Czy Yechan gardził swoją młodszą o pięć lat siostrą? Czasami.
Przez to, że zaraz po swoich urodzinach, które wypadały dwa dni później od tych jego, zwróciła całą uwagę na siebie i tym samym wszyscy zapominali o prezentach i życzeniach dla środkowego dziecka Powellów.
Przez to, że nie żył teraz tylko w cieniu uzdolnionego, planującego brnąć w karierę medyczną brata, ale i słodkiej, niewinnej córki, jedynej w najbliższej rodzinie.
Nieważne, z jakimi ocenami wróciłby ze szkoły, jaki medal przyniósłby za zawody pływackie, na których tak mu zależało, oczy rodziców widziały jedynie bazgroły córki, które przyniosła z przedszkola, co najwyżej fenomenalnie zdany test najstarszego syna. Włożone starania nie miały sensu, kiedy wystarczyły słodkie oczy najmłodszego dziecka, aby skraść serce Powellów.
Tak jak kiedyś mógł robić Yechan, nim niespodziewanie odebrano mu ten przywilej, spychając na sam dół rodzinnej hierarchii.
Ale brak uwagi rodziców nie musiał być czymś złym. Nie spotykał się z tymi samymi pytaniami, co reszta rodzeństwa. Nie tłumaczył się czemu, z kim i gdzie wychodzi - nie zwracali na to uwagi. Nie zastanawiali się, czemu oceny syna podupadły, czemu stracił stypendium po kolejnym niepojawieniu się na treningu.
Bezkarnie i bez obaw mógł robić, co chciał, nie przejmować się tym, jakie może to mieć skutki, skoro i tak nikt się tym nie interesował, szczególnie po wyprowadzce do własnego mieszkania, zdobycia pracy i rozpoczęcia studiów.
A może powinien, aby powstrzymać młodego Powella, nim ryzykowne testowanie granic w końcu go dogoni.
Przez to, że zaraz po swoich urodzinach, które wypadały dwa dni później od tych jego, zwróciła całą uwagę na siebie i tym samym wszyscy zapominali o prezentach i życzeniach dla środkowego dziecka Powellów.
Przez to, że nie żył teraz tylko w cieniu uzdolnionego, planującego brnąć w karierę medyczną brata, ale i słodkiej, niewinnej córki, jedynej w najbliższej rodzinie.
Nieważne, z jakimi ocenami wróciłby ze szkoły, jaki medal przyniósłby za zawody pływackie, na których tak mu zależało, oczy rodziców widziały jedynie bazgroły córki, które przyniosła z przedszkola, co najwyżej fenomenalnie zdany test najstarszego syna. Włożone starania nie miały sensu, kiedy wystarczyły słodkie oczy najmłodszego dziecka, aby skraść serce Powellów.
Tak jak kiedyś mógł robić Yechan, nim niespodziewanie odebrano mu ten przywilej, spychając na sam dół rodzinnej hierarchii.
Ale brak uwagi rodziców nie musiał być czymś złym. Nie spotykał się z tymi samymi pytaniami, co reszta rodzeństwa. Nie tłumaczył się czemu, z kim i gdzie wychodzi - nie zwracali na to uwagi. Nie zastanawiali się, czemu oceny syna podupadły, czemu stracił stypendium po kolejnym niepojawieniu się na treningu.
Bezkarnie i bez obaw mógł robić, co chciał, nie przejmować się tym, jakie może to mieć skutki, skoro i tak nikt się tym nie interesował, szczególnie po wyprowadzce do własnego mieszkania, zdobycia pracy i rozpoczęcia studiów.
A może powinien, aby powstrzymać młodego Powella, nim ryzykowne testowanie granic w końcu go dogoni.
ODAUTORSKO
[Hejka! Ja już go lubię, nie tylko ze względu na oczywiste, oczywistości i przynależność do naszego klanu kimchi XD Nie wiem, jak to jest mieć starsze rodzeństwo, ale doskonale znam ten uczuć, posiadania młodszego, i wszystko co tam wspomniane, wraz z testowaniem granic i fazą buntu ._. więc zbijam piąteczkę z Yechanem XD życzę dużo wąteczków i dobrej zabawy, no a jeśli masz ochotę coś popisać, to zapraszam cieplutko 💖]
OdpowiedzUsuńp.s ostatnio p1harnony mnie prześladuje, bo widzę ich wszędzie, więc chyba czas się im lepiej przyjrzeć 🫡
Ari, Haneul i Sunghoon
[Aż mi się zimno zrobiło na samą myśl o tego typu średnio odpowiedzialnych rodzicach. Cóż, ale chyba Yechan mimo wszystko nie radzi sobie w życiu aż tak źle, ostatecznie studia ekonomiczne w kraju, w którym ekonomia nie jest traktowana w dużej mierze jak tylko przysłowiowe koło u wozu, to coś naprawdę poważnego.
OdpowiedzUsuńŻyczę doskonałej zabawy z kolejną postacią oraz samych szalonych wątków, a gdybyście mieli czas na problemy, możemy coś wspólnie pokombinować.]
[Ja już się zachwycałam, ale zrobię to jeszcze oficjalnie, bo kto zabroni? <3 Wpadniemy na dniach zrobi trochę zamieszania ]:-> ]
OdpowiedzUsuńYosoo
Hej, piękny! Ten brak uwagi ze strony rodziców musiał boleć… aaale jeśli to tylko zmusi go do tego, by rozkręcać w życiu największe dramy, to chyba nie mamy na co narzekać 😈 baw się dobrze z kolejna postacią, a jak coś, to wiesz, gdzie nas szukać!
OdpowiedzUsuńSeojun, Minsoo, yuri i Jonghyun 🖤
Hej, jakie to okropne, że rodzice go tak traktowali. Naprawdę, aż mi się smutno go zrobiło, że tak bardzo pragnął być zauważony, a tu nic z tego 😩
OdpowiedzUsuńKartę przeczytałam jednym tchem i Twój pan wydaje się bardzo ciekawą postacią. Baw się dobrze, masy weny i potoku wątków, żeby nudno nie było!
P.S a co to te Gundamy?
Octavia/Sophia/Alyvia
[Jako najstarsza z czwórki trochę się z nim utożsamiam. Na szczęście ja, jako ten rodzynek urodziny obchodzę w czerwcu, a pozostali na jesień. To chociaż urodzinami nie musiałam się z nikim dzielić. :D Ale odbiegałam trochę od tematu i muszę przyznać, że mi szkoda się go zrobiło. Rodzice rodzicami, ale chyba dzięki temu wyjdą całkiem ciekawe wątki i wydarzenia, a z tym na pewno nie będzie miał nudno w życiu! Samych udanych wątków życzę. O tej porze już nie myślę zbytnio, ale gdyby Cię któraś z postaci zainteresowała to zapraszam!<3]
OdpowiedzUsuńCornelia Watson, Caden Whitmore
Gabriel Salvatore & Emerson Seymour
Spotted: Późnym wieczorem Middle Child widziany, jak wraca ze swojej lekcji pływania. Włosy ma jeszcze mokre, z pasemek kapie woda, mój ulubiony look. Ale trzymajcie się swoich czepków, bo noc jest jeszcze daleka od zakończenia... Posłyszałam co nie co o tym, że jeszcze dziś Y zamierza zrobić szum na gorącej imprezie na dolnym Manhattanie. Hm, niezbyt mi to do niego pasuje. Zawsze wyobrażałam go sobie siedzącego samotnie w pokoju nad książkami czy nad czym ci prymusy mogą się pochylać... Od jakiegoś czasu jednak nasz słodki chłopiec chyba trochę pozmieniał swe priorytety. Ale czy to aż takie złe?
OdpowiedzUsuńWitam na blogu!
buziaki,
plotkara 💋
Do tej pory strach był tym, co rządziło życiem Yosoo stanowczo zbyt często. Dusił, paraliżował, odzierał z planów, prób działania, rojeń na temat własnej przyszłości; nie tylko tych utopijnych, ale i całkiem zwyczajnych, codziennych. Bał się, więc zgodził się na kontynuowanie nauki na uniwersytecie wskazanym przez rodziców, porzucając ostatecznie marzenia o szkole artystycznej; bał się, więc nie wsiadł do samolotu, gdy dwa lata wcześniej był o krok od realizacji jednego ze swoich najważniejszych celów; powrotu do Korei, życia na własny rachunek, daleko od oczekiwań i ambicji, które niewiele miały wspólnego z tym, czego prawdziwie pragnął. Bał się, więc podarował pierścionek komuś, do kogo nie czuł niczego, poza trudnym do wyjaśnienia przyzwyczajeniem, uwarunkowanym jedynie czasem, a nie sercem. Rozpoczynał kolejny dzień, przyrównując każdy ze swoich ruchów do spaceru po polu minowym; spodziewając się porażki o nieodwracalnych skutkach.
OdpowiedzUsuńPrzez długie lata ten irracjonalny momentami lęk zdawał się być jedynym z trwałych elementów jego życia. Życia, które przemykało mu między palcami za każdym razem, gdy potulnie zgadzał się odgrywać role, które dla niego wybrano, wierząc przy tym, że była to jedyna rzecz, którą potrafił zrobić od początku do końca. Wiele czasu upłynęło, nim pojął w jak wielkim błędzie tkwił. Jak głęboko zakopał wszystkie swoje przekonania czy szczere pragnienia, bez poświęcenia im choćby ułamka z należytego szacunku. Mógłby pochylić się nad tym żałosnym grobem, paść na kolana, kopać i kopać, ale jedyne co zdołałby w ten sposób uzyskać, to ciemne plamy na spodniach i ziemia na poranionych dłoniach.
Prawdziwe oczyszczenie przyszło wraz z jedną, z początku bardzo ulotną, myślą. Pieprzyć to. Tak proste i prymitywne; bezczelnie oczywiste. Spacer ku destrukcji wydawał mu się równie ekscytujący, co niezbędny do przetrwania kolejnego dnia, może tygodnia, miesiąca czy nawet roku… Pierwsza myśl o sprzeciwie (tym szeroko rozumianym, dotykającym niemal każdej dziedziny jego życia), nawiedziła go dokładnie wtedy, kiedy nie mógłby się jej już jakkolwiek przeciwstawić. Leżał wówczas na podłodze w swoim pokoju, zastanawiając się, kim tak naprawdę był. Czy to, co robił, co mówił, stanowiło jego prawdziwy obraz, czy było jedynie zbiorem przypadkowych prawideł, zaczerpniętych z książek lub seriali. Tracił kolejne godziny, goniąc za odpowiedziami na pytania, których nigdy nie zadał, próbując doszukać się w tym jakiegokolwiek sensu. Bo przecież wróżono mu sukces; oczywiście pod warunkiem, że będzie trzymał się planu.
A Yosoo… dłużej nie nie chciał. Nie mógł; nie dałby rady. Zrobił więc coś, co potrafił robić najlepiej - spieprzył wszystko. Był jak dziecko, które poznając znaczenie i moc odmowy, wykorzystywało krótkie ”nie” w każdym możliwym momencie, nie licząc się z nieuchronnymi konsekwencjami swoich wyborów. Rzucił się w wir nocnego życia, ignorowania przejawów zdrowego rozsądku - wysłuchiwania oczekiwań rodziców i… robienia czegoś absolutnie odwrotnego. Na przekór, uparcie, naiwnie. Dziecinnie. By przekonać się, jak daleko mógł zabrnąć, nim zatrzymałyby go ramiona jego apodyktycznego ojca.
Rozkosznie prosty plan Yosoo nie zakładał komplikacji. Nie przewidział więc zainteresowania władz uczelni zbyt niską frekwencją, kilku konfrontacji z nowojorską policją, zbyt dużej ilości wypitego alkoholu ani tego, że w przypływie chwilowego impulsu, wyląduje w końcu w łóżku przyjaciela. A tym bardziej nie spodziewał się wszystkich, idących za tym konsekwencji, którym sam nadał bieg - ruszył cholerne domino.
Spojrzał na zegarek, chyba piąty raz w ciągu minionej godziny. Było to zajęcie równie zajmujące, jak przyglądanie się powolnej wędrówce drobinek kurzu, które wirowały teraz w powietrzu, oświetlone przez przedzierające się przez szybę promienie słońca. Tym razem ani jedno, ani drugie nie przynosiło jednak wystarczającego ukojenia. Yosoo miał wrażenie, że małe wskazówki, w wyrazie czystej złośliwości, spowolniły swoje ruchy do granic możliwości, przeciągając dodatkowo ten żenujący spektakl, w którym przyszło mu właśnie uczestniczyć. W tej swoistej katastrofie, która jeszcze przed paroma godzinami była równie prawdopodobna jak widmo plag egipskich, nawiedzających Manhattan.
UsuńSala wykładowa wydawała mu się dziś wyjątkowo ciasna i duszna i choć starał się ze wszystkich sił odgonić od siebie nieproszone myśli, musiał przyznać, że miało to związek z obecnością osoby, której starał się unikać (choć lepiej brzmiałoby: bezczelnie ignorować) od ponad tygodnia. Uderzał więc palcami o blat i wystukując nerwową, sobie tylko znaną melodię, zachodził w głowę, jakiej wymówki złapie się tym razem, gdy wbrew temu, co próbował sobie wmówić, przyjdzie mu w końcu zmierzyć się z następstwami swoich decyzji.
Koniec wykładu powitał go zbyt wcześnie, ale Yosoo nie byłby na to gotowy ani za godzinę, ani za tydzień. Unikał pytających spojrzeń kilku bliższych znajomych, którzy wciąż nie doczekali się wyjaśnień zerwanych znienacka zaręczyn. Brak reakcji okazał się dla niego strategią działającą w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. Dlaczego nie stu? Odpowiedzi na to pytanie mógł doszukać się w parze wpatrujących się w niego oczu. Oczu, w które sam bardzo chciał teraz spojrzeć.
— Proszę… — odezwał się w końcu, nie mogąc zmusić się do tego, by odwrócić twarz w kierunku siedzącego obok chłopaka. — …nic nie mów. Nie utrudniaj mi tego jeszcze bardziej, okej?
Oparł czoło o skrzyżowane na stoliku ramiona i przymknął oczy, licząc… właściwie sam nie wiedział już na co. Na zrozumienie? Nie, tego nie oczekiwał. Mógł udawać, że nic, co zaprzątało teraz jego myśli, nie miało tak naprawdę miejsca. Mógł tkwić w zaprzeczeniu tak głęboko, że ponowne wydostanie się na powierzchnię graniczyłoby z cudem. Mógłby zrobić to wszystko i jeszcze więcej, a jednak coś powstrzymywało go przed tym ostatecznym ruchem.
— Albo nie — wyprostował się nagle, patrząc na Yechana w ten wyczekujący i na pewno prowokujący sposób. — Nawrzeszcz na mnie albo sprzedaj kazanie życia. Wiem, że chcesz.
Yosoo
[Mam nadzieję, że może być :x]
[no to przyszłam pomęczyć i zaprosić na jakąś burzę mózgów, jestem gotowa na wszystko happy/angsty/emotional/friendly, chose your fighter ._. no i jak coś, to możemy coś ustalić na discordzie!]
OdpowiedzUsuńp.s melduję, że zaczęłam przesłuchiwać i jak tak dalej pójdzie, to moje "to buy in korea" znowu się powiększy >.<
— Nie olewam cię — wypalił odruchowo, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z poziomu absurdu, który wyznaczył tym gorączkowym zapewnieniem bez pokrycia. Jeśli wyciszanie telefonu, ilekroć ten wyświetlał tak doskonale znany mu numer, czy też szybka zmiana kierunku, na uczelnianym korytarzu, nie była formą “olewania”, to Yosoo nie wiedział już, co mogłoby nim być. — Nie w tym sensie. Ja potrzebowałem… potrzebuję…
OdpowiedzUsuńNie wiedział, co mógłby mu teraz powiedzieć. Nie wiedział, dlaczego w ogóle zaczął. Żadne ze słów, które uparcie cisnęło mu się teraz na język, nie mogło oddać chaosu, który rozgrywał się właśnie w jego głowie. Yosoo miał prosty plan. Chciał jedynie przyjść na uczelnię, spędzić tu dokładnie tyle czasu, ile od niego wymagano (ani minuty krócej lub dłużej), nie zawiesić wzroku na niczym poza własnymi notatkami lub tablicą, trzymać słowa na uwięzi i… zniknąć, gdy byłoby już po wszystkim. Zamiast tego tkwił w totalnym zawieszeniu, nie mogąc ruszyć się z miejsca i zachodził w głowę, jak wybrnąć z tej dramatycznie żenującej sytuacji, którą sam przed momentem zapoczątkował.
W jednym Yechan miał rację. Tak, byłoby łatwiej; w akompaniamencie wrzasku i towarzystwie wyrzucanych naprędce oskarżeń.
Biorąc pod uwagę wszelkie możliwe scenariusze, bez wahania wybrałby ten, w którym Powell kierowany złością lub żalem, zaczynał na niego krzyczeć. Och, jak wiele by dał za pretekst, tłumaczący natychmiastowe zakończenie rozmowy i wyładowanie się w pierwszy, dostępny mu sposób. Może uderzyłby kilkukrotnie o blat stolika, na którym opierał teraz lewą dłoń, rzucił tym, co miał pod ręką, odpłaciłby sarkastycznym, bolesnym komentarzem i odszedł, znajdując wytłumaczenie dla wszystkiego, co stałoby się później. Ale Yechan nie krzyczał. Odwrotnie niż Yosoo, nie miał bowiem tego w zwyczaju. Po prostu powiedział to, co cisnęło mu się na usta, czekając (lub nie) na ewentualną reakcję, która równie dobrze mogłaby nigdy nie nadejść. Emocje wyrażone w ten sposób, zostawały z człowiekiem znacznie dłużej, niż te wyrzucone z siebie szybko i głośno. Zatruwały powoli nie tylko ciało, ale i myśli.
Bardzo chciał mu teraz dogryźć. Chciał wypluć z siebie słowa tak ostre, że bez najmniejszego trudu i z precyzją godną pozazdroszczenia, rozcinałyby wszystko na swojej drodze. Chciał pokazać mu, jak bardzo nienawidził tego miejsca, nienawidził strachu, który rozlewał się po jego ciele, nienawidził siebie, że tak długo zgadzał się odgrywać tę - jak się okazało - zbyt wymagającą rolę i w końcu… nienawidził jego. Za to, że skomplikował wszystko. Zamiast tego, mógł jedynie powtarzać w myślach usłyszane przed momentem słowa i próbować wydostać się z tej metaforycznej, zbyt ciasnej sieci, która oplotła go tak zręcznie, że niemal pozbawiła go tchu.
Niewiele słów na tym świecie było w stanie bezwzględnie zaskoczyć Yosoo. Zamrozić oddech, przerwać ciału w połowie wykonywanej czynności, zasiać w umyśle pierwsze z wielu ziaren niepokoju i zwątpienia. Chwile, w których zatrzymywał się pod wpływem zasłyszanych twierdzeń, mógł z powodzeniem zliczyć na palcach jednej dłoni. Jego największą słabością okazywały się przeważnie słowa zawodu, wypowiedziane cicho i powoli. Nic nie działało na niego z większą mocą, ale o tym wiedziało tylko nieliczne grono osób. A tym razem, ku jego ogromnemu zaskoczeniu, zatrzymało go niewinne z pozoru zdanie, przypominające wiele z tych boleśnie szczerych rozmów, gdy zwierzali się sobie w wyrazie największego zaufania, wyjawiając to, co bolało, niszczyło, pozostawało niewypowiedziane przez tyle długich lat.
UsuńYosoo, bez udziału myśli, złapał za nadgarstek pakującego się jeszcze chłopaka, licząc… właściwie sam nie wiedział na co. Odruchowo rozejrzał się po pustej już sali, by po chwili ostatecznie zawiesić spojrzenie na własnej dłoni, zaciskającej się ciepłej skórze przyjaciela (czy jeszcze?).
— Yechan… — zaczął, wciąż jednak nie podnosząc wzroku. Nie chciał tego, wzbraniał się przed tym całym sobą, zupełnie tak, jakby bał się tego, co czaiło się teraz w oczach blondyna. Zawód? Zniecierpliwienie? Niechęć? Wiedział, że nie zniósłby żadnej z tych rzeczy.
Gdyby miał się teraz wytłumaczyć, nie znalazłby odpowiednich słów. Mógłby rozpaczliwie szukać teraz usprawiedliwienia swojego zachowania, ale obaj doskonale zdawali sobie sprawę, że nie mogło nim być ani zerwanie z Avą Jenkins (która, zdaniem ich wspólnych znajomych, obrała sobie najwyraźniej za cel zniszczenie mu życia) ani żal o to, co między nimi zaszło. Bo… Yosoo nie żałował. Nie żałował ani wtedy, ani teraz, nawet przez sekundę, przez ten ulotny wycinek czasu, który istniał między jednym, a drugim ruchem powiek. Nie żałował, mimo swoich gorączkowych zapewnień przed samym sobą, że było dokładnie odwrotnie. A przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby tylko miał możliwość, by cofnąć się w czasie o te kilka dni i podjąć decyzje różne od tych, których dokonał za pierwszym razem, to… najpewniej w ogóle nie zrealizowałby tej próby. Nie zmieniłby nic, mimo dławiącego uczucia paniki, nieznośnego ucisku w okolicach żołądka. Mimo poczucia braku stabilnego gruntu pod stopami. Cholera, zrobiłby wszystko dokładnie tak samo, ba, powtórzyłby wszystko tak szybko, jak to możliwe. I chyba to przerażało go najbardziej.
A jednak uparcie powstrzymywał się przed uczynieniem teraz czegokolwiek, zupełnie tak jak gdyby fakt, że tkwił właśnie w zawieszeniu, nie chcąc ruszyć się ani do przodu ani do tyłu, najbardziej mu odpowiadał.
— To nie fair — próbował zabrzmieć dużo pewniej niż dotychczas. Poszłoby mu całkiem nieźle, gdyby nie zdradzał go właśnie jeden z tych przeklętych, nerwowych gestów, jakim było przygryzanie dolnej wargi. — Nie porównuj mnie do nich. Nigdy wcześniej cię tak nie potraktowałem. To wszystko…
Powoli podniósł wzrok, wpatrując się w końcu, w milczeniu, w teoczy; oczy, które tak skrycie uwielbiał, teraz pełne czegoś, czego nie potrafił nawet nazwać.
— Po prostu mnie to przerosło. Nie wiem, co mógłbym jeszcze powiedzieć.
Yosoo
Na kilka sekund za długo, by mogło umknąć to oku wprawnego obserwatora, zatrzymał swój wzrok dokładnie w punkcie, w którym jeszcze chwilę temu spoczywał nadgarstek Yechana, bo choć ten zniknął niemal tak szybko, jak się tam pojawił, Yosoo miał wrażenie, że skóra paliła go w tym miejscu tak, jakby właśnie przykładał do niej drewno wyjęte przed sekundą z rozżarzonego paleniska. Nie był jeszcze pewny, czy mu się to podobało czy nie.
OdpowiedzUsuńKilkukrotnie poruszył dłonią, to zamykając ją, to otwierając, jakby chciał pozbyć się w ten sposób tego dziwnego i trudnego do zniesienia uczucia… pustki. Tej samej, która ogarnęła go, gdy ostatnim razem w pośpiechu opuszczał jego mieszkanie; krótko po wschodzie słońca, bez jakiegokolwiek planu, nawet jego zarysu, na to by posprzątać cały ten bałagan sprawnie i bez ofiar.
Przygnieciony ciężarem wszystkich tych doznań i myśli siejących mu w umyśle prawdziwe spustoszenie, poczuł się zwyczajnie zagubiony. Jak dziki kot, zapędzony do klatki. Przez dłuższy moment próbował wyczytać cokolwiek z twarzy Powella, nieprzerwanie zwróconej w tym samym kierunku, ale przerwał te wysiłki w chwili, w której usłyszał kolejną przymówkę. Wykonał więc ruch, który potrafił robić najlepiej. Spłoszony słowami i reakcjami, w tym również tymi najbardziej zdradliwymi - własnymi, zaatakował. Zaatakował, choć resztki jej zdrowego rozsądku podpowiadały, by tego nie robił.
Dlaczego był złośliwy?
Yosoo skłamałby, gdyby stwierdził, że nie znał odpowiedzi na to naiwne pytanie. Litości, było to tak oczywiste, jak każdorazowy wschód słońca lub poranne mdłości po mocno zakrapianej imprezie. Prawdę mówiąc, dziwiłby mu się szczerze, gdyby ten zareagował inaczej. Gdyby podszedł do sprawy spokojniej, bez uszczypliwości wplecionych w te kilka wypowiedzi, bez żalu w spojrzeniu, bez poczucia dystansu, który wyrósł teraz między nimi, a który - ku wyraźnemu zaskoczeniu Yosoo (sam zrobił przecież najwięcej, by ich relacja wskoczyła właśnie na ten dziwaczny i niejednoznaczny tor) - bardziej mu ciążył, niż realnie pomagał.
Miał wrażenie, że czuje za dużo. Że wzbija się, to znów opada, w zawrotnym tempie, bez ostrzeżenia. Nikt nie mógłby znieść aż tyle, a przynajmniej to uparcie sobie wmawiał, szukając usprawiedliwienia dla wzrastającej w nim złości, która starała się znaleźć ujście na wszelkie możliwe sposoby.
— Cholera jasna, Yechan — warknął, trochę głośniej niż zakładał, pozwalając w końcu, by to ta mniej opanowana (czy może zlękniona) wersja Yosoo, przejęła kontrolę nad rozgrywającą się właśnie, żenującą scenką. Fakt, że przebywali jeszcze w sali wykładowej, w której każdy mógł ich usłyszeć, zdawał się być dla bruneta już zupełnie nieistotny. — Próbuję się wytłumaczyć, okej? Mógłbyś mi w tym trochę pomóc i przestać być takim dupkiem? Chociaż na chwilę? Czy to też jest dla ciebie za trudne?
Wyrzucał z siebie słowa z zastraszającą prędkością, chcąc jak najszybciej pozbyć się szargających nim, dławiących emocji. Komizm tej sytuacji polegał na tym, że niezależnie od tego, co działo się w jego życiu, Yosoo… nie przepraszał. Nie przywykł do jawnego przyznawania się do popełnianych błędów, dokonywania nietrafionych decyzji, zgubnych w swoich nagłych skutkach. Jeśli akurat nie zrzucał na kogoś odpowiedzialności za własne wybory, wkładał olbrzymi wysiłek w to, by po odwróceniu zastanej sytuacji, znaleźć się na wygranej pozycji. Niezależnie od kosztów.
Tym razem sprawa nie wyglądała jednak na tak prostą, bowiem jej głównym bohaterem, choć nieplanowanie, stał się jego najlepszy przyjaciel. Yosoo nie mógłby spodziewać większej katastrofy.
UsuńZdawał sobie sprawę z tego, że grał nieczysto, ale nawet na krótki moment w jego głowie nie pojawił się pomysł, by robić z tym cokolwiek. Brunet dzielił ludzi na dwie, podstawowe grupy; na tych, którzy wiedzeni naiwnością pozwalali ranić się każdemu, kto jakimś cudem przecinał swoją drogę z ich własnymi oraz tych, którzy naznaczeni doświadczeniem… ranili pierwsi. Wierzył, że istniał tylko jeden sprawdzony sposób na to, by nie znaleźć się wśród tych na gorszej pozycji - dołączyć do drugich. Nie zadawał więc zbędnych pytań, nie prosił, nie analizował. Chodził dokładnie tam, gdzie miał ochotę i brał to, czego potrzebował.
Gdy zalała go kolejna fala złości, odruchowo poderwał się z miejsca. Zacisnął obie dłonie na oparciu krzesła, zajmowanego jeszcze przez Yechana i pochylając się nad nim, piorunował go spojrzeniem. Nagle wszystko uderzyło w Yosoo z olbrzymią mocą: jego strach i niepokój, zerwane zaręczyny i gniew Avy (która w całej tej sytuacji zawiniła najmniej), popłoch w zachowaniu rodziców. Zbyt dużo rzeczy skomplikował.
— Nie mówię, że to, co stało się w tym tygodniu było w porządku, ale… — syknął, nawet na moment nie odwracając spojrzenia. Miał wrażenie, że widok blondyna niemal pali go od środka, ale czuł, że tym razem nie zasługiwał na ulgę w swoich wewnętrznych katuszach. Nawet tę chwilową. — ...nie zachowuj się tak, jakbyś tylko ty był teraz pokrzywdzony, bo tak, kurwa, nie jest.
Yosoo
Miał wrażenie, że pochłonie go piekło. Że cała, nagromadzona w nim, złość sprowadzi go w końcu na sam skraj przepaści, a Yosoo, pozostawiony teraz bez wsparcia choć jednej pary rąk, która mogłaby złapać go w razie potrzeby, zsunie się w dół, zalegając tam już do ostatniego dnia swojego życia; do ostatniego oddechu. Słowa, którymi zalewał go Yechan, z powodzeniem przyrównałby właśnie do pakietu wyjątkowo ostrych noży, raniących go raz za razem, ilekroć tylko dane im było napotkać na swojej drodze którykolwiek skrawek jego ciała.
OdpowiedzUsuńPozdrów Avę, wybrzmiewało w jego głowie, odbijało się echem, raniło myśli i ciało, bo Yosoo doskonale zdawał sobie sprawę, że słowa te zostały wypowiedziane właśnie w tym celu. By dotrzeć tam, gdzie nie potrafiły dostać się żadne inne, bardziej racjonalne argumenty. Nie mógł mieć mu tego za złe. Blondyn zrobił przecież dokładnie to samo, co od kilkunastu minut próbował robić Jeong. Atakował; z równą mocą, ale niewątpliwie większą skutecznością.
Yosoo chciał powiedzieć lub zrobić cokolwiek. Odeprzeć ten atak, osłonić się lub odgryźć zaczepką na podobnym poziomie. Kiedy jednak, przed paroma chwilami, dłoń Yechana odpychała go od siebie, wiedział już, że przepadł. Przynajmniej w tym konkretnym momencie. Być może właśnie dlatego, pozwalając sobie na chwilę słabości, zachował się w ten nieoczekiwany (nawet dla niego) sposób. Bo zamiast zrobić cokolwiek, zamiast zatrzymać Yechana w połowie drogi… po prostu został na swoim miejscu i w milczeniu odprowadzał go spojrzeniem do drzwi.
— Nie umiałem inaczej — mruknął pod nosem, ale było już za późno, by słowa te mogły dotrzeć do czyichkolwiek uszu.
Ostatnie dni były dla Yosoo niezwykle trudne, choć ten nigdy nie przyznałby się do tego głośno. Po pierwsze, nie miał tego w zwyczaju, a po drugie… jedyna osoba, przed którą mógłby się w ten sposób otworzyć, stanowiła dla niego obecnie jeden z najbardziej zajmujących problemów, które zamierzał w końcu rozwiązać. Nie wiedział jeszcze kiedy ani w jaki sposób, ale wmawiał sobie uparcie, że na rozmyślanie o tychże kwestiach przyjdzie jeszcze odpowiedzi czas. Niezależnie jednak od tego, co czekało go w najbliższej przyszłości, ten wieczór miał być dla niego miłą odskocznią, momentem bezpiecznej (bardziej lub mniej) ucieczki od codzienności, przynajmniej w założeniu. Jak to jednak z założeniami bywa, nader szybko okazało się, że Yosoo pokładał w nich zgubną i stanowczo zbyt dużą nadzieję.
— No i co ty, do cholery, wyprawiasz? — Noa sprawiał wrażenie nie tyle poirytowanego, co szczerze zdumionego i jeśli Yosoo miałby być teraz w swym osądzie całkowicie szczery, nie mógł mu się przecież dziwić.
— Zabawne — jęknął pod nosem i niespiesznie podniósł się z przyjemnie chłodnej podłogi. — Słyszę to pytanie trzeci raz w ciągu tego tygodnia, a nadal nie znalazłem na nie odpowiedzi. — Głośna muzyka przebijała się nawet przez zamknięte drzwi, rozpływając się po kuchni, w której Yosoo starał się znaleźć tę chwilową, marną kryjówkę. Posłał w stronę znajomego studenta spojrzenie pełne czegoś na kształt desperacji i odruchowo poprawił ułożenie czarnej, szerokiej koszuli, którą zdecydował się dziś założyć. — Zapomniałem, że Oliver urządza imprezy, na które zaprasza przy okazji pół miasta. Kto normalny zna tyle ludzi?
Noa zmarszczył nos w ten typowy dla siebie sposób, zapowiadający często rychłą awanturę, ale Yosoo starał się nie panikować, póki ten ostatecznie jej nie rozpęta.
— Ile ty skończyłeś ostatnio lat? Siedemdziesiąt trzy?
Usuń— Osiem. Siedemdziesiąt osiem. To naprawdę żałosne, że zapomniałeś — odgryzł się, ale na jego twarzy próżno było szukać teraz złośliwości.
W tym wyjątkowo przestronnym mieszkaniu na obrzeżach Upper East Side, przebywało właśnie tak wiele osób, że Yosoo miałby problem ze wskazaniem imion choćby połowy z nich. Jednym z tych działań, które zrobiłby teraz najchętniej, było szybkie zebranie wszystkich swoich rzeczy i ukradkowe wymknięcie się na zewnątrz. Nie był jednak naiwny; wiedział doskonale, że mniej więcej w połowie drogi do wieszaka na płaszcze, spotkałby kogoś, kto sobie tylko znanymi sposobami, “przekonałby” go do tego, by został dokładnie tam, gdzie wówczas by stanął. Pozwolił więc sobie jedynie na ciche westchnienie i wzruszając ramionami, ruszył z powrotem do ogromnego salonu.
Nie zamierzał nawet tłumaczyć, że jednym z głównych powodów, dla których siedzenie przy lodówce wydało mu się nagle rewelacyjną rozrywką, był fakt, że wśród wielu znajomych i nieznajomych twarzy, mignęła mu jedyna, której oglądać dziś (i nie tylko) wcale nie chciał. I to nie dlatego, że wiązało się z tym którekolwiek z negatywnych odczuć. Było absolutnie odwrotnie.
Przeciskając się przez tłum, zgarnął po drodze kolejny kubek z alkoholem (nie zastanawiał się jakim) i oparł się plecami o jedną ze ścian, odruchowo przeczesując wzrokiem najbliższe otoczenie. Delikatne, niebieskie światło, które rozpływało się po całej przestrzeni, było miłą odmianą od mocnych, klubowych migów, do których wciąż nie zdołał przywyknąć, a które raziły jego oczy stanowczo zbyt często.
Upił kolejny łyk, czując jak rozpala go uczucie oczekiwanego ciepła. Dokładnie w tym samym momencie jego ciemne oczy napotkały spojrzenie, które sprawiło, że płuca odmówiły mu na moment posłuszeństwa. Potrzebował dokładnie trzech sekund, by zmusić się do pozostania w miejscu i powstrzymania się od rozpętania kolejnej awantury. Pamiętał przecież, jak zakończyła się ich ostatnia rozmowa i nie chciał powtórki. Nie był na nią gotowy, o tyle bardziej, że Yechan najwyraźniej nie był tu dziś sam.
Yosoo
Yosoo czuł w żołądku to trudne do nazwania, czy choćby opisania, uczucie, które pojawiało się niemal za każdym razem, gdy coś niedobrego wisiało w powietrzu. Gdy wszystkie te niewypowiedziane lęki i niepokoje krążyły nad nim, nieświadomym jeszcze tego, co miało się wówczas wydarzyć; zataczając coraz mniejsze kręgi, wypatrując upragnionego momentu na atak - tego właśnie, gdy spodziewałby się go najmniej. Wiedział, że niezależnie od tego, jak daleko by uciekł, lub jak głęboko się schował, złe licho dopadłoby go prędzej czy później. Tak, zdawał sobie z tego sprawę od chwili, w której zatrzaskiwał za sobą drzwi do tego cholernego apartamentu i znów przekonał się o tym, że miał rację. Wystarczyło posłuchać.
OdpowiedzUsuńNa początku nie zamierzał robić czegokolwiek.
Chciał ograniczyć zbędne działanie (a tym samym widmo rzucania się w oczy) do absolutnego minimum i prawdę mówiąc… szło mu całkiem dobrze. Do czasu, rzecz jasna. Chciał jedynie poddać się oszałamiającej mocy muzyki, która niezmiennie była w stanie zabrać go w tak dalekie rejony świadomości, że wszystko inne traciło na znaczeniu. Wypić wystarczająco dużą ilość alkoholu, zapewniającą mu chwilę zapomnienia (i niestety także poranek godny cierpienia w najniższych kręgach piekła), poddać się temu złudnemu poczuciu, że przecież wszystko było w porządku, że nic się nie zmieniło. Że nad wszystkim panował.
Ten wieczór nie miał różnić się od wielu innych, podobnych, które Yosoo zgromadził już na swoim koncie. Nie zakładał komplikacji ani nieprzewidzianych jeszcze, dodatkowych atrakcji. A jednak los ponownie postanowił zakpić z niego właśnie wtedy, kiedy spodziewał się tego najmniej. Wyciągnąć kartę-pułapkę i zwabić kusząco do rozgrywki z góry skazanej na porażkę. W innych, bardziej sprzyjających temu okolicznościach, Yosoo zdołałby to przewidzieć. Tym razem, jego nieco zamglony już umysł, nie dopuszczał do siebie wizji ryzyka, związanego z tym, co zamierzał właśnie zrobić.
Na jego wyraźną zgubę.
Nie wiedział, co podziałało na niego bardziej. Czy było to nieodgadnione, ukradkiem napotkane spojrzenie Powella, czy dłonie nieznajomego opierające się na jego ciele, czy uśmiech posłany nie w tę stronę, co trzeba. Jeszcze dwa tygodnie temu stałby w miejscu, uśmiechając się pod nosem i cicho kibicując przyjacielowi w podejmowanym właśnie, wyraźnym wyzwaniu. Ale teraz… teraz chciał jedynie doprowadzić do tego, żeby to nieznośne uczucie ściskające jego żołądek, już zniknęło. Jak najszybciej i na stałe, niezależnie od tego, co musiałby w zamian zrobić.
Przechylił papierowy kubeczek, pozbywając się alkoholu w zaledwie kilku pospiesznych łykach, doskonale zdając sobie sprawę, że było to działanie niemające niczego wspólnego z jakimikolwiek przejawami zdrowego rozsądku. Zaczynało szumieć mu w uszach, a znając jego tendencję do poalkoholowego pakowania się w kłopoty, to i tym razem nie zwiastowało to zapewne niczego dobrego.
Yosoo przedarł się przez tłum, by już po chwili znaleźć się przy wysokim blacie, spełniającym dziś rolę prowizorycznego baru, w bliskiej odległości od dwóch, najbardziej interesujących go teraz osób.
Usuń— Chaniee, widzę, że dobrze się dziś bawisz — zaczął, nawet nie próbując ukrywać przy tym lekkiej, ale doskonale wyczuwalnej złośliwości, która chyba już na dobre wkradła się do tonu jego głosu.
Nie bacząc na zbędne uprzejmości (Yosoo nigdy nie należał do grona wybitnie taktownych osób), podparł się rękoma o dość wysoki blat i jednym, sprawnym ruchem, usiadł na jego skraju. Potrącił przy tym kilka butelek, ale te jedynie zachwiały się delikatnie, wydając przy tym ten charakterystyczny, przeszywający dźwięk stukania szkła o szkło. Jednak przez gwar panujący dookoła, nie byliby w stanie dobrze tego usłyszeć, nawet wtedy, gdyby próbowali.
— Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu koledze? — rzucił w stronę Yechana, zawieszając przy tym swoje wyczekujące spojrzenie na twarzy nieznajomego chłopaka. Nie pokusił się o to, by zmusić się do choćby minimalnego uśmiechu. — To trochę niegrzeczne.
Yosoo nie poznawał samego siebie, nie mówiąc już o umiejętności dokonania racjonalnej oceny tego, co właśnie wyprawiał. Prawdę mówiąc, miał skrytą nadzieję, że brunet zdoła wyłapać ukryte aluzje i zniknie z ich pola widzenia tak samo szybko, jak się pojawił, ale znając jego szczęście, byłaby to zapewne ostatnia rzecz, na którą mógł teraz liczyć.
Yosoo, trochę w stanie ‘jealousy’, ale ciii.
Studiujemy na tym samym wydziale, to tyle.
OdpowiedzUsuńPowtarzał to sobie w kółko, zastanawiając się, ile czasu musiałoby minąć, by sam uwierzył w okrutne znacznie tychże słów. Znacznie o tyle bardziej mu ciążące, że przecież sam doprowadził to tego, że wypowiedziane przed momentem słowa, w ogóle miały jakąkolwiek rację bytu. Gdyby zachował się inaczej, gdyby schował dumę do kieszeni, gdyby wyzbył się chorej, trącącej patologią, potrzeby kontrolowania wszystkiego, co działo się dookoła niego, sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej. A przynajmniej to starał się sobie wmówić. Być może bawiliby się właśnie razem? Ponownie zapominając o wszelkich, ograniczających ich założeniach, wyznaczonych granicach, o problemach wynikających z życia w świecie, którego wcale nie lubili? Może wyszliby stąd, szukając dla siebie miejsca, w którym mogliby rzucać wyzwanie codzienności i w towarzystwie tak uwielbianych przez nich rozmów, doczekać wspólnie kolejnego dnia?
Zamiast tego wymieniali jedynie te trudne do zdefiniowania spojrzenia, posyłając w swoją stronę zdania coraz bardziej nasączone jadem i żalem.
Brunet zdał sobie właśnie sprawę, że wcale tego nie chciał.
Zignorował wyciągniętą ku sobie dłoń. Nawet jeśli rzeczywiście był to jedynie niewinny gest przywitania, Jeong nie mógł wyzbyć się wrażenia, że kryło się za tym coś więcej.
— Ach! — Yosoo teatralnie uderzył dłonią w okolice swojego serca i zgiął się wpół, imitując przesadnie falę przeszywającego go, rzekomego bólu. — Ranisz moje serce, Chaniee. Boli mnie, że znaczę tak mało.
Nie powiedział jednak nic więcej, jakby w niemej; nienazwanej jeszcze; obawie, że rozmowa mogłaby zboczyć na inny tor. Ten, którego nie chciał i którego szczerze się bał. Że Yechan, popchnięty złością lub desperacją, powiedziałby o kilka słów na dużo, nadając bieg wydarzeniom, których nie udałoby się już zatrzymać. Od kilku dni Yosoo oszukiwał samego siebie, wmawiając sobie, że coś, o czym starał się nie myśleć i nie mówić, tak naprawdę wcale się nie wydarzyło. Bał się określić to słowami, bo rzecz raz obwołana, zyskiwała znaczenie już na zawsze.
Tkwiłby w tym dziwacznym wirze najróżniejszych myśli jeszcze długo, gdyby nie fakt, że jego uwagę przykuła właśnie dłoń nowo poznanego chłopaka, która niepostrzeżenie zatrzymała się gdzieś w okolicach biodra Yechana. I nagle wszystko przyspieszyło, wydało się głośniejsze i mocniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
— Wydaje mi się, czy trochę ci za gorąco? — zapytał i uśmiechnął się, dostrzegając wyraźny brak zrozumienia, malujący się teraz na twarzy Aarona. Nie było już dla niego odwrotu, Yosoo czuł to całym sobą i, co gorsza, nie zamierzał podjąć choćby ostatniej, najbardziej naiwnej lub rozpaczliwej próby, by zatrzymać to, co nieuniknione.
Zeskoczył z blatu, pochwyciwszy szybko przypadkowy kubek, wypełniony najpewniej nieznaną mu mieszanką kilku trunków, dostępnych teraz na blacie. Potrzebował krótkiej chwili, by upewnić się (błędnie najpewniej, ale tego nie był na razie w stanie jeszcze zrozumieć), że to co zamierzał właśnie zrobić, wcale nie przybliżało go do rozwiązania problemu, spędzającego mu sen z powiek. Wręcz przeciwnie, oddalało go od tego jeszcze bardziej.
Czy zamierzał zmierzyć się z konsekwencjami? Oczywiście. Czy go to martwiło? W ogóle.
UsuńNic więc dziwnego, że już kilka sekund później stał przed zdezorientowanym Aaronem i przechylając kubek, wyciągnięty teraz ponad jego głową, rozlewał na jego włosy całą, zebraną w nim zawartość. Drobne strumyki kolorowej cieczy sączyły się z ciemnych kosmyków, mocząc nie tylko jego twarz, ale i koszulkę, a Yosoo nie potrafił zmusić się do tego, by żałować choć odrobinę. Było wręcz odwrotnie. Rozbawiło go to, co robił, choć w innych okolicznościach taka reakcja z jego strony nie miałaby prawa bytu. Refleksja nawiedzi go zapewne za kilka godzin, gdy na powrót będzie mógł cieszyć się trzeźwością myślenia.
Kilka ze stojących najbliżej osób, obserwowało właśnie tę trudną do zinterpretowania scenę, szepcąc coś między sobą, a Yosoo pierwszy raz od bardzo dawna nie krył w sobie potrzeby, by schować się przed ciekawskimi spojrzeniami. Choć pewnie pożałuje tego już na drugi dzień.
— Trzymaj ręce przy sobie, a nie trzeba będzie sprowadzać cię na ziemię.
Yosoo
Yosoo zaczynał odczuwać powoli wszystkie z tych niezbyt pożądanych skutków wlania w siebie zatrważającej ilości alkoholu. Obraz migotał mu niebezpiecznie przed oczami, oddech grzęzł gdzieś w połowie drogi do płuc, a refleksje o podejmowanych przez niego ruchach, docierały do jego świadomości z tym irytującym, ale nieuniknionym opóźnieniem.
OdpowiedzUsuńMiał wrażenie, że obserwował z boku wszystko to, co działo się teraz z jego udziałem; zupełnie tak, jak gdyby ktoś wyświetlił mu właśnie ten mało śmieszny film; tragikomedię z nim w roli głównej. Skupiał się nie na tym, co trzeba i być może to właśnie dlatego, nie zarejestrował dokładnie tego jednego momentu, gdy Yechan złapał go i ciągnął w bliżej nieokreślonym kierunku. Chciał go zatrzymać. Chciał wyrwać się z tego palącego uścisku, uciekając od niego i doprowadzając do końca to, co zaczął zaledwie chwilę wcześniej, posyłając przy okazji Aarona w diabły.
Chciał zrobić to wszystko, ale nie mógł, poddając się w pełni jakiejś niewidzialnej sile, która kazała mu tkwić w miejscu, nie mówić nic i zaufać biegowi wydarzeń, na które nie miał już nawet najmniejszego wpływu. Miał wrażenie, że dryfował na powierzchni wzburzonego morza i tylko sekundy dzieliły go od tego, by wygłodniałe fale pochłonęły go na dobre. I tak w istocie by było, gdyby z tego dziwnego odrętwienia nie wyrwała go siła, popychająca jego ciało do wnętrza zaciemnionego pokoju. Czuł dłoń Yechana, zaciskającą się teraz na jego przedramieniu i nie mógł pozbyć się wrażenia, że była teraz jak kotwica, utrzymująca go w miejscu, zabezpieczająca przed ucieczką w słodkie odmęty zapomnienia.
— Puść mnie — warknął, ale Yechan najwyraźniej nie zamierzał cofnąć ręki, a sam Yosoo (poza tymi dwoma słowami sprzeciwu) nie wykazywał wybitnie dużej chęci, by realnie przerwać ich fizyczny kontakt. Litości, zdradzało go wszystko, niezależnie od tego, z jak dużą mocą próbowałby temu zaprzeczać lub ukrywać to, co było przecież tak oczywiste.
Naprawdę próbował się teraz skupić; wzbić się na wyżyny własnych możliwości, wydostać z macek odrętwienia, ten ostatni raz. Zmusił się do wysłuchania w milczeniu wszystkich tych słów, które w szaleńczym tempie spływały z ust blondyna, ale mimo tego, że Jeong naprawdę chciał podejść do tego spokojnie, te ponownie wyprowadziły go z równowagi. Zupełnie tak, jakby Chan powtarzanymi wciąż zarzutami, poruszał tę najczulszą strunę.
— To wcale nie tak — zaczął, wlepiając spojrzenie w podłogę, ponownie wkraczając na tę zwodniczą ścieżkę wykrętów i niedopowiedzeń. Tę samą, która doprowadziła do pierwszej, małej katastrofy, wtedy, w sali wykładowej. Powinien o tym pamiętać, powinien wystrzegać się tego za wszelką cenę, ale Yosoo rzadko uczył się na błędach. Tych własnych i cudzych także. — Nie olewałem cię, mówiłem już, że nie chodziło o ciebie, ale wcale mnie nie słuchasz. Nigdy nie słuchasz. — kolejny zarzut, kolejne słowa napędzane nie tylko jadem, ale i żalem. Tym najszczerszym, bo związanym z lękiem i własnymi ograniczeniami. — Chciałem… nie, ja… musiałem…
Zmusił się do tego by na powrót podnieść wzrok i przez dłuższą chwilę wpatrywać się bez słowa przed siebie, błądząc spojrzeniem po twarzy stojącego przed nim chłopaka.
Coś ścisnęło mu żołądek i Yosoo nie był pewny, czy za chwilę nie zwymiotuje na podłogę i to wcale nie przez wzgląd na spożyty alkohol, a na zbyt dużą, przytłaczającą go właśnie falę nerwów. Coś, na co nie byłby gotowy nawet i za pół roku. Pokręcił głową, niejako z politowaniem nad wykreowaną przez siebie sytuacją, przeklinając w duchu moment, w którym stracił czujność. Ten jeden moment, w którym pozwolił sobie wyjść spoza muru ciszy i niedostępności, odsłaniając wszystko to, co do tej pory tak bardzo starał się ukrywać.
Usuń— Musiałem trzymać się od ciebie z daleka — wyjaśnił w końcu i zachwiał się nieznacznie, czując, że jeśli za chwilę nie usiądzie, nogi na dobre odmówią mu posłuszeństwa. W jego tonie na próżno było teraz doszukiwać się złośliwości, ale zważając na okoliczności, mogło to umknąć uwadze nawet tego bardziej wprawnego obserwatora. Yosoo nabrał do ust powietrza, zupełnie tak jak gdyby spodziewał się, że wnętrze pokoju zaleją nagle niezmierzone ilości wody i czeka go nieunikniona walka o życie. Utrata kontroli była czymś, czego bał się niezmiennie od wielu lat, przenosząc ten lęk daleko poza sferę dotyczącą panowania nad własnymi ruchami. Nienawidził nie wiedzieć, nie móc, nie rozumieć. A teraz nie miał władzy nawet nad własnymi myślami i emocjami.
Yosoo
Zmiana pozycji okazała się na niego zbawienna. Gdy nie musiał już przejmować się utrzymywaniem względnej równowagi, poczuł się nieco pewniej i bezpieczniej. Nie wpłynęło to niestety na trzeźwość jego myślenia ani szybkość reakcji, ale Yosoo nie martwił się już nieuchronną groźbą bliskiego spotkania z podłogą. Przynajmniej do momentu, gdy coś (lub ktoś) nie każe mu w końcu wstać i wynieść się z powrotem do domu. Miał cichą nadzieję, że ten moment nie nastąpi zbyt szybko.
OdpowiedzUsuńDlaczego?
Spokojne na pozór, niezwykle proste, pytanie zbiło go na moment z tropu. Chciał odpowiedzieć automatycznie, posiłkując się gotową i złośliwą zaczepką, ale w ostatnim momencie coś go zatrzymało. Ogarnął go nagle ten irracjonalny (choć może nie do końca) lęk, że jeśli zrobi to kolejny raz, nie dostanie następnej szansy na wyjaśnienie wszystkich tych zawiłości. Nie chciał kusić losu, przynajmniej nie w tak jak jawny i bezczelny sposób.
Yosoo poczuł zamiast tego, że niewidzialny supeł, który do tej pory utrudniał mu jasną komunikację, rozluźnił się znacząco i żadna siła nie była w stanie powstrzymać już potoku słów, które tylko czekały na to, by móc zostać usłyszanymi.
— Mieszasz w mojej głowie, Chaniee — powiedział, pochylając się do przodu i opierając przedramiona na kolanach. Spojrzenie utkwił w czubkach własnych butów, nie chcąc, a może też nie mogąc, patrzeć teraz na cokolwiek innego. — Mieszasz tak bardzo, że sam niczego już nie wiem, a ty ciągle pytasz i pytasz i tak w kółko…
Jęknął żałośnie, ukrywając twarz w dłoniach. Nie mógł zdawać sobie jeszcze sprawy, że najdalej za kilka godzin, gdy ta noc się skończy, a on obudzi się z kolejnymi wyrzutami sumienia, z pełną kontrolą nad myślami i słowami, pożałuje wszystkiego, co dziś zrobił, co zrobił w ciągu minionego tygodnia, i to znacznie mocniej niż dotychczas. Mógł czuć za to ciężar mętliku, z którym starał się walczyć, ciężar nagromadzonych w nim emocji, których nie rozumiał, których nie rozpoznawał i których nie chciał.
— Nie umiem jasno myśleć, kiedy jesteś blisko — przyznał cicho, wciąż nie ruszając się z miejsca. Obraz przestał wirować mu przed oczami i Yosoo zapragnął utrzymać ten stan najdłużej, jak tylko mógł. — Nie rozumiem tego, nigdy tak nie było. A teraz jest i cholernie mnie to przeraża. Dlatego wtedy wyszedłem i nie odbierałem pieprzonego telefonu. Nie chrzań, że byś to zrozumiał. Ty zawsze wiedziałeś, a ja… A ja nie. A potem jeszcze zostawiłem Avę — wyrzucał z siebie słowa bez opamiętania i większego sensu. Plótł po prostu to, co cisnęło mu się na język. Miał wrażenie, że otworzył właśnie skrzynkę, której zawartość wysypywała się na zewnątrz i miała robić to dopóki w środku znajdowałaby się choć jedna, drobna rzecz. — Wściekła się. Nie chodziło o… — szukał w głowie odpowiedniego słowa, bo zdrada uparcie nie chciała przejść mu przez gardło. — Nie powiedziałem jej, co się stało, bo to nie miało znaczenia, przynajmniej nie do końca.
Wyprostował się po chwili, nabierając do płuc pokaźnej dawki powietrza. Czuł się tak, jakby w tym krótkim momencie pozbył się ogromnego ciężaru, zalegającego mu na plecach. Nie wiedział jednak czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Nie mógł przecież przewidzieć reakcji kogoś, kogo ranił i niszczył sukcesywnie od tych kilku dni.
Mógł spodziewać się wszystkiego, począwszy od karczemnej awantury, przez wyszydzenie, na zrozumieniu kończąc. Sam nie wiedział, z której opcji ucieszyłby się teraz bardziej; z którą byłoby mu łatwiej.
UsuńKątem oka zarejestrował, że Yechan znów drażnił nerwowo skórę przy paznokciach. Był to jeden z tych przeklętych nawyków, które doprowadzały go do szału i jednocześnie martwiły w tak ogromnym stopniu. Odruchowo nachylił się w stronę chłopaka, łapiąc za jego nadgarstek. Nie analizował tego, co właśnie robił, zadziałał instynktownie, jak wiele, wiele razy wcześniej, gdy także przerywał mu takie działanie. Może czynił to z poczucia obowiązku, może czystej, naiwnej troski, a może potrzebował po prostu możliwości przekierowania swoich myśli na zupełnie innych tor? Tego zapewne sam jeszcze nie wiedział.
— Przestań — powiedział stanowczo — znowu robisz sobie krzywdę.
— Nie, nie wie — odpowiedział szybko na wyłapane przelotem pytanie, krzywiąc się na samą myśl, że mogłoby być inaczej. — Nie powiedziałem nikomu. Po co miałbym to robić?
OdpowiedzUsuńNie chciał sobie nawet wyobrażać, jak skończyłaby się próba wyjaśnienia (nawet ta najspokojniejsza, pozbawiona emocjonalnego podszycia) Avie realnych powodów ich nagłego zerwania. O ile samo widmo zdrady mogłoby okazać się już argumentem wystarczającym do tego, by zamienić jego życie w piekło, o tyle wyjawienie jej z kim do tego doszło, równałoby się z pociągnięciem za sobą Yechana. A na to Yosoo nie był gotowy.
Niszczyć swoje życie, to jedno. Komplikować je innej, tak ważnej dla siebie osobie, to zupełnie inna historia.
To, co w tej sytuacji okazało się dla niego jednak największym zaskoczeniem, był pozorny spokój jego rodziców. Pozorny, bowiem mimo powstrzymywania się od krzyku lub teatralnej rozpaczy, państwo Jeong zasypali syna jedynie kilkoma cichymi komentarzami na temat zawodu, jaki im przynosił, wyjątkowo jadowitymi i bolesnymi. Nie pierwszy zresztą raz.
Yosoo potrzebował dłuższej chwili, by poprawnie przetworzyć to, co działo się właśnie w tym niewielkim pokoju gościnnym. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że waga wypowiedzianych przed chwilą, nad wyraz szczerych, słów najprawdopodobniej nigdy nie zostanie już zapomniana, ale nie byłby w stanie się tym teraz przejmować. Nie, gdy ogarnięty kolejną falą nieznośnego gorąca i lekkich zawrotów głowy, opadł ostrożnie do tyłu, licząc na to, że może taka pozycja przyniesie mu w końcu choć trochę ulgi.
Jego ciemne włosy rozsypały się na eleganckiej narzucie, zakrywającej łóżko, a dłoń automatycznie powędrowała ku twarzy, by zatrzymać się ostatecznie gdzieś w okolicach jego oczu. Zupełnie tak, jak gdyby leżał właśnie nie w ciemnym pokoju, a na trawie w parku, chroniąc się w ten sposób przed promieniami słońca, uparcie wdzierającymi się pod jego powieki.
Yosoo odpłynął gdzieś myślami, ale nie na tyle, by nie zarejestrować sensu kolejnych słów przyjaciela. Choć miał wrażenie, że wszystko docierało do niego z oddali, przeklęte “ale jeśli mogę coś zmienić, coś zrobić, to tylko powiedz, co”, było jak wyjątkowo celny cios w żołądek lub złośliwy chichot losu. Jak spojrzenie matki, pełne czegoś, co niemal zatrzymało jego serce. Brunet leżał w milczeniu, oddychając ciężko i zastanawiając się nad tym, co mógłby mu teraz właściwie odpowiedzieć. W końcu zdecydował się na szczerość. Tę surową, wręcz brutalną, ale skoro rozmawiali otwarcie pierwszy raz od tygodnia, to może była to jedna z najlepszych możliwości?
— Zgłupiałeś, Chaniee — mruknął niewyraźnie, gdy zebrał w sobie siłę potrzebną do wypowiedzenia tego, co samo cisnęło mu się na język. — Naprawdę ci odbiło. Nigdy nie rób czegoś ani nie zmieniaj tylko dlatego, że ktoś będzie od ciebie tego chciał, nawet ja. Pieprzyć każdego, kto będzie tego od ciebie wymagał, okej? Nikt nie jest tego wart, masz to zapamiętać.
To doprawdy zabawne, że nawet w obliczu wyraźnego, alkoholowego upojenia, arogancka natura Yosoo okazywała się być zbyt silna, by tak po prostu się poddać.
Usuń— Rób tylko to, na co naprawdę masz ochotę. Ty sam.
Skłamałby oczywiście, twierdząc, że w odpowiedzi na ostatnie ze słów blondyna, w głowie nie zamajaczyło mu nagle kilka złośliwych (ale również niepoprawnych, zważywszy na sytuację) pomysłów. Odgonił od siebie jednak te wizje tak szybko, jak tylko był w stanie. Yosoo, panuj nad sobą.
Spojrzał w kierunku siedzącego obok Yechana i westchnął w końcu, nie licząc już na to, że ta, z góry skazana na porażkę, impreza skończy się dla niego inaczej. Ostatnie podrygi zdrowego rozsądku rozsadzały mu czaszkę, nawołując, by tego nie robił, ale Yosoo nienawidził budzić się rano w nie swoim mieszkaniu. A czuł, że jeśli w niedługim czasie nie opuści apartamentu Oliviera, zostanie w nim przez kilka najbliższych godzin.
— Zabierzesz mnie do domu?
Yosoo
Wszystko nieprzerwanie docierało do niego z pewnym opóźnieniem, tak typowym dla wielu innych sytuacji, podobnych do tej, w której właśnie się znalazł. Zmęczenie wynikające z jego całodziennej aktywności, mieszało się ze stanem, do którego doprowadził się w przeciągu… ostatniej godziny zaledwie. Nie był to dobry znak, zważywszy na to, że w niedawnym czasie zdawał się dokonywać tak absurdalnych decyzji, że każda, chwilowa nawet, utrata kontroli, była ryzykiem zbyt dużym, by tak po prostu puścić je mimo uwagi.
OdpowiedzUsuńYosoo jednak nie zamierzał przejmować się aktualnie niczym, co wykraczałoby poza jasne i nieskomplikowane tu i teraz. Nie mógł… i chyba nawet nie chciał. Być może to właśnie dlatego nie zakodował dokładnie momentu, w którym pokój zamienił się miejscem z przestronnym korytarzem, a on, zamiast leżeć na wygodnym łóżku, stał pod ścianą, opierając się o nią plecami i przeczesując wzrokiem kolorową przestrzeń, rozciągającą się przed jego oczami. Naprawdę lubił ten widok. Mnogość osób, dźwięków, doznań. Wszystko to składało się na obraz dużo ciekawszy od tego, do którego oglądania przywykł przez wszystkie, poprzednie lata swojego życia; do przesadnego porządku, do nadmiernego przywiązania do estetyki, do nudnej stałości. Uderzyła w niego myśl, że wszystko to, co od niedawna składało się na jego nową codzienność; mimo niewątpliwej chaotyczności, nieładu i brudu; było dla niego dużo ładniejsze. A może chodziło jedynie o większą prawdziwość? Ten przeklęty autentyzm, którego tak mu brakowało?
— Nie — odpowiedział zgodnie z prawdą, w pełni automatycznie, gdy usłyszał pytanie dotyczące swoich rzeczy. Odruchowo poklepał kieszenie w ciemnych spodniach, upewniając się, że obie, z najważniejszych dla niego rzeczy, znajdowały się dokładnie tam, gdzie powinny. — Nie wiem, gdzie wsadziłem słuchawki, ale to nieważne.
Tak naprawdę nie chciał, by Yechan skupił się na tym bardziej niż to koniecznie. Żeby w ogóle się na tym skupiał. Yosoo chciał po prostu zebrać się w sobie i wyjść stąd tak szybko, jak było to możliwe, biorąc pod uwagę jego niezbyt dobry stan. Nie mógł poradzić jednak zbyt wiele na to, że odkąd tylko podjął dziś decyzję, by uraczyć przyjaciela pierwszym przejawem szczerości, słowa same wydobywały się z jego ust, nim ten zdążył w ogóle zorientować się w tym, jakie znaczenie ze sobą niosły.
Niedbale nasunął na ramiona swoją przesadnie kolorową kurtkę, nie podejmując jednak próby uporania się z zamkiem błyskawicznym. Była to nierówna walka, z góry skazana na porażkę, a brunet miał w sobie jeszcze na tyle racjonalnego postrzegania rzeczywistości, by nie dać po sobie poznać tego, w jak realnie złym był właśnie stanie.
— Po prostu stąd chodźmy — poprosił, spoglądając wymownie w kierunku drzwi. — Nie chcę już tu być.
Kiedy, nie bez pewnych trudności, wyszli w końcu na zewnątrz, a Yosoo poczuł na swojej twarzy pierwsze muśnięcia chłodnego i niezwykle orzeźwiającego powietrza, przystanął w miejscu, by wykorzystać ten moment wytchnienia.
Szum w uszach, który do tej pory nieprzerwanie mu towarzyszył, zdawał się tracić na sile, a delikatne podmuchy, wdzierające się pod materiał rozpiętej kurtki, sprawiły, że Yosso zadrżał mimowolnie. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebował. W głowie zamajaczyła mu nagle myśl, że powinien wezwać pewnie taksówkę, ale nie był przekonany, czy był to teraz najbardziej wskazany środek transportu.
UsuńNie myślał wiele (w zasadzie w ogóle), gdy w chwili pełnej dekoncentracji, oparł czoło na ramieniu stojącego obok chłopaka i przymknął na moment oczy.
Zapomniał się. Zapomniał o poprzednim tygodniu, o swoich emocjach, pytaniach pozostawionych bez odpowiedzi. Zapomniał o tym, że obiecał sobie już nigdy więcej się do niego nie zbliżać. Wszystko to straciło na znaczeniu.
— Chaniee — zaczął cicho, biorąc przy tym głęboki oddech. — Gdybym nie mógł sobie przypomnieć, to… mam klucze w prawej kieszeni spodni.
Yosoo
— Spadaj, dobra? — Yosoo starał się brzmieć poważnie, ale jedyne, co udało mu się w tym momencie osiągnąć, to ciche i niewyraźnie wyrzucone z ust słowa. — Nie będę rzygał, już mi lepiej, z przedstawienia nici.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę chłopak robił obecnie wszystko, by przekonać do tej tezy głównie samego siebie. Nowojorskie metro z całą pewnością nie plasowało się zbyt wysoko na liście tych miejsc, w których znalazłby się teraz najchętniej; zbyt wiele zapachów i dźwięków uderzało w niego z mocą tak wielką, że gdyby nie ściskana kurczowo, metalowa rurka, skończyłby zapewne na kolanach. A nie byłoby to coś, z czego byłby wybitnie dumny (podobnie jak z przebiegu całego, dzisiejszego wieczora; tyognida może). Lekkie wibracje, tak typowe dla tego środka transportu, wydały mu się nagle jednak wyjątkowo kojące, doprowadzając do tego, że po kilku minutach jazdy, Yosoo był w stanie stwierdzić, że rzeczywiście udało mu się opanować wszystkie, te niezbyt pożądane i zdradliwe odruchy.
Odchylił głowę do tyłu i przymknął na moment oczy. Nie martwił się o utratę równowagi; wierzył, nawet jeśli błędnie i naiwnie, że obok niego znajduje się ta jedna para rąk, gotowa złapać go w trakcie każdego z najgroźniejszych upadków. Dosłownie i w przenośni, choć o prawdziwości tych twierdzeń miał się dopiero przekonać. Pozwolił sobie na to, by kołysać się nieznacznie, zgodnie z rytmem nadanym przez trzęsący się wagon, utożsamiając to uczucie z tym, które pojawiało się w jego ciele za każdym razem, gdy decydował się stanąć na prowizorycznej scence w trakcie amatorskich koncertów. Trwałby w tym niecodziennym stanie zapewne do momentu, gdy Yechan oznajmiłby mu, że dotarli w końcu na miejsce, ale gdy na jednej z kolejnych stacji, do wagonu dosiadła się kolejna gromada ludzi, Yosoo zmuszony był do zmiany swojej dotychczasowej pozycji.
Kilka nieporadnych kroków wystarczyło, by znaleźć się bliżej blondyna; zniwelować dzielącą ich odległość do absolutnego minimum.
Jeong wpatrywał się w oczy Yechana o trzy sekundy za długo. Poczuł nagle, że robi mu się nienaturalnie gorąco, ale nie potrafił stwierdzić, czy genezy tego destrukcyjnego uczucia powinien dopatrywać się we wciąż gęstniejącym tłumie, reakcji na alkohol, czy może w tej nieoczekiwanej bliskości, którą od tygodnia starał się wyrzucić z pamięci. Miotał się. Znowu.
— Wiesz co? — zapytał nagle. Szukał ratunku w każdym, najbardziej absurdalnym rozwiązaniu, aż odkrył, że coś, co cisnęło mu się teraz na usta, mogło skutecznie odwrócić jego uwagę. I wydało mu się, błędnie zapewne, wyjątkowo zabawnym. — Możemy wrócić? Te słuchawki jednak by mi się przydały.
Muzyka była jedną z najpewniejszych rzeczy w całym jego życiu. Była zawsze, niezależnie od tego, co działo się dookoła, z czym przychodziło mu walczyć lub przed czym uciekać. Była rozwiązaniem, pociechą, powodem. Wszystkim, czego w danym momencie potrzebował.
Kolejne poderwanie wagonu sprawiło, że Yosoo stracił na moment równowagę i ratując się przed upadkiem, złapał za boki skórzanej kurtki Powella. Ku swojej wyraźnej uldze, okazało się to jedną z najmądrzejszych, choć w pełni odruchowych decyzji - nadal utrzymywał się w pozycji stojącej.
UsuńMimo poprawy swojej sytuacji, nie cofnął się jednak. Zrobił coś zgoła odmiennego. Wiedziony niewypowiedzianą, a także niezrozumianą jeszcze potrzebą, pochylił się do przodu, położył głowę na ramieniu przyjaciela, splatając jednocześnie swoje dłonie za jego plecami. Czy przekraczał kolejne, wyznaczone przez samego siebie, granice? Z całą pewnością. Utrudniał wyraźnie to, co samo w sobie zdawało się być już wystarczająco skomplikowane, ale nie potrafił zmusić się do pożałowania tego kroku. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Pomyślałem właśnie, że świetnie byłoby dać kiedyś koncert w wagonie metra — rzucił nagle, nie odsuwając się nawet o cal. — Przyszedłbyś?
Yosoo
Yosoo nigdy wcześniej nie przypuszczałby, że jazda metrem mogła okazać się tak… zajmująca. Jego obecny ogląd na tę niezdrową sytuację miał się oczywiście nijak, do jej rzeczywistego wydźwięku, ale brunet nie byłby w stanie zdać sobie z tego sprawy nawet wtedy, gdyby zależało od tego jego życie. Pozwolił więc trwać sobie w tym błogim i nad wyraz bezpiecznym letargu, uwieszony na ciele przyjaciela, odpływając kilkukrotnie tak daleko, na ile pozwoliła mu na to niewygodna pozycja i otaczający go hałas. Pomyślał (wyjątkowo przytomnie), że miał dziś ogromne szczęście. Nie wiedział bowiem, jak zakończyłby się dla niego ten nieplanowany wypad, gdyby gdzieś po drodze jego nieco zamroczony umysł, nie przekonał go, że chwilowe zawieszenie broni, mogło okazać się zbawiennym w skutkach pomysłem.
OdpowiedzUsuńNie drgnął. Pozwalał sobie tkwić w miejscu, znacznie bliżej przyjaciela, niż zakładał to zdrowy rozsądek. Ten sam, którego Yosoo pozbył się wraz z pierwszym, wypitym tej nocy, drinkiem. I nie chciał niczego zmieniać; nie w tym momencie.
— Dlaczego miałbym cię nie zapraszać? — zapytał pod nosem, nie bardzo przejmując się tym, czy mówił teraz wystarczająco wyraźnie. Prawdę mówiąc, nie za bardzo zależało mu chyba na odpowiedzi. I tak wiedział swoje. — Miałbyś miejsce w pierwszym rzędzie, Chaniee.
Nim zdążył się zorientować, stawiał kolejne, chwiejne kroki, powoli zbliżając się do szczerze znienawidzonego przez niego apartamentowca, w którym jego rodzice opłacali dla niego mieszkanie. Miesiąc w miesiąc, od ponad trzech lat. Yosoo, gdy pozwalało mu na to racjonalne pojmowanie rzeczywistości, przy każdorazowym przelewie zasilającym jego konto bankowe, obiecywał sobie, że to już ostatni raz. Że wraz z wyrazem wszechobecnego buntu; niezgody na wizję jego życia, utkaną przez państwa Jeong, zerwie definitywnie i tę przeklętą zależność, ale… nie robił nic, by wprowadzić ten słodki i nęcący plan w życie. Być może nie był jeszcze gotowy, a może po prostu tak było mu wygodnie? Mógł starać się doszukać odpowiedzi, ale było to zadanie z góry skazane na niepowodzenie. Nie tylko dziś.
— Co? — zapytał, gdy zdał sobie sprawę, że Yechan chyba go o coś pytał. Nie był jednak w stanie przywołać z pamięci sensu jego słów; nie żeby specjalnie próbował. — Nie mrucz pod nosem, bo nic nie słyszę.
Gdy drzwi do jego mieszkania w końcu ustąpiły, Yosoo odruchowo zrzucił z ramion swoją kurtkę, pozwalając jej opaść na ziemię, nie bardzo przejmując się tym, że stał jeszcze w ogólnodostępnym korytarzu. Gdyby ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, że odpowiedzialność nie była jego mocną stroną, w tym momencie mógł pozbyć się tejże nadziei. Istniało spore prawdopodobieństwo, że gdyby był teraz sam, straciłby nie tylko kurtkę, ale i klucze, których najpewniej nie wyjąłby nawet z zamka. Niezdarnie wszedł do środka, opierając się ramieniem o jedną ze ścian. Tak rozkosznie chłodnej, której bardzo teraz potrzebował.
Mieszkanie bruneta nie było przesadnie duże, ale z całą pewnością zaliczało się do tych przyjemnie urządzonych. Różniło się wyraźnie od tego, które dzielił kiedyś z rodzicami. Brakowało w nim drogich, eleganckich mebli i pretensjonalnych dodatków, ale w ogóle go to nie martwiło. Pamiętał, ile kosztowało go przekonanie rodziców, że samodzielny wybór wyposażenia, był tym, na czym bardzo mu zależało. W taki oto sposób Yosoo stał się właścicielem kanapy, komody i zestawu przypadkowo dobranych krzeseł; każdy element zdawał się pochodzić z zupełnie różnej bajki, ale niezmiennie wywoływał u niego szczery uśmiech i poczucie… posiadania własnego kawałka świata. Takiego, do którego nikt się nie wtrącał.
Usuń— Nie stój tam tak — zawołał, gdy znalazł się w kuchni, przypadkowo zrzucając na podłogę kilka garnków. Przeszywający, nieprzyjemny trzask mógł zbudzić teraz połowę sąsiadów. — będziemy gotować makaron. Potrzebuję cię tutaj.
Yosoo nie miał w domu nic, co dałoby się teraz zjeść, ale chyba nie zanotował w pamięci tego faktu. Zamiast tego dalej krzątał się z kąta w kąt, robiąc przy tym nie tylko sporo hałasu, ale i bałaganu.
Yosoo
Gdyby Yosoo wiedział lub choćby domyślał się, w jak niefortunnym kierunku zmierzał dzisiejszy wieczór, prawdopodobnie zachowałby się zupełnie inaczej. Być może, wiedziony potrzebą zachowania resztek kontroli lub zawierzenia cichym ostrzeżeniom zdrowego rozsądku, wstrzymałby się od wypicia czegokolwiek. Być może w ogóle nigdzie by nie poszedł, rozkoszując się błogim komfortem samotności i spokoju, celebrowanym w jego mieszkaniu. Zignorowałby przeklętego Aarona, zostałby na noc u Oliviera, samodzielnie zamówił taksówkę, zaszył się w domu na kolejny tydzień. Miał tak wiele, wykluczających się, opcji, z których każda wydawała się teraz bardziej odpowiednia od tej, na realizację której ostatecznie się zdecydował. Był zbyt skupiony na sobie, by pojąć w porę, jak wiele działo się teraz w głowie jego nieoczekiwanego towarzysza tej nieplanowanej, nocnej wycieczki. Nie dostrzegł jeszcze niczego, co pozwoliłoby mu zatrzymać się w połowie kolejnego, podejmowanego działania, więc Yosoo nie mógł wykazać się teraz większą rozwagą.
OdpowiedzUsuńZamiast tego stał więc na samym środku kuchni, przyglądając się w milczeniu Yechanowi, który próbował najwyraźniej zapanować nad tym wszechobecnym chaosem. Na całe szczęście, choć jeden z nich potrafił myśleć jeszcze względnie trzeźwo.
— Popcorn może być przeterminowany — ostrzegł uczciwie, gdy nagle zdał sobie sprawę, że nawet nie pamięta, jak ta szybka przekąska znalazła się w jednej z szafek. Podejrzewał, że była to niewinna pozostałość po jednym z nielicznych, wieczornych spotkań, które Yosoo zdecydował się organizować u siebie. I których zawsze później żałował, bo sprzątania pozostawionego po nich bałaganu, nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. — Jeśli to w ogóle może się przeterminować.
Nie skomentował faktu, że przyjaciel bez pytania, poczęstował się zawartością znalezionej przed momentem butelki, zastanawiając się, czy nie poprosić go przy okazji o szklankę dla siebie, ale szybko odrzucił tę myśl. Łapał się naiwnie poczucia, że naprawdę czuł się coraz lepiej i… coś podpowiadało mu, by rzeczywiście tak lepiej zostało.
Brunet cofnął się nieznacznie i gdy dotarł do wyspy kuchennej, zaparł się o nią rękoma, podciągając się niezdarnie tak, by w końcu na niej usiąść. Miał ten nieznośny zwyczaj zalegania w najmniej odpowiednich do tego miejscach, ale nie dziwiło to już nikogo, kto znał go choć odrobinę.
— Olejmy to — skwitował, wzruszając przy tym ramionami. — Będę spał na podłodze, zanim cokolwiek tu dowiozą. Ostatnio czekałem ponad godzinę.
Kolejny przebłysk. Niewielki, ale osadzający go coraz mocniej w tej właściwej wersji codzienności.
Przez dłuższy moment przesuwał nieobecnym wzrokiem po przestrzeni przed sobą; lustrował szafki kuchenne, analizując, czy naprawdę nie schował w ich czeluściach czegoś, co bardzo by mu się teraz przydało, ale im dłużej to robił, tym bardziej upewniał się, że wizja późnej (zbyt późnej) kolacji musi pozostać jedynie w sferze jego niezrealizowanych planów i abstrakcyjnych potrzeb.
Tkwił w takiej pozycji jeszcze chwilę, nim ostatecznie zdecydował się zawiesić spojrzenie w parze ciemnych oczu, znajdujących się tuż przed nim. Tych samych, które oglądał przez wiele lat, nim pewnego wieczoru przyniosły ze sobą zupełnie nowe, zupełnie inne od dotychczasowego, znaczenie.
UsuńI nagle coś dziwnego; coś czego nie potrafił jeszcze zdefiniować, uderzyło w niego z mocą kamienia rzuconego w stronę przypadkowej szyby.
I ścisnęło mu żołądek.
— Nie idź sobie jeszcze, okej? — poprosił, co nie było znowu tak typowe. Przynajmniej nie wtedy, gdy Yosoo funkcjonował w trybie oschłego egoisty, skupionego tylko na dobrej zabawie i chwili zapomnienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że grał nieczysto, ale nawet na krótki moment w jego głowie nie pojawił się pomysł, by robić z tym cokolwiek. — Chcę, żebyś jeszcze tu został.
Yosoo
Przez cały ten czas, gdy Yechan krzątał się po mieszkaniu, Yosoo nie mógł zmusić się do tego, by zrobić cokolwiek. Zupełnie tak, jak gdyby nie tylko ciało, ale także umysł odmówiły mu już posłuszeństwa. Siedział więc dalej na kamiennym, kuchennym blacie, z szeroko rozłożonymi nogami i rękoma opartymi po obu stronach swojego ciała, zastanawiając się, jak to możliwe, że mimo starannie obmyślonego planu, doprowadził do sytuacji, w której obiecał sobie nie znaleźć się już nigdy więcej. Nie powinien prosić go o pomoc w powrocie do domu, ani tym bardziej wpuszczać go do środka. Wiedział o tym doskonale, ale mimo tego nawet przez krótki moment nie skupił się na tym ostrzegawczym głosiku, odzywającym się niepewnie gdzieś z tyłu jego głowy. Wcale nie chciał.
OdpowiedzUsuń— Przestań się tak kręcić, bo robi mi się niedobrze — rzucił żartobliwie, gdy blondyn kolejny raz przemknął mu przed oczami, kierując się w stronę salonu. Nie był pewny, czy ten zdołał go w ogóle usłyszeć, ale nie było to teraz dla niego zbyt istotne. Nie w momencie, w którym rozgrywał w myślach jedną z najbardziej skomplikowanych bitew, które przyszło mu do tej pory stoczyć.
Tak naprawdę stał na rozwidleniu dróg, z których każda okazywała się gorsza od poprzedniej. Podążając za własnymi, ignorowanymi dotąd potrzebami, czekał go jedynie nieprzerwany, zakrawający o torturę, dyskomfort. I to na każdym możliwym polu. Rezygnując z nich na dobre, wznosząc przy okazji na nowo ten przeklęty mur niedopowiedzeń… nie, nie chciał wyobrażać sobie tej opcji. Milczał więc dalej, nawet wtedy, gdy dotarło do niego pytanie, to niby niewinne, podszyte potrzebą ustalenia planu działania, mającego w sobie jednocześnie coś… prowokującego.
Bo co miałby mu teraz powiedzieć? Że nie ma na świecie rzeczy, którą przejmowałby się w mniejszym stopniu niż tym cholernym popcornem i głupawym filmem? Że miał co najmniej trzy inne pomysły na to, jak lepiej spożytkować resztę tej nocy? Że nigdy nie przyzna się do tego głośno, bo wizja tego, by prawdopodobnie pierwszy raz w życiu zawierzyć samemu sobie i zrobić dokładnie to, na co rzeczywiście miał ochotę, była jednocześnie opcją tak niedostępną i przerażającą go, że sama jej świadomość, odbierała jego płucom możliwość swobodnego czerpania powietrza?
Pieprzyć film, przemykało mu przez myśl, raz za razem, w kółko… i Yosoo nie mógł już zmusić się do tego, by przychylić się do tej propozycji. Czuł, że zaczyna panikować; że ponownie wraca myślami do tych szybkich i destrukcyjnych rozwiązań, zgodnie z którymi posłałby w stronę przyjaciela kilka niewybrednych komentarzy i szybko wyrzucił go za drzwi.
Gdyby, podążając utartą i doskonale znaną mu ścieżką, zdecydował się zaatakować, miałby pełne pole manewru, począwszy od zaczepek niskich lotów, na wyrafinowanych zagrywkach kończąc. Ich gra nie zakładała taryfy ulgowej. Dlaczego więc Yosoo mógł jedynie milczeć i patrzeć? Wodzić wzrokiem po twarzy swojego towarzysza, doszukując się najmniejszego przejawu niepewności lub fałszu, którego oczywiście nie znalazł? Jakby mógł?
Tkwił w miejscu, przygnieciony wyrzutami sumienia i ciężarem zawieszonego na nim spojrzenia. Spojrzenia kogoś, kogo niszczył powoli, ale sukcesywnie, od trochę ponad tygodnia, dbając jedynie o zaspokojenie własnych, prymitywnych potrzeb. Kogoś, kogo zamknął w relacji tak niepewnej i niestabilnej, że zagrozić jej mogła nawet najdrobniejsza z czekających ich przeszkód. I dostał w zamian dokładnie to, czego bał się od kilku dni, gdy pierwszy raz stanął w końcu oko w oko z tym, jaki był naprawdę. Cholerne uzależnienie i przywiązanie zbyt mocne, by w razie potrzeby przerwać je jednym, rzuconym niedbale, słowem. Ale już nie jednostronne. Utonął.
UsuńI zrozumiał to za późno.
Nie myślał więc wiele, gdy zsuwał się niezdarnie z blatu i stawał pewnie naprzeciw chłopaka. Ani wtedy, gdy wplatał dłonie w jego starannie ułożone włosy (za nic mając ryzyko potargania poszczególnych kosmyków) i składał mu na ustach pierwszy pocałunek. Najpierw delikatny, miękki, z rodzaju tych narażonych na pozostanie niezauważonymi; ulotny, jak przypadkowe spotkanie warg; jak obietnica wyrażona bez użycia słów.
— Nie wiem, czy lepszy — przyznał z tą rozbrajającą szczerością i choć jego wzrok uparcie nie wypuszczał raz pochwyconych, ciemnych oczu, płytki, nienaturalnie szybki oddech i lekkie drgania dłoni, mogły zdradzić, jak bardzo pozorna była przybrana przez niego maska tej typowej dla niego pewności siebie.
Yosoo
Podobno, gdy pragnęło się czegoś wystarczająco mocno; wierzyło gorąco w możliwość osiągania wymarzonych celów, istniało spore prawdopodobieństwo, że prędzej czy później, świat przychylał się do spełniania tych, często niewypowiadanych nawet, próśb. Yosoo chciałby uznać, że wszystko to, co działo się aktualnie w jego życiu, było jedynie urzeczywistnieniem jego wewnętrznych chciwości, z których nawet nie zdawał sobie sprawy. Wiara w to, że bieg wydarzeń był niezależny od niego; niezależny od tego, jakie kroki podejmował; mogła okazać się niezwykle kojąca. Nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy działo się coś, na co podobno nie był jeszcze gotowy.
OdpowiedzUsuńTo całkiem interesujące, że maski, które wcześniej miały być kluczem do słodkiej ucieczki, prędzej czy później stawały się czymś na kształt osobistego więzienia. Nagle; niepostrzeżenie i często nieodwracalnie. Ludzie robili to sobie cały czas - ukrywali to, co podobno niewygodne, by karmić świat niezliczonymi historiami bez pokrycia w świecie prawdy. Dusili emocje, zakłamywali pragnienia, pozwalali, by ich obawy tonęły w morzu fałszywych nadziei na zmianę, która - ich zdaniem - miała samoistnie pojawić się w ich życiu pewnego dnia, jak poranek po każdej z minionych nocy. Yosoo wierzył (pewnie naiwnie), że wszelkie komplikacje, które co jakiś czas nawiedzały go w jego poukładanej i sterylnej codzienności, były jedynie nic nieznaczącymi rysami na szkle, o ile tylko nie poświęcił im przypadkiem zbyt dużej uwagi, przypisując jakiekolwiek znaczenie lub próbując poznać genezę ich powstania. W tak skomplikowanym planie nie było miejsca na błąd.
Aż do dzisiaj.
Powell był dokładnie tym, czego Yosoo teraz potrzebował. Teraz. Jak trzy dni temu. I w ten czwartkowy wieczór, poprzedniego tygodnia. Każde muśnięcie warg, czy języka, zapach skóry, miękkość blond kosmyków, plączących mu się teraz między palcami. Nie do końca rozumiał to, co się między nimi działo, ale uparcie trwał przy zdaniu, że miał nad wszystkim kontrolę. Nad ramami ich relacji, nad czasem i miejscem ich spotkań… Dlaczego więc teraz, kiedy, robił krok do przodu, chcąc, by Yechan znalazł się tak blisko, jak to tylko możliwe, ogarniał go ten surrealistyczny lęk?
Drażliwe pytanie dotarło do jego uszu kilka sekund później niż powinno. Czy go stresował? Yosoo nie był przekonany o tym, co powinien (ani co chciał) o tym sądzić. Z jednej strony czuł, że kryła się w tym odrobina prawdy, z drugiej…
Nie bądź śmieszny, chciał mu odpowiedzieć. Chciał posłać w jego stronę jeden ze swoich wyuczonych, ujmujących uśmiechów. Chciał zapewnić go, że zarzucone mu emocje wcale nie miały miejsca; udowodnić to nie tylko słowami, ale i każdym ruchem swojego ciała. Był pewny, że tak właśnie będzie. Że sytuacja, do rozwoju której sam przecież doprowadził, nie wymknie mu się z rąk i nie da podstaw do tego, by obierana na co dzień rola śmiałego chłopaka, działającego zbyt szybko, niekiedy brawurowo, w końcu opadła. Nie zrozumiał więc do końca, dlaczego kolejne, wypowiadane przez niego słowa, postanowiły zdradzić to, jak było naprawdę. Bez najmniejszego wahania.
— Cholernie mocno — odpowiedział słabo. Szeptał teraz jedynie, jakby w obawie, że głos mógłby zadrżeć mu teraz żałośnie, ujawniając przy tym jeszcze bardziej to, co działo się aktualnie w jego głowie. A byłoby co zdradzać, bowiem określenie tego mianem chaosu, stanowiłoby całkiem spore niedopowiedzenie. Yosoo miał wrażenie, że zatraca się w pełni nie tylko w tym, co odbierało jego ciało, ale również w tym, co podsuwał mu zamglony umysł. — Bardzo mocno, Chaniee. Od czasu tamtej imprezy.
Wszystkie te obezwładniające wrażenia, zalewały go falami. Najpierw powoli, gdy lekkiemu pocałunkowi towarzyszył równie delikatny dotyk, wyczuwany gdzieś na szyi, policzku. A potem pochłonęła go burza, gdy wszystko przybrało na sile, a Yosoo pierwszy raz od bardzo dawna poczuł, że uginają mu się kolana (i to nie z powodu alkoholu). Jedna z jego dłoni zacisnęła się mocno na barku blondyna, zgniatając przy tym materiał koszulki; druga zapierała się o brzeg blatu kuchennego tak mocno, że niemal zbielały mu knykcie. Starał się nadążyć, oddawać pocałunek tak, jak sam był do tego przyzwyczajony; zdecydowanie, mocno i głęboko, skupiając się jedynie na ruchach ich warg i tym uzależniającym cieple, rozchodzącym się po całym jego ciele. Nie był jednak pewien, czy sprostał temu wyzwaniu.
UsuńOdsunął się od blondyna dopiero wtedy, gdy im obu brakowało już powietrza, ostrożnie opierając czoło na jego skroni. Choć wiedział już, że gdyby miał jakikolwiek wybór, nie przerwałby nawet na sekundę. Bo przepadł.
Tak, Yechan roztaczał wokół siebie coś niezwykle przyciągającego, magnetycznego; zastawiał (być może zupełnie nieświadomie) precyzyjne pułapki, z których nie sposób było się wydostać. A Yosoo połknął ten haczyk, co więcej… był gotów pokornie błagać o dokładkę. Niezależnie od ceny.
Yosoo
To co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku minut, było idealnym przykładem na to, że nawet najtwardsze z ustalonych wcześniej zasad, kruszyły się żałośnie i szybko, sprawdzane w sytuacjach tak skrajnie bezkompromisowych, jak ta. To, co zaskoczyło go jednak najbardziej, to fakt, że… wcale tego nie żałował, a nawet jeśli, wszystkie jego wątpliwości rozmyły się w chwili, w której Yechan dotykał jego ciała i całował w sposób, którego nie doświadczył chyba nigdy wcześniej. Nagle wszystko wydało mu się dużo prostsze, a poczucie obezwładniającego strachu zdawało się powoli tracić na sile, choć jeszcze nie całkowicie. Czuł, że mógłby iść przed siebie z mocno zaciśniętymi powiekami, ale dopóki ich dłonie splatały się ze sobą, nie groziło mu przypadkowe zboczenie z kursu.
OdpowiedzUsuńYosoo zmusił się do tego, by zignorować pytanie przyjaciela. Nie przez wrodzoną złośliwość, oczywiście, chodziło o coś zgoła innego. Słowa wyjaśnienia zatrzymały mu się na samym skraju warg i niemal spłynęły na zewnątrz, ku jego wyraźnemu przerażeniu , bo wiedział, że jeśli powie to głośno, nie będzie już odwrotu. Miał cichą nadzieję, że umknie to jego uwadze, bo nie był pewien, jak długo zdołałby się wykręcać. Znaczenie tych słów, raz wypowiedzianych, zawisłoby między nimi na stałe, ponieważ nie istniała na świecie żadna siła, która mogłaby je cofnąć, wymazać z pamięci.
I choć Yechan pytał zwyczajnie, nawet jeśli kierowany powodami, których Yosoo mógł się teraz jedynie domyślać, wydźwięk tych kilku słów wydał mu się nagle tak oszałamiający, że niemal odebrał mu oddech. Potraktował je jak cichą groźbę lub złośliwą zaczepkę, której nie mógł się teraz jakkolwiek przeciwstawić. Nie kiedy najchętniej wyrzuciłby z głowy wszystko to, co nie miało związku z ich prywatnym kawałkiem Nowego Jorku; tutaj, w mieszkaniu na jedenastym piętrze, przy wyspie kuchennej, w niemal absolutnej ciszy, przerywanej jedynie ich urywanymi oddechami. Miał wrażenie, że stoi prosto jedynie dzięki podpieraniu się o blat i tej jednej dłoni, spoczywającej nadal na jego biodrze.
— Nie, nie chcę — zmusił się do tego, by w końcu zabrać głos, choć było to zadanie porównywalne teraz do wspinaczki po wyjątkowo stromym zboczu. Pokręcił przy tym kilkakrotnie głową, jakby w obawie, że same słowa teraz nie wystarczą, że Yechan odbierze je inaczej, niż powinien i odsunie się, pozostawiając po sobie jedynie to palące uczucie pustki. To samo, z którym Yosoo obudził się wtedy, przed tygodniem. Jak mógłby teraz chcieć, by ten zaprzestał swoich coraz to śmielszych poczynań, gdy zaledwie kilka minut temu, Jeong sam nadał im początek? Wyobrażał sobie to inaczej; naprawdę starał się zachować fason, ale założenia te legły w gruzach niemal w tej samej chwili, w której ich usta spotkały się po raz pierwszy. — Nie przestawaj, proszę.
Proszę, słowo tak rzadko goszczące w jego słowniku na co dzień, w obecności Yechana wybrzmiewało w ostatnim czasie nad wyraz często. Yosoo nie był do końca pewny, czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale nie chciał prowadzić tych rozważań, nie w tym momencie. Zamiast tego odchylał posłusznie głowę, pozwalając na to, by na jego szyję spadały kolejne, pobudzające muśnięcia; te same, które powodowały, że po jego ciele - od czubka głowy, po palce u stóp - rozchodziło się teraz to przyjemne i obezwładniające mrowienie, które rosło na sile z każdą, kolejną sekundą. Yosoo zdał sobie nagle sprawę, że nie wiedział, jak długo da radę jeszcze ustać.
Spomiędzy jego lekko rozchylonych ust wymknął się nagle cichy jęk, przynoszący ze sobą cień lekkiego zażenowania. Zagryzł wargę, chcąc zapanować nad serią niekontrolowanych reakcji, ale gdy mruknął ponownie, zdał sobie sprawę, że było to działanie w pełni bezcelowe.
UsuńGdyby próbował teraz grać, jego ciało zdradziłoby go szybciej, niż mógłby się tego spodziewać i naprawdę cieszył się, że Yechan był jedną osobą, która mogła do teraz zobaczyć i usłyszeć - teraz, gdy obraz stabilnego i wygadanego Yosoo rozpadał się, niczym karciany domek.
Odruchowo, bez udziału świadomości, przesunął jedną ze swoich dłoni na brzeg spodni chłopaka i wsunął za niego czubki palców, muskając niechcący delikatną skórę na biodrze. Ścisnął materiał i szarpnął za niego, przyciągając blondyna jeszcze bliżej siebie. Bo właśnie tu chciał go mieć - tak blisko, że między nimi nie byłoby miejsca nawet dla minimalnej ilości powietrza.
— I… Chaniee — odezwał się, między jednym a drugim, pospiesznie kradzionym oddechem, gdy zdał sobie sprawę, że chłopak podchodził do jego szyi ze zbędną delikatnością — mocniej.
Yosoo
Ciało Yosoo spięło się odruchowo, gdy usta Yechana mocniej przycisnęły się do delikatnej skóry na na szyi, a jego kciuk błądził gdzieś po dolnej wardze. Miał ochotę złapać go delikatnie między zęby, ale nie był w stanie jakkolwiek się teraz poruszyć.
OdpowiedzUsuńNie powinien być zaskoczony, zaledwie chwilę temu sam zachęcił go do tego w tak jawny i bezwstydny sposób, wystawiając się na ten słodki atak. Mimo tego, nie potrafił w pełni opanować targającym nim reakcji, które były dla niego tak samo zaskakujące jak wtedy, gdy kilka lat temu wkraczał w świat bliskości i pożądania. Odkrywał to, co nowe, powoli, raz za razem, niekiedy potykając się na zbyt wyboistej drodze. Zdążył przeżyć naprawdę wiele, nigdy nie narzekając na brak zainteresowania ani odmowę, gdy to on zatracał się w tej drugiej osobie. A mimo tego, mimo całej zdobytej wcześniej wiedzy i wachlarza umiejętności, czuł się jak rozbitek, który cudem uniknął śmierci na tonącym okręcie i uczył się właśnie życia na obcej sobie, wyjątkowo surowej, wyspie.
Życie z Avą nauczyło go pewnego sposobu działania, bezpiecznej stabilności i niezmienności, do której przywykł i która nie mogła go już w żaden sposób zaskoczyć. Wszystko, co działo się między nimi, wychodziło naturalnie, ale mimo obopólnego zaspokajania podstawowych potrzeb, Yosoo miał wrażenie, że ich relacja przypominała słodkie, niskoprocentowe czerwone wino. Nadal była czymś przyjemnym, kojącym i dobrze sprawdzającym się w roli napoju, wypitego tuż przed położeniem się do łóżka, wtedy gdy nie przychodził upragniony, wyczekiwany sen. Mógłby wypić go sporo, nim zdołałoby całkowicie omotać mu zmysły, pozbawiając umiejętności zdrowego postrzegania rzeczywistości.
Z Yechanem było inaczej.
Yosoo miał wrażenie, że gdy ten był blisko, wszystko to, co znajdowało się wówczas na zewnątrz, traciło na swoim znaczeniu, a to, co pojawiało się w środku, rosło do niewyobrażalnych rozmiarów. I choć miał świadomość, że mogło to brzmieć banalnie, broniłby tej tezy wszelkimi możliwymi środkami. Przy Powellu wszystko było… bardziej. Bardziej intensywne, mocne, trudne do wyrzucenia z pamięci. Yosoo czuł bardziej, doświadczał bardziej, bardziej pragnął i bał się. Być może to właśnie dlatego relacja ta fascynowała go do tego stopnia, że gotów był przekroczyć kolejne granice, jedynie po to, by móc zatopić się w niej jeszcze ten jeden raz. Choćby ulotny i ostatni. Starał się więc przyjmować to, co dostawał i odpłacać na tyle, na ile pozwoliło mu to dławiące uczucie niepewności, niezmiennie towarzyszące mu w każdej, jednej sekundzie.
Ocknął się, gdy poczuł palce Yechana, splatające się z jego własnymi i lekkie pociągnięcie w celu definitywnego zakończenia tego przedłużającego się pobytu w kuchni. Z jednej strony nie przejmował się tym, gdzie się aktualnie znajdowali, z drugiej, wbijający się w jego plecy blat, skutecznie utrudniał mu pełne rozluźnienie. Nie oponował więc, wręcz przeciwnie - pierwszy raz w trakcie tych intensywnych, kilkunastu minut, przejął inicjatywę i nie bacząc na zbędne uprzejmości (Yosoo nie należał do wybitnie taktownych i rozważnych osób), wykorzystał ich złączone dłonie, stanowczo ciągnąc Yechana w kierunku dużej, wygodnej kanapy. Potrzebował kilku kroków i odrobiny więcej czasu niż zazwyczaj, by znaleźć się tam, gdzie planował, popchnąć nieznacznie chłopaka tak, by zaległ we wskazanym miejscu i samemu usiąść okrakiem na jego kolanach.
— Masz rację, kiepski ze mnie gospodarz — mruknął, między jednym, a drugim, niezwykle delikatnym zetknięciem ich warg. — Spróbuję się poprawić.
UsuńYosoo złapał za włosy Yechana i ciągnąc za nie delikatnie, zmusił go do odchylenia głowy w taki sposób, by bez większych przeszkód złożyć jeden, przelotny pocałunek w kąciku jego ust, a potem, nie zważając na konsekwencje, ponownie pogłębić go, z cichym, towarzyszącym temu jękiem. Kolejnym, tego wieczora. Nie chciał tego przerywać, nie chciał rezygnować. Czuł ogromną potrzebę szybkiego wypełnienia poczucia pustki, które rozgościło się między nimi od czasu wyjścia z kuchni.
Nie wiedział, jak zachowają się rano, gdy do ich zaspanych oczu dotrą pierwsze promienie słońca. Nie wiedział, czy będzie w stanie powiedzieć mu cokolwiek, co kryło by w sobie choć trochę sensu, ale… mimo tych narastających w nim niepokojów, nie potrafił zmusić samego siebie do zaprzestania coraz śmielszych poczynań.
— Yechan… — zaczął z podejrzaną nutą powagi, porzucając tak lubiane przez niego zdrobnienie. Wpatrywał się intensywnie w głębokie, ciemne oczy Powella, przenosząc powoli dłonie nieco niżej. Odszukał brzeg jego koszulki i wsunął pod nią nieśmiało swoje chłodne, drżące palce, błądząc nimi niepewnie po delikatnej skórze na brzuchu. Wzięcie kolejnego oddechu okazało się dla niego nagle o wiele za trudne. — Nie zniknę na kolejny tydzień.
Yosoo
Yosoo nie wiedział (bo skądże by mógł?), jak potoczyłaby się jego relacja z Yechanem, gdyby tylko te kilka lat temu postanowił pójść za głosem serca i niezależnie od rosnącego w nim lęku, zrobić dokładnie to, na co sam miał ochotę. By poznać tak naprawdę nie tylko innych, ale przede wszystkim samego siebie. Być może, odnajdując odpowiedzi na nigdy niezadane pytania, zrozumiałby to wszystko już dawno temu.
OdpowiedzUsuńZamiast tego trwał w tym chwilowym chaosie, który zaprzątał jego umysł znacznie mocniej i częściej, niż mógłby sobie tego życzyć. Pozwalał, by nawiedzały go myśli o miękkich, spragnionych wargach; gładkiej skórze; spojrzeniu pełnym niewypowiedzianych (lub i tak) potrzeb.
Ile przez to tracił? Tego nigdy się już nie dowie.
Gdy w końcu, zupełnym przypadkiem, czy też może zawiłym zrządzeniem losu, doszło między nimi do pierwszych chwil zbliżenia, wszystko obrało nagle inny kierunek.
A Yosoo? Na początku gonił za usprawiedliwieniem. Zastanawiał się, czy ten jeden drobny wypadek w ich relacji, miał na stałe odcisnąć na nich piętno nieprzewidzianych konsekwencji chwilowego uniesienia. Błędu; bezmyślnego poddania się tak pierwotnym instynktom. Szukał wytłumaczenia własnych decyzji w zbyt dużej ilości wypitego alkoholu, atmosferze dobrej zabawy i pociągających ruchów obu ciał. W spojrzeniach głębszych i dłuższych niż te, które rzucali sobie przelotnie do chwili skrzyżowania ich przy piosence, której brzmienia nawet już nie pamiętał.
Potem przyszedł etap gorączkowego wypierania; niezwykle krótki, ale na pewno przejmujący. Idea zaprzeczania, ilekroć tylko nachodziła go ochota, by wykonać szybkie połączenie, złamać kilka zasad (i przy okazji własny kręgosłup moralny) czerpać korzyści z jedynej wspólnej aktywności, która przynosiła im coś więcej niż ujmę na honorze i poszerzenie zasobu barwnych inwektyw. To było kilka naprawdę długich dni.
Etap, w który weszli teraz, nadal pozostawał nienazwany, choć tak prosty w swej istocie, słodko kuszący i bezwstydnie oczywisty. Wygoda stanowiąca cichą rekompensatę za wszystko, co do tej pory zadziewało się w ich historiach. Niepisane odszkodowanie, wyszarpane z dłoni chciwego losu lub jakiegokolwiek innego licha, kierującego tą życiową komedią.
Yosoo nie potrafił opanować przyspieszonego bicia serca ani, gdy Yechan rozpoczął powolną (i niezwykle frustrującą) zabawę z guzikami w jego koszuli, ani wtedy, kiedy ten składał na jego szyi kolejne pocałunki. Te z rodzaju wyjątkowo zajmujących.
— Dawno nie było mi tak dobrze — przyznał nagle z bezwstydną szczerością, łapiąc szybki oddech i wracając do tego, co wydawało mu się nagle równie niezbędne co powietrze. Czuł nieznośne ciepło na policzkach, ale nie potrafił przypisać tego żadnemu z dotychczasowych doświadczeń. — A przecież dopiero zaczynamy.
Jeszcze kilka dni temu za nic w świecie nie odważyłby się wypowiedzieć tych słów głośno i choć z dużym prawdopodobieństwem, napędzał go właśnie alkohol lub adrenalina, nie martwił się tym zbyt mocno.
UsuńSkupiał się teraz jedynie na miękkich palcach, oplatających jego własne, gdy wspólnie sunęły wraz z koszulką ku górze. Na kojącym i wciąż słodko kuszącym uczuciu ciepła, rozchodzącym się po całym jego ciele. Uczuciu tak znajomym, kojarzonym z każdą chwilą, którą spędzili w swoim bliższym towarzystwie. Dotykiem poprzedzającym pocałunki, przygryzienia i najdrobniejszy ruch ciała. Najpewniejszy powód każdego z jutrzejszych, porannych wyrzutów sumienia. Odruchowo poprawił się na jego nogach, przyciskając się do niego jeszcze mocniej niż dotychczas. Chciał być bliżej; mieć go bliżej. Mimo szumu w uszach i fali zalewającej go ekscytacji, brunet starał się nie tracić nawet sekundy, wyłapując tę sugestywną podpowiedź. Złapał za brzeg koszulki i sprawnie, jak na swój stan, zdjął ją z chłopaka, pozwalając by ta opadła gdzieś na podłogę.
Poświęcił chwilę na to, by przesunąć wzrokiem po odkrytej skórze brzucha, ramion, klatki piersiowej. Wzrok szybko ustąpił miejsca palcom, które sunęły teraz przed siebie, bez większego planu, w nieco chaotycznym i na pewno niecierpliwym charakterze, to drażniąc delikatnie skórę pod sobą, to mocniej się na niej zaciskając, zostawiając przy tym kilka nieznacznych, czerwonych śladów. Yosoo pochylił się w końcu ku blondynowi, przesunął palcami po jego ciepłych wargach i złożył delikatny pocałunek tuż za jego uchem, niżej jeszcze jeden, bardziej śmiały, by ostatecznie powoli prześlizgnąć rozchylonymi wargami i czubkiem języka aż do ramienia.
Yosoo
Nie do końca zdawał sobie sprawę, że przeciągając wszystko do tych ostatecznych granic, nieprzerwanie doprowadzał siedzącego pod nim Yechana na skraj wytrzymałości. Nie odczytywał poprawnie płynących z jego strony sygnałów. Ani przyspieszonego oddechu, ani wymownego ruchu bioder, choć w innych, nieco bardziej sprzyjających temu okolicznościach, wyłapywałby je z wprawą godną pozazdroszczenia, wyczekując i dopatrując się nawet najmniejszego drgnięcia, najcichszego dźwięku czy też błysku pobudzenia ukrytego w spojrzeniu. Ale teraz… był zbyt pochłonięty tym, co się między nimi działo, by podejść do tego z wyuczonym spokojem, czy konkretnym planem działania. Zbyt zafascynowany tym, co przynosiła dla niego ta nieoczekiwana chwila bliskości, której obaj oddali się właśnie bez reszty i odpowiedniego przemyślenia. — Tak? — dopytał zaczepnie, dosłownie przez sekundę zastanawiając się nad tym, jak to możliwe, że był jeszcze w stanie zdobyć się na wypuszczenie z ust czegokolwiek, co nie byłoby niekontrolowanym jękiem ani plątaniną niezrozumiałych, wyrywkowo wyrzucanych z siebie słów. Nie było to do końca mądre, by droczyć się z kimś, kto trzymał właśnie dłoń na jego spodniach ani działał na niego w taki sposób, że Yosoo zapominał, gdzie się teraz właściwie znajdował, ale… zdrowy rozsądek zostawili przecież przed drzwiami prowadzącymi do jego mieszkania. Choć całkiem możliwe, że kryła się w tym także patologiczna potrzeba niewielkiej rozrywki.
OdpowiedzUsuńPowoli, ale z niesłabnącą pasją, badał dłońmi każdy, dostępny mu fragment ciała i wyznaczał się na szyi blondyna kolejne, wilgotne ścieżki, naprzemiennie muskając jego skórę i lekko ją przygryzając. — To na co właściwie czekamy, Chaniee?
Zmusił się do wyprostowania, a kiedy ich spojrzenia na moment się spotkały, miał wrażenie, że temperatura w pokoju skoczyła nagle o kilka stopni. Nie przerywając tego połączenia, przejął kontrolę nad dłonią chłopaka i po kilku szybkich, choć noszących ślady nieporadności, ruchach, odpiął w końcu ten przeklęty guzik przy swoich spodniach, Ten sam, który nieruszony spoczywając dotychczas w palcach blondyna, doprowadzał go do szału.
— To się robi w ten sposób, słońce — mruknął żartobliwie, nawet nie starając się powstrzymać szczerego uśmiechu, który ni stąd ni zowąd zagościł na jego rozedrganych ustach. Starał się; naprawdę się starał, by na dobre odgonić od siebie całą tę niepewność, ale nie był do końca przekonany, czy robił to wystarczająco gorliwie. Podczas gdy Yechan tak jawnie dzielił się z nim tym, czego potrzebował, Yosoo czuł na swoich barkach jedynie ciężar coraz większej liczby pytań. Mimo niepohamowanej chęci na to, by spełnić te oczekiwania niemal od razu. Chciał, by liczyło się tylko to, co czuli oddając się coraz mniej delikantym pocałunkom, czy rozpalającemu wyobraźnię dotykowi.
I szło mu całkiem dobrze, bo kiedy przesuwał dłońmi po jego ciele; plecach, udach wciąż skrytych pod materiałem spodni; miał wrażenie, że nigdy nie trzymał blisko siebie kogoś tak… pobudzającego.
Trudno było mu usiedzieć w miejscu, czy dalej trzymać pożądanie na wodzy, chciał go mieć bliżej, mocniej i pełniej i sygnalizował to już nie tylko cichymi pomrukami, ale też wszystkimi reakcjami własnego ciała; tymi zależnymi od niego oraz tymi pozostającymi poza jego wpływami. Zatrzymał się na moment dopiero wtedy, kiedy wędrując uprzednio czubkami palców wzdłuż kręgosłupa Powella, wsunął je nagle za brzeg jego spodni.
UsuńGdy zbliżyli się do siebie poprzednim razem, zarówno Yosoo, jak i Yechan byli znacznie bardziej odurzeni niż obecnie. Wszelkie zahamowania okazywały się więc znacznie mniej istotne, a żądza, ubrana w płaszcz słodkiego zamroczenia, większa niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedział, że do czegoś doszło, nie był idiotą, ale pewne szczegóły wciąż pozostawały dla niego niedostępną częścią tejże historii. I nagle wydało mu się to barierą nie do pokonania.
— Channie… — zaczął, tracąc przy tym na moment kontrolę nad własnymi palcami, które mocniej wcisnęły się teraz się w delikatną skórę Yechana. Odruchowo zaczerpnął tchu, czując falę ciepła, rozchodzącą mu się od szyi aż do uszu. Był bardziej niż pewny, że gdyby nie półmrok panujący teraz w pokoju, blondyn dostrzegły ślady żenującej, zawstydzającej czerwieni. Yosoo nie wiedział, czy bardziej się ośmiesza, czy niszczy tę ulotną chwilę. Tak naprawdę każda z opcji była równie prawdopodobna, co poprzednia i irytowała go tak samo mocno. Wiedział jednak, że prędzej czy czy później i tak musiał mu to powiedzieć. — Ostatnim razem, ja... — kolejny głęboki oddech - nie do końca pamiętam, jak daleko dobrnęliśmy i jak…
Yosoo
— Och. — wymknęło mu się, nim zdążył jakkolwiek zareagować na te bezpośrednie słowa wyjaśnień, o które sam zresztą poprosił. Bardziej niż przebieg ich ostatniej, wspólnej nocy, zaskoczył go tak naprawdę fakt, że Yechan zdawał się podchodzić do tego drobnego wypadku zupełnie inaczej, niż Yosoo początkowo zakładał. I nie do końca rozumiał, dlaczego go to teraz martwiło. — Okej. Mam… — przerwał na moment, szukając w głowie odpowiednich słów, choć szczerze wątpił, że takie w ogóle istniały. — Mam nadzieję, że było ci dobrze.
OdpowiedzUsuńOstatnie ze słów zmieszały się niepostrzeżenie z jego głośnym westchnieniem, które wydostało się z jego ust w wyrazie delikatnej aprobaty, gdy Yechan dotknął palcami jego policzka i sunął kciukiem dookoła lekko rozchylonych warg. Yosoo rozpadał się pod każdym, chwilowym nawet dotykiem i nie był do końca pewny, ile z podobnych doświadczeń będzie jeszcze w stanie udźwignąć. Każde z doznań, nawet tych najbardziej ulotnych, uderzało w niego z intensywnością, której wcześniej nie znał i - Bóg mu świadkiem - chciał zrobić wszystko, by tym razem dobrze to zapamiętać.
To doprawdy zabawne, ale gdyby Yosoo wiedział, czy też chociażby przeczuwał, jakie myśli względem niego, kotłowały się właśnie w głowie jego przyjaciela, byłoby mu łatwiej. I to wcale nie z powodów skupiających się na jego potrzebie dowartościowywania, podbudowy i tak przesadnie dużego ego. Byłoby mu lżej, ponieważ sam skrycie łapał się na tym, że obraz pobudzonego, tak słodko i rozkosznie, Powella był dokładnie tym, który chciał trwale zapisać w pamięci. Pochłonąć wszystko, od zamglonego spojrzenia, przez kuszące wargi, po lekko zaczerwienioną skórę na twarzy.
Podobnie jak nęcące słowa, które trafiały w jego czułe punkty z dokładnością, której nie powstydziłyby się teraz jego palce. Świadomość nieuniknionych konsekwencji wydarzeń rozgrywających się w trakcie ostatnich kilkunastu minut, zalewała Yosoo falami. Z początku spokojnymi i miarowymi, przywodzącymi na myśl taflę uśpionego jeziora, zmąconego jedynie delikatnymi podmuchami letniego wiatru.
A potem pochłonął go sztorm. Słowa blondyna wwiercały się do jego umysłu, szukając w nim miejsca, w którym mogłyby utknąć już na stałe, ale nawet sam Yosoo nie chciał ich wypuszczać. Czy wiedząc po jak kruchym lodzie przyszło mu właśnie stąpać, zdecydowałby się na postawienie na nim pierwszego kroku? Och, z całą pewnością. Nawet jeśli tylko po to, by później rozwodzić się nad ogromem własnej naiwności.
— Nie poznaję cię — przyznał, starając się opanować drżenie głosu — zawsze byłeś taki pewny siebie? Bo to odważne posunięcie, Chaniee. Albo głupie.
Jeong poruszył się niespokojnie, próbując podnieść się na zapartych o kanapę kolanach. Materiał jego spodni i bokserek wydawał się nagle wyjątkowo drażniącym i zbędnym dodatkiem, ale po krótkiej próbie zdjęcia ich, Yosoo zrozumiał, że musiałby znacząco zmienić w końcu pozycję, jeśli chciał pozbyć się ich na dobre. Nie był jednak pewien, czy drżące nogi nie odmówią mu posłuszeństwa. Opadł więc z powrotem, wplatając ostrożnie obie dłonie w miękkie, jasne włosy Yechana.
Przygryzając znowu swoją dolną wargę (trochę mocniej, niż powinien) przez krótką chwilę badał spojrzeniem nieodgadniony wyraz jego twarzy, zastanawiając się nad tym, co też do cholery wyprawiali; nie potrafił jednak zmusić się do tego, by żałować choć odrobinę. Pochylił się do przodu, całując przyjaciela z całą zebraną w sobie siłą, jakby chciał zastąpić tym to, co powinien wyrazić właśnie słowami. Zaciskał swoje palce na tych kilku, jasnych kosmykach, których nie puszczał nawet na chwilę. Były jak kotwica, trzymająca go w tym jednym, konkretnym miejscu, jak ostatnia deska ratunku, by Yosoo nie poddał się w pełni temu obezwładniającemu uczuciu ciepła, kumulującego się własnie w dole jego brzucha. Słowa Yechana podziałały na niego bardziej niż nagromadzony w ciele alkohol lub nigdy niespełnione, skryte pragnienia.
UsuńAle gdyby tak…
— Skoro obiecujesz? — szepnął tuż przy jego uchu, nim zdecydował się wrócić wargami do ust blondyna. Gdzieś przy okazji kolejnego pocałunku, zdał sobie sprawę, że byłoby im o wiele wygodniej w sypialni, ale nie zdążył ubrać tej myśli w słowa. Nie potrafił. Potrzeba ponownego zajęcia ust tym, do czego w tym właśnie momencie nadawały się najlepiej, okazała się zbyt mocna. Przesunął dłońmi od szyi Yechana, przez gładką skórę na klatce piersiowej i brzuchu, by w końcu ponownie zatopić palce na brzegu jego spodni i stanowczo wzmocnić ucisk. Pociągnął mocno za materiał, nieznacznie podrywając blondyna do przodu. — Ściągnij je, natychmiast.
Yosoo
Miał wrażenie, że role nagle się odwróciły. Nie pierwszy już raz zresztą i Yosoo zaczynał obawiać się, że pewnie też nie ostatni. Ilekroć tylko wydawało mu się, że zdołał zrozumieć wszystkie zawiłości tej pokręconej gry, w którą dobrowolnie wzajemnie się teraz wciągali, Yechan robił coś, co udowadniało mu, że tak naprawdę nie pojął nawet połowy. Jego wcześniejsze doświadczenia w budowaniu najróżniejszych relacji, nakazywały mu nieustannie spodziewać się ataku, wyczekiwać podstępu, stosować szczegółowo i starannie opracowane wcześniej strategie. Ale może w ich dzisiejszej grze nie było wygranych i przegranych? Może… byli tylko oni? Szczerze, naiwnie i bez ukrytych zamiarów? Yosoo byłby może w stanie uwierzyć w taki scenariusz, ale okoliczności, w których owe rozważania nawiedziły go bez uprzedzenia, były chyba najgorsze z możliwych.
OdpowiedzUsuńOdrobina poruszających doznań, intensywniejszych o tyle, o ile mniej znane były i kilka słów zbitych nagle w zlepek pozornie niewinnych zdań; tych z rodzaju łatwych do zignorowania, jeśli tylko nie wypowiedziano ich w odpowiedni sposób lub we właściwym czasie; doprowadzały go do miejsc, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Drżał na samą myśl, ile jeszcze przed nim, skoro już sam dotyk, przyprawiał go o szaleńcze bicie serca i mroczki przed oczami.
Gdyby kilka dni temu ktoś powiedział mu, że z pełną (niemal, ale to zupełnie inna historia) świadomością pozwoli doprowadzić się komukolwiek do takiego stanu, z dużym prawdopodobieństwem odpowiedziałby jedynie nieznacznym wzruszeniem ramion albo cichym, zbywającym temat, parsknięciem. Nie zakładał, bo też nie dostrzegał w tym żadnego sensu, że zaledwie w kilka dni po zakończeniu związku, który, zdaniem wielu, miał na zawsze pozostać już tym najtrwalszym, wyląduje na kanapie we własnym mieszkaniu, pozbawiony jakichkolwiek zahamowań i to… względem osoby, w której do niedawna widział jedynie - czy też może raczej “aż” - przyjaciela. To naprawdę fascynujące, że Yechan nie zmienił się od tego czasu, a Yosoo nie mógł uwierzyć, że nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, by zatopić palce w tych kusząco miękkich, potarganych teraz włosach, czy sprawdzić w jaki sposób całowały usta, od których trudno było mu właśnie oderwać wzrok. I nie tylko.
— Nie przeginaj, nie zwalaj winy na… — wydusił tylko, nim urwał w połowie, czując dłoń blondyna mocno opierającą się w okolicach jego podbrzusza. Nie wiedział jednak, czy w tym momencie bardziej pobudził go nieoczekiwany charakter tego ruchu, czy może on sam w sobie. Wiedział jednak za to, że tylko tyle wystarczyło, by jego kolana mocniej wbiły się w kanapę, a nieznośne uczucie ciasnoty w spodniach dodatkowo przybrało na sile. Nie miał nawet czasu, by przyzwyczaić się do tego uczucia, bo nim zdążył się zorientować, Yechan, pozbywał się swoich spodni i z frustrującą ostrożnością, niby przy okazji, przesuwał knykciami po jego bokserkach. Yosoo rozchylił nieznacznie wargi, odruchowo przenosząc obie dłonie na zagłówek kanapy, gdzie zacisnął je tak mocno, na ile pozwoliła mu jego konstrukcja.
Odchylił głowę do tyłu, starając się uspokoić oddech. Miał świadomość, że każdy jego wdech i wydech stawał się odrobinę głośniejszy niż poprzedni i tylko chwila dzieliła go od tego, by nie zalać pokoju tymi mniej kontrolowanymi westchnieniami. Bronił się przed tym jednak na tyle, na ile pozwalały mu te mizerne resztki silnej woli.
Usuń— Okej — wydusił — to było… nieoczekiwane.
Gdy przyzwyczaił się do tego dotyku, wierząc, że będzie w stanie zapanować nad dłońmi, ostrożnie przeniósł je na uda chłopaka. Skubał przez krótką chwilę brzeg jego bokserek, by ostatecznie wsunąć pod nie dłonie i prześlizgnąć czubkami palców po jego delikatnej, ukrytej jeszcze skórze. Czuł i myślał za dużo, ale pierwszy raz od bardzo dawna nie zamierzał robić z czym czegokolwiek. Chciał jedynie dotykać tego konkretnego ciała, smakować tych konkretnych warg i zatapiać się bez reszty w porywającej fali przyjemności, której przestali sobie odmawiać.
Yosoo od dłuższej chwili oddychał już jedynie przez lekko rozchylone usta, potęgując jedynie uczucie lekkich zawrotów głowy. Czuł się jak mysz, która utknęła w wyjątkowo prymitywnej pułapce. Niemożliwe do opisania pożądanie mieszało się właśnie z pokaźną dawną zażenowania, tworząc wyjątkowo trudną do zniesienia mieszankę, która odbierała brunetowi poczytalność. Pocałował Yechana jeszcze jeden raz, lekko przygryzając przy tym jego wargę, nie odsuwając się już potem choćby o cal.
— Chaniee — zaczął w końcu, gdy miał już pewność, że da radę wydusić z siebie to jedno, krótkie zdanie. — Proszę. Nie wytrzymam tak dłużej.
Yosoo
Gdyby ktoś poprosił go właśnie o wyjaśnienie tego, co działo się aktualnie w jego głowie, Yosoo wyrzuciłaby z siebie zapewne mnogość bardziej lub mniej niezrozumiałych określeń, z których co najmniej połowa nie miałaby nawet lichego pokrycia w rzeczywistości. Błądziłby między kolejnymi słowami, próbując wyrwać z nich choć drobne ochłapy sensu i logiki, mogące uchronić go przed kompletną kompromitacją. Yechan z niezwykłą precyzją wywoływał w nim dokładnie te reakcje, przed którymi wzbraniał się wszelkimi dostępnymi środkami i chciał czy też nie, musiał przyznać, że do tej pory był jedyną osobą, której udawało się to w tak bezkompromisowy sposób. Wcześniej mógł sądzić, że miało to związek z niewinną zażyłością, jaką wzajemnie się obdarzali. Drżenie dłoni, skoki temperatury, ucisk w gardle, gubione myśli, urwane słowa. We wszystkim tym mógł doszukiwać się przejawów bliskości rozumianej tak, jak pojmował ją sam zainteresowany; mógł udawać, że stanowiły dowód na to, jak wiele emocji potrafił wywołać w nim samym swoim istnieniem lub najdrobniejszym działaniem. Mógł, ale dłużej nie chciał, bowiem w obliczu wszelkich sygnałów, które od tak dawna zdawali się ignorować, jedynymi osobami, które udało im się oszukiwać, byli… oni sami. Powoli docierało do niego, jak wiele czasu stracili, starając się zaprzeczać czemuś, co istniało i rosło nieprzerwanie między nimi, prawdopodobnie od momentu, gdy ich odurzone spojrzenia spotkały się po raz pierwszy. Niezależnie od tego, jak niezręcznie by to brzmiało.
OdpowiedzUsuńGdyby wiedział, że zebranie się w sobie na tyle, by wypowiedzieć w końcu tych kilka słów, tak jawnych w swoim przekazie, a jednocześnie trudnych do przełknięcia, podziała tak szybko, dawno schowałby dumę do kieszeni i zmusił się do tego, by dać mu znać, czego tak bardzo teraz potrzebował. Kogo i w jaki sposób.
Prawda malowała się w tych niecodziennych barwach; wyjątkowo wyrazistych, ale niewspółgrających ze sobą za grosz. Yosoo… przepadł, stracił resztki kontroli, nie panując nad odruchami i myślami ani wtedy, gdy notował kolejne pocałunki zdobiące już nie tylko wargi, ale też szyję, klatkę piersiową, brzuch, ani, gdy skończył w końcu z jego palcami w ustach. W przeciągu zaledwie kilku chwil sam doprowadził do tego, że z bezpiecznej pozycji przeniósł się na tą, w której pozostawał absolutnie bezbronny. Maski nie pasowały tak idealnie jak wcześniej, a mur nie stanowił już przeszkody nie do pokonania. I to wszystko za sprawą kilku spojrzeń, cichych słów i pocałunku, którego pragnął na długo, nim zdał sobie z tego sprawę.
Ocknął się dopiero wtedy, kiedy poczuł na sobie ten zdecydowany, ale wciąż zaskakujący dotyk. W pierwszym odruchu zakrył dłonie Yechana własnymi i pozwolił na to, by powietrze uleciało z jego ust z głośnym świstem. Wszystko to działo się bardzo szybko i Yosoo pragnął z jednej strony zrobić cokolwiek, by się zatrzymać lub zwolnić, a z drugiej… miał nieodpartą chęć, by poddać się temu pędowi w zaufaniu i zapale, nawet jeśli miało to oznaczać rychłe rozbicie na pierwszym zakręcie. Tym zamierzał martwić się dużo później. O ile w ogóle.
Mruknął jedynie, w celu potwierdzenia, że rozumiał, że wiedział, co powinien zrobić, gdyby jakimś cudem jednak się rozmyślił lub spanikował, ale… w tej krótkiej chwili nie był w stanie wyobrazić sobie takiego scenariusza. Nie, kiedy całkowicie zatracał się w przyjmowanych wrażeniach, zawężając cały zewnętrzny świat jedynie do ich dwojga i do tej cholernie niewygodnej kanapy. Kiedy sunąc bezmyślnie i bezładnie po jego włosach i odkrytych plecach, dawał znać blondynowi, jak bardzo chciał, by ten znalazł się jeszcze bliżej.
Usuń— A ty? — szepnął, wplatając mu palce we włosy. Gdzieś między kolejnymi, zalewającymi go, falami pożądania, przemknęło mu nagle przez myśl, że ostatnim czego chciał, to pozostać biernym. Pominąć potrzeby Yechana, skupiając się tylko na sobie, chociaż tak byłoby przecież łatwiej. Nie mógłby jedynie wziąć tego, czego tak bardzo teraz potrzebował, choćby nie próbując — Chcę żeby… — Nie zdążył dokończyć. W odpowiedzi na to nieznane mu, nieco nieprzyjemne, ale na pewno zajmujące uczucie, wypuścił jedynie z ust powietrze, nawykowo zaciskając zęby na wardze i poruszył się niespokojnie. Zrobiło mu się nagle nienaturalnie gorąco. Nie był do końca pewny, ale chyba odruchowo pociągnął również za jasne kosmyki, które do tej pory niewinne plątały mu się między palcami. — Przepraszam.
Yosoo
Poddawanie się w zaufaniu temu, co działo się bez jego wyraźnego udziału, nigdy nie przychodziło Yosoo zbyt łatwo. Nie przepadał za niespodziankami, bo niemoc związana z brakiem kontroli nad sytuacją była tym, co szczerze go przerażało; odbierało szansę na to, by decydować o tak podstawowych aspektach, jak to, gdzie przebywał, co czuł i co robił. Było to zadziwiające o tyle bardziej, że sam z niezwykle gęstą częstotliwością, wciągał przyjaciół właśnie w to, przed czym wzbraniał się tak zaciekle. Zjawiał się nagle i bez zapowiedzi, jak burza po gorącym dniu. Zmieniał zdanie tak, jak wymienia się zużyte przedmioty i wysyłał w przestrzeń niezliczone pomysły, z których co najmniej połowa nigdy nie miała doczekać się realizacji. Kiedy bez wcześniej spisanego planu, prosił Yechana o pomoc w dotarciu do mieszkania, nie zakładał, że bieg wydarzeń, któremu nadawał wówczas początek, zaprowadzi go do takiego zakończenia. Brał pod uwagę mnogość scenariuszy, z których każdy wydawał mu się teraz bardziej prawdopodobny niż ten, który zrodził się gdzieś między pierwszym spojrzeniem rzuconym znad kubka z alkoholem, a niby przypadkowym zetknięciem dłoni, w trakcie zeskakiwania z kuchennej wyspy. Nie przypuszczałby, że ktokolwiek może zająć jego myśli w tak dużej mierze, w jakiej udawało się to właśnie Yechanowi. Głęboko i niezmiennie.
OdpowiedzUsuńNiezależnie od tego, co miało dopiero nadejść, Yosso wiedział (czuł to dokładnie całym sobą, nawet mimo wyraźnego zamroczenia wszystkich zmysłów), że wspólnie przekraczali właśnie jakąś niewidzialną, postawioną przed nimi granicę, zza której nie było już odwrotu. Do tej pory mógł udawać, że to, co wydarzyło się między nimi, było jedynie przypadkowym i równie niefortunnym zbiegiem okoliczności, utratą kontroli…zwykłą wpadką. Chwilą słabości, zapomnienia - coś o czym obaj by pamiętali, ale jednocześnie nie wspominali wtedy, gdy nie byłoby to absolutnie konieczne. Ale… na litość. Jeden raz można było uznać za wypadek, ale dwa? Dwa to pieprzona katastrofa. Katastrofa, która pochłaniała go właśnie bez reszty, tak dogłębnie, że mimo wszelkich znaków ostrzegawczych, Yosoo nie zamierzał wykonywać teraz choćby jednego kroku w tył. Ani teraz, ani za kwadrans.
Nie potrafił zrezygnować z wyłapywania ukradkowego spojrzenia i każdorazowego, głębokiego wpatrywania się w oczy Yechana, gdy ten na moment podnosił swój wzrok, ale prawdę mówiąc, niespecjalnie się też starał. W jego spojrzeniu znajdował wszystko to, czego skrycie potrzebował: spokój, zapewnienie, pożądanie. Nie potrzebował wiele więcej.
Zrobiło mu się nagle nienaturalnie ciasno i duszno, a uczucie to oplotło jego ciało tak, jak lepka pajęczyna; jedna z tych, w które wpada się przy okazji niemal każdej leśnej wyprawy. Mógł machać rękoma, przecierać dłońmi skórę na ramionach i twarzy w nadziei, że to pomogłoby zrzucić z siebie tę niechcianą, ledwie dostrzegalną sieć klejących i cienkich nitek, ale w każdym z tych dwóch przypadków, były to działania skazane na niepowodzenie. Yosoo nie był jednak pewny, czy zaczątku tych przejmujących doznań powinien doszukiwać się w temperaturze panującej w pokoju, bliskości drugiego, niemal w pełni nagiego ciała, czy może właśnie w samym wyraźnym towarzystwie Yechana, który wdzierał się bez pytania do każdego, najdalszego nawet skrawka jego świadomości.
Z tej odległości czuł wszystko ze zwielokrotnioną siłą; jego zapach, jego ciepło; samą jego obecność. Było to o tyle bardziej przejmujące, że przy nim wszystko zdawało się być… nowe.
UsuńKażdy, coraz pewniejszy ruch wydzierał spomiędzy jego ust kolejne, głośniejsze oddechy i pojedyncze mruknięcia, które starał się powstrzymać odruchowym zaciskaniem warg. Uczucie z początku nieprzyjemne, zmieniało się powoli w inne, w pełni uzależniające i, nim zdążył się zorientować, był w stanie zrobić wszystko, by tylko tego nie przerywać. Jednocześnie nie mógł mieć pewności, jak długo będzie w stanie jeszcze wytrzymać. Być może więc, prowokowany tą niezaspokojoną potrzebą doświadczania jak największej dawki nowych wrażeń, a może w ramach czystej przekory, przesunął jedną ze swoich dłoni na brzeg bokserek leżącego obok chłopaka i pociągnął za nie sugestywnie.
— Chaniee — podjął cicho, zaskoczony tym, z jak przeogromnym drżeniem głosu przyszło mu właśnie walczyć. Tak często wypowiadane zdrobnienie zabrzmiało w jego ustach niewiarygodnie obco. Odruchowo pociągnął za włosy chłopaka, przerywając wędrówkę jego ust po szyi, w nadziei, że to ułatwi mu zaczerpnięcia głębszego oddechu. — Jakoś mi… gorąco.
Yosoo
Yosoo chyba nie do końca oswoił się z myślą, jak wiele zmian zostało zapoczątkowanych chwilę wcześniej, gdy wspólnie z Yechanem postanowili niepostrzeżenie i w zupełnie nieplanowany sposób, położyć kres sieci niedomówień, tkanej między nimi starannie w ciągu minionego tygodnia. Choć świadomość ta miała uderzyć w niego już niebawem ze zdwojoną mocą, póki co pozostawała dla niego niedostępna, skryta pod płaszczem słodkich zawiłości. W trakcie tego wieczora, Yosoo odkrywał się tak bardzo, jak nigdy dotąd i niezależnie od tego, czy był na to gotowy, musiał mierzyć się dzielnie ze wszystkimi konsekwencjami własnych działań i wyborów. Te niewątpliwie mogły zaprowadzić go kiedyś na sam szczyt. Prywatna tragedia bruneta polegała jednak na tym, że ten bał się upadku. A w obliczu paraliżującego strachu, wspinaczka nie wydawała się już tak kusząca.
OdpowiedzUsuńWystarczyło mu jedno spojrzenie posłane ukradkiem w kierunku Yechana, by wszystko inne momentalnie traciło na swej wartości. Jego serce kołatało niespokojnie, oddech wydawał się dużo płytszy i szybszy niż zazwyczaj, a słowa, z wypowiadaniem których nigdy nie miał większych problemów, plątały się na jego języku, często ulatując z ust w mniejszym lub większym chaosie.
Powolna wędrówka jego palców po skórze Yechana stanowiła dziwne ukojenie. Serce zabiło mu mocniej, a po plecach przepłynęła fala niepokojąco przyjemnych dreszczy, gdy poczuł na biodrze jego dłoń. Odruchowo zakrył ją własną, upewniając się, że zostanie na miejscu tak długo, jak to możliwe. Nie był pewien, czy zniósłby to palące uczucie pustki, gdyby ta nagle zniknęła. A potem do jego uszu przedarło się zestawienie kilku słów, których nie był w stanie złożyć już w jedną, spójną całość. Nim zdążył się zorientować, przekraczał nieodwracalnie kolejną granicę. A w tym właśnie momencie, przetwarzał zbyt wiele doznań naraz, w sytuacji, błyszczącej gdzieś na samym dole spisu rzeczy które miały nie wydarzyć się nigdy. Ból, niecierpliwość i przyjemna ekscytacja mieszały się ze sobą w obezwładniającej, wykluczającej się plątaninie wrażeń. I wspomniane wcześniej słowa, które w innych okolicznościach, wypowiedziane przez inne usta, mogłyby sprawić, że jego blade na co dzień policzki nabrałyby zdrowego, różowego odcienia, a w brzuchu trzepotałyby skrzydła setek motyli. Ale Yosoo miał wrażenie, że zamiast wspomnianych motyli, w jego brzuchu zamieszkało właśnie stado szerszeni. Wyjątkowo głośnych i zjadliwych. Odruchowo zacisnął palce na ramionach wiszącego nad nim chłopaka i mimo szczerych prób rozluźnienia, trwał tak zbyt długo, by mogło to pozostać niezauważone.
Zbyt szybko, zbyt intensywnie. Zbyt wiele, jak na jeden raz.
Yosoo nie był niewolnikiem pruderii, ale jakiś drobny i nieznany mu dotąd impuls, nie pozwolił na to, by przeszedł obok tego obojętnie. Pierwszy raz od kiedy zawęzili cały swój świat do tej nieszczęsnej kanapy, Soo nie był w stanie spoglądać w oczy przyjaciela. Nieznośne ukłucie ciepła w jego klatce piersiowej, wiodło go teraz ku realizacji najbardziej abstrakcyjnej myśli, jaka mogła narodzić się w jego umyśle. Nie odwrócisz się, skarcił samego siebie i dla bezpieczeństwa wlepił uparcie spojrzenie regale z książkami, zalegającym w przeciwległym końcu pomieszczenia, nawet na niego nie patrz.
Potrzebował chwili, by uspokoić rozpędzony oddech, czy choćby spróbować przyzwyczaić się do zupełnie nowych odczuć i przy okazji nie zalać pokoju dawką głośnych, tak nietypowych dla niego, dźwięków. Na pewno nie ułatwiał tego jednak ten delikatny, niby to odruchowy, dotyk palca na jego ustach.
Usuń— Wiesz, że to nie fair? — zapytał przekornie, choć wypowiedzenie tych kilku słów kosztowało go więcej wysiłku niż mógł początkowo zakładać. — Jestem na przegranej pozycji.
Zamarł na sekundę, bo dotarło do niego, że pragnął tego tak samo mocno, jak się tego wypierał. Gubił się we własnych myślach i słowach, a im bardziej chciał opanować powstały dookoła niego (i w nim również) chaos, tym głębiej się w niego zapadał i ku jego przerażeniu odkrył, że jedynym ratunkiem zdawała się być dokładnie ta sama osoba, która dała mu początek.
Yosoo
Tego dnia wiele rzeczy mogło nie pójść zgodnie z naiwnym planem Yosoo, ale nawet on nie mógł spodziewać się, że spośród wszystkich, możliwych scenariuszy, przyjdzie mu realizować ten najbardziej nieprawdopodobny.
OdpowiedzUsuńW uszach wciąż dźwięczały mu słowa Yechana, które, z precyzją godną pozazdroszczenia, trafiały we wszystkie, nawet te najlepiej skryte, czułe punkty, wtedy, w sali wykładowej i niedawno, w mieszkaniu Oliviera. Yosoo nie należał do osób - i wiedział to każdy, kto znał go dłużej niż tydzień - które z pochyloną do przodu głową, wysłuchiwałyby w milczeniu absurdalnych twierdzeń ujmujących mu w jakimkolwiek obszarze. Czy był wybuchowy? Nie do końca, na pewno nigdy na trzeźwo. Czy wiedziony przytłaczającą potrzebą dbania o własne, nieprawidłowo postrzegane, poczucie godności łapał się ryzykownych postanowień, nie bacząc na konsekwencje? Stanowczo zbyt często.
A mimo tego, dokładnie trzy minuty dzieliły go od podjęcia decyzji o zatrzymaniu się w realizacji tego, z góry skazanego na porażkę, planu, przyznania się do upadku z twarzą zaczerwienioną od zażenowania i dłońmi drżącymi od nadmiaru wrażeń. Trzy minuty, które dłużąc się nieznośnie, uświadamiały mu, że nawet mimo niezachwianej wiary we własne możliwości czy sieć szczęśliwych zbiegów okoliczności, pozostawał śmiesznie mały w starciu z czymś tak nieprzewidywalnym jak pożądanie. Cholerne pożądanie.
To samo, które ponownie przejęło nad nim kontrolę, gdy Yechan jednym, zdecydowanym gestem nakierował jego spojrzenie na powrót na siebie. Nie wiedział już, co zaskoczyło go bardziej: czy był to ten bezkompromisowy charakter realizowanej właśnie potrzeby, czy może to, że Yosoo poznawał właśnie tę wersję swojego przyjaciela, która do tej pory pozostawała dla niego nierozwiązaną zagadką. Wersję nie tylko zdumiewająco pewną siebie, ale i cholernie pociągającą.
Ponownie napotkane spojrzenie połączyło się z pierwszym; a później kolejnym; ruchem a Yosoo wiedział już, że przepadł na dobre. Nie było więc mowy o wycofywaniu się, nie teraz gdy zaczynał rozumieć, że rzucona mimochodem obietnica, nie była jedynie niespodziewaną próbą złapania jego uwagi.
— Nie, nie — zaprzeczył gorączkowo, gdy zrozumiał w końcu sens ostatniej zaczepki. Nie był już w stanie kontynuować tej wyjątkowo zajmującej gry i odpowiedzieć czegoś, o podobnym wydźwięku lub chociaż lekko złośliwym zabarwieniu. Czegokolwiek. Yosoo, godząc się z faktem, że wcześniejsza wspominka o przegranej pozycji nie była najwyraźniej jedynie kolejnym, kiepskim żartem, podjął się więc jedynego rozwiązania, możliwego jeszcze do realizacji. Powiedział prawdę. Co prawda… niezbyt błyskotliwie, łapiąc szybkie oddechy, między każdym słowem. — Jest. Mi. Dobrze.
Yosoo poczuł się tak, jak gdyby wszystko w jego wnętrzu zapragnęło zapłonąć żywym ogniem. W zestawieniu z nieco niższą temperaturą panującą teraz w salonie, było to uczucie tak nieznośne, że miał ochotę krzyczeć. Wołać tak długo i tak głośno, na ile tylko starczyłoby mu sił. Na tyle, że i do niego i do blondyna dotarłoby to, jak głęboko wciągnął ich wir wzajemnych zależności i napędzanej destrukcyjnej żądzy oraz jak katastrofalne w skutkach miało się to jeszcze okazać.
Musiał wyczekiwać tego momentu, w którym był w końcu w stanie zwolnić ucisk dłoni i przenieść je ponownie na te bardziej wskazane miejsca. Jedną wyznaczał więc niewidzialne ścieżki, sunąc po plecach chłopaka, wędrując nią tak nisko, jak tylko mógł dotrzeć. Drugą wplótł mu we włosy, łącząc przy tym ich usta w słodko nieporadnym pocałunku. Naprawdę nie chciał, by jego rola była dziś tak ograniczona i niewielka, ale przygnieciony ciężarem doświadczeń, nie mógł zrobić niczego, co w innych okolicznościach wydawałoby mu się tak oczywiste. Każdy kolejny ruch wywoływał w nim wyraźniej odczuwalne dreszcze; wyduszał z płuc głośniejsze oddechy, które w końcu - mimo wcześniejszych prób stłamszenia - przerodziły się w miarowe i bezwstydne pojękiwania. Tak wyczekiwane.
UsuńMógł trwać i pragnąć, wszystkiego, co chcieli sobie wzajemnie dać. Życzyć sobie, by Yechan trzymał go dłużej, mocniej i pewniej. By jego dłonie sprawnie odnajdywały drogę do tych jego, by jego palce za każdym razem wplatały się w jego kosmyki z równą zręcznością i śmiałością, a płytki oddech mieszał się z jego własnym, gdy dzielący ich dystans można było mierzyć już jedynie z milimetrach. Pozwolił pochłonąć się bez reszty własnej tęsknocie i szaleństwu, doszukując się w tym dotyku, cieple i bliskości tego, czego brakowało mu przez ostatnie miesiące, a może nawet i lata. Tego, co próbował wydzierać rozpaczliwie z każdej zrodzonej naprędce relacji i chwilowych namiętności, będących zaledwie namiastką realnych pragnień. Biegł przed siebie, szukając odpowiedzi i przystanku. I w końcu to zrobił…
Yosoo
Lubił myśleć, że wszystko, co działo się w jego życiu, rozpoczynało swój bieg dokładnie w tym momencie, w którym miało to zrobić. Nie wcześniej i nie później, zgodnie z porządkiem, który dla niego pozostawał niestety niezgłębioną tajemnicą. A mimo tego nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że przez tak długi czas coś przemykało mu między palcami - jak piasek na plaży w Busan, który, jako dziecko, przesypywał sobie z dłoni na dłoń. Niezliczone ziarenka, których nie potrafił wówczas zatrzymać, a z których każde mogło okazać się właśnie tym, na którym zależało mu najbardziej. Nie chciał powielić tego błędu.
OdpowiedzUsuńYosoo nie przywykł do tego rodzaju doświadczeń. Kojarzył seks raczej z formą szybkiej i gwałtownej ekspresji lub opcją na pełne zaspokojenie potrzeb obu, związanych ze sobą, stron. Z działaniem niezwykle bezpiecznym, bo takim, nad którym miał niemal całkowitą kontrolę. To, co działo się teraz, było… wybijające. Z rytmu, z rutyny, ze wszystkiego, co znane… W pierwszym odruchu miał ochotę ukryć każdą ze swoich reakcji, nie do końca wiedząc, dlaczego. A mimo tego, mimo wielu sprzecznych doznań, nie odwrócił jednak posłusznie wzroku ani wtedy, gdy Yechan odruchowo mocniej ściskał jego włosy, ani przy jego pierwszym, pewniejszym ruchu. Ani drugim. Ani żadnym z kilku kolejnych. Zatopił się w tej chwili tak dogłębnie, że jeśli wcześniej się czegoś obawiał, obecnie nie byłby w stanie przypomnieć sobie choćby podstaw tychże drobnych niepokojów. Zapisywał w pamięci każdy błysk w tęczówkach blondyna, każdy, najmniejszy nawet grymas, widoczny na jego twarzy, każde przymknięcie powiek, ruch warg. Każde ciche westchnienie lub głośniejszy jęk Yechana, mieszający się z jego własnym, coraz cięższym oddechem.
Każdą reakcję na jego najdrobniejszy gest.
Brunet przestał mu się przyglądać dopiero wtedy, gdy nie mógł dłużej walczyć z potrzebą złożenia pocałunków na jego gładkim ramieniu, obojczyku, szyi ani w kąciku lekko rozchylonych, nabrzmiałych ust. Wszędzie tam, gdzie dane mu było dotrzeć. Poruszał się niespiesznie, z jedną dłonią wsuniętą między blond kosmyki, a drugą splecioną z palcami przyjaciela. Yosoo czuł, że napięcie narasta w nim nieznośnie, zupełnie inaczej niż zazwyczaj.
Poddał się tej chwili, z pełną świadomością tego, jak wiele mogłoby się teraz nie udać i z jak katastrofalnymi skutkami musiałby się wówczas mierzyć. Ale nie żałował niczego. A nawet jeśli taka myśl nawiedziłaby go rano, po niespiesznym uniesieniu powiek, to czuł, że jeśli miał w życiu czegoś żałować, to dobrze, by były to rzeczy warte zapamiętania; gorące, nie letnie. Powodujące nieznośne ukłucie niepokoju. Wywracające jego plany i założenia do góry nogami. Jeśli ze wszystkich znanych mu osób miał wybrać jedną, której pozwoliłby zburzyć wybudowany dookoła siebie mur bezpieczeństwa i stabilizacji, to chciał, by był to właśnie on.
Utrzymanie się w ryzach okazało się trudniejsze, niż sądził. Ale kiedy miał już tę niezachwianą pewność; kiedy wiedział, że nie mylił go żaden ze zmysłów; ani wzrok, ani słuch, a pojękujący i wiercący się nad nim Yechan nieprzerwanie dostarczał mu dokładnie tego, czego bardzo teraz potrzebował.
— Ja… — wyjąkał, ale chyba sam nie wiedział do końca, co chciał mu teraz powiedzieć. Każdy ruch Yechana, czy to dłoni, czy bioder, odbierał mu coraz większą część kontroli nad własnymi myślami i słowami. Gdyby miał przyrównać teraz swój stan do innego, lepiej mu znanego, wskazałby to, jak jego ciało zachowywało się po zbyt długim i wyczerpującym biegu. Nie mógł wydusić z siebie słowa, bo usta zajęte były szaleńczym łapaniem powietrza lub wydawaniem innych dźwięków, za które w innych okolicznościach byłoby mu cholernie wstyd. W jednej chwili zaciskał dłonie gdzieś (nie był w stanie jasno określić gdzie) na ciele chłopaka, w drugiej opierał zęby na jego ramieniu.
UsuńKażda z mijających sekund, przybliżała go do tego momentu, w którym jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa, reagując w ten niezwykle prosty i naturalny sposób, to napinając się, to rozluźniając, dając w końcu jasny sygnał, że nie potrzebował już wiele więcej.
Yosoo
Miał wrażenie, że mocniej zapada się na kanapie. Przymknął oczy, chcąc trwać w tym błogim zawieszeniu tak długo, na ile będzie mu dane i próbował opanować rozszalały oddech. Było to jednak zadanie niewątpliwie wykraczające poza wachlarz jego aktualnych możliwości. Czas mijał, a szum w uszach Yosoo nie tracił na intensywności, uczucie gorąca nie opuszczało jego ciała, a przejmująca potrzeba ponownego spojrzenia w stronę blondyna, niemal dusiła go od środka. Dopiero nieoczekiwane pytanie, które przedarło się do jego świadomości, przypomniało mu o tym, gdzie (i z kim) się aktualnie znajdował.
OdpowiedzUsuń— Jeszcze nie wiem — mruknął zgodnie z prawdą, pozwalając sobie na przymknięcie oczu i sukcesywne wyciszanie oddechu. Upłynęło zbyt mało czasu, by zdołał przywyknąć do tego, co się właśnie stało, choć… istniało spore prawdopodobieństwo, że nawet wtedy, gdyby spędził w tej pozycji najbliższy tydzień, nie doszedłby do innych, bardziej rozwiniętych, wniosków. — Potrzebuję chwili.
Podczas gdy jedna z jego dłoni opadła bezwładnie, zsuwając się z kanapy i zatrzymując na chłodnych panelach, druga zdołała oprzeć się na plecach Yechana i kreślić na nich niewidzialne, nieregularne ścieżki. Było coś ujmującego w tym, naturalnie cisnącym się pod palce, geście, ale Yosoo nie mógł skupić się teraz na tym tak bardzo, jakby chciał. Gdyby ktoś poprosił go właśnie o sprecyzowanie tego, co czuł (i to zarówno pod względem czysto fizycznym jak i tym mniej namacalnym), brunet błądziłby zapewne między niezbyt zrozumiałymi stwierdzeniami, z których każde okazywałoby się mniej właściwe od poprzedniego. Być może dlatego zaniechał prób odpowiedzi na to zawieszone między nimi pytanie, kierując całą uwagę ku czemuś, co zaprzątało jego myśli znacznie bardziej. Przynajmniej w tej właśnie chwili.
— Chaniee — zaczął, nie ruszając się z miejsca. Jego głos odzyskiwał w końcu tę typową dla siebie barwę, a słowa nie plątały mu się na języku tak bardzo jak wcześniej, co - biorąc pod uwagę sens wypowiadanego właśnie zdania - było naprawdę wskazane. — Zostań na noc.
***
Skrzywił się odruchowo, gdy pierwsze (a może znacznie późniejsze) promienie słońca, przebijały się przez okno w sypialni i nieproszone, wdzierały się brutalnie pod jego powieki. Zbyt ciężkie jeszcze, by unieść je od razu, jak zwykle miewał w zwyczaju. Gdzieś z oddali docierały do niego stłumione dźwięki wybudzonego już miasta. W innych okolicznościach nie zwróciłby na nie najmniejszej uwagi, ale obecnie miał wrażenie, że każdy, zewnętrzny sygnał od świata, zbliżał się do niego ze zdwojoną mocą. Zupełnie tak, jak gdyby najcichszy szmer mógł równać się z brzmieniem na koncercie kapeli rockowej.
Na początku niewiele kojarzył. Pierwsze minuty, gdy jego twarz wciskała się jeszcze w poduszkę, upłynęły mu względnie spokojnie; nie wyróżniały się z wielu im podobnych, gdy budził się po zbyt hucznej imprezie.
Wzorem takich oto pobudek, towarzyszyła mu nieznośna suchość w ustach, paraliżujący ból głowy i tak typowa dla poranków, lekka warstwa lepkości, pokrywająca jego skórę. Ścisnął dłonią brzeg pomiętej kołdry, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że przecież nie powinno jej tutaj być; że był to jeden z tych elementów niepasujących do pozornie skomplikowanej układanki - jak puzzel, który przypadkiem znalazł się nie w tym pudełku, co trzeba. Bo przecież… wcześniej leżał na kanapie.
UsuńPotrzebował jeszcze sekundy.
Poderwał się do pozycji siedzącej, ale pożałował tego niemal od razu, gdy, oprócz zawrotów głowy, które niemal na powrót przycisnęły go do materaca, poczuł nieprzyjemny, rozchodzący się po ciele ból, podobny do tego, który ogarniał go po wzmożonym wysiłku, a jednocześnie tak inny. Zrobiło mu się niedobrze, ale nie wiedział, czy był to jedynie typowy efekt wczorajszej imprezy, czy może stresu, do którego nigdy by się przecież nie przyznał.
Rozejrzał się więc po pokoju, lustrując wszystko spod półprzymkniętych powiek, ale nie zauważył niczego, czemu chciałby poświęcić teraz choć odrobinę uwagi, przynajmniej nie wtedy, kiedy zorientował się, że został najwyraźniej sam.
confused Y.
Yosoo lubił swoją poranną rutynę. Powolne poranki, w trakcie, których najpierw przeciągał się leniwie w łóżku, a potem skupiał na tych niezbyt produktywnych zadaniach. Gdy kręcił się po domu z słuchawkami w uszach, wrzucał do ust zamówione pospiesznie jedzenie i odkładał życie na później. Tym razem, jeszcze długo po przebudzeniu, nie był w stanie ruszyć się z łóżka. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż zwykle, ale… niespecjalnie go to martwiło, choć uparcie spychał tę opinię na dalszy plan. Jego głowę, mimo wciąż utrzymującego się bólu, nawiedzały myśli i obrazy dotyczące minionej nocy. Nocy, którą - wbrew wszelkim oczekiwaniom - pamiętał nad wyraz dokładnie. Mógłby przeglądać wspomnienia tak, jak przegląda się zdjęcia w rodzinnym albumie, ale… każdorazowa próba powrotu do wydarzeń sprzed paru godzin potęgowała jedynie to palące uczucie w żołądku i trudność z odzyskaniem stabilizacji.
OdpowiedzUsuńNie było sztuką zachwycić się czymś idealnym. Dostrzec piękno w czymś, co już u swych podstawowych założeń miało wprawić w zachwyt każdego, przypadkowego obserwatora. Yosoo fascynował się zaś wszystkim, co… nieidealne, a przy tym tak bardzo prawdziwe. Boleśnie. Krzywe, zbyt małe, blade, nieproporcjonalne, za głośne. Rozkosznie wkurwiające.
Jego codzienność składała się z sieci drobnych początków i zakończeń, z których każde niosło za sobą nowe, niedostrzegane wcześniej doznania. Przyczyn i skutków zrodzonych w absolutnej ciszy i tajemnicy. Płynął swobodnie między punktem startowym, a kresem tejże wędrówki, starając się widzieć rzeczy takimi, jakimi były, a nie takimi, jakimi chciały być postrzegane. W tak bezpiecznym i poukładanym schemacie nic nie mogło go zaskoczyć (a przynajmniej do tego właśnie starał się przekonać wszystkich, włącznie z samym sobą). Planował każdy dzień w dziewięćdziesięciu trzech procentach i nic ani nikt nie mógłby tego zmienić. Pozostałe siedem stanowiło jedynie margines bezpieczeństwa; spory, bo warto taki mieć. A nagle i wbrew wszelkim oczekiwaniom, zapowiadający się spokojnie wieczór przyniósł ze sobą początek czegoś, czego istnienia nawet nie podejrzewał. Niedający się przewidzieć start i nieświadomie upragniony koniec. Mieszankę, która odbierała brunetowi trzeźwość myślenia.
Pustka po drugiej stronie łóżka niezmiennie okazywała się jednak tym bolesnym, wyjątkowo uwierającym go czynnikiem, który nie pozwalał mu na stałe wyzbyć się poczucia niepokoju i niepewności, co do dalszego biegu wydarzeń. Nie wiedział, jak (i czy w ogóle) ich wczorajsze decyzje odcisną się na ich relacji, jak mieli funkcjonować obok siebie dalej i czy to, co się między nimi wydarzyło, miało jakiekolwiek znaczenie. Yosoo nie mógł przecież przewidzieć, co kierowało Yechanem, gdy tym razem to on wymykał się bez słowa. Czy była to jedynie chęć odpłacenia mu tą samą walutą? Czy może jednak krył się za tym zgoła inny powód?
Rozmyślania te przerwało dopiero znalezienie, pozostawionej przez Yechana kartki, gdy po przeszło godzinie, Yosoo zwlókł się z łóżka i przed pójściem do łazienki, zahaczył przypadkowo o salon, pozostawiony wczoraj w dość sporym nieładzie. Nie był jednak do końca pewny, czy przyniosło mu to jakąkolwiek, najdrobniejszą choćby ulgę.
UsuńOd samego początku, zaczynając już od chwili wczorajszego przekroczenia przez niego progu do własnego mieszkania, każdy kolejny ruch zdawał się wprowadzać do jego poukładanego życia coraz więcej chaosu. Nic więc dziwnego, że gdy Yosoo spojrzał przelotnie na swoje odbicie w łazienkowym lustrze, zamarł na dłuższym moment, poddając wątpliwości to, czy przypadkiem nie oszukiwały go własne oczy.
— Kurwa — wyrzucił z siebie odruchowo, pochylając się mocniej w kierunku lustra i przesuwając palcami po całej długości szyi. Badał każdy, czerwony ślad z szeroko otwartymi oczami, jakby w nadziei, że zdoła je jakkolwiek zmniejszyć. — Ja pierdole, jak mam to teraz niby zakryć?
Nie były to może specjalnie przemyślane słowa, ale jedyne, które przychodziły mu właśnie na myśl. Przynajmniej do czasu, gdy nie doprowadzi się do porządku, cokolwiek miałoby to oznaczać. Wierzył jednak naiwnie, że woda mogła okazać się w tym działaniu niezwykle pomocna, bo w istocie, potrzebował tej chwili bezsprzecznie i to nie tylko po to, by zmyć ze skóry uczucie drażniącej lepkości, ale także (a może przede wszystkim) odzyskać kontrolę nad własnym ciałem. A przecież nic nie pomagało w tym lepiej niż zimny prysznic.
Kiedy wrócił do sypialni, z mokrymi kosmykami lepiącymi mu się do twarzy i z ręcznikiem owiniętym wokół bioder, chwycił za telefon i nie poświęcając temu pomysłowi zbyt wiele uwagi, wysłał Yechanowi krótką, ale niepozostawiającą wątpliwości wiadomość.
Spotkaj się ze mną dziś po pracy.
Musimy coś wyjaśnić.
Yosoo
Słyszał kiedyś o zwodniczym odbiorze upływającego czasu. Choć ten nie zmieniał przecież przypisanego mu tempa, sprawiał wrażenie nadmiernie pędzącego lub boleśnie zwalniającego, w zależności od tego, co działo się w życiu osoby, która akurat poświęcała mu zbyt dużą uwagę. Największym dramatem okazywało się jednak to, że owe zjawisko działało zupełnie odwrotnie, niż oczekiwano. Czas zwalniał nieznośnie za każdym razem, gdy na końcu odliczania czekało coś niezwykle zajmującego lub pędził, gdy ów koniec chciano odsunąć jak najdalej. Yosoo doświadczał właśnie tej pierwszej alternatywy. Krążył po domu, próbując zająć czymkolwiek swoje rozbiegane myśli, ale za każdym razem, gdy był o krok od sukcesu, spoglądał odruchowo na zegarek i znów cofał się do początku. A niemal całodniowe milczenie ze strony Yechana, wcale nie ułatwiało sprawy. Brunet krzątał się więc z kąta w kąt, popadając w końcu w wir tych jakże niewskazanych myśli i przytłaczających wyrzutów sumienia. Nie wiedział, co dokładnie zamierzał powiedzieć przyjacielowi, ale czuł, że musi zrobić cokolwiek. Niezależnie od tego, z jakimi skutkami musiałby się wówczas zmierzyć. Gdzieś w trakcie tych przemyśleń dopadł go nagle ten jeden namysł, nad wyraz przytłaczający, traktujący o tym, że - niezależnie od tego, co próbowałby sobie wmówić - wina kryła się w tej przeklętej drodze ku własnej destrukcji. Drodze, którą podążał nieprzerwanie od kilku długich miesięcy, a która miała najwyraźniej zaprowadzić go na dno szybciej, niż mógłby przypuszczać.
OdpowiedzUsuńW przypływie złości (głównie na samego siebie) ruszył więc do kuchni i nie poddając analizie tego nagłego pomysłu, postawił obok zlewu wszystkie, znalezione w mieszkaniu, butelki z alkoholem. Włącznie z nalewką jego babci. Kryło się w tym coś teatralnego, choć Yosoo - szczęśliwie - nie miał właśnie przed sobą żadnej publiczności. Był w trakcie wylewania do odpłwu zawartości trzeciej butelki, gdy poczuł delikatne wibracje w jednej z kieszeni. Nie zwlekał z odczytaniem wiadomości, choć gdy zanotował sens zawartych w niej słów, żałował, że nie postanowił jednak jej zignorować.
— Chyba sobie kpisz — warknął pod nosem, odstawiając butelkę na blat tuż obok zlewu. Miał wrażenie, że ostry dźwięk stukotu szkła rozbijał się echem w jego głowie jeszcze przez kilka minut.
Starał się zrozumieć motywacje Yechana, pojąć to, dlaczego ten dawał znać dopiero po tak długim czasie i w dodatku wyznaczał tak absurdalne miejsce ich spotkania, ale…nie znalazł odpowiedzi. Nie wiedział, czego się spodziewał. Może liczył na kompletny brak odzewu, naznaczony tym samym ładunkiem ignorancji, który sam zapewnił mu przez ostatni tydzień? A może propozycji spotkania w jakimś innym, bardziej ku temu odpowiednim, miejscu? Żadna z tych opcji nie wchodziła najwyraźniej jednak w grę. Nie pozostało mu więc nic innego, niż naciągnąć na siebie jedną z przesadnie kolorowych bluz, wsunąć telefon i klucze do kieszeni czarnych, dopasowanych spodni i zejść na dół, by oczekiwać na tego, kogo sam przecież tu ściągał.
— Yechan! — zaczął, gdy w końcu dostrzegł zbliżającego się do niego chłopaka. Znacznie głośniej, niż to było konieczne. Kilka z przechodzących obok osób, zwróciło na nich niezdrową uwagę, ale Yosoo nie mógłby przejmować się tym w mniejszym stopniu niż obecnie. Spojrzenie obcych oczu nie było dla niego w połowie tak istotne jak to pochodzące od tych ciemnych, konkretnych; tych, których wyczekiwał odkąd sam uniósł tego ranka powieki. Zatrzymał się w połowie kolejnego kroku, czując, jak zalewa go fala tych samych wrażeń, z którymi ledwo co zdołał sobie poradzić. Jak dusi go, pochłania tak dogłębnie, jak najciemniejsze, nieodkryte wody. Yosoo trwałby w tym stanie jeszcze długo, gdyby ostatkiem sił (i przy drobnej, nieoczekiwanej pomocy warunków zewnętrznych), nie zmusił się do odzyskania kontroli nad własnym ciałem. Chłód, tak typowy nie tylko dla tej pory roku, ale także dnia, kłuł w jego policzki i wdzierał się pod każdą z warstw zbyt luźnych ubrań, roznosząc po jego ciele salwy niekontrolowanych dreszczy. I choć Yosoo nie cierpiał niskich temperatur całym sobą, w tej właśnie chwili był za nią wdzięczny. Nic nie przywracało trzeźwości myślenia tak sprawnie jak, przeszywające ciało, zimno. — Dlaczego każesz mi tu złazić o tej porze?
UsuńTo nie tak, że był złośliwy z natury, problem leżał raczej w tych kilku zbyt szybkich reakcjach, które wyrywały się z niego, nim zdążył choćby zdać sobie sprawę z ich narodzin. Teraz doświadczał tego po raz kolejny, dobitnie zdając sobie sprawę ze zdradliwości tejże, charakterystycznej dla niego, słabości. Stał na chodniku, tuż przed przeszklonymi drzwiami prowadzącymi do wnętrza budynku - w pewnej odległości od osoby, której imię wyrzucał z siebie podczas wczorajszych uniesień. Osoby, którą przez kilka lat uważał za swojego najlepszego przyjaciela, z którą dzielił sekrety, marzenia, plany i najskrytsze z obezwładniających go obaw. Dopiero po chwili, zbyt długiej, zwracając uwagę na wyjątkowo wyraźne sygnały, które mogły świadczyć o jego ogromnym zmęczeniu.
— Byłeś w ogóle w domu?
Yosoo
Yosoo miał to szczęście (a może i pecha, biorąc pod uwagę fakt, że pewnego dnia będzie musiał stanąć twarzą w twarz z wizją traktowania życia poważnie), że zakres jego obowiązków ograniczał się jedynie do śmiesznie podstawowych rzeczy. Miał po prostu funkcjonować; pamiętać o tym, żeby od czasu do czasu zjawić się we właściwym miejscu i czasie, zjeść przynajmniej jeden ciepły posiłek i spróbować nie zrujnować reszty swojego życia. To nie tak, że brakowało mu ambicji, ale przez wzgląd na niezbyt wygórowane oczekiwania, zdążył… przywyknąć do tej wygody. Lubił więc swoją codzienność, żałośnie nieskomplikowaną, przewidywalną tak bardzo, że było to wręcz bolesne. Ciąg bezpiecznych przyzwyczajeń w postaci pozostawiania w lodówce pustych kartonów po mleku owsianym, zapominaniu o gaszeniu światła w łazience, ustawieniu co najmniej trzech budzików, by w ogóle otworzyć oczy, czy podlewaniu kilku kwiatów, które jakimś cudem znalazły się w jego mieszkaniu. Nie było w tym nic wyróżniającego ani nadmiernie problemowego, wręcz przeciwnie. Zlewające się ze sobą dni, przywodziły na myśl jedynie coś bezkształtnego i nudnego do tego stopnia, że Yosoo nie byłby wystarczająco wyraźny, by stać się głównym bohaterem w książce o jego własnym życiu. Były takie momenty, w których zaczynało mu to przeszkadzać. Krótkie chwile, gdy w jego głowie pojawiały się te mniej wygodne pytania lub pomysły dotyczące tego, by wziąć odpowiedzialność za samego siebie, przestać traktować koligacje rodzinne, jako niezawodne koło ratunkowe. Niefortunnie jednak zawsze po nich, przychodziły dni takie, jak ten - gdy ledwie funkcjonował po kolejnej, wymykającej się wszelkich założeniom, imprezie. Gdy jego największym osiągnięciem stawało się wzięcie szybkiego prysznica i wywietrzenie mieszkania. Wówczas dziękował za to, że żaden z jego nielicznych obowiązków, nie był na tyle naglący, by zaburzyć tę niespieszną i bezpieczną rutynę. Nie chciał wyobrażać sobie poziomu zmęczenia, które ciążyło teraz stojącemu nieopodal chłopakowi. Zmęczenie, które - mieszając się z jawną irytacją - odciskało wyraźne ślady na jego twarzy i ciele. Yosoo mógł być pochłonięty przez własne problemy, które chciał szybko rozwiązać, mógł pozwolić kierować się frustracji, czy potrzebie uniesienia się honorem, ale… nie był idiotą (niezależnie od tego, co Yechan sądził na ten temat). Impreza, alkohol, wspólnie spędzona noc, zbyt szybka pobudka i kilkugodzinny pobyt w pracy. Wszystko to stanowiło idealny przepis na doprowadzenie się do stanu, w którym Yosoo ledwo trzymałby się na nogach. Nie miał na koncie nawet połowy z tych rzeczy, a i tak funkcjonował gorzej niż zwykle. Fakt, że Yechan nie zignorował informacji o potrzebie spotkania, przyszedł aż tutaj i był w stanie wydusić z siebie choć słowo, zasługiwał więc na spore uznanie. Oczywiście Soo nigdy nie przyznałby tego głośno.
OdpowiedzUsuń— Umawianie się na spotkanie nie oznacza marznięcia pod domem, Channie — odgryzł się, wsuwając dłonie do kieszeni swojej długiej bluzy. Nie był pewny, czy te drżą mu z zimna, czy narastających nerwów. Wiedział jednak, że nie chce, by zostało to dostrzeżone. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin i tak odsłonił się już za bardzo. — Poza tym… poważnie? Będziemy rozmawiać o tym na chodniku? Może równie dobrze byłoby rozwiesić wielki plakat na uczelni? Wiesz, taki z napisem: “pieprzyłem się wczoraj z najlepszym kumplem i zastanawiam się, co z tym teraz zrobić. Jeśli masz jakiś pomysł, zadzwoń”? Znam kilka osób, które zrobiłyby z tego niezłą pożywkę.
Oddychał ciężko i zaciskał kurczowo wargi, zupełnie tak, jakby powstrzymywał się przed kolejnym wybuchem. Naprawdę nie chciał go teraz atakować. Przez przeszło połowę dnia zastanawiał się, jak sprawnie ubrać w słowa to, co chciał mu teraz przekazać. Jak spokojnie zapytać o to, na czym stali, czy zamierzali cokolwiek z tym robić, czy ich relacja miała jeszcze rację bytu. Analizował to wszystko wiele razy, próbując złapać się najbezpieczniejszego i zarazem najlepszego scenariusza i kiedy myślał, że da radę; że panuje nad sobą i nad sytuacją do tego stopnia, by nic nie mogło go już zaskoczy, poczuł, jak bardzo się mylił. Bo wystarczyła chwila zaledwie, gdy spojrzał na twarz przyjaciela, gdy usłyszał wypowiadane przez niego słowa, by cały jego plan rozsypał się jak piaskowy zamek.
Usuń— Zresztą, plakat nie będzie potrzebny — wyrzucił jeszcze tonem pełnym irytacji. Wyjął jedną dłoń z kieszeni i łapiąc za brzeg bluzy przy szyi, pociągnął go mocno w dół. Na tyle, na ile pozwalał mu niezbyt elastyczny materiał. — Wystarczy, że ktoś popatrzy na ślady po twoich wczorajszych popisach. I voila. Dzieło nowojorskiego artysty Yechana Powella.
Yosoo
W ogromie dzisiejszych komplikacji, miejsce, które Yechan wybrał na punkt ich szybkiego spotkania, stanowiło wręcz idealne podsumowanie biegu minionych wydarzeń. Środek chodnika nie był pierwszym wyborem na liście ulubionych miejsc Yosoo i - co ciekawe - mijający ich przechodnie, głośne, denerwujące dźwięki ulicy ani unoszący się wszędzie, wywołujący mdłości, zapach spalin, miały z tym niewiele wspólnego. Brunet trzymał się cichej nadziei na to, że dzisiejsze spotkanie będzie miało możliwie jak najspokojniejszy przebieg. Na samą myśl, że mogłoby być inaczej, coś ścisnęło mu żołądek.
OdpowiedzUsuń— Nie będę gadał z nikim innym, bo to dotyczy ciebie — syknął podniesionym tonem, ponownie kierując ku sobie odruchowe spojrzenie kilku, przechodzących obok osób. Nie mógł im się dziwić, bo choć Nowy Jork nie należał do miast cichych i spokojnych, a na jego ulicach nierzadko dochodziło do przeróżnych, zwracających uwagę, sytuacji, to okolice Lenox Hill cieszyły się względną stabilizacją. ”To zawsze dotyczyło tylko ciebie”, pozostało niewypowiedziane, a Yosoo poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. — Nas — poprawił się niemal od razu, szybko, gdy zdał sobie sprawę, że znów obierał ten niebezpieczny kierunek, w ramach którego przerzucał odpowiedzialność za wspólne decyzje, na drugą ze stron. — To nasza sprawa. Niczyja więcej.
Naprawdę nie chciał się unosić, nie chciał krzyczeć, czy też osadzać w blondynie całej, nagromadzonej w sobie złości i pokładów niepokoju, które niemal zwalały go z nóg. Mimo tego, że tak byłoby przecież dużo łatwiej: wyrzucić z siebie wszystkie myśli, tak trudne do udźwignięcia, przelać na niego cały swój wewnętrzny bałagan, podarować udział w chaosie, który niezmiennie wybijał się na pierwszy plan, choć Yechan wcale by o to nie prosił.
Yosoo pokładał w tym spotkaniu (przynajmniej w momencie składania tej ryzykownej propozycji) nadzieję na znalezienie rozwiązania, doszukania się wspólnymi siłami czegoś, czego nie potrafił znaleźć jeszcze samodzielnie. Może to naiwne, ale były dziś takie minuty, w trakcie których naprawdę wierzył, że mogliby porozmawiać spokojnie. Usiąść razem i ubrać w słowa to, co do tej pory trwało nienazwane, zawieszone gdzieś między nimi, a tym momentem, gdy noc zmieniała się w kolejny dzień. Wyjaśnienia tych wszystkich emocji i reakcji własnego ciała, których ani się nie spodziewał, ani nie poznawał. Za które było mu zwyczajnie wstyd i być może właśnie dlatego tak rozpaczliwie potrzebował teraz jednego, najkrótszego choćby zapewnienia, że przecież… wszystko było w porządku. Że świat nie tylko się nie kończył, ale tak naprawdę dopiero dla niego otwierał. Ale Yosoo wiedział dobrze, że nie mógł zmusić przyjaciela, by ten powiedział teraz nie tylko to, ale i nawet cokolwiek innego. I chyba właśnie to irytowało go teraz najbardziej.
Jego ciało działało bez udziału umysłu, gdy wykonywał pierwszy, niepewny krok naprzód, minimalizując tę uporczywą przestrzeń między nimi; tak nienaturalną, nową. A potem drugi, kolejny i jeszcze jeden, aż nie dzieliło ich w końcu nic więcej, poza niewielką warstwą zimnego i brudnego, nowojorskiego powietrza.
Z tej odległości mógł widzieć jeszcze wyraźniej całe to zmęczenie, które kryło się w ciemnych oczach, wagę niewypowiedzianych jeszcze słów, czających się w kącikach ust i lekkie drżenie drugiego ciała, któremu nie mógł przypisać jeszcze jasnej genezy.
UsuńYosoo miał ochotę zbliżyć się jeszcze bardziej i był to pierwszy raz, gdy taka myśl pojawiła się w nim na trzeźwo. Wyprosił ją z głowy prawie od razu. Nie potrafił zrozumieć, co się zmieniło. Dlaczego nagle coś, co wydawało mu się tak zwyczajne i typowe; coś, czego doświadczał niemal każdego dnia, napędzało jego serce i oddech, odbierało pewność siebie, wymuszając szereg niespodziewanych reakcji.
— Nie powiedziałem, że to tylko twoja wina, Channie — przyznał, gdy miał już pewność, że wraz z częścią samozaparcia, uleciała z niego potrzeba, by podnosić jeszcze głos. — Pamiętam, co mówiłem i czego chciałem. I… nie wycofuję się z tego, bo to nie tak, że żałuję, okej?
Gdy ich spojrzenia w końcu ponownie się spotkały, Soo, w wyrazie poddenerwowania, zagryzł dolną wargę. Coś, co umykało mu niemal za każdym razem, stanowiło jasny sygnał dla każdego, uważniejszego obserwatora. Przeczesał dłonią włosy, rujnując przy okazji jedyny element jego dzisiejszego wyglądu, któremu poświęcił więcej niż minutę uwagi; kilka ciemnych kosmyków opadło mu na czoło.
— Ale ty też przypomnij sobie o tym, co ja ci wtedy powiedziałem — zaczął, zawieszając spojrzenie na czubkach swoich butów. — Jeszcze u Oliviera.
Yosoo
Kiedy rozpadało się wszystko inne, kiedy zawodziło to, co znane, snucie szeroko zakrojonych planów było tym, czego warto się trzymać. Niezależnie od kosztu. Plany były… proste do wytłumaczenia, nie pozostawiały wątpliwości, pozwalały na chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Być może dlatego, Yosoo tak rozpaczliwie próbował trzymać się teraz tych kilku założeń, sporządzonych naprędce we własnej głowie, gdy chwilę wcześniej zjeżdżał windą w dół. Nie było w tym nic wybitnie trudnego; nie miał też wrażenia, że oczekiwał od życia zbyt wiele. Chciał po prostu ustalić kilka kwestii, upewnić się, że nie zwariował do reszty i uwierzyć, że jutrzejszy dzień na uczelni nie musiał zwiastować nieuchronnej katastrofy towarzyskiej. Że wciąż miał przyjecia. Ale plany miały najwyraźniej jedną istotną wadę, którą Yosoo zdawał się bagatelizować niemal za każdym razem. Lubiły zawodzić.
OdpowiedzUsuńTo naprawdę irytujące, że świat postanowił udowodnić mu to właśnie teraz. Teraz, gdy dla odmiany, tak bardzo zależało mu na tym, by doprowadzić tę rozmowę do końca, osiągając wcześniej jakiekolwiek porozumienie. Bez niepotrzebnych emocji, rozedrgania, komplikacji, które mogły ponownie zaprowadzić ich w te ryzykowne rejony.
Ale słysząc jego ostatnie słowa, nie wytrzymał. Choć próbował, mógłby przysiąc. Wszystkimi możliwymi sposobami starał się zapanować nad narastającym gniewem, przyspieszonym z nerwów oddechem, kurczowym zaciskaniem dłoni w pięści. Starał się, a mimo tego w momencie napotkania na kolejną z przeszkód, przegrał w tak żenujący sposób. Dał się wyprowadzić z równowagi, jak małe, nieświadome tych zagrywek dziecko, ale nie mógł być pewien, czy Yechan zdawał sobie sprawę z tego, jaki wpływ miało na bruneta to, co aktualnie robił.
— Kurwa, Channie, ogarnij się — wrzasnął w końcu, na dobre burząc ostatni z kłamliwych filarów tej pozornej kontroli. Jeśli ktoś, kto przyglądał im się do tej pory, miał jeszcze jakieś wątpliwości, co do obecnego stanu tej relacji, teraz zyskiwał już pewność, co do kierujących nimi emocji. Było źle. Niezależnie od tego, co próbowali sobie wmówić. — Potrzebuję, żebyś zaczął myśleć racjonalnie. Koniec z tymi bzdurami o robieniu czegoś dla innych i zajmowaniu się tym, czy będę cię unikać, czy nie, rozumiesz?! To jest nasz najmniejszy problem.
To naprawdę oszałamiające, że jeszcze kilka godzin temu, Yosoo pozwalał sobie na to, by podążać posłusznie za wszystkimi jego wskazówkami, oddawać się w pełnym zaufaniu każdemu gestowi, chłonąc każde słowo, poruszające jego najczulsze struny. I wszystko po to, by docierając wtedy do stanu absolutnego szaleństwa, stać właśnie na tym przeklętym chodniku i doprowadzić do tego, że cofali się do samego początku. Do chwili, w której Yosoo, zbierając pospiesznie rozrzucone na podłodze ubrania, opuszczał mieszkanie Powella bez słowa wyjaśnienia, licząc na to, że ich mały problem rozwiąże się sam. Zamiast tego, urósł dwukrotnie i skomplikował wszystko jeszcze bardziej.
Yosoo spuścił głowę i zamknął na moment oczy, licząc, że to pomoże mu się opanować, ale było to zadanie wykraczające poza jego aktualne możliwości.
OdpowiedzUsuń— Nie chcę cię unikać — dodał, już nieco spokojniej. Mógłby przysiąc, że jeśli spędzi na tej karuzeli emocjonalnej jeszcze dwie minuty, straci resztki samokontroli. I choć chwilę temu zapewniłby, że bardzo chce tego uniknąć; teraz nie był tego już taki pewny. — Ale jeśli będziesz mi to utrudniał, a na razie to właśnie robisz, to nie będę miał wyboru.
Odruchowo umieścił obie dłonie na barkach blondyna i zacisnął palce na materiale jego kurtki. Miał ochotę nim teraz potrząsnąć; zrobić cokolwiek, by Yechan wrócił do stanu, w którym rzucał racjonalnymi rozwiązaniami z taką łatwością, jak gdyby było to coś, co robił od chwili narodzin. Przecież to on, w ich trudnej do opisania relacji, wykazywał się większym rozsądkiem, a Yosoo zrozumiał, jak bardzo nie doceniał tej cechy, gdy role na moment się odwróciły.
— Niczego od ciebie nie oczekuję, Channie — dojaśnił jeszcze, nie chcą pozostawiać niczego w sferze nieprzyjemnych domysłów. I tak zmieścili ich między sobą stanowczo zbyt wiele. — Potrzebuję czasu, by to wszystko zrozumieć i wymyślić, co chcę z tym zrobić, ale byłoby miło, nie być wtedy samemu.
Yosoo
Kilka tygodni wcześniej Yosoo zbudził się w środku nocy, rozpalony i rozedrgany. Nie miewał koszmarów, przynajmniej nie za często, toteż gdy te z rzadka przypominały sobie o jego istnieniu i decydowały się na złożenie nieproszonej wizyty, pozostawały z nim na długi czas.
OdpowiedzUsuńTym razem biegł wąskimi ulicami Nowego Jorku, krążył doskonale znanym mu labiryntem uniwersyteckich korytarzy; pukał do drzwi każdego z mieszkań, które kryło w sobie coś lub kogoś bliskiego jego sercu. Ale wszędzie odpowiadała mu tylko pustka, wszędzie czuł się obco. Zupełnie tak, jak gdyby upiorne zaklęcie wymazało jego istnienie.
Tej nocy nie zmrużył już oka. Leżał na podłodze w swojej sypialni, pozwalając, by chłód bijący od drewnianej podłogi, kontrastował wyraźnie z temperaturą jego ciała. Rozmyślał o tym, jakby to było, gdyby pewnego dnia rzeczywiście zaczął od nowa. Zaistnieć w życiu każdej ze znanych mu dotychczas osób, ale w zupełnie inny sposób; bez wcześniejszych skojarzeń, uprzedzeń, wagi wspólnych doświadczeń. I choć kilka godzin wcześniej, ta wizja wyrwałaby go z sennych objęć, przynosząc ze sobą uczucie dławiącej paniki, to im dłużej o niej myślał, tym bardziej wydawała mu się… kusząca.
To naprawdę osobliwe, że ponownie poddał się tej myśli właśnie teraz, gdy w tych surowych i nieprzyjaznych okolicznościach, powoli wędrował przez gąszcz własnych emocji w towarzystwie kogoś, kogo obecność, jeszcze do poprzedniego tygodnia wiązał bardziej z perspektywą spokoju, a nie wszechobecnego chaosu. Teraz natomiast wpatrywał się w te przyciągające, przerażająco zaszkolne oczy bez towarzyszącego mu zwykle opanowania czy też potrzeby podzielenia się kolejną, skrytą przed innymi, bolączką, czując, że nawet te najlepsze wspomnienia traciły by na swojej wadze.
Mimo wręcz rozdzierającej potrzeby prowadzenia tej niekończącej się walki na argumenty bez pokrycia, Yosoo zdecydował się nie komentować obecnego stanu Yechana. Stanu, którego totalnie się teraz nie spodziewał. Być może zrobił to, ponieważ czuł, że jest to bój z góry skazany na porażkę, a może dlatego, że jego cała uwaga skupiła się nagle na tym nieznanym dotąd uczuciu, rozchodzącym się po całym jego ciele.
— Channie…
Nie zdołał zapanować nad ruchami. Zorientował się w tym, co właśnie robił dwie sekundy za późno, gdy najpierw odciągał delikatnie jego rękę od twarzy, a później układając obie dłonie na zimnych policzkach chłopaka. W pierwszej chwili chciał je cofnąć, licząc naiwnie, że Yechan mógłby puścić ten gest w niepamięć, ale coś go przed tym powstrzymało. Zamiast robić cokolwiek, pozwolił sobie na dłuższy moment zawiesić spojrzenie w jego nieobecnych, ciemnych oczach i zganił się za myśl, że mógłby w nie patrzeć już zawsze. Próbował doszukać się w tych tęczówkach czegokolwiek - sygnału, który podpowiedział mu, co miałby teraz zrobić, ale odpowiadała mu tylko pustka. Jego serce biło teraz w jakimś nieznanym mu rytmie. Zrobiło mu się nagle niesamowicie gorąco, ale Yosoo płoszył wszystkie nieproszone myśli tak, jakby walczył właśnie z chmarą niestrudzonych komarów.
— Posłuchaj mnie uważnie — odezwał się tak cicho, że gdyby tylko stali w większej odległości, jego słowa mogłyby pozostać nieusłyszane. — Nie wiem, co powinno się powiedzieć w takiej sytuacji i czy w ogóle istnieje jakiś spis rzeczy, które chciałbyś teraz usłyszeć, ale proszę, nie reaguj w taki sposób, bo mnie to przeraża. Nie wiem, co robić, gubię się w tym.
OdpowiedzUsuńKolejny monolog. Nie wiedział, co innego mógłby mu teraz powiedzieć. Żadne z wyjaśnień ani słów, które wybijały się powoli ponad wszystko inne, chcąc wydrzeć się z jego ust, nie wydawały mu się wystarczająco właściwe. Uchodziły w jego ocenie za jedynie marny substytut przeprosin, na które i tak nie mógł się jeszcze zdobyć. Choć chciał, tak bardzo, Bóg mu świadkiem.
Zalała go kolejna fala mdłości. Mógł wmawiać sobie, że nie rozumie. Że zachowanie Yechana było dla niego zaskoczeniem tak wielkim, że nie byłby w stanie objąć go umysłem. Że wszystko, co działo się właśnie między nimi, było jedynie niefortunnym nieporozumieniem, wynikającym z błędnie pojmowanej, niezobowiązującej przygody; tej bez sztywnych ram wzajemnych oczekiwań i określonego czasu jej trwania. Ale Yosoo nie zrobiłby tego (przynajmniej nie w pełni świadomie) nawet wtedy, gdyby zależało od tego jego dalsze życie. Nie wtedy, gdy sam nie potrafił odpowiedzieć sobie jeszcze na pytanie, czego tak właściwie oczekiwał.
— Jest coś, co mogę jeszcze zrobić? — zapytał tylko, wciąż nie odsuwając się nawet o cal. — Bo jeśli tak, to powiedz.
Y.
Yosoo wiedział, że blondyn nie robił tego rozmyślnie; że nie raczył go szerokim wachlarzem wszystkich emocji i reakcji, które tak skutecznie utrudniały mu teraz racjonalne postrzeganie tej i tak wystarczająco już zawiłej sytuacji. Chociaż w ich relacji nie brakowało również tych trudniejszych momentów (zwłaszcza, że w ciągu ostatnich dni znacząco przekraczali normę wszelkich niedomówień i wymienianych złośliwości), to Soo nigdy nie posądziłby Yechana o celowe wykorzystywanie emocjonalnych zagrywek jedynie po to, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Zwłaszcza, że sam nie był już do końca pewny, czy to, co właśnie się między nimi działo, nadal przypominało jeszcze jakąkolwiek grę. A może obaj po prostu dawno już przegrali? Może już dawno zagubili się we wszystkich swoich zawiłych taktykach, gotowi stracić własną pozycję jedynie po to, by strącić z planszy pion przeciwnika? Nie wiedział i nie był pewny, czy w ogóle chciał poznać odpowiedź akurat na to pytanie.
OdpowiedzUsuń— Rozumiem — odpowiedział tylko, gdy zdołał odnaleźć się w sensie, wypowiedzianych przez Yechana, słów. Choć było to niezwykle trudne: pozwolić tak po prostu, by bez definitywnego zakończenia tej rozmowy, każdy z nich wrócił do siebie, pozostając sam na sam z ciężarem nierozwiązanej jeszcze sytuacji. Yosoo czuł jednak, na tyle, na ile pozwalały mu na to resztki rozsądku, że tak właśnie będzie lepiej. Przynajmniej na razie. — Poczekam na ciebie po naszym ostatnim wykładzie.
I tyle…. Tylko i aż. Kiedy wrócił na górę, żegnając się uprzednio z dużo spokojniejszym (taką miał przynajmniej nadzieję) przyjacielem, miał wrażenie, że jeszcze przez długi czas czuł na swoich dłoniach to palące uczucie, które pozostało na nich po tym, jak Yechan złapał je przelotnie, by pozbyć się ich ze swojej twarzy. W innych okolicznościach nie poświęciłby temu zbyt dużej uwagi, teraz jednak było to coś, z czym nie tylko nie mógł się zbyt szybko uporać, ale także to, co sprawiło, że pierwszy raz od bardzo dawna, poddawał wątpliwości wszystkie swoje wcześniejsze wybory.
_______
— Dlaczego nosisz na szyi moją chustkę? — Yosoo siedział właśnie na parapecie przy jednym z okien na uczelnianym korytarzu i walczył z przejmującą ochotą, by po prostu przez nie wyskoczyć. Śmierć przez upadek z takiej wysokości, nie mogłaby być aż tak nieprzyjemna, jak dalsze wystawienie na wciąż rosnącą złość Avy, która stała właśnie przed nim, wyczekująco wyciągając ku niemu swoją otwartą dłoń. Yosoo kpił na co dzień jawnie z pospolitych i pozbawionych sensu prawideł, w których ludzie niejednokrotnie upatrywali wyjaśnienia dla wszelkich, życiowych komplikacji, ale tę właśnie sytuację sam podsumowałby najchętniej standardowym: “jeśli coś może pójść nie tak, to tak właśnie będzie”. Nie myślał wiele, gdy tego ranka, podejmował kolejne, rozpaczliwie i niezbyt udane próby zamaskowania na swojej szyi wciąż widocznych śladów - drobnych, ale wymownych dowodów na to, że był ktoś, kto postanowił mocniej skupić się akurat na tym fragmencie jego ciała, w tym niepozostawiającym złudzeń charakterze. Nie liczyły się dla niego potencjalne konsekwencje; potrzebował jedynie ukryć ślady przed kilkoma zbyt ciekawskimi spojrzeniami, na które mógł liczyć z całą pewnością.
Zadziałał więc pochopnie, wyciągając z szuflady kawałek pstrokatego materiału, który - ku jego chwilowemu zadowoleniu - wyjątkowo dobrze pasował do długiej, sięgającej ud, fioletowej bluzy.
Usuń— To jakiś żart? Dobrze się bawisz? Oddaj ją natychmiast.
— Posłuchaj, ja… — szukał w głowie odpowiedniego wytłumaczenia, ale to uparcie do niego nie przychodziło. Wyjątkowo irytujące doświadczenie. Od kiedy bowiem brakowało mu słów w ustach? — To nie jest dobry pomysł.
Nie, żeby przewiązywanie na szyi chusty swojej byłej narzeczonej było tym lepszym. Niezdrowe zainteresowanie kilku przypadkowych studentów nie było tym, czego teraz potrzebował, był więc bliski temu, by chowając do torby zeszyt, dwa podręczniki i zdrowy rozsądek, zaproponować Avie przejście w bardziej ustronne miejsce, ale… nie było mu to dane.
Nim zdążył zorientować się w tej dynamicznej sytuacji, zrobić czegokolwiek, zanotować w umyśle szybkiego ruch dłoni Avy… a było już po wszystkim. Brunetka, ściskając w dłoni chustę, którą sekundę wcześniej bezczelnie z niego zerwała, zatrzymała się w połowie kolejnego ruchu i bez słowa wpatrywała się w jego odsłoniętą szyję, naznaczoną kilkoma wyraźnymi, ciemnoczerwonymi śladami. Poczuł się nagle dziwnie odsłonięty.
— Ava…
— Serio? — syknęła, dużo głośniej, niż powinna. — Szybko ci poszło. Świnia z ciebie, wiesz? Zabawiasz się ze studentkami z roku? A może znalazłeś sobie kogoś po koncercie, co?
Spanikowany, potrzebujący pomocy, Soo
— Możesz przestać się wtrącać? — Yosoo miał wrażenie, że w cichym, ale i tak doskonale słyszalnym syknięciu Avy kryło się tyle jadu, że gdyby tylko chciała, posłałaby ich wszystkich do grobu. Potrzebował dłuższej chwili, by zorientować się, że kierowała te słowa właśnie w stronę Yechana; choć wcześniej wcale by się tego nie spodziewał. Przemknęło mu przez myśl, że może faktycznie lepiej byłoby, gdyby tym razem trzymał język za zębami? — Tak dla odmiany? Chociaż ten jeden raz?
OdpowiedzUsuńBył taki moment w jego życiu, w którym Ava była mu bliższa niż ktokolwiek. Potrafiła być obok w taki sposób, w jaki nie potrafił robić tego nikt inny, wyłapując najdrobniejsze sygnały, świadczące o jego zmieniających się nastrojach lub uciskających go bolączkach, ukrywanych przed resztą świata. Ta niewysoka, blada dziewczyna z włosami w kolorze gorzkiej czekolady i lekko odstającymi uszami, wtargnęła do życia Yosoo głośno i nagle, krótko po przeprowadzce do Nowego Jorku, gdy niepytana zaczęła dzielić się z nią przemyśleniami na temat wyjątkowo paskudnego koloru ścian w jego pokoju. Wylewała z siebie morze słów, a Yosoo był w stanie myśleć jedynie o tym, że ta z wyglądu bardzo przypominała mu wtedy przepiękną elficką księżniczkę - główną bohaterkę książek, które tak uwielbiał. Sewoo, matka Avy była bliską znajomą Jongho - ojca Yosoo - jeszcze od czasów szkoły średniej w Korei; nic więc dziwnego, że gdy rodzina Jeong podjęła decyzję o przeniesieniu się do Stanów Zjednoczonych (kilka lat po wyjeździe Sewoo), ich relacje na nowo się zacieśniły. Oba małżeństwa obrały sobie za cel, by spotykać się co najmniej raz w tygodniu, co siłą rzeczy przenosiło się także na ich dzieci. Ava, chcąc czy też nie, stała się więc częścią nowego życia Yosoo na długo przed tym, gdy ten zaczął postrzegać ją w kategorii potencjalnej partnerki (ich rodzice mieli co do tego oczywiście inne plany). Niezobowiązujące spotkania; wypady do parku rozrywki i wieczory przy playstation zmieniły się nagle w wizyty w restauracjach i kolacje ze śniadaniami, a Yosoo nie potrafił wskazać dokładnie tego momentu, gdy dał sobie wmówić, że tak właśnie musiało się przecież stać.
Nie oponował. Wysłuchiwał w milczeniu szeroko zakrojonych planów na przyszłość, preferencji co do kwiatów na ich przyszłym ślubie i szeregu oczekiwań, które musiałby spełnić pewnego dnia. Gdyby nie tamta cholerna noc, która - mimo zamroczenia i luk w pamięci - zdołała posłać to wszystko w diabłu. Ku jego zgubie… albo i szczęściu.
— Masz mnie za idiotkę? — pytanie Avy na powrót wyrwało go z zamyślenia. Nie był pewny, czy Yechan zdążył już jakkolwiek odnieść się do jej wcześniejszych słów, ale prawdę mówiąc… miał to gdzieś. To naprawdę zdumiewające, jak łatwo wszystko to, do czego zdążył przywyknąć, nabierało zupełnie innego znaczenia. — Myślisz, że nie wiem, jak wygląda malinka?
W innych okolicznościach ucieszyłby się, że uwaga tego rozwścieczonego elfa skupiała się właśnie na blondynie (były takie dni, że naprawdę go to bawiło), a nie na nim, jednak coś podpowiadało mu, że tym razem mogło to przynieść konsekwencje przerażające w swoich skutkach. To pewnie dlatego, a może też z czystej przekory, postanowił zeskoczyć z parapetu i w końcu się odezwać.
— Yechan na pewno nie uważa, że jesteś idiotką — miał ochotę trzasnąć się w sam środek czoła, gdy zdał sobie sprawę, że brzmiał o wiele zbyt radośnie, zważywszy na to, że od totalnej katastrofy dzieliły ich minuty. Sekundy może. Rozmowa z Avą była jak spacer po zbyt kruchym lodzie, a Jeong zamierzał najwyraźniej dobrowolnie sprawdzić jego wątpliwą wytrzymałość.
Usuń— Takie to zabawne? — brunetka dźgnęła go palcem w sam środek klatki piersiowej, a Yosoo miał wrażenie, że ta zaczęła go nagle palić żywym ogniem. — Ciekawe, czy twoi rodzice też tak pomyślą. — Tyle wystarczyło, by na powrót zamknąć mu usta. Poczuł, że się dusi. Albo, że mu niedobrze. Nie był do końca pewny. Samo wspomnienie o rodzicach i wizja spotkania się z szeregiem niewygodnych, zadawanych przez nich, pytań, prawie zwaliła go z nóg i gdyby nie dłoń Yechana, wciąż kurczowo zaciskająca się na jego barku, straciłby teraz równowagę. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, ale słowa kotłowały mu się w głowie i na języku tak bardzo, że nie był w stanie wyciągnąć z tej plątaniny niczego sensownego. Doskonale pamiętał reakcję ojca, gdy kilka dni temu oświadczał mu, że plany uległy wyraźnej zmianie i żadnego ślubu nie będzie. Nie chciał powtórki.
— Zostaw nas samych — ostatni nakaz dziewczyny dotarł do uszu Yosoo z pewnym opóźnieniem, ale miał nadzieję, że błagalne spojrzenie, posłane ukradkiem przyjacielowi, zatrzyma go jednak na miejscu. — Którego z tych słów nie rozumiesz?
Yosoo
Yosoo nigdy nie podważyłaby prawideł głoszących, że człowiek, dzięki kolekcjonowanym przezeń doświadczeniom, uczył się przez całe życie. I choć brzmiało to jak zdanie wyrwane ze stron pierwszego pochwyconego w dłonie poradnika dla nastoletnich odbiorców (najlepiej jednego z tych aspirujących do miana rzeczy wielkich), znajdowało wręcz boleśnie namacalne odniesienie w zwyczajnej codzienności. Jak mógłby drwić z tezy, którą potwierdzał bogatym zbiorem własnych cudów i pomyłek?
OdpowiedzUsuńW wieku pięciu lat Yosoo, dowiedział się, czym jest alergia, gdy zachęcony zapachem rozgrzanych przez słońce borówek, wrzucił do ust całą ich garść. Z kolei kilka lat później odpowiedział na pytanie, jak kruchy potrafi być pozornie gruby lód i z jaką siłą można pokochać małe, czworonożne stworzenie. Była to zima, którą zapamięta na zawsze; pełna sprzecznych uczuć; strachu i słodkiej łagodności. Przy pierwszej, samodzielnie przeczytanej, książce poczuł, że można w czymś przepaść bez reszty. Zrozumiał też to, że każda historia, niezależnie od zakończenia, zasługiwała na opowiedzenie. Bo przecież zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce jej wysłuchać. Wyjątkowo ciepłe lato w roku 2015 przyniosło ze sobą wiele rozczarowań; wtedy Yosoo pojął, że złamane obietnice i łzy nie mają przypisanego im limitu. Z kolei tak bardzo wyczekiwany przez niego okres studiów pozwolił mu w końcu poczuć słodko-gorzki smak prawdziwej, niewymuszonej przyjaźni i jednego uczucia pomylonego z miłością. A dziś, w wieku dwudziestu trzech lat znalazł potwierdzenie tezy o zwodniczym charakterze czerwieni. I to w każdym, znanym ludziom odcieniu.
Głęboki karmin określał niebezpieczeństwo każdego dzikiego pożaru, którego macki sięgały sprawnie wszystkiego, czego tylko zapragnęły. Szkarłat, niemal niedostrzegalnie przechodzący w lekki karmazyn, zdobił kwiaty pajęczej lilii, niezmiennie kojarzonej w Korei i Japonii z symbolem śmierci. O słodkiej fałszywości czerwieni wiedzieli wszyscy. Czerwone były jadowite węże, toksyczne płazy i trujące, tropikalne kwiaty. Nawet niewinne owoce, które w obliczu nieznanej alergii okazywały się tak zwodnicze. Ale najbardziej zdradliwa i niebezpieczna okazała się dla niego czerwień, wymalowana na jego bladej skórze. Czerwień, dowodząca jego niedawnych ekscesów, wyraz licznych pocałunków. Czerwień. doprowadzająca do tego, że względnie opanowana dotychczas Ava, robiła właśnie coś, czego Yosoo nigdy by się po niej nie spodziewał.
Najpierw usłyszał szmer i nieprzyjemny w odbiorze trzask. Nim zdążył zarejestrować, choćby przelotem, ten szybki i nieprzewidywalny ruch, było już po wszystkim. Dłoń Avy odbiła się od gładkiego policzka Yechana, który w oczach Yosoo, nie zasługiwałby na takie potraktowanie, niezależnie od wypowiedzianych słów. Dopiero po chwili dotarło do niego to, co się tak naprawdę stało, ale nawet wówczas nie znajdował wytłumaczenia tego, dlaczego Ava skupiła całą swoją złość na blondynie, a nie na nim. To nie miało sensu
— Oszalałaś? — krzyknął. Yosoo pierwszy raz krzyknął na Avę publicznie (nie żeby w zaciszu ich mieszkań było inaczej). — Co cię ugryzło?
Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Nawet wypowiedziana mimochodem groźba, dotycząca kontaktu z jego rodzicami, wydała mu się tak błaha, jak to tylko możliwe. Czy w ich oczach i tak nie uchodził już za stracony przypadek?
UsuńZabieranie głosu wtedy, kiedy nikt tego nie oczekiwał, nie zostało zawarte w obszernym spisie zachowań pożądanych, według samej Jeong Minju, jego matki. Podobnie jak głośne salwy śmiechu w sytuacjach kompletnie ku temu nie odpowiednich, skrupulatne dziesiątkowanie porcelanowej zastawy swojego ojca (nawet jeśli zupełnie przypadkowe) i uparte trzymanie się raz obranego stanowiska, niezależnie od tego czy w ostatecznym rozrachunku okazywało się one właściwe, czy też nie. Nie, Jeong Yosoo nie był ucieleśnieniem syna idealnego. Z całą pewnością nie pomagał mu wrodzony talent do znajdowania się w stanowczo nieodpowiednich miejscach o złym czasie i nieodparta potrzeba, by wciskać czubek nosa wszędzie tam, gdzie było to wielce niewskazane. Stanowił żywy dowód na to, że nawet na najstaranniej wymalowanym obrazie, mogła pojawić się delikatna skaza, kładąca cień na niemal całe, misterne wykonanie. W tym przypadku wspomniana skaza, zbyt często zapominała o tym, że świat nie składa się jedynie z ludzi o wielkich sercach i zbyt rzadko przyjmował do wiadomości fakt, że nie wszystkie zniszczenia dało się naprawić cierpliwością, wiarą i optymizmem.
Spojrzał zdezorientowany w kierunku stojącego obok Yechana i przez krótką chwilę zastanawiał się, co mógłby właściwie z siebie wydusić. Wątpił, by istniały słowa, które idealnie sprawdziłyby się w sytuacji podobnej do tej, ale mimo tego szukał. Naprawdę szukał.
— Pieprzę to — warknął w końcu i łapiąc za sweter blondyna, pociągnął go mocniej za sobą, udając się w bliżej nieokreślonym kierunku. Obecność na wykładzie wydała mu się nagle śmiesznie mało istotna (szczególnie jeśli wziąć pod uwagę jego dotychczasową frekwencję). — Zapomnij o wykładzie — dodał, gdy znaleźli się już w bezpiecznej odległości od miejsca tego, wątpliwej jakości, przedstawienia. — Wychodzimy już teraz.
Yosoo
Yosoo dzielił czas na ten przed nocą dwóch katastrof i zwietrzałego popcornu oraz ten po niej.
OdpowiedzUsuńI nie poznawał już samego siebie.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie posłane ukradkiem w kierunku przyjaciela, by wszystko inne momentalnie traciło na swej wartości. Jego serce kołatało niespokojnie, oddech wydawał się dużo płytszy i szybszy niż zazwyczaj, a słowa, z wypowiadaniem których nigdy nie miał większych problemów, plątały się na jego języku, ulatując z ust w mniejszym lub większym chaosie.
Wszystko to przypominało mu okres bogaty w niewinne, nastoletnie miłostki, które potrafiły sprawić, że dni stawały się nagle boleśnie krótkie, spojrzenia zbyt ulotne, a drobne przysięgi zyskiwały rangę obietnic, od których zależny był los wszechświata. Tego prywatnego i dusznego, skrywającego w sobie nieporadność pierwszych pocałunków i sekrety złamanych serc.
Dawno już nie miał sposobności, by dziwić się wszystkiemu w tak szczery i piękny sposób, jednocześnie czerpiąc z tego nieopisaną przyjemność. Bo w istocie, oszałamiało go wszystko, począwszy od jego reakcji, po sam bieg wydarzeń, których uczestnikiem - mimo tego, co uparcie wmawiał i sobie i innym - chciał pozostać na tak długo, jak to tylko możliwe. Zaskakiwał samego siebie, gdy w trakcie niemal całego, dzisiejszego dnia, spoglądał z wyczekiwaniem na zegarek, licząc naiwnie, że mogło to przyspieszyć upływ czasu, przybliżając go do tej trudnej, ale i niezbędnej im dyskusji. Zaskakiwał samego siebie, gdy każde spotkanie z ciemnymi tęczówkami, dawało początek lekkiemu drżeniu dłoni; gdy przypadkowe zetknięcie rodziło nieznośny ścisk żołądka.
I wreszcie… zaskoczył samego siebie najbardziej, gdy poprzedniego wieczora, spędzonego na kanapie w miękkim kocu, przyłapał się na tym, że doskwierał mu wówczas brak towarzystwa. Ale nie byle jakiego. Tego konkretnego. Tylko tego.
— Może lepiej nie polegajmy już na moich pomysłach, okej? Szczególnie tych podobno lepszych — zaironizował, ale ton o lekko radosnym zabarwieniu, niezależnie od tego jak nieadekwatną był teraz reakcją, zdradzał, że Yosoo nie miał na myśli niczego, co miałoby w tym momencie zranić, czy zirytować Yechana. Wiedział, że sam sens tych słów mógł być ryzykowny, ale nie mógł sobie tego jednak odmówić. Gdy tylko usłyszał ostatnią z wypowiedzi blondyna, powróciły do niego wyraźne i o wiele zbyt sugestywne obrazy, które chciał póki co, zatrzymać jedynie dla siebie. — Na razie przynajmniej. Kawiarnia będzie w porządku.
Nie chciał, by Yechan poczuł, że ten czegokolwiek teraz żałował. Wzbraniał się przed tym tak gorączkowo, że gdyby tylko walka ta mogła być widoczna dla czyichkolwiek oczu, stanowiłaby zapewne pokaz godny zapamiętania. Być może dlatego nie powiedział już nic więcej? Bo bał się, że w przypływie tych, trudnych do pojęcia, emocji, powiedziałby coś, co jedynie zaburzyłoby to i tak niestabilne i chwilowe (miał nadzieję, że nie) zawieszenie broni?
Spacer do kawiarni upłynął im więc na mizernej wymianie nic nieznaczących komentarzy i pomruków wyrażających zaprzeczenie lub potwierdzenie którejś z poruszanych aktualnie tez. Ale Yosoo nie potrafił szczerze oburzać się na ten fakt - sam dał mu przecież początek. Stanowiło to też pewne zabezpieczenie. W tak ubogiej w słowa rozmowie, trudniej o błąd. A błędów popełnili przecież już stanowczo zbyt wiele.
UsuńYechan nie mylił się, zakładając, że o tej porze kawiarnia nie powinna cieszyć się uwagą zbyt dużej liczby osób. Oprócz nich, w środku znajdowała się zaledwie trójka nieznajomych i brunet poczuł, jak wyjątkowo duży ciężar spada mu właśnie z ramion. Nie chciał odkładać tej rozmowy na później, a potencjalnie zatłoczone wnętrzne, nie było idealnym miejscem na jej przeprowadzenie.
— Usiądź, zamówię nam coś — nakazał, samemu udając się w stronę baru, by złożyć zamówienie u młodziutkiej dziewczyny o wyjątkowo bujnych, różowo-fioletowych włosach. Nie kojarzył jej z ich wcześniejszych wizyt, ale nie powinno go to przecież dziwić. Po pierwsze, ostatnimi czasy bywał na kampusie naprawdę rzadko, a po drugie: praca w kawiarni rządziła się własnymi prawami, ludzie zmieniali się tutaj nad wyraz często.
— Pomyślałem ostatnio, że może dobrze byłoby wrócić do niebieskich włosów — mruknął pod nosem, siadając po chwili na przeciwko blondyna i zupełnie ignorując fakt, że mieli rozmawiać teraz o czymś innym; że spotkali się tutaj w konkretnym celu, z ustalonymi wcześniej zamiarami. Przez ten krótki moment Yosoo miał wrażenie, że nic się między nimi nie zmieniło. Zupełnie tak, jak gdyby było to właśnie ich zwyczajne, popołudniowe wyjście do kawiarni
Yosoo
W ciągu ostatnich dni, słowa Yechana stanowczo zbyt często trafiały w czułe punkty Yosoo. Przez chwilę zastanawiał się, czy było tak zawsze i czy, w wyrazie czystej ignorancji, wcześniej po prostu to ignorował, ale… nie był w stanie zbyt długo skupiać się właśnie na tej kwestii. Nie, kiedy w uszach wciąż dźwięczało mu niewinne (a jednocześnie tak istotne): “dobrze ci w nich było”. Brunet powtarzał sobie to zdanie w myślach kilka raz, w kółko, jakby chciał upewnić samego siebie, czy na pewno dobrze to zrozumiał.
OdpowiedzUsuńI to nie tak, że nie przywykł do komplementów; słyszał je często. Zwykle nie wychodziły one poza sprawdzone, bezpieczne ramy. Zdarzało mu się więc zasłyszeć, że “dobrze wygląda”, czy też to, że komuś podobały się jego “duże, brązowe oczy”. Na samym początku znajomości wspomniała o tym nawet Ava. Maddy Jones, koleżanka z grupy, zachwycała się głośno każdą z jego fikuśnych, kolorowych bluz i zbyt dużych koszul. Również wycofana na co dzień Abby, młodsza sąsiadka jego rodziców, raczyła go od czasu do czasu przypadkową uprzejmością. Przyjmował je z lekkim kiwnięciem głowy i przywołanym na twarzy wyuczonym uśmiechem. Żadne ze słów, kierowane dotychczas w jego stronę, niezależnie od tego, jak sprawnie łechtałyby jego i tak mocno wybujałe już ego, nie wywołały jednak choć połowy tego, co zadziało się w jego ciele teraz. Żadne nie sprawiło, że mimo niskiej temperatury, panującej teraz na zewnątrz, robiło mu się nagle niesamowicie gorąco. Choć przecież nie było to nic wyjątkowego, nic wielkiego, o czym warto byłoby pamiętać po kilku latach. Ot, krótka, rzucona mimochodem opinia. Tylko i aż.
Yosoo, zupełnie bezwiednie, oparł obie dłonie na brzegu zajmowanego przez nich stolika i zacisnął je tak mocno, że palce zaczęły mu drżeć. Nie rozumiał tego; nie potrafił i chyba nawet nie próbował.
— Co? — wypalił bezmyślnie, orientując się, że to chyba był właśnie ten moment, w którym powinien coś powiedzieć. Potrząsnął gwałtownie głową, roztrzepując przy tym, i tak pozostające w sporym nieładzie, włosy i posłał chłopakowi przepraszające spojrzenie. — Odleciałem na moment.
Yechan miał w sobie coś, co doprowadzało go do szału. Coś, czego nie umiał określić, a co sprawiało, że nie potrafił zamknąć przy nim ust. Yosoo lubił ciszę i niewymuszone reakcje, czyli wszystko to, do czego śmierci przyczyniał się raz za razem, gdy tylko przyszło mu spędzać w jego towarzystwie dłużej niż dwie minuty. Pielęgnował ten spokój i rozsądek w działaniu, czując, że dzięki temu panował nad wszystkim…
… a przy nim nie potrafił.
Słowa wylewały się z niego niczym niepowstrzymany, dziki strumień, pędzący przez zalesione wzgórza. Zalewał przestrzeń, przyprawiając Yosoo o mdłości i bóle brzucha. Jego wypowiedzi traciły na wartości; wydawały się obrzydliwie tanie; niechciane - jak chmara mrówek na letnim pikniku.
Patrząc na niego: w jego brązowe oczy, na jasne włosy opadające wzdłuż jego twarzy i usta ułożone w delikatnym uśmiechu, zarezerwowanym dla każdego poza nim, zapominał o wszystkim, co było dla niego tak ważne; i cholernie go to przerażało.
Przygnieciony emocjami i reakcjami, których nie zdążył jeszcze na dobre poznać, poczuł się mocno zagubiony.
Usuń— Ja też mogłem coś zrobić. Nie musiałem się zgadzać. Wiem przecież, jak ta praca potrafi dać ci w kość — zapewnił, mrugając przy tym gwałtownie, zupełnie tak, jak gdyby chciał w ten sposób odgonić natłok natrętnych myśli. Te, uparcie, nie dawały jednak za wygraną. Uderzały w niego z o tyle większą mocą, o ile bardziej się im przeciwstawiał i gdy był bliski poddania się, ukrycia twarzy we własnych, drżących lekko dłoniach, poczuł, jak jego usta otwierają się bez uprzedniego przygotowania tego, co miało z nich za chwilę wypłynąć.
— Nie wiem, co my właściwie robimy, czy to jakiś nieśmieszny żart i czy będziemy tego żałować, ale… chrzanić to, okej? Nie chcę się o to martwić. Mam nadzieję, że ty też nie. W zasadzie to totalnie nie wiem, czego potrzebuję. Może tylko tego, żebyś został tu gdzie jesteś, żebyśmy mogli… żeby było… normalnie może, chociaż przez jakiś czas. A potem możemy znowu się znienawidzić, jeśli tak będzie trzeba i jeśli tego będziesz właśnie chciał.
Y.
Kiedy analizował w głowie całą dotychczasową znajomość łączącą go z Yechanem, w większości przypadków zalewał go korowód tych pozytywnych wspomnień; niezmąconych zawiłością relacji, tworzonych głównie dla uzyskiwania szybkich korzyści, czy jedynie dobrej, chwilowej zabawy. Myślał o tych wyjątkowych godzinach, spędzonych tylko w tym towarzystwie, którego od zawsze tak szczerze łaknął. Myślał o wszystkich otwartych drzwiach i zdradzonych tajemnicach, o zaufaniu zbyt dużym, by próbować narażać je na jakikolwiek szwank. O podjętych decyzjach i zmienianych naprędce planach. Byle tylko utrzymać nigdy nienazwane status quo - wygodę tego, co trwało między nimi od pierwszej poważniejszej rozmowy. Yechan był nieodłączną częścią jego codzienności, a mimo tego, Yosoo nigdy wcześniej nie pomyślał o nim jednak w kategorii wykraczającej poza te bezpieczne i doskonale znane ramy czystej, bezinteresownej przyjaźni. Nigdy. Ich pierwsza, wspólnie spędzona noc, zasiała drobne ziarno niepewności, urastającej aktualnie do miana czegoś niezwykle ważnego. Druga z kolei jedynie je wzmocniła, powodując, że Yosoo nie miał już do czynienia z owym ziarenkiem, a z małą, kiełkująca roślinką. I choć spychał tę dławiąca myśl w najdalsze zakamarki własnego umysłu, nie mógł ignorować faktu, jak destrukcyjnie i oszałamiająco zarazem, podziałały na niego najpierw wszystkie słowa blondyna, a później ten drobny gest, który - w innych okolicznościach - umknąłby mu najpewniej lub został przyrównany do setek mu podobnych, noszących jedynie znamiona naturalnej formy tego niemego wsparcia. I choć dłoń Yechana zniknęła ze swojego miejsca niemal tak szybko, jak się pojawiła, brunet miał wrażenie, że miejsce, które przed momentem dotykała, paliło go teraz niezwykle mocno.
OdpowiedzUsuńSerce Yosoo kołatało w jego piersi w tak szaleńczym tempie, że gdyby nie towarzyszące im dźwięki typowe dla kawiarnianego wnętrza, jego burzliwy rytm byłby wyraźnie słyszalny nie tylko dla niego samego, ale również dla siedzącego obok chłopaka. Chłopaka, który wykonując ten jeden, zupełnie naturalny; odruchowy gest, spowodował, że w prywatnym świecie Yosoo zapanowała właśnie najstraszliwsza ze wszystkich dotychczasowych burz.
— Nie musi? — podłapał odruchowo, nim impuls odpowiedzialny za te słowa, zdołał na dobre przedrzeć się do jego świadomości i poddając oczywistemu ujarzmieniu, zatopić w niej najszybciej jak to było możliwe. Nie chciał komentować ani dopytywać o potrzebę uściślenia tego, że ich wcześniejsze doświadczenia nie musiały implikować w sobie jakichkolwiek dalszych kroków, czując, że deklaracja o takim wydźwięku nie była zapewne ideą, która pojawiła się w głowie Yechana bez żadnego wyraźnego powodu, ale trzeźwość myślenia była teraz ostatnim z dóbr, na które mógł sobie pozwolić. I choć dla postronnego słuchacza pytanie to mogło nieść za sobą zupełnie inny, niewinny lub wręcz kojący wydźwięk, w tonie Yosoo dało się wyczuć coś, co niebezpiecznie zbliżało się do czegoś, co niezwykle go teraz niepokoiło. Do tego delikatnego, ledwo dostrzegalnego wyrazu… zawodu. Nuty skrywanego, niezrozumiałego dla niego żalu, zamaskowanego szybkim odchrząknięciem i nerwowym przygryzieniem wargi. Zadziałał asekuracyjnie, odruchowo, choć nie był nawet pewny, czy Yechan byłby jeszcze w stanie wyłapać tak drobne szczegóły, które zdradzały teraz niemal każdą jego myśl, jeśli umknęło mu to, jak zareagował na wcześniejszą uwagę o kolorze jego włosów. — To chyba… dobrze.
Chyba nie do końca
Usuń— Nic takiego już więcej się nie stanie — zapewnił, biorąc pełną odpowiedzialność za każde z tych czterech słów. — Ale nie kłamałem, kiedy powiedziałem, że nie chodziło wtedy o ciebie. Nadal się tego trzymam. — Nie był pewny, czy Yechan mógłby zrozumieć kierujące nim motywacje, skoro sam nie do końca je pojmował. W trakcie ostatnich dni, blondyn zaprzątał myśli Yosoo znacznie częściej i mocniej niż sam mógł sobie tego życzyć i irytowało go to w równym stopniu, co urzekało. Był jak jedna z tych niedostępnych książek, które bardzo chciał przeczytać, rozkoszując się dotykiem i zapachem każdej starej strony, ukrywającej nieopowiedziane dotąd historie, emocje czy wyjątkowe momenty. I mieć ją tylko dla siebie. Yechan miał w sobie coś, czego uparcie próbował doszukać się też w innych, ale każda z podejmowanych przez niego prób, prędzej czy później kończyła się dla niego prywatną katastrofą. To nigdy nie były te same słowa, nie te same gesty, nie te spojrzenia. Więc zarzucał poszukiwania, wracając raz za razem do punktu wyjścia.
— Wtedy faktycznie trochę… — bałem się, chciał mu teraz powiedzieć. Chciał wyrzucić to wszystko, co od tygodnia uwierało go w równym stopniu, co wełniany sweter. — Było tego po prostu za dużo. Najpierw my, potem jeszcze Ava i cały ten koszmar z zerwaniem, naprawdę miałem dość. Ale potem… — zawahał się na moment — po drugim razie było inaczej.
Yosoo
Do tej pory wierzył, że wszystkie niepokoje i refleksje, które niejednokrotnie zaprzątały jego uwagę, były jedynie nieistotnymi przejawami młodzieńczego niezdecydowania i zagubienia. Być może tkwił w tym zbyt głęboko, by samodzielnie wypłynąć na powierzchnię, a może tak było po prostu wygodniej. Yosoo rzadko podważał swoje wcześniejsze wybory lub wpojone mu normy, których trzymał się (nawet jeśli tylko z przyzwyczajenia) tak kurczowo, że funkcjonowanie bez nich wydawało mu się już zupełnie niemożliwe. Dorastał pod jednym dachem z człowiekiem, dla którego wszelkie odstępstwa od tychże norm, od bezpiecznego i przewidywalnego schematu, stanowiły coś niewyobrażalnego - ucieleśnienie największego zła. Tak naprawdę bardzo szybko pojął te reguły, niepisane zasady rządzące jego życiem, których nie sposób było jakkolwiek się wyzbyć. Słowa i decyzje jego ojca, były tymi ostatecznymi, niezależnie od tego, czego miałyby dotyczyć. Wygłaszane nader często tyrady, dotyczące zepsucia współczesnego świata, pozostawiały za sobą jedynie, nigdy niewypowiedzianą, niezgodę i narastające uczucie mdłości. Strach o to, co mógłby przynieść te jeden, konkretny dzień, w którym jawnie przeciwstawił się choć jednemu z wpojonych mu zwyczajów. Yosoo nienawidził samego siebie, ilekroć tylko wysłuchiwał tych bzdur, dając na nie ciche przyzwolenie, brakiem własnej, stanowczej reakcji. W takich chwilach szczerze zazdrościł tym, którzy przy pełnym wsparciu i akceptacji najbliższego otoczenia, mogli bez wyraźnych ograniczeń odkrywać wszystko, czego tylko zapragnęli. Od początku do końca, bez wyznaczonych ram. Zazdrościł też Yechanowi, choć wiedział doskonale, że pozorną wolność okupywał jedną z najwyższych cen.
OdpowiedzUsuńFakt, że z każdą kolejną godziną ponownie czuł się w jego obecności coraz swobodniej, przyjął z pełną akceptacją, ale również z czymś na kształt fascynacji. Słowa znów same cisnęły się mu na usta, a reakcje nie były już jedynie sztywnym i wyuczonym pokazem delikatnych uśmiechów, kiwnięć głową lub pomruków (nie)zrozumienia. Z powodzeniem mógłby zapomnieć, że gdyby cofnął czas o te kilka dni, podobny obrazek wywołałby w nim jedynie okrzyk zdumienia, czy też poczucie odurzającego zażenowania. Ale teraz wszystko wyglądało zupełnie inaczej; wydawało mu się to tak naturalne i kojące, dopóki nie zarejestrował znaczenia jego ostatnich słów.
Lepiej
Yosoo zakrztusił się popijaną właśnie kawą. Potrzebował chwili, by uspokoić nie tylko, wybity z rytmu, oddech, ale i chaos, który powstał właśnie w jego głowie i powoli zaczynał przejmować kontrolę nad najdrobniejszymi ruchami jego ciała. Miał ochotę wstać i wyjść, bez słowa i przedłużającej się wymiany spojrzeń. Po prostu zniknąć, tak jak miewał w zwyczaju, gdy coś wymykało się spod jego kontroli lub okazywało się zbyt trudne do udźwignięcia w danym momencie. To nie mogłoby być aż takie złe, prawda? Pozostawienie za sobą znów tego głębokiego morza niedomówień; przerwanych zdań, ciężaru wymownych spojrzeń. Na litość boską, krok zaledwie dzielił go od tego, by przekreślić ich dotychczasowe starania. Nie wiedział, jakim cudem zdołał opanować tę potrzebę.
— Może… — zaczął w końcu, zbyt niepewnie, jak na to, jak bezkompromisowy pomysł rodził się przed chwilą w jego umyśle. Wciąż się denerwował. Wciąż nie potrafił przeciwstawić się wszystkim tak bezwstydnie zdradzającym go emocjom i reakcjom. — Było. — kontynuował, czując jak zalewa go niepowstrzymana nijak fala zażenowania. Wciąż nieznacznie drżącymi palcami przeczesał swoje włosy, pozwalając, by niektóre z końcówek opadły swobodnie, przysłaniając mu nieznacznie oczy. Robił tak zawsze, gdy rozmowa, w której przychodziło mu uczestniczyć, zbaczała z bezpiecznego toru, niezależnie od tego, czego dotyczyła. Było w tym coś boleśnie przewidywalnego. W tym jednym przypadku nie był jednak pewien, czy powodem jego działań był wstyd za pochopnie podjęte decyzje, które dały początek tej katastrofie, czy fakt, że prawdopodobnie pierwszy raz od początku znajomości z Yechanem, podejmowali właśnie tak niecodzienny temat. Yosoo wsunął czubek kciuka między zęby, dłuższą chwilę zastanawiając się nad tym, co chciał (a czego absolutnie nie) mu teraz powiedzieć. I nad tym, czy z tej odległości Yechan był w stanie wyczuć jego nierównomierny oddech. Pełen wachlarz reakcji krytycznych. Był jak otwarta księga, o ile ktoś choć raz mógł obserwować go w sytuacji bliźniaczej do tej. — Nie, stop, przestań to robić. Poważnie, Channie, zwariuję inaczej.
UsuńOdruchowo powędrował dłonią wyżej, przecierając bok szyi w nieco nerwowym geście. Nie pomogło jednak to, że gdy tylko jego palce zetknęły się z podrażnioną skórą, uderzyły w niego wspomnienia, wciąż tak wyraźne, a twarz zalała się nagle uczuciem nieprzyjemnego ciepła.
— Jeśli liczysz, że powiem to głośno, to lepiej odpuść. Nie ma, kurwa, szans.
Związek z Avą był pierwszym poważniejszym, w który Yosoo zdecydował się zaangażować. Wcześniejsze nigdy nie przekroczyły magicznej granicy tych kilku randek, po których brunet pozwalał sobie zdjąć z twarzy ułamek ze swoich licznych masek. Być może właśnie dlatego wiele z rzeczy, które z perspektywy czasu wydały się wyraźnym sygnałem ostrzegawczym, wcześniej umykały jego uwadze. I nie chodziło jedynie o te niewiele znaczące banały. W istocie, różnili się tak bardzo, jak tylko mogły różnić się osoby wyrwane z dwóch odmiennych światów i musiało minąć kilka miesięcy, nim Yosoo pozwolił tej myśli rozgościć się w swoim sercu na dobre. Miesięcy, w trakcie których podstępnie sprowadzono go do roli kolejnego punktu na liście planów koniecznych do zrealizowania przed trzydziestym rokiem życia. Ava nie zdążyła przyzwyczaić się do smaku porażki lub buntu wobec jej postanowień, zapewne dlatego wciąż tkwiła w przekonaniu, że decyzja Yosoo była jedynie przejawem ulotnych komplikacji, z którymi miała poradzić sobie przy pierwszej nadarzającej się okazji. Chodziło o coś jeszcze… Ilekroć tylko słuchał o miłości, niezależnie od tego, jak górnolotnie by to brzmiało, miał wrażenie, że ludzie dzielili się z nim czymś, czego sam nie miał jeszcze okazji doświadczyć. Gdy inny czuli wszystko znacznie mocniej niż zwykle, on sam miał wrażenie, jakby ktoś zamknął go w szczelnym, przeźroczystym pudełku, pozwalając jedynie patrzeć, ale nigdy nie dotykać.
OdpowiedzUsuńA gdyby tak…
— Wiesz, kiedy teraz o tym myślę, to… — zaczął, szukając chwilę odpowiednich słów. — Trochę szkoda, że nie poczułem tego wcześniej. Może wszystko wyglądałoby teraz zupełnie inaczej.
Nie wiedział, czego oczekiwał, dzieląc się z Yechanem dokładnie taką refleksją (i to tuż po tym, gdy ten niemal przyprawił go o zawał serca, wywołując w nim reakcje, które najchętniej ukryłby bardzo głęboko).
Yosoo kochał życie, chcąc chłonąć wszystko, czego mógł doświadczyć, ale często dawał temu wyraz w dość nieoczekiwany sposób. Był zbiorem kontrastów; irytujących zaprzeczeń, za którymi nie sposób było nadążyć. Trudno bronić się przed tym, będąc skąpanym w oczywistej sprzeczności już od pierwszego oddechu. Mógł iść środkiem głównej ulicy i śpiewać głośno spisane przez siebie piosenki, tylko po to by godzinę później leżeć w mokrej trawie i nie odpowiadając na zadawane mu pytania, odurzać się widokiem zachmurzonego nieba. Z myślami schowanymi przed każdym, poza nim. Mógł śmiać się zbyt głośno w eleganckiej restauracji i być niezwykle uprzejmym dla pijanego nastolatka, spotkanego w nocnym autobusie. Bo tylko od niego zależało to, jakimi zasadami kierował się jego prywatny świat. Mógł szukać miłości i od niej uciekać. Pragnąć pisać i nie pozostawić śladu nawet po najmniejszej tego próbie. Wejść pod prysznic w ubraniu, zjeść na obiad miętowe lody. Potępiać kłamstwo i jednocześnie codziennie oszukiwać samego siebie. I siedzieć w kawiarni, naprzeciwko przyjaciela, z którym połączyło go najbardziej intensywne i jednocześnie obezwładniające doświadczenie życia.
Jego brwi powędrowały ku górze, w tym automatycznym wyrazie, gdy dotarło do niego, że najwyraźniej nie tylko on borykał się właśnie z namacalnymi i doskonale widocznymi pamiątkami po ich niedawnych doświadczeniach. Nie rozumiał, jak to możliwe, że do tej pory nawet nie przeszło mu to przez głowę.
UsuńNie zdołał w porę nad sobą zapanować. Zadziałał bezmyślnie, nachylając się ponad stolikiem i ciągnąc delikatnie za brzeg swetra Yechana, w celu odsłonięcia niewielkiego fragmentu jego ciała. To nie tak, że mu nie wierzył. Nie poddałby wątpliwości żadnego z jego słów, ale tym razem w grę wchodziło również coś zupełnie innego. Brak zrozumienia? Zagubienie może? Trudna do wytłumaczenia potrzeba, ujrzenia na własne oczy czegoś, co do tej pory pozostawało jedynie w sferze wyobrażenia, nakreślonego mniej lub bardziej przez zlepek przypadkowych słów? Kilka zaczerwienionych śladów sprawiło, że przez jego ciało przetoczyła się nagle fala ciepłych i całkiem przyjemnych dreszczy, kumulując się nieoczekiwanie gdzieś w okolicach żołądka.
— To moje? — zapytał głupio, siadając z powrotem na swoim miejscu. Nim zdołał się zorientować, powrócił do nawykowego zagryzania wargi i w nieco uspokakającym geście, zaczął bawić się własnymi palcami.— Przepraszam. Bo chyba powinienem? Nie wiem, co sobie myślałem.
Yosoo
Nie miał pojęcia, czy gdyby dane mu było zgromadzić te doświadczenia wcześniej, to czy obecny bieg wydarzeń wyglądałby zupełnie inaczej, czy może - ku zaskoczeniu - wręcz przeciwnie, tak samo lub choćby podobnie. Tak naprawdę trudno było zakładać potencjalne rozwiązanie, gdyż wszystkie warunkujące je czynniki, były kompletnie od Yosoo niezależne.
OdpowiedzUsuń— Nie wiem, pewnie nic by się nie zmieniło — przyznał w końcu, z rozbrajająca szczerością, wzruszając przy tym ramionami i pierwszy raz od początku ich spotkania, skupił się w końcu na zamówionej dla siebie kawie. Tej ulubionej, najzwyklejszej, zabielanej niewielką zaledwie ilością owsianego mleka. — Może po prostu obyłoby się bez szopki z nieodbieraniem telefonu. Znasz mojego tatę… to nie byłoby takie proste.
Pamiętał ten dzień, kiedy pierwszy raz jawnie przeciwstawił się pomysłowi swojego ojca. Dokładnie 15 października, cztery lata wcześniej, gdy nieśmiało zająknął się o chęci zmiany wybranego kierunku studiów. We wtorek, wyjątkowo paskudny, nawet jak na nowojorskie standardy. Deszcz padał wtedy niemal od samego wschodu słońca, ale zamiast jego przyjemnego, orzeźwiającego zapachu, Yosoo czuł jedynie spaliny wszechobecnych aut i duszący zapach mocnych perfum ojca. Ten stał tak blisko niego, że między ich ciałami brakowało miejsca nawet dla powietrza; ściskał ramię syna, wkładając w to stanowczo zbyt wiele siły i tonem nieznoszącym sprzeciwu odgrażał się wszelkimi możliwymi konsekwencjami. Yosoo miał wrażenie, że ojciec zachował resztki spokoju jedynie przez fakt, iż stali wtedy przed wejściem do restauracji, mijani przez wiele przypadkowych osób. Bardzo chciał wtedy wytrwać, postawić na swoim, móc samodzielnie zadecydować o tym, czego szczerze pragnął i potrzebował. Pomysł ze szkołą artystyczną - jak mógł się zresztą domyślać - spotkał się jednak z tak jawnym sprzeciwem, że już dwie godziny później, Soo przepraszał cicho za ten, podobno, idiotyczny pomysł, obiecując przy okazji, że bardziej skupi się tym, co “poważne” i “przyszłościowe”. Niezależnie od tego, jak bardzo nienawidził wszystkiego, co związane z ekonomią i jak kiepski by w tym nie był.
— Zazwyczaj nie gryzę — wypalił nagle, odstawiając filiżankę na stolik i oddychając z ulgą, gdy zorientował się, że wypowiedzenie tych w połowie żartobliwych słów, przyszło mu z większą swobodą, niż mógł początkowo zakładać. Być może był to kolejny, nieśmiały sygnał na to, że coś rzeczywiście wracało powoli do normy. Przynajmniej do czasu kolejnych komplikacji, ale o tym Yosoo wolał na razie nie myśleć. — Nie wiem, co mnie opętało.
Wiedział, ale wolał zepchnąć to na sam skraj świadomości, byle tylko przypadkiem nie wypalić teraz czegoś, co ponownie wzniosłoby między nimi mur niedopowiedzeń lub tej przeklętej niezręczności.
Naprawdę zależało mu na tym, by nie wykonać niezamierzenie kolejnego kroku w tył. Tych miał już serdecznie dość. Być może właśnie dlatego, odpychając od siebie wszelkie wątpliwości, pozwolił sobie na to, by w chwili spontanicznego zrywu, zareagować śmiechem na kolejne słowa Yechana. Tym z rodzaju najszczerszych i zaraźliwych.
— Po pierwsze, nie noszę takich rzeczy i boli mnie serce, że w ogóle to proponujesz. — powiedział, kręcąc z rozbawieniem głową, nie rezygnując przy tym z promiennego uśmiechu. — Po drugie, mów co chcesz, ale chustka była naprawdę ładna. Może zakładanie jej nie było najmądrzejszym pomysłem, zgoda, ale musisz przyznać, że wyglądałem zajebiście. Ava nie docenia prawdziwej sztuki, może dlatego nam nie wyszło.
UsuńYosoo lubił bawić się kolorami i fakturami, nikogo z jego otoczenia nie dziwiło już więc to, że zdarzało mu się dobierać pozornie przypadkowe elementy garderoby i łączyć je ze sobą w bardziej lub mniej, rzucające się w oczy zestawy. Złośliwi mogliby doszukać się w tym próby rekompensowania sobie życia w nieustannym stłamszeniu, ale Soo puściłby takie komentarze mimo uszu, dalej brnąc w swoje. Niebieskie włosy były jedynie początkiem długiej listy jego wizerunkowych eksperymentów. Pstrokata, damska chustka mogła stać się jednak ostatnim, przynajmniej na razie.
— Swoja drogą, mógłbyś spróbować trochę w tym temacie poszaleć.
Yosoo
Problem ze słowami (i to dokładnie wszystkimi) polegał na tym, że te, stanowczo zbyt często, wymykały się jakiejkolwiek kontroli. Grzęzły w gardle, gdy były tak potrzebne i wylewały się strumieniami, gdy dla ogólnego dobra, powinny na stałe pozostać tymi nigdy niewypowiedzianymi. I to nie tak, że Yosoo z wprawą godną pozazdroszczenia, posługiwał się nimi jak bronią lub wyjątkowo zdradliwą trucizną. Nie, wręcz przeciwnie. Był znany ze swoich szczerych, często nieprzemyślanych wypowiedzi, które niejednokrotnie pakowały go w mniejsze lub większe kłopoty. Plótł bez opamiętania, śmiejąc się przy tym w momentach zupełnie ku temu nieodpowiednich. Wymykał się wszelkim konwenansom i było mu dobrze.
OdpowiedzUsuńA tym razem, teraz, gdy siedział tuż przed tak dobrze znaną sobie osobą, obdarowaną największymi pokładami zaufania… stracił nad sobą kontrolę. Pozwolił na to, by reakcja na niewinną, żartobliwą zaczepkę, spowodowała, że dookoła jego gardła zacisnęła się nagle niewidzialna pętla.
— Nie to miałem na myśli. To nie tak, że źle wyglądasz… — wytłumaczenie uparcie nie chciało opuścić jego ust. Każde, które choć na moment rodziło się w jego głowie, wydawało mu się nieodpowiednie lub śmieszne.
Swoimi reakcjami i rzucanymi przypadkowo (choć, prawdę mówiąc, Yosoo powoli zaczynał wątpić, czy na pewno) sformułowaniami, Yechan zapewniał brunetowi prawdziwą jazdę bez trzymanki. Czuł się teraz, jak w wagoniku kolejki górskiej, rozpędzonej do granic możliwości i bezpieczeństwa, pędzącej prosto przed siebie, to w górę, to w dół; skręcającej bez ostrzeżenia. Trudno było oczekiwać, że i tak mocno niestabilny w reakcjach Yosoo, zdoła utrzymać rezon i wytrwać w danym stanie dłużej niż te kilka minut. Jego nastrój i zachowanie zależało teraz od wszystkich tych, najdrobniejszych nawet, bodźców, które Yechan dostarczał mu nieprzerwanie, nawet jeśli tylko nieświadomie.
— Wyglądasz dobrze — zapewnił, wkładając ogrom wysiłku, by przeciwstawić się tej niepowstrzymanej dotąd fali wyraźnego zakłopotania, która zalewała go raz za razem, powodując, że kilkukrotnie w trakcie ich rozmowy, tracił poczucie gruntu pod stopami. Nie chciał tego, nie teraz, gdy ponownie odzyskiwał kontrolę nad tonem swojego głosu i wszystkimi odruchami ciała. — Zawsze wyglądałeś.
Zaledwie sekundę po wypowiedzeniu ostatniego ze słów, poderwał się z miejsca, jak gdyby wygodny fotel okazał się nagle narzędziem niewyobrażalnych tortur. Niespodziewanym ruchem zwrócił ku sobie spojrzenie siedzącej najbliżej pary, ale był to szczegół tak nieistotny, że umknął całkowicie jego i tak mocno rozproszonej już uwadze. Chwycił za kurtkę, przewieszoną do tej pory na oparciu i naciągając ją na siebie, dał chłopakowi jasny sygnał, że uznał rozmowę za zakończoną. Przynajmniej na razie. Uśmiechnął się jednak pokrzepiająco i wzruszając ramionami w nieco przepraszającym, poprzedzającym jego wyjście, geście, dodał jeszcze:
— Znowu gadasz bzdury, Channie. Przez ciebie ja też zaczynam bredzić.
______
Choć wczesne prognozy nie zapowiadały takiego obrotu spraw, ostatnie trzy tygodnie minęły mu nad wyraz spokojnie. Wyrzuty sumienia i wszelkie wątpliwości, co do raz podjętych decyzji, traciły powoli na swej mocy i Yosoo mógłby przysiąc, że nie zajmowały jego uwagi w dużo większym stopniu, niż te typowe trudności, które przynosił każdy, kolejny dzień. Udawało mu się żyć względnie spokojnie, przywracając niemal w całości dotychczasowe postrzeganie samego siebie, jak i relacji łączącej go z Yechanem. Były to dni wypełnione przewidywalną, bezpieczną rutyną, niezmiennym schematem: dom-uczelnia/impreza/koncert/kawiarnia-dom, z którego nie chciał już wyłamywać się z potrzebą podobnej do tej, sprzed miesiąca. Dni, które upłynęły mu na realizacji drobnych zobowiązań i powracającej beztrosce: wspólnymi wyjściami do kawiarni, dwoma obejrzanymi, przesadnie nudnymi, filmami, jedną poważniejszą wymianą opinii i kilkunastoma sytuacjami, powodującymi niekontrolowane wybuchy szczerego śmiechu.
OdpowiedzUsuńPrzy kilku dobrze dobranych argumentach, byłby skłonny uwierzyć, że między nimi nigdy nie wydarzyły się żadne trudniejsze momenty, że łącząca ich relacja, nie została postawiona na ostrzu noża. Puściłby w niepamięć każdy z nieprzyjemnych komentarzy, czy bolesnych spojrzeń.
Pozwolił sobie poczuć się swobodnie i bezpiecznie na tyle, że nie dostrzegł żadnej ostrzegawczej flagi w propozycji kolejnej, niezobowiązującej i podobno w miarę spokojnej imprezy, organizowanej przez kolegę z wydziału. Imprezy, na której zjawił się nie tylko Yosoo, ale także Channie i kilka lepiej znanych im osób. Nawet obecność Avy (wynikająca najpewniej z faktu, że niestety obracali się w podobnym kręgu znajomych), nie była czymś, co mogło go teraz wyjątkowo mocno niepokoić. Yosoo obiecał sobie nawet, że będzie to jedno z tych wyjść, na których nie zbliży się do alkoholu. I szło mu całkiem dobrze, przynajmniej na razie.
Yosoo
Nudził się. Nie chodziło o brak wspólnych tematów, czy też względnie spokojny (przynajmniej póki co) charakter spotkania. Yosoo czuł się tak, jakby znalazł się właśnie w wyjątkowo nieprzyjaznej i obcej przestrzeni, pozbawiony towarzystwa kogokolwiek, komu by ufał. Przy kim czułby się bezpiecznie, pewnie i śmiało. Tkwił więc w tym korowodzie niedomówień i fałszywych uprzejmości, starając się angażować w przypadkowe rozmowy na tyle, na ile było to jeszcze możliwe, zastanawiając się, co też dokładnie sprawiło, że - mimo niewątpliwego doświadczenia w dziedzinie zabawy - nie potrafił cieszyć się z danych mu właśnie możliwości. Był nawet bliski wyjścia; rezygnacji z obranej wizji spędzenia tego wieczoru w gronie znajomych.
OdpowiedzUsuńAż w końcu…
Nie musiał się nawet odwracać. Dłoń na jego barku i doskonale znajomy głos (Yosoo był pewny, że rozpoznałby go bez wahania, nawet wybudzony nagle z niezwykle głębokiego snu) nie pozwoliły mu zastanawiać się choćby sekundy nad tym, kto w końcu znalazł się za jego plecami. Czuł się tak, jak gdyby ktoś uwalniał go właśnie ze złotej klatki, sprawiając, że pierwszy raz od kiedy, przeszło godzinę temu, przekroczył próg mieszkania gospodarza dzisiejszej imprezy, poczuł się w końcu… choć odrobinę swobodnie. Spojrzał na przyjaciela, odruchowo ślizgając wzrokiem po jego, nietypowym dla niego, ubraniu i uśmiechnął się trochę mocniej, niż powinien.
— Nie bądź wredny — odchylił się do tyłu i szepnął mu, tuż przy uchu, nie do końca rejestrując fakt, że znajdował się właśnie bliżej niego, niż w trakcie całych, ostatnich trzech tygodni. — Albo przynajmniej poczekaj, aż zostaniemy sami. Tutaj kręci się stanowczo zbyt wielu wysłanników Avki, którzy tylko czekają, żeby przekazać jej to, co mówisz. Zapomniałeś już, jak wasze spotkanie skończyło się ostatnim razem? Nie będę zbierał cię z podłogi, jak postanowi znowu trzasnąć cię w twoją śliczną buźkę.
Śliczną. Pożałował tych słów niemal od razu. I to nie tak, że się ich wypierał. Chciał, czy nie, przyciśnięty do muru, musiałby przyznać, że opinia ta była w stu procentach zgodna z prawdą; natomiast… dla ich wspólnego dobra lepiej było, gdyby pozostała tylko w sferze stałych niedopowiedzeń.
Próbował zamaskować tę wypowiedź wymuszonym kaszlem i niby to odruchowym, klepnięciem w ramię przyjaciela, ale było to tak niezręczne i nienaturalne, że chyba tylko głupiec nabrałby się teraz na ten, średniej jakości, spektakl.
— I może lepiej dzisiaj jednak nie pijmy, co? — zapytał, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że Yechan i tak zrobi dokładnie to, co sam uzna za najlepsze dla niego. Yosoo chciał po prostu szybko i płynnie odwrócić uwagę od tego, co chwilę wcześniej, niepostrzeżenie wyrwało się z jego ust. Nie wiedział jednak, czy nie było już na to za późno. — To się ostatnio kończy… nieoczekiwanie.
Pogrążał się. Coraz bardziej i bardziej, z każdą, kolejną próbą wyjścia z tej sytuacji z twarzą.
Gdyby obserwował tę sytuację z boku, z dużym prawdopodobieństwem zanosiłby się właśnie śmiechem, kręcąc z politowaniem głową nad tymi marnymi starnami. Mógłby podjąć jeszcze próbę, tę ostatnią i najbardziej rozpaczliwą, obrócenia tego w żart, ale istniało spore ryzyko, że i to działanie spaliłby właśnie już u samych jego podstaw. Zresztą, obawiał się, że jego, blada zazwyczaj, twarz nabiera właśnie zdrowego, ale zdradliwego, różowego odcienia.
Usuń— Zagrajmy w coś… — propozycja jednej z koleżanek zwróciła nagle uwagę kilku, stojących najbliżej osób. Przebiła się przez coraz głośniejszą muzykę i ożywione rozmowy, a brunet miał ochotę głośno odetchnąć z ulgą. — O! Wiem! — dziewczyna (Yosoo nie pamiętał jej imienia) klasnęła przy tym w dłonie, podchodząc do swojego pomysłu trochę zbyt entuzjastycznie, nawet jak na standardy wyznaczane przez samego Jeonga. — Prawda lub wyzwanie?
Prawdę mówiąc, nie miał najmniejszej ochoty na to, by dać się wciągnąć w tak ryzykowne i wątpliwie przyjemne rozrywki, na pewno nie na trzeźwo. A skoro już kilka godzin temu obiecał sobie, że tym razem w jego ustach nie znajdzie się nic poza bezalkoholowymi drinkami lub colą, decyzja wydawała się nad wyraz prosta. Nie był jednak pewien, czy w zastanych okolicznościach, gdy ten absurdalny pomysł jednej z koleżanek, spotkał się z zaskakująco dobrym odbiorem, wykręcenie się z tego, będzie tak proste, jak początkowo zakładał.
bardzo niezręczny Soo znowu…
Pozwoliłbyś jej na to? Wybrzmiewało wciąż i wciąż, w kółko, powodując niemal namacalny ból, rozchodzący się nie tylko w jego głowie, ale i uszach. Uszach, w których - jak mu się teraz wydawało - rozgościł się ten nieprzyjemny szum, wzbierający na sile z każdą sekundą. Yosoo nie chciał wyobrażać sobie dłużej podobnej sceny, którą, na jego nieszczęście, umysł podsunął mu prawie od razu po wyłapaniu tych słów. Nieprzyjemny obraz, o którym najchętniej po prostu by zapomniał.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że nie — zdążył odpowiedzieć, pewnie zbyt cicho i na tyle drżąco, że gdyby rzeczywiście miał teraz zapewnić go o własnej gotowości, co do postawienia się między nim, a wściekłością nieprzewidywalnej Avy, mógłby nie brzmieć wystarczająco pewnie, by go do tego przekonać.
Westchnął więc jedynie, w tym typowym geście rezygnacji i nim zdążył się zorientować, pozwolił kierować się posłusznie w stronę kanapy.
— Channie, nie wydaje mi się, żeby… — zaczął, gdy przyjaciel, popychając nieznacznie jego barki, doprowadził ich do grupki osób, które zdecydowały się na wspólną zabawę.
— Yosoo, walczysz właśnie o tytuł największego nudziarza imprezy, czy o co chodzi? — przerwał mu jeden z kolegów, kładąc jednocześnie pustą butelkę po środku ich niewielkiego kółka. — Siadaj i nie marudź już. Nie będzie źle.
Na początku rzeczywiście nie było. Kilka pierwszych pytań brzmiało dość niewinnie, a ludzie, pewnie w nieco zachowawczym geście, stronili raczej od wybierania opcji z wyzwaniem. Każdy opróżniony kubeczek, rodził jednak coraz większe rozluźnienie i niebezpiecznie przesuwał granice, które były dla Soo teraz tak istotne.
Po trzecim z rzędu pytaniu, dotyczącym sfer, o których wolał nie słuchać, odchylił się do tyłu i zawieszając spojrzenie na suficie, westchnął w geście totalnej rezygnacji.
Kurwa. Zaczynał się domyślać, w którym dokładnie kierunku pójdzie im dziś ta durna gra. Nie obchodziły go odpowiedzi kolegów, więc zamiast skupić się na ich słowach, odruchowo rozejrzał się po pokoju, szukając jakiegoś absurdalnego powodu, dzięki któremu mógłby wykpić się właśnie z tej potencjalnej katastrofy. Zanotował w głowie, by - w razie, gdyby jakimś cudem wypadło na niego - pod żadnym pozorem nie wybierać opcji z wyzwaniem, ale niepokoiło go to, że nie zdążył omówić tego z siedzącym tuż obok Yechanem. Nie wiedział, czy ten miał w sobie wystarczająco dużo rozsądku, by przewidzieć te możliwie najgorsze scenariusze. Nie chciał decydować za niego, oczywiście, że nie, ale… nie był jednak pewny, czy pokorne przyglądanie się czemuś, na co nie miał teraz ochoty, będzie czymś, co zdoła znieść.
Butelka zakręcona (czy może lepiej: muśnięta delikatnie) przez Maddy, najlepszą przyjaciółkę Avy, zatrzymała się idealnie na wprost brunetki, a Soo mógłby przysiąc, że dziewczyny zrobiły to specjalnie.
— Trzy powody, dla których związek z Yosoo to pomyłka? — wybrzmiało, a wśród kilku siedzących w kole osób, rozniósł się cichy, możliwe, że również trochę nerwowy, śmiech. Robiło się ciekawie.
Usuń— Tylko trzy? — upewniła się, złośliwie sugerując, że gdyby tylko chciała, mogłaby wymieniać i wymieniać i nigdy nie miałaby dość. Soo czuł, że kryło się w tym pewnie trochę prawdy, ale uparcie odganiał od siebie te natrętne myśli. Brunetka wyciągnęła przed siebie trzy wyprostowane palce i zaginając każdy po kolei, wymieniła wskazane powody z taką lekkością, jakby dzieliła się właśnie swoją wczorajszą listą zakupów. — Kiepski system wartości, kiepskie poczucie humoru, kiepski seks.
Yosoo uśmiechnął się krzywo w odpowiedzi, marszcząc przy tym brwi, ale nie skomentował tego, co usłyszał. Po pierwsze, nie widział w tym najmniejszego sensu (rzadko marnował energię na prostowanie czystych złośliwości), a po drugie, był doskonale świadomy tego, że jego odpowiedź mogłaby jedynie zaognić ten cichy konflikt. Nie potrzebował tego. Nie teraz, kiedy i tak czuł już całym sobą, jak bardzo nie chciał tu być. Nawet w najczarniejszych scenariuszach nie przewidział jednak tego, co stało się już po chwili, gdy Ava, wyraźnie zadowolona z siebie, kręciła właśnie butelką na tyle mocno, że ta wykonała kilka szybkich obrotów i… zatrzymała się wprost przed Yechanem. Niech to szlag.
— Cudnie — uśmiechnęła się w ten konkretny sposób, który od lat wzbudzał w Yosoo obezwładniające uczucie niepokoju. Brunet odruchowo przesunął się bliżej przyjaciela i chciał trącić go porozumiewawczo w ramię, ale nie zdążył. Zwrócił na siebie jedynie uwagę byłej narzeczonej; zupełnie niepotrzebnie, jak miało się niebawem okazać.— Podejmiesz wyzwanie, słoneczko? Zaskocz mnie. Chyba, że nam teraz stchórzysz?
Yosoo
Yosoo miał wrażenie, że nagle wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie. Wyzwanie. Wypowiedziane tak szybko, że niemal je przegapił. Ale pewnie, bez cienia zawahania. Uśmiech Avy, ten będący wyrazem satysfakcji; kaskada różnych, ale nadal powściągliwych reakcji kilku zebranych osób. I ten nieznośny ucisk w okolicy żołądka. Gdyby wypił dziś cokolwiek, byłby skłonny uwierzyć, że ogarniała go właśnie fala poalkoholowych mdłości. Ale nie pił. Jego umysł mógł funkcjonować teraz w pełni swoich codziennych możliwości, nie pozwalając na to, by cokolwiek wymknęło się spod jego kontroli. Był pewien, że zadbał dziś o wszystko. A jednak czuł właśnie, jak bardzo się mylił; w jak wielkim, głębokim błędzie tkwił, nie przewidując jednego: że Ava, zamiast skupić się na nim, obierze za cel kogoś zupełnie innego. Kogoś, kto od miesiąca zaprzątał jego myśli stanowczo zbyt często i zbyt mocno. Chociaż sama zainteresowana nie zdawała sobie z tego jeszcze sprawy.
OdpowiedzUsuń— Co? — wypalił, posyłając przyjacielowi pytające spojrzenie. Nie wierzył własnym uszom. Z ich dwojga to raczej on miał skłonności do częstszego pakowania się w kłopoty, podejmowania ryzykownych, nieprzemyślanych decyzji i działania bez szerzej zakrojonego planu. Yechan myślał zawsze dwa razy, nim podjął jakiekolwiek ruchy, potrafił uspokoić jego dzikie zapędy i, jak nikt inny, sprowadzić go na ziemię wtedy, kiedy było trzeba. A teraz… Teraz podjął haczyk, pozwalając na to, by ta marna prowokacja Avy, wywiodła go nagle na to niebezpieczne, metaforycznie zaminowane wręcz, pole. Yosoo znał brunetkę zbyt dobrze, by wierzyć (nawet przez krótki moment), że za jej działaniem nie kryło się teraz coś większego. Nie chciał na to pozwolić. Nie mógł. — Nie… czekaj
— Ej, ej, ej — Ava klasnęła w dłonie, podejmując gorączkową próbę powstrzymania Soo przed wtrąceniem swojego poglądu, dotyczącego wyboru przyjaciela. Wiedział oczywiście, że jest to bój z góry skazany na niepowodzenie, ale nie byłby sobą, gdyby nie podjął tej ostatniej, nawet tak desperackiej, próby. — Już wybrał. Potrafił sam, kto by pomyślał. Teraz tylko…
Yosoo obawiał się, że pobladł właśnie, o ile było to teraz w ogóle możliwe, chwytając się jednocześnie ostatniej deski ratunku, by zatrzymać ten niebezpieczny pęd wydarzeń. Bo skoro, dzisiejszego wieczora, wzajemne prowokacje sprawdzały się aż tak dobrze, dlaczego miał nie zagrać w tę popapraną grę? Nie przebyć planszy, zgadzając się na zasady, które budziły jego wyraźny sprzeciw; gotowały go od środka, pozbawiając możliwości trzeźwego spojrzenia na sytuację?
— Jesteś śmieszna, naprawdę. — czuł, że wystarczył mu jeszcze moment, by przejąć stery. By sprowokować dziewczynę do dalszej, i tak już ryzykownej, wymiany zdań, a tym samym przekierować uwagę znajomych na coś zupełnie innego niż ta przeklęta rozgrywka. Wierzył w to głęboko, nie przyjmując do wiadomości widma porażki. Gdyby był bardziej uważny, być może zrozumiałby dużo wcześniej, że igranie z ogniem musiało, prędzej czy później, skończyć się dla niego (dla nich) poparzeniem. Być może dostrzegłby cień triumfalnego uśmiechu, błądzącego teraz w kącikach ust brunetki. Tak jawnie sugerującego, że to ona, nie on, rozdawała teraz karty. Być może nie umknąłby mu ani błysk złośliwości w jej oczach, ani poruszenie u pozostałej części znajomych, zgromadzonych do tej pory w dalszej części salonu. — Jeśli myślisz, że…
— Czterdzieści sekund sekund, Powell — Ava zignorowała poruszonego Yosoo i bez chwili zwłoki, ponownie zwróciła się w stronę Yechana. Tym, doskonale znanym mu, tonem nieznoszącym sprzeciwu, a jednocześnie tak przesiąkniętym jadem, że gdyby to było tylko możliwe, wytrułaby bez trudu połowę tego zbiorowiska. Chociaż… może dla nich obu byłby to znacznie bardziej optymistyczny scenariusz. Soo poczuł, jak z jego płuc ulatuje niemal całe, zgromadzone w nich wcześniej powietrze. — Ty, pocałunek i… — zatrzymała się zaledwie na kilka sekund, ale mimo tej chwili na pozorne tylko zastanowienie się, brunet czuł całym sobą, że oto właśnie nadszedł moment ich ostatecznego upadku. Ava pstryknęła palcami i kiwnęła głową w jego stronę, potwierdzając te przeczucia. I była to decyzja, której nie dało się już odwrócić. — O! I Yosoo. Tylko bez numerów, Yechan. Robisz to porządnie. Bez ociągania, raz, raz.
UsuńY.
Dawno już nie czuł tak intensywnej mieszanki wykluczających się emocji i doznań; przynajmniej nie na trzeźwo. Mdlące poczucie niepokoju nie opuszczało jego ciała nawet na krótki moment, ale zaskakująco szybko podzieliło się miejscem z narastającym… Nie, Yosoo zganił się za tę myśl; nie mógł przecież czuć czegoś, co tak bezwstydnie i jednoznacznie kojarzyło mu się z pożądaniem. Nie teraz, kiedy dłoń Yechana ułożyła mu się na karku, tuż pod jego, jeszcze, ciemnymi włosami; kiedy w towarzystwie głośnego “jeden, dwa, trzy” łączył ze sobą ich wargi, najpierw w delikatnym, badającym sytuację muśnięciu, tylko po to, by skończyć w tak dobrze znany mu sposób. I Yosoo poczuł, że znów przepada; że poddaje się temu bez reszty; tak głęboko, że tylko cud powstrzymał go przed tym, by wpleść własne palce w jasne kosmyki, by zbliżyć się do niego tak bardzo, jak to tylko możliwe. By oddawać mu pocałunek tak długo, jak wystarczyłoby im tlenu.
OdpowiedzUsuńOdruchowo uniósł się nieznacznie na własnych kolanach, zatrzymując dłonie w połowie drogi dzielącej go od barków blondyna.
Kiedy w końcu skończył, kiedy w uszach dźwięczało mu wyraźne “czterdzieści”, Yosoo musiał wzbić się na szczyt własnych możliwości, by nie zrobić czegoś, co mogłoby go teraz zdemaskować. By nie przesunąć po wargach językiem, by nie próbować wykraść jeszcze dwóch, kolejnych sekund pocałunku, by nie wypuścić z ust najkrótszego choćby, czy najcichszego westchnienia - wyrazu tak czystej przyjemności.
Zamiast tego opadł z powrotem na podłogę, przeczesując niepewnym wzrokiem całe, zebrane dookoła nich towarzystwo i walcząc z potrzebą przyciągnięcia blondyna z powrotem do siebie. Przecież nie mógł, prawda? Dlaczego więc tak szybko stało się to jedynym, na co miał właśnie ochotę?
— Pierdolę to — warknął w końcu jedynie, angażując niemal całego siebie w to, by opanować drżenie własnego głosu. Tak zdradzające; ukazujące światu to, co tak bardzo chciał teraz ukryć.
Poderwał się z miejsca niemal od razu, chyba szturchając przy tym kogoś, kto niepostrzeżenie znalazł się zbyt blisko. Pewnie powinien zareagować, przeprosić może, ale nie zamierzał się teraz nad tym zastanawiać.
— Yosoo… — spokojniejsza już (a może zaskoczona rozwojem wypadków?) Ava starała się najwyraźniej dorzucić coś od siebie, ale prawdę mówiąc… nie było na tym świecie rzeczy, którą przejmowałby się teraz w mniejszym stopniu niż tym, co ta miała mu do powiedzenia.
Wyminął całe towarzystwo, kierując się w stronę łazienki. Dziękował w duchu, że bywał tu na tyle często, by dobrze zapamiętać układ pomieszczeń. Ostatnim, czego by sobie teraz życzył, była potrzeba pytania kogokolwiek o cokolwiek. Chciał… potrzebował zostać sam. Bez spojrzeń pełnych ciekawości, skierowanych w jego stronę. Bez słów, wyrażających zaskoczenie. Bez oddechu, rozbijającego się na jego wilgotnych wargach, sprawiającego, że bieg jego serca przyspieszał nienaturalnie.
Wchodząc do środka, trzasnął drzwiami tak mocno, że te nie zatrzymały się w graniach wyznaczonych przez drewnianą framugę, tylko odskoczyły niebezpiecznie, pozostając w końcu lekko uchylonymi.
— Opanuj się, Soo — mruknął sam do siebie, pochylając się lekko do przodu i zapierając dłonie na brzegach umywalki. Spojrzał w lustro, zawieszone tuż przed sobą i prześlizgnął wzrokiem po własnym odbiciu; po zdrowo zaróżowionej skórze (od zawsze sygnalizującej każdy przejaw pobudzenia, niezależnie od jego podstaw), po rozbieganym spojrzeniu, po lekko rozchylonych wargach, łapiących niewielkie dawki powietrza. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się natłoku nieproszonych myśli i emocji związanych z tym, czego przed momentem był uczestnikiem. Odkręcił kran i zwilżył rozgrzaną skórę zimną wodą, przyjemnie kontrastującą z temperaturą panującą w jego ciele. Mimo tego cichego nakazu, wydanego przed chwilę przez samego siebie, nie potrafił się mu poddać. Nie potrafił się uspokoić; opanować chaosu, budzącego się ponownie do życia w jego - przecież tak stabilnym do tej pory - ciele. Czy był wściekły? Nie, może jedynie na siebie, że nie zorientował się w porę; że na czas nie zareagował odpowiednio, wyciągając siebie i przyjaciela z tej, zaplanowanej najwyraźniej, komedii. Gdyby mógł, zrobiłby to przecież bez wahania. Czymś, co wybijało się ponad wszystkie inne myśli i potrzeby, było jednak coś zupełnie innego. Delikatna iskierka zaskakującego… pragnienia, by Channie nie przerywał. By te wyznaczone im czterdzieści sekund, będące jedynie marnym substytutem konkretnego działania, nie kończyły się zbyt szybko. Coś co fascynowało go w równym stopniu, co przerażało; wszakże pierwszy raz poczuł coś podobnego, bez uprzedniego zamroczenia wszystkich swoich reakcji.
OdpowiedzUsuńYosoo
Miał wrażenie, że cały płonie. Do cna, od czubka głowy, poprzez kark, który nagle, pozbawiony dotyku znajomej dłoni, zionął przeraźliwą pustką, aż po same czubki palców. Że fala żywego ognia pochłania go bez reszty i sprowadza do roli nic nieznaczącego popiołu, który mógłby tak po prostu zostać rozwiany przez najmniejszy podmuch wiatru. Że jeszcze chwila, a nie zostanie po nic absolutnie nic. Ani też nikt, kto pamiętałby o tym, że zanim znalazł się właśnie w tym miejscu, był kimś zupełnie innym.
OdpowiedzUsuńDawnym Yosoo, który bez słowa sprzeciwu realizował spisany dla niego plan. Yosoo, który przyjmował pewne rzeczy za pewnik, bez jakiejkolwiek dyskusji, czy próby sprawdzania sensu narzuconym mu działań. Yosoo, dla którego największym przejawem buntu, było przefarbowanie włosów na jasny, niebieski kolor. Chłopaka, któremu zdawało się, że wie o sobie wszystko; że nic go w tej materii nie zaskoczy, a jednocześnie tym, który nie znał siebie tak naprawdę nawet w najmniejszym stopniu. Powoli to odkrywał. Powoli zaczynał pojmować sens wcześniejszych niepokojów, pytań, które uparcie pozostawiał bez odpowiedzi, wciąż i wciąż. Potrafił odszukać zaginione kawałki, pogubione elementy i niespiesznie składać je w całość. Całość, która już go tak nie przerażała, przynajmniej nie tak bardzo i głęboko jak wcześniej. Jak po pierwszej nocy, po której obudził się - teraz to wiedział - wcale bez żalu, czy wyrzutów sumienia. Po prostu ze strachem, którego nie potrafił wtedy poprawnie zidentyfikować ani ugasić.
Teraz się nie bał.
Stał, oparty o umywalkę, z mocno zaciśniętymi powiekami i kroplami lodowatej wody, ściekającej po jego policzkach i nie czuł lęku.
Zdał sobie z tego sprawę dokładnie w tym samym momencie, w którym do jego uszu dotarł cichy dźwięk kroków, tak teraz nieproszonych. Uniósł nieznacznie głowę i spojrzał za siebie, dzięki odbiciu w lustrze. Odruchowo chciał krzyknąć, wygonić natrętnego przybysza, ale zamarł w całkowitym bezruchu, gdy jego spojrzenie napotkało to, należące do Yechana. Jedyne, w które chciał teraz spoglądać. Do powodu całego zamieszania - tego na zewnątrz i tego, znacznie mocniejszego, burzącego wszystko, co znane i bezpieczne - w środku.
Nie odwrócił się jednak. Obserwował go bez słowa w lustrzanej tafli, zaciskając usta, na które uparcie wdzierało się właśnie wiele nieproszonych słów. Choć tak bardzo chciał zrobić teraz cokolwiek, szczególnie wtedy, gdy dotarło do niego pierwsze z wyjaśnień. A potem kolejne i kolejne, składające się w rzekę uproszczeń… przeprosin, które dusiły mu serce, bo przecież… wcale ich nie oczekiwał. Nie potrzebował. Nie chciał.
Uniósł więc gwałtownie rękę, w geście sugerującym, by Yechan przestał wylewać z siebie te nic nieznaczące teraz słowa; by odsunął od siebie wszelkie, targające nim teraz wyrzuty, bo te były ostatnim, czego teraz potrzebowali.
— Zamknij się — warknął w końcu, ale bez tego typowego, złośliwego tonu, który w innych okolicznościach wypełniłby teraz każde ze słów. — Proszę cię, zamknij się po prostu, chociaż na jedną chwilę.
Odwrócił się w końcu, stojąc twarzą w twarz z przejętym blondynem. Przez moment, pewnie zbyt krótki, by w ogóle zanotować go w umyśle, wpatrywał się w niego bez słowa, zastanawiając się, czy myśl, która pojawiła się nagle w jego głowie, miała prawo zaistnieć w rzeczywistości.
UsuńA jeśli tak?
— Pieprzyć to.
W kilku krokach zmniejszył dzielącą ich odległość. Popchnął lekko chłopaka w ten sposób by ten usiadł na brzegu wanny i nie myśląc wiele, złożył na jego ustach pierwszy pocałunek. Najpierw niepewny, delikatny, taki który można było pomylić z przypadkowym muśnięciem; takim, który nie niósł ze sobą niczego więcej poza lekkim dreszczem, przebiegającym nagle wzdłuż kręgosłupa.
A potem kolejny, pewniejszy, mocniejszy i niepozostawiający już wątpliwości, co do intencji lub potrzeby jego wykonania. Mówiący o tym, jak bardzo był teraz istotny.
Yosoo ostrożnie przeniósł obie dłonie wyżej, kładąc je delikatnie na na twarzy przyjaciela, końcówkami palców hacząc zaledwie o pojedyncze, jasne kosmyki. Mógłby tak trwać i trwać, dopóki ktoś lub coś nie przerwałoby tej oto znaczącej chwili, w której zdał sobie sprawę, że nic poza ich bliskością, nie miało dla niego teraz znaczenia.
Yosoo
Nie potrafiłby chyba ubrać w jasne i zrozumiałe słowa tego, co właśnie czuł, co rodziło się w jego głowie raz za razem, gdy rejestrował na sobie jego kolejny dotyk lub głębokie spojrzenie. Nie potrafiłby wyjaśnić również tego, co dokładnie się teraz zmieniło. Co złożyło się na to, że z pozornie bezpiecznej i ustalonej (nawet jeśli nie do końca konkretnie) pozycji, znaleźli się ponownie, naprzeciw siebie, pochłonięci chwilą tak bardzo, że nie zauważyliby nawet ewentualnego końca świata. Liczyli się tylko oni, ich bliskość i ta cholerna łazienka.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz całował go w pełni świadomie, poganiany jedynie rodzącą się w nim potrzebą, podjętą trzeźwo, racjonalnie, niezależnie od tego, jak absurdalnie mogło to teraz brzmieć. Yosoo nie mógłby więc dłużej wypierać się tego, co poczuł i co pchało go niezmiennie ku gorączkowej próbie zaspokojenia ich wzajemnych porywów. Nie zamierzał jednak narzekać.
Yosoo próbował zacierać wspomnienia tych dwóch nocy, targających nim wówczas emocji; tego, co działo się później. Odsuwał to od siebie od niemal miesiąca i wiedział już, że dłużej nie da rady; że było to działanie kompletnie bezcelowe, skoro jedna chwila bliskości, utrzymana jedynie przez wzgląd na idiotyczne wyzwanie w równie idiotycznej grze, potrafiła na nowo skierować go na drogę, z której tak rozpaczliwie próbował zejść.
— Nie, jeszcze nie — jęknął cicho, ledwie słyszalnie, gdy poczuł na sobie dłoń chłopaka, lekko odpychającą go od siebie. — Proszę.
Czy przerażało go to, że w chwilach podobnych do tej, zdawał się zupełnie zapominać nie tylko o tym, czym był zdrowy rozsądek, ale również jakiekolwiek granice, czy budowana wcześniej pewność siebie? Nie, już nie. Być może pomagała mu w tym świadomość, że pierwszy raz od bardzo dawna, spotkał się z prawdą, zamiast panicznie przed nią uciekać? A może działało tak na niego to konkretne towarzystwo? Niezależnie od powodu ani wyjaśnienia, Yosoo rzucał wyzwanie wszystkim nagromadzonym w sobie lękom, czy schematom, chcąc jedynie doświadczać tej chwili dłużej, mocniej i pełniej. Nawet jeśli zastane okoliczności ograniczały ich w tak znaczącym stopniu. I był w stanie zatracić samego siebie na tyle, by błagać o więcej, niezależnie od tego, czy wciąż istniało ryzyko spotkania się z bolesną odmową. Najchętniej zrobiłby wszystko, by przedłużyć tę chwilę tak bardzo, jak było to możliwe. Zamknąłby drzwi do łazienki, zaszył się tutaj, daleko od osób, o obecności których zdawał się coraz bardziej zapominać. Przestał przejmować się narzuconymi odgórnie zasadami oraz tym, że ktokolwiek mógł dostrzec wcześniej ich nagłe zniknięcie. Były to rzeczy tak nieistotne, że tylko głupiec zwróciłby na nie większą uwagę, szczególnie teraz, gdy miał przed sobą osobę, której pragnął poświęcić ją całkowicie.
Odetchnął więc, gdy po tej krótkiej chwili pozornego spokoju, poczuł to znaczące pociągnięcie za materiał jego koszulki. Bez słowa ani gestu sprzeciwu, znalazł się na kolanach Yechana, ponownie i całkowicie bezmyślnie oddał się tej tak wyczekiwanej i - w gruncie rzeczy - niewinnej pieszczocie. Przemknęło mu przez myśl, że wszystko to, co zadziewało się właśnie między nimi, nie mogło być złe. Nie, jeśli wydawało się tak słodkie; tak przyjemne. Nie chciał się nad tym zastanawiać, porywany nieustannie do przyjmowania drobnej i wciąż dawkowanej przyjemności, jak również do prób jej oddawania.
Kolejna potrzeba chwilowego odpoczynku przyszła zbyt szybko; przynajmniej jego zdaniem.
OdpowiedzUsuń— Może… — zaczął cicho, opierając czoło na jego barku. Mimo chwili wytchnienia; krótkiego przestoju w tym intensywnym doświadczeniu, oddech Yosoo wcale nie zwalniał. Chłopak miał wrażenie, że wszystko dookoła zaczęło niebezpiecznie wirować. Był więc wdzięczny za to, że zajmował względnie bezpieczną i stabilną pozycję. Poruszył się bez uprzedzenia, odruchowo przysuwając się jeszcze bliżej blondyna. Przełożył sprawnie nogi ponad krawędzią wanny tak, że te znajdowały się teraz wewnątrz niej, przesunął wargami wzdłuż szyi blondyna i ponownie spojrzał prosto w jego oczy. Byli tak blisko siebie, że mogli dzielić jeden oddech. — Przepraszam, to było takie nagłe. Powinienem cię zapytać, zanim…?
Yosoo
Wszystko to, co się między nimi działo i to, co robili, powodowało, że Yosoo zatrzymywał się właśnie w niezwykle problemowym do wyjaśnienia punkcie. Z jednej strony zdawał się rozumieć coraz więcej, z drugiej coraz trudniej było mu odszukać w głowie te odpowiednie słowa, które mogłoby przysłużyć się do ułożenia konkretnych wyjaśnień. Do stworzenia listy odpowiedzi na najbardziej nurtujące go pytania, czy hasła rozwiewające ostatecznie te duszące, hamujące go wątpliwości. Bo choć nauczył się już spychać je chwilowo na dalszy plan, te co jakiś czas wracały do niego uparcie, prawie jak rzucony pospiesznie bumerang, utrudniając wykonanie jeszcze jednego kroku naprzód. Przekroczenia kolejnej granicy, niezależnie od tego, czy ta wydawałaby się tą ostateczną, czy jeszcze nie. Teraz, siedząc na jego kolanach, zaparty nogami o środek wanny, czuł się podobnie. Zawieszony między dwoma drogami, alternatywnymi wyjściami, z których każde wydawało się równie pociągające i właściwe. Yosoo chciał trwać w tym miejscu, w tym konkretnym towarzystwie, nie przejmując się więcej docierającymi do jego uszu dźwiękami, ani mimowolnie zarejestrowanym ruchem przy drzwiach do łazienki. W innych okolicznościach poderwałby się z miejsca, upewnił się, że wszystko było w porządku, że nadal nic nie wymykało mu się spomiędzy palców. Teraz jednak… nie liczyło się nic prócz miękkich, jasnych kosmyków, przeczesywanych przez palce, które zdecydował się wpleść we włosy siedzącego pod nim chłopaka; prócz pochwycającego go spojrzenia ani rozkosznego ciepła, rozlewającego się po nim, od kiedy - chwilę wcześniej - zdecydował oderwać się od umywalki. I nic nie było równie zajmujące.
OdpowiedzUsuńNie mógł powstrzymać cichego parsknięcia, gdy usłyszał pytanie, którego absolutnie się teraz nie spodziewał. Co prawda… Yosoo był zwolennikiem twierdzenia, że nic nie wyjaśniało potencjalnych niepokojów lepiej niż dobrze dobrane słowa, ale teraz, w tym prywatnym kawałku dzisiejszej imprezy, nie mógł uwierzyć, że Yechan mógłby mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości.
Czy był zły?
Może przez krótki moment, gdy zorientował się, po jak grząskim gruncie przyszło im wspólnie iść; z jak obrzydliwą łatwością udało się Avie wciągnąć blondyna w wymyśloną przez siebie grę i jak dużym trudem okazało się dla Yosoo przywołanie go do porządku. Wszystko to składało się wszakże na ogrom tej katastrofy, ale teraz zdawało się być dla niego równie nieistotnym, co zeszłotygodniowe kolokwium, które niewątpliwie oblał. Ku jego zdziwieniu, a może i uldze, zorientował się jednak, że nawet przez jedną ze wszystkich ulotnych sekund, złość nie była ukierunkowana na niego - na chłopaka, który był w stanie w tak krótkim czasie, opanować bez reszty każdą z myśli bruneta. Spowodować, że wszystkie “ale” przestały mieć znaczenie, a każde z “czy na pewno”, zyskiwały w końcu nieme potwierdzenie.
— A naprawdę wygląda, jakbym był? — zapytał ze szczerym, wcale niemalejącym rozbawieniem. Musnął przelotnie jego wargi, kącik ust i to miejsce na szyi, tuż pod jego prawym uchem. — Teraz też?
Był to prawdopodobnie pierwszy raz, gdy Yosoo pozwolił sobie w jego towarzystwie na tak dużą swobodę i powrót tej części siebie, która z niesłabnącym uwielbieniem wyłapywała każdą okazję do tego, by się droczyć. Przynajmniej od czasu, gdy pierwszy raz postawili na swojej przyjaźni ten wyraźny i oczywisty znak zapytania. Może był to dobry znak? Sygnał, że wszytko zaczynało iść w końcu w tę dobrą stronę. A może stanowiło to tylko chwilową utratę zdrowego rozsądku, który z prędkością światła przywołałby ich do porządku, przypominając, że ani miejsce, ani tym bardziej czas, w ogóle im teraz nie sprzyjały?
Usuń— Ale, Channie — zaczął, układając swoje dłonie na jego policzkach, jakby chciał upewnić się, że ten na pewno słuchał uważnie każdego, wypowiadanego teraz słowa. Wiedział przecież, jak trudno było czasem skupić się właśnie w takich momentach. — Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji już nigdy więcej. — Starał się brzmieć teraz tak poważnie, jak to tylko możliwe, choć zadanie to utrudniało mu niemal wszystko: wlepione w niego spojrzenie, pochłaniająca bliskość, łaskoczący skórę oddech. — Słuchaj mnie, kiedy cię ostrzegam, szczególnie przed Avą. Inaczej wpakujesz nas w większe kłopoty.
Yosoo
Yosoo wyjątkową czułością darzył wszystko to, co wydawało się brzydkie, niepotrzebne lub zapomniane. Być może dlatego tak dobrze zapamiętał, jak ogromne wzruszenie poczuł wtedy, gdy, dziadek opowiadał mu kiedyś o Onio, pewnym małym kocie-przybłędzie, i okolicznościach, w których ten na stałe wkradł się do jego serca. Sam najchętniej dałby dom właśnie tym zwierzakom, które dla większości były jedynie kolejnymi, dzikimi futrzakami drapiącymi meble i przenoszącymi sto jeden chorób. Nadal brakowało mu jednak odwagi, by przyznać otwarcie, że zdarzało mu się przyłapywać samego siebie na myśleniu o sobie właśnie w tenże podobny sposób; jak o pomijanym elemencie stałego krajobrazu, zbyt opatrzonego, nudnego, by móc wciąż przyciągać czyjeś spojrzenie. Do teraz.
OdpowiedzUsuńZaskakiwało go niemal wszystko, co przypadało mu właśnie w udziale. Że ta kilkuletnia, budowana starannie relacja, pełna zaufania, wiary, niezachwianej pewności, co do jej stałości, przerodzała się nieoczekiwanie w coś, czego nie potrafił jeszcze nazwać. A może nie chciał? Może był to właśnie ten moment, gdy pierwszy raz w życiu mógłby poddać się chwili, bez zbędnych przemyśleń i rozpaczliwych prób nadawania znaczenia czemuś, co wystarczyło po prostu przyjąć i zaakceptować?
Uśmiechnął się odruchowo, w odpowiedzi na jego bezceremonialne wyznanie i choć zganił się za to niemal od razu, był pewien, że było to coś, co z całą pewnością nie umknęło uwadze blondyna.
— Zapamiętam to — rzucił w nieco wyzywającym geście, trochę z czystej przekory, a trochę z potrzeby podtrzymania tego ryzykownego, dwuznacznego wydźwięku. — Może nam się to przydać.
Coś w nim krzyczało nieprzerwanie. Szamotało, byle tylko Yosoo zwrócił w końcu uwagę na wszystkie ostrzegawcze sygnały. Na zapalone światełka, czerwone flagi. By dostrzegł, że to, co już wcześniej wydawało się działaniem bogatym w ryzyko, tak naprawdę nie miało z nim nic wspólnego. To, co robili teraz, wręcz przeciwnie. Nie znalazł w sobie jednak wystarczającej siły, by zdobyć się na przerwanie tej szaleńczej próby dostarczenia sobie chwili przyjemności. Trwał więc uparcie, zakleszczony w niewinnych pocałunkach i z wyraźnym ciężarem dłoni zalegających na jego karku i biodrze.
A potem zaczął się topić.
We wszystkim. W emocjach, doznaniach, rozkosznych dreszczach biegnących po plecach i mniej przyjemnym ucisku w dole brzucha. Tym świadczącym o narastającym powoli zdenerwowaniu lub osadzających się w nim, nienazwanych jeszcze potrzebach. W coraz śmielszych pocałunkach i słowach, których nigdy wcześniej nie spodziewałby się od niego usłyszeć. Zdradzających już niemal wszystko, tak bezwstydnie, jawnie i bezkompromisowo, że Yosoo zadrżał mimowolnie na samą myśl o realizacji tej właśnie potrzeby.
— Yechan… — zaczął, ale imię chłopaka wybrzmiało w jego ustach tak cicho i niepewnie, że sam Soo nie był w stanie stwierdzić z całą pewnością, czy w ogóle mogło zostać teraz usłyszane. Sądząc po nieustających, lekkich muśnięciach, które nieprzerwanie wyczuwał na swojej szyi, było to naprawdę wielce wątpliwe. Nie był pewien, czy w ogóle teraz mówił. Może tylko otwierał usta, a słowa wybrzmiewały jedynie w jego głowie? Nie zdziwiłoby go to jakoś specjalnie. — Channie, stop…
Wysyłał sprzeczne sygnały. Mamrotał coś niezrozumiale (być może specjalnie, bez odpowiedniej siły), jednocześnie odchylając głowę do tyłu, byle tylko nie utrudniać teraz tych, podjętych przez Yechana, działań.
Choć sama intensywność ich relacji nie powinna go już dziwić, to fakt, że przepadał pod jego dotykiem z taką łatwością i oddaniem, wciąż pozbawiał go tchu. Ilekroć tylko udawało mu się postawić kolejny, pewny krok; wykonać ruch z tak typową dla siebie pewnością, której nie pozbawiłaby go byle przeszkoda, Yechan robił coś, co wytrącało go z tej pozornej równowagi, wybijało z jego dłoni wszystkie, zgromadzone wcześniej karty, mające przysłużyć się w rychłej wygranej. Byłby w stanie zapomnieć o tym, gdzie właśnie utknęli, poświęcając całą uwagę tylko temu, czemu nadawali coraz szybszy bieg. Yosoo mógł więc cieszyć się szczerze, że siedział stabilnie. W przeciwnym razie nogi mogłoby odmówić mu teraz posłuszeństwa.
UsuńChłopak drgnął odruchowo, gdy poczuł dłoń przy brzegu swoich spodni i chyba tylko dlatego, że zalała go przy tym fala niewyobrażalnego gorąca, na którą nie był teraz przygotowany, udało mu się chwilowo odzyskać choć odrobinę trzeźwości umysłu.
— Channie, musisz przestać — zebrał się w końcu w sobie, by wypowiedzieć to wyraźnie i wystarczająco głośno — będę cię nazywać, jak tylko chcesz, ale może jednak nie tutaj, co?
Yosoo
Obserwował go bez słowa. Notował w pamięci każdy ruch, który wykonał, od kiedy podniósł się z brzegu wanny i szybkim krokiem skierował w kierunku lustra. Sam zajął jego miejsce, na ten krótki moment, by dać sobie jeszcze chwilę na zrzucenie z siebie ciężaru ledwie minionej aktywności.
OdpowiedzUsuńPrzesunął ostrożnie palcami po swoich wargach, zastanawiając się, czy przypadkiem umęczony codziennością umysł, nie podsuwał mu serii absurdalnych wyobrażeń, niemających odzwierciedlenia w rzeczywistości. Yosoo był w stanie wymyślić wiele niedorzecznych scenariuszy, ale żaden nie mógł równać się z wydarzeniami sprzed paru minut, które miały zapewne odcisnąć się na tym, co dopiero przed nim. Przed nimi. Zatapianie się w marzeniach, niezależnie od tego czy szybkie, czy powolne, było aktem o niezwykłej prostocie. To ponowne wynurzenie się na powierzchnię, by stanąć oko w oko z czekającą tam rzeczywistością, było tym, co powstrzymywało większość przed podejmowaniem tego ryzyka. Czy to właśnie ta obawa do tej pory tak skutecznie powstrzymywała Yosoo? A może ich obu?
Ocknął się po chwili, gdy poczuł na sobie ten delikatny rodzaj dotyku, zarezerwowany dla relacji bazującej na znacznie bardziej sprecyzowanych i rozczulających fundamentach - gdy Yechan niespiesznie układał jego ciemne, zmierzwione kosmyki. Było to tak nieoczekiwany, a jednocześnie czuły gest, że Yosoo był gotów pomyśleć, że po prostu mu się przewidziało. Że to kolejna z ułud zawładnęła tą chwilą, zakradając się podstępnie do jego umysłu, by siać tam to prawdziwe spustoszenie i rozbijać grunt (i tak mocno niestabilny) pod jego stopami.
— Okej… — wydusił tylko. W tej chwili był w stanie zgodzić się dosłownie na wszystko i gdyby Yechan poprosił go właśnie o udział w realizacji najbardziej szalonego i nieprzemyślanego planu, na jaki było ich tylko stać, najprawdopodobniej nawet wtedy nie spotkałby się z jego sprzeciwem. Mając w pamięci te słowa, którymi sam uraczył go jednak tak niedawno, powstrzymał się resztką sił, by nie przyznać się do tego głośno. Zamiast tego pozwolił porwać się temu, dużo wolniejszemu niż dotychczas, pędowi uzależniających zdarzeń, skupiając się w pełni najpierw na delikatnym dotyku na swoim policzku, a później wargach, które rozchylił w niby to odruchowym, pozostającym poza jakąkolwiek kontrolą, geście.
Nie chciał zabierać głosu, mówić czegokolwiek, co i tak nie oddałoby choć części tego, co rodziło się właśnie w jego umyśle, a co stanowiłoby jedynie bodziec burzący tę, trudną do opisania, ale tak upragnioną błogość. Nie chciał do tego dopuścić; nie teraz, choć w przeszłości tak często i bez zastanowienia, pozwalał sobie na gorączkowe działania, które potrafiło niszczyć szybko i sprawnie wszystko to, co ktoś budował z niesłabnącym zapałem i oddaniem. Yosoo osiągnął w tym niemal perfekcję.
A teraz, ogłupiony tak banalnymi, a jednocześnie pożądanymi wrażeniami, nie mógł otrząsnąć się z tego dziwnego transu, w który popadł raz za razem, od miesiąca, gdy tylko znajdował się zbyt blisko blondyna. Mógł się jeszcze wycofać, wiedział o tym doskonale, a mimo to… spacer po krawędzi wydał mu się nagle niezwykle pociągający.
— Wyjdź pierwszy — zmusił się w końcu, by wydusić z siebie cokolwiek. — Zejdę za chwilę.
____
***
UsuńYosoo miał nadzieję, że nie zwrócił na siebie zbyt dużej uwagi, gdy pospiesznie przechodził przez długi korytarz i ściągał z wieszaka swoją kolorową kurtkę. Uznał, że wyjdzie bez pożegnania, by nie robić dookoła tej decyzji zbędnego szumu; było to coś, czego absolutnie teraz nie potrzebował.
Przez krótki moment, dokładnie ten, który w innych okolicznościach najpewniej by mu umknął, wydało mu się, że kręcąca się przy kanapie Ava, chciała mu coś powiedzieć, ale odwrócił się zbyt szybko, by zyskać co do tego pewność. Nie miał zamiaru wdawać się w kolejną pyskówkę; tym bardziej, że chciał znaleźć się poza mieszkaniem tak szybko, jak to tylko możliwe.
Po kilku minutach wyczekiwania, zszedł więc na dół i namierzając wzrokiem tak dobrze znanego sobie, czarnego bentley’a, niezwłocznie skierował się w jego stronę i bezceremonialnie władował się do środka.
Posłał chłopakowi przelotne spojrzenie i - ku swojemu wyraźnemu zaskoczeniu - poczuł właśnie coś, co, jak mu się zdawało, dawno powinno pozostać zepchnięte już na sam kres jego świadomości.
— Channie, nie wkurzaj się… — zaczął, opierając dłonie na kolanach i wybijając na nich palcami tylko sobie znaną melodię. Kolejny tik z kolekcji tych świadczących o wzrastającej nerwowości; tak łatwo umykający innym na co dzień. — Chcę jechać z tobą, ale…. Nie jestem pewien, czy ja… dzisiaj… — zawiesił spojrzenie na kilku przypadkowych osobach, kręcących się teraz na zewnątrz. Potrząsnął głową, rujnując przy okazji poprawioną przed momentem fryzurę. — Potrzebuję to potem jeszcze obgadać.
Yosoo
W ostatnim czasie Yosoo zauważył, że w towarzystwie Yechana zalewała go mieszanka dwóch skrajnych, a jednocześnie zadziwiająco współgrających ze sobą odczuć. Ekscytacji i… strachu. Strachu przed tym, co mogło się jeszcze wydarzyć (lub też przed tym, że to, co oczekiwane, mogło w ogóle nie nadejść) i ekscytacji co do momentu, gdy miało to w końcu zaistnieć. Nie był pewien, jak długo jeszcze zdoła funkcjonować w ten właśnie sposób, pochłonięty przez skrajne emocje, wykańczające go i zarazem tak sprawnie napędzające do podejmowania kolejnych działań. Gdyby miał to do czegoś porównać, nie zawahałby się wspomnieć o wyjątkowo wyczerpującym biegu lub wspinaczce bez odpowiedniego zabezpieczenia. Coś, co kojarzyło mu się dotychczas z doprowadzaniem organizmu na skraj wytrzymałości, z przesuwaniem granic, z szaleńczo rozpędzonym sercem i łapanym desperacko oddechem. Coś, co wwiercało się w umysł, siejąc tam całkowite spustoszenie; gdy nie liczyło się nic poza odniesieniem upragnionego sukcesu.
OdpowiedzUsuńTeraz czuł się podobnie.
Postawiony tuż przed przepaścią; wykończony i słodko mamiony - w sytuacji, w której nie mógł już więcej znieść, jednocześnie wciąż pragnąc więcej i więcej.
Nigdy nie pomyślałby, że ktokolwiek zdoła doprowadzić go do stanu podobnego do tego, w którym się teraz znajdował. Aż oto, w jego życiu nieoczekiwanie pojawił się właśnie on: niepozorny blondyn, który zawrócił mu właśnie w głowie sprawniej niż każda z dotychczasowych sympatii.
I choć przez kilka długich lat nic nie zapowiadało takiego rozwoju wypadków, Yosoo nie potrafił zmusić się właśnie do pożałowania któregokolwiek z ich wspólnych dni. Czy nocy.
— Dużo tego gadania między nami ostatnio — zauważył, uśmiechając się przy tym odruchowo i zajmując wygodniejszą pozycję na fotelu pasażera. Nie przywykł do zajmowania miejsca pasażera; gdy nie przemieszczał się przy pomocy własnego samochodu, wybierał przeważnie środku komunikacji zbiorowej, ale… nie mógł aktualnie narzekać. Wątpił bowiem, że byłby w stanie aktualnie dobrze poradzić sobie z zadaniem prowadzenia pojazdu. Nie, gdy jego myśli uciekały nieustannie w najróżniejszych kierunkach, analizując to, co się wydarzyło i to, co miało jeszcze nadejść. Nie, gdy jego palce zaciskały się kurczowo w nieco nerwowym geście. Nie, gdy wzrok odruchowo kierował się w stronę jego towarzysza. Jakim cudem mógłby wierzyć, że byłby w stanie nie odrywać jej od jezdni?
Telefon w jego kieszeni wibrował nieprzerwanie, doprowadzając go przy tym do szału. Chciał skutecznie ignorować go przez resztę drogi na Upper West Side. Zapomnieć, że ten w ogóle istniał. Coś podkusiło go jednak w końcu do tego, by przy okazji zatrzymania się na kolejnych światłach, sięgnąć do kieszeni i odblokować to przeklęte urządzenie.
Potrzebował krótkiej chwili, by zrozumieć, na co właściwie patrzył. Kilka nieodebranych połączeń, których liczba i nieregularna częstotliwość jasno sugerowały fakt, że nie były jedynie pomyłką, czy przypadkowo wybranym numerem, z którym telefon, wrzucony niedbale na przykład do torebki, łączył się automatycznie.
Jego uwagę zwrócił też czerwony symbol, widoczny teraz przy ikonie wiadomości.
UsuńSerio?, przemknęło mu przez myśl, gdy po chwili wahania, zdecydował się sprawdzić je przelotnie. Obie krótkie, nie wyjaśniające absolutnie niczego. Obie od tego samego nadawcy, którego dawno powinien już zablokować.
“ Gdzie zniknąłeś? Musimy pogadać.” i kolejna: “ Zadzwoń do mnie, natychmiast”.
Yosoo zmarszczył nieznacznie nos, w tym typowym dla siebie odruchu, gdy coś dziwiło go nagle nad wyraz mocno. Nie miał pojęcia, co w tym momencie mogło wydać się Avie na tyle istotne, by dosłownie bombardować go połączeniami, ale - prawdę mówiąc - miał to w tak głębokim poważaniu, że chyba tylko wiadomość o swojej rychło zbliżającej się śmierci, mogłaby wpłynąć na niego i zmusić do tego, by odpowiedzieć na te desperackie próby kontaktu. Nie chciał się tym zajmować, na pewno nie teraz, gdy jedynym, co powinno zaprzątać jego umysł, było towarzystwo siedzącego obok chłopaka. Na swoją zgubę, jak miało się niebawem okazać.
— Chyba jej odbiło — mruknął pod nosem, wyciszył telefon i wsunął go z powrotem do tylnej kieszeni. — Wiesz co? — odezwał się po chwili, odwracając nieznacznie w stronę kierowcy i pierwszy raz zawieszając na nim na dłużej swoje spojrzenie. — Pomyślałem właśnie, że skoro wcześniej nie udało nam się tego zrobić, to teraz naprawdę możemy coś obejrzeć.
Yosoo
W trakcie całej ich podróży, Yosoo tkwił w tym niecodziennym dla siebie stanie, gdzieś w zawieszeniu między jawą a pewnym odległym punktem, do którego nikt poza nim nie miał mieć właśnie dostępu. Robił to, o co prosił go Yechan i odpowiadał automatycznie na pytania (głównie przy wsparciu cichych pomruków albo przytakujących półsłówek). Gdyby miał streścić jednak ich rozmowę lub podać tytuły wybieranych po kolei piosenek, pewnie jedynie by milczał, ewentualnie uśmiechał się przepraszająco w ten nieznośny, typowy dla siebie sposób.
OdpowiedzUsuńNie potrafił tego wyjaśnić, ale… coś nie dawało mu spokoju. Jak to przeczucie, kumulujące się gdzieś w żołądku, ilekroć tylko obawiał się czegoś albo wyczekiwał tego, co nieuniknione. Dusiło, hamowało, gniotło. Jak każdy z tych okropnych, wełnianych swetrów, w które niegdyś wciskała go jego babka. I - wbrew wszystkiemu - nie chodziło jedynie o zachowanie Avy. Nagle wiele innych szczegółów, które do tej pory pozostawały skrupulatnie przez niego ignorowane, nawiedziły go ze zdwojoną siłą. Uchylone nieznacznie, łazienkowe drzwi, ich skrzypnięcie, które zepchnął wtedy na dalszy plan, wyraźny cień zdenerwowania, malujący się na twarzy Avy, gdy tuż przed wyjściem, spotkali się na moment wzrokiem. Wszystko to porwało go do tego stopnia, że z głębokich odmętów zamyślenia wydostał się dopiero wtedy, gdy - już w bezpiecznych, czterech ścianach - Yechan ponownie zabrał głos, szybko sprowadzając tym Yosoo na ziemię. Może nieco zbyt brutalnie.
Odrzucił gwałtownie kurtkę na kanapę i odwrócił się w stronę przyjaciela, piorunując go przy tym spojrzeniem.
— Channie — odezwał się nagle, zaskakująco oschłym tonem. — Naprawdę mi nie pomagasz… — Nie kontrolował tego. Nagromadzone w nim emocje, ze znaczącą przewagą niepokoju, przejęły władzę nad jego ciałem i umysłem. Nad każdym słowem, wylewającym się z niego teraz niepohamowanym potokiem. — Poważnie, mógłbyś przestać się już nakręcać? Nie powinieneś być zaskoczony, znasz Avę prawie tak długo, jak mnie i nie powiesz mi, że nie wiedziałeś wcześniej, do czego jest zdolna w tych swoich nerwach. Nie mam pojęcia, po co dzwoni i pisze, nie rozumiem żadnej z tych wiadomości i… — umilkł na krótką chwilę, ale jedynie po to, by zaczerpnąć tchu po chaotycznie wyrzucanych z siebie słowach i z cichym westchnieniem rezygnacji, podsumować cały wywód jednym, ale niezwykle szczerym zdaniem. — prawdę mówiąc, niewiele mnie to teraz obchodzi.
Targały nim coraz większe nerwy i choć nie dał jasnego wyrazu, co do genezy ich powstania, jego zachowanie, postawa, ton głosu i nerwowo zaciskane dłonie, spoczywające teraz w kieszeniach jego spodni, były wystarczającym dowodem na to, że Yosoo był daleki od osiągnięcia względnego spokoju. A przynajmniej nie na razie.
Wszystkie sygnały na niebie i ziemi wskazywały więc na to, że niezależnie od tego, co Yosoo próbowałby wmówić sobie, Yechanowi i całej reszcie świata, tego wieczoru Ava sprowokowała do pochopnych działań nie tylko Powella, ale również samego Soo. Choć nadal mogła nie zdawać sobie z tego sprawy.
I chyba właśnie to, w całej tej skomplikowanej i wcale nie oczywistej, sytuacji, wkurzało go teraz najbardziej. Bo przecież byłoby łatwiej, gdyby wszelkie możliwe komplikacje, które miały pojawić się na ich drodze w konsekwencji dzisiejszych wydarzeń, dałoby się tak po prostu zrzucić na Yechana. Obwinić go za wszystko, pozostawić z paraliżującymi wurzytami sumienia. Zarzucić mu lekkomyślność, obrzucić kilkoma wymyślnymi inwektywami i pozostawić samego na placu boju, wymagając od niego uprzednio ogarnięcia całego tego bałaganu. Ale przecież nie mógł tego zrobić. Bo choć na samym początku został jedynie wciągnięty w tę pokręconą grę wzajemnych upokorzeń, nie zrobił przecież nic, by się temu jakkolwiek przeciwstawić. Mógł wstać, odmówić, w ostateczności odwrócić twarz w tym ostatnim, kluczowym momencie. Nie zrobił jednak nic.
UsuńBył tak samo winny; tak samo odpowiedzialny.
O ile nie bardziej.
— Teraz jestem tutaj — dodaj, już znacznie spokojniejszym tonem, przestąpiwszy przy tym z nogi na nogę. — z tobą. I chciałbym się skupić na czymś zupełnie innym niż ta pieprzona impreza i moja niezrównoważona była, okej? Naprawdę nie wiem, co w nią wstąpiło i czego może chcieć. Ale wiem, za to, że… naprawdę chcę tutaj być, jestem świadomy tego, co się stało i gdyby tak trzeba było, zrobiłbym to drugi raz.
Yosoo
Nie chciał się unosić, ale nie zamierzał też odpuszczać zbyt łatwo. Znał Yechana wystarczająco dobrze i długo, by zdawać sobie sprawę z każdego jego słabszego punktu, czy drażliwego tematu. Reakcja na postępowanie Avy nie powinna go więc w ogóle zdziwić. Wiedział też, że by położyć definitywny kres tej bezcelowej i - prawdę mówiąc - ogromnie irytujące go dyskusji, musiał postawić sprawę jasno. Nie chciał jej tutaj; nie w swojej głowie; nie w swoich słowach. Chciał zostawić ją na tej przeklętej imprezie, na którą w ogóle nie powinien przecież pójść (mógł domyślić się, że bliższe spotkanie z dziewczyną, nie mogło mieć spokojnego przebiegu). Chciał zapomnieć o niej tak szybko i sprawnie, na ile tylko pozwoliłyby mu na to zastane okoliczności, a Yechan właśnie mu na to nie pozwalał. Można było oczywiście upierać się przy twierdzeniu, że telefon Yosoo wiódł w tej materii prym, ale akurat tę kwestię, brunet skutecznie spychał na dalszy plan. Komórkę mógł po prostu wyciszyć. Jednym, prostym ruchem. Trzy sekundy. Mógł ją też ewentualnie wyrzucić, tłumacząc później utratę swoim roztargnieniem; nikt nie podważyłby wówczas tej opowieści.
OdpowiedzUsuńNie mógł jednak zrobić tego samego z drugim człowiekiem. Tu sprawa komplikowała się znacznie bardziej.
Yosoo poczuł więc ulgę, gdy Yechan zaprzestał drążenia tematu i po prostu przyznał mu rację. Nie wiedział, czy robił to w stu procentach szczerze, czy może wyczuł narastającą w chłopaku irytację, ale niezależnie od powodów, Jeong osiągnął dokładnie to, czego chciał. Znowu. Ta krótka chwila wystarczyła, by stracił czujność, poczuł się pewnie i z zaczepnym uśmiechem obserwował przyjaciela, który odwieszał jego kurtkę na bardziej odpowiednie miejsce.
Chciał to skomentować. Posłać mu uszczypliwy komentarz odnośnie tego przesadnego pedantyzmu, przywiązania do porządku i schematu, ale w ostatnim momencie zdołał ugryźć się w język.
A potem nie miał już okazji, bo po tych kilku ruchach - po przyjemnym, nieco kojącym ucisku barków, a potem cieple palców, zatrzymujących się na szyi - Yosoo zapomniał prawie o wszystkim, co do tej pory zaprzątało jego myśli.
— A potem zobaczymy — powtórzył z pełną dokładnością każde, z wypowiedzianych przed momentem słów. — Tak. Może być.
Miał wielką ochotę, by po prostu strzelić sobie w twarz. I to nie tylko przez wzgląd na te, szybko nawiedzające go właśnie, wyrzuty sumienia, powodowane wylaniem na Yechana całej swojej frustracji, a raczej - czy może zwłaszcza - przez to, że znów tracił trzeźwość myślenia. I to nie przez czynniki wykraczające poza znane mu ramy, niedoścignione w intensywności odbioru, godne zapamiętania do ostatniego dnia spędzonego na tym świecie. Nie, wręcz przeciwnie. Yosoo miał trudność ze stabilnym ustaniem na własnych nogach w obliczu tych wszystkich, nad wyraz zwyczajnych, ulotnych, pospolitych wręcz gestów i doświadczeń. Coś, co nie powinno robić na nim jakiegokolwiek wrażenia, korzystał przecież z życia wystarczająco długo, by te nie były dla niego żadną nowością, dawało teraz początek łańcuchowi reakcji tak niespodziewanych i jawnie dostrzegalnych, że… Że Yosoo czuł w sobie jedynie pokłady niewyobrażalnego zażenowania.
Wziął głęboki oddech, gdy blondyn w końcu się od niego odsunął. Sam zajął miejsce na podłodze, opierając plecy o brzeg, stojącej tuż za nim, kanapy. Chciał włączyć wspomniany program, ale jakaś niewytłumaczalna siła jednak go przed tym powstrzymała. Być może potrzebował jeszcze chwili, by ochłonąć, a może nie był do końca przekonany, czy w ogóle miał ochotę, by robić to już teraz. Zamiast tego sunął spojrzeniem po stonowanym i uporządkowanym wnętrzu, które znał tak dobrze, a w którym - mimo wszystko - nadal czuł się dość nieswojo. Mieszkanie Yechana różniło się od tego, zajmowanego przez Yosoo tak bardzo, jak to tylko możliwe. Brunet wypełniał swoją przestrzeń wszystkimi dostępnymi mu kolorami i fakturami, niewiele robiąc sobie z tego, że te nie zawsze (prawie nigdy) dobrze ze sobą nie współgrały. Yechan zdawał się poświęcać tej kwestii znacznie większą uwagę.
Usuń— Masz tu prawie jak w muzeum — skomentował w końcu, ale w jego tonie na próżno było teraz szukać szczerej złośliwości. Rozbawienia - prędzej. — Albo w prosektorium. Jest mi zimno od samego patrzenia na te kolory. Czekaj, jakie kolory? O czym ja w ogóle mówię?
Yosoo
— Znam znacznie lepsze sposoby na to, żeby zrobiło mi się cieplej — odgryzł się automatycznie, ale jednocześnie tak cicho, że tylko cud sprawiłby, że Channie, kręcący się teraz ponownie w swojej kuchni, byłby w stanie dosłyszeć którekolwiek z tych właśnie słów. A przynajmniej w to starał się teraz wierzyć. Ostatnim, czego potrzebował, było tłumaczenie się z wypowiedzi, zbyt szybko opuszczających jego usta. Pokręcił głową z politowaniem nad samym sobą i odkrzyknął w odpowiedzi na ostatnie z pytań chłopaka. — Wystarczy woda! Bo soku porzeczkowego pewnie nie masz?
OdpowiedzUsuńPrzekornie nie ruszył się z miejsca. Nie drgnął nawet o cal, może poza zrzuceniem z ramion kolorowej koszuli, pozostając przy tym jedynie w czarnym t-shircie. Odrzucił ją specjalnie tak, że leżała teraz na podłodze, w odległości kilku kroków od zajmowanej przez niego pozycji.
To nie tak, że był złośliwy z natury, ale skłamałby, gdyby powiedział, że nie bawił się wyjątkowo dobrze, ilekroć tylko nie podejmował ruchów całkowicie odmiennych od tych, których od niego oczekiwano. I niezależnie, czy wspomniane oczekiwania wychodziły od jego rodziców, wykładowców czy… znajomych. Lubił obserwować skrajne, odpowiadające mu wówczas, reakcje, karmić się niesłabnącą, wiecznie skupioną na nim uwagą. Doświadczać tych najmocniejszych, najbardziej intensywnych w odbiorze, wrażeń.
Gonił za tym nieustannie, tworząc dookoła siebie otoczkę skrajności i zaprzeczeń, niezależnie od tego, czy miało mu się to opłacać, czy wręcz przeciwnie. Wachlarz najróżniejszych kolorów zawartych nie tylko w meblach, ale i ubraniach, eksperymenty z barwą włosów, odważnie wygłaszane opinie (nawet… a może zwłaszcza te niepopularne). To wszystko składało się na obraz Yosoo, wybijającego się ponad wszelkie funkcjonujące ramy. Nawet, jeśli tylko na pokaz.
Było w tym coś dramatycznego. Być może popadł w ten niekończący się wyścig w świetle społecznych reflektorów jedynie dlatego, że od zawsze czuł jakiś przejmujący brak? Brak tego, czego nie potrafił określić, czego nie potrafił zrozumieć i z czego absolutnie nie zdawał sobie nawet sprawy? Brak, który zaczynał powoli, choć nadal nieporadnie, wypełniać?
A przecież niezależnie od tego, jak daleko miałby uciec, prawda dogoniłaby go prędzej czy później. Ta sama, która uparcie dobijała się właśnie do niego przy pomocy wyciszonego, ukrytego w spodniach, telefonu. Nie mógł ignorować jej w nieskończoność. Nawet on musiał to w końcu przyznać.
— I nie przeginaj, okej? — odezwał się po chwili, odzyskując kontakt z rzeczywistością. Jeśli chodziło o wystrój jego mieszkania, był w stanie bronić go tak zaciekle, jak to tylko konieczne. — Przynajmniej widać, że w nim mieszkam. Poza tym, odczep się od tych poduszek, nie masz pojęcia, jak ciężko było je znaleźć. Musiałem wytoczyć konkretne działa, żeby ktoś nie sprzątnął mi ich wtedy sprzed nosa.
Yosoo włożył mnóstwo czasu i wysiłku w to, by finalny efekt jego starań, był względnie zadowalający. Poświęcił na to trzy miesiące, odwiedzając wszystkie możliwe sklepy z wyposażeniem wnętrz, oferujące fikuśne sprzęty zaprojektowane przez młodych, mało znanych projektantów lub stoiska z ręcznymi wyrobami (mógłby przysiąc, że ręcznie tkany, żywo niebieski koc, był jednym z jego ulubionych nabytków). Kwestia elegancji czy stylu pozostawała dla niego tak nieistotna, że nie potrafiłby przejąć się nią nawet wtedy, gdyby zależała od tego cała jego przyszłość.
Usuń— Serio, Channie — kontynuował, zgarniając na bok starannie ułożone sztućce i opierając nogi na blacie stolika. — Mamy po dwadzieścia trzy lata, zachowujesz się czasem jak równolatek moich rodziców. Idę o zakład, że im bardzo by się tutaj podobało.
nieziemsko wkurzający Y.
— Przyznaj po prostu, że poszedłeś na łatwiznę i urządziłeś to mieszkanie zgodnie ze zdjęciami z gazetek promocyjnych sklepów z meblami — ciągnął uparcie, przymykając oczy i opierając głowę na stojącej za nim kanapie. — A moja wizja artystyczna po prostu cię przerasta.
OdpowiedzUsuńTo nie tak, że Yosoo nie lubił porządku. Nie; potrzebował go tak, jak większość ludzi, jednak bardzo często łapał się na tym, że przesadne przywiązanie do perfekcji i schematu, niezamierzenie przywodziło mu na myśl jego dom rodzinny. Matkę, układającą wszystko z uporem godnym pozazdroszczenia, dbającą o każdy szczegół ich nieskazitelnego wizerunku. Ojca, chorobliwie trzymającego się raz obranego stanowiska, hołdującego surowym zasadom i tradycyjnemu spojrzeniu na świat. Bronił się więc przed tym każdym, możliwym sposobem, nawet jeśli okazałoby się to później katastrofalne w skutkach.
Czy był z siebie zadowolony? Chyba nie do końca. Czy powtórzyłby wszystko, bez chwili wahania? Z całą pewnością.
Brnął w to coraz głębiej i głębiej, ale słysząc, że Chan podjął się tej - z góry skazanej na porażkę - rozgrywki, nie potrafił odmówić sobie tej rzadkiej okazji do drażnienia się z nim. Zazwyczaj musiał godzić się z tym, że blondyn pozostawał niewzruszony na większość z jego zaczepek. Kwitował to jedynie nieznacznym ruchem ramion albo komentarzem, który, może i bywał kąśliwy, ale nie dawał pola na dalsze dywagacje. Tym razem było inaczej i, chciał czy nie, musiał przyznać, że przepadł bez reszty.
Nic więc dziwnego, że nie był w stanie zareagować, gdy Chan podciągnął go na nogi, a potem popchnął tak, by zmusić go w końcu do zajęcia wskazanego miejsca na kanapie. Yosoo nigdy; za nic w świecie; nie przyznałby się do tego głośno, ale była taka cząstka jego świadomości, która miała ochotę zaprzestać podjętych przez niego działań. Schować się przed wzrokiem i zasięgiem innych i przyznać, że kaskada emocji z tym związana, była teraz zbyt przytłaczająca.
Druga, ta mniej racjonalna, krzyczała jednak, by nie przestawał i dalej testował ich nowe granice. Niebezpiecznie już przesunięte.
— Zirytować? — zapytał w teatralną nutą niewinnego niedowierzania. Nie szło mu to jednak już tak sprawnie, jak jeszcze przed minutą, gdy Chan znajdował się w bezpiecznej odległości, a Yosoo zdawał się grać w tej tragikomedii pierwsze skrzypce. — Kto? Kogo? Że ja? Ranisz mnie takimi oskarżeniami, Channie. Jestem niewinny.
Złośliwi mogliby uznać, że sam się prosił. Że znów, nie bacząc na konsekwencje, balansował na linie zawieszonej na wysokości stu metrów. I tak, jak wystarczyłby mu wówczas jeden, niewłaściwy ruch, by runąć w dół, ku zabójczej ziemi, tak teraz… naprawdę niewiele było mu trzeba, by posunąć się o krok za daleko. Nie potrafił jednak zmusić się do przywołania samego siebie do względnego porządku i bardziej przemyślanego, wyważonego zachowania. Nie, kiedy dostawał dokładnie to, czego oczekiwał. Kiedy każde, drgnięcie w głosie czy kierowane ku niemu słowa, udowadniały mu, że znów trafiał celnie. Tam, gdzie zamierzał. Nie przewidział jednak, że wraz z rozpoczęciem tej pokrętnej, niewinnej z początku gry, sam wystawi się na atak. I to tak jawnie.
Zmusił się do tego, by spojrzeć prosto na pochylającego się nad nim chłopaka i opanować potrzebę, by niemal od razu odwrócić wzrok. Chociaż tak byłoby łatwiej. Może wtedy zdołałby ukryć wszystkie, zdradzające go odruchy, tak dobrze znane przecież Yechanowi.
UsuńWytrzymał tak krótką chwilę, podejmując to dziwaczne wyzwanie i powoli wypuścił z ust powietrze.
— Wiesz co? — zapytał cicho, opierając jedną z dłoni na klatce piersiowej blondyna, zupełnie tak, jakby chciał upewnić się, że nad czymkolwiek jeszcze panował. W tym przypadku miałaby to być kwestia dzielącej ich odległości - zbyt małej, by nadal uznawać ją za bezpieczną. — Rzeczywiście przestałem myśleć o tym filmie
Miał wrażenie, że ktoś zawiązał mu właśnie pętle na gardle i tylko chwila dzieliła go od tego, by do końca utracić możliwość zaczerpnięcia głębszego oddechu. Wypuścił z drugiej dłoni, ściskaną dotąd koszulę, pozwalając by ta opadła na podłogę, tuż przy kanapie. Tym razem nie kryło się w tym choć trochę celowego działania.
— To nie tak, że mi się odechciało — dodał trzy, dłużące się, sekundy później. Pozwolił sobie przy tym na absolutną szczerość. — Ale znalazłem dla siebie dużo ciekawszą zabawę.
Yosoo
Mimo tego, co nie umknęłoby uwadze nawet najmniej spostrzegawczego obserwatora, Yosoo rzeczywiście bawił się dobrze. Nie pamiętał już bowiem, kiedy ostatnim razem mógł czuć aż tyle. Próbował odnajdywać tę niezrozumiałą przyjemność i satysfakcję nawet w tych doznaniach, które do tej pory określiłby niewątpliwie jako te mniej przyjazne. Każdy ucisk w żołądku, nerwowe ukłucia, zimne dreszcze, wyciskające z płuc oddech. Wszystko to składało się na niezwykle intensywny, ale interesujący korowód wrażeń, z których nie chciał rezygnować. Nie teraz, kiedy wszystko, co nowe, zajmowało go w tak głębokim stopniu.
OdpowiedzUsuńBlondyn miał więc rację w niemal wszystkim, co mówił, począwszy od tego, że Yosoo faktycznie nie wyglądał na kogoś dotkniętego żadnymi z pozornych oskarżeń, kończąc na tym, że zachowanie, które teraz prezentował, było dla niego mocno niepodobne.
Wcześniej broniłby się przed tym z niezwykłą zaciekłością, odpowiadając komentarzem na każdy ze stawianych mu zarzutów. Jednak myśl, że stało się to już tak oczywiste, ku jego zaskoczeniu, okazała się niezwykle… kojąca. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale poczuł się dzięki temu dużo bardziej swobodnie, bo rzecz raz nazwana, nie była już tematem burzącym jego spokój. Pozwalała na to, by w końcu postawić pierwszy krok na drodze, nie tylko zrozumienia tej pokrętnej relacji, ale także wszystkich, zachodzących w niej zmian. Niezwykle dynamicznych, warto dodać.
Soo był więc nad wyraz spokojny, choć trwało to zaledwie kilka sekund. Do czasu, aż Chan nie postanowił wykonać tych kilku, kolejnych kroków, sprawiając, że brunet wstrzymał na moment oddech, nie wiedząc, czy w pierwszej kolejności skupić się na dłoni zatrzymującej się na jego udzie, czy na tej drugiej, przytrzymującej teraz jego własną.
Momentalnie odwrócił wzrok, gdy Yechan znacząco zmniejszył dzielącą ich odległość. Mógł się tego spodziewać, igranie z ogniem rzadko przynosiło ze sobą coś innego niż bolesne poparzenia. Yosoo od pewnego czasu wykazywał jednak działanie tak absurdalne, że można było przypuszczać, że pewne z podejmowanych przez niego kroków - mimo niewątpliwego ryzyka - wykonywał… specjalnie. Testując nie tylko przyjaciela i postawione między nimi granice, ale również samego siebie. Na razie nie szło mu jednak zbyt dobrze, niezależnie od tego, co mogło mu się wcześniej wydawać.
Szukał teraz spojrzeniem w przestrzeni czegoś, na czym mógłby się zatrzymać, skupić uwagę, byle tylko móc prędko odzyskać poczucie stabilizacji. Na nic się to jednak zdało.
— N-nie… nie wymiękam — zapewnił, choć jego ostatnie gesty, na które zdobył się dosłownie przed kilkoma sekundami, mówiły o czymś zupełnie odwrotnym. Odruchowo i bez przemyślenia, bo poza jakąkolwiek kontrolą, oparł na jego klatce piersiowej drugą, wolną dłoń, ponownie, nieznacznie go od siebie odsuwając. — Potrzeba do tego czegoś więcej.
Nie wiedział, dlaczego to sobie robił. Dlaczego starał się wmówić mu teraz, że karty były po jego stronie, kiedy całym sobą zaprzeczał temu tak jawnie, że nie dało się nie mieć ku temu żadnych wątpliwości. Wiedział, że gdyby tylko dostał właśnie możliwość, by przyjrzeć się tej sytuacji z boku, oczami obcej, niezaangażowanej w sprawę, osoby, sam nie uwierzyłby we własne zapewnienia. Niezależnie jak gorączkowe by nie były.
Wrócił spojrzeniem na twarz stojącego nad nim chłopaka, wkładając ogrom wysiłku i resztę mizernej siły woli, by wytrwać w tym znacznie dłużej. Powstrzymał się przed zagryzieniem wargi, w ostatnim momencie zmieniając nawyk na szybkie i delikatne jedynie prześlizgnięcie po niej zębami.
Usuń— I nie zmienię zdania. Nadal uważam, że strasznie tu nudno — skwitował, kiedy na ten krótki moment udało mu się odzyskać choć minimalną kontrolę nad myślami i głosem. — Co jeśli przerzuci się to jeszcze na ciebie?
Z rozwagą, a może i powodowany lekkim niepokojem, zdecydował się nie komentować na razie drugiej części wypowiedzi Yechana, licząc naiwnie, że mogło to umknąć teraz jego uwadze. Nie był pewny, czy to, co wypłynęłoby wówczas z jego ust, byłoby czymś, co mógłby wykorzystać na swoją korzyść, czy wręcz przeciwnie - użyć jako idealnego wyjaśnienia własnej porażki.
Na to nie byłby póki co gotowy.
Yosoo
Zdarzało mu się - przeważnie leżąc w nocy w łóżku i bezcelowo wgapiając się w sufit - zastanawiać się nad tym, co kierowało nim zawsze wtedy, kiedy podejmował głupie i nieprzemyślane decyzje. Czy była to potrzeba przełamywania schematów? Czy może rozpaczliwy bieg ku autodestrukcji z bliżej nieokreślonych jeszcze powodów? Może było w tym coś romantycznego? Jakiś głębszy sens? A może po prostu wciąż szukał własnego celu, obierając czasem niewłaściwe metody badania różnych możliwości? Nie wiedział. W jego głowie roiło się znacznie więcej pytań niż odpowiedzi i nic nie zapowiadało tego, by miało się to wkrótce zmienić. Pytania, wiszące nad nim, jak coś złowrogiego, odbierały mu niekiedy trzeźwość myślenia.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak teraz, gdy wymawiając się z tej idiotycznej gry na opuszczonej w pośpiechu imprezie, właśnie rozpoczął własną, równie niebezpieczną i absurdalną.
Sprzeczność w sprzeczności.
— W zasadzie… — zaczął niepewnie, zaciskając na moment wargi i zastanawiając się nad sensem dalszej wypowiedzi. Zbyt krótko jednak. W przeciwnym razie kolejne słowa nigdy nie opuściłyby jego ust, nie w momencie, w którym każde z nich wymagało dokładnego przemyślenia, rozważnego wplecenia w zdanie, byle tylko nie mogło zostać wykorzystane na niekorzyść samego autora. Ale Yosoo nie analizował, nie tym razem. — Mógłbyś czasem trochę bardziej zaszaleć.
Nie miał czasu, by zastanowić się nad ewentualnymi konsekwencjami tego jawnie rzucanego napomnienia. Nie, kiedy jego cała uwaga przeskakiwała nieprzerwanie między wszystkimi elementami tej angażującej układanki. Przerzucał spojrzenie z twarzy blondyna, na dłonie, splecione teraz z jego własnymi, a później na kolano, gdy ten zdecydował się w końcu oprzeć o brzeg kanapy. Tej samej, w której Yosoo zapadłby się teraz tak głęboko, na ile tylko pozwoliłaby mu jej konstrukcja.
— Zrobić coś nieoczekiwanego — kontynuował, zmuszając się do tego, by już nie odwracać spojrzenia. Nie, jeśli rzeczywiście miało mu to zagwarantować odwrócenie ról. Choć bardzo go przecież kusiło. Nie powstrzymał jednak mimowolnego, mocniejszego wbicia pleców w oparcie kanapy. Był to przecież ostatni, możliwy do wykonania unik. — Zaskakującego. Coś, na co po prostu masz ochotę, bez zastanawiania się nad milionem powodów, by jednak tego nie robić.
W swojej naiwności Yosoo, nawet przez sekundę, nie pomyślał nad podwójnym znaczeniem prezentowanych właśnie opinii. Tak naprawdę mógłby mówić teraz o wielu niewinnych sytuacjach, których sam był świadkiem, a w których jego przyjaciel wahał się przed podjęciem działania, niezależnie, czy to w obawie przed negatywnymi następstwami, czy może zatrzymany samym faktem, że dołączanie do czegoś, nie było w ogóle właściwe.
Spiął się odruchowo, gdy Yechan zdecydował się na to, by w końcu zająć miejsce na jego kolanach, nawet jeśli od pewnego momentu już to przeczuwał. Mógłby spodziewać się wszystkiego, oczekiwać tych najbardziej niespodziewanych działań, nagłych ruchów i decyzji, o które nigdy by go nie podejrzewał. Mógł, a jednak tego nie robił, wierząc, że w odpowiednim momencie odwróci bieg wydarzeń. Yechan nie mylił się jednak, stwierdzając wcześniej, że… naprawdę cienko mu szło.
— A tak poza tym, to nie fair — zarzucił mu wyzywająco, wykorzystując jedno ze swoich ulubionych stwierdzeń, używanych jego w słownych utarczkach stanowczo zbyt często. — Nie wykorzystuj moich wcześniejszych słów przeciwko mnie. Znajdź sobie własne argumenty.
UsuńPrzymknął na moment oczy, gdy poczuł niewielki ciężar dłoni, ugniatającej teraz jego bark w tym kojącym, przyjemnym geście i mimo tego, że najchętniej poddałby się temu, puszczając w niepamięć tę przeklętą (choć niezwykle wciągającą) rozgrywkę, jego obsesyjna potrzeba trzymania wszystkiego w garści, absolutnie mu na to nie pozwalała. Złapał więc delikatnie za nadgarstek chłopaka i niezbyt zdecydowanym (w zasadzie wcale) ruchem, odsunął jego dłoń od własnego ciała. Było to ryzykowne posunięcie, gdyż w całej swojej - i tak mizernej już - pewności, Yosoo nie mógł przewidzieć, czy Powell nie zdoła wyczuć na sobie tego nieznacznego, typowego dla zdenerwowania, drżenia palców. Musiał to jednak zrobić, jeśli nie chciał do końca zwariować, bo jedyne, w czym zdążył się dobrze zorientować, był fakt, jak działał na niego teraz najdrobniejszy nawet dotyk.
pogrążający się Soo
Poczuł ulgę. Ogromną, rozlewającą się po całym jego ciele przyjemną, kojącą falą. Docierała wszędzie tam, gdzie jeszcze przed momentem czuł to specyficzne mrowienie, które precyzyjnie doprowadzało go do szaleństwa. Nie miał pojęcia, czy Yechan zdawał sobie sprawę, że robiąc dokładnie to, czego Yosoo od niego oczekiwał - czyli wycofując swoje dłonie z jakiegokolwiek działania - ułatwiał mu ponowne odzyskanie całej, utraconej wcześniej kontroli. Nie zamierzał jednak narzekać, wręcz przeciwnie.
OdpowiedzUsuńI choć puścił mimo uszu niemal cały jego wywód, ostatnia część dotarła do niego wystarczająco sprawnie, by mógł nie tylko wykorzystać ją do dalszego działania, ale również oprzeć na tym praktycznie całą linię ataku.
Uśmiechnął się więc, w ten wyuczony i nieco bezczelny sposób, posyłając blondynowi teatralne, pytające spojrzenie. — Co? — podjął to wyzwanie bez cienia wahania — kupiłeś coś nowego? — zapytał, wykonując przy tym nadmiernie wyraźny ruch głową, przyglądając się białemu swetrowi. O kilka sekund za długo. — Wybacz, nie zwróciłem uwagi.
Splótł ze sobą obie dłonie i oparł je na własnych karku, przyjmując jedną z najbardziej prowokujących pozycji, na które mógł sobie aktualnie pozwolić. Przynajmniej dopóki Yechan wciąż siedział na jego kolanach.
Oczywiście, że kłamał, wygląd chłopaka rzucił mu się w oczy niemal od razu, gdy ten tylko pojawił się w zasięgu jego wzroku. Zdawał sobie również sprawę, że Chan był tego pewnie świadom, stąd tak duża swoboda w rzucaniu tego rodzaju komentarza. Nie przejmował się tym, bo przecież w ich grze nie chodziło o sprawne okłamywanie przeciwnika. Co najwyżej - samego siebie. W innych, mniej sprzyjających okolicznościach, zastanowiłby się nad tym dwa razy, upewniając się, że nie wyrządzi tym zbyt dużych szkód w ich - i tak mocno niestabilnej ostatnimi czasy - relacji. Teraz nie zamierzał się jednak powstrzymywać. Nie, kiedy wszystkie wysyłane sobie wzajemnie sygnały, świadczyły o tym, że ich pokrętna zabawa podobała się każdemu z nich. W niemal równym stopniu.
Yosoo wyciągnął przed siebie dłoń i ujął materiał swetra w dwa palce, uważając, by nie dotknąć przypadkowo niczego (nikogo) więcej. Nie to, że nie chciał. Znał jednak wystarczająco dobrze samego siebie i wszystkie, targające nim odruchy, by wiedzieć, że jeden fałszywy krok wystarczył mu teraz, by pogrążyć się na nowo.
— Biały to nadal dość… nudny kolor. — ryzykował. Głównie swój honor, jeśli Chan nagle zdecydowałby się na to, by ponownie przejść do ofensywy, ale nie potrafił sobie tego odmówić. — Ojej, chciałem powiedzieć, że neutralny — Oczywiście, że nie chciał. Był gotów poddać się temu szaleństwu, byle tylko wykrzesać z nich jak najwięcej. Więcej emocji, więcej wymownych spojrzeń, więcej dławiących doznań. Czuł, że zbyt długo się przed nimi powstrzymywał, ale teraz, gdy miał je dosłownie na wyciągnięcie ręki, coś nie pozwalało mu na to, by sięgnąć po nie bez tej otoczki. Typowej dla przesadnego dramatyzowania. — Podobno nie chcesz być nudny, Channie?
Nie spuszczał z niego czujnego spojrzenia. Przytrzymywał wzrokiem raz pochwycone spojrzenie blondyna, robiąc wszystko, by nawet na chwilę nie przeskoczyć nim na cokolwiek innego. Ani na jego wargi, ani na nic, co znajdowało się poza tym wąskim obszarem widzenia, do którego zawęził się właśnie cały świat Yosoo.
Usuń— Wysyłasz sprzeczne sygnały — dodał jeszcze, nie bardzo przejmując się tym, że był to zarzut, który w równym stopniu dotyczył jego samego. W dziedzinie hipokryzji Soo nie miał sobie równych. Trenował wszakże od swych najmłodszych lat, gdy z precyzją godną pozazdroszczenia, przeskakiwał między starannie wybieranymi maskami, obierając stanowisko odpowiednio do tego, czego w danym momencie od niego oczekiwano. Nic więc dziwnego, że gdy tylko wyrwał się ze złotej klatki, wykorzystywał te wątpliwe umiejętności do tego, by wyrywać światu dokładnie to, czego w danym momencie potrzebował. Niezależnie od ceny. — Nie wiem, co o tym myśleć.
Tym razem pozwolił sobie na to, by złapać dolną wargę zębami, czując, że nawet te bardziej nerwowe gesty, mogły pozostać niezauważone. Miał nadzieję, że się nie pomylił.
— To w końcu jak, Słońce?
Y.
Chciał, czy nie - musiał przyznać, że bawił się naprawdę dobrze. Nie wiedział oczywiście, dokąd miał zaprowadzić ich dwójkę ten niekończący się wyścig, ale nie chciał się tym martwić. Nie teraz, gdy tkwili na kanapie, schowani przed zaciekawionymi, ale wcale nie wspierającymi, spojrzeniami; skupieni jedynie na sobie nawzajem. Tak, jak powinno być. Yosoo przywykł do tego, by wszelkie wyrzuty sumienia lub obawy spychać sukcesywnie na dalszy plan. Pozostawiać je za zamkniętymi drzwiami, o których otwarciu (bądź nie) decydował tylko on sam. Część nękających go wizji na zawsze pozostawała więc w sferze spraw “nigdy niezałatwionych”, a część zyskiwała rozwiązanie w znacznie odległym czasie, gdy Yosoo uznał jakimś cudem, że był gotowy, by w końcu się z nimi zmierzyć. Ta sytuacja malowała się na razie podobnie. Dziwaczna rozgrywka wciągnęła go na tyle, by skutecznie odwrócić jego uwagę od innych, równie istotnych przecież, spraw. Liczył się tylko Yechan, jego spojrzenie, zaczepne słowa i dłonie, które dalej uparcie nie wróciły na właściwe miejsce.
OdpowiedzUsuńWszystko inne dawno straciło na jakiejkolwiek, i tak mocno wątpliwej już, jakości.
— Słodko się wkurzasz — mruknął z wyraźnym rozbawieniem, nie bardzo przejmując się tym, że był to zarzut bez pokrycia. Nie wiedział co prawda, czy Yechan tkwił już w takim stanie, że gotów był podłapać nawet tak prymitywną zaczepkę, ale Yosoo nie mógł jej sobie teraz odmówić. Dopóki karty były mu przychylne, nie zamierzał poddać się zbyt łatwo, ani stracić żadnej z nadarzających się okazji. Mogło go to kosztować wiele, a - z bliżej nieokreślonych i nie do końca zrozumiałych powodów, zaczął traktować to zbyt poważnie.
Kiedy pałeczka znalazła się w końcu po stronie Powella, na początku nic nie zapowiadało rychłej katastrofy. Słowa, które padały z jego ust, były łatwe do przewidzenia, a wprawiony w podobnych sytuacjach, Yosoo byłby w stanie odpowiedzieć na nie niemal od razu, bez zastanowienia. Oczywiście, gdyby w ogóle zamierzał.
Przysłuchiwał się więc komentarzom, które miały na celu wywołanie w nim jakiejkolwiek reakcji. Komentarzom, które miały sprowokować go do działania, które prędzej czy później, zostałoby zapewne wykorzystane przeciw niemu. Znał ten schemat działania i być może dlatego, zamiast narastającej irytacji, czuł jedynie… znajome rozbawienie. Takie, któremu - mimo pokusy - nie chciał dać jednak wyraźnego ujścia.
Tak było do czasu. Do momentu wybrzmienia tego niewinnego, jak mogłoby się wcześniej wydawać, słowa, które nadało tej rozgrywce nowego wymiaru. Yosoo nie spodziewał się bowiem, że podstępnie wykorzystane określenie, przyczyni się do tego, że poczuje napływ paraliżującego gorąca, gdy nogi siedzącego na nim chłopaka, zacisnęły się bez ostrzeżenia, zmuszając bruneta do tego, by w niekontrolowany sposób, głośno zaczerpnął nagle tchu.
Odruchowo oderwał plecy od oparcia, nieświadomie minimalizując dystans istniejący między nim a blondynem. A potem wszystko potoczyło się już w zawrotnym tempie. Przynajmniej takie odnosił teraz wrażenie.
Uczucie rozlewającego się na jego szyi oddechu. było jak gwóźdź do jego trumny. Yosoo zaparł mocniej stopy na podłodze, co musiało prowadzić do spięcia niemal całego ciała. A to nie mogło ujść już niczyjej uwadze. Zbyt długo trzymał samego siebie za niewidzialną, wyznaczoną przez niego szybką, by teraz sprawnie poradzić sobie z tak dużą dawką nieoczekiwanych wrażeń.
Wsunął między nich swoje dłonie, opierając je ostrożnie na wysokości obojczyków Yechana, jakby chciał upewnić się, że w razie potrzeby zdąży jakkolwiek zareagować. Desperackie posunięcie, ale tylko na to było go jeszcze stać. Zakotwiczył na nich własne spojrzenie, w tym nieco… odsłaniającym geście.
Usuń— No tak, oczywiście — wzmiankę o gryzieniu postanowił skomentować dość oszczędnie, martwiąc się (słusznie zresztą, jak można było stwierdzić, po wyraźnie mniej brawurowy tonie głosu) o to, czy dałby radę udźwignąć teraz ewentualne następstwa wybranej zaczepki. Nie chciał ryzykować zbyt wiele, wiedząc, że postawił właśnie pierwszy krok na niezwykle kruchym lodzie, ale mimo tej świadomości… nie potrafił powstrzymać się przed tą reakcją w pełni. Nie tak, jakby sobie tego wymarzył. Kolejne słowa wypłynęły z niego bez przemyślenia, bez zatrzymania ich choć na sekundę, w czasie trwania której, dałby radę przekształcić je w cokolwiek innego… Na to było jednak za późno. — Szkoda, ale… nie posądzałbym cię o to, nie martw się.
Chciał brzmieć poważnie; zaczepnie; złośliwie może. Brzmiał jednak… niepewnie, czy może wręcz wyczekująco i miał szczerą ochotę, by strzelić sobie za to w twarz. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek dał komukolwiek podejść się w tak łatwy sposób, jak ten.
Yosoo
Problem z grami, niezależnie od ich konstrukcji i przebiegu, polegał na tym, że prędzej czy później trzeba było je… zakończyć. A zakończenie niosło za sobą widmo określenia jej efektu. Ustalenia prostych zależności: wskazania wygranych i przegranych. Zawsze, niezmiennie.
OdpowiedzUsuńReguły były oczywiste, choć brutalne. Nie przewidywał porażki, więc teraz czuł jedynie zagubienie i narastający w głowie mętlik, gdy ta w końcu zapukała do jego drzwi.
Yosoo chciałby wierzyć, że ich rozgrywka zakończyła się remisem, ale musiałby być wyjątkowo naiwny, by wierzyć, że ktokolwiek poza nim, byłby w stanie przyjąć tę wersję jako tę prawdziwą.
A na pewno nie Chan, który całym sobą udowadniał mu, jaka myśl kiełkowała właśnie w jego głowie.
Yosoo nie przewidział tym razem - choć zazwyczaj nie miał w tej materii zbyt dużego problemu - że utraci dowodzenie w tak łatwy do przewidzenia sposób. A powinien był. Zdążył już przecież (i to nie jednokrotnie), przekonać się, jak działała na niego każda z oferowanych form bliskości. Tego konkretnego człowieka. Tracił rozum, słowa zlewały się w mniej zrozumiałe potoki chaotycznych wypowiedzi, dłonie drżały żałośnie, próbując znaleźć oparcie; stabilizację, w jakimkolwiek punkcie, gdzieś na drugim ciele.
Nawet teraz, gdy mimowolnie zacisnęły się na materiale swetra z taką mocą, że gdyby ten nie oddzielał ich teraz od skóry, z całą pewnością zostawiłyby po sobie wyraźne ślady. A tych mieli już przecież dość.
Kolejny problem pojawił się w momencie, w których Yechan obrał sobie najwyraźniej za punkt honoru, udowodnienie mu, jak bardzo się mylił. Soo nie przypuszczałby, ani nie śnił w swoich najdziwniejszych marach, że ten potraktuje to wyzwanie poważnie, toteż już pierwsze zetknięcie zębów ze skórą na szyi, wyrwało z jego ust niekontrolowany, choć zduszony jęk. Reakcję tak nieprzewidywalną, ale sugestywną, że niemal od razu wywoływała to znajome, ale trudne uczucie niepokoju, kumulujące się gdzieś w brzuchu.
Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Albo chociaż pod kanapę. Próbował poruszyć nogami, ale zalegający na niej ciężar skutecznie uniemożliwiał mu wykonanie jakiegokolwiek znaczącego ruchu.
Yosoo poległ. Utknął. Dosłownie i w przenośni.
Podjął tę żenującą próbę wyswobodzenia się z tej krępującej, ograniczającej pole manewru, pozycji, ale gdy tylko zaczął mocnej się wiercić, zrozumiał, że jedyne, co mógł w ten sposób osiągnąć, to pogorszenie własnej sytuacji. Nie był pewien, czy bardziej ciążył mu sam Yechan, czy poczucie druzgocącej porażki.
W obliczu uzależniającej wędrówki ust chłopaka, nie był w stanie walczyć zbyt wytrwale, szukając ostatniej deski ratunku w czymkolwiek, czego dałby radę się złapać. Jak na złość, wszystko zdawało się być teraz poza jego zasięgiem. Zresztą, nie był pewien, czy nawet wtedy, dałby radę chwycić w dłonie cokolwiek poza materiałem, na którym te niezmiennie, kurczowo się zaciskały.
Nagły nakaz wyrwał go z otępienia, w które popadał coraz głębiej i głębiej. Był, jak światło latarni morskiej, na morzu pochłoniętych przez sztorm. Pocałuj mnie.
Chciał odmówić i zgodzić się jednocześnie, byle tylko pokazać, że miał tu jeszcze cokolwiek do powiedzenia.
Usuń— B-bo? — zapytał słabo, gubiąc się wyraźnie między kolejnymi, płytkimi, ale dziko łapanymi oddechami. W tym momencie robił na złość już jedynie sobie, powstrzymując coś, co i jemu nie było już w ogóle obojętne. Coś, czego chciał całym sobą, a czego odmawiał, przez wzgląd na dziwacznie pojmowaną dumę.
Zebrał się w sobie na tyle, by spojrzeć mu w oczy (niezależnie, co blondyn miałby ujrzeć teraz w jego ciemnych tęczówkach) i układając obie dłonie na jego policzkach, próbując ostatni raz utrzymać między nimi zbawienny dla niego dystans. Potrzebował go choćby na sekundę. Na jeden ulotny moment, zamknięty między jednym, a drugim ruchem powiek. Niezależnie od konsekwencji.
— Jeśli… chcesz, to… sam to zrób.
Nie był pewnie świadom, że sam doprowadził właśnie do sytuacji, w której jedna decyzja mogła pogrążyć go już całkowicie; nie istniała bowiem żadna siła, która mogłaby mu pomóc ciągnąć to dalej choć sekundę dłużej i jeśli spotkałby się z jakąkolwiek formą ataku, nie dźwignąłby się potem żadnymi sposobami.
Yosoo
Pierwszy raz pozwolił sobie na to, by zatracić się w ich relacji i potrzebach tak głęboko, bez uprzedniego znieczulenia wszystkich swoich zmysłów. Starał się nie skupiać na tym, zbyt dużej uwagi, ale ta uparcie uciekała mu właśnie w tym konkretnym kierunku. Robiła to tak zawzięcie, że Yosoo nie mógł zbyt długo się temu opierać. Tym, co przychodziło mu dużo prościej, było za to zignorowanie niemal wszystkich ostrzegawczych sygnałów, wysyłanych mu przez jego ciało i umysł. Nie chciał przejmować się tym, co zastanie ich za chwilę, kiedy będą zmuszeni do tego, by stanąć oko w oko z czekającą na nich rzeczywistością. Gdy opadnie kurtyna chwilowego zapomnienia, upajającego pragnienia, nadającego im teraz szaleńcy i niepowstrzymany rytm wzajemnego testowania samych siebie. Wątpił, by było to coś, z czym mieliby nie dać sobie razem rady. Na pewni nie, biorąc pod uwagę to, co zgotowali sobie przed miesiącem, gdy postawili wspólnie pierwszy krok w tej dziwacznej podróży. Nic, co przychodziło mu teraz do głowy, nie było wystarczająco przejmujące, by go zatrzymać; by ostudzić chęci na więcej. Był gotów ponieść każdą z cen - wymowne, kilkudniowe milczenie, zaciekłą kłótnię, sieć niezrozumiałych pretensji. Chciał wierzyć, że i tak nie mógłby obecnie tego przewidzieć. Że wszystko to, co było dopiero przed nimi, pozostawało nie tylko poza jego kontrolą, ale i także możliwością odgadywania - że była jedynie nierozwiązaną jeszcze zagadką, gotową do odkrycia w tym właściwym czasie. Nie teraz i nie za chwilę. Kiedyś.
OdpowiedzUsuń— To nie tak, że nie umiem przegrywać — odgryzł się, pozwalając sobie na to, by przenieść dłonie z twarzy chłopaka, najpierw na jego ramiona, by po powolnej, zachowawczej wręcz, wędrówce zatrzymać je na wysokości jego bioder. — Ja po prostu tego nie robię.
Gdyby tylko wiedział, jak bardzo się teraz mylił. Być może powstrzymałoby go to przed wygłaszaniem tak śmiałych i całkowicie mylących tez. A może wręcz przeciwnie? Może poddałby się temu, co miało się wówczas wydarzyć, w tym trudnym do wyjaśnienia zaufaniu, puszczając w niepamięć całą tę pokrętną grę. Uznałby, że było przecież coś, co liczyło się dla niego znacznie bardziej, niż gorączkowa potrzeba zajmowania pierwszego miejsca w tym nieistniejącym wyścigu. Ktoś.
W przypływie plątaniny najróżniejszych uczuć, Yosoo zgubił się już w tym, o co tak naprawdę mu chodziło. Pamiętał, że na początku, chciał się jedynie zabawić. Kosztem Chana, oczywiście, nie zamierzał się wypierać. W jego opinii było to jednak całkowicie niewinne działanie, mające na celu dostarczenie mu jedynie chwilowej rozrywki. Chciał wyśmiać kilka z typowych dla niego naleciałości, podroczyć się, ujrzeć na jego twarzy cień zniecierpliwienia (o irytacji nawet nie marzył). A później wszystko wymknęło się spod kontroli i to począwszy już od momentu, gdy nieoczekiwanie znalazł się na kanapie, a chłopak wywoływał w nim cały wachlarz, tak rozpaczliwie potrzebnych mu teraz, wrażeń. Szukał w umyśle potrzebnych mu odpowiedzi, ale żadna nie chciała mu się już ujawniać. Nawet wtedy, gdy czuł ogromną potrzebę, by zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, nie zależało mu na tym, by Channie prosił o cokolwiek, wręcz przeciwnie - sam był gotów to wtedy robić. A jednak teraz, gdy owa prośba docierała do jego uszu, nie mógł powstrzymać się przed tym, by nie złapać się jej kurczowo, jakby od tego zależało całe jego życie. Słowo, które uśpiło jego czujność już całkowicie.
— To nie takie trudne — uśmiechnął się, nie znajdując w sobie siły na dalszą walkę z tymże grymasem, który chciał wślizgnąć się na jego usta już od pewnego czasu. — Sam widzisz.
UsuńNie mógł jednak zrozumieć, dlaczego - choć tak kuszące słowa siedzącego nad nim chłopaka, sugerowały jego chwilowe zwycięstwo, Yosoo czuł się… przegrany. Odpychał tę myśl tam, skąd przyszła, ale ta wracała uparcie raz za razem, rozbijając się gdzieś na samym skraju jego świadomości. Musnął delikatnie wargi chłopaka, łącząc je w tak delikatnym i chwilowym pocałunku. że ten równie dobrze mógłby umknąć czyjejkolwiek uwadze. Nie był w stanie zrobić niczego więcej, targający mdlącym ściskiem żołądka i pętlą na szyi. Chciał się przełamać. Zbliżyć się do niego, zrobić dokładnie to, czego obaj tak bardzo teraz potrzebowali, ale coś go przed tym powstrzymywało. Nie rozumiał dlaczego, zaledwie przed godziną sam podjął podobne działanie w łazience kolegi z uczelni, a teraz, gdy tkwili już w bezpiecznej bańce, nie mógł zmusić się do tego, by zrobić cokolwiek.
Bo nie mógł, prawda? I nagle zrozumiał. Pojął to, czego nie zauważył wcześniej. Dał się podejść w tak żenujący sposób, pokładając wiarę w to, że znajdował się na wygranej pozycji. Stracił ją już dawno. Zorientował się za późno.
Zacisnął dłonie w pięści, przenosząc je na barki Chana i odsuwając go od siebie na nieznaczną odległość, choć przyszło mu to z ogromną trudnością. Całe jego ciało krzyczało, by zrobić coś kompletnie odwrotnego.
— Posłuchaj mnie, bajerancie — zaczął słabo, starając się brzmieć wystarczająco poważnie, by Chan potraktował te słowa z należytą uwagą. Nie mógł być jednak pewien, czy spotka się to z jego zrozumieniem. Szczerze w to wątpił. Wciąż drżący ton i napięte ciało nie przekonałoby nawet najbardziej łatwowiernej osoby. — Nie przyzwyczajaj się do tego, drugi raz nie pójdzie ci już ze mną tak łatwo.
Yosoo
Im więcej czasu spędzali w tak bliskiej odległości, tym Yosoo czuł się pewniej. Im dłużej doświadczał na sobie dotyku jego dłoni, tym ten stawał się mniej intensywny w odbiorze. Serce, które choć dalej kołatało w jego piersi, zwolniło tempa i nie chciało już za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz; nawet oddech wydawał się już nie tak płytki jak do tej pory. Soo był jednak świadomy na tyle, by wiedzieć, że było to chwilowe małe zwycięstwo. Swoboda, którą zaczynał odczuwać, była tak krucha, tak niestabilna, że jej istnieniu mogła zagrozić najdrobniejsza z nagłych i nieprzewidzianych wcześniej komplikacji. Wątpił, by w najbliższej przyszłości nie przyszło mu stoczyć jeszcze kilku podobnych walk. Głównie z samym sobą.
OdpowiedzUsuń— Nie drażnij mnie, Channie — ostrzegł, choć w obecnych warunkach mogło to równie dobrze zostać odebrane jako mało trafny żart.. — wiem doskonale, że zdajesz sobie sprawę, o czym teraz mówimy.
W pierwszej chwili poddał się bezwiednie każdemu z delikatnych, ale wcale nie mniej angażujących pocałunków, zastanawiając się, jak to możliwe, że nigdy wcześniej nie przeszło mu przez myśl, by spróbować doświadczać podobnych wrażeń właśnie z tymi ustami. Starał się skupić jedynie na powolnych ruchach ich warg; tak różnym rytmie od tego, któremu nadali początek w tamtej łazience. Na cieple palców, ułożonych teraz na jego policzku. I nie chciał niczego zmieniać, nie potrzebował niczego więcej. Mógłby trwać w tym transie tak długo, jak było trzeba, zawierzając
Ale potem dotarł do niego dźwięk jednego, wypowiedzianego przez Yechana słowa i do sterów wróciła ta część Jeonga, o istnieniu której zdawał się właśnie zapominać.
Kiedyś musiałeś zaliczyć tę pierwszą przegraną.
Nie, wcale nie, musiał. I postanowił mu to udowodnić.
Chorobliwa potrzeba układania świata według własnych potrzeb i zasad nie mogła zaprowadzić go zbyt daleko, wiedział to od zawsze.
Wiedział, że może tego żałować.
Ostrożnie, by nie wzbudzić jego podejrzeń, przesuwał swoje dłonie po jego ciele, chcąc zbliżyć się do dwóch punktów, do których musiał dotrzeć, jeśli rzeczywiście zamierzał wprowadzić swój ryzykowny plan w życie. Wiedział, że wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, by wyrzucić do kosza wszystkie te, stworzone naprędce, założenia. A do tego nie chciał na razie dopuścić.
Ta powolna wędrówka poszła mu jednak sprawnie i już po chwili, gdy obie dłonie znalazły się na nadgarstkach blondyna, Yosoo bez ostrzeżenia, mocno zacisnął na nich palce. W tym samym momencie zebrał w sobie całą siłę, na jaką mógł się właśnie zdobyć i zapierając się nogami o podłogę, strącił Powella ze swoich kolan, popychając go po tym na kanapę. Wykorzystał ten ulotny moment zaskoczenia, by odwrócić rolę i nie wypuszczając jego rąk z dłoni, teraz samemu górować nad blondynem.
Potrzebował kilku sekund, by uspokoić oddech, który przyspieszył ponownie z niezrozumiałych dla niego powodów. Był to ten element układanki, który zastanawiał go teraz najbardziej.
— Mówiłem ci przecież — przypomniał z uśmiechem, który nie miał w sobie nawet grama niewinności. Był jedynie przejawem trudnej do wyjaśnienia satysfakcji i spokoju, który Yosoo odzyskał w końcu po tej nierównej walce. — ja nie przegrywam, Słońce.
UsuńOstrożnie oderwał się od chłopaka, zmuszając samego siebie do tego, by stanąć na niestabilnych, drżących nogach i wyprostować dłońmi pomiętą, czarną bluzkę. Poświęcił temu stanowczo więcej uwagi niż to było konieczne. Zupełnie tak, jak gdyby była to właśnie jedna z najbardziej zajmujących go czynności.
Na co dzień Yosoo rzadko pozwalał sobie na to, by emocje przejmowały kontrolę nad jego ciałem i słowami. Policzył więc w głowie do dziesięciu, starając się odzyskać trzeźwość myślenia i poszłoby mu całkiem dobrze, gdyby nie utrudniał mu tego fakt, że tym razem bardzo chciałby powrócić do przerwanej przed momentem czynności. Zlokalizował wzrokiem swoją koszulę, przewieszoną teraz przez oparcie kanapy i płynnym ruchem zarzucił ją ponownie na ramiona, ruszając niespiesznie w kierunku kuchni.
— Dobra rada na przyszłość — rzucił jeszcze, oglądając się za siebie przez ramię. — Na drugi raz nie ciesz się z wygranej, dopóki nie będziesz miał pewności, że gra się skończyła — pokręcił głową i wsunął dłonie do kieszeni, czekając aż Yechan pozbiera się w sobie i do niego dołączy. Nie chciał samemu panoszyć się w jego mieszkaniu, doskonale wiedząc, jak sam reagował, gdy ktoś myszkował mu po szafkach. — Swoją drogą… Ta wersja prawdy i wyzwania nawet mi się podobała.
Yosoo
W istocie, musiał zgodzić się co do kwestii “zbajerowania”. Pozwolił na to, by Chan podszedł go z ogromną łatwością, co nie zdarzało się przecież za często. Yosoo potrafił sprawnie odczytywać zamiary otaczających go ludzi, zwłaszcza tych, których znał najlepiej. Zaskoczenie go, zbicie z tropu, było więc zadaniem wcale nie aż tak łatwym w realizacji. Analizował to, co słyszał i widział, probując przewidzieć wszystko, co mogło się za moment wydarzyć. I przeważnie rzadko się mylił. A tym razem połknął przynętę, nim ta zdążyła nawet do niego dotrzeć, temu nie zamierzał nawet zaprzeczać. Powell wycelował w niego jedno z najskuteczniejszych dział, łechtając wówczas i tak wybujałe już ego bruneta. Podsycając potrzebę ciągłego upewniania się, że wciąż pozostawał tym, o kogo warto było się starać, kogo chciano utrzymać przy sobie. Obiecał sobie zapamiętać ten drobny podstęp i nie pozwolić, by został wykorzystany ponownie. Nawet choć jeden raz.
OdpowiedzUsuńNie chciał dać temu wyrazu, ale potrzebował dłuższej chwili, by przemyśleć to, co wydarzyło się między nimi do tej pory.
To było stanowczo zbyt wiele, jak na jeden wieczór. Yosoo oparł się o szafkę kuchenną i odchylił głowę do tyłu, walcząc z ogromną chęcią, by po prostu nie wykrzyczeć mu teraz wszystkiego prosto w twarz. By nie wyrzucić z siebie zestawu słów, które w ostatecznym ich wydźwięku, mogłyby zaskoczyć samego zainteresowanego. Chciał mieć go blisko jeszcze jeden raz. Poczuć go każdym możliwym zmysłem, zamknąć przed światem, zapisać w pamięci wszystko to, co sprawiało, że przez te minione lata to właśnie Yechan okazywał się jedynym stałym elementem jego codzienności; a jednocześnie pragnął utrzymać ten niezwykle potrzebny mu dystans, umożliwiający zachowanie trzeźwego myślenia. Kontrolowania samego siebie i wszystkiego, co działo się dookoła. Tonął w sprzecznościach i nic nie zapowiadało tego, by miało się to wkrótce zmienić.
Szukał sposobu, by skierować myśli na inny tor i wiedział, że jeśli będzie do tego zmuszony, zdecyduje się na podstęp. Sprowokuje nawet kolejną, ostrzejszą wymianę zdań, by - korzystając z dotychczasowego doświadczenia - wyjść z niej obronną ręką. Tak, Yosoo zrobiłby to i jeszcze więcej, byle tylko nie zdradzić, jak wielki chaos rodził się właśnie w jego głowie. Ale na szczęście wcale nie musiał, gdyż Yechan, co typowe dla niego, postanowił ułatwić mu to zadanie na własne życzenie. Po prostu otwierając usta. Był niezawodny w sabotowaniu własnych działań. Niby to zaczepny komentarz blondyna był tym, czego Soo potrzebował teraz najbardziej. Był jak kubeł zimnej wody w wyjątkowo upalny dzień.
Soo chwycił podsunięty mu talerz w dłonie i przez chwilę przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Pachniało cudownie, ale to zatrzymał na razie dla siebie.
— Rozgotowałeś to, Channie — zauważył niewyraźnie, wsuwając wcześniej do ust pierwszą porcję makaronu. — Musisz być bardziej uważny. Za dużo rzeczy cię ostatnio rozprasza.
Nie potrafił odmówić sobie tej drobnej uszczypliwości. Miał nadzieję, że Chan nie potraktuje tego zbyt poważnie i co najwyżej, nauczony doświadczeniem przebywania przy Yosoo, zignoruje ten komentarz lub odgryzie się jednym z mu podobnych.
Yosoo w tych typowych, łączących go z ludźmi, relacjach korzystał z wypracowanych i sprawdzonych strategii. Czuł się bezpiecznie, poruszając się po znanych mu polach, łapiąc się niezawodnych rozwiązań na uzyskanie dokładnie tych rezultatów, które w danym momencie pragnął osiągnąć. Szach-mat, świecie. Problem polegał jednak na tym, że relacja z Yechanem nawet przez moment nie należała do tych typowych; już sam jej obecny rozwój pozwalał przypuszczać, że przyniesie za sobą wiele nieoczekiwanych kwestii i komplikacji.
UsuńGdy telefon w jego kieszeni znów zaczął uporczywie wibrować, Soo wyjął go szybko i poświęcając temu chwilę uwagi, prześledził wyświetlające się na ekranie powiadomienia. Coś było nie w porządku, ale nie potrafił wyjaśnić, dlaczego właśnie ta myśl spowodowała aktualnie największe spustoszenie w jego głowie. Szukał powodu, ale nie znalazłby go prawdopodobnie nawet za kilka lat. Nie mógł przecież wiedzieć
— Ava znów przechodzi do ofensywy — mruknął, marszcząc przy tym nos. — Nie wiem, co zrobiłem tym razem, ale właśnie dowiedziałem się, że będę czegoś żałował.
Yosoo
Krótką uwagę o ewentualnym widmie zakrztuszenia postanowił pozostawić bez jakiejkolwiek reakcji. Podobnie jak tę o możliwości wyciszenia telefonu. Tak naprawdę… zaczynał panikować, pozwalając fali niepokoju zalewać go od środa, nie do końca zdając sobie nawet sprawę, czym ten był w ogóle powodowany. Jak mógłby to przewidzieć?
OdpowiedzUsuńMilczał więc uparcie, nawijając na widelec kolejne porcje makaronu, zupełnie nieobecnie. W swoim życiu niejednokrotnie już przekonywał się bowiem, że milczenie pozwalało nie tylko wyrazić, ale przede wszystkim wybronić się przed ukazaniem myśli i emocji, które trudno byłoby mu określić słowami. Zresztą… cóż takiego mógłby teraz powiedzieć? Wiedziony potrzebą utrzymania przeklętej gry pozorów i niedopowiedzeń, wspomniałby zapewne o rzekomym nieprzejmowaniu się całą tą zaistniałą sytuacją. Wycedził niezbyt przekonujące podziękowania za podany posiłek oraz radę odnośnie tego niezbyt dobrego pomysłu dotyczącego wysłania Avie szybkiej odpowiedzi i odwrócił się, by czym prędzej zakończyć tę krępującą wymianę zdań. Osadziłby na twarzy maskę chłopaka pogrążonego w ostatkach dobrej zabawy i chęci pozostawienia za sobą wszystkiego, co mogło przypomnieć mu o przygniatającej rzeczywistości. Kolejny raz, jak przez wiele poprzednich lat, nie zrobiłby nic poza odegraniem roli, którą wymuszały na nim zastane okoliczności.
Jednak tym razem coś, czego nie potrafił jeszcze trafnie rozpoznać, pozwoliło mu w porę wystrzec się nie tylko potoku przekłamanych deklaracji, ale i postawienia kolejnego kroku na drodze ku własnej destrukcji. I choć ta wydawała się niejednokrotnie niezwykle pociągająca, pragnął wykorzystać tę okazję i zejść z tej ścieżki raz na zawsze.
— Wrócę dziś do domu, Channie — zadecydował, ale ton jego głosu jasno sugerował, że próbował właśnie przekonać do tej decyzji bardziej samego siebie niżeli stojącego przy nim przyjaciela. — Nie chcę, ale tak chyba będzie lepiej.
Nie wiedział, co dokładnie miał teraz na myśli.
Wielokrotnie zastanawiał się, kim tak naprawdę był. Czy to co robił, co mówił, o czym marzył i czego się bał, stanowiło tak naprawdę o nim, czy było jedynie zbiorem przypadkowych, wmówionych mu przez świat twierdzeń lub opinii zasłyszanych z rozmów obcych ludzi. Tracił kolejne lata, by realizować nie swoje plany, by spełniać oczekiwania, by odszukać odpowiedzi na pytania, których nawet nie zadawał; przynajmniej nigdy świadomie. Pozwolił, by sieć cudzych oczekiwań oplotła go tak ciasno, że drobny ruch lub głębszy oddech stawały się działaniem niemożliwym do realizacji.
W starym i poukładanym życiu Yosoo, nie było miejsca na nieprzewidywalność. Od lat wypełniał jedynie kolejne elementy skrupulatnie spisanego dla niego planu, w tworzeniu którego nawet nie uczestniczył. Kilka wyuczonych kwestii, wymuszonych reakcji i dowodów na to, że przy odpowiedniej argumentacji, nawet czarne okazywało się być białym. I to przeklęte dążenie do sukcesu. Sukcesu, który nie oznaczał własnej realizacji, a uznanie w oczach osób, których nawet nie lubił. Dłużej nie mógł. Dłużej nie chciał. Zrobił więc to, co potrafił robić najlepiej. Zaczął burzyć wszystko, co tak starannie budował przez te wszystkie lata.
— Nie obraź się, ale… — zaczął, przywołując na twarz lekki, zaczepny uśmiech. Wszystko, byle tylko wyrwać się z wiru nieproszonych i kompletnie mu teraz zbędnych myśli, zapoczątkowanych przez powracający do niego strach i niepewność. Duet, który znikał ostatnio tylko wtedy, kiedy znajdował się w bezpiecznej przestrzeni, wyznaczonej przez ramiona, których nigdy by o to nie podejrzewał. — … twoja kanapa nie należy do najwygodniejszych. Obrażasz moją, ale na niej można się porządnie wyspać. No i nie budzisz się rano poskręcany, jak po wizycie w parku trampolin.
OdpowiedzUsuńŁgał jak najęty; był taki czas, że spędzał na tej kanapie niemal każde późne popołudnie - głównie wtedy, gdy do sieci największych zmartwień zaliczał kolejny spór z rodzicami lub trudności w realizacji wyznaczonych przez nich celów. I nigdy nie przyszło mu przez myśl, by narzekać na cokolwiek, co było z nią związane. Gubił się nawet we własnych kłamstwach i zaczepkach.
Miał wrażenie, że stabilny grunt osuwa mu się spod stóp. Czuł to całym sobą.
— Nie, poważnie — podniósł głos w teatralnej dramaturgii, próbując skierować ich myśli i rozmowę na zupełnie inny, znacznie bezpieczniejszy tor — nigdy nie jadłem bardziej rozgotowanego makaronu. — Wyciągnął w stronę Yechana widelec z kilkoma nabitymi na niego nitkami i pomachał mu nim tuż przed nosem. Nie wiedział, czego teraz oczekiwał. Być może oczyszczającej awantury i wypomnienia, że przecież wcale nie musiał tego jeść? A może podłapania żartu i zgody na to, by jeszcze przez krótki moment osiąść w tej bezpiecznej, oddalonej od świata i problemów, bańce? Przyjąłby każde z tych rozwiązań. — Widzisz to w ogóle?
Yosoo
Za każdym razem, gdy udawało mu się wywołać w Yechanie choć cień irytacji, orientował się, że nie odnajdywał w tym działaniu aż tyle przyjemności, ile mógłby się jej spodziewać.
OdpowiedzUsuńYosoo lubił drażnić, rozgrzewać, wywoływać skrajne emocje. Testować granice. Ostro, bezmyślnie i bezkompromisowo. Przychodziło mu to o tyle łatwiej, o ile mniej znała go wybrana aktualnie ofiara. Dlaczego? Wyjaśnienie okazywało się dużo prostsze, niż mogło się początkowo wydawać.
Działania Soo nie miały jasno określonego przebiegu, rzadko planował coś poza ich nagłym i nieprzemyślanym początkiem. Podejmował decyzje pod wpływem chwilowego impulsu, którym nader często okazywała się niepohamowana chęć zwrócenia na siebie uwagi lub dodania odpowiedniej dawki pikanterii do tej przejmująco nudnej codzienności. Oprócz zamierzonego celu, nie było w tym więc (przynajmniej nie przeważnie) jakiejś wyraźnej motywacji. Punktem wyładowania Soo mogło stać się dosłownie wszystko: cokolwiek i ktokolwiek, kto znalazł się na linii ognia, w niewłaściwym momencie i czasie. Z tą wiedzą trudno było traktować te zaczepki poważnie. Yosoo mógł więc spodziewać się, że skoro przyjaciel znał go aż tak dobrze, nie podda się temu tak łatwo. Liczył na to, że każda z jego zaczepek spotka się z pełnym zignorowaniem, ewentualnie posłanym mu przelotnie spojrzeniem, spod uniesionych z zażenowaniem brwi. Tak działo się przecież przeważnie.
A tym razem nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że jego pokrętna gra i maska naczelnego chama Nowego Jorku, zaprowadziła go o krok za daleko. I nie chodziło o samo wyśmiewanie przygotowanego jedzenia, czy komentowanie wystroju mieszkania, co do którego nie powinien się nawet wypowiadać.
Miał wrażenie, że najdotkliwszym z ciosów okazał się ten, będący jednocześnie czymś najszczerszym. Naprawdę chciał zostać, wiedział jednak, że nie mógł. Że nie powinien. Nie miał jednak siły na to, by tłumaczyć dokładne powody, dla których zdecydował się na krok, którego wcale nie chciał. Choć te z całą pewnością pomogłoby rozwiać wszystkie wątpliwości, nie tylko co do motywacji samego Soo, ale i te, dotyczące emocji malujących się na twarzy blondyna.
Yosoo bawił się jedzeniem na talerzu, czując, jak żołądek zwinął mu się właśnie w ciasny supeł, uniemożliwiając już przełknięcie czegokolwiek. Drgnął zaskoczony, dopiero po chwili, gdy zorientował się, że Chan zdążył wrócić już do kuchni, zadając jednocześnie pytanie, które mimo tej znaczącej wagi, otwierało przed nimi kolejne drzwi. A przecież Soo dopiero postarał się o zamknięcie poprzednich.
Robił to rozmyślnie?
Tych kilka słów pozwoliło mu się na moment zatrzymać; poddać kolejnemu wirowi myśli, porywającego go bez reszty i bez ostrzeżenia. Dał sobie dziesięć sekund na ochłonięcie. Przecież tego potrzebował, nieprawdaż? Dziewięć: powinien się stąd zabrać i to jak najszybciej. Osiem: zostawić Yechana w spokoju, oszczędzając mu kolejnych rozczarowań i zawirowań emocjonalnych. Siedem…. Odliczał i myślał…
Liczby odgrywały w życiu Yosoo naprawdę ogromną, znaczącą rolę. Pomijając ten oczywisty fakt, że cała kariera jego rodziców, zapewniająca mu wszelkie udogodnienia; umożliwiająca mu odniesienie sukcesu okupionego niezbyt dużym wysiłkiem, skupiała się wokół tychże liczb właśnie.
UsuńOd kiedy przekroczył próg tego mieszkania, zdążył obrazić Yechana właśnie siedem razy, w tym sześć w wyjątkowo złośliwy, starannie wymierzony sposób. Każdy z pięciu pocałunków odbierał mu oddech, a wszystkie z czterech mniej lub bardziej przypadkowych spotkań dłoni, wywoływały salwę przyjemnych dreszczy i wyrzutów sumienia jednocześnie. W ciągu ostatniej godziny, trzy razy zapomniał o tym, że nie powinien pozwalać na to, by ponownie zapędzić ich dwoje w ten ślepy korytarz zależności i wzajemnego przyciągania. I tylko dwa uderzenia serca dzieliły go od tego, by zaprzeczyć właśnie każdemu, z wypowiedzianych przez siebie słów. By wyrzucić z siebie zapewnienia, że to tylko niezbyt udany żart; zadecydować o tym, że… zostanie. Że nigdzie się nie wybiera i jeśli tylko znajdzie się dla niego choć skrawek miejsca i uwagi, skorzysta z nich z niesłabnącą przyjemnością. Nie bacząc na konsekwencje.
Bo w końcu był pewien tego, że to co robić, miało jakiś sens. Że znalazł dla siebie cel, niezależnie od tego, czy świat był gotowy przyjąć tę decyzję. Ten jeden raz.
— Byłeś kiedyś nocą w zoo, Channie?
Yosoo
Yosoo zdawał sobie sprawę, że jego pytanie niosło ze sobą tak mało sensu, by bez trudu zasłużyć na miejsce wśród tych, które mogłyby pozostać nigdy niewypowiedzianymi. Po pierwsze, absolutnie każdy mieszkaniec Nowego Jorku wiedział, że bramy zoo zamykano równo o 16:30 (poza tymi późnowieczornymi wycieczkami, organizowany dwa razy w roku), a dostanie się do środka po tej godzinie, graniczyło z cudem. Po drugie… znał Yechana wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ten nie był w grupie fanów tych bardziej ryzykownych przedsięwzięć, które mogły skończyć się nie tylko podartymi ubraniami i przemarzniętym ciałem, ale także nocą spędzoną na pobliskim komisariacie.
OdpowiedzUsuńW ostatnim czasie Yosoo z wyjątkowo mocnym, ale jednocześnie trudnym do wyjaśnienia, zamiłowaniem podchodził do każdej możliwości sprawdzania tego, na jak dużo mógł sobie jeszcze pozwolić. Jak daleko się posunąć, nim ojciec odmówiłby w końcu wyciągnięcia ku niemu pomocnej, ale tak niechcianej dłoni. Nie poświęcił jednak chwili na to, by przemyśleć, czy na pewno chciał ciągnąć w tym kierunku kogoś jeszcze. Ta refleksja miała przyjść do niego znacznie później.
Soo pragnął być wystarczający, ale w ten odmienny od typowego, sposób. Chciał doświadczyć tego, co do tej pory pozostawało poza zasięgiem jego rąk - sparzyć się, poczuć zawód, stracić coś, na czym mu zależało. Dołożyć do pakietu własnych drobnych pomyłek te większe, poważniejsze, których nie można było tak po prostu puścić w niepamięć.
Yosoo chciał jedynie zacząć żyć i stać się odpowiedzialnym za decyzje, które podjął, niezależnie od tego, jak ciężki bagaż przyszłoby mu wówczas nieść. Chciał choć raz pozostać zdanym jedynie na własne możliwości, nawet jeśli te okazałyby się zbyt ubogie, by rozwiązać ówczesne trudności.
Może było to założenie tak dziecinne, że gdyby tylko podzielił się nim ze światem, odpowiedziałby mu jedynie śmiech i spojrzenia pełne politowania? A może tak prawdziwe i rozpaczliwe, że nikt nie odważyły się z tym jakkolwiek dyskutować?
— Nie jest to może nic spektakularnego — odezwał się krótko, odbierając od blondyna swoją kurtkę. — Ale przynajmniej będzie zabawnie.
____
Dzisiejszy wieczór zdawał być się jednym z pierwszych, gdy wiosenna pogoda na dobre przejmowała miejsce po nieprzyjemnym, drażniącym skórę chłodzie, tak typowym dla minionej już zimy. Lekki wiatr wdzierał im się we włosy, gdy w pośpiechu przemierzali parkowe alejki, wypatrując dla siebie idealnego (cokolwiek miałoby to oznaczać) miejsca na pokonanie ogrodzenia, a Yosoo pomyślał nagle, że dawno już nie czuł się tak świeżo i dobrze, nawet mimo tych wielu intensywnych, pozostawionych za sobą godzin. Kiedy ten szalony pomysł rodził się w jego głowie, chłopak nie zakładał tego, że Chan postanowi naprawdę pomóc w jego realizacji. Wierzył, że ten - co najwyżej - podwiezie go na miejsce, ale zrobi wszystko, by w ostatnim momencie przekierować ich uwagę na cokolwiek innego. Coś bezpieczniejszego, bardziej odpowiedzialnego. I pewnie tak byłoby lepiej.
Soo nie potrafił jednak zmusić się do pożałowania ani decyzji i włamaniu na teren zoo, ani tego, że blondyn dotrzymywał mu właśnie kroku, nie mając najwyraźniej w zamiarze odwodzenia ich od tego, czemu nadawali właśnie bieg.
Do tej pory myślał, że ich relacja opierała się na tych żałośnie prostych konceptach. Zrozumiałych dla każdego z nich, nieskomplikowanych. Że to sam Soo trzymał stery, wyznaczał kierunek, określał granice i definiował to, co z założenia miało pozostać niewypowiedziane. Wierzył, że obrane przez nich tempo, było tym, któremu sam nadał bieg, że złapał Yechana (wzorem wszystkich innych osób, dopuszczonych do swojego życia) w sieć uzależniających doświadczeń; jak pająk, oplatający motyla lepką, niemożliwą do rozerwania nitką. Proste, pierwotne reguły. Co mogło pójść nie tak?
UsuńSoo zatrzymał się nagle, bez ostrzeżenia, tuż przed ostrym zakrętem wąskiej ścieżki i oparł obie dłonie na chłodnych. metalowych szczeblach, które stanowiły teraz ostatnią z barier, dzielących ich od realizacji tego - najgłupszego najprawdopodobniej - stworzonego naprędce planu. Miał już zacząć wspinać się na górę, ale nagle pewna myśl zatrzymała go w połowie tego działania. Jedna z rodzaju tych tak boleśnie oczywistych, że jej wcześniejsze pominięcie wydawało się teraz wręcz nieprawdopodobne.
— Ale dasz radę przeskoczyć przez ogrodzenie, nie? — zapytał z nadzieją, odwracając się w stronę przyjaciela i posyłając mu przy tym badawcze spojrzenie. — Bo jeśli nie, to możemy spróbować dostać się tam jakąś inną drogą.
Yosoo nie znał odmiennego sposobu na wkroczenie do środka niż ten, z którego zamierzał właśnie skorzystać, ale nie chciał stawiać Yechana w tej niekomfortowej i niebezpiecznej dla niego sytuacji.
— Jedno twoje słowo, Channie, a działamy inaczej…
Y.
— W sumie… — zaczął, opierając się o metalowe szczebelki i przez dłuższy moment przyglądał się Yechanowi w całkowitym milczeniu. Analizował dokładnie to, co teraz widział, nie chcąc zapędzić się w swojej złośliwości zbyt daleko. Komentowanie wystroju mieszkania lub poziomu rozgotowania makaronu to jedno. Wystawianie na próbę cierpliwości blondyna, gdy ten robił właśnie coś całkowicie niezgodnego z jego wcześniejszym postępowaniem, to zupełnie inna historia. Obaj nie tkwili przecież w bezpiecznym pokoju, gdzie byli jedynymi osobami, które mogły ewentualnie skrzywdzić siebie nawzajem. Wyszli na zewnątrz; odkryli się, łamiąc przy tym pierwszy z kilku przepisów. To już nie była niewinna zabawa i Yosoo zdawał sobie z tego sprawę, a mimo to, nie potrafił odmówić sobie w tej chwili tych drobnych zaczepek.
OdpowiedzUsuńWłożył ogrom siły w to, by na jego twarzy nie pojawił się choć cień uśmiechu, zdradzający od razu to, w jakim kierunku kierowały się aktualnie jego rozważania. Oczywiście, że Yosoo nie zamierzał zostawiać przyjaciela po drugiej stronie płotu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że prędzej czy później, ten zszedłby mu tam na atak serca. — Sam zacząłem się teraz zastanawiać… może już mi się jednak odechciało tej wycieczki? Może lepiej wrócić do domu?
Wiedział, że dla postronnych obserwatorów to, co działo się teraz między nim, a Yechanem, mogło nie wyglądać za dobrze. Ale drażnienie przyjaciela naprawdę nie przynosiło mu jedynie tej czystej, uzależniającej przyjemności. Było czymś więcej. Było czymś więcej; dziwną, trudną do wytłumaczenia misją, którą Yosoo wymyślił sobie pewnego dnia i realizował za każdym razem, gdy tylko los dostarczał mu ku temu odpowiednich okoliczności (choć bez tych też radził sobie w tej dziedzinie całkiem dobrze). Misją pokazania Yechanowi, że gdzieś tam istniał zupełnie inny świat od tego, do którego zdążył przyzwyczaić się przez te wszystkie wcześniejsze lata. Świat bez planu od A do Z; świat bez wyprasowanych koszul, nudnego wystroju mieszkania; bez strachu i wyrzutów sumienia po zrobieniu czegoś, na co miało się po prostu ochotę.
— Wiesz, jaki jest twój największy problem, Channie? — zapytał wyczekująco, choć wcale, a wcale nie spodziewał się usłyszeć teraz sensownej odpowiedzi. — Nikt inny nie rzuca ci kłód pod nogi z taką pasją, jak ty sam.
To było naprawdę ciekawe doświadczenie, móc obserwować wybitny przejaw braku racjonalnego zaplanowania własnych działań. Do tej pory Soo otaczał się ludźmi, dla których jednym z najważniejszych (o ile nie tym najważniejszym) punktów na liście rzeczy do zrobienia, było doprowadzenie samego siebie do tego stanu, nazywanego dumnie sukcesem. Czymkolwiek ten by nie był. Większość znanych mu osób, zrobiłaby przecież wszystko, by być postrzeganym w oczach innych jako ci wybitni, zawsze gotowi do działania; z setką dobrze obmyślonych scenariuszy na każdą ewentualną przeciwność zgotowaną przez los. Jako pewni siebie, racjonalni, zachowujący zimną krew zawsze wtedy, kiedy brakowało jej pozostałym - tym gorszym w ich oczach. Był pewien, że Chan postrzegał własne postępowanie w tych samych kategoriach, co większość wspomnianych ludzi, ale to, co robił, w rzeczywistości przypominało od pewnego czasu… reakcję łańcuchową. Jak domino. Jedna, ruszona przypadkowo kostka, przewracała kolejną, dając początek tej swoistej katastrofie - komedii pomyłek.
Dowodów nie trzeba było szukać daleko - zaledwie przed godziną, gdy pierwszy raz w życiu miał bruneta w garści, swoim paplaniem sam doprowadził do tego, że ten w porę zrozumiał, co się między nimi działo i przechylił szalę na własną korzyść. A brakowało mu tak niewiele…
Usuń— Poważnie, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby cię tutaj zostawiać, ale… — zawahał się na kilka sekund, nie mogąc nadziwić się temu właśnie niecodziennemu zjawisku, które mógł obserwować. — Boże, Channie, ten pomysł jest tak dobry, że odpuszczam naprawdę z dużym żalem. Mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętać, kiedy znowu się za coś wkurzysz. Każdego innego bym tu teraz po prostu zostawił.
Nie chciał dłużej trzymać go w niepewności, zaparł się mocniej na stabilnym ogrodzeniu i podciągając się na rękach, pokonał je dość sprawnie, zważywszy na kilka wcześniejszych sytuacji, w których zdarzało mu się ni stąd ni zowąd tracić równowagę lub wykonywać kilka zbyt szybkich ruchów, nad którymi nie potrafił wtedy w pełni zapanować.
Kiedy zeskoczył na dół, już po tej właściwej stronie płotu, upewnił się, że w zasięgu ich wzroku nie było żywej duszy (tej ludzkiej, przynajmniej) i pociągnął chłopaka za rękaw, kierując ich w pewne wybrane przez siebie miejsce.
— Oficjalnie, mój drogi przyjacielu, stawiasz pierwsze kroki na drodze występku. Jak się z tym czujesz? Tylko bez panikowania. Na to przyjdzie pewnie jeszcze czas.
Good boy
— Tak? A nie wyglądasz… — burknął pod nosem, w całkowitej szczerości. Yosoo nie był naiwny; doskonale zdawał sobie sprawę, że rzucone mimochodem “świetnie miało się nijak do zastanej rzeczywistości; znał Yechana zbyt dobrze, by nie odczytać tych wszystkich sygnałów, które ten wysyłał mu teraz, nawet jeśli w pełni nieświadomie. Soo mógłby pozostawić to bez komentarza, udawać, że złapał haczyk i pozwolić im dwojgu tkwić w tej żenującej grze pozorów tak długo, jak chciałaby tego druga strona. Mógłby, ale nie potrafił. Nie byłby przecież sobą. — Nie wiem, czy bardziej próbujesz oszukać mnie, czy siebie, cholerny panikarzu. — kontynuował więc zawzięcie, nie przejmując się nawet tym, by choćby na moment ściszyć głos. — I żeby było jasne, nie podoba mi się żadna z tych opcji.
OdpowiedzUsuńNie zatrzymał się nawet na krótką chwilę, nieprzerwanie ciągnąc za sobą chłopaka w tym nieco pretensjonalnym i butnym geście. Zależało mu na czasie.
Nie chciał tłumaczyć Yechanowi, że mieli może dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut, nim ktoś, odpowiedzialny za bezpieczeństwo parku i znajdujących się w nim zwierząt, zdoła dopatrzeć się obecności dwóch dodatkowych i stanowczo nieproszonych gości. Obawiał się, że gdyby Yechan zorientował się w tej niestabilnej sytuacji, poziom jego zdenerwowania osiągnąłby jakiś absurdalnie wysoki poziom, a było to ostatnie, czego Soo dla niego chciał. Następstwami ich nielegalnej wyprawy zamierzał martwić się później; o ile w ogóle.
Nie zabrał go tu jedynie w ramach nagłej i nieprzemyślanej potrzeby; chęci dostarczenia sobie dawki adrenaliny, czy niezrozumiałej wręcz ciągoty do pakowania się w coraz to nowsze kłopoty. Absolutnie. Kiedy Yosoo, jakiś czas wcześniej, stał w kuchni, próbując wcisnąć w siebie kolejną porcję makaronu, zdał sobie sprawę, że - oprócz mieszkania Powella - istniało jeszcze jedno miejsce, w którym czuł się wyjątkowo swobodnie i dobrze. Jego miejsce, którym nie podzielił się do tej pory z nikim innym. Raz, że nie widział ku temu żadnej potrzeby, dwa - dotarcie tutaj nie było niewinną wycieczką, okupioną jedynie poświęconym jej czasem. Wejście na teren zoo, niezależnie od prób romantyzowania tego działania, było po prostu włamaniem i niosło za sobą wszystkie jego konsekwencje. Soo nie przywykł do brania odpowiedzialności za kogoś poza sobą samym. Tym razem coś się jednak zmieniło, ale nie był do końca pewien, co też wyzwoliło w nim to niepowstrzymane pragnienie, by tej nocy zaciągnąć tutaj właśnie Chana.
Kierował ich nieprzerwanie w głąb parku, zostawiając za sobą dźwięki nadal rozpędzonego miasta, światła latarnii i niektóre z nękających go obaw. I choć na co dzień uznawał instytucję ogrodów zoologicznych za całkowicie zbędną fanaberię ludzkości, w nocy postrzegał to miejsce zupełnie inaczej. Doceniał możliwość kręcenia się między wąskimi ścieżkami, z dala od zapachu spalin, drażniących odgłosów ulicy i tłumu anonimowych ludzi. W ciszy, przerywanej jedynie naturalnymi dźwiękami płynącymi ze strony wybiegów i klatek. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale z nieznanych mu przyczyn, czuł się tutaj… dziwnie spokojny.
Kiedy po chwili szybkiego marszu, dotarli w końcu do alejki dzikich ptaków, Yosoo zatrzymał się w końcu i przez chwilę rozglądał się dookoła, jak gdyby chciał upewnić się, że nikt im póki co, nie przeszkodzi. Złapał się na myśli, że w razie potrzeby, był nawet gotów błagać strażnika o jedną dodatkową minutę, którą mógłby tu spędzić; oddając się po tym w jego ręce. Drugi raz w tym miesiącu.
Usuń— Yechan, wiem, że jest trudno, ale skup się teraz na moment. Nie pożałujesz. Jesteśmy w prawdopodobnie jedynym miejscu w całym tym pieprzonym mieście, gdzie słychać w nocy ptaki — odezwał się cicho, nie chcąc płoszyć, tych i tak pewnie mocno zaniepokojonych już, zwierząt nieprzyzwyczajonych przecież do wielu nocnych wizyt. — To fascynujące i przerażające jednocześnie. — Za każdym razem, kiedy Yosoo na nowo orientował się w tym abstrakcyjnym doświadczeniu, ogarniała go trudna do wyjaśnienia… nostalgia. Tęsknota za czymś pozostawionym daleko za sobą, czego miał już prawdopodobnie nigdy więcej nie odzyskać. Nie zliczyłby tych wszystkich razy, kiedy tak bardzo chciał się z tym z kimś podzielić; pokazać coś, co było go jeszcze w stanie szczerze zachwycić. Ciche popiskiwanie i głuchy trzepot skrzydeł były dla niego najpiękniejszą muzyką, której mógł się tutaj spodziewać. I naprawdę cieszył się, że miał właśnie okazję, by słuchać jej razem Yechanem.
Nie myślał wiele, kiedy w jednej krótkiej chwili, decydował się na to, by puścić rękaw jego kurtki (dawno już przestał skupiać się na tym, że w ogóle jeszcze go ściskał) i stanąć tuż za jego plecami - znów niebezpiecznie blisko. Bez ostrzeżenia położył mu swoje chłodne dłonie na oczach, przysłaniając cały, rozciągający się przed nimi widok i nakazał nad wyraz spokojnym, tak nietypowym dla siebie tonem: — Posłuchaj tylko.
Yosoo
— Nie gadaj głupot, to nadal zwykłe zoo, tylko, że w nocy. Na pewno widziałeś coś znacznie bardziej… — zatrzymał się w połowie zdania, tracąc pewność co do tego, czy na pewno chciał je teraz kończyć. Ta wyuczona czepliwość, której imał się w niemal każdym momencie swojego życia, nakazywała mu brnąć teraz w tym jasno sprecyzowanym kierunku niekończących się zaczepek i potrzeby wypowiedzenia ostatniego zdania w każdej, najzwyklejszej nawet dyskusji. Negowanie wszystkiego, co docierało do jego uszu, nawet jeśli w głębi serca czuł coś zupełnie innego. Tak, jak teraz, na przykład, kiedy zmierzał właśnie ująć wyjątkowości tego miejsca, mimo faktu, że sam zachwycał się nim niezmiennie, ilekroć tylko znajdował czas i możliwość, by ponownie je odwiedzać. To nie miało żadnego sensu, ale Yosoo nie potrafił wytłumaczyć tejże potrzeby, która w końcowym rozliczeniu przysparzała mu przecież znacznie więcej trudności, niż mógłby wcześniej zakładać. Nie wiedział, jakim cudem zdołał powstrzymać się przed tym, by nie zrobić tego i tym razem - by wbrew przyzwyczajeniom i zakodowanym w sobie systemie działania, powstrzymać słowa przepełnione politowaniem lub nutą zlekceważenia, zastępując je innymi. Tymi bardziej szczerymi, odkrywającymi go w takim stopniu, że było to wręcz niebezpieczne.
OdpowiedzUsuń— Mam jeszcze kilka takich miejsc, nie tylko w Nowym Jorku. Głównie w Korei w sumie. Na przykład… na trasie między Busan a Gyeongju jest mała wioska, wiesz, jedna z rodzaju tych, gdzie masz wrażenie, że czas się zatrzymał. Kilka domków wzdłuż drogi, dużo ptaków. Drzewa pochylają się nad jeziorem tak nisko, że liście na niektórych gałęziach dotykają wody. Planowałem tam nawet zwiać, kiedy ojciec przyszedł do domu z wiadomością o wyprowadzce do Stanów. Pomyślałem, że mógłbym tam uprawiać fasolę — mimowolnie uśmiechnął się na to wspomnienie, ciesząc się jednocześnie, że Yechan nie był w stanie tego teraz zauważyć. — Plan się nie udał. Może nie był zbyt dobrze przemyślany. A może dlatego, że miałem tylko osiem lat i wygadałem wszystko mamie, kiedy zapytała, po co chowam kanapkę do plecaka.
Yosoo nie należał do wybitnie sprytnych dzieci, ale plan sadzenia fasoli na terenie koreańskiej wioski był jednym z tych, z których był szczerze dumny; nawet mimo upływu lat. Nie mógłby już wyobrazić sobie siebie w tejże roli, ale sam pomysł, by pierwszy raz realnie zawalczyć o własne potrzeby, napawał go prawdziwym zadowoleniem.
Nigdy nie potraktował Nowego Jorku jak domu, ale kryło się za tym coś więcej niż zwykła niechęć do tego miasta. Yosoo chciał po prostu przeciwstawiać się wszystkiemu, czego sam nie wymyślił - tego, co odbywało się w jego życiu bez wyraźnego udziału samego zainteresowanego. Lubił wierzyć, że był właśnie na dobrej drodze, by powoli, ale sukcesywnie, wplątywać się ze wszystkich takich zależności. Niezależnie od tego, ile miało mu to jeszcze zająć i jakich komplikacji ze sobą nie przynieść.
Złapał się na tym, że sam stał teraz za Yechanem z zaciśniętymi powiekami i brodą opartą na jego ramieniu. Nie zarejestrował momentu, kiedy zmienił swoją pozycję, ale nieszczególnie go to teraz zajmowało. Próbował skupić się na tym, otaczającym ich, naturalnym spokoju, wsłuchując się w dźwięki, które były przecież tak łatwe do przeoczenia.
— Pomyślałem, że chce ci to dzisiaj pokazać. — odezwał się, nim zdał sobie sprawę z tego, co w ogóle zamierzał teraz powiedzieć. — Nie wiem, dlaczego. Może chciałem po prostu zrobić wszystko tak, jak należy.
UsuńOtworzył szeroko oczy, kiedy dotarł do niego sens tych słów i odruchowo oderwał swoje dłonie od twarzy Yechana. Poza tą drobną zmianą, nie ruszył się jednak nawet o cal; po pierwsze, nie chciał wysyłać teraz żadnych sygnałów, które mogłoby zdradzić, że coś wymknęło mu się spod kontroli (kolejny już raz); po drugie… na jego przedramionach wciąż zaciskały się palce chłopaka, skutecznie ograniczając mu teraz jakieś większe ruchowe manewry. Yosoo zakaszlał nerwowo i dopiero teraz wyprostował się, pilnując tego, by było to możliwie jak najspokojniejsze działanie.
— Puść mnie może, co? — na początku chciał poprzestać na tej krótkiej, w pełni zrozumiałej prośbie, ale ku jego zaskoczeniu, nawet teraz, gdy tkwili w tak nietypowej dla siebie sytuacji, ta bardziej złośliwa strona jego charakteru, musiała w końcu dojść do głosu. A może była to po prostu jedna z kolejnych prób maskowania prawdziwego siebie. — Jeśli koniecznie chcesz już coś na mnie zostawiać, to wolałbym, żeby to jednak nie były siniaki. Je jeszcze trudniej będzie mi wytłumaczyć.
Yosoo
Czy to była odpowiednia pora, by wracać? Cóż, niewątpliwie, jeśli chcieli uniknąć wszelkich komplikacji, wynikających z ich spontanicznej, nocnej wycieczki. Dla ich dobra powinni nadal unikać kamer i kierować się powoli w stronę ogrodzenia, przekroczyć je ponownie jak najszybciej, nie zostawiając po sobie najmniejszego nawet śladu. Yosoo nie potrafił jednak zmusić się do tego, by ostatecznie podjąć decyzję o powrocie. Coś, czego nie umiał jeszcze nazwać i wytłumaczyć, zmuszało go do tego, by trwać bez ruchu, w tym właśnie wybranym przez nich miejscu; między dwoma wysokimi klatkami - więzieniami dla tych gatunków ptaków, których nie miałby niestety szans podziwiać w innych okolicznościach. Wiedział, że wyjście z zoo definitywnie zakończy tę niespodziewaną chwilę wypełnioną rodzajem tej przerażającej szczerości, którą zalał przed momentem Yechana. Nawet jeśli totalnie nieświadomie. Niespodziewanie znalazł się w punkcie, który przerażał go niemal tak samo mocno, jak fascynował i nie był już pewien, czy na pewno chciał robić z tym cokolwiek. Bo choć w pierwszym momencie, wypowiedziane przez niego słowa, wlały w jego ciało niezmierzone pokłady stresu, nie był pewny, czy fakt, że zaistniały między nimi, w końcu usłyszane nieodwracalnie, nie miał niebawem okazać się zbawienny w skutkach. Gdyby miał wybór, właśnie w to chciałby wierzyć.
OdpowiedzUsuń— Pewnie tak… — odpowiedział w końcu, automatycznie robiąc krok do przodu. — Ale jakoś mi się nie chce, wiesz? Zwykle siedzę tu trochę dłużej. Przynajmniej do czasu, kiedy nie napatoczy się ochrona. Poza tym… Nie powiesz mi chyba — mimowolnie uśmiechnął się na myśl o tym, w jakim zmierzał właśnie kierunku — że wolisz spędzić ten wieczór sam, w swoim mieszkaniu, zamiast tutaj… lub gdziekolwiek, ale ze mną?
Sugestia ta miała tyle sensu, co próby doszukiwania się logicznych przesłanek w działaniu kogoś pozbawionego resztek zdrowego rozsądku. Oczywiście, że nie wolał i Yosoo wiedział o tym doskonale. Zresztą, sam był dokładnie o trzy kroki przed punktem, w którym - ku własnemu zaskoczeniu - miał przekonać się, że… czuł dokładnie to samo. Niezależnie od tego z jak wielką mocą zamierzał przekonywać cały świat (i samego siebie), że było zupełnie odwrotnie.
Namacalny dystans, który wytworzył się między nimi, gdy Chan cofnął się o krok, wydał się dla Soo nagle nie do przyjęcia. Zupełnie tak, jak gdyby większa odległość między ich dwojgiem, była najmniej naturalną rzeczą na całym świecie. Nie chciał skupiać się na niczym, poza Yechanem. Poza słowami, które płynnie opuszczały jego usta, poza wyrazem jego twarzy, tak szczerze rozświetlonej przez wszystkie malujące się na niej emocje. Poza blaskiem jego oczu, delikatnym grymasem, skradzionym ukradkiem momentem rozkosznej bliskości. Chciał mieć go z powrotem. Bliżej.
Wsunął więc dłonie do kieszeni i wykonał dwa, wyjątkowo powolne, ale sugestywne kroki, które ponownie zminimalizowały przestrzeń między ich ciałami. Nie wiedział, czego oczekiwał. Może jedynie niemego zapewnienia, że nic się nie zmieniło? A może lichego choćby dowodu na to, że to, co robili było dokładnie tym, co powinno się właśnie zadziać.
Widząc to wahanie w jego oczach, nienazwane jeszcze, niewypowiedziane choćby półszeptem, wiedział, że powinien zrobić teraz cokolwiek, by na powrót go uspokoić. By odpędzić ciężar przygniatających ich nadal emocji. W głowie pojawił mu się jednocześnie ogrom pomysłów, zbyt wielu i zbyt różnych od siebie, by Soo mógł wymuskać z tej lepkiej masy cokolwiek, co kryłoby w sobie choć trochę sensu i nadziei na poukładanie tego, co przed chwilą, na własne życzenie, porozrzucał. Miotał się, krążył między niewyraźnymi ideami, tonął w grzęzawisku niewypowiedzianych słów, obietnic, których nie mógł jeszcze złożyć. Mimo przelotnie odczuwanej potrzeby. Złapał się więc jednej z najbezpieczniejszych, choć równie ryzykownej opcji - jedynej, w której doszukał się choć minimalnej szansy na ratunek. Złapał się żartu… ostatniego, na który mógł się jeszcze zdobyć.
Usuń— Stresujesz się, Channie? — zapytał, przechylając głowę na bok i zawieszając na nim swoje wyczekujące spojrzenie. Starał się nie skupiać za bardzo na tym, że jakiś czas temu usłyszał od niego podobne pytanie. Nie chciał rozpraszać się wizją, którą te słowa automatycznie stawiały przed jego oczami. — Bo jeśli tak, to zupełnie niepotrzebnie. Czego potrzebujesz, żeby przestać?
Yosoo
A jednak miał rację. Stresował się. Nie, żeby specjalnie go to zaskoczyło; przynajmniej na pewno nie sam fakt tego, co działo się właśnie w głowie blondyna. Zaskoczyła go prawda, mimo wszystko. To było… nieoczekiwane. Zupełnie niespodziewane; przyjąć słowa podszyte jedynie - jak mu się przynajmniej wydawało - jawną, bezwstydną szczerością. Przemknęło mu przez myśl, że Yechan postradał rozum. Że ponownie sabotował (świadomie lub nie) samego siebie; że rzucał się w przepaść bez wcześniejszego sprawdzenia spadochronu. Yosoo w taki właśnie sposób postrzegał bowiem każdego, kto z własnej, nieprzymuszonej woli decydował się dzielić z nim przemyśleniami tak intymnymi i pierwotnymi. Te niejednokrotnie demaskowały przecież tak wiele. Chan wydał mu się teraz nagi, nieosłonięty przez zbroję sarkazmu i mur pyskówek. Nie było już niczego, za czym mógłby się schować. Gdyby Soo, korzystając z typowych i doskonale znanych mu zagrywek, zdecydował się zaatakować, miałby teraz pełną dowolność, niezależnie od środków, na użycie których by się zdecydował. Ta podstępna gra, którą toczył, nawet jeśli często jedynie sam ze sobą, nie zakładała łagodnych rozwiązań.
OdpowiedzUsuń— Nie chciałem wracać do siebie, tylko wiedziałem, że muszę to zrobić. — przyznał, nie ruszając się z miejsca. Nie potrafił oderwać swojego uważnego spojrzenia od rozemocjonowanej twarzy Yechana. Zupełnie tak, jakby bał się, że gdy tylko odwróci wzrok, ten zniknie, kolejny raz wymykając mu się z rąk. Dosłownie i w przenośni.
— Chcę… — zaczął, szukając w głowie odpowiednich słów, ale te uparcie wymykały mu się z rąk. Tak naprawdę, nie wiedział, co mógłby mu teraz powiedzieć. Soo potrzebował obecności Chana tak, jak potrzebuje się wody po wyjątkowo wyczerpującym i przedłużającym się biegu. Świadomość ta uderzyła w niego dokładnie teraz - w ciemnym parku zoologicznym, w towarzystwie dźwięków tak obcej im natury. Poczuł, że robi mu się niedobrze, ale tym razem niewiele miało to wspólnego z wypitym alkoholem (którego dziś, zgodnie z wcześniejszymi założeniami, przecież nie ruszył). Tkwił po środku plątaniny najdziwniejszych emocji, z którymi przyszło mu się mierzyć w trakcie całego, dwudziestotrzyletniego życia: zawieszony między tym, czego naprawdę chciał, a tym, co powinien. I pierwszy raz nie był pewien, którą z tych dwóch ścieżek, podążyć.
Nawet taki stan rzeczy okazał się jednak przeszkodą zbyt małą, by ostatecznie nie pozwolić im na szybkie opuszczenie ogrodu i gwałtowne zatopienie się w ich bezpiecznych, oddzielnych codziennościach. Wszystko to docierało do niego jak znad tafli wody. Gdyby wsłuchał się teraz w słowa ostrzegającego go, złowróżbnego głosu zakotwiczonego głęboko w jego głowie, być może postanowiłby się zatrzymać. Zastanowiłby się dwa, a może i trzy, razy nad każdym z kolejnych kroków i ruchów, wiedząc, że te mogły nieść za sobą konsekwencje potężne w swoich nieprzewidzianych jeszcze skutkach. Ale Yosoo słyszał jedynie szum niedalekiego strumyka i trzaski docierające z klatek. Zresztą, zdawał się nie przywiązywać do tego jakiejkolwiek wagi. Biletem powrotnym na Ziemię okazało się dopiero obce dźwięki, docierające z jednej z pobocznych alejek. Powinni już iść.
Poruszył się gwałtownie. Bezmyślnie chwycił Yechana za nadgarstek i bezceremonialnie pociągnął go za sobą, nie przyspieszając jednak swojego kroku. Nie chciał dodatkowo go stresować. Nie mógł przecież przewidzieć, jak Powell zachowałby się, gdyby zdał sobie sprawę, że zatrzymali się w miejscu na kilka minut za długo, by umknąć uwadze ochrony.
Usuń— Nie panikuj tylko, nic się nie stanie — odezwał się w końcu, kierując ich dwoje ostrożnie w tę bardziej zaciemnioną część parku. Nie zakładał dodatkowych komplikacji, ale wiedział, że jeśli wpadną, nie pociągnie Yechana za sobą. Przeanalizował w głowie kilka, możliwych do realizacji, scenariuszy i - ku jego uldze - aż trzy z czterech, na które wpadł, zakładały, że dałby radę wyciągnąć przyjaciela, nie narażając go na żadne z prawnych konsekwencji. Sam zdążył spędzić na komisariacie już cztery noce, nie robiło to na nim więc większego wrażenia. — Jeśli będzie trzeba zacząć biec, to po prostu to zrób, powiem ci kiedy. I nie oglądaj się na mnie, okej?
Yosoo
Ze wszystkich znanych mu emocji, złość była tą, która towarzyszyła mu najczęściej. Yosoo potrafił oburzać się o najdrobniejsze elementy zastanej codzienności. Wkurzało go wszystko, począwszy od przepalonej żarówki, przez plamę na kurtce, kończąc na niesfornych kosmykach, które irytowały go niemal każdego poranka; nic innego nie motywowało go jednak równie mocno. Brał to więc za niewielki koszt dobrze wykonanych działań, których potrzebował niewątpliwie, jeśli chciał wciąż doświadczać coraz większych skrajności i bogatych reakcji Witał wściekłość, jak dobrą znajomą, pozwalając sobie na ostre komentarze lub - przeciwnie - wymowne, całodniowe milczenie, dziękując w duchu, że towarzyszące mu osoby zdążyły przywyknąć już do jego nieznośnych kaprysów. Złość była więc wpisana w jego codzienność - jak późne śniadanie, czy wieczorny telefon do mamy. Wątpił, by była go w stanie jeszcze czymkolwiek zaskoczyć.
OdpowiedzUsuńDo dzisiaj.
Gniew, który rozbudził się w nim z całą mocą, gdy zdał sobie sprawę, jak bardzo spieprzył, tracąc teraz czujność, okazał się czymś nieoczekiwanym. Dopóki efekty nierozsądnego postępowania, skupiały się jedynie na nim, Soo był w stanie zatrzymać się na poziomie tej doskonale znanej sobie i oswojonej już złości. Bezpiecznej i trzymanej na uwięzi. Teraz, gdy konsekwencje w równej mierze mogły dotknąć jedyną, przychylną mu osobę, brunet nie był już tak spokojny.
Yosoo czuł w żołądku to trudne do opisnia uczucie, które pojawiało się niemal za każdym razem, gdy coś niedobrego wisiało w powietrzu; gdy coś zbliżało się nieuchronnie. Czuł to od chwili, w której zamknął za sobą drzwi samochodu; kiedy przeskakiwał przez ogrodzenie i namawiał do tego Yechana. A jednak nie pozwolił sobie na to, by zatracić się w tych myślach zbyt głęboko. Nie teraz, kiedy dzielił tę niewielką przestrzeń i chwilę z kimś, kto patrzył na niego w sposób, jakiego nie doświadczał od bardzo dawna, kto posyłał mu niepewne i niby to przypadkowe uśmiechy; te które chciał zapamiętać i przywoływać za każdym razem, gdy szara codzienność okazałaby się zbyt przytłaczająca.
— Zapomniałem, że potrafisz tyle gadać— zmusił się do tego, by opanować lekką nutkę rozbawienia, która próbowała właśnie wybrzmieć wyraźnie w jego głosie. Nie chciał dodawać Yechanowi kolejnego powodu do narzekania lub czepiania się o rzeczy tak nieistotne jak to. Nie teraz, kiedy Soo doskonale zdawał sobie sprawę, że dosłownie najmniejszy przejaw nieuwagi lub lekkomyślności, mógł dzielić ich od prawdziwej katastrofy.
Skupiał się jedynie na miękkich palcach, oplatających jego własne. Na kojącym i wciąż słodko kuszącym uczuciu ciepła, rozchodzącym się po całym jego ciele. Uczuciu tak znajomym, kojarzonym z każdą chwilą, którą spędzili w swoim bliższym towarzystwie. Dotykiem poprzedzającym te odważniejsze ruchy. Starał się nie tracić trzeźwości myślenia, ale było to zadanie coraz trudniejsze. Soo ciągnął więc Yechana za sobą, uparcie nie odwracając wzroku w jego kierunku, zupełnie tak, jakby spodziewał się, że to mogło pogrążyć go już zupełnie. Chciał coś powiedzieć, ale dokładnie w tym samym momencie, kiedy otwierał już usta i godził się z pierwszym, spływającym z nich, słowem, nieznajomy, męski krzyk pokonał odległość tych kilku; kilkunastu metrów i dotarł do ich uszu z bolesną wręcz precyzją.
Zaniepokoiło go to dopiero o dwie sekundy za późno, gdy stanął w połowie kolejnego kroku i pozwolił na to, by oślepiło go światło płynące z latarki.
UsuńI Yosoo wiedział już, że dzisiejszą noc, z dużym prawdopodobieństwem, spędzi na niewygodnej ławeczce w jednej z niewielkich izb na najbliższym komisariacie. Bieg wydarzeń nabrał tak zawrotnej prędkości, że Soo nie zdołał zatrzymać go w porę. Zorientował się we wszystkim o wiele za późno.
— O! To ten moment, słońce— rzucił, odruchowo popychając Yechana do przodu. — Biegnij w prawo i jazda przez płot. Już! Będę zaraz za tobą.
Kłamał, ale Yechan nie musiał o tym wiedzieć. Nie teraz, kiedy priorytetem dla Soo, stało się wybawienie go od przykrych konsekwencji tego durnego pomysłu. Sam zatrzymał się dosłownie na samym środku ścieżki i wsuwając dłonie do kieszeni, zdawał się oczekiwać w spokoju na to, co miało za moment nadejść. Jego szybki, urywany oddech zdawał się być jedynym, co mąciło względny spokój, panujący teraz dookoła.
I nagle coś, czego nie potrafił z początku zrozumieć, sprowadziło go brutalnie na ziemię. Ostry, nieoczekiwany ból rozlewający się wzdłuż prawego ramienia i policzka, przyciśniętego do ścieżki - to obezwładniające uczucie pieczenia. W innych okolicznościach, pozwoliłby naturalnym odruchom na to, by te przejęły kontrolę nad jego ciałem. By jego ręce odpowiedziały tym samym, by pokierowała nim głębia złości i ogłuszającego poniżenia. Próbowałby pewnie zrobić cokolwiek, szarpnąć się; wyrwać z rąk ochroniarza i podjąć próbę ucieczki. Gdyby był sam…. Zamiast tego nie ruszył się z miejsca nawet o cal, zaciskając dłonie tak mocno, że paznokcie odcisnęły mu się na skórze po ich wewnętrznych stronach.
Yosoo
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko, zanim Yosoo był w stanie zrobić cokolwiek; podjąć sensowne działanie, spróbować ubrać w słowa to, co kotłowało się aktualnie w jego głowie. Być może powinien wzbić się na wyżyny własnych możliwości i postarać się o wyjaśnienie własnego postępowania, o tę marną próbę przeprosin i złożoną pospiesznie obietnicę bez pokrycia, dotyczącą tego, że nigdy więcej nie przekroczy bramy zoo, już po jego zamknięciu (pomijając oczywiście fakt, że w tym celu nigdy nie skorzystałby właśnie z niej). Czy wówczas uniknąłby bliskiego spotkania z wszystkimi czekającymi na niego następstwami tego nieprzemyślanego włamania? Cóż, nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji, mógł istnieć cień szansy na powodzenie. Zamiast tego, Yosoo milczał jednak wymownie i nim zdążył się zorientować, miał na koncie nie tylko pochwycenie przez ochroniarza, ale również wpakowanie do radiowozu i mocne otarcie na lewym przedramieniu, którego dorobił się na własne życzenie, gdy szarpnął się odruchowo, zamiast leżeć na ziemi i oczekiwać tego, co i tak było przecież już przesądzone. Może nie powinno go to dziwić. Nigdy nie należał przecież do tego grona osób, które z obojętnością przyjmowały to, co zgotował dla nich los.
OdpowiedzUsuńGodzinę później, po zostawieniu kilku podpisów we wskazanych miejscach i złożeniu dość obszernych wyjaśnień, tkwił już na wąskim korytarzu komisariatu, śledzony bacznie przez spojrzenie jednego z funkcjonariuszy, towarzyszącego mu właśnie podczas próby rozmowy przez telefon.
— Mówiłem ci już — zaczął spokojnie, przymykając na moment oczy i ściskając palcami nasadę nosa. — Tato, po prostu coś wymknęło się spod kontroli, nic wielkiego. Przepraszam, okej?
Dłużąca się cisza po drugiej stronie telefonu, zdawała się wwiercać mu teraz w uszy. Znów zawodził. Biorąc pod uwagę wszelkie możliwe scenariusze, bez wahania wybrałby ten, w którym ojciec, kierowany tą niepohamowaną złością, pojawiającą się w nim ilekroć młody Jeong pakował się w kolejne kłopoty, zaczynał na niego krzyczeć.
Ale ten wcale nie krzyczał. Milczał przez kilka, złośliwie i boleśnie dłużących się sekund, pozwalając na to, by pętla na szyi Yosoo zaciskała się coraz bardziej i bardziej. A potem przerwał połączenie. Bez słowa i żadnego innego uprzedzenia, dając mu jasny sygnał, że tym razem miał liczyć już tylko na siebie. Tak rozpadał się ulotny sen Jeong Yosoo - szybko i nagle. W totalnej samotności.
Cisza, która zagościła w pomieszczeniu wydawała się tak gęsta, że wykonanie jakiegokolwiek, najmniejszego nawet ruchu, mogło uchodzić za wysiłek porównywalny do wspięcia się na sam szczyt Empire State Building. Soo pomyślał przez chwilę, że wolałby tkwić właśnie na jednej z bocznych ścian tego budynku, gdzieś na wysokości osiemdziesiątego piętra, niż dłużej pozostawać w niewielkim i bezpiecznym korytarzu.
Miał wrażenie, że jego obecne, prywatne niebo niewiele przypominało już to, do widoku którego zdążył przywyknąć przez ostatnie lata. Pasmo drobnych, ale niezwykle satysfakcjonujących powodzeń, zdążyło przyzwyczaić go do pewnego stanu rzeczy. Obecnie wydawało mu się, że ciemne chmury z najodleglejszych zakątków Ameryki, porzuciły właściwe im rejony, by jednocześnie zgromadzić się nad jego głową i tkwić tu uparcie, mimo wszelkich prób ich rozgonienia. Jak czarna, gęsta masa, nieprzepuszczająca do niego jakiegokolwiek, najdrobniejszego nawet, promienia słońca.
Dzień, w którym pozwolił na to, by jego niezobowiązująca i pozornie nieskomplikowana relacja z Yechanem, wymknęła mu się z rąk, dał początek reakcji następujących po sobie komplikacji, których nie potrafił już powstrzymać. Wszystkie jego plany i założenia sypały się, wzorem niestabilnych, piaskowych zamków. Próbował odszukać w tym pewną prawidłowość, ale jedyne, co osiągnął, to napady frustracji i rosnący ból głowy.
UsuńWestchnął z rezygnacją i odkładając słuchawkę na miejsce, pozwolił odprowadzić się do zajmowanej już wcześniej, niewielkiej celi, godząc się z tym, że najprawdopodobniej nie opuści jej co najmniej do świtu. Oparł się czołem o metalowe drążki, oddzielające go od reszty komisariatu i ściskając je dłońmi, ostatkiem silnej woli powstrzymał się przed tym, by nie rzucić jednego z tych kąśliwych komentarzy. Te uparcie cisnęły mu się teraz na usta, ale nawet on, w całej swojej buńczuczności, musiał zdawać sobie sprawę, że przyniosłoby to jedynie więcej kłopotów niż korzyści. A miałby przecież w czym sobie teraz poużywać.
— Baaaardzo chcę stąd już wyjść, halo, nooooo — jęknął jedynie, przeciągając samogłoski w ten irytujący sposób. — Bardzo, bardzo, bardzo.
Yosoo
OdpowiedzUsuńKręcił się po niewielkim pomieszczeniu, nie próbując nawet liczyć sporej, wyrobionej w ten sposób, ilości kroków. Dźwięki pobudzonych rozmów, odbywających się najwyraźniej w tej ogólnodostępnej części komisariatu, mieszały się z cichym stukotem, które wydawały jego buty, przy każdorazowym zetknięciu się z brudną podłogą. W innych, znacznie bardziej sprzyjającym ku temu, okolicznościach nic z tych rzeczy nie umknęłoby jego uwadze. Skupiłby się na wszystkim: na tym, by usłyszeć stłumione wypowiedzi, wymyślić dla siebie zajmujące (choć odrobinę) zajęcie, zastanowiłby się znacznie bardziej nad każdym ze słów, które skierował do ojca w tej krótkiej, telefonicznej rozmowie, która okazała się tak bezcelowa. Być może wówczas nie tkwiłby właśnie w tej poniżającej i frustrującej sytuacji, zachodząc w głowę, jak do cholery zamierzał się teraz z niej wyplątać. Skoro nie mógł liczyć na ojca?
Późna godzina i warunki zupełnie niesprzyjające żadnym poważniejszym przemyśleniom, skutecznie utrudniały mu jednak normalne funkcjonowanie, a każdy z docierających do niego bodźców, sprawiał wrażenie niezwykle odległego i zagłuszonego przez stres i towarzyszące mu zmęczenie. Nie mógł się temu jednak jakkolwiek dziwić. Tego dnia wiele rzeczy mogło pójść nie tak - przeciwnie do stworzonego naprędce planu, wprowadzonego w życie tak szybko, że było to wręcz nieprawdopodobne. W całej tej katastrofie było jednak coś, z czego mógł być dumny. Choć nie wiedział, czy to na pewno dobre słowo na określenie tego, jak naprawdę się wobec tego czuł. Zadowolony może? Nie było to wybitnie istotne. Istotne było natomiast to, że mimo wszystkich tych wyraźnych utrudnień, zdołał oszczędzić Chana. Wyciągnąć go z potencjalnych kłopotów, choć nigdy wcześniej nie podejrzewałby samego siebie o podobne odruchy. Yosoo należał do tego grona osób, dla których liczyło się przede wszystkim ich dobro. Zwykle jako pierwszy znikał stamtąd, gdzie pojawiało się to potencjalne niebezpieczeństwo, nie bardzo przejmując się tym, czy nie zostawiał przypadkiem kogoś, dla kogo dana sytuacja mogła przynieść za sobą coś niekoniecznie pozytywnego. Każdy, kto znał go choć odrobinę lepiej, prędzej przypisałby mu więc to, że sam ruszyłby przed siebie, kiedy tylko zorientowałby się, że ochroniarz w ogrodzie zoologicznym zmierzał w ich stronę. Przeskoczyłby przez płot tak szybko, że Yechan nie zdołałby nawet zarejestrować tego momentu w porę, a potem wróciłby do domu, zostawiając za drzwiami wszystkie wyrzuty sumienia i resztki swojego człowieczeństwa. Po tygodniu byłby w stanie udawać, że przecież nic się nie stało i próbowałby obrócić wszystko w żart. Tak. Tak właśnie Soo postąpiłby jeszcze miesiąc temu i w stosunku do każdego poza… może trzema osobami. Dziś, teraz dokładnie, był jednak pewien, że za nic w świecie nie zrobiłby tego Yechanowi - chłopakowi, który doprowadzał go do szału w równym stopniu, co fascynował i zaprzątał jego myśli znacznie częściej, niż Soo mógłby sobie tego życzyć.
Z wiru pokrętnych rozważań wyrwał go dopiero ostry dźwięk otwieranej bramki i nieprzyjemny głos funkcjonariusza, nakazującego mu, by szybko ruszył za nim. Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Przemknęło mu przez myśl, że może to ojciec zmienił zdanie i mimo przerwanego połączenia, zdecydował się, by jednak po niego przyjechać.
Zdążył ułożyć w głowie już trzy względnie racjonalne wymówki i jedną formę ataku (gdyby taka okazała się jednak potrzebna), ale pomysły te okazały się zupełnie zbędne, gdy jego oczom ukazał się nie starszy Jeong, a… Yechan. Cholerny Yechan, na widok którego Soo poczuł, że uginają mu się kolana.
Usuń— Cha… — zaczął, ale ugryzł się w język i zmuszając się do głośnego zaczerpnięcia głębszego oddechu. Bez słowa zajął wskazane miejsce, tuż przy biurku, przy którym podpisał jeszcze kilka podsuniętych mu dokumentów, mrucząc pod nosem parę niezrozumiałych słów.
Jeśli cokolwiek w koncepcji wędrówki dusz było prawdą, Yosoo pomyślał nagle, że w poprzednim życiu musiał sporo namieszać, skoro obecnie przyszło mu zmierzyć się z tak poniżającymi konsekwencjami własnych wyborów. Nie miał pojęcia, skąd Yechan dowiedział się, który komisariat odwiedzić ani tego, co musiał zrobić, by zdołać wyciągnąć go z tej cholernej celi, ale nie chciał na razie o to pytać. Na pewno nie teraz, kiedy głos mógłby zdradzić to, jak bardzo był właśnie zdenerwowany. Pozwolił więc sobie na chwilę milczenia i oswojenia się w tej nerwowej sytuacji, przynajmniej do momentu, w którym usłyszeli, że mogą już iść. Na razie, co nie do końca mu się spodobało, ale nie chciał póki co o to dopytywać.
— Miałem wszystko pod kontrolą — burknął, kiedy zostali w końcu sami i zaplótł ramiona na wysokości klatki piersiowej. Odchylił głowę do tyłu i zatrzymał spojrzenie w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie przed sobą, nie mogąc na razie zmusić się do tego, by zerknąć w stronę przyjaciela. Nie był pewny, czy ten nie wyczytałby wówczas z jego twarzy tego, jak bardzo był teraz zażenowany. — Wiesz, nie?
Yosoo
— Wcale cię nie okłamałem — oburzył się, ale chyba bardziej dla zasady niż z rzeczywistej potrzeby. Co nie było też dużą nowością. — Byłem zaraz za tobą, tylko nie przez cały czas. Poszłoby dobrze, ale przeszkodził mi ten pacan z ochrony. Poza tym, nie narzekaj, jasne? Gdyby padło na ciebie, nawet nie wiedziałbym, jak cię stąd wyciągnąć.
OdpowiedzUsuńCoś, co miało być niewinnym żartem, kryło w sobie sporo dość niepokojącej prawdy. Yosoo nie przywykł do korzystania z pomocy innych osób; nie przepadał za momentami, w których musiał polegać na kimś poza samym sobą. Ograniczał takie sytuacje do absolutnego minimum i gdy tylko mógł, łapał się jedynie takich rozwiązań, które nie zakładały pytania nikogo o zgodę lub prośby o wsparcie. Nawet to najdrobniejsze. Zakodował w głowie to, by jak najszybciej pozbyć się ze swojego konta zaległej kontr-przysługi dla Yechana, którą sam na siebie właśnie narzucił. Wątpił oczywiście, by przyjaciel kiedykolwiek wykorzystał tę sytuację do takich celów, ale niektórym z zachowań Yosoo na próżno było przypisywać jakąkolwiek, kierującą nimi logikę. Widoczne zdenerwowanie, nawet tak ulotne lub zrozumiałe, nie było też czymś, co ułatwiało mu sprawne odnajdywanie tych bardziej korzystnych i sensownych rozwiązań. Soo gubił się więc - kolejny już raz - między wszystkimi wypływającymi z niego słowami, reakcjami i pomysłami, czując, jak każda kolejna sekunda przybliżała go do jeszcze większego upokorzenia.
Skrzywił się, gdy zdał sobie sprawę, że kolejny raz doprowadzał do tego, że stawiali wspólnie następny krok poza tymi bezpiecznymi granicami, które sami przecież sobie wyznaczyli. Dopuszczał do siebie Yechana coraz bliżej i mocniej (nawet mimo łączącej ich wcześniej przyjaźni) i chyba nieuchronność tych działań uderzyła w niego teraz ze zbyt dużą mocą. Pakowanie się w kłopoty to jedno, poręczenie za wyjście z aresztu to już zupełnie inna historia.
Życie Yosoo nie było dostosowane do dzielenia go we dwoje. Nie miał w zanadrzu żadnych planów awaryjnych, ukrytych rozwiązań i kluczyków otwierających tajne drzwi. Brak talerzy z zestawu, pusty kartonik po mleku, czy przepalona żarówka w salonie nie stanowiły większych problemów, ponieważ jedyną osobą, na życie której wpływały, był Yosoo. Tylko Yosoo. Codziennie i od dawna. Jeśli zapomniał zrobić zakupów, jadł na obiad to, co jakimś cudem znalazł w domu (resztę ryżu, jabłko albo makaron bez dodatków). Gdy kończyła mu się pasta do zębów, przecinał niedbale tubkę, wydobywając szczoteczką resztki, zalegającej w środku, masy. Zasypiał przy stole, zostawiał na kanapie niedoczytane książki i stanowczo zbyt często zapominał o tym, by na noc zamknąć drzwi wejściowe. I było mu dobrze. W ciągu tych bezpiecznych, wcale nie wyjątkowych, przyzwyczajeń, które czyniły z niego dokładnie tego, kim był naprawdę. Nie Yosoo - opryskliwego, niedostępnego - studenta ekonomii i syna pary bogatych i znanych finansistów, Yosoo w eleganckich, niewygodnych koszulach i starannie ułożonych włosach. Zawsze gotowego i odbierającego telefon już po drugim sygnale.
Po prostu Soo - w luźnych i kolorowych ubraniach; Soo bez ręki do roślin; Soo z irytującym odruchem zagryzania dolnej wargi. Soo lękającego się wysokości, porażki i złamanego serca. W tajemnicy chowającego w szafce nad zlewem paczkę pralinek z malinami.
Chciał to przerwać. Teraz, natychmiast - powiedzieć, że powinni trzymać się od siebie z daleka, przynajmniej przez jakiś czas; choćby do chwili, w której Soo ułożyłby sobie w głowie to co czuł, nieprzerwanie od ponad miesiąca. Chciał, ale nie zdążył, bo ruch ze strony Yechana zatrzymał go w tych rozważaniach sprawniej niż cokolwiek innego. W pierwszej chwili, kiedy poczuł, na sobie jego ręce, spiął się odruchowo, nie będąc w stanie zrobić niczego poza zamrożeniem ciała w całkowitym bezruchu. Dopiero po upływie kilku sekund, poczuł się na tyle pewnie i stabilnie, by odwzajemnić ten nieoczekiwany gest i oprzeć obie dłonie na plecach blondyna, korzystając z tego krótkiego momentu ulgi, wymieszanej z nagłą i nienazwaną jeszcze potrzebą bliskości. I nagle wszystkie jego obawy znowu zostały zepchnięte na dalszy plan. Wydały się śmiesznie nieważne.
UsuńBo może jednak tak byłoby dobrze?
— Wiem — odpowiedział mu cicho, ledwie słyszalnie. — Może rzeczywiście trochę przesadziliśmy. Następnym razem przemyślę to lepiej.
Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, odsunął się delikatnie i posłał mu przepraszające spojrzenie.
— Podjedziesz gdzieś ze mną? — zapytał, niemal od razu zdając sobie sprawę, że gdy podobne słowa wybrzmiewały między och dwojgiem, to prędzej czy później przynosiły ze sobą nieprzewidziane wcześniej komplikacje. Tych na dziś miał już stanowczo dość i był prawie stuprocentowo pewien, że Yechan również. To dlatego pospieszył z wyjaśnieniem, nim ten zdążył jakkolwiek zareagować. — Nic nadzwyczajnego. Potrzebuję zahaczyć o aptekę całodobową. Chyba, że masz tabletki przeciwbólowe i coś do odkażania. Będę tego potrzebował.
Soo
Niepokojąco zaczerwieniona dłoń Yosoo kolejny raz zacisnęła się na brzegu jego kolorowej kurtki dokładnie w tym miejscu, w którym brakowało jednego z dużych, ciemnych guzików. Tym drobnym, choć nieporadnym gestem, próbował odruchowo osłonić się przed podmuchami wiatru, które, jak mu się wydawało, miały wzbierać na sile z każdą minutą. Choć kilka godzin wcześniej, mogli cieszyć się z pierwszych, pogodowych oznak nadchodzącej wiosny, te zdawały się być już jedynie wspomnieniem, wyproszone przez późną godzinę i wzbierający na sile, spadek temperatury. Mimo tej niesprzyjającej aury, nie potrafił jednak zmusić się do tego, by odnaleźć w niej powód do narzekania.
OdpowiedzUsuńYosoo lubił to, co nieoczywiste. Ludzie przypisywali niskiej temperaturze podrażnienia na policzkach i zmarznięte palce u stóp. A on kojarzył chłód jedynie z niepohamowanym spokojem. Łączył go ze wszystkim, co powolne i piękne: z koronką szronu osadzającą się na niedostrzegalnie spękanych szybach, parą ulatującą z ust przy każdym oddechu i ciszą zimowych nocy. Przywodziło to na myśl coś ulotnego; jak odległe wspomnienie z dzieciństwa. Ale dziś czuł, że nie pasuje do tego obrazu bardziej niż zwykle. Stojąc na niewielkim parkingu w swojej kolorowej, przedartej na ramieniu, kurtce, wydawał się być teraz jak abstrakcyjny element skomplikowanej konstrukcji - coś przypadkowego, burzącego ład i panujący tu spokój.
Próbował zapanować nad tym chaosem, rodzącym się w jego myślach, ale czuł, że było to działanie pozbawione sensu. Powstrzymaniu obezwładniającego go poczucia braku stabilności, nie sprzyjało na pewno to, że stojąc tak blisko Yechana, mógł obserwować z uwagą każdy rozpraszający go grymas na jego twarzy, ani to że nieoczekiwanie poczuł ten ulotny, ale wystarczająco znaczący dotyk, gdzieś w okolicach swojego karku. Coś tak drobnego, a mocnego jednocześnie.
Jego ciało zadrżało teraz intensywnie, ale tym razem niska temperatura nie miała w tym swojego udziału. Yosoo poczuł się bowiem niewiarygodnie słaby, zupełnie tak jakby miał się rozpaść i już nigdy nie zebrać tego bałaganu w całość. Przynajmniej nie samodzielnie. Pochylił się ponownie do przodu i oparł swoje czoło na klatce piersiowej Yechana, chowając się w końcu przed jego spojrzeniem. Próbował powstrzymać napływające do niego słowa i obawy, ale były to starania z góry skazane na niepowodzenie. Przestawał rozumieć własne odruchy i pragnienia, walcząc z potrzebą zalania go setką najróżniejszych przekleństw i jednoczesnym trwaniem przy nim tak blisko, jak to tylko możliwe. Wcześniej nie pomyślałby, że w sytuacji tak katastrofalnej w skutkach jak ta, odnajdzie ukojenie i bezpieczeństwo akurat w tych ramionach.
— Channie — zaczął, starając się brzmieć teraz nad wyraz spokojnie. Nie był jednak pewny, czy wyszło mu to tak sprawnie, jak mógłby sobie tego życzyć. — Dobrze rozumiem, że zabierasz mnie z powrotem do siebie?
Wiedział, że powinien odmówić. Wiedział, że to nie był dobry pomysł. Ostatki racjonalnego postrzegania sytuacji, krzyczały w nim teraz tak głośno, jak to tylko możliwe, ale Yosoo zagłuszał je uparcie raz za razem, gdy te cudem dawały radę przebić się na powierzchnię.
Nie rozumiał tego, co się z nim działo. W skrupulatnie opracowanych planach Yosoo, nie było miejsca na błędy, a te zdarzały mu się w ostatnim czasie stanowczo zbyt często. Nie chciał jednak wiedzieć, dlaczego. Nie chciał znać odpowiedzi na pytanie o to, co kierowało nim, gdy tylko sekundy dzieliły go od tego, by po zatoczeniu tak szerokiego kręgu, wrócić do punktu wyjścia.
UsuńNaprawdę sądził, że opuszczając jego mieszkanie, zrobił przysługę nie tylko Yechanowi, ale przede wszystkim samemu sobie. Wierzył, a może jedynie chciał wierzyć w to, że uciekając od pokus, da radę położyć im kres. Powtarzał to w myślach tak często i gorączkowo, że stało się to dla niego tak oczywiste jak każdorazowy wschód słońca. Wystarczyło trzymać się raz założonego planu i cieszyć z jego powodzenia. Dlaczego więc nagle, gdy spodziewał się tego najmniej, wystarczyło tylko kilka słów i przelotny dotyk, by wszystkie te założenia trafił szlag?
Ale może właśnie na tym miało polegać teraz jego życie? Może niekończące się testowanie granic i doświadczanie konsekwencji popełnianych błędów, było właśnie tym, za czym gonił tak rozpaczliwie i długo? A jeśli wszystko to miało dziać się w towarzystwie jedynego człowieka, przy którym czuł się tak dobrze i pewnie, nie mógł przecież narzekać, prawda?
Nie rozumiał tego, ale uśmiechnął się na tę myśl.
— Czyżbym mógł liczyć na opiekę w ramach rekompensaty za poniesione krzywdy?
Soo
Powinien to przerwać. Teraz. Natychmiast. Tak byłoby uczciwie. Rano, gdy tylko otworzył oczy, a w jego głowie narodził się idiotyczny pomysł, by wziąć udział w tym przeklętym spotkaniu ze znajomymi. Nie. Jeszcze na imprezie, gdy dał się poprowadzić w stronę grupki znajomych, by dołączyć do tej przeklętej gry w prawdę lub wyzwanie. A może przed tygodniem, gdy dał się wciągnąć w rozważania, które spędzały mu sen z powiek? Miesiąc wcześniej, gdy leżeli na jego cholernej kanapie, a jego dłoń tonęła w miękkich, jasnych włosach. Za każdym razem, gdy zamiast trzymać się z dala, podchodził bliżej. Wtedy, gdy w przypływie narastającego pożądania, tracił kontakt z rzeczywistością. Teraz, w tej godzinie, łączącej noc z dniem, gdy zamiast w wygodnym łóżku, tkwił w jego samochodzie. W każdej z chwil, w których oszukiwał samego siebie, że miał nad tym jakąkolwiek kontrolę. Na litość, widział tak wiele możliwości, podczas gdy nie zdecydował się wykorzystać żadnej z nich. Co z tobą, do cholery, nie tak?
OdpowiedzUsuńMógł zrobić tak wiele, a zamiast tego rozsiadł się teraz na wygodnym siedzeniu, z ciężarem wyrzutów sumienia, zalegających na jego barkach. I dostał w zamian dokładnie to, na co zasługiwał. Przepadł. Nieodwracalnie i niezaprzeczalnie.
Zrozumiał to jednak za późno.
— Nie uwierzę, że trzymałbyś mnie w samochodzie, Channie — zakpił jawnie, próbując skierować swoje myśli na inny tor. Choć z reguły nie miał z tym większych problemów, w towarzystwie Yechana, zachowanie trzeźwości myślenia przychodziło mu z coraz większym trudem. Uparcie odpychał od siebie odpowiedź na tę zagwozdkę. — Nawet gdybym rzeczywiście tego chciał. A przecież nie chcę.
Nie potrafił tego wyjaśnić, ale nawet w tak niesprzyjających okolicznościach jak te, coś - jakaś nienazwana jeszcze siła - przyciągała go do Yechana, nakazując zostanie w miejscu i trwanie przy nim tak długo, jak to tylko możliwe. Nie wiedział, czego dokładnie oczekiwał, gdy chwilę wcześniej prowokował blondyna do tego, by nie podejmował jeszcze decyzji o definitywnym zakończeniu ich wspólnej nocy. Być może przez krótki moment, którego istnienia mógł nawet nie zarejestrować, pożałował tego ruchu. Czasem niewiedza, co do tego, co mogło się wówczas wydarzyć, okazywała się błogim wybawieniem. Nieświadomość zdejmowała z barków brzemię decyzyjności; pozwalała działać spontanicznie - bez wahania, bez ciężaru emocji, które mogły wszystko skomplikować.
A przecież właśnie te komplikacjezdawały się idealnie oddawać charakter dzisiejszej nocy.
— Podoba mi się ten tok myślenia — przyznał, nawiązując bezpośrednio do jego wcześniejszego komentarza o uratowaniu tyłka. Soo nienawidził tych momentów, gdy stawał się czyimkolwiek dłużnikiem, jednocześnie napawał się każdą chwilą, gdy to ktoś inny miał u niego dług wdzięczności.
— Nie jestem tylko pewien, czy pomoc z ramieniem i policzkiem, będzie wystarczająca — Nie. Nie byłby sobą, gdyby przepuścił taką okazję do tego, by podroczyć się z Yechanem choć trochę dłużej. Odwrócił się w lewą stronę, wlepiając uważne spojrzenie w jego, zwróconą do przodu, twarz. — Jak myślisz? Ten ochroniarz to naprawdę nieprzyjemny typek, w dodatku niesamowicie ciężki. To prawie pewne, że narobił mi siniaków. A na komisariacie było cholernie zimno i niewygodnie. No… i podarłem moją ulubioną kurtkę. Jej szkoda najbardziej.
Wpatrywał się w niego zbyt długo i przenikliwie, by mogło to pozostać niezauważone. Soo nieoczekiwanie zdał sobie sprawę, że kolejny raz walczy z tym przejmująco przyjemnym uczuciem, rozlewającym się po całym jego ciele i kumulującym w miejscu, które jakiś czas temu mogło liczyć na - nawet ten ulotny i przypadkowy - dotyk ze strony Yechana. To doprawdy zabawne. Jeszcze kilka godzin temu, pochłonięty targającymi nim wątpliwościami, starał się zawierzać w słuszność tego, co robił. Każdej myśli, czynu i ewentualnych konsekwencji. Teraz, gdy znaleźli się w zupełnie innych warunkach, sami, ponownie odcięci od świata, wszystko nabierało zupełnie innych barw. Znowu.
UsuńYosoo miał wrażenie, że budował domek z kart. Niestabilne wzniesienie. Tak fascynujące i niebezpieczne zarazem. Nie wiedział jednak, czy jeśli kolejny raz coś zagrozi tej konstrukcji, znajdzie w sobie siłę, by budować ją znów od nowa. Jedna myśl nie dawała mu spokoju, ale nie chciał się nią póki co dzielić.
— Wracamy do początku — podsumował swój wywód, przymykając oczy i bezmyślnie kładąc dłoń na udzie chłopaka. — Możesz mnie zaskoczyć.
Soo
— Chyba odbiło ci do reszty — podsumował, podrywając się na miejscu pasażera, cofając tym samym swoją dłoń. — Na pewno nic nie piłeś? Bo chrzanisz głupoty. Znowu. I przestaje mi się to podobać.
OdpowiedzUsuńSplótł ręce na piersi i wlepił wzrok w zlewającą się przestrzeń za oknem, przywodząc na myśl obrażonego kilkulatka. To nie tak, że Yosoo pozwalał sobie na wybuchy bez wcześniejszych, wyraźnie zarysowanych powodów. Na pewno nie w towarzystwie Yechana, nie licząc oczywiście tych kilku trudniejszych sytuacji, napędzanych niedomówieniami i nieoczekiwanym kierunkiem rozwoju ich relacji… To był jedynie drobny wypadek przy pracy. Były jednak takie tematy, które potrafiły sprawnie ruszyć w nim dokładnie tę strunę, która uruchamiała łańcuch nieproszonych i czasem też nadmiernych reakcji. Tematy, które doprowadzały go do szału, choć dla postronnego obserwatora nie padłoby w ich kontekście nic, co mogłoby stanowić zapalnik; nieodwracalny bodziec warunkujący wszystko, czego potem niejednokrotnie się wstydził. Pieniądze były jednym z nich.
Yosoo miał niezaprzeczalny przywilej urodzić się w tej rodzinie, dla których wydatki nigdy nie stanowiły pola do codziennych zmartwień. Już jako dziecko, mógł liczyć na spełnianie niemal wszystkich, absurdalnych czasem, zachcianek, nie do końca zdając sobie wtedy jeszcze sprawę, co kryło się za wygodą i radością odczuwaną przy okazji przyjmowania każdego z kolejnych prezentów. Tych, które później piętrzyły się w kolorowych stosach w każdym kącie zbyt dużego pokoju. Lata mijały, a do Soo coraz częściej docierała waga ceny, którą przyszło mu ponosić za taki styl życia, choć przecież nawet go dla siebie nie wybrał. Dobra materialne przestawały mieć znaczenie, powodować uśmiech czy wybuchy ekscytacji, a to, na czym zależało mu najbardziej, okazywało się jedynym, czego nie mógł dostać.
Uwaga, swoboda, zrozumienie.
To doprawdy złośliwość losu, że wtedy, gdy człowiek pozornie mógł mieć wszystko, czuł, jak gdyby nie miał nic. Być może dlatego ruszył drogą, która miała na celu pokazanie całemu światu - a zwłaszcza jego rodzicom - jak bardzo gardził cyferkami na koncie. Nie własnym, swoją drogą…
— Nie chcę od ciebie nowej kurtki. Twoich też nie, chociaż to rzeczywiście ma związek z tym, jak wyglądają. Zszyję sobie tę. Nie po to łaziłem po wszystkich second handach w Nowym Jorku i sprawdzałem każdą możliwą stronę internetową, żeby teraz wymienić tę perełkę na pierwszy lepszy płaszcz, w którym łazi połowa Manhattanu.
Rozmowa, o ile można było to tak jeszcze nazwać, uświadomiła mu pewną oczywistość i obiecał sobie, że gdy tylko dotrą na miejsce, zapyta przyjaciela o to, ile musi mu oddać za wpłaconą kaucję. Yosoo wątpił, by tym razem obeszło się bez niej. Chan nie był jego ojcem. Nie miał znajomości. Możliwości też nie. Ale to dobrze.
Rozluźnił się dopiero wtedy, kiedy Yechan zatrzymał samochód, zostawiając go na odpowiednio oznaczonym miejscu parkingowym. Chłodne powietrze, które ponownie rozbiło się na jego twarzy, z powodzeniem ostudziło buzujące w nim emocje i pozwoliło mu na chwilowe opanowanie plątaniny nerwów. Co, do cholery, wyprawiał?.
Westchnął z rezygnacją, wciskając rozedrgane dłonie do kieszeni i przez dłuższy moment pozwalał na to, by między nimi istniała jedynie cisza. Ta z rodzaju niesamowicie ciążących, ale i pozwalająca na chwilę zatrzymania i przyjrzenia się wszystkiemu z większej, bezpieczniejszej odległości.
Usuń— I nie wierzę, że tak łatwo się poddajesz — mruknął, zatrzaskując za sobą drzwi samochodu i kierując się pospiesznie w stronę mieszkania. Krok w krok za przyjacielem. W jego tonie nie kryła się już wcześniejsza złośliwość ani gniew i pewnie Soo mógłby teraz przeprosić za swój wybuch, ale przecież nie miał tego w zwyczaju. Zamiast tego, jak to zwykle w podobnych sytuacjach, postanowił udawać, że nic się nie wydarzyło, wracając sprawnie do przerwanej wcześniej, zaczepnej rozmowy.
— Znam co najmniej kilka sposobów na to, żeby nie było mi zimno. — Uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że znów grał nieczysto. Ale jeśli była to rozgrywka z góry skazana na porażkę, to przecież mógł się odrobinę zabawić, prawda? — Koc na przykład… Chyba sprawdza się dobrze. Herbata może… Bluza zamiast piżamy. Masz jeszcze jakieś pomysły, Channie? Jestem prawie pewny, że tak.
Soo
— No i co to w ogóle za idiotyzmy, co? — wyrzucił z siebie, chcąc jasno pokazać, jak niewiele, jego zdaniem, miało wspólnego z rzeczywistością to, co właśnie usłyszał. — Od kiedy jesteś taki wyrywny? Co to ma niby znaczyć?
OdpowiedzUsuńJeśli było coś, co mogło szczerze zaskoczyć Soo, to obecne zachowanie Yechana było na dobrej drodze, by uplasować się na tej liście bardzo wysoko. Być może nawet na samym szczycie, ale Yosoo nigdy nie przyznałby tego głośno. Nie dobrowolnie.
Nagły wybuch blondyna, choć i tak względnie spokojny, jak na możliwości samego Soo, wprawił go w szczere osłupienie, a wypowiedziane przed chwilą pytania, były jedynie marną zasłoną, mającą na celu zakrycie całej gamy najróżniejszych emocji, buzujących teraz w jego ciele.
Rozgryzał go. Coraz lepiej; coraz trafniej i w coraz krótszym czasie.
A Soo nie mógł tego jakkolwiek powstrzymać i chyba właśnie to okazało się dla niego najbardziej druzgocące. W zachowaniu trzeźwości myślenia nie pomagały mu ani zasłyszane słowa, ani tym bardziej to, że dłonie Yechana znalazły się niepostrzeżenie na jego barkach, w tym nacechowanym pozorną niewinnością, geście. Pozornie, bo od kilku tygodni nie było niczego innego, co z podobną siłą uruchamiałoby te wszystkie reakcje, których tak bardzo się wstydził i przed którymi nieustannie uciekał. Udało mu się utrzymać spojrzenie na twarzy przyjaciela jedynie przez chwilę. Zbyt krótką, by odwrócenie wzroku można było uznać na naturalną potrzebę, podyktowaną nieznaczącym odruchem. Dotyk zdawał się palić i kusić jednocześnie i chyba tylko utarte przyzwyczajenie, pozwoliło mu zachować resztki tej, błędnie pojmowanej przez niego, godności. By utrzymać język za zębami i nie zacząć prosić o więcej.
A potem zadziałał bezmyślnie…
Zacisnął dłonie w pięści i strącił jego ręce ze swoich barków, wkładając w to odrobinę więcej siły niż powinien. Czego pożałował niemal od razu. Skrzywił się wyraźnie, ale sam nie wiedział, czy było to spowodowane strachem po nagłej reakcji, czy może przeszywającym bólem ramienia, który odezwał się przy tym niespodziewanym wysiłku. To jedynie napędziło falę ogarniającego go gniewu. Albo czegoś, z czym go pomylił.
— Słuchaj mnie, ja… — wydusił ostrzegawczo, ale przerwał dosłownie w tej samej sekundzie, w której zdał sobie sprawę, jak bardzo drżał mu teraz głos. Jak zdradliwe okazały się jego własne słowa, ulatujące z jego ust. Te same, które miały dać mu przewagę; które niejednokrotnie już - również w sytuacjach pozornie znacznie trudniejszych od tej - pozwalały mu zajmować tę dominującą pozycję. Które wyciągały go z kłopotów. Tak było od zawsze, Yosoo przywykł do tego tak bardzo, że taki scenariusz wydawał się jedynym właściwym. Tym, którego mógłby spodziewać się jutro, za miesiąc i za dwadzieścia lat.
Ale przy Yechanie nie mógł. Nie potrafił. Choć tak bardzo przecież chciał.
Kolejny raz przekonywał się o tym, w jak wielkim błędzie żył, jak wiele kłamstw dał sobie wmówić (i to głównie przez samego siebie). Jak krucha okazała się każda z masek, które przybierał na twarz w zależności od okoliczności, które zastawał.
UsuńSpanikował. Pozwolił działać ciału bez udziału myśli, wyciągając przed siebie dłonie i popychając, stojącego przed nim, chłopaka; mocniej niż zamierzałby kiedykolwiek. Pozwolił sobie na ten bardzo nieostrożny i nieprzemyślany ruch, w geście totalnej bezradności, która - choć rozpaczliwie teraz ukrywana - powoli odznaczała się nie tylko w jego działaniach, ale i każdym grymasie na twarzy.
Nieznośny ucisk skupiający całą swoją moc na jego żołądku, doprowadzał go do szaleństwa, a nienaturalnie przyspieszony i płytki oddech dawał początek tym uporczywym zawrotom głowy. Gdyby mógł, osunąłby się na ziemię i spędził tam kolejne dwadzieścia minut. Albo godzin… nie wiedział. Niczego nie był już pewien.
No… może poza tym, że przez wzgląd na wszystkie targające nim wątpliwości i obawy, kolejny już raz robił wszystko, by zranić bliską mu osobę. Zaczynał pękać i choć nie pierwszy raz, to chyba nigdy wcześniej nie doświadczył tego w aż tak głębokim stopniu.
— Boję się tego, co się ze mną dzieje. Boje się tego, co jest między nami i tego, co czuję. Boję się tego, że nie mogę normalnie myśleć, kiedy mnie dotykasz, nawet jeśli tylko tak, jak przed chwilą. I tego, że jednocześnie chce, żebyś nie przestawał tego robić — wyrzucił z siebie, czując, jak nogi powoli odmawiają mu posłuszeństwa. — Boje się, kurwa, wszystkiego, co ma związek z tobą i ze mną. Razem.
Yosoo
— Nie jestem pewien, czy da się to tak po prostu wyjaśnić, Channie — odpowiedział po dłuższej chwili milczenia, kiedy ta uporczywa, przygniatająca wręcz cisza, stała się nie do wytrzymania.
OdpowiedzUsuńCzy wyznanie Chana miało mu rzeczywiście jakkolwiek pomóc? Nie był do tego zbyt mocno przekonany. Choć na co dzień mógł uchodzić za kogoś pozbawionego tych empatycznych odruchów - umiejętności zrozumienia drugiej osoby, przyjęcia jego punktu widzenia, czy choćby zwykłego współczucia, to doszukiwanie się ukojenia w tym, że ktoś poza nim również borykał się teraz z podobnymi, wyniszczającymi rozterkami, było czymś, o co sam by siebie nie posądził. A przynajmniej w to chciał teraz wierzyć, wmawiając sobie, że przecież nie mógłby być aż tak zły.
Soo stłumił jęk zawodu, gdy dłonie Chana zniknęły, zastąpione jedynie przez to nieprzyjemne uczucie chłodu i pustki, które towarzyszyło mu za każdym razem, gdy przerywali, ten przypadkowy nawet, kontakt. Nie pozostało mu nic innego, niż kiwnąć porozumiewawczo głową i pozwolić na to, by bieg wydarzeń obrał chwilowo nieco inny tor.
Ściągnął z siebie kurtkę i w ostatnim momencie powstrzymał się przed tym, by ponownie nie odrzucić jej gdzieś na podłogę, gdzie - z dużym prawdopodobieństwem - zostałaby aż do rana. Zdołał stłamsić ten nieznośny odruch i zamiast tego, odwiesił ją na wieszak w korytarzu, zastanawiając się, co to też dokładnie kierowało nim, gdy z tych nieznanych mu powodów, choć tak rzadko przebijających się na pierwszy plan, decydował się po prostu… odpuścić. Nie drażnić, nie walczyć.
Bo może nie musiał walczyć z całym światem? Może wystarczyło zacząć z nim po prostu rozmawiać?
Prześlizgnął wzrokiem po otarciu na swoim ramieniu i skrzywił się odruchowo, sam nie wiedząc, co też przyszło mu do głowy, by zamiast spokojnie wyczekiwać tego, co i tak zdawało się wówczas już dawno przesądzone, postanowił się szarpać. Gdyby chciał doszukać się jednej, winnej wszystkiemu osoby, musiałby przyznać, że odpowiedzialność za to, jak aktualnie wyglądał, spoczywała tylko na nim. Niezależnie, czy tego chciał, czy nie. Westchnął więc jedynie, kierując się w stronę salonu ze zwieszoną głową i nadmiarem kotłujących się w nim emocji, które - ku jego zaskoczeniu - zamiast maleć, zdawały się jedynie nabierać na sile i znaczeniu.
Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. Że wyrzuci z siebie wszystko, co tłumił przez tak wiele dni i przerażało go to jak nic innego. Nie był przecież pewien, jaki obraz siebie, zaprezentowałby wówczas, nie tylko Yechanowi, ale również i samemu sobie.
Zanotował w umyśle kilka z tych niepokojących sygnałów, wysyłanych mu teraz przez ciało: lekko drgającą wargę i nieprzyjemne uczucie pieczenia pod powiekami. Bronił się więc przed tym wszystkimi, dostępnymi teraz sposobami, mrugając uporczywie i zaciskając usta, byle tylko przejąć kontrolę nad każdym ze zdradzających go odruchów.
Nie chciał się odsłaniać. Nie teraz i nie w taki sposób.
— Zastanawiałeś się ostatnio nad tym wszystkim? — zapytał ostrożnie, siadając na brzegu kanapy w taki sposób, jak gdyby całym sobą sugerował teraz, że czekał jedynie na ten najdrobniejszy sygnał do ucieczki. Do tego, by ponownie schować się za murem niedostępności, czy maską sarkastycznych odzywek. — Wiesz… nad tym, jak to teraz będzie… albo nad tym, co mogłoby być?
Nie wiedział, do czego zmierzał ani czego dokładnie oczekiwał. Być może jedna strona Soo, ta wybitnie lubująca się w doprowadzaniu do tych wszystkich, licznych katastrof i awantur, liczyła teraz na to, że Chan oburzy się formą (czy raczej jej braku) zadanego pytania i każe mu się wynosić. Że wyrzuci go z mieszkania tak szybko, jak go do niego zaprosił i obrzuci go stertą wyzwisk, zatrzaskując po tym drzwi. Tak byłoby łatwiej. Druga jednak… ta rzadziej dochodząca do głosu, chciała usłyszeć coś, czego jeszcze jakiś czas temu, nie dopuściłby nawet na pole irracjonalnych rozważań. Coś, na co liczył, ale czego bał się niemal tak bardzo, jak każdej potencjalnej porażki. Czego za nic w świecie nie wypowiedziałby teraz głośno. Być może to właśnie dlatego uciekał się do tak marnych, ale wyjątkowo drażniących prowokacji, chcąc doprowadzić w końcu do tego, by Chan nazwał to wszystko za niego. Byłaby to tak kusząca opcja na pozostawienie dla siebie awaryjnej drogi do ewentualnej ucieczki. W ostateczności mógłby przecież wyprzeć się podobnych emocji i myśli, zarzucając mu, że wszystko, co kiedykolwiek między nimi padło, nigdy nie wypłynęło właśnie z jego ust. I gdyby zastanowić się nad tym choć odrobinę dłużej, takie zagranie wcale nie byłoby aż tak niespodziewane; zaskakujące.
UsuńYosoo
Wyraźnie spiął się pod jego dotykiem, ale kryło się w tym więcej naturalnego odruchu, kojarzonego z wszelkimi zabiegami (nawet jeśli tylko tymi tak niewinnymi, jak przemycie uszkodzonej skóry) niż faktycznego lęku czy niepewności. Te odczucia wywoływały w nim dopiero słowa, tak szczere, a jednocześnie wyjątkowo trudne do przyjęcia. Choć przecież sam je prowokował; sam się o nie dopraszał. Nie był pewien, czy spodziewał się tego, że Yechan, kierowany czymś, czego sam Soo nie był jeszcze w stanie pojąć, zacznie dzielić się z nim czymś tak… czystym. Zazwyczaj jego zaczepki, niezależnie od powagi sytuacji, kontekstu, w którym się pojawiały ani też tego, jakie brzmienie obierały, spotykały się z kompletnie odmienną reakcją. Yosoo przypuszczał więc - bo jego wcześniejsze doświadczenie podpowiadało konkretny przebieg tej sytuacji - że blondyn obruszy się, zagubi, zarzuci go setką nieprecyzyjnych i nieznajdujących odzwierciedlenia w rzeczywistości, wyjaśnień; opcjonalnie… że nie powie nic. Każdy z tych scenariuszy wydawał się bardziej prawdopodobny niż ten, który zdecydowali się rzeczywiście teraz rozegrać. Nie był gotowy, by usłyszec to, co przedzierało się do jego umysłu, powoli zapuszczając tam korzenie. Nie był gotowy, by doświadczyć ogromu emocji, które budziły się w nim do życia przy każdym, zrozumianym znaczeniu rzucanych haseł. Nie był gotowy, by spojrzeć na blondyna choć przez sekundę. Kolejny już raz pozwalał, by prowadzona przez nich gra doprowadziła do sytuacji, w której czuł się jak małe dziecko, zagubione na samym środku zatłoczonego chodnika. Mógłby miotać się, biegać z bez celu i zarzucać obcych ludzi setką niewygodnych pytań, ale prędzej czy później zorientowałby się, że jedyne, co osiągał, to zmęczenie i poczucie rosnącej paniki.
OdpowiedzUsuńTej samej, która powoli przejmowała nad nim władzę nawet teraz, gdy siedział na wygodnej (choć uparcie twierdził inaczej) kanapie we względnie bezpiecznej sytuacji; w towarzystwie zaufanej i pewnie najbliższej mu osoby. Paniki, która nakazywała trzymać język za zębami, a jednocześnie pchała do tego, by wyrzucać z siebie wszystko w plątaninie niesprecyzowanych obaw i pytań. Chciał to zrobić. Chciał otworzyć kolejne drzwi, pokazując Yechanowi, że tak naprawdę, niezależnie od okoliczności, ten był dla niego ważny. Każde zasłyszane słowo, było dla niego jak cios wymierzony prosto w żołądek - precyzyjnie i mocno. Nie chciał, by chłopak martwił się czymś, co nie miałoby miejsca, nawet gdyby cały świat uparcie próbował do tego doprowadzić. Nie straciłby go. Yosoo nie zniknąłby tak po prostu z jego życia, chyba że usłyszałby wyraźnie, że właśnie to miał zrobić. Nie usunąłby się dobrowolnie, gdyby nie jasno określona potrzeba, której prawdziwości nie mógłby poddać pod jakąkolwiek wątpliwość. Być może obawa ta bolałaby mniej, gdyby wypływała teraz niewymuszona jego wcześniejszym działaniem. A być może nie…
I kiedy już otwierał usta, by wypowiedzieć wszystko, co starannie układał sobie w głowie; by dać kres niedomówieniom i zapewnić go o tym, że czuł dokładnie to samo… stchórzył. Kolejny raz.
— Boli — mruknął tylko, by nie siedzieć przed nim z bezcelowo rozchylonymi ustami i niemal w tym samym momencie, gdy ten krótki wyraz niezadowolenia wybrzmiał w przestrzeni, Soo zapragnął uderzyć się otwartą dłonią prosto w czoło. Usprawiedliwił się tylko tym, że nie był do końca przekonany, czy mówił właśnie o ramieniu, czy o tym, obezwładniającym ucisku gdzieś w okolicy własnego serca.
Soo zmusił się do tego, by pierwszy raz od dłuższej chwili, zawiesić wzrok na skupionym spojrzeniu blondyna, gdy ten zajmował się niewielkim otarciem na jego twarzy.
Usuń— Channie — zaczął ostrożnie, szukając w głowie odpowiednich słów i choć te uparcie nie przychodziły mu teraz do głowy, nie chciał polec w tej walce zbyt szybko. Ostatkiem silnej woli zmusił się do tego, by utrzymać ręce na miejscu, kurczowo zaciśnięte teraz na materiale jego spodni. Dłuższą chwilę męczył zębami własną wargę, orientując się w końcu, że robi to stanowczo zbyt mocno. Kłujący, szybko ustępujący ból był jednak niczym w porównaniu do tego, co zalewało każdy, najdalszy nawet, zakamarek jego ciała.
Teraz, pomyślał i nim zdążył zrezygnować; powstrzymać samego siebie, przekonując, że nie powinien; że nie chciał; że nie potrzebował… wypuścił z ust powietrze i nie odwracając wzroku, zdecydował się zrobić krok, od którego nie było już odwrotu. Zdawał sobie z tego sprawę aż za dobrze.
— No, a właściwie… — walczył ze sobą. Zaciekle, ale zbyt krótko, by sprawnie przeanalizować wszystkie “za i przeciw”, podejmowanej właśnie decyzji. Wagi słów, które chciał ułożyć w to pozornie niewinne, a tak znaczące i przygniatające go pytanie — ... to, co by było gdyby?
Yosoo
Nieprzerwanie czuł zbyt wiele. I choć to myśl, która na zmianę rodziła się w jego głowie, to znikała, była jak ten trwały element codzienności, który wracał za każdym razem, gdy jakimś cudem udało zepchnąć się go poza granice świadomości. Czuł się… rozdarty. Jak nigdy wcześniej.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony miał ochotę pozostawić wszystkie obawy poza sobą i wtulić się w siedzącego obok chłopaka, zapominając przy tym o całym świecie i tym, co powinni sobie jeszcze wyjaśnić. Mógłby trwać, przyciśnięty do jego ciała, dopóki Chan nie zadecydowałby, że już im wystarczyło. Dopóki nie zechciałby zmienić pozycji lub odsunąć od siebie Soo z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu. Znow wyznaczyć między nimi ten chłodny i drażniący dystans; nawet jeśli tylko chwilowy. Przyjąłby to, oczywiście, choć z wyraźnym żalem lub niezgodą, malującą się na jego twarzy. W ostatnim czasie żadna inna aktywność ani miejsce, nie były w stanie uraczyć go tym samym poczuciem bezpieczeństwa i wrażeniem dopasowania, co właśnie te konkretne ramiona. Tak znane i jednocześnie kojarzone ze wszystkim, co nowe. Stanowiły to dziwaczne, ale idealne połączenie między dawnym życiem Soo, a tym, co miało go dopiero czekać. Nie chciał niczego zmieniać, nie chciał z tego rezygnować.
Z drugiej jednak strony - tej bardziej lękowej, skąpanej w nienazwanych, piętrzących się stosami, wątpliwościach, coś nalegało, by trwał w bezruchu, nie czyniąc nic, co mogłoby okazać się teraz tak zdradliwe i odsłaniające. Broniło się przed wysłaniem najprostszego choćby sygnału, po którym Yechan nie mógłby mieć już żadnych wątpliwości, co do czystości intencji i szczerości emocji, targających teraz Soo. Rzecz raz nazwana, nabierała znaczenia już na zawsze. Wiedział o tym, nie mógł i nie potrafił ignorować więc wszystkich tych niepokojących obrazów, nawiedzających go czasem, gdy rzeczywiście zastanawiał się nad tym… co by było, gdyby?”.
Bał się, ale chciał wiedzieć. Bał się, ale czuł, że to dobry kierunek. Bał się, ale chciał spróbować. Wątpił, by kiedykolwiek poza tym dzisiejszym, tak niestandardowym i wymykajacym się wszelkim ramom, wieczorem, był w stanie wrócić do tego tematu z podobnym poziomem odwagi. By poruszyć ten temat jeszcze raz i zadać pytanie, od odpowiedzi na które zależało to, co sam zamierzał zrobić.
Traktował to tak poważnie, jak tylko potrafił - w życiu Jeong Yosoo nie było miejsca na niedopowiedzenia i żarty z rzeczy, o które chciał walczyć. Do jasnej cholery, przecież było to tak oczywiste.
Być może właśnie dlatego reakcja Chana zabolała go tak bardzo. Jak mógł sądzić, że Soo przekroczyłby tę niewidzialną granicę dobrego smaku i poddał pod wątpliwy żart coś, co potrafiło tak sprawnie przyspieszać rytm wybijany przez jego serce? Co pozbawiało go tchu, przyprawiało o dreszcze i drżenie dłoni?
— Pieprz się, Channie — warknął zduszonym tonem, zaciskając dłonie w pięści. — od początku byłeś złym pomysłem.
Miał wrażenie, że ktoś owinął mu właśnie pasek dookoła szyi i zaciskał go przy okazji każdego, kolejnego oddechu. Cały drżał.
Nawet jeśli wziąłby teraz pod uwagę wszystkie swoje niedawne doświadczenia, musiał przyznać, że to, co działo się między nimi teraz, było też tym, co wyprowadziło go z równowagi w największym stopniu. Miał ochotę krzyczeć i milczeć jednocześnie. Nie był pewny, które z tych wyjść miało okazać się tym poprawniejszym.
UsuńStarał się nabrać powietrza do płuc, ale nie mógł. Coś go przed tym blokowało, choć jego klatka piersiowa poruszała się teraz w nienaturalnym tempie, zupełnie tak, jak gdyby brunet miał na koncie ukończony maraton. Obrał sobie za cel, by zachować resztki godności, choć wszystko wskazywało na to, że miał ponieść w tej materii sromotną porażkę. Spanikował ostatecznie, gdy poczuł nieprzyjemny ścisk w gardle i ostre pieczenie pod powiekami. Wiedział., co to oznacza…
— Kurwa — warknął, podrywając się z miejsca, byle tylko ukryć te oczywiste sygnały świadczące o jego żenującej formie. Stał ciągle tuż przy kanapie, odwracając się tyłem do przyjaciela i zasłonił twarz ramieniem.
— Jak mogłeś pomyśleć, że my… że ja… — wyrzucał z siebie słowa bez większego ładu, starając się nie przejmować wyraźnym drżeniem głosu. — Jak możesz w ogóle sądzić, że byłbym aż takim dupkiem, by żartować z czegoś tak ważnego?
Soo
Strach był tym, co towarzyszyło im w ostatnim czasie stanowczo zbyt często. Rządziło reakcjami, wyznaczało ścieżki, którymi naiwnie podążali; ograniczało i tak mocno skąpe wypowiedzi. Gdyby dzielili się ze światem tymi wszystkimi, targającymi nimi, niepewnościami, mogliby uchodzić w oczach innych za dwójkę wyjątkowo zalęknionych dzieciaków, którzy dopiero wkraczali w tej prawdziwy świat. Czymkolwiek miałby on nie być. Tak naprawdę jednak… dla Yosoo strach był jedynie dobrą wymówką - biletem pozwalającym wydostać się z każdej, trudniejszej sytuacji. Wygodną możliwością wycofania się; ukrycia emocji i prawdziwych pragnień. Nie wiedział (nie sądził też, że chciał), czy Yechan czuł teraz podobnie. Czy rzucone w końcu, tak bardzo raniące, słowa, odnajdywały odzwierciedlenie w rzeczywistości, czy może były jedynie pospiesznie wykreowaną kombinacją. Nie chciał sprawdzać, która z tych opcji bolałaby bardziej. Nie był na t gotowy.
OdpowiedzUsuń— Dlaczego? — zapytał słabo, w pierwszej chwili nie mogąc zmusić się do powiedzenia czegokolwiek więcej. Potrzebował kilku dodatkowych sekund, by zebrać w całość wszystkie te rozbiegane w chaosie myśli. Choć nie wróżył sobie sukcesu. Nie teraz, gdy te bolesne słowa, wypowiedziane przed momentem przez Chana, zdawały się wciąż wybrzmiewać w jego uszach. — Co to w ogóle znaczy?
Nie oczekiwał odpowiedzi, byłby skończonym idiotą, gdyby tak było. Nie potrafił jednak odmówić sobie tych ostatnich działań, pozwalających mu na rozpaczliwe utrzymywanie się na powierzchni. Wymknięcie kolejnej fali zażenowania i zawodu, które zalewały go stopniowo, odcinając od zbawiennego powietrza.
Nie odwrócił się; nie był na razie w stanie. Zdawał sobie sprawę, że chłopak wstał z kanapy chwilę po nim i stał teraz na tyle blisko, że gdyby tylko chciał, mogliby ponownie dzielić ze sobą jednej oddech. Wystarczył drobny ruch, szybka decyzja. Tylko tyle dzieliło go od tego, by dać upust emocjom i pozwolić sobie na doświadczenie tej bliskości, o której myślał gorączkowo jeszcze trzy minuty temu.
Być może zrobiłby to, gdyby nie fakt, że ucisk w jego gardle wcale nie malał, a wargi drżały mu żałośnie, gdy tylko próbował wypuścić spomiędzy nich kolejne słowa. Czuł się nagi.
Miał do stracenia zbyt wiele, by tak po prostu pozwolić na to, by Chan dostał na tacy wszystko to, co bezsprzecznie wyjaśniałoby, co sam Soo sądził o pomyśle rozważenia odpowiedzi na wciąż ignorowane pytanie.
Błądził wzrokiem po wszystkim tym, co znajdowało się teraz w jego zasięgu: po jasnych ścianach, po staranie dobranych, surowych meblach - niewielkim stoliku, szafce pod telewizorem, pojedynczym regale. Próbował skupić się na czymkolwiek, co pozwoliłoby mu uciec myślami tam, gdzie w końcu poczułby się w pełni bezpieczny i ukryty przed ostrzałem tego konkretnego, bacznego spojrzenia. Tego samego, które tak bardzo chciał teraz pochwycić.
Ogrom sprzeczności zaczynał go szczerze przerażać. Może rzeczywiście łatwiej byłoby, gdyby po prostu wyszedł, pokonał tę niewielka odległość, dzielącą go teraz od drzwi wejściowych, otworzył je, i wydostał się na chłodny korytarz, by przemierzając go szybko po raz ostatni, znaleźć się w końcu na zewnątrz. Daleko od tego tak dobrze znanego sobie salonu, od (nie)wygodnej kanapy i od tego ogłupiającego go zapachu, kojarzonego niezmiennie z Yechanem.
Usuń— To mi niczego nie wyjaśnia — warknął w końcu, kręcąc przy tym głową, jakby chciał odgonić od siebie nieproszone myśli. Odchylił głowę do tyłu i zacisnął powieki, ignorując nieznośne uczucie wilgoci na jednym z policzków. Mokro.
Miał ochotę zapaść się teraz pod ziemię. Albo przynajmniej pod tę przeklętą kanapę, którą wciąż wyczuwał tuż za nogami.
Przetarł gorączkowo twarz i kucnął w końcu, obejmując się ramionami.
A potem zrobił coś, o co nie posądziłby samego siebie nawet w stanie największego zamroczenia alkoholem lub innymi używkami.
Poprosił. Najszczerzej, jak tylko był teraz w stanie.
— Proszę cię, Channie — szepnął, ledwo słyszalnie, tłumiąc słabe słowa w rękawie swojej koszuli. — Nie dam tak dłużej rady; nie dam rady się tak miotać. Nie dam.
Soo
(...)nie żałuję tego, co między nami zaszło przez ostatni miesiąc, czy dzisiaj. Szczególnie dzisiaj. . Kolejne słowa, których złapał się rozpaczliwie, ostatkiem zebranych w sobie sił. Które mógłby powtarzać sobie w każdej z tych chwil, w których przyszłoby mu zwątpić albo poddać na nowo nadchodzącej znienacka fali strachu. Które były jak koło ratunkowe, rzucone w momencie, gdy naprawdę tonął. Które mógł przyrównać do ostatniego, zaczerpniętego naprędce oddechu.
OdpowiedzUsuń— To wszystko nie jest takie łatwe, jak mi się wydawało… — wydusił, wciąż uparcie chowając twarz przed uważnym spojrzeniem przyjaciela. A może było kompletnie odwrotnie? Może przyznanie się do tego, co czuł i co sam chciał nie tylko teraz usłyszeć, ale i powiedzieć, było dużo prostsze, niż próbował sobie wmówić? Może trud tej sytuacji polegał na czymś zgoła odmiennym, a jasne określenie swojego stanowiska miało przyjść szybciej niż mógł przypuszczać?
Szczególnie dzisiaj.
Pozwolili sobie na te błogie, a zarazem przytłaczające momenty nagiej prawdy; gdy sami, z własnej woli, pozbawili się drogi ucieczki. Tej samej, którą wybierali do tej pory, ilekroć tylko ich relacja znów zmierzała w tym podobnoniebezpiecznym kierunku. Podobno
Niewiele ponad miesiąc - tyle dzieliło go od chwil, których powrotu podobno łaknął tak rozpaczliwie, że momentami stawało się to wręcz żałosne. Słabe - poddające wątpliwości wszystko, co do tej pory uważał za swoją niezaprzeczalną siłę. Stające na przekór prawideł przyjmowanych w milczeniu i bez sprzeciwu (przynajmniej do czasu). Teraz, całą swoją postawą, zdawał się definitywnie kłaść im kres, zakopując tak głęboko, że ponowne wydobycie ich na powierzchnię, stało się zadaniem wręcz niewykonalnym. Być może to właśnie cały, kreowany dotąd, obraz siebie, wpłynął na to, że Yechanowi tak trudno było uwierzyć w szczerość zadanego przez Soo pytania. Wiedział o tym, jakby mógł nie? Nie przeszkadzało mu to jednak w rozpamiętywaniu tych wielu momentów, których nie doceniał wtedy, gdy wydawały się tak zwyczajne i bezpieczne.
Stracił tak wiele dni; godzin, poświęcając je na planowanie odzyskania kontroli i powrotu do czegoś, czego utrata wiązała się, jeszcze niedawno, z jedną z najgorszych możliwych kar. Bo przecież nie zamierzał dać się złamać - nawet, a może zwłaszcza, samemu sobie. A mimo tego, coś uparcie nie dawało mu wciąż spokoju. Ta jedna myśl, niezwykle drobna, ale tak dokuczliwa, że nie sposób było puszczać ją dłużej mimo uwagi. Wizja tego, że właśnie teraz, tutaj, kuląc się na podłodze w salonie przyjaciela… dotarło do niego, że wcale nie chciał do niczego wracać. Po co, skoro mógł po prostu iść dalej? Razem z nim?
Nie chciał już dłużej uciekać, co przerażało go i podkręcało jednocześnie.
W jakichkolwiek innych okolicznościach złapałby się doświadczenia i wyuczonych strategii, wysuwając się na prowadzenie. Był tego pewny, choć może i niekoniecznie właściwie. W obecnej sytuacji jednak… ku jego wyraźnemu niezadowoleniu, po niezliczonych, rzucanych wszędzie wyzwiskach, awanturach i szarpaninach zakończonych ostatecznie jego druzgocącą porażką, tkwił właśnie gdzieś pośrodku niczego, zachodząc w głowę jak, do cholery, mógłby się wydostać się z tej przeklętej, emocjonalnej pułapki.
Nie chciał tracić nawet minuty, a te dłużyły mu się nieznośne, przemykając między palcami, gdy starał się nie tracić kontroli nad własnymi, wciąż tak zdradzającymi go, reakcjami - drobną, ale doskonale widoczną odpowiedzią na delikatny dotyk, przemykający po jego włosach. Lgnął do niego, jak ćma do rozżarzonej żarówki i chyba pierwszy raz w życiu nie zamierzał tego ukrywać. Gdy ustał, Soo podniósł więc głowę, nieco za szybko i z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy, odważył się w końcu spojrzeć w stronę Yechana. Dokładnie kilka sekund po tym, gdy usłyszał to, czego tak bardzo teraz potrzebował.
UsuńZareagował instynktownie, odwracając się nagle, lądując w końcu na kolanach i gwałtownie wtulając się w ciało siedzącego obok chłopaka. Ukrył twarz w materiale jego koszulki, kurczowo zaciskając na niej również swoje palce. Zupełnie tak, jakby bał się, że ten nagle zniknie, wymknie mu się z rąk. Szczególnie teraz…
— Może wcale nie za mocno? — zapytał wątpliwie, nie ruszając się nawet o cal. Bo czy dało się lubić kogoś bardziej, niż powinno? Soo nigdy nie zastanawiał się nad wagą tego, co niosło za sobą określenie danej relacji właśnie tymże wyrazem; krótkim, pozornie nic nieznaczącym - ot, kolejnym zlepkiem głosek. A jeśli nawet robił to w tych nielicznych momentach, pozostających poza kontrolą jego zamiarów, to nie czynił tego nazbyt głęboko. Jakby w obawie przed tym, które z zamkniętych dotąd drzwi, mógłby przypadkiem ponownie otworzyć. Odruchowo mocniej ścisnął w dłoniach materiał koszulki Yechana, nim zdobył się, by dodać coś jeszcze. — Może właśnie tak, jak trzeba? — dopytał. — Może tak, jak chcę?
Soo
Pytanie, zadane przez Chana, zdawało się zawisnąć między nimi, jak wielka, czerwona flaga, ostrzegawczo dając znać, że oto znaleźli się właśnie w tym punkcie, po przekroczeniu którego żadna ze stosowanych dotychczas, unikowych strategii, nie miałaby już racji bytu. To, co zamierzali teraz zrobić, miało otworzyć przed nimi kompletnie nowe drzwi, ale prawdopodobnie i tak nie miało to już większego znaczenia. Wydawać by się mogło, że wkroczyli na tę ścieżkę już jakiś czas temu. Być może w tej cholernej łazience, gdzie pierwszy raz pozwolili sobie na tak bezwstydną, skąpaną w zupełnej trzeźwości, bliskość.
OdpowiedzUsuńCo mógł mu teraz powiedzieć? Choć bardzo chciał trwać teraz w zapoczątkowanej już szczerości, nagromadzony w nim lęk podpowiadał nieco inne rozwiązania. Widmo katastrofy uderzyło w niego o dwie sekundy za późno, by mógł to jeszcze powstrzymać.
Nie! — chciał krzyknąć w końcu to wyczekiwane, wrogie słowo, którego znaczenie nigdy wcześniej nie wydawało się brunetowi aż tak przygniatające. Nie. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale słowa wirowały mu teraz w głowie, nie chcąc ułożyć się w żadne sensowne, najkrótsze nawet zdanie. Nie.
I był tego bliski. Jakiś niewyraźny przejaw zdrowego rozsądku powstrzymał go jednak, nakazując kurczowe zaciśnięcie warg i ukojenie myśli poprzez najprostszy z dostępnych mu teraz sposobów - przez skupienie się na uspokajającym i tak upragnionym poczuciu bliskości, wyczekiwanym cieple, delikatnym dotyku, od którego zdążył uzależnić się chyba już dawno temu.
Miał wrażenie, że mógłby spędzić w tej pozycji resztę życia (a na pewno całość nadchodzącego tygodnia).
Nie zdążył zareagować w porę, gdy miękkie dłonie, ocierając jego policzki, zmuszały go jednocześnie do rezygnacji z wygodnej kryjówki. Nie walczył z tym, nie widział ku temu powodów - i tak odsłonił się już wystarczająco mocno.
— To chyba… — zaczął, odruchowo uciekając wzrokiem na bok. Nie był w stanie dłużej na niego patrzeć. Nie teraz, kiedy zwykłe wypowiadanie słów wiązało się dla niego z wysiłkiem porównywalnym do najcięższych z fizycznych aktywności — niezbyt dobrze o nas świadczy, jeśli musisz jeszcze pytać, co? — zapytał cicho, posyłając Yechanowi lekki uśmiech, wciąż na niego jednak nie patrząc i powoli przeczesując dłonią jego jasne kosmyki. Starał się powstrzymywać przed tym tak wiele godzin, że gdy teraz miał go w końcu na wyciągnięcie ręki, pragnął jedynie nieprzerwanie go dotykać. Dalej zatapiać dłoń we włosach, sunąć palcami po skórze; oddychać tym samym powietrzem.
— Ale… t-tak — odpowiedział w końcu, nieco łamiącym się głosem. Tylko sam Soo wiedział, jak wiele go to teraz kosztowało. Spiął się odruchowo, jakby w obawie przed tym, co mogło go teraz czekać. Może wybuch śmiechu? Może gorączkowe zaprzeczenie? Może sugestia o tym, że nigdy nie powinni byli zacząć tej właśnie wymiany zdań - że spośród wszystkich innych, niezliczonych rozmów, ta była tą, która nie miała prawa w ogóle zaistnieć?
Ale mówił prawdę; pierwszy raz od dawna - bo w istocie, tak właśnie było.
Teraz… ale też może od zawsze? Nie był pewien.
UsuńMoże będzie tego żałował, może obudzi się pewnego dnia, po doświadczeniu szeregu pomniejszych katastrof, orientując się, że w jego życiu nie było już Chana. Może doprowadzą do tego, że wszystko, czego doświadczą będzie dużo trudniejsze niż dotychczas (choć życie i tak nie szczędziło im wszelkich komplikacji). Ale chciał się o tym przekonać. Chciał spróbować, choćby miało to oznaczać niekończącą się tęsknotę za czymś, co mógł bezpowrotnie utracić, jeśli pozwoliłby sobie na błąd.
— Nie chcę udawać, że wszystko jest takie, jakim było, skoro mogłoby być… — przerwał, szukając w głowie odpowiedniego słowa. Lepsze? — …bliższe.
Uparcie utrzymywał wzrok na wszystkim, poza twarzą przyjaciela i zagryzał dolną wargę, stanowczo zbyt mocno, z czego nie zdawał sobie chyba sprawy, choć zamiast znajomego i, co trudne do wyjaśnienia, uspokajającego mrowienia, czuł jedynie ostry ból.
Soo
Ciche brzmienie jego imienia skutecznie wyrwało go w końcu z tego dziwnego letargu, w który popadł zaraz po wypowiedzeniu przez siebie tak znaczących, niosących niezwykłą wagę, słów. Gdy pierwszy raz w trakcie trwania ich - i tak cennej już - relacji, pozwolił sobie na to, by odkryć wszystkie, strzeżone dotąd karty. Powoli docierało do niego, że właśnie teraz, gdy w końcu wyłożył na stół wszystkie z nich, na własne życzenie pozbawiał się możliwści ewentualnego zwycięstwa. Przynajmniej tej wersji, którą do tej pory traktował jako jedyną właściwą.
OdpowiedzUsuńA potem, gdy poczuł na swojej twarzy ten nieco mocniejszy, choć nadal kusząco delikatny, dotyk, nie był nawet w stanie dłużej błądzić wzrokiem bez celu, byle tylko unikać rozpaczliwie skrzyżowania ich spojrzeń. Nie chciał tego robić; nie wtedy, gdy jego oczy błyszczały od niedawnego kontaktu z odrobiną łez. Nie teraz, gdy mówiły stanowczo za dużo; zdradzały wszystko, co - mimo tych chwil wypełnionych pełną szczerością - chciał zatrzymać dla siebie. Przynajmniej jeszcze jakiś czas.
— Och. — wydusił tylko, bo jedynie tyle był w stanie zrobić, gdy Yechan podzielił się nim tym słodkim wyznaniem, które ruszało te struny w jego ciele, z których istnienia nie zdawał sobie chyba sprawy. A może zdawał, ale starał się zagłuszać ich brzmienie tak skutecznie, że zdołał oszukać nawet samego siebie? Takie rozwiązanie było całkiem możliwe. — Nie wiedziałem, jak bardzo chciałem to teraz usłyszeć.
Cały świat Soo skurczył się właśnie do tej niewielkiej przestrzeni chłodnego salonu; do obszaru wyznaczonego przez te upragnione ramiona; do pary doskonale znanych mu, tak pochłaniających go teraz, oczu. I nie chciał niczego zmieniać.
W książkach, które darzył tak wielką i szczerą miłością, bohaterowie napotykali na coś lub kogoś w okolicznościach, które na dobre pozostawały w ich pamięci. Często potrafili przywołać pewne szczegóły tych konkretnych dni, w których ich los w końcu się odmieniał. Pamiętali, co jedli na śniadanie, jakie ubrania założyli tego dnia, potrafili wskazać piosenkę, zasłyszaną przy okazji w samochodowym odbiorniku. Ale Yosoo, mimo prób, nie potrafił przywołać zbyt wielu szczegółów z dnia, w którym poznał Yechana. Po tak długim czasie wspomnienia zlewały się ze sobą w niemal bezbarwną plątaninę chwil, słów i gestów, ale czymś, co wybijało się wyraźnie ponad wszystko pozostałe, było to, co poczuł, gdy ich spojrzenia spotkały się pierwszy raz w sposób odmienny od tego, który towarzyszył im zazwyczaj. Wtedy, na pamiętnej imprezie, po której nic nie było już takie, jak kiedyś. Kiedy te zjawiskowe, ciemne oczy skrzyżowały się z jego własnymi, był w stanie myśleć jedynie o tym, że nigdy wcześniej nic nie pochłonęło jego uwagi z równą mocą. I dziś, teraz, tutaj, zaryzykowałby stwierdzeniem, że ilość spożytego wówczas alkoholu, nie miała w tym aż tak dużego udziału, jak mogłoby się im wtedy wydawać. Wpatrywał się w nie bez reszty, ignorując głos zdrowego rozsądku i wszystko, to, na co pewnie powinien zwrócić uwagę.
Teraz czuł się podobnie.
Patrzył na Yechana, pochłonięty nim dogłębnie i nie mógł zmusić się do tego, by przestać, pozwalając opanować się temu błogiemu uczuciu ciepła, gdy ich wargi spotkały się na ten ulotny moment.
UsuńTrwałby w tym zawieszeniu tak długo, ile byłoby mu dane, toteż może dobrze się stało, że to Chan zdecydował się w końcu przerwać, przypominając mu boleśnie o tym, na czym mieli się przecież skupić.
— Jasne — zgodził się, bez najmniejszego choćby wahania i już po chwili łykał dwie tabletki, o których zapomniał szybciej, niż było to wskazane. To naprawdę niewiarygodne, w jak prosty sposób przychodziło mu porzucanie tak istotnych założeń i działań, gdy w grę wchodziła ta kusząca i uzależniająca wręcz bliskość. Gdy zamiast wypełniania kolejnych elementów stworzonego starannie planu, decydował się na to, by pozwolić sobie ponieść się temu, co było tak nieoczekiwane.
— Ale Channie — odezwał się w końcu, licząc na to, że zduszony ton głosu pozostanie niebawem już tylko niewygodnym wspomnieniem. — Nie jestem pewny, czy po tym uda mi się tak łatwo zasnąć.
Soo
Do tej pory Yechan był tym elementem życia Soo, który mógł przywodzić na myśl coś niezwykle stałego, bezpiecznego… niezmiennego. Gdy wszystko inne zdawało sypać się, wzorem piaskowych budowli smaganych przez wiatr, Chan trwał wytrwale, wciąż na swoim miejscu. Niezależnie od okoliczności i wagi wypowiedzianych, bolesnych słów. Niezależnie od każdego, wprowadzonego w życie planu, zasługującego na miano najmniej racjonalnego w historii wszystkich planów świata. Potrafił go uspokoić, opanować, czy też w najgorszym wypadku, po prostu mu towarzyszyć.
OdpowiedzUsuńI Soo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy nie będzie w stanie mu tego wynagrodzić.
Jednak biorąc pod uwagę przebieg ostatnich tygodni, Yosoo powinien przywyknąć już do tego, że Yechan zaczął zaskakiwać go z niebywałą, niedostrzegalną dotąd wprawą. A jednak znów to zrobił. Tą niespodziewaną propozycją, wypowiedzianą nagle i szybko, dokładnie wtedy, gdy Soo ściskał w dłoniach miękki materiał, podrzuconej dla niego, bluzy.
— Razem… chciałbym, ale… Ale w twojej sypialni? — zapytał, nawet nie próbując ukryć zaskoczenia, które odcisnęło się wyraźnie na jego twarzy i w głosie. — Czy… wiesz, co mówisz?
Yosoo nie był pewny, czy Yechan nie działał przypadkiem na bazie silnych i nieopanowanych jeszcze emocji. Czy nie rzucał teraz nieprzemyślanymi słowami i propozycjami, które już za kilka godzin, gdy ponownie otworzą oczy, wymykając się ze słodkiej, sennej pułapki, okażą się dla niego zbyt przytłaczające. Soo zdawał sobie przecież sprawę - zdążył przyswoić to bardzo szybko, bo już na samym początku ich znajomości - że sypialnia blondyna stanowiła tę niezbadaną i niedostępną dla nikogo przestrzeń - była jak forteca, skrywająca coś, co właściciel chciał zatrzymać poza zasięgiem czyichkolwiek oczu. Soo rozumiał potrzebę prywatności, ale sam nigdy nie przywiązywał wybitnie dużej wagi do wprowadzania podobnych zasad na własnym podwórku. Jego mieszkanie mogłoby mieć nieprzerwanie otwarte drzwi, kuchnia (o ile wcześniej zapełniłby szafki) dałaby radę pełnić funkcję baru szybkiej obsługi, a z kanapy czy łóżka korzystało tak wiele osób, że sam już dawno stracił w tym rachubę. Nie żeby specjalnie na to narzekał - było wręcz przeciwnie. Być może nieustanna potrzeba spędzania czasu w czyimś towarzystwie; otaczanie się wszelkimi dostępnymi bodźcami, było pewną formą ucieczki przed tym, co było tak niewygodne - przed przemyśleniami dotyczącymi dalszej drogi, przed trudem odnalezienia w życiu tych prawdziwych, a nie tych wmówionych mu, powodów do małych i wielkich radości. Być może była to kolejna ze starannie odgrywanych ról. Kolejna maska, kolejne drobne (lub nie) kłamstwo. I może dopiero teraz, po całkowitym odsłonięciu swoich uczuć i obaw, pochłonięty przez nieustępującą potrzebę bliskości z kimś, kogo do niedawna traktował jedynie jako przyjaciela, zaczął być… sobą? Prawdziwym Soo…
Jeśli tak, złapał się właśnie na tej jednej, ulotnej myśli, że chciałby, by tak już pozostało. By nie musiał udawać ani się ukrywać; nie wtedy, gdy chodziło o tak podstawowe rzeczy, jak to, z kim pragnął dzielić czas.
Oderwał spojrzenie od, ściskanej w dłoniach, bluzy i przeniósł go ponownie na stojącego przed nim chłopaka.
— Poza tym… — zaczął, chcąc definitywnie położyć kres temu dziwnemu napięciu, które czuł teraz w każdej komórce własnego ciała. Chciał znów poczuć się przy nim swobodnie, pozwolić sobie na niewybredne żarty lub chwilę absolutnej szczerości, ale tej niekoniecznie związanej z, wciąż przerażającymi go, uczuciami. Być może właśnie dlatego, wbrew sobie, zmusił się do przywołania na twarz nieznacznego uśmiechu i podjął próbę uspokojenia rozpędzonego oddechu. Przy Yechanie nie było to jednak takie łatwe. — Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale w nocy lubię się przytulać.
UsuńNie była to jedna z tych typowych ucieczek w żart, których łapał się za każdym razem, gdy coś wymykało mu się spod kontroli. Mimo tego, że znów odzywała się w nim ta mniej racjonalna i poukładana strona, tym razem w jego zachowaniu na próżno byłoby doszukiwać się typowej złośliwości lub próby wciągnięcia towarzysza w jedną z tych pokręconych, trudnych do wyłapania, gierek.
— I nie przyjmuję żadnych wymówek.
Soo
Nowy dzień zaskoczył go zbyt szybko i zbyt gwałtownie. Przecisnął się przez drzwi do jego świadomości tak samo, jak zrobiły to pierwsze promienie słońca, bezwzględnie wdzierające się pod kurczowo zaciskane teraz powieki. Yosoo kochał późne poranki, leniwe przeciąganie się w pościeli, powolne powroty do codzienności, czekającej na niego za ścianami bezpiecznego mieszkania. Lubił tę wolność. Rutynę; ale tę swoją; wypracowaną starannie w ciągu kilku ostatnich lat, poświęconych na dogłębne poznawanie i zaakceptowanie samego siebie. Każdy z kroków, umożliwiających mu wkroczenie w nowy dzień na własnych, niewymuszonych przez nikogo warunkach.
OdpowiedzUsuńTym razem, nie obudził się jednak w towarzystwie tak doskonale znanego sobie poczucia swobody, przerywanego jedynie potrzebą szybkiego zrealizowania podstawowych potrzeb czy też, docierającymi zza okna, dźwiękami rozpędzonego już miasta. Nie. Zrobił to, otulony zapachem ciała drugiego człowieka. Przy melodii spokojnego oddechu.
Ruszył się ostrożnie, ślizgając ręką tam, gdzie dane mu było dosięgnąć.
Yosso wyczuł pod palcami pociągającą miękkość włosów Yechana, teraz lekko splątanych, otworzył niespiesznie oczy i… i wszystkie doznania poprzedniej nocy wróciły do niego ze zdwojoną siłą, rozlewając się po nim falą przyjemnego pobudzenia. Rozkoszne ciepło, rosnące w jego klatce piersiowej, po rzuconej cicho groźbie o przytulaniu. Lekki, ledwie wyczuwalny pocałunek, składany na jego wargach, powolna wędrówka palców, które błądziły leniwie po każdym, dostępnym im fragmencie ubrań drugiej osoby, mieszające się ze sobą oddechy, waga nieopowiedzianych, szczerych historii. I ta obezwładniająca niepewność, wynikająca z zawieszenia czegoś, co wciąż wydawało się tak nieuchronne. Moment pogodzenia się z tym wszystkim, co padło kilka godzin wcześniej.
Nie był pewien, czy Yechan wciąż spał, ale nie przeszkodziło mu to, by niespiesznie zsunąć się z łóżka i prześlizgnąć po wnętrzu spojrzeniem wciąż lekko przymrużonych oczu. Widmo nieuniknionego biegu wydarzeń zdecydowało się nagle osiąść na jego piersi z ciężarem, który niemal pozbawiał go tchu, ale gdy sądził, że nie da rady zrobić nic więcej, jego wzrok samoistnie powędrował w kierunku dość sporej gablotki, której nie dane było mu widzieć nigdy wcześniej.
Przez dłuższą chwilę stał w miejscu, zastanawiając się, czy powinien do niej podchodzić - tak jawnie łamiąc teraz te niepisane i niewypowiedziane wcześniej zasady, dotyczące przestrzegania nienaruszonej dotąd prywatności.
Pewnie istniało co najmniej kilkanaście powodów, by tego nie robić, ale Soo nie mógłby zmusić się do tego, by rozważyć choć jeden z nich. Nie, kiedy wachlarz kolorów i kształtów, tak nietypowych dla Chana (a przynajmniej tej wersji chłopaka, którą znał dotychczas), kusił go z tak ogromną mocą. Nie myśląc więc wiele, ruszył w kierunku magicznej wystawki i przyglądał się wszystkiemu z zaskoczeniem wyraźnie malującym się na jego twarzy.
Nie chciał zastanawiać się, dlaczego Yechan nigdy wcześniej nie pokusił się o to, by pokazać mu akurat ten fragment swojej codzienności; nawet Soo - przy całej, trudnej do zrozumienia, specyfice własnego funkcjonowania, musiał zawierzyć temu, że istniał ku temu jakiś wyraźny powód.
Tkwił przy półkach dłuższą chwilę, nim głośny i żałośnie zdradliwy dźwięk burczenia, dochodzący prosto z jego żołądka, wyrwał go z tego dziwnego zamyślenia.
Soo w kilku krokach znalazł się więc z przy łóżku.
UsuńPochylił się nad chłopakiem i złożył delikatny pocałunek na jego szyi i walcząc ze sobą przez moment, uznał, że i tak musiał obudzić Chana prędzej czy później.
Niezależnie od tego, jak uroczo właśnie wyglądał. W innych okolicznościach mógłby przyglądać mu się znacznie dłużej. Tkwić w bezruchu, pochłonięty widokiem rozrzuconych na poduszce, jasnych kosmyków, sterczących teraz w każdym możliwym kierunku; lekko zaczerwienionej twarzy i rozchylonych ust. Yosoo był o krok od spełnienia i tej potrzeby. Od schowania do kieszeni resztek zdeptanej już dumy; od skinienia głową bez cienia sprzeciwu; od podjęcia się kolejnego z tych drobnych, ale licznych wyzwań, w trakcie których spychał swoje obawy na dalszy, mniej istotny, plan. Czuł, że każda sekunda spędzona tak blisko Yechana, zwiększała to ryzyko.
Miotał się we własnych emocjach i potrzebach, ale w końcu przykucnął przy łóżku, delikatnie odgarnął blond kosmyki z czoła chłopaka i odezwał się cicho.
— Dzień dobry, Śpiąca Królewno — nie potrafił zdusić złośliwego, ale przy tym nienaturalnie ciepłego uśmiechu. — Jak nie wstaniesz, to zacznę rządzić się tu sam, a wtedy nie gwarantuję, czy twoje mieszkanie nie pójdzie z dymem.
Soo
— Obudziłem się sekundę temu — skłamał odruchowo, widząc nieznany sobie grymas, malujący się właśnie na twarzy Yechana. I tym samym, tym nieprzemyślanym, a niewiarygodnie naturalnym działaniem, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu postanowił zrobić coś ku temu, by odpędzić z czyichkolwiek barków te ewentualne wyrzuty sumienia. — Dwie może. O, już trzy. Nie czuję się wybitnie zaniedbywany.
OdpowiedzUsuńPosłał w stronę przyjaciela kolejny uśmiech i nawet przez myśl mu nie przeszło, że w ostatnim czasie robił to stanowczo zbyt często, nawet jak na swoje standardy.
Wzdrygnął się mimowolnie (ale nie w tym negatywnym odruchu), gdy dłoń chłopaka przejechała z jego włosów, przez skórę na karku, po ramię - to samo, którym jeszcze jakiś czas temu, bezkarnie go obejmował. Zupełnie bez udziału woli, przeczesał włosy, podążając dokładnie tymi samymi ścieżkami, które przed momentem wyznaczyły palce blondyna i dopiero po chwili podniósł się z podłogi, podążając krok w krok za Chanem.
Mógłby zostać na miejscu, próbując poukładać w głowie cały nastały dookoła chaos; znaleźć odpowiedź na wciąż wybrzmiewające w myślach pytanie: co, do cholery, wyprawiał, ale przecież sam zdecydował się na wybudzenie swojego towarzysza. Nawet Soo musiał przyznać, że zignorowanie jego słów, byłoby wyrazem największego nietaktu.
Bez słowa przeszedł więc do kuchni, w której zaledwie kilka godzin wcześniej droczyli się ze sobą, kompletnie nieświadomi tego, gdzie miało ich to zaprowadzić. Wydarzenia te wydawały mu się teraz tak odległe, że zdystansowanie się od nich przyszło mu z największą łatwością. Chciał, czy nie - w tej właśnie chwili liczyło się dla niego zupełnie co innego, choć nie zamierzał przyznawać się do tego głośno. Nie teraz. Doszukiwanie się powodów własnych reakcji albo tego, czym miało skończyć się dla nich wszystko, co zdecydowali się wczoraj wyznać, było czymś, co zaprzątało jego myśli, ale jednocześnie powodowało, że głos zatrzymywał się jeszcze w gardle, nie chcąc się z niego wydostać.
Patrzył więc na Yechana w całkowitym milczeniu; zapisując w pamięci ten wyjątkowo zajmujący obraz: z blond włosami stojącymi w każdym, możliwym kierunku; ze śladem poduszki, odciśniętym na lewym, zarumienionym policzku; z resztkami snu widocznymi w niesamowicie głębokich tęczówkach. Na Yechana pachnącego nie jakimś banalnym aromatem perfum, czy drogeryjnym żelem pod prysznic, a wspólnie spędzoną nocą. Mieszanką, która odbierała brunetowi trzeźwość myślenia. Patrzył, chłonął i nie był w stanie ruszyć się choćby minimalnie. Nie wiedział, jakim cudem znalazł w sobie wystarczająco dużo siły, by w końcu otworzyć usta.
— Channie… — odezwał się niezbyt pewnie, siadając na kuchennym blacie. Nie zamierzał pytać, czy chłopak miał coś przeciwko temu, ale wynikało to bardziej z nabytego odruchu zajmowania właśnie tego miejsca, aniżeli przemyślanej złośliwości. — Nie mówiłeś, że składasz figurki. To… całkiem spora kolekcja. — zatrzymał się na moment, dopiero wówczas uświadamiając sobie, że być może wkraczał właśnie na jakiś grząski, niepewny grunt.
Nawet on, z całym nagromadzonym w nim lekceważącym stosunku do otaczającego świata, zdawał sobie sprawę, że musiał istnieć powód, dla którego Yechan nie zająknął się nawet jednym słowem o swoim hobby.
Nie wiedzieć czemu, Soo poczuł się tym faktem niezwykle… dotknięty. Zupełnie tak, jak gdyby nie zasłużył sobie na wystarczający ładunek zaufania, by móc o tym usłyszeć. Czy miało to cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Nie wiedział. Nie przeszkodziło mu to jednak na snucie kolejnych, dziwacznych teorii, z których każda okazywała się mniej logiczna od poprzedniej. Nakręcanie się bez powodu było przecież dla niego czymś typowym; nie powinien czuć się zaskoczony własną reakcją.
UsuńStarał się kontrolować nie tylko ton głosu, ale przede wszystkim jego zdradzającą go mimikę; wszystko, byle tylko nie dać po sobie poznać, że naprawdę go to zmartwiło. Mówili sobie wszystko, dotykali tematów, które niejednokrotnie wywoływały niezwykle trudne emocje; zdradzali coś, co powinno pewnie pozostać niewypowiedziane. Widzieli siebie w sytuacjach, w których mogli życzyć sobie pozostać samemu. A jednak tak ważna, a jednocześnie zwyczajna rzecz, okazała się dla niego niedostępna. I pewnie byłoby tak dalej, gdyby nie decyzja o położeniu się tej nocy obok siebie.
— Dlaczego o tym nie wiedziałem?
Soo
Siedział w bezruchu, skupiając się na wszystkich, rozpraszających jego uwagę, czynnikach. Na chłodzie blatu, na przytłaczającym uczucia ssania w żołądku (co było dla niego teraz pewną nowością), na świetle odbijającym się od pozostawionej obok, pustej szklanki. Byle tylko nie zawieszać spojrzenia na blondynie przez zbyt długi czas - jakby w obawie, że straci wówczas resztki kontroli nad tym co mówił i co robił. Nie rozumiał podstaw tego niewypowiedzianego głośno lęku, ale wydawał mu się nagle niesamowicie istotny. Niemożliwy do zepchnięcia do ciemnych zakamarków własnego umysłu. To było… trudne do wyjaśnienia.
OdpowiedzUsuńNie mógł błędnie upierać się, że poprzednia noc zmieniał aż tak wiele. A jednak otworzyła te pomijane dotąd drzwi. Nagle wystarczyło jedynie jedno spojrzenie posłane ukradkiem w kierunku Yechana, by posłać wszelkie niepokoje w zapomnienie i choć przecież wydawało się to czymś jedynie niezwykle pożądanym, teraz powodowało, że w ciele Yosoo na nowo rozbudzało się to niepohamowane uczucie strachu. Był rozdarty, jak nigdy wcześniej, choć przecież nie powinien. Od tych kilku lat miał Yechana na wyciągnięcie ręki, za każdym razem, gdy tylko go potrzebował lub po prostu chciał spędzić z nim czas. Wiedział tak wiele: o wszelkich jego bolączkach, o relacjach panujących w rodzinie Powellów, o pewnych nawykach i ograniczających go niechęciach.
Ale nagle zapragnął zobaczyć jeszcze więcej.
Dowiedzieć się, czy wyglądał tak pięknie każdego dnia; o świcie, gdy pierwsze promienie słońca wdzierały się śmiało przez okno w jego sypialni i ślizgając mu się po twarzy, rozświetlały ją zdrowym blaskiem. Czy jasne kosmyki trwały w uroczym nieładzie, poddając się dopiero sile porannego prysznica. Czy w ciemnych oczach, z których dopiero co ulatywały pozostałości sennych obrazów, doszukałby się tej samej iskierki, którą tak wyraźnie widział teraz. Yosoo zapragnął zgłębić nawet tak prozaiczne kwestie, jak ta, jakiej pasty do zębów używał i, czy tak jak on, wylewał jej na szczoteczkę stanowczo za dużo. Pragnął dostępu do tych informacji, które mimo tak długiej znajomości, wciąż pozostawały dla niego zagadką. Do tego, co umykało mu z nieuwagi lub innych, nieokreślonych jeszcze powodów. Do ciągu tych bezpiecznych, codziennych przyzwyczajeń, sprawiających, że człowiek stawał się tak niepowtarzalny; wyjątkowy. Może to właśnie dlatego zasłyszany nagle komentarz, zupełnie umniejszający wadze tego, co wydawało się przecież tak ważne, sprawił, że Soo potrząsnął odruchowo głową, odrzucając na bok natłok niepotrzebnych mu teraz myśli.
— Ej! — rzucił, pewnie nieco zbyt głośno niż powinien, ale nie potrafił w porę nad tym zapanować. Nie był nawet pewien, czy zrobiłby to nawet wtedy, gdyby podarowano mu te trzy dodatkowe sekundy na zorientowanie się w sytuacji. — To nie jest głupie.
Nie był dobry w pocieszaniu ani wysyłaniu zapewnień, że decyzje podejmowane przez drugą osobę, były dokładnie tymi, które powinny zostać wprowadzone w życie.
Nie mógł jednak przyjmować w milczeniu i zgodzie tego, że Chan wyraźnie zaprzeczał teraz samemu sobie, twierdząc, że coś, na co poświęcał najwyraźniej niezliczone godziny wolnego czasu, nie było warte tego, by się tym podzielić.
Nie z nim. Była to nieco egoistyczna pobudka, ale nikt, kto znał Yosoo choć odrobinę, nie powinien dziwić się temu, że nawet w takim temacie, zdołał umieścić samego siebie.
Usuń— Nie wydaje mi się również, żeby było to dziecinne — kontynuował, zeskakując naprędce z blatu, wciąż jednak zapierając się o niego rękoma. Baza; stabilna i trwała - było to coś, czego bardzo teraz potrzebował; nawet jeśli tylko czysto fizycznie. — Nie musisz się przecież ukrywać, bo i tak widziałem, co widziałem. Nie zmuszę cię do niczego, ale dobrze byłoby znać prawdę.
Chwycił w dłonie niewielką solniczkę i przez dłuższy moment, obracał ją w każdą ze stron, jakby była właśnie czymś niezwykle zajmującym, wartym dokładnego zbadania i zapamiętania.
Uderzyła w niego pewna myśl, która okazała się na tyle istotna, że nie mógł już sprawnie wymknąć się z jej macek.
Kolejna nieczysta zagrywka, tym razem wykorzystana jednak w tej dobrej wierze. A przynajmniej to starał się sobie wmówić.
— Bo wiesz… jakby się teraz nad tym zastanowić, to wychodzi na to, że ty wiesz o mnie chyba wszystko…
Yosoo
— No wybacz, ale trudno myśleć o jedzeniu, kiedy widzi się przyjaciela, który jawnie coś przed tobą ukrywa — rzucił z lekkim, ale wyraźnie teatralnym przekąsem. Nie chciał niepotrzebnie dokładać mu stresu, a przecież doskonale wiedział, że wystarczyło niewiele, by wytrącić go z tak delikatnej równowagi. — Daj spokój, czy kiedykolwiek oceniłem to, co robisz?
OdpowiedzUsuńPożałował tego pytanie niemal w tej samej sekundzie, w której to opuściło jego usta. Tak naprawdę nie mógł mieć mu za złe tego, że nie chciał powiedzieć prawdy; że tak długi czas ją przed nim zatajał. Czy istniały jakiekolwiek przesłanki, by w ogóle mu się teraz dziwić? Prawdę mówiąc Soo stanowczo zbyt często łapał się na tym, że słowa wyprzedzały jego myśli. Zdarzyło mu się więc - i to wiele więcej razy, niż mógłby sobie tego życzyć - że rzucał w kierunku Chana swoimi niewybrednymi i lekkomyślnymi komentarzami, które wymagały późniejszych wyjaśnień; poświęcenia czasu i energii, by na nowo wszystko prostować i przekonywać, że przecież… “nie miał niczego złego na myśli”. Yosoo wzdrygnął się nieznacznie na myśl uświadamiającą mu, że jego wcześniejsze zachowanie mogło być jednym z czynników, dla których zawartość gablotki była do dzisiejszego ranka owiana gęstą tajemnicą. Zakaszlał nerwowo i splótł ramiona na piersi, tym razem decydując się na to, by wlepić w Chana wyczekujące i nieznoszące sprzeciwu spojrzenie. Był to oczywiście dość ryzykowny krok: w zależności od siły jego woli, mógł wyglądać albo nieustępliwie, albo zwyczajnie… śmiesznie. Jak naburmuszone dziecko, którego plany legły nagle w gruzach, a które nie chciało się z tym jakkolwiek pogodzić.
— Dobrze mieć takie coś — podsumował krótko, tym razem szczerze, koncentrując się na tej części wypowiedzi, która zdawała się kryć w sobie choć odrobinę prawdy. — Coś, dzięki czemu można na chwilę uciec, zapomnieć, nie przejmować się… Nawet poczuć się bezpiecznym.
Wszelkie formy ucieczki od tego, co przytłaczające, były przecież czymś tak niezbędnym. Przynajmniej w mniemaniu Soo. Gdyby nie miał własnych sposobów na to, by na chwilę zapomnieć, już dawno postradałby zmysły (co można było wywnioskować choćby po tym, jak zachowywał się w kontekście ich relacji - tego, od czego uciec nie mógł i… nie chciał). Jego sposoby na radzenie sobie z codziennością okazały się jednak bardziej destrukcyjne niż ten, wybrany przez Yechana. Soo nie mógł zdzierżyć oceniającego tonu ojca, więc robił wszystko, by doprowadzić go do takiego stanu, że wszelkie opinie nie miały już racji bytu. Nienawidził narzuconego mu kierunku studiów, więc zamiast szczerej rozmowy, wybrał opcję z opuszczaniem wykładów i zawalaniem egzaminów. Nienawidził Nowego Jorku, więc łamał wszystkie panujące w nim zasady. I wreszcie… wyniszczyła go tęsknota za tym, czego doświadczył pierwszy raz ponad miesiąc temu, więc w pierwszym odruchu odsunął od siebie jedyną osobę, która mogła mu to dać.
Szeroki wachlarz działań Yosoo zdawał się być idealnym przepisem na nieuchronną katastrofę. Rozumiał to aż za dobrze.
Czy chciałby, by Channie podążał dokładnie tą samą drogą? Nie, oczywiście, że nie. Czy w takim razie nie powinien się cieszyć? Poczuć ulgi? Nie wiedział, dlaczego jednym, co teraz czuł, był przejmujący smutek… Nie potrafił do końca określić jego jasnego podłoża.
Odepchnął się delikatnie od blatu i w dwóch szybkich krokach znalazł się tuż za plecami chłopaka, by po chwili wahania, zbyt krótkiej by mogła mieć na niego jakikolwiek wpływ, objąć go od tyłu ramionami i oprzeć brodę na jego barku. Trwał tak przez moment, zastanawiając się, czy to, co chciał mu teraz powiedzieć, na pewno powinno spłynąć z jego ust.
UsuńAle może rzeczywiście, by zasłużyć na pełne zaufanie, sam musiał je najpierw dać?
Szczerość za szczerość, ironiczna sieć zależności. I choć wiedział, że Yechan nigdy nie wymagałby tego od niego, przynajmniej nie w pełni świadomie, zdecydował się podjąć to ryzyko.
— Pamiętasz tą wioskę w Korei, o której opowiadałem ci w zoo? — zapytał, choć przecież doskonale wiedział, że Chan pamiętał. Zawsze pamiętał. Każde zdarzenie, każde słowo, każdą obelgę i każdą złamaną obietnicę, która potem odciskała się na sumieniu Soo, zostawiając na nim trwałą skazę.
— Byłem tam dwa razy. Raz sam, a kolejny… Zabrałem tam kiedyś Avę. Leżeliśmy na trawie, pod drzewem wiśni. Byliśmy już po zaręczynach, które ojciec zorganizował w jednej z tych przeklętych restauracji, w których śmierdzi palonymi świeczkami. Powiedziałem jej, że o wiele bardziej wolałbym oświadczyć się właśnie tam, ale usłyszałem, że to przecież śmieszne i nieodpowiednie. I wtedy pierwszy raz pomyślałem, że to totalnie bez sensu. Że nie chcę być z kimś, kto nie potrafi dzielić ze mną tego, co dla mnie ważne. I tak właśnie jest, wiesz? Niezależnie od tego, czy chodzi o zachwyt nad maleńką wioską nad zarośniętym jeziorem, czy o składane figurki, Channie.
Odruchowo wtulił się w niego mocniej.
— Polecisz tam ze mną?
Yosoo
Nie powinno go dziwić, że Yechan wypomniał mu te uszczypliwości właśnie teraz. Prawdę mówiąc… zaskoczyłoby go to, gdyby tego nie zrobił. Sam nie podłożył, wiedział to od samego początku. Nie odezwał się więc nawet jednym słowem, choć w innych okolicznościach zalewałby przyjaciela mnogością zarzutów lub wyjaśnień, zależnie od tego, jaką drogą rozwiązania sytuacji, chciałby wówczas pójść. Tym razem czuł, choć nie było to też znowu coś typowego, że lepiej było milczeć. Przyjąć zaczepkę w całkowitej ciszy, godząc się ze wszystkim, co właśnie usłyszał. Przynajmniej, jeśli zależało mu na utrzymaniu tej nad wyraz spokojnej atmosfery. Tej swobody bycia przy sobie - tak znanej, a jednocześnie nowej, bo napędzanej wagą wczorajszych wyznań.
OdpowiedzUsuńTo naprawdę niezwykłe, jak szybko potrafiły zmieniać się najprostsze odruchy, gdy w grę zaczynało wchodzić coś, co tak łatwo można było pomylić… z uczuciem. A może naprawdę nim było?
Myśl ta uderzyła w Soo dokładnie w tym samym momencie, w którym wyczuł niespodziewany ruch między ramionami, a potem tak kojące i jednocześnie wytrącające z równowagi ciepło, rozchodzące się od dłoni Chana, ułożonych teraz spokojnie po obu bokach jego szyi.
Zaklął w duchu, gdy zdał sobie sprawę, że znów pozwolił podejść się czemuś tak zwyczajnemu, jak… dotyk. Ale może nie było w tym nic niepoprawnego? Nic, czego musiałby się wstydzić?
Uśmiechnął się bezwolnie, wyobrażając sobie ich dwoje w tej niezwykle ujmującej scenerii; w miejscu, które zachwyciło go bez reszty, jeszcze za czasów wczesnego dzieciństwa, z dala od nieprzychylnych spojrzeń i problemów codzienności. Gdyby tylko mógł, zabrałby go tam jeszcze dziś, teraz, zaraz, nie bacząc na konsekwencje ani ciążące na nich zobowiązania.
— W sumie… — zaczął niepewnie, przeskakując wzrokiem po każdym fragmencie twarzy Yechana. Wydawał mu się tak bliski i prawdziwy, jak nigdy dotąd. — Robienie wspólnie tego, czego nam nie wolno, bardzo mi się podoba.
Nie wiedział, czy chodziło mu nadal o jezioro, czy może słowa podświadomie zdradziły coś, kryło się w tych najdalszych zakamarkach jego głowy. Nie był do końca pewny, o czym dokładnie teraz mówił, ale złapał się na tym, że zrobiło mu się właśnie nienaturalnie gorąco. Odruchowo przechylił szyję na prawo, jak gdyby całym sobą lgnął teraz ku dłoniom chłopaka, pomijając wszelkie niepokoje; irracjonalny strach. Liczył się tylko Channie i możliwość wykorzystywania każdej sekundy, w której znajdował się tak blisko. Na wyciągnięcie ręki.
Soo mimowolnie rozdzielił dłonie splątane wciąż za plecami chłopaka i, zupełnie bez udziału woli, zatrzymał je na brzegach jego koszulki.
— Wiesz… — zaczął, łapiąc się na tym, że nie brzmiał już tak pewnie, jak chwilę wcześniej. Tym razem, w odróżnieniu do ostatnich przypadków, w których to emocje uniemożliwiały mu swobodne podejmowanie tego, najbardziej podstawowego nawet działania, nie zamierzał z tym walczyć. Już nie. — wydaje mi się, że rozmawialiśmy o twoich figurkach, ale… — uparcie próbował opanować pęd rozszalałych myśli i wydobyć na powierzchnię to, z czego mógłby jeszcze zrobić jakikolwiek użytek— chyba nie pamiętam, co chciałem ci jeszcze powiedzieć.
Chciał go właśnie takiego: zwykłego, nieidealnego… tę wersję Chana, zarezerwowaną tylko dla oczu Soo. Teraz i jutro, za tydzień i tak długo, na ile ten tylko by mu pozwolił.
UsuńNie kontrolował już niczego: ani własnych myśli, ani słów ani tym bardziej ruchów, czy też raczej ich braku. Bo w istocie, nie był właśnie w stanie zrobić czegokolwiek, poza dalszym utrzymywaniem spojrzenia na ciemnych, pochłaniających go tęczówkach i trwania w bezruchu, chłonąc każdą ze słodko przedłużających się sekund. Każdą, jedną, którą właśnie mieli.
Stał tak chwilę, oddychając przez lekko rozchylone usta, nim w typowym dla siebie geście poddenerwowania, zagryzł dolną wargę, ponownie - nie licząc nawet już, który to raz - zdradzając wszystko, co właśnie się z nim działo.
Mógł jedynie trzymać się tej złudnej nadziei, że w towarzystwie całej tej gry słów i wagi tematu, który poruszali, pozostanie to niezauważone, ale nawet on musiał zdawać sobie sprawę, że były na to naprawdę marne szanse.
Yosoo
— Nie chcę niczego wyśmiewać — zapewnił gorączkowo. Mogło wydawać się, że potraktował te słowa z przesadną powagą. Zupełnie tak, jak gdyby sądził, że Chan naprawdę obawiał się tego, że Soo mógłby uciec się do tak skandalicznych działań, jak wykorzystanie jego hobby do używania dla własnych żenujących naleciałości. — one… te modele… naprawdę mi się… podobają, Channie.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę figurki dawno opuściły już miejsce na podium dla rzeczy najbardziej go teraz zajmujących, ale Yosoo nie chciał dawać mu tego do zrozumienia w aż tak jawny sposób.
Brał głębsze oddechy między każdym, wypowiedzianym teraz słowem, ważąc jego znaczenie chyba po kilka razy. Bronił się przed tym każdym, dostępnym mu teraz sposobem: byle tylko zapewnić blondyna o tym, że wybrane przez niego zajęcie, nie spotkało się z jego negatywnym odbiorem. Raz, że nie miał prawa oceniać tego w żaden sposób, dwa: w jego zapewnieniu naprawdę kryła się jedynie prawda.
Nie chciał go oszukiwać. Ani w tym temacie, ani w jakimkolwiek innym.
Zdawał sobie sprawę, że i tak robili to sobie wzajemnie przez zbyt długi czas.
Ku jego zaskoczeniu, ale też niezrozumiałej jeszcze uldze, nie musiał się jednak skupiać na tym zbyt długo. Jego uwaga została skutecznie odwrócona przez niby to przypadkowy dotyk, skupiający się na kolejnych partiach ciała, na włosach, szyi, barku. Słodko rozpalający, a jednocześnie wyznaczający tę niezrozumiałą dla niego granicę. Trzymający go na pewien dystans, który doprowadzał go teraz do szału.
Rozpadał się. Yosoo nie rozumiał dlaczego, ale nawet ten potencjalnie niewinny gest wywoływał w nim reakcje, od których stronił w innych okolicznościach. Tak bezwstydnych i zdradzających to, co działo się w jego głowie, sercu i ciele. Nie chciał robić teraz czegokolwiek, co mogłoby doprowadzić do przerwania tej krótkiej chwili bliskości i… zwyczajnej czułości. Tej, której nie doświadczał chyba nigdy, bo nawet te poprzednie, budowane przez niego relacje, nie były w stanie dostarczyć mu tego, co otrzymywał od Chana za każdym razem, gdy decydowali się na obopólne zawieszenie broni; odpuszczenie gorączkowej obrony własnych granic i pozwolenia sobie na czerpanie od siebie pełnymi garściami. Niezależnie od tego, co w danym momencie chcieli sobie dać.
Bał się zabrać głos; bał się ruszyć dłonią; bał się głośniej odetchnąć.
Zrobić czegokolwiek, co sprawiłoby, że skupiliby swoją uwagę na śniadaniu, czy tym, co miało czekać ich po opuszczeniu tego bezpiecznego mieszkania. Zamiast tego przymknął na moment oczy, chcąc poczuć jak najwięcej, jednocześnie zapewniając sobie komfort wynikający z ukrycia się przed bacznym spojrzeniem przyjaciela. Nie był w stanie znieść tego ciężaru choćby przez sekundę dłużej. Kolejny, zdradzający go sygnał.
— Nie denerwuje się — skłamał, ale wiedział doskonale, że ton jego głosu był teraz tak słaby, że nie zdołałby przekonać do prawdziwości tego twierdzenia nawet najbardziej naiwnej osoby. — Po prostu… — zaczął, kręcąc się przy tym niespokojnie. — Po prostu… czasami zaskakuje mnie to, co robisz. Ale to nie tak, że tego nie chcę…
Takiego lubił go przecież najbardziej; skupionego tylko na nim, patrzącego na niego tak, jakby świat miał się skończyć nie za dzień, a już za minutę. Być może to własnie dlatego tak bardzo męczyło go to, że nie był na razie w stanie poradzić sobie z tym wystarczająco dobrze. Soo odchylił głowę do tyłu, starając się uspokoić oddech, ale szybko okazało się, że nie miało mu to jakkolwiek pomóc.
UsuńMiał świadomość, że każdy jego wdech i wydech stawał się odrobinę głośniejszy niż poprzedni i zdradzało go to tak sprawnie, jak żadne inne słowo. Czy się tym przejmował? Niekoniecznie.
Zamiast tego, zupełnie odruchowo, wsunął swoje dłonie pod koszulkę chłopaka i zatrzymał je, gdy tylko wyczuł pod palcami ciepło jego skóry.
— Możesz… — zatrzymał się, zachodząc w głowę, co tak naprawdę wyprawiał. Chciał to powiedzieć, chciał to z siebie wyrzucić, ale przez kilka uderzeń serca, zastanawiał się, czy przypadkiem nie przyniosłoby mu to większych komplikacji. Nie potrafił pozbyć się tych irracjonalnych obaw, ale mimo tego zdobył się w końcu na ten delikatny przejaw odwagi. Tak ulotny; tak nagły i krótki. — Możesz mnie teraz pocałować, Channie?
Soo </b
Gdy, tych kilka lat temu, zamienili ze sobą pierwsze słowa, niemal natychmiast tworząc między nimi tę, niezrozumiałą momentami, nić porozumienia, Soo nie przypuszczałby, że każde ze wspólnych, wcześniejszych doświadczeń, zaprowadzi ich właśnie do tego punktu. Do momentu, w którym wszystkie obawy i zahamowania, przestaną mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, pozwalając posłusznie na to, by zepchnąć się gdzieś na sam skraj listy rzeczy nudnych i nieistotnych.
OdpowiedzUsuńByły takie momenty, w których Yechan był dla Soo jedynym stałym i pewnym elementem przytłaczającej codzienności. Trwał przy nim, niezależnie od okoliczności i bólu, który niekiedy zadawał mu przy pomocy tych toksycznych słów, przepełnionych jadem i żalem do świata. Całego, z tym jednym, jasnym wyjątkiem. Jego przyjaźń znaczyła dla Soo więcej niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Choć miał na koncie tych kilka działań, które pozwalały poddać to pod wyraźną wątpliwość. Niezmienność tej relacji pozwalała mu na utrzymywanie pozorów kontroli i złudnego poczucia bezpieczeństwa. Przez lata, aż do teraz.
Nie mogło dziwić więc jego nieprzewidywalne zachowanie, stanowczo odbiegające teraz od wszelkich, spodziewanych norm. Soo nie należał do osób, które z pokorą przyjmowały to, co dla nich przygotowano. Chciał decydować samodzielnie, wybierać to, co uznał za lepsze; rezygnować z tego, co było bezcelowe i co trąciło obrzydliwą stratą czasu. Nic więc nadzwyczajnego w tym, że gdy po zasłyszeniu drobnej, ale znaczącej uwagi, nie potrafił zrezygnować z niemal natychmiastowej odpowiedzi. Choć ta nie była przecież aż tak istotna.
— Dobrze, że szybko się uczysz, Channie — przyznał w niesamowicie szczerej odpowiedzi na tę niezbyt wyszukaną, ale niezwykle trafną zaczepkę dotyczącą własnych, niedawno wypowiedzianych słów. Nawet jeśli chciał zabrzmieć teraz choć odrobinę prześmiewczo, nie istniała taka siła, która by mu to umożliwiła. Nie, gdy z ledwością panował nad czymś tak podstawowym, jak oddychanie.
Kiedy sugerował mu to, by częściej podejmował się robienia czegoś bardziej zaskakującego (cokolwiek miało to wtedy oznaczać), nie wiedział, że tak szybko odwróci się to przeciwko niemu. Że Yechan bez skrępowania i chwili zwłoki, zdecyduje się wykorzystać tę wypowiedzieć do tego, by poruszyć w nim tę delikatną i wrażliwą strunę. Nie wiedział też, że okaże się to na tyle prowokujące, że cudem tylko opanuje w sobie potrzebę, by zrobić teraz coś złośliwego, co tym razem przysporzyłoby im jedynie rozczarowania. Dla obu stron…
Zamiast tego skupił całą swoją uwagę na tym, by w pełni wykorzystywać każdą sekundę, którą wzajemnie sobie teraz dawali.
To nie tak, że czuł się zaskoczony - doskonale zdawał sobie przecież sprawę, że jego pytanie, niezależnie od tego jak cicho i niepewnie zadane, nie pozostanie bez odpowiedzi. Spodziewał się więc tego, prędzej czy później spotka się z dokładnie taką reakcją; że poczuje na swoich wargach ten najpierw delikatny pocałunek, przechodzący w mocniejszy nim na dobre zdążył się w tym zorientować. Miał wrażenie, że nie potrzebuje już niczego więcej; że ta słodka i pozornie niewinna pieszczota dawała mu dokładnie to, czego chciała każda komórka jego ciała.
I nie zamierzał z tego rezygnować.
Niezależnie do tego, jak trudne było to właśnie zadanie, starał się oddać pocałunek, poruszając niespiesznie wargami, ale miał wrażenie, że robił to tak nieporadnie, jak gdyby był to właśnie jego pierwszy raz. Każde spotkanie ich ust było dla niego, jak zupełnie nowe, w pełni pochłaniające go doświadczenie. Podobnie, jak każdy z wyczuwalnych ruchów dłoni, skupionych teraz na jego biodrze i włosach. Chciał ruszyć własnymi, choćby nieznacznie, ale miał wrażenie, że stracił nad nimi chwilowo wszelką władzę.
UsuńW pewnym momencie zachwiał się niebezpiecznie, gdy na własnej skórze przekonał się, że w haśle o mięknących kolanach, kryło się więcej prawdy, niż mógłby wcześniej przypuszczać. Nie rozumiał, jakim cudem udało mu się uniknąć upadku, ale dziękował temu wrodzonemu instynktowi, który nakazał mu bezwolne zaparcie się o blat, po obu stronach ciała Chana. Oparł czoło o jego bark, chcąc ukryć lekki uśmiech, błądzący mu teraz po ustach i pozwalając sobie na chwilę przerwy. Kilka i tak zbyt długich sekund.
— Przepraszam… — mruknął, próbując uspokoić oddech. Odruchowo mocniej zacisnął dłonie na kancie blatu, uniemożliwiając blondynowi odsunięcie się, na wypadek gdyby taki pomysł przyszedł mu teraz do głowy. — Trochę to… żenujące chyba. — dodał, przenosząc usta na jego szyję i zostawiając tam kilka delikatnych muśnięć. — Zastanawiam się, czy kiedyś mi to przejdzie.
Soo