09.03.99 — nasłynniejszy syn skandalu w Korei Południowej ostatniego dziesięciolecia — w NYC od trzech lat, z siostrą Daebi — raper i music producer pod pseudonimem Agust D
Nigdy nie lubił świateł reflektorów: trudno jednak ich uniknąć gdy jest się jednym z Parków, tych Parków. Jego bogata rodzinka od samego początku utrudniała mu życie — jego matka, niegdyś jedna z najsłynniejszych aktorek kraju, wysyłając go od najmłodszych lat do telewizji i używając jako twarzyczki rodzinnej firmy farmaceutycznej; jego ojciec, znany jako "Dobroduszny Park" ze względu na aktywność w różnych działalnościach charytatywnych, kłocąc się z żoną i nalegając na jego pozycję jako następca tronu Pharkma; jego dziadek, przepowiadając mu świetlaną przyszłość w Pharkma i zmuszając go tym samym do niepodważalnego posłuszeństwa oraz oddania niczym Bogu, bo to przecież on zbudował dla nich, własnymi rękoma, to właśnie bogactwo; no i wreszcie jego wujek, mordując własnego brata oraz ojca i nasyłając na bratanków japońską yakuzę aby upewnić się, że nikt nie miałby szansy stanąć mu na drodze do pozycji CEO. Mając taką bandę pojebanych świrów dookoła trudno było pozostać jako-tako anonimowym, a ucieczka do znanego już i kochanego NYC w towarzystwie ochrony prywatnej miała oznaczać dla rodzeństwa "normalne" życie. Tak naprawdę światło reflektorów oraz trauma podążyły za nimi wraz z echem skandalu, które rozniosło się na cały świat, a rodzeństwo, popędzone nie tylko siłami buntowniczymi, które przez całe ich poukładane życie nie mogły znaleźć ujścia, ale także głębokimi ranami psychicznymi, jedynie pogorszyło sytuację, kreując aferę za aferą w wolnym od sztywnych zasad społeczeństwa Nowym Jorku, które niemalże uzależniło ich od środowiska imprez, alkoholu, marihuany, nieprzespanych nocy oraz braku ciężkiego poczucia wstydu, który dzierżyliby na barkach, gdyby to samo robili we własnym kraju. | Dziś Daehyun pozbył się ochroniarzy, lecz nie do końca stanów lękowych: czasem jeszcze budzą go w nocy koszmary, po których musi sięgnąć po telefon i upewnić się, że z Daebi wszystko w porządku. Próbuje pogodzić się z tym, że nigdy nie będzie anonimowy, jednocześnie starając się zapomnieć o tym, że kiedykolwiek odczuwał potrzebę posiadania nierozpoznawalnego imienia. Mieszka na ósmym piętrze ze współlokatorem który pali zbyt dużo trawki i namawia go na rozpoczęcie wspólnej plantacji, marzy o posiadaniu kota wiedząc, że nie jest gotowy na przejęcie tak wielkej odpowiedzialności, martwi się o siostrę, która niedawno się od niego wyprowadziła, i czuje się żywy tylko wtedy, gdy spędza całe noce w swoim studio, produkując i nagrywając pod pseudonimem Agust D, którym zagarnął sobie znajomości z niemałymi sławami. Od czasu do czasu występuje na scenach hiphopowych klubów, chowa twarz przed paparazzi, nieironicznie interesuje się projektowaniem wnętrz i daje upust dziecięcym marzeniom związanym z kreacją komiksów tworząc street art w ciasnych uliczkach NYC przedstawiającą jego autorską postać Mr. Hwa ("화", oznacza zarówno "gniew", jak i "kwiat"). Podobno ma lekkie problemy z alkoholem, ale twierdzi, że whiskey po prostu pomaga jego kreatywności; świetnie gotuje; nosi bliznę na uchu po tym, jak raz upadł po pijaku i je rozciął; nie przepada za towarzystwem większości osób, ale jego współlokator na szczęście jest tego wyjątkiem; uzależniony od kawy i maniakalnego sprawdzania, czy na pewno zamknął drzwi na klucz na noc; utrzymuje kontakt jedynie z ciotką od strony matki, która potajemnie przesyła im pieniądze na życie mimo ich nalegań, aby tego nie robiła; kocha siostrę ponad wszystko i trzyma dla niej ukryty w szufladzie z bielizną pistolet. |
kariera muzyczna — powiązania — dodatki
***
i jesteśmy! mam nadzieję, że ciepło przyjmiecie mojego pana. dawno nas na blogach nie było, więc trochę zardzewieliśmy, ale bardzo się cieszymy, że możemy powrócić do wątkowania :') szukamy znajomych, przyjaciół, może czegoś więcej (!!) i, gdyby ktoś chciał, współlokatora. na blogu pojawi się także siostra, a jeśli ktoś jest nią zainteresowany, zaspojleruję, że będzie... no, bardzo ciekawa. trochę przerażająca u.u odpisy głównie wieczorami, i wolę krócej, ale częściej (chociaż parę lat temu tak nie było, haha). istniejące zakładki będą uzupełniane!! kochajmy się!
buźka: min yoongi
[Och, to dopiero intensywna historia! Gratuluję tak sprawnego zlepienia wątków akcji - morderstwo, porwanie... Aż mimowolnie przeszły mnie ciarki!
OdpowiedzUsuńObejrzałam sobie chyba wszystkie linki, podstrony i odnośniki. Mam nadzieję, że Twój powrót będzie dla Ciebie inspirujący, miły i przede wszystkim trwały! Trzymamy kciuki, byś została tu z nami jak najdłużej.
Oczywiście zapraszamy i do nas!]
Jane / wkrótce też Elisa
[ Hej! Zgodzę się z przedmówczynią, intensywna i niezwykle ciekawa historia jest zawarta w Twojej karcie! Wszystko zdaje się dopracowane i przemyślane, aż chętnie przeczytałabym więcej odnośnie rodziny Park :D Rodzeństwo nie ma łatwo w życiu, ale zdaje się, że sobie radzą. Oby odnaleźli spokój i choć troszkę radości.
OdpowiedzUsuńTrzymam też kciuki, by powrót na łono blogów okazał się przyjemny i spełnił oczekiwania! Bawcie się dobrze i oby wena dopisywała :) ]
Laurent / Jackson
[ Hejka! Przyszłam się przywitać, pochwalić kartę i historię, która mnie bardzo zainteresowała, no i wizerunek, ah yoongi marry me - przepraszam, musiałam XD
OdpowiedzUsuńWidzę, że w życiu Daehyuna nie brakuje emocji, czy dramatów, ale jeśli masz ochotę troszkę pomieszać, coś wymyślić, to zapraszam do siebie!
Życzę Ci wielu wątków oraz weny i już uciekam!]
Min Ari & Ahn Sunghoon
[ W takim razie czekamy na siostrę, a na tą chwilę życzymy wątków z innymi i masy weny! :D ]
OdpowiedzUsuńLaurent / Jackson
[Jak tylko zobaczyłam tę kartę, uznałam, że zbrodnią byłoby się nie przywitać, a więc... Hejo! Cóż, i Minsoo, i Seojun chcąc nie chcąc Daehyuna (mam słabość do tego imienia) muszą kojarzyć, choćby ze względu na ten skandal. Co prawda teraz mam istne urwanie głowy i nie mam zbyt wiele czasu na wątkowanie, bo kończę sobie opowiadanko w każdej wolnej chwili, ale jak tylko dychnę, jestem gotowa na zmalowanie naszym panom jakiejś fajnej historii! Wiesz, tak w imię no weź, ze mną się nie napijesz?
OdpowiedzUsuńPS. Zakładamy zespół??
PPS. Yoongi marry me]
Minsoo 😇 & Seojun 😈 & Yuri 🤭
Spotted: Wiecie, co jest najlepsze w Nowym Jorku? Nawet jeśli zrobisz z siebie idiotkę w poniedziałek, tańcząc półnaga na stole w Tribece z butelką wódki w ręce, istnieje spore prawdopodobieństwo, że w następny wtorek nikt nie będzie pamiętać, jak masz na imię... O ile się o to sama nie postarasz. Dlatego z taką przyjemnością witamy nowych mieszkańców, którzy dym za skandalem zostawiają daleko za sobą, najlepiej w innym kraju. Choćby taki D. Słodki chłopak z gorzką historią. Za dnia smaruje ściany starych budynków, by w nocy występować na scenach undergroundowych, brooklyńskich barów. Możesz się chować za maską, jeśli chcesz, D, ale pamiętaj... Ja Cię zawsze widzę.
OdpowiedzUsuńWitam na blogu!
buziaki,
plotkara 💋
[Mam wrażenie, że tak mocno będzie drażnić Elisę, że Lauder aż ją pokocha <3 Lubię takie nieoczywiste przyjaźnie. Czekam na siostrzyczkę!]
OdpowiedzUsuńElisa
[Cześć!
OdpowiedzUsuńSuga na wizerunku? Plus jakieś tysiąc do swagu. xD
Ale, ale! Sama karta ani trochę nie odstaje. Podoba mi się zestawienie gwiazdy z lękami i całą tą otoczką tego, że jest zwykłym człowiekiem, a nie wykreowanym celebrytą. Mam nadzieję, że odzyska spokój i że... jednak nie użyje tego pistoletu!
Od siebie życzę wiele, wiele weny i samych wciągających wątków, a w razie chęci zaproszę do mojej Bernie. Może jakoś uda się tę dwójką połączyć. :D Baw się dobrze!]
Berinella Sinclair
[Hej! Dzięki za powitanie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Devon nie odstraszył wyglądem i da się go lubić. Troszkę się obawiałam czy się tu przyjmie, ale odetchnęłam z ulgą widząc takie miłe przyjęcie na blogu.
Zgotowałaś rodzeństwu niełatwy los, ale to daje duże pole do komplikacji i ciekawych akcji. Możemy pokombinować coś w kierunku muzyki, skoro obaj w tym siedzą. Wspólny kawałek na zasadzie eksperymentu łączącego gatunki? Może Dae chciałby Devona do jakiegoś teledysku? Co sądzisz?]
Na pierwsze świadome przesłuchanie do baletowej sztuki „Małego Księcia” udał się wraz z rodzicami w wieku sześciu lat. Teraz już nie pamiętał czy było to wtedy jego marzenie, czy marzenie jego rodziców, którzy pchnęli go w kierunku tańca jeszcze zanim nauczył się dobrze mówić. Inne życie, bez presji, wiecznych wyrzeczeń i morderczych treningów, dla których zatracił swoje dzieciństwo, prawdopodobnie byłoby lepsze. Lecz nie miało to teraz żadnego znaczenia. Nie potrafił przecież niczego innego. Nie mógłby zostać policjantem, kucharzem, weterynarzem czy astronautą. Wtedy, szesnaście lat temu, gdy przekroczył próg szkoły baletowej dla dzieci i wypowiedział: „nazywam się Song Jiyeon, proszę, opiekujcie się mną” zdecydowanie zbyt głośnym tonem podekscytowanego pędraka, został zgubiony. Na zawsze. A za jego duszę wyznaczono cenę. Słodka trucizna próżności krążąca w jego żyłach była zbyt silna, mimo że czasem, podczas samotnych nocnych treningów w Juilliard – musiał być przecież najlepszy, musiał trenować wciąż, i wciąż, i wciąż – i patrzenia na obce odbicie w lustrze, nachodziła go myśl, że łatwiej byłoby wrócić do Los Angeles, do ojca, Sunmi i Woohyuna. Że łatwiej byłoby po prostu zrezygnować.
OdpowiedzUsuńMyśl ta stała się jeszcze bardziej dokuczająca, kiedy właściciel wynajmowanej przez niego kawalerki, oznajmił mu nagle, że musi się wyprowadzić. Mężczyzna postanowił wyremontować mieszkanie i sprezentować je córce na nowy start, i choć Jiyeon nie należał do histeryków, w tamtym momencie naprawdę zaczął panikować. Niemożliwym było znalezienie na szybko kolejnej porządnej kawalerki w samym środku roku akademickiego, w dodatku przed świętami. Jego skromne oszczędności z Attaboy pozwalały co prawda na wynajęcie pokoju w hotelu, ale co dalej? Propozycja Kihwana była więc dla niego swoistym wybawieniem – kiedy Choe powiedział, że wyjeżdża na zawody taneczne, a całe święta spędzi u rodziny i, co za tym szło, jego pokój będzie stał pusty aż do Sylwestra, Jiyeon niemal rzucił mu się w ramiona, zgniatając chuderlawe ciało w niedźwiedzim uścisku. Nie musiał ważyć za i przeciw; nie było nic do ważenia. Zamieszkanie w pokoju Choe dawało mu wystarczającą ilość czasu na znalezienie innej kawalerki; poza tym wszystko było lepsze od wydania kupy pieniędzy na hotel, spania na zapleczu w Attaboy czy zamarznięcia razem z Kimchi pod jakimś mostem (było ich tu całkiem sporo).
Dopiero wówczas, gdy gramoląc się po schodach z bolącą głową, trzymając w jednej ręce ogromną torbę i transporter z kotem w drugiej, uzmysłowił sobie, jak wielki popełnił błąd. A błąd ten nazywał się Park Daehyun.
Ciężko było stwierdzić, za co Jiyeon tak bardzo go nie znosił i od czego tak naprawdę się zaczęło. Wkurzał go sam wyraz jego twarzy, który mówił wszem i wobec: „jestem lepszy od ciebie, bo wyprodukowałem piosenkę dla Nicki Minaj”. Daehyun był... był po prostu niesamowicie wkurwiającym człowiekiem. Człowiekiem leniwie przeciągającym głoski, porozumiewającym się sarkazmem i zachowującym się bardziej jak kot, niż Kimchi, kot z krwi i kości. A najbardziej wkurwiające było to, że Jiyeon napierdalał dzwonkiem do drzwi dobre piętnaście minut i nie zanosiło się na to, że Daehyun mu otworzy (Kihwan uprzedzał, że taka sytuacja może mieć miejsce; ponoć Daehyun całymi dniami przesiadywał w swoim prowizorycznym studiu, ze słuchawkami na uszach, i nie wiedział o bożym świecie).
Poza samym Daehyunem, wkurwiały go także burczenie w brzuchu – w końcu czarna kawa raczej nie mogła zostać uznana za pierwsze śniadanie – survivalowa torba odpowiadająca zawartością torbie Hermiony Granger i transporter z kotem, ważącym, o zgrozo, dobre trzy kilo za dużo. Podsumowując: Song Jiyeon był jedną wielką chodzącą kupą wkurwienia.
Kiedy pogodził się z tym, że zapuści na klatce schodowej korzenie – a palec wskazujący odpadnie mu od notorycznego naciskania na dzwonek – drzwi nagle się otworzyły. Czarna burza rozczochranych włosów pojawiła się w szparze i Jiyeon zdążył usłyszeć jedynie: „Kihwana nie ma”, nim producent, Agust-jebany-D („d” od „dick”, z pewnością nie od „Daegu”), zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Szok trwał tylko krótką chwilę, niemal natychmiast zastąpiła go irytacja nie z tej ziemi. Mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak: „pieprzony palancie, już ja ci pokażę”, Jiyeon znów zaczął naduszać na dzwonek, tym razem z taką mocą, że, oprócz głowy, zaczął boleć go także palec.
Usuń– Dupek z ciebie – warknął, gdy Daehyun znów pojawił się w szparze, racząc go rewelacjami o braku Choe i jakimiś głupotami o Jezusie Chrystusie. – Kihwan nic ci nie mówił? Mam wprowadzić się do jego pokoju, dopóki nie znajdę sobie czegoś innego, ewentualnie dopóki Hwannie nie wróci. Ale liczę, że szukanie nowej kawalerki nie zajmie mi aż tyle czasu.
Żeby nie powiedzieć: „nie wytrzymałbym z tobą pod jednym dachem dłużej, niż to absolutnie konieczne”.
Sądząc po minie Daehyuna, Choe słowem nie zająknął się na temat ich umowy. Park spojrzał z uprzejmym zaskoczeniem na wielką torbę, następnie na transporter i wydawać by się mogło, że dopiero te dwie rzeczy uświadomiły mu realność sytuacji.
– To Kimchi. – Song uniósł nieco transporter z niespokojnym rudym stworzeniem. – Gardzi kapitalizmem i całkiem miły z niego gość, ale jeśli wyrzucisz go na bruk, to wejdzie oknem, obsika każdy kąt w twoim mieszkaniu i wyżre całą lodówkę. Nie żartuję, zobacz tylko, jaki jest gruby. – Wzrok Jiyeona prześlizgnął się po materiale luźnej bluzy gospodarza, następnie po dresowych spodniach rozmiaru XXXXL, a ostatecznie spoczął na gołych stopach. W porównaniu do Daehyuna, Jiyeon jak zawsze wyglądał niczym żywcem zdjęty z modowego wybiegu. Cholera, czy on właśnie patrzył na stopy tego idioty, jakby nigdy w życiu nie widział żadnych innych męskich stóp? Odpowiedź na to pytanie była tak żenująco prosta, że chłopak niemal od razu uniósł spojrzenie, dla odmiany ogniskując je na kocich oczach. Z deszczu pod rynnę. – Słuchaj, jeśli mi nie wierzysz, możesz zadzwonić do Kihwana. Czy ci się to podoba, czy nie, ja nigdzie się nie ruszam. Nie będę tachał tej torby z powrotem.
Jiyeon
Stojąc na zimnej klatce schodowej i przyciskając transporter do piersi tak, jakby mogło to w jakikolwiek sposób ochronić Kimchi przed morderczym spojrzeniem Agusta D(icka), zastanawiał się, jak bardzo powinien czuć się z tego powodu upokorzony i jak bardzo było mu wszystko jedno. Miał dość tego dnia – nie, ostatnich kilku dni, podczas których grunt załamywał mu się pod stopami bardziej, i bardziej, i bardziej – i czuł, że jeszcze trochę, a całkowicie postrada zmysły, ewentualnie rozpłacze się z bezsilności, która towarzyszyła mu od godziny, dnia, tygodnia, miesiąca (a może zaczął załamywać się jeszcze zanim usłyszał rewelacje o kawalerce, ponieważ tęsknił za domem, tym prawdziwym domem, i nienawidził tego miejsca?).
OdpowiedzUsuńChoć starał się nie patrzeć na Daehyuna, kiedy ten wykręcał numer do swojego współlokatora, miał wrażenie, że napięcie między nimi było namacalne i dało się kroić jak nożem. Nieliczne momenty, w których ich spojrzenia spotykały się na sekundy zaledwie, tak krótkie, że mogłyby wydawać się jedynie złudzeniem, były natomiast tak żenujące, że Jiyeon naprawdę chciał wierzyć, iż stanowiły tylko to – złudzenia. Na klatce rozniósł się dźwięk połączenia. Jeden, drugi... mniej więcej przy piątym jasnym stało się, że Kihwan nie odbierze i fakt ten naprawdę nie powinien nikogo dziwić. Choe był w Miami na zawodach tanecznych, potrafił przez parę dni nie odpisywać na wiadomości, co tu dopiero mówić o odbieraniu połączeń na cito. Nie zmieniało to jednak sytuacji Jiyeona. Dupek wciąż mu nie wierzył, on wciąż stał na korytarzu niczym największy życiowy przegryw, wciąż bolała go głowa, a transporter wciąż ciążył mu w ramionach, z tą różnicą, że Kimchi nie wiercił się aż tak bardzo, jak na początku – widocznie nawet jego dopadło zmęczenie.
Cisza, która zapadła po przerwanym połączeniu, była głęboka; tancerz prawie słyszał pająki przesuwające się po pajęczynach i odległe odgłosy rozmów sąsiadów z wyższych pięter. Tykanie naściennego zegara zdawało się wzmagać i brzmiało w jego uszach jak armatnie wystrzały. Trwało to przez dobre dwie minuty, sto dwadzieścia sekund, tysiące ułamków miary czasu pomnożone w umyśle blondyna przez nieznośność tych małych wibracji składających się na gigantyczny ból głowy (i palca), łupiącej go w rytm przyspieszonego bicia serca. Ale to nie było najgorsze, dopiero kolejne słowa o wpuszczaniu do mieszkania przybłędy sprawiły, że żołądek podszedł mu do gardła. Nie na tyle, by chłopak musiał udać się do toalety i rzucić w stronę muszli klozetowej w celu zwrócenia wnętrzności, lecz na tyle, by zmiarkować, że coś nie było do końca tak, jak być powinno. Migrena? A może furia, niemalże rozbłyskająca pod powiekami? Kocie tęczówki prześwietlały Jiyeona niczym skaner, krótko, szybko i na temat, blondyn zaś nie ruszał się z miejsca, cudem powstrzymując przed złamaniem nosa temu godnemu pożałowania producencikowi. Dupek, co za skończony dupek.
Na pewno nie masz gdzie indziej się podziać? Powiedzieć: „gdyby wzrok mógł zabijać, Daehyun dawno leżałby martwy” to jak nie powiedzieć nic. Bo gdyby wzrok miał podobne właściwości, Daehyun nie tylko byłby martwy – ginąłby powolną śmiercią, najlepiej z rąk seryjnego mordercy, który rozczłonkowywałby jego ciało powoli, kawałek po kawałeczku. Dusza Parka na pewno nie trafiłaby do nieba, nie. Smażyłaby się w ogniach piekielnych przez pieprzoną nieskończoność.
Duma podpowiadała Jiyeonowi, że powinien uraczyć Daehyuna najbardziej zmyślnymi epitetami, na jakie było go stać, i zamieszkać pod mostem, ale zmęczenie połączone z musofobią, pijakofobią i mordercofobią – na pewno dałoby się wymyślić jeszcze wiele innych fobii - podpowiadało zgoła coś innego.
Dlatego Song podniósł z ziemi torbę i z wysoko uniesionym podbródkiem wyminął Daehyuna w drzwiach, wchodząc do mieszkania. Jeśli wymamrotał przy tym „dupek” na tyle głośno, żeby Agust D(ick) mógł to bez problemu usłyszeć, to Jiyeonowi z pewnością nie było z tego powodu przykro, ba, mógłby napisać niezmywalną farbą na całej bocznej ścianie budynku: „Park Daehyung to dupek” i nie czułby niczego poza chorą satysfakcją.
Usuń– A co ty myślałeś, że będę chodził po mieszkaniu w butach? – przewrócił oczami, po czym ściągnął obuwie, ustawiając je w nienagannej prostej linii na stojaku. – I dzięki za troskę, ale składać ubrania też potrafię. Tak, wiem, niesamowite.
Postawił transporter na podłodze, otwierając metalowe drzwiczki. Gruby rudy kocur wylazł niemrawo na zewnątrz i niemal od razu podszedł do Daehyuna, co było dość niecodzienne, biorąc pod uwagę, iż do tej pory Kimchi traktował nieznajomych z ogromną rezerwą (tak jak jego pan). Chociaż z reguły drapał Sunmi i Woohyuna do krwi, gdy rodzeństwo Jiyeona próbowało wziąć go na ręce, teraz ocierał się o nogi zupełnie obcej osoby i, zaraz... czy Kimchi mruczał? Tak, do cholery. Tego dźwięku nie dało się pomylić z żadnym innym.
– Jeśli możesz, wlej mu wodę do jakiejś miseczki, ja... pójdę się rozpakować i posprzątać bajzel Kihwana.
Jiyeon bardzo szybko doszedł do jakże zadziwiającej konkluzji: nigdy, w całej swojej dwudziestoletniej egzystencji, nie widział tak ładnie urządzonego wnętrza. Paradoksalnie największego wrażenia nie wywierał metraż, lecz ogólny klimat gustu. Antresola w salonie, ogromne okna wychodzące wprost na miasto, duża ilość roślin powsadzanych w fikuśne doniczki (musiały być sztuczne, szczerze wątpił, by Park i Choe pamiętali o ich podlewaniu), jasne ściany, obrazy... czystość. Nie licząc paru walających się po podłodze urządzeń, podłogi aż lśniły, a większość rzeczy zdawała się mieć swoje własne, stałe miejsce. Mieszkanie przypominało raczej luksusową rezydencję, niż to, co Jiyeon wyobrażał sobie, że tu zastanie, a co oscylowało pomiędzy dziwacznością, brudem a minimalizmem.
Także artystyczny nieład pokoju Kihwana nie był aż tak wielki, jak przedstawił to Daehyun. Wystarczyła dosłownie godzina, by Song ułożył porozrzucane artystycznie fragmenty garderoby i powkładał do szaf część własnych ubrań – nie wszystkie; nie chciał rozpakowywać się za bardzo, na wypadek, gdyby szybko znalazł inną kawalerkę. Widocznie życie na ciągłych walizkach było mu pisane.
Kiedy przebrał się w czarno-białe dresy Balenciaga i rozłożył pod ścianą składaną kuwetę, postanowił sprawdzić czy Kimchi – ten zdrajca – jeszcze żył.
Obrazek, który powitał go w momencie, w którym wszedł do salonu, sprawił, że Jiyeon omal się nie przewrócił. Otóż Agust-jebany-D(ick) polegiwał na kanapie razem z Kimchi; rudy kocur mościł się na jego klatce piersiowej, a pożal-się-Boże-producent drapał go za uszkami swoimi długimi palcami pianisty. Jiyeon chrząknął. Obie pary kocich oczu powędrowały w jego kierunku.
Tancerz zajął miejsce po drugiej stronie kanapy i podciągnął nogi pod brodę, popatrując na Daehyuna z niepewnością, o jaką sam by siebie nie podejrzewał. Być może zażyty wcześniej Ibuprofen zaczynał działać, a być może Jiyeonowi było po ludzku głupio za wcześniejsze zachowanie.
– Przepraszam. Powinienem najpierw upewnić się, że Kihwan zdążył cię uprzedzić, a nie przychodzić tu znienacka i robić awanturę. Obaj wiemy, jaki ten człowiek potrafi być roztrzepany i... naprawdę nie zawracałbym ci głowy, gdybym nie znalazł się w tak patowej sytuacji – uśmiechnął się lekko, lecz zaraz spoważniał, bawiąc nerwowo sznurkami od kaptura. – Ale, żeby było jasne, nie zmieniłem o tobie zdania. Dalej uważam, że jesteś dupkiem.
Jiyeon ♡
[Hejo! Przychodzę w takim razie pomyśleć nad jakimś wąteczkiem <3 Pomyślałam sobie, że możemy zacząć tak pół na pół od zera... Co Ty na to, żeby któregoś dnia Minsoo przyuważył Daehyuna, jak ten smaruje sprejem ścianę restauracji, nad którą chłopak mieszka? Skoro Twój pan przebywa często w masce, naturalne, że na samym początku mogliby się nie poznać, a myślę, że to nawet byłoby bardziej zabawne. I oczywiście, jeśli chciałabyś pisać wątek jeszcze z Seojunem, to jestem jak najbardziej otwarta (sama mam między nimi dylemat)! :D]
OdpowiedzUsuńObudził się — znów — z potwornym bólem głowy. Wczorajszej nocy położył się do łóżka poirytowany i zmęczony, z tej złości zaś chciało mu się płakać. Przez dobrą godzinę powstrzymywał się przed rozpaczliwym pochlipywaniem, a im bardziej się starał, tym bardziej był zły i tym bardziej chciało mu się płakać. Powtarzanie: „Bądź dzielny. Bądź asertywny. To tylko bogaty paniczyk z przerostem ego; nieprzyzwoita, wredna ameba. Potrafisz go zgnieść małym palcem lewej ręki” nie pomagało, i koniec końców Jiyeon zasnął grubo po trzeciej. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się lepiej; od rana miał zajęcia na Juilliard, potem umówiony był z trzema właścicielami potencjalnych kawalerek do wynajęcia, podświadomie wiedząc, że nic z tego nie będzie — znalezienie czegoś godnego uwagi wymagało więcej, aniżeli dwie minuty surfowania po Internecie. Towarzyszyła mu jednak desperacja, tak, jakby nie tylko rozum, ale także serce zdawały sobie sprawę, że mieszkanie z Daehyunem stanowiło zło konieczne.
OdpowiedzUsuńChyba jedynie Kimchi odczuwał z tego powodu radość, bo już z samego rana drapał pazurkami w drzwi, najprawdopodobniej chcąc udać się prosto do Agusta D(icka). Jiyeon go nie wypuścił, rzecz jasna, co poskutkowało obsikaną podłogą. Kimchi potrafił być wredotą równie wielką, co jego nowe guru.
Ulgę przyniósł dopiero długo wyczekiwany prysznic. Woda nie była może przesadnie gorąca, ale spięte mięśnie Songa nieco rozluźniły się pod jej ciepławym strumieniem, obywającym każdy fragment skóry. Gdy Jiyeon wracał do pokoju Kihwana, był znaczniej spokojniejszy niż w chwili, w której z niego wychodził. Jego przydługie, jasne włosy, związane w luźną kiteczkę, wciąż były mokre i zostawiały po sobie niewielkie krople na linii pleców. Skóra tancerza pachniała rześkim, cytrusowym płynem pod prysznic, który mieszał się ze świeżym zapachem płynu do płukania, jakim przesiąknie były bokserki. Nim zdążył włożyć na siebie żółty, równie pachnący sweter, drzwi otworzyły się z impetem, a krzyk, jaki temu towarzyszył, musiał, po prostu musiał, postawić na nogi cały blok. To nie zaskoczyło go jednak najbardziej — dopiero tępy ból w okolicy skroni i jego własny okrzyk, uzmysłowiły mu, że coś było bardzo nie tak. W uszach szumiało mu głośniej, niż gdyby stał właśnie u stóp wodospadu. Klatka po klatce życie prezentowało mu przebieg najwolniejszej minuty w historii wszechświata i nawet obecność Daehyuna, który przenosił pytające spojrzenie od jednego do drugiego intruza, w minimalny sposób nie rozjaśniała obrazu sytuacji.
Producent miał na sobie wyciągniętą koszulkę, dresowe spodnie i bose stopy. Czarne kosmyki były zmierzwione od snu, ale kocie oczy pozostawały skupione i czujne. Widząc go znowu po niespełna paru godzinach, Jiyeon niestety poczuł się tak, jakby świat stanął w miejscu. Dlaczego ten skurczybyk musiał być totalnie w jego typie?
Nie wiedziałam, że masz u siebie na mieszkaniu jakiegoś półnagiego kolesia!
To śmiałe stwierdzenie uświadomiło Jiyeonowi, w jakim stanie się znajdował. Choć temat szeroko pojętej nagości nie był mu obcy — w końcu wiele razy podczas występów musiał wkładać na siebie stroje, które odsłaniały więcej, aniżeli zasłaniały — nie uśmiechało mu się świecić golizną przed Daehyunem i obcą dziewczyną, wyglądającą niemalże jak jego lustrzane odbicie.
To musiała być Daebi. Kihwan opowiadał mu o niej tyle, iż Jiyeon w pewnym momencie zaczął podejrzewać, że Choe pała do niej sympatią znacznie wykraczającą poza relację: „ja i siostra mojego przyjaciela”.
UsuńJiyeon szybko włożył sweter i, boleśnie świadomy, że nie ma na sobie spodni, jedynie bokserki, wyciągnął w stronę Daebi dłoń. Ta uściskała ją niepewnie.
— Mam na imię Jiyeon i... to wszystko nie tak, jak myślisz. My nie... — popatrzył spanikowany na Daehyuna, doskonale zdając sobie sprawę, jak to musiało wyglądać z boku. Jakby Daehyun korzystał z nieobecności Kihwana i sprowadzał sobie na noc chłopców do jednorazowych numerków. — Nie jestem żadnym one-night standem ani nic z tych rzeczy. Zresztą, chyba nikt, kto posiada jakiekolwiek standardy, nie zgodziłby się na pójście do łóżka z tym dupkiem. — Słowo „dupek” zostało wypowiedziane ze szczególnym naciskiem. Wydawać by się mogło, że miało ono magiczne zdolności, ponieważ na ustach Daebi w końcu wykwitł figlarny uśmieszek. Jiyeon dotknął pulsującej skroni i rozmasował bolące miejsce; jeszcze nigdy nikt nie przywalił mu figurką KAWS. — Daebi, prawda? Przepraszam, że cię wystraszyłem. Kihwan pozwolił mi zatrzymać się w tym pokoju, dopóki nie znajdę nowej kawalerki.
Jiyeon ♡
Być może, bardziej od oberwania figurką KAWS, powinien zadziwić go widok obcej dziewczyny biegającej po pokoju w samym ręczniku. Park Daebi emanowała aurą beztroskości, posiadała także imponującą posturę; bez dwóch zdań mogłaby równać się z tancerkami baletowymi, ponieważ na pierwszy rzut oka miało się wrażenie, iż dziewczyna składa się głównie z mięśni, twardych, gładkich powierzchni, przypominających bardziej rzeźbę starożytnej atletki, jakimś cudem ożywioną, aniżeli przeciętnego człowieka z ulicy. Gdyby Jiyeon nie obcował z równie pięknymi stworzeniami na co dzień, i gdyby nie był gejem — to chyba w pierwszej kolejności — prawdopodobnie zawiesiłby na niej oko na dłużej. Niestety, w tej rzeczywistości jego wzrok automatycznie kierował się ku kocim oczom, nieuczesanym, czarnym włosom i pomiętemu, wieśniackiemu t-shirtowi. Więc żeby nie patrzeć na Parka, i trochę też dlatego, że nie chciał paradować przed ich dwójką w samych bokserkach, blondyn zaczął się ubierać. Był w trakcie naciągania na zadek obcisłych, jeansowych spodni, gdy Daehyun przerwał ciszę, pierdoląc trzy po trzy o tym, że Daebi była jego siostrą (jeśli usłyszał ciche: „no shit, Sherlock” wymamrotane przez Jiyeona pod nosem, nie dał tego po sobie poznać) i celując w niego oskarżycielsko palcem.
OdpowiedzUsuńBoże, jak on go wkurwiał. I nie był to kreatywny wkurw. Wkurw, który kazał wychodzić Jiyeonowi na scenę i dawać z siebie wszystko. Ten odbierał zdolność myślenia i zaślepiał.
— Słuchaj, dupku... — Blondyn zaczął, pokonując dzielące ich metry, i to był kolejny błąd. Z tak bliskiej odległości, zapach Daehyuna był bardziej intensywny: mieszanka płynu do prania, powietrza i... mandarynek? Song zauważył już wcześniej, że ubrania producenta były nimi przesiąknięte, na tyle, że jeśli myślało się: „Daehyun” to zaraz obok pojawiało się „jebane mandarynki”. Ciężko stwierdzić czy był to jakiś płyn do kąpieli, szampon czy może fakt, że w okresie przedświątecznym morderca-całego-szczęścia zajadał się tymi owocami. Bez względu na powód, Jiyeon jednego był pewien; nigdy nie zje już żadnej mandarynki. — Będę mówił to, na co mam ochotę. A jeśli tak ci to przeszkadza... — Obserwował, jak twarz Parka pąsowieje, a w jego oczach pojawiają się niebezpieczne ogniki. W krótkim czasie tancerz odkrył istotną rzecz: on także uwielbiał wkurzać Daehyuna. — Musisz zrobić coś więcej od kłapania jęzorem i wymachiwania paluchem. — Przez cały ten czas nie spuszczał wzroku z kocich tęczówek, mając dziwne wrażenie, że właśnie poddawał producenta sadystycznemu rodzajowi testu, pragnąc wręcz, och, niezwykle pragnąc, aby czarnowłosy oblał go z kretesem. — Bo w tym momencie przerażasz mnie niczym Kimchi zaraz po przebudzeniu. Czytaj: wcale.
Na całe szczęście Daebi wybrała właśnie ten moment, by oznajmić, że robi kawę, a dosłownie kilkanaście sekund później ponownie zajrzeć do pokoju, tym razem z zamiarem poinformowania swojego brata o otwarciu kawiarni Emmy. I Jiyeon naraz zatęsknił za własnym rodzeństwem, równie nieokiełznanym i pyskatym, co Daebi, uzmysławiając sobie, pierwszy raz od czasu przyjazdu do tego miasta, że spędzi święta całkiem sam, z dala od rodzinnego ciepła i znajomego przekomarzania. Smutek był niemal porównywalnie wielki do ulgi. Święta z ojcem, Sunmi i Woohyunem, przypalone ciasto, zepsuty krem i w efekcie jedzenie suchego biszkopta posmarowanego dżemem malinowym, jedynie przypominałyby mu o tym, że jego mamy już nie było. Jej i tego cudownego tortu z malinami, który piekła każdego roku.
— Hmm? — dopytał, wychodząc z pokoju i kierując się do kuchni. Daebi powtórzyła pytanie o podwózkę, na co blondyn parsknął i już miał odmówić (towarzystwo Daehyuna było pierwszym punktem na jego liście: „najgorsze rzeczy ever”), lecz zmienił zdanie, kiedy zobaczył minę tego mordercy-całego-szczęścia. Mógł się poświęcić, jeśli oznaczało to nadepnięcie Parkowi na odcisk. — Chętnie skorzystam. Jest dzisiaj strasznie zimno, a stąd mam kiepskie połączenie autobusowe do Juilliard — uśmiechnął się kpiąco, wychwytując wzrok Daehyuna ponad plecami Daebi, i pokazał mu środkowy palec.
UsuńÓw jadowity uśmiech zmienił się w iście anielski, gdy Daebi podała mu kawę. Bez cukru, z odrobiną mleka, dokładnie taką, jaką lubił najbardziej (skąd wiedziała?). Tancerz oparł się tyłkiem o blat, rozkoszując ciepłym napojem bogów. Dziwne, zazwyczaj cechował się dużą ostrożnością, jeśli chodziło o obcych ludzi, natomiast w towarzystwie rodzeństwa czuł się... dobrze i swobodnie. Jakby wszystkie problemy, mroczne sekrety i przemilczane pytania zniknęły, jakby jedynym problemem Jiyeona znów był niechciany angaż w roli Merkucja zamiast Romea w sztuce baletowej „Romeo i Julia”. Jakby znów był dzieckiem, ze stopami zanurzonymi po kostki w gorącym piasku, obserwującym płonący horyzont podczas zachodu słońca. Kimchi chyba myślał podobnie: rudy kocur wgramolił się do kuchni i niemal od razu otarł o chude nogi producenta od siedmiu boleści. Ostatecznie podszedł do Jiyeona, domagając się uwagi. Tancerz odstawił kubek i porwał swojego jedynego synka w ramiona, wtulając twarz w jego mięciutkie futerko.
— Wybaczcie, Kimchi nie może doczekać się swojej kurczakowej saszetki. Nakarmię go i możemy się zbierać.
Jiyeon ♡