SONG JIYEON
a dancer dies twice — once when they stop dancing, and this first death is the more painful
10.10.2002 | student tańca w Juilliard (obecnie specjalizuje się w tańcu współczesnym, lecz od czwartego roku życia tańczy również balet) | dorabia jako barman w Attaboy | od niedawna uczęszcza na zajęcia pole dance | właściciel Kimchi, pręgowanego rudego kocura | potrafi grać na pianinie, ma także całkiem niezły głos i często zdarza się, że pomaga studentom Produkcji Muzycznej i Realizacji Dźwięku w ich projektach | wychowywał się w małym domku w malowniczym miasteczku Busan, który być może nie spełniał wszystkich wymogów, ale Jiyeon wraz z siostrą bliźniaczką i tak cieszyli się naprawdę udanym dzieciństwem (nie, nie posiadali najnowszego modelu czołgu T-34, nie mieli telewizora i wypasionych rowerów, a o komórkach czy komputerach mogli tylko pomarzyć, jednakże żadna materialna rzecz nie była w stanie zastąpić wspinania po drzewach, nurkowania w jeziorze, zabaw w chowanego i fascynujących historii, jakie mama opowiadała im tuż przed snem) | przeprowadzili się do Nowego Jorku po narodzinach Woohyuna, najmłodszego z rodzeństwa; w domu zrobiło się wówczas zdecydowanie za ciasno, na nic nie starczało pieniędzy, nic więc dziwnego, że kiedy pan Song dostał bardzo dobrą ofertę pracy w prawniczej korporacji w Los Angeles, nie wahał się długo | mama Jiyeona zmarła krótko po przeprowadzce, chłopak miał wtedy 12 lat | na Manhattan sprowadził się stosunkowo niedawno, żeby móc rozwijać taneczną karierę w Juilliard
Wpis X - 24.06.2014 r.Pamiętniku,przepraszam, że tak długo nie pisałem. Przez ten czas zdarzyło się bardzo dużo złych rzeczy. 26 lutego umarła moje mama. Tata mówi, że była wielką podróżniczką, a wielkich podróżników nie wolno zatrzymywać... ale czy to samolubne, że chciałbym, aby przestała podróżować i wróciła do domu?Gdyby tylko dało się zatrzymać czas, w czwartek, pod koniec lutego. Gdyby ta zima nigdy się nie skończyła.
Wpis I - 04.10.2012 r.Kochany Pamiętniczku!Nazywam się Song Jiyeon, urodziłem się w Busan i mam dziesięć lat. Tata śmieje się ze mnie i mówi, że pisanie pamiętnika jest dla bab, ale mamusia twierdzi, że tata się nie zna i powinienem robić to, co mi się podoba.Mieszkamy teraz w Los Angeles. Bardzo nie lubię tego miejsca. Nie mam też żadnych kolegów, bo nikt nie chce ze mną rozmawiać przez akcent. Podobno nie rozumieją, co do nich mówię. Ale to nic, mam przecież książki i mamę.Mamusia czytała mi dzisiaj książeczkę dla dużych chłopców. Była bardzo smutna. Jeden z bohaterów, Halleck, zapomniał, jakie kwiaty lubiła jego siostra zabita przez Harkonnenów (wrogów księcia). To dziwne. Ja nigdy bym nie zapomniał, jakie ciasto mama lubi najbardziej!
[hejeczka 🤍🤍🤍]
OdpowiedzUsuń[baby mochi 🥹
OdpowiedzUsuńZawsze, gdy myślałam o postaci z użyciem wizerunku Jimina, nie wyobrażałam go sobie jako nikogo innego, a właśnie tancerza! Taki smutny ten jego los, ale mam nadzieję, że w NYC znajdzie to, czego szuka :) jeśli masz ochotę na wątek, to chodźcie do nas! Życzę Wam dobrej zabawy i wielu wątków :)]
Min Ari & Ahn Sunghoon
Nieobecność współlokatora nie była czymś, o co Daehyun miał kiedykolwiek potrzebę prosić. Jednak gdy okazało się, że Kihwan wyjeżdża na cały grudzień i wróci dopiero na Sylwestra, popędzany swoją rosnącą karierą taneczną do miasta swoich snów, Miami, na zawody Heavens Dancing Angels, a następnie na Święta, do rodziny mieszkającej w Bostonie — Park wcale nie narzekał. Uniwersalnie znany jest przecież fakt, że nawet najlepszy na świecie przyjaciel, jeśli spędzić z nim zbyt wiele czasu i przekroczyć pewien bliżej niezidentyfikowany limit zjedzonych razem posiłków czy obejrzanych razem filmów, staje się najbardziej wkurwiającą osobą na świecie.
OdpowiedzUsuńKihwan nie dawał mu tak naprawdę żadnych szczególnych powodów ku temu, aby zacierać granice pomiędzy czystym wkurwem, a lekką irytacją, ale jego doniosły, wypełniający każde pomieszczenie głos, bałagan, który pozostawiał po sobie w kuchni, ilekroć był zmuszony zapracować samodzielnie na posiłek, czy też wiecznie obecny swąd trawki… dobrze było od tego wszystkiego na jakiś czas odpocząć. A przynajmniej Dae tak sobie wmawiał od momentu, w którym przyjaciel poinformował go o swoim wyjeździe, i wmawiał sobie to jeszcze namiętniej, gdy po niecałych trzech dniach zaczął odczuwać ciężar tej samotności.
Oczywiście, nie miał zamiaru dać tego po sobie poznać. Nie, on wcale nie czuł się sam, nie posiadał przecież możliwości takiego rodzaju uczuć! Kihwan przydawał mu się, gdy był — żeby wypełnić czymś atmosferę w ich mieszkaniu, żeby pogadać, żeby dla kogoś ugotować ich ulubione, koreańskie potrawy z dzieciństwa, żeby pochwalić się komuś nowym kawałkiem, żeby napić się whisky przed telewizorem — ale wcale go nie potrzebował, gdy go nie było. Co to, to nie. Przez nachalność jego obowiązków, Choe nie miał nawet czasu odpisać na jego wiadomości, i ostatnia, która dotarła do Dae, informowała go, że dotarł w jednym kawałku do hotelu w Miami, że kolejne dni będą intensywne, skupione głównie na ćwiczeniach przed zawodami, i że na pewno odezwie się przed dniem pierwszego pojedynku. Po tym, cisza.
Daehyun mógłby po prostu powiedzieć siostrze, żeby wpadła do niego na kilka dni. Daebi, tak czy siak, pojawiała się u jego progu kiedy tylko chciała, bo dla Kihwana to nigdy nie było problemem, a jej starszy brat nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek mogło być inaczej; czy nie mogłaby więc przyjść po prostu z walizkami i zostać z nim, chociażby na parę dni? Ale nie chciał odbierać jej nowo uzyskanej wolności. Dziewczyna wyprowadziła się od niego zaledwie parę miesięcy temu, z entuzjazmem, który tylko troszeczkę go uraził — chociaż siostra wiele razy zapewniała go, że jej radość nijak ma się do tego, że będzie go teraz widywała rzadziej — i Dae wiedział doskonale, co oznaczało dla niej oddzielne mieszkanie. Nie chciał jej tego zabierać. (Chociaż Daebi wiedziała doskonale, że ze zbliżającymi się Świętami nie byłaby już w stanie uniknąć konieczności widywania się z braciszkiem z okazji jakże przemiłych, świątecznych obowiązków).
Postawiony przed własnymi ograniczeniami emocjonalnymi w pozycji przegranej już na samym starcie, Daehyun nie widział innego wyjścia, niż po prostu się poddać: zaakceptować rzeczywistość rzeczy, tej nieruchomości w powietrzu oraz pustki w otoczeniu, i wytrwać aż do Świąt. Wytrwać: to coś, co wychodziło mu bardzo dobrze. Zacisnąć zęby, udawać, że problem nie istnieje, skupić się na czymś innym i brnąć do przodu, aż niepożądana sytuacja minie. Och, tak, był w tym akurat mistrzem.
Nikogo nie zdziwi, że upust znalazł, jak zawsze, w muzyce. Nie będąc już nękany świadomością, że nie powinien spędzać w studio większości swojego dnia, bo po drugiej stronie tamtych drzwi czeka na niego człowiek, który martwi się o to, aby jadł trzy posiłki dziennie i od czasu do czasu dał odpocząć oczom — nie wspominając o tym, że ten człowiek potrzebował jego asysty w kuchni, i że czasem trzeba było najzwyczajniej w świecie zapukać do jego pokoju i sprawdzić, czy na pewno śpi, czy może wyzionął ducha po ostatniej imprezie — Daehyun zaczął zamykać się samotnie w studio na długie godziny, tracąc całkowicie poczucie czasu. Nie musiał już przekręcać klucza w zamku, ani od czasu do czasu nasłuchiwać, czy przez przypadek ktoś go nie woła. Nie musiał też już starać się pożywiać prawdziwym jedzeniem, i już od paru dni jadł podgrzane w mikrofalówce sajgonki z warzywami, które kupił hurtowo w sklepie na rogu, przewidując właśnie taką sytuację.
UsuńTego dnia, pracował akurat nad mostem swojego najnowszego kawałka już od paru(nastu) godzin. Oczy prosiły go o wybaczenie, same nie wiedząc, czym zgrzeszyły tak bardzo, aby zasługiwać na takie traktowanie, chłodne dłonie błagały o kubek ciepłej herbaty zamiast mrożonej kawy, którą wlewał w siebie litrami twierdząc, że daje o wiele większego kopa w porównaniu do tej zwyczajnej, a myśli plątały się przez to, ile razy słuchał już tej samej melodii, dalej nie wiedząc, jak ją kontynuować. Ale Daehyun ignorował każdą z tych objaw i próbował znowu, znowu i znowu, aż w końcu irytacja sięgnęła poziomów tak wielkich, że zerwał słuchawki z uszu i z impetem odstawił je na biurko, wbijając rozjuszony wzrok w ekran komputera tak, jakby to on był powodem całej jego męki.
Dopiero wtedy zauważył, że ktoś dzwonił do drzwi. Natarczywie, średnio co trzy milisekundy, ze zniecierpliwieniem, które mogło należeć tylko do kogoś, kto stał przed jego drzwiami już od dobrych dziesięciu minut.
Daehyun westchnął, wyszedł z pokoju i skierował się do wejścia, przy okazji zerkając na swoje odbicie w lustrze by paroma ruchami ręki uratować to, co się dało, w bałaganie, który miał na głowie — bo z bluzą oraz spodniami dresowymi rozmiaru XL, które wisiały na nim jak na strachu na wróble, oraz brakiem skarpetek na stopach nie było już czasu nic zrobić. Zresztą, kto mógł coś od niego chcieć w biały dzień?
Otworzył więc drzwi leniwie, nie wiedząc czego się spodziewać — i poczuł wielki ciężar spadający mu na serce na sam widok twarzy osoby, która stała w progu. Znał go. Na pierwszy rzut oka nie pamiętał jego imienia, ale niestety go znał: ten jeden znajomy Kihwana, którego widok był naprawdę trudny do zniesienia. Ba, bardzo często Daehyunowi trudno było nawet udawać, że wcale nie żywi do niego niesmak równie głęboki, co nieuzasadniony, gdyż tylko parę razy miał jakże wielką przyjemność zamienić z nim parę słów. To wystarczyło, aby potwierdziło się jego wrażenie ślicznego chłopca, który niewiele ma w głowie.
Daehyun z wielkim trudem powstrzymał się przed potrzebą przewrócenia oczami, lecz jego twarz nie okazywała nic poza znudzeniem oraz niezadowoleniem.
— Kihwana nie ma — palnął na powitanie, i na pożegnanie w sumie też, bo zaraz po tym zatrzasnął drzwi przed nosem blondyna, nie dając mu czasu na żadne wyjaśnienia.
Odwrócił się na pięcie i skierował pierwszy krok z powrotem do studia, lecz nieproszony gość zaczął natychmiast ponownie naciskać na dzwonek, jeszcze bardziej nachalnie, niż poprzednio. Daehyun warknął pod nosem, wziął głęboki oddech i otworzył znów drzwi, tym razem tylko na tyle, ile wystarczyło, aby wcisnąć głowę w szparę i spojrzeć na przybysza, nie zapraszając go w żadnym wypadku do środka.
— O co chodzi? Mówię ci, nie ma go. I na narodziny naszego Pana Jezusa Chrystusa Świętego też go nie będzie.
Może powinien był zauważyć, że blondyn stał przed jego drzwiami z walizkami oraz jednym transporterem, w którym coś niecierpliwie się ruszało. Wtedy może zorientowałby się, że jest w jeszcze większych tarapatach, niż przypuszczał
Dae
[Zakładamy zespół! Brakuje nam do założenia bangtan tylko trzech osób. A tak serio to dzień dobry wieczór! Tyle fajnych postaci się pojawia, a ja skrobię notkę, skrobię, i nie mogę się doczekać, aż ją skończę, żeby móc już zacząć wątkowanie! Póki co przyszłam więc wyrazić chęci do napisania jakiejś historyjki! Jeśli któraś z moich postaci Ci się spodoba, daj znać, a wymyślimy coś fajnego :D]
OdpowiedzUsuńSeojun & Minsoo & Yuri & Rosalie
Spotted: Doszły mnie słuchy, że do Nowego Jorku dojechał nowiutki, świeżutki towar! Miłośników zimowych opadów mogę jednak zawieść: nie, moi kochani imprezowicze, chodzi mi o nowy zabytek naszej manhattańskiej śmietanki. I choć J może nie jest tak ubity (pieniędzmi) jak reszta z nas, to z pewnością jest równie słodki. Widziany dzisiejszym porankiem na zajęciach w Juilliardzie, popołudniem na pole dance, a wieczorem przy barze w Attaboy, gdzie miło uśmiechał się do wszystkich dziewczyn, które próbowały z nim flirtować, choć każdą z nich równie miło od siebie odtrącał. Czyżby Twoje serce było już zajęte, J? I czy mimo tego znajdzie się tam miejsce dla mnie?
OdpowiedzUsuńWitam na blogu!
buziaki,
plotkara 💋
Coś we wnętrzu Daehyuna niecierpliwie się wierciło, jakby nie mogło doczekać się tego momentu, w którym nieproszony gość zrezygnowałby z nękania go i dane byłoby mu wrócić do swojego małego świata, do monotonii, pustego mieszkania i wypełniającej go ciszy. Dziwne, że wszystko to, co jeszcze przed chwilą wydawało mu się największą męczarnią na którą mógł zostać skazany, teraz, w obliczu stojącego przed jego progiem blondyna, było pożądane bardziej, niż porządny posiłek, o który błagał jego żołądek.
OdpowiedzUsuńTo coś mimowolnie zastygło w miejscu z przerażenia, gdy spojrzenie Daehyuna przeskanowało chłopaka od stóp do głów i zauważyło nie tylko nienaganny wygląd, starannie dobrany outfit, czy idealnie ułożone włosy — po co się on, kurwa, tak wystroił? — ale także torbę oraz transporter u jego stóp. Daehyun zmarszczył brwi, podczas gdy jego mózg odpychał jak najdalej od jego świadomości jedyne logiczne wytłumaczenie obecności tych przedmiotów, bo oznaczałoby ono prawdę zbyt trudną do przełknięcia, która mogłaby sprawić, że Park zatrzasnął by drzwi po raz kolejny, tym razem zamykając je na klucz, i zadzwonił pod już dawno nieużywany numer człowieka, który kiedyś, na początku jego przygody w Nowym Jorku, był jego ochroniarzem. Może byłaby to trochę wyolbrzymiona reakcja, ale zdecydowanie jedyna możliwa w takiej sytuacji.
Na szczęście jego umysł wykonał swoje zadanie perfekcyjnie i dał blondynowi szansę na to, aby delikatnie wytłumaczyć sytuację, unikając jakichkolwiek gwałtownych ruchów.
Niestety, chłopak nie popisał się w temacie.
Bardziej niż być nazwany dupkiem, informacja o tym, jakoby jego współlokator pozwolił blondynowi tymczasowo się wprowadzić do jego pokoju sprawiła, że spojrzenie Daehyuna przeszło przemianę z po prostu lekko zirytowanego, poprzez zaskoczonego, aż do prawdziwie wkurwionego. Co ten blondaś w ogóle wygadywał?
— Pierdolisz — mruknął, już mając zamiar zatrzasnąć mu drzwi przed nosem po raz drugi, płosząc go tak, jak nowojorczycy robili ze świadkami Jehowy, ale wtedy chłopak uniósł transporter, w którym, jak się okazało, siedział kot, jakby przedstawiał mu właśnie jego kolejnego, nowego współlokatora.
Daehyun zmierzył stworzenie wzrokiem i poczuł się trochę źle ze sobą przez to, że w tym momencie był wkurwiony nawet na to niewinne stworzenie. Co to była za sytuacja? To nie mogła być prawda. Kihwan nigdy w życiu nie zaprosiłby któregoś ze swoich znajomych na darmowe przesiadywanie w jego pokoju podczas jego nieobecności, nie dyskutując ówcześnie z nim na ten temat. Daehyun nie mógł w to uwierzyć.
Tyle że… to nie była prawda. To było zdecydowanie coś, co Kihwan mógłby zrobić zapominając obgadać to z nim osobiście, lub po prostu brnąc we własnym przekonaniu, że dla niego nie stanowiłoby to problemu. Kihwan miał zbyt dobre serce i głowę w chmurach, co Dae zazwyczaj doceniał, ale chociaż mógł przeboleć to, że jego współlokator po raz kolejny spalił coś w ich kuchni, powierzył mu paczkę jakichś nielegalnych roślinek do przetrzymania, czasem po kryjomu wpychając mu ją do kieszeni kurtki, czy sprowadził do domu żółwia w małym akwarium, które znalazł porzucone na chodniku i stwierdził, że gad czekał tam “właśnie na niego”, nie mógł natomiast tak po prostu zaakceptować faktu, że jakiś blondaś — i to nie byle jaki blondaś, tylko akurat on, ze wszystkich możliwych, istniejących na tym świecie blondasi — chciał się wryć mu na mieszkanie z walizkami. Co to, to nie.
— Słuchaj, nie mam czasu na głupoty, jestem zajęty… — spróbował po raz kolejny go spłoszyć, lecz chłopak był zdeterminowany i zaproponował, aby zadzwonić do Kihwana. Co prawda, Dae chciał to zrobić później, prywatnie, aby móc na niego nakląć i nawrzeszczeć w niebogłosy, lecz publiczne upokorzenie brzmiało równie dobrze.
Nadal stojąc w drzwiach i nie przepuszczając ani chłopaka, ani kota, sięgnął po komórkę do kieszeni i nacisnął na właściwy kontakt. Poczekał, aż jego och-jakże-idealny-współlokator odbierze, mierząc rudego kota spojrzeniem, które mogłoby zabić, chociaż, już po raz drugi, to nie to niewinne stworzenie było tym, kto zasługiwał na natychmiastową śmierć. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Niezręczna cisza między nimi. Czwarty sygnał. Spojrzenia, które przypadkowo się ze sobą plączą, i natychmiast biegną w przeciwnych kierunkach. Po szóstym sygnale Daehyun westchnął i zrezygnował z połączenia. Kihwan nie odpisywał na jego wiadomości już prawie od tygodnia, niby czemu miałby pojawić się akurat wtedy, gdy był potrzebny?
Usuń— Słuchaj, jestem pewien, że to jakieś nieporozumienie. Nic mi o tym nie wiadomo, a nie wiem, czy zauważyłeś, ale ja też — i tutaj machnął ręką, wskazując na swoje mieszkanie. — tutaj mieszkam. I nie będę tak po prostu wpuszczał do siebie jakiejś przybłędy.
Jego stanowczy ton zmroził powietrze, a spojrzenie już po raz trzeci spadło na rudego kota — jak mu było? — Kimchiego. Nic nie mógł poradzić na to, że posiadanie takiego pupila było jego marzeniem, a ilekroć znajdywał się w pobliżu jednego z nich było to dla niego równie ekscytujące, jak i przerażające, gdyż bał się przyzwyczaić do obecności czworonoga tak bardzo, że zechciałby jeszcze mocniej mieć własnego, a na to nie mógł sobie na razie pozwolić, bo oznaczałoby to skazać zwierzę na dość marną egzystencję.
Ale co miał teraz zrobić? Nie mógł ich przecież zostawić na klatce schodowej, aż Kihwan zdecydowałby się wreszcie pobłogosławić ich odbierając telefon i wyjaśniając całą tę sytuację. Aż takim potworem Daehyun nie był.
— Na pewno nie masz gdzie indziej się podziać? — zapytał pogardliwie, lecz spojrzenie blondyna mówiło więcej niż tysiąc słów.
Westchnął boleśnie, z ciężkim sercem prostując się i otwierając nieco szerzej drzwi do mieszkania. Sam nie mógł uwierzyć, że właśnie to robił, i że pozwalał jemu zanieczyszczać jego otoczenie swoją obecnością, ale na ten moment nie widział innego wyjścia.
— Wejdź, możesz usiąść aż… Kihwan tego nie wyjaśni, czy… czy coś.
Nie musiał, ani nie miał czasu, nic dodawać, bo blondyn przecisnął się obok niego w drzwiach i znalazł się w jego mieszkaniu, pozwalając, aby przepełniona torba upadła ciężko na podłogę. Daehyun spojrzał na to naruszenie jego przestrzeni prywatnej z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
— Zdejmij buty, na bogów — mruknął nieprzyjemnie, zamykając drzwi wejściowe i omijając chłopaka, którego imienia nawet nie pamiętał, aby skierować się do kuchni. — Twój kumpel to skończony idiota. Jego pokój jest tam — wskazał palcem na pierwsze drzwi po prawej. — Życzę powodzenia, bo gdy ostatnio sprawdzałem, zawartość szafy, która nie zmieściła mu się w walizce, zdecydował rozsiać po całej podłodze, ot tak, dla artystycznego kaprysu.
Dae <3
Daehyun zatrzymał się, gdy na drodze do kuchni stanął mu rudy kociak, zadzierając łebek i patrząc na niego tymi wielkimi, okrągłymi oczami. Dae przez chwilę obawiał się, że czworonóg miałby za chwilę skoczyć w jego kierunku, uwiesić się pazurami na jego dresach i wspiąć się do góry, aby wydrapać mu oczy i ugryźć go w nos — byłoby to niezbitym dowodem na to, że pomiędzy zwierzęciem, a jego właścicielem, istnieje połączenie telepatyczne, poprzez które blondaś pozbywa się swoich wrogów z powierzchni Ziemi, i, koniec końców, ten fakt wcale by go nie zdziwił. Stało się natomiast coś niesłychanego: rudzielec, zamiast ukarać go sprawiedliwością swej nietykalnej łapki — bo, w razie gdyby został zaatakowany, Daehyun nie mógłby się przecież obronić; nigdy nie skrzywdziłby takiej puchatej istotki — podszedł mu pod nogi i zaczął się o nie ocierać, dźwięcznie przy tym mrucząc. Dae nie mógł powstrzymać się od uśmiechu gdy zerknął z pewnym triumfem odbijającym się w oczach na właściciela Kimchiego, który wyglądał na bardziej zaskoczonego niż on sam, gdy zobaczył go stojącego z torbą na ramieniu przed swoimi drzwiami. Cóż, umiłowanie, które zazwyczaj koty wręcz instynktownie odczuwały w stosunku do niego, nie po raz pierwszy okazało się być dla niego wielkim powodem do dumy.
OdpowiedzUsuńNie wypowiadając ani słowa, Daehyun odprowadził chłopaka spojrzeniem aż do drzwi Kihwana, wdzięczny niebiosom za to, że blondyn zamknął od razu za sobą drzwi i że nie musiałby oglądać jego twarzy przez najbliższe… co najmniej dwie godziny, przypominając sobie to, jaki chaotyczny renesansowy obraz jego współlokator zazwyczaj lubił zostawiać w swoim pokoju.
Niestety, prawda była mniej łaskawa, bo chłopak wypłynął z chaosu Choego o wiele prędzej, niż Daehyun się tego spodziewał. W międzyczasie zdążył nie tylko napoić rudzielca, ale także przygotować prawdziwy obiad w postaci kimchi bokkeumbap, zjeść mniej więcej połowę i stwierdzić, że był zdecydowanie zbyt przyzwyczajony do gotowania dla dwojga, zawsze wliczając w swoje przepisy fakt, że Kihwan nie odrzuciłby możliwości niezłej wyżerki o żadnej porze dnia lub nocy — wydawałoby się, że Choe naprawdę ma coś w gębie dwadzieścia cztery godziny na dobę — bo podsmażonego ryżu z kimchi było po prostu za dużo. Miał już wracać do studio, do swojego małego, mało dynamicznego świata, i zamknąć się w nim na klucz, ale oto pojawił się na jego drodze problem: puchata, ruda kulka słodkości patrzyła na niego tymi swoimi wielgachnymi oczami z kanapy, a on po prostu nie potrafił powiedzieć nie.
Dlatego właściciel pupila znalazł go właśnie w takiej pozycji: wygodnie rzuconego na kanapę z jego kotem mruczącym na jego klatce piersiowej. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Daehyun ani nie zmienił pozycji, ani nie okazał żadnego rodzaju skruchy, przyłapany na gorącym uczynku, a wręcz przeciwnie: obnosił się z tym z dumą, podkreślając swoją pozycję wyższości jako pan tego domu, i teraz także jego kota.
Przeprosiny blondyna były dla niego zaskoczeniem, lecz nie aż tak wielkim: chłopak podczas intensywnego sprzątania musiał nieźle się namyśleć i dojść do wniosku, że jeśli naprawdę chciał tutaj przeżyć, nie mógł do niego podskakiwać jak byle smarkacz bo, koniec końców, to on miał klucze do mieszkania. Jeśli blondaś miałby go zanadto wkurzyć, wystarczyłoby udawać, że nie słyszy jego pukania o czwartej nad ranem.
Poza tym, Daehyun też dalej uważał, że blondaś jest dupkiem.
— Mhm — mruknął, nie podnosząc nawet na niego wzroku. — I nawzajem.
Krótko po tym, delikatnie ściągnął z siebie kocura — z przyjemnością kontynuowałby tę wymianę czułości, ale obecność blondyna tak jakoś kompletnie psuła mu humor — i wstał z kanapy, bez słowa kierując się w stronę studia. Dopiero przechodząc obok drzwi do kuchni, machnął w ich stronę ręką i rzucił:
— Są jakieś resztki z obiadu, jeśli chcesz.
I to by było na tyle życzliwości pierwszego dnia pobytu blondasia.
*
Usuń— To co, może przeniesiemy się do mnie?
Muzyka była głośna i leciał akurat kawałek, którego nie znosiła — zdecydowanie jedna ze słabszych twórczości jej brata, totalnie komercyjna, z nie noszącym żadnego głębszego znaczenia tekstem. Ale zresztą, czego się spodziewała w miejscu takim, jak to? Średnio raz na półtora miesiąca dawała się przekonać znajomym co do tego, aby dać Sinkhole jeszcze jedną szansę, lecz za każdym razem znajdowała w klubie dokładnie to samo, co za ostatnim: przeciętną muzykę, przeciętnych ludzi i przeciętny alkohol. Gdy w końcu decydowała się na powrót do domu, przeciskając się z niesmakiem pomiędzy tymi wszystkimi ciałami, dopytywała się, dlaczego znów dała się tam zaciągnąć ludziom, którzy lubili to miejsce tylko ze względu na całkiem niczego sobie barmanów i tanich drinków. Przecież tyle razy im mówiła, że wystarczy założyć odpowiednio krótką spódnicę i wybrać się do najdroższego klubu w dzielnicy, aby dostać najlepszy alkohol całkowicie za darmo.
Stojący obok niej typek, zdecydowanie zbyt wysoki i zdecydowanie zbyt szczupły, z ciemną skórą oraz podejrzanym, francuskim akcentem, buchnął jej w twarz papierosowym dymem, chyba uznając to za niesamowicie romantyczny gest (może i była komputerową geniuszką, nie udało jej się jednak jeszcze rozgryźć tego, na jakich podstawach logiki działał mózg przeciętnego przedstawiciela płci męskiej rasy homo sapiens sapiens), a ona kaszlnęła wymownie i chwyciła go za ramię, które przed chwilą zarzucił jej na szyję, oddalając go od siebie. Spoglądając mu w twarz stwierdziła, że nie byłby nawet w połowie taki zły, gdyby nie fakt, że z punktu, w którym stała, miała idealny widok na muskularnego, ciemnowłosego barmana, który ówcześnie dyskretnie podał jej pod spodem szklanki jej ulubionego Old Fashioned karteczkę ze swoim numerem telefonu. Niestety, to on był najbardziej atrakcyjną osobą, którą napotkała tego wieczoru i wiedziała, że nikt inny nie mógłby jej zadowolić; wiedziała też, z doświadczenia, że z barmanami sprawy nigdy nie szły dobrze — to było jak jakieś pierdolone prawo Murphy’ego — więc najwyższy czas zwijać się do domu. Tak, Kopciuszek musiał już uciekać z tego balu.
— Sory, mam wirusowe zapalenie wątroby typu B — uśmiechnęła się ładnie do pseudo-francuza, grzecznie (jeszcze) odsuwając go od siebie, lecz ten wtedy sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął małą, plastikową torebeczkę z białym prochem, którą spróbował wcisnąć jej do ręki. Daebi spojrzała na niego z oburzeniem i uderzyła go w nadgarstek tak, że dragi upadły na podłogę, a facet błyskawicznie schylił się, aby odzyskać swój dobytek, dając jej czas na to, aby szybko się oddalić.
— Dla mnie trzeba bardziej się postarać, zainwestować w coś lepszego — rzuciła na pożegnanie, prędko znikając w tłumie. — Kurwa, pierwszy piątek bez Kihwana, i już jest do dupy.
Przeciskając się pomiędzy bujającymi się i skaczącymi w rytm muzyki ludźmi w stronę wyjścia potrafiła myśleć tylko o tym, że gdyby Choe był z nią, nie pozwoliłby na to, aby po raz kolejny dała się oszukać ładnym neonom oraz zdjęciami z lustra, które naprawdę niezłe laski wrzucały na instagrama oznaczając w pozycji Sinkhole. Nie, z nim poszłaby do Charlie’s Angels, albo do Central Peak, albo po prostu na jakąś ławkę w jakiejś ciemnej alejce Nowego Jorku, i tam bawiłaby się lepiej, niż w tym przeciętnym towarzystwie. Gdy DJ zapodał jej wiralowy hicior, Kazino, nic tylko przewróciła oczami i przyspieszyła tempo swojej ewakuacji z lokalu.
Czerwona, obcisła, skórzana sukienka denerwowała ją bardziej niż zazwyczaj, podczas gdy brnęła do drzwi wyjściowych i musiała co chwilę przyciągać ją nieco w dół, średnio co pięć kroków czując, jak ktoś “przypadkowo” dotykał jej tyłek. Na szczęście tego kogoś, Daebi nie miała ochoty się tego wieczoru awanturować — co było wydarzeniem naprawdę bardzo rzadkim — i pragnęła tylko wybrnąć z tej masy chaotycznie złączonych ze sobą ciał, by móc wreszcie wrócić do domu.
Gdy tylko znalazła się na zewnątrz, mroźne, grudniowe powietrze zostało przyjęte przez jej płuca jak najsłodsze wybawienie, którego zaczerpnęła aż do samego dna. Poprawiając sukienkę oraz parę kosmyków włosów, które uciekły z wysokiego uczesania, wyciągnęła z mikroskopijnej torebki komórkę i otworzyła Google Maps. Soczyste “no nie, kurwa” opuściło jej usta gdy tylko dowiedziała się, ile czasu miałby zająć jej powrót do domu.
UsuńNa szczęście, w jej nocnych wypadach zawsze istniał plan B dla każdej możliwej sytuacji: nie ważne czy chodziło o to, że jedyna taksówka, którą udało jej się złapać w weekendowym szale ludzi przyjeżdżających i odjeżdżających żądała od niej niestandardowo wysokiej opłaty (może przez to, że nie wyglądała jak typowy biały Amerykanin i miała ten swój śmieszny akcent?), czy o to, że ktoś z jej znajomych grubo przesadził i leżał na podłodze jakiegoś kibla — Daebi zawsze miała plan B. Fakt, że zazwyczaj jej plan B kręcił się dookoła interwencji jej starszego brata, to już inna sprawa. Po to właśnie jest starsze rodzeństwo, czyż nie?
(I wcale nie chodziło o to, że nikomu innemu na tym świecie nie pozwoliłaby dać sobie pomóc. Nikomu innemu na tym świecie nie pozwoliłaby widzieć ją słabą i w potrzebie. Nie, wcale nie).
Wpisując swój stary adres w Google Maps, jednocześnie stuknęła w numer Daehyuna z pola szybkiego wybierania, dając go na głośnik.
— Dae?
— Mhm — odpowiedział jej ten wyrwałaś-mnie-ze-snu-w-najgłębszym-momencie-mojej-fazy-REM głos, który tak dobrze znała. — Nabi? Co jest?
— Wpadam na noc. Za jakieś… — zerknęła na wyliczenia googlowskiej mapy. — Piętnaście minut otwórz mi drzwi, dobra?
— Mhm — znów to mruknięcie. — Piętnaście. Okej. Nie zasnę. Kurwa, która to godzina…
— Dzięki. Love ya.
— Idziesz sama?
— No raczej nie pakuję ci się na mieszkanie w towarzystwie jakiegoś Adonisa.
— Nawet nie próbuj. Uważaj na siebie. Masz…
— Tak, tak, mam. Zaraz będę. Pa.
Chodzenie w szpilkach po nowojorskim chodniku nie mogło być porównywane do luksusów, do których jej stopy były kiedyś przyzwyczajone w Gangnam, ale w tym przypadku Daebi także miała przygotowany plan B: wyjęła ze swojej mikroskopijnej torebki skarpetki i bezceremonialnie zamieniła na nie szpilki, nie przejmując się tym, czy ktokolwiek w tym momencie na nią patrzył. Z odrobiną szczęścia nie nadepnęła by na żadną używaną igłę na swojej drodze, a poczucie powrotu krążenia w palcach u stóp było zbyt błogie, aby móc z niego zrezygnować.
Domaszerowała więc do budynku, który zamieszkiwała jeszcze kilka miesięcy wcześniej, wspięła się na odpowiednie piętro, sama nie wiedząc, dlaczego po prostu nie poczekała na windę, i zapukała do drzwi, które tak dobrze znała — o tej porze nigdy nie naciskała na dzwonek, wiedząc, jak łatwo głośne dźwięki irytowały zaspanego Daehyuna.
Brat otworzył jej niemal błyskawicznie, prezentując się dokładnie tak, jakim go sobie wyobrażała: z poczochraną czupryną, zbyt dużymi ciuchami oraz, oczywiście, zamkniętymi oczami.
— Sorka, Dae. Idź już spać.
Usuń— Miałaś na sobie tylko to? Kurwa, jest grudzień, a ja nie będę ci znowu gotować rosołu na przeziębienie…
— Nawet na mnie nie spojrzałeś, idioto — szepnęła z rozbawieniem, zamykając za sobą drzwi i odrzucając gdzieś na bok szpilki.
— Nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć, że założyłaś tą czerwoną na ramiączkach — odpowiedział, odwracając się do niej plecami i wracając do swojego pokoju. — A tak naprawdę, zapomniałaś mnie zablokować z bliskich znajomych na instagramie. Zlituj się i weź to zrób, bo wolę o niektórych rzeczach nie wiedzieć.
Daebi zaśmiała się i rzuciła w niego swoją malutką torebką. W odpowiedzi, Daehyun pokazał jej palca.
— Dobra, dziwaku. Dobranoc.
— ‘Branoc.
*
Nie ma nic lepszego od porządnego, długiego prysznica na drugi dzień po imprezie. Ba, czasem Daebi zastanawia się, czy to może dlatego chodzi na imprezy: tylko po to, aby móc doświadczyć tego fantastycznego poczucia pozbywania się z umysłu oraz ciała całego brudu, zapachu alkoholu oraz dymu i wspomnienia dotyku oraz obecności innych osób. Zwyczajny prysznic w zwyczajny dzień nie przynosi takiego samego efektu, tak samo jak haejangguk Daehyuna nigdy nie smakuje tak dobrze, jak po libacjach alkoholowych.
Oba te elementy stanowiły rutynę Daebi w dniach, gdy budziła się na kanapie w mieszkaniu brata w jakimś dziwnym, kolorowym t-shircie pod trzema kocami, który Daehyun niestarannie rzucił na nią nad ranem — kiedyś jeszcze nalegał na to, aby w takich wypadkach przychodziła zająć jego łóżko, pozostawiając kanapę jemu, dopóki Daebi mu nie powiedziała, że jego kanapa jest najzwyczajniej w świecie wygodniejsza niż jakiekolwiek łóżko, na którym jej tyłek miał okazję usiąść — i nie mogło ich zabraknąć, aby jej poimprezowy poranek był udany i aby zaprowadził ją do następnej, tym razem sobotniej imprezy. Lecz pomimo tego, że oba były niesamowicie ważne, nie były one najważniejsze: centralną rolę odgrywało w tych dniach coś, w czym zazwyczaj towarzyszył jej Kihwan. Podczas jego nieobecności, musiała radzić sobie sama.
Nabi-ya: masz?
Kiki do you love me: tam gdzie zawsze
Kiki do you love me: korzystaj
Nabi-ya: love ya xoxo
Kiki do you love me: mam jakieś 5 wiadomości i jedno nieodebrane połączenie od twojego brata
Kiki do you love me: powiedz mu, że nadrobię
Nabi-ya: ale mi odpisujesz? wiesz, że się obrazi
Kiki do you love me: toczymy przecież tutaj rozmowę o sprawy wagi państwowej
Chichocząc pod nosem i wbijając wzrok w ekran telefonu, Daebi wesołym, wręcz tanecznym krokiem wyszła z łazienki, którą zajmowała przez ostatnie dwie godziny, wypuszczając za sobą wielką chmurę ciepłej pary, i skierowała się ku drzwiom prowadzącym do pokoju Kihwana. Prawdę powiedziawszy bała się, jakie nowe, bliżej niezidentyfikowane formy życiowe mogły już rozmnożyć się w tamtym ekosystemie podczas paru dni nieobecności jego właściciela, lecz dla dobrego jointa człowiek gotów jest zarazić się jakimś paskudztwem (i wielu ludziom się to całkiem zgrabnie udaje). Wciąż miała na sobie tylko ręcznik, którym opatuliła się po prysznicu — wątpiła, że w szafie Choego znalazłaby coś czystego do przywłaszczenia sobie, ale mogła przecież spróbować — w drugiej dłoni trzymała szczoteczkę do zębów, a z mokrych włosów krople wody jeszcze spływały jej na ramiona. Daehyun bez dwóch zdań wkurwiłby się na nią na sam widok mokrych śladów na podłodze, ale to wszystko nie miało w tej chwili większego znaczenia.
Otworzyła drzwi do pokoju Kihwana z impetem, wręcz rzucając się na nie, ale szeroki uśmiech zszedł jej z twarzy gdy tylko okazało się, że, o zgrozo, pokój wcale nie jest pusty, jak się spodziewała.
UsuńDaebi krzyknęła w przerażeniu, budząc wszystkich tych, którzy tego sobotniego poranka mieli okazję odpocząć nieco dłużej, i pierwszy instynkt podpowiadający jej, że ktoś włamał się do mieszkania i chciał albo coś ukraść, albo ją zabić, albo najlepiej i to, i to, zmusił ją do upuszczenia telefonu na podłogę i sięgnięcia po pierwszą rzecz, którą miała pod ręką — a była nią jedna z tych głupich, bezsensownie ciężkich figurek KAWS, które Kihwan z jakiegoś powodu uwielbiał — i rzucić nią w inwazora.
Dopiero gdy figurka go uderzyła i blondyn wydał z siebie zaskoczony odgłos bólu, Daebi zorientowała się że inwazor nie ma na sobie koszulki, i że chyba, koniec końców, wcale nie wygląda na inwazora, ale na kogoś, kto spędził w tym pokoju całą noc, jeśli zaufać niepościelonemu łóżku, dziwnym porządku w pomieszczeniu oraz obecności jakiejś torby pod ścianą. Chwile, podczas których patrzyli na siebie nawzajem w bezruchu były tak dogłębnie żenujące, że Daebi sama nie wiedziała, co żenowało ją bardziej: jej impulsywny atak, fakt, że stała tam w ręczniku, z mokrymi włosami i szczoteczką do zębów w jednej ręce, czy może to, że patrzyła na półnagiego, ładnie umięśnionego, nieznajomego faceta.
Daehyun przybiegł prędzej, niż zdołała znaleźć odpowiedź na to pytanie, ewidentnie wystraszony jej nagłym okrzykiem (cały czas był ciut zbyt wyczulony na potencjalne zagrożenie, które w jego głowie mogło dopaść jego siostrę w każdej chwili) i sam zaniemówił, widząc zastałą sytuację. W całym tym ogólnymi zakłopotaniu, Daebi jako pierwsza zerwała urok nieruchomości, pod który cała trójka zdawała się popaść, odwracając się do brata i uderzając go w ramię.
— Nic nie mówiłeś… Nie wiedziałam, że masz u siebie na mieszkaniu jakiegoś półnagiego kolesia!
— No cóż, ja też nic na ten temat nie wiedziałem.
I gdyby wzrok mógł zabijać…
Dae & Dae
[Mam słabość do tancerzy, zwłaszcza tych baletowych, więc niezmiernie miło mi widzieć kolegę po fachu ;) Jeśli masz ochotę na wspólną rozgrywkę, to zapraszam pod kartę postaci Masona lub na maila żeby dograć szczegóły ❤️]
OdpowiedzUsuńMason
[Zjawiam się więc obgadać wąteczek <3 Tak sobie myślę, że po ostatnich przejściach mojemu Seojunowi przydałaby się jakaś dobra dusza, której mógłby się najzwyczajniej w świecie wygadać — dramatów mu aktualnie nie brakuje — niemniej nie byłaby to taka prosta sprawa, bo nie dość, że swoich sekretów mocno strzeże, to temat jest dla niego dość drażliwy. Co o tym myślisz? :D Jeśli jednak miałabyś ochotę napisać coś z Minsoo, i tam by się coś znalazło, bo w końcu i jeden, i drugi tańczy — może jakieś wspólne zajęcia i przypadkowe spotkanie? Alboooo, Jiyeon mógł być nawet pierwszą osobą, którą Minsoo poznał po przyjeździe do Wielkiego Jabłka? Daj znać, czy coś z tego Ci odpowiada!]
OdpowiedzUsuńScena, która prezentowała mu się przed oczami zdecydowanie była jedną z najmniej przyjemnych z całego jego życia: jego otulona jedynie mokrym ręcznikiem młodsza siostra stała w drzwiach jak słup soli, wpatrując się w nie tylko równie skamieniałego, ale także mającego na sobie nic więcej prócz bokserek blondasia, i… i chyba żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z tego, jak błędna była ta sytuacja.
OdpowiedzUsuńSpotkanie tej dwójki było czymś, co nigdy nie powinno się wydarzyć: nigdy, ani w tej rzeczywistości, ani w żadnej innej, równoległej — Daehyun wyczuwał prawdziwość tego stwierdzenia nie tak bardzo rozumem, jak jakąś głęboko skrytą częścią siebie, która chwaliła się tym, że ponoć znała wszystkie tajemnice wszechświata. Nie miał na to żadnego logicznego wyjaśnienia: dla niego ci dwoje po prostu nie powinni nigdy się spotkać. Było coś w myśli o tym, że blondyn mógł patrzeć, czy chociażby być świadom istnienia jego siostry, co niesamowicie go irytowało. Chciałby w tym momencie stanąć przed Daebi i zasłonić ją przed nim, ale wtedy dziewczyna zaczęła by drzeć mu się do ucha na temat feminizmu i wolności kobiecego ciała, a tu wcale nie o to chodziło — problemem nie była ona, tylko on, ale tego problemu akurat Daehyun nie mógł w żaden sposób rozwiązać, jeśli nie przerzucając go sobie przez ramię i wyrzucając przez okno Kihwana — więc nie zrobił nic. Absolutnie nic. Po prostu stał tam, za plecami siostry, mierząc blondyna chyba najbardziej nieprzyjaznym spojrzeniem, jakim go do tej pory obdarzył. Naprawdę, pobijał tym nowe rekordy.
Był zły, ale przede wszystkim na siebie. Jak mógł zapomnieć ostrzec Daebi przed tym, że miał kogoś na mieszkaniu? Fakt, że siostra zapukała znienacka do jego drzwi o czwartej nad ranem może miał na to jakiś wpływ, ale koniec końców Daehyun czuł się wart tyle, co Kihwan, który nadal nie odezwał się do niego ani słowem na temat zaistniałej sytuacji.
Chłopak wyciągnął w stronę Daebi dłoń, a Daehyun wręcz z horrorem przyglądał się temu, jak ona ją ściska. Tym razem nie powstrzymał się przed przewróceniem oczami i skrzyżowaniem rąk na piersi, opierając się o framugę drzwi tak, jakby był jakimś oficerem policji patrolującym spotkanie najniebezpieczniejszego więźnia w kraju z ciekawską jego historii reporterką New York Times.
Jednak słowa, którymi Jiyeon — ach, to tak ma na imię — zdecydował się wyjaśnić sytuację oraz usprawiedliwić swoje zakłopotanie zszokowały Daehyuna bardziej, niż reszta całej tej popierdolonej sytuacji. Tak bardzo, że wytrzeszczył oczy za plecami siostry i opadła mu szczęka, bo o czym ten chłopaczek właśnie pierdolił? One-night stand? Chodzenie do łóżka? Pomijając setną próbę obrażenia go, na którą Daehyun nie miał ochoty ani reagować, ani odpowiadać (lubił myśleć, że trudno go sprowokować i że udowadniał tym faktem swoją wyższość intelektualną). Co on sobie wyobrażał? Po jakiego chuja rozmawiał o takich rzeczach z jego siostrą?
Daehyun był pewien, że blondaś robił to z premedytacją, chcąc nadepnąć mu na odcisk. Nie dość, że przychodził do jego mieszkania, zakłócał jego spokój i brudził swoją obecnością jego prywatność, teraz próbował zanieczyścić sobą także Daebi. Daehyun miał ochotę podnieść z podłogi ulubioną figurkę Kihwana i przywalić Jiyeonowi raz jeszcze, ale porządnie. Choe chyba nigdy nie wyobrażał sobie, że jego zabawki mogłyby pewnego dnia stać się narzędziami zbrodni.
Daebi zaśmiała się, ewidentnie rozbawiona słowami chłopaczka, ale na szczęście nie odwróciła się, aby zerknąć na brata — gdyby to zrobiła, może wystraszył by ją wyraz czystej, bestialskiej złości, który wymalował mu się na twarzy.
— Że on? — Daebi z niego zadrwiła. Świetnie, ty też, przeszło mu przez myśl. — Nie martw się, nic takiego nie pomyślałam. Kto by chciał takiego buraka?
Oczywiście siostra tylko żartowała, jak to młodsza siostra, ale Jiyeon nie mógł o tym wiedzieć: teraz więc oboje stroili sobie z niego żarty. Ale to nie była przecież prawda. To on stronił od ludzi i rzadko kiedy poznawał kogoś nowego, nie na odwrót. Chyba.
UsuńDaehyun wziął głęboki oddech i postarał się nad sobą zapanować, zmuszając swoje mięśnie do porzucenia bojowej postawy, z marnym rezultatem.
— Zgadza się, Daebi. Ktoś tu dużo o mnie gada?
Dziewczyna zerknęła na niego, ale on wstrząsnął jedynie głową z naburmuszonym wyrazem.
— Nie ja. Nie mam zwyczaju narzucania się innym gadaniem o moich problemach. Pytaj się swojego kochasia.
Tak, to na pewno musiała być sprawka Kihwana, że Jiyeon znał imię jego siostry. Lecz prawdziwym pytaniem było: po co je zapamiętał? Ludzie zazwyczaj z trudem pamiętali imię kogoś, kogo spotkali tylko raz lub dwa w swoim życiu, ale blondyn znał imię dziewczyny, której ani razu nie widział na oczy. Coś tu śmierdziało, a podejrzliwość Daehyuna wzrastała.
— Tak po prostu oddał kumplowi w potrzebie własny pokój? Godne podziwu. Nie wspominałeś mi o jego dobroduszności, Dae.
— Bo, wyobraź sobie, on też mi o niej nic nie wspominał — burknął, nie potrafiąc już ukrywać swojego zdenerwowania.
Nie miał jednak ochoty znów myśleć o tym, jak bardzo (tak naprawdę, na całej linii) spierdolił jego ponoć najlepszy kumpel, nie ostrzegając go o tej sytuacji — i na pewno nie chciał, żeby jego pierwsza rozmowa o poranku dotyczyła właśnie tego. Machnął więc ręką, wzdychając. Najchętniej wróciłby znowu do łóżka i przespał cały dzień, ignorując obecność intruza za swoimi drzwiami, ale coś w jego wnętrzu naprawdę, naprawdę nie chciało pozostawiać tej dwójki samej sobie. Szczególnie gdy Daebi wciąż latała po mieszkaniu w samym ręczniku. Czy Kimchi mógł się zlitować i wydrapać Jiyeonowi oczy? Wtedy Daehyun mógłby spokojnie iść spać.
Daebi uśmiechnęła się miło do chłopaka i Daehyun z przerażeniem obserwował, jak podeszła i przecisnęła się obok niego żeby kucnąć przed najniższą półką przy łóżku Kihwana. Sprawną ręką — ciekawe, ile razy już to robiła — sięgnęła za jedną z książek, wiedząc dokładnie, którą wybrać, i wyciągnęła z niej małą, przezroczystą torebeczkę z trzema jointami, którą prędko przycisnęła sobie do piersi.
— Ja tylko po to. Już nie przeszkadzam — oznajmiła z uroczym, pokornym uśmieszkiem, podnosząc się i kierując znów kroki w stronę drzwi. Gdy zaczepiła stopą o figurkę, którą ówcześnie użyła w obronie osobistej, podniosła ją i odstawiła na półkę, mówiąc: — Przepraszam za to, taki odruch… Nie ma to jak walnąć kogoś drogą figurką sławnego artysty żeby się odstresować, od czasu do czasu. Dae ma pewnie jakiś lód w zamrażarce, nie?
Daehyun spojrzał na siostrę tak, jakby niczego nie pragnął więcej, niż pozbyć się jej z powierzchni Ziemi, po czym mruknął niechętnie: Jasne. Daebi pokazała mu kciuk do góry, robiąc przy tym głupią minę, i miała już wyjść z pomieszczenia, gdy jednak przypomniała sobie o jeszcze jednej rzeczy: cofnęła się do szafy Kihwana — czy może teraz Jiyeona — otworzyła ją tak, jakby była jej własną, i, wyłowiła z niej dużą, czarną bluzę z napisem lucky me, I see ghosts. Pokazała ją Jiyeonowi i zapytała (jedynie z grzeczności, bo znała doskonale odpowiedź):
— Twoja?
Gdy blondyn zaprzeczył, uśmiechnęła się z zadowoleniem, podniosła komórkę z podłogi i wreszcie wyparowała z pokoju, oznajmując, że wróciłaby za dosłownie chwilkę.
Dopiero gdy usłyszał zamykające się za nią drzwi do łazienki, Daehyun pozwolił sobie westchnąć z ulgą, czując niezręczność nareszcie opuszczającą jego ciało.
UsuńAle to wcale nie był koniec. O, nie. Trzeba było jeszcze dosadnie dać Jiyeonowi do zrozumienia, kto tu rządził, na co mógł sobie pozwolić, a na co nie, bo ewidentnie te granice nie zostały zarysowane wystarczająco wyraźnie. Odwrócił się więc w jego stronę, powoli, rozkoszując się każdą chwilą tego momentu, czując się jak najczarniejszy charakter uniwersum Disneya, coś w stylu Złej Królowej z Królewny Śnieżki. Wskazał na niego groźnie palcem, z całych sił starając się zignorować element komedii w tym wszystkim: blondyn stał wciąż przed nim bez żadnych spodni, w bokserkach.
— To. Moja. Siostra — wypowiedział te słowa wyraźnie, z konkretną przerwą pomiędzy nimi, żeby nie było wątpliwości co do tego, że Jiyeon zrozumiał doskonale, co miał zamiar w ten sposób powiedzieć. — I jeszcze raz palniesz czymś tak idiotycznym przed nią, jak przed chwilą, przyrzekam… Kihwan nie będzie już w stanie uratować ci dupy.
Ciężka atmosfera, którą Daehyun stworzył wokół siebie, została przerwana przez dźwięk otwieranych łazienkowych drzwi oraz głosu Daebi:
— Robię nam kawę!
Odwrócił się plecami do Jiyeona, zauważając mokre ślady pozostawione przez dziewczynę na podłodze, i stwierdził, że musi na ten moment to przeboleć i trzymać gębę zamkniętą na kłódkę, jeśli miał nadzieję na jakąkolwiek miarę spokoju w tym mieszkaniu.
— Nie ma mowy, wracam spać — mruknął. — Jest sobota, ludzie.
— O nie, nie, nie — Daebi cofnęła się i stanęła przed nim. Miała na sobie czarną bluzę Kihwana i jakieś spodnie dresowe, które musiała ukraść z jego pokoju. Daehyun pomyślał o tym, że jedynym przydatnym jej obuwiem w jego mieszkaniu były szpilki, w których poprzedniego dnia była na imprezie. — Za godzinę muszę być u Emmy, pamiętasz? Pomagam jej dzisiaj z otwarciem kawiarni, a wieczorem idziemy do klubu to uczcić.
— A co mi do tego?
— Oczywiście mnie podwozisz, braciszku — Daebi wyszczerzyła się, a on westchnął. — Proszę? Ładnie proszę? Muszę pierw skoczyć na mieszkanie, bo…
— Bo przypełzłaś tu we szpilkach, wiem — mruknął, strząsając ją sobie z ramienia, gdy tylko się na nim uwiesiła. — Dobra, wiem, że nie mam wyjścia. Znaj moją dobroduszność.
— Dzięęęęki. Zrobię ci najlepszą kawę na świecie, taką z kopniakiem, tak jak lubisz — cofając się tyłem do kuchni, pokazała mu dwa kciuki w górę. — Nikt cię chyba z samego rana nie zatrzyma i nie każe dmuchać, nie? To tylko dziesięć minut stąd.
Mimo wszystko, siostrze zawsze udawało się wyrwać mu śmiech z gardła.
— Wystarczy zwyczajna kawa. To znaczy, wiesz, potrójna.
— Jasne. Jiyeon, dla ciebie też robię! — krzyknęła, jakby istniała w ogóle potrzeba podniesienia głosu, aby stojący w drzwiach do swojego pokoju blondyn ją usłyszał. — Ciebie trzeba gdzieś podwieźć?
Daehyun chciał zmierzyć siostrę morderczym spojrzeniem, ale ta właśnie zniknęła w kuchni. Jakim prawem nadanym jej przez Boga zaprasza tego intruza do jego auta?
D’n’D