HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Cinderella
Well, well, well! Looks like our H is getting more comfortable in the role of her life... Flashing smiles left and right, as if she didn’t just show up on the red carpet as the plus-one of a certain handsome, disgustingly rich guy we’ve all been crushing on since he recited French poems in first grade. I think this fairytale fits her perfectly, but... Word on the street is that her real self is catching up to her. Will the secret finally come out? And how will her Prince Charming react to it all? After all, she’s a sweet, hardworking girl, always there to offer a shoulder to cry on over coffee... Maybe this story really will have a fairytale ending. Well, we’ll see. Whether it’s “happily ever after” or not, you know I’ll be here to spill all the tea... or coffee!

You can't hide from me.
xoxo

And how much money justifies a soul?


Sophie Wellington

 DWUDZIESTODWULETNIA STUDENTKA NAUK POLITYCZNYCH ● POWIĄZANIA ● INSTAGRAM


            Urodziła się charakterna, jednak z początku rodzice postrzegali tę cechę wyłącznie jako atut, który w przyszłości miał przynieść im zysk. Samo życie już od najmłodszych lat uczyło Sophie, że nie istnieje rzecz, która nie byłaby w zasięgu jej ręki. W odróżnieniu od starszego brata nigdy nie bała się stawiać na swoim, zaciekle walcząc o wszystko co było drogie jej sercu; czy to o limitowaną torebkę Hermesa, czy dla odmiany o prawo do decydowania o własnym ciele czego efektem było ogolenie się na łyso w wieku niespełna piętnastu lat. Już jako dziecko lubiła budzić kontrowersje, robiąc to szczególnie często w towarzystwie ojca, który w takich sytuacjach zdawał się jeszcze mocniej pałać dumą. Ilekroć okazywała swoją zadziorność ze szczęścia świeciły mu się oczy. Moja gwiazdeczka, powtarzał, otwarcie ją faworyzując, mając gotowość wyciągnąć ją z każdych kłopotów, nawet wtedy kiedy brała udział w ekologicznych protestach, skierowanych przeciwko należącej do niego firmie. Była jego ukochaną córeczką, której gotowy był podarować nie tylko przysłowiową gwiazdkę z nieba. Inwestował w nią nie tylko niebotyczne pieniądze, ale również czas i swoją własną uwagę. Była jego najczulszym punktem, największym skarbem, oczkiem w głowie, które obsesyjnie chronił. Wierzył jednak, że wszystko to zwróci mu się po stokroć, kiedy tylko Sophie obejmie stery firmy lub wręcz przeciwnie wejdzie do kongresu, aby tam forsować przepisy sprzyjające jego interesom. Jako córka naftowego diabła, który na starość postanowił bawić się w politykę jako republikański senator oraz byłej modelki udającej filantropkę była przecież skazana na sukces. 
            Ku niezadowoleniu rodziny skłonność do buntu wraz z wiekiem wcale w Sophie nie zelżała. I prawdopodobnie nikt nie miałby jej tego za złe, gdyby tylko jej poglądy nie były tak sprzeczne z tymi, które wyznawano w rodzinie Wellingtonów. Z lubością Sophie więc wchodzi w kontrę ze swoim ojcem już nie tylko prywatnie, prawdopodobnie będąc jego najbardziej zagorzałą przeciwniczką. Zaciekle walczy o ekologię oraz o prawa grup dyskryminowanych, nic nie robiąc sobie z własnego uprzywilejowania, które notorycznie lubi się jej wypominać. Dalej szokuje i wprawia w dyskomfort, i tak jak była uczona dalej budzi kontrowersje, powoli stając się politycznym głosem swojego pokolenia. Bez najmniejszych skrupułów wykorzystuje narzędzia wyniesione z domu do walki ze światem elity, do którego sama przynależy. Łączy w sobie aż nadmiar skrajności na raz, co zapewnia jej równie dużo przeciwników, co sprzymierzeńców i sympatyków.   
            Od piątego roku życia jeździ konno, mając na swoim koncie jeden brązowy oraz dwa zarówno srebrne, jak i złote medale w skokach juniorów. Loft w SoHo zamieszkuje od ukończenia Constance. Wakacje najchętniej spędza w Hamptons lub Malibu, a na narty wylatuje do Europy, ponieważ Aspen uważa za przeżytek. Studiuje na Columbii, głośno krzyczy na protestach, a zamiast śledzić co dzieje się na Instagramie woli analizować wyniki głosowań w Kongresie lub czytać New York Timesa. Poza tym woli korzystać z Twittera. Ma słabość do nieprzyzwoicie drogiej biżuterii i z lubością odsłania nogi, uważając je za swój największy atut, w związku z czym w spodniach można ją spotkać wyłącznie kiedy jeździ konno. Nie kryje się przed światem z luksusami, w których z przyjemnością się pławi, co nie przeszkadza jej w złotym zegarku Cartiera dywagować o równości. Jest zaangażowana w ruchy miejskie, ale na rowerze jeździ wyłącznie pozując do zdjęć w taki sposób, aby jak najlepiej wyeksponować nogi. Doprowadza ojca do szału publikując swoje roznegliżowane zdjęcia, które budzą konsternacje młodych konserwatystów, którzy wciąż trochę chcą ją obrazić, ale jednocześnie głośno o niej fantazjują. Od czasu rozstania z przyjacielem brata pozostaje singielką, a największą przyjemność czerpie z bycia na językach. Charyzmatyczna hipokrytka z urokiem osobistym godnym przyszłej polityczki. Od dwóch miesięcy na skutek konfliktu z ojcem odcięta od rodzinnego majątku. Pragnąc utrzymać swój dotychczasowy styl życia, w tajemnicy przed całym światem za jej wygody i zachcianki płaci dwójka sponsorów.  
07 VII 2001 • córka potentata naftowego, aktualnie republikańskiego senatora • ZAANGAŻOWANA POLITYCZNIE AKTYWISTKA • UKOCHANY CZEMPION - HERMES

ROZPIESZCZONA CÓRECZKA TATUSIA • OD DWÓCH MIESIĘCY ODCIĘTA OD OJCOWSKICH PIENIĘDZY, UTRZYMUJE SWÓJ POZIOM ŻYCIA DZIĘKI DWÓJCE SPONSORÓW 

WARHAUS & CINDY MELLO
JUHU! SZUKAMY DRAMATÓW I SKANDALI ♥︎ CHĘTNIE PRZYGARNIEMY NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĘ

14 komentarzy:

  1. [Zastanawiałam się, czy ktoś postanowi stworzyć taką buntowniczą postać, a jednocześnie nie uciekać od jawnej hipokryzji zaangażowanych elit. Sama mam wrażenie, że umiejętne jej rozegranie ma naprawdę duży potencjał fabularny, a Sophie ze swoimi skrajnościami zdaje się przy tym naprawdę porządnie zbudowaną postacią. Nie pozostaje nic innego jak tylko życzyć świetnej zabawy na blogu i wspaniałych wątków pełnych skandali. W razie chęci zapraszam do siebie.]

    Alexios Argyropoulos

    OdpowiedzUsuń
  2. [Czy wspominałam Ci już o tym jak bardzo jestem zachwycona kreacją Sophie? Mam słabość do hipokrytek, które z jednej strony paradują w najdroższych ubraniach, onieśmielając kosmicznie drogimi błyskotkami, a z drugiej na protestach krzyczą najgłośniej w imieniu tych uciskanych, poszkodowanych grup. Sophie oddaje w pełni ten dziwaczny dualizm, będąc przy tym taką klasyczną córeczką tatusia, który nie widzi poza nią świata, choć nie zawaha się w temperowaniu jej aspiracji politycznych. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że to nie koniec niespodzianek, które skrywa w sobie Sophie. No i uwielbiam Twoje karty za oprawę wizualną, nikt tak dobrze, jak Ty nie potrafi dobierać zdjęć i gifów ♥ Zacieram rączki na nadchodzące w naszym duecie dramaty — jeśli Nowy Jork wytrzyma to starcie, będę pod wrażeniem :D]

    ukochany przyrodni braciszek

    OdpowiedzUsuń
  3. Spotted: Środowym porankiem S podjeżdża pod budynek uczelni czarną, lśniącą limuzyną. Podobno ojciec odciął ją już jakiś czas temu od kraniku z pieniędzmi... Czy ktoś mógłby mi zdradzić, jak w takim razie tę bogini seksu stać dalej na życie w luksusach? Być może mogłabym sama sobie tym pytaniem na nie odpowiedzieć... Swoją drogą, zawsze wiedziałam, że S jest ulepiona z trochę innej gliny. Gdy my rozciągałyśmy się leniwie na lekcji w-f'u w naszych obcisłych, kolorowych kompletach od Juicy Couture, ona przytulała się do drzew, wrzeszcząc w niebogłosy ekologiczne frazesy, a w weekend latała z ojcem prywatnym odrzutowcem do Los Angeles na małe, kameralne imprezy znanych producentów z Hollywood. Ach, kocham takie niebanalne osobistości. S, w rankingu hipokrytek jesteś moją Number One. I w paru innych rankingach również!
    Witam na blogu!

    buziaki,
    plotkara 💋

    OdpowiedzUsuń
  4. [Róbmy burzę mózgów. Myślałam, w którą stronę by iść i w sumie chętnie wykorzystałabym jakoś ten klimat, w którym każdy zna każdego. Raczej więc by się kojarzyli (to dlaczego możemy doprecyzować), pewnie mieli okazję zamienić więcej niż kilka zdań i wyrobić sobie jakieś ogólne wrażenie wzajemnie na swój temat, ale niekoniecznie jest to dużo głębsza relacja. A co do samego wątku, Lex od jakiegoś czasu próbuje jakoś zaistnieć w środowisku artystycznym w trybie incognito (to jest bez wykazywania powiązań z elitą i bez informowania kogokolwiek z tejże) i w sumie doszłam do wniosku, że przydałby się ktoś, kto przypadkiem by się o tym dowiedział. O ile więc widziałabyś Sophie w takiej roli, możemy to później pociągnąć dalej w zasadzie w dowolnym kierunku, choćby jakiejś współpracy, gdyby Twoja pani chciała dogryźć ojcu tym razem jakimś projektem artystycznym, a jednocześnie była skłonna pomóc Alexiosowi w osiągnięciu jego celów. On pewnie podszedłby do tego ze swoim sceptycyzmem, ale mógłby dać się namówić.
    Daj znać, czy cokolwiek z tego, by Ci odpowiadało, a jak nie to myślimy dalej. I przepraszam za opóźnienie, chciałam wrócić z czymś odrobinę bardziej konkretnym.]

    Alexios Argyropoulos

    OdpowiedzUsuń
  5. [Dla Was wszystko, co najlepsze ♥︎♥︎♥︎]

    Vincent kierował się w życiu wyłącznie miłością do samego siebie, to swój los i warunki bytowe uważając za najważniejsze. Pierwszym uczuciem, dla którego znalazł nazwę w dziecięcym słowniku, była samotność, a zaraz po niej brak przynależności, ponieważ od samego początku nie pasował nigdzie. Nie znalazł miejsca w posępnym, cuchnącym wilgocią i naftaliną domu babki, która od urodzenia nazywała go bękartem, złorzecząc na głupotę jedynej córki, ilekroć ta nie mając pomysłu co zrobić z małym synkiem, podrzucała go na matczyny ganek. Agatha, choć surowa i nieprzejednana w swoich osądach miała pewną słabość — była niezmiernie przywiązana do tego, jak odbierało ją społeczeństwo od proboszcza jej parafii, przez koleżanki z kółka różańcowego, po listonosza wręczającego jej listy raz w tygodniu. Wolała uchodzić za bogobojną kobietę o czystym sercu, która pokutowała za rozwiązłość córki, modląc się żarliwie, aby Nina wróciła na dobrą drogę i na dodatek wspaniałomyślnie otoczyła miłością nieślubnego wnuka pozbawionego wsparcia, niż potwora, jakim stawała się w domowym zaciszu. Dla niej Vin nie miał imienia, ani potrzeb typowych dla małego spragnionego czułości dziecka. Karała go bezlitośnie, gdy mylił słowa modlitwy lub ze stresu zapominał języka w gębie, natomiast po domu miał poruszać się tak, jakby w nim nie mieszkał. Przypominanie babce o swoim istnieniu wiązało się z kolejnymi czerwonymi pręgami na chudych dziecięcych rękach lub długimi godzinami spędzonymi w ciemnej komórce, aby zastanowił się nad swoim postępowaniem. Jedynie na zewnątrz zachowywali odpowiednie dla świata pozory, budząc zachwyt, ilekroć wychodząc razem ze sklepu mały Vincent dzielnie dźwigał torby z zakupami albo śpiewał donośnie podczas niedzielnych mszy. Agatha zawsze mu powtarzała, że chociaż przyszedł na świat zrodzony z ciężkiego grzechu, szczerą modlitwą ma szansę odmienić swój los i faktycznie przez pewien czas naprawdę w to wierzył. Pragnął zbliżyć się do Boga, ale zamiast jego akceptacji odnalazł jedynie ciszę, a gdy powiedział o swoich wątpliwościach babce, ta wpadła w szał, obarczając go najgorszymi możliwymi wyzwiskami. I kiedy tak wrzeszczała wniebogłosy, uderzając na oślep ostrym rzemieniem, nagle zatoczyła się do tyłu, spadając ze stromych schodów na sam dół. Wylądowała na plecach, jedną z nóg miała zahaczoną pomiędzy drewnianą złamaną barierką, drugą schowaną pod ciałem, przypominała bezwładną kukiełkę rzuconą w kąt przez znudzone dziecko. Dopiero po kilku minutach Vin odważył się ostrożnie zejść po schodach, lecz zamiast pobiec po pomoc, usiadł na półpiętrze, obejmując kolana rękami i po prostu patrzył, jak spomiędzy ruszających się ust babki spływa krew, a ona błądzi nieprzytomnym wzrokiem po otoczeniu. Czy umierając, również odprawiała modlitwę, czy prosiła go o pomoc w akcie desperacji? Nie pamiętał. Właściwie nie pamiętał niczego poza przemożną fascynacją, gdy po raz pierwszy uświadomił sobie, jak kruche i żałosne jest ludzkie życie. Widok poturbowanej, umierającej babki nie poruszył w nim żadnej emocji oprócz rozbawienia, ponieważ jej ciało wyglądało groteskowo i choć ceniła sobie czystość, dbając o dom niemalże do przesady, na sam koniec leżała we własnych sikach.
    Śmierć Aghaty doprowadziła do pierwszego spotkania z ojcem, ponieważ jego o wiele łatwiej było odnaleźć niż matkę. Vincent w towarzystwie dwóch policjantów pojawił się w biurze Gerarda, ku skonsternowaniu pracowników zastanawiających się kim jest nieśmiały chłopczyk z burzą gęstych loków. Ojciec sprawiał wrażenie opanowanego, jakby nie obchodziły go plotki zaczynające powstawać za jego plecami; wysłał swoją asystentkę do najbliższego sklepu po dziecięce zabawki, a sam wrócił do obowiązków, pozwalając Vinowi bawić się w sali konferencyjnej i swoim gabinecie do czasu przyjazdu Niny. Posłał mu raptem jedno spojrzenie, którego znaczenie zrozumiał dopiero po wielu latach. Wstyd pomieszany z poczuciem winy — nieodłączny element ich relacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tamtego dnia na biurku Gerarda Vincent zauważył jego zdjęcia z dziećmi na tle pięknej rezydencji, wykonane prawdopodobnie w ogrodzie, gdzie bawił się z pociechami. Tymi lepszymi, które zasługiwały na ojcowską uwagę oraz miłość. Chłopiec z roześmianą twarzą wskoczył mu na plecy, oplatając szyję ramionami, a dziewczynka była wtulona w jego ramiona; wszyscy z uśmiechem spoglądali w obiektyw, wydając się Vinowi tak niesamowicie odlegli, że raptownie poczuł narastający żal. To również nie było jego miejsce — nie pasowałby do tego sielankowego obrazka, a jednak nie rozumiał zupełnie, dlaczego nie było mu to dane. Czemu, zamiast zamieszkać w tej pięknej rezydencji, musiał dzielić stary dom z babką, która nienawidziła go za samo istnienie. Winę szybko zaczął upatrywać w Gerardzie, dochodząc do wniosku, że ojciec celowo robił wszystko, aby trzymać Vincenta z daleka od swojej prawdziwej rodziny, jakby był brudnym sekretem, który należało ukrywać.
      Zamieszkali z Niną na przedmieściach na strzeżonym, bezpiecznym osiedlu. Gdy trochę podrósł, od razu został wysłany do szkoły z internatem, a potem do kolejnej i kolejnej. Nina w końcu wyszła za mąż, ale jej nowy wybranek serca nie życzył sobie wychowywania obcych dzieci, więc sytuacja Vina w żaden sposób nie uległa zmianie poza tym, że nawet wakacje spędzał w pustym internacie, bo większość dzieciaków wracała do domów. To właśnie tam nauczył się wielu cennych rzeczy pomagających mu przetrwać między obcymi, nie zawsze przychylnymi osobami. Szybko podporządkował sobie otoczenie, pakując się w coraz to nowsze kłopoty. Nie dawał Gerardowi od siebie odpocząć, ani zapomnieć o sobie. Realizował swój plan bardzo wolno, ale konsekwentnie. Choć był młodszy od Josepha, już teraz zostawiał go w tyle z osiągnięciami i przede wszystkim charyzmą, której Vincent miał pod dostatkiem, wiedząc jak i kiedy z niej korzystać. Należał do grona pilnych studentów zaliczających egzaminy ze świetnymi ocenami, chętnie brał udział w publicznych debatach, do których solidnie się przygotowywał, zawsze mając w zanadrzu właściwą odpowiedź. W przypadku Sophie sprawa była łatwiejsza, bo dziewczyna robiła dosłownie wszystko, aby zaleźć ojcu za skórę, i w ogóle nie musiał w żaden sposób nad nią pracować — wystarczyło obserwowanie jej poczynań, głupiutkich i butnych, które doprowadziły Gerarda do odcięcia jej pieniędzy. Sophie jednakże niczym kot spadała na cztery łapy, szybko potrafiąc zorganizować sobie wygodne życie od nowa, a sposób, w jaki to zrobiła, świadczył o braku skrupułów.
      Nie spodziewał się gości. Przez moment zastanawiał się, czy nie zignorować pukania do drzwi, ale im dłużej zwlekał, tym bardziej było ono donośne. Niechętnie podniósł się z kanapy, zamykając notatki z ostatnich zajęć i poszedł otworzyć.
      — Wybacz, ale nie będę twoim kolejnym sponsorem, Sophie. Niestety nie jesteś w moim typie — odparł z bezczelnym uśmiechem, przeciągając spojrzeniem po jej sylwetce dłużej, niż było to konieczne. Na pewno włożyła dużo wysiłku, aby prezentować się dostatecznie kokieteryjnie, jakby mogła tym coś u niego wskórać.

      braciszek

      Usuń
  6. [Dobry wieczór! Witam się trochę po czasie, ale żyćko wciągnęło i nie pozwalało na swobodne blogowanie. Mam ogromną słabość do imienia Sophie i wiele dobrych wspomnień razem z nim. Z miejsca ją też polubiłam. Świetnie pasuje do naszej małej gromadki, a za odmienne poglądy od ojca ma dużego plusa. Nawet jeśli to tylko tak na pokaz, co w tym towarzystwie może być bardzo możliwe. Udanej zabawy życzę oraz samych ciekawych wątków! ^^]

    Cornelia Watson & Fabian Cavallaro

    OdpowiedzUsuń
  7. Miewał wrażenie, że we własnych obrazach dostrzega bardziej to, co przesłonięte kolejnymi warstwami farby niż widoczne dla postronnego obserwatora. Wybijające się niby światłem kolory i tworzone luźnymi pociągnięciami pędzla szkice przebijały się z pamięci, na nowo odkrywając zmiany w kompozycji. Tym sposobem sztuka stawała się raczej zapisem pewnego procesu niż momentem wyrwanym z czasu. Na swój sposób nawet to lubił — patrzeć na ukończoną pracę kontrastującą z czystą ścianą bieli. Towarzyszyło mu przyjemne, choć wcale nieoczywiste, gdy wciąż tak łatwo dostrzec można było pole do poprawy, uczucie zadowolenia z zamkniętego rozdziału. Nie wiedział tylko, czemu w ciszy własnych myśli, wciąż musiał przekonywać sam siebie, że nie miał powodu do nerwów.
    Pomieszczenie wystawowe wypełniało światło padające z obu stron, od otwartej na ulicę północy i od południa spoglądającego ku uwięzionym w ceglanych murach drzewom. Temat konkursu — Perspektywy — był nieprzypadkowo na tyle otwarty, że pomieścić mógłby i pełne koloru abstrakcje, i kolaże wprawnie grające mieszaniną tekstur i przejmujący realizm. Wkład Alexiosa stanowiły trzy obrazy. Postacie współtworzyły na nich własne otoczenie, przenikając się z nim, przerastając elementami architektury i wpasowując się w nią własnym ubiorem, sylwetką. Rowerzyści uchwyceni w ruchu w samym centrum kompozycji zdawali się przytłoczeni światem z cegły i asfaltu. Wieczorne niebo rysowało się światłami biurowców, jaśniejącymi kolejnymi ujętymi z dołu kondygnacjami. Trzeci obraz jako jedyny przywodził na myśl raczej Bizancjum niż Nowy Jork. Siedząca w zamkniętej pozie wewnątrz wyginającej pomieszczenie niszy postać kobiety jako jedyna utrzymywała kontakt wzrokowy z obserwatorem, wyróżniając się z towarzyszącego jej rozmazanego tłumu.
    Wszystkie za zgodą organizatorów podpisane zostały pseudonimem.
    Poniekąd stanowiło to jedynie zasłonę dymną. Nie było lepszego sposobu na próbę nawiązania odpowiednich znajomości, zaistnienia wśród ludzi, których opinia miała znaczenie na artystycznej scenie miasta, niż obecność na podobnych wydarzeniach. Istniał powód, dla którego uciekał od własnego pochodzenia i koneksji. Nie chciał być w pierwszym momencie odbierany jak znudzony arystokrata z nową pasją i ani myślał rezygnować z traktowania malarstwa jako swojego własnego ujścia. Żmudne rozdzielanie tego, co publiczne i prywatne było zresztą tak integralną częścią świata, z którego pochodził, że podobne decyzje zdawały się niemal jedyną naturalną ścieżką. Stawianie granic oznaczało w końcu utrzymanie kontroli, a ostatecznie nie miało znaczenia, czy celem było zachowanie dla siebie potencjalnie poufnych informacji, unikanie niewygodnych pytań nim te w ogóle zdołały się pojawić, czy też, jak w jego wypadku, spokój od tłumaczenia się komukolwiek z czegokolwiek. To ostatnie tylko zyskało w jego skali priorytetów, odkąd Lex wszedł w wiek, w którym w tym samym czasie oczekiwano od niego deklaracji przyszłych planów i podtrzymywano przekonanie o młodzieńczym braku powagi, nie dostrzegając w tym sprzeczności. Tak długo, jak nie podjął decyzji i trzymał przed sobą kilka otwartych ścieżek, mógł liczyć na względny komfort wyboru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bez przyczyny znalazł więc konkurs organizowany przez niewielką galerię, której znaczenie nie powinno przyciągnąć nikogo ze znanego mu towarzystwa. Co z kolei oznaczało, że w momencie dostrzeżenia zbliżającej się Sophie było tylko jedno słowo, które pchało mu się na usta. Skatá
      — Sophie? Co tutaj robisz? — Jego niezupełnie dyskretne pytanie wbrew intencjom nabrało niemal oskarżycielskiego tonu, gdy korzystając z momentu, stanął obok niej. — Nigdy nie miałem cię za wielbicielkę sztuki — dodał, próbując załagodzić wydźwięk i zyskać kontrolę nad sytuacją. Nie był tylko pewien, czy mógł liczyć, że stojąc przed jego obrazami, nie zdoła połączyć faktów. Okazje do rozmowy — niebędącej kilkoma zdaniami wymienionymi bardziej z grzeczności niż potrzeby — zniknęły od czasu ukończenia liceum. Bez Arthura, który nie był raczej skory do podtrzymywania znajomości po rozstaniu, nie istniał zresztą i powód. Wszystko to sprawiało, że próba wyplątania się z sytuacji brzmiała bardziej niezręcznie, niż powinna. Zawsze wydawało mu się, że jest lepszy w zarządzaniu kryzysowym, gdy to nie z własnym problemem musiał się mierzyć.

      Alexios Argyropoulos

      Usuń
  8. Porównywanie się z rodzeństwem było nieodłącznym elementem każdej rodziny z tym że w przypadku Vincenta sprawa była skomplikowana. Od samego początku miał świadomość, iż Sophie i Joseph są od niego lepsi — to oni pochodzili z formalnego związku, a nie sekretnego romansu z kobietą, o której Gerard szybko zapomniałby, gdyby nie przypadkowa ciąża, co do której początkowo miał wątpliwości. To oni każdego dnia mieli ojca na wyłączność; mogli się do niego zwrócić z najmniejszym problemem, pochwalić ocenami lub po prostu spędzić z nim wolny czas, mając świadomość, że posiadają choć jedną osobę, na którą mogą liczyć. To o ich przyszłości Gerard myślał wieczorami nad szklaneczką mocniejszego trunku, zamierzając zrobić wiele, aby mieli w życiu łatwy start, realizując marzenia. W jego wyobrażeniu przyrodnie rodzeństwo posiadało wszystko, czego on nie doświadczył z nieznanej mu przyczyny. Czyżby już wtedy stało się dla wszystkich jasne, że Vincent przyjdzie na świat uszkodzony? Bo właśnie w ten sposób siebie postrzegał — jako coś odbiegające od normalności. Aghata zdawała się być pierwszą osobą, która zwróciła uwagę na nietypowe zainteresowania wnuka, który całymi dniami potrafił przyglądać się truchłu przejechanego kota, trącając je z różnych stron patykiem lub próbując przenieść ten makabryczny widok na kartki papieru. Nawiązywanie kontaktu z innymi dzieciakami przychodziło mu z trudem, a jeśli już udawał radość w trakcie zabawy, nie odczuwał jej w ogóle; robił to wyłącznie dla spokoju otoczenia. Jedyną, której nie był w stanie oszukać, była babka. Widziała w jego oczach przeraźliwą pustkę i uważała to za przejaw zła, dlatego regularnie zabierała go ze sobą do kościoła, licząc, że modlitwa pomoże jej w przezwyciężeniu tej niepokojącej ciemności. Z perspektywy czasu uważał metody Aghaty za najlepsze potwierdzenie tezy wysnutej przez niektórych lingwistów, iż religia jest porównywana do wirusa atakującego mózg, choć w większości według Vina celowała ona w słabe, ociemniałe intelektualnie jednostki. Jeśli ktoś wrzucał na tacę pieniądze, które mógłby przeznaczyć na zjedzenie pożywnego posiłku, jak to o nim świadczyło? Ten przekrój społeczeństwa, ani jego potomkowie nie mogliby dokonać niczego większego, a więc byli kompletnie nieprzydatni. To wiedza dawała władzę, z kolei władza oznaczała brak konieczności podporządkowywania się innym i właśnie do tego dążył Vincent, który miał serdecznie dość bycia wstydliwym sekretem, o którym szeptano za plecami Gerarda. Czekał na dogodny moment, aby odciąć się raz na zawsze od Wellingtona, pokazując staremu środkowy palec, gdy już rzuci go na kolana.
    Wbrew pozorom świadczącym o tym, że swoim niepokornym zachowaniem robi ojcu na złość, Vin nieszczególnie skupiał się na niszczeniu reputacji Gerarda, dbając wyłącznie o własną wygodę i rozrywkę. Lubił głośne imprezy, gdzie alkohol lał się strumieniami, a niedozwolone substancje były na porządku dziennym, wchodząc niejako w standardowe wyposażenie każdego przyjęcia. Miał wielu znajomych zarówno z uniwersytetu, jak i podejrzanych miejsc, w których pojawiał się w konkretnym celu, świadcząc przysługi, o których zwrot upominał się w dogodnym dla niego momencie, budując niezależność od ojca. Były jednak chwile, gdy brakowało mu umiaru i zapędzony w kozi róg bywał zmuszony kontaktować się z prawą ręką Gerarda, Charlesem. To właśnie on w ciągu ostatnich pięciu lat bywał regularnym gościem w apartamencie Vina; pojawiał się zawsze niezależnie od pory dnia w obstawie prawników, gotowy załatwić problemy młodego mężczyzny sprawnie i dyskretnie, nie omieszkując jednak zostawić każdej z tych sytuacji bez własnego komentarza, najczęściej krytycznego i poddającego w wątpliwość przyszłą karierę Vincenta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwilami zachowywał się jak ojciec, którego nigdy nie miał, ale pod płaszczykiem troski kryło się coś więcej, co jasne stało się dla niego dopiero po latach, wprawiając go w szczere rozbawienie, bo czy patrząc na tego surowego, wysokiego czterdziestolatka można byłoby przypuszczać, że jest zwyczajnie zakochany? Vin wiedział, jak owijać sobie ludzi wokół palca bez najmniejszego trudu. Poznał Charlesa krótko po osiemnastych urodzinach, gdy ten przyjechał przekazać mu klucze od apartamentu i dopełnić wszystkich formalności w imieniu Gerarda, ponieważ ojciec nie miał czasu zajmować się organizacją nowego życia nieślubnego syna. Charles był dokładnie taki, jak przypuszczał, że będzie najbardziej zaufany pracownik ojca; zdystansowany i niezmiernie rzeczowy w każdym aspekcie, a jednak Vin chętnie podzielił się z nim swoimi dotychczasowymi przeżyciami, opisując poczucie wyalienowania towarzyszące mu przez długie lata pobytu w szkołach z internatem. Była to wręcz oscarowa rola odegrana przez niego bez zająknięcia, może nieco za mocno udramatyzowana, lecz wystarczyłaby nieco zmiękczyć twarde serce Lutzmana. Z każdym kolejnym spotkaniem ich relacja zacieśniała się coraz bardziej i gdyby tylko Vin potrafił lepiej rozumieć uczucia innych ludzi, być może nie uciekałby się tak często do manipulacji. Musiał przyznać, że Charles nawet złorzecząc na niego i grożąc mu, pozostawał jego wiernym sojusznikiem.
      Vin wiedział na bieżąco, co działo się na ojcowskim podwórku, gdyż najświeższe informacje dostawał z pierwszej ręki. Wiedział o rozczarowaniu osobą Josepha, który coraz mocniej uginał się pod presją oczekiwań i próbach utemperowania Sophie, która postanowiła wyrwać się spod kontroli, rozpoczynając regularną wojnę z Gerardem i poniekąd czyniąc z niego pośmiewisko, gotowa zniszczyć tak ważną dla niego reputację. Było to niebezpieczne w obliczu prężnie rozwijającej się kariery politycznej, na którą Gerard postawił, gdy osiągnął w biznesie zamierzone cele. Wiele par oczu było zwróconych ku niemu i z całą pewnością postępowanie Sophie odbiegało od buntu, który można byłoby wytłumaczyć nastoletnimi hormonami, skoro mowa była o dorosłej kobiecie studiującej na świetnym uniwersytecie pod okiem znakomitych profesorów. Co gorsze, nie zamierzała ona poprzestać na wyprowadzeniu się z rodzinnej rezydencji i w zupełności nie przeszkadzało jej odcięcie od majątku, a to rodziło pytania coraz częściej wypływające na forum publicznym: skąd miała pieniądze, by żyć na tym samym wysokim poziomie? Vincenta nie obchodziła cała drama tocząca się wokół przyrodniej siostry, ani nawet intencje Sophie.

      Usuń
    2. Być może miała z Gerardem rachunki do wyrównania, a może była spragniona atencji, dlatego nieustannie robiła wokół siebie szum. Miał to gdzieś. O wiele ciekawsze okazało się wyobrażanie sobie złości, w jaką wpadał ich ojciec, ilekroć ukochana córeczka stawiała mu opór, wytykając publicznie każdy najmniejszy błąd lub przejaw hipokryzji. Czy to właśnie była karma, która wróciła do starego skurwiela ze zdwojoną siłą, gdy jedna z jego latorośli zaczęła podkopywać podwaliny błyskotliwej kariery, robiąc z niego durnia na arenie politycznej? Żadne z dzieci, które uznawał za swój powód do dumy, w rzeczywistości nim nie była, każde z nich miało jakieś mankamenty i przywary, wobec których Gerard pozostawał bezsilny.
      — Ciebie nie da się tak po prostu zamknąć, co? — spytał z cichym śmiechem, kręcąc przecząco głową. Tak jak przypuszczał, nie speszyła się pod wpływem jego spojrzenia, traktując je zapewne jako próbę, którą w swoim mniemaniu przeszła pomyślnie. Dziewczyny pokroju Sophie nie odczuwały wstydu, potrafiły obrócić nawet obraźliwy komentarz na swoją korzyść, robiąc to z przepięknym uśmiechem na idealnych wargach. — Na pewno w sprawie Gerarda, ale przecież jesteś dostatecznie mądra, by wiedzieć, że mam w dupie wasze potyczki, które tylko czasami fajnie się obserwuje z boku — zauważył, przeczesując burzę jasnych loków długimi palcami. Kilka kręconych pasemek opadło mu na oczy, których nie odrywał od tęczówek Sophie. Dawał jej jasno do zrozumienia, by zaopatrzyła się w dobre argumenty, jeśli chciała coś ugrać. — Wpuszczę cię do środka i nawet pozwolę ci obsłużyć się w moim barku pod warunkiem, że skończysz z tą kokieterią, która na mnie nie działa. Chyba chcesz, żebym brał cię na poważnie? — jego pytanie było zarazem wyzwaniem. Rękawicą rzuconą po to, aby ściągnąć z twarzy Sophie maskę. Zastanawiał się, jaki dokładnie przyświecał jej cel tego spotkania, lecz równocześnie miał świadomość, iż dziewczyna jest sprytniejsza, niż wskazywałby na to niepozorny wygląd.

      Vinnie ♥︎♥︎♥︎

      Usuń
  9. Wdech odegnał nieprzyjemne uczucie ścisku w klatce piersiowej.
    — Miałem na myśli Brooklyn, tę konkretną galerię — stwierdził, umieszczając dłonie w kieszeniach i pozwalając sobie na luźniejszą pozę, kryjącą dławione wyuczonym spokojem zdenerwowanie. Zaczepne nawiązanie do własnych obrazów zbył milczeniem. — Raczej niewiele tu znajomych twarzy.
    Gdyby znajdowali się pod zdobną sztukaterią eleganckich sal wystawowych na górnym Manhattanie, gdyby otaczały ich przestronne galerie Chelsea, Lex nie byłby zaskoczony jej obecnością. Zainteresowanie sztuką było tylko jednym z długiej listy powodów, które przyświecały ich gościom i z pewnością nie pierwszym. W niekończącej się litanii wszystkiego, co wypadało, miejsce obycia wśród nazwisk i styli przypadało tuż obok potrzeby potwierdzenia własnego statusu i bliżej sposobów na uniknięcie płacenia podatków niż można by przypuszczać. Mógł co do zasady zachowywać pewną obojętność wobec spraw pieniądza, ale nie oznaczało to jeszcze, że pozostawał ignorantem lub co gorsza oderwanym od rzeczywistości romantykiem. Absurd obitych w drewniane skrzynie płócien, spędzających dekady w szwajcarskich magazynach, bardziej go więc śmieszył niż oburzał. I znalazł się tym samym w gronie niewypowiedzianych opinii, zachowywanych dla siebie obserwacji, które pozwalały mu na zapełnienie czasu przeraźliwie nudnych dyskusji wśród nowojorskiej elity. Także, a może w szczególności, tych dotyczących architektury i malarstwa.
    Za jej przykładem przeniósł spojrzenie na własne obrazy. Śledząc na nowo znajome pociągnięcia pędzlem i mieszające się kolory, wciąż wracał do myśli, że być może była to ostatnia szansa, by pasję przekuć w coś więcej niż ciekawostkę w bezbarwnym życiorysie. Szarpiąc się między różnymi ścieżkami, już raz odrzucił uczelnię artystyczną, porzucając przygotowywaną teczkę, jakby z obawy, że nie okaże się wystarczająco dobry. Nie potrafił sam w sobie tego strachu rozpoznać, choć zdradzały go przedzierające się przez maskę spokoju emocje, a przez to nie mógł i wyjść mu naprzeciw, powstrzymywany własną dumą. Przywdziewanie fałszywej w swojej ostentacyjności pewności siebie było jednak łatwiejsze, gdy nie dbało się o wynik przedsięwzięcia. I gdy ułożony przed kilkoma tygodniami plan, nie napotykał na swojej drodze poważnej przeszkody.
    — Musiało mu to umknąć. — Relacja Sophie z jego przyjacielem wybrzmiewała przez pryzmat rad, których Lex nigdy nie miał kompetencji udzielać. Szczęśliwie na ogół kończył oddelegowany do roli słuchacza i głosu rozsądku, czasem duszącego te bardziej niedorzeczne pomysły chłopaka w zalążku. Z takiej perspektywy dziewczyna zdawała się mieszanką sprzeczności, co przynajmniej częściowo miało związek z umiejętnością Arthura do skakania między rzucaniem oskarżeń a wyznaniami uczuć w przeciągu zaledwie kilku zdań. Alexios był prawie pewien, że nie dyskutowali o jej guście artystycznym, a Art jeśli już poruszał tematy plastyczne to w formie obliczonych na rozdrażnienie go przyjacielskich przytyków. — Albo ja zapomniałem, to było dawno temu. Niemniej dobrze wiedzieć, że nie wszyscy odwiedzają galerie tylko dla wielkich nazwisk. Przyciągnęło cię coś konkretnego, czy jesteś tu z kimś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ukłuciem z tyłu głowy przyszła świadomość, że przesadnie przejmował się przyczyną niepowodzenia własnego planu, a niedostatecznie wyjściem z niezręcznej sytuacji. Wibrujący rozbawieniem ton jej głosu przypominał, że o ile mogła to dla niej być zabawa, sam znalazł się tam w konkretnym celu i niekoniecznie chciał z niego rezygnować. Zwłaszcza, gdy kątem oka pośród grup oglądających wystawę dostrzegł znaną sylwetkę. Daniel Liebermann uchodził powszechnie za ekscentryka i była to reputacja, na którą solidnie sobie zapracował. Wyłapanie go w tłumie sprowadzało się do dostrzeżenia charakterystycznego staromodnego ubioru, uwypuklonego tylko w białej przestrzeni przez dobór krzykliwej czerwieni jako głównego koloru. Lex śledził mężczyznę wzrokiem aż do kolejnej ścianki, gdzie ten zatrzymał się z towarzyszem przed dużych rozmiarów dziełem, przedstawiającym scenę we wnętrzu kawiarni. Na ogół nie sięgał daleko w przyszłość, wystawiając się na zarzuty o krótkowzroczność. Zwrócenie uwagi kolekcjonera i krytyka sztuki było jednak logicznym pierwszym krokiem.
      — Innym razem chętnie powspominałbym i podzielił się opinią o wystawie, może nawet zapewnił trochę rozrywki, by podtrzymać ten dobry humor, który najwyraźniej ci dopisuje, ale jak pewnie zdążyłaś się już domyślić, mam pewne plany — powiedział, akcentując ostatnie słowo i zarazem kończąc bezsensownie krążyć wokół tematu. Oboje dobrze wiedzieli, czyje prace wisiały na ścianie tuż przed nimi, a Alexios nie miał specjalnie nastroju do zabawy w uniki. Wątpił też, by te miały okazać się szczególnie przydatne wobec Sophie. Postawił więc na bezpośredniość, zaraz dodając: — I byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś nie wspominała o mnie i obrazach naszym wspólnym znajomym, czy po prawdzie, komukolwiek innemu. — Jedną z niewątpliwych zalet obracania się wśród bliskich, była świadomość czego można się po nich w każdej sytuacji spodziewać. Znajomość z drugiej ręki sprzed paru lat zdecydowanie nie zaliczała jej do tego grona. Nie miał pewności co mogłoby ją przekonać, do zachowania jego, niepodważalnie nudnego i blaknącego wobec nowojorskich skandali, sekretu dla siebie. W żadnym razie nie oznaczało to jednak, że nie miał zamiaru próbować.

      Alexios Argyropoulos

      Usuń