Wychowywał się spoglądając na plecy starszego brata. Duże, ciemne oczy skrzyły się radośnie, z dumą, a postać przed nim rysowała się na niezwyciężoną, obrysowaną złotem, z bohaterską peleryną powiewającą na wietrze. On gonił za wielkimi marzeniami, a Mingi postanowił gonić za nim. Podziwiał go za wytrwałość, pracę i godziny spędzone na treningach, które przekuł skutecznie w sukces. Sukces, którego Mingi zapragnął sam dla siebie. Chciał zasmakować tego samego, szumu, dreszczyku emocji. Zacisnąć palce na biletach lotniczych do Stanów.
Aż w końcu się udało.
Prawie…
Choć zawdzięcza wszystko ludziom skupiającym się wokół niego uważa to za równie ogromne szczęście jak to, które przytrafia się starszemu bratu. W okazję, którą otrzymał wkłada całe serce, bo choć nie jest złotym chłopcem Lee, jest równie zaangażowany i pełen pasji. Z podekscytowaniem wysiadł z samolotu, zaczerpnął nowojorskiego powietrza, smakując po raz pierwszy migoczącego na horyzoncie spełnienia. Słodkiego, naiwnego równie mocno jak on sam.
Jednak śpiew, chęć zaimponowania bratu i udowodnienia sobie własnej wartości są w nim tak silne, że zupełnie obcy świat nie zdaje się choć po trosze niebezpieczny, a jedynie piękny niczym nieoszlifowany diament, po który wyciąga dłonie, finalnie chcąc być jak on, osiągnąć tyle co on i mieć takie możliwości jak on.
No hej, braciszkuuuu 🖤🖤🖤
OdpowiedzUsuń[ja już się wypowiadałam prywatnie, ale cieszę się, że teraz oficjalnie mogę powitać this adorable man na blogu 💖]
OdpowiedzUsuń[Czy to ten brat tego sławnego Lee Mondo?! NO NIE WIERZĘ, ale afera będzie. Kocham was za te dramy, serio. A Mongo (boże, jakie urocze imię 🥰) wydaje się przyjemny. Baw się dobrze, a gdybyś chciała wątek, to zapraszam 🩷]
OdpowiedzUsuńOctavia/Alyvia/Sophia
[O boziu, rodzinka kimczi się powiększa! Ciekawa jestem w jakie dramy wpakuie się Mingi, a jesli pójdzie w ślady starszego brata to będzie bardzo ciekawie. 🤭 Słodziak z niego I taki niewinny się wydaje, oby Nowy Jork nie pożarł go w całości. A raczej aby Plotkara tego nie zrobiła😉 Udanej zabawy!^^]
OdpowiedzUsuńCornelia, Elena
Caden, Emerson & Gabs
[Nie mogę nie przejść obojętnie. Musi być ogromnie ciężko tak gonić za starszym bratem, ale mam nadzieję, że w końcu osiągnie to, czego chce.
OdpowiedzUsuńNo... oczywiście,jeśli plany nie zakładają inaczej :D
Udanej zabawy, a w razie czego, zapraszam do siebie ^^]
Yosoo
[Ach te nastoletnie marzenia... Czasami aż człowiek żałuje, że zdążył już z nich wyrosnąć.
OdpowiedzUsuńPowodzenia z kolejną postacią, co do której przeczuwam, że Nowy Jork nieźle ją jeszcze zaskoczy.]
Spotted: Czy coś mnie ominęło? Nikt nie uprzedzał, że młodszy brat tego koreańskiego przystojniaka zawita za nim na Manhattan! Nie zrozumcie mnie źle... Gdy mu się przyglądam, jestem naprawdę daleka od złości. Jak wiele osób przed nim, Little Gold śni Amerykańskim Snem, bo jeszcze na dobre nie zdążył rozpakować walizek w naszej pięknej, miejskiej dżungli... pełnej dzikich i drapieżnych zwierząt. Uważaj, M. Jeszcze Cię pogryzą.
OdpowiedzUsuńWitam na blogu!
buziaki,
plotkara 💋
Namgi z trudem musiał przyznać, że całkowity powrót do pracy przyszedł mu ciężej, niż chciał.
OdpowiedzUsuńDnie, które spędził na odpoczywaniu i zdesperowanym błaganiu nieznanej mu siły wyższej o przyśpieszenie dojścia do siebie, były wtedy czymś wręcz męczącym. Czasem, w trakcie którego chciał jak najszybciej wrócić do pracy; do studia, jak i pozostałych, uwierających go z tyłu głowy, problemów.
A jednak kiedy już dostał szansę, aby ponownie zasiąść w bliższym mu niż własny apartament, pokoju, miał wrażenie, że nie dobrnie do końca doby bez całkowitego wymęczenia się.
Był wybity z rytmu. Ze stałej rutyny, która napędzając samą siebie, funkcjonowała w jego oczach idealnie, a teraz ledwie potrafił za nią nadążyć. Jego organizm przestawił się na pasywny, czy raczej zwyczajnie zdrowy tryb życia, a Namgi potrzebował, aby wrócił do tego wyniszczającego, ale zadowalająco produktywnego. Miał dość ślęczenia przemęczony nad biurkiem, przyglądając się rozsuwającym przed oczami tekstom i nie radząc sobie z wyszukiwaniem słów zastępczych. Lepiej pasujących rytmem, czy liczbą sylab.
Gdyby jeszcze czuł się później wypoczęty, jak jego ciało samoistnie postanowiło się wyłączyć, narzekałby mniej. Ale to również z nim nie współpracowało, powodując jeszcze większe zmęczenie, niż podczas ciągu nieprzespanych nocy.
Wszystko to łączyło się na obraz niemal nieustannie poirytowanego Junga, który nie chciał mieć styczności z połową swoich klientów, bo zachodzili mu za skórę najmniejszymi błahostkami. Mówili za szybko lub za wolno, mieli za wysoki głos lub irytującą manierę, której nie umiał puścić koło uszu. Starał się jednak zachować przynajmniej pozory, a przy okazji był wdzięczny samemu sobie ze wczesne odpuszczenie łagodnienia swojego podejścia, przez co sporadyczne wybuchy nie równały się z końcem lewej umowy.
Nie wziął tego pod uwagę, kiedy bezmyślnie, bez zrobienia potrzebnego, a na pewno pomocnego, ‘background checku’, zgodził się na podjęcie kolejnej osoby do współpracy - a raczej na samo spotkanie, po którym w ogóle mógłby zdecydować, czy zamierza się zgadzać.
Niedokładność połowicznego związania włosów jedynie podkreślała jego krzywy, a przede wszystkim, przewrażliwionego stanu, w którym tkwił od pewnego czasu, a wątpliwe spojrzenia rzucane od kobiet z recepcji, kiedy zjawiał się w budynku z samego rana, utwierdzało go w tym, że jakiekolwiek próby zamaskowania tego spotykały się z niepowodzeniem.
Tak samo, jak jego nadzieja, że będzie mógł spędzić ten dzień wyłącznie w swoim towarzystwie, bo zdążyło mu na moment wypaść z głowy, że miał przecież umówione tego dnia pierwsze spotkanie z nowym, możliwym klientem.
To dopiero sygnał telefonu mu o tym przypomniał, niemal śmiejąc się w twarz, że miał odwagę śnić o zatraconym spokoju
— Kurwa… — westchnął zrezygnowany pod nosem jeszcze przed podniesieniem słuchawki, starając się wyrzucić, chociażby część z góry narzuconego złego nastawienia. Wymamrotał ciche ”tak, pamiętam” do telefonu, kiedy już bezpośrednio zderzył się z informacją o oczekującym na niego chłopaku — Zaraz będę — skwitował jeszcze, znajdując w sobie pokłady energii, aby przynajmniej z odrobiną kultury, przyjąć go do siebie, aniżeli nakazać tułanie się przez budynek; teoretycznie banalnym w strukturze, a jednak, jak każdy nieznany, dający prędką szansę na zgubienie się.
Wychodząc ze studia rzucił jedynie przelotnie okiem na stojącego przy drzwiach ochroniarza - trwającego tam niemal dwadzieścia cztery na dobę ze względu na… urokliwe przeżycia z ostatniego czasu - i skierował się wprost do recepcji, prawie że od razu wyłapując wzrokiem młodego, podrygującego w każdy, nerwowy sposób, chłopaka
— Mingi? — zapytał z czystej formalności przez brak kogokolwiek innego w ich najbliższym otoczeniu, podchodząc przy tym do zajmowanej przez niego kanapy, aby zaraz wznowić krok, tym razem w stronę studia i przelotnym machnięciem ręki namawiając go do zrobienia tego samego — Chodź, obgadamy wszystko w studiu.
Namgi
Od początku mógł wyczuć na sobie ciężar wzroku chłopaka, miejscami może wręcz przytłaczający. Może przez to, że dawno nie pracował z kimś nowym; może przez to, że zdecydowanie nie prezentował się zachwycająco, ale nie potrafił znaleźć w sobie siły, aby się tym przejąć oraz coś z tym zrobić.
OdpowiedzUsuńZ ulgą przyjął skierowane gdzie indziej skupienie Mingiego, towarzyszące całą drogę, aż nie znaleźli się przed, a zaraz w, studiu. Zapewnił przelotnie ochroniarza, że spotkanie było umówione, i że, tradycyjnie, jakby była potrzeba, to będzie wiedział. Choć szczerze wątpił, że nie poradzi sobie z kimś pokroju ciekawskiego chłopaka, dotrzymującego mu kroku.
Słabe wykrzywienie ust w uśmiechu samoistnie wystąpiło na jego twarzy, kiedy dotarła do niego pierwsza, wręcz impulsywna, reakcja ze strony ciemnowłosego, zostawiona jednak bez komentarza. Studio było jego dzieckiem. Czymś, czego może nie zdobył własnymi siłami, ale zdecydowanie pozwolił wyrosnąć na taki poziom ciężką pracą. Przyłożeniem ręki do licznych dodatków w wystroju, niosących ze sobą również mnóstwo wspomnień. Liczne instrumenty, gdzie niektórym mógł przypisać dokładny utwór na nich zagrany, czy też stworzony. Sam sprzęt, nad którym spędził więcej czasu, niż we własnym łóżku, i o który dbał lepiej, niż o siebie samego. Pamiątki, szczególnie te z Korei, których nigdy nie schował; nieważne jak brutalnie rozdzierały mu serce i dosypywały do środka soli.
Luźno, pewnie naturalnie dołączona kwestia grzecznościowa zdołała się do tego dołączyć i wybić go z nieistniejącego rytmu podczas zajęcia fotela przy konsoli
— Daj spokój z tym, Mingi. Po imieniu starczy — wtrącił się jedynie na moment, aby od razu naprostować brak potrzeby co do zachowania zawyżonego, formalnego wrażenia. Nie zamierzał kazać mu, aby zwracał się nazwiskiem, czy per pan, czując się straszliwie postarzałym samym słowem. Szczególnie ze strony kogoś, jak on, czyli zapewne niewiele młodszego od niego samego.
Kiwnął lekko głową, przy okazji karcąc samego siebie w głowie przez kolejny objaw jego nieogarnięcia. Odsłuchał jedynie jeden z serii mu podesłanych, mówiąc sobie, że zrobi to później. Ale zwyczajnie zapomniał, gubiąc maila w stercie pozostałych, choć specjalnie go zaznaczył. Lee nie musiał jednak tego wiedzieć, więc Namgi siedział cicho, wodząc wzrokiem za odrzuconą na bok torbą. Przeniósł go zaraz na podsunięty mu pendrive, który odebrał z cichym podziękowaniem i obrzucił widocznie nerwowego chłopaka wzrokiem, nim odwrócił się do odpalonego komputera, by wykorzystać przekazany mu nośnik
— Tym i tak nie ty musisz się zajmować — mruknął półobecnie, przegrzebując skrzynkę pocztową, jak i nowe pliki, aby móc zapakować wszystko w jedną całość dla siebie samego — Dopóki wiesz, że coś brzmi dobrze lub chujowo, to pół biedy — dodał, nie ukrywając drobnego grymasu, jaki wkradł się na jego buzi. Miał w końcu parę klientów, którzy nie rozumieli nawet takiej podstawy; nie potrafili wyczuć kluczowych różnic w nagraniu, barwie dźwięku i efekcie, jaki miała wywołać.
Czytał niedokładnie nazwy plików, głównie w próbie rozgryzienia, czy sprzedadzą mu jakieś informacje, kiedy Mingi wystąpił z kolejną; szczerze nie do końca przez tekściarza spodziewaną, propozycją, zmuszając go do ponownego spojrzenia w jego kierunku. Zazwyczaj był witany z gotowcem, zarysem tego, czego ktoś od niego oczekiwał, dokładnych wytycznych. Nieraz z kimś, kto nie pałał faktyczną pasją do muzyki, a raczej pieniędzy, jakie można było na tym zbić, jeśli trafiło się w dobre ręce
— No dobra — stwierdził po chwili zamyślenia, wskazując przy okazji na wejście do budki nagraniowej. Raczej nie tak przebiegały jego spotkania, a szczególnie te pierwsze, które skupiały się na tym, co mógł usłyszeć wcześniej, na właśnie zdecydowaniu tego, czego się od niego oczekuje i czy chciał się w ogóle tego podejmować. Teraz jednak poczuł się dziwnie… zaintrygowany, mimo tlącej się w nim irytacji wobec koślawego zorganizowania chłopaka.
Po dodatkowych sekundach myślenia, sam wszedł z cichym westchnięciem do budki
Usuń— Pasuje Ci cokolwiek z tego, co przyniosłeś? Czy masz jakieś specjalne życzenia? — uszczypliwemu komentarzowi brakowało żartobliwej lekkości, jak i pełnego skupienia Namgiego, który ze ściągniętymi brwiami zajął się odpowiednim uregulowaniem mikrofonu do osoby Mingiego.
Namgi
Minsoo popełnił w swoim życiu — a szczególnie w ostatnim roku — naprawdę wiele błędów, ale do tej pory było coś, co wychodziło mu bez zarzutu… i to od wielu, wielu lat. Był wspaniałym synem i dobrym bratem, a przynajmniej dokładał wszelkich starań, by i matka, i Mingi byli z niego zadowoleni. Gdy tylko usłyszał, że młodszy brat (lub, jak Minsoo go dalej nazywał, młodszy braciszek) ma ogromne marzenie, by tak jak i on dotrzeć do Nowego Jorku, by rozwijać swój wielki talent, od razu pojął sobie za punkt honoru, by zrobić wszystko, co w jego mocy, aby się to udało. Zabrali się oboje do przeglądania możliwości stypendialnych, bo Mingi oczywiście był prymusem — ach, Ci twoi złoci chłopcy, jak to zawsze mówiły koleżanki starszej pani Lee — i od paru miesięcy dzień w dzień przesyłali sobie wiadomości, czasem dzieląc się informacjami, a czasem po prostu snując plany i marzenia, co będą robić, gdy już młodszy Lee znajdzie się na miejscu, w Nowym Jorku.
OdpowiedzUsuńNie do końca wiedzieli, jak to się stało, bo maili, listy i wiadomości przesyłali wszędzie, gdzie się tylko dało, ale w którymś momencie ich matka otrzymała telefon bezpośrednio od zarządu jednego z najlepszych prywatnych liceów na Manhattanie. Lepiej być nie mogło! Ich mama miała wiele obaw, ale Minsoo zapewnił ją, że nawet pracując, na pewno znajdzie czas, by doglądać, czy Mingi na pewno pilnie uczy się w swoim pokoju, nie pije, nie pali i zmienia majtki na czyste. Gdzieś z tyłu głowy snuł już plany, że w najbliższych latach sprowadzi i ją, by mogli wszyscy cieszyć się życiem w Ameryce, bo mimo wszystko, Minsoo czuł, że byłoby im tu wszystkim znacznie lepiej, niż w Korei.
Praca była w tym momencie drugorzędna, choć coraz bardziej wkradała się do jego głowy obawa, że nie wie, co tak naprawdę robić. Przyjechał do Nowego Jorku z marzeniami o karierze tancerza, a w ciągu ostatnich prawie dwóch lat zdążył skończyć jeden kurs taneczny na Broadway Dance Center, podpisać kontrakt w rodzimym kraju na zostanie idolem, stracić go przez głupi skandal, który okazał się fałszem, skończyć drugi kurs, podpisać kolejny kontrakt, ale w Stanach i dorobić się przy tym całkiem sporej sumy pieniędzy ze względu na rozpoznawalność, którą zyskał. Teraz utrzymywał się ze współprac i mniejszych projektów, gdzie bardziej niż swoje umiejętności pokazywał swoją twarz, i chyba to w tym wszystkim najbardziej go bolało. To, oraz fakt, że wytwórnia coraz bardziej naciskała go na wydanie albumu, a on przecież nawet nie był tym wcale zainteresowany… Miałby się stać kolejny raz pustą marionetką. Kimś sztucznym, kimś, kim gardził z całego serca.
Tą samą osobą, która z zimną krwią zaprzepaściła czyjąś karierę, by coś na tym ugrać, i złamała serce w ramach zemsty.
Już nie woził się dobrym samochodem, bawił w drogich klubach i nie sypiał w wykwintnych hotelach za pieniądze wytwórni, bo nie było go na to stać — wrócił do Chinatown, gdzie wynajął sobie trzypokojowe, ładne mieszkanie, i choć próbował się tego wstydzić, bo czuł, że tego się od niego wymaga, cieszył się z powrotu do siebie. Gdzieś w tym ferworze kariery się pogubił, a teraz sklejał na nowo.
A przynajmniej się starał.
— Mingi! Tutaj! — wołał, trzymając na głową ogromną, kartonową tabliczkę z czerwonym napisem: “Lee Mingi, mój przystojniaczek”. Uśmiechnął się szeroko na widok brata, który właśnie wychodził na halę przylotów, i dalej rozglądał się niepewnie wokół. — Mingi, przystojniaczku, chodź tutaj!
I zaraz trzymał go w ramionach, mocno klepiąc po plecach, uradowanymi oczami chłonąc jego lekko przestraszone spojrzenie. Widział w nim siebie samego, tak samo zalęknionego, gdy dwa lata wcześniej schodził na amerykańską ziemię, a wszystko było takie nowe i ekscytujące.
Usuń— Chodź, zabierzemy twoje walizki do domu, a potem wyjdziemy coś zjeść, zrobimy sobie dzisiaj ucztę, musimy świętować twój przyjazd — powiedział, zabierając od chłopaka torbę. Trochę ukłuło go w sercu, gdy zobaczył, jak mało bagażu Mingi zabrał ze sobą, ale starał się to w sobie stłumić. — Aha, i oczywiście, rozmawiamy tylko po angielsku od teraz. Musisz ćwiczyć przed pójściem do szkoły, nie możesz popełnić moich kali jeść, kali pić błędów.
Zapowiadały się świetne wakacje.
Minsoo zachichotał pod nosem, zwijając usta w wąską linię, gdy tylko brat wyrwał mu z ręki plakat, ale uszanował jego zażenowanie na tyle, że nic więcej na ten temat nie powiedział. Choć chciał, to na pewno, bo jak każdy starszy brat uwielbiał pastwić się nad rodzeństwem, starając się wprawić je w zakłopotanie na każdy z możliwych sposobów. Cóż, takie uroki bycia nastolatkiem, kiedy każda najmniejsza rzecz jest w stanie wywinąć świat do góry nogami… Ale mimo wszystko Minsoo najbardziej by sobie życzył, by Mingiego to nigdy nie opuściło — bo choć patrząc na jego twarz, dalej widział tego samego chłopca, który z płaczem przybiegał do niego, gdy przewrócił się na boisku, nie mogło ujść jego uwadze, jak dorósł w ostatnim czasie. I bardzo go to zszokowało.
OdpowiedzUsuń— No chyba mógłbyś ukraść — powiedział oskarżycielskim tonem. — Kiedy ty tak urosłeś, Mingi… jesteś prawie mojego wzrostu! — dodał z oburzeniem, kompletnie nieświadomy faktu, że brzmi jak własna matka. — To ewidentnie to domowe jedzenie… — mamrotał pod nosem.
Zmrużył teatralnie oczy na uwagę brata o jego angielskim, co miało oznaczać, by dla własnego dobra nie zgłębiał tego tematu. Ale miał rację — Minsoo, gdy pierwszy raz przyleciał do Nowego Jorku, narobił sobie samemu wiele kłopotów, a już szczególnie momentów zażenowania podczas rozmów z obcymi. Ile razy promienny uśmiech uratował go w opresji… Nie umiałby zliczyć.
— Ach… — mruknął, kiedy padły imiona Ari i Seojuna.
No tak. Jak mógł być taki głupi, żeby nie pomyśleć, by się odpowiednio na te tematy przygotować. Z żadnym z nich — z wiadomych powodów — nie utrzymywał kontaktu. I gdy już miał rzucić jakąś wymijającą odpowiedź, zdał sobie sprawę z faktu, że przecież, skoro mieszkali teraz na Chinatown, istniała spora szansa na to, że w którymś momencie mogliby z dziewczyną na siebie wpaść, a co gorsza — Mingi mógłby wpaść na nią!
— Cóż, wiesz, nie utrzymujemy już za bardzo kontaktu ze sobą. Jakoś to się wszystko rozjechało i w ogóle, oni też są bardzo zajęci pracą i… Ten, no, mało się widujemy, praktycznie wcale. — Nie mógł mu powiedzieć prawdy, po prostu nie mógł. Jako starszy brat… powinien być wzorem do naśladowania, a nie złym przykładem. — Ale bardzo chętnie przedstawię cię moim innym znajomym, tym od tańca! Wszyscy już czekają na to, żeby cię poznać! I jeszcze — zniżył głos do szeptu, pochylając się nad chłopakiem, a ręką przywołując taksówkę — jeśli bardzo chciałbyś zobaczyć, jak to wszystko wygląda od kuchni, mogę cię kiedyś zabrać ze sobą do studia. Ale musisz mi obiecać, że nie rzucić się na wszystkich z milionem pytań.
Może z Mingim obok będzie mu łatwiej odstawiać tę szopkę.
Skinął jedynie głową w odpowiedzi na sugestię Mingiego, opuszczając niedługo później wygłuszoną budkę, aby ponownie zająć miejsce przed sprzętem.
OdpowiedzUsuńCover. Nie powinien tak naprawdę oczekiwać czegoś innego; czegoś więcej - w końcu to on był od tworzenia, a nie jego klienci, choć niektórzy przychodzili z własnymi zamysłami; parokrotnie z nieudolnymi próbami freestyle’u na wybranym przez siebie podkładzie. I szczerze nie wiedział, co preferował. Tak jak przyjście z czymś własnym pozwalało mu na zapoznanie się z tymi kreatywnymi umiejętnościami, tak wykonania, jak covery dawały możliwość porównania do oryginału - tego, w jakiej skali, ktoś czuł się komfortowo, jakie miał możliwości wokalne, a jakie ograniczenia. I mimo wszystko, też zostawiały możliwość; swobodę, dodania czegoś od siebie - czy to innego brzmienia, czy własnej, wcześniej nieistniejącej lub prezentującej się zupełnie inaczej, wstawki.
Odszukał odpowiedni utwór w zapisanych plikach, dla upewnienia się, czy myślał o tym samym podkładzie, aby móc za chwilę włączyć czystą, nietkniętą wersję. Taką, która pozwoli mu skupić się jedynie na głosie chłopaka. Sam postawił siebie w sytuacji, w której nie wiedział czego się spodziewać, więc musiał skorzystać z tej chwili jak najlepiej - wyciągnąć jak najwięcej wniosków, które równie dobrze powinien był postawić wcześniej, jeszcze przed umówionym spotkaniem.
Namgi zdecydowanie nie pałał miłością do niezorganizowanych ludzi, a jednak osobiście takim teraz był. I jedynie utwierdzał się w fakcie, jak bardzo tacy zachodzili mu za skórę. Irytował sam siebie tym, że nie był przygotowany co do najdrobniejszego szczegółu w kwestii Mingiego. Nawet jeśli nie pokładał wielkich nadziei, od początku planując wpisać go do jednej z dwóch grup: nieutalentowanego, ale obrzydliwie bogatego dzieciaka, który chciał sławy - choć to mógł raczej skreślić, patrząc na fakt, że przyszedł sam i tak wiele dostarczył mu mailem, jak i przez przyniesienie pendrive’a. Albo do tej drugiej, będącej całkowitą odwrotnością pierwszej. I nie potrafił już zdecydować, co byłoby, i pod jakim względem, gorsze.
Niezależnie od tego, zaczął wsłuchiwać się niemal od razu, kiedy pierwsze dźwięki wybrzmiały w studiu, chwilę później idąc w parze z głosem chłopaka. Z barwą, której wstępnie się nie spodziewał, a jednak wpasowywała się w grający podkład, zarazem jawnie dając wybrzmieć radości, którą Namgi mógł kątem oka zauważyć, przy zawieszeniu skupionego wzroku na bliżej nieokreślonym punkcie na rozdzielającej ich szybie.
Było parę niedociągnięć, jasnych sygnałów o niezaznajomieniu chłopaka może nie stricte co do własnego głosu, ale działania studia; profesjonalnego mikrofonu. Ale mimo tego Namgi musiałby być głupcem, aby nie zauważyć iskrzącego w nim potencjału.
Ale była kwestia, która trapiła go najbardziej. Ta, która nie pozwalała mu na spontaniczne podjęcie decyzji i nie dawała spokoju. Zazwyczaj nie dorabiał się klientów spoza określonego grona; spoza ludzi, którzy wiedzieli, jak się do niego dorwać, a zazwyczaj nie byli to ci pokroju uradowanego, dalej tkwiącego w budce, Mingiego.
Niemiłosiernie męczył między zębami dolną wargę, rozważając nad kolejnymi krokami. Nad tym, czy powinien tak jak zazwyczaj, poprosić o coś jeszcze, w innym stylu i gatunku, aby dostać więcej informacji, czy może odbiec od stałego scenariusza zapisanego wyłącznie w jego głowie
— Chodź tutaj — nakazał jedynie przy pozwoleniu na zastąpienie lecącej w słuchawkach muzyki swoim głosem, nieplanowanie tworząc atmosferę owianą tajemnicą. Wskazał głową na kanapę, dalej chwilę bijąc się z własnymi myślami.
— Jak w ogóle do mnie trafiłeś? — spytał w końcu bez ostrzeżenia, po części ze szczerej ciekawości, jednak też z ukrytą podejrzliwością. Nie wiedział - nieważne, jak idiotycznie mogło to brzmieć. Nie mógł zrozumieć skąd ktoś taki, jak Mingi - zdecydowanie nienależący do świata Nowego Jorku, czy tego szemranego muzycznego - wynalazł do niego kontakt, całkowicie przy tym zapominając o tym, że przecież nie był już anonimowym twórcą.
Namgi
[Hej! Rozumiem i absolutnie nic się nie dzieje. <3
OdpowiedzUsuńPrzyznam się teraz bez bicia, że pisząc pierwszy komentarz, miałam nawet w głowie już cień zamysłu na wątek, ale... już zupełnie nie pamiętam, co to było. Cieszę się więc ogromnie, że Ty coś masz i oczywiście nie widzę przeszkód, by pójść w tym kierunku. Tym bardziej, że takie miejsca i wydarzenia, to dla Soo praktycznie drugi dom, a jak jeszcze poczuje, że cała otoczka robi na kimś wrażenie, to na pewno nie odmówi "wprowadzenia" w ten świat ;) ]
Yosoo
Doyun lubił rutynę, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył.
OdpowiedzUsuńBył przyzwyczajony do swojej codzienności, dokładnego planu działania, czy wypełnionego po brzegi harmonogramu, tak, by nie zmarnować ani sekundy cennego czasu. Pobudki dokładnie kwadrans po szóstej, uważnie stawiane kroki w przedpokoju, delikatny pocałunek złożony na policzku matki i kiwnięcie głową w kierunku ojca. Każdy z tych gestów pełen szacunku, z wyuczoną finezją, dokładnością i precyzją, zupełnie jakby stał na deskach teatru, a nie w kuchennym przedsionku.
Przy stole siada wyprostowany, a obie dłonie odruchowo wyciąga w bok, by po sekundzie poczuć na nich uścisk. Ten po lewej subtelny, dodający otuchy. Kciuk delikatnie muskający jego skórę, niewypowiedziane słowa zastąpione cichym gestem. Ten po prawej zupełny kontrast. Nie emanuje przyjemnym ciepłem, a parzy, zaciska się mocniej, chcąc niemo okazać swój autorytet, sprawia ból, a Doyun spuszcza głowę w dół, zaciskając powieki. Nie wsłuchuje się w słowa modlitwy, te zna na pamięć, a przez kolejne piętnaście minut skupiony jest na tykających wskazówkach zegara, wyczekując cichego zgrzytu, poprzedzającego wybicie siódmej rano.
Zamykając za sobą drzwi mieszkania, jego ramiona w końcu opadają w dół, a oddech, który nabiera w płuca jest głęboki, podobny do tego chwilę po wynurzeniu z wody. Pozwala sobie na słaby uśmiech, jednak ten szybko ustępuje miejsca grymasowi, gdy promieniujące pieczenie przypomina mu o rozciętej wardze.
Mury szkoły przekracza długo przed resztą uczniów, więc kiedy przemierza długi korytarz, zamiast gwaru rozmów, słyszy jedynie rytm wystukiwany przez podeszwy swoich butów, aż nie zatrzyma się przed dobrze znanymi mu drzwiami, prowadzącymi do sekretariatu.
Jego codziennie wizyty zazwyczaj trwają kilka minut. Krótka wymiana zdań, odebranie uprzednio przygotowanych dla niego notatek dotyczących szkolnej społeczności, czy nadchodzących wydarzeń, przekazanie tego, o co w ubiegłbym tygodniu zdążyli poprosić rówieśnicy.
Dzisiaj jego rutyna zostaje zaburzona, a dreszcz ekscytacji przechodzi wzdłuż linii kręgosłupa, kiedy uważnym wzrokiem zaczyna śledzić wręczony mu harmonogram. Oczywiście, że był na to przygotowany, a nieliczne informacje, jakie zostały mu przekazane, już dawno zostały uważnie poukładane w małej szufladce z przypisanym imieniem, co nie zmienia faktu, że dłonie chłopaka dalej drżały nerwowo, kiedy ten, usadowiony w rogu pomieszczenia, rozpisywał plan działania, na idealny pierwszy dzień.
Doyun postanowił sobie za punkt honoru, że będzie idealnie, każde z pytań uzyska odpowiedź, każdy zakamarek szkoły zostanie odkryty, a Lee Mingi, kimkolwiek był nowy nabytek Świętego Judy, zostanie powitany jak należy.
Więc kiedy tylko drzwi sekretariatu otworzyły się ponownie, Doyun podskoczył szybko, zbierając ze stolika kartki papieru, by stanąć przy drewnianym blacie w momencie, gdy dłoń sekretarki powędrowała ku górze, by wskazać na niego.
— Mingi, poznaj Doyuna, jest przewodniczącym oraz twoim osobistym przewodnikiem. — Kobieta uśmiechnęła się, kiwając głową w kierunku wyższego z chłopaków, a chwilę później ułożyła na blacie teczkę podobną do tej, którą godzinę wcześniej wręczyła brunetowi. Nie czekając na odpowiedź żadnego z nich, ponownie wróciła wzrokiem do ekranu monitora, co dla Doyuna było sygnałem, że nadszedł czas na przejęcie pałeczki.
Doyun uśmiechnął się szeroko, ignorując pieczenie wargi i ukłonił, stojąc teraz na wprost młodszego.
— 안녕하세요, 반가숩니다, 박도윤임니다 — Wyrzucił z siebie podekscytowany, uważnie lustrując twarz chłopaka. Mimo, że Park dorastał w Stanach, znał swój ojczysty język i korzystał z każdej nadanej mu okazji, by go użyć. Lekkie drżenie dłoń i rozszerzone źrenice Mingiego były podpowiedzią, że jego ciałem szarpały nerwy, a Doyun chciał przynieś komfort, jak tylko mógł.
Mógł spodziewać się każdej odpowiedzi, tych mniej i bardziej prawdopodobnych. Jednak ta, którą usłyszał; która powinna tak naprawdę być pierwszą występującą w jego myślach, zwyczajnie się nie spodziewał.
OdpowiedzUsuńHyerin. Przeklęta Hyerin i album, który przecież jeszcze nie tak dawno temu kończył tworzyć i dopinał wszystko na ostatni guzik, aby móc z zadowoleniem wypuścić go w świat, mimo przypisanego tam imienia piosenkarki. Przyłożenie palców do skroni było wręcz automatycznym, niekontrolowanym przez niego odruchem, jako marna próba odreagowania irytacji. Dla własnego dobra, jak i swojej kariery, powinien być jak najbardziej pasywny - zrzucić wszystko to, co wiązało się z artystką gdzieś w zapomniane, byleby zostawić sobie otwartą ścieżkę do kolejnych możliwości, ale nie potrafił. Szło za tym zbyt wiele wspomnień, część, których w ogóle nie chciał pamiętać. Błędów, jakie wtedy popełnił i do teraz wypominał samemu sobie, nawet jeśli sprawa została uznana za zamkniętą. Sama osoba Hyerin, której zwyczajnie nie znosił, denerwując się przy natrafieniu na zdjęcie, czy samą wzmiankę w sieci.
Przez chwilę pomyślał, że może to nawet ona przysłała tutaj chłopaka, jako jakiś nieśmieszny, wredny żart, choć zaraz miał wyjaśnione, że samodzielnie do niego dotarł - zresztą, mimo nagłej niechęci, nie mógł powiedzieć, że jego zjawienie się było właśnie tym, żartem. Bo jednak miał talent i zadatki na wykucie z tego czegoś sensownego.
Westchnięcie równie automatycznie wyrwało się spomiędzy jego ust, wraz z chwilowym zamknięciem oczu przez nagły nakład, szczerze mu zbędnych informacji - niewiele mógł z nimi zrobić, oprócz życia w świadomości, że był znany właśnie ze względu na ten jeden album, w który włożył serce, ale nawet nie potrafił być z niego w pełni dumny
— Dobra, Mingi, przestań gadać na chwilę — jego słowa zlały się z cichym mruknięciem ze strony chłopaka. Obecna w nich warstwa chłodu nie była zamierzonym zabiegiem, lecz jasno wydającym jego irytację. Nie tylko ze względu na Hyerin, ale i samą decyzję pójścia prosto do niego, zamiast do wspomnianej wytwórni. Nawet czysto z tego faktu, że oferowała więcej, niż pracujący na własną rękę tekściarz w Nowym Jorku. Jak i to, że, może nawet nieumyślnie, umniejszało mu to. Co z tego, że sam to robił dalej tkwiąc w roli ghostwritera z imieniem przypisanym wyłącznie do tego jednego albumu, i że faktycznie był wtedy łatwiej dostępny.
Była jeszcze ta jedna kwestia, która zadręczała mu myśli i nie był pewien, czy chłopak był jej w pełni świadomy. Wytwórnia by go nie wysłuchała, możliwe - jedna sprawa. Same koszty, jakie za sobą mogła nieść, były jeszcze kolejną. Prawdopodobnie większymi, niż u niego, ale nie zmieniało to faktu, że takie właśnie istniały
— Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ja nie pracuję za darmo, prawda? — musiał mieć to rozjaśnione, nim podjąłby jakąkolwiek decyzję. Dla dobra ich obu. Gdyby zgodził się od razu, ryzykował wpadnięciem w sytuacje, gdzie goniłby go wiecznie o pieniądze - sam w końcu wiedział, jak to jest.
Jakaś jego część karciła go za to, jak obchodził się z chłopakiem. Za nieco zbyt nieczułe i ostre, wypowiadane słowa, czy to, że dalej trzymał go w niepewności pod względem samej oceny jego talentu. Była to jednak część zbyt przygnieciona wybudzoną irytacją i zmęczeniem, jakie tak wytrwale panowało w jego ciele, znieczulając chociażby zachowanie cząstki wyrozumiałości i grzeczności.
Namgi
Palce Namgi’ego starały się uspokajająco masować grzbiet nosa, nabierając jedynie na intensywności z każdą myślą, czy słowem, jakie go zalewało. Równie mocno zaciskał zęby w próbach pohamowania setki komentarzy, jakie cisnęły mu się na usta, a którymi, tak naprawdę bez większej przyczyny, naskoczyłby na siedzącego w studiu chłopaka. Bo powinien docenić jego zapał do rozpoczęcia współpracy; oddanie, mimo tego, że nic jeszcze nie było pewnie i, jak zdążył się domyślić, obcy był mu ten wewnętrzny świat muzyczny
OdpowiedzUsuń— Tak, zgarniają — lecz zamiast tego nie potrafił się wyzbyć kąśliwości ze swojego głosu, jak i sporadycznie unoszonego, wypalającego w chłopaku dziurę, spojrzenia. Gdyby przyszedł innego dnia; gdyby życie Junga dopiero co nie wracało na nogi - koślawe i nieustannie drżące pod wpływem najmniejszego nacisku - może wtedy potrafiłby zebrać w sobie namiastki łagodności — Ale też nie pracują, tak o. Nie zamierzam wyjebać pieniędzy i czasu w błoto, jeśli ma mi się to w ogóle nie zwrócić, Mingi — nie był łasy na pieniądze, nie doskwierał mu w końcu ich brak, lecz to właśnie był powód, czemu tak było. Dzięki tym drobnym ‘zabezpieczeniom’, czasami lewym umowom, nie musiał żyć w strachu, że skończy bez grosza przy swoim imieniu. Bo tak naprawdę on nic nie tracił, jeśli kariera klienta legła w gruzach - tylko oni. Był zbyt pewny swojego fachu, aby odebrać to jako obraza dla jego dzieł. Miał zbyt wiele sukcesów na koncie, aby któryś z utworów, obok którego nawet nie widniało jego imię, właśnie je naruszył.
Nie mógł robić wyjątków, ani podjąć się ryzyka. Nawet jeśli miało być nieznaczne. Dobrze o tym wiedział i wbijał samemu sobie tę informację non stop, kiedy przychodził do niego ktoś nowy. Pasja, mimo bycia kluczową częścią jego pracy, musiała zostawać na drugim miejscu, jeśli chciał utrzymać swoją sytuację, samą w sobie wypełnioną niepewnościami i szemranymi zagrywkami
— Domyślam się — burknął markotnie, bardziej do samego siebie, aniżeli do Mingi’ego, jak i bardziej w czysto zrezygnowanej reakcji, niż tej poirytowanej. Choć było coś w promienności chłopaka - tak niewinnej i pchanej szczerymi chęciami, co działało na nerwy tekściarza. Na nerwy, ale i nieugiętą, przynajmniej tak sądził, decyzję. Ustaloną od samego początku, jeszcze przed wejściem chłopaka do studia, czy nawet pierwszego, rozmazanego w jego pamięci, klienta.
Zrezygnowane westchnięcie po raz kolejny wyrwało się spomiędzy jego ust, kiedy to bardziej przybite słowa do niego dotarły i, jak na złość, szarpnęły za twardo nakreśloną zasadę w umyśle, a ciało samoistnie, przelotnie zsunęło się na zajmowanym, obrotowym krześle
— Masz talent. Musiałbym być tępy, żeby tego nie widzieć — zaczął, łapiąc się podświadomie na tym, że były to pierwsze, miłe słowa, jakie wypowiedział w stronę Mingi’ego. Pierwsze, w pełni szczere i niezakrapiane bezpodstawną złośliwością wobec jego osoby.
Wystarczyło mu te kilka minut, aby upewnić się w tym fakcie; usłyszeć, jak wiele czystej radości sprawiało chłopakowi stanie w budce i śpiewanie do mikrofonu. Lecz nie tylko to.
Cicha, wręcz niezdrowa, ale tak znana, chęć posiadania kogoś wartego uwagi; mającego szanse na odnalezienie sukcesu w świecie muzycznym, tylko dla siebie, kusiła jeszcze bardziej. Zradzała w głowie pomysły i niemającą jeszcze prawa istnieć dumę, kiedy myślano o skwaszonych minach wytwórni, zdających sobie sprawę z utraconej okazji
— Jeśli — zaczął, wwiercając w końcu trwale przenikliwe spojrzenie w ciemnowłosego — Jeśli pierwsza piosenka da radę się wybić- i tylko wtedy — z uporem podkreślał swoje słowa, które i tak bezwolnie spływały z jego języka. Bo nie powinny. Bo nie miał robić wyjątków, nigdy. Dla nikogo, a szczególnie dla kogoś, za kim nie stał nikt ani nic, co oferowałoby mu bezpieczeństwo finansowe — Mogę się nad Tobą zastanowić.
Namgi
— Nie będę się powtarzać — nadąsane słowa, mimo samodzielnego wepchnięcia siebie w tę sytuację, wybrzmiały marnie w porównaniu do rozbrzmiewającego po studiu głosu chłopaka, wraz z nagłą falą wątpliwości co do właśnie podjętej decyzji.
OdpowiedzUsuńMógł się tego spodziewać. Dokładnie takiej reakcji, jaką użyczył go Mingi - wypełnioną ekscytacją, niedowierzaniem i zdecydowanie zbyt dużą ilością energii. Nie był w końcu ślepy, od samego początku było widać zapał młodego chłopaka i tego, jak bardzo mu na tym zależało. Nie myślał jednak, że spotka się z aż tak ogromną radością - tak go teraz przytłaczającą i pozwalającą jedynie na śledzenie wzrokiem za Mingi’m, najwidoczniej niewiedzącego, w co powinien teraz włożyć ręce.
Wysyp podziękowań, mimo szczerości i zaangażowania, jakie ze sobą niosły, zmuszały Junga jedynie do przeczesania wypadających ze związania włosów, w próbie trzymania niepotrzebnie ciętego języka za zębami. Sam nie widział powodu do radości; przynajmniej nie teraz, kiedy świadomość, na jaką kopalnię tak naprawdę mógł właśnie trafić, jeszcze do niego nie dotarła, a jedynie łączyła się z myślą, że dodał sobie pracy.
Pracy, którą szczerze uwielbiał; która potrafiła pochłonąć go całego i odwrócić uwagę od wszystkiego dookoła. Pracy, która ostatnio stała się dla niego czymś obcym i miejscem, w którym odnajdywał więcej negatywów, niż pozytywów - masę wspomnień, o których chciał zapomnieć, czy zastąpić nowymi, a nie miał takiej możliwości.
Obawiał się tego, że się wypalił; po tylu latach nieustannej pasji do muzyki, oddaniu, jakie czuł wobec niej i jak wiele dla niego znaczyła. Obawiał się, że jedynie pozwoli ojcu na wytknięcie, jak idiotycznym było to pomysłem, chociaż jego z lekka niepewny biznes stał o własnych nogach i nie cierpiał na zastój.
Mingi był szansą na wyjście z tego dołka; jakaś jego część musiała zdawać sobie z tego sprawę, skoro postanowił się zgodzić, choć na dany moment wszystko, co robił, sprawiało wrażenie, jakby działo się bez udziału jego woli. Coś podejmowało za niego decyzje, których był śmiertelnie niepewny, a wręcz ich przeciwnikiem, lecz za każdym razem było już za późno. Cięte słowa zaczęły sprawiać wrażenie przykrywki, a zarazem były czymś, co automatycznie wychodziło spomiędzy jego ust, nawet jeśli nie chciałby być dla chłopaka wrednym. Lecz to była jedyna rzecz, która nie odstawała od normy - nie potrafił i nie zamierzał się ukrywać z tym, jak pesymistyczne nastawienie mu towarzyszyło
— Teraz dla Ciebie nie mają — wytknął jedynie, mając wrażenie, że znał ludzi na tyle, aby wiedzieć, z czym może spotkać się później; jeśli pierwszy, wspólnie nagrany utwór faktycznie nie da rady przebić się do szerszej publiki, a on wywiąże się ze swojej części niepisanej umowy i bez wahania zrezygnuje z dalszej współpracy. Nie bez powodu je stawiał, zamierzając, jeśli będzie potrzeba, w pełni z nich skorzystać.
— Dzisiaj? — chęć do działania Mingi’ego dalej umiejętnie brała go nie tyle z zaskoczenia, ile z po prostu z lekkim, przemęczonym niedowierzaniem — Dzisiaj od niczego, mam za chwilę kolejnego klienta — może nie była to do końca prawda, następna osoba w końcu przychodziła do niego za ponad godzinę, lecz i tak zamierzał wykorzystać to na swoją korzyść. Przynajmniej dopóki niechciane wyrzuty sumienia nie zaczęły gotować się w czeluściach jego rozsądku, tym samym zmuszając go do obrócenia się w kierunku biurka. Oderwał kawałek papieru z kolejnego z rzędu notatnika, na szybko zapisując na nim rząd potrzebnych cyfr, w międzyczasie kartując metaforyczny kalendarz w głowie.
— Ale za kilka dni powinienem mieć cały dzień wolny — wymamrotał przed ponownym odwróceniem się w jego kierunku, aby bez większego pomyślunku, podać mu swój, spisany na kawałku papieru, prywatny numer telefonu wraz z datą wyprzedzającą obecną o trzy dni — Przez ten czas masz wymyślić, w jaki gatunek chcesz iść. Przynajmniej dopóki sam nie zadecyduję.
nabzdyczony tekściarz