HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Cinderella
Well, well, well! Looks like our H is getting more comfortable in the role of her life... Flashing smiles left and right, as if she didn’t just show up on the red carpet as the plus-one of a certain handsome, disgustingly rich guy we’ve all been crushing on since he recited French poems in first grade. I think this fairytale fits her perfectly, but... Word on the street is that her real self is catching up to her. Will the secret finally come out? And how will her Prince Charming react to it all? After all, she’s a sweet, hardworking girl, always there to offer a shoulder to cry on over coffee... Maybe this story really will have a fairytale ending. Well, we’ll see. Whether it’s “happily ever after” or not, you know I’ll be here to spill all the tea... or coffee!

You can't hide from me.
xoxo

The day I died, / I didn't tell / my body

But I've had one too many cigarettes burning up my lungs
Had the taste of one too many lips hanging of my tongue

+16 

Przymyka oczy, czuj膮c jak czer艅 pod powiekami wiruje, przyprawiaj膮c o zawr贸t g艂owy, a wiatr prze艣lizguje si臋 po nim, przeczesuj膮c k臋dzierzawe w艂osy i mierzwi膮c ubrania. Uchyliwszy nieznacznie ci臋偶kie powieki, przechadza si臋 wzd艂u偶 kraw臋dzi dachu wysokiego na czterdzie艣ci pi臋ter wie偶owca, przysuwa blanta do ust i zaci膮ga si臋 nim, jakby w og贸le nie martwi艂 go fakt, 偶e je艣li 藕le postawi stop臋, runie prosto w niebyt.
W tej chwili po prostu rozkoszuje si臋 chwil膮, odpoczynkiem od natr臋tnych my艣li i poczuciem nieograniczonej wolno艣ci, nic innego nie ma ju偶 dla niego znaczenia.
Po raz kolejny pokonuje d艂ugo艣膰 dachu, patrz膮c w d贸艂 i czuj膮c si臋 tak niedorzecznie lekko, 偶e zaczyna zastanawia膰 si臋, jakby to by艂o, gdyby spr贸bowa艂 nauczy膰 si臋 lata膰.
Jak by to by艂o, frun膮膰 z czterdziestego pi臋tra, po prostu podda膰 si臋 grawitacji i nie my艣le膰 o niczym poza niechybnym ko艅cem?
Nie chwieje si臋, jego krok jest spr臋偶ysty, ale w dziwny spos贸b zaskakuj膮co wywa偶ony i pewny, jakby przechadza艂 si臋 po tym dachu od lat i m贸g艂 to robi膰 z zamkni臋tymi oczyma.
Wypuszcza z p艂uc piek膮cy, s艂odki dym przez uchylone usta, ani na chwil臋 nie spuszczaj膮c skupionego wzroku z szara艅czy 艣wiate艂 przemykaj膮cych siatk膮 ulic w oddali. Przypominaj膮 mu teraz koloni臋 mr贸wek poruszaj膮cych si臋 w ustalonym porz膮dku, ale z tego, co pami臋ta, mr贸wki nie 艣wiec膮.
艢wietliki, by膰 mo偶e, ale 艣wiec膮ce mr贸wki?
Spogl膮da krytycznie na bibu艂k臋 z suszem, po czym bez 偶alu rzuca j膮 za siebie, staj膮c na kraw臋dzi, wyczuwaj膮c j膮 pod podeszwami but贸w, tak, 偶e czubki nieznacznie wysuwaj膮 si臋 poza budynek.
Jak d艂ugo b臋dzie spada艂 z czterdziestego pi臋tra?
Nie wie. Wie tylko, 偶e na pewno by tego nie prze偶y艂.
Wciska kciuki w kieszenie znoszonych jeans贸w i ko艂ysze si臋 na stopach, u艣miechaj膮c si臋 pod nosem na my艣l, 偶e najwyra藕niej do tego w艂a艣nie sprowadza si臋 ca艂a jego egzystencja: do ta艅ca na ostrzu no偶a; do stracenia wszystko, a jego wszystko to nic. 
Przecie偶 nikomu nie by艂oby 偶al, nawet jemu nie by艂oby 偶al.
Nie jest mu 偶al. Kiedy my艣li o tym jednym kroku w prz贸d, czuje tylko i wy艂膮cznie ulg臋, mo偶e nawet odrobin臋 euforii. Gdyby tak nauczy膰 si臋 lata膰, zanim wszystko si臋 sko艅czy?
Dlaczego wci膮偶 zwleka i wodzi sam siebie za nos? Powinien by艂 rzuci膰 si臋 w przepa艣膰 ju偶 dawno temu, ale wci膮偶 tego nie zrobi艂.
Dlaczego?
Wzdycha z um臋czeniem pod nosem, ostatni raz patrzy w bezgwiezdne niebo — my艣li, 偶e b臋dzie mu brakowa膰 widoku nieba — i wyci膮ga r臋ce z kieszeni, stawiaj膮c krok w drodze do wyzwolenia; serce zimne, a w g艂owie pustka.

The blood that drips down your chin is sickly sweet and metallic and oh so familiar
You're not sure you remember who it belongs to anymore
— Dlaczego nie da艂am Ci skoczy膰? — Marszczy brwi. — Bo gdyby艣 skoczy艂, nie mog艂abym 偶y膰 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e nie spr贸bowa艂am Ci臋 powstrzyma膰. Wtedy zeskrobywaliby z asfaltu nas oboje, a ja chc臋 jeszcze zrobi膰 kilka niem膮drych rzeczy, w ko艅cu jestem diab艂em.
Wypiel臋gnowana d艂o艅 unosi si臋 ku g贸rze, chwytaj膮c mi臋dzy kciuk a palec wskazuj膮cy zb艂膮kany kosmyk, kt贸ry opada mu na czo艂o. Skrz臋tnie wpl膮tuje go w reszt臋 poskr臋canych w艂os贸w, opuszkiem zahaczaj膮c przy okazji o m臋sk膮 skro艅 i policzek. Opuszcza powoli r臋k臋, ale ostatecznie zatrzymuje j膮 na wysoko艣ci jego serca. Muska wskazane miejsce przez materia艂 czarnej koszuli.
— Czujesz je? Mo偶e boli, dra偶ni i rwie si臋 do skoku, ale to znak, 偶e mo偶esz jeszcze je naprawi膰.
Oparty na ramionach, czuje jedynie b贸l wierc膮cy dziur臋 mi臋dzy 艂opatkami. Chce opu艣ci膰 si臋 ni偶ej, ale to uniemo偶liwi艂oby mu skanowanie jej twarzy z bliska. Teraz go nie ok艂amie, nawet gdyby bardzo chcia艂a.
Nie wierzy, 偶e skoczy艂aby po nim, dlatego parska 艣miechem, kr贸tkim i pozbawionym jakiegokolwiek zabarwienia. Takim, kt贸rym zwyk艂 porusza膰 w cz艂owieku najskrz臋tniej skrywane l臋ki. Nie ma poj臋cia, dlaczego wizja dw贸ch cia艂 zeskrobywanych z asfaltu wydaje mu si臋 w satysfakcjonuj膮ca na pewnym poziomie.
— Je艣li jeste艣 diab艂em, nie zrobi艂oby Ci to r贸偶nicy — stwierdza, przesuwaj膮c spojrzeniem po jej rysach. — Mi by nie zrobi艂o.
W ko艅cu to tylko jednego szale艅ca mniej. Nikt normalny nie decyduje si臋 przecie偶 rzuci膰 z dachu pod wp艂ywem impulsu, skuszony wizj膮 niewa偶no艣ci.
Ju偶 ma zapyta膰, jakie to g艂upie rzeczy chcia艂aby jeszcze w 偶yciu zrobi膰, ale rejestruje ruch jej d艂oni przy swojej twarzy i drga mimowolnie, jakby wybudzony z dziwnego transu. Jakby odzyska艂 nagle 艣wiadomo艣膰 tego, jak blisko siebie si臋 znajduj膮 i 偶e s膮 w zasi臋gu swoich r膮k.
Pozwala, by uj臋艂a kosmyk jego w艂os贸w, cho膰 je艣li ju偶 musi ich dotyka膰, wola艂by, 偶eby je przeczesywa艂a.
— Nie. Nie czuj臋 — odpowiada zgodnie z prawd膮, przenosz膮c ci臋偶ar cia艂a na jedno rami臋, by d艂ugimi palcami obj膮膰 jej nadgarstek i powoli naprowadzi膰 j膮 na ty艂 swojej g艂owy, by zatopi艂a palce w rozwichrzonych lokach, na kt贸rych sk艂臋bi艂 si臋 sosnowy zapach. S艂yszy, 偶e z jej ust wydobywa si臋 pomruk, nie przerywa mu jednak. — To tylko organ. Zwitek w艂贸kien, naczy艅 i nerw贸w. Bije, bo musi. Kompletnie bez znaczenia.
Jego oczy stopniowo pustoszej膮. Czuje, jak z ka偶dym kolejnym wypowiedzianym s艂owem odzyskuje grunt pod nogami. Ten, kt贸ry pod wp艂ywem u偶ywek na moment straci艂 i omal nie przyp艂aci艂 tego 偶yciem.
— Nie wszystko da si臋 naprawi膰.
Odsuwa d艂o艅 od w膮skiego przegubu, zn贸w przylegaj膮c ni膮 stabilnie do betonu na wysoko艣ci czubka g艂owy mi臋dzy swoimi ramionami. Mimowolnie zwraca uwag臋 na to, jak d艂ugie, pachn膮ce szale艅stwem nocy w艂osy rozlewaj膮 si臋 po chropowatej fakturze dachu, niemal si臋gaj膮c jego palc贸w, po czym wraca zgubnym spojrzeniem do b艂yszcz膮cych oczu.
— Mo偶e si臋 pomyli艂em. Mo偶e tylko ja jestem tu diab艂em.
W ko艅cu zadaniem diab艂a jest niszczy膰, nie naprawia膰.
— Nie powinna艣 raczej wodzi膰 mnie na pokuszenie? — Pyta wi臋c, powoli nudz膮c si臋 rozmow膮 i tym razem to on ujmuje kosmyk jej w艂os贸w.
Nagle czuje, jak uwieszone dotychczas bezczynnie na jego kud艂ach palce zgodnie z jego wol膮 zaczynaj膮 z wolna przeczesywa膰 skr臋cone pasma, rozpl膮tuj膮c jedno po drugim. Po jego plecach przetacza si臋 dreszcz, a powieki mru偶膮 w zadowoleniu, nim jednak przypomina sobie, by tak si臋 nie rozp艂ywa膰, ona dostrzega, jaki ma na niego wp艂yw. To, 偶e widzi, poznaje po jej u艣miechu i prawie 偶a艂uje. Prawie, bo wtedy jej oddech dotyka wra偶liwej sk贸ry za uchem i Ezequiel nie mo偶e oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e jest przez ni膮 sprawdzany.
— A to czujesz?
— Czuj臋 — odpowiada mi臋kko, upojnie wibruj膮cym tonem. — Ale nie jestem pewien, czy dowodzi to czegokolwiek...
— Dowodzi, 偶e powinnam wodzi膰 Ci臋 na pokuszenie. Sk膮d wiesz, 偶e od pocz膮tku nie mia艂am takiego zamiaru?
Ju偶 ma pochyli膰 si臋 do niej, chc膮c przynajmniej otrze膰 o te uchylone usta, kt贸re kusz膮 go niezmiennie od paru chwil, ale znienacka to ona przyci膮ga go bli偶ej w swoj膮 stron臋, za w艂osy, kt贸re jeszcze przed momentem g艂adzi艂a.
Tym jednym gestem ostatecznie prze艂amuje atmosfer臋, kt贸r膮 od pewnego czasu udaje jej si臋 skutecznie z nim budowa膰, a potem rujnuje j膮 doszcz臋tnie, dotykaj膮c j臋zykiem jego ucha; miejsca, gdzie pieszczoty od zawsze odczuwa bardzo intensywnie. Ezequiel spina si臋 zn贸w niemal instynktownie, a czarne oczy b艂yszcz膮 mu czym艣 zgo艂a niebezpiecznym, jakby w sekund臋 z kociego kanapowca przeistoczy艂 si臋 w tygrysa pr臋偶膮cego do skoku.
Nie powinna tego robi膰, tak wystawia膰 go na pr贸b臋. Jeszcze nie wie, 偶e nie jest przy nim tak bezpieczna, jak wydaje jej si臋, 偶e jest. Nie ma jednak czasu, ani ch臋ci nad tym my艣le膰. Z trudem chwyta rozbiegane my艣li pod wp艂ywem narkotyku, tym ci臋偶ej, kiedy r贸偶owy j臋zyk przemyka po czerwonych jak krew ustach milimetry od jego w艂asnych.
Czerwie艅 kocha od zawsze. W ka偶dym odcieniu i nat臋偶eniu, ale jego zdaniem szczeg贸lnie dobrze prezentuje si臋 na kobietach. Nic wi臋c dziwnego, 偶e na moment zawiesza uwag臋 na jej wargach, ju偶 jakby samym tym spojrzeniem zamierza艂 skra艣膰 jej tysi膮ce poca艂unk贸w.
— To tak偶e czuj臋 — mruczy nisko, tym razem grzesznie, jak na diab艂a przysta艂o. Powoli opuszcza cia艂o z d艂oni na 艂okcie, na kt贸rych opiera si臋 wygodnie, niweluj膮c i tak niewielk膮 przestrze艅 mi臋dzy ich cia艂ami. Dotychczas balansowa艂 na granicy, kt贸r膮 wyznaczy艂, a kt贸r膮 ona zdecydowa艂a si臋 przekroczy膰. Atmosfera mi臋dzy nimi wyra藕nie zmienia temperatur臋, a on nie ma zamiaru d艂u偶ej si臋 temu opiera膰. Wpl膮tuje wi臋c obie d艂onie w jej w艂osy, tak, by kre艣l膮c kciukami lini臋 jej 偶uchwy, m贸c swobodnie odchyli膰 w ty艂 jej g艂ow臋. Bez po艣piechu ods艂ania przed sob膮 jasn膮 sk贸r臋, zaraz 艂askocz膮c j膮 gor膮cym szeptem. — Czuj臋 wiele rzeczy i do 偶adnej z nich nie potrzeba mi serca.
To m贸wi膮c, jakby na dow贸d, przywiera do kolumny jej szyi, w d艂ugim, niemo偶liwie pikantnym poca艂unku, rozlewaj膮cym si臋 po tkankach 偶ywym ogniem, kt贸rego nie 艂agodzi nawet wilgo膰 przesuwaj膮cego si臋 wzd艂u偶 t臋tnicy j臋zyka.

CDN.

EZEQUIEL FERN脕N RODRIGUEZ
je艣li chcesz go znale藕膰, pytaj o Kojota

urodzony 14 lutego 1996 roku w Tepito, meksyka艅skiej dzielnicy od dziesi臋cioleci s艂yn膮cej z ub贸stwa i rozkwitu przest臋pczo艣ci zorganizowanej; in Tepito, you have two options: die in the street or go to jail; syn prostytutki oraz cz艂onka kartelu narkotykowego, kt贸ry zosta艂 rozstrzelany w bia艂y dzie艅 za wsp贸艂prac臋 z policj膮; sk贸ra zdj臋ta z ojca, kt贸rego nigdy nie pozna艂: czarne oczy, ciemne, skr臋cone w艂osy, 艣niada cera i niespe艂na dwa metry wzrostu; do 14 roku 偶ycia ch艂opiec kartelu na posy艂ki; kiedy nie krad艂, ani nie dilowa艂, dorabia艂 na czarno jako stajenny, wci膮偶 mu si臋 to zdarza; od ponad dekady bezdomny, zbieg艂 po tym, jak przypadkowo zabi艂 klienta matki, chc膮c chroni膰 j膮 przed dotkliwym pobiciem; mieszka w starym pickupie i nigdzie nie zagrzewa miejsca d艂u偶ej ni偶 rok, Nowy Jork to jego kolejny przystanek; nikt nie wie, sk膮d si臋 w艂a艣ciwie wzi膮艂, ile tak naprawd臋 ma lat, gdzie mieszka, ani czy ma jakich艣 bliskich; z kaprysu przez wi臋kszo艣膰 czasu podaje nieprawdziwe imiona, lubi膮c kreowa膰 pod nie coraz to barwniejsze osobowo艣ci, dlatego g艂贸wnie zna si臋 go pod pseudonimem; od kilku lat pos艂uguje si臋 fa艂szywymi papierami, zmieniaj膮c to偶samo艣ci, nie widnieje jednak w 偶adnej ewidencji ludno艣ci, spisie ani kartotece, zupe艂nie jakby nigdy nie istnia艂; niezarejestrowane urodzenie, a co za tym idzie brak to偶samo艣ci prawnej: nigdy nie pobiera艂 edukacji pa艅stwowej, nie podj膮艂 legalnej pracy, do czasu wyrobienia podrobionych dokument贸w nie posiada艂 niczego na w艂asno艣膰; czyta膰, pisa膰 i liczy膰 w zakresie podstawowym nauczy艂a go matka, potem sam poch艂ania艂 absurdaln膮 ilo艣膰 ksi膮偶ek; okoliczny diler, zaprawiony z艂odziej i w艂amywacz, uliczny pi臋艣ciarz oraz pan do towarzystwa; ten, kt贸ry 艣ci膮ga haracze dla pomniejszych grup przest臋pczych, a poza tym wszystko, czym chcesz, 偶eby by艂; Santa Muerte na prawym przedramieniu jako znak przynale偶no艣ci do kultu i prawdopodobnie jedyna wskaz贸wka co do jego rzeczywistego pochodzenia, nie licz膮c po艂udniowej urody oraz temperamentu; wiecznie poharatana twarz, zdarte knykcie i oczy zamglone seksem, alkoholem lub dragami; spojrzenie, za kt贸rym nie spos贸b dojrze膰 ani grama duszy, u艣miech, kt贸rym obiecuje niebo i d艂onie, kt贸rymi str膮ci Ci臋 prosto do piek艂a; 艣lady po przypalaniu papierosem we wn臋trzu obu d艂oni, robi je sobie sam, pr贸buj膮c zapanowa膰 nad uzale偶nieniem albo po prostu wyciszy膰 umys艂; liczne blizny, w tym dwie postrza艂owe, jedna nad prawym obojczykiem, a druga na brzuchu; czarne skrzyd艂a na plecach wytatuowane po pr贸bie samob贸jczej; nie posiada kont spo艂eczno艣ciowych, przestarza艂y telefon s艂u偶y mu g艂贸wnie do odbierania i wykonywania po艂膮cze艅 oraz pisania wiadomo艣ci, cho膰 wszelkie sprawy zwi膮zane z dzia艂alno艣ci膮 przest臋pcz膮 woli za艂atwia膰 tradycyjnie; nie jest za dobrze obeznany z technologi膮, za to doskonale pos艂uguje si臋 kr贸tk膮 broni膮 paln膮 i no偶ami ka偶dego rodzaju; Sig Sauer P320 z zestawem czterech wymiennych luf i t艂umikiem ukryty pod pod艂og膮 w samochodzie; przy sobie na ka偶dym kroku ma sk艂adan膮 sycylijk臋, kt贸r膮 zw臋dzi艂 jeszcze jako dzieciak oraz star膮, benzynow膮 zapalniczk臋 Zipposta艂y bywalec bar贸w, gdzie pije na koszt zach艂annych spojrze艅, gor膮cych u艣miech贸w i upojnych nocy; obecny na ka偶dej g艂o艣nej imprezie, zawsze blisko bogatych dzieciak贸w z艂aknionych wra偶e艅; od 11 roku 偶ycia uprawia parkour, by by膰 zawsze gotowym do brawurowej ucieczki, dzi臋ki temu utrzymuje kondycj臋; kiedy akurat nie kot艂uje si臋 w cudzej po艣cieli, przesiaduje na dachach wysokich budynk贸w, szukaj膮c tam 艣wi臋tego spokoju; lubuje si臋 w ci臋偶kich, drzewno-dymnych perfumach o animalistycznej g艂臋bi, kt贸ra perfekcyjnie spaja si臋 z jego prawdziw膮 natur膮; od lat u偶ywa tego samego zapachu na bazie ambry i paczuli, z nutami 偶ywicy sosnowej, drewna cedrowego, kardamonu, czerwonego pieprzu i mchu; czarne koszule, rozpi臋te guziki, podwini臋te mankiety; kocha prowadzi膰 gry: s艂owne, psychologiczne, wst臋pne; mi艂o艣nik starego rocka; hell's a place they say is for sinners, i'll be the man in charge

powi膮zania — wspomnienia playlista

I'm out here sipping from the bottle of a Molotov cocktail
I’m setting fire to my lungs, catch a kiss with a cyanide under my tongue

Jest jak ocean — nie daj膮cy si臋 przewidzie膰 ani ujarzmi膰. Na dnie duszy chowa wi臋cej, ni偶 sugeruje to pierwszy rzut oka i cho膰by艣 po艣wi臋ci艂 temu ca艂e 偶ycie, nigdy nie rozwik艂asz jego tajemnic, odkrywaj膮c tylko tyle, na ile Ci pozwoli. Raz poniesie Ci臋 na fali, a raz wci膮gnie pod powierzchni臋; nigdy nie wybacza b艂臋d贸w, ka偶dy poci膮gnie za sob膮 konsekwencje.

Jest jak wiatr — nieub艂agany i zmienny. Jest lekk膮 bryz膮, kt贸ra otula niemal偶e z czu艂o艣ci膮, jest nag艂ym zrywem powietrza, kt贸ry uderza w plecy i 艣cina z n贸g, jest huraganem, kt贸ry porwie wszystko, co drogie i pozostawi po sobie jedynie nierzeczywiste wspomnienie dawnego 偶ycia. Nigdy nie wiadomo, z jak膮 si艂膮 i w jakim kierunku powieje, czy tylko otrze si臋 o Ciebie, pomijaj膮c bez cienia uwagi, czy zabierze ze sob膮, zaw艂aszczy. Mo偶e by膰 mro藕ny jak oddech zimy i ciep艂y jak letni pr膮d, mo偶e by膰 wszystkim i niczym, po kolei lub na zmian臋.


odautorsko 
W tytule Jasmine Mans, na wizerunku Benjamin Wadsworth, w karcie cytaty z Pinteresta i piosenek z zalinkowanej playlisty. Pan zosta艂 stworzony dawno temu do rozgrywek pozablogowych, ale zdecydowa艂am spr贸bowa膰 z nim tak偶e tutaj, w ko艅cu 偶yje si臋 tylko raz. Do oddania dwie duszyczki — gdyby kto艣 by艂 zainteresowany, zapraszam na maila. Fragmenty s膮 inspirowane w膮tkiem, kt贸ry rozegra艂am w przesz艂o艣ci, wi臋c pani, kt贸ra 艣ci膮gn臋艂a go z kraw臋dzi, nie jest do przej臋cia. Zak艂adki si臋 tworz膮, a Ezequiel ch臋tnie zniszczy komu艣 偶ycie. Pan贸w lubi tak samo jak panie, wi臋c skusimy si臋 na wszelkie przelotne romanse: by艂e i obecne (z zastrze偶eniem, 偶e b臋d膮 raczej s艂odko-gorzkie, w zasadzie g艂贸wnie gorzkie). Og贸艂em r贸bcie z nim co chcecie, ale to paskudnie popaprany typ zdolny do wielu obrzydliwych rzeczy — 偶eby nie by艂o, 偶e nie ostrzega艂am! 

nothingetsforgiven@gmail.com

18 komentarzy:

  1. [EASY! <3 Jak ja na niego czeka艂am, o matko. Edgar te偶 czeka艂, napiwek dla ulubionego dilera ma ju偶 gotowy!
    Powtarza艂am to miliony razy, powt贸rz臋 i teraz: uwielbiam Tw贸j styl pisania, uwielbiam Twoje postacie, Easy skrad艂 mi serce ju偶 dawno temu i nie mog臋 si臋 doczeka膰, a偶 zobacz臋, w jakie k艂opoty go wpakujesz!
    Obowi膮zkowy cytacik, bo bez niego nie by艂abym sob膮 XD
    I wish to want a simple life
    I'm mad, I can't be satisfied
    I fuckin' snap, and they all ask me why
    I chase the bag and then another high
    ]

    let's get high, pretty boy

    OdpowiedzUsu艅
  2. [Cze艣膰! Przede wszystkim dzi臋kuj臋 za powitanie, a po drugie… Kurcz臋, a偶 brakuje mi s艂贸w na skomentowanie karty. Twoja posta膰 jest po prostu niesamowita, a Tw贸j styl pisania, ale wci膮ga i to niesamowicie! Je偶eli tylko masz ochot臋 to z Blue jeste艣my bardzo ch臋tne na w膮tek!]

    Blue

    OdpowiedzUsu艅
  3. [ I jest <3
    Ty ju偶 wiesz, 偶e mi si臋 kreacja tej postaci niezwykle podoba i jestem zachwycona Kojotem. Tak wi臋c podrzuc臋 nam zacz臋cie wkr贸tce :D ]

    Maggie

    OdpowiedzUsu艅
  4. [Cze艣膰! Karta d艂uga, ale bardzo przyjemna w odbiorze i musz臋 przyzna膰, 偶e poch艂on臋艂am j膮 jednym tchem przez to jak bardzo przesycona zosta艂a emocjami. Ezequiel jest…burzliwy, trudny i charakterystyczny, a to potrafi przyci膮ga膰 jak magnes. Dodatkowo ma mocno przejebane w 偶yciu i zas艂uguje na odrobin臋…czego艣 pozytywnego, nie wiem tylko czy zdecydujesz si臋 mu to ofiarowa膰 :> Jak co艣 raczej nie u nas, ale i tak gor膮co zapraszam, mo偶e uda nam si臋 stworzy膰 co艣 interesuj膮cego. 呕ycz臋 przede wszystkim ch臋ci do pisania, wspania艂ej zabawy i wielu godnych zapami臋tania w膮tkowych wspomnie艅 ;)]

    Laurent Blanchard

    OdpowiedzUsu艅
  5. Spotted: Hej, ludzie! Docieraj膮 do mnie plotki z r贸偶nych stron o tajemniczym dealerze, kt贸ry zmienia aliasy tak szybko, jak ja zmieniam kolor paznokci. Podobno w zesz艂膮 艣rod臋 K opuszcza艂 bardzo szybko klub w Tribeca Hotel, a nied艂ugo potem zawita艂a tam karetka, by zabra膰 do szpitala nieprzytomnego cz艂onka imprezy. Tak to jest, gdy nie zna si臋 umiaru i nie potrafi dobrze bawi膰. Ale nie martw si臋, K... Czy te偶 E? Ja nikomu nie powiem. A mo偶e m贸g艂by艣 mi kiedy艣 wy艣wiadczy膰 przys艂ug臋? Strasznie mnie denerwuje jedna laska z francuskiego.
    Witam na blogu!

    buziaki,
    plotkara 馃拫

    OdpowiedzUsu艅
  6. Sobotni, wczesny poranek sp臋dza艂a tak jak wiele innych sobotnich, wczesnych porank贸w stoj膮c w w膮skiej uliczce z kiepskim 艣wiatem, wtykaj膮c klucz najpierw w jeden zamek, p贸藕niej drugi, szamocz膮c si臋 z kratk膮, kt贸r膮 r贸wnie偶 musia艂a zamkn膮膰, wyrzucaj膮c 艣mieci do metalowych kontener贸w ustawionych pod budynkiem.
    By艂a zm臋czona noc膮 sp臋dzon膮 na nogach. Soboty mia艂y to do siebie, 偶e by艂y najci臋偶szymi dniami w pracy. Ludzie po ca艂ym tygodniu pracy t艂umnie uderzali bar贸w oraz klub贸w, by cho膰 odrobin臋 oderwa膰 si臋 od swoich codziennych trosk; da膰 si臋 porwa膰 zabawie i beztrosce; zaszale膰, czy te偶 po prostu usi膮艣膰 i m贸c utopi膰 wszelkie smutki w kolejnych drinkach.
    Nim jednak ruszy艂a do domu, wspar艂a si臋 plecami o zimn膮 艣cian臋, si臋gn臋艂a po paczk臋 papieros贸w i wsun臋艂a jednego pomi臋dzy wargi. Po kilku nieudanych pr贸bach, sfatygowana zapalniczka z obrazkiem szczeniaka odpali艂a. Zaci膮gn臋艂a si臋 g臋stym dymem, kt贸ry przytrzyma艂a w p艂ucach, delektuj膮c si臋 przyjemnym ci臋偶arem odczuwanym w trzewiach. Odchyli艂a g艂ow臋 w ty艂 i przymkn臋艂a powieki. Wok贸艂 panowa艂a cisza przerywana jedynie bzyczeniem lampy, kt贸ra niespokojnie migota艂a nad jej g艂ow膮.
    Ch艂odny powiew wrze艣niowego wiatru prze艣lizgn膮艂 si臋 po jej sk贸rze przyprawiaj膮c o dreszcz rozchodz膮cy si臋 wzd艂u偶 kr臋gos艂upa; targa d艂ugie w艂osy, kt贸re przed wyj艣ciem rozpu艣ci艂a i niedbale przeczesa艂a palcami; niesie ze sob膮 zat臋ch艂y zapach wilgotnej uliczki, kt贸ry nieco j膮 rozbudza i wymusi艂 otwarcie ci膮偶膮cych ju偶 powiek.
    Za艂o偶y艂a s艂uchawki, z kt贸rych po chwili polecia艂y przyjemne, niemal koj膮ce d藕wi臋ki. Niemal, bo jednak za ka偶dym razem, gdy s艂yszy znajome kawa艂ki, jej cia艂o niemal odruchowo staje si臋 bardziej pobudzone i gotowe do kolejnego dzia艂ania, jakby delikatne wibracje id膮ce w parze z d藕wi臋kiem by艂y tajnym szyfrem, kt贸ry szarpa艂 za jej wn臋trze.
    Wsun臋艂a telefon do kieszeni jeans贸w i po odbyciu tego ma艂o znacz膮cego rytua艂u, wreszcie ruszy艂a w stron臋 domu. Czeka艂 j膮 ca艂kiem d艂ugi spacer, ale nigdy nie zrezygnowa艂a z niego na rzecz powrotu autobusem, czy innymi 艣rodkami komunikacji miejskiej. Cho膰 by艂a zm臋czona, nogi bola艂y od kilkunastu godzin stania za barem to ten d艂ugi spacer by艂 jednym z niewielu moment贸w, w kt贸rych mog艂a poby膰 sama ze sob膮, rozkoszowa膰 si臋 odpoczynkiem od my艣li, zmartwie艅 i wszelkich obowi膮zk贸w. Nigdy jednak nie czu艂a obaw przemierzaj膮c noc膮 ulice Nowego Jorku. Tu zawsze si臋 co艣 dzia艂o, zawsze kto艣 przechodzi艂 obok. Miasto t臋tni艂o 偶yciem o ka偶dej porze dnia i nocy, by艂o 偶ywym tworem pe艂nym 艣wiate艂 i s艂odko gorzkich zapach贸w. Lubi艂a ten moment, gdy zalewa艂y j膮 s艂owa lec膮cego kawa艂ku, gdy mog艂a zanurzy膰 si臋 w swoim 艣wiecie i przygl膮da膰 wszystkiemu jakby sta艂a z boku. To by艂a jedna z kilku nielicznych chwil, gdy jej baterie na nowo si臋 艂adowa艂y, gdy czerpa艂a niezb臋dn膮 energi臋 z otoczenia. Niekiedy by艂a znu偶ona codziennym p臋dem, pr贸bami zwi膮zania ko艅ca z ko艅cem, prze偶ycia od wyp艂aty do wyp艂aty. Niekiedy mia艂a ochot臋 rzuci膰 to w choler臋 i skr臋ci膰 w przeciwnym kierunku, by zgubi膰 si臋 w drodze powrotnej do domu. Wiedzia艂a, 偶e nie mog艂a tego zrobi膰, a mo偶e s臋k le偶a艂 w tym, 偶e by艂a zbyt dobra, by pokusi膰 si臋 o bycie samolubn膮.
    Wypu艣ci艂a chmur臋 dymu z ust, a gdy jej drobna sylwetka wy艂oni艂a si臋 z uliczki, zaci膮gn臋艂a si臋 bardziej rze艣kim powietrzem przesi膮kni臋tym miejskim zapachem. K膮ciki jej ust unios艂y si臋 do g贸ry; s艂odki, ciep艂y i bezpieczny wyraz, kt贸ry tak cz臋sto go艣ci na jej twarzy. Przesuwa zm臋czonym spojrzeniem po sklepowych witrynach, po nieco obdrapanych szyldach i kolorowo migocz膮cych neonach. Szczelniej okry艂a si臋 sk贸rzan膮 kurtk膮 i ruszy艂a w sobie znanym kierunku, pewnym lecz niezbyt spiesznym krokiem.
    Zimny wiatr zn贸w uderzy艂 w jej cia艂o, odgarn膮艂 blond pasma z szyi przyprawiaj膮c sk贸r臋 o g臋si膮 sk贸rk臋. Otoczy艂a si臋 ramionami i nuc膮c pod nosem sz艂a dalej w kierunku domu.

    OdpowiedzUsu艅
    Odpowiedzi
    1. Nie s艂ysza艂a krok贸w za sob膮, a g艂o艣no dudni膮ca muzyka w s艂uchawkach zag艂uszy艂a s艂owne zaczepki kierowane w jej stron臋. Poczu艂a jak niespodziewanie czyje艣 palce owijaj膮 si臋 wok贸艂 jej ramienia, wbijaj膮 zbyt mocno w cia艂o i szarpi膮 w ty艂. Ten nag艂y, zbyt pewny i 艣mia艂y gest wyrwa艂 j膮 gwa艂townie z zamy艣lenia. Zach艂ysn臋艂a si臋 kolejnym oddech, a odwracaj膮c si臋 szybko, potkn臋艂a i zachwia艂a. Gdyby nie d艂o艅, kt贸ra wci膮偶 j膮 trzyma艂a i szarpa艂a za materia艂 kurtki, polecia艂aby na asfalt. Serce zabi艂o jej mocniej i bole艣niej, sp艂oszone tym, 偶e kto艣 tak nieoczekiwanie wtargn膮艂 do do jej przestrzeni.
      Drugi m臋偶czyzna poci膮gn膮艂 za kabelek od s艂uchawek wyszarpuj膮c je z uszu Maggie. Przyjrza艂a si臋 im uwa偶niej, zbieraj膮c my艣li i analizuj膮c, czy kiedykolwiek ich widzia艂a, czy mo偶e przewin臋li si臋 dzi艣 przy barze. Obaj ubrani byli w nieco znoszone rzeczy, a ich twarze skrywa艂y si臋 pod naci膮gni臋tymi kapturami.
      — Torba. — warkn膮艂 ten wy偶szy o ja艣niejszych w艂osach, kt贸re wychodzi艂y mu spod kaptura. Gdy tylko si臋 odezwa艂 jej twarz owia艂a ostra wo艅 alkoholu. Zmarszczy艂a brwi i z hardym spojrzeniem cofn臋艂a si臋 nieco w ty艂.
      — Nie mam nic co mog艂oby was zainteresowa膰. — odpar艂a mo偶e i niezbyt m膮drze wdaj膮c si臋 z nimi w jak膮kolwiek dyskusj臋. Zarechotali w odpowiedzi, a ten nieprzyjemny d藕wi臋k ci膮艂 g艂臋boko jej 艣wiadomo艣膰. Maggie cofn臋艂a si臋 o kolejny krok i rozejrza艂a wok贸艂 szukaj膮c sposobno艣ci, by zej艣膰 im z oczu. Ni偶szy z nich z艂apa艂 j膮 za nadgarstek nie pozwalaj膮c post膮pi膰 ani kroku dalej. Wzdrygn臋艂a si臋 czuj膮c jego palce na sk贸rze. Nachyli艂 si臋 nad ni膮 i wyci膮gn膮艂 z kieszeni jeans贸w Maggie telefon, kt贸ry odrzuci艂 w r臋ce swojego towarzysza. Szarpn臋艂a si臋, gdy jego d艂onie sprawdza艂y ka偶dy skrawek jej ubra艅 jakby mogla pod nimi ukrywa膰 skarby. Szarpn臋艂a si臋 staraj膮c wyrwa膰 z m臋skiego, silnego u艣cisku.

      Maggie

      Usu艅
  7. [ Heeej :D No, to prawda, 偶e dawno mnie w tych okolicach nie widziano. Nie by艂o czasu ani ch臋ci, a jak by艂y to jako艣 nic mnie tu nie przekonywa艂o i tak jako艣 min臋艂a kupa czasu, ale zosta艂am tym razem zwerbowana z powrotem.
    Ale zawstydzasz nas wszystkich, kiedy wyje偶d偶asz nagle z tak膮 kart膮, wiesz o tym, prawda? Oddaj臋 wszystkie pochlebstwa z powrotem.
    Oczywi艣cie bez jakiego艣 w膮tku nie puszcz臋, wi臋c zerkn臋艂am sobie tam na twojego zb贸ja jeszcze w roboczych i musz臋 przyzna膰: nie jest to typowe towarzystwo dla mojej Ori, oj nie… Jak si臋 o tym Plotkara dowie, to koniec… Czyli idealnie XD Nie wiem, co prawda, co z szerszym obrazkiem tej relacji, ale mog艂abym podsun膮膰 pomys艂, 偶e Ori od r贸偶nego rodzaju towar贸w wyskokowych nie stroni, a wi臋c mo偶e zosta艂aby potencjaln膮 klientk膮. Jest w mie艣cie od niedawna, mo偶e nie zd膮偶y艂a znale藕膰 nikogo bardziej zaufanego, a wysz艂a jaka艣 nag艂a potrzeba i koniec ko艅c贸w trafi艂aby do niego, a taka bogata zdesperowana panienka to 艂atwy k膮sek. Skoro przysz艂a szuka膰 k艂opot贸w, to je dostanie, wygl膮da na takiego, kt贸ry i to sprzedaje. To standardowy pocz膮tek koncepcji, wi臋c mo偶e co艣 jeszcze uda mi si臋 wykombinowa膰, jak troch臋 sobie pob臋d臋 z moj膮 Ori, bo w przeciwie艅stwie do ciebie i Ezequiela, dopiero si臋 poznajemy :D ]

    Oriana

    OdpowiedzUsu艅
  8. Jest i nasz Kojot! Zapomnienie i uwolnienie w bolesnym wyostrzeniu zmys艂贸w, perfekcyjny oprawca, uzale偶nienie i trucizna, od kt贸rej wp艂ywu tak ci臋偶ko si臋 uwolni膰.
    Mimo tego jak bolesny i chwilami straszny b臋dzie to w膮tek, r贸wnie mocno na niego czekam. <3 呕ycz臋 Ci, by inne historie przynosi艂y Ci sam膮 rado艣膰 i ekscytacj臋, a wena Ci臋 nie opuszcza艂a. <3 Za moment odezw臋 si臋 do Ciebie na mailu, ustalimy reszt臋 szczeg贸艂贸w co do w膮tku. :D

    I pick my poison and it's you
    Nothing can kill me like you do
    I try to stop but I keep on coming back for more

    OdpowiedzUsu艅
  9. [Hej!
    W ko艅cu dotar艂am! Droga by艂a do艣膰 d艂uga i kr臋ta, bo najpierw zostawi艂am sobie Twoj膮 kart臋 na koniec, jako wisienk臋 na torcie, a od rana wszystkie plany zwi膮zane z blogowymi sprawami sz艂y mi nie tak, jak i艣膰 powinny. Nawet wiecz贸r mia艂 wygl膮da膰 inaczej, ale ju偶 mniejsza xD Widzia艂am te偶 t臋 wiadomo艣膰 na czacie! Ale po kolei :D
    Przede wszystkim dzi臋kuj臋 za powitanie Leanory! Musz臋 przyzna膰, 偶e te偶 mia艂am podobnie. Chcia艂am Ci臋 zaczepi膰, ale w sumie nie by艂o z czym i艣膰, wi臋c tym bardziej si臋 ciesz臋 na Tw贸j pierwszy krok :D. Ciesz臋 si臋 te偶, 偶e Lea, tak, mo偶esz jej tak m贸wi膰 <3, przypad艂a do gustu. I ch臋tnie j膮 rzuc臋 na po偶arcie i przetestowanie przez Kojota w w膮tku! ;>
    Czytaj膮c kart臋 i widz膮c napis CDN., odruchowo go klikn臋艂am, bo chcia艂am czyta膰 dalej. I co? I nic nie wyskoczy艂o. Dlatego si臋 pytam, czemu nic nie wyskoczy艂o, bo chcia艂am poczyta膰 dalej. Wczu艂am si臋 w t臋 opowie艣膰, w t臋 histori臋 i emocje, kt贸re im towarzyszy艂y. Chc臋 wi臋cej i licz臋, 偶e si臋 to pojawi. Sama posta膰 r贸wnie偶 robi wra偶enie. Zapoznaj膮c si臋 z jego kreacj膮, poczu艂am te偶 silne Deadly Class vibe. Zgotowa艂a艣 naprawd臋 trudn膮 przesz艂o艣膰 temu „biednemu” ch艂opakowi. Oby los kiedy艣 pu艣ci艂 mu oczko i okaza艂 si臋 nieco 艂askawczy.
    Przechodz膮c dalej, jak wspomnia艂am na w膮tek ch臋tnie si臋 skusz臋, a Tw贸j pomys艂 naprawd臋 bardzo mi odpowiada. Je艣li kto艣 taki jak Ezequiel zakr臋ci艂by si臋 ko艂o Leanory, to nie藕le pokomplikowa艂oby to 偶ycie mojej pannie. Dlatego ch臋tnie przyklepi臋 oba te pomys艂y XD. Na balu charytatywnym musia艂aby udawa膰 grzeczn膮, aby zach臋ci膰 niezbyt fajnego jegomo艣cia, w co wtr膮ci艂by si臋 Kojot, pr贸buj膮c go o艣mieszy膰. Potem mo偶emy przej艣膰 do ta艅ca, co ju偶 samo w sobie mo偶e by膰 pewnym skandalem. Mo偶emy nawet wmiesza膰 w to ojca Leanory i to blondynka rzuci has艂o o ucieczce z tego balu.
    Tak偶e chyba ju偶 mamy to :D. A jak co艣, to zawsze mo偶emy si臋 zgada膰, aby jeszcze obgada膰.]

    Leanora Liefhebber & Tristan

    OdpowiedzUsu艅
  10. Nocny 艣wiat z wysoko艣ci — migaj膮ce 艣wiat艂a splecione w psychodeliczne 艂a艅cuchy spazmatycznego, miejskiego oddechu, p艂yn膮cy gdzie艣 ludzie, drobne istoty niby z obcej galaktyki, niewa偶ne byty w o艣wietleniu tak ma艂ych lamp, syreny, krzyki, 艣miechy i silniki, na dole og艂uszaj膮ce pewnie i klaustrofobiczne, w wysoko艣ciach odleg艂e, echem odbijaj膮ce si臋 w艣r贸d 艣cian wie偶owc贸w niby w skomponowanej na nowo, sennej melodii. Dalekie problemy, dalekie zw膮tpienie i dalekie zepsucie w chwilowej u艂udzie lekko艣ci i zawieszenia w czasie, w zepchni臋ciu trawi膮cego cia艂o rozk艂adu gdzie艣 poza 艣wiadomo艣膰. Przyjemny po upalnym dniu ch艂贸d ca艂owa艂 policzki i muska艂 odkryt膮 sk贸r臋 w cichej, k艂amliwej obietnicy wyd艂u偶enia poczucia wolno艣ci. I Keith chwyta艂 si臋 go mocno, kurczowo, na mostach, dachach i balkonach, by wyciszy膰 my艣li i cicho t臋skni膰 — w 艣wiadomo艣ci, 偶e nigdy nie zdob臋dzie si臋 na to, by odlecie膰.
    Keith przesun膮艂 palcami po ch艂odnej, metalowej barierce balkonu, po czym zerkn膮艂 na stoj膮cego obok niego ch艂opaka. Reinhart zwraca艂 si臋 do niego wieloma imionami, czasem w ochryp艂ym szepcie smakuj膮c g艂osek Vasco, w bolesnym skomleniu jakby dla kontrastu do sadyzmu mi臋kko nazywaj膮c go Gabrielem, by p贸藕niej od innych zas艂ysze膰 obce sylaby Mateo — wszystko zawsze sprowadza艂o si臋 do jednego. Kojot.
    Natkn臋li si臋 na siebie przypadkiem, na jednej z ciemniejszych uliczek Nowego Jorku, kiedy Keith dopinaj膮c wci膮偶 koszul臋, wysiada艂 z auta z dolarami wsuni臋tymi do kieszeni spodni, a Kojot oparty o chropowat膮 艣cian臋 oczekiwa艂 na klienta. Spojrzenia — przelotne i parz膮ce, szelest dopiero co zarobionych banknot贸w i kupno upragnionego narkotyku, g艂os przesi膮kni臋ty jak膮艣 przyci膮gaj膮c膮, niepokoj膮c膮 zadr膮 i wo艅 perfum n臋c膮ca nozdrza. Kolejne spotkanie, wsp贸lnie wci膮gane kreski i upajanie si臋 ci臋偶kim, s艂odkim dymem, zamglone spojrzenia, 藕renice, oddechy, j臋zyki i ostre z臋by, szybko rozpinane suwaki i klamry, cia艂o przy ciele, przy nagiej sk贸rze, przy nagim ods艂oni臋ciu bolesnego pragnienia, wi臋cej i wi臋cej. Nie wiedzieli o sobie wiele, ale 偶adnemu z nich to nie przeszkadza艂o, pozwalaj膮c im na zanurzenie si臋 w ich rozrastaj膮cym si臋 brudzie i zepsuciu. Keith pozwala艂 Kojotowi na wiele, na wszystko — staj膮c si臋 偶yw膮 rze藕b膮 dla jego sadystycznych wizji. Nosi艂 na sk贸rze zasinienia, tafle zaczerwienie艅, piek膮cych naci臋膰 i 艣lad贸w z臋b贸w, upaja艂 si臋, zach艂ystywa艂 i dusi艂, bolesn膮 agresj膮 wy偶ynaj膮c ze swojego cia艂a przera偶aj膮ce wspomnienia i obrzydliwy dotyk sun膮cy w snach po jego sk贸rze. W ignorowaniu 艂zawi膮cych oczu i dr偶膮cego cia艂a, skomla艂, prosi艂, wyczekiwa艂 i nieustannie przekracza艂 granice, w wyuzdaniu prowokuj膮c, zagry藕 mnie.
    Keith przysun膮艂 si臋 do ch艂opaka, kt贸ry w艂a艣nie zaci膮ga艂 si臋 odpalonym zr臋cznie papierosem. Kr臋cone w艂osy Kojota opada艂y mu na czo艂o i opalon膮 sk贸r臋 poprzecinan膮 艣ladami po za艂atwianiu ulicznych interes贸w.
    — D艂ugo ci臋 nie by艂o. – Reinhart rzuci艂 w przestrze艅 niby to od niechcenia.
    Czy dwa tygodnie to d艂ugo? By膰 mo偶e innym razem nawet by tego nie zauwa偶y艂, mo偶e w szale艅stwie da艂by si臋 poch艂on膮膰 kolejnym to imprezom, ustom, cia艂om, d艂oniom, ucisza艂by zmys艂y alkoholow膮 gorycz膮 i piek膮c膮 biel膮 narkotyk贸w. Gdyby tylko nie mia艂 艣wiadomo艣ci, 偶e ju偶 za kilka dni do Nowego Jorku wraca艂 jego ojciec, a mieszkanie wype艂ni znana, chciana-niechciana obecno艣膰 — obok ojca zjawi膮 si臋 inni, zjawi si臋 te偶 on a wraz z nim wrzaskiem wdzieraj膮ce si臋 do m贸zgu przera偶enie. Mimo 偶e gitarzysta Devil’s Dosh od lat Keitha nie tkn膮艂, wystarczy艂o tylko jedno spojrzenie, osaczaj膮ce i wypalaj膮ce na sk贸rze plamy przypomnienia, tylko uniesienie brwi i ods艂aniaj膮cy z臋by u艣miech, odpychaj膮cy g艂os w poleceniu, by przynie艣膰 gitar臋 i co艣 dla niego zagra膰 — i Keith ponownie czu艂 si臋 jak kiedy艣, w upokorzeniu i strachu.

    OdpowiedzUsu艅
    Odpowiedzi
    1. Dzieci臋ce skulenie, d艂onie — obrzydzaj膮ce, osaczaj膮ce i wi臋偶膮ce, s艂owa, k艂amstwa, manipulacje i uzale偶nienie, naga sk贸ra i rozebranie wzrokiem, przykucie rozchwianej duszy w odr臋twieniu, j臋zyk, usta i oznakowania, oddechy — dzieci臋ce, spocone przera偶eniem i zbyt szybkim biciem serca. Nie my艣l, 偶e kto艣 ci uwierzy. Teraz, jak nigdy wcze艣niej Keith potrzebowa艂 obecno艣ci Kojota, jego d艂oni, cia艂a i z臋b贸w, ostrego j臋zyka i rani膮cych s艂贸w, ofiarowanej w sadystycznym zaw艂aszczeniu sp贸jno艣ci i u艂udy kontroli nad sytuacj膮. Kojot by艂 jego zapomnieniem, ucieczk膮, uwolnieniem i wytchnieniem. By艂 jego niczym i jego wszystkim. Spazmatycznym, osza艂amiaj膮cym ostatnim oddechem. Rani膮cymi kajdanami, od kt贸rych klucz przekr臋ca艂 sam Keith, by p贸藕niej w pe艂nym oddaniu ofiarowa膰 je Kojotowi, w rani膮cej drodze ku upragnionemu samozniszczeniu.
      Reinhart wyj膮艂 papierosa z palc贸w ch艂opaka i patrz膮c mu prosto w czarne oczy, powoli wsun膮艂 go sobie pomi臋dzy wargi. Przez prze艣wituj膮cy, ciemny materia艂 jego bluzki przebija艂y 艣lady po obcym dotyku, szczup艂膮 szyj臋 szpeci艂o zaczerwienie pozostawione przez inne, niekojotowe wargi. Keith zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem w satysfakcjonuj膮cej uldze, przesuwaj膮c spojrzeniem po twarzy Kojota — ciemne t臋cz贸wki i ciemniejsze 藕renice, dzikie, niepokoj膮ce, zarysowana szcz臋ka, ostro艣膰 i zdecydowanie, blizna na nosie, delikatne zaczerwienie i naci臋cie, usta. Wypu艣ci艂 dym przez uchylone usta i trzymaj膮c papierosa pomi臋dzy chudymi palcami, wysun膮艂 d艂o艅 w kierunku Kojota. Na wargi Keitha wyp艂yn膮艂 nik艂y u艣miech, uniesienie warg i b艂ysk w oczach — nieme wyzywanie. Zaproszenie. Prowokacja.
      Wszystko zawsze sprowadza艂o si臋 do jednego.

      Cause I need red flags and long nights
      K.

      Usu艅
  11. [Cze艣膰!
    Przysz艂am w ko艅cu pozachwyca膰 si臋 Ezequielem (tak, nie Kojot). Straszne ma to 偶ycie od samego pocz膮tku do dnia dzisiejszego. Nie wiem, czy jest dla niego szansa, ale wierz臋, 偶e tak. 呕e jako艣 si臋 pozbiera i co艣 zrobi ze sob膮 po偶ytecznego i dobrego, co艣, co b臋dzie dla niego takie... nie wiem, brakuje mi s艂owa. Ale mam nadziej臋, 偶e nie spadnie nigdy z 偶adnej kraw臋dzi jakiegokolwiek dachu cho膰by to mia艂a by膰 szopka wysoka na dwa metry. Swoj膮 drog膮, momentami Ezequiel przypomina艂 mi mojego Jaime'ego i ju偶 nie chodzi mi o krew na twarzy.
    Bardzo ciekawie napisana karta i w sumie to czekam na ci膮g dalszy spotkania na dachu. Aha, i w sumie nie wiem, czy Heather powinna ubiera膰 si臋 na czerwono, kiedy si臋 z nim spotka? xD
    Wybacz to op贸藕nienie.
    呕ycz臋 udanej zabawy na blogu, baw si臋 z nim najlepiej, du偶o w膮tk贸w, weny i czasu na pisanie! :D]

    Heather

    OdpowiedzUsu艅
  12. [Dobrze, 偶e napisa艂a艣, gdzie艣 mi umkn膮艂 Tw贸j mail! Postaram si臋 jeszcze dzisiaj odpisa膰!]

    Blue

    OdpowiedzUsu艅
  13. Heather mia艂a wiele na g艂owie od… ju偶 nie pami臋ta艂a, kiedy. Od dawna 膰wiczy艂a taniec i wsz臋dzie by艂o jej pe艂no, aby si臋 go uczy膰, szlifowa膰 talent, zbiera膰 do艣wiadczenie. Ucz臋szcza艂a te偶 na nauk臋 艣piewu, ale co do gry aktorskiej, to zacz臋艂a jej pr贸bowa膰 w gimnazjum. Od tamtego czasu ju偶 wiedzia艂a, co chcia艂a robi膰 i gdzie si臋 dosta膰. By艂o to sporym wyzwaniem dla niej, dla dziewczyny, kt贸ra nie mia艂a kontakt贸w, kt贸rej rodzice nie zarabiali du偶o pieni臋dzy, przez co nie by艂o ich sta膰 tak po prostu na Constance czy w艂a艣nie p贸藕nej Juilliard. Na szcz臋艣cie do tej pierwszy uda艂o jej si臋 dosta膰 dzi臋ki stypendium. To nie zmieni艂o tego, 偶e wci膮偶 musia艂a walczy膰 o miejsce w tej szkole. Utrzymywanie wysokiej 艣redniej, uczestnictwo w dodatkowych zaj臋ciach zajmowa艂o czas. A przecie偶 nie zrezygnowa艂a ze szko艂y ta艅ca. Kocha艂a te zaj臋cia, to to by艂o co艣, w czym naprawd臋 si臋 czu艂a dobrze i co dawa艂o jej szcz臋艣cie. Cieszy艂a si臋, 偶e znalaz艂a w swoim 偶yciu pasj臋 tak szybko i mog艂a si臋 w niej spe艂nia膰.
    Wieczory nadchodzi艂y ju偶 coraz szybciej, niestety. Mo偶e i Heather mia艂a w swojej szafie wiele kurtek i swetr贸w, tak wracanie po ciemku nie by艂o czym艣, za czym przepada艂a. Ale nie mia艂a innej drogi wyj艣cia. Nie chcia艂a namawia膰 mamy, aby specjalnie po ni膮 jecha艂a, nawet je艣li ta mia艂a wolne. A pracowa艂a szpitalu, wi臋c te偶 przesiadywa艂a w nim sporo czasu.
    Frye wysz艂a nieco p贸藕niej ze szko艂y ta艅ca. Mocniej opatuli艂a si臋 szalikiem, a potem poprawi艂a sportow膮 torb臋 na ramieniu. Niby nie by艂o p贸藕no, ale s艂o艅ce ju偶 w艂a艣ciwie by艂o za horyzontem. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym d艂u偶ej, skierowa艂a si臋 na najbli偶sz膮 stacj臋 metra, aby to nim przedosta膰 si臋 do mieszkania. Mija艂a ca艂kiem sporo ludzi, trzyma艂a si臋 normalnych chodnik贸w i nie chodzi艂a na skr贸ty ciemnymi alejkami (naogl膮da艂a si臋 zbyt wielu krymina艂贸w, nas艂ucha艂a si臋 r贸偶nych podcast贸w i tak potem by艂o). Nie spodziewa艂a si臋, 偶e i tak jaki艣 typ si臋 do niej zacznie przystawia膰. Na pocz膮tku tego nie zauwa偶y艂a, id膮c w miar臋 szybkim krokiem, w jakim mia艂a zwyczaju chodzi膰. Ale po jakim艣 czasie poczu艂a na sobie czyje艣 spojrzenie i zdecydowanie nie przypad艂o jej to do gustu. Przyspieszy艂a kroku, ale nie mia艂a chwili spokoju, kiedy kto艣 wyr贸wna艂 z ni膮 kroku, a potem z艂apa艂 za rami臋. Heather nie lubi艂a dotyku obcych ludzi, tym bardziej w tej sytuacji. Przestraszy艂a si臋 nie na 偶arty, gotowa w ka偶dej chwili rzuci膰 si臋 do biegu i wo艂ania o pomoc, ale nie, 偶e kto艣 j膮 napad艂, ale 偶e si臋 pali. Tak, uwa偶a艂a na zaj臋ciach.
    Facet co艣 do niej zacz膮艂 m贸wi膰 i to zdecydowanie nie by艂 przyjemny g艂os ani ton. Heather cofn臋艂a si臋, ale typ nie dawa艂 za wygran膮 i zn贸w j膮 z艂apa艂, tym razem za 艂okie膰.
    – Zostaw mnie, bo zaczn臋 krzycze膰 – warkn臋艂a, pr贸buj膮c si臋 wyrwa膰. Czu艂a, jak ros艂a w niej adrenalina. I strach. Naprawd臋 si臋 ba艂a, co mog艂o si臋 zaraz wydarzy膰.
    A nieznajomy szarpn膮艂 ni膮 i pr贸bowa艂 odci膮gn膮膰 w uliczk臋, w kt贸rej 艣wiat艂o by艂o czym艣, o czym kto艣 m贸g艂by ewentualnie pomarzy膰. I Heather chcia艂a krzycze膰, ale nagle zabrak艂o jej g艂osu. Chcia艂a ucieka膰, ale mia艂a wra偶enie, 偶e nogi mia艂a jak z waty. By艂a kompletnie bezradna i zdana na 艂ask臋 i nie艂ask臋 tego obrzydliwego faceta.

    Heather

    OdpowiedzUsu艅
  14. [A o tych cukierkach to my tak serio]

    Willow

    OdpowiedzUsu艅
  15. To by艂 jeden z tych dni, kiedy z jakiego艣 powodu postanowi艂a wzi膮膰 nocny dy偶ur. One zwykle by艂y spokojniejsze, a Willow desperacjo potrzebowa艂a snu. I tak stanowi艂a smutny cie艅 dawnej siebie, snuj膮cy si臋 od miejsca do miejsca niczym zombie. Jad艂a, gdy sobie o tym przypomina艂a, spa艂a, gdy zm臋czenie si臋ga艂o poziomu, w kt贸rym nie potrafi艂a ju偶 usta膰 na nogach, a jej najlepszym przyjacielem sta艂 si臋 gaz pieprzowy, kt贸ry poza praktykami nieprzerwanie nosi艂a w prawej kieszeni spodni, by w razie czego jak najszybciej go wyj膮膰.
    Opu艣ciwszy oddzia艂 onkologii po dwunastu d艂ugich godzinach, odetchn臋艂a g艂臋boko zimnym jesienny powietrzem i przymkn臋艂a na chwil臋 powieki, maj膮c nadziej臋, 偶e tym razem nie zobaczy pod nimi nic, czego nie chcia艂a widzie膰. To by艂y r贸偶ne wizje. Zaczynaj膮c na przebudzeniu si臋 w d藕wi臋koszczelnym pokoju, na wyobra偶eniu smrodu spalenizny i p艂on膮cego domu sko艅czywszy. To ostatnie jej nie spotka艂o, ale Blake potrafi艂 opowiada膰 o tym tak obrazowo, 偶e nie mia艂a trudno艣ci z odtworzeniem tego, co w贸wczas m臋偶czyzna widzia艂. Ale w tym wypadku wyobra藕nia nie by艂a czym艣 dobrym, wr臋cz przeciwnie. 呕a艂owa艂a, 偶e nie potrafi w 偶aden spos贸b odci膮膰 si臋 od wszystkiego co j膮… Co ich spotka艂o. Umia艂a funkcjonowa膰 bez przeszk贸d tylko wtedy, gdy razem przebywali, a to z kolei by艂o niemo偶liwe do zrealizowania.
    Zamruga艂a szybko oczami, czuj膮c, jak w pustym 偶o艂膮dku co艣 jej si臋 przewraca, a do gard艂a podchodz膮 md艂o艣ci. Kilka g艂臋bokich wdech贸w i szybkie rozejrzenie si臋 po okolicy utwierdzi艂y j膮 w przekonaniu, 偶e to, co planowa艂a, mo偶e nie by膰 tragiczne w skutkach. Powoli 艣wita艂o, zza budynk贸w nie艣mia艂o wychyla艂a si臋 s艂oneczna 艂una i chocia偶 daleko by艂o do pe艂noprawnego ruchu panuj膮cego w Nowym Jorku, gdy wszyscy spieszyli si臋 do pracy, 艣wit gwarantowa艂 bezpiecze艅stwo. Niewykluczone, 偶e kto艣 w jakim艣 mieszkaniu w艂a艣nie parzy艂 艣wie偶膮 kaw臋, kto艣 inny wychodzi艂 z psem na spacer, jeszcze kto艣 zbiera艂 si臋 do domu po upojnej jednonocnej przygodzie z kim艣, kogo nigdy wi臋cej nie zobaczy… Gdyby zacz臋艂a krzycze膰, na pewno zosta艂aby us艂yszana.
    Dlaczego tak bardzo si臋 tego ba艂a, skoro wiedzia艂a, 偶e niegdysiejszy oprawca by艂by ostatni膮 osob膮 na 艣wiecie, kt贸ra by j膮 skrzywdzi艂a? Z jednej prostej przyczyny — Willow nie mia艂a poj臋cia, jak wielu ludzi skrzywdzi艂 jej brat swoim post臋powaniem. Jak s艂usznie zauwa偶y艂 kiedy艣 Blake, by艂a na widoku. Lawrence nie interesowa艂 si臋 zbytnio tym, by w jaki艣 spos贸b ukry膰 m艂odsz膮 siostr臋. Wystarczy艂oby odes艂anie na drugi koniec kraju, a nie godzinny lot samolotem od Waszyngtonu. Inny kontynent by艂by jeszcze lepszy i gdyby mia艂a 艣wiadomo艣膰 tego, co si臋 wydarzy艂o, sama by uciek艂a. Gdziekolwiek.
    Teraz, b臋d膮c pod opiek膮 by艂ego agenta specjalnego, nawet tego nie rozwa偶a艂a. Wci膮偶 jednak obawia艂a si臋, 偶e kiedy艣 pozna kogo艣, kto zechce si臋 zem艣ci膰 na starszym Mahoney’u, a ona zostanie 艣rodkiem do celu.
    Pokr臋ci艂a lekko g艂ow膮, chc膮c pozby膰 si臋 natr臋tnych my艣li, a potem wolnym krokiem ruszy艂a w kierunku przeciwnym do stacji metra, na kt贸r膮 zazwyczaj si臋 udawa艂a. By艂a zm臋czona, ale niewystarczaj膮co. Czterdziestominutowy spacer do mieszkania, kt贸re wynaj臋艂a po zawaleniu roku powinien wyczerpa膰 j膮 na tyle, by bez problemu zasn臋艂a.
    By艂a w po艂owie drogi, gdy jej uszu dobieg艂 g艂uchy j臋k. W艣r贸d ciszy panuj膮cej w parku, przez kt贸ry w艂a艣nie przechodzi艂a, ten odg艂os by艂 jak grzmot. Zatrzyma艂a si臋 gwa艂townie i wci膮gn臋艂a g艂o艣no powietrze, czuj膮c, jak jej serce przyspiesza od przyp艂ywu adrenaliny. Wyj臋艂a z kieszeni gaz i zacisn臋艂a na nim d艂o艅, rozgl膮daj膮c si臋 gor膮czkowo po okolicy. Nikogo nie widzia艂a. Mo偶e si臋 przes艂ysza艂a?

    OdpowiedzUsu艅
    Odpowiedzi
    1. Ju偶 mia艂a postawi膰 nast臋pny krok, mo偶e nawet przebiec przez kawa艂ek betonowej drogi, kt贸ry zosta艂 jej do pokonania, kiedy us艂ysza艂a kolejny g艂uchy j臋k. J臋k zbli偶ony do tych, jakie s艂ysza艂a, gdy rzucano j膮 na ostry dy偶ur. J臋k b贸lu, j臋k osoby cierpi膮cej. Powinna to zignorowa膰. Powinna i艣膰 dalej i ewentualnie po dostaniu si臋 do mieszkania zadzwoni膰 na numer alarmowy, informuj膮c, 偶e kto艣 tutaj… By膰 mo偶e nawet umiera艂. Problem w tym, 偶e nawet, gdyby sz艂a szybkim marszem, zaj臋艂oby jej to co najmniej pi臋tna艣cie minut. Czy ten cz艂owiek m贸g艂 tyle czeka膰? Czy gdyby si臋 tym nie zainteresowa艂a, mog艂aby p贸藕niej 偶y膰 z sam膮 sob膮? Studiowa艂a medycyn臋, do jasnej cholery! Pomaganie ludziom by艂o jej powo艂aniem…
      — Halo? — odezwa艂a si臋, ostatecznie id膮c powoli i ostro偶nie w kierunku krzak贸w, zza kt贸rych s艂ysza艂a odg艂os. — Wszystko w porz膮dku? — spyta艂a, znalaz艂szy si臋 bli偶ej. W ciemno艣ci nie dostrzeg艂aby niczego, co powinno zwr贸ci膰 jej uwag臋, ale teraz… Wyra藕nie widzia艂a ruch. Jakby kto艣 pr贸bowa艂 zmieni膰 pozycj臋. — Wszystko w porz膮dku? — powt贸rzy艂a, a kiedy znalaz艂a si臋 na tyle blisko, by bez problemu dostrzec sylwetk臋 m臋偶czyzny, wypu艣ci艂a z d艂oni pojemniczek z gazem, kt贸ry z g艂uchym 艂oskotem uderzy艂 o beton i biegiem pokona艂a reszt臋 dystansu. Zakrwawiona twarz by艂a wystarczaj膮cym powodem, by prze艂膮czy膰 si臋 w tryb Doktor Willow. — Hej, hej, co si臋 sta艂o? — zapyta艂a g艂o艣no, opadaj膮c na kolana obok bruneta. Natychmiast wyci膮gn臋艂a r臋ce, 偶eby rozpi膮膰 ubranie, kt贸re mia艂 na sobie i zbada膰 obra偶enia. — Jestem lekarzem, spokojnie, nic ci nie zrobi臋 — m贸wi艂a uspokajaj膮cym tonem. Na wszelki wypadek. Spotka艂a si臋 z r贸偶nymi reakcjami na medyk贸w, nie mog艂a wi臋c wykluczy膰, 偶e b臋dzie stawia艂 op贸r. — Gdzie ci臋 boli?

      Willow

      Usu艅