynał czuć się choć odrobinę bardziej komfortowo. — Może to głupie, ale… — Odstawił szklankę na niski stolik i odruchowo zaczął bawić się palcami w tym nieco nerwowym geście. — Nie zrobisz mi numeru? Naprawdę powiesz mi, jak trafić na to metro? Ostatnie czego potrzebuję, to to, by znowu się tutaj pogubić.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  10. Taeyang miał w sobie coś, co w innych, bardziej typowych, bezpiecznych dla Jiyounga, okolicznościach, doprowadziłoby go do szału. Zmusiłoby do poderwania się na równe nogi i wymknięcia spod jego spojrzenia, nim to na dobre nie przedarłoby się dokładnie tam, gdzie nigdy nie powinno było zagościć. Coś sprawiało jednak, że zamiast tej lekkiej, kiełkującej w nim nieśmiało, myśli, tkwił w miejscu, zastanawiając się nad tym, gdzie miało go to zaprowadzić.
    Mógłby spodziewać się teraz naprawdę wielu reakcji; przyjąłby z pełną akceptacją i brakiem zaskoczenia niemal każdą z nich - tak właśnie sądził. Przynajmniej do tego momentu, w którym do jego uszu dotarł ten dźwięczny, nieoczekiwany śmiech. Coś, co niemal całkowicie zbiło go z tropu, choć Jiyoung nie mógł być do końca pewny, czy było to spowodowane samym chichotem, czy może tym, że dźwięk ten okazał się dla niego zaskakująco przyjemny w odbiorze. A może tym, jak bardzo irytujące wydało mu się nagle to, że trwał tak krótko? Potrzeba wznoszenia obronnych murów ustępowała czemuś, czego nie potrafił nazwać. Wypracowane dawno strategie, każda z wyuczonych reakcji, mogłaby uchodzić za tę zupełnie nieistotną. Teraz, gdy cały świat zdawał się majaczyć jedynie w tym, co szczęśliwie znajdowało się w zasięgu jego wzroku i słuchu.
    Nie tłumaczę ci się, to nie to — zareagował odruchowo, nie bardzo zastanawiając się nad tym, co opuszczało teraz jego usta. Utrzymywanie sensu wypowiadanych słów było prawdopodobnie ostatnim, co zaprzątało jego myśli i choć zazwyczaj cechował się na tym polu znacznie większą rozwagą, obecne okoliczności bez wątpienia pozbawiały go właśnie tej umiejętności. Na jego nieszczęście, dokładnie teraz, kiedy potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. Powoli przesunął palcami po fragmencie własnej dłoni, który chwilę wcześniej trąciły te należące do Tae i podniósł w końcu wzrok. Spojrzał na bruneta, nie próbując ukryć delikatnej złości, malującej się zapewne na jego twarzy. Nie widział w tym sensu.— I przestań obrażać moich znajomych, bo….
    Bo co? Nie wiedział. Podzielił się tą niepełną i niewiarygodnie śmieszną, trzymaną dotąd na uwięzi, groźbą, nim na dobre zdał sobie sprawę z tego, że w ogóle próbowała wydostać się na zewnątrz. Czuł wyraźny dyskomfort, spowodowany nie tyle samymi, wypowiedzianymi teraz słowami, a tonem, w który je ubrał. Tak dla niego nietypowy, sprawiający wrażenie wymuszonego lub takiego, który zupełnym przypadkiem wdarł mu się właśnie na język. Nie walczył więc z tą duszącą potrzebą, by wyjaśnić to bez chwili zwłoki. Próbował przyspieszyć, mieć to już za sobą. Nie wiedział jednak, jak szybko przyjdzie mu tego pożałować. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mniej rozumiał a to, co dotąd wydawało mu się tak oczywiste i poukładane (nawet jeśli tylko pozornie), zaczynało przypominać bałagan, którego nie widział chyba nigdy wcześniej.
    To chyba nie do końca ich wina — zaczął więc, dużo ostrożniej niż jeszcze przed momentem, ponownie chwycił w dłonie szklankę z niedopitym drinkiem, ale zamiast przystawić ją do ust, przyglądał się jej badawczo. Można byłoby pomyśleć, że zastanawiał się właśnie, czy pozbycie się jej zdradliwej zawartości, nie byłoby teraz najlepszym z dostępnych mu pomysłów. Tym bardziej, że szum w uszach i dziwne uczucie otępienia, wyraźnie sugerowały to, że miał już dość.
    Nie powinno mnie tu po prostu być — kontynuował równie cicho, co niepewnie i gdyby nie komfort płynący z przytłumienia wszelkich innych dźwięków, jego słowa dawno utonęłyby w tym wszechobecnym hałasie. — Nie cierpię takich miejsc i nie wiem, dlaczego w ogóle zgodziłem się na to, by tu przyjść. Możesz uważać, że to nudne, nie zdziwię się, ale…wcześniej naprawdę miałem ochotę już wyjść. W innych okolicznościach już dawno by mnie tu nie było.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  11. Westchnął głośno, gdy dotarła do niego obezwładniająca i szczera niewinność tej krótkiej wypowiedzi. Nie doszukiwał się w niej podstępu; nie miał ku temu żadnych podstaw, choć może powinien był zrobić właśnie to. Być może zgodne podążanie za każdym z drobnych, ale wyraźnych sygnałów ostrzegawczych przyniosłoby mu więcej korzyści, ale coś w postawie i słowach Tae skutecznie go od tego odwodziło. Nie potrafił jednak wyjaśnić, o czym dokładnie teraz myślał. Prawdę mówiąc… chyba nie widział w tym też większego sensu. Nie teraz, gdy uczucie ulgi, która opanowała jego ciało zaraz po tym, gdy zorientował się, że Tae nie zamierzał dłużej skupiać się na niechęci do jego znajomych, pochłonęła go bez reszty. Naprawdę się z tego cieszył. Nie wiedział, jak długo udałoby mu się przecież odpierać te absurdalne (przynajmniej dla niego) zarzuty. O wiele łatwiej było mu skupić się na dalszej części wypowiedzi. Tej słodko nęcącej, pozwalającej mu… poczuć się po prostu zrozumianym.
    Tak myślisz? — Słowa, pełne naturalnego zaskoczenia, wyprzedziły jego myśli, nim zdołał się w tym w porę zorientować. Choć pewnie nie powinno go to teraz specjalnie dziwić, skoro tego wieczoru nie stało się to po raz pierwszy. Chyba nic nie szło już zgodnie z planem, który wstępnie dla siebie stworzył i pewnie, w innych okolicznościach, zaczęłoby go to przerażać. Wsunął więc czubek kciuka między zęby, w swoim wyjątkowo znienawidzonym, ale typowym odruchu, który towarzyszył mu zawsze, ilekroć zdawał się tracić grunt pod stopami, czy zastanawiać się nad czymś wyjątkowo wnikliwie. — Może… może rzeczywiście masz rację.
    Pogodzenie się ze zdaniem innych ludzi; przyjmowanie tego, co mu proponowano; było dla Jiyounga czymś naturalnym, ale chyba pierwszy raz w życiu zachowanie to przyszło mu z tak dużą łatwością, gdy chodziło o kogoś zupełnie obcego. Tym razem chwilowy sukces Taeyanga ukrył się w zaskakująco prostym zabiegu. Przyznaniu, że Jiyoung nie zrobił niczego źle i… w okazaniu mu czegoś, czego podświadomie bardzo teraz potrzebował, choć uparcie spychał tę myśl na jakiś odległy, mało istotny plan - szczerego zainteresowania. A przynajmniej czegoś, co uchodziło w jego oczach właśnie za to.
    Trochę mnie to zaskoczyło — przyznał, mocniej zaciskając palce na delikatnym szkle. — Myślałem, że… To znaczy… kocham taniec i muzykę, nie ma nic piękniejszego. Ale chyba w trochę innej wersji.
    Nie kłamał. Gdy zgadzał się na propozycję znajomych, naprawdę wierzył w to, że będzie potrafił bawić się dziś dobrze. Pokładał nadzieję w tym, że coś, czemu poświęcał się tak dogłębnie; w czym potrafił zatracić się tak bardzo, że wszystko inne traciło na swym znaczeniu; nie mogło go… zawieść. Że muzyka ani ruch nie mogłyby aż tak różnić się od tego, do czego zdążył przywyknąć latami. Ktoś mógłby stwierdzić teraz, że było to twierdzenie nader naiwne, ale Jiyoung nie miał w tym przecież do tej pory żadnego doświadczenia. Jakiegokolwiek porównania, które pozwoliłoby mu wysnuć osądy bardziej zgodne z tym, czekało na niego zaraz po przekroczeniu klubowego progu.
    Chciał powiedzieć coś jeszcze, pociągnąć temat, może pokusić się również o dodatkowe dojaśnienie, ale przyćmione alkoholem myśli, uparcie nie chciały układać się teraz w nic spójnego i logicznego.
    Tae — zaczął ostrożnie, odruchowo przecierając oczy dłonią i zgarniając przy okazji z czoła kilka zabłąkanych kosmyków. — Może moglibyśmy już wyjść?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie, wiesz… raczej nie będzie następnego razu. Wątpię, że gdziekolwiek mnie jeszcze ze sobą zabiorą — odpowiedział zupełnie bezmyślnie i odruchowo, nie licząc się z tym, jakie znaczenie mogło nieść za sobą to jedno, wypowiedziane wcześniej, przez Tae, zdanie. Pierwszy raz od początku ich nieplanowanej rozmowy, poczuł się jednak na tyle swobodnie, by dodać do swoich słów uśmiech, wcale nie lekki i skąpany w niepewności, a ten zupełnie szczery; naturalny. Pojawiający się na jego twarzy w tak nielicznych momentach, że z powodzeniem dałoby się zliczyć je na palcach jednej dłoni. — Ale mogę ci chyba uwierzyć, że mam pecha i trafiłem na ten gorszy dzień.
    Tak naprawdę na jego nastawienie złożyło się o wiele więcej czynników niż sama muzyka, ale dokładne wyjaśnienie wszystkiego, co go aktualnie trapiło, nie było dobrym pomysłem. Po pierwsze, zajęłoby stanowczo zbyt wiele czasu, a Jiyoung z jakiegoś trudnego do wyjaśnienia powodu, nie chciał go nagle marnować. Po drugie… naprawdę obawiał się, że po utracie bezpiecznego filtra, który zniknął wraz z pierwszym wypitym drinkiem, mógłby powiedzieć o kilka słów za dużo. Nie chciał (a może chciał, ale czuł, że nie powinien), zdradzać zbyt wielu szczegółów dotyczących jego codzienności ani pochodzenia, skoro zamierzał korzystać z komfortu słodkiej anonimowości tak długo, jak tylko będzie mu dane. Ani tym bardziej wylewać złości i żalu w kierunku nowych znajomych, skoro zaledwie kilka chwil wcześniej sam prosił o to, by to sam Tae tego nie robił. Ze wszystkich określeń, które można byłoby mu przypisać, hipokryzja była tym, którego próbował wystrzegać się na wszelkie możliwe sposoby.
    Jeśli tak dalej pójdzie, całą wymianę spędzę na uczelni albo w mieszkaniu — dodał więc tylko, skupiając na tym wszystkie swoje rozbiegane myśli, pędzące dotąd w różnych, niekoniecznie zawsze w tych poprawnych, kierunkach. — Chociaż nie byłoby to przecież takie złe.
    To doprawdy zabawne, ale w porównaniu do jego zachowania sprzed kilkunastu minut, Jiyoung mógł sprawiać teraz wrażenie aż nadto gadatliwego. Wlepił wzrok w jeden punkt przed sobą, a słowa wylewały mu się z ust, choć nadal oszczędnie, to znacznie częściej i szybciej. Chłopak nie zwrócił nawet uwagi, że w międzyczasie Tae zręcznie przechwycił jego szklankę i zdążył podnieść się z kanapy, pozostawiając go na moment samego.
    Na ziemię sprowadził go dopiero powrót nieznośnego hałasu, który przedarł się do środka zaraz po otwarciu drzwi. Jiyoung drgnął odruchowo i poderwał się z miejsca o wiele za szybko niż wypadało. Przynajmniej nie w jego obecnym stanie. Przez chwilę zakręciło mu się w głowie, ale okazało się to jedynie ulotnym utrudnieniem, łatwym (taką miał nadzieję) do zamaskowania. Chciał coś teraz powiedzieć, odwrócić uwagę od swojego lekkiego zachwiania, ale kolejny ruch ze strony Taeyanga zmusił go do tego, by zatrzymać się w połowie tego pomysłu.
    Och — szepnął, będąc bardziej niż pewnym, że zostało to całkowicie zagłuszone przez, docierającą teraz do nich, muzykę. Przez chwilę przeskakiwał spojrzeniem z wyciągniętej ku sobie dłoni na twarz Tae i z powrotem, nie do końca wiedząc, co zamierzał właśnie zrobić. A może właśnie wiedział, ale resztki zachowawczego podejścia, nie pozwalały mu wprowadzić tego w życie.
    Wyciągnął przed siebie ostrożnie rękę, ale zamiast złapać za tę należącą do Taeyanaga, sunął w powietrzu nieco wyżej, by ostatecznie zacisnąć palce na rękawie jego koszuli. Pewnie znacznie mocniej niż wypadało, jakby siła z jaką ściskał właśnie delikatny materiał, stanowiła gwarant jego bezpieczeństwa.
    Okej. Będę się ciebie trzymał, daję słowo.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzisiejsza noc stanowiła dla niego ogrom zupełnie nowych doświadczeń. Jiyoung dawno już przestał kontrolować nie tylko to co robił, ale przede wszystkim także to, co mówił, pozwalając na to, by język rozplątał mu się całkowicie; prawie tak, jak nigdy wcześniej. I choć zdrowy rozsądek był czymś, czego na co dzień stanowczo mu nie brakowało, dzisiaj jego umiejętności racjonalnego podejścia do życia, pozostawiały naprawdę sporo do życzenia. Mimo faktu, że obecnie niespecjalnie zdawał sobie z tego jeszcze sprawę. Nieświadomie dzielił się z nieznajomym tak wieloma informacjami, że dla własnego bezpieczeństwa pewnie już dawno powinien po prostu zamknąć usta, ale coś sprawiało, że była to aktualnie ostatnia rzecz, o której myślał. Nie tylko przy barze, nie tylko w loży, ale przede wszystkim wtedy, gdy wciąż ściskając kurczowo materiał ciemnej koszuli, podążał za Taeyangiem krok w krok, przedzierając się przez tłum, który w innych okolicznościach, najpewniej mocno by go przytłoczył. Gdzieś po drodze, gdy prześlizgnął odruchowo spojrzeniem po osobach bawiących się na parkiecie, przyszło mu do głowy, że pewnie rozsądnym byłoby zatrzymanie się na moment, w celu szybkiego namierzenia znajomych, z którymi tu przecież przyszedł. Nawet jeśli jedynie po to, by wspomnieć im o swoim planowanym powrocie do domu (nie zamierzał rezygnować z tego pomysłu, nawet jeśli ci próbowaliby przekonać go, by pozostał jeszcze na miejscu). Myśl ta uleciała z jego głowy jednak niemal tak szybko, jak się w niej pojawiła, a sam Jiyoung pokonywał w milczeniu kolejne metry, dzielące go od wyjścia. Odnajdywał w ukradkowych spojrzeniach Tae nieme zapewnienie, że podejmował właśnie najlepszą z możliwych decyzji, wyciszając przy tym wszelkie obawy (jeśli te w ogóle w nim jeszcze istniały).
    Chłodne powietrze, tak wyraźnie kontrastujące z ciężkością i duchotą tego, królującego w środku klubu, uderzyło w Jiyounga znienacka, ale okazało się przy tym jednym z milszych doświadczeń dzisiejszego wieczoru; rozbiło mu się na zaczerwienionych policzkach, wdzierało między dłuższe, niechlujnie splątane kosmyki, opadające mu na twarz i nieco zbyt luźną koszulę. Pozwoliło mu na to, by choć na moment poddał się zwodniczemu wrażeniu odzyskiwania trzeźwości myślenia, której tak mu przecież brakowało.
    Tak, dokładnie tam — odpowiedział odruchowo, zawieszając spojrzenie na niewielkiej grupce ludzi, czekających przed wejściem. Zadziałał zupełnie bezmyślnie, dopiero po fakcie rejestrując pełne pytanie Teayanga. — Powinienem wysiąść chyba na stacji przy 96th Street.
    Miał szczerą nadzieję, że nie pomylił nazwy odpowiedniej stacji, ale nawet gdyby, przejście kilku przecznic na piechotę, było o wiele lepszą wizją spędzenia reszty nocy, niż pozostanie w miejscu, w którym nie czuł się dobrze. Przynajmniej w teorii. Nie zakładał napotkania dodatkowych komplikacji, skoro, w jego opinii, pozbył się już wszystkich, które na niego dziś czekały.— A ty? Jedziesz w tamtą stronę?.
    Dopiero po chwili wrócił spojrzeniem do Tae, ale nawet wtedy potrzebował kilku sekund, nieznośnie się teraz dłużących, by pojąć sens ostatniego zdania, które opuściło jego usta. Jiyoung poczuł, że zalewa go nagle fala gorąca, gdy uświadomił sobie, że rzeczywiście wciąż ściskał między palcami brzeg jego rękawa.
    Wybacz — odparł, od razu cofając dłoń. — Zamyśliłem się i… — spojrzał na pomięty materiał i ponownie, w równie nerwowym geście, co poprzednio, przygryzł delikatnie czubek palca. — Trochę to wygniotłem, przepraszam.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. Dlaczego to robisz? — zapytał, nim zdążył zastanowić się nad tym, czy jego słowa uchodziły za te, którym warto było pozwolić na to, by wybrzmiały gdziekolwiek poza jego wyobraźnią. Pożałował ich niemal natychmiast, bo przytłoczyła go myśl, jak bardzo niefortunnie mogłyby zostać teraz odebrane. Ostatnim czego potrzebował, było przecież zniechęcanie do siebie jedynej osoby, która (nawet jeśli z niewiadomych mu jeszcze powodów), postanowiła wyciągnąć ku niemu pomocną dłoń. — Przepraszam, to nie zabrzmiało chyba za dobrze.
    Jiyoung chciał jedynie poznać powód, dla którego zdołał znaleźć się w obrębie zainteresowania nieznajomego bruneta, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że odpowiednie poprowadzenie rozmowy, było czymś znacznie wykraczającym poza jego aktualne możliwości.
    Fala poalkoholowego otępienia uderzyła w niego z pewnym opóźnieniem. Wdzierała się sprawnie nie tylko do jego każdego ruchu czy słowa, ale chyba również myśli, bo te zaczęły nagle, zupełnie bez uprzedzenia, plątać się ze sobą tak, jak nigdy wcześniej. Chłodne powietrze otuliło kojąco całe jego ciało, ale mimo to nie zdołało otrzeźwić go na tyle, by był w stanie zapanować nad samym sobą.
    Być może gama podobnych wrażeń nie byłaby czymś zaskakującym dla kogoś, kto doświadczał jej znacznie częściej niż Jiyoung, ale w jego przypadku okazała się ostatecznym sygnałem, który uruchomił w nim tę, trudną do wyjaśnienia, potrzebę… rozpaczliwego łapania resztek kontroli. Nawet tych najdrobniejszych, objawiających się bezmyślnym powtarzaniem pomysłów, które wydawały się teraz niemożliwymi do zrealizowania. Jak mogłyby być, skoro każdy z nich wiązał się z samodzielnym przejazdem metrem, podczas gdy obecny stan chłopaka sugerował jedynie to, że ten - jeśli jakimś cudem znalazłby w wagonie jakiekolwiek miejsce siedzące - zasnąłby niemal od razu, przejeżdżając swoją stację i gubiąc się w mieście kolejny raz. Przez myśl przemknęło mu, że powinien być naprawdę wdzięczny za to, iż nie znajdował się właśnie w Seulu, a w Nowym Jorku. Gdzieś, gdzie szczęśliwie pozostawał jedynie anonimowym elementem kolorowego tłumu, tak typowego dla ulic tego miasta w trakcie każdej sobotniej nocy. W Korei, jego obecny stan, z całą pewnością nie umknąłby czyjejś uwadze i najpóźniej kolejnego popołudnia, stałby się bohaterem jednego z tych kiepskich tekstów, podbijających popularność cholernych serwisów plotkarskich. Pijany syn Youn Jieun kręci się nocą po ulicach miasta.
    Skrzywił się mimowolnie na tę myśl.
    — Metro — powtórzył, wyrywając się na moment z amoku i przywołując na twarz delikatny uśmiech, ruszył przed siebie niespiesznym krokiem. — Idziemy tam.
    Nie pytał. Stwierdzał fakt, ostatkiem nagromadzonych w sobie sił, ignorując lekkie zawroty głowy. Nie miał pojęcia, w którą stronę powinni się teraz udać, ale coś podpowiadało mu - choć może zupełnie bezpodstawnie - że nie musiał się tym teraz przejmować. Przynajmniej nie tak bardzo jak wcześniej, gdy miał obok siebie kogoś, kto nie tylko znał miasto, ale także… nie zamierzał zostawić go samego. W to starał się przynajmniej uwierzyć.
    Nie chcę ci robić problemu, metro naprawdę wystarczy. — dodał po chwili, zatrzymując się w niedalekiej odległości od porzuconego wcześniej miejsca i posyłając Taeyangowi przepraszające spojrzenie. Na nic więcej nie mógł się chwilowo zdobyć. — Nie możesz zamówić dla nas taksówki, bo zapłaciłeś już za drinki. It’s not fair.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  16. Chciał zrobić kolejny krok w pochopnie obranym wcześniej kierunku, ale słowa Tae skutecznie zatrzymały go w miejscu. Pomylił się i pewnie powinien się tego spodziewać, ale racjonalne podejście do zastanej sytuacji było chyba ostatnim, na co mógłby się zdobyć; przynajmniej do czasu odzyskania pełnej kontroli nad tym, w co pozwalał się powoli wciągnąć. Czy jego nieprzemyślany ruch był z góry skazany na niepowodzenie? Niezupełnie; miał w końcu pięćdziesiąt procent szans na to, że wybierze ten właściwy kierunek. Złośliwy los postanowił jednak rzucić mu pod nogi kilka kolejnych utrudnień, ostatecznie przekonując go chyba do tego, że dalsze protesty nie miały zbyt wiele sensu. I choć niemal pewnym było to, że jutrzejszego poranka, gdy spojrzy na tę sytuację inaczej, a przede wszystkim na trzeźwo, wpadnie mu do głowy co najmniej kilka innych rozwiązań, teraz poczuł się tak, jakby ostatnie podrygi samozaparcia opuściły jego ciało wraz z kolejnym, cichym westchnieniem.
    — Much fair — powtórzył po Tae, nie do końca wyraźnie, mrużąc przy tym nieznacznie oczy i splatając ramiona na wysokości klatki piersiowej, w tym nieco buntowniczym geście. Choć aktualnie zapewne szybciej zdołałby nim kogoś rozbawić, niż wprawić w szczere zakłopotanie, bo w jego głosie na próżno byłoby szukać teraz zaciętości czy zdecydowania. — I’m not sure.
    Nie potrafiłby wyjaśnić, dlaczego kwestia sprawiedliwego podziału odpowiedzialności za przebieg ich wspólnego wieczoru, tak bardzo zaprzątała teraz jego myśli, ale nie była to też zupełna nowość, jeśli brało się pod uwagę jego wcześniejsze zachowanie. Jiyoung dbał o komfort innych osób znacznie mocniej niż o swój, toteż rzadko kiedy dopuszczał możliwość, by stać się dla kogokolwiek czymś na wzór jakiegokolwiek obciążenia. Nawet jeśli tylko chwilowego i ściągniętego na siebie na własne życzenie.
    Przyglądał się wyciągniętej ku niemu dłoni z podobnym zwątpieniem, które pojawiło się w nim jeszcze w klubie, w irytująco bliźniaczej sytuacji, ale nie skomentował tego w żaden, cisnący mu się na usta sposób.
    — Podasz mi potem swój numer telefonu — oświadczył za to, choć w jego ustach nadal brzmiało to bardziej jak niepewnie zadane pytanie. — A ja zrobię ci przelew.
    Nie brał pod uwagę tego, że jego nagłe stanowisko mogło być jedynie przejawem naiwności, a naturalna potrzeba miała na zawsze pozostać tą niezrealizowaną, ale chciał wierzyć, że jeśli było to ich ostatnie spotkanie, to nieznajomy zapamięta z tego przynajmniej tyle, że Jiyoung nie zamierzał poddać się w swoich zamiarach zbyt szybko.
    Chciał dodać coś jeszcze, ale wszystkie słowa wydawały mu się nagle zbyt trudne do wypowiedzenia. Poza tym coś podpowiadało mu, że powinien pokładać teraz więcej wysiłku w tym, by w ogóle utrzymać się na nogach, a nie kłócić o coś pozornie tak nieistotnego. Jak miało się niebawem okazać - słusznie zresztą - bo gdy tylko próbował ruszyć się z miejsca ponownie, tym razem w dobrym, zdradzonym przez Tae, kierunku, nogi odmówiły mu posłuszeństwa, plącząc się ze sobą w zupełnie niespodziewany sposób. Sam Jiyoung runąłby zapewne na ziemię, gdyby nie fakt, że odruchowo wyciągnął przed siebie dłonie i bezmyślnie wczepił się nimi w materiał koszuli Taeyanga, znajdując się w pozycji, której życzyłby sobie najmniej. Stanowczo zbyt blisko. Nieznośny szum w uszach wzbierał jedynie na sile, teraz napędzany czymś jeszcze niż tylko jego obecny stan. Może przez wstyd? Niczego nie był już pewny.
    — Okej — zmusił się do tego, by w końcu zabrać głos. — Może jednak ta twoja taksówka nie jest takim złym pomysłem.

    J.
    [przeskok!]

    OdpowiedzUsuń
  17. Tamten ranek, po nieudanej imprezie w klubie, zapadł mu w pamięć zbyt dobrze. Choć głównie za sprawą mocnego bólu głowy i palącego poczucia wstydu, które zrodziło się w nim na krótko po tym, gdy wspomnienia minionej nocy, zaczęły zalewać jego umysł, jedno po drugim. Nie wiedział, jak to w ogóle możliwe, że dał się namówić nieznajomemu na drinka, na którego nie miał przecież w ogóle ochoty (przynajmniej do czasu); dlaczego doprowadził się do stanu, za który - w innych okolicznościach - czekałaby go pewnie ostra reprymenda i jakim cudem zgodził się na to, by obcy mu człowiek zapłacił za jego przejazd do domu. Miał jedynie tyle szczęścia, że ostatkiem trzeźwego myślenia, zadbał o to, by pozyskać jego numer telefonu. Niezbędny, by zamknąć tę sytuację z czystą kartą, raz a dobrze, bez długów do oddania, które lubiły przypominać o sobie zawsze wtedy, gdy były najmniej proszone. Jedynie tyle zamierzał. Wykonał szybki przelew, nie bardzo zastanawiając się nad tym, czy kwota, którą wybrał, była zbyt wysoka czy może wręcz przeciwnie. Chciał napisać coś jeszcze, kilka słów podziękowania, a może przeprosin. Tak przecież wypadało, wpierano mu to przez lata. Nie zdecydował się jednak na żadną z tych opcji. Zakładał, że widział wtedy Taeyanga ostatni raz. Nic więc dziwnego, że gdy ich drogi skrzyżowały się ponownie, w zupełnie nieoczekiwanym momencie - bo na imprezie, na której nie zamierzał się nawet pojawiać - Jiyoung nie potrafił określić nawet tego, co właściwie czuł. Mieszało się w nim zbyt wiele, by zrobić to bez wrażenia całkowitego zagubienia. Na pierwszy plan wybijało się wyraźne współczucie, gdy dowiedział się o kradzieży portfela, później pojawiła się trudna do wyjaśnienia irytacja, gdy próbował pomóc w bezcelowym przesuszaniu, splamionego drinkiem, garnituru. A potem… pozostał jedynie żal, gdy dotarło do niego, że krótkie wypomnienie milczenia z jego strony, nie było po prostu żartu. Uderzyło to w niego zbyt mocno i niespodziewanie. Być może dlatego nie oponował zbyt długo, gdy Tae zaproponował spotkanie w restauracji. A pewnie powinien; uśmiechnąć się, podziękować i odmówić.
    Zamiast tego siedział właśnie przy niewielkim stoliku i ściskał w dłoniach menu. Pewnie zbyt mocno i nerwowo, ale pozwalał sobie wierzyć naiwnie w to, że jego poddenerwowanie nie było czymś, co wybijało się ponad wszelkie inne reakcje.
    — Dziękuję, ale muszę poradzić sobie sam — oświadczył od razu, gdy tylko usłyszał pierwsze zapewnienie Tae. Mówił to jednak bez cienia złośliwości, czy przesadnego samozaparcia. Wciąż nie potrafił pozbyć się tej przytłaczającej myśli, że przecież w jego twierdzeniu musiało kryć się choć odrobinę prawdy. Nie mógł polegać na innych; przynajmniej nie w tak dużym stopniu, jak miało to miejsce obecnie. Marszczył zabawnie nos, kiedy próbował przypomnieć sobie znaczenie niektórych słów, ale w końcu dał za wygraną i postanowił ratować się słownikiem w telefonie.
    — Makaron ze szparagami brzmi dobrze — dodał po chwili, odkładając kartę dań na stół i odruchowo zbliżył dłoń do kącika ust, w ostatnim momencie powstrzymując zdradliwy nawyk przygryzania palców, który pojawiał się zawsze wtedy, kiedy niepokój przekraczał tę bezpieczną granicę, poza którą niczego nie potrafił już kontrolować. Zastanawiał się przez moment, czy powinien podzielić się ze znajomym narastającą w nim obawą… czy może raczej potrzebą, której nie umiał się wyzbyć.
    — Tae… — Jedna próba. Ryzyko nie było przecież zbyt duże. W najgorszym wypadku spotkałby się przecież z odmową, poczuciem zażenowania i koniecznością zakończenia tego spotkania znacznie szybciej, niż początkowo planował. Chciał wierzyć, że będzie jednak inaczej. — To głupie, ale mógłbyś zamówić to za mnie?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  18. Kiedy jego cicha prośba spotkała się jedynie ze zgodą, kojącym zrozumieniem i brakiem niewygodnych pytań (które zapewne doprowadziłyby jedynie do tego, że jego policzki przybrałyby kolor wściekłej czerwieni), Jiyoung poczuł niewyobrażalną ulgę. Nie zliczyłby wszystkich tych sytuacji, gdy w podobnych okolicznościach przychodziło mu zmagać się z koniecznością wyjaśniania tej dziwacznej blokady, której nie zdołał wyzbyć się jeszcze na dobre. Spędzał w Stanach Zjednoczonych zaledwie trzeci tydzień i choć na co dzień radził sobie całkiem dobrze, odruchowo unikał wystawiania się na ocenę innych osób. Używał obcego dla siebie języka jedynie wtedy, kiedy naprawdę musiał - głównie na uczelni, gdy przychodziło mu odpowiedzieć na pytanie wykładowcy lub gdy chciał nawiązać kontakt z kimkolwiek z roku. Naruszał jego struktury, w ten typowy dla obcokrajowców sposób i choć zdawał sobie sprawę, że było to coś absolutnie zwyczajnego, nie zamierzał rezygnować z żadnej okazji, gdy ktoś godził się na to, by wyręczyć go w tym przykrym obowiązku. Posłał więc Taeyangowi uśmiech pełen szczerej wdzięczności, nie komentując nawet faktu, że wcale nie prosił go wcześniej o domówienie wina. Wciąż pamiętał skutki ich ostatniego spotkania i obiecywał sobie, że nie zamierzał tego zbyt szybko powtarzać, ale postanowił pozostawić to na razie naturalnemu biegowi wydarzeń.
    Zamiast tego, już po chwili, mógł skupić się na czymś znacznie przyjemniejszym, bo widok chłopaka, najwyraźniej szczerze zainteresowanego tematem, o który właśnie pytał, spowodował, że w oczach Jiyounga zapaliła się nagle iskierka ożywienia. Taka, której trudno było doszukać się tam w ciągu minionych tygodni.
    — To trudne pytanie — przyznał z ciepłym uśmiechem, który niemal natychmiast pojawił się na jego ustach — bo mam wrażenie, że chyba od zawsze.
    Taeyang mógł nie zdawać sobie z tego sprawy, ale otwierał właśnie drzwi, które Jiyoung przekroczyłby chętnie nawet wtedy, gdyby nikt go o to nie prosił. Mógł mówić o tańcu godzinami, ale nawet wtedy nie miałby pewnie dość. Dzielenie się czymś, co stanowiło dla niego największą wartość, było czymś tak przyjemnym i kuszącym, że powstrzymanie potoku słów, mogło wykraczać poza jego możliwości. Więc zaczął mówić, pozwolił porwać się tej drobnej przyjemności płynącej z poświęconej mu uwagi i pary ciemnych oczu, tak bacznie mu się teraz przyglądających.
    — Mama… — a jednak coś, co automatycznie chciało opuścić teraz jego usta, wydało mu się nagle niewłaściwym do wypowiedzenia. Nie był do końca pewny, czy chciał i czy w ogóle powinien zdradzać zbyt wiele o swojej rodzinie; być może jeszcze nie teraz. Postanowił pominąć więc fakt, że jego pierwszy kontakt z tańcem miał wtedy, gdy dzięki znajomościom własnej matki, zorganizowano dla niego indywidualne zajęcia z wybranym przez nią trenerem. Uciekł jednak w niewinne kłamstewko, mając nadzieję, że to nie postanowi nagle przekształcić się w coś większego. — Mama zabrała mnie kiedyś na zajęcia w jednej szkółce w Seulu. — poprawił się. — Miałem chyba pięć lat. Nie byłem zbyt dobry, w zasadzie… potykałem się o własne nogi. Ale polubiłem to już wtedy, od razu.
    Nie potrafił pohamować coraz szerszego uśmiechu, ani entuzjastycznego rozedrgania w głosie, gdy kolejne słowa opuszczały jego usta. Nawet tego, że odruchowo i zupełnie bezmyślnie, sięgnął po kieliszek, by upić z niego pierwszy łyk wina.
    — Lubiłem, kiedy mogłem dla niej występować — przyznał jeszcze, choć nagle dużo ciszej i mniej pewnie niż jeszcze przed chwilą. Zupełnie tak, jak gdyby otwierał się przed Taeyangiem zbyt głęboko. — Teraz, na wymianie, trochę mi tego brakuje.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  19. — Jest… — zawahał się nieznacznie, nim nie zyskał pewności, że to, co cisnęło mu się teraz na usta, było dokładnie tym, czym chciał się podzielić. Na co dzień, w Korei, Jiyoung pilnował słów z należytą uwagą; dobierał je starannie w zależności od okoliczności, rzadko pozwalając sobie na spontaniczność. Z przyczyn, których nie potrafił jeszcze wyjaśnić, umiejętność ta zdawała się zupełnie zawodzić, gdy przychodziło mu spędzać czas w towarzystwie Taeyanga. — Jest dużo trudniej niż myślałem.
    Słowa pragnęły wylewać się z niego niepowstrzymanie i Jiyoung nie wiedział, jakim cudem był w stanie jakkolwiek nad nimi jeszcze panować. Zagryzł delikatnie dolną wargę w próbie ukrycia zdradliwego drżenia, ale nie był do końca pewny, czy ten prosty odruch był mu w stanie w tym rzeczywiście pomóc. Liczył szczerze, że tak, bo choć sam, z każdą kolejną sekundą, otwierał słowami kolejne drzwi, to, co kryło się głębiej, chciał zachować dla siebie. Przynajmniej na razie.
    — To głupie, ale wyobrażałem to sobie chyba trochę inaczej. — Kolejna dawka szczerości. Czystej; takiej, która nie ukrywała w sobie niczego poza potrzebą podzielenia się z kimś dźwiganym ciężarem. Nawet jeśli tylko na chwilę. Nie miał przecież pewności (nie mógł jej mieć), czy dzisiejsze spotkanie niosło za sobą coś więcej niż jednorazową okazję do miłego spędzenia wspólnego popołudnia. Chciał, by tak było. Wiedział jednak, że nie mógł tego wymagać. — Nie wiem, czy wytrzymam jeszcze osiem miesięcy.
    Czas spędzony w samotności, poświęcony na nieustanną walkę o to, by nie zatracić samego siebie, dłużył się nienaturalnie, a wizja tego, że absolutnie nic nie zapowiadało tego, by w najbliższej przyszłości cokolwiek miało ulec zmianie, doprowadzała Jiyounga do szaleństwa. Być może to właśnie dlatego Taeyang okazał się tak zwodniczo przyciągający. Stał tam, wyciągając przed siebie dłoń i oferując przy okazji to, czego od ponad trzech tygodni, tak bardzo mu brakowało. Możliwość bycia sobą; odpuszczenia i… czystego zainteresowania. Tak to przynajmniej odbierał.
    — Nie, mama nie tańczy. Tylko ogląda, można powiedzieć, że się…— wymieniamy. Znów to samo, znów przerwał, chociaż nagłe pytanie wydało mu się na tyle zabawne, że zdążyło niepostrzeżenie poszerzyć jego uśmiech i zburzyć kolejne mury obronne. — Zapomnij. Ma dwie lewe nogi, nie powinna wychodzić na scenę.
    Czy czuł się dobrze z tym, że go okłamywał? Nie, choć pewnie wrażenie to mogło wydawać mu się zbyt przesadzone. Starał się przekonać samego siebie, że było to jedynie niewinne zatajanie prawdy, ale im dłużej to sobie wmawiał, tym mniej w to wierzył. I pewnie zastanawiałby się nad tym jeszcze długo, może na tyle, że ich posiłek dobiegłby końca, a oni zdążyliby pożegnać się uściśnięciem dłoni lub kilkoma miłymi, rzuconymi z przyzwyczajenia słowami. Jiyoung miał się o tym jednak nigdy nie przekonać, bowiem ostatnie, z wypowiedzianych przez Taeyanga, zdań, zaskoczyło go na tyle, że wszelkie inne aspekty odeszły w zapomnienie.
    Kilka chwil milczenia, cichy kaszel zrodzony po niegroźnym zakrztuszeniu się upijanym właśnie, stanowczo zbyt szybko, winem… I spojrzenie. Długie, pełne szczerego zdziwienia i chyba też niezrozumienia, które przebijało się teraz ponad wszystko inne. Bo może jednak źle odczytywał wcześniejsze sygnały? Może było coś, co zręcznie mu umykało?
    — Przepraszam, ale… nikt mnie nie przyzwyczaił do takich żartów — przyznał w końcu, odstawiając kieliszek na miejsce. — Chciałeś mnie zabić?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  20. Taeyang miał stuprocentową rację i Jiyoung był naprawdę bliski, by po prostu mu teraz tego nie przyznać. Przez osiem miesięcy mogło zmienić się dosłownie wszystko. Nawet nie samo jego podejście, które mogło okazać się najmniejszym problemem tej złożonej układanki, ale także to, co budowało teraz całą jego nową codzienność. Nie był pewny, czy przez wzmożone treningi i dość wysoki poziom wybranej uczelni, nie zacznie patrzeć na taniec inaczej niż do tej pory; nie był pewny, czy rozłąka z rodzicami i przyjaciółmi (czyli coś, czego nie doświadczył tak naprawdę jeszcze nigdy wcześniej), nie okaże się w niedalekiej przyszłości czymś, z czym pogodzi się znacznie szybciej niż początkowo przypuszczał. I w końcu… nie był pewny - nie mógł być - czy wyjazd do Nowego Jorku nie przyniesie ze sobą czegoś, czego nie brał nawet wcześniej pod uwagę - co nie znalazło się na żadnym z miejsc; nawet tych najodleglejszych; jego długiej listy cichych, nie do końca sprecyzowanych, pragnień. Dotychczasowe życie Jiyounga było zaplanowane w niemal dziewięćdziesięciu ośmiu procentach, nie pozostawiając zbyt wiele miejsca na domysły ani zbiegi okoliczności. Na nic, co wykraczało, nawet delikatnie, poza starannie wyznaczone i podtrzymywane granice. Wcześniej… jego znajomość z Taeyangiem nie mogłaby się swobodnie rozwinąć, tak po prostu. I to nie dlatego, że nie dałby jej szansy; sedno problemu tkwiło zupełnie gdzie indziej. Niezawodny, zawsze grzeczny i dobrze wychowany Jiyoung nie mógł pozwolić sobie na to, by cokolwiek lub ktokolwiek zajmował jego uwagę bardziej niż wyznaczone przez niego cele. Musiał starać się, by wszystko szło zgodnie z planem, by nic nie zaskoczyło go ani nie oddaliło od osiągnięcia sukcesu, który został dla niego przewidziany. Chyba na długo, nim ten nauczył się chodzić.
    Jiyoung lubił wyobrażać sobie swoje życie kiedyś; za kilka lat, gdy mógłby w końcu spokojnie zbierać, a nie tylko dawać. Nie potrafił jednak skupić się w pełni na tym, co działo się teraz. I to pewnie dlatego, kolejne słowa Tae, tak sprawnie zawładnęły jego umysłem.
    A jak sobie wyobrażałeś?
    Zastanawiał się, czy odpowiedź na to, pozornie niewinne, pytanie, była tym, co Jiyoung rzeczywiście chciał z siebie wyrzucić, ale im więcej czasu poświęcał na te rozważania, tym bardziej daleki był od tego, by podzielić się z Tae szczerością.
    — Nie powiem ci, bo to żenujące — przyznał więc w końcu, bezmyślnie dopijając resztę wina. — Będziesz się nabijać.
    Nowość. To było chyba dokładnie to. Niewinność i właśnie to intensywnie odczuwane poczucie absolutnej nowości w tej sytuacji, uderzyło w Jiyounga zbyt mocno, by ot tak mógł zignorować wszystko, co ze sobą przyniosło. By którakolwiek z przybieranych wcześniej masek, mogła kolejny raz odblokować dla niego jedną z dróg szybkiej ucieczki. Gdzieś w zakamarkach własnej podświadomości wiedział, że mógłby to jeszcze zatrzymać.
    — Smacznego, Tae.
    Starał się wyczytać w jego oczach cokolwiek, ale własne obawy przysłaniały mu to, co miał na wyciągnięcie ręki. Drżącej dłoni, która teraz ściskała widelec, zatrzymany tuż nad makaronem.
    — Co robisz w piątek, za dwa tygodnie? — zapytał, nim ta drobna dawka odwagi, uleciałaby z niego bezpowrotnie. — Pytam, bo mam u siebie… chyba może to nazwać imprezą. Zapraszam kilka osób, nic wielkiego. Pomyślałem, że może… Też chciałbyś wpaść?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  21. Choć Jiyoung sam nie wiedział, jakiej odpowiedzi właściwie oczekiwał, to ta, którą przyszło mu usłyszeć, sprawiła, że uleciała z niego cała, zebrana cudem, werwa. Gdyby miał przyrównać teraz do czegoś ten wyjątkowy stan, bez wahania wskazałby na balonik, z którego ktoś postanowił spuścić nagle całe powietrze.
    — Och - wyrwało mu się, nim zdążył zorientować się, że cokolwiek cisnęło mu się teraz na usta. Nie przemyślał tego zbyt dobrze; powinien był się przecież tego spodziewać. Ta bardziej wyrozumiała strona jego podświadomości, próbowała usprawiedliwiać tę nieprzewidzianą wyrywność. Podpowiadała, że wiedział o Taeyangu zbyt mało, by bez przeszkód móc określić, że propozycja na wspólne spędzenie piątkowego wieczoru, może być czymś mocno zakłócającą jego plany. Jakiekolwiek by one nie były. Druga, dochodząca do głosu znacznie częściej, nakazywała poddać się natłokowi wszystkich tych emocji, których szczerze nie znosił, a które towarzyszyły mu niemal w każdej minucie życia. Zażenowaniu, żalowi… potrzebie, by wymazać wypowiedziane słowa z pamięci swojego rozmówcy. Szybko i sprawnie.
    Zawiesił spojrzenie na talerzu przed sobą i nie mógł pozbyć się tego irytującego wrażenia, że przełknięcie teraz czegokolwiek, było czymś zupełnie nieosiągalnym. Tak, jak gdyby jego gardło zacisnęło się do granic możliwości, a apetyt opuścił go chyba na stałe.
    — Nie, to…ja przepraszam — przyznał w końcu, bezcelowo dłubiąc widelcem w makaronie i starając się nie podnosić ponownie wzroku. Choć bardzo go kusiło, obawa przed tym, co mógłby wyczytać w oczach Tae, skutecznie go od tego odwodził. Nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że pomysł, który zrodził się nagle w jego głowie, powinien pozostać właśnie tam. Szczególnie wtedy, gdy - jak sądził - Tae miał dziesiątki innych opcji na spędzenie piątkowego wieczoru. — Jakoś tak… często gadam zanim pomyślę.
    Nie była to do końca prawda, ale Taeyang nie musiał o tym wiedzieć. Dopóki owa wymówka sprawdzała się choć odrobinę, zamierzał z niej korzystać. Wierzył głęboko, że dokładnie tak, jak Kwon pozostawał pewną zagadką dla niego, tak i on sam, nie odkrył się przed tamtym wystarczająco mocno, by pozbawić samego siebie każdej z drobnych dróg ucieczki. Nie wiedział, jak bardzo mógł się właśnie mylić. W rzeczywistości… Jiyoung przywiązywał ogrom uwagi do rzucanych propozycji i każdy, kto znał go choć odrobinę lepiej, wiedział, że nim cokolwiek od siebie zaoferował, zdążył poddać to setkom różnych rozważań i analiz, byle tylko zyskać minimalną pewność, że nie wysyłał się dobrowolnie na pole minowe. Teraz wszystko wyglądało podobnie, bo choć zaproszenie podyktowane było niewielkim chaosem, który rozpętał się nagle w jego umyśle, Ji starał się kontrolować to, co jakimś cudem pozostawało jeszcze w jego rękach. Ten ostatni skrawek racjonalnego podejścia do dynamiki ich relacji. O ile w ogóle można było nazwać tak ich dziwaczną znajomość.
    Wszystko, co nagle poczuł, zwaliło mu się na głowę zbyt szybko. Jiyoung złapał się więc jedynego rozwiązania, które (mimo swojej wątpliwej wartości), dawało mu złudne, choć znajome, poczucie bezpieczeństwa. Wziął winę na siebie. Znowu.
    — Mogłem zapytać wcześniej.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  22. Ostatnie dwa tygodnie minęły mu niezwykle szybko. Nie był do końca pewny, czy było to spowodowane mieszanką lęku i zniecierpliwienia, które nie opuszczały jego ciała nawet na minutę, czy może faktem, że zajęcia na studiach nabierały powoli tempa i Jiyoung przez większość wolnego czasu skupiał się jedynie na tym, by nie wypaść z narzuconego przez uczelnię rytmu. Dni przemykały mu między palcami, zlewając się w jedno i w pewnym momencie sam nie wiedział już, czy budził się we wtorek, czy może w czwartek, byle tylko stawić się dokładnie w tym samym miejscu o wyznaczonej porze, zrobić to, czego od niego wymagano i jakimś cudem dostać się z powrotem do mieszkania, by zaczynać ten cykl od nowa, raz jeszcze i tak w kółko. Jedynym, co skutecznie odciągnąło jego myśli od gonitwy nowych zobowiązań - i co, zupełnie niespodziewanie - okazało się tym odrobinę wyczekiwanym elementem dnia - były wiadomości wymieniane z Taeyangiem. Kilka - z początku - pozornie nieistotnych, jak pytania o to, jak minął dzień, z czasem pozwalających sobie na burzenie pewnych murów i otwieranie się coraz bardziej i bardziej. Napędzających jedynie żal o to, że zbliżający się nieuchronnie piątek, miał minąć bez jego obecności. Mimo chęci, by było zupełnie odwrotnie.
    I Jiyoung przyłapywał się na tej krótkiej myśli chyba nieco zbyt często, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że łączyła ich tylko, zapoczątkowana przypadkowo, znajomość, nie wykraczająca przecież poza sferę wymiany kilku zdawkowych uprzejmości. Nie chciał się nad tym jednak zastanawiać, przynajmniej nie za mocno, gdy w końcu dotarł do punktu, gdzie od planowanej posiadówki, dzieliło go tylko kilka godzin. Dwie, trzy? Spojrzał na zegarek dopiero wtedy, gdy do jego uszu dotarł dźwięk dzwonka.
    — Nie, nie, nie — mruknął sam do siebie, wciskając przycisk otwierający drzwi wejściowe, bez upewnienia się w tym, który z jego znajomych postanowił zjawić się już teraz. — To za wcześnie.
    Miał tylko nadzieję, że przysporzy mu to większej ilości kłopotów. Tych i tak miał już w sporym nadmiarze.
    Ji przeskakiwał więc z nogi na nogę, z dłońmi umazanymi sokiem z warzyw, które starał się pokroić w najbardziej równe paski, na jakie było go tylko stać i wyczekiwał pod drzwiami zjawienia się pierwszego z gości.
    Nie wiedział, kogo się spodziewał, ale musiał przyznać, że widok ciemnych kosmyków, nachodzących na parę znajomych oczu, zaskoczył go tak, jak nic innego.
    — Miało cię nie być — szepnął w pełnym zaskoczeniu, odruchowo odsuwając się od drzwi i przepuszczając w nich Taeyanga. Zorientowanie się w nowej sytuacji zajęło mu trochę czasu, ale gdy dotarło do niego, co właściwie się stało, poczuł jak czubki jego uszu palą go zdradliwie, a coś w jego żołądku fiknęło fikcyjnego koziołka. Kilkukrotnie przetarł zabrudzonymi dłońmi o materiał jasnej koszulki, zupełnie nie przejmując się tym, że pozostawił po tym kolejne, niezbyt estetyczne plamy. — Coś nie tak? Dlaczego tu jesteś?
    Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że wypowiedziane przez momentem słowa, mogły zabrzmieć co najmniej niestosownie, co jedynie spotęgowało to, jak bardzo kłopotliwe okazało się dla niego jego aktualne położenie. Nie do końca wiedział, co mógłby teraz zrobić, a jego natura automatycznie podsuwała mu do głowy kilka niezbyt udanych scenariuszy, w których urażony Tae odwracał się i pozostawiał go w progu, znów zdanego jedynie na samego siebie.
    — Przepraszam! — wyrzucił więc szybko, zamykając za nimi drzwi. — Cieszę się! Bardzo. Tylko… mam tu wszystko jeszcze w totalnej rozsypce.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  23. Mogę jeszcze wyjść.
    To było dokładnie to, czego Jiyoung obawiał się teraz najbardziej. Miał więc ochotę zaprzeczyć niemal od razu - dokładnie w tej samym momencie, w którym usłyszał to krótkie zdanie, ale w ostatniej chwili zdołał opanować ten zdradliwy odruch. I było to coś, z czego szczerze się ucieszył, nie mógł być przecież pewnym, jak zareagowałby Tae, na kolejny, nieprzemyślany, a tak znaczący, ruch. Przez myśl przebiegło mu, że powinien bardziej nad sobą panować, ale było to zadanie, które znacznie prościej było sobie po prostu wyznaczyć, niż zrealizować i to niezależnie od tego, jak wiele uwagi czy chęci by na to nie przeznaczono. Tkwił więc bez słowa w tej niezbyt korzystnej pozycji, rejestrując jeszcze ten ulotny moment, gdy palce Taeyanga zacisnęły się na jego brudnej koszulce. Coś, na co wcześniej nie zwrócił w ogóle uwagi, teraz wydawało się czymś, co wzmożyło znacząco poziom stresu i zażenowania, które i tak uplasowały się już bardzo wysoko. Na szczęście brunet nie musiał przejmować się tym zbyt długo, bo już kilka sekund później zorientował się, że pozostał w korytarzu sam.
    — Przebiorę się później, teraz nie mam na to czasu — mruknął tylko, niezwłocznie wymijając Taeyanga i przechodząc do niewielkiej kuchni, w której panował teraz niewiarygodny bałagan. Jiyoung nie chciałby się do tego przyznawać, ale dzisiejszy dzień należał do tych, w trakcie których odnosił więcej drobnych porażek niż sukcesów i tyczyło się to nawet tak prozaicznych rzeczy, jak przygotowanie sałatki czy pokrojenie warzyw na zapiekankę. Szybkie przesunięcie wzrokiem po kuchennym blacie wystarczyło, by zdać sobie z tego sprawę. Kilka zabrudzonych desek, ogólny nieład, i otwarta zmywarka, czekająca jedynie na to, by przyjąć porcję zabrudzonych naczyń. Nie był to widok, który z czystym sumieniem chciał pokazywać teraz komukolwiek, a już na pewno nie - jak zdał sobie właśnie sprawę - Taeyangowi. Coś podpowiadało mu jednak, że nie istniał na świecie żaden sposób, by namówić chłopaka na to, by ten opuścił teraz kuchnię. Przynajmniej nie taki, który przyniósłby więcej szkody niż pożytku.
    — Jesteś gościem — spróbował więc delikatnie zasugerować mu, że robienie czegokolwiek, co miałoby związek z przygotowaniem tej niewielkiej domówki, znajdowało się poza pakietem rzeczy, na które Jiyoung chciałby się teraz godzić — Nie powinieneś zajmować się niczym, poza tym, żeby czuć się tu dobrze.
    I taka była prawda, choć cały ten obrazek, który tak wyraźnie malował się teraz przed oczami Tae, był dokładnym zaprzeczeniem każdego ze słów Ji. Bo choć to nie tak, że był zupełnym nowicjuszem w wyprawianiu samodzielnych prywatek, to chyba gromadzący się w nim stres, wytrącał mu spod nóg stabilny grunt i wprawiał dłonie w niekontrolowane drżenie. Dlaczego? Nie wiedział. Niespecjalnie zresztą próbował zmienić ten stan rzeczy. Pojawienie się Tae zmieniało wszystko, bo dodawało tej dramatycznej sytuacji nieplanowanego świadka. I to takiego, którego Jiyoung naprawdę nie chciał w to mieszać. To pewnie dlatego postanowił w końcu powiedzieć coś, w prawdziwość czego nie wierzył chyba nawet on sam. Wrodzona naiwność pozwalała uwierzyć mu jednak w to, że zdoła przekonać do tego chociaż Taeyanga.
    — Usiądź może. Ja sobie tu poradzę — zapewnił, bezmyślnie kładąc mu dłoń na ramieniu. — Chyba.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  24. Gdyby miał być teraz stuprocentowo szczery, przyznałby, że już od samego rana przeczuwał w kościach ogrom potencjalnych komplikacji. Przypalone jedzenie, spóźnienia gości, spór o muzykę czy nawet niezapowiedziana wizyta niezadowolonych sąsiadów, którzy (mimo wcześniejszego poinformowania) postanowiliby poskarżyć się na niechciane hałasy. Był na to gotowy, o ile można określić tak fakt samej świadomości tego, co mogło się w ogóle wydarzyć. Wszystko to okazało się jednak niczym w porównaniu z tym, z czym przychodziło mu się mierzyć właśnie teraz.
    Taeyang wydawał się być jedną z najbardziej zdecydowanych osób, które Jiyoung poznał w całym swoim życiu. Pewność siebie wylewała się z każdego jego słowa i ruchu, a sam fakt, że ten poruszał się właśnie po jego kuchni, jak gdyby wcale nie znajdował się w niej pierwszy raz, skrycie doprowadzała Youna do szału. Choć nie takiego, który nasuwał się na myśl w pierwszej kolejności. Kojarzyło się to raczej z niewinnym, choć uporczywym podszczypywaniem; niewielkim kamyczkiem w bucie, który uwierał niemiłosiernie przy każdym kroku. Zbyt sztywną metką przy nowej koszuli, ocierającą skórę na szyi. Ze wszystkim tak błahym, a znaczącym, bo… odzierającym go z pełnej swobody.
    I choć doskonale zdawał sobie z tego, sprawę, coś powstrzymywało go przed tym, by jawnie się temu sprzeciwić. Co zamierzał z tym zrobić? Nie wiedział. Nie przeszkadzało mu to jednak w tym, by stoczyć cichą, ale niezwykle istotną walkę.
    — Ale… — głęboki oddech. Zawiesił spojrzenie na nożu, który, prowadzony dłońmi Taeyanga, sprawnie radził sobie teraz kolejną porcją warzyw.— Zaczekaj… — odłóż to, chciał mu to teraz powiedzieć, ale coś uparcie blokowało mu język. Gubił się; mówił więc niepewnie, bo choć czuł niezgodę względem tego, co właśnie obserwował, musiał przyznać, że w Taeyangu było coś takiego, co skutecznie odwodziło go od tego, by poddawać jego działania zbędnej dyskusji. Tak było do tej chwili.
    Zgodził się na postawionego drinka w klubie. Uległ, gdy Tae zaproponował, że podrzuci go do domu taksówką; nie oponował, gdy napełniał mu winem kieliszek w restauracji, choć wcześniej obiecał sobie, że zbyt szybko nie tknie ponownie alkoholu. Ale tym razem nie chciał się poddawać. Nie mógł, choć było to jedno z najtrudniejszych zadań, które teraz przed sobą postawił.
    Wziął kolejny głębszy oddech i przerzucił w myślach kilka słów, z których mógłby skorzystać, choć żadne z nich nie wydawało mu się teraz właściwe. Był naprawdę wdzięczny, że w rezultacie wcześniejszych działań, Tae stał teraz w taki sposób, że nie mógł dostrzec jego twarzy. Tak było mu łatwiej. A przynajmniej takim się wydawało. Odszukał w sobie w końcu odwagę, by słowa, które zrodziły się w jego myślach, znalazły dla siebie miejsce w rzeczywistości. Zapragnął wyrzucić je z siebie szybko i bez zastanowienia, byle tylko nie mógł ich już cofnąć. By zawisły między nimi na dobre; na stałe i stanowiły coś, do czego można byłoby powrócić. Coś, o czym Jiyoung mógłby pamiętać w chwilach zwątpienia we własne siły i samozaparcie. Nawet jeśli tylko to chwilowe.
    — Chyba nie za bardzo podoba mi się to, co tu teraz robisz, Tae.
    Niemal natychmiast, duszony typowymi dla siebie wyrzutami sumienia, pożałował tych słów, ale zagryzł dolną wargę, byle tylko nie wypuścić z ust czegoś na kształt przeprosin lub zaprzeczenia poprzedniej wypowiedzi. Nie mógł, jeśli ten jeden raz chciał być potraktowany w pełni poważnie.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  25. Zmrużył oczy w dowodzie własnej zaciętości, ale tylko na ułamek sekundy, bo już chwilę po usłyszeniu pierwszej części wypowiedzi Taeyanga, Jiyoung zdał sobie sprawę, że najwidoczniej wkroczył niezamierzenie na grunt, na którym nigdy nie chciał się znaleźć. Na pewno nie w pełni świadomie, bowiem odkąd tylko pamiętał, starał się unikać sytuacji, w których jego słowa mogły wzbudzać w kimkolwiek takie emocje, jakie - jak mu się zdawało - wyczuwał właśnie ze strony bruneta.
    — Um… — wyrwało mu się, kiedy zatrzymał spojrzenie na ciemnych, wtopionych w niego tęczówkach, zapominając na moment o tym, co chciał mu teraz właściwie powiedzieć. — To nie tak, ja…
    Nie chciał być tak odebrany, nie miał na celu go urazić ani stawiać samego siebie w roli osoby, która nie godziła się przejaw drobnej pomocy ze strony swoich znajomych. Wszystko wskazywało wyraźnie na to, że doprowadził właśnie do tego i teraz nie do końca wiedział, jak miałby w ogóle wybrnąć z tej niewygodnej sytuacji. Co prawda… mógłby próbować łapać się teraz kilku sprawdzonych, ale nie do końca racjonalnych sposobów na naprostowanie tego nieporozumienia, ale coś podpowiadało mu, że nie był to możliwie najlepszy z dostępnych mu pomysłów. Dlaczego? Nie miał pojęcia. W obliczu narastającego stresu, nawet jeśli tak delikatnego, jak ten, z którym właśnie walczył, Jiyoung zapominał o zupełnych podstawach rządzących relacjami międzyludzkimi, gubił się we własnych wypowiedziach i myślach, a jego słowa plątały się ze sobą, tworząc jedynie bliżej nieokreślony bełkot. Chciał sobie tego oszczędzić. Chyba bardziej niż wspomnianego niedomówienia, które między nimi zaistniało.
    Chciał podejść teraz bliżej, przejąć od niego nóż, wrócić do przerwanej wcześniej czynności i kazać Taeyangowi zająć jedno z możliwych, wygodnych miejsc, by ten oczekiwał na przybycie innych gości i jedynie dotrzymywał mu teraz towarzystwa. A jednak czuł się tak, jakby nogi przymarzły mu do podłogi, a ciało odmówiło wykonania nawet najmniejszego ruchu. Bo co, jeśli to miało pogorszyć sprawę? Nie chciał, by Tae zaczynał domówkę, obciążony tym, co się właśnie między nimi wydarzyło lub by w ogóle zrezygnował z udziału w niej. Tego by nie zniósł.
    — Nie to miałem na myśli — zapewnił więc tylko, starając się utrzymać swoje spojrzenie w miejscu i odruchowo sięgnął palcami do brzegu koszulki, którą zaczął nerwowo skubać. Taeyang zalewał go pytaniami, na które nie potrafił mu teraz odpowiedzieć; wątpił by istniało cokolwiek, co sprawdziłoby się w tej chwili na tyle dobrze, jak życzyłby sobie tego Ji. Bo chociaż na każdy z tych domysłów mógłby bez wahania odpowiedzieć przecząco, to miał wrażenie, że takie działanie jedynie pogorszyłoby całą sprawę. Być może stała za tym jego wrodzona potrzeba, by zadowalać każdego, z kim miał okazję przebywać. A może coś, czego istnienia nie był jeszcze do końca świadomy.
    Po kilku następnych, nieznośnie przeciągających się sekundach wymownego milczenia, Jiyoung nie wytrzymał i zjechał spojrzeniem nieco niżej, by ostatecznie wlepić je w czubki własnych butów.
    — Nie chcę, żebyś czuł się odpowiedzialny za coś, co powinienem zrobić sam — wyjaśnił w końcu najlepiej, jak potrafił, mając nadzieję, że to dobrze pokaże Taeyangowi jego punkt widzenia. Choć kosztowało go to właśnie wiele nerwów. — Zaprosiłem cię, bo chciałem mieć tu kogoś, z kim dobrze mi się rozmawia, a nie po to, żebyś odwalał za mnie robotę i teraz po prostu mi głupio, okej?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  26. Jiyoung był absolutnie nieświadomy tego, w jaką grę godził się właśnie wejść i jak wiele ryzykował, nieświadomie akceptując zasady tej niecodziennej rozgrywki. W chwilach takich ja ta, gdyby tylko zdołał zorientować się w tym wcześniej, zrozumiałby, jak wiele utrudnień niósł brak swobody doświadczeń, których odmawiano mu poprzez dość mocno kontrolujący sposób wychowania. Jak wiele tracił i ile brakowało mu jeszcze do tego, by bez większego trudu wypracować w sobie schematy, które pomagałyby mu wyjść z takich sytuacji obronną ręką. Jiyoung odsłaniał się zbyt mocno, ukazując każdy ze słabych punktów i chyba tylko cud sprawił, że nie spotkał na swojej drodze jeszcze kogoś, kto postanowiłby to zręcznie wykorzystać. Przynajmniej… nie do tej pory.
    Uśmiech samoistnie pojawił się na jego twarzy, gdy tylko zrozumiał, że Tae bez wahania odnosił się do jego niepewnego wyznania, którego Ji złapał się już jako ostatniego koła ratunkowego. Na wypadek, gdyby nie podziałały inne, bardziej racjonalne (w jego opinii) argumenty.
    — Okej — odpowiedział w końcu, gdy przeanalizował szybko kierunek, w którym podążyła ich dalsza rozmowa. Trudno byłoby mu ukryć, że odetchnął z ulgą, gdy pojął, że całe nieporozumienie udało się wyjaśnić tak szybką i w miarę spokojną wymianą zdań. Bez zbędnego natłoku emocji ani negatywnego efektu, którego obaj teraz nie chcieli. — Jeśli zrobimy to razem, to… chyba mogę się zgodzić.
    Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale uwaga o zmianie stroju skutecznie wytrąciła go z rytmu. Odruchowo, ale delikatnie strącił jego palce z własnych i wyminął go przy blacie, przejmując odstawiony na bok nóż.
    Łatwość w uleganiu namowom - czy też propozycjom, jak często określał to, chyba jedynie dla utrzymania własnego komfortu - była czymś, co na co dzień ciążyło Jiyoungowi niezwykle mocno. Pozbawiało i tak szczątkowej decyzyjności i okazji do tego, by w końcu złapać wiatr w żagle i spróbować samodzielnie sterować własnym życiem. Zrobić coś, na czym przecież tak bardzo zależało mu przez te wszystkie, wcześniejsze lata spędzone w Korei. Teraz, gdy był tysiące kilometrów od domu i w końcu mógł wziąć pełną odpowiedzialność za samego siebie, coś go przed tym powstrzymywało… Zmuszało do trzymania się znajomych dróg. Nawet, a może zwłaszcza w trakcie sytuacji takich jak ta. Jiyoung wciąż mógł wydawać się zbyt kruchy i lekki, by poradzić sobie z podstępnymi zagrywkami rzucanymi mu przez świat; by pozwolić komukolwiek przedrzeć się przez ten cholerny mur, za którym uparcie się chował. Ale lubił wierzyć, że mimo wielu zwodniczych znaków, stery wciąż znajdowały się w jego dłoniach. Że ruch należał do niego.
    — Ale ja pokroję warzywa, a ty… nastaw może piekarnik, bo inaczej z niczym się nie wyrobimy i ta katastrofa będzie również na twojej głowie.


    Chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że praca w kuchni szła dużo sprawniej, jeśli wykonywały ją dwie pary rąk zamiast jednej. I to dość niepewnie poruszającej się w ramach wybranych dla niej zadań. Jeśli Jiyoung wcześniej obawiał się, że mógł nie wyrobić się z przygotowaniem jedzenia, teraz ten absurdalny strach odszedł w zapomnienie, a casu wystarczyło nie tylko na dokończenie kilku niezbyt wymyślnych potraw, ale także na uraczenie Tae kubkiem kawy.
    — Usiądź albo… czuj się jak u siebie i zrób cokolwiek. — odruchowo machnął ręką, omiatając tym gestem całą przestrzeń niewielkiej kawalerki. — Ja muszę się w końcu przebrać. Chyba, że mówimy moim znajomym, że poplamiona koszulka to najnowszy, modowy hit.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie spodziewał się, że wir przygotowań pierwszej, samodzielnie (choć, biorąc pod uwagę obecne okoliczności, określenie to nie było do końca trafne) organizowanej imprezy, może okazać się o wiele przyjemniejszy, niż początkowo zakładał. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że gdyby nie nagłe zjawienie się Taeyanga, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, ale starał się nie poświęcać tej wizji zbyt wiele uwagi. Okiełznanie chaosu i wszechobecnego bałaganu, który zdążył chyba na stałe wpasować się wystrój niewielkiego mieszkania, przyszło im o tyle sprawniej, że Jiyoung zaprzestał w końcu spierać się z Tae o każdy drobny przejaw pomocy i przyjął to, co ten nieoczekiwanie mu oferował. Tak było wygodniej i - ku jemu szczeremu zaskoczeniu - o wiele przyjemniej.
    Jiyoung przywykł do robienia wielu rzeczy w pojedynkę. Do samotnego stawiania czoła wszelkim przeciwnościom, choć rzadko kiedy wychodziło mu to dokładnie tak, jak by sobie tego życzył. Przyjmowanie czyjegoś wsparcia było czymś, co przychodziło mu niezwykle trudno, choć nadzwyczaj często okazywało się dokładnie tym, czego potrzebował przecież najbardziej. I nie było ważnym to, jak bardzo starałby się przekonać wszystkich innych, że było zupełnie odwrotnie. W tym temacie był z góry skazany na porażkę, tym bardziej, że wystarczyło tylko szybkie, rzucone mimochodem spojrzenie, by upewnić się, że jego działanie przeważnie prowadziło jedynie do intensyfikacji danego problemu. Prośba o pomoc wiązała się jednak z czymś, od czego Jiyoung próbował trzymać się tak daleko, jak było to tylko możliwe. Korzystać z tego jedynie w ostateczności, gdy zawodziły wszystkie inne rozwiązania; nawet te kompletnie nieprzemyślane czy wyraźne ryzykowne.
    — Będę ci za to wszystko dozgonnie wdzięczny — stwierdził spokojnie w trakcie odstawiania ostatnich naczyń na stół i karcąc w myślach samego siebie za to, że jeszcze godzinę temu był bliski niezamierzonego obrażenia swojego pierwszego gościa. Gdy teraz o tym myślał, musiał przyznać, że pewnie zareagował zbyt pochopnie, nie zastanawiając się nad tym, co rzeczywiście stało za poczynaniami bruneta. Chciał go ponownie przeprosić, ale kolejne słowa Tae sprawiły, że Jiyoung stanął w połowie drogi do szafy i zamrugał kilkakrotnie, zupełnie tak, jakby próbował upewnić się, że się nie przesłyszał.
    Uwaga Tae zdołała go zaskoczyć. Nie spodziewał się teraz żartu, a na pewno nie tego dotyczącego jego wyglądu, toteż potrzebował chwili, by odnaleźć się w tej sytuacji na tyle, że zapanowanie nad słowami nie stanowiło już większego problemu.
    — Nie zastanawiałem się nad tym za bardzo — przyznał szczerze, zachodząc w głowę, czy przypadkiem nie strzelał teraz kolejnej towarzyskiej gafy. Odruchowo prześlizgnął spojrzeniem po odziewającym go, przybrudzonym materiale, przenosząc je po chwili na sylwetkę Tae. Na czerwoną, idealnie dopasowaną koszulkę i srebrne okulary, które choć nienagannie dopełniały cały jego wizerunek, wydawały się Jiyoungowi kompletnie zbędne. Nie mogłoby być inaczej, skoro przysłaniały nieznacznie coś, na czym najchętniej mocno by się teraz skupił.
    Potrząsnął gwałtownie głową, w żałosnej próbie odpędzenia od siebie tej, z całą pewnością niewłaściwej, myśli i starał się odzyskać trzeźwość myślenia.
    — Chciałem założyć po prostu czarną koszulkę. — Prawdę mówiąc była to kwestia, którą pozostawił na samym końcu rzeczy listy do zrobienia. Zakładał bowiem, że skoro organizował najzwyklejszą domówkę, nie musiał przywiązywać do tego zbyt dużej wagi. Pytanie Taeyanga wytrąciło go jednak z rytmu i sprawiło, że nie potrafiłby trwać przy tym stanowisku w takiej bezsporności. Niepewność znów wkradła się do jego głosu, choć poruszał przecież jeden z najbardziej prozaicznych tematów, które mógłby tu teraz przywołać. Choć może kryło się za tym coś znacznie głębszego. Coś z czego nie zdawał sobie sprawy… a może tak, ale nigdy by się do tego nie przyznał? — Coś z tym nie tak? Powinienem pomyśleć o czymś innym?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  28. Dynamika tego popołudnia zaczynała go powoli przytłaczać. Nieprzerwanie rozluźniał się jedynie po to, by już po chwili nieoczekiwanie spiąć się ponownie i nic nie zapowiadało tego, by w najbliższym czasie miał wyrwać się z tego błędnego koła reakcji, których nie tylko do końca nie kontrolował, ale nawet nie rozumiał. Taeyang wcale mu tego nie ułatwiał, choć jeszcze minutę temu był pewien, że znalazł w nim remedium na cały ten irracjonalny stres, który osiadł na jego ramionach wraz z nadejściem poranka.
    — Czarna koszulka to czarna koszulka — powtórzył dokładnie te same słowa, których przed momentem użył Tae, nie zatrzymując przy tym lekkiej nuty złośliwości, która niepostrzeżenie wkradła się do jego głosu. — Skoro tak, to co z nią nie okej?
    Nie był pewny, ile jeszcze wytrzyma. To nie tak, że Jiyoung czuł się dotknięty ostatnią uwagą Taeyanga. Raczej poirytowany, ale nie jego słowami, a już samym faktem, że w ogóle toczyli tę bezcelową dyskusję. Kiedy już wydawało mu się, że zdołał odnaleźć w nowej codzienności jakąkolwiek prawidłowość - stabilny grunt, który umożliwiałby mu upragniony, bezpieczny spacer, coś (czy może raczej ktoś), udowadniało mu, że było zupełnie odwrotnie. I to nawet w tak prozaicznych kwestiach jak dobór odpowiedniego ubrania.
    To nie tak, że nie przywiązywał uwagi do tego, jak wyglądał - w większości przypadków bywało wręcz przeciwnie. Musiał jednak przyznać, że zazwyczaj skupiał się głównie na tym, by prezentować się… przyzwoicie, cokolwiek miałoby to oznaczać. Interesowało go jedynie to, czy kolory i faktury pasowały do siebie, tworząc względnie spójny obraz. Kwestia mody czy braku polotu nigdy nie odgrywały dla niego zbyt znaczącej roli. Przynajmniej do dzisiaj.
    Bo nagle poczuł się dziwnie odsłonięty. Niewystarczający, śmieszny i zagubiony jak nigdy wcześniej. Każde z rozwiązań, których łapał się wcześniej, wydawały mu się nagle niewłaściwe. Biała koszula nie leżałaby tak dobrze, jak zazwyczaj; ulubiona, czarna bluzka zyskała miano nudnej, a ciemne spodnie wydawały się nagle zbyt… oczywiste. Wszystko to powodowało, że Jiyoung czuł jedynie narastającą, niepohamowaną frustrację i tylko minuty dzieliły go od tego, by nie chwycić za telefon i przy pomocy kilku wiadomości odwołać to, na co sam się przecież zgodził.
    Wyjął wspomnianą koszulkę z szafy i cudem powstrzymywał się przed tym, by po prostu nie udać się do łazienki i w wyrazie nielogicznego buntu, pokazać Taeyangowi, że jego słowa nie robiły na nim większego znaczenia. Szybko dotarło do niego jednak, że podejmując to ryzyko, spotkałby się z czymś zupełnie odmiennym niż to, na czym mu zależało. Bo przecież nie chciał się z nim spierać. To ostatnie, na co miał teraz ochotę.
    Ściskając więc w dłoniach ciemny materiał, zmusił się do tego utrzymać nogi w miejscu i ponownie zerknąć w kierunku bruneta, który wydawał się wciąż niezwykle pewny siebie.
    Na tyle, że Jiyoung zapadał się w sobie coraz bardziej i bardziej.
    — Nie wiem, czy coś tutaj będzie pasowało lepiej — przyznał, ostrożnie odsuwając się od otwartej szafy i przeskakując wzrokiem z ubrań na Taeyanga i z powrotem. — Nie mam tu jeszcze niczego, co nie byłoby… nudne.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  29. Bez słowa sprzeciwu przejął wyciągnięte ku niemu ubrania i choć wcześniej nie rozważał ich nawet jako potencjalnie odpowiednie, teraz nie potrafił odmówić sobie tego, by po prostu ich na siebie nie nałożyć. Nie do końca rozumiał, dlaczego.
    Nie istniało żadne racjonalne wyjaśnienie tego, dlaczego Jiyoung poddał się temu prostemu nakazowi z tak dużą i nienaturalną, nawet jak na niego, łatwością, ale prawdę mówiąc, niespecjalnie się tym teraz przejmował. Coś podpowiadało mu, że powinien pewnie odmówić; pozwolić wybrzmieć słodkiemu nie tak głośno i pewnie, że nie pozostawiłoby za sobą jakichkolwiek wątpliwości. Pokazać Taeyangowi, że mimo całej podatności i niezdecydowania, panował nad tą pokręconą sytuacją, w jaką właśnie brnęli. Choć zupełnie niezamierzenie. Mimo tych jawnych podpowiedzi, sugerowanych mu przez strzępki zdrowego rozsądku, który w nim jeszcze pozostał, Jiyoung nie poczynił w tym kierunku nawet najdrobniejszego kroku. Naiwność i zgubne poczucie bycia zauważonym skłoniły go jedynie do tego, że już po kilku minutach, stanął ponownie na porzuconym wcześniej miejscu i z niepewnym spojrzeniem wbitym prosto w ciemne oczy Tae, oczekiwał… chyba sam nie wiedział już na co.
    — Nie wiem czy to dobry… — odezwał się tylko, czując, jak dłonie Tae sprawnie zajmowały się wyznaczonym sobie zadaniom, nie wahając się przy tym nawet przez krótki moment. Sunęły po niewidzialnych ścieżkach, zajmując się guzikami, rękawami i delikatnym łańcuszkiem, a Jiyoung nie był w stanie zrobić niczego, by to jakkolwiek zatrzymać. — Pomysł.
    Lecz mimo tego, jak wiele niepewności i przytłaczających emocji niosło to, w czym brał właśnie udział, Ji nie potrafił zmusić się do pożałowania nawet jednego kroku, który przywiódł go właśnie do tego punktu.
    Odruchowo sięgnął palcami do rozpiętych guzików, podejmując marną próbę przywrócenia ich na poprzednie miejsce. Lekkie drżenie dłoni i fakt, że nawet na moment nie skierował ku nim własnego spojrzenia, powodowało, że było to działanie nie tyle bezcelowe, co po prostu góry skazane na jasne niepowodzenie.
    — Może jednak inaczej? — dopytał, nieustannie tocząc tę nierówną i nieco żenującą walkę z guzikami, przeklinając w duchu fakt, że nie mógł się teraz nawet zobaczyć. — Z reguły tak nie wyglądam.
    Zaczął się mocniej stresować, ale sam nie umiał określić jeszcze czy było to wrażenie napędzane tym, że chyba pierwszy raz w życiu pozwolił komuś na ingerowanie w tak drażliwą kwestię jak ubiór, czy może to, że w głębi duszy zdawał sobie sprawę z nieustannie upływającego czasu, który zbliżał ich nieuchronnie do chwili, w której jego ciche, spokojne mieszkanie miało zamienić się w miejsce wypełnione gwarem i obecnością większej liczby osób. Zbliżał się do tego, by na czas kilku najbliższych godzin, definitywnie pożegnać się z wizją bezpiecznej ostoi, którą stanowiły dla niego znajome ściany i pozwolić na to, by niewielka przestrzeń powitała w swoich granicach kogoś poza nim. I o ile wcześniej sądził, że był na to gotowy i, że absolutnie nic nie mogło skomplikować tego prostego, przemyślanego wielokrotnie planu, teraz… Teraz zaczynał poddawać to pewnej wątpliwości.
    — Możesz mi pomóc?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  30. Trochę go to przytłoczyło. Po pierwsze, miał wrażenie, że w trakcie ostatniej godziny przyjął stanowczo zbyt wiele odmów i nakazów, z którymi nigdy nie radził sobie zbyt dobrze, a po drugie… znajdowanie się w centrum czyjejkolwiek uwagi, nawet teraz - w granicach własnego, bezpiecznego mieszkania - zazwyczaj nie było czymś, z czym czuł się komfortowo. Wolał spokój i cień, które dawały mu poczucie wolności. Takiej samej w sobie, ale również tej kojarzonej ze zręcznym wymykaniem się niepoprawnym osądom czy plotkom, których latami starał się rozpaczliwie unikać.
    — Ufam, tylko… — nie dokończył; nie potrafił znaleźć tych właściwych słów, które dobrze wyjaśniłyby to, co działo się teraz w jego głowie. Chciał to zrobić, oczywiście, jednak wiązałoby się to z przedstawieniem Taeyangowi znacznie dłużej historii, a na tę nie mieli teraz przecież czasu. Jiyoung musiałby odwołać się już do lat wczesnego dzieciństwa, gdy uparcie wpajano mu do głowy to, by przykładał ogrom uwagi do tego, by nie wyróżniać się z tłumu bardziej niż to konieczne. By ważył każde słowo i działanie, które, choć mogło pozornie wydawać się czymś zupełnie niewinnym, nie raz i nie dwa przynosiło ze sobą coś zupełnie odwrotnego. Nawet teraz, po latach i tysiące kilometrów dalej, trudno było porzucić coś, co tak długo uchodziło za standard i codzienność. Milczał więc uparcie, błądząc wzrokiem wszędzie, tylko nie po własnym odbiciu w lustrze, do którego - chcąc nie chcąc - nie potrafił się nadal przekonać (miał szczerą nadzieję, że ten szczegół umknie uwadzę Tae). Ale może rzeczywiście powinien? Skoro brunet zapewniał go w tym, że wszystko było w porządku, to czy istniały powody, dla których Jiyoung miałby poddawać to twierdzenie w wątpliwość? Najpewniej tak. Umysł zamroczony stresem i czymś, czego nie potrafił jeszcze trafnie nazwać, nie był w stanie przetworzyć jednak wszystkich elementów tej zaskakującej układanki, którą przyszło im właśnie wspólnie składać. Dostrzegał tylko to, co najbardziej oczywiste. Kilka miłych słów i przekonanie, że wszystko miało być w porządku. Że może… naprawdę mógł pozwolić sobie na to, by choć raz wyłamać się ze znanych i bezpiecznych schematów.
    Bo co mogło się stać?
    Pytanie to urosło nagle w jego głowie do niewyobrażalnych rozmiarów i Jiyoung najpewniej już po chwili pozwoliłby mu na pełne wybrzmienie, ale dzwonek domofonu skutecznie go przed tym powstrzymał.
    — Okej — szepnął więc tylko i odruchowo poprawił kołnierzyk koszuli. — To… chyba zaczynamy.
    Pierwszy dzwonek był jedynie drobnym elementem w łańcuchu wielu kolejnych, następujących po sobie w zastraszającym tempie. Zamiast siedmiu zaproszonych osób, w mieszkaniu zjawiło się dziesięć, ale Jiyoung nie miał tego nikomu za złe, przynajmniej do czasu, gdy wszystko odbywało się w ramach względnego spokoju.
    Czas mijał, przekąski i alkohol znikały i Youn musiał przyznać, że mimo początkowych wątpliwości, wszystko układało się po jego myśli. Był wdzięczny Taeyangowi, że ten nieustannie wspierał go w roli gospodarza, bo nie raz i nie dwa zdarzyłoby mu się pewnie nie zauważyć czegoś w porę. Zachodził w głowę, jakim cudem miałby mu się za to odwdzięczyć, ale nie dane było mu popaść w wir tych rozważań na zbyt długi czas.
    — Jiyoung — głos jednej z koleżanek wyrwał go nagle z zamyślenia. Amy, niewysoka blondynka, która uśmiechem mogłaby skraść niejedno serce, odruchowo przesunęła palcem z Jiyounga na Tae i spokojnie kontynuowała coś, co najwyraźniej mocno ją teraz zajmowało. — Skąd się znacie?
    I naprawdę chciał jej teraz odpowiedzieć; nawet już otwierał usta. Ku jego zaskoczeniu, nic nie chciało przejść mu jednak przez gardło, choć początek ich relacji nie krył w sobie niczego, co mogłoby okazać się trudne do nazwania.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  31. Jakaś niewidzialna siła ścisnęła jego żołądek. Gdyby był teraz sam, jak w każdy inny wieczór, wykrzywiłby usta w jawnym grymasie niezadowolenia, który pojawiłby się tam nieproszony. Jiyoung był… jak otwarta księga. Wszystkie targające nim emocje, nawiedzające go wątpliwości i drobne radości niemal od razu odznaczały się wyraźnie w każdym jego spojrzeniu i geście. Starał się teraz nad tym zapanować, ale nie był przekonany, czy miał odnieść w tym zakresie choćby drobny sukces. Odruchowo zbliżył więc palce do ust, umożliwiając sobie ewentualne przykrcie przyszłych rozterek.
    To nie tak, że nie spodziewał się takich pytań; wręcz przeciwnie - był na nie bardziej niż gotowy. Choć musiał przyznać, że liczył na pojawianie się ich raczej na początku dzisiejszego spotkania, a nie wtedy, gdy to zbliżało się już ku końcowi. Każda kolejna godzina usypiała jego czujność i właśnie wtedy, gdy ta była już niemal nieobecna, okazało się, że nie powinien rezygnować z niej nawet na chwilę.
    W Amy było coś, co sprawiało, że Jiyoung nad wyraz często tracił panowanie nad własnym językiem i myślami. Działo się tak już od pierwszego dnia na uczelni, gdy zdążyli się poznać; zdarzyło również wtedy, w barze, gdy po krótkiej i nie do końca przyjemnej wymianie zdań, Jiyoung pozostał przy nim sam. I dziś, właśnie teraz, gdy pozwoliła sobie na poruszenie tematu, który wydawał się przecież jednym z tych najbardziej bezpiecznych.
    A jednak coś poszło najwyraźniej nie tak, wymknęło się spod kontroli i Ji nie potrzebował perfekcyjnej znajomości języka angielskiego, by sprawnie się w tym odnaleźć. Wystarczyło mu krótkie spojrzenie, posłane w stronę Tae i wyłapanie kilku kluczowych wyrazów.
    — Co? — Rzucił bezmyślnie, orientując się jedynie w połowie słów, które pospiesznie opuszczały teraz usta Tae. Choć bardzo się starał. — Czekaj, Tae, nie…
    Zatrzymał się. Nie do końca wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć, zwłaszcza, że rozmowa tej dwójki zdawała się nie zajmować teraz nikogo poza nimi. Wiedział, że nieprzewidziane poruszenie, zwróciłoby na nich jedynie niechcianą uwagę, a tego Jiyoung próbował właśnie uniknąć. Zwłaszcza, że cały wieczór zdążył minąć im względnie spokojnie.
    — Amy, nie Annie, Tae — zwrócił mu uprzejmie uwagę, zmuszając się do przywołania na twarz lekkiego uśmiechu i odruchowo zapadł się w zajmowanym fotelu jeszcze bardziej. Zupełnie tak, jakby próbował schować się przed wzrokiem innych osób. — Wspominałem już, że to tylko nieporozumienie. I sam przyznałeś, że to w sumie dzięki temu…
    Urwał, znów w połowie, znów w tym wstydliwym odruchu gubienia się za każdym razem, ilekroć tylko przychodziło mu napotykać na swojej drodze jakiekolwiek komplikacje. Choćby te najdrobniejsze.
    Być może przywiązywał do tego zbyt dużą wagę; być może zasłyszana wymiana zdań nie niosła za sobą niczego poza drobną uszczypliwością, o której jutro nikt by już nie pamiętał. Jiyoung był jednak inny. Od zawsze analizował przesadnie wszystko, w czym przychodziło mu brać udział; przypisywał temu znaczenie o znacznie większej wadze, niż powinien. Ale nie potrafił z tym walczyć. Na pewno nie wtedy, kiedy mu na czymś zależało. A relacja z Tae z całą pewnością znajdowała się bardzo wysoko na liście takich właśnie rzeczy.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  32. Spory, nawet te błahe; pozornie nieistotne; były dla Jiyounga czymś, czego próbował unikać za wszelką cenę. Był gotów łapać się miliona możliwych rozwiązań, byle tylko uciekać od kłótni czy mocniejszej wymiany zdań, pozostawiających po sobie jedynie ogrom nieprzyjemnych konsekwencji. Zgoda na coś, do czego nie był do końca przekonany, zatajanie własnych odczuć po przeżyciu tego, co mogło stanowić większy problem; pomijanie milczeniem wielu sytuacji, w których słowa same próbowały wyrwać mu się z ust… Wszystko to stanowiło jego codzienność, gwarancję względnego spokoju i możliwości trwania za maską kogoś, dla kogo sprawianie problemów było czymś zupełnie obcym. I mimo tego, że obrany przez niego plan, z całą pewnością nie był tym idealnym, Jiyoung skłamałby twierdząc, że nie był przy tym choć trochę… wygodny.
    Rzadko kiedy decydował się więc również na to, by przyjmować stanowisko którejkolwiek ze stron. Gdy próbował, zawsze kończyło się tak samo; narastającym poczuciem zagubienia, wyrzutami sumienia, że było przecież wiele rzeczy, które mógł zrobić lepiej albo… coś, co wypadało powiedzieć inaczej. Złośliwy chochlik, siedzący mu gdzieś na ramieniu szeptał nieprzerwanie te i wiele innych, podobnych twierdzeń, sprawiając, że jedynie utwierdzał się w słuszności własnej decyzji.
    Jego obecne zachowanie mogło więc wydać się dziwne każdemu, kto znał go choć trochę lepiej. Chyba nawet jemu samemu. Prawdę mówiąc, byłby wdzięczny, gdyby ktoś go teraz zatrzymał. Nie do końca rozumiał to, co dokładnie popchnęło go do tego, by podjąć marną próbę powstrzymania Taeyanga przed tym, by brnął w tę dyskusję; tym bardziej nie był w stanie określić swoich motywacji, którymi musiał kierować się w kontekście… wsparcia Amy. I to nie tak, że chciał odpłacić jej podobną złośliwością jak ta, której doświadczył z jej strony przed trzema tygodniami. Chciał to nawet wyjaśnić, kontynuować swoją bezcelową wędrówkę między kolejnymi wymówkami, ale… Taeyang skutecznie mu to uniemożliwił. Być może świadomie, może zupełnie nie - Ji nie wiedział, ale trudno byłoby mu się nad tym zastanawiać, gdy zasłyszane ukradkiem wyznanie, zdołało dosłownie wbić go w fotel i sprawić, że żadne słowa nie chciały przejść mu już przez gardło. Było dokładnie tym, co zamknęło mu usta i
    Przynajmniej do czasu, gdy pozostali goście zaczęli szykować się do wyjścia, a on - jak na dobrego gospodarza przystało - musiał ich jakoś pożegnać. Poderwanie się z miejsca i wyrzucenie z siebie kilku wyuczonych uprzejmości wydało mu się nagle zadaniem wymagającym zarówno niewiarygodnej siły jak i zapału i chyba tylko dzięki nieustającemu wsparciu Tae, Jiyoung uwinął się ze wszystkim względnie szybko i sprawnie.
    Poza sprzątaniem, które wciąż pozostawało na jego głowie, a na które kompletnie nie miał teraz ochoty. Wiedział, że nie powinien odwlekać tego jednak w nieskończoność i gdy tylko zamknął drzwi za ostatnim z gości, zamierzał zająć się porządkowaniem przestrzeni, ale… ponownie coś go przed tym powstrzymało.
    — Czekaj, co robisz? — zapytał bez większego sensu, jak gdyby nie zawierzał teraz własnym oczom. Choć trzeba było przyznać, że widok Taeyanga zbierającego ze stołu wszystkie szklanki, nie był czymś, co Jiyoung spodziewał się teraz zobaczyć. — Nie musisz tego sprzątać, jesteś gościem, pamiętasz?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  33. Musiał przyznać, że chwila, w której w kawalerce na powrót zapanowała upragniona cisza i, tak potrzebny mu teraz, spokój, Jiyoung miał ochotę jedynie na to, by opaść na fotel i wypuścić z płuc powietrze; pierwszy raz w pełni swobodnie. Dokładnie tak, jakby zrywał się właśnie z niewidzialnego łańcucha, na którym trzymał samego siebie przez kilka ostatnich godzin, gdy poddał się wirowi niekończących się przygotowań. I gdyby był teraz sam, właśnie to najpewniej by zrobił. Mimo wstępnych planów i tak zostawiłby zapewne sprzątanie na jutro, rezygnując z tego już po pierwszej, odniesionej do kuchni, szklance, przeklinając potem w duchu własne lenistwo. Teraz nie miał jednak już wyboru. Na pewno nie wtedy, kiedy Tae, zamiast zebrać się do wyjścia (albo chociaż odpocząć), poruszał się po jego mieszkaniu dużo sprawniej, niż można byłoby przypuszczać i zajmował dokładnie tym, czym absolutnie teraz nie powinien. Przynajmniej zdaniem Jiyounga.
    Im dłużej się nad tym jednak zastanawiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że dalsze prośby, by Tae odłożył zbierane przez siebie rzeczy i usiadł w jednym miejscu, nie miały większego sensu. W najlepszym wypadku zostałby po prostu zignorowany; w najgorszym znów poczułby piekące wyrzuty sumienia, za to, że wypominał mu coś, co najwyraźniej nie było dla niego większym problemem. Powinien był to przejrzeć dużo wcześniej, gdy pierwszy raz jawnie postawił się sugestii, by niczym się tutaj nie zajmował. A przynajmniej nie tymi typowo porządkowymi kwestiami, które Jiyoung naprawdę chciał pozostawić jedynie na swoich barkach. Obiecał więc sobie w duchu jedynie to, że przy kolejnej okazji - o ile taka w ogóle miała jeszcze nadarzyć - nie pozwoli podejść się tak łatwo i mocniej nad wszystkim zapanuje.
    Odruchowo poprawił kołnierzyk, który sekundę wcześniej został ułożony przez Tae i bezmyślnie kiwnął głową na znak niemej zgody.
    — Nie dam rady cię do niczego przekonać, co? — zapytał na wpół żartobliwie, na pół poważnie, wcale nie oczekując odpowiedzi i z głośnym westchnieniem złapał za kilka pustych opakowań po przekąskach, by sprawnie zanieść je do kuchni. Nie chciał się sprzeczać, nie widział w tym większego sensu, skoro Taeyang już kolejny raz zapewniał go, że podjęte przez niego działania były dokładnie tymi, które chciał właśnie zrealizować.
    Zresztą, musiał przyznać - i to już kolejny raz - że wspólnie praca szła im o wiele szybciej i nim na dobre się obejrzeli, kawalerka Jiyounga została doprowadzona do stanu, który umożliwiał w końcu chwilowe odsapnięcie.
    Chłopak przysiadł się z powrotem na zajmowanym wcześniej fotelu i odchylając głowę do tyłu, przymknął moment oczy.
    — Rozluźnić — powtórzył nagle jedno ze słów, które uparcie wciąż krążyły mu w myślach, choć tak bardzo nie pasowały do stanu, w jakim się właśnie znajdował. — Nie wiem, czy to takie proste, będę odchorowywać tę domówkę przez następne dwa tygodnie. Jeśli znowu wpadnę na coś podobnego, przypomnij mi, że to najgorszy pomysł na świecie.
    Uśmiechnął się nieznacznie, choć wiedział, że w jego słowach kryło się teraz tyle prawdy, ile tylko dało się w nich pomieścić. Nigdy nie był duszą towarzystwa i podobne przedsięwzięcia kosztowały go naprawdę wiele wysiłku. Z jakiegoś powodu nie mógł zmusić się jednak do pożałowania decyzji o zorganizowaniu tej niewielkiej imprezy i choć skrycie zdawał sobie sprawę, dlaczego, na razie uparcie odganiał od siebie tę myśl.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  34. Zaskoczył go. Bardziej niż każdym swoim dotychczasowym działaniem. Sprawił, że serce Jiyounga zabiło mocniej, ale bynajmniej nie z napływu tych pozytywnych wrażeń. Szalało w jego klatce piersiowej, przywołując wszystkie te sytuacje, w których znajdował się wielokrotnie w przeszłości - gdy był stawiany przed niewygodnymi pytaniami lub okazjami, by spróbować w życiu czegoś nowego; czegoś, co do tej pory pozostawało poza granicami jego możliwości i… chyba również ochoty. Jiyoung wyprostował się odruchowo, choć miękkość fotela zachęcała raczej do czegoś zupełnie odwrotnego. Całe jego ciało spięło się ponownie, gdy powędrował spojrzeniem w stronę Tae, próbując szybko odnaleźć się w tej nieoczekiwanej rozmowie. Propozycji, która padła tak jawnie i bezkompromisowo, a która była chyba ostatnią, jakiej by się teraz spodziewał.
    Nic wcześniej, żadne z jego słów ani zachowań, nie sugerowały Jiyoungowi, że Taeyang mógłby korzystać z jakiejkolwiek formy używek i choć jakaś część jego podświadomości podpowiadała mu właśnie, że wyciągał takie wnioski zupełnie bezpodstawnie, Ji nie potrafił pozbyć się z umysłu śladów tego prostego zaskoczenia. Znali się przecież zbyt krótko, by trafnie wysnuć wnioski, co do każdego aspektu jego życia. Choć pewnie chciałby, by było inaczej.
    Przez dłuższy moment nie mówił nic. Trwał w bezpiecznym milczeniu, pozwalając sobie jedynie na to, by spoglądać teraz przed siebie i liczyć naiwnie na to, że gotowe rozwiązanie samoistnie pojawi mu się teraz przed oczami. Że wpadnie nagle na to, co mógłby i co chciałby mu właśnie powiedzieć. Im dłużej czekał, tym mocniej gubił się jednak w podobnych rozważaniach, bo złapał się przez chwilę na tej krótkiej myśli, że chęci niekoniecznie szły tym razem w parze z powinnościami. Niezależnie od tego, jak zgubne miałoby się to dla niego nie okazać.
    — Wiesz, ja nigdy nie… — przyznał, przeskakując badawczym spojrzeniem to z twarzy Taeyanga na trzymaną przez niego zapalniczkę i z powrotem. — Nie wiem, jak to na mnie podziała.
    A jednak nie mówił nie. Nie odmawiał, nie kazał mu skręta z powrotem do kieszeni, nie prosił, by Tae opuścił już jego mieszkanie, pozwalając mu na spokojny sen, który był teraz dokładnie tym, czemu Ji powinien się bez reszty poświęcić.
    Nie potrafił zmusić się do tego, by jasno określić swoje stanowisko i choć jeszcze wczoraj przyszłoby mu to zapewne z dużo większą łatwością, teraz żadne z tych zapewnień, nie chciało wybrzmieć, nie tylko wystarczająco głośno, ale nawet… jakkolwiek.
    — I to chyba... nie do końca legalne, co?
    I może mógłby zrzucić winę na to, że wypił tego wieczora odrobinę za dużo albo na to, że ten jeden raz postanowił zrobić coś, co było do niego kompletnie niepodobne, ale nie był pewny, czy miało to jeszcze jakąkolwiek rację bytu. Nie teraz, kiedy cała jego postawa zdradzała to, w jak poważnym rozdarciu się teraz znalazł. Choć nawet nie powinien.
    Z otępienia wyrwał go dopiero cichy dźwięk odpalonej zapalniczki i świadomość, że Tae czytał go najwyraźniej lepiej, niż Ji mógłby sobie tego życzyć.
    Poruszył się niespokojnie na fotelu i przygryzł przez moment czubek palca, pewnie nieco zbyt mocno, niż było to konieczne, ale akurat tym nie zamierzał się teraz przejmować.
    — Nie paliłem nawet zwykłego papierosa.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  35. Jiyoung mógłby pokusić się właśnie o rozpoczęcie szerokiej dyskusji na temat tego, co z tychże dwóch wymienionych rzeczy, niosło za sobą większe prawdopodobieństwo przyniesienia za sobą owej szkodliwości, ale cudem utrzymał język za zębami. Coś podpowiadało mu, że w tej rozgrywce znajdował się na pozycji, z której nie mógłby wyjść zwycięsko, nawet gdyby próbował. I rzeczywiście mógł nie zdawać sobie sprawy, jak bardzo blisko prawdy teraz był, ale w głębi duszy naprawdę dziękował samemu sobie za ten zbawienny odruch zatrzymywania pewnych twierdzeń dla siebie. Ten sam, który wyćwiczył sobie przez lata prezentowania wachlarza dokładnie tych zachowań, których od niego… oczekiwano.
    — Wiesz co, naprawdę nie wiem… — chciał powtórzyć swoje niedawne słowa, ale zatrzymał samego siebie, gdy zorientował się, że nie miało to większego sensu. Nie, kiedy lekki dreszcz ekscytacji (albo coś, z czym to obecnie mylił) dawał o sobie znać, sprawiając, że Ji był dokładnie o krok od podjęcia tej jednej decyzji, która całkowicie wyłamywała się, z utrzymujących go dotąd ram.
    Jiyoung zagryzł jedynie dolną wargę i przez dłuższy moment wpatrywał się w Taeyanga bez słowa i żadnego zbędnego ruchu, jak gdyby analiza tego, w czym zamierzał wziąć właśnie udział, wiązała się ze stworzeniem ustaleń warunkujących całe jego przyszłe życie. A przecież chodziło o coś tak nieznaczącego, prawda? O kaprys, chwilowe odstępstwo od reguł i to w tym, jak mogło mu się wydawać, potencjalnie najbezpieczniejszym towarzystwie, którego mógłby sobie teraz życzyć.
    Ciche westchnienie uleciało z jego ust, nim zdecydował się na to, by wypowiedzieć coś, od czego nie było już odwrotu.
    — Okej.
    I tyle. Krótkie słowo, zgoda, która nie mogła ukryć się za żadną bardziej rozbudową reakcją, bo to niosłoby szansę na zmianę tego ryzykownego postanowienia. Torowałoby drogę ucieczki, którą pewnie powinien teraz podążyć. A ten jeden raz nie chciał. Tak mu się przynajmniej wydawało; nie był jednak pewny, czy powodów tej zaciętości powinien doszukiwać się w rzeczywistej chęci przełamania schematów czy może… w parze ciemnych oczu, które nie odrywały się od niego na moment dłuższy niż ten, w trakcie którego chowały się pod powiekami, przy sporadycznym mruganiu. Było w tym coś niecodziennego; Jiyoung rzadko kiedy pozwalał porwać się chwili aż w tak dogłębnym stopniu i pewnie gdyby spojrzał na wszystko ze zdrowym dystansem, dojrzałby teraz co najmniej kilka wyraźnych, czerwonych flag. A jednak zamiast dystansu, pozwalał sobie jedynie na to, by zbliżać się mocniej i mocniej. Rozmazywać obraz, który sam w sobie krył już zbyt wiele niewiadomych.
    I Ji przepadł, choć pierwsze zaciągnięcie, wiązało się jedynie z tym nieprzyjemnym, palącym uczuciem w klatce piersiowej i wymuszonym kaszlu, gdy ciepły dym drażnił mu gardło i drogi oddechowe. Dopiero przy jednym z następnym, był w stanie zachować względny spokój, choć raczej było to spowodowane upływającym czasem, a nie wprawą w działaniu, które wciąż wychodziło mu… co najmniej zabawnie. Może to dlatego stwierdził w końcu, że nie było sensu, by ciągnąć tę farsę, skoro coś tak prostego wydawało mu się nagle zadaniem nie do przeskoczenia.
    — Dobra, Tae… — szepnął, powstrzymując ten nieznośny odruch kasłania i wyciągając w stronę Tayeanga palce, ściskające niepewnie, tlącego się jeszcze, skręta — mi chyba już jednak wystarczy.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  36. Kiwnął delikatnie głową. W pierwszym odruchu chciał odpowiedzieć na każdą z jego spokojnych zaczepek. Stwierdzić, że to nic wielkiego, że nic się nie stało; że wszystko było w porządku, nawet jeśli miały być to tylko drobne zapewnienia bez pokrycia. Nie chciał, by Tae brał na siebie winę za jego obecny stan - za ten był przecież odpowiedzialny wyłącznie on sam. Zwłaszcza, gdy Tayeang zdawał się robić wszystko, by zminimalizować nieprzyjemne następstwa palenia, które teraz wydawały się i tak niezbyt znaczące. Nie potrafił jednak zmusić się do tego, by powiedzieć teraz cokolwiek. By zmącić to chwilowe poczucie wytchnienia. Nie, kiedy z każdą upływającą minutą, Jiyoung czuł jedynie narastający spokój i przekonanie, że może w istocie ten wieczór mógł zakończyć się o wiele mniej stresująco, niż początkowo zakładał. I znów przekonywał się, że w słowach Tayeanga kryło się o wiele więcej prawdy niż przesady, której momentami szczerze się obawiał. Znów doświadczał tego, że nie powinien poddawać wątpliwości żadnego z jego zapewnień. I kolejny raz musiał zmierzyć się dokładnie z tym uczuciem, którego szczerze nienawidził, a które zalewało jego ciało przy wielu innych okazjach, bliźniaczo podobnych do tej, w której właśnie utknął.
    Poczucia, że zawodziła go własna intuicja. Że on sam, czyli jedyna osoba, której mógł w pełni ufać, potrafiła wywieść go na manowce.
    Być może to dlatego kolejna z próśb Taeyanga, wydała się teraz tak ciążąca. Ta sama, która dotarła do Jiyounga o wiele za późno, wraz z nagłym uświadomieniem sobie, że dzieląca ich odległość, uległa nafle dodatkowemu pomniejszeniu, a baczne spojrzenie dalej śledziło każdy jego ruch.
    Czy mu ufał? Nie wiedział. Pytanie to mogło wydawać się zbyt mocne, by potraktować je z tak dużą swobodą, jaka samoistnie cisnęła mu się właśnie na język. Chciał przytaknąć. Cicho, ale stanowczo. Uśmiechnąć się, ponownie skiwnąć głową na znak, że całkowicie się z nim zgadzał. Że potwierdzał jego słowa bez zbędnego sprzeciwu, jakby była to jedna z najbardziej oczywistych rzeczy na świecie. Tak niewiele dzieliło go teraz od tego, by po prostu mieć to za sobą, a jednocześnie tak dużo sprawiało, że nie potrafił odmówić samemu sobie tej ostatniej szansy na obrócenie sytuacji na swoją korzyść. Choćby w tym zupełnie naiwnym, bezcelowym geście. Na moment, ulotny, nie znaczący więcej niż kolejny, pospiesznie łapany oddech, poganiany niedawnym narażeniem go na szwank.
    — A powinienem? — zapytał. Miał nadzieję, że w jego głosie wystarczająco wyraźnie pobrzmiewała teraz nuta rozbawienia, sugerująca jasno, że za tym ulotnym pytaniem nie kryła się żadna złośliwość. Żadna niepewność, którą - mimo jej realnego istnienia - tak bardzo starał się przecież ukryć.
    A może była to jedynie wina tego, że… mimo wcześniejszego ukojenia myśli, te zaczęły właśnie biec na nowo w każdym możliwym kierunku, powodując, że powróciło lekkie drżenie dłoni i nieznacznie przyspieszony oddech, gdy spojrzenie Jiyounga ponownie spotkało się z tym, którego nie chciał na razie puszczać?
    — No… — odezwał się w końcu, gdy poczuł się na to w pełni gotowy. Gdy, w jego opinii, nie istniało nic, co mogłoby zatrzymać mu niepewny głos w gardle. — Dobrze.
    O czym mówił? Nie miał pojęcia. Nie chciał się tym jednak przejmować. Nie myślał; nie analizował. Miał jedynie chęć na to, by trwać w tym stanie dłużej i dłużej. Niezależnie od konsekwencji.
    — Ufam, Tae — przyznał, odruchowo zapadając się w fotelu. — I mam nadzieję, że nie będę tego żałował.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  37. Zawieranie nowych znajomości nigdy nie przychodziło mu zbyt łatwo i to nie tak, że miał po prostu duży problem z zaufaniem. Prawdę mówiąc, choć broniłby się przed taką opinią głośno i wytrwale, zdawał sobie sprawę, że… było zupełnie odwrotnie. Ufał zbyt szybko. Zawierzał słowom i gestom, tylko po to by raz za razem przekonywać się, że niosło to za sobą jedynie pokaźną kolekcję rozczarowań. Mimo wszystko, próbował naiwnie łapać się tej myśli, że miewał po prostu pecha, a świat wcale nie jawił się w takich barwach, jak mogło mu się to na razie wydawać. I szło mu całkiem dobrze. Przynajmniej do momentu kolejnej wpadki, nieprzyjemnie zgubnej w skutkach.
    Kiedy pierwszy raz spojrzał na Taeyanga w klubie, miał ochotę jedynie na to, by odwrócić się w stronę parkietu i zniknąć mu z oczu tak szybko, jak znalazł się w ich zasięgu. Był tego przecież tak bliski. A jednak wystarczyło kilka nieistotnych - jak mogłoby się wydawać - minut, by jego maski obronne opadały jedna po drugiej, pozwalając na to, by stawiał ostrożne kroki na tym niepewnym gruncie, jakim wydawała się wtedy ta nieplanowana znajomość. Ta sama, która zaprowadziła go później do restauracji, przełamania wstępnej niepewności, pobliskiej kawiarni i wielu wymienionych rozmów. Do tego, że zamiast pogrążać się właśnie w kolejnej fazie snu, wtapiał się właśnie w miękki fotel; tkwiąc pod ciężarem ciemnego spojrzenia, z którego nie chciał na razie rezygnować.
    — Nie wiem, czy dobrze… — rozumiem. Nie dane mu było skończyć, bo nim zdążył zebrać w całość swoje rozbiegane myśli, poczuł na twarzy dotyk obcej dłoni, które skutecznie odwiodło go od tego, by zaprzątać sobie głowę czymś innym, niż nieoczekiwane, przyjemne ciepło, które po sobie pozostawiała. Miał wrażenie, że wszystko wydarzyło się zbyt szybko; zbyt gwałtownie, by mógł zdziałać w tym temacie cokolwiek. Nie był jednak pewny, czy gdyby dostał teraz odrobinę więcej czasu, potrafiłby wykorzystać go jakkolwiek na swoją korzyść. Prawdopodobnie nie istniało bowiem nic, co byłoby w stanie przekierować jego uwagę na to, by zachować się choć odrobinę bardziej racjonalnie. By sprawić, że potrafiłby teraz zachować twarz i resztki zdrowego rozsądku - zareagować tak, jak wypadało (cokolwiek miało to jeszcze znaczyć).
    Pierwszy głęboki wdech był jego ostatecznym gwoździem do trumny. Bo Jiyoung rzeczywiście, wzorem poprzednich prób i sugestii Taeyanga (której chyba nawet nie zrozumiał), wciągnął do płuc powietrze, ale jedynie w wyniku zaskoczenia, a nie przemyślanego działania, którego teraz od niego wymagano. Gdyby miał się nad tym zastanowić, nie wiedziałby, jakim cudem udało mu się powstrzymać nieznośny odruch kasłania; tym bardziej, że ogrom osłupienia, w który właśnie wpadł, podziałał na niego tak ogłupiająco, że było to chyba ostatnie, o czym byłby w stanie pomyśleć.
    Ale był sobie za to wdzięczny.
    Choć bardzo krótko i skrycie, bo już pół sekundy później był w stanie skupić się jedynie na tym, że pierwszy raz od bardzo dawna, poczuł na swoich wargach to lekkie muśnięcie. Chwilowe, znaczące tyle co nic, a jednak tak kuszące, że nie był w stanie zapanować nad tymi przeklętymi odruchami, które zdradzały go bardziej niż by chciał.
    Na cichym westchnieniu, przecinającym powietrze, które wydostało się nagle z odrobinę mocniej rozchylonych ust. Na dłoni, która - nie wiedzieć kiedy - złapała za materiał czerwonej koszulki i reszcie ciała, które wbrew logice i wyuczonej zachowawczości, ruszyło do przodu, by zmniejszyć dzielący ich dystans jeszcze bardziej. By oddać ten słodki gest, z równą ostrożnością, co każdy inny wcześniej. By dać początek delikatnemu pocałunkowi, nie licząc się z żadną z potencjalnych konsekwencji.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  38. Szumiało mu w uszach, ale Jiyoung nie byłby w stanie stwierdzić, czy wiązało się to ze stanem, w jakim się znalazł, czy może to, do czego się właśnie posunął. Starał się skupiać tylko na tym, czego doświadczał. Tak nieoczekiwanie, a intensywnie, że gdyby tylko ktoś mógłby ostrzec go przed tym wcześniej, najprawdopodobniej w ogóle by temu nie zawierzył. Nie przywykł do takich działań, zwłaszcza tych inicjowanych przez niego, ale nie potrafiłby wycofać się choćby o krok. Nie, kiedy zdążył na dobre poddać się zapoczątkowanemu przez siebie pocałunkowi. Choć tak delikatnemu, że z powodzeniem mógłby umknąć, zatrzeć się w pamięci, gdyby tylko nie poświęciłby mu wystarczająco dużo uwagi. Zostałby tylko niewyraźnym majakiem, porannym pytaniem, czy minione wydarzenia rzeczywiście miały miejsce, czy stanowiły jedynie wytwór jego wyobraźni - obraz skrywanych potrzeb i niewypowiedzianych życzeń.
    A jednak teraz w tym był. Dawał i brał, tak wytrwale, na ile pozwalała mu cudem odnaleziona w sobie siła; ta sama, która utrzymywała go stale w pozycji siedzącej, choć w innych okolicznościach już dawno zapadłby się sam w sobie. Delikatne ruchy warg i dłoni były jednak na tyle kuszące, skradające całą jego uwagę, że Jiyoung nie był w stanie myśleć; przejmować się czymkolwiek innym; poza tym, co tu i teraz.
    Przynajmniej do czasu.
    Do tego momentu, kiedy poczuł, jak dłoń, osadzona dotychczas gdzieś na pograniczu jego karku i szyi, ześlizgnęła się niżej, choć na początku nie przypisał temu żadnego, poważniejszego znaczenia. A może powinien. Może wtedy nie zabolałoby tak bardzo.
    Bo kiedy Taeyang odsunął się od niego w tym znaczącym, przytłaczająco bezkompromisowym geście, Jiyoung mógł myśleć jedynie o tym, jak bardzo było mu teraz… wstyd.
    Znalazł się nagle tak daleko, choć dystans między nimi wcale nie uległ drastycznemu zwiększeniu, a mimo tego, całe ciało sprawiało wrażenie palącego żywym ogniem. I Youn był bardziej niż pewnym, że było to dostrzegalne nie tylko w jego oczach, ale także w wyraźnie zaczerwienionej skórze na policzkach.
    — Przepraszam. — Jedno słowo. Ciche i słabe, bo tylko tyle był w stanie teraz z siebie wykrzesać. Z rozbieganym wzrokiem, niezdrowo przyspieszonym oddechem i palcami Taeyanga, wciąż zalegającymi mu gdzieś na skórze na szyi. — Naprawdę. Nie wiem, co ja…
    Słowa, zamiast tworzyć teraz wypowiedź choć odrobinę zrozumiałą, plątały mu się na czubku języka, chcąc spłynąć z niego w tym samym momencie; w rezultacie tylko gromadząc się tam i powodując, że Jiyoung bełkotał coś bez większego sensu na przemian milcząc żałośnie i łapiąc się na tym cichym pragnieniu, by Tae okazał się na tyle uprzejmy, że puści ten wyskok w niepamięć. Nie zdziwiłby się jednak, gdyby było zupełnie odwrotnie. Nie mógłby mieć mu tego za złe.
    Pewnie powinien zrobić coś więcej, wstać, zalać Taeyanga kolejnymi wyrazami skruchy, oddać mu przestrzeń i swobodę, ale… nie mógł. Nie potrafił, gdy wciąż utrzymywana bliskość, była zbyt kusząca, by przerwać ją ot tak, po prostu. By wyślizgnąć się spomiędzy jego rąk i wraz z wyprostowaniem nóg, odzyskać trzeźwość myślenia. Wiedział to, a jednak tkwił w miejscu. W zupełnym bezruchu.
    — Przepraszam, przepraszam, przepraszam — powtarzał wciąż bezmyślnie. — Nie powinienem.

    ji

    OdpowiedzUsuń
  39. Kilka razy otwierał usta, by powiedzieć coś, co wydawało się być tym właściwym, ale za każdym razem coś go od tego odwodziło.
    Jeśli miał poczucie, że już wcześniej nie rozumiał dynamiki, jaka niepostrzeżenie wkradła się do ich relacji, teraz zyskał jedynie potwierdzenie tego niewygodnego stanu. Nie nadążał. Nie mógłby, nawet gdyby przyłożył do tego jeszcze więcej starań (choć wątpił, że byłoby to w ogóle możliwe).
    — Co? — Pozwolił więc sobie na to, by to proste i zupełnie nieistotne pytanie, wybrzmiało pospiesznie między ich dwojgiem, pozostawiając pole dosłownie na wszystko. Na zignorowanie, za które nie mógłby winić Taeyanga; za równie krótką i nieznaczącą odpowiedź, która nie wniosłaby do tej sytuacji niczego, co mogłoby nieść za sobą jakąkolwiek wartość; na dziesiątki reakcji, na które nie był jeszcze gotowy. Wszystko i nic zarazem - zestawienie mieszające w głowie bardziej niż wypalone przed momentem zioło.
    Jiyoung przeskakiwał spojrzeniem po kilku punktach, które wyznaczył sobie teraz na twarzy Tae, chyba jedynie po to, by do końca się w tym nie pogubić. W tych wszystkich sprzecznościach, z którymi przychodziło mu właśnie walczyć. W potrzebie, by wstać, zmieszanej z tą, by zostać. W tej ograniczonej przestrzeni, która wydawała się kusić tak samo mocno, jak przerażać. Bijąc się z myślami, czy pozwolić trwać milczeniu, będącym tym wygodnym, ale na pewno nie rozwojowym rozwiązaniem. Zbyt wiele opcji znajdowało się teraz w zasięgu jego rąk, a zbyt mało miał czasu na to, by wypróbować każdą z nich.
    — Ja… — Nie do końca wiedział, co mógłby mu teraz powiedzieć. Zaprzeczać? Tego zamierzał złapać się w pierwszej kolejności. Przeprosić ponownie? Ale… czy na pewno miał za co? Usłyszał przecież, że nie. Więc dlaczego ta przejmująca myśl wciąż kotłowała się w jego głowie, nie pozwalając innym wybić się na pierwszy plan? — W nic teraz nie gram, Tae.
    Jak mógłby? Skala niezrozumienia wciągających go właśnie doznań, urosła już do niewyobrażalnych rozmiarów. Nie pomagały mu ani słowa, którymi dzielił się brunet, ani tym bardziej te drobne, a tak znaczące gesty, których wciąż mu nie skąpił. Bliskość, utrzymywana tak wytrwale, jak gdyby zależały od tego losy całego świata. Delikatne ruchy dłoni we włosach, tak ulotne, a powodujące to przyjemne uczucie ciepłych dreszczy, rozlewających się po plecach. I Jiyoung chciał więcej, to oczywiste.
    W innych okolicznościach jego dłonie, już dawno powędrowałyby do przodu, znajdując dla siebie miejsce. Wiedział jednak, że nie powinien. Nie, gdy w uszach wciąż dźwięczały mu słowa które nie miały odniesienia do rzeczywistości, a mimo tego zdołały sprawić, że Ji wątpił właśnie w samego siebie. Gdzieś z tyłu głowy zamajaczyła mu nagle obawa, że Tae mógł robić to wszystko specjalnie. Że to on tworzył właśnie sieć dziwacznych nieporozumień, zarzutów bez pokrycia, w sobie tylko znanym celu. Zganił się jednak za to już chwilę po uświadomieniu sobie, w jakim kierunku zmierzały jego rozważania.
    — Nie bawię się ludźmi — zapewnił tylko i choć była to najszczersza z prawd, słabość jego głosu mogła okazać się teraz pierwszym klockiem domina, którego poruszenie miało zaburzyć całą, misternie tworzoną konstrukcję. Poczuł potrzebę, by go w tym utwierdzić. By niezależnie od tego, jak ciężkim zadaniem miało się to jeszcze okazać.
    — Nie bawię się — przerwał, tylko na dwie sekundy, chcąc doprecyzować wcześniejsze słowa — tobą. Zrobiłem to, bo… chciałem.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  40. Gdyby przyglądał się tej sytuacji z bezpiecznej odległości, albo usłyszał o niej z relacji jednego z bliższych znajomych, Jiyoung byłby w stanie zapewne wymienić co najmniej kilka zgrabnych rozwiązań, które umożliwiłby znalezienie wyjścia, satysfakcjonującego każdą ze stron. Szukałby tak długo, aż nie natrafiłby na taką z dróg, której przejście gwarantowałoby nie tylko spokój ducha, ale przede wszystkim zadowolenie z osiągniętych rezultatów. Był dobrym doradcą i trafnym obserwatorem (jak mogło mu się błędnie wydawać), ale głównie - jeśli nie tylko - w tych sytuacjach, których nie był bezpośrednią częścią. Odcięcie od emocji umożliwiało mu swobodne działanie, ale za każdym razem, gdy tylko coś wciągało go w wir podobnych wydarzeń, tracił poczucie stabilnego gruntu pod stopami, zapadając się w grząskim podłożu głębiej i głębiej. Już bez możliwości odwrotu. Właśnie w takiej pozycji, na własne nieszczęście, skończył teraz. Z kuszącą obietnicą wciąż dźwięczącą mu w uszach, oddechem Taeyanga, odbijającym mu się od policzka i kolejnym, ledwie wyczuwalnym pocałunkiem, pozostawionym na ustach, nim dzieląca ich odległość została raz na dobre, ponownie zwiększona. Zebranie porozstrzaskiwanych myśli w całość, wydało mu się nagle tak trudne, a dudnienie serca i próba zatrzymania nieznacznie przyspieszonego oddechu, pochłonęła niemal całą jego uwagę. I to chyba właśnie to ostatecznie przyczyniło się do tego, że, poukładany i spokojny na co dzień Jiyoung, zrobił coś, czego nie spodziewałby się po sobie nawet on sam.
    — Będę chciał — odpowiedział, upewniając się, że zapewnienie dotarło dokładnie tam, gdzie miało. Pomijając to, czy Tae mógł być świadom, że wybrzmiało ono jedynie dzięki temu, w jakim stanie znajdował się właśnie Ji. W sytuacji odmiennej niż obecna, ten nie zdobyłby się przecież na wypowiedzenie podobnych słów; nie tak otwarcie i bezkompromisowo jak w tej krótkiej chwili, w której wyłapał na sobie ponowne spojrzenie Taeyanga. Dokładnie to, namawiające do robienia i mówienia rzeczy, na które nigdy by się nie zdobył.
    _______________________________________
    Będę chciał. Jiyoung siedział właśnie w kuchni, czekając na to aż, przyjęta chwilę wcześniej, tabletka przyniesie upragnioną ulgę. Tępy ból w skroniach uniemożliwiał mu właśnie spokojne rozpoczęcie kolejnego dnia, ale gdzieś w głębi serca wiedział, że było to niewielkie zmartwienie w porównaniu do tego, któremu musiał niebawem stawić czoła.
    Będę chciał. Wpatrywał się w szklankę z wodą, w której odbijały się teraz pierwsze promienie słońca, starając się nie myśleć o tym, że zamiast rozpamiętywania wydarzeń z minionego wieczora, powinien zająć się przygotowaniem śniadania; choćby w swojej najprostszej, zupełnie niewymagającej wersji. Nie wiedział wszakże, ile czasu miał w posiadaniu, nim Tae zdąży się obudzić. Sam wstał tego ranka zaskakująco wcześnie, choć może fakt ten powinien być potraktowany jedynie w kategorii tych potencjalnie pozytywnych aspektów. Oszczędzało mu to dodatkowego stresu i zażenowania, które niewątpliwie zalałoby całe jego ciało, gdyby powitał ten dzień jakiś czas później, kręcąc się na kocu, rozłożonym na podłodze. Bez możliwości wymknięcia się do kuchni i doprowadzenia do względnego porządku. Choć to też nie wyszło mu przecież zbyt dobrze. Ciemne kosmyki nadal sterczały w każdym możliwym kierunku, a zaczerwieniona skóra pod oczami jasno zdradzała to, że nie był właśnie w swojej najlepszej formie.
    — Będę chciał — jęknął cicho, opierając łokcie na stole i ukrywając twarz w dłoniach. — Kretynie.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  41. Cudem opanował cisnące mu się właśnie na usta “co”, wypowiadane wielokrotnie w podobnych sytuacjach. Co prawda, nie usłyszał dotychczas od Taeyanga choćby jednej sugestii, że mogło go to jakkolwiek drażnić, ale Jiyoung wolał nie sprawdzać, na ile mógł sobie jeszcze w tym temacie pozwolić. Zwłaszcza, że zazwyczaj panowanie nad własnymi odruchami, przychodziło mu z dużo większym trudem.
    To, czego nie zdołał natomiast zatrzymać, to lekkiego wzdrygnięcia ciała; jego w pełni naturalnej, ale niespodziewanej reakcji gdy poczuł, jak palce Taeyanga łapią nagle jeden z jego ciemnych, poskręcanych kosmyków. Fala ciepłych, przyjemnych dreszczy rozlała się po jego ramionach i Jiyoung kolejny już raz przyłapał się na tej bezwstydnej myśli, że chętnie przedłużyłby ten moment o minutę lub dwie. A może do późnego popołudnia.
    Zacisnął obie dłonie na szklance, byle tylko uzyskać pewność, że te nie wymkną się teraz jego kontroli i nie zrobią czegoś, czego mógłby potem żałować.
    Może i liczył naiwnie na to, że chwila, z której czerpał właśnie pełnymi garściami, potrwa trochę dłużej, ale nie potrafiłby w pełni żałować tego, że Tae pojawił się w końcu w jego niewielkiej kuchni. Swoboda wyrażania tego, co kotłowało się w jego głowie, pochodziła co prawda głównie z otaczającej go ciszy i samotności, ale nagłe towarzystwo nie wydawało się wcale gorszą opcją. Zaryzykowałby stwierdzeniem, że było wręcz przeciwnie i to niezależnie od tego, co mogło to za sobą przynieść.
    — Nie, nie! — zapewnił otwarcie, nawet na moment nie odrywając spojrzenia, od ustawionej przed sobą szklanki. Choć kusiło, bardzo mocno. Jiyoung nie wiedział jednak, czy zdoła wówczas opanować pęd własnych myśli na tyle, by te ponownie go teraz nie przytłoczyły. Nie chciał ryzykować, nie, kiedy i tak miał na swoim koncie już jedno, wyjątkowo krępujące działanie, które mieli przecież wyjaśnić. Rano. Teraz. — Mówiłem o… — zawahał się — sobie.
    Nie zamierzał się wykręcać; nie widział w tym sensu, zwłaszcza, że zwykle działanie to prowadziło jedynie do powstania większej ilości zbędnych komplikacji.
    Będę chciał. Musiał przyznać, że wbrew temu, do czego zdążył się przyzwyczaić, słowa wypowiedziane wczoraj z taką pewnością, nadal, mimo upływu kilku godzin i nadejścia nowego dnia, określały to, czego chciał, z niewiarygodną trafnością. Nie pozostawiały przestrzeni na niedomówienia lub wątpliwości, ale nie miało to chyba większego znaczenia, bo Jiyoung bardzo szybko zorientował się, że tym razem nawet on sam nie zamierzał szukać dla siebie wyjścia awaryjnego. Wystarczyło mu do tego tylko kilka, pozornie nieistotnych elementów: głos Tae, docierający do jego uszu z tak niewielkiej odległości i jego obecność, wyczuwalna doskonale tuż za plecami. A mimo tego zdawał sobie sprawę, że omówienie jego wczorajszego wyskoku, nie będzie czymś, co mógłby uznać za proste. Obawiał się przecież wielu rzeczy. Samej reakcji Taeyanga, ale również tej własnej, wiążącej się najpewniej z pakietem odruchów, jawnie zdradzających cały jego stres. A na to nie był chyba jeszcze gotowy.
    — Zjesz coś? — zapytał więc wymijająco, zdając sobie sprawę, że prędzej czy później, będzie musiał podnieść się z miejsca. Pozwolił sobie jednak na razie tkwić w nim tak długo, jak Tae nie wymagałby od niego zmiany ten względnie bezpiecznej pozycji. — Mógłbym zrobić śniadanie, tylko… nie wiem, na co miałbyś ochotę.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  42. Mógłby poddawać się tym delikatnym ruchom we własnych włosach tak długo, jak tylko Taeyang byłby chętny to kontynuować. By utrzymywać tę łagodną i niewinną formę kontaktu, która nieoczekiwanie okazała się jednym z najbardziej uzależniających wrażeń, jakich miał okazję ostatnio doświadczyć. Lgnął do tego, szukał kolejnych okazji do przedłużenia tej chwili, ledwie dostrzegalnie wychylając głowę w kierunku jego dłoni. Tak zdradliwie i obrazowo. Nic więc dziwnego, że gdy tylko poczuł, jak palce bruneta wypuszczają spomiędzy siebie jego kolejne kosmyki, miał ochotę, by odruchowo zaprotestować; zatrzymać go dokładnie tam, gdzie stał, choć wiedział, że byłoby to co najmniej niepoprawne. Zacisnął więc mocno usta, cudem tłumiąc jęk zawodu, tak ochoczo cisnący mu się teraz na sam czubek języka.
    I był sobie za to naprawdę wdzięczny, bo już kilka sekund później, gdy Taeyang znalazł się w zasięgu jego wzroku, Jiyoung uświadomił sobie, jak wiele by tym działaniem utrudnił. Zwłaszcza, że nadal nie wiedział, na czym tak naprawdę stał.
    Przez krótką chwilę zastanawiał się nad tym, czy po prostu go o to nie zapytać. Wyjaśnić to, co dla niego samego wciąż stanowiło wielką niewiadomą. Mimo tej przejmującej ochoty, nie potrafił jednak zmusić się do tego, by wykonać pierwszy, najważniejszy krok. Choć wystarczyło przecież tak niewiele - otwarcie ust, wypowiedzenie kilku słów układających się w proste pytanie. I oczekiwanie na odpowiedź; na coś, co nie było już od niego jakkolwiek zależne.
    Ale milczał. Milczał, zatrzymując iskrzące spojrzenie na twarzy bruneta i starał się przekierować całą uwagę na, zapoczątkowaną przed momentem, rozmowę. Choć utrudniało mu to dosłownie wszystko. Spojrzenie Taeyanga, które nawet na moment nie zbaczało z obranego przez siebie punktu, lekkie muśnięcie nogi, palec sunący po brzegu szklanki. Zbyt mało i zbyt wiele jednocześnie.
    Nie był głodny.
    Chciał odpowiedzieć, że śniadanie było czymś, z czego nie powinni rezygnować, ale dalsza część wypowiedzi Tae, skutecznie zamknęła mu teraz usta. Spowodowała, że zapomniał o tym, co planował teraz powiedzieć. I już kolejny raz spotkał się z tą niezbyt przyjemną myślą, że… Tae działał roważnie. Że wszystko co robił, czynił specjalnie, byle tylko doprowadzać go do szału lub zakłopotania. By uruchamiać ciąg reakcji, które sam Jiyoung próbował powstrzymywać na co dzień wszystkimi, dostępnymi mu sposobami. Że go prowokował.
    I przychodziło mu to zapewne z dużo większą łatwością, niż mógłby na początku nawet przypuszczać.
    — Nie dam rady nic przełknąć — wyznał szczerze, upijając odrobinę wody ze szklanki. — To… chyba dobrze się składa, że obaj mamy podobnie.
    Spuścił wzrok, zawiesił go na własnych palcach, które teraz wystukiwały na szklance sobie tylko znaną melodię. Jeśli miał kontynuować, musiał to sobie ułatwić. Uwolnić się z klatki wyznaczonej przez parę ciemnych oczu.
    — Myślałem, że zapomnisz — dodał w końcu z delikatnym i niepewnym uśmiechem. Nieco przepraszającym, jak gdyby przyznawał się właśnie do poważniejszego przewinienia. Mówił szczerze, choć wiedział; czuł to w głębi serca; że było to jednak coś, co nie miało prawa się teraz wydarzyć. Nie, gdy chodziło o Taeyanga. Nie wydawał się kimś, kto mógłby tak po prostu zapomnieć o czymś, do czego wcześniej przywiązał choć odrobinę swojej uwagi — Tae, ja… jeszcze raz przepraszam. I to nie tak, że cofam to, co powiedziałem, bo nie, ale… pewnie powinien najpierw zapytać.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  43. — Może później — powtórzył bezmyślnie propozycję Taeyanga, nie dopatrując się w niej jeszcze czegokolwiek, co mogłoby zwiastować rychłe kłopoty. Albo nawet te drobne komplikacje. Choć pewnie nawet, gdyby ktoś ostrzegł go teraz przed tym głośno i jawnie, Jiyoing zignorowałby każdy z tych sygnałów, jak robił to już wielokrotnie wcześniej, gdy niezamierzenie pakował się w większe lub mniejsze kłopoty. — Sam będę w stanie zjeść pewnie dopiero po południu. To jeszcze… dość sporo czasu.
    Czy ukrywał w tych słowach coś więcej niż jedynie niewinne skomentowanie czegoś tak oczywistego, że nie poddałby tego żadnym wątpliwościom? Nie. Nie był dobry w gry słowne, ukradkowe przemycanie czegoś, czego nie miałby odwagi wypowiedzieć na głos. Działania lepkie jak pajęcze sieci, których często dopatrywał się u innych, otaczających go osób, były mu zupełnie obce. Choć przecież obserwował je tak często. U części znajomych, których zostawił w Seulu, u niektórych ze studentów TISH, u Amy… Ale nie u Taeyanga. Z jakiegoś powodu pozwalał sobie uwierzyć w to, że ich relacja - choć tak świeża i niepewna - była jedną z najczystszych, które udało mu się tutaj do tej pory rozwinąć. Dlaczego? Nie zdołałby wyjaśnić tego nawet wtedy, gdyby poświęcił na te rozważania dzień lub dwa. Być może chodziło o poświęcony mu czas i uwagę? O drobną pomoc w klubie i wczoraj, przy organizowaniu domówki, na której Tae nie miał się przecież w ogóle pojawiać? Nie potrafił znaleźć innego wyjaśnienia tych zachowań niż fakt, że brunet stawał się powoli dla niego osobą godną zaufania. Taką, do której Jiyoung zwróciłby się w pierwszej kolejności, gdyby coś nie poszło teraz zgodnie z jego planem. Nie dostrzegał w tym niczego niepokojącego. Choć pewnie powinien.
    Zamiast tego skupił się teraz na czymś, czego nie spodziewałby się nawet wtedy, gdyby w jego ciele wciąż krążyły resztki omamiającego alkoholu. Zatrzymał ruch palców, które jeszcze przed sekundą wygrywały na brzegu szklanki nieokreśloną melodię i przez krótki moment miał wrażenie, że nie liczyło się dla niego nic innego niż te delikatne muśnięcia, które tak wyraźnie wyczuwał teraz na swojej skórze. Był naprawdę bliski tego, by poprosić go, by nie przerywał, ale cudem utrzymał to absurdalne żądanie za zębami. Na swoje szczęście.
    Chłonął każde ze słów Taeyanga z równym zachwytem, co i zaskoczeniem i chyba nie potrafiłby wskazać tego, która reakcja wybijała się teraz na pierwszy plan. Bo choć może rzeczywiście miał rację i nie mieli czego żałować, skoro żaden z nich nie miał ochoty cofać niczego, co miało między nimi miejsce - żadnego gestu ani słowa - to Jiyoung nie umiał znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły i wiary, by ot tak przejść z tym do porządku dziennego. Puścić w zapomnienie, albo wręcz przeciwnie - wykorzystać, by dać początek czemuś bardziej istotnemu.
    — Późno? — zapytał po dłuższej chwili milczenia, gdy dotarł do niego sens słów Tae.
    Jiyoung nie należał do osób przesadnie pruderyjnych, ale mimo tego stwierdzenie to nieco wybiło go teraz z rytmu.
    — No nie wiem, chyba nie idzie nam aż tak źle — przyznał z typową dla siebie szczerością, gdy był w końcu w stanie skupić się ponownie na tym, by z jego ust wydostało się coś więcej niż bliżej nieokreślony bełkot. — Chyba, że… w Nowym Jorku wszystko robicie tak szybko?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  44. To nie tak, że Jiyoung nie zdawał sobie sprawy z mnogości różnic, które dzieliły jego dotychczasowe, życie od tego, które pragnął rozpocząć tysiące kilometrów od domu. Był świadom - jeśli nie każdej z nich - to na pewno większości, bo ani jego rodzice, ani znajomi, którzy dowiedzieli się o tym szalonym planie, nie szczędzili mu własnych obaw i zastrzeżeń. Zalewali nimi Jiyounga w trakcie każdej rozmowy, gdy ta schodziła mimowolnie na temat jego wyjazdu i chłopak chyba już dawno pogubił się w tym, które z nich należały tak naprawdę do niego, a które były jedynie tymi, uparcie mu wpajanymi. Niezależnie od ich genezy, wszystkie razem uderzały w niego niemal każdego dnia, który spędził dotychczas w Nowym Jorku i chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że kilka razy doprowadziły do pojawienia się w jego głowie wizji szybkiego powrotu do Korei. Tak byłoby przecież wygodniej; było to tak oczywiste, że nie podlegało już jakiejkolwiek dyskusji. Wiedział o tym doskonale; niejednokrotnie mierzył się przecież z wieloma wątpliwościami dotyczącymi tego ryzykownej decyzji i to nie tylko na samym początku, ale i nawet na godzinę przed wejściem do samolotu. Sedno problemu nie kryło się również w samej istocie tego szaleńczego pędu, w który dawał się powoli wciągać. Seul także nie był przecież miejscem, które kryło w sobie możliwość powolnego odkrywania codzienności. Ludzie spieszyli się tam tak samo, jak w setkach innych, podobnych punktów. Trudność Jiyonga polegała na tym, że ów pęd wiązał się z przytłaczającą, momentami wręcz duszącą, samotnością. Dodatkowymi barierami, których - mimo wcześniejszych założeń i naiwnej wiary - nie potrafił w pełni sforsować. Nie sam.
    Znajomi z roku, mimo pozornej otwartości, zdawali się nad wyraz często zapominać o tym, że Jiyoung dopiero odkrywał Nowy Jork. I samego siebie również. Że język, mimo wyuczonych zwrotów i książkowej znajomości na pozornie zadowalającym poziomie, z jakiegoś powodu wciąż nie chciał przechodzić mu przez gardło. Że głośne i tłoczne imprezy nie były tym, w czym czuł się komfortowo, przynajmniej nie na tyle, by stawały się one jego pierwszym wyborem na aktywne spędzenie weekendowych nocy.
    Jiyoung zaczął powoli zdawać sobie sprawę, że porywająca go szybkość nie była zła sama w sobie, o ile nie musiał… pędzić w pojedynkę. Nie gonić, starać się dotrzymać komuś kroku za wszelką cenę, pomijając często to, co wydawało się dla niego o wiele bardziej istotne.
    I dokładnie wtedy pojawił się Tae.
    Jiyoung nie chciał zastanawiać się nad tym splotem przypadków; na pewno nie bardziej niż by wypadało i nie wtedy, kiedy miał właśnie na głowie znacznie przyjemniejsze sprawy.
    — Nie wiem, Tae. Skąd nagle taki pomysł? — podpytał, odruchowo przymykając oczy i oddając się przyjemnemu mrowieniu, które rozchodziło się po jego karku i plecach, gdy palce Taeyanga wplątywały się między jego przydługie kosmyki. Nie przyznałby się do tego głośno, ale byłby w stanie spędzić w tej pozycji cały ranek. I pewnie to właśnie dlatego propozycja bruneta wydała mu się nagle tak absurdalna, choć jeszcze wczoraj skłoniłby się ku niej bez większego zastanowienia. — Żeby… zwolnić?
    Mógłby. Razem by mogli. Jiyoung nie wiedział jednak, czy nadal tego chciał. Jedyne, o czym był w stanie teraz myśleć to fakt, że było mu… niezwykle komfortowo. Nie mógł tego nawet ukrywać, gdy delikatny ruch głową wystarczył, by ta wymownie wychyliła się ku dłoniom Tae; w niemej prośbie, by nie przestawał. Trudno było podejmować ważne decyzje, gdy wszystkie argumenty wydawały się przysłonięte przez coś tak banalnego, a jednocześnie skutecznie odwracającego jego uwagę. Jakaś część jego podświadomości machała mu właśnie czerwoną flagą tuż przed oczami, ale Ji bezczelnie ją zignorował. Nie pierwszy raz.
    — Powinniśmy?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  45. — Nic mnie nie przytłacza — zapewnił, choć zrobił to stanowczo zbyt gwałtownie i głośno, by mogło uchodzić jedynie za tę naturalną i niewymuszoną odpowiedź na rzucone mimochodem stwierdzenie. Bliżej jej było do dziecięcej i czystej reakcji na coś, co pochłonęło całą jego uwagę, być może nieco głębiej niż powinno. — To znaczy… już nie. Wcześniej może rzeczywiście tak było… Trochę.
    W towarzystwie Taeyanga popadanie w skrajne emocje lub całkowite i bezmyślne poddawanie się im, przychodziło mu nad wyraz łatwo i pewnie gdyby dotarło to do niego w nieco innych, bardziej odpowiednich na przemyślenia, okolicznościach, byłby w stanie zastanowić się nad konsekwencjami, które to za sobą niosło. Zarówno pozytywnymi, jak i tymi zupełnie nie. Wartymi wyczekiwania i tymi, od których powinien uciekać, póki miał na to jakiekolwiek szanse. Ale Jiyoung nie należał od osób szczególnie wyczulonych na cudze poczynania. Zazwyczaj orientował się we wszystkim o wiele za późno, niejednokrotnie żałując podejmowanych wcześniej decyzji; innym razem przesadnie je analizując i zastanawiając się nad tym, gdzie wylądowałby, gdyby zdecydował się postąpić wtedy inaczej. Nie przywykł do tak jawnych sygnałów świadczących o tym, że…mógł budzić cudze zainteresowanie; uchodził raczej za osobę nudną i zbyt przewidywalną, by posądzać go o zaskarbienie sobie czyjejkolwiek uwagi. Na pewno nie na dłuższy czas.
    Nie było mu dane jednak zastanowić się nad tym głębiej, bo gdy tylko ruszył myślami w te niepewne rejony, głos Taeyanga przyciągnął go z powrotem. A potem dołożył do tego ten ulotny gest, którego absolutnie się teraz nie spodziewał, a który w pośpiechu byłby w stanie pomylić z delikatnym pocałunkiem. Który spowodował, że nagle wszystko wywróciło mu się do góry nogami; to, co widział, to co czuł i słyszał. Powędrował palcami w to samo miejsce za uchem, by odruchowo potrzeć drażnioną skórę, choć sam nie wiedział po co. Chciał mu odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili, z nieznanych mu powodów, postanowił zmienić taktykę. Może to sam Tae to na nim wymusił, a może do głosu dochodziła właśnie ta część Jiyounga, o istnieniu której nie wiedział nawet on sam?
    Choć kosztowało go to równie dużo samozaparcia, co codzienne wstawanie około piątej nad ranem, Jiyoung zmusił się do tego, by obrócić się na krześle w taki sposób, że Tae nie mógł dłużej ukrywać się przed jego wzrokiem. Niemal westchnął w geście zupełnej rezygnacji i niezadowolenia, gdy tym prostym ruchem sam odebrał sobie możliwość czerpania przyjemności z delikatnych muśnięć we włosach.
    — Może. — Nie rozumiał, skąd ta nagła ochota na to, by zaprosić do swojego tonu nieco więcej drobnej złośliwości. Uszczypliwości, która doprowadziła do lekkiego uniesienia brwi i wygięcia kącików ust w słabym, ledwie dostrzegalnym uśmiechu. Nie było to coś dla niego typowego, ale jednocześnie powstrzymanie tego wydawało mu się teraz czymś absolutnie niemożliwym. — A może nie. Nie wiem, zgaduj.
    Nie potrafił odmówić sobie możliwości, by zatrzymać na nim własne spojrzenie na czas nieco dłuższy niż wcześniej. Wymownie; może również prowokująco, bo liczył się z tym, że Tae nie spodziewał się teraz takiej odpowiedzi. A potem przemówiła przez niego niezwykle prosta potrzeba. Mieszanka dwóch żałosnych pragnień: bycia docenionym, z tą związaną z chęcią upewnienia się, że tym razem nie kroczył po ścieżce, prowadzącej do ponownego upokorzenia. Nawet jeśli tego chwilowego, skrytego przed każdym, poza Taeyangiem.
    Odruchowo zagryzł na moment dolną wargę, nim pozwolił sobie na to, by kolejne ze zdań opuściło jego usta.
    — A może w ogóle nic już nie powiem i nie zrobię? Bo skąd mam mieć pewność, że nie zostawisz mnie z tym tak jak wczoraj?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  46. Kiedy jego włosy rozsypały mu się ponownie wzdłuż twarzy, poczuł jeszcze bardziej namacalnie to, jak bardzo żałował swojego nagłego ruchu. Pospiesznej reakcji, której nie zdołał w porę zatrzymać i zakopać pod setką jej podobnych, które wyłapywał zręcznie nim te zdołały namieszać w jego poukładanej codzienności. Wbrew temu, o co przecież tak zaciekle dbał. Każde muśnięcie ciemnych kosmyków - czy to na szyi, czy na brzegu policzka, było jak bolesny odcisk wyrzutów sumienia. Czegoś, co ściągnął na siebie na własne życzenie; w wyniku całkowicie bezmyślnych działań. Oddałby teraz wiele, by cofnąć czas o te kilkanaście sekund; może minutę. Przebiec między wskazówkami zegara do tego miejsca, w którym wszystko zdawało się być jeszcze w porządku. Pod jego kontrolą, choćby tą tylko pozorną, z czego oczywiście Jiyoung nie zdawał sobie nawet sprawy.
    Siedział w zupełnym bezruchu i przyglądał się twarzy Taeyanga; wszystkim malującym się na niej emocjom, których powstrzymywanie wychodziło mu najwidoczniej dużo sprawniej niż Jiyoungowi. Bo choć ten mógł dostrzec lekkie uniesienie kącika ust, drgnięcie brwi czy nieznacznie wydłużone mrugnięcie, to sens tych sygnałów wciąż pozostawał dla niego nieuchwytny. I było to prawdziwie frustrujące. Zupełnie tak, jak gdyby miał właśnie do czynienia z książką, którą bardzo chciał teraz przeczytać, ale jedyny, dostępny tu egzemplarz, był zapisany w nieznanym mu języku. Mógłby próbować zrozumieć z setek stron cokolwiek, wyłapać jedno krótkie zdanie lub słowo, ale próba ta wydawała się teraz zupełnie bezcelowa. Nie, kiedy to Taeyang przejmował kontrolę nad ich chwilowym położeniem.
    — Była trzeźwa — odpowiedział mu niemal natychmiast, bo nagle to właśnie ta kwestia wydała mu się najważniejszą spośród wszystkich, które poruszyli w tej dziwacznej wymianie zdań. I może przez chwilę rzeczywiście tak było. Kiedy wracał myślami do wydarzeń z poprzedniej nocy, to przecież ten właśnie fakt, był punktem, w którym pierwszy raz poczuł, jak coś wymyka mu się z rąk. Taeyang przerwał, bo nie miał pewności. I Jiyoung nie chciał do tego wracać. Na pewno nie teraz, kiedy tyle wysiłku włożył w to, by w ogóle móc o tym rozmawiać. — Przecież ci mówiłem. Zaczyna mnie to trochę denerwować, Tae.
    Kotłowało się w nim obecnie zbyt wiele emocji, by potrafił myśleć i działać racjonalnie. Poczucie błogiego spokoju i wyciszenia ustępowało miejsca niezdrowemu pobudzeniu, warunkowanemu przez fakt, że nie do końca nadążał teraz za dynamiką ich relacji. Choć próbował, mógłby przysiąc.
    Nie był pewien, czy lepiej wyczuwał właśnie złość, czy może lekki zawód, który wkradał się niepostrzeżenie w część jego myśli. A może było to coś jeszcze innego, czego nie potrafił jeszcze trafnie nazwać? Chciał go o to zapytać, poruszyć ten temat ponownie, byle tylko wyjaśnić tę kwestię raz na dobre, ale nim się zorientował; nim wyłapał te kilka sekund działania Taeyanga, znalazł się ponownie w położeniu, które uniemożliwiało mu zrobienie czegokolwiek. Tak przynajmniej sądził. Trudno było mu sobie bowiem wyobrazić, by mógł powiedzieć lub zrobić coś sensownego, z Tae, wpatrującym się w niego z odległości tak niewielkiej, że gdyby tylko chciał, mógłby policzyć każdą z jego rzęs. Spiął się odruchowo i trwał dalej w milczeniu, przeskakując spojrzeniem po każdym fragmencie jego twarzy i wsłuchując się w ostrożnie wypowiadane słowa, które prawie zginęły w nieznośnym rytmie wybijanym przez jego serce.
    Czy chciał zrobić to, co proponował mu Tae? Pewnie tak. Na razie był jednak w stanie jedynie oprzeć plecy o brzeg stolika i wyszeptać naiwne pytanie, które w innych okolicznościach, nigdy nie opuściłoby jego ust.
    — A co to niby znaczy?

    J.

    OdpowiedzUsuń
  47. Nie wiedział, czy to kwestia tego, że odpłynął myślami na czas dłuższy, niż wypadało. Czy może tego, że Taeyang potrafił działać niezwykle szybko i pewnie (o czym miał okazję przekonać się już w trakcie ich pierwszego spotkania w klubie), ale Jiyoung miał wrażenie, jakby czytał właśnie powieść, z której ktoś wyrwał niepostrzeżenie kilka kartek. I to takich opisujących jeden z kluczowych momentów historii. Skupiał się na niewiele znaczących opisach by nagle, między jednym a drugim mrugnięciem, znaleźć się w samym środku wartkiej akcji.
    Z ledwością wyłapał moment, kiedy Taeyang rzucił w jego stronę tę zupełnie nieoczekiwane przeprosiny i już otwierał usta, by zanegować je na milion różnych sposobów; by zapewnić, że wcale ich teraz nie potrzebował, że się nie gniewał, bo i nie widział ku temu jakichkolwiek powodów. Przysiąc gorliwie, że nic wielkiego się nie działo, a jego komentarz był jedynie wynikiem braku umiejętności zatrzymania pewnych słów za zębami. Był na to wszystko gotowy.
    — Tae, wiesz co…
    Ale nie zdążył.
    Bo najpierw usta zamknął mu ten nieoczekiwany, delikatny ruch, w wyniku którego część jego kosmyków znalazła się posłusznie na swoim miejscu, tuż za prawym uchem. Ten z rodzaju słodkich i niewinnych, a jednocześnie tak bardzo niepoprawnych, choć Jiyoung nie potrafiłby go żałować nawet, gdyby chciał.
    A potem słowa, których nie mógł na początku zrozumieć. Nie wiedział, dokąd miały go zaprowadzić, co dokładnie za sobą przynieść. Wypowiadane cicho, ale z pewnością, której tak bardzo mu teraz zazdrościł. Jiyoung był gotów całkowicie się temu poddać. Popłynąć we wskazanym kierunku, razem z nurtem, z którym i tak trudno byłoby mu teraz walczyć. Milczał więc jedynie, ze wzrokiem uparcie trzymającym się teraz twarzy Tae, pozwalając sobie jedynie na to, by wstrzymać na moment oddech, gdy brunet siadał mu na kolanach.
    Wychylił się odruchowo do tyłu, opierając łokcie na blacie stołu, który nieprzyjemnie uwierał go teraz w plecy. Pewnie powinien był zrobić teraz coś więcej; cokolwiek, co wykraczałoby poza sieć tych drobnych reakcji, które można byłoby zignorować z niewiarygodną łatwością. Wiedział o tym tak dobrze, że sama świadomość tej powinności, utknęła mu właśnie w gardle i dusiła sobą każde słowo, które chciało przez nie przejść.
    Bo choć był zdenerwowany niemal w równym stopniu jak wtedy, gdy zdawał swój pierwszy, poważniejszy egzamin w szkole tańca w Seulu, to wiedział, że nie mógł pozostać zupełnie biernym. Przynajmniej nie zbyt długo. I pewnie gdyby miał teraz choć odrobinę więcej czasu na to, by odnaleźć się w tej nieoczekiwanej sytuacji; by przeanalizować wszystkie potencjalne rozwiązania, które nagle stanęły mu przed oczami jedno obok drugiego, uświadomiłby sobie to, że zdecydowaną większość z nich mógłby od razu wyrzucić do kosza. Niewiele miało to wspólnego jednak z tym, że były niewłaściwe lub niezbyt dobrze przemyślane. Całe to ogromne ryzyko, które zamierzał właśnie podjąć wiązało się z czymś, o co nigdy nie podejrzewałby samego siebie. Z faktem, że był bliski złapania się dokładnie tego, czego absolutnie nie powinien. Odegrania roli, w której nigdy się przecież nie sprawdził.
    — Ale… czego właściwie oczekujesz? — zapytał przekornie, choć nawet głupiec zdołałby dostrzec serię zdradzających go sygnałów. Drżenie w głosie, szybszy oddech, nerwowe przygryzanie wargi. Wszystkiego, co zebrane w całość, jasno ukazywało to, że Jiyoung… jedynie grał. — Że rzeczywiście nic nie zrobię? Czy, że będzie odwrotnie?
    Nieporadnie wsuwał właśnie na twarz maskę komfortu i zadziorności, choć tak naprawdę wszystko mówiło jedynie o tym, że miał ochotę zapaść się teraz pod ziemię. I być może właśnie ten duszący niepokój doszedł w końcu do głosu, gdy Jiyoung niezamierzenie podzielił się czymś, co początkowo zamierzał zachować dla siebie.
    — Znów mam wrażenie, że robisz sobie ze mnie żarty.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  48. Kiedy krótkie i niepokorne ”zaskocz mnie” dotarło do jego uszu, jedyną myślą w głowie Jiyounga była ta dotycząca tego, jak niewiele trzeba mu było, by utrudniał sobie życie. I to na własne życzenie. Z sekundy na sekundę żałował coraz bardziej podjętej wcześniej próby udowodnienia światu (i chyba samemu sobie), że mógł uczestniczyć w tej grze na zasadach bliźniaczych do tych, narzuconych przez Taeyanga. Chłopak mógł nie zdawać sobie z tego jeszcze sprawy, ale były takie zadania, którym Ji nie podołałby nawet wtedy, gdyby od ich powodzenia zależało jego życie. I to niezależnie od wysiłku, który postanowiłby w to włożyć. Wymykanie się poza bezpieczne, przetestowane wielokrotnie granice, zajmowało dość wysoką pozycję na tej niechlubnej liście i nic nie wskazywało na to, by miało się to w najbliższym czasie zmienić. Na pewno nie w zastanych okolicznościach, gdy z powodu natłoku wrażeń, potrafił skupić się jedynie na tym, co znajdowało się w odległości nie większej niż te kilka cali. Szczęśliwie wypełnianej teraz przez Taeyanga. Jiyoung nie chciał w niej niczego więcej. Nikogo również. Przynajmniej teraz, z przyjemnym ciężarem na kolanach; w trakcie tych kilku, słodko dłużących się minut, z których zamierzał bezwstydnie korzystać, choć te wypalały na jego twarzy zdradliwe oznaki poddenerwowania albo czegoś, czego nie umiał jeszcze nazwać.
    Pierwszy raz w życiu nie zamierzał się tym jednak przejmować.
    Cieszył się, że nie musiał mu odpowiadać. Że mimo tej prowokującej zaczepki, Tae nie czekał na żadną z jego reakcji, które i tak okazałyby się pewnie czymś zupełnie niepoprawnym. Jeśli miałby wystarczająco dużo szczęścia, zdołałby wywołać w Taeyangu jedynie coś na wzór zażenowania. Widział w wyobraźni jego spojrzenie. Pełne politowania; czegoś, czego nie chciał w nim nigdy dostrzegać. Nie teraz, kiedy para ciemnych oczu pochłaniała go bez reszty, sprawiając, że Ji zapominał nie tylko o sensie słów, które przed momentem wypowiadał, ale również o całym świecie, który wydawał się nagle śmiesznie nieważny. Nie liczyło się dla niego nic poza tym, co kusiło go teraz do tego stopnia, że stabilny grunt osuwał mu się spod stóp.
    — Okej, wierzę — przyznał cicho, kiedy przypomniał sobie o tym, że nie mógł milczeć bez końca. — Chyba mnie przekonałeś.
    Prawdę mówiąc w głowie Jiyounga nadal kryło się wiele wątpliwości co do szczerości intencji Taeyanga; co do tego, czy w jego działaniu i słowach nie chodziło o coś zupełnie odmiennego od tego, co wyczytywał z nich Ji, ale… nie potrafił skupić się na tych obawach wystarczająco długo, gdy najpierw poczuł na swojej szyi delikatny dotyk palców, zaraz ustępujący miejsca pierwszemu muśnięciu ust. Temu uzależniającemu, wypraszającemu z głowy Jiyounga każde z nurtujących go pytań. Wszystko, choć tak ostrożne, zadziało się na tyle szybko, by nie mógł zareagować na to inaczej niż odruchowym, w pełni bezwiednym odchyleniem głowy i niespiesznym przeniesieniem dłoni na jego ramiona. Ostatnim dowodem na to, że chciał czegoś zupełnie innego niż to, co wcześniej starał się przekazać słowami.
    Choć głos rozsądku szeptał mu słodko do ucha, by spróbował to jeszcze zatrzymać.
    — To nie tak — chciał wyjaśnić, choć znacznie chętniej podążyłby teraz w ślad za ustami Tae, byle tylko pochwycić dla siebie każdą z okazji do kolejnego pocałunku. Być może równie ulotnego, jak ten ostatni, a może zupełnie innego. Przyjąłby każdą z możliwości. — Ufam. Nie ufam za to sobie, a już na pewno nie temu, gdzie właśnie siedzimy. Nie chcę wylądować z tobą na podłodze, Tae.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  49. — Nie chyba — poprawił się i choć zrobił to niemal natychmiast, miał nieodparte wrażenie, że i tak stracił przy tym kilka zbyt cennych sekund, których nigdy miał już nie odzyskać. — Na pewno.
    Że dał im obu pole na kolejne niedopowiedzenia; drobne gierki, którym nie byłby w stanie podołać nawet, gdyby bardziej się do tego przyłożył. Bo nawet teraz, mimo jasności słów, które w końcu zdecydował się wypowiedzieć, jego głos, skąpany w jawnym braku pewności, zdradzał wystarczająco dobrze to, ile wątpliwości rodziło się nieustannie w jego głowie. Nie tyle obaw, co zwyczajnych pytań, na które nie chciał nawet znać odpowiedzi. Przynajmniej na razie.
    — I nikogo nie będę zrzucać — zapewnił jeszcze, kręcąc przy tym głową, jak gdyby słowa miały okazać się niewystarczającym dowodem na czystość intencji.
    Kwestionowanie każdego jego słowa, doprowadzało go teraz do szaleństwa, ale w sposób zupełnie odmienny od tego, który mógł przychodzić na myśl, zaraz po usłyszeniu tego określenia. Jiyoung… tracił poczucie panowania nad czymkolwiek i prawdę mówiąc, zupełnie nie rozumiał, dlaczego. Mógłby doszukiwać się powodów w świeżości przeżywanych właśnie zawiłości, ale te nie były mu przecież zupełnie obce. Skłamałby więc, gdyby podjął próbę zrzucenia na nie odpowiedzialności za to, co aktualnie przypadało mu w udziale.
    Choć kusiło. Bardzo.
    Nawyk tłumaczenia własnych niepowodzeń czy dziwactw, ubogim zasobem zebranych wcześniej doświadczeń, był tą… wygodną opcją. Ludzie, których raczył tym pokrętnym wyjaśnieniem, nigdy nie zadawali niewygodnych pytań; nie drążyli dłużej poruszanego tematu. Przyjmowali ten stan dokładnie takim, jakim przedstawiał go Jiyoung, a on, dzięki temu, unikał zręcznie sytuacji, w których musiałby w końcu wziąć odpowiedzialność za własne reakcje. Albo ich brak. Tym razem czuł jednak, że podobne rozwiązanie nie miałoby racji bytu. Bo choć znajomość z Taeyangiem nie należała do tych najdłuższych, Ji już jakiś czas temu zdążył zorientować się, że w starciu polegającym na wodzeniu drugiego za nos, był na przegranej pozycji.
    Taeyang rozbrajał go krok po kroku, niezależnie czy w grę wchodziły jego słowa, czy gesty, a Jiyoung nie zamierzał najwyraźniej robić czegokolwiek, by to zatrzymać. I może tkwiłby w tym dalej, stawiając kolejne kroki ku czemuś, czego absolutnie nie mógł być pewny; pozwoliłby sobie na zatracenie się w tej słodkiej chwili i miękkości ust, trącających jego własne, gdyby w jednym momencie nie przytłoczyło go nagle zdanie, którego nie do końca się spodziewał. Chociaż pewnie powinien. Tae łapał się zręcznie już wielu innych jego słów, obracając to w drobne, choć przytłaczające zaczepki, więc nie powinno dziwić go to, że wykorzystał również zdanie o ewentualnym upadku. Nawet on musiał zdawać sobie sprawę, że brzmiało to jak zaproszenie do tej słownej potyczki. A jednak przegrał. Mocno; boleśnie. Na tyle, że w zupełnie niekontrolowanym odruchu, nakrył szybko dłonie Taeyanga własnymi i wypalił z czymś, co nie zajmowało nawet dziesiątego miejsca na liście spraw, które zaprzątałyby mu teraz głowę.
    — Śniadanie! — przypomniał, zbyt głośno i szybko, by mogło to uchodzić na jedną z tych naturalnych, niewymuszonych reakcji. Coś, o czym wspomniał jedynie przez wzgląd na ich dobrostan lub potrzebę spisania się w roli dobrego gospodarza. Nie ruszył się z miejsca. Nie mógł, skoro wszystko w nim, poza tą resztką zdrowego rozsądku, dobijającą się teraz do głosu, krzyczało, że będzie tego żałował. Wpatrywał się w Taeyanga szeroko otwartymi oczami, próbując doszukać się oznak zniecierpliwienia, złości… czy czegokolwiek, co pozwoliłoby mu odnaleźć się w tej sytuacji, ale miał wrażenie, że stracił nagle umiejętność trzeźwego myślenia. O ile w ogóle takie miał. — Musimy zjeść śniadanie, Tae. Tak?


    J.

    OdpowiedzUsuń
  50. — Youn, zacznij jeszcze raz. Od początku — głos spokojny, choć niezmiennie wzbudzający w nim salwy nieprzyjemnych dreszczy, rozszedł się właśnie po sali treningowej. Gdyby nie on, niczym nie przysłonięty, ciężki oddech Jiyounga byłby możliwy do usłyszenia nawet w najdalszym zakamarku pomieszczenia, ale niespecjalnie mu to teraz przeszkadzało. Skinął głową w geście niemej zgody, wiedząc, że niezależnie od poziomu zmęczenia, jakikolwiek sprzeciw i tak nie wchodził w grę. Nie na sali; choć gdy chodziło o Ji, miejsce ani towarzystwo nie miało chyba większego znaczenia. Stał przed lustrem, zajmującym niemal całą powierzchnię jednej ze ścian i wpatrywał się bezmyślnie w swoje barki, unoszące się w nienaturalnie szybkim tempie. Wszystko to, co widział, stanowiło słodko znajomy obraz; wilgotne kosmyki lepiły mu się do czoła i policzków, lekko rozchylone usta łapały kolejne, niewielkie dawki powietrza, szara, mokra koszulka była tą, którą najchętniej natychmiast by zmienił, a mimo tego Jiyoung nigdzie indziej nie czuł się równie szczęśliwy i wolny. Żadne inne okoliczności nie były w stanie dać mu tego, co niosły za sobą długie godziny spędzone na kolejnych przeciągających się ćwiczeniach, z których nie rezygnował prawie nigdy. — I stań w końcu prosto.
    Mógł spodziewać się mocniejszego pociągnięcia, gdy dłonie trenera zaległy na jego ramionach, a mimo tego, ten typowy gest zdołał go odrobinę zaskoczyć.
    — Tak, panie Jones. — Ćwiczył od przeszło dwóch godzin, ale za każdym razem popełniał błąd tam, gdzie wcześniej byłoby to zupełnie niemożliwe. Najprostsze kroki wypadały mu z głowy, nogi plątały się ze sobą w niezrozumiałym chaosie, a utrzymanie pozycji okazywało się czymś wykraczającym poza jego możliwości. I skłamałby, gdyby stwierdził, że nie znał powodu tych komplikacji.
    Od ponad tygodnia jego myśli powracały odruchowo do wydarzeń z domówki, czy też - jeśli chciałby wyrazić się bardziej precyzyjnie - do tych, które nastąpiły zaraz po niej. I choć jego ciała każdorazowo nie zalewała już fala kompletnego zażenowania, wciąż nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że było co najmniej kilkanaście innych rozwiązań, których mógłby się wtedy złapać, byle nie doprowadzić do tej swoistej katastrofy, której niezamierzenie dał początek. Samo wspomnienie poziomu niezręczności, śniadania zjedzonego w krępującej ciszy i pożegnania, które bardzo chciał przeciągnąć w czasie, a którego nie dał rady powstrzymać, wypalało go od środka, powodując, że jedyne o czym marzył, to zakopanie się głęboko pod ziemią. Poza spojrzeniem kogokolwiek, kto mógłby wyczytać z jego oczu, z jak wielkim zakłopotaniem się właśnie mierzył.
    — Popraw dwie ostatnie sekwencje — trener mówił coś jeszcze, ale Jiyoung wcale tego nie słuchał. Ruszył tylko przed siebie, kątem oka rejestrując fakt, że mężczyzna zbierał swoje rzeczy i najwyraźniej uznał dzisiejszy trening za zakończony. Przynajmniej dla siebie. — Jutro chcę cię tutaj widzieć w lepszej formie albo w ogóle.
    Wiedział, że powinien go posłuchać, że powinien wziąć się w garść, bo przecież nie przyleciał tu po to, by marnować choćby sekundę. Wiedział, a jednak nie mógł, bo sił wystarczyło mu jedynie na to, by po kolejnych kilku minutach ćwiczeń, położyć się na podłodze i z wbitym w sufit spojrzeniem, starać się ignorować wszystko, co go właśnie przytłaczało. Harmider na korytarzu, docierający do niego przez szeroko otwarte drzwi sali, przyspieszony rytm własnego serca i nieznośne piski w uszach, które pojawiały się za każdym razem, gdy przesadzał. Gdy doprowadzał się do tego stanu, że drżące nogi z ledwością utrzymywały na sobie ciężar całego ciała, a żaden oddech nie był w stanie wypełnić płuc wystarczająco dobrze.


    J.

    OdpowiedzUsuń
  51. Mocne wyczerpanie nie ustępowało, mimo tych kilku chwil odpoczynku, które postanowił sobie właśnie podarować. Zaczynał wątpić, by to miało w ogóle nadejść, bo całą jego uwagę kradł teraz, doskonale znany mu, ból rozchodzący się po jego ciele. Drżenie nóg, rąk, czy poczucie nieprzyjemnego gorąca, rozlewające się po jego płucach i przełyku, gdy mimo doświadczenia i świadomości tego, jak poprawnie powinien oddychać, pozwalał sobie na chwilę nieuwagi, skutkującą serią obciążających doznań. I pewnie skupiałby się na nich dalej, próbując za wszelką cenę uspokoić rozszalały oddech i to przeklęte wrażenie, że pierwszy raz poważnie zawodził i to na polu, które do tej pory pozostawało tym zupełnie nienagannym. Zrobiłby wszystko, by jak najszybciej podnieść się z podłogi i zająć tym, czym powinien - to, czego teraz się od niego wymagało. I był skory, by powiedzieć o tym głośno; by zapewnić o własnej gotowości, gdy tylko do jego uszu dobiegł odgłos stawianych pospiesznie kroków. Był pewny, że to jeden z trenerów lub przypadkowy student, któremu zależało na szybkim dostępie do sali treningowej. Założenia te okazały się jednak czymś zupełnie odległym, gdy w kolejnej sekundzie uzmysłowił sobie, w jak wielkim był właśnie błędzie.
    Poderwał się z miejsca, pewnie nieco zbyt szybko, bo gdy tylko przyjął pozycję siedzącą, uderzyły w niego lekkie zawroty głowy, które cudem nie doprowadziły do ponownej utraty równowagi.
    Taeyang był jednocześnie tą osobą, której spodziewałby się tutaj najmniej, a jednocześnie tą, której obecność mogłaby okazać się tak bardzo wskazana. Mogłaby, gdyby nie fakt, że Jiyoung prezentował się właśnie jak sterta nieszczęść i gdyby tylko dano mu wybór, nigdy nie pokazałby się tak nikomu na oczy.
    — Przeważnie — zmusił się do tego, by odpowiedzieć na to zaczepne pytanie i odruchowo przesunął dłonią po ścieżce, którą jeszcze chwilę temu wyznaczyły palce Tae, odgarniające mu z czoła kilka kosmyków. Nie kłamał. Trenerzy TISCH nie byli tymi, którzy pozwalaliby sobie na pomniejszenie wymagań, co do ćwiczeń lub planowanych występów. Każda minuta spędzona na sali miała być wykorzystana najlepiej, jak to możliwe, a miarą sukcesu było jedynie to, ilu z grona ich studentów, mogło liczyć w przyszłości na obiecujące angaże. Prawdę mówiąc… standardy panujące w Stanach Zjednoczonych niewiele odbiegały pod tym względem od tych, znanych mu z Korei. Ciasna sieć niekończących się wymagań, wzrostu oczekiwań, była czymś, co znał od podszewki. Czymś, co towarzyszyło mu od pierwszych lekcji tańca. Latami wierzył, że było to coś właściwego. Coś, co kiedyś miało gwarantować mu dogonienie własnych marzeń.
    Nieświadomie pozwolił porwać się nerwowemu nawykowi i przygryzł zębami czubek jednego z palców, nim postanowił wrócić do tematu poruszonego przez Tae.
    — Jakie plany? — zapytał, nie dając rady ukryć przy tym iskierki ekscytacji. Nie, żeby specjalnie próbował. — Nie pamiętam, żebyśmy…
    Nie, był bardziej niż pewny, że w ostatnim czasie nie zawarli między sobą żadnej umowy, która dotyczyłaby wspólnie spędzonego popołudnia czy wieczoru, ale… czy naprawdę miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Teraz, gdy nie potrafił zmusić się do tego, by w swej słabej odmowie brzmieć choć odrobinę autentycznie?
    — Tae… Chyba nie mogę nigdzie iść, słyszałeś — odniósł się do słów, które cudem wyłapał jeszcze przed tym, gdy trener opuszczał salę. Był pewny, że zrozumiał je wystarczająco dobrze. — powinienem zostać. Poza tym, nie jestem na nic gotowy.


    J.

    OdpowiedzUsuń
  52. Poczucie wyższości było czymś zupełnie obcym dla Jiyounga, choć prawdę mówiąc, wszystko co miał i czego doświadczał, mogło sprawiać wrażenie zupełnie odwrotne. Otwierało przed nim tę niebezpieczną ścieżkę, która kusiła każdego, komu dane byłoby nią przejść. Było jak pakt, zawarty z samym diabłem. I to już od samego początku, gdy przyszedł na świat w rodzinie, dla której odniesienie szeroko pojmowanego sukcesu, nie było czymś nieosiągalnym. Startował z lepszej pozycji. Nie mógłby temu zaprzeczyć nawet wtedy, gdyby doszukiwał się w tym własnych potrzeb. Nigdy jednak nie zamierzał zawierzać temu w stu procentach. Od kiedy tylko zrozumiał, że poleganie na własnych możliwościach i umiejętnościach, było tą niezawodną opcją, nie chciał korzystać z innej. To między innymi dlatego dopatrywał się w wyjeździe do Stanów tej szansy, której na próżno było mu szukać w Korei, gdzie jego nazwisko otwierało dane drzwi, nim ten zdążył choćby położyć dłoń na klamce. Nie chciał zawdzięczać niczego nikomu poza sobą. Męczące treningi, samotność w nieznanym mieście i niekończące się napady stresu, nie wydawały się zbyt wysoką ceną. Przynajmniej nie wtedy, kiedy wmawiał sobie, że był w stanie ponieść znacznie poważniejszą. Przez pierwsze trzy tygodnie trzymał się tego założenia tak bardzo, że nawet chwilowe odpuszczenie wydawało się w jego wykonaniu czymś absolutnie niemożliwym.
    Ale teraz… chcąc nie chcąc, musiał zgodzić się z Taeyangiem. Nie wprost, na to nie był chyba gotowy, ale był pewny, że nieznaczne skinienie głowy i tak było tym wystarczającym sygnałem. Bo Jiyoung rzeczywiście nie powinien przesadzać. Nie wtedy, kiedy ciało błagało o przerwę; kiedy oddech nie uspokajał się mimo podjętych prób, a serce niemal wyrywało się z piersi. W takich okolicznościach nie było trudno o błąd, nawet ten pozornie najdrobniejszy. Potknięcie, które mogło skutkować czymś znacznie poważniejszym, co wykluczyłoby go z tego szaleńczego wyścigu, w najgorszym wypadku raz na dobre. Nie wiedział jednak, co przekonywało go teraz bardziej. Racjonalne argumenty, czy… słodkie przezwisko, które już po pierwszym usłyszeniu go, wtedy - na domówce - zrodziło to dziwne uczucie w żołądku, którego nie sposób byłoby porównać do czegokolwiek innego. I Ji złapał się na tej bezwstydnej myśli, że chciałby słyszeć je w jego ustach znacznie częściej.
    — Jakie wrażenia? — zapytał, choć coś podpowiadało mu, że przecież doskonale znał już odpowiedź. Pamiętał dobrze ich pierwsze spotkanie - wyrzucenie tej nocy z pamięci nie było czymś, czego zamierzał się podjąć. Okoliczności, w jakich się poznali i odczucia, jakie skrywał w sobie, nim Taeyang nie pospieszył z tą nieproszoną, a tak potrzebną mu wówczas pomocą. Mieli je poprawić? Ale jak?
    Odruchowo powędrował spojrzeniem w stronę kubka, którym Tae kręcił teraz nieznacznie w dłoni i zdał sobie sprawę z tego, od jak dawna nie miał w ustach wody.
    Bił się z myślami. Pewnie nieco za długo niż wypadało, ale wierzył głęboko, że przy Taeyangu mógł sobie na to pozwolić. Nic nie wskazywało przecież na to, by zamierzał odebrać mu przestrzeń na analizowanie wszystkiego tak, jak tego potrzebował. Było odwrotnie. Wierzył w to. Tae jako jedyna, poznana w Nowym Jorku, osoba podarowała mu coś, czego tak rozpaczliwie szukał. Czas. I zrozumienie.
    — Daj mi dziesięć minut, muszę się umyć i przebrać — zaproponował, ostrożnie podnosząc się z miejsca i próbując doprowadzić do porządku splątane włosy. — Poczekasz?


    J.

    OdpowiedzUsuń
  53. Chyba nigdy wcześniej nie opuszczał sali treningowej w tak zawrotnym tempie jak dziś, gdy zależało mu na tym, by jak najszybciej ściągnąć z siebie przepocone ubrania, doprowadzić się do porządku i stanąć przed Taeyangiem takim, jakim chciał być przez niego widywanym. Zmęczenie, które jeszcze chwilę wcześniej niemal zwalało go z nóg, teraz wydawało się czymś śmiesznie nieistotnym, gdy przymuszał ciało do szybkiego ruchu i gładkiego zaliczenia każdego, niezbędnego punktu potreningowej rutyny. Nie chciał tracić czasu. Żadnej ze wspomnianych dziesięciu minut, które stały się nagle granicą nie do przekroczenia. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu teraz, że komentarz Taeyanga o wyczekaniu jedynie ustalonego czasu był tylko zabawną zaczepką, ale z jakiegoś nieznanego mu powodu, Joyoung nie chciał tego sprawdzać. Miał do stracenia zbyt wiele, tak mu się przynajmniej wydawało. A niejednokrotnie łapał się przecież już na tym, że nie wcale tego chciał.
    Nie potrafiłby tego wyjaśnić. Z reguły kierował się dużo większą racjonalnością i spokojem, ale tym razem musiał przyznać, że od kiedy ich relacja stała się dla niego jednym z wyraźniejszych punktów codzienności, wszystkie wcześniejsze przyzwyczajenia… traciły rację bytu. Przykłady można by mnożyć, ale tym, co idealnie obrazowało to, o czym właśnie myślał, był fakt, że gdyby zaledwie wczoraj (i oczywiście z innej strony) spotkał się z propozycją szybszego zakończenia treningu, skwitowałby to jedynie wzruszeniem ramion i jasnym sprzeciwem. Bo przecież nie było dla niego nic ważniejszego od tańca. Nic cenniejszego od możliwości rozwijania ciała w trakcie ukochanego ruchu, tak dopracowanego, tak idealnie pasującego do tego, co próbował przekazać bez użycia słów. Gdy oddawał się muzyce i słodkiemu zmęczeniu, a wszystko inne przestawało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nie zdołał się zorientować, kiedy do tej hierarchii, niezmiennej przez długie lata, wdarło się coś, czego absolutnie się tam nie spodziewał. Czy może raczej ktoś.
    Ten, kto był w stanie przekonać go do przekraczania własnych granic i oferować naukę czerpania przyjemności z rzeczy, które do tej pory kojarzyły mu się jedynie z czymś niestosownym i całkowicie zbędnym. Wszystko to w połączeniu z pragnieniem Jiyounga, by poznać prawdziwy smak samodzielności i niezależności, okazało się mieszanką zbyt uzależniającą, by ot tak się jej przeciwstawić.
    To właśnie dlatego, niedługo po znalezieniu się w szatni, pospiesznie zaliczonym prysznicu i nałożeniu na siebie świeżych ubrań, wracał w kierunku sali, łapiąc Taeyanga tuż przed, prowadzącymi do niej, drzwiami. Dokładnie tam, gdzie spodziewał się go znaleźć, bo zegarek nieubłaganie informował go o tym, że minęło nie dziesięć, a jedenaście minut.
    — Jestem! — zawołał, wymijając bruneta i zatrzymując go w połowie kolejnego kroku. W pierwszej chwili Ji pomyślał o tym, że Tae potraktował kwestię punktualności wyjątkowo poważnie, ale wyraz jego twarzy pozwolił mu uwierzyć w to, że była to jedynie forma niewinnego żartu. — Ale… trochę się stresuję — przyznał bez ogródek, licząc na to, że absolutna szczerość miała teraz okazać się jego największym sprzymierzeńcem. Miał nadzieję, że Taeyang myślał podobnie.
    — Jak mówiłem, nie jestem na nic gotowy — przypomniał, teatralnie machając przy tym rękoma, tak jakby chciał zwrócić jego uwagę na to, jak aktualnie wyglądał. Nie widział niczego złego w jasnej koszuli i prostych spodniach, ale wątpił, by sprawdziło się to tam, gdzie planowali się właśnie udać.

    Jiyoung.

    OdpowiedzUsuń
  54. Zatrzymał się w połowie kroku, gdy dotarł do niego sens propozycji Taeyanga. Analizował szybko w myślach to, czy powinien się na nią zgadzać, choć nie do końca rozumiał tę nerwową reakcję. Zdawał sobie sprawę, że w rzuconym pospiesznie pomyśle, nie kryło się przecież nic niewłaściwego; co więcej, ten zapewne w ogóle by nie wybrzmiał, gdyby Jiyoung nie upierał się tak zawzięcie, co do faktu, że nie był gotowy na żadne nieplanowane wyjście. Nie było w tym zresztą zbyt wiele prawdy, bo nawet mimo - jego zdaniem - niezbyt dobranego stroju, który bardziej mu teraz przeszkadzał, niż pomagał, Ji przystałby chyba na każdą z opcji, która zakładała to, że spędziłby z Taeyangiem odrobinę więcej czasu. Niezależnie od miejsca ani formy, na którą mieliby się decydować. I chyba to przerażało go właśnie najbardziej.
    — Okej — zgodził się, ale choć nie wyobrażał sobie teraz tego, by udzielić mu jakiejkolwiek innej odpowiedzi, jego głos wciąż brzmiał tak, jakby krył w sobie więcej wątpliwości, niż niezachwianej pewności, którą chciał do niego teraz zaprosić. Dłoń muskająca jego włosy i skórę na karku wcale mu w tym jednak nie pomagała. Skutecznie rozpraszała jego myśli do tego stopnia, że Ji nie był już pewny tego, co chciał właściwie powiedzieć. — Nie wiem, w czym ma nam to pomóc, ale… ufam ci, Tae.
    W ostatnim czasie to jedno zapewnienie opuszczało jego usta stanowczo zbyt często, zwłaszcza jeśli brało się pod uwagę to, jak wiele wysiłku w zaskarbienie sobie jego zaufania, musiały wkładać osoby, które do tej pory chciały zbliżyć się do Jiyounga. Taeyang, nadal w oczach Ji, miał w sobie coś, co z jednej strony kazało trzymać się od niego z daleka, a z drugiej… wygaszało wszystkie sygnały ostrzegawcze. Usypiało czujność i obawy, zapewniając, że były to tylko uprzedzenia, które nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości. I Jiyoung naprawdę chciał w to wierzyć - nastawienie Tae, jego pewność siebie i forsowanie własnych pomysłów było mu więc… wyraźnie na rękę, bo zdejmowało z jego barków coś, z czym często nie potrafił sobie poradzić. Strach przed podejmowaniem ryzyka. Ten sam, który chronił go nie raz i nie dwa przed działaniami katastrofalnymi w swoich skutkach, ale równie często odbierał możliwość na doświadczanie nowych rzeczy. Czegoś, czego odmawiał sobie tak często, później niejednokrotnie tego żałując. Z reguły wtedy, gdy było już za późno, by cokolwiek zmienić.
    To między innymi dlatego, pomny wcześniejszych rozczarować, kiwnął jedynie głową i pozwolił poprowadzić się w stronę wyjścia z uczelni, a potem samochodu, w którym rozsiadł się wygodnie i trwał w duszącym milczeniu, dopóki Tae nie oznajmił, że znaleźli się na miejscu. I znów poczuł to znajome, ale trudne do zinterpretowania uczucie, które wypełniło chyba każdą komórkę w jego ciele, powodując, że w jednej chwili miał ochotę odwrócić się i udać z powrotem do sali treningowej, a z drugiej… poddać się temu, co miało się dopiero wydarzyć. Bo przecież - póki co - plany Tae nigdy nie przyniosły dla Jiyounga niczego, czego by żałował, prawda?
    — Jeśli chodzi o twoje mieszkanie — zaczął, wchodząc ostrożnie do środka i odruchowo zsuwając buty ze stóp tuż po przekroczeniu progu. Zdążył zorientować się, że w Stanach nie był to nawyk typowy dla wszystkich, ale Ji nie zamierzał rezygnować z niego tylko dlatego, że nie przebywali właśnie w Korei. — Mieszkasz sam? I co dokładnie zaplanowałeś? Naprawdę chciałbym już wiedzieć.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  55. Cierpliwość w istocie nie była jedną z jego mocniejszych stron, ale w tym przypadku; w ciągłym dopytywaniu Taeyanga o szczegóły jego planów, o wizje tego, co tak uparcie trzymał przed nim w pewnej tajemnicy, chodziło o coś zupełnie innego niż samą, czystą trudność w wyczekiwaniu tego odpowiedniego momentu. Jiyoung lubił wiedzieć. Trzymać w rękach jak najwięcej szczegółów co do przyszłych wydarzeń, głównie po to, by móc na nie w porę… odpowiednio zareagować. Świadomość tego, co miało się dopiero wydarzyć, umożliwiała mu szybkie obmyślenie co najmniej kilku różnych scenariuszy, których mógłby się złapać, gdyby sytuacja zaczęła wymykać mu się spod kontroli. Gdy coś, co miało być dobrą zabawą lub świetnym pomysłem, okazałoby się zaczątkiem ogromnej katastrofy - czegoś, w czym absolutnie nie chciał brać udziału. Spontaniczne działania, podejmowanie decyzji w biegu, bez odpowiedniego przyjrzenia się wszelkim za i przeciw, było o tyle trudne, że samodzielnie rezygnował wówczas z możliwości posiadania we własnych rękach jakiejkolwiek decyzyjności. Nie mógł więc przyznać ze stuprocentową szczerością, że namowy Taeyanga, bez jednoczesnego zdradzania mu zbyt wielu elementów swoich pomysłów, były czymś, z czym czuł się nad wyraz komfortowo. Brunet nieświadomie odbierał mu pole do działania, czas na reakcję, której Jiyoung - w innych okolicznościach - nigdy by nie odrzucał. Ale teraz… teraz niczego nie był już pewny.
    — To zrozumiałem — zapewnił więc spokojnie, pozwalając bez sprzeciwu poprowadzić się w głąb niewielkiego mieszkania. Subtelnie sunął wzrokiem po przestrzeni, chcąc wyłapać jak najwięcej drobnych szczegółów, które powiedziałyby mu coś więcej o tym, jaki naprawdę mógł być Tae, ale… skupienie się na tym zadaniu wydawało się o wiele trudniejsze, gdy nieustannie czuł na swoich barkach słodki ciężar, opartych o nie dłoni. — Chodziło mi o to, dokąd pójdziemy i… czy zaplanowałeś coś konkretnego i czy jest coś, co powinienem zrobić albo na coś się przygotować.
    Nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale było jednym, na co Jiyoung był w stanie się aktualnie zdobyć.
    Przysiadł na kanapie i pozwolił sobie na chwilę wytchnienia, gdy uświadomił sobie, że Taeyang nie zamierzał najwyraźniej tracić ani chwili, od razu oddając się prowadzonemu przez siebie myszkowaniu we własnych szafach. Przyglądał się temu procesowi przez dłuższy moment, nim uświadomił sobie, że był to kolejny raz, gdy wszystko… komplikował. Gdy nie potrafił poddać się chwili, choć w trakcie przyjazdu do Nowego Jorku, był przekonany, że dane mu będzie doświadczyć czegoś, czego do tej pory tak skutecznie sobie odmawiał.
    Lekkie ukłucie stresu uderzyło w Jiyounga, gdy uświadomił sobie, że może rzeczywiście powinien pokładać w Taeyangu większą wiarę. Szukał w umyśle czegoś, co mógłby mu teraz zarzucić, ale nie znajdował niczego, co powinno wzbudzać w nim jakikolwiek niepokój. Jeśli to nie było wystarczająco przekonującym argumentem, to naprawdę nie wiedział, co mogłoby nim być.
    — Przepraszam, wiem, że bywam nie do wytrzymania — przyznał więc nagle, zaciskając dłonie na materiale własnych spodni i szukając wzrokiem jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Czegoś, na czym mógłby się skupić, nim zrobiłby kolejny krok, którego żałowałby już kolejnego dnia. — Po prostu… nie czuję się z tym wszystkim zbyt pewnie. Nie chciałbym być nieznośny.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  56. Brodzenie w kolejnych niedopowiedzeniach zaczynało go szczerze… nie tyle irytować, co jeszcze mocniej przytłaczać. Choć myślał, że dawno osiągnął już w tym zakresie kompletne maksimum. Do wybuchu czystej złości było mu jeszcze daleko, ale skłamałby twierdząc, że sytuacja, w której właśnie się znalazł, należała do tych komfortowych. Zaczynał wątpić we własną poczytalność, kiedy z każdym kolejnym pytaniem pozwalał jedynie na to, by Taeyang zapędzał go w coraz ciemniejsze uliczki, z których najwyraźniej nie miał wydostać się zbyt szybko. Chciał mu teraz zaprzeczyć, postawić się jego propozycji czy działaniu i dokończyć to, co zamierzał mu jeszcze powiedzieć. Chciał, ale nie mógł i niewiele miała z tym wspólnego ta fizyczna blokada, którą poczuł, gdy Taeyang ułożył palec na jego ustach. Ani nawet nie o to delikatne, a tak otępiające muśnięcie wzdłuż policzka - to, w którym byłby w stanie zatracić się bez pamięci, niezależnie od tego, ile podobnych chwil miałby już na swoim koncie. Chodziło o coś jeszcze. O coś, co kryło się w jego oczach, gdy wręczał mu starannie ułożone ubrania i ignorował każde z wypowiedzianych wcześniej słów. Gdy wspominał coś o łazience, samemu kierując się w stronę kuchni i pozostawiając Jiyounga sam na sam z decyzją, którą miał właśnie podjąć, ale chyba tylko pozornie. Bo przecież musiał mieć świadomość, że wszystko zostało dla niego już dawno starannie zaplanowane. Znowu.
    Westchnął więc jedynie w wyrazie szczerej rezygnacji i ściskając w dłoniach ciemne ubrania, wślizgnął się do łazienki, nie zamykając za sobą jednak drzwi. Zostawił je lekko uchylone, by nie odbierać sobie wglądu w to, co działo się aktualnie w pozostałych pomieszczeniach. I nie pożałował tego kroku, bo już po chwili, gdy niechętnie wciągnął na siebie dwa z podanych elementów zaproponowanego dla niego stroju, ponownie zapragnął podzielić się z kimś, rosnącymi w nim wątpliwościami.
    — Jesteś pewien, że to dobry pomysł? — zapytał na tyle głośno, by mieć pewność, że Taeyang mógł go teraz dobrze usłyszeć. — Czy to wszystko naprawdę musi być czarne?
    To nie tak, że był uprzedzony do tego koloru. Na co dzień rzeczywiście wybierał te jaśniejsze barwy, ale potrafił docenić też niezawodną klasykę. Problem z ubraniami wybranymi przez Tae był znacznie bardziej skomplikowany niż mogło się początkowo wydawać i Ji przekonał się o tym już po sekundzie, gdy sięgnął po delikatny, ażurowy sweter. Trzymał go w dłoniach o kilka chwil za długo, nim zdecydował się na podjęcie jedynego kroku, który wydawał się teraz tym odpowiednim.
    — Nie, nie, nie… — szepnął sam do siebie, zastanawiając się, jakim cudem Tae mógł choćby pomyśleć, że uda mu się namówić go, by włożył na siebie coś takiego.
    — Tae, to nic nie zakrywa — skwitował w końcu, wychodząc z łazienki ubrany jedynie w czarny podkoszulek i spodnie, których w innych okolicznościach nigdy by na siebie nie wcisnął. Zamierzał zawalczyć o własną rację, był zdeterminowany jak chyba nigdy wcześniej. — Nie ma szans, nie… — ale zamilkł na moment, kiedy spotkał się spojrzeniem z tym, należącym do Taeyanga. Na krótką chwilę, która wystarczyła jednak, by skutecznie zbić go z tropu, wytrącić z jego umysłu wszystkie argumenty, które jeszcze kilka sekund temu, byłby w stanie wyrecytować bez zająknięcia.
    Bawił się prześwitującym materiałem, ściskając go nerwowo, nim postanowił dokończyć przerwane wcześniej zdanie.
    — Nie wyjdę w tym.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  57. Miał podejść? Tak po prostu? Nie potrafił. Tkwił w miejscu przez dłuższą chwilę, analizując w milczeniu wszystko, co przed momentem usłyszał. I musiał przyznać, że chyba pierwszy raz poczuł, że… zaczynał się szczerze denerwować. Nie lękać lub niepokoić. Wściekać. W najczystszej tego postaci.
    — Tae, nie słuchasz mnie — zarzucił cicho, choć pożałował tych słów dokładnie w tym samym momencie, w którym ostatnie zdążyło już spłynąć z jego ust. Miał wrażenie, że wszystko, czego właśnie doświadczał, było dokładnie tym, przed czym do tej pory tak skutecznie się wzbraniał, a wierzył przecież, że miał ku temu wiele racjonalnych powodów. Poukładane i spokojne życie, pozbawione niedomówień i zaskoczeń, miało swoje wyraźne plusy. Niosło za sobą komfort przewidywalności, która okazywała się błogim wybawieniem, gdy wszystko inne, pędziło tak szybko, że trudno było mu za tym jakkolwiek nadążyć. Niezależnie od tego jak bardzo by się starał, miał wrażenie, że zawsze był o te trzy kroki za kimś. Za czyjąś decyzją, propozycją… samą obecnością. Nic więc dziwnego, że w ramach ostatniej szansy, trzymał się kurczowo tego najmniej inwazyjnego rozwiązania. Bezpiecznego wycofania się i poruszania po doskonale znanym sobie terenie. Bez obaw dotyczących tego, że mógł potknąć się przy nieopatrznie stawianym kroku lub w chwili niewinnej nieuwagi. I trwał w tym postanowieniu niezwykle długo i wytrwale, nim w jego życiu nie pojawił się Taeyang. Wtargnął do niego nieproszony, tamtej niefortunnej nocy, gdy Jiyoung znów potrzebował tego, by zacząć na kimś polegać. Choćby na chwilę, na ten jeden moment, gdy klubowe światła przytłaczały zbyt mocno, a nieporozumienie ze znajomymi mogło przynieść dla niego wiele niepożądanych skutków. Być może gdyby nie te wyraźnie niesprzyjające okoliczności, ich relacja nigdy nie miałaby prawa rozwinąć się tak szybko i nieoczekiwanie, ale o tym mieli się już nigdy nie przekonać. To, co powinno interesować teraz Jiyounga to fakt, że mimo stosunkowo krótkiej znajomości, Tae dawał radę namawiać go na coś, czego wcześniej nie brał nawet pod uwagę. Przykładów nie musiał szukać daleko - już sam pomysł wcześniejszego opuszczenia sali treningowej wydawał się nagle czymś zupełnie naturalnym, choć jeszcze kilka dni wcześniej, Ji skrzywiłby się na samą taką myśl. A teraz? Teraz, mimo wciąż obecnej w nim frustracji, nie potrafił zmusić się do pożałowania tej decyzji, bo ku własnemu zaskoczeniu, trudno mu było wyobrazić sobie samego siebie gdzie indziej. Nie teraz. Natłok sprzeczności zaczynał doprowadzać go do szału.
    Ji jęknął żałośnie, dając w końcu za wygraną i podszedł bliżej, przyglądając się uważnie działaniom Taeyanga.
    — Ja naprawdę nie rozumiem już, o czym ty do mnie mówisz — przyznał, choć było to jawne kłamstwo; Ji pojął sens jego słów zaskakująco szybko. Nie chciał się nad tym jednak zastanawiać, bezmyślnie przejmując jeden z kieliszków i upijając jego zawartość stanowczo zbyt szybko, czego dowodem było nagłe, palące uczucie w gardle, wywołujące na jego twarzy grymas niezadowolenia.
    Przez chwilę przyglądał się badawczo twarzy Taeyanga, ale sam nie wiedział, co (i czy w ogóle) starał się z niej teraz wyczytać. Być może nic? A może najdrobniejszego zapewnienia, że nie będzie tego żałował? Bo może faktycznie nie musiał…
    — Jeśli naprawdę mam w tym wyjść — zaczął ostrożnie, samemu nie do końca wierząc w to, co zamierzał za chwilę powiedzieć. — To będę potrzebował tego więcej.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  58. Czy zastanawiał się nad tym, co właśnie wyprawiał? Nie, absolutnie. Tak naprawdę żadna z bardziej racjonalnych myśli nie byłaby w stanie przebić się przez plątaninę tych skupionych na Taeyangu, kolejnym opróżnionym pospiesznie kieliszku i niewygodnych spodniach, które ściągnąłby z siebie bez zawahania, gdyby tylko miał względem nich jakąkolwiek alternatywę. To nie tak, że nie lubił próbować nowych rzeczy. Choć konfrontował się z tą myślą już niejednokrotnie i wiedział doskonale, że tylko to, co znane i zwyczajne (cokolwiek miałoby to tak naprawdę oznaczać) dawało mu to złudne poczucie bezpieczeństwa i kontroli, której nigdy chyba w rzeczywistości tak do końca nie posiadał, w głębi serca czuł, że podejście to było dla niego dość istotnym ograniczeniem. Takim, które odbierało mu prawo do doświadczania czegoś, co dla większości otaczających go ludzi, wydawało się czymś zupełnie naturalnym i dawno przestało robić na nich jakiekolwiek wrażenie. Dla niego takie elementy wciąż stanowiły coś, czemu chciał poświęcać ogrom rozmyślań, analizując wszystkie za i przeciw. Przeglądać setki scenariuszy, które nigdy miały się pewnie nawet nie ziścić. Zastanawiać, czy na pewno nie robił czegoś, czego miałby później szczerze i długo żałować. I tak było do tej pory. Jeszcze w momencie przekraczania progu klubu, do którego dał się wyciągnąć, a który kojarzyłby mu się jedynie z całkowitą katastrofą, gdyby cudem nie pozwolił sobie wówczas na opuszczenie wszystkich murów obronnych i zrobienia czegoś, o co nigdy by się wcześniej nie podejrzewał. Teraz, z każdym kolejnym dniem i, podejmowanym wraz z nim, wyzwaniem, miał wrażenie, że wszystko to, czego wystrzegał się z taką zawziętością, przychodziło mu dużo łatwiej. Płynniej i naturalniej, jak gdyby na dobre wpisało się to już w nieistniejący spis typowych dla niego zachowań. Choć skłamałby twierdząc, że obecna sytuacja była taką, w której czułby się w pełni komfortowo, to z dużą dozą prawdopodobieństwa mógł zapewnić (głównie samego siebie), że sam fakt jej zaistnienia stanowił obraz jakiegoś nieprzewidzianego, namacalnego cudu. I złapał samego siebie na tym bezwstydnym przeświadczeniu, że zamierzał zrobić wszystko, by utrzymać ten stan jak najdłużej. Nic więc dziwnego, że pozwolił sobie na trwanie w jednej pozycji, gdzieś po środku obcej kuchni, z dłońmi Tae, opartymi na jego policzkach. W położeniu, którego nie przewidział, a któremu poddawał się właśnie z taką łatwością, którą życzyłby sobie zaprosić do wielu innych aspektów własnego życia. Był bliski, żeby nazwać to teraz wprost. Żeby podzielić się tą odważną myślą i pokazać, że stawiał właśnie kolejne kroki na drodze, którą naprawdę chciał podążyć, ale kolejna z propozycji bruneta, skutecznie wytrąciła go z pozornej równowagi. Pomalować?
    — Co? — przemknęło mu przez myśl, że Tae prędzej czy później zwróci mu uwagę na to, jak wiele razy, w trakcie dopytywania o coś, co doskonale przecież usłyszał, ukazywał własną niepewność i zagubienie. Choć pragnąłby odciągnąć ten moment na wieczne “nigdy”. — Nie, nie, nie. Czekaj. Zapomnij, Tae…
    Wpatrywał się w niego uważnie, zastanawiając się, czy naprawdę pytał teraz poważnie. I nie wiedział już chyba, co dokładnie utrzymywało go teraz sprawniej w miejscu; czy były to dłonie Taeyanga, wciąż ujmujące jego twarz, czy może własna niemoc do ruszenia nogami choćby o cal. Oplótł palcami nadgarstki Tae i choć nie wypuścił ich nawet na sekundę, to ostrożnie odciągnął je od siebie w nadziei, że ten drobny gest pomoże mu odzyskać trzeźwość myślenia, której bardzo teraz potrzebował. Choć… zaczynał wątpić, by było to jeszcze możliwe.
    — Robię to tylko przed występami.

    j.

    OdpowiedzUsuń
  59. — Nie, Tae — zaprzeczył ponownie, choć tym razem słowa, które tak pospiesznie opuściły jego usta, odnosiły się już nie do samej propozycji, a do oceny sytuacji, którą Taeyang wygłosił tak dumnie, jak gdyby stanowiła jedno z najstarszych i najbardziej sprawdzonych prawideł. — To nie jest to samo. To coś zupełnie innego. Nie rozumiesz.
    Jak mógł? Pokręcił gorączkowo głową, jak gdyby chciał dodatkowo zadbać o to, by jego jasne stanowisko nie pozostawiło w odbiorze Tae jakichkolwiek wątpliwości, ale musiał przyznać - nawet jeśli na razie jedynie przed samym sobą - że czuł, iż było to pewnie zupełnie bezcelowe. Nigdy nie pokusiłby się o przyrównanie występu do wizyty w klubie, choć starał się wierzyć, że działanie jego nowego znajomego nie kryło w sobie ani trochę ignorancji, a jedynie potrzebę namówienia Jiyounga do tego, by zgodził się na tę nagłą i nieprzewidzianą propozycję. Znowu. Kolejny raz. Zaczynał wątpić, by miało się to kiedykolwiek zmienić.
    Traktował swoje spektakle jak najlepszą formę wyrażenia siebie. Coś, co od zawsze stanowiło drogę do ukazania tego, czego nie potrafił nazwać przy pomocy słów, które zawodziły go tak często. Odnajdywał w tym nie tylko spokój, ale przede wszystkim wolność i nie potrafiłby nawet wyjaśnić, jak bardzo cieszył się z tego, że był to ten fragment jego życia, nad którym nikt poza nim, nie miał żadnej kontroli. W występie chodziło więc o coś znacznie głębszego niż to, by wypaść jak najlepiej, choć ta kwestia również potrafiła spędzać mu sen z powiek i przyprawiać o szybsze, bo nerwowe, bicie serca. Szczególnie wtedy, gdy śledziło go baczne spojrzenie matki. Chodziło o to, by pozwolić sobie na… brak fałszu. Odrzucenie zbroi i masek, między którymi musiał przebierać każdego dnia, decydując o tym, która z nich miała sprawdzić się w danej sytuacji najlepiej. Perfekcja, rozpaczliwa próba gonienia jej, była nieodłącznym elementem tego procesu, ale dla Jiyounga nie stanowiła już formy pułapki, a raczej czegoś, co pozwalało mu stawać się lepszym. Bardziej doskonałym. Ale nie w nieomylności i precyzji ruchów, a… łapaniu wolności. Jej ulotnego skrawka. Własnej decyzyjności. Z tą naiwną wiarą, że kiedyś, pewnego dnia, da radę wynieść tę umiejętność ze sceny i przenieść ją na pozostałe pola własnej codzienności. Niczego nie pragnął bardziej.
    Nigdy wcześniej nie stanął przed obowiązkiem obrony tego stanowiska. Poczuł więc jak wzrasta w nim złość, ale nauczony doświadczeniem, nie pozwolił jej na to, by objawiła się teraz w jego słowach ani oczach. Zupełnie tak, jakby bał się nie tylko ewentualnych konsekwencji, ale i samej reakcji Tae, który… chyba nie miał okazji widzieć u niego jeszcze tak silnych emocji. Zagryzł więc mocniej wargę, upewniając się, że choćby ciche westchnienie nie zdradzi niczego z walki, którą właśnie toczył. Nie potrzebował świadków. Nie w postaci Taeyanga.
    — To trochę irytujące. — szepnął w końcu, krzywiąc się nieznacznie i zawieszając spojrzenie w drewnianej podłodze. Czuł, że przegrywa. Że znów się poddaje, bo nie był w stanie znaleźć w sobie wystarczająco dużo samozaparcia by wytrwać w tej raz podjętej decyzji. Nie do końca widział w tym chyba też sens. Najchętniej wycofałby się właśnie z kuchni i zaszył gdzieś w przytulnym salonie, ale jego dłonie, wciąż splecione z tymi Taeyanga, skutecznie mu to uniemożliwiały. Nie, żeby narzekał. Akurat tego mógłby nie przerywać nawet na moment. — Czy kiedyś… kiedykolwiek… pozwolisz mi wybić sobie z głowy coś, na co zdążysz się uprzeć?


    J.

    OdpowiedzUsuń
  60. Czy go irytował? Po części. Niektóre z jego słów uderzały dokładnie tam, gdzie Ji spodziewałby się ich najmniej i były to jednocześnie te miejsca, które okazywały się jego najsłabszymi punktami. Skutecznie przyciągał go tym do samej granicy wytrzymałości i opanowania i chyba tylko cud sprawił, że nie skończyło się to jeszcze jakimś nieplanowanym czy też zupełnie zbędnym wybuchem. Tae celował niezwykle trafnie i bez wahania zupełnie tak, jak gdyby robił to wszystko celowo, ale Jiyoung wmawiał sobie zawzięcie, że pewnie były to jedynie jego… zbyt pochopne wnioski. Nie wierzył, a może nie chciał, że Taeyang mógłby działać teraz z rozmysłem. Że potrafiłby czerpać jakąś trudną do zrozumienia satysfakcję z tego, że kolejny raz zapędzał go w ślepą uliczkę, z której Jiyoung nie potrafił się tak łatwo wydostać. Nie wiedział w czym tkwiło sedno problemu. Nie raz i nie dwa zdarzało mu się brać przecież udział w różnych dyskusjach, będących nieodłączną częścią jego życia… i zazwyczaj radził sobie całkiem sprawnie, przynajmniej jeśli chodziło o kwestię wyjaśnienia tego, co zaprzątało mu w danym momencie głowę. Teraz czuł się jak małe dziecko, które dopiero uczyło się tego, jak stawiać pierwsze kroki na milionie dróg, które miało być mu dane dopiero przejść. Jakich słów używać, by jasno wybronić własne zdanie i jakim gestem pokazać, że w wygłaszanych przez niego zapewnieniach, kryło się choć trochę pewności. Wszystko wydawało się żałośnie nowe; tak, jakby przyszło mu radzić sobie z tym pierwszy raz.
    Jiyoung musiałby jednak postradać zmysły, by przyznać się do tego głośno; na pewno nie w okolicznościach, w jakich przyszło im się właśnie znaleźć. W głębi serca chciał skupić się teraz na czymś zupełnie innym i gdyby tylko mógł, zganiłby samego siebie za to, że pozwalał na to, by podobne rozważania czy emocje przejmowały nad nim powoli kontrolę. Nie powinien dawać im upustu. Nie powinien godzić się na to, by malowały się na jego twarzy, jawnie ukazując to, co chciał trzymać w tajemnicy. Tak długo, na ile tylko byłoby mu dane.
    — Nie, to nie irytacja — skłamał, zmuszając się do zachowania pozornego spokoju. Musiał, jeśli chciał raz na dobre przekonać Taeyanga, że rzeczywiście nie żywił teraz do niego żadnej urazy. Czy miało to pełne pokrycie w rzeczywistości? Cóż, nie, ale tym zamierzał martwić się później. O ile w ogóle. — Po prostu mnie… zaskoczyłeś. Nie pierwszy raz zresztą.
    Gdyby miał podsumować ich krótką, ale intensywną relację, musiałby przyznać, że podobne przemyślenia dopadały go nad wyraz często. Nie był jeszcze pewny, czy podobało mu się to w jakiś pokrętny sposób, czy może było zupełnie odwrotnie. Podejmowanie decyzji nie było czymś, z czym w ostatnim czasie radziłby sobie wystarczająco sprawnie.
    Więc może rzeczywiście nie pozostało mu nic innego niż podjęcie ostatnich prób ratunku, by wyjść z tej sytuacji z twarzą?
    — Potrafisz to robić dobrze? — zapytał w końcu, choć sam nie wiedział po co. Spodziewał się przecież tego, co miał za moment usłyszeć. Zmusił się do tego, by powrócić spojrzeniem wyżej, ponownie na twarz Taeyanga i pożałował tego dokładnie w tym samym momencie, bo wlepiona w niego para ciemnych oczu, skutecznie wytrąciła mu z dłoni ostatnie argumenty. O ile te w ogóle jeszcze istniały. Sprawiły, że grymas na jego twarzy zniknął, a w oczach nie kryło się nic poza… niemą zgodą. Taką napędzaną odpuszczeniem. — Nie chcę wyglądać śmiesznie.

    J.

    OdpowiedzUsuń
  61. — Okej. Powiedzmy, że czuję się przekonany — burknął pod nosem na krótką wzmiankę o kilkuletnim doświadczeniu Tae, choć prawdę mówiąc, niewiele to teraz zmieniało. Mógłby zapewnić go, że wiódł prym w zakresie zarządzania czyimś wizerunkiem (i to na terenie całego Nowego Jorku), a Jiyoung z powodzeniem znalazłby przynajmniej dziesięć powodów, dla których nie zamierzał temu ot tak po prostu zawierzać. Jedno, że nie miał tego w naturze, drugie… to, co wielokrotnie głośno już podkreślał albo z czym mierzył się w zaciszu własnych myśli to to fakt, że szczerze nie lubił wszystkich tych momentów, w których mógłby wyróżniać się z tłumu w jakimkolwiek wymiarze. Czy to ubiorem, czy sposobem wypowiedzi. A tutaj, w Stanach, doświadczał tego i tak już nad wyraz często. Nie potrzebował dodatkowych powodów dla znalezienia się w centrum czyjejkolwiek uwagi. Może poza tą, pochodzącą od Taeyanga… I chyba właśnie to okazało się dla niego najbardziej zgubne. Dlaczego? Bo choć skłamałby mówiąc, że czuł się w pełni komfortowo, nie potrafił znaleźć w sobie wystarczającej siły na to, zmusić się do wypowiedzenia choćby słowa sprzeciwu. Stracił umiejętność panowania nad samym sobą, choć… zaczynał wątpić, czy w towarzystwie Taeyanga posiadał ją tak naprawdę kiedykolwiek. I był to naprawdę dziwny ciąg zależności - taki, któremu nie uległ chyba nigdy wcześniej. Nie oponował, kiedy ten pociągnął go za sobą w stronę salonu ani wtedy, gdy po lekkim pchnięciu, opadł na kanapę, by poddać się pomysłowi bruneta w niemal stu procentach. Niezależnie od wątpliwości, które zalewały jego głowę niepowstrzymanymi falami, gdy najpierw zerkał ukradkiem na jego poczynania, a potem poczuł na twarzy pierwsze maźnięcia. Znajome, bo przecież; zgodnie z jego wcześniejszymi zapewnieniami; takie działanie nie było dla niego nowością, a jednocześnie tak bardzo obce, bo ruchy dłoni Tae w niczym nie przypominały mu tych, które kojarzył z tych licznych przypadków, gdy ktoś pomagał mu przygotowywać się do spektaklu. Nie do końca potrafiłby teraz określić powody takiego stanu rzeczy, ale niespecjalnie nawet próbował doszukać się w tym jakiegokolwiek rodzaju logiki. Powoli godził się bowiem z tym stanem rzeczy, że w towarzystwie bruneta lepiej było porzucić wszystkie znane mu i sprawdzone wielokrotnie schematy. Te przestawały mieć znaczenie jeszcze przed tym, gdy zdążył z nich jakkolwiek skorzystać, więc pokładanie w nich najdrobniejszej nawet nadziei, mijało się z celem. A jednak było coś, co nie dawało mu spokoju. Coś, co zdążyło na dobre rozgościć się gdzieś w jego podświadomości, nie chcąc opuścić jej nawet na chwilę.
    — Tae… — odezwał się, marszcząc przy tym nos, kiedy poczuł delikatny i zaskakująco przyjemny dotyk gdzieś w okolicach lewego oka. Decyzja. Potrzebował podjąć własną. Albo oszukać samego siebie, że miał na to jakikolwiek wpływ. — Pomyślałem teraz, że skoro ja zgadzam się na to…
    Jiyoung uniósł ostrożnie dłoń i machnął nią wymownie dookoła swojej twarzy, chcąc obrazowo wyjaśnić mu, o czym tak naprawdę teraz mówił. Zdawał sobie sprawę, że wtedy, gdy towarzyszył mu najmniejszy nawet stres, zdarzało mu gubić sens własnej wypowiedzi, a niczego nie pragnął teraz bardziej, niż zostać dobrze zrozumianym. Niezależnie od tego, jak błahą rzecz chciał właśnie poruszyć.
    — To może ty mógłbyś zgodzić się na to, że będę mógł założyć na siebie jednak moją koszulę, co?

    j.

    OdpowiedzUsuń