HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
Ho-ho-hoe! Merry Christmas, R! Been a good girl this year? Judging by the little surprise you’ve cooked up for K, I’d say not exactly. But who knows? Maybe Santa’s feeling generous enough to leave that one thing you’ve been wishing for under the tree. Still, I can’t help but wonder... did you really think this plan through? You see, I’ve always believed in one simple rule: if I can’t have it, no one else can either. So, Little Secret, are you truly ready to become... a Big Reveal? Did you really consider how this might end for you? No matter. I’m more than happy to find out.

You can't hide from me
xoxo

Jeong Yosoo, just burn it [stara karta 2]

Jeong Yosoo if you feel like you're going to crash then accelerate more, you idiot.
23 lata | Busan, Korea Południowa | w NY od piętnastu lat | jedyne dziecko pary finansistów | jeszcze student ekonomii na Columbia University | rap w nowojorskim podziemiu | mieszkanie w Lenox Hill | zerwane zaręczyny | relacje | instagram
good morning, my everything... 

To takie proste. Obudzić się w ciepłym mieszkaniu, wypełnionym zapachem jaśminu i wiśni; przesadnie słodkim, nudnym. Poczuć ciężar miękkiej pościeli, o świeżość której nigdy nie musiałeś się martwić. Mieszać herbatę idealnie wypolerowaną łyżeczką, siedząc naprzeciw ojca, którego wzrok częściej niż na ciebie, padał na ekran służbowego laptopa. Dzielić dom z matką z chorym zamiłowaniem do przesadnego porządku. Z drakońskimi zasadami w niemal każdej dziedzinie życia.
Pojemniki z przyprawami musiały stać na blacie w równych odstępach, książki na półkach nie mogły wykroczyć poza wyznaczoną dla nich, niewidzialną linię, a wszystkie zasłony zatrzymywały się dokładnie ćwierć cala nad ziemią. Te same kolory ścian, ta sama zastawa stołowa, ten sam schemat dnia i wizja na resztę życia. I wspólny obiad w restauracji na 52nd street - dokładnie o piątej po południu w drugi wtorek każdego miesiąca. Tak samo, nie inaczej. Od zawsze. Niezmiennie.
Niezmienność była najbezpieczniejszym i najbardziej pożądanym uczuciem w życiu rodziny Jeong. Podobno koiła nerwy, na pewno usypiała czujność.
Nic więc dziwnego, że w całej tej nużącej monotonni, nikt - a może to tylko kolejna z ułud - nie dopatrzył się pierwszej skazy, dającej początek czemuś, czego nie dało się tak po prostu zatrzymać. Myśli, która kiełkując w głowie Yosoo, pozwoliła mu obudzić się pewnego dnia, stanąć przed stanowczo zbyt dużym lustrem i podjąć decyzję, że oto nadszedł czas zmiany. W środowisku nudy i niezmienności, pod płaszczem ochronnym, łatwiej o bunt. Nie trudno podejmować błędne decyzje, jeśli ewentualne konsekwencje nie są czymś, czym musiał się przejmować. Ryzyko nie było już tak niebezpieczne, jeśli niezależnie od wszystkiego, miałby gdzie wracać. Ale lubił wierzyć, że miał nad tym jakąkolwiek kontrolę. Przynajmniej do czasu.

Nie wiedział, że ta podróż okaże się tak kusząca; skąd by mógł? Że wizyty w klubach staną się częstsze, nieobecności na salach wykładowych zbyt znaczące, a przypadkowa, choć niwątpliwie niezapomniana, noc spędzona z bliskim znajomym, przyniesie ze sobą decyzję o zerwaniu zaręczyn z córką wieloletnich przyjaciół jego rodziców.

Tak. Dotarcie do punktu, w którym przyszło mu spłacać zaciągnięty u losu dług, zajęło mniej czasu, niż początkowo zakładał.
 ...and good night, my nothing.
emme
Cześć, hej!
Buźkę pożyczył mi Min Yoongi, w karcie znajdzicie fragment utworu Nevermind - BTS. Yosoo trochę się pogubił, ale to dobry chłopak i mam nadzieję, że z drobną pomocą uda mi się go jakoś poskładać (albo rozbić jeszcze bardziej ^^). Jesteśmy otwarci chyba na wszystko. I...
to tyle ode mnie, przynajmniej na razie. Twórzmy ^^


POPRZEDNIA KARTA


200 komentarzy:

  1. Wymowne, skierowane na Yosoo spojrzenie, odpowiadało samo za siebie po usłyszanym pytaniu
    — Jeszcze wczoraj bardzo się starałeś, abym na pewno wiedział, że wszystko, co robię, jest nudne — wytknął bez szczerej złośliwości, czy urazy. W końcu nie było to kłamstwem, jego codzienne życie nie odbiegało od typowej, nieszczególnej normy. Wiedział też, że uwagi przyjaciela zazwyczaj miały na celu bycia tylko tym - złośliwą uwagą. Dlatego nie brał ich do siebie; starał się nie brać ich do siebie i nieczęsto starał się coś zmienić. Jedynym problemem było to, że pamiętał niemal każdą z nich. A na pewno wszystkie te dotkliwsze, powiedziane bez zaczepnej nuty, a niesione emocjami, bo za nimi mogło kryć się coś więcej.
    Tak samo, jak te, które usłyszał po powrocie z komisariatu. Te, które starał się wyprzeć z pamięci, bo przecież od momentu usłyszenia ich, nie miał podstawy, aby w nie uwierzyć. Wręcz przeciwnie, dostawał jedynie sygnały temu zaprzeczające, a mimo to, w chwilach, jak te, kiedy wkradało się zwątpienie, zaczynały wybrzmiewać z tyłu jego głowy i przypominać o sobie. Nakręcać niemające pokrycia w rzeczywistości teorie i przekonywać, że Yosoo tak o nim myślał.
    Skinął w milczeniu głową, nie spoglądając w kierunku przyjaciela, który nie spuszczał z niego przeszywającego go, prawie że na wylot, wzroku, a jedynie przyłożył po raz kolejny szklankę do ust, biorąc z niej marnego łyka wody.
    Czuć się bezpiecznym. Nie myślał o tym tak wcześniej, a było wręcz idealnym tego określeniem. Czuł się bezpieczny w swojej sypialni, z wyciszonym telefonem na samym krańcu biurka i włączoną muzyką lub serialem w tle, ale czasami nawet w ciszy. I nie było niczego oprócz Yechana, dla niektórych monotonnego, wycinania elementów, składania ich razem i obserwowania, jak powoli tworzą wspólną całość. Coś tak banalnego, a pozwalające zaszyć się w wyciszonym, bezpiecznym i własnym kącie, z daleka od wszystkiego, co go trapiło i groziło wyniszczeniem. Basen miał podobną funkcję, ale miał również przypisaną falę złych wspomnień, wiązał się ze zdruzgotaniem, kiedy nie osiągnął tego, co chciał. Proste składanie figurek nie wiązało się z niczym, na samym końcu nie czekały na niego oczekiwania, a jedynie wykończony model, który mógł dołączyć ze stłumionym uśmiechem do swojej kolekcji.
    Drgnął i chwilowo spiął się na nagłe zbliżenie, choć to mogło być teraz na porządku dziennym. Chciał, żeby tak było. I równie prędko rozluźnił się w ramionach chłopaka, skupiając się na promieniującym przy jego plecach cieple. Na dłoniach, które widział przy nieznacznym zerknięciu w dół; na przyjemnym ciężarze na ramieniu. Na delikatnie łaskoczących jego szyję włosach, a wszystko łączyło się we wspólną, upragnioną całość. W bliskość od osoby, której nieustannie pragnął, a spędzał ostatnie dni na ciągłym odpychaniu
    — Pamiętam — powiedział na tyle cicho, że mogłoby być to zrównane do szeptu. Nie chciał mu przerwać, ani zaryzykować, że jakakolwiek reakcja będzie równa doprowadzeniu do wycofania się. Pamiętał prawie idealnie przedstawiony mu opis wioski; plan, jaki Yosoo wiązał z owym miejscem już od małego i z niepowodzeniem, z jakim się wtedy spotkał. Pamiętał ciepło, podobne do tego teraz. Pamiętał uśmiech, który przez zakryte oczy, mógł jedynie wyczytać z nieznacznej zmiany barwy głosu.
    Samo wywołanie imienia byłej narzeczonej Jeonga wzbudzało u Yechana słabe wykrzywienie się, a tym bardziej, kiedy kontrastowało z opisem urokliwego miejsca. Tego samego miejsca, które dziewczyna miała okazję zobaczyć. Zobaczyć po czymś tak, dla wielu, kluczowym jak zaręczyny. Znaleźć się w miejscu tak ważnym dla Yosoo, a jedyne, co była w stanie zrobić, to je skrytykować. Odstawił ostrożnie trzymaną szklankę i zacisnął zęby, nim z jego ust wypłynęły nieprzemyślane słowa, nie tylko wkraczające na wątpliwy teren, ale i przerywające również przyjacielowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym Ciebie nie wyśmiał.
      Znowu miał rację, co w pewien sposób uderzało w Yechana jeszcze mocniej, z większym zaskoczeniem. Zawsze mógł się wygadać Yosoo, miał tego świadomość i z tego korzystał, lecz zazwyczaj w… ‘lżejszych’ tematach, niż ten. Czy raczej nie tak dla niego emocjonalnie osobistych. Był przyzwyczajony do tego, że zazwyczaj dostawał poradę o próbie rozluźnienia się, dania sobie spokoju ze sztywnym rygorem, jaki utrzymywał - co zresztą było słuszną uwagą. To to otwarcie się, pokazanie części życia, zazwyczaj prezentowanej jedynie jako ta uciążliwa i nakreślona przez rodziców, trafiało do niego dosadniej i wywoływało ścisk żołądka albo serca. A może obu. Bo chciał poznawać takich więcej, pokazać Yosoo, że miał w nim wsparcie, i że nigdy nie zrobiłby mu tego, co Ava, czy jego rodzice.
      Bezwiednie wsunął ręce pod rękawy bluzy, aby móc pokrzepiająco opleść dłońmi przedramiona bruneta. Z kolei na jego twarzy zawitał drobny, a jakże uradowany, uśmiech po usłyszanej propozycji i jeszcze dotkliwszym zmniejszeniu dystansu. Nawet gdyby chciał, nie mógł trzymać go w niepewności, niemalże automatycznie skinąwszy głową, przy czym obrócił się w uścisku, nie pozwalając Yosoo na odsunięcie się poprzez oparcie swoich dłoni po bokach jego szyi
      — O ile można pływać w jeziorze. Chociaż wątpię, żeby jakiś zakaz był przeszkodą.

      Channie

      Usuń
  2. W przypadku Yosoo, Yechan popadał w skrajności. Pod prawie każdym względem. Tak jak przed chwilą z trudem przychodziło mu nawet przelotne spojrzenie w jego kierunku, tak teraz nie potrafił oderwać od niego wzroku. Malujący się u niego uśmiech automatycznie wywoływał bliźniaczy u blondyna, a w oczach tliła się iskra… zauroczenia. Coś, co dalej z trudem mógł przyjąć; co dalej bał się zrobić, a nie potrafił tego ukryć. Najdrobniejsze zmiany prędko go urzekały i przykuwały całą uwagę, zostając zapisywanymi wraz z pozostałymi nawykami bruneta, które musiał zapamiętać
    — Mi w sumie też — przyznał po mylącym milczeniu, jakby faktycznie potrzebował chwili na zastanowienie się, gdzie był jedynie zaabsorbowany śledzeniem z lekka rozbieganego, acz dalej na nim skupionego, spojrzenia — Chociaż wiem, że palpitacje serca mówią coś innego — dodał żartobliwie, bo bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak sprzeczny obraz prezentował w nocy. Określenie, że mu się podobało, mogło wydawać się niesamowicie odległe, ale jednak tak było. Nieważne, czy chodziło o wkradnięcie się do zoo, o nieprzemyślany moment w łazience, czy może o wszystko inne, z czym wiązały się te słowa.
    Posłusznie rozchylił nieco palce dłoni, przesuwając ją niespiesznie po zajmowanym miejscu i rozkoszując się stopniowo rosnącym rozgrzaniem skóry. Równie bezwiednie zrobił krok bliżej, kiedy poczuł wędrujące po jego plecach dłonie, tym samym zmniejszając możliwie istniejący nimi dystans jeszcze bardziej. Z kolei na jego twarz wstępowała szczera fascynacja, w nieznacznym stopniu wymieszana z rozbawieniem.
    Znał Yosoo jako tego wygadanego, czasami mówiącego czysto dla zasady, chłopaka. Kogoś, komu czasami wręcz chciało się zamknąć buzię, aby mieć chwilę ciszy - chociaż dla Powella głos bruneta z czasem stał się po prostu nieodłączną, potrzebną częścią dnia. Był kimś cwanym, działającym czasami, a może nawet często, szybciej, niż mógł to przemyśleć.
    Stąd prezentujący się przed nim widok był tak urokliwy, a zarazem zachęcał do niewinnego sprawdzania, już i tak niesamowicie rozmytych, granic. Cichym pomrukiem zasygnalizował, że go dalej słucha, w międzyczasie hacząc jedną z dłoni o ciemne włosy na karku. Druga niepozornie sunęła po ciepłej skórze przed zaczęciem nieznacznego rozmasowywania skrywanych pod nią mięśni, którego skutki były tak wyraźnie zanotowane w jego pamięci
    — Nie mam pojęcia — wzruszył bez większego przejęcia ramionami z wlepionym spojrzeniem w ciemne oczy, potrafiące natychmiast zmusić jego kolana do ugięcia się, jak i napędzające, może i nieczyste, zagrania z jego strony — Może w końcu, że już wiesz, co chcesz na śniadanie — wypomniał, nie mogąc też znaleźć innej kwestii, która została poruszona, ale nie domknięta. Jednak sam rzucił tę kwestię trochę w zapomnienie, kiedy cała jego uwaga była zwrócona na stojącego przed nim Yosoo. Yosoo bez nieustannej, defensywnej kąśliwości w każdym wypowiadanym słowie; bez wysoko postawionych ścian, za którymi mógł ukrywać siebie i swoje odczucia - teraz tak idealnie na widoku, zdradzane przez nerwowe odruchy. Yosoo, któremu zamiast nieodłącznego stanu czuwania, towarzyszyła teraz swoboda, mimo obecnej i możliwej do wyczytania w spojrzeniu niepewności.
    — No, chyba że jednak chcesz wyśmiać moją kolekcję — pozwolił sobie na niewinnie zaczepny komentarz, nieniosący za sobą jakiejkolwiek wagi, oprócz teatralnego wykrzywienia ust i samorzutnego pogłębienia prowizorycznego, acz dziwnie wyuczonego, masowania — Tylko wtedy na pewno nie spędzisz już nocy w mojej sypialni — łapał dwuznaczność swoich słów prawie zawsze o te kilka sekund za późno, kiedy już nie mógł ich odwołać, czy zatrzymać dla siebie samego. Tylko czy teraz musiał? Nie ryzykował wejścia na zakazany teren, który i tak testowali już wcześniej. A jednak teraz przychodził z dodatkową dawką nerwowości, potrzebą przeproszenia czy wycofania się. Szczególnie, kiedy widział podobne odczucia malujące się, już wcześniej, na twarzy Jeonga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten jeden, charakterystyczny tik zawsze zwracał jego uwagę. Przykuwał wzrok do ust, zawsze szczególnie zaczerwienionych po mocniejszym, czy słabszym zagryzieniu. Przykuwał przede wszystkim wzrok do drażnionej zębami wargi i, dla każdego, kto nawet w najmniejszym stopniu zapamiętywał te drobne sygnały, odsłaniał to, co działo się z chłopakiem w środku. Informował o jakiejś, nie zawsze nazwanej, walce, jaką toczył ze sobą w środku. O zaprzątających mu głowę nerwach, które blondyn pragnął rozwiać lub rozjaśnić, po raz kolejny, jak na zawołanie, obrysowując kształt ust nie tylko wzrokiem, ale i kciukiem
      — Nie musisz się przy mnie denerwować, Soo.

      Yechan

      Usuń
  3. Mimo spowolnionego wybrzmienia tych słów, i lekkiej niepewności, czy na pewno były szczere, Yechan poczuł przyjemne ciepło na sercu, kiedy skrywane zainteresowanie spotkało się z pozytywnym odbiorem, aniżeli potencjalnym wyśmianiem.
    Ale równie szybko, jak zostało przywołane, tak równie szybko opuściło w danym momencie jego myśli. Te były zajęte jedynie Yosoo.
    Od miesiąca był na samym szczycie listy jego obowiązków, nawet jeśli tego nie chciał. Walczył sam ze sobą, aby nie odpływać myślami do tego, co miało między nimi miejsce. Rozważać głębiej nad tym, na czym stoją, i że tak naprawdę rozmowa w kawiarni była dla niego marną przykrywką. Próbą ochronienia siebie przed dalszym popadnięciem w nieodwracalną pułapkę, która została nieświadomie na niego postawiona. Bo udawanie, że to wszystko nic nie znaczyło, byłoby tak proste, idealnym wyjściem i powrotem do tego, co było wcześniej. Najlepiej puszczając wszystko w niepamięć. Starał się, naprawdę. Zależało mu na brunecie tak bardzo, jak chyba na niczym innym. I zapewne to go zgubiło, prowadząc do niejednej pochopnej decyzji, przez którą chciał pluć sobie w brodę.
    Tylko czy znalazłby się tu, gdzie teraz, gdyby nie te głupie wyskoki? Gdyby zignorował Avę i nie zaciągnął ich do gry, to czy wróciliby razem z imprezy? Raczej nie, chociaż nie mógł być tego pewien. Wiele kwestii mogło być jedynie domysłami. A równie wiele mogło zostać uniknięte, gdyby od początku podeszli do tego w inny sposób, zamiast wzajemnego okłamywania się, byleby zachować pozorny spokój i zadowolić siebie nawzajem. Gdzie jedyne co robili, to pogarszali swoją sytuację i zagrażali temu, co jeszcze miało szansę między nimi istnieć.
    Ale nie musiał się nad tym rozdrabniać, skoro tutaj był. Stał blisko Yosoo, z zadowoleniem mogąc odczuć, jak każdy z jego rozplanowanych, a zarazem testujących, gestów oddziałuje na bruneta. Usłyszeć nieco ciężej brany oddech, będący teraz jednym z najbardziej czarujących dźwięków, jakie mogły do niego dotrzeć, czy poczuć, jak ciało przyjaciela lgnie do niego bardziej z każdą chwilą, mimo niepewnie i, szczerze z trudem, zachowywanej granicy
    — Nie? — powtórzył jedynie, starając się zamaskować lekkie rozbawienie, kiedy słowa Jeonga sprzeciwiały się całej reszcie wysyłanych sygnałów. Nieczęsto widział go prawdziwie poddenerwowanego, jednak kiedy już miał taką okazję, nie było to trudne do rozpoznania. Przynajmniej nie dla niego, kiedy spędzał wiele czasu na zwyczajnym obserwowaniu chłopaka. A teraz musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć tak klarownie wymalowanych u niego nerwów.
    — To chyba dobrze — zauważył niewiele później, przechylając nieznacznie głowę podczas nieprzerwanego przyglądania się Yosoo. Z każdą, przeciąganą przez niego chwilą czuł roznoszące się od czubków palców mrowienie, które z własnej woli wodziły po rysach Soo — Że chcesz, i że cię zaskakuję. Miałem robić więcej… zaskakujących rzeczy — przywołał jego słowa z poprzedniego wieczora, korzystając z kolejnego nieczystego zagrania, przy czym bezmyślnie, ledwie namacalnie przesunął opuszkami po pociągająco odsłoniętej szyi, również wizualnie zdradzając brane szybciej przez chłopaka oddechy.
    Niespodziewana, kontrastująca temperatura dłoni Yosoo na jego skórze zmusiła go do instynktownego spięcia mięśni i wyrwała niekontrolowane westchnięcie. Tak niewiele było potrzeba, aby zachowywany przez niego spokój zmarniał na sile. Miał wrażenie, że jeszcze mniej, niż kiedy był wodzony rozluźniającą otoczką alkoholu, która przecież z łatwością ściągała nogę z hamulca. Teraz już ten ulotny dotyk był w stanie wywołać nagłą suchość w ustach i natychmiastowe przyśpieszenie bicia serca i tę przyjemną niepewność przed tym, co dalej.
    I czekał. Cierpliwie czekał, aż spomiędzy warg Soo wybrzmią zbawcze w tym momencie słowa, opierając jedną z rąk w jego pasie. Wplątał jedynie w międzyczasie drugą dłoń w ciemne włosy, słabo przy tym sunąc paznokciami po wrażliwej skórze, aby po usłyszeniu słabej prośby, bez słowa przysunąć się bliżej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawahał się na moment. Znowu zbyt krótki, aby mógł zmienić jego decyzję, czy przebić się przez ogłupiające wrażenie łączących się oddechów. Uczucie będące tak zgubnym, że od razu mógł mieć pewność o braku istnieniu drogi powrotnej.
      Najpierw zostawił na jego wargach równie lekki pocałunek, co kilka godzin wcześniej, ledwie dając sobie szansę na przypomnienie miękkości tych ust. Przelotnie powędrował wzrokiem do tych, od jakiegoś czasu, przymkniętych oczu Yosoo. Poczuł strach, nieznacznie ściskający jego żołądek i grożący wybudzeniem wątpliwości, niedający jednak rady przebić się przez usłyszane wcześniej słowa, czy nieznacznie, kusząco rozchylone wargi. Nie było dla niego odwrotu i każda, mijająca sekunda go w tym zapewniała.
      Zaczął zaskakująco niepewny pocałunek tak samo; z delikatnością i ulotnością, dopóki nie poruszył nieśmiało ustami, tym samym wyduszając z niego bezwdzięczny pomruk wraz ze słabym zaciśnięciem palców na trzymanym biodrze.
      I przepadł. Równie, o ile nie bardziej, gwałtownie, jak za pierwszym razem.

      Channie

      Usuń
  4. Uśmiechnął się jedynie pod nosem na usłyszaną odpowiedź, definitywnie szukającą bardziej złośliwego tonu, którego jednak nie dał rady jakkolwiek wyczuć. Bardziej mógł je przyjąć jako szczerą pochwałę, choć tak naprawdę nie robił nic odkrywczego. Jego zaskakujące zachowanie, patrząc na szerszy obraz, nie było niczym specjalnym. Można by je wręcz określić, jako przewidywalne - wiadome było, że najsłabsza prośba, czy skrycie przesłany sygnał zostanie przez niego posłusznie, a przede wszystkim chętnie, wypełniony. Za każdym razem wystarczyło tylko rzucone w jego kierunku spojrzenie, aby pchnąć go w odpowiednim kierunku, czy przesunąć granicę jeszcze dalej.
    Ale nie zamierzał również sobie zbytnio ujmować, kiedy jego działania spotykały się z pożądanymi reakcjami. Kiedy faktycznie brały Yosoo z zaskoczenia; nie pozwalały mu na rozplanowanie swojego zachowania, czy przejęcie kontroli. Był to chyba jedyny teren, kiedy bez wątpliwości mógł stwierdzić, że ma przewagę. Nawet jeśli sam ledwie kontrolował swoje ruchy, a na początku jego dłonie groziły zdradliwym zadrżeniem, tak ta obca, niemal nieistniejąca w osobie bruneta… uległość, dodawała mu wręcz nieznośną ilość pewności siebie.
    Nie tylko pod względem samozadowolenia; świadomości, że to przez niego, ale ze względu na to, że była mu potrzebna, aby przeprowadzać Soo przez to ze sobą. Gdyby sam wątpił w niemal każdy swój ruch, bał się oprzeć dłoń na biodrze, nieznacznie wsuwając ją pod bluzę, aby być nieco bliżej, namnożyłby jedynie obaw, które i tak prawdopodobnie mąciły przyjacielowi w głowie.
    Miały one rację bytu, sam mógł odczuwać niejedną, która groźnie krążyła wraz z resztą myśli, ale starał się je wyciszyć. Miał do tego lepszą podstawę, niż poprzedniego dnia, czy każdej, innej okazji, jaka brała ich z zaskoczenia.
    Ten pocałunek, zbliżenie się, miało w sobie coś… organicznego. Dziwne naturalnego, mimo zawyżonej niezręczności po obu stronach. Nie niósł za sobą tej samej porywczości, ani intensywnie ściskającego żołądek strachu, proszącego o to, aby przestać, nim będzie za późno. Nie czuł pośpiechu, mimo nieustannie tlącego się w nim i co chwilę pobudzanego, pożądania. Pragnął wręcz wydłużyć każdą z powolnych sekund, w której tkwili blisko siebie, nadawał niespieszne tempo i wstrzymywał się przed uśmiechnięciem w usta Yosoo, kiedy mógł odczuć jego mimowolne oddanie się chwili.
    Nie dał rady jednak zahamować cichego, krótkiego śmiechu, kiedy - gdyby nie wystarczająco szybka reakcja przyjaciela - prawie że doszło drobnej katastrofy w blado okrytej słońcem kuchni. Oparł się w pełni lędźwiami o znajdujący się za nim blat, a palce instynktownie przeczesały ciemne włosy, nim oparł obie ręce na jego barkach, luźno splatając dłonie ze sobą na karku. I z jednej strony starał się wykorzystać ten moment na ponowne pozbieranie się w sobie, uspokojenie oddechu, który przychodził mu z trudem nawet po tak błahej czułości, stosowne wyciszenie się, co było jeszcze cięższe, kiedy jedyne, na czym mógł się skupić, to głosie bruneta i ustach, jakie po chwili poczuł na swojej szyi
    — Nie masz za co przepraszać. Schlebiasz mi — zaprzeczył niemal od razu, pozwalając sobie na kolejny, łagodny chichot przy zaczepnej uwadze, nim przymknął oczy i bezwiednie odchylił głowę, aby pozwolić sobie na dogłębniejsze poczucie drobnej pieszczoty — Nie powiedziałbym, że żenujące — mruknął przy nieznacznym przysunięciu go do siebie, w niemej namowie, aby nie przestawał — Mogłoby nie — przyznał jeszcze półżartem, z leniwym uśmiechem na ustach, choć w jego słowach kryło się więcej szczerości, niż żartobliwości.
    Bo tak w końcu było. Było coś urzekającego w tej podatności Yosoo na najmniejszy dotyk. W nieporadności, o której gdyby nie przekonał się z pierwszej ręki, w życiu by go nie podejrzewał. Kontrastowało z równie urokliwą, codzienną wersją przyjaciela - wśbisko złośliwą i prowokującą, nie zawsze myślącą o tym, z jakimi skutkami może się spotkać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śniadanie. Drobna myśl starała się przebić do jego rozsądku i przypomnieć, po co przyszli do kuchni tylko po to, aby zostać uciszoną przez zaabsorbowanie bliskością i rozlewającym się po jego skórze cieple z każdą chwilą, kiedy nawet najmniejsze muśnięcie wzbudzało dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa.
      Zamiast odsunąć go od siebie, czy nawet marnie wspomnieć, że dalej nie zdecydowali, co zjedzą, przeniósł jedną z rąk na podbródek Yosoo, wymownie zmuszając go do ponownego spojrzenia mu w oczy, hacząc przy tym bezwolnie kciukiem o dolną wargę, walczącą z pochłaniającymi go, ciemnymi tęczówkami o uwagę blondyna, aby mógł bezceremonialnie i większego pomyślunku skwitować wahania przyjaciela swoim własnym zdaniem, wypowiedzianym z błądzącym po ustach uśmiechem
      — Lubię Cię takiego.

      Channie

      Usuń
  5. — Nie nabijam się — obronił swoje zaczepne uwagi, które nie miały na celu jakkolwiek oceniać Yosoo. A przynajmniej nie negatywnie. Nie mógł udawać, że nie jest świadomy ich brzmienia, szczególnie podpierane zdradliwymi sygnałami, jakie wysyłało ciało przyjaciela. Wiele z nich, gdyby oboje byli wystarczająco uparci, można by zrzucić na inne bodźce - chłód, którego żaden z nich raczej teraz nie odczuwał; zmęczenie, chociaż oboje nie narzekali na zły sen. Ale były również te o wiele bardziej zdradliwe, jak uciekający wzrok, czy wkradający się na twarz bruneta rumieniec.
    Zdecydowanie nie chciał przerywać, żałośnie myśląc tylko o tym, aby trwać w blisko siebie jak najdłużej i zapomnieć o wszystkim dookoła. Zdawał sobie sprawę, że wieloma zagrywkami, jak i zadziornymi słowami stąpał po cienkim lodzie, nim Yosoo faktycznie się obrazi. Nim nadszarpnie jego, miejscami wybujałą, dumę i całkowicie zrujnuje zaskakujący, ale jakże komfortowy spokój, który między nimi nastał. Podobny, do tego co było wcześniej - pozwalający na wzajemne komentarze, przebywanie obok siebie, ale z tym dodatkowym, desperacko wcześniej przygaszanym, elementem bezpośredniej bliskości. Drobnych czułości, nawet jak przelotne przesunięcie dłonią po ramieniu, kiedy wymijał go na swojej drodze, czy przypadkowe wplecenie palców we włosy, kiedy któryś z kosmyków komicznie się splątał.
    I powinien zauważyć, jak niebezpiecznie blisko był przekroczenia tej wąskiej granicy. Widział, że jest tego bliski, ale nie potrafił przestać. Z nieznikającym uśmiechem pozwolił swobodnie swoim rękom opaść wzdłuż ciała, opierając je na blacie i ze skrytą fascynacją pocierał palcem o przygryziony wcześniej kciuk. Słabe mrowienie, które powinno go raczej irytować, zajść za skórę i może trochę boleć, miało zupełnie odwrotny efekt i podkreślało odczuwany dyskomfort przez nagle powstały między nimi dystans. Dyskomfort, którego jednak nie zamierzał jawnie pokazać, oprócz zdradliwego, przenikliwego spojrzenia, które bezwstydnie i niekontrolowanie wlepiał w Yosoo
    — O to nie musisz się martwić, Soo — zapewnił bez grama obraźliwej nuty, bo były to ostatnie słowa, którymi by go określił — Akurat opinia bogatego dupka zawsze będzie od ciebie nierozłączna — nie mógł w końcu ukrywać, że wiele osób znało bruneta akurat w tym wydaniu. Tego rozrabiającego dziecka wrodzonego w pieniądze i mogącego z nich korzystać, jak mu się zamarzy. Nie oszczędzającego również swojego ciętego języka, którego ofiarą Yechan padł niejeden raz. I to nie zawsze w sposób, który mógł zawęzić do zwykłej złośliwości.
    Podjudzał go i sprowadzał właśnie na tę ścieżkę z każdym swoim słowem i gestem, ale zamiast posłusznego, może wręcz wyuczonego, wycofania się, robił niewiele, aby zboczyć z tej trasy. Brał raczej słowa Yosoo, jak na złość, dosłownie. Nie zmniejszał wstępnie stworzonego między nimi dystansu, nie uginał się wygodnicko pod wpływem uwag przyjaciela, a jedynie stał oparty o blat, wpatrując się w stojącego przed nim chłopaka i słuchając tego, co mówi, acz nie biorąc wiele z tego pod uwagę
    — Jeśli chcesz, mogę przestać — oznajmił przy przeniesieniu ciężaru na jedną z rąk, dodając autentyczności swoim słowom, choć diametralnie odbiegały od tego, co naprawdę chciał robić. Znowu wkraczał na niebezpieczny teren, na którym jeden krok mógł doprowadzić do rozsypu i przerwania wszystkiego. Miał wrażenie, że kiedy był z Yosoo, wiele rzeczy do tego się sprowadzało. Do niesamowitego ryzyka, którego na co dzień pragnął unikać; zazwyczaj to robił, a jednak w chwilach, jak te, kiedy był zbyt pewny siebie, podejmował się go z nieopisaną przyjemnością. Lecz przy każdej okazji mógł wziąć pod uwagę poprzednią nauczkę, zapamiętać, w którym momencie trzymać język za zębami, a którym słowom pozwolić wybrzmieć, bo pozwalały na przechylenie szali na jego korzyść. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka tak się to nie prezentowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bo faktycznie zachowuję się nie fair — przyznał więc z pokorą brunetowi rację, opierając przy tym nieobciążoną dłoń na zakrytym przedramieniu. Wiódł wzrokiem wzdłuż trzymających go na dystans rękach, kiedy jego palce niepozornie haczyły o kraniec rękawa bluzy — Ale to przez Ciebie… może bardziej dzięki Tobie, dodajesz mi pewności siebie — ciągnął dalej, mozolnie wsuwając najpierw niecałą dłoń pod ciepły materiał, a spojrzenie wymownie unikało skupienia się na oczach Yosoo, walcząc z potrzebą wyłapania ciemnych tęczówek — Ale jeśli tego chcesz, to przestanę. Będę cicho i będę trzymać ręce przy sobie — taka też była prawda; gdyby brunet go o to poprosił, czy mu tak nakazał, zostawiłby go w spokoju. Dopiero wtedy skrzyżował z nim swoje spojrzenie, podczas gdy jego paznokcie, powolnie i ledwo spotykając się ze skórą, wędrowały po ciepłym przedramieniu — Wszystko zależy od Ciebie, Soo.

      pan bajera

      Usuń
  6. Nieprzerwanie kreślił przypadkowe wzory na skórze, sunąc dłonią na tyle wysoko, jak bardzo pozwalał mu ograniczający go rękaw. Zwilżył nieznacznie wargi, niby w ostudzającym geście, choć już dawno nieodwracalnie oddalił się od tej możliwości.
    Czerpał z tego zbyt wiele przyjemności, której nie pozwalał sobie pokazać. Ze słyszanego, łapanego przez Yosoo oddechu, widocznie przychodzącego mu z większym trudem, niż chwilę temu. Ze wkradającej się nie tylko do jego gestów, ale i barwy głosu, rezygnacji, z którą tak zawzięcie walczył, a tym samym jeszcze bardziej nakręcał Powella.
    Samo zdrobnienie wystarczyło, aby z trudem pohamował zadowolony uśmiech z wpłynięcia na jego usta, ale rozwijające się zagmatwanie, mało umiejętnie sklejane głoski w zdania, utrudniały zachowanie pozorów jeszcze bardziej. Ale nie mógł jeszcze pęknąć. Nie, kiedy widział, czuł, że tak dobrze mu idzie balansowanie po wąskiej linie wraz z Yosoo, dyskretnie nakierowując go w wybranym przez siebie kierunku
    — Nawet jeśli nie, to masz rację — przyznał po raz kolejny, kiedy przyjaciel próbował wycofać swoje słowa, czy to z faktycznie źle odebranego przekazu, czy czystej potrzeby odwołania ich, aby poprawić swoją pozycję — Nie powinienem się odzywać, skoro sam nie jestem lepszy — i tym razem, ktoś z zewnątrz, mógłby zauważyć słuszność tych słów.
    Yechan ze swobodą, acz brakiem wrednej złośliwości, wytykał Yosoo niekontrolowane reakcje, czy jawnie je podjudzał, jednak miał świadomość, że nie byłby lepszy, gdyby spotkał się z tym samym. Kolana uginały się pod nim nawet przy przypadkowym, ale nacechowanym dotykiem. Wystarczyło kilka słów od przyjaciela, aby zrobił wszystko, o co go prosił - tak jak chwilę wcześniej. Nie musiał go nawet prosić, żeby go pocałował, ale jego słowa odgrywały wręcz rolę zaklęcia, które po wypowiedzeniu, miało natychmiastowy efekt. Więc mimo tego, że w jego sytuacji nie przedstawiało się to jako odmowa posłuszeństwa własnego ciała, tak mógłby zostać przyrównany do posłusznego psa, gotowego zareagować na najmniejsze skinienie palcem.
    Chyba że w grę wchodziła sytuacja, jak ta. Kiedy próby stawiania się w wykonaniu Yosoo, skutkowały marnymi, nieskutecznymi efektami. Dalej wystarczyło jedno słowo; jedno, mówiące więcej, niż jakakolwiek wypowiedź, spojrzenie, aby dał mu tego, co chciał. Ale po co miał mu to ułatwiać, skoro jednostronna gra jedynie podsycała gotujące się w nim odczucia i sprawiała, że to, co tak odwlekał, mogło smakować jeszcze lepiej. Pogrywał głównie z Yosoo, prawda. I to z jakim zadowoleniem, ale z samym sobą też.
    Ostrożnie zaczął wysuwać dłoń spod rękawa, pozwalając przy tym sobie na głębsze złapanie wdechu, kiedy poczuł narastające napięcie jego koszulki wraz z kolejnym, porywczym obrazem przed nim wymalowanym. To był ten jeden z niewielu minusów, jakie mógł odnaleźć w tej sytuacji - nakręcał samego siebie i pozwalał myślom niebezpiecznie wędrować, przez co nawet te niezamierzone przez bruneta gesty, nagle stawały się zasadnicze.
    Wypuścił cicho powietrze z płuc, kiedy przelotne odczucie dotyku u swojego boku, zostawiło po sobie palące, wywołujące dreszcze, wrażenie. Jego ciało zdążyło zatęsknić za sunących po jego skórze palcach, chociaż dosłownie chwilę temu znajdowały się pod materiałem jego koszulki.
    Nieświadomie utrudniał blondynowi niewinną grę, którą zaczął, i mimo to, mimo wszystkiego, co na trzeźwy umysł zmusiłoby go do wycofania się, brnął ze zduszaną ekscytacją dalej. Zatrzymał potrzebę dokończenia pierwszego zdania za przyjaciela dla siebie, skupiając się bardziej na drugiej części wypowiedzi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nic nie kombinuje, Soo — stwierdził ze skruchą, przy czym okrył dłonią tą, która dalej tkwiła oparta na jego bluzce, aby mozolnie, bardziej nieznośnie dla siebie, niż dla Soo, zsunąć ją po swojej klatce piersiowej — Nie zamierzam po prostu na Ciebie naciskać — przyznał, łapiąc się na tym, że wiele z jego słów było zgodne z prawdą. Nigdy nie naciskałby na niego i namawiał, czy zmuszał do zrobienia czegoś, z czym nie czuł się komfortowo, nawet jeśli wykorzystywał teraz te słowa, aby przepchnąć chłopaka w wypatrzonym kierunku — Mogę Cię jedynie zapewnić w tym, że ja chcę — bez pośpiechu wsunął jego dłoń wraz ze swoją pod materiał koszulki, co od razu skutkowało bezwolnym spinaniem się muśniętych mięśni i płycej branym oddechem. Coś, czego, nawet gdyby chciał, nie mógł kontrolować; coś, co tak intensywnie mieszało mu w głowie, a teraz mógł tym podeprzeć własne argumenty — I że nie chcę przestawać, ale wystarczy słowo, a dam Ci spokój.

      Channie

      Usuń
  7. Ze spokojem, zaskakującym go samego, przyjął nagły wysyp zapewnień i wyjaśnień. Odpowiedział cichym na nie jedynie cichym, sprzyjającym pomrukiem, nie przerywając mu, a jedynie pozwalając na to, aby rozemocjonowanie Yosoo było dalej trzymane w pozornej niepewności
    — Słucham. Zawsze Cię słucham — odparł po części w swojej obronie, a po części jako kolejne ukazanie pokory, przy czym oddał się łagodnemu dotykowi, chcąc zamknąć oczy i zatopić się w przesłanym wzdłuż karku dreszczach, ale potrzeba utrzymania, coraz to głębszego, kontaktu wzrokowego, była jeszcze silniejsza — Lepiej, niż Ci się wydaje.
    Przynajmniej zazwyczaj tak było. Tylko może nie teraz, kiedy potrzebował całej siły woli, aby skupić się na wypowiadanych słowach, a nie zgubić przy tym ich sensu; nie zakręcić się w ich znaczeniu, przez szalejące w jego głowie myśli. Jednak na co dzień faktycznie uważnie słuchał Yosoo, nawet tych wymamrotanych pod nosem komentarzy, na które czasami się odgryzał, ale zdecydowanie częściej puszczał je koło uszu, dla własnego dobra i spokoju. Pamiętał sprzeczności, jakie potrafiły mieć miejsce w przeciągu tygodnia, ale również tego samego dnia, pamiętał też te najsłabsze i najmniejsze ukazy tego, co Yosoo starał się ukryć pod jedną z masek, ale jednak się spod niej wydostało. I cenił te chwile, zachowując je tylko dla siebie, nie mówiąco nich nawet samemu brunetowi.
    Dzięki temu, dzięki nawet poprzedniemu wieczorowi, wiedział, aby nie odzywać się, kiedy było to niepotrzebne; pozwolić mu na widocznie prowadzoną w środku ze sobą walkę, która była poza kontrolą Powella.
    Dzięki temu wiedział, żeby oszczędzić się do rozkosznego westchnięcia i słabego zaciśnięcia palców na dłoni Yosoo, kiedy poczuł jego usta na swoich. Bo dopiął swego, w swoich oczach wygrał i musiał zostawić tę dumę głęboko w sobie skrytą, jeśli nie chciał, po raz kolejny, utracić tej triumfalnej pozycji.
    Pogłębienie pieszczoty przyszło naturalnie, ale i tak wybiło jego oddech z równego rytmu, łącząc się w tym jeszcze z wyczuwaną czułością. I tym razem pozwolił, aby to ruchy warg przyjaciela nadawały im tempa i nasilenia, posłusznie mu dorównując. Był w stanie niemal od razu, w pełni się w tym zatracić, niekontrolowanie drżąc przy odczuwalnym dotyku na jego ciele, nawet jeśli był on nieznaczny. Sam zaciskał palce jednej z rąk na blacie, dodając sobie groźnie od niego uciekającej, stabilności, a druga bezwiednie zsunęła się z okrywanej dotychczas dłoni.
    Z nieplanowaną desperacją powiódł za ustami Yosoo, zatrzymując się jednak kiedy dotarł do niego jego cichy głos. A raczej ledwie przebił się przed odurzające wrażenie wywoływane owiewającym go oddechem, wywołującym to samo utracenie rytmiczności w jego własnym.
    Pragnął go czuć jak najbliżej siebie, całym sobą. W sobie. Bezmyślnie nie liczył się z niepoprawnością mglących mu zdrowy rozsądek obrazów. Potrzebował jego dłoni wędrujących po przewrażliwionej teraz skórze, jak i ustach zostawiających mokre pocałunki na każdym jej skrawku. To, jak prędko spychał wątpliwości na bok, powinno go niepokoić - zmusić do tego, aby przemyślał to jeszcze raz, ale zwyczajnie nie chciał. Bo skoro było im tak dobrze, to czy było to coś złego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem, Soo. Sam mam mętlik w głowie — przyznał szczerze z kojącą nutą, a oparta chwilę temu na klatce piersiowej dłoń niespiesznie wędrowała po bluzie, aby zacisnąć się na jej materiale i przysunąć Yosoo delikatnie bliżej siebie, o ile było mu to dane. Był na lepszej, teoretycznie z góry wygranej, pozycji, jednak nie chroniło go to przed zagubieniem, jakie odczuwał. Przy biorącym go z zaskoczenia pożądaniu, odczuwanym nagle przy każdym dotyku przyjaciela, a wcześniej będącym ostatnim odczuciem, o jakie by się podejrzewał w jego towarzystwie. Rozumiał jednak więcej od niego, nawet kiedy chodziło o samą postawę, odbiegającą od ogólnie przyjętej normy. Mógł więc być dla niego oparciem, ukojeniem i wyciszeniem napędzających się samoczynnie przemyśleń — Nigdzie nam się nie spieszy… i możemy przerwać w każdym momencie — zapewnił równie spokojnym, acz owianym rozbudzanym pożądaniem, głosem, opuszczając dłoń jeszcze niżej, nim nie wyczuł pod nią brzegu pożyczonych przyjacielowi spodni, wsuwając za niego same czubki palców, muskające skrywaną pod materiałem skórę.
      — Ale jeśli mi pozwolisz, to Cię poprowadzę — mruknął, przykładając rozchylone wargi do szyi Yosoo, zostawiając powoli po sobie ścieżkę motylich, mokrych pocałunków — Poprowadzę Cię, żeby było Ci tak dobrze, jak ostatnio — zdusił cisnące się znowu na usta westchnięcie, kiedy głębiej wzięty oddech skutkował spotkaniem się jego ciała z opartą na spodniach dłonią, a tym samym zmusił do ponownego odsunięcia się, zostawiając ich w uzależniającej miksturze łączących się oddechów — Lepiej, niż ostatnio.

      Channie

      Usuń
  8. Miał ochotę wzruszyć, nieco zbywająco, ramionami na jedno z wielu oskarżeń, które właśnie padały w jego kierunku. Czy robił to specjalnie? Nie. Chyba nie, chociaż po części jednak tak. W końcu miał dokładny cel w swoim zachowaniu, celowo posuwał się do bardziej wyzywających gestów, balansowania między zachowaniem odpowiedniego dystansu a rzuceniem wszystkiego w zapomniane, byleby poczuć i wzbudzić u Yosoo jak najwięcej wrażeń. Więc jakby się dłużej na tym zastanowić, ciężko byłoby mu zaprzeczyć, że robił to wszystko z premedytacją. Jedyne co go broniło to to, że nie miał w tym ‘złych’ zamiarów - nie chciał wzbudzać w nim zażenowania, czy wstydu. Chciał tylko mieszać mu w głowie, wywoływać tyle doznań, że ledwie da radę ustać na nogach, nadążyć za tym, co się dzieje, a jedyne co będzie odczuwać, to przyjemność
    — Nie pogrywałbym sobie z Tobą, Soo — odparł z ukrytym przez zagryzienie wargi uśmiechem, szczerze wierząc we własne słowa, choć nieustanne im zaprzeczał. Bo dokładnie to teraz robił. Bawił się, przynajmniej w swoich oczach, niewinnie z zaskakiwanym co krok Yosoo. Nawet gdyby chciał przestać, ta rzadko spotykana ustępliwość wymieszana z płytko łapanym przez niego oddechem, niesamowicie mu to utrudniała. A przywołana ‘gra’ nie musiała przecież być czymś złym, prawda? Oboje na tym korzystali, w pełni świadomie, czy też nie. Co krok upewniał się, czy nie przesadzał - albo bezpośrednim stwierdzeniem, że może przestać, albo przelotnym, głębszym spojrzeniem w ciemne oczy, w których mogła kryć się szczera i niemożliwa do wyzbycia się, wątpliwość. Wiedział, że z nią, jeśli zdążyła odnaleźć swoje miejsce i zapuścić tam korzenie, nie miał szans na wygraną.
    Był wniebowzięty, że widział ją jedynie ulotnie. Że potrafił ją uśmierzyć dotykiem, idącym w parze z kojącymi słowami. Wręcz bezwolnie dołączał je do tych odważniejszych ruchów, wsuwając ostrożnie dłoń we włosy Yosoo, kiedy ten odchylił głowę, aby móc zatrzymać go w tym miejscu, jak i pozwolić na dodatkowe rozluźnienie się. Znowu dając szansę, aby oboje na czymś korzystali.
    A odczuł jeszcze większą euforię, kiedy do jego uszu dotarł pierwsze, słodkie westchnienie przesyłające dreszcz wzdłuż kręgosłupa, a zarazem dyskretnie wykrzywiające usta w zadowoleniu, nie odsuwając się jeszcze od jego szyi. Pamiętał dobrze, że użył niemal tych samych słów poprzedniego wieczora i równie dobrze pamiętał, że mówił wtedy poważnie. Dalej przy nich stał, gotów zgodzić się na cokolwiek, z czym wystąpiłby teraz Soo. Nie musiał mu jednak o tym przypominać. Jeszcze nie teraz.
    Potrzebował i tak chwili, aby samemu pozbierać się po niechcianym odsunięciu się, które zaraz zostało zastąpione ponownym zbliżeniem się, równie pośpiesznie wybijającym go z rytmu. Z każdą zmianą tempa był coraz bliżej spotkania się z odurzającymi zawrotami głowy, pojawiającymi się, kiedy przymykał na dłużej oczy i oddawał się nawet najdelikatniejszemu dotykowi. O pół sekundy za późno zahamował nerwowy ruch nóg przy powierzchownym zetknięciem się ich ciał, czując, jak cierpliwość niebezpiecznie z niego ulatuje. Nie oznaczało to, że nie zamierzał zmusić się do odnalezienia w sobie jej ostatniej kropli, wykorzystać ją całkowicie, dopóki całkowicie nie odejdzie od zmysłów.
    Nagłe spowolnienie tempa powinno być czymś zbawiennym, pozwalającym mu na odbudowanie nerwów i wspomnianej cierpliwości. Starał się tego dosięgnąć, acz przychodziło mu to z zastraszającym trudem. Zdradzało go coraz bardziej zamglone spojrzenie w połączeniu z niekontrolowanym zwilżeniem warg czubkiem języka. Mimo to oparł obie dłonie w jego talii, z wyczuciem zaciskając je na bluzie i uśmiechnął się łagodnie, bez, wcześniej i tak skrywanej, dumy, które towarzyszyła mu od pierwszych, udanie wypowiedzianych słów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeszcze moment i przypadkiem powiesz za dużo, Soo — zauważył, przy kolejnej próbie zabrania głosu przez przyjaciela, nawiązując pośrednio do wypowiedzianego, zapewne bez większego pomyślunku, wyznania sprzed chwili. Szczerze, wolał tego uniknąć, w pewnym stopniu oczekując, że magicznym sposobem wina padnie wtedy na niego - po części zapewne i tak słusznie.
      Bez pośpiechu zamienił się z nim miejscem, pozwalając chłopakowi na znalezienie oparcia jeszcze na chłodnym blacie, podczas gdy jego dłonie wróciły do zaczepnego badania okrytej materiałem skóry, nim całkowicie wsunęły się pod bluzę
      — Nawet jeśli zgodziłbyś się teraz na wszystko — mruknął z niewielkim uśmiechem, nie pozwalając sobie na ugięcie się pod przenikliwym spojrzeniem Yosoo — To i tak wolę, żebyś mi powiedział, kiedy chcesz, żebym przestał — przesunął mozolnie czubkami palców wzdłuż kręgosłupa bruneta, a w swoim głosie starał się przekazać prawdziwą powagę, z jaką je wypowiadał — Nie musimy… iść po całości — miał ochotę parsknąć śmiechem na nieporadny dobór słów, lecz został jedynie przy dalej widniejącym na jego twarzy uśmiechu i zbliżył się na tyle, aby móc marnie musnąć wargi chłopaka swoimi, podczas gdy jedna z dłoni powróciła na wcześniej opuszczone miejsce przy brzegu spodni, ledwie ruszając go ze swojego miejsca przy niewinnym zsunięciu o kilka milimetrów, a zarazem tak wymownym, jedynie podkreślonym wymieszanymi z urwanym oddechem, słowami — Zrobię, co tylko chcesz, Yosoo.

      Channie

      Usuń
  9. — Nie zawracaj sobie tym głowy, Soo — stwierdził, kręcąc przy tym nieznacznie swoją, jakby miało to pomóc w odsunięciu wypowiedzianych przed chwilą słów. Zdawał sobie również po części sprawę z tego, że nie należały do tych, z pomocnego sortu. Wypowiadanie tego, co ślina przynosiła na język, miejscami było zwyczajnie nie do powstrzymania - szczególnie w momencie, w którym spodziewano się tego najmniej. Mógł zauważyć, że Yosoo, z coraz mniejszą skutecznością, walczył ze swoją upartością, a właśnie ta ‘wpadka’ była tego idealnym potwierdzeniem — I skup się po prostu na sobie.
    Tylko tyle chciał. Postawił to sobie za główny cel - z popędów samolubnych, mających połechtać jego ego, jak i z czystej potrzeby sprawienia brunetowi jak najwięcej przyjemności. Nie oczekiwał wiele, o ile czegokolwiek, w zamian, nawet jeśli jego ciało wysyłało sprzeczne sygnały. Nie miał nad nimi kontroli, czy chciał, czy nie, lecz nie wyrażały jego podejścia. Byłby bardziej niż zachwycony, gdyby dostał możliwość; usłyszał werbalne potwierdzenie na to, aby wypełnić rzuconą chwilę wcześniej obietnicę.
    Chciał, żeby było mu lepiej.
    A zarazem czuł presję i obawy o to, co wydarzy się później. Co będzie, kiedy emocje i niemal instynktowny ruch ciała oraz dłoni wraz z okrywającym rozsądek pożądaniem ugasną i będzie mógł przyswoić, co się stało. Czy będzie żałował? Czy będzie pluł sobie w brodę za uniesienie się i nieprzemyślenie tego dokładniej? Co zrobi, jeśli Yosoo powie mu, że to był jednak głupi pomysł, a ten moment właśnie go w tym zapewnił. Właśnie teraz ryzykował nieodwracalnym zmienieniem ich relacji, o ile już tego nie robił. Bo nawet gdyby chciał, nie miał czym obronić swojego zachowania.
    Nie mógł powiedzieć, że go poniosło przez alkohol, ani że był to jednorazowy wyskok, skoro już tyle ich zaliczyli. Yosoo nie był też kimś, kogo mógłby po prostu zacząć ignorować - mimo tego, że brunet sam tak postąpił, lecz wtedy i tak sytuacja prezentowała się inaczej.
    Ale Yechan nie chciał żałować. Nie chciał wycofywać żadnych ze swoich słów, czy gestów, kiedy - mimo dodanej im pewności przez ekscytację - wychodziły z niego świadomie. Jawnie ujawniały jego stan, którego szczerze nawet nie próbował maskować.
    Reakcje Yosoo jedynie wynosiły to jeszcze bardziej na wierzch, zapewniając, że uśmiech nie mógł ześlizgnąć się z jego twarzy. Raz mniejszy, z nutą pokory i próby ukojenia. Z drugiej strony wypełniony zadowoleniem i chowany zagryzieniem wargi, aby nie ryzykować przesadnym ujawnieniem jego fascynacji rozwijającego się przed nim… rozpadu. Inaczej nie mógł tego nazwać, kiedy miał wrażenie, że Soo zwyczajnie rozpadał się przed jego oczami - w najlepszym tego słowa znaczeniu
    — Będziesz myślał jaśniej, jak będzie Ci wygodniej? — zapytał z marnym, przekornym zabarwieniem, lecz nie oczekiwał odpowiedzi. A na pewno nie klarownej, kiedy każdy z jego gestów doprowadzał bruneta do jeszcze gorszego stanu, ku niemoralnemu zachwytowi Yechana.
    Zatrzymał posłusznie dłoń, odsuwając również od spodni, aby oprzeć ją przyzwoicie na jego biodrze. Mimo wielu jasnych, zrozumiałych sygnałów, wolał nie ryzykować nieodpowiednim ruchem w momencie, kiedy brakowało mu tej pewności. Objął zamiast tego bezwstydnie Yosoo wzrokiem, aby właśnie odnaleźć zagubione zapewnienia. Nawet najdrobniejszy jego ślad, który pozwoliłby mu na pójście dalej. A takowy widział niemal na każdym fragmencie jego ciała. Od kurczowo zamkniętych oczu, przez zarumienione poliki i zaciskające się na blacie dłonie, po niekontrolowany oddech, który i go przyprawiał o coraz większe zawroty głowy. Zagryzana warga z kolei podkreślała mętlik, który musiał trwać w jego głowie, a Yechan dalej nie pragnął niczego bardziej, niż kompletnie go rozproszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcześniej nie zwracał uwagi na ten jeden, charakterystyczny tik. Może czasami, kiedy tylko siedząc obok, mógł stwierdzić, że przyjaciel był bliski zrobienia sobie krzywdy. Teraz jednak skupiał się na nim o wiele bardziej - szczególnie teraz, kiedy zostawiał pojedynczy, czuły pocałunek, przed bezmyślnym, acz słabym zagryzieniem, niesamowicie już podrażnionej, wargi, podczas gdy jego ręce odnalazły te oparte o zimny blat, splatając mozolnie ze sobą ich palce
      — Skoro Ci niewygodnie, to chodź — westchnął z rozanieleniem, przesuwając ustami wzdłuż jego policzka, nim niechętnie zebrał się, aby odkleić ich od zajmowanego miejsca, podtrzymując nieznacznie Yosoo - czysto na wszelki wypadek, przed powrotem do, jeszcze nie tak dawno opuszczonej, sypialni.
      Dawał z siebie wszystko, aby nie ukazać, jak bardzo urzekała go tak uległa postawa przyjaciela. Tak rzadka, niemal nigdy niewidziana, a teraz będąca wywołana jego zachowaniem i pozwalająca na to, aby słabe pchnięcie usadziło go na krańcu łóżka. Niemiłosiernie, ale tak przyjemnie mieszał mu teraz w głowie, sprawiając, że działał prędzej, niż mógł pomyśleć nad swoimi ruchami. Szybki oddech odurzał go przy nachyleniu się i oparciu dłoni po bokach bruneta, aby móc ponownie przyłożyć rozchylone usta do rozgrzanej skóry i z rezerwą drasnąć ją zębami. Ciągnęło, paliło go, aby całkowicie i bez pohamowań oddać się pokusom, jednak jakaś jego część dalej, irracjonalnie, obawiała się odrzucenia. Pozwalała mu jedynie na przeniesienie jednej z dłoni na udo, bezwiednie wędrując nią ku górze, by równie powoli podwinąć kraniec tak teraz mu wadzącej bluzy.
      I pragnął jeszcze więcej, hamowany jednak tymi głupimi, a zarazem dzielonymi przez nich, nerwami, mogąc jedynie zebrać się na łagodne, wypowiedziane na niepewnym wydechu, słowa
      — A wiesz może przynajmniej, czy nie jest Ci w tym… za gorąco?

      Channie

      Usuń
  10. Nie potrafił pojąć, że zwykłe, pokładanie w nim zaufanie z czyjeś strony, może być czymś tak przyjemnym. Bezpośrednie poczucie, jak ciało Yosoo oddaje się jego gestom, świadomie, a może nie. Nie widział jednak oparcia, nie słyszał sprzeciwu, a wręcz przeciwnie. Jedyne, co mógł dojrzeć przez zaślepiającą go warstwę pobudzenia, to tą rozkoszną ustępliwość. Po części może wymieszaną z… zaskoczeniem? Co go nie powinno z kolei dziwić, skoro znał bruneta lepiej niż niejedna osoba - tak przynajmniej sądził - i ten brak sprzeciwu był wyjątkowo nietypową dla niego reakcją. Już na podstawie poprzedniego wieczoru mógł zakładać, że spotka się z uszczypliwością i zatrzymaniem rozwoju równo z chwilą, kiedy kontrola swobodnie prześlizgnęła się z dłoni Yosoo, do tych zwinnie sunących po jego ciele.
    Na początku może jeszcze próbował, jednak teraz Powell mógł odczuć, chyba pierwszy raz, odkąd tylko się znali, że brunet oddawał się drobnym przesunięciom palców; muskających skórę ustom i z coraz większym trudem wypowiadanym słowom, mające na celu jak najlepiej trafić w czułe punkty. Aby udobruchać miejscami wybujałe ego, mogąc jednak coraz mniej zachowywać pozory, że znajdowali się na tej samej pozycji.
    Bo tak nie było, a Yechan czuł elektryzujący ścisk żołądka z każdą chwilą, kiedy krzyżował przelotnie z nim swoje spojrzenie, czy podnosił wzrok, aby zauważyć ciasno zaciskane powieki idące w parze z nerwowym oddechem, jako jasne oznaki, że, przynajmniej jeszcze, stał pół stopnia wyżej i mógł skupiać się na tym, aby doprowadzać go jeszcze bliżej kuszącej granicy.
    Sam jednak niebezpiecznie przy niej balansował, ryzykując zepchnięciem wraz z usłyszeniem chaotycznej wypowiedzi Yosoo. Nieświadomie powtórzył szybki odruch zwilżenia warg przed nieznacznym, niemal niezauważalnym, odsunięciem się, kiedy palce przyjaciela chwyciły bluzę. Równie bezwiednie chwycił niewielki skrawek, jakby w biernej próbie przyspieszenia pozbycia się zbędnej odzieży.
    Cały ten czas, choć zajęło to zapewne kilka sekund, wlepiał spojrzenie w bruneta. W słabe drżenie palców, w ukazującą się jego oczom bladą skórę, przyozdobioną paroma niegroźnymi zadrapania i małymi siniakami, oprócz tego, co prezentowało się na jego ramieniu. Przyglądał się jeszcze bardziej teraz zmierzwionym włosom, odstającym w pociągający teraz sposób. Nie zwrócił uwagi na bluzę, która w każdej, innej sytuacji, razem z dalej niepościelonym w pełni łóżkiem, byłaby idealnym powodem, aby rozbudzić w nim niewyjaśnialną, ale jakże intensywną, irytację. Było to na szarym końcu listy jego chwilowych priorytetów. Nawet gdyby chciał, nie mógł się na nich skupić, kiedy jego wzrok, z towarzyszącym pośpiesznym przełknięciem śliny, był przejęty bezwstydnym obrysowywaniem linii ciała Yosoo. Tej samej, którą miał okazję już widzieć - nawet w podobnych, choć jednak tak rozbieżnych, warunkach, jak te - a teraz wyglądał jeszcze bardziej rozbrajająco w jego oczach.
    Przez szybkie zaciśnięcie warg powstrzymał przesadny pomruk z wydostania się z jego gardła, kiedy poczuł wplecione w jego włosy palce, przyjemnie wzbudzające dreszcze w każdym miejscu, na którym się zatrzymały
    — Chyba… już żadnych nie mam — wyznał, przyznając się tym samym do tego, że takowe wcześniej, dość skutecznie, zaprzątały mu myśli. Nie miał czasu; ochoty myśleć o tym, co mówi, kiedy coraz więcej bodźców zaślepiało, a zarazem wyostrzało na tylko jedno, jego zmysły. Nakierowywało po raz kolejny do kuszących warg, rozchylanych z coraz słabiej opanowanym pośpiechem. Wplecenie delikatności stawało się trudniejsze z każdym pogłębieniem i cisnącym się na usta westchnięciem; z wyczuwaną pod palcami skórą, kiedy oparł jedną z dłoni na odsłoniętej teraz talii Yosoo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zsunięcie warg na szyję jedynie pozornie miało być sposobem, aby zyskać chwilę wytchnienia. Pozór, który zniknął wraz z momentem, kiedy powędrował ustami na jeden z obojczyków, niegroźnie zaciskając na cienkiej skórze zęby, nim kontynuował jasno sprzedające jego pobudzenie, sunięcie nimi coraz niżej. Niesamowicie mozolne, boleśnie spowalniane, ale pozwalające mu na całkowite rozkoszowanie się chwilą. Tak samo jak jego stopniowe przejście na własne kolana, któremu towarzyszyły oparte na udach dłonie, pozwalające na wymowne podsunięcie bruneta jeszcze bliżej brzegu łóżka
      — Soo — zaczął, owiewając przy tym jego brzuch oddechem i nie przerywając zasypywania tego miejsca leniwymi pocałunkami, a jego dłonie bezmyślnie podsunęły się nieco wyżej i zacisnęły się na udach przyjaciela. Jego własne słowa już dawno zaczęły wymykać mu się spod kontroli, a jego brak przejęcia tym faktem był jedynie podkreślony leniwym uśmiechem, z ociąganiem wsuwającymi się pod brzeg spodni dłoniami i nieprzyzwoicie niewinnym spojrzeniem z dołu na Yosoo, pozwalając kolejnej, bezwstydnej prośbie na wybrzmienie — Je też możesz zdjąć? Błagam.


      Channie

      Usuń
  11. Yechan z jednej strony czerpał niezmierzoną satysfakcję z tego, jak brunetowi plątał się język. Z jakim trudem przychodziło mu podjęcie się zabrania głosu, tylko po to, aby wydusić z siebie kilka, krótkich słów, czy też zasypać go bez pomyślunku ich niezrozumiałym zlepkiem. Z drugiej, mimo masy innych, tak przejrzystych i bezpośrednich sygnałów, utrudniały mu całkowite rozczytanie Yosoo. Było to po prostu czymś, do czego kompletnie nie był przyzwyczajony - zazwyczaj słysząc głos przyjaciela non-stop. Na tyle często, że nawet przy odbiorze smsów w jego głowie były odczytywane właśnie jego głosem.
    Teraz, dokładnie w tym momencie, trud rozczytania całkowicie zanikł. Potrzebował tylko tego, usłyszanego wcześniej, zapewnienia o niesłuszności jego wątpliwości, aby w pełni kierować się przyspieszonym oddechem, czy odczuwanymi pod palcami drgnięcia. Aby zacisnąć nieco mocniej zęby, kiedy w pokoju wybrzmiał stłumiony, słodki jęk. Coś, przez co Yechan głupiał chyba najbardziej.
    Jego głowa bezmyślnie goniła za dotykiem, chcąc czuć go jak najwyraźniej, jak najbliżej i jak najdłużej, zarazem starając trzymać się tuż przy jego skórze, której sam widok, jak i promieniujący, przypisany wyłącznie Yosoo, zapach, wydawał się najbardziej pożądanym bodźcem na ziemi.
    I wyczekiwał, chciałby móc stwierdzić że spokojnie, ale sam czuł rosnące w nim z każdą chwilą, zniecierpliwienie, na ruch ze strony przyjaciela. Na słowo, na gest, na cokolwiek, co będzie odpowiedzą na jego prostą, ale bezpośrednią i złaknioną prośbę. Nie spuszczał z niego wyczekującego spojrzenia, któremu towarzyszyło pojedyncze, bezwolne zwilżenie warg czubkiem języka. Opuścił wzrok jedynie na moment, aby zwrócić uwagę na nieporadną próbę zsunięcia spodni przynajmniej o kilka milimetrów, uniemożliwione przez wzmożone drżenie palców. Urzekające go równo mocno, co cała reszta bruneta, zarazem wzbudzające zdziwienie, że jeszcze ten miesiąc wcześniej w życiu nie postawiłby siebie w tej sytuacji.
    A teraz czuł się na miejscu. Między nogami Yosoo, ze ściskającą żołądek sensacją i wykruszającą się cierpliwością, pragnącą poczuć go jeszcze bardziej. Ze wzrokiem ponownie uniesionym na przyjaciela, kiedy usłyszał jego słaby głos. Tym, który zostawił go chwilę w niepewności, aby zaraz wybrzmieć ponownie, tym razem w formie jasnej, choć oszczędnej, prośby. Prośby, która sama nakierowała jego, zdradliwie teraz drżące, dłonie do brzegu spodni, zaciskając je na nim
    — …podnieś się trochę — nakazał niespodziewanie zachrypniętym głosem, za późno przełykając ślinę, aby wyzbyć się drobnej maniery, podczas gdy jego palce pewniej chwyciły za materiał, tak teraz nieprzyjemny w porównaniu do odczuwanej niedawno miękkości skóry.
    Chciał; był pewien, że potrzebował, aby poczuć Yosoo bliżej. Chciał go jeszcze więcej, a jedynym, co go od tego oddzielały, były z nutą nerwowości, zsuwane z bioder bruneta spodnie.
    Zdradzili się już niemal wszystkim - wyszeptanymi słowami, lgnącymi do siebie nawzajem ciałami i niekontrolowanymi drgnięciami przy najmniejszym dotyku. Już wtedy nie istniała droga powrotu, lecz teraz wprowadzał go jeszcze głębiej na obcy mu teren. Taki, którego nie zasmakowali pod wpływem otępiającego alkoholu. Ani tej nocy, która miejscami się rozmywała, ani tej, która widniała w jego pamięci zastraszająco wyraźnie.
    Powinno go to obchodzić, czy też powinien się tym przejąć, lecz tak naprawdę nie zawracał sobie tym głowy. Nie widział w tym sensu, skoro oboje tak szaleńczo, acz bez widocznego sygnału na chęć zatrzymania się, popadali coraz głębiej w uzależniający pęd. Czuł się kierowany i namawiany miejscami automatycznymi odruchami przyjaciela, oraz urywanymi słowami, które ledwo przechodziły przez gardło, a i tak dawały radę wypowiedzieć tak wiele. Sam raczył go coraz mniej składnymi zdaniami, decydując się na milczenie i wypowiedzenie się gestami, które mówiły zdecydowanie więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie skupiał się na niczym innym, oprócz na pozbyciu się wadzących spodni, wstrzymując nieświadomie oddech i jawnie wyrażając swoją ekscytację. Zajmowało go jedynie przysunięcie ust do kolejnych, niezbadanych nimi skrawków skóry - zasypując wnętrze ud powolnymi pocałunkami, podczas gdy jego dłoń powędrowała ku górze, najpierw opierając się na brzuchu Yosoo, nim owinął z wyczuciem palce wokół jego długości, bezwiednie wykonując wręcz boleśnie powolny ruch ręki.
      Spojrzał przelotnie na bruneta spod rzęs, jakby dla ostatniego upewnienia się o poprawności, a może właśnie jej braku, tego, co robili; dla przyuważenia reakcji po zostawieniu pocałunku w pobliżu zajętej dłoni, pozwalające ciepłemu oddechowi na owianie skóry, nim nieznacznie się odsunął. Może na moment za długo, z zawahaniem, którego tak naprawdę tam nie było, przed ostrożnym objęciem go ustami, mimowolnym przymknięciem oczu i równie bezwolnym, rozkosznym wbiciem palców w udo.
      Nie chciał być teraz nigdzie indziej. Nie chciał być teraz z nikim innym, kiedy już przy pierwszym, wręcz badawczym, ruchu głową, ledwo trzymał siebie samego w ryzach.

      Channie

      Usuń
  12. To był chyba pierwszy moment, odkąd wkroczyli na tę niepewną, ale wzajemnie pożądaną ścieżkę, kiedy Yechan zdradzał obecne w nim nerwy. Drżenie dłoni zakrywał odruchowym zaciskaniem ich na udach, a on sam nie zdawał, ani nie przejmował się tym, jak bardzo mogły zostawać one wyczuwalne czy też rozczytane. Po co miał się tym przejmować, kiedy jedynym, co go teraz obchodziło, był Yosoo.
    Skupiał się na każdej jego reakcji, które przychodziły z dawką pewności siebie. Na każdym oddechu, wypełniającym sypialnię. Na pierwszym, wybrzmiewającym wyraźnie jęku, który wydusił niemal ten sam z jego gardła, mimo braku możliwości pełnego wydostania się na wierzch. Na dłoni, która, ku jego niezadowoleniu, wyplątała się z jego kosmyków i pozostawiła po sobie chłodną, niemożliwą do zastąpienia pustkę. Używane w jego kierunku zdrobnienie brzmiało nagle niesamowicie wulgarnie i pociągająco, zostawiając po sobie trwały ślad w jego pamięci. Zostawiając potrzebę, aby usłyszeć je jeszcze raz. I kolejny. Najlepiej nieprzerwanie, z bliźniaczą otoczką, jak właśnie to teraz. Wymieszanym z mówiącym jeszcze więcej jękiem, choć te, nawet w swoim przejęciu, Powell sam mógł stwierdzić, były nieudolnie wstrzymywane przez bruneta.
    Sporadycznie unosił wzrok, a raczej same powieki, zdecydowanie rzadziej, niż częściej przez zbyt intensywne pochłonięcie wykonywanymi ruchami; charakterystyczny, a zarazem uzależniający smak wypełniający jego zmysły, jak cała reszta bodźców wysyłanych w jego stronę. Chciał móc zobaczyć przyjaciela w ‘pełnej okazałości’. Móc nie tylko usłyszeć, ale wyraźnie dojrzeć efekty swojego działania, tak teraz wyraźnie podkreślone, kiedy ciału Yosoo brakowało siły na utrzymanie pozycji siedzącej.
    Sam ledwie hamował, o ile w ogóle, ciche pomruki, czy drobne, acz znaczące wiercenie się na swoim miejscu; niezależnie od chwilowego braku oddechu, czy od usłyszenia po raz kolejny słabego głosu przyjaciela.
    Zdawał sobie sprawę z tego, że jego ruchom zapewne brakowało wymarzonej płynności i sprawności, ale nie potrafił nawet przypisać daty, kiedy ostatnio znajdował się właśnie na tym miejscu. Nie mógł zrzucać tego tylko na to, kiedy przede wszystkim ujmowała mu potrzeba, ta tak żenująca, a zarazem niesamowicie szczera, zadowolenia; zachwycenia Yosoo. Bo to było dla niego najważniejsze - wypaść w jego oczach jak najlepiej; sprawić, że będzie myślał tylko o nim i o tym, jak jest mu teraz dobrze. Byciu dla niego najlepszym. Coś, co zazwyczaj było jego ostatnim zmartwieniem.
    Nawet podczas seksu Yechan pokładał nieznośną wagę co do czystości i rutyny; zachowania procesu w jak najmniej inwazyjny sposób, próbie zachowania prostoty i szybkiego rozwiązania problemu. Przynajmniej zazwyczaj. Bo zazwyczaj, z przypadkową osobą, nie zachowywał się tak, jak teraz. Ale po co miał wracać do ustalonej sobie z góry normy, skoro nigdy nie czuł się lepiej, niż teraz, przy tak diametralnym i rozkosznie ogłupiającym, odbiegnięciu od niej.
    Nikt nie doprowadzał go do takiego stanu, jak Yosoo. Nie sprawiał, że zostawiał wszystkie zwyczaje za sobą i wzbudzał pragnienie pójścia dalej, złamania reguł, które sam sobie ustalił.
    Za pierwszym razem delikatny dotyk na ramieniu zwyczajnie mu umknął, jednak te kolejne zostały przez niego celowo, zadziwiająco wymownie, zignorowane, a jedynie namówiły do pogłębienia ruchów. Wyciszenia błagającego szeptu, który jedynie podkreślał to, co było zdradzane przez niekontrolowane odruchy ciała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zamierzał przestać. Nie, kiedy był tak blisko. Nie, kiedy miał wrażenie, że kręci mu się w głowie z każdym ruchem, niezależnie od sporadycznego trudu, z jakim się spotykał. Nie obchodziły go wymowne wypieki na jego policzkach, które prawdopodobnie się tam zjawiły, skoro świszczący w inaczej cichym pokoju, oddech, doprowadzał go do szaleństwa. Byłby idiotą, gdyby posłuchał się marnej prośby, skoro był kilka kroków od ujrzenia kompletnego spełnienia, które było jego zasługą. Od ujrzenia, jak ciało bruneta, wyglądające teraz tak pociągająco i proszące się o bycie pochłanianym wygłodniałym spojrzeniem, odmawia mu posłuszeństwa pod wpływem działań Powella.
      Byli zbyt blisko.
      Zamiast tego okrył jego dłoń swoją, aby przywrócić ją na, przynajmniej jego zdaniem, odpowiednie miejsce. Rzucił mu jedynie przelotne, wyzywające spojrzenie z dołu, nie odsuwając swoich ust nawet na moment, nim wymownie przyłożył więcej siły do ręki opartej na blond włosach, tym samym dociskając swoją głowę. Ignorował trud, z jakim przychodziło mu łapanie oddechu; lekkie zaszklenie oczu, które dodatkowo okrywało jego spojrzenie, jak i niekontrolowanie, mocno wbijane paznokcie w udo Yosoo. Bo mimo tego, było mu tak dobrze.

      Channie

      Usuń
  13. Odnajdywał się na swojej pozycji niesamowicie dobrze. W mieszance rozmazujących się, kompletnie dla niego teraz nieistniejących, pohamowań, z przytłaczającymi go reakcjami i odruchami Yosoo, które jednocześnie pchały go do przodu, jak i, dosłownie czy też nie, odbierały dech w piersi. Mając kontrolę, a jednocześnie odczuwając, jak ta przelatuje mu prędko przez palce, kiedy potrzeby były intensywniejsze, niż podsuwane wcześniej przez rozum pomysły albo plany. Oddawał się prostym instynktom, dzięki którym mógł się skupiać wyłącznie na ściskającym jego podbrzusze doznaniu.
    Yechan, samemu wychodząc z propozycją powrotu do tego, co było, już wtedy wiedział, że przyszłoby mu z trudem, choć starał się przekonać siebie, że było inaczej. Nie był nawet pewien, czy chciał do tego wracać - teraz miał tę pewność. Nie byłby w stanie o tym zapomnieć, ukrócić ich relację do platonicznej przyjaźni, do wydzielonych, acz niewypowiedzianych reguł między nimi, skoro zasmakował, jak wyglądałoby życie bez ich istnienia. A smakowało uzależniająco słodko.
    Był w tym przekonywany w każdym momencie - przy niewinnie wymienianych chwilę wcześniej pocałunkach i ostrożnie wplatających się we włosy palcach, jak teraz, przy nawet tych najwulgarniejszych i bezwstydnych ruchach, pozwalających mu na całkowite ujęcie Yosoo rozumu. Przekonywały go w tym ostrzegawcze sygnały; ogłupiające jęki, które chciał słyszeć jeszcze wyraźniej i więcej czy bezwolne ruchy, równie intensywnie mieszające mu w głowie. A finalnie zaciskające się nieznacznie wokół niego nogi, pobudzające przyjemną, atakującą niemal każdy nerw, falę dreszczy.
    Dopiero po chwili dał radę rozluźnić dalej wbijane palce, jak i odsunąć się z krótkim kaszlnięciem i pośpiesznie łapanym oddechem. Nie pohamował z kolei przy przelotnym przetarciem ich kciukiem, witającego na jego ustach uśmiechu po usłyszanych słowach - może powinien wziąć je bardziej do siebie, przeprosić Yosoo za nieposłuchanie go, ale nie potrafił nawet udawać, że czegoś żałował, czy że było mu głupio. Bo było całkowicie odwrotnie.
    — Wybacz, nie słyszałem — skłamał bezwstydnie, przy czym bezwiednie sunął, łagodnie, dłonią po jego udzie. W niemej próbie załagodzenia spowodowanego tam śladu po własnych palcach, zostawiając przy tym na nich równie delikatne, drobne całusy. Z lekkim ociąganiem podniósł się nieznacznie a, ku jego własnemu zaskoczeniu, jego kolana postanowiły odmówić mu posłuszeństwa i zmusiły do pośpiesznego oparcia się o materac, zanim miałby szansę wylądować nimi z powrotem na panelach. Z nieustannie obecnym na jego twarzy uśmiechem przywrócił samemu sobie choćby odrobinę balansu, nim usiadł na łóżku, nieco się na nim osuwając, aby być przynajmniej po części na równi z przyjacielem.
    Myśl, że mógłby patrzeć na niego bez końca, podczas gdy jego dłoń samoistnie rysowała nieokreślone wzory po odsłoniętym brzuchu i klatce piersiowej, powinna go przerażać. Ale była jedną teraz obecną w jego głowie. Co gorsza, brzmiała groźnie kusząco, sprawiając, że robił właśnie to. Przyglądał się zarumienionej twarzy, szalenie łapanym oddechom i rozrzuconym na pościeli włosom, samemu prezentując się w podobnym chaosie. I kompletnie go to nie obchodziło - z niepoprawną dumą odczuwał rozlewające się po jego policzkach ciepło, obecne w kącikach oczu i tuż pod nimi łzy i słabe podrażnienie ust, nie wspominając o drobnym drżeniu dłoni, nóg oraz zalewającym go od środka, wymieszanym z zadowoleniem i spełnieniem, podnieceniu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wcale nie musisz jeszcze kończyć — przyznał półżartem, choć tak naprawdę nie miałby raczej serca testować dalej, teraz intensywnie przewrażliwionego, ciała bruneta. Wystarczyło, że robił to słownie, wykorzystując poniekąd słabość, a zarazem mocną stronę przyjaciela - to, że rzadko kiedy postanawiał siedzieć cicho, a przez to, w chwilach, jak ta, mówił to, co ślina przynosiła mu na język. Jak tak odsłaniające go wyznanie, niebezpiecznie łechtające ego blondyna
      — Co, może mi jeszcze powiesz, że było Ci źle? — spytał równie żartobliwie, i tak znając prawdziwą odpowiedź; choć nie mógł być jej w stu procentach pewien. Sunął nieprzerwanie palcami po porządnie rozgrzanej skórze, samemu nie będąc w pełni pewnym swojego zamiaru. Upierałby się, że miał być to kojący gest, ale to, jak było naprawdę, można było kwestionować, kiedy towarzyszyły temu przyspieszony oddech, niekontrolowane zwilżenie warg czubkiem języka, jak i nieustannie zalewająca jego ciało, acz usilnie teraz trzymana na wodzy, żądza. Jedyne, co utwierdzało jego wersję wydarzeń, było zainteresowane, a zarazem opiekuńcze, pytanie, jakie wybrzmiało z jego strony, przerywając chwilowo wiszącą między nimi ciszę
      — Jak się czujesz?

      Channie

      Usuń
  14. Już pierwsze słowa wyrwały z Yechana krótki i lekki, ale szczery śmiech. Nagłe usłyszenie uszczypliwych słów ze strony przyjaciela przyszło jako zaskoczenie, kiedy jeszcze chwilę wcześniej ten ledwo sklejał ze sobą pojedyncze sylaby. Ale było to pozytywne zaskoczenie - pozwalało utwierdzić się w tym, że nie zapanowała między nimi niezręczność; przynajmniej jeszcze nie
    — Na pewno nie ma jakiejś milszej metody, niż od razu kopanie? — zapytał z wymuszonym i nieszczerze brzmiącym niepokojem. Niezbyt wierzył w to, że faktycznie sięgnąłby takich metod albo w ich skuteczność. Niezależnie czy chodzi o sam fakt, że zwróciłby wtedy na nie uwagę, czy może o to, że Yosoo dałby radę włożyć w to wystarczająco skupienia, siły i celności. I szczerze wątpił, czy zmusiłoby go to do przestania.
    Niewiele interesowały go własne odczucia, kiedy chodziło o Yosoo. Tyczyło się to chwili, jak te, gdzie jedyne, co zajmowało jego myśli, było sprawienie mu jak najwięcej przyjemności; pozwolenie na całkowite odpłynięcie, a tym samym ignorowanie swoich potrzeb, które miejscami nieznośnie starały o sobie przypomnieć. Ale działało to również w tych mniej przyjemnych. Kiedy Yosoo zarzucał go niezliczoną ilością oskarżeń, nieraz przekoloryzowanych, ale dalej mające w sobie cząstkę prawdy. Wtedy ignorował i je, i uporczywy ścisk serca, bo wiedział, że wyjdzie lepiej na zostawieniu wszystkiego bez słowa, co najwyżej z równie uszczypliwym, pojedynczym komentarzem i tyle.
    Choć teraz nie był pewien, czy mógł z pewnością przyznać, że kierował się wyłącznie potrzebami Yosoo. W końcu z samolubnych popędów doprowadził go do obecnego stanu; dobranymi słowami nakierował w stronę, która mu wydawała się najkorzystniejsza i najprzyjemniejsza.
    Nawet teraz starał się zwracać uwagę na to, co mówi, ale wiele z jego zachowań wychodziło samo z siebie. Jak nieco słabiej, acz dalej, zamglone spojrzenie, którym nieprzerwanie mu się przyglądał. Jak drobny uśmiech nieustannie błądzący po jego twarzy, jedynie umacniany przelotnym zerknięciem ze strony bruneta oraz zauważonym uśmiechem, wywołanym bezwiednie sunącymi po skórze palcami. Obrysowywały każdą krzywiznę, skupiając się miejscami na tych, które wywoływały nieco szybszy oddech, czy jego momentalne stanięcie w gardle.
    On sam z kolei pozwalał sobie na kolejny, lekki śmiech, kiedy usłyszał pierw jedynie mruknięcie, a chwilę później odpowiedź, w którą ciężko było mu faktycznie uwierzyć. Opuścił wzrok na zaciskające się na koszulce palce, z każdym wymierzonym lepiej ruchem jego własnych, zaciskających się na niej mocniej
    — Okej, nie wiesz - niech będzie — nie postanowił jednak drążyć dalej, szczególnie, kiedy wzrok bruneta znowu mu uciekł. Było to czymś, co przychodziło chłopakowi z trudem, a Yechan tak bardzo tego pragnął - żeby patrzył i skupiał się dalej tylko na nim. Nie na jednej z nudnych ścian, czy równie nieinteresującym suficie. Wiedział, że nie było nic na tyle ciekawego w jego sypialni czy mieszkaniu, aby szczerze przykuło uwagę Yosoo na tak długo.
    — Nie podoba Ci się? — powtórzył z przygaszoną nutą rozbawienia, zanim odsunął dłoń od ciała przyjaciela, by móc posłusznie obiema złapać za kraniec koszulki i w miarę płynnie zdjąć ją z siebie. Zatrzymał się jednak przy sięgnięciu do luźno związanych spodni piżamowych, decydując się na zostawienie ich - przynajmniej na razie. Miał wrażenie, że byłoby dziwnie za łatwo, gdyby poszedł mu aż tak na rękę; zbyt nudno. A zaciekle pracował na to, aby przynajmniej teraz nie mogła mu zostać przypisana właśnie ta łatka, z którą na co dzień był tak blisko. Niemal żył z nią w zgodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamiast tego chwycił z wyczuciem brodę Yosoo, by móc stanowczo skierować jego twarz w swoim kierunku, kiedy pozbył się luźnej koszulki;. Zarazem było to próbą, czy namówieniem go, do utrzymania na blondynie wzroku. Najlepiej równie przenikliwego, co jego własne
      — Jak masz mi rozkazywać, to przynajmniej na mnie patrz, Soo — stwierdził mimo braku padnięcia faktycznego, bezpośredniego rozkazu ze strony bruneta. Nie za bardzo go to interesowało, skoro skutecznie podpierało jego wymyślny punkt. Punkt, którego rozwój tak bardzo pragnął zobaczyć, mimo wielu sygnałów jasno świadczących o tym, że mógł się spotkać jedynie z ogromnym niepowodzeniem. Testowanie granic przychodziło im przecież z taką naturalnością i łatwością, choć to mógł kwestionować. Nie widział sensu, aby powstrzymywać się teraz, kiedy tak mocno go kusiły, a jego oddech mimowolnego się spłycał wraz z napędzanymi samą ideą myślami.
      Zmuszał więc go wytrwale do utrzymania na sobie wzroku, a przynajmniej po części, samemu skacząc nim po twarzy Yosoo, nim pozwolił wymownemu, a zarazem zostawiającym niejedne, szeroko otwarte, drzwi, pytaniu paść spomiędzy zwilżanych językiem ust
      — Co dalej?

      Channie

      Usuń
  15. Podniósł osuwający się po twarzy, jak i zaraz po ciele wzrok, z powrotem na ciemne oczy Yosoo, kiedy pośpieszna wypowiedź skutecznie zwróciła jego uwagę. Mimo wszystko, nie takiej się spodziewał - bardziej zakładał, że Yosoo mu się postawi. Może, ryzykownie, obrazi i postanowi, że nie chce siedzieć z nim dłużej, jeśli ma to tak wyglądać. Strach nie był czymś, co zamierzał, ani chciał, w nim wzbudzić. Chciał co najwyżej pomóc mu się go wyzbyć i wyciszyć jakikolwiek głos, który mógł szeptać niepotrzebne obawy prosto do ucha, tym samym niepotrzebnie stresując bruneta.
    Był w końcu przyzwyczajony do tej, tak przeciwnej temu, co teraz widział, postawy Yosoo. To on zawsze mówił pierwsze, jak i ostatnie słowo. Kontrolował przebieg wszystkich, również tych nieplanowanych wydarzeń. Wytykał Yechanowi cokolwiek tylko zrobił, nieraz zachodząc blondynowi tym nieznośnie za skórę. Zazwyczaj zatrzymywał to dla siebie, może miejscami pozwalał sobie na kąśliwe uwagi, ale pozwalał na to, aby prowadził go ten ciąg wydarzeń przez ich znajomość. Nauczył tego, jak funkcjonować z Yosoo, aby ten był zadowolony; aby oboje byli zadowoleni. Czego nie robić i nie mówić, a zarazem co przyjaciel mógł chcieć usłyszeć.
    Nagłe, tak intensywne i bezkompromisowe, przeprowadzanie go - mimo tego, że sam przecież wyszedł z propozycją - było czymś niesamowicie obcym. Obcym, ale przyjemnym. Łechtało w pewien sposób jego ego, a zarazem rozlewało ciepło w sercu, ponieważ Yosoo mu ufał. Ufał, że poprowadzi go dobrze, że nie zrobi mu krzywdy i chce dla niego jak najlepiej. Mógł jako pierwszy zapoznać go z czymś nieznanym, z panującym między nimi spokojem i swobodą; prawie że brakiem zbędnego wstydu, trwającego co najwyżej kilka sekund.
    Cień niepokoju, który przemykał przez jego oczy, zniknął wraz z ruchem ze strony przyjaciela, a zamiast tego wywołał drobny, łagodny uśmiech. Mógł powrócić do swobodnego, ciekawskiego, przyglądania się ciału przed nim; drobnym falom dreszczy, kiedy rozluźniał i nieznacznie, nieinwazyjnie zaciskał palce trzymające jego twarz. Słuchał jego następnych słów, acz może mniej uważnie, niż powinien. Po raz kolejny docierały do niego z lekkim opóźnieniem, przede wszystkim pod względem ich sensu. Wyczuwał jednak, tak zaskakująco, prawie że bez przerwy, obecne w nich zakłopotanie; równie nienaturalne, co uległość. I tak samo jak ona, bezwiednie miękczyło to miejscami jego wzrok.
    — Chcę. Bardzo chcę, Soo — potencjalnie nieprzemyślane przez przyjaciela słowa poszerzały nieznacznie uśmiech na jego twarzy, kiedy pozwalały wybrzmieć jego pragnieniom głośno; z zaskakującą łatwością. Powodowało to, że palce niebezpiecznie pragnęły wędrować do kuszących warg, obrysowując ich kształt przed pohamowaniem chęci do wsunięcia jednego z nich do środka. Ciężar dłoni przelotnie zwrócił jego uwagę, przy okazji wywołując bezwolne poruszenie się bioder, niemo proszących się o więcej.
    Przy samych próbach skupienia się na tym, co mówił, było ciężko zachować mu pełną, trudną do podważenia kontrolę nad sobą, jednak radził sobie na tyle, aby wodzić za odbiegającym od niego spojrzeniem. Do czasu.
    Wystarczyło, że palce Yosoo zawędrowały nieznacznie, naprawdę nieznacznie, niżej, aby wydobyć z niego zduszone westchnięcie i naruszenie rytmu oddechu, który starał się odzyskać przy przelotnym przymknięciu oczu. Spotkał się jednak z całkowicie odwrotnym efektem, kiedy jedna z jego dłoni powędrowała do tej skradającej się wgłąb spodni. Nakierował ją wymownie nieco niżej, czując zarazem, jak jego oddech automatycznie się spłyca wraz z delikatnymi muśnięciami wcześniej nieporuszonej skóry

    OdpowiedzUsuń
  16. — Ale mam je zdjąć za chwilę, czy już teraz? — zadziorne słowa nie miały aż tak intensywnego wydźwięku, kiedy towarzyszyły im niekontrolowane drżenia ciała oraz zabranie trzymającej Yosoo ręki, aby móc zsunąć spodnie najpierw nieznacznie z samych bioder. Zaraz kiedy został uderzony otępiającą mieszanką powietrza z pokoju, jak i kontrastującego ciepła dłoni, w pośpiechu pozbył się ich w całości.
    Chwilowa świadomość kompletnego odsłonięcia, wraz w towarzystwie wślizgującego się przez okno słońca, zniknęła wraz z kolejnym ruchem dłoni, namawiającym Yosoo do kontynuowania mozolnej ścieżki w dół jego niecierpliwie napinającego się brzucha.
    Tracił cierpliwość. Głównie do samego siebie. Chyba tylko do samego siebie, jednak z drugiej strony sprawiało mu to tyle przyjemności - odchodzenie od zmysłów przy najprostszym dotyku, niemoc w wypowiedzeniu kolejnej serii uszczypliwszych komentarzy, bo te prosiły się o wymieszanie z cisnącymi się na usta westchnieniami. Te z kolei nieustannie były wykrzywione w błogim uśmiechu, a zamglone spojrzenie, kiedy nie było zakryte pod przymkniętymi powiekami, wlepiał wyczekująco, jak i z rozanieleniem, w Yosoo. Był gotów przyjąć od niego wszystko. Pokierować go w jakimkolwiek tylko kierunku sobie wymarzy, byleby nie przestawał; byleby był dalej na nim skupiony.
    Z wręcz przerażającą łatwością, przy bezwolnym lgnięciu do ciała i dotyku Yosoo, szukając przy dotychczas zajmowanej przez nich pozycji, możliwości do dotknięcia nagiej skóry swoją własną, przyszło mu ponowne otwarcie ust, z kolejnymi, rozochoconymi i jawnie wypowiedzianymi, potrzebami
    — Nie przestawaj. I pocałuj mnie, Soo.

    Channie

    OdpowiedzUsuń
  17. Yosoo zapewniał go niemal pod każdym względem, że chciał brnąć dalej; mimo wymalowanych na twarzy, jak i w ruchach, nerwów. Yechan sam chciał brnąć dalej, jednak każde, nawet to najkrótsze zawieszenie ze strony bruneta sprawiało, że sam zatrzymywał się lub spowalniał w swoich ruchach - bo potrzebował tej stuprocentowej pewności. Ostatnie, co powinno mieć teraz miejsce, było przymusowe, nawet przypadkiem, prowadzenie go przez kompletnie mu obcy teren. Łapał się więc na swoich wypowiedziach, które mogły być w danym momencie nie na miejscu, lecz nie wycofywał nich. Czekał na reakcję, na ich odbiór i na to, czy powinien dodać mu jakkolwiek pewności co do swojej pozycji.
    Przychodziło mu to nie tyle, że z trudem, ale… z prostym zdziwieniem. Nie był do tego przyzwyczajony - to on zazwyczaj potrzebował wręcz nieznośnej ilości zapewnienia, co do podejmowanych decyzji. To on kwestionował to, co Yosoo robi i musiał być przez niego prowadzony; częściej niż rzadziej i tak się wycofując, ponieważ coś zbytnio wykraczało poza jego strefę komfortu. Teraz może dalej odkrywał tę rolę, dalej pozwalając swoim wątpliwościom na zaistnienie, posłanie przyjacielowi delikatniejszego spojrzenia, kiedy nie był pewien podejmowanych wyborów, jednak to właśnie Soo teraz bardziej go potrzebował, niż, tak jak na co dzień, on jego.
    Delikatny uśmiech wykrzywił nieznacznie rozchylone usta, kiedy usłyszał złośliwą uwagę, która chwilowo prędzej miała wydźwięk niewinnego pytania, aniżeli typowej, tak dobrze mu znanej, docinki. Cisnące się na usta, równie zadziorne słowa nie dostały okazji na zostanie wypowiedzianymi, kiedy z płuc wydarł się drżący oddech, wywołany pierwszymi, niepewnymi ruchami Yosoo. Wykonanymi może lekko nieporadnie, bez narzuconego sobie rytmu, a jednak drażniącymi dokładnie te struny, które powinny. Wydzierające z niego płytszy oddech i łagodne dreszcze, wzmożone poczuciem palców w swoich włosach. Samoistnie rozchylające nogi w niemym sygnale prośby o więcej, a w połączeniu z nagłym, odurzającym pocałunkiem pozwoliły na wybrzmienie rozemocjonowanemu westchnieniu.
    Dopiero chwilowe milczenie, mówiące jednak tak wiele, zmusiło go do przynajmniej chwilowego powrotu do siebie, od razu wywołując w nim potrzebę dogodzenia Yosoo; wysłuchania go i dania z siebie wszystkiego, aby zniwelować u niego dyskomfort
    — Czym? — spytał niemal instynktownie, nim po raz kolejny stracił złudnie równe tempo oddechu przy poczuciu sunących po swoich plecach palców. Bezwiednie przysunął się jeszcze bliżej bruneta, szukając u niego nawet najsłabszego oparcia, opierając jedną z dłoni na jego karku — Bo jeśli mną, to naprawdę nie masz czym, Soo — westchnął po raz kolejny, lgnąc, a zarazem niekontrolowanie wyginając się pod wpływem odczuwanego dotyku; tak teraz uziemiającego, a zarazem doprowadzającego do tego, że odchodził od zmysłów. Coraz ciężej przychodziło mu zachowanie względnego spokoju i kontroli nad samym sobą; jego wzrok pochłaniał postać Yosoo; lekki odcień brązu włosów, kiedy spotykały się ze światłem, słabe zarumienienie skóry i nieznacznie rozchylone wargi, które próbowały wyrównać oddech.
    Powinien się kontrolować, wziąć pod uwagę, że wszystko mogło graniczyć z przesadą, że Yosoo nie mógł być jeszcze gotowy, nawet jeśli wyłącznie pod tym względem fizycznym. Te myśli jednak coraz bardziej mu umykały i pozwoliły, aby kierował się wyłącznie dzielonym przez nich pożądaniem i niewypowiedzianymi potrzebami
    — Nie pozwolę na to, żeby było Ci źle — przyznał z coraz bardziej rozwiązłym językiem, kiedy pod wpływem zamglonego myślenia przerzucał jedną z nóg, by móc usiąść na kolanach przyjaciela. Sam kontakt skóry ze skórą sprawił, że oparte na barkach dłonie wbiły się w nie, a nogi bezwolnie zacisnęły się po jego bokach, ciągnąc za sobą bezmyślne poruszenie biodrami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama, jeszcze kompletnie niewiele znacząca, zmiana pozycji dała radę wytrącić go z ledwie utrzymywanej równowagi i Yechan nieustannie chciał więcej. Chciał przypomnieć sobie tamten przeklęty wieczór, ale w lepszym świetle. Z lepszym zakończeniem, z umysłem odurzonym jedynie wrażeniami i otaczającym go teraz zapachem Yosoo, a nie prowadzącym ich wtedy alkoholem - a może jedynie dającym upust temu, co skrywało się w nich nieświadomie wcześniej
      — Więc możemy przerwać w każdym momencie, kiedy chcesz — na płytkim oddechu podkreślił to po raz kolejny, możliwe że nieznośnie, tego wieczora, ale wolał przesadzić w tę stronę, aniżeli na odwrót. Nic nie liczyło się dla niego bardziej, niż swoboda przyjaciela — Ale nie będę ukrywać… — w jego słowa wkradł się cichy, niemal zdesperowany jęk, idący w parze z kolejnym nieprzemyślanym otarciem bioder o biodra, niemal od razu, w samej swej prostocie, wywołującym drżenie jego coraz wrażliwszego ciała — zaraz oszaleję, Soo.

      Channie

      Usuń
  18. Momentami próbował skupić się na czymś innym. Ten marny, wręcz teraz nieistniejący, zdrowy rozsądek starał się uświadomić go o zastraszającym tempie, o tym, czym mieli się zająć i o tym, że powinni wszystko pewnie choćby jeszcze raz dokładnie przemyśleć. O postanowieniu, na czym stoją, czy może bardziej na czym chcą stać; ustaleniu nawet samego zarysu granic. Porozmawiać o wszystkim, co miało miejsce i o tym, co na nich czekało. Ale w jego panowała właśnie tylko ta jedna myśl. Co na nich czekało. Że cokolwiek miało się wydarzyć, dotyczyło ich obu i wspólnie mieli przez to przebrnąć. Że teraz w jego przyszłości nakreślał się wspólny, dzielony z Yosoo, obraz. Zajmował miejsce tych ponurych, samotnych i kompletnie niepewnych, które jeszcze nie tak dawno mu towarzyszyły.
    Jego uwaga była oczywiście zwrócona całkowicie na bruneta. Na wpatrujące się w niego ciemne oczy, na zaciskające się na pościeli dłonie, na przyspieszony oddech, niemożliwy do zamaskowania wymówką czy ukrycia pod ubraniami, odrzuconymi teraz na bok. Nigdy nie sądził, że tylko to, jeszcze w połączeniu z, w teorii, banalnymi słowami, spowoduje utratę równowagi. A jednak ta prosta propozycja, może prośba - nie wiedział, o zignorowanie zahamowań, sprawiła, że oddech blondyna zdradliwie zadrżał. 
Nie musiał mu nawet odpowiadać, kiedy jego ciało robiło to tak bezpośrednio. Dłonie niemal desperacko szukały oparcia na barkach czy karku, co chwilę osuwając się, aby poczuć ciepłą skórę pod palcami. Spomiędzy rozchylonych ust wybrzmiewały coraz cięższe, graniczące z jęknięciem westchnienia, kiedy wargi Yosoo na przemian z jego zębami, drażniły jego szyję i zmuszały do intensywniejszego przylegnięcia, prosząc się zniecierpliwionym wierceniem o jeszcze więcej.
    Nawet nie próbował zamaskować swojego niezadowolenia, kiedy Soo się odsunął, a tym samym wydobył z niego pomruk z grupy tych załamanych, wręcz żenujących. Nie obchodziła go rosnąca potrzeba na złapanie oddechu, zawyżone roztrzęsienie dłoni, które nieprzerwanie zaciskał jako próba odnalezienia balansu. Czuł na sobie tę niesamowicie zdradliwą, słabą warstwę potu, zazwyczaj będąca czymś dla niego niesmacznym, a teraz wzmacniająca w niezrozumiały sposób doznania i prosząca się o pogorszenie jego stanu.
    Z jednej strony przez to chciał ukryć się przed przypadkowym, acz wnikliwym spojrzeniem przyjaciela, zamaskować to, w jak jednoznacznej i spragnionej pozycji właśnie był, a z drugiej rozpalał go jeszcze bardziej. Sam przyspieszał jego oddech i pobudzał myśli przy każdym skrzyżowaniu się z głębokimi tęczówkami, widząc w nich to, czego jakiś czas temu mógł dojrzeć co najwyżej zalążek.
    Słowa Yosoo w ogóle mu nie pomagały, umiejętnie nakręcając go jeszcze bardziej, a kiedy dołączyło się do nich poczucie delikatnego dotyku na udzie, przez moment pomyślał, że dłużej nie da rady. Nogi po raz kolejny pragnęły się zacisnąć, a niemożliwy do uspokojenia oddech nie ułatwiał zebrania się w sobie. Skierowane teraz na niego w pełni spojrzenie rozpalało go od środka i mimo sprzecznych sygnałów w sobie, nie potrafił odwrócić od niego wzroku. Skupiał się tylko na brunecie; na wrażeniu, że odsunięcie się od niego choćby na moment wiązałoby się z druzgocącymi skutkami i zwyczajnie by sobie z nimi nie poradził.
    Nie wiedział, czy to tak wymowne słowa, czy bliźniaczy im uśmiech sprawiły, że rzeczywiście zakręciło mu się w głowie i musiał przymknąć na moment oczy, aby złudnie znaleźć krótką chwilę ucieczki, jak przy utrudnionym przełknięciu śliny
    — Nie mów mi teraz takich rzeczy… — westchnął rozemocjonowany, przyjemnie przytłoczony niespodziewaną szczerością i ciężarem wlepionego w siebie spojrzenia, zsuwając przy tym dłonie wzdłuż klatki piersiowej przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na jego kanapie, kiedy postąpili tak bezmyślnie, a jednak dalej była to jedna z lepszych, jak nie najlepszych, nocy w jego życiu. Mimo wszystkiego, co poszło zaraz za nią; jego wczesne wyjście z mieszkania, spotkanie się po pracy i poniżające rozklejenie się pod blokiem, kiedy Yosoo podniósł na niego głos. Bo przecież dzięki niej, czy może po części, znaleźli się teraz tutaj - równie odchodząc od zmysłów i zatracając się w sobie nawzajem bez opamiętania.
      Wziął o oddech za mało, szalejące w jego piersi serce wygłuszało wszystko, co mogło spróbować sprowadzić go na ziemię, nim nieprzemyślanie uniósł się lekko z nóg Soo, aby móc w końcu dopiąć swego. Móc wyciszyć żądzę tak targającą nim od środka niemalże od początku, teraz wodzoną wcześniejszymi słowami chłopaka. Żeby miał to gdzieś.
      Dopiero nieprzyjemny ból, który rozszedł się po jego ciele miał cień szansy, aby przywrócić mu rozsądek. Ulotny cień, który zniknął wraz z przekierowaniem dyskomfortu poprzez wplatające się bez wyczucia palce w ciemne włosy, szczelnie oplatające bruneta nogi i mimowolny jęk, uparcie zduszany zaciśnięciem warg
      — Najlepiej to w ogóle przestań gadać. Albo mów więcej- nie wiem — z trudem kolejne, zagmatwane słowa przeszły przez jego usta, tkwiąc w tej samej pozycji dla możliwości przyzwyczajenia, jak i uspokojenia się. Było to wyjątkowo trudne dla niego zadanie, kiedy nie chciał niczego bardziej, niż zatracić się w tej chwili; we wstępnie niepewnym, zapoznawczym ruchu bioder oraz wargach Yosoo, które po wypowiedzianych na ciężkim oddechu słowach, zakrywał własnymi w głębokim i zdesperowanym pocałunku — Po prostu skup się na mnie, Soo.

      Channie

      Usuń
  19. Yechan musiałby być duchem i ciałem gdzie indziej, żeby nie zauważyć tej zakradającej się na wierzch zmiany w Yosoo. Choć prawdę mówiąc, równie dobrze mogło tak być - balanoswał na pograniczu zachowania trzeźwego myślenia, a odpłynięciu. Było coś w tej nieporadności, a zarazem przemyśleniu w jego ruchach; w słowach, które tak gładko trafiły do podświadomości Yechana i wybudziły dreszcz wzdłuż jego kręgosłupa oraz jeszcze bardziej pobudziły go samego. Może powinien to przewidzieć, zauważyć, że było to jedno z tych zagrań Jeonga, ale szczerze go to teraz nie obchodziło.
    Nie obchodziła go stopniowa utrata kontroli nad sytuacją czy własnymi ruchami. Nie obchodziło go to, jak żałośnie mógł się malować teraz w jego oczach, kiedy oddawał się potrzebie bycia jak najbliżej niego, lgnąc na każdy sposób i zostawiając widoczny odcisk swoich palców na barkach, kiedy uporczywie szukał w nich podparcia. Nawet uśmiech i słaby śmiech, które zjawiły się wraz ze słowami Yosoo, prędko zostały zastąpione niewielkim grymasem przyjemności. Palący ciężar dłoni w połączeniu ze zgrywającym się ruchem bioder niesamowicie, wręcz irytująco, skutecznie odbierał mu możliwości myślenia. I Yechan nawet z tym nie walczył
    — A nie możesz zdecydować za mnie? — lekka, śmiesznie łagodna, odpowiedź była jedynym, co dał radę powiedzieć z krztą samokontroli. Był zbyt przejęty pilnowaniem, aby spomiędzy rozchylonych warg nie wysypywały się zdradliwe odgłosy, co i tak szło mu żałośnie nieumiejętnie.
    Każdy z rytmicznych ruchów przechylał niekorzystnie dla niego szalę i zmuszał do wręcz bolesnego zaciskania warg, aby spłycić reakcję do co najwyżej zadowolonych pomruków. Fakt, że Yosoo nie przestawał mówić, wcale mu nie pomagał - skupiał się przez to na jego głosie, a nie panowaniu nad własnym. Na wciąż zawieszonym na sobie spojrzeniu, które intensywnie się w niego wwiercało, rozpalało. Łechtało w dziwny sposób ego, a zarazem… peszyło. Uświadamiało, jak desperacko musiał wyglądać, i że nie mógł- nie zamierzał, nic z tym robić.
    Złośliwość przyjaciela zazwyczaj była dla niego czymś irytującym, acz potrzebnym. Jej brak był czymś nienaturalnym, świadczył nieraz o tym, że coś było nie tak. Wykrzywiał obraz Yosoo w sposób, którego się obawiał, bo nie wiedział, jak sobie z nim radzić. Nie wiedział, jak wiele brakuje, aby postawić krok po jeszcze gorszej stronie - doprowadzić do tego, aby ta przyjacielska złośliwość zmieniła się w bezczelność i zaciętą próbę zranienia. Nawet jeśli go irytowała, to lubił, jak między nimi panowała - jak był zasypywany zadziornymi uwagami, nieniosącymi za sobą szczerych, złych intencji, ani poważnej wagi. Nie lubił, jak była przykrywką co do jego uczuć, czy tego, z czym walczył w środku. Nie lubił, jak używał jej jako głębokoraniąca broń.
    Jednak w niepoprawny sposób uwielbiał, jak droczył się z nim teraz. Kiedy każdy ruch mógł powodować, że któryś z nich spadnie znowu na przegraną pozycję, choć czy taka w ogóle istniała? Łapał się na tym, że znalezienie się na którejkolwiek mu odpowiadało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mógł odczuć, że powraca mu ta, miejscami nieznośna, pewność siebie, jeszcze chwilę wcześniej sprawiającą wrażenie jego odległego wymysłu. Uderzyła go równie mocno, co nagłe wzmocnienie chwytu i zmiana pozycji wybijająca z jego płuc powietrze. Nie spodziewał się, a może powinien. Nie powstrzymało go to przed skierowaniem równie wyczekującego, proszącego spojrzenia na Yosoo. Na pojedyncze, ciemne kosmyki przylegające do karku i otaczające urzekająco twarz. Na wpatrujące się w niego ciemne oczy, niebezpiecznie pozwalające mu się w sobie zatopić, a zarazem skrywające w sobie właśnie tę złośliwość, która teraz dla Yechana trwała między szczerymi słowami a znanymi mu zagrywkami. Zdawał sobie sprawę z gry, jaką teraz prowadził, nawet jeśli była rozmyta w jego oczach i umyśle; nie do końca jasna, a przede wszystkim nieleżąca nigdzie blisko czegoś, czym zamierzał się teraz martwić.
      Zamiast tego mógł grać razem z nim. Pokręcił głową z mimowolnym uśmiechem, przed oparciem dłoni na jego twarzy. Bez pomyślunku przysunął go jeszcze bliżej siebie poprzez mocniejsze zaciśnięcie nóg na jego ciele, zostawiając między nimi zaledwie kilka milimetrów i niemalże głupiejąc przy tym szybkim ruchu.
      O kilka sekund za późno zwrócił uwagę na wyrwane z niego wulgarne jęknięcie, wymieszane z bezwstydną prośbą, wypowiedzianą, prawie że w usta Yosoo
      — Nie przestawaj, Soo. Proszę.

      Channie

      Usuń
  20. [ Hej! Ja cię najmocniej przepraszam za ten brak odzewu... I dziękuję za powitanie Mingiego na blogu! Oraz propozycję wątku, bardzo chętnie się skusimy na coś wspólnego zwłaszcza, że obaj mają muzyczne zacięcie, choć Mingi raczej skłania się ku innym gatunkom jak rap, ale gdyby kiedykolwiek przypałętał się (nawet czystko przez przypadek) w miejsce, w którym nowojorscy raperzy się spotykają to byłby pod ogromnym wrażeniem całej otoczki i ich umiejętności. I może właśnie poszłybyśmy w takim kierunku? Chyba, że masz inne pomysły to zamieniam się w słuch :D ]

    Mingi

    OdpowiedzUsuń
  21. Jakaś jego część, wręcz mikroskopijna, starała się wybudzić w nim wątpliwości. Przekonać w tym, że nie mogło być idealnie; że znowu któryś z nich zakwestionuje to, co miało miejsce i znowu wszystko się posypie. Ale Yechan nie chciał o tym myśleć. Jak mógłby. Od tamtego dnia - dnia, kiedy był bliżej z Yosoo, niż kiedykolwiek mógłby sobie zamarzyć, kiedy nie było miejsca na zrodzenie się zwątpienia, będąc przykrytym falą przyjemności i ciepła, bo to wszystko było tak prawdziwe - miał wrażenie, że nigdy nie czuł się lepiej.
    Wszystko znowu się układało, a zarazem odbiegało od jego stałej, chwilami nużącej rutyny. Na pierwszy rzut oka była to niezauważalna zmiana - dalej chodził punktualnie na zajęcia, do pracy i na basen. Spędzał wieczory na nauce, a popołudnia na wyskokach do kawiarni. I nawet jak nie byli akurat obok siebie, to i tak dzielił te chwile z Yosoo. Znowu. Znowu mogli rozmawiać regularnie - może jeszcze częściej. Siedzieć bezczynnie, kiedy było im to dane, z tym dodatkowym elementem. Ciepła bliskość, która mimo bycia czymś częściej teraz spotykanym, dalej oddziaływała na niego tak samo, niezależnie czy były to stykające się ze sobą swobodnie kolana, czy niewinnie dzielony we własnych, czterech ścianach, lekki pocałunek. Mimo panującej w tym wszystkim prostoty, miał wrażenie, że więcej teraz nie potrzebował.
    Przez dwa tygodnie już zdążył się przyzwyczaić do ledwie naruszonego rytmu, a zarazem czuć się w nim jak świeżo upieczony licealista, który stawiał pierwsze kroki w pierwszej, bliższej relacji. Ekscytował się w duchu przy słyszanych powiadomieniach. Na jego ustach widniał mały uśmiech, kiedy na uczelni, skrycie i przelotnie, niby przypadkiem, mógł zahaczyć o dłoń przyjaciela.
    Malująca się na twarzy uprzejmość, kiedy obsługiwał klientów w restauracji, niosła za sobą więcej szczerości, niż poprzednio, kiedy akurat po skończonej zmianie mieli spędzać ze sobą czas. Przychodziła mu z większą łatwością, niezależnie od tego, kto akurat zasiadał przy stoliku.
    Tego popołudnia było tak samo - miało być tak samo, dopóki nie zwrócił uwagi na listę rezerwacji. Dojrzane tam, znajome nazwisko wzbudziło zarazem jego ciekawość, jak i nutę niepokoju. Obie z tego samego powodu - po co i czemu o tym nie wiedział? Wybrzmiewały gdzieś w tyle jego głowy, będąc wyciszonymi faktem, że równie dobrze mogło być to spotkanie biznesowe, niewliczające obecności Yosoo. Nie miał nawet czasu, aby więcej nad tym myśleć, kiedy czekała go obsługa serii innych stolików. Zresztą, nie musieli nawet zostać przydzieleni akurat jemu.
    Żył w takim przekonaniu nawet z obecnością plakietki, świadczącej o rezerwacji na jednym ze stolików, przy którym szykował z dokładnością sześć miejsc. Żył w nim, kiedy obsługiwał pozostałych klientów z wyćwiczonym uśmiechem i godną pochwały uprzejmością. Z idealnie wyprasowaną koszulą i starannie ułożonymi włosami, dając jak najmniej możliwości do przyczepienia się przez tych najbardziej upartych gości. Recytując wypracowane formułki, czy też naprędce tworząc nowe w głowie, aby trafić w cudze gusta płynnie wypowiedzianymi zaleceniami. Żył w nim, kiedy dostał informację od hostessy o przybyciu przypisanej mu rezerwacji, a w ręce trzymał schludne menu, wpasowujące się do, miejscami przesadnej nawet dla niego, elegancji restauracji.
    Dzięki pracowaniu w ‘fine dining’, w knajpie o wyższym zakresie cenowym, tym samym zakładającym bogatszych klientów, Powell mógł liczyć na te hojniejsze napiwki. Jednak były dni, kiedy wątpił w ich wartość, skoro przepłacał za to wszechobecną tam sztywnością - przytłaczającą nawet jego. Snobizmem pod postacią drogich win, sztućców i jeszcze droższych dań, posiadających marną wielkość porcji, wyjaśnianą jakością i rzadkością obecnych tam składników. Mimo to wiedział, że ze swoim zachowaniem; tym miejscami wycofanym, ale wyszkolonym i potrafiącym się dostosować, pasował tam niemalże idealnie. Pośród zbyt wysoko myślących o sobie biznesmenów i odgrywanej szarady, przychodzącej mu naturalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tej samej szarady, która nieomal wymknęła mu się spod kontroli, kiedy z niezmiennym, powierzchownie naturalnym, uśmiechem znalazł się przy przyszykowanym wcześniej stoliku, teraz zajętym przez całą rodzinę Jeongów. I Jenkinsów - wraz z Avą.
      Z, liczył niezauważonym, opóźnieniem o niecałą sekundę, rozdał książkowo trzymane karty, jak i, mimo chcącej wybrzmieć niezręczności, przedstawił się płynnie jako zajmujący się nimi kelner. Nie pozwolił sobie; nie mógł sobie pozwolić na choćby milisekundowe zakrzywienie tworzonego przez siebie obrazu. Nie liczył się nagły, nieproszony ścisk żołądka, krzta irytacji przez samą obecność Avy - dotąd wręcz podejrzanie skutecznie przez niego unikanej, jak i spojrzenie, które chciało skupić się dłużej niż przelotne zerknięcie, na siedzącym dosłownie kilka kroków od niego, Yosoo. Yosoo, który faktycznie zmienił kolor włosów, o czym już mu wspominał, ale nie miał okazji go jeszcze zobaczyć. Zamiast tego dbał o utrzymanie nienagannego uśmiechu, nim kontynuował z tradycyjnym, niepisanym scenariuszem
      — W czym mogę wam dzisiaj pomóc?

      i don’t know if i’m ready…

      Usuń
  22. Złudnie liczył, że obecność ich akurat w takim gronie, była czystym przypadkiem. Brakiem miejsc w innej restauracji, więc trafili akurat do tej. Że było to typowe, to z rodzaju nudnych, spotkań, które odgrywały jedynie rolę zachowania dobrych stosunków między powiązanymi biznesowo rodzinami. Nic więcej. Bo przecież, po co miałoby za tym stać coś więcej?
    Takie wyjścia były na porządku dziennym również w jego rodzinie, choć może rzadziej przy obecności dzieci, z których żadne, zaskakująco, nie poszło w ślady rodzicieli. Nie licząc Yechana, tkwiącego wytrwale w nakierowanych studiach bez określonej przyszłości, bo do teraz ojcowi marzyło się, aby firma została przejęta przez Gyuvina, choć ten stanowczo brnął w medycynę i nie zamierzał zmieniać zdania. Argumentował nawet swoją decyzję tym, że przecież drugie dziecko Powellów studiowało ekonomię, tylko po to, aby spotkać się z neutralnym ’no tak’ w odpowiedzi. Sam Yechan nie wiedział, czy chciał wziąć ten ciężar na swoje barki - raczej nie. To właśnie to wykluczenie, trzymające się go niczym wysysające życie pijawka, bolało najbardziej.
    Taka sama pijawka, jaką była Ava. Wysysająca radość, psująca mu krew nawet najdrobniejszym ruchem, czy w tym wypadku, słowami. A Yechan mógł na nie jedynie odpowiedzieć równie aktorskim uśmiechem, z pogardą ukrytą w oczach, jak i nieprzyjemnie, acz jedynymi, teraz mu dostępnymi, słowami na języku
    — Nie na miejscu mi na to odpowiadać — wiele cisnęło mu się na usta. Te uszczypliwe, nawet jeśli niezbyt górnolotne, docinki; nieprzyjemne komentarze, które miały na celu tylko i wyłącznie dogryzienie brunetce. Ale nie mógł sobie na nie pozwolić, nieważne jak bardzo by tego chciał. Mógł pokładać nadzieje w Yosoo i tym, że pod jego wpływem Ava zwyczajnie odpuści, ale nie był głupi. Nie znał jej jeden dzień, i nawet jeśli nie znał jej tak dobrze, jak reszta zebranych osób, tak wiedział, jaką jest osobą.
    Został w tym dodatkowo uświadomiony, kiedy dziewczyna uparcie brnęła dalej, zarazem utrzymując niewinną fasadę; tę, która drażniła go jeszcze bardziej. Zmuszała do kurczowego zaciskania zębów, aby nie dać po sobie znać o szczerym wstręcie, jaki się w nim tlił.
    Chwilę porozmawiać. To było ostatnim, czego teraz chciał. Czego kiedykolwiek chciał, tak naprawdę. Nie widział sensu w rozmowie, ani teraz, ani przy ich pierwszym spotkaniu, kiedy już od początku dochodziło do nieprzyjemnych, acz maskowanych przekłamaną uprzejmością, starć. Choć najpierw starał się z nią, chociażby, polubić, ze względu na Yosoo i łączącą ich relację. Ta, która zakładała, że do końca będą razem i ta, którą nieplanowane, acz nieodwracalnie, dał radę zrujnować. I nie potrafił już odnaleźć w sobie wobec tego żalu
    — Zazwyczaj widujemy się niezbyt często — podkreślił, nie mijając się zbytnio z prawdą. Nie zaliczał mijania się na terenie uczelni, które było wręcz przymusowe i nieraz celowo przez niego ignorowane. Jego uwaga nie odgrywała wyłącznie roli wybielenia się, ale i odwrócenia swojej uwagi od dalszej, niebezpiecznej, części jej wypowiedzi. O przeklętej domówce, za którą szła nieskończona ilość wspomnień, tych przyjemniejszych, ale i tych, które w świetle chwilowej sytuacji, jeszcze mocniej wykręcały jego żołądek. Nie byłoby tak, gdyby została przy uszczypliwym ciągnięciem go w dół - umniejszaniu jego pracy, kwestionowaniu tego, co się wydarzyło w trakcie, jak i po spotkaniu. Dopóki dotyczyło to tylko jego, skoro nie miał nic do stracenia - przynajmniej w tej kwestii. Ale tymi dwoma słowami wciągnęła to też Yosoo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powstrzymał się przed spojrzeniem w jego kierunku, trwając w swojej roli, która rozpadłaby się na milion kawałków przy jednym zerknięciu w ciemne oczy chłopaka. Powstrzymał się przed zdradliwym drgnięciem na pytanie ze strony ojca przyjaciela, nawet nieskierowanym w jego kierunku. Powstrzymywał się przed niechcianym zastygnięciem jego ciała pod wpływem nagłego zrodzenia się w nim paniki, będąc z niej wyrwanym, nim miała okazję go dopaść, słowami Jiwoo.
      Yechan znał rodziców Yosoo - nie był pewien, czy mógł powiedzieć to samo w drugą stronę. Mijali się w końcu na różnych, służbowych imprezach, słyszał o nich od samego Soo, ale nie miał pewności, czy oni pamiętali jego. Czy mieli jakkolwiek wyrobione zdanie na jego temat - i może wychodził na tym lepiej. Dalej miałby czystą kartę, równie dobrze zniżony do roli przypadkowego znajomego ze studiów, zapomniany jako syn Powellów. Nigdy o tym nie myślał. Przynajmniej do teraz.
      Posłał kobiecie równe łagodny uśmiech, odbierając od niej menu i pilnując się, aby maska uprzejmego kelnera twardo trzymała się swojego miejsca. Bo przecież tylko tym teraz był - przypadkowym kelnerem. Na pewno chciałby nim być
      — Postaram się nie zawieść.

      bezsilny channie

      Usuń
  23. Nawet po zniknięciu w tej bezpiecznej, wydzielonej od klientów, części restauracji, Yechan miał wrażenie, że coś nieprzyjemnie naciska na jego żołądek. Niepokój; niepewność co do tego, w co pogrywała sobie Ava. Wcześniej mógł to zrzucić na samego siebie i niechęć, jaką czuł wobec niemal każdej osoby siedzącej przy tamtym stoliku. Mimo że ani rodzice Avy, ani rodzice Yosoo, wprost nic mu nie zrobili. Wystarczyło mu wszystko to, czego się nasłuchał; co widział za każdym razem, jak przyjaciel musiał się z nimi zmagać. A cokolwiek otaczało byłą narzeczoną Jeonga, niestety natychmiastowo traciło w oczach Powella. Nawet jeśli Jenkinsowie nie byli z zasady złymi ludźmi, tak nie potrafił mieć innego nastawienia, wiedząc, jaką córkę wychowywali.
    Starał się nabrać większej ilości powietrza w płuca podczas szykowania tacy z kieliszkami, jak i wyborem wyszukanego trunku, który wpasowywał się i w gusta i w wybrane dania. Próbował na marne, kończąc z nieznacznie rozdygotanymi dłońmi, nad którymi musiał zapanować od razu, jeśli nie chciał pogrążyć się jeszcze bardziej, a tym samym podłożyć Avie niczym na srebrnej tacy. Bo w końcu wiedział, że dziewczyna wykorzystałaby każdą sytuację, byleby go ośmieszyć. Jednak nie wiedział, jak daleko było w stanie się posunąć.
    Bez oznaki gotujących się w nim niepewności, zakrywając je umiejętnie tym samym, niezmiennym, a jakże gościnnym, wyrazem twarzy, zawitał ponownie przy stoliku. Wyczuł nagle narastające napięcie, pobudzające nieprzyjemny, chłodny dreszcz wzdłuż jego kręgosłupa, kiedy jeszcze nie zdążył zatrzymać się przy krańcu stolika. Wyczuł skierowanego w jego stronę, przenikliwe, a wręcz przeszywające, spojrzenie Avy, której miał ochotę odpowiedzieć tym samym. Ale nie mógł. Nie tylko ze względu na pracę, ale na sam fakt, że wypowiedziane przezwisko skutecznie i żałośnie wybiło go z rytmu. Sprawiło, że dłoń z trzymanym kieliszkiem zdradliwe drgnęła i odstawiła go na błyszczący blat głośniej, niż wypadało. Prezentowany uśmiech groził zbladnięciem, kiedy odruchowo zacisnął zęby i przełknął ślinę w kojącym geście, a przynajmniej marnej próbie bycia czymś uspokajającym
    — Nie wypada zwracać się tak do obsługi — po raz kolejny wyciągnął słabą, bierną kartę pracownika, będącą tak naprawdę jedynym, co mogłoby chociaż próbować go teraz obronić przed nacieraniem ze strony Jenkins.
    Powstrzymywał się przed zwróceniem wzroku na Yosoo, wiedząc, że stąpałby wtedy po niebezpiecznie cienkim lodzie. Zajął się posłusznie swoją pracą, rozstawiał kieliszki tylko po to, aby złamać stawione samemu sobie postanowienie wraz z usłyszeniem kującego w uszy trzaskiem tłukącego się szkła.
    Nie zwrócił nawet uwagi, kiedy na jego twarzy wystąpiło przejęcie, a aktorski uśmiech był zastąpiony wąsko ściskanymi wargami w próbie powstrzymania się przed jakąkolwiek reakcją. Nie potrafił dalej grać, kiedy słaby głos Yosoo wydawał mu się jeszcze bardziej bolesny, niż usłyszany przed chwilą, nieprzyjemny upadek kieliszka. Szybkie odwrócenie wzroku w kierunku rozbitego szkła nic nie dało, tak samo jak schylenie się do niego po odstawieniu wszystkich na stoliku, ostrożnie, a zarazem tak bezmyślnie, podnosząc większe kawałki z podłogi, aby pozbyć się ich jak najprędzej i niwelując potencjalne zagrożenie.
    Głos Jongho ledwie przebijał się do jego świadomości, brzmiał niczym oddalony o kilkadziesiąt metrów, mieszając się w niezrozumiałą całość. W przeciwieństwie do tego Avy, który słyszał aż za dobrze.
    Przecież nieraz widział czy słyszał, jak przebiegła potrafiła być. Do czego się posuwała, byleby zdobyć to, czego chce. Z jaką precyzją, dorównującą tej, którą władał nasączony przytłaczającymi emocjami Yosoo, celowała w najczulsze punkty i cięła tak głęboko, aby ból nigdy nie został zapomniany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yechan czuł, jak robiło mu się niedobrze z jej każdym, kolejnym słowem. Z ostatnim, tak bezczelnie wymownym, a zarazem obnażającym go, ich, zdaniem, które jeszcze mocniej ścisnęło jego żołądek. Brak możliwości przekierowania jej słów, obrócenia ich w jakikolwiek, nawet ten nieporadny, żart przytłaczał go równie mocno, co przerażające pytanie, dzwoniące teraz w jego głowie - skąd o tym wiedziała?
      Zauważył to o te kilka chwil za późno, połączył przeklęte kropki, teraz układające się w przeraźliwą całość. W ich wspólne opuszczenie gry po głupim wyzwaniu, stworzonym przez nią samą, w niedomknięte drzwi, które zostawił w takim stanie, kiedy zmartwiony szukał Yosoo po głupim wyzwaniu. Ten jeden pocałunek, który nieodwracalnie namieszał mu głowie, wywołany niczym innym, niż głupim wyzwaniem Avy Jenkins.
      Nie miał serca, a może odwagi, żeby spojrzeć któremukolwiek z gości w oczy. Nie, kiedy czuł, jak każdy brany oddech mógł skończyć się niekontrolowanym, a słyszalnym, jego zadrżeniem, porównywalnym do podświadomie zaciskanych palców dłoni, mimo drażniącego kłucia pokruszonego kieliszka owiniętego niedokładnie w serwetkę. Nie mógł nic zrobić; nie mógł nic powiedzieć, czy może nie miał w sobie tyle siły, aby się na to zebrać. Dawał radę jedynie brnąć w ustalone kwestie, marnej, niemożliwej próby przekierowania tematu, mimo potrzeby ciągłego nawilżania gardła jako marna próba wyciszenia mdłości, suchości i rozdygotanego głosu
      — Dania powinny być za chwilę gotowe. I doniosę nowy kieliszek.

      Channie

      Usuń
  24. Yechan chciał móc coś zrobić. Odgryźć się Avie nawet tymi niskolotnymi komentarzami, byleby zdenerwować ją na tyle, aby zaczęła gubić się we własnych słowach. Albo postanowiła się poddać, pod wpływem absurdalnych, niemających prawa zadziałać, a jednak, argumentów. Zazwyczaj wychodził na zwycięskiej pozycji, nawet jeśli nie popisał się ogromem sprytu, oprócz czystej zaciętości, aby jak najbardziej ją zirytować.
    Teraz nie mógł. Nie pozwalały mu proste, a jednak wiecznie powtarzane zasady, dotyczące szanowania klientów. Nie pozwalał mu strach, ściskający jego gardło i z nieumiejętnie stłumionym lękiem kierował skaczące spojrzenie na Yosoo. Na tyle krótko, aby w nim nie utkwić, lecz na tyle długo, aby zauważyć malującą się w jego oczach panikę.
    I łapał się na tym, że chciał go stamtąd zabrać. Wyskoczyć z marną wymówką, zaciągnąć go na zaplecze tylko po to, aby nigdy więcej nie wrócić do stolika - zniknąć z restauracji i zostawić gęstniejącą atmosferę za sobą, jeśli oszczędziłoby to Soo przed kolejnymi, oczerniającymi go oskarżeniami.
    Ale nie potrafił ruszyć się ze swojego miejsca. Mimo formułki, która mu to umożliwiała; mimo samej pozycji, która pozwalała mu na usunięcie się z sytuacji, nim ta by się rozwinęła - nie mógł. Tkwił przy stoliku, niedaleko miejsca zajmowanego przez przyjaciela, i zaciskał boleśnie dłonie, jak i wargi, byleby nie przekazać nieświadomie sygnałów o tym, co targało nim od środka. Ledwo pohamował swój nieobecny wzrok od gwałtownego skupienia się na Yosoo, kiedy z lekkim opóźnieniem usłyszał jego głos. Wypowiedziane słowa, które stawiały jego pozycję w jednoznacznym świetle; niemożliwe do przekłamania, czy odwrócenia, choć nawet w przeciągu niedługiego popołudnia mógł dosłyszeć niejedną próbę dokonania właśnie tego. Powracający temat zerwanych zaręczyn, które już dawno, gdyby faktycznie któregokolwiek z rodziców interesowało dobro swojego dziecka, zostałyby w przeszłości. Wyglądało jednak na to, że z całej zebranej teraz przy stoliku siódemki, tylko dwie osoby widziały to właśnie pod tą postacią. Dwie, których nikt nie chciał i nie zamierzał słuchać.
    Głos Avy wzbudzał kolejną falę chłodnego potu, od razu zwiastując coś niechcianego. Kolejne nieczyste zagranie, którego skali nawet nie mógł się spodziewać. Sama wyciągnięta torebka nasilała panikę, lecz to wyciągnięty i ułożony z rozjaśnionym ekranem na środku stolika telefon był tym, co rozbiło, próbującą się utrzymać, skorupę wokół strachu Yechana.
    Przytłaczające go mdłości nasiliły się niebezpiecznie po przelotnym, dosłownie chwilowym, zerknięciu na wyświetlacz. Nie musiał dłużej patrzeć, żeby wiedzieć, co się na nim znalazło. To krótkie zerknięcie wystarczyło, aby uświadomić go, że to była jego wina. To on nie zamknął drzwi, zignorował podejrzany szmer, wybijający się na tle domówkowego harmidru i tak bezmyślnie oddawał się nawet najdrobniejszemu gestowi ze strony Yosoo, potęgując je co najwyżej jeszcze bardziej.
    Jego wzrok utkwił w nieokreślonym mu punkcie - może na równo ułożonej, ozdobnej serwetce przyszykowanej dla gości, może na nieskazitelnym blacie, a może na drobinkach szkła, zdradliwe połyskujących pod wpływem nastrojowego oświetlenia. Tak urzekających, a jednak wiążących się jedynie z bólem, gdyby ktoś próbował je pozbierać i skleić w całość; całość, której nie dało się przywrócić, nieważne, jak wielkie byłyby włożone w to starania.
    Ślina ledwie przechodziła mu przez gardło, kiedy kątem oka zauważył podniesiony ze stołu telefon. To, że trafił w ręce ojca Yosoo, zaraz podkreślony ostrym głosem, na który odruchowo miał ochotę drgnąć i skulić się w sobie, dając radę pohamować jedynie ten drugi odruch i przekierować go do zaciskającej się nieprzerwanie dłoni, zastępującej nierówną fakturą szmaty i kieliszka nerwowy tik zdzierania skórek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To nie tak… — łamiący się głos ledwie przeszedł mu przez gardło, kiedy bezmyślnie i w pośpiechu wypalił z odpowiedzią, nieproszonym, ani nie będąc na miejscu, aby coś teraz mówić. Lęk całkowicie go obezwładniał, a zarazem powstrzymywał przed rozsądnym myśleniem. Przed postanowieniem, że wyszedłby po prostu lepiej na opuszczeniu stolika, bo przecież był teraz w pracy - miał do wypełnienia obowiązki; pozostałych klientów, jak i obsługę właśnie tej rezerwacji - rujnującej ledwo nadbudowany, wspólnymi siłami grunt. Zamiast tego stał dalej w tym samym miejscu, z trudem utrzymując wyprostowaną posturę, jak i spojrzenie unikające skupienia się na kimkolwiek przy stole.
      Tylko jeśli nie było tak, to jak? Jak chciał to wyjaśnić, skoro sam zgłupiał pod wpływem wszystkich, nieplanowanych zbliżeń, nieraz kończących się dla nich tak wyniszczająco. Skoro faktycznie mu odbiło, a najgorsze było to, że już nie zamierzał i nie chciał z tym walczyć.
      Nie potrafił zlepić słów w spójną całość; w argument, który przynajmniej w jakimś stopniu przekonałby mężczyznę do zejścia z tonu. Zrobił jedynie to, w czym był najlepszy; najczęściej w zaciszu własnego pokoju, podczas bicia się z własnymi myślami i nie dając temu upustu, a jedynie żyjąc cicho w takim przekonaniu - uwierzyć w to i obwinić siebie samego
      — To przeze mnie.

      panicznie zdesperowany Channie

      Usuń
  25. Nie odwzajemnił wyczuwalnego na sobie spojrzenia, twardo trzymając je albo przed sobą, albo w pobliżu ojca Yosoo, któremu też nie potrafił spojrzeć w oczy. Może była to siła, którą za sobą niosły - jego pozycja, charakter i sama postura, jaką zawsze się prezentował przy wystawnych okolicznościach. Może lęk przed ujrzeniem tam obrzydzenia, przeszywającego chłodu, który nie powinien mu w ogóle przeszkadzać, bo zdanie mężczyzny nie powinno się dla niego jakkolwiek liczyć.
    To, co się dla niego liczyło, to współpraca ze strony przyjaciela - pozwolenie na to, aby wziął to na siebie; odkręcił, zapewne bardzo pokracznie, to, co miało okazję tego wieczoru wybrzmieć, tak, aby chłopak został jak najbielszy w oczach swoich rodziców. Lecz jej nie dostał. Zamiast tego spotkał się z kolejnym, nieprzyjemnym szarpnięciem w żołądku, kiedy Yosoo umiejętnie, kilkoma słowami, pokrzyżował jego plany.
    Powinien to zapewne docenić - cieszyć się, że nie pozwolił mu na brnięcie właśnie w tę wersję wydarzeń, ale jak mógłby czuć radość, kiedy na własne oczy widział kolejno palące się między przyjacielem a pozostałymi ludźmi przy stole, mosty. Jak mógłby cieszyć się z podjętej przez Soo decyzji, skoro wiązała się z tak przykrymi dla niego skutkami. Wystarczyło, że dałby mu powiedzieć coś jeszcze; przejąć całą winę na siebie, może na alkohol, choć akurat tamtego wieczoru oboje nic nie pili; stwierdzić, że to go poniosło, a Yosoo po prostu szedł za nim, następnego dnia wszystko odwołując - wyszedłby na tym lepiej. Oczernienie siebie zdjęłoby uwagę z przyjaciela, oszczędziłoby go, a Yechan nie chciał teraz niczego bardziej, niż umożliwienie tego, aby ten mógł choć przez moment odetchnąć. Nawet jeśli jego słowa skutecznie zniszczyłyby wszystko, co zdążyło między nimi zaistnieć przez ostatni czas - wszystkie te, nawet najdrobniejsze gesty, które dzielili, a blondyn notował je wiernie w pamięci, każdą reakcję i krzywy, łagodny uśmiech, jaki mógł dojrzeć na twarzy chłopaka. Wszystkie wersje, których wcześniej nie miał okazji ujrzeć, a teraz były zarezerwowane wyłącznie dla niego; bez ciętego języka, czy grubych, wyćwiczonych masek
    — A Ciebie ktoś o coś pytał? — zbyt późno złapał się na wylatującym z niego komentarzu, jak i jawnie zniesmaczonym spojrzeniu skierowanym w kierunku brunetki. Zacisnął usta w wąską linię, żałując tego, że się odezwał niemal od razu. Jakakolwiek jego gadka nie wiązała się tylko z możliwą utratą pracy - wystarczyła w końcu jedna, opisana wystarczająco niekorzystnie, skarga od Avy, aby przywitał się z tym ryzykiem. Jednak jego gadania wiązało się również z niepotrzebnym, gwałtownym pogorszeniem sytuacji. Wiedział o tym, przecież z tego powodu tak wytrwale nic nie mówił, a jedynie nieudolnie próbował odbiec od tematu, a wystarczyło tylko to, aby Jenkins otworzyła usta o ten jeden raz za dużo, aby stracił kontrolę nad własnym językiem.
    Nie dał jednak rady powiedzieć czegoś jeszcze, kiedy dziewczyna wystąpiła z kolejnym, tak jawnym w jego głowie, argumentem z tamtego wieczora. Kolejne słowa, do których bezpośrednio się przyczynił bezwstydną prośbą.
    Miał wrażenie, że z zastraszającą prędkością zrobiło mu się słabo. Jego płuca nie chciały się wypełnić potrzebnym powietrzem nawet w połowie, a dłonie nawet przy nieustannym ich zaciskaniu, nie przestawały drżeć. Czuł, jak to samo groziło jego nogom, zakrywając ich nagłe ugięcie się przestąpieniem z jednej na drugą w marnej próbie odzyskania równowagi.
    Łamiący się głos Yosoo i głuche milczenie ze strony jego ojca wypalały w nim boleśnie dziurę, która zaraz łączyła się z przygniatającym szokiem po usłyszeniu niespodziewanego komentarza ze strony Suwoo. Nie wiedział, jak powinien zareagować - ani ciche podziękowania, czy nawet nieznaczne schylenie się nie mogły zostać przez niego wykonane. Nie zrobił nic, oprócz skupienia swojego wzroku na kobiecie, której chłód - lepiej maskowany niż męża, a jednak równie bolesny - trafił w niego wraz z wypowiedzianymi, a nawet nieskierowanymi do niego, słowami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usłyszał, czy może odebrał tylko takie wrażenie przez poczucie nieznośnego pieczenia na dłoni, przytłumiony, cichy trzask szkła, kiedy niezliczony raz zaciskał spanikowany rękę na trzymanej serwetce, zapominając o tym, dlaczego w ogóle znalazła się właśnie tam. Teraz, niczym odczuwany chłód i masa słów, które zdążyły paść w przeciągu kilku minut, nie pozwoliło o sobie zapomnieć, roznosząc szczypiący ból przy najmniejszym poruszeniu palców.
      Rzucił jedynie na dłoń okiem, przelotnie, ledwie rejestrując, czy pieczenie było jedynie jego wymysłem - podkreśleniem tego, jak przeraźliwie teraz rozgrywała się scena przed nim - czy miało prawdziwą przyczynę. Dalej jednak nie spoglądał w kierunku Yosoo. Nie mógł, jeśli chciał utrzymać już rozmyte pozory spokoju. Zostało mu odbić piłeczkę od kobiety; z trudem, ledwo przechodzącymi przez usta słowami, którym brakowało jakiejkolwiek pewności i siły. Już i tak nic nie mógł zdziałać, skoro decyzja została podjęta bez nich. Już i tak wystarczająco napsuł
      — Dobrane specjalnie do przyszykowanych dań.

      Channie

      Usuń
  26. Czemu zgodził się akurat na tę zmianę? Mógł zostać w domu, może przyjść jedynie na wieczór i do niczego by nie doszło. Chociaż, czy to w ogóle odgrywało jakąś rolę, skoro Ava widocznie zaparła się, aby przyjść tutaj akurat w dniu i o porze, kiedy Powell pracował. Dokładnie to zaplanowała, byleby zyskać to, czego pragnęła. I właśnie to dostała.
    Nie był pewien, kiedy został w tym fakcie uświadomiony - czy to już przy jej pierwszych, niby niewinnych, a zarazem wymownych słowach skierowanych w jego stronę, przy wyciągnięciu telefonu, czy właśnie teraz. Kiedy wszystko rozpadało się tuż przed jego oczami, kiedy nie był nawet w stanie przelotnie spojrzeć w kierunku Yosoo, bo groziło to jego własnym rozpadem.
    Dopiero nagłe poruszenie ujrzane kątem oka zmusiło go, aby w końcu to zrobić. Czy może nagła, niespodziewana i uziemiająca zdecydowanie zbyt mocnym chwytem, obecność owiniętych wokół jego nadgarstka palców. Zazwyczaj promieniujących kojącym, a zawsze nowym, ciepłem, jednak teraz nie dało rady się przebić przez ogrom negatywnych, duszących go od środka, emocji
    — Soo, daj spokój — jego głos równie dobrze mógł nie wydostać się spoza jego własnej głowy, kiedy nie dał rady przebić się przez własną łamliwość i słabość. Nie pomogło mu nieznaczne, nieniosące za sobą faktycznego starania, próbowanie wyrwania nadgarstka z uścisku, ale nie kłamał. Nie chciał, żeby Yosoo teraz zajmował się czymś tak błahym, jak pokruszone i niechlujnie zawinięte szkło w ręce blondyna. Nie, kiedy powietrze przeszywały chłodne słowa ojca przyjaciela, wzbudzające w samym Yechanie chęć do opuszczenia głowy; żenującego podkulenia ogona i opuszczenia okolic stolika, byleby nie narazić siebie i Soo na umiejętnie ukrywane emocje - przez to będące jeszcze straszniejszymi.
    Za późno zacisnął palce na serwetce, zamiast tego zamykając dłoń i spotykając się w ten sposób z pustym powietrzem i poczuciem naruszonej skóry; dopiero teraz w pełni docierało do niego, co się stało, choć ciało reagowało z dziwnym opóźnieniem, opuszczając jedynie ręce wzdłuż ciała. Zbyt przejęte burzą pozostałych uczuć, które nieprzyjemnie się w nim kotłowały i w każdym momencie groziły wypuszczeniem ich na zewnątrz.
    Teraz i tak trwały w lekkim zastoju, kiedy kontrolę nad nim przejęło zdziwienia, wymieszane z lękiem. Przez sprzeciw przyjaciela, jego stanowcze, niespodziewane słowa. W pewien sposób trafiające w ten wyciszony, odstawiony na najdalszy plan, czuły punkt Yechana, który doceniał to, co właśnie robił. Przeważał jednak szok i obawa. Bo wiedział, z czym mogło się to wiązać, jak wiele Yosoo ryzykował tak otwartemu postawieniu się rodzinie, wcześniej, posłusznie czy też mniej, podpasowując się pod ich wymagania i oczekiwania, nawet jeśli za ich plecami robił całkowitą odwrotność. Teraz tkwił w tym, że nie mógł odwrócić od niego wzroku, coraz mniej zamaskowanego neutralnością, którą powinien się teraz wykazać.
    Przecież to uważał za swój największy plus - podchodzenie do wszystkiego z zimną krwią, niemal zawsze skutecznym utrzymaniu rozmów na cywilnym poziomie i prędkim przywołaniu potrzebnych sobie argumentów. Teraz nie potrafił niczego z tego; nie tylko teraz. Już od jakiegoś czasu stracił tę umiejętność, gubiąc się we własnych słowach i przemyśleniach, kiedy coś dotyczyło Yosoo. Kiedy prowadził w środku konflikt sam ze sobą, zderzając zdrowy rozsądek z tym, co samolubnie pragnęło serce, byleby wybronić przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo zastygał w miejscu, tak jak właśnie przy stoliku, walcząc z własnym oddechem i nieprzerwanymi, acz nieudolnymi, próbami zachowania nieistniejących już pozorów. Poczuł kolejny z rzędu ścisk żołądka, któremu towarzyszyła fala mdłości. I chęć pójścia za nim. Chwycenia za rękę i wspólnego wyjścia z restauracji, zostawiając cały ten syf za sobą; zapominając o tym, co się wydarzyło i pozwolić sobie na dalsze w życie w błogiej nieświadomości.
      Tkwił jednak tępo w miejscu, chwilę zwyczajnie milcząc, dopóki jego wzrok nie padł na poruszoną matkę byłej narzeczonej. Na zdecydowanie mniej tkniętą Avę. Na jej nieporuszoną minę, na torebkę, która niosła w sobie oczerniające - czy raczej obnażające - ich ‘dowody’, których tak naprawdę nie powinna w ogóle posiadać. Nie posiadałaby, gdyby nie bezmyślność Powella
      — Nie wystarczyło Ci, że i tak już wszyscy skaczą dookoła Ciebie? — zaczął, nie spuszczając z niej wąskiego spojrzenia i nie myśląc o tym, co właśnie robił i mówił, kiedy wypowiadał zbędne, ale dręczące go i, przynajmniej w jego oczach, zgodne z prawdą słowa — Aż tak Cię boli, że nawet ktoś, kogo znasz od dziecka, Ciebie nienawidzi?

      spiteful Channie

      Usuń
  27. Powinien był trzymać język za zębami; nie tylko teraz, kiedy na usta cisnęło mu się więcej dotkliwych, świadomie bolesnych, słów w stronę Avy, ale od samego momentu, kiedy Jenkinsi i Jeongowie weszli do restauracji. Może powinien spróbować wymienić się z kimś sekcjami, chociażby tym jednym stolikiem, a jeśli nie, to przynajmniej mógł siedzieć cicho, oprócz wyuczonych formułek. Ignorować sygnały Avy, ale i te Yosoo; usunąć się z miejsca zdarzenia jak najszybciej i uniknąć konsekwencji.
    Tych, z którymi spotykał się dosłownie chwilę po odejściu od stolika. Zdążył jedynie wejść do pokoju socjalnego, wsadzić pod kran nieznacznie, powierzchownie, krwawiącą dłoń, nim spotkał się ze wzburzonym, wściekłym głosem menadżera. Nie miał czasu nawet wymyślić czegoś na swoją obronę, od razu będąc zasypywanym niemalże wykrzyczynami - słusznymi - uwagami. Że jest w pracy; reprezentuje nie tylko tę restaurację, ale i wszystkich w nich pracujących, samego szefa. Że powinien własne problemy zostawiać za drzwiami i zajmować się nieskazitelną obsługą. Że wszystko, co chciałby komuś powiedzieć, musiało zostać tylko z nim. Wypomniano mu ilość osób, które były świadkiem niespodziewanej kłótni, słyszanej przez stoliki obok, jak i obserwowane przez oddalonych klientów wraz z upadkiem kieliszka.
    Nie odezwał się, skupiając się na szumie płynącej do zlewu wody, na pocieraniu dłoni o siebie nawzajem, choć jedynie podrażniał pozostałe tam nacięcia, byleby nie pozwolić drżącej wardze na przebicie się przez bolesne ich zaciskanie
    — Idź do domu, Powell — wyprany z emocji głos przebił się do jego świadomości, będąc pierwszym czynnikiem, który zmusił go do nagłego odwrócenia głowy w kierunku menadżera. Nie mógł przecież wrócić, nie wyrobił nawet połowy wyznaczonych mu tego dnia godzin, nie skończył obsługiwać połowy z przydzielonych mu teraz stolików; nie mógł wrócić do domu, gdzie będzie kompletnie sam. Sam ze sobą i swoimi myślami oraz obawami — I daj znać, jak się uspokoisz.
    Nie zdążył zaprotestować, choć mimo otwarcia ust, i tak nie wiedział, co powinien powiedzieć. Że nie musiał się uspokoić? Drżące dłonie, nieustannie powracające mdłości i chorobliwa bladość świadczyły o czymś innym. Tak samo litościwe spojrzenia od zgromadzonych akurat w pokoju kelnerów, czy też tych, których miał nieprzyjemność minąć przy korzystaniu z wyjścia służbowego.
    Udało jej się. Dostała tego, co chciała, sprawnie wyganiając Yosoo z restauracji, jak i umniejszając Yechanowi w oczach postawionych wyżej od niego ludzi. Wykorzystała skutecznie wszystkie słabości, a blondyn miał wrażenie, że idiotycznie wpadł w sam środek postawionej pułapki. Tak jak ostatnio. Mimo ostrzeżeń ze strony przyjaciela, których wtedy tak ochoczo zamierzał się słuchać. Tylko po to, aby znowu dać jej przewagę.
    Nie pamiętał w pełni drogi powrotnej do domu - gdyby ktoś go zapytał, nie mógłby z pewnością odpowiedzieć, że nie przejechał żadnego czerwonego światła, ani nie rozproszył się własnymi myślami. Niepewnością co do tego, gdzie i co robił Yosoo.
    Przez moment myślał, żeby do niego pojechać. Zalać go szczerymi przeprosinami, że był tak nierozsądny i podsunął Avie wręcz pod nos wszystkie jej argumenty - najpierw zgodą w grę, wykonaniem głupiego zadania, a końcowo nie zamykając tych przeklętych drzwi. Bo bez tego jeszcze daliby radę. Wiedział to. Bez pewnego, podpartego dowodami, uzasadnienia, nie mogła niczego udowodnić. Kłamałby jak z nut, z łagodnym uśmiechem na ustach i pobłażliwym spojrzeniem, które nieraz pozwoliło mu wyjść cało z niewygodnej sytuacji. Ale tak nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrezygnował z, prawdopodobnie nieproszonych, odwiedzin, jasno odbierając jego wyjście jako niemą prośbę o zostawienie go w spokoju. Zamierzał się go usłuchać, mimo dudniącego w klatce piersiowej serca, nieprzerwanego nawet po wyjściu z samochodu i ociągającym się dojściu do windy. A przynajmniej chciał go usłuchać, starając się znaleźć jakiekolwiek inne zajęcie, niż tępe spoglądanie w kierunku telefonu, raz będącego w jego kieszeni, potem leżącego na ławie, kiedy trzęsącymi się palcami zaklejał najstaranniej jak mógł (czyli niemal wcale), rany po szkle.
      I nie dał rady. Zadzwonił około godziny później, spotykając się z pocztą głosową. Tak samo drugi raz, kilka minut później, choć i tak zdecydowanie zbyt szybko, z każdym niosącym się echem w jego głowie sygnałem panikując jeszcze bardziej. Mógł być na niego zły - zrozumiałby to. Mógł go po prostu ignorować - tego też był świadom, lecz mimo to, z palącym go od środka oddechem, wystukał jeszcze wiadomość, poprawiając ją setki razy. Nie wybaczyłby sobie, gdyby z jego winy, stała mu się jakaś krzywda.

      wszystko w porządku?
      przepraszam, soo


      Channie

      Usuń
  28. Dalej tkwił w niewiedzy. Yosoo nie oddzwonił, nie odpisał, a nawet nie odczytał zostawionej wiadomości, przez co tlący się u Powella lęk jedynie rósł na sile. Sprawiał, że niespokojnym wzrokiem wpatrywał się w zostawiony na ławie telefon, samemu tkwiąc w tej samej pozycji na kanapie. Oczekiwał choćby jednego powiadomienia, wzdrygając się za każdym razem, kiedy szkło potęgowało dźwięk krótkiej wibracji, lecz za każdym razem nie świadczyła o tym, na co tak czekał.
    Powinien zająć się czymś innym, spróbować odwrócić swoją uwagę od zmartwień i pogodzić się z faktem, że wracają do punktu wyjścia. Nie mógłby go za to winić; nie potrafił być nawet na niego zły, jeśli tak się stanie, choć sama myśl wywoływała w nim duszące kłucie serca. Nie chciał go stracić; nie po raz kolejny, tym razem z pełną świadomością, co było powodem, jak i tym, że byłaby to słuszna, rozsądna decyzja. Taka, na której Yosoo mógł wyjść lepiej, bo nie straciłby w oczach rodziców; może nawet odzyskał ich zaufanie i dałby radę bez kłopotów ułożyć sobie życie. Teraz Yechan nawet nie miał pojęcia, co czeka jego przyjaciela, mogąc jedynie zakładać najgorsze.
    Bezczynne siedzenie nie pomagało w rozpraszaniu tych myśli, jednak nie mógł zebrać się, aby coś zjeść, kiedy nieustannie ściskało mu żołądek. Nie potrafił włączyć telewizora i skupić się na tym, co leciało bez ucieknięcia myślami do tworzących się scenariuszy. Dał radę jedynie się przebrać i wrzucić ubrania z pracy do pralki, choć nie miał stuprocentowej pewności, czy zrobił to odpowiednio. Jego zastój nie mógł być wytłumaczony brakiem zajęcia, bo było wręcz przeciwnie - miał do dopieszczenia notatki z zajęć; otwarcie jednego z pudełek pod biurkiem, aby złożyć wyczekiwany przez siebie model; wspomniane przyszykowanie jedzenia, bo od rana ciągnął jedynie na śniadaniu. Pamiętał o tym wszystkim, odtwarzał zaplanowane sobie zadania w głowie, lecz nie powinien zacząć któregokolwiek z nich. Był w stanie wyłącznie siedzieć na kanapie. I czekać. Czekać na cokolwiek.
    Zdążył pozbyć się kilku ze świeżo przyklejonych plastrów przez irytujący, nerwowy odruch skubania skóry, zanim głucha cisza w mieszkaniu została wypełniona niespodziewanym dźwiękiem. Zakładał, że usłyszy znajomy dzwonek telefonu, świadczący o wracającym połączeniu, może pojedynczą wibrację, która pozwoliłaby mu na spotkanie się z pojedynczą wiadomością. Nie spodziewał się nagłego pukania do drzwi, choć i tak niemalże od razu zerwał się ze swojego miejsca i bez chwili przemyślenia je otworzył. A może powinien moment się zastanowić; za drzwiami mógł czekać tak naprawdę ktokolwiek, nawet Ava, która chciałaby upoić się swoim zwycięstwem.
    Ale to nie była ona, ani Jeongowie. Tylko Yosoo.
    Obnażony z tak mu bliskich form obronnych, kruchy i z przeszklonymi oczami, które teraz szarpały za serce Yechana. Choć nie tak mocno, jak przeprosiny, na które kompletnie nie zasługiwał
    — Co ty w ogóle mówisz, Soo — wypalił bez okazji zapanowania nad przejętym głosem, obejmując chłopaka ramieniem, aby móc wprowadzić go do środka i zamknąć za nimi drzwi, dla zniwelowania szansy spotkania się ze wzrokiem wścibskich sąsiadów, ale i z samej potrzeby, aby móc faktycznie mieć go tutaj. U siebie, poza tym dzielonym z resztą mieszkańców Nowego Jorku, światem.
    Dopiero wtedy dojrzał niesioną przez niego, wypełnioną torbę. Nigdy nie przychodził do niego z rzeczami, prawie zawsze zwyczajnie pożyczając coś od niego, czy korzystając ze specjalnie dokupionych produktów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważył też zdradliwie zaciskające się na bluzie dłonie, choć chyba po raz pierwszy nie widział w nim choćby krzty walki z pochłaniającymi go emocjami. Yosoo, którego znał, nigdy nie pozwalał sobie nawet na cień ukazania smutku, przegranej z samym sobą i dosyć często zwyczajnie tego nie lubił. Utrudniało to dojście do sedna sprawy, sprawiało, że rozmowy polegały na bezcelowym krążeniu wokół tematu i setce raniących słów. Jednak teraz wiedział, jak bolesny był to widok. Jak bolesne było zauważenie, że działo się coś, co doprowadzało go do tak druzgocącego załamania
      — Nie masz mnie za co przepraszać, to ja powinienem Cię przepraszać, bo to przeze mnie — pokręcił gorączkowo głową w trakcie nagłego słowotoku, instynktownie, możliwe, że bezmyślnie, oplatając ręce wokół przyjaciela i trzymając go jak najbliżej siebie. Nie odczuwał zwyczajowego ciepła, a raczej chłód z zewnątrz, który zdążył osiąść na jego ubraniach, wraz z typowym dla wczesnej wiosny zapachem, przyciemniającym ten charakterystyczny dla przyjaciela.
      Przesunął jedną z lekko rozdygotanych dłoni po teraz jasnych włosach, nie zauważając, że był to pierwszy raz, kiedy był w stanie wypuścić drżący, nieustannie wstrzymywany od powrotu do mieszkania, oddech
      — Martwiłem się.

      Channie

      Usuń
  29. Yosoo nie płakał. Chyba nigdy. Przez te kilka lat, Yechan nie widział go ani razu ze łzami niepohamowanie płynącymi po twarzy, a na pewno nie tymi, które wywołał smutek. Zakładał za to jedną z wielu masek - zbywającą; wredną, zabawną, czy może wypełnioną złością. Przekształcał problem, czy emocje w coś innego, zostając niezupełnie rozczytanym, czasami prowokując jeszcze więcej pytań. Trzymał sedno sprawy w sobie, rzadko kiedy pozwalał komuś na zajrzenie do środka.
    Z ich dwójki to właśnie Yechan płakał częściej, choć i on twardo wzbraniał się przed pozwoleniem na uwolnienie tego, co kotłowało się w środku. Jego łzy częściej były wywołane jednak frustracją, może bezsilnością. Kiedy uczyli się, czy może próbowali, wspólnie, a któryś raz z rzędu coś mu nie wychodziło. Kiedy w pracy trafiał na wyjątkowo uciążliwych klientów, a pokój socjalny był idealnym miejscem na krótki, emocjonalny upust. Pierwszy raz prawdziwie, żałośnie się przed nim rozpłakał wtedy pod jego blokiem. Jak uderzyło go wrażenie, że cała ich relacja stoi na krawędzi przed kompletnym jej zniszczeniem oraz utraceniem. Że stracił to, co było dla niego najważniejsze.
    Już pierwsze drgnięcie, które poczuł w swoich ramionach, wywołało u niego obawy. Powtórzone przeprosiny nasiliły niepokój, a towarzyszące im, miejscami przygłuszone szlochem słowa, ściskały brutalnie całe jego ciało. Zaciskały gardło i zmuszały do wzięcia głębszego oddechu wraz z wyjaśnieniami, których przecież nie potrzebował. Nie oczekiwał
    — Soo, przestań — jego głos wybrzmiał z drobną nutą desperacji. Nie chciał jego przeprosin; nie chciał, żeby mu się tłumaczył z czegoś, co nie było jego winą — Wiem, że nie chciałeś. I nie zrobiłeś nic złego — nie był pewien, czy brzmiał przekonująco, ale całym sobą pragnął w to, aby Yosoo mu uwierzył. Mówił to, co myślał. Rozumiał jego wyjście, choć bolało, kiedy do niego doszło, a sam nie mógł zareagować. Nie oczekiwałby, żeby wiedział, co Ava miała w planach, czy tym bardziej spodziewałby się reakcji swojego ojca, mimo że nie odbiegała od tego, co miał w zwyczaju słyszeć w historiach od przyjaciela.
    Oplatał go jeszcze ciaśniej rękoma, jakby próbował w ten sposób zakryć go przed wszystkim tym, co teraz okrutnie się na niego zsypywało. Wyrywało wszystko z rąk, rozwalało grunt w każdej sferze życia i wybijało paląco powietrze z płuc przy każdym, łapanym przez płacz oddechu.
    Miał wrażenie, że fizycznie odczuwał, jak jego serce roztrzaskuje się na milion kawałków, a jego organizm obejmuje bezsilność. Brak wiedzy, czy pewności, jak mógł mu teraz pomóc. Gadanie, że wszystko będzie dobrze, było bez sensu - tyle wiedział. Sam nienawidził słuchać tych kwestii, szczególnie od osób, które nigdy nie znalazły się na jego pozycji. Tylko czy jego rola odbiegała aż tak bardzo? Był przecież kluczową częścią całego konfliktu. Tym, co odpaliło lont wybuchowego ładunku i samym istnieniem podjudzało problem. Nie był nawet świadom, jak bardzo było to prawdą. Nie wiedział, że to jego telefon doprowadził do ostatniej wymiany słów między synem a ojcem.
    Ściągnął brwi po usłyszeniu kolejnych słów Yosoo, które wyjaśniły obecność torby. Nie mógł wrócić? Mógł okłamywać samego siebie, że chodziło o dumę, ale podskórnie wiedział lepiej. Nie stałby teraz z dziwnie drobnym ciałem przyjaciela szukającym oparcie u niego, jeśli chodziłoby wyłącznie o kwestię dumy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kto? Twój ojciec? — spytał, lecz znał odpowiedź. O kogo innego mogłoby chodzić, jak nie o Jeong Jongho. Mężczyznę, który równie dobrze mógłby obrać sobie zniszczenie życia swojego syna jako życiowy cel. Pokręcił zaraz głową, choć bardziej dla samego siebie, niż dla Yosoo, pozwalając sobie na kolejne, delikatne przeczesanie włosów palcami — Nie musisz odpowiadać. Chyba, że chcesz. Jak wolisz — zakręcił się we własnych zapewnianiach, ale jedyne czego chciał, to żeby chłopak nie czuł żadnej presji na kolejne tłumaczenie się. Nie musiał mu nic mówić — Ale mam w nosie co o mnie myśli — to były tak naprawdę pierwsze, wątpliwe słowa przez niego teraz wypowiedziane. Nie liczył się ze zdaniem Jongho, a przynajmniej nie chciał się z nim liczyć. Jednak podświadomie pragnął tego, żeby mężczyzna myślał o nim dobrze; o kimś godnym nawet samej znajomości z Yosoo. Ale teraz zapewne był w jego oczach tym, co zniszczyło mu nieodwracalnie dziecko.
      Jego opinia traciła w jego oczach, kiedy z lekkim opóźnieniem dotarła do niego kwestia domu. Tego, że Soo nie mógł tam wrócić. Że przyszedł do niego z obficie zapakowaną, ciężką torbą, o czym świadczył wydany przez nią, głuchy huk. Nie potrafił wynaleźć idealnych słów, aby zapewnić go w tym, że jeszcze wszystko było do naprawienia. Jak mógłby, samemu jeszcze chwilę wcześniej obawiając się, że faktycznie go stracił. Mógł mu jednak zaoferować przynajmniej bezpieczne, ich własne, miejsce. Z dala od nienawiści rodziny, jak i zawiści Avy
      — Możesz zostać tutaj.

      rozbity Channie

      Usuń
  30. Liczył, że wszystko będzie się układać. Powoli wracali na prostą, acz nową dla nich obu, ścieżkę i radzili sobie z tym, co wcześniej wzbudzało paraliżujący strach. Nadal nie wiedział, czym była ta nowa sytuacja; jak mógłby ją nazwać i określić to, w co powolnymi krokami brnęli. Ale odpowiadało mu takie tempo. Odpowiadało mu poznawanie tego razem, nie narzucając na siebie wzajemnie wymagań, czy oczekiwań. Nie oczekiwał, że nie napotka na swojej drodze złośliwości i utrudnień; zdawał sobie sprawę z tego, że było to niemożliwe, jednak chciał wierzyć, że najgorsze było za nimi. Tygodnie spędzone na niezręczności, czy bez wymienianych ze sobą co najmniej spojrzeń, jak i te kilka dni albo wieczorów, w których nie szczędzili ostrych słów, będąc straszliwie zagubionym w tym, co próbowało zaistnieć.
    Powinien zdawać sobie sprawę, że była to złudna nadzieja. Znał przecież sytuację Yosoo; znał swoją własną sytuację i ogrom problemów, jakie mogły za sobą nieść. Lecz nigdy nie spodziewał się, że uderzą tak szybko. Jeszcze przed tym, jak zdąży poczuć się w pełni swobodnie w nowej, nieokreślonej relacji. Nie był na to gotowy, choć tak naprawdę on niewiele na tym ucierpiał. Mógłby stwierdzić, że wyszedł bez szwanku, przez co poczucie winy jedynie rosło na sile. Bo mógł zrobić więcej, powiedzieć coś jeszcze. Zignorować narzucone mu zasady w pracy i stanąć w obronie przyjaciela. A jedyne co zrobił, to pogorszył sytuację.
    Winił siebie samego nieprzerwanie, do teraz. Musiał zepchnąć dręczące go sumienie na bok, kiedy skupiony na nim, tylko parę sekund, wzrok, uświadamiał go o marnym stanie Yosoo. Wzbudzał poczucie potrzebę bycia dla niego ostoją, której teraz potrzebował. Choćby chwilowym, bezpiecznym zakątkiem, w którym mógł bez wstydu zrzucić całą, naruszoną zbroję i pozwolić sobie na moment wytchnienia.
    Wysłuchiwał go, nie otwierając ust nawet na moment w obawie, że przerwie lub wystraszy go nawet najdrobniejszym odgłosem. Pozwolił jednak kącikom ust na słabe drgnięcie ku górze przy usłyszanych podziękowaniach. Ścisnęły mu, zresztą jak wszystko, serce, bo choć sądził, że na te również nie zasłużył, wydawały mu się czymś niesamowicie rzadkim i potrzebnym zapamiętania. Zauważenia i docenienia wrażliwości, na którą się zebrał, zarazem zasypując go po raz kolejny zbędnymi kwestiami, na które znowu pokręcił lekko głową
    — Daj spokój, nie będziesz spać na kanapie — zaprotestował niemalże od razu, podnosząc przy tym zrzuconą chwilę wcześniej torbę, jak i odczuwając wstępnie niespodziewaną wagę, jedynie świadczącą o tym, ile musiał do niej wpakować — Ja będę tutaj spać, ty u mnie — choć najchętniej nie odstępowałby go na krok — i możesz rozpakować torbę, na pewno znajdzie się miejsce na twoje rzeczy — zapewnił, zdając sobie sprawę z tego, ile szuflad czy szafek mogłoby posłużyć za bezpieczne miejsce do przechowywania, gdyby zrezygnował z przesadnego sortowania rzeczy.
    Może kierowały nim emocje, a za kilka dni, czy nawet wcześniej, uderzy go charakterystyczna irytacja co do nagłej zmiany stałych zwyczajów, ale nie myślał teraz o tym. Był to przez niego zapomniany warunek, puszczony niepamięć wraz z łamiącymi serce i ducha słowami Yosoo. Nawet gdyby chciał, to nie potrafiłby go stąd wyprosić, tym samym dorzucając kolejny problem do przelewającego się kubła, kiedy jedyne, czego przyjaciel teraz potrzebował, było wsparcie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I nie obciążasz mnie, Soo — podkreślił, poprawiając bagaż na ramieniu i delikatnie opierając dłonie na jego twarzy, by móc ledwie namacalnym dotykiem ścierać ścieżki wyznaczone przez łzy, czy te, które dalej gromadziły się przy jego oczach, osadzając i zlepiając nieznacznie ze sobą rzęsy — Nie jestem tutaj, żeby oczekiwać, że… spełnisz jakieś z moich kaprysów, czy je Ci narzucać — przyznał, odruchowo nie zaprzestając sunięcia palcami po miękkiej skórze. Łagodnie, z dozą ostrożności, jakby któryś z ruchów mógłby naruszyć delikatną fakturę i ponownie wywołać nadmierne przeszklenie ciemnych oczu, nigdy nie wyglądając na smutniejsze, niż właśnie teraz — Niczego od Ciebie nie oczekuję, tak naprawdę — taka była prawda. Nie miał wobec niego żadnych oczekiwań, czy wymagań. Oprócz jednego — Tylko tego, żebyś mógł mi zaufać. Żebyś nie musiał więcej męczyć się z czymś sam.

      Channie

      Usuń
  31. Każdy ruch ze strony przyjaciela był czujnie obserwowany przez Yechana. Unosząca się wraz z branym oddechem klatka piersiowa, lekko zaczerwienione oczy od mającego niedawno moment pęknięcia emocjonalnego, czy też sporadyczne drgnięcie palców u dłoni; najpierw odczuwalne na trzymanej przez nie koszulce, potem na swoich własnych.
    Bezwiednie miękł pod każdym dotykiem, posyłając mu kolejny, niewielki uśmiech, jak poczuł na jednej z rąk drobny pocałunek. Idąc w parze z wypowiadanymi przez niego słowami, czuł, jak sam balansuje na pograniczu wytrzymałości. Kumulacja wydarzeń z tego dnia byłaby wystarczająca, aby doprowadzić go do załamania, ale kiedy towarzyszył temu jeszcze słaby wzrok Yosoo, jak i jego wdzięczność, którą dalej akceptował z wielkim trudem, oddzielająca go od tego linia robiła się coraz cieńsza. Nie zamierzał jednak pozwolić na jej zanik. Na pewno nie teraz, kiedy dawał z siebie tyle, ile mógł, aby chociaż w odrobinie podnieść przyjaciela na duchu
    — Zrobiłbyś dla mnie to samo — stwierdził po odruchowym przełknięciu śliny, ignorując przy tym dalej stojącą w jego gardle gule. Tak było, a na pewno w to wierzył. Nawet jeśli znał Soo z tej bardziej samolubnej strony, tak kiedy czuł, że jest na samym dnie, mógł liczyć na wsparcie z jego strony. Nawet to ciche, pozwalające mu na przyjście do siebie i spędzenie kilku godzin na kanapie w głuchym milczeniu ze strony Powella. Nie wątpił więc, że gdyby on był na miejscu Soo, ten też byłby w pobliżu, jako zwykłe, a tak potrzebne, oparcie w ciężkich chwilach.
    Z nutą zrezygnowania pozwolił swoim dłoniom opaść wzdłuż ciała, kiedy, myślał, że wystarczająco stanowcze, słowa spotkały się z kolejnym sprzeciwem, a dodatkowo odsunięciem się chłopaka. Niemal od razu z wyczuwalną zmianą temperatury. Niechętnie oddał trzymaną torbę, czy raczej dał jej zsunąć się z ramienia, a wzrokiem wędrował za Yosoo, wymownie zmierzającym w stronę salonu. Z bezmyślnie zostawionym telefonem, jak i nieświadomie zdjętymi opatrunkami, na szklanej ławie, co i teraz zostało przez blondyna zignorowane.
    Ruszył w ślad za Soo, zajął miejsce obok niego i przeskoczył przelotnie wzrokiem z torby na chłopaka, dalej przez niego trzymanej, co utrudniało mu nawet samą, jeszcze niepodjętą, próbę jej przejęcia. Przyglądał się defensywnej postawie, samoistnie wywołującej u niego nieznaczne rozbawienie, wymieszane z krztą niedowierzania. Nie powinien dziwić go fakt, że nawet teraz miał siły na wykłócanie się o coś tak błahego, jak miejsce do spania. Sam brał w tym udział, twardo stojąc przy tym, że zwyczajnie nie pozwoli mu na zajęcie kanapy. Ostatnie, czego potrzebował to zepsuty sen przez zbyt twardy mebel albo panującą nieznacznie niższą w salonie temperaturę
    — Soo — zaczął spokojnym tonem, opierając przy tym zdrową dłoń na jego kolanie — Spędzenie na niej kilka nocy mnie nie zabije. A nie zamierzam wyrzucać Cię na zimną kanapie, kiedy możesz spać na moim łóżku, które z własnej woli Ci oddaje — uznał, że podkreślenie tego faktu mogło być jego przepustką do wygrania tego nieszkodliwego konfliktu. I nie przewidywał, że zajmie inną pozycję, niż właśnie tę zwycięską. Nawet jeśli miał w zwyczaj ulegać przyjacielowi i jego zachciankom. Zresztą, już i tak raz go do niego wpuścił, przełamując różne bariery wygodnej swobody i tym samym nie wyobrażając sobie, żeby teraz mogłoby być inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tamten dzień, na swój sposób, był dziwnie podobny do tego. Wtedy Yosoo także znalazł się u niego zaraz po niepożądanych wydarzeniach, z nieprzyjemnym napięciem wiszącym w powietrzu, choć wtedy było wywołane czymś innym. I także wtedy mógł zobaczyć kilka pęknięć na wyćwiczonej masce, czując ten sam ścisk serca wraz z każdym, wypowiadanym przez Jeonga, jak i siebie samego, słowie. I też odbyli rozmowę podobną do tej, której rozwiązanie stało zaraz przed nim, a jednak bał się po nie sięgnąć. Bo mimo panujących podobieństw, różniły się od siebie. Mimo tego, że obie zaistniały przez coś, co miało związek z nimi i nabierającą niepewnie kształtu relacją, tak poprzednio zostawiała więcej miejsca na swobodę, niż teraz, kiedy tkwili w brutalnym zderzeniu się z rzeczywistością.

      Channie

      Usuń
  32. Kolejne, poddane westchnięcie wyrwało się spomiędzy jego ust, kiedy Yosoo zostawał równie nieugięty, co on sam, w tym samym czasie przyznając idiotyzm prowadzonego sporu. Bo był idiotyczny - kłócili się teraz tak naprawdę o nic, a zarazem ryzykowali, że utracą prowizoryczny azyl, jakim stały się ich mieszkania. W tym przypadku akurat jego, nawet jeśli nieraz miał wypomniane, jak tak naprawdę niezachęcające było.
    Ale mimo tej świadomości, nie potrafił ot, tak odpuścić. Czuł skrycie rosnące nerwy, że chłopak zwyczajnie nie chciał się zgodzić na taki układ. Że nie słuchał go, ani argumentów, które jego zdaniem były sensowne i jasno wyjaśniały, czemu jego pomysł był dobry.
    Zdecydował się więc na milczenie. Dopowiedzenie czegokolwiek było zbyt ryzykowne, zbyt bliskie przeważenia szali na ich niekorzyść, a zarazem cisza pozwalała mu na zachowanie wrażenia, że nie wycofał się z dyskusji. Zauważył, że Yosoo obrał podobną strategię, czując przy tym jego, zawieszony na sobie, wzrok, jak i wręcz namacalność wymownego milczenia. Przez moment nawet chciał zabrać dłoń z jego kolana, choć było to dla niego dziwnie uziemiającym gestem, lecz finalnie zostawił ją na swoim miejscu. Przynajmniej tak długo, jak było mu dane.
    Musiał zmienić jej miejsce wraz z nieoczekiwanym zbliżeniem. Wybudziło w nim odrobinę strachu, kiedy torba została odstawiona, Yosoo dalej nic nie mówił, a Yechan miał coraz większe trudności z racjonalnym rozczytaniem tego, co działo się w głowie przyjaciela, ale i swojej własnej. Ciężar na kolanach dotarł do niego z lekkim opóźnieniem, lecz kiedy go zarejestrował, paradoksalnie pozwolił na odczucie odrobiny lekkości. Ulgi, że jego upartość nie skończyła się katastrofalnie, bo w ogóle nie miał tego w zamyśle.
    Jego wzrok mimowolnie powędrował do nóg chłopaka, jak i dalej obecnych na nich butów, aby zaraz powędrować do leżącej na jego kolanach głowy. Bezwiednie jego dłoń znalazła na niej oparcie, ostrożnie przeczesując rozjaśnione kosmyki. Kojącym nie tylko dla Yosoo, ale może przede wszystkim dla Yechana, po raz kolejny odnajdującego uziemienie i spokój w najprostszym, drobnym geście.
    Może przez to kolejne wyznanie wzięło go kompletnie z zaskoczenia. Zmusiło do zatrzymania sunącej po włosach dłoni, zacieśniło swój chwyt na jego sercu, które powoli zaczynało pękać pod naporem wydarzeń, ale i samych, słyszanych od momentu spotkania w restauracji, słów Yosoo. Ich bezpośredniości, a zarazem otwartości, jakiej wcześniej nie miał okazji zaznać. Tego, ile za sobą niosły i ile znaczyły dla ich obu.
    Chciał być dla niego ostoją i oparciem. Kimś, kto da radę podnieść go na duchu nawet samą swoją obecnością, ale bał się, że nie potrafił tego zrobić. Że sam był za słaby, aby pomóc mu udźwignąć to, co życie właśnie tak brutalnie na niego zrzuciło. Że jedynie pogorszy sprawę jeszcze bardziej, kiedy był głównym czynnikiem we wszystkich, trapiących go teraz problemach. Mimo to, nie zamierzał go zostawić. Nie mógł go zostawić, kiedy sam widok doprowadzał go do fizycznego odczucia bólu, a miał go zaraz przy sobie, dalej mogąc go dotknąć; przesunąć dłonią po jasnych włosach i bladej skórze, kiedy zgarniał pojedyncze kosmyki.
    Zaciskał odruchowo zęby na wnętrzu policzka, łapiąc się na tym, że oczy niebezpiecznie zachodzą mu szklistą mgłą. Nieproszoną, żałosną, jak nigdy i niemal od razu startą pośpiesznym przetarciem oczu, które, miał nadzieje, zostało wykonane na tyle szybko, aby zostać niezauważonym, również dzięki korzystnej dla niego pozycji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dał rady mu odpowiedzieć, w obawie, że cokolwiek wydostanie się z jego ust, będzie nieodpowiednie. Liczył, że czuły, wznowiony dotyk przekaże to, czego nie potrafił teraz wyrazić słowami, a zarazem pozwoli mu na powrót do wcześniejszego, porządnego i faktycznie będącego oparciem, stanu. Musiał wystarczyć, kiedy brakowało mu odwagi na odezwanie się, czy nawet wydanie drobnego, zgodnego odgłosu. Nie chciał ryzykować nawet niechcianym zanegowaniem jego słów, choć własne myśli napędzały go właśnie w tym kierunku - że Soo potrzebował kogoś lepszego; kogoś, kto faktycznie będzie w stanie mu pomóc, a nie jedynie, samą swoją osobą, dokładać kłopotów. Jednak samolubnie nawet i to nie byłoby w stanie przejść mu przez gardło. Wolał nic nie mówić, jeśli dzięki temu nie ryzykował utratą przyjaciela
      — Jeśli zgodzę się spać w łóżku… — zaczął po kolejnej, panującej między nimi, chwili ciszy, kiedy udało mu się zapewnić, że słabość głosu została przez niego opanowana, ostatecznie wracając do zostawionego tematu. Tym razem jednak poruszając ten, wiszący dla niego tuż przed nosem temat; dziwnie wrażliwy pomimo postawienia już w jego rejonie kilku kroków — to pójdziesz ze mną?

      Channie

      Usuń
  33. Na jego usta wstąpił mały uśmiech, kiedy chcące rozbudzić się obawy, zostały przygaszone jednym słowem. Znowu głupio zaryzykował, potencjalnie przekraczając granicę, wcześniej już tkniętą, lecz tym razem miała zostać poza jego zasięgiem. Bał się myśleć, co by było, gdyby spotkał się z inną odpowiedzią; z tym, jak bardzo zburzyłoby to plecioną i pielęgnowaną między nimi nić porozumienia i wzajemnego zaufania, za które byłby w stanie oddać niemal wszystko.
    Ale nie musiał zawracać sobie tym głowy, skoro Yosoo się zgodził. Cicho, trochę niewyraźnie i może niepewnie, ale zgodził się, tym samym pozwalając Yechanowi na poczucie marnej ilości ulgi.
    Obchodził się z nim teraz niczym z porcelanową lalką; zdawał sobie z tego sprawę, jak i z tego, że Jeong mógł tego nie chcieć. Podkreślał tym tylko to, na jak kruchego wyglądał w jego oczach, lecz nie potrafił podchodzić do niego tak samo, jak zazwyczaj. Nie, kiedy każde spotkanie dalej podrażnionych od łez oczy, czy samo spojrzenie na skuloną postać, odnajdującą miejsce na jego kolanach, wywoływało potrzebę zajęcia się nim. Nie, kiedy mimo wszystko nie oponował drobnym, wyczulonym gestom i łagodnie wypowiadanym słowom, które miały dodać mu otuchy. Mógł spotkać się z konsekwencjami przesadnej ostrożności później, nie zdziwiłby się, gdyby takowe powstały następnego dnia; po wyspaniu się, przetrawieniu wszystkiego, co miało miejsce. Teraz były w odległej mu przyszłości, teraz chciał jedynie być dla niego. Tak jak tego potrzebował
    — Okej — odpowiedział jedynie, z dalej słabym, pobłażliwym uśmiechem na twarzy. Nie zamierzał testować swojego szczęścia, czy prób przekonania go, żeby zgodził się na jego pierwszą propozycję. Nie zamierzał go oszukiwać, zostawić w sypialni i samemu wrócić na kanapę. Ostatnie, czego potrzebował, to zasianie w Yosoo braku zaufania takim idiotycznym kłamstwem, jak niedotrzymanie powiedzianej przed chwilą obietnicy. Nawet jeśli nie została tak określona.
    Yechan zazwyczaj starał się nie rzucać słów na wiatr; może dlatego tak rzadko oznajmiał, że coś zrobi bez grama wątpliwości. Może dlatego w ogóle wypowiadał się raczej oszczędnie, czy może zero-jedynkowo i z nadmiarem przemyślenia, w obawie, że to, co powie, będzie wykorzystane przeciwko niemu. Zresztą widział, jakie miało to skutki, kiedy był w pobliżu Yosoo. Od pewnego momentu tracił tę umiejętność właśnie w jego towarzystwie, mówiąc wiele bez ruszenia głową, pozwalając, aby jego własne chęci wybrzmiewały na głos, gdzie powinien je pewnie zachować dla siebie; żeby nie zwracać uwagi na samego siebie, czy dać szansę na to, aby odbiły mu się w przyszłości. Nieważne, jak bardzo się jednak starał, w jego obecności trudno było mu trzymać język aż tak za zębami, jak zazwyczaj. Zajęło mu to kilka, tych mniej oraz bardziej, przekornych potyczek słownych, aby zauważyć, jakie miał wtedy z tego korzyści.
    Teraz było mu łatwiej milczeć, kiedy każda wypowiedź mogła się wiązać z nieproszonym spuszczeniem emocjonalnych wódz, okłamując samego siebie, że odzyskiwał nad nimi kontrolę. Dopiero ponowne odezwanie się Yosoo pozwoliło na rozluźnienie tworzącego się w gardle supła. Najpierw przy cichym, zachęcającym do dalszego mówienia, pomruku, któremu towarzyszyła kojąco sunąca po włosach dłoń. Później przy nieplanowanym, łagodnym i krótkim śmiechu, jaki dał radę wyrwać z jego gardła przy pretensjonalnych, niespodziewanych słowach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kiedy miałem Ci coś powiedzieć, co? — spytał bez złośliwości. Naprawdę nie było dobrej okazji na to, żeby skomentował jego wygląd. Choć cisnęły mu się pochlebne słowa wraz z ich przyjściem do restauracji, wraz z każdym, kolejnym pociskiem wymierzonym prosto w nich wiedział lepiej, niż pozwolenie sobie na dolanie oliwy do ognia. Co i tak zrobił, już pod nieobecność przyjaciela, nie będąc pewnym, czy jego nieprzemyślana, acz szczera opinia, zdążyła do niego dotrzeć.
      — Ładnie wyglądasz, Soo — przyznał w końcu, owijając nieinwazyjnie jeden kosmyk wokół palca, mogąc przyjrzeć się przy tym wybranemu kolorowi, jak i pozwolić na inny, równie łagodny co poprzednie, gest, podczas nieprzerwanego głaskania — Do twarzy Ci w takich… — zastanowił się chwilę, sunąc kojąco palcami po jego głowie, podczas rozczesywania nimi włosów, kontemplując, co byłoby najlepszym opisem prezentującej się barwy, aby znowu nieznacznie się uśmiechnąć przy łatwym podjęciu decyzji — łososiowych.

      Channie

      Usuń
  34. Wywrócił nieznacznie oczami na odpowiedź Yosoo, której w teorii nie mógł nawet zaprzeczyć.
    Był etap w jego życiu, gdzie eksperymentował nieco więcej ze stylem ubioru, choć nawet wtedy nie wykraczało to poza ogólnie przyjęte ramy. Po wyjściu z liceum ostatecznie zdecydował na pozostaniu przy stonowanych barwach, a szczególnie w tych tak nielubianych przez przyjaciela czerniach i bielach. Jednak lubił modę; lubił raz na jakiś czas spojrzeć, co akurat “się nosi”, na pojedyncze urywki z pokazów marek, które chwytały jego oko najmocniej. Pozwalał sobie również na odrobinę koloru w postaci układanych modelów, tak kontrastujących z pozostałym wystrojem mieszkania. Tak jak Yosoo.
    Odgrywał w jego codziennym życiu niemalże taką samą rolę - był barwnym wyjątkiem w jego otoczeniu; kimś, kto pozwalał mu zapomnieć, czy przynajmniej nieco oddalić się od profesjonalnego, poukładanego frontu, który prezentował na uczelni. Przyjemną, potrzebną odskocznią od presji, jaką sam sobie narzucał, a zarazem źródłem innych stresów. Stresów, których nie potrafił tak naprawdę żałować, czy nienawidzić. W trakcie układania nieraz odchodził od zmysłów, kiedy z trudem przychodziło mu precyzyjne doklejenie czegoś albo odnalezienie odpowiedniej części. W trakcie wyjść z Yosoo wpadał w bliżej nieopisany stan, kiedy ten wpadał na kolejny pomysł z serii tych nieprzemyślanych i wiążących się z potencjalnymi, przeraźliwymi konsekwencjami.
    W jego życiu nie było wiele koloru, jednak ten, który znalazł w nim swoje miejsce, tkwił tam na stałe. I znaczył o wiele więcej, niż setka równo wywieszonych, wyprostowanych ubrań w szafie
    — Nie wiem, o czym mówisz. Od dziecka widzę na czarno-biało — pozwolił sobie na dalsze pociągnięcie niegroźnego komentarza ze strony przyjaciela, brnąc w narrację jego kompletnego braku zaznajomienia z kolorami. Bo z zewnątrz faktycznie ktoś mógłby tak pomyśleć — I ładnemu we wszystkim ładnie, więc nie wiem, czy to kwestia gustu, Soo — dopowiedział z niewielkim uśmiechem, bez większego pomyślunku, a zarazem z niezmierzoną potrzebą zasypania przyjaciela komplementami. Coś, co potencjalnie robił zbyt rzadko. Nie był do tego przyzwyczajony, ani zbyt wylewny - na pewno nie w sposób szczery. Korzystał z tego w pracy, może kiedy chciał coś załatwić, a uległy uśmiech nie był wystarczający, aby kogoś przekonać. Sam nie był przyzwyczajony do przyjmowania komplementów, czy raczej tych związanych z wyglądem. Nieraz słyszał te, dotyczące jego ciężkiej pracy akademickiej, czy sprawowania się jako czyiś kelner. Zresztą, czy naprawdę mu na nich zależało? Cieszył się, gdy je słyszał; pochlebiały mu i pozwalały na minutę radości z tego, co zrobił, ale nigdy nie było to czymś długotrwałym. Jednak, nawet jeśli zostały wypowiedziane bez pomyślunku, składu i komicznie chaotycznie, to słowa Yosoo z kawiarni dalej pamiętał;
    Nie oponował, kiedy postanowił się podnieść, chociaż natychmiast poczuł dziwną pustkę na swoich nogach, a ręce nie wiedziały, co ze sobą zrobić, opierając się w zamian na kanapie. Oczy z kolei skupiły się na tych w nie wpatrzonych, zbierając się dalej na łagodny, pobłażliwy uśmiech oraz jeszcze bardziej zmiękczone spojrzenie, kiedy nie miał pojęcia, co mógł usłyszeć po ponownym wybrzmieniu tak dla niego cennego zdrobnienia. Poraniona dłoń, jeszcze chwilę wcześniej pozbawiona zajęcia, jak na zawołanie powędrowała do tej należącej do Soo, delikatnie ją okrywając i pozwalając sobie na delikatne sunięcie po niej kciukiem, kiedy wyłapał charakterystyczny dla przyjaciela, nerwowy tik
    — Nawet gdybyś niesamowicie się starał — zaczął po jednoznacznym, przeczącym pokręceniu głową — To nigdy Cię nie zostawię, Yosoo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedział, co musiałoby się wydarzyć, aby do tego doszło. Bo nieraz miał “okazję”, aby to zrobić - odejść i zostawić go w tyle; wykorzystać najdrobniejsze, wymierzone jednak precyzyjnie, słowo jako argument do zostawienia go. Ale nie chciał. Nie liczyło się dla niego, jak bardzo na tym ucierpiał, czy też mógł ucierpieć, bo za bardzo mu na nim zależało. Za wiele dla niego zrobił, żeby teraz zostawić go na przysłowiowym lodzie; z życiem rozpadającym się tuż przed jego oczami.
      — Chociaż, mogłaby być jedna taka sytuacja… — przyznał, niby groźnie, choć lekki ton, dalej przyjazny wyraz twarzy, czy zdradliwie, delikatnie zaciskające się palce na dłoni Yosoo nie pomagały mu w utrzymaniu tajemniczości wypowiedzi. Bo tak naprawdę i to nie było realnym kłopotem, czy przeszkodą — może jakbym szedł pod prysznic.

      Channie

      Usuń
  35. Nie był pewien, czy to sama treść odpowiedzi Yosoo, czy może jej chaotyczność, wywołała u niego słaby śmiech. Prawdopodobnie oba czynniki odgrywały kluczową rolę, gdzie tak naprawdę, nie było to nawet czymś ważnym. Wystarczyło mu, że miał okazję ujrzeć choćby zalążek przyjaciela sprzed tego dnia. Tego przyjaciela, który zawsze miał w gotowości jakiś żart, mniej lub bardziej zabawny. Jeśli samo jego przyjście, w takim stanie, w jakim był, nie świadczyło o kompletnie innym, obcym nacechowaniu tej rozmowy, jak i samego spotkania, tak robiło to jego mniej umiejętne władanie słowami. Coś, co było nieodłączną częścią Soo, teraz ledwie istniało. Uświadamiało nie tylko powagę sytuacji, ale i przekroczenie kolejnej granicy; zburzenie ściany, stojącej na drodze całkowitego zaufania i otwarcia się przed sobą nawzajem. Coś, od czego nie było już odwrotu i dodatkowo przekształcało relację, której dalej nie dawali rady jasno określić.
    Może ze strachu, może z czystej niewiedzy. Gdyby ktoś go spytał, tu też nie znałby odpowiedzi. Nadanie temu konkretnej nazwy równało się z wieloma konsekwencjami; z oczekiwaniami. Z podjęciem nieodwracalnej decyzji, która wpływała nie tylko na nich, ale i na wszystko, co ich otaczało - czy tego chcieli, czy nie. Dzisiejszy wieczór, choć żadna, dokładna decyzja jeszcze między nimi nie padła, był tego wystarczającym przykładem, z którym zderzyli się zbyt mocno, zbyt szybko i zbyt nieoczekiwanie
    — Też nie wiem — przyznał z lekkim, jakby zrezygnowanym, wzruszeniem ramion — Zaskocz mnie — nie spuszczał z niego ciepłego spojrzenia wcześniej, ani przy tej niewiele znaczącej propozycji, której głównym celem było dalsze wspomaganie rozluźniającej się atmosfery. Bo tylko na tym mu teraz zależało, nieważne, jak trudne mogło mu się to wydawać.
    Istniała rozmazana granica między przesadnością a zwykłą czułością w tym, co robił. Każdym gestem ryzykował, że ją przekroczy. Postawi jeden, nieodpowiedni krok, a Yosoo poczuje się przytłoczony nie tylko nowo narodzonymi problemami, ale i samą osobą Yechana, kiedy przyszedł do niego z zupełnie innego powodu. A sam Powell dawał z siebie wszystko, z rozpędzonymi myślami, które ledwie trzymał w ryzach, aby do tego nie doszło. Szukał wyczucia, obserwował przyjaciela uważnie, aby wyłapać nawet najmniejszy sygnał, że coś było, albo że coś robił, nie tak.
    Nawet nie drgnął przy poczuciu mocniej zaciskających się palców, choć poczuł grono niemalże wbijanych igieł w swoją dłoń, kiedy znajdujące się na niej rany zostały nieumyślnie naruszone przez Yosoo. Zacisnął jedynie zęby, posłał kolejny, pokrzepiający uśmiech i skupiał swoją uwagę tylko i wyłącznie na przyjacielu. Na poczuciu ciężaru, który dodatkowo pozwolił mu skupić się na czymś innym, niż zdecydowanie, odruchowo, zbyt mocno i zbyt nieregularnie zaciskające się palce jego dłoni. Oparł drugą na tyle jego głowy, wracając do kojącego, z natury usypiającego głaskania jasnych włosów, również dołączającego do umiejętnie rozpraszającego go grona czynności
    — Wiem — przyznał cicho, zdając sobie sprawę o jego zmęczeniu jeszcze przed wspólnym zajęciem miejsca na kanapie. Nie dziwił mu się; nie oczekiwał nawet, żeby było inaczej, kiedy teraz samo stanie na nogach mogło wydawać się zbyt wielkim wyczynem. Sam był zmęczony; może nawet wymęczony, chociaż nie spędził pełnego dnia w pracy, ani nie zrobił nic wysiłkowego w mieszkaniu. Tak naprawdę nic nie zrobił, oprócz nieustannej walki z zaciskającymi serce emocjami i wcześniejszego poddania się stresowi. A jednak same powolne ruchy dłoni, wraz z lekkim, przyjemnym ciężarem wystarczały, aby samo przymknięcie oczu wprawiało go w przysypiający stan. Byłby w stanie zasnąć teraz, na kanapie, w niewygodnej, siedzącej pozycji, byleby nie ujmować wygodzie - choć wątpił, że takową odczuwał - chłopakowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możemy — stwierdził prawie że od razu, niechętnie odsuwając się przy tym od Yosoo i przelotnie zerkając w kierunku przyniesionej torby — Jeśli nie masz nic swojego, to możesz wziąć to, co ostatnio miałeś. Powinno być wyprane w szafie najbardziej z lewej strony — zaproponował, przesuwając jeszcze raz po ramieniu przyjaciela, nim wstał z kanapy i zaczął iść w kierunku łazienki, w próbie zebrania się w sobie, kiedy odsunięcie się, w połączeniu z krztą ulgi, jaką poczuł, niebezpiecznie groziła utratą spokojnego i stabilnego frontu, jaki tak umiejętnie dotychczas utrzymywał — A ja pójdę się szybko umyć.

      Channie

      Usuń
  36. Zdążył mu posłać jeszcze jeden uśmiech, nim zniknął w łazience wraz z prędko zgarniętą piżamą w ręce. Dopiero kiedy zamknął drzwi, przekręcając na wszelki wypadek blokadę, wypuścił piekący go w płucach oddech.
    Nie wiedział, czemu go wstrzymywał. Nie wiedział, czemu ogarniająca go, pozorna ulga, przychodziła mu z takim… bólem. Kłującym, natrętnym i niewyjaśnionym. Dłonie zdradliwie drżały przy każdej, zdejmowanej części ubioru, jak i późniejszym zakładaniu piżamy. Z trudem przepłukiwał twarz po umyciu zębów, tylko po to, aby utknąć w miejscu, jak spotkał swój własny wzrok w lustrze. Dopiero ten widok w pełni uświadomił go o dalej stojącej w gardle guli; nieznośnym, acz niewystarczająco mocnym, bólu policzka, który męczył co rusz zębami; czy może głównie o niebezpiecznie zaszklonych oczach.
    Nie myślał o sobie; nie chciał myśleć teraz o sobie, kiedy w pokoju obok był Yosoo, potrzebujący jego pomocy, czy samej obecności, czego nawet nie musiał się domyślać, skoro chwilę wcześniej dostał tę informację od niego samego. Nie brał nawet pod uwagę tego, że sytuacja może nie tyle, że powstała z jego winy, ile miała na niego wpływ. Starał się odepchnąć od siebie to, jak bardzo przeżywał stan Yosoo i odczuwaną bezsilność przy każdym niedoborze słów. Nie mógł myśleć o sobie, jeśli chciał mieć wystarczająco siły, aby być tym, potrzebnym przyjacielowi, wsparciem.
    Nie potrafił więc tak naprawdę określić, skąd brały się gromadzące się w kącikach oczu, niechciane łzy. Jedyne, co potrafił zrobić to docisnąć do nich dłonie, wziąć kilka głębszych wdechów i liczyć, że w połączeniu z lekkim odchyleniem głowy da radę się ich pozbyć. Tak samo jak nieproszonego drżenia wargi poprzez intensywne zaciśnięcie ust. Sama potrzeba, aby nie naruszyć nałożonych później, dobranych lata temu, kremów, hamowała zduszaną potrzebę jeszcze bardziej. A Yechan jeszcze nigdy nie był tak wdzięczny panującemu półmrokowi, jak podczas powrotu do pokoju pomagał mu w zamaskowaniu nieznacznie zaczerwienionych oczu, które równie dobrze mógłby wytłumaczyć podrażnieniem oczyszczającym płynem do twarzy. Ale nie musiał, zapadając w sen wraz ze spotkaniem się głowy z poduszką, jak i świadomością o obecności Yosoo w tym samym pokoju.


    Spał… w porządku. Miał wrażenie, że wybudzał się przy najmniejszym ruchu ze strony przyjaciela, choć każdy raz pamiętał jak przez mgłę. Marna próba upewnienia się, że wszystko było okej; że Soo dalej tam był i równie niemrawe podejście do zaśnięcia z powrotem. Z jednej strony był to twardy sen, trzymający się go nieugięcie i niepozwalający na pełne wybudzenie, jednak z drugiej nie dawał choćby grama poczucia wypoczęcia.
    Szczególnie, kiedy faktyczna pobudka szła w parze ze ślepym szukaniem drugiej osoby na łóżku, co spotkało się z porażką. Jak i niemalże natychmiastowym podniesieniem się do siadu, z nieprzyjemnym, chłodnym dreszcze wzdłuż kręgosłupa, pogorszonym zapachem spalenizny niosącym się przez mieszkanie.
    Ledwie zdołał w pełni otworzyć oczy, przecierając je dalej bezmyślnie niezadbaną ponownie ręką, nim całkowicie wstał z łóżka i ruszył za zapachem, spodziewając się, prawdę mówiąc, wszystkiego. Że może w biegu zapomniał zgasić jakąś świeczkę, chociaż dałby sobie rękę uciąć, że żadnej nie zapalał, a może coś działo się zaraz przed jego apartamentem. Nie wiedział w dodatku, gdzie jest Yosoo, co chyba wzbudziło w nim największe obawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak nie na długo, bo kiedy tylko stanął w progu kuchni, znalazł i źródło drażniącego zapachu, i przyjaciela - głównego sprawcę tej nagłej pobudki. I mimo tego, że spodziewał się wszystkiego, widok i tak zdołał zbić go z tropu. Panujący na blacie, jak i w pobliżu płyty indukcyjnej, aż niemożliwy w swym rozmiarze, bałagan. Ale to chyba leżąca obok metalowa łyżka, od razu zdradzająca powód swojej obecności widniejącymi na niej resztkami jajek, wybudziła go najbardziej i zmusiła do wstrzymania niezadowolonego, może aż obolałego, jęknięcia. Pierwszym, niemalże wykonanym, przez niego odruchem było odebranie Yosoo wszystkiego z dłoni i pełne przejęcie kontroli nad sytuacją, choć nie był pewien, czy ta była do odratowania. Palnięcie kilku nieprzyjemnych, poirytowanych słów i wyrzucenie go do salonu, aby niczego więcej nie dotykał. Zacisnął jednak nie tylko zęby, ale i na krótką chwilę oczy, zakrywając przy tym twarz dłońmi, spokojnym krokiem podszedł i wyłączył grzanie płyty, nim, spoglądając jedynie w przypaloną zawartość patelni, zebrał się na najmożliwiej neutralne słowa, na jakie było go teraz stać
      — Jeśli byłeś głodny, to mogłeś mnie obudzić, Soo.

      Channie

      Usuń
  37. Odpowiedź Yosoo wywołała jeszcze więcej pytań, aniżeli wyjaśnień, w głowie Powella. Nie widział innego powodu, dla którego wstałby wcześniej, poszedł do kuchni i postanowił narobić w niej kompletnego rozgardiaszu, jeśli nawet nie był głodny. Zresztą, już to powinno być dla niego podejrzane, skoro rzadko kiedy widywał, aby przyjaciel z własnej woli jadł śniadanie, a na pewno tak ‘ambitne’ jak przygotowana z kilku jajek jajecznica. Chyba że właśnie byli u Yechana w mieszkaniu, gdzie on sam nie potrafił zacząć dnia bez zjedzenia czegoś, nawet jeśli z trudem przechodziło mu o poranku przez gardło.
    W ciszy zsunął patelnię z prędko stygnącej części płyty, aby nie ryzykować dodatkowym przypaleniem wyjątkowo suchych jajek; nie tylko, żeby wysłuchać, co Yosoo miał do powiedzenia, ale i ze względu na to, że zbyt pośpieszne otwarcie ust mogło wiązać się z nieprzemyślanymi, zbyt ostrymi słowami, wywołanymi tlącym się, niekontrolowanym przez niego poirytowaniem. Sam nie był w stanie tego w pełni zrozumieć; nie wiedział, czemu coś takiego, jak bałagan oddziaływało na niego tak szybko i skutecznie, ale tak było. Czuł dyskomfort, kiedy coś leżało nie na swoim miejscu; kiedy w kuchni znajdowała się choćby odrobina, przykładowo, rozsypanej mąki i nie została posprzątana przy najbliższej okazji; nie cierpiał, kiedy ktoś, ubrany w coś innego, niż piżama, siadał na jego łóżku - może jeszcze dlatego nikogo tam nie wpuszczał. Dla zachowania wytyczonych sobie samemu reguł, czystości. Wręcz przesadnej.
    Więc dalej milczał, kiedy z ust Yosoo nie wybrzmiało jeszcze wyjaśnienie, nie ruszając się zbytnio z miejsca, ale i tak zabierając się za choćby rozpoczęcie sprzątania, jak zgarnięcie rozsypanej soli w niewielki stosik, czy też użycie ścierki do przetarcia nieznacznie pobrudzonej płyty i blatu. Mrużył lekko oczy pod wpływem wpadającego do kuchni światła, czując tylko, że było dodatkowym bodźcem do naruszenia jego nerwów. Czego nie chciał. Nie chciał się złościć z tak… błahego powodu, chociaż i tak robił to prawie że zawsze.
    Teraz jednak wyrzuty sumienia, które i tak zdarzało mu się odczuwać, nabrały jeszcze bardziej na sile, kiedy przyczyna doprowadzenia do chaosu ujrzała światło dzienne. Zatrzymał sunącą nieobecnie dłoń z trzymaną szmatą, odwracając z lekkim otępieniem głowę w kierunku odwróconego, odchodzącego Yosoo.
    Chciał zrobić śniadanie, ale nie dla siebie. Dla niego. Cały, panujący w kuchni bałagan był dowodem jego, nieszczęśliwie nieudanych, prób przygotowania jajecznicy na własną rękę, a Yechan jedyne co zrobił, to zdołał się zirytować. Nie pomyślał nad tym bardziej, nie zwrócił uwagę na to, że szykowanie samemu sobie jajecznicy zwyczajnie nie pasowało do Soo i musiało stać za tym coś innego. Zamiast tego pozwolił, aby pedantyzm tradycyjnie wziął górę, poruszył czuły nerw i zmusił do twardego trzymania języka za zębami, bo powiedzenie czegoś innego, niż drobne, uszczypliwe uwagi, przychodziło mu z trudem.
    Nie zauważył, kiedy jego nogi samoistnie zaprowadziły go za niego, a dłonie wyciągnęły i odłożyły obok dzierżoną przez niego, pobrudzoną łyżkę, by zatrzymać go w nagle zaistniałym pędzie do zajęcia się panującym w kuchni chaosem i zająć jej miejsce, owijając palce wokół przedramienia chłopaka
    — Soo, skarbie, to miłe, ale… — zaczął tylko po to, aby się zaraz zatrzymać, przy okazji czując z nieznanego mu powodu trochę ulgi. Dziwny, urzekający element w tym, że zamieszanie nie było wywołane jedną z setek zachcianek przyjaciela, które przestał próbować kontrolować, czy przynajmniej pilnować, bo wiedział, że były poza jego zasięgiem, ale czymś tak niewinnym i prostym; czymś, czego nie oczekiwał, a i tak teraz doceniał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja… — zamilkł po raz kolejny, szukając odpowiednich słów w obawie, że nie uda mu się przekazać skrywanej w nich szczerości. Szczególnie, kiedy jeszcze chwilę temu ledwo ukrywał obudzoną w nim irytację, hamowaną bezwiednym zaciskaniem zębów na policzku.
      Zrezygnował z szukania, co powinien powiedzieć, kiedy wszystko w jego głowie miało uwłaszczający wydźwięk. A nie to miał w zamiarze, mimo że wcześniejsza reakcja mogła, błędnie, świadczyć o czymś innym. Zamiast tego jego wzrok ponownie uciekł w kierunku przypalonej jajecznicy i pustego, umytego talerza, który wręcz wyzywał go, aby docenił samą próbę przyjaciela, wywołując przy tym mały, szczery, choć niepewny, uśmiech na twarzy, jak i kilka, prostych, idących z serca, słów
      — Dziękuję. Nie musiałeś.

      Channie

      Usuń
  38. Wybudzenie w Yosoo nerwów, czy niepewności było ostatnim, czego Yechan teraz pragnął. Przyszedł tutaj, żeby właśnie od tego uciec; znaleźć chwilę wytchnienia i spokoju, wyciszonego zakątka, który ochroniłby go przynajmniej przed częścią dręczących pytań, wścibskich spojrzeń i tych oceniających. Zamiast tego efekt był kompletnie odwrotny.
    Zdradzały to nie tylko znane, charakterystyczne dla chwil, jak ta, tiki, ale jeszcze słowa, które wypływały z niego szybko, ale były nie do końca nieprzemyślane i bez spójnego ładu.
    Zamiast tego nabierały maniery typowej dla samego Powella. Umniejszały może nie tyle temu, co się działo, ile sobie samemu. Przedstawiały masę wyjaśnień, których nie nazwałby wymówkami, a jedynie dodatkowymi pociskami kierowanymi w siebie, zamiast w drugą osobę obecną przy rozmowie
    — To nie było głupie — zaprzeczył stanowczo, znajdując w sobie może jedynie niewielką, teraz nieistotną część, która mogłaby się zgodzić ze słowami Soo. Bo może faktycznie jego decyzja nie była do końca przemyślana, a sam proces mógł przebiec łatwiej. Jednak nie o to teraz chodziło. Nie o logikę podjętej decyzji, a to, co za nią tak naprawdę stało. Chęć przyjaciela do zrobienia czegoś dla Yechana, który dalej tak naprawdę nie wiedział, czym sobie zasłużył na taki niespodziewany, trochę nieudany, gest.
    — Gdybym ja chciał coś dla Ciebie zrobić, to też stwierdziłbyś, że to głupie? — może i takie zagrywki nie były tymi należącymi do grona ‘fair’, ale były skuteczne. A taką miał przynajmniej nadzieję, bo przez moment z trudem było mu wpaść na coś innego. Nie uważał, żeby to, co zrobił, było głupie, tego był pewien. Może nie do końca przemyślane, może, w samej swej prezencji, wykraczające kompletnie poza ramy tego, co Yechan uważał za przyjemne, ale to właśnie chodziło o to drugie, znajdujące się głębiej, dno. To, które tak naprawdę dodawało temu wszystkiemu znaczenia i niwelowało siłę bałaganu.
    Pokręcił znowu głową, kiedy z ust Yosoo wypływały nieprzerwanie słowa, które były tak naprawdę ostatnimi, jakie chciał usłyszeć. Były, może po części, szczere, tego mógł być pewien. Obnażone od tego obrażalskiego, wypominającego tonu, którym zazwyczaj by go potraktował w podobnej sytuacji. Za którym tak nie przepadał, i który tak umiejętnie zachodził mu za skórę, prowokując do równie wrednej odpowiedzi i eskalacji głupiej dyskusji. Tylko teraz nie była to nawet dyskusja, a dziwna, niebezpieczna spirala, która była mu bardziej niż znajoma. Która była taką, w jaką nie mógł pozwolić przyjacielowi całkowicie przepaść
    — Od kiedy ważne jest dla Ciebie, to, co Ci ‘powinno’, Soo? I przecież spałem, więc jakbyś mnie w ogóle spytał — spytał bez krzty złośliwości, a jedynie z łagodnym wydźwiękiem tych słów, podczas gdy, już kompletnie samoistnie, jego kciuk rysował nierówne wzory po przedramieniu chłopaka.
    — Zresztą daj spokój, trochę syfu w kuchni nikogo jeszcze nie zabiło — akurat tym słowom brakowało pełnej naturalności, nieważne jak bardzo by z tym walczył, ale zwyczajnie było to coś silniejszego od niego. Zostało mu zaufać w lekkim, zapewniającym zacisku palców i zgarnięciu kilku z opadających na czoło Yosoo kosmyków, w zapewnieniu go w ich szczerości, czy raczej próbie pokrzepienia go — Zawsze można posprzątać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka akurat była prawda. Bałagan był czymś, co niemalże zawsze dało się opanować. Zajmowało czasami więcej, czasami mniej czasu, jednak nie było czymś, co wychodziło poza jego zdolności. Był w pełni do kontrolowania, w przeciwieństwie do czegoś niewinnego, jak zwykła chęć przygotowania śniadania. Bezinteresowna, znacząca jeszcze więcej przez swoją nietypowość i przychodząca znikąd. Nie oczekiwał od Yosoo niczego w zamian, żyjąc w przekonaniu, że nie zrobił czegoś, co zasługiwałoby na podziękowania, nawet te w formie przyszykowanego śniadania. Ale to, znowu, musiał zatrzymać dla siebie, jeśli chciał, aby jego słowa nie straciły na wadze. Nie mógł teraz ujmować samemu sobie, kiedy właśnie starał się przekonać Soo, że nie powinien tak robić, i że było to bezmyślnym ruchem z jego strony.
      Złapał się na tym, że jego wzrok po raz kolejny uciekł w kierunku patelni z jajecznicą, co zmusiło go do podejścia do niej, wyciągnięcia czystego talerza i przerzucenia na niego przyszykowanych jajek, hamując cisnące się na gardło odchrząknięcie, kiedy część z nich z trudem odchodziła od specjalne dobranej nie tylko wizualnie, ale i użytkowością, patelni.
      — I na pewno nie jest tak źle, jak Ci się wydaje.

      zdeterminowany Channie

      Usuń
  39. Jego spojrzenie było wypełnione wątpliwością, której nawet nie próbował zamaskować. Nie zgadzał się, nawet jeśli stojąc po drugiej stronie, powiedziałby dokładnie to samo; zawsze tak przecież robił. On - Yechan, zawsze tak robił. Nie Yosoo, który zawsze nie ukrywał się ze swoją złością, kiedy blondyn wchodził w tryb brania całej winy na siebie, czy ujmowania wszystkiemu, co zrobił. To Soo zawsze stał po tej stronie, która uświadamiała, jak głupie i bezsensowne było to podejście, w dość ostry i nieprzyjemny sposób, ale skuteczny. A przynajmniej na tyle skuteczny, aby zamknąć buzię Powella i sprawić, że nie mówił wtedy po prostu nic, byleby nie podpaść przyjacielowi po raz kolejny
    — W jaki sposób niby jest inna, Soo? Bo mam wrażenie, że widzisz coś, czego ja nie — twardo stał przy swoim zdaniu, nie zamierzając ulec pod, niezbyt silną, presją słów Yosoo, jasno świadczących o tym, że był świadom jego zagrania. Nic to nie zmieniało w jego oczach, skoro zgadzał się z tym, co mówił; nawet jeśli wykorzystywało drobną, nieszkodliwą, grę na emocjach. Zależało mu na tym, żeby zrozumiał bezcelowość tego stawiania się, któremu sam tak często i bezgranicznie się oddawał.
    Było zazwyczaj zwyczajnie… prostsze. Jeśli brał winę na siebie, rezygnował ze stawiania się i upartego twierdzenia, że to, co robił, było słuszne, nie ryzykował dalszą kłótnią; nie ryzykował większymi, zazwyczaj gorszymi, konsekwencjami, bo po prostu nie brnął dalej w to, co robił. Wiele wręcz uwielbiało, kiedy ktoś im ulegał i przyznawał rację, nawet kiedy jej nie mieli, a Yechan był skory dać wszystko, byleby kogoś zadowolić i na tym nie stracić. Przynajmniej w cudzych oczach, samemu tracąc prawdopodobnie niejedną okazję, czy część siebie, właśnie przez takie zagrywki. Jedyną osobą, która mu to nieustannie wypominała, był właśnie Yosoo. Bo i on lubił mieć rację, kontrolę nad wszystkim, a jednak kiedy Powell posuwał się do tak mu bliskiego zagrania, nie spotykał się z zadowoleniem z jego strony. Nigdy tego nie rozumiał.
    Dopiero teraz, kiedy zamienili się miejscami, mógł dojrzeć, jak błędne było to podejście. Mimo to wiedział; czuł, że wystarczyła taka sama sytuacja, gdzie on znowu zajmie swoją typową pozycję, aby postąpił tak, jak miał to w zwyczaju
    — Zabieram się za swoje śniadanie — stwierdził, jakby jego poczynania były oczywistością, choć lekkie zmarszczenie brwi przy potrzebnych, mocniejszych ruchach drewnianej łyżki, mogło świadczyć o niespodziewanym trudzie, jaki spotkał go przy przerzucaniu jajecznicy na talerz. Dawał z siebie wszystko, byleby nie pokazać szczerego zdziwienia, może nawet odrobiny niepokoju, kiedy przypalone jajka nie zostawiły nawet śladu na białej powierzchni naczynia, dając mu tym samym znać, że na pewno nie powinien oczekiwać czegoś więcej niż… suchości w ustach. Nie było to coś, z czym nie dałby sobie rady. Dalej sądził, że nie mogło być tak źle, jak Yosoo to prezentował, nawet jeśli obecne na talerzu śniadanie nie wyglądało zbytnio zachęcająco.
    — Zrobiłeś, to zjem — pokręcił pośpiesznie głową, nie zamierzając przyjąć innej możliwości, niż zjedzenie tego, co było przyszykowane z myślą o nim — Trochę spalenizny jeszcze nikogo nie zabiło — dodał, pilnując, aby ruchy jego ręki nie były zbyt przesadne, kiedy wyczuł na swoim ramieniu słodki ciężar brody przyjaciela — Ale jeśli ty masz ochotę na granolę, to mogę za chwilę Ci ją przygotować — zaproponował przy wyjmowaniu widelca z pobliskiej szuflady. Starał się zamaskować lekkie zawahanie, kiedy po nabiciu trochę jajecznicy na sztuciec, ten zatrzymał się zaraz przy jego ustach. Nie mogło być tak źle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądził tak do samego momentu wzięcia kęsa śniadania i kilku, pierwszych przeżuć. Najpierw były zwyczajnie suche, nic, czego dodanie, przykładowo pomidora, by nie poprawiło. Problemem okazała się… sól. Sól, której, miał wrażenie, był więcej, niż samych jajek, i która z wręcz przeraźliwą łatwością zmusiła go do przerwania przeżuwania w obawie, że uderzy go kolejna, przytłaczająca fala słonego posmaku. A mimo to, nie miał serca zrobić czegoś innego, niż trzymać jedzenie w ustach i zebrać się na powiedzenie choćby jednego, miłego słowa w podzięce
      — …dobre. Tylko chyba trochę przesadziłeś z solą.

      Channie

      Usuń
  40. Wiedział, czemu Yosoo nawet nie ukrywał swojego braku zadowolenia z zaistniałej sytuacji. Rozumiał, skąd się brało, ale ten jeden raz nie zamierzał się poddać, a na pewno nie bez podjęcia się walki. Nie miał pewności, jak długo pociągnie - wstępnie kierował nim po prostu instynkt, potrzeba zapewnienia Soo, że nie zrobił nic złego. Teraz była to kwestia udowodnienia czegoś… sobie samemu. Może ukaranie samego siebie za to, że pierwszą reakcją na przygotowywane śniadanie i towarzyszący temu bałagan, była złość i irytacja, na którą chłopak w ogóle nie zasłużył. Była ostatnim, czego potrzebował; szczególnie od Powella, który miał być przecież tylko i wyłączne wsparciem, bezpieczną ostoją. Nie kimś, kto będzie się na niego denerwować z tak błahego powodu.
    Zerknął jedynie przelotnie w jego kierunku, kiedy wystąpił z argumentem zatrucia. Bo było możliwe; coś w nim krzyczało, że wpychanie tego jedzenia w siebie nie mogło się dobrze dla niego skończyć. Jednak ta druga, głośniejsza część zmuszała go do nabrania kolejnej porcji przesolonych jajek na widelec. Nie chodziło już o jego niechęć do marnowania żywności, przez co zjadał nawet to, co kupił, a nie trafiało w jego gusta. Bo nawet kiedy to sam Yosoo prosił go o to, żeby przestał, tak nie chciał dopuścić do tego, że jakkolwiek zrani jego uczucia.
    Na co dzień nie było to czymś, czym aż tak gorączkowo się przejmował. Nie w sprawach, jak ta, czy tych, gdzie nietrudno było zachować obiektywność. Jak mógł, wyrażał swoją opinię, jeśli była słuszna i miała naprowadzić w dobrym kierunku. Nie naciskał, czasami może zwyczajnie hamował się od komentowania, ale rzadko kiedy brnął wbrew sobie tak daleko, jak teraz. Sama kwestia jedzenia, które mogło mu zaszkodzić, a zazwyczaj pilnował się, żeby jeść zdrowo; o czym świadczyła wspomniana wcześniej granola. Ale i też ta potrzeba udowodnienia czegoś, kiedy nie było na to potrzeby i powoli przybierało formę jedynie skrzywdzenia samego siebie za brak pomyślunku te kilka minut wcześniej.
    — Wcale się nie męczę — odruchowo zacisnął palce na talerzu, kiedy poczuł nieznaczny, prawie że nieistniejący napór z drugiej strony, walcząc przy okazji z samym sobą, kiedy mielił jajecznicę w buzi, a rzucony przez Yosoo komentarz wcale nie pomagał mu w pohamowaniu wkradającego się na twarz grymasu. Liczył, że z każdym kęsem będzie lepiej, ale miał wrażenie, że było całkowicie odwrotnie. Wbrew własnej woli i oporowi, jaki stawiała jego dłoń, sięgał po kolejną porcję, dopóki już zwyczajnie nie mógł.
    Odłożył posłusznie talerz na blat i przymykając oczy, przełknął to, co jeszcze miał w buzi. Dalej podejmował się upartych prób zamaskowania tego, z jakim trudem mu to przychodziło, dobrze wiedząc, że sam nie chciałby widzieć, jak ktoś nie potrafi pohamować wykrzywienia się podczas jedzenia czegoś, co sam zrobił. Szczególnie, kiedy była to szczera próba w terenie, który był mu obcy. A tak było w przypadku Yosoo i gotowania; wiedział przecież, jak rzadko ten funkcjonował w kuchni, a szczególnie sam. A teraz był przekonany, że jedynie zjedzenie śniadania było prawdziwym zaakceptowaniem tego bezinteresownego gestu, za który i tak chciał się jakoś odwdzięczyć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Soo — zaczął, kiedy charakterystyczny dyskomfort opuścił jego ciało, w przeciwieństwie do słonego posmaku, który miał chyba zapamiętać już na zawsze — Ja naprawdę doceniam — musiał podkreślić właśnie to, bo ostatnie, czego chciał to pozwolić chłopakowi żyć w przekonaniu, że jego starania były w pełni na marne — I naprawdę nie było… tak źle — sam starał przekonać się w fakcie, że gdyby nie sól, wszystko byłoby dobrze; po części w końcu miał rację, a na pewno starał się w to uwierzyć. Zamilkł po raz kolejny, ważąc każde słowo, jakie mógłby teraz wypowiedzieć i z jakimi skutkami mogło się spotkać. Nie umknęło jego uwadze, jak bardzo Yosoo sprzeciwiał się dalszemu jedzeniu, ale zarazem dostrzegał poszczególne, nerwowe odruchy, które mogły być kierowane czymś jeszcze.
      — Ja- po prostu… — znowu się zawiesił, rezygnując w końcu ze sklejenia złożonej, sensownej odpowiedzi, która i tak nie przekazałby tego, co chciał, a najwyżej doprowadziłby do niepotrzebnej sprzeczki. Zastanowił się jedynie jeszcze krótki moment, nim splótł palce zdrowej dłoni z jedną Yosoo, aby móc przysunąć go do siebie, swobodnie owinąć wokół niego rękę i wykorzystać tę chwilę na zostawienie delikatnego pocałunku na czole przyjaciela — Może ja coś dla Ciebie przygotuję?

      Channie

      Usuń
  41. Z ulgą odebrał to, że Yosoo nie stawiał oporu, kiedy postanowił się nieco zbliżyć. A mógłby, nie winiłby go za to również teraz. Tak naprawdę nigdy by go za to nie winił, niezależnie od sytuacji. Bo mimo tego, że sam lgnął do przyjaciela niczym ćma do światła, tak rozumiał potrzebę posiadania własnej przestrzeni. Zwykłą niechęć do dzielenia jej z kimś innym, nawet jeśli robili to nieraz w bardziej, czy mniej platoniczny sposób.
    Obawa, która towarzyszyła mu jeszcze tydzień temu, po odbytej, rozjaśniającej jedynie w niewielkim procencie to, na czym stali, rozmowie, nie była już tak silna. Ale dalej istniała, chociaż tego nie chciał. Pragnął móc w pełni oddać się tej swobodzie, zaufaniu sobie samemu, że to, co robi, spotka się z pozytywnym odbiorem i będzie akurat tym, czego Yosoo potrzebował albo oczekiwał. A jednak dalej tkwił w tym przekonaniu, że na każdym kroku mogło czekać go odrzucenie - nie znał powodu. Nie uważał, żeby była to wina Soo; był przekonany, że przepracował to, co zdążyło się wydarzyć przez poprzednie miesiące; był zapewniany przez samego chłopaka, że więcej do tego nie dojdzie.
    Problem znajdował się głębiej; w tych tak umiejętnie wypieranych przez świadomość blondyna wspomnieniach. O chłodnej reakcji i odrzuceniu, kiedy po narodzinach siostry szukał choćby grama czułości u rodziców; o zbywających komentarzach, kiedy starał się przywołać potrzebę usłyszenia przynajmniej jednego, czułego słowa z ich strony, poddając się w ostatniej klasie podstawówki. Akceptując to, że czułość nie była czymś, czego powinien oczekiwać, czy w ogóle pragnąć.
    A teraz, gdy miał okazję jej zaznać, trzymał się tego jak koła ratunkowego. Bez umiaru, a zarazem hamując samego siebie w obawie, że w każdej chwili może zostać odepchnięty. Szukał każdej okazji i lgnął do nich, jakby od tego zależało jego życie. Czuł nieopisane ciepło rozlewające się po jego ciele, kiedy Yosoo sam inicjował nawet najmniejsze zbliżenie, jak to przed chwilą, pod postacią oparcia brody na jego ramieniu. Czy tak jak teraz, kiedy do samego wrażenia splecionych ze sobą palców dołączyła jeszcze oparta na jego klatce piersiowej dłoń, od której promieniowało przyjemne rozgrzanie, prawdopodobnie zdolne do przepalenia cienkiej bluzki na wylot
    — Kurde, masz mnie… — nieświadomie na jego twarzy pojawił się bliźniaczy uśmiech, kiedy dojrzał jeden, wykrzywiający usta Yosoo, skutecznie rozmiękczający jego serce. Szczególnie teraz, kiedy był jeszcze cenniejszy. Zdążył zatracić się w tej przytłaczającej potrzebie udowodnienia czegoś, nadrobienia za coś, co z szerszej perspektywy nawet nic nie znaczyło, aby zapomnieć o tym, na czym zależało mu teraz najbardziej. Na czymś tak prostym, a kluczowym, jak szczęście Yosoo. Odwrócenie jego uwagi od wiszących nad nim problemów, które zamierzał pomóc mu rozwiązać.
    Zaraz po ponownym poczuciu ciężaru na ramieniu, jego dłoń, jak na zawołanie, powędrowała do jasnych włosów i parokrotnie po nich przesunęła. W międzyczasie wysłuchał cichej, szczerej propozycji, która równie mocno, jak zauważony wcześniej uśmiech, ścisnęła pozytywnie jego serce.
    Było coś niewinnego, szczególnego w czymś tak banalnym, jak dzielenie wspólnie poranka. Możliwość ujrzenia Soo po raz kolejny w tym wydaniu, w lekkim nieładzie wywołanym wcześniejszym zwleczeniem się z łóżka i brakiem przejęcia się tym, aby włożyć na siebie coś innego, niż piżama. We wspólnym staniu w kuchni, z na nowo powracającą otoczką beztroski i lenistwa, mimo mającej miejsce dosłownie chwilę wcześniej potyczki słownej, grożącej całkowitym wybiciem ich z tego łagodnego rytmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie był do tego przyzwyczajony, w żadnym stopniu. I nie lubił odbiegać od rutyny, a jednak ta zmiana wydawała mu się… idealna. Wpasowująca się w jego początek dnia, mimo że tak odbiegała od tego, co było mu znane. Naruszała cały, ustalony porządek, nawet ten weekendowy, ale nie potrafił znaleźć w sobie nawet cząstki siebie, która była poirytowana zmienionym przebiegiem
      — Możemy — zgodził się niemalże od razu, podczas gdy dłonie bezwiednie powędrowały do materiału bluzy, z nieplanowaną delikatnością go wygładzając i poprawiając, podczas gdy kolejne słowa wychodziły spomiędzy jego, dalej wykrzywionych w łagodnym uśmiechu, warg — Tylko na co masz ochotę? Bo domyślam się, że granola była czystą desperacją z Twojej strony.

      Channie

      Usuń
  42. — Ona naprawdę nie jest taka zła, jak Ci się wydaje, Soo — stanął w obronie nieodłącznej części swojego typowego śniadania, choć ten zabieg miał jedynie na celu dalej brnąć w rozluźniającą narrację, jaka miała okazję nastać między nimi. Znowu, pozwalająca spokojnie zaczerpnąć powietrza w płuca i pozwolić dłoniom na bezcelowe wędrowanie po materiale bluzy, czy to dla wyprostowania go, czy samej chęci wyczucia obecności Yosoo zaraz przy sobie — Ale skoro tak jej nie lubisz, to niech będzie.
    Nie potrafiłby wyjaśnić, co było w tym kojącego. Dlaczego to akurat on pomagał mu wyciszyć wiecznie napędzone czymś serce i myśli, kiedy tylko stał obok i odnajdywał miejsce do zawieruszenia się dla swoich dłoni. Może to właśnie ich ciężar i zacisk palców, może łagodny, ale charakterystyczny zapach, który przebijał się nawet przez dalej obecną woń przypalenia, a może głos, szczególnie z tą lekko zaczepną, ale słodką barwą, który jeszcze na długo później dzwonił mu przyjemnie w uszach niczym ulubiona piosenka.
    A teraz, dokładnie w tym momencie, czuł jeszcze większą lekkość serca, a zarazem, jak coś je ściska, kiedy mógł dojrzeć, czy raczej usłyszeć, ten stopniowy powrót o tego, co było. Ponownie być świadkiem dawnego Soo, z tym nowym, obcym mu dodatkiem, który zamierzał cenić bardziej, niż najdroższą rzecz w swoim mieszkaniu. Z elementem, którego równie dobrze mógł nigdy nie dojrzeć, lecz teraz popadał coraz głębiej, chwytając się każdego tego momentu i okazji do poznania go jeszcze lepiej. Z tej drugiej, wiecznie maskowanej strony, wypełnionej szczerością i niezaprzeczalną otwartością. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo miało to na nich wpłynąć, zmienić dynamikę, jaka miała dotychczas miejsce. Nie myślał o tym, że on też musiał się tego podjąć - całkowitego odsłonięcia tak jak tamtego wieczoru w zeszłym tygodniu, którym tak wiele w końcu ryzykował. Było mu wygodnie, nie myśląc o sobie o tym, jak powinien się zachować. I zamierzał, świadomie lub nie, z tego korzystać.
    Mógł się przyzwyczaić do takiego leniwego rozpoczynania dnia. Do otwierania oczu, aby zobaczyć leżącego obok Yosoo, ze zmierzwionymi od nocy włosami i jego bluzą na sobie, przydużą, i przesiąkającą zapachem przyjaciela, mieszając go ze swoim własnym oraz płynem do prania we wspólną całość. Do nieśpiesznego mycia zębów i twarzy, aby usiąść jeszcze w piżamie do śniadania, czasami pokaźnemu, a czasami składającemu się jedynie ze wspomnianej granoli i mleka
    — Tak? — nie oczekiwał dodatkowego zapewnienia, wykorzystując to krótkie słowo dla kilku, dodatkowych sekund spędzonych w dzielonej przez nich przestrzeni, nim chęć zajęcia się śniadaniem zmusiła go do niechętnego odsunięcia się. I tak przedłużył tę chwilę jeszcze bardziej, poprawiając kilka z odstających kosmyków, mozolnie zsuwając dłoń wzdłuż jego pleców i ściskając ciepło jedną z dłoni, rozkoszując się każdą, dodaną w ten sposób sekundą obok niego
    — W takim razie zrobimy tak… — przeciągnął nieznacznie ostatnią głoskę i otworzył lodówkę, aby wyjąć wymienione przez Yosoo składniki, dodając do nich jednak jeszcze kilka warzyw — Weź zostaw w ogóle moje masło w spokoju — wtrącił się samemu sobie, dopiero teraz, z zauważalnym opóźnieniem, rejestrując złośliwą uwagę co do właśnie tego składniku, którego faktycznie miał sporo. I nawet nie potrafił sensownie tego wybronić. Może przez to, że raz używał go sporo, prawie że do wszystkiego, a potem trafiały się tygodnie, kiedy nie ruszał go nawet raz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty zostań tutaj — zaproponował, odkładając wszystko na blat, aby móc wyjąć czystą, nienaruszoną patelnię oraz ustawić Yosoo ponownie tuż przed na razie wyłączoną płytą. Objął wszystko przelotnie wzrokiem, dla upewnienia się, że to, co potrzebne, znajduje się na wyciągnięcie ręki, dopiero wtedy decydując się na nieznacznie odsunięcie się i zajęcie miejsca u boku przyjaciela. Część, ta głośniejsza, obecna na co dzień, szczególnie w kuchni, krzyczała, żeby jednak zrezygnował z pomysłu Soo i sam zajął się śniadaniem; poszłoby szybciej i bez potencjalnych kłopotów. Tylko że nie o to teraz chodziło. Teraz jedyne czego chciał, to spędzić z nim czas. Spędzić go wspólnie na czymś tak przyziemnym, jak przyszykowanie jajecznicy, pozwalając przyjacielowi na podjęcie kolejnej próby bez zbędnej presji, która mogła mu wcześniej towarzyszyć, jak i pozwalając na to, aby dalej miał własną przestrzeń, do której mógł wkroczyć, gdyby go potrzebował, na razie jednak pozostając z biodrem opartym o kant blatu i zachęcającym, łagodnym wzrokiem wlepionym w chłopaka — A ja Ci pomogę, stąd.

      Channie

      Usuń
  43. Miejscami brakowało mu cierpliwości, jak i otwartości do przyjmowania kogoś nowego w swojej przestrzeni. Nie funkcjonował w końcu jak Yosoo, który często witał ludzi w swoim mieszkaniu; które było pod każdym względem dla wszystkich otwarte, w przeciwieństwie do jego własnego apartamentu. Niemalże każdy kąt, z jakiejś przyczyny, miał być niedostępny, czy może jedynie częściowo. Niewiele osób wpuszczał do środka, a zdecydowanie nie tak dogłębnie, jak pozwolił sobie tamtej nocy. Kiedy sam zaprosił Soo do swojej sypialni, kiedy z dziwnym zażenowaniem przyznawał się do swojej kolekcji, robiąc dokładnie to, co chłopak przed chwilą - umniejszając sobie, w niezrozumiałym, nieskutecznym, geście obronnym.
    Tak jak był przekonany, że ta samotność mu odpowiadała, tak teraz miał wrażenie, że w momencie opuszczenia przez Yosoo mieszkania, wyczułby nie tylko tutaj, ale i w swoim sercu niemożliwą do wypełnienia pustkę. Było mu dobrze z tym, że miał go na wyciągnięcie ręki; zaraz obok siebie, gdzie mogli dzielić prawie że każdą chwilę razem, nawet w milczeniu lub z przelotnie wymienianymi spojrzeniami. Odbiegało to kompletnie od jego rutyny i sztywno utrzymywanej codzienności, która, jego zdaniem, mu wystarczała. Dopiero teraz uświadamiał sobie, że był w błędzie - jak wiele czerpał z banałów, typu słyszenie cudzych stóp sunących po podłodze.
    Cierpliwie czekał na ruch ze strony Yosoo. Jakikolwiek, prawdę mówiąc; nawet jeśli miałby być tym błędnym, podjęciem się gotowania kompletnie nie z tej strony, co powinien. Nie zamierzał go popędzać, czy narzucać mu czegoś, co jedynie wprowadziłoby niepotrzebne pęd i presję, więc jedyne, co było mu dane zrobić, to czekać. I po części spodziewał się, że pierw usłyszy znowu naturalnie wybrzmiewające zdrobnienie, na które odpowiedział cichym, wyczekującym pomrukiem. Sam odwrócił spojrzenie od nietkniętych jeszcze, świeżych składników i zwrócił je na sylwetkę chłopaka, widocznie walczącego znowu z samym sobą. Mimowolnie wywoływał tym u Powella lekki uśmiech, nie tyle rozbawionego, a urzeczonego zaistniałą niezręcznością, występującą ostatnio częściej, niż rzadziej u przyjaciela. Sporadycznie, często jedynie krótkimi momentami, zaraz zastąpionymi nowo odzyskaną zadziornością, jednak zdecydowanie częściej, niż wtedy, kiedy przywdziewał maskę pewności siebie i wszystkiego, co robił. Przez to cenił je sobie jeszcze bardziej; łapał się każdej chwili, kiedy tak bezsprzecznie opuszczał przed nim gardę, nie ukrywając jednak trudu i niechęci, jaka mu przy tym towarzyszyła
    Nie zdążył odpowiedzieć, czy nawet zareagować na niemrawo wypowiedzianą prośbę, nim został sprawnym i nieoczekiwanym ruchem przysunięty bliżej. Znacząco bliżej, wywołując odruchowe przełknięcie śliny, drgnięcie palców i skakanie zaskoczonym wzrokiem po znajdującej się zaraz przy nim, urokliwej twarzy Yosoo
    — Jasne, okej — słowa bez udziału rozsądku wypłynęły spomiędzy jego ust, nie przyjmując nawet innej możliwości, niż zostanie w tak bliskiej od siebie odległości — Mogę być blisko — dodał jeszcze, możliwe, że niepotrzebnie, acz bez kontroli nad tym, czy wypowiadał to, co ślina przynosiła mu na język, czy nie. Chciał być blisko, mimo sprzecznego zachowania sprzed chwili, które było marną próbą pohamowania własnej potrzeby nieodstępowania go na krok.
    Wyrwał się z chwilowego zawieszenia; dzięki odwróceniu się Yosoo, aniżeli własnej sile woli, i stanął zaraz za nim, zostawiając asekuracyjne między nimi jedynie kilka centymetrów. I tak były zbyteczne, kiedy bezwiednie oparł jedną z dłoni na biodrze przyjaciela, przysuwając się jeszcze bliżej, aby móc swobodnie obserwować całość zza jego pleców

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ogólnie jak chodzi o jajecznicę, to nie potrzeba wiele — mimo wcześniejszego planu, który zakładał całkowite oddanie wodzy, nagła bliskość, jak i dojrzenie słabo drżących dłoni, został on przekreślony niemal od razu. Bo mógł przecież go przeprowadzić przez cały proces, stojąc właśnie za nim; mając możliwość czujniejszego i dokładniejszego obserwowania każdego ruchu. Mogąc zatracić się w promieniującym od niego cieple, które dalej potrafiło wybijać z niego równy rytm oddechu, nieważne jak często miał okazję je poczuć. Wykorzystał wolną dłoń, aby włączyć ponownie płytę i podsunąć na jedno z pul przyszykowaną patelnię, zaraz zmniejszając siłę grzania — Lepiej, jak nie jest w pełni nagrzana — wymamrotał kolejną, może pomocną, uwagę przy wskazaniu na wyciągnięte masło, aby Soo nałożył trochę na podgrzewaną patelnię, samemu sięgając po jedno z leżących na blacie jajek — Bo wtedy masz po prostu… więcej czasu. I mniejszą szansę, że coś zdąży Ci się przypalić.

      Channie

      Usuń
  44. Zrobienie czegokolwiek wiązało się z niewielkim, nieznacznym dyskomfortem. Potrzebą wygięcia ręki w odpowiedni sposób, aby na pewno sięgnął tam, gdzie chciał i przy okazji niczego przypadkiem nie strącił, czy nie dźgnął Yosoo. Ale nie przeszkadzało mu to; wręcz przeciwnie, korzystał skrycie z tego, że każdy ruch wymagał od niego nieznacznego otarcia ręki o rękę, delikatnego muśnięcia pleców klatką piersiową, kiedy musiał się bardziej wyciągnąć nawet dla samego upewnienia się, czy na pewno nie będzie musiał się zaraz odsunąć, aby coś donieść
    — Daj spokój, Soo. Nie będziesz mi nic odkupować — z małym, bezwiednym uśmiechem pokręcił głową na słowa przyjaciela, rzucając przy okazji okiem na odstawioną na bok patelnię, wręcz zaskakująco mocno przypaloną i porysowaną przez metalową łyżkę — To tylko patelnia.
    Jedna, zniszczona patelnia była wręcz zadowalającą ceną, jaką miał zapłacić za możliwość bycia teraz tutaj z nim. W kuchni, blisko siebie i z towarzyszącym zapachem topiącego się masła. Bez potrzeby prezentowania wyćwiczonego frontu, czy przywdziewania odpowiednich masek, które sami sobie narzucali lub czuli, że ktoś ich od nich oczekuje. Bo teraz byli tylko we dwójkę - w jego kuchni, dalej w piżamach i wpadającym przez okno do pomieszczenia słońcem, przyjemnie grzejącym muskaną skórę. W swojej, bezpiecznej bańce, gdzie mógł zapomnieć o poprzednim wieczorze; o usłyszanych słowach ze strony rodziny przyjaciela, o przenikliwym, chełpiącym wzroku Avy, o kompletnym braku pewności co do pracy, oprócz informacji, że ma przyjść dopiero, jak się opanuje i podleczy dłoń, aby ‘nie wypaść źle w oczach klientów’. Nie wiedział, czy był w stanie wypaść teraz inaczej, kiedy część z tych stałych i tak była świadkiem przeklętego obiadu Jenkinsów i Jeongów.
    Jednak teraz o tym nie myślał. Było to dziwnie odległe, rzucone chwilowo w niepamięć, a jedynym, co zajmowało jego myśli, był stojący przed nim Yosoo. Ostrożnie wbijane przez niego na patelnię jajka, odkładane na bok skorupki, kiedy nawet najmniejszy kawałek nie miał okazji na oderwanie się i popsucie powoli tworzącego się śniadania. Czuł niewielki, zadowolony, a może nawet dumny, uśmiech, wykrzywiający jego usta, który zaraz ustąpił miejsca lekkiemu rozproszeniu, jak mógł pozwolić plecom Soo na całkowite przylgnięcie do siebie, odruchowo zaciskając ułożone na biodrze palce
    — Ja też — odparł z drobnym opóźnieniem, mając na myśli tak naprawdę wszystko. Mógł polubić te wspólne poranki, choć to zapewne już zrobił; mógł polubić wspólne gotowanie, zajmujące nieco więcej czasu, ale pozwalające na trwanie przy sobie; mógł polubić przeprowadzanie Yosoo nawet przez te prostsze elementy życia. Bycie dla niego kimś, kto pozwoli mu popełniać błędy i pomoże mu je naprawić. Kimś, kto go nie ocenia, niezależnie od sytuacji i podjętej decyzji. Doszedł do tego wniosku zapewne o wiele wcześniej, jednak nie potrafił go w pełni do siebie dopuścić; zaufać sobie i życiu, że było to coś, do czego był zdolny i co na niego czekało. Dalej nie był tego pewny, ale… był gotów zaryzykować. Był gotów zaryzykować wszystko, jeśli oznaczało to zyskanie szansy na spędzanie tak czasu niemal każdego dnia. Nie obchodziło go wszystko, co na nich czekało, kiedy będą zmuszeni wyjść z dzielonej, bezpiecznej strefy. Kiedy będzie musiał wrócić na uczelnie, czy do pracy, gdzie będzie musiał zderzyć się po raz kolejny z konsekwencjami podjętych poprzedniego wieczora decyzji. Z konsekwencjami słów, na jakie bezmyślnie sobie pozwolił, pogarszając jedynie nie tyle swoją sytuację, ile Yosoo, dokładając tę zbędną, przeklętą cegłę do całej, przytłaczającej sterty, jaka spadła na jego barki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Soo, skarbie — z nieświadomie dorzuconym po raz kolejny przezwiskiem, pośpiesznie okrył dłoń chłopaka swoją własną, aby powstrzymać go przed kolejnymi, równie agresywnymi ruchami łyżką, nie tylko rozrywającej robiące się jajka, ale i niebezpiecznie mocno sunącej po patelni. Przynajmniej tym razem była to ta odpowiednia, drewniana — Ja wiem, że chciałbyś to wszystko zrobić jak najszybciej, ale to niestety tak nie działa w gotowaniu — spowolnił nieco ruchy jego dłoni, namawiając przy okazji do użycia mniejszej ilości siły. Nie oderwał się choćby na moment od jego pleców, mając wrażenie, że co najwyżej przylegał do nich jeszcze bardziej, wraz z dłonią, która w przerwach od bezczynnego leżenia na jego biodrze i rysowania drobnych kółek kciukiem, upewniała się, że Soo dalej tkwił przy nim, a drobny uśmiech nie potrafił zejść z jego twarzy — Nigdzie nam się nie spieszy.

      Channie

      Usuń
  45. Bez pośpiechu poruszał trzymaną wspólnie łyżką, z każdym ruchem odczuwając coraz większą kontrolę, a zarazem dodatkowy sygnał o mniejszym zaangażowaniu Yosoo. Czy może o jego odwróconej uwadze, gdzie wstępnie, niewinnie nie połączył ze sobą potencjalnych do tego powodów. I tak odebrał z cichą radością dodatkowy ciężar na sobie, spowalniając nieco swoje ruchy i rozkoszując się, pogłębianą z każdą minutą, bliskością.
    Może niebezpiecznie, może powinien zwrócić mu uwagę, że chciał przygotować to śniadanie, a teraz ledwo co się na nim skupiał, tym samym sprawiając, że blondyn również był bliski rozkojarzenia się. Sam, nieustannie błądzący po twarzy uśmiech, zdradzał to, na czym tak naprawdę się teraz skupiał, wymuszając dodatkowe drgnięcie kącików ku górze, kiedy jego słowa spotykały się nawet z niewerbalnymi odpowiedziami ze strony Yosoo
    — Jutro też nie — rozjaśnił jeszcze po krótkim pokręceniu głową. Powinno mu być z tego powodu przykro, niewielka część rozumu była podburzona tą świadomością, lecz była niewystarczająco znacząca, aby przebiła się przez przyjemne mrowienie w brzuchu na samą myśl, że mógł spędzić ten czas z Soo. Jedyne, czego teraz chciał, to być przy nim i dla niego. Nieplanowany ‘urlop’ w pracy, mimo bycia czymś, co powinno go niesamowicie teraz boleć, a przede wszystkim stresować, okazał się zbawienny. Idealnie wpasowany, choć nieokreślony w swoim trwaniu, na razie obejmując właśnie te dwa dni.
    — Chciałem co najwyżej iść dzisiaj na basen, ale… — oparte na łyżce palce samoistnie, jak na zawołanie, drgnęły i dokończył własną wypowiedź niechlujnym wzruszeniem ramieniem, acz na tyle ostrożnym, aby nie zrzucić przypadkiem z niego opartej głowy. Nie miał określonej pory, o której miałby iść. Co najwyżej na jak długo, starając się trzymać limit co najmniej godzinny, lecz nic więcej. To była kolejna, stała część jego rutyny, wybijana jedynie przez problemy zdrowotne, o których akurat teraz kompletnie nie myślał. Powinien; logicznie był to główny powód, dla którego nie powinien ruszać się z mieszkania, czy pakować do basenu. Teraz był w stanie z niej zrezygnować właśnie ze względu na Yosoo. Z cichego zakątka, jaki nieustannie tworzyli i pielęgnowali, sprawiając, że nie chciał go opuszczać, jeśli nie musiał. Jego własne, typowe potrzeby spadały niesamowicie w hierarchii, kiedy stojąca na samym szczycie osoba, wchodziła w grę.
    — O czym ty mówisz, Soo. Ja Ci tylko pomagam, tak jak prosiłeś — chwilowo bladszy uśmiech ponownie zyskał na sile, kiedy spotkał się z oskarżeniami, jedynie po części przez niego niezrozumianymi — Jak już, to sam sobie teraz utrudniasz, wiesz? — skierował na niego swój wzrok, wymownie obejmując wzrokiem zajmowaną pozycję. Nie zamierzał go jednak namawiać do zmieniania czegoś, ulegając jeszcze bardziej pod przyjemnym ciepłem i nieznacznym ciężarem, który chciał odczuwać bez przerwy.
    Dobrze się bawił. I bardzo prawdopodobne było to, że bawił się aż za dobrze, ale nie chciał niczego teraz zmieniać. Nawet jeśli uważnie przygotowywana jajecznica miała na tym ucierpieć; był to dla niego drugorzędny problem. Zresztą, będąc tuż przy płycie, wątpił, że dopuści do tego, aby doszło do równie wielkiego kryzysu, jak te kilkanaście minut wcześniej, kiedy został wybudzony drażniącym nos zapachem
    — Zamiast patrzeć się na mnie, patrz na patelnię — zwrócił mu zaczepnie uwagę, choć zamiast wyczekiwania, aż ponownie przejmie stery, sam sięgnął po sól, aby z wyczuciem dosypać jej do jajek, delikatnie je mieszając, aby połączyły się z dodanym elementem — Bo naprawdę zaraz, nawet na takim małym ogniu, coś się przypali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezbyt wierzył we własne słowa, jak i ich możliwości na przekierowanie uwagi Soo, kiedy sam powoli, coraz bardziej, zatracał się w odczuwanej bliskości. Wymownie zwalniające ruchy opartej na łyżce dłoni były wywołane nie tylko brakiem zapotrzebowania na większe tempo, ale i uciekającym w kierunku stojącego tak blisko przyjaciela, wzrokiem, u którego mógł dojrzeć raz po raz wracający blask w oku; kąśliwość w tonie, choć nie niosła ona za sobą tak wiele. Ta krótka, a może dłuższa - nie był pewien - chwila wystarczyła, aby podjął decyzję co do swoich planów; na ten dzień, możliwe, że na kilka następnych również. Nie wybiegał aż tak daleko myślami, chcąc korzystać jedynie z tego, co działo się teraz
      — Ale jak chodzi o dzisiaj, to nie musisz się tym przejmować — wrócił do poruszonego wcześniej tematu, po zdecydowanie zbyt krótkiej chwili zawahania obrócić nieznacznie głowę, aby zostawić ledwie wyczuwalny pocałunek na szyi Soo, czemu towarzyszyło lekkie zaciśnięcie dłoni opartej na tej należącej do niego — Nigdzie się nie wybieram.

      Channie

      Usuń
  46. Za każdym razem był równie zafascynowany, co zauroczony zachowaniem Yosoo, kiedy pozwalał sobie na nawet te niewinne, czułe gesty. Lekkie muśnięcia dłoni, czuły dotyk, który przychodził mu naturalnie i nieraz bez większego pomyślunku. Nieustannie wywoływało przysłowiowe motyle w jego brzuchu, kiedy widział, jak na niego oddziałują, choć nie zawsze niosły za sobą coś więcej, niż zwykła chęć zbliżenia się.
    Tak jak teraz, gdzie jego ciało samoistnie lgnęło coraz bliżej niego, nawet po nagłym wyprostowaniu się, z góry narzucającym mu potrzebę nieznacznego odsunięcia się, aby dać mu więcej miejsca. I tak tkwił na tyle blisko, o ile mógł, odruchowo poprawiając dłoń na okrywanym biodrze, kiedy został uderzony ze świadomością, że część jego słów została całkowicie zignorowane, celowo lub nie
    — Co ty nie powiesz, nie zauważyłem — przyznał z nutą niewinnego sarkazmu, spoglądając przelotnie na nagle przyspieszającą swoje ruchy dłoń. Chęć dopowiedzenia jeszcze czegoś zamarła w nim przy kolejnych słowach; znowu tak wręcz przeraźliwie szczerych, trafiających w jego czułe punkty z niesamowitą precyzją. Rozwiewające samoistnie, wbrew jego woli, rodzące się obawy, a zarazem na swój sposób onieśmielające go. Szczerość Yosoo właśnie w tych chwilach była niczym miecz obosieczny. I żadna ze stron nie sprawiała mu bólu, nawet jeśli się jej nie spodziewał. Wybijała go z rytmu, wymuszała nagłe zamilknięcie i otępienie, kierowane szokiem. Ale tym pozytywnym, tym, który wybudzał przyjemne przewroty żołądka czy ścisk serca, kiedy usłyszał coś tak szczerego i jawnie świadczącego o pozycji Soo.
    — Nie planuję — oszczędna odpowiedź była jedynym, co dał radę teraz wypowiedzieć, kiedy tak prosta informacja zdołała namieszać mu w głowie. Z trudem skupiał się znowu na jajecznicy, ledwo stawiając opór przesadnym ruchom przyjaciela, które dały radę podzielić ją na nieco mniejsze kawałki, niż wcześniej zakładał.
    — Okej — nie oponował decyzji Yosoo, racząc go z kolei ciągle tym samym, łagodnym uśmiechem, acz z coraz większym, uporczywie skrywanym, rozmarzeniem stojącym zaraz za nim. Niechęć wystąpiła wtedy, kiedy chłopak wyślizgnął się spomiędzy jego rąk, zostawiając po sobie jedynie nieprzyjemnie chłodną pustkę. Nie odszedł daleko, jedynie kilka kroków, aby przerzucić obie porcje na przyszykowane talerze, a jednak blondyn nie potrafił ustąpić mu nawet o krok, z lekkim opóźnieniem opierając się obok, bokiem o blat.
    Skakał wzrokiem między jedzeniem, a Soo, zawieszając wzrok nieświadomie o te kilka sekund dłużej na chłopaku, niż tym, nad czym spędzili bite kilka, czy może biorąc pod uwagę całość, kilkanaście minut.
    Cisza, jaka chwilowo między nimi zapanowała, wystarczyła, aby pozwolić mu na popadnięcie w nieplanowany wir myśli. W spojrzenie na ten obraz z zewnątrz, na to, co ze sobą niósł i jak bardzo pragnął mieć to na co dzień. Spojrzeć na samego siebie i to, jak prędko zatracał się w tym, co między nimi panowało, niezależnie od sytuacji i swojej prostoty. I widział, niemal z przerażeniem, że nie próbował i nie chciał z tym walczyć. Mimo zmian, jakie to wprowadzało i miało wprowadzić. Mimo efektów, jakich jeszcze nie był świadom i tego, jak mogły sprzeczać się z jego tymczasowymi przyzwyczajeniami. Powinno wywoływać więcej strachu, poczucie potrzeby zatrzymania nabieranego tempa, lecz zamiast tego oddawał mu się. Bo nic z tego nie miało teraz dla niego znaczenia.
    Dopiero zdrobnienie; to wybrzmiewające tak często, z różnym nacechowaniem, a zawsze trafiające dokładnie tam, gdzie miało, wyrwało go z własnego zamyślenia. Zmusiło do skupienia wzroku na Yosoo, co zresztą już robił, tylko bez pełnej świadomości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak? — zapytał, najpierw szczerze przez chwilowe rozproszenie, nie wiedząc, co miał na myśli. Nie pomagała mu w tym kwestia, że oba przypadki nie były przez niego przemyślane. Potrzebował krótkiej, kilkusekundowej chwili, aby jego własne słowa do niego wróciły, połączone teraz z nieznacznym speszeniem, niezręcznością, widoczną w postacie przyjaciela, nadając sensu cichemu, słodkiemu wyznaniu.
      — Skarbie? — nie próbował tym razem pohamować uniesienia się kącików ku górze, przy okazji podchodząc bliżej. Był to chyba pierwszy raz w przeciągu tego poranka, kiedy przesunięcie dłonią wzdłuż jego pasa nie było wyłącznie bezwiednym odruchem, wywołanym potrzebą wyminięcia go, aby wyciągnąć dwa zestawy sztućców, ale i tym bezwstydnym, jawnym sposobem na ponowne zbliżenie się — To dobrze — przyznał nagle bezceremonialnie, wyciągając w jego kierunku po sztuce widelca i potencjalnie użytecznego noża, zanim z dalej szczerym uśmiechem i wlepionym w chłopaka wzrokiem, dodał jeszcze parę, równie obnażających, słów — Bo ja lubię tak do Ciebie mówić.

      Channie

      Usuń
  47. Było coś wyjątkowego w akurat tej wersji Yosoo. Tak drastycznie różniącej się od tego, do czego był przyzwyczajony. Odbiegała od, w teorii, ustalonych norm i mógł dojrzeć setki prób zamaskowania się, acz tak naprawdę był jeszcze bardziej obnażony. Wybudzał u Yechana, tą zazwyczaj trzymaną na wodzy, chęć do drażnienia się i niegroźnego testowania granic przyjaciela, skoro tak łatwo ulegał najmniejszej presji. Nie chciał jej wywierać i nigdy nie była jego głównym założeniem; jego, za każdym razem odważniejsze gesty, były jedynie otwarciem kolejnych drzwi. Zaproszeniem Yosoo do wspólnego przejścia i zapoznania z czymś nowym, w wygodnym dla niego tempie
    — Przepraszam… ale naprawdę nie wiedziałem, o co chodzi — przyznał otwarcie, choć niesforny, nieumiejętnie łagodzony uśmiech na jego ustach jawnie podkreślał brak stuprocentowego żalu. Było coś takiego w tym niewinnym droczeniu się, dzięki czemu rozumiał, dlaczego przyjaciel tak często posuwał się do tych trafnie złośliwych słów. Mimo że starał się nie reagować, teraz widział, że nawet najmniejsze drgnięcie dawało satysfakcję. To, co ich odróżniało, był fakt, że Yechan nie miał za celu zdenerwować Yosoo, gdzie w jego przypadku to było głównym założeniem. Dobrze o tym wiedział, dlatego - zazwyczaj z niesamowitym trudem - starał się trzymać język za zębami, byleby nie dać mu radości z przesadnej, podburzonej reakcji o coś tak drobnego, jak oparcie nóg o ławę, czy luźno zrozumiane, przypadkowe zrzucenie kurtki z oparcia jego krzesła.
    Sam spróbował skupić się na otrzymanej jajecznicy, prezentującej się o niebo lepiej, niż ta, która miała okazję powitać go w kuchni. Dał radę zebrać się na nabicie porcji na widelec i, z lekkim zawahaniem, mimo bycia świadkiem całego procesu, wziął pierwszego gryza. I nawet jeśli nie była niczym specjalnym, to nie potrafił zignorować poczucia dumy w nim wybudzonego, ukradkiem zerkając w kierunku speszonego Soo.
    Nie był pewien, czy to ten widok, jego marnie wypowiadane słowa, czy udana jajecznica wzmacniały uśmiech na jego twarzy, ale nie zamierzał kwestionować żadnego z tych powodów. Jedyne, czego nie potrafił zrozumieć to co sprawiało, że aż tak na niego oddziaływał. Czerpał z tego przyjemność, nawet nie krył się z tym faktem. Wyłapywał umiejętnie, co najbardziej na niego wpływało i pozwalał sobie to wykorzystać
    — Chyba dobrze, prawda — skinął lekko głową, odstawiając przy tym swój talerz z powrotem na bok. Była ta drobna część, która sprzeciwiała się jego poczynaniom i prosiła go o zaprzestanie; zatrzymanie się w swoich krokach, przez które znowu znalazł się obok Yosoo, wykorzystując jedną dłoń do oparcia się o blat — też tak myślę — Krzyczała o danie mu spokoju, którego potrzebował, a przede wszystkim, na który zasługiwał.
    A jednak, jakby bez udziału woli, sięgnął do dłoni, której kciuk znajdował się luźno między zębami chłopaka, okrywając ją po części swoją własną. To była kolejna rzecz, którą mógł się chełpić, choć jedynie przed sobą samym; było niewiele kwestii, które potrafiły mu umknąć, jak chodziło właśnie o Jeong Yosoo. Rejestrował każdy nerwowy odruch, przypisując mu najczęstszy powód; wyłapywał zmianę intonacji, czy doboru słów, równie zdradzających to, co kotłowało się w jego głowie, czy to, co chciał osiągnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zawsze wiedział, co z tym zrobić, może nawet częściej, niż rzadziej, tkwił w tej niemocy i polegał na samodzielności Soo, potrzebie odreagowania, która nieraz polegała na spotkaniu się z kilkoma kąśliwymi słowami z jego strony. To właśnie w chwilach takich, jak teraz, czuł niewyjaśnialną swobodę i pewność co do stawianych kolejno kroków, nawet jak wiązały się z ryzykiem
      — Ta wyszła Ci o wiele lepiej, Soo — stwierdził, przysuwając jego wierzch dłoni do swoich ust, aby zostawić tam drobny pocałunek — Wiedziałem, że sobie poradzisz — ciągnął dalej po odsunięciu warg a przed mozolnym ucałowaniem zagryzanego przed chwilą kciuka, pozwalając sobie w międzyczasie na ciągłe utrzymywanie wzroku na twarzy przyjaciela — Pójdzie tak dalej, to będę jeść tylko twoje śniadania — skwitował z przebłyskiem uśmiechu, aby puścić za chwilę jego dłoń i wrócić do swojego talerza, zastępującego jej miejsce w rękach blondyna, który z niepoprawnym rozpromienieniem na ustach i pojedynczym, prostym słowie, po oparciu się kawałek dalej o blat, wrócił do jedzenia — Smacznego.

      Channie

      Usuń
  48. Były dnie, kiedy Yechan budził się z uśmiechem w swoim pokoju, w obszernym apartamencie jego rodziców. Kiedy z radością wychodził ze zdecydowanie za dużego, jak dla czterolatka, łóżka, ale przyzdobionego masą zaprezentowanych mu pluszaków, które z dumą zajmowały swoje miejsce. Biegł wzdłuż korytarza, aby dogonić zapach smażonych naleśników; jego ulubionych, chociaż zdecydowanie za słodkich, jak na śniadanie. Witał go ciepły uśmiech matki, składającej czuły pocałunek na czubku jego głowy, kiedy przyklejał się do niej w próbie dojrzenia tego, co działo się na za wysokim blacie. Z niecierpliwością zajmował miejsce przy długim stole, wyczekując kolejnego dzieła swojej mamy, które malowało się na talerzu w formie pokaźnych wzorów postaci kreskówek oglądanych w telewizji, czy tych prostszych, ale wywołujących jeszcze szerszy, krzywy uśmiech na twarzy czteroletniego Powella. Jak zwykłe serce, czy cztery, trzymające się za ręce i różne wzrostem, patyczaki. Potrzebował krótkiej chwili, aby wyzbyć się wyrzutów sumienia i zjeść całą porcję. A wystarczyło jedno, proszące spojrzenie, aby obok znalazł się kubek z ulubionym, multiwitaminowym sokiem, o który sprzeczał się z bratem.
    Wystarczył rok, aby przyozdobiony owocami, syropem lub bitą śmietaną talerz zamienił się w niski, nierówny stos naleśników z dodatkami z boku. Półtora roku, aby zostały zastąpione niedbale złożonymi kanapkami i pustą szklanką. Trzy lata, aby na stole nie czekało nic, jego - odkąd tylko pamiętał, należącego do niego, miejsce zostało zajęte przez młodszą siostrę, a przyozdobiony kreskówkowymi postaciami talerz trafił do kosza. Bo przecież nikt go już nie używał. Miał osiem lat, kiedy musiał zacząć pakować samodzielnie śniadanie do szkoły, przez pierwsze miesiące składające się z wynalezionych w lodówce jogurtów i suchego chleba.
    Wtedy był pewien, że nienawidził śniadań.
    Całe liceum skracał je do minimum. Nie jadł nic w domu, szykując jedynie coś wieczór wcześniej, aby zabrać ze sobą. Nie liczył na przyszykowane dla niego miejsce, kiedy kilka razy z rzędu spotkał się z udawaną skruchą, bo na stole znalazły się jedynie cztery talerze, a po wyjeździe brata - trzy. Sporadycznie wstawał wcześniej od reszty, by móc ten jeden raz zająć swoje krzesło, nawet jeśli na pośpieszne pięć minut. A zazwyczaj wychodził zaraz po ubraniu się, jedząc dopiero w szkole.
    Na studiach dostrzegł towarzyszącą temu, tylko i wyłącznie, ciszę. Możliwość zajęcia któregokolwiek z miejsc, a jednak i tak skracał proces jak tylko mógł. Nie czerpał przyjemności z braku pośpiechu i szansy na przygotowanie czegoś więcej, niż dosypane do jogurtu płatki, czy granola. Tkwił w setce wyuczonych nawyków, co najwyżej miejscami zwalniających tempa. Nie smażył weekendami naleśników. Nie pił banalnego soku multiwitaminowego. Bo to dziecinne; bo przecież nikt ich nie lubi.
    Śniadanie było monotonną częścią przyjętej przez niego rutyny, nacechowanej garścią przyzwyczajeń, które wyciągnął z dzieciństwa. Nie zakładał, że odnajdzie w nich tą banalną, niewinną radość, która kiedyś mu towarzyszyła my pierwszym otworzeniu błyszczących oczu.
    Nie zakładał, że będzie z uśmiechem stać w kuchni, z kimś, kto swoimi nieudolnymi próbami przygotowania dla niego jajecznicy, kompletnie zmiękczy jego serce. Z kimś, przy kim mógł puścić wszystko w niepamięć i oddać się porannemu lenistwu i błogości, tak charakterystycznych dla tej pory dnia. Przy Yosoo nacechowanej jeszcze tą, intrygującą i pochłaniającą, potrzebą bliskości. Mieszającą mu w głowie z każdą sekundą, a on był gotów całkowicie się w niej zatracić.
    Niemalże tak właśnie postąpił, kiedy dotarł do niego cichy szept, który, dla własnego dobra, starał się zignorować. Zacisnął nieznacznie palce na ponownie trzymanym talerzu oraz pracującym widelcu, pozwalającym mu na niespieszne dokończenie swojej porcji, a w międzyczasie pilnował swojego wzroku, skorego do ucieknięcia w kierunku stojącego niedaleko Yosoo, który każdym gestem potwierdzał ciche domysły blondyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Po takiej jajecznicy, trzymam Cię za słowo, Soo — odparł zaczepnie, kiedy mógł już odstawić pusty talerz na blat. Starał się zignorować łagodny dreszcz i ścisk żołądka na samą, kuszącą myśl, że każdy poranek spędzaliby w taki sposób. W jego kuchni, z nieokreślonym planem nauki, choć sam nie był mistrzem kuchni, a jedynie kierował się znanymi mu podstawami i przepisami w internecie. Zamiast tego, ponownie odepchnął się od blatu, by móc tym razem stanąć naprzeciwko, a nie u boku, przyjaciela. Naprzeciw czarująco mniej prężącej się, niż zwykle, sylwetki. Ze wzrokiem wlepionym w nieokreślony punkt na nudnej, kuchennej podłodze, odkurzonej niecałe dwa dni temu, zamiast w niego, kiedy miał wrażenie, że potrzebował go bardziej, niż tlenu. Wplótł ostrożnie palce obu dłoni w jego włosy, aby równie z rozwagą zaczesać je do tyłu, odsłaniając jego czoło
      — Ale musisz coś zjeść. Nie zgadzam się na wymówkę, że nie jesteś głodny — pokręcił z dezaprobatą głową i szczerością w głosie. Nie planował pozwolić na to, aby pod jego okiem, opieką, chodził z pustym żołądkiem; szczególnie, kiedy stała porcja jadalnego, dobrego śniadania. Mimo chęci zwrócenia jego uwagi wyłącznie na siebie, a nie, powoli stygnącą, jajecznicę, bezwiednie i sprzecznie z własnymi słowami, oddając się wykonywanym przez siebie gestom — Więc jak ty będziesz jadł… — mruknął, przysuwając się bliżej tylko po to, aby zostawić kolejny, motyli pocałunek, tym razem na czole chłopaka — ja idę wziąć prysznic.

      Channie

      Usuń
  49. Nieznane zawsze było poza jego zasięgiem. Robił wiele, aby trzymać się znanych mu granic i terenów; szykował się wręcz z przesadną dokładnością, aby szansa na zostanie zaskoczonym była o tyle mniejsza. Nie wpakowywał się całkowicie na ślepo w sytuacje, o których nie miał pojęcia. Zawsze starał się być chociażby częściowo przygotowanym na to, co może tam na niego czekać. Przed pójściem na studia spędził kilka wieczorów na dokładnym przeszukiwaniu Internetu pod względem opinii i tego, co może tam na niego czekać. Przed rozmową o pracę wypatrywał wszystkiego, co mogło mu się przydać, aby wypaść lepiej w ich oczach; zaprezentować się jako idealny pracownik, obeznany w każdej dziedzinie, chociaż nie miał wcześniej bliskiej styczności z kuchnią tak wysokiej klasy.
    To przez (a może dzięki?) Yosoo zaczął podejmować te pochopne, nieprzemyślane decyzje. Najpierw rzadko, jedynie na imprezach i pod wpływem przesadnej ilości alkoholu, która pchała ich w przeróżne kierunki, a na sam koniec do siebie nawzajem. Po tej nocy nie potrzebował płynących w krwi procentów, aby idiotycznie głupieć w jego towarzystwie; bezmyślnie zgodził się na wyjście na imprezę, na grę w butelkę i rzucone mu wyzwanie, co nawet nie było winą przyjaciela. Tylko i wyłącznie jego własną, wtedy wyjaśnianą potrzebą utarcia nosa Avie, teraz nabierającego sensu, że nawet gdyby zadanie padło z ust kogokolwiek innego, i tak by je wykonał. Z równą dozą zawahania się, lecz wywołanego strachem wobec odrzucenia, aniżeli niechęcią. Równie bez pomyślunku zgodził się na nielegalną wyprawę do zoo, która skończyła się obciążeniem jego konta, o którym zdążył zapomnieć wraz z ujrzeniem otartej buzi Yosoo.
    I nawet gdyby chciał, nawet kiedy i tak to robił, czyli narzekał i pozwalał panice ogarnąć jego ciało, nie potrafił pożałować żadnej z tych decyzji. Ani tych, które następująco podjął wczoraj, czy teraz.
    Może powinien zastanowić się nad nimi chwilę dłużej, przemyśleć to, co robi, tak jak miał w zwyczaju i pozwolić, aby spisana w myślach lista zmusiła go do rozsądnego, aż przesadnie, wycofania się. Tylko, że nie chciał. Nie wyobrażał sobie odmawiać tej prostej przyjemności, kiedy obejmowała go tak szczelnie i pozwalała ciągnąć za sobą Soo.
    Mógł dojrzeć ją w samym wzroku chłopaka, kiedy ponownie poczuł go na sobie. Poczuć w odpowiadających ulegle ruchach jego ciała, oddających się każdemu zbliżeniu, nawet w postaci przeczesywania włosów palcami. Namawiały go do kontynuowania, wsunięcia ich trochę głębiej i zaczesania pojedynczych kosmyków za ucho, nim wrócił do słabego masowania skóry głowy przy każdym ruchu dłoni
    — Wiem, Soo. Zawsze, wszystko jest moją winą — przyznał równie łagodnym tonem, przytakując własnym słowom, nim, nie zatrzymując swoich dłoni, które posłusznie kierowały się wysyłanymi przez Yosoo sygnałami, z leniwym uśmiechem sięgnął po kolejne, tak im obu znajome — To nie fair, prawda?
    Z trudem wynajdował w sobie siłę, aby przerwać. Aby odsunąć dłonie i faktycznie zostawić go samego w kuchni, kiedy w międzyczasie sam poszedłby do łazienki i przygotował się na resztę, potencjalnie leniwego, dnia. Już teraz nie czuł żadnego pośpiechu, pozwalając sobie na dalsze tkwienie przed nim i utrzymanie bezpiecznego dystansu, niezależnie od tego, jak bardzo chciał go zmniejszyć. Mógł tak spędzić cały dzień; zdawał sobie sprawę, że było to możliwe, i że każdy, podobny moment, byłby równie cenny, co ten. A jednak starał się czerpać z tego jak najwięcej. Z błogości ich otaczającej; z mozolności wszystkich ich ruchów; z wydzielonej tylko dla nich przestrzeni, której nie musieli z nikim dzielić. Ze zwracania uwagi, jak każde, umiejętnie dobrane słowo oddziaływało na przyjaciela, a tym samym pchało go dalej w niewinnej zabawie, która przy każdej reakcji zmieniała odpowiednio swój tor i cel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał wrażenie, że zebrał się na tyle, aby przestać i pozostać wiernym swoim słowom, a jednak wystarczył ten delikatny ciężar na nadgarstkach, aby dłonie bezwiednie rozluźniły palce i wsunęły je po raz kolejny w burzę jasnoróżowych, zwracających nieustannie jego uwagę, kosmyków. Na leniwym uśmiechu, przez przelotny moment osiadło rozbawienie wraz z fascynacją. Fascynacją tym, jak za każdym razem Yosoo dawał radę go zaskoczyć coraz większym odsłonięciem się, ukazaniem mu dodatkowego ‘pola do popisu’, mając przy tym wymalowaną wręcz niepoprawnie niewinną minę. Zastanowił się chwilę przed odpowiedzeniem na zadane mu pytanie, nie musząc nawet walczyć z rozsądkiem, który dawno zrezygnował ze stawiania się mimowolnie przypływającym na jego język, zadziornym, jak i zapraszającym, słowom, które wybrzmiały wraz z oparciem dłoni na jego karku i możliwości nieśpiesznego owijania rozjaśnianych włosów wokół palców
      — Możesz iść ze mną.

      Channie

      Usuń
  50. Mruknął z aprobatą na przesadzone słowa przyjaciela, dramatycznie podkreślające, jak bardzo nie fair się teraz zachowywał, czy może bardziej, jak to świat mu się przeciwstawiał. Choć to też zapewne było z winy Powella, czemu nie zamierzał się nawet w odrobinie stawiać
    — Aż tak bardzo? — zagaił jedynie z nieznacznym przechyleniem głowy, nie doszukując się w słowach ani prawdy, ani drugiego dna. Mógł, po tych wszystkich przypadkach, podczas których usłyszał dokładnie to samo, dojrzeć, że zazwyczaj niosły ze sobą wyłącznie próbę zamaskowania potencjalnie rodzących się nerwów. Nieraz był też przecież przez niego obwiniany, choć i wtedy nie miał stuprocentowej pewności, jak szczere były to słowa. Gdy nie dotyczyły chwil, jak ta, potrafił w nie uwierzyć. Wyszukać w sobie winę i przyjąć jego słowa bez większego oporu, skoro w nie wierzył; co najwyżej z krótkim ich zbyciem, byleby zostawić temat za sobą.
    Czasami zazdrościł mu tej umiejętności. Tego sprawnego umycia rąk i wyjścia z sytuacji z twarzą. Zdawał sobie sprawę jak niepoprawne i raniące dla innych to było, ale miał wrażenie, że było w tym coś… uwalniającego. Pozwalającego zapomnieć o winie, którą zostało się obarczonym, czy robiło się to samemu, co szczególnie miał w zwyczaju po przyznaniu się do czegoś, czego równie dobrze nie zrobił. Czy może przynajmniej nie sam.
    Wiedział jednak, że to dla niego. Wyjadające go od środka wyrzuty sumienia, kiedy udało mu się uciec z zoo, a Yosoo nie; te, odczute w restauracji, kiedy ten nie pozwolił mu zwyczajowo wziąć winy na siebie - to mu wystarczyło jako dowód na to, że zwyczajnie nie potrafiłby się z czegoś wykręcić. Nie, kiedy chodziło o Soo, który z każdym dniem, z każdym momentem, w którym z dozą zaufania obnażał się coraz bardziej, ściskał jego serce jeszcze mocniej i wybudzał potrzebę uchronienia go przed ludzką nienawiścią lub bolesną przegraną.
    Przynajmniej w większości przypadków. Ten do tych nie należał.
    Był to jeden z tych nielicznych, dotyczących ich obu, gdzie uwielbiał kończyć jako zwycięzca. Gdzie obserwowanie, jak chłopak ulega presji, sprawiało mu więcej przyjemności, niż zazwyczaj. Wybudzało chęć ciągnięcia go dalej, dojrzenia jak bardzo i w jaki sposób na niego oddziałuje; zauważenia tego samego szoku u niego, kiedy oboje poznawali nową część siebie
    — Prawda. I chyba nawet wiesz kiedy — oznajmił bezwstydnie, przywołując poranek sprzed tygodnia znajomym, acz zdecydowanie łagodniejszym, między innymi przez dzielący ich materiał bluzy, wbiciem palców w bladą skórę Yosoo. Błądzący uśmiech dalej nie ustępował nawet na moment, nabierając jedynie raz za razem trochę innego nacechowania; zadziorniejszego, obracającego się w nieprzekonująco niewinny, kiedy krzyżowali swoje spojrzenia.
    Oszalał zapewne już wcześniej; dopiero jawnie wygłaszając to właśnie tamtego dnia po wpuszczeniu go na noc do swojego pokoju. Oszalał przy pierwszym, napotkanym spojrzeniu tamtej przeklętej, a może całkowicie odwrotnej, imprezy, kiedy oboje wypili za dużo i skończyli w jego mieszkaniu, na przemian wypełniając zimne ściany mieszanką chichotów i łapczywie łapanych oddechów. Oszalał jeszcze bardziej, kiedy odprowadzając Yosoo do jego mieszkania, czuł bijącego od niego ciepło w zbyt wypełnionym metrze, zmuszającym ich do stania zdecydowanie za blisko siebie. Nie liczyło się wtedy dla niego setka niewyjaśnionych spraw; złości, jaką wobec niego czuł, bo traktował go jak powietrze, czy jeszcze gorzej. Może już wtedy zdawał sobie sprawę, że chciałby spędzać tak swoje wieczory; z nim w swoich ramionach, z głupim uśmiechem na twarzy i słuchając jego koncertowych planów, które chciał kiedyś spełnić. Że chciałby spędzać z nim każdy wieczór, choć wtedy nawet nie miał pewności, czy kiedykolwiek jeszcze wymienią ze sobą choćby jedno słowo.
    I jeśli było to możliwe, popadał w to szaleństwo z każdą chwilą jeszcze bardziej, odruchowo, słabo, zaciskając owinięte wokół palców kosmyki przy karku i wręcz nieznośnie słuchając się wydzielonego przez ręce Yosoo dystansu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie robię sobie żartów — wyjaśnił, zachowując spokojną barwę głosu, choć po jego kręgosłupie przebiegł wystraszony dreszcz, że dał radę zrodzić w jego głowie taką myśl. Może jednak przesadzał ze swoim droczeniem się, choć zawsze, gdyby tylko dostał zgodę, był gotowy na nim zadziałać. Ostatnie, co miał w zamiarze, to nabijać się z Yosoo w tak bezczelny i potencjalnie krzywdzący sposób. W ogóle nie zamierzał się z niego nabijać, kiedy jego łagodna zaczepność wynikała wyłącznie z bycia tak banalnie i nieodwracalnie zauroczonym każdą jego reakcją i ruchem.
      — I przypominam, że już sam to zaproponowałeś. Wczoraj — podkreślił po kilku sekundowej chwili milczenia z uciekającym sporadycznie wzrokiem na uparcie ułożone na nim dłonie, kiedy sam wrócił myślami do poprzedniego wieczoru, gdzie, znowu, prysznic był sposobem na zmienienie tematu — Możesz mi udowodnić, że faktycznie pomieści nas obu.

      Channie

      Usuń
  51. Sam miejscami gubił się w wypowiadanych przez siebie słowach albo podejmowanych ruchach. Tak mu obcych w relacji z Yosoo, a zarazem wychodzących z niego naturalnie; sprawiające wrażenie dokładnie tych, jakie powinny teraz zaistnieć. Nie były tanimi zagrywkami, jak te, do których dopuszczał się w chwilach prawdziwej desperacji, czy dotarcia do granic swojej wytrzymałości z presją, jaką sam na siebie nakładał i szukał tego, mylnego uwolnienia na imprezie, w cudzych rękach. U przypadkowej osoby, będąc jeszcze zachęcanym przez Soo, czego teraz, sama myśl, przyprawiała go o nieprzyjemny skręt żołądka.
    Rzadko do tego dochodziło; wręcz bardzo rzadko i zazwyczaj, jak trzymał się na ostatkach sił po męczącym tygodniu, może bardziej miesiącu, w pracy lub na studiach. Czy kiedy dochodziło do tych niesamowicie rzadkich momentów, że wychodził gdzieś sam. Kiedy nie mógł odnaleźć tego rozproszenia u najbliższej mu osoby, potrafiącej odwrócić jego uwagę paroma głupimi tekstami, czy rozmową, która nie wychodziła poza ich dwójkę, nie wystawiała na ryzyko niepotrzebnego oceniania, kiedy jedyne, czego potrzebował, to zostać wysłuchanym. Właśnie wtedy sięgał po powierzchowny kontakt, dający co najwyżej chwilową ulgę, miejscami poczucie zawiedzenia; obrzydzenia, że się do tego posunął. Tak jak na tamtej imprezie, z Aaronem, którego dawno zdążył zapomnieć, a nawet nie fatygował się, aby go zapamiętać. Nie zdawał dotychczas sobie sprawy, jak bardzo był zależny od obecności Yosoo, jak i od czegoś tak banalnego, jak możliwość zamienienia z nim choćby jednego słowa.
    Teraz był tego wręcz przeraźliwie świadomy. Nie wyobrażał sobie tego, aby znowu doszło do czegoś podobnego. Nie mógł zapewnić nikomu, a szczególnie samemu sobie, że dałby radę pozbierać się po ponownym, brutalnym zerwaniu kontaktu. Nie mógł zapewnić, czy by mu wybaczył, choć skrycie; zdawał sobie sprawę, jak idiotyczne to było, czuł, że tak. Wybaczyłby. Bo potrzebował Yosoo w swoim życiu; polegał na nim niemal w każdej kwestii, chociaż nie zawsze się z tym obnosił. Nieraz podejmował decyzję z myślą o tym, jaka byłaby jego reakcja - nie oznaczało to, że brał pod uwagę akurat tę pozytywną.
    Zamierzał pielęgnować każdą chwilę, jak ten poranek. Zamierzał wierzyć, że były stałą częścią jego życia, i że nigdy więcej go nie straci; choćby na tydzień
    — To, że się dobrze bawię… — odparł, jednoznacznie odpowiadając na postawiony mu zarzut — nie znaczy, że się z Ciebie nabijam.
    Nie zamierzał nawet się sprzeciwiać. Bawił się bardzo dobrze. Czerpał przyjemność z każdej, spędzonej razem sekundy. Z każdego drgnięcia głosu przyjaciela, czy głośniej złapanego przez niego oddechu. Nie było w tym jednak krzty szczerej, wrednej złośliwości. Określiłby to… fascynacją. Prawdziwym zauroczeniem, bo nie potrafił odwrócić od niego wzroku, ani przestać. Chociaż zwyczajnie nie chciał tego robić, może samolubnie i niepoprawnie, ale nie chciał, skoro bycie blisko odurzało go tak dosadnie i uzależniało od siebie
    — No nie wiem, Soo — przyznał ze zrezygnowanym westchnieniem, kolejną częścią kompletnie nieukrywanej przez niego gry aktorskiej. Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie ku górze, kiedy usłyszał kolejne słowa od chłopaka, zarazem dające mu ślepą nadzieję na ich dalszy kierunek. Ślepą, acz trafną.
    Spodziewał się? Trochę tak, powinien tak naprawdę się spodziewać, mając już kolejny raz styczność z uległością Yosoo. Miejscami wzbudzała u niego wyrzuty sumienia i myśl, że przesadzał albo powinien przestać. Lecz wtedy pojawiał się ten poruszający go wzrok, może bezwiednie zaciśnięcie palców, jak próbował się odsunąć; zapewniające słowa przy próbie wycofania się czy upewnienia, że wszystko było w porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I były właśnie sytuacje jak ta, kiedy czasami nie potrafił uwierzyć w prawdopodobieństwo, że Soo sam nie widział tego, jak samodzielnie podsuwał mu się pod nos, kusząc jeszcze bardziej i przygłuszając tak mu teraz odległe zdrowe, chłodne myślenie. Głupiał i zapominał o powściągliwościach, jakimi kierował się na co dzień; które sam sobie narzucał i twardo się ich trzymał, byleby nie odbiec od wymyślonej normy. A zamiast typowej paniki, jaka zazwyczaj w nim w takich sytuacjach osiadała, odczuwał jedynie przyjemne mrowienie rozchodzące się po całym jego ciele, namawiające, aby nie przestawał. Aby stawiał kolejne kroki na obcym i niepewnym terenie, pozwalającym mu zbliżyć się do Yosoo jeszcze bardziej
      — W ogóle Ci nie wierzę… — przesunął dłońmi wzdłuż ramion przyjaciela, by powolnym przejechaniu nimi po jego rękach, zatrzymać je na nadgarstkach opartych o niego dłoni, owijając wokół nich swoje palce — I zawsze byłem wzrokowcem.

      Channie

      Usuń
  52. Nie był przyzwyczajony do otwierania się przed kimś. Trzymał wiele w sobie, ograniczał się do wypowiadania tylko na te bezpieczne tematy, unikając ryzyka, że obnaży się za bardzo. Pilnował się, aby z jego ust nie padło coś, co rzuciłoby na niego jednoznacznie światło. Skakał nieraz dookoła tematu, używał, o ile to było możliwe, neutralnych określeń, byleby zachować równie neutralną pozycję czy też uniknąć wpuszczenia kogoś głębiej i pozwolenia na ujrzenie jego słabości. Wolał słuchać; stać z boku i obserwować innych, ich pozycję i zwrócić uwagę na to, co chcą usłyszeć. Doszukiwać się ich słabości, czy zdradzających ich odruchów. Nie wykorzystywał ich; co najwyżej bardzo rzadko. Zazwyczaj i to zachowywał dla siebie, aby móc określić, czy kierował się w dobrym kierunku. Robił wszystko, aby utrzymać fasadę kogoś obiektywnego, kalkulacyjnego i kierującego się logiką. Zdrowym rozsądkiem i zimną krwią. Kogoś, kto przywdziewał niezbyt wąski, ani niezbyt szeroki - idealny, neutralny uśmiech. Kogoś, z kim nie rozmawiało się na co dzień, ale bez problemu dało się zacząć powierzchowną rozmowę przed salą wykładową, czy przy stole, pytając o rekomendacje szefa kuchni.
    Trzymał swoje trudności, żale i smutki dla siebie. Cieszył się z powściągliwością, a złość ukazywała się w krótkotrwałym zaciśnięciu zębów. Przynajmniej zazwyczaj. Nie w towarzystwie Yosoo.
    Yosoo potrafił potęgować wszystkie z tych emocji. Samą swoją obecnością wyciągał z niego poszczególne informacje i zachęcał do podzielenia się czymś, co go trapiło. Czasami wytykał mu przesadne owijanie w bawełnę, bo nie chciał powiedzieć tego, co faktycznie leży mu na sercu. Czasami nie dopytywał, kiedy Powell za bardzo się stawiał, czy może raczej zbyt słabo współpracował. Sprawiał, że nie potrafił ukryć swojego poirytowania, kiedy Soo celowo robił coś, byleby zajść mu za skórę. Przy nim pozwalał sobie na szerszy, bardziej szczery uśmiech, jak dzielił się czy usłyszał jakieś dobre wieści. Obdarowywali się taką samą dozą zaufania, nie oczekując niczego w zamian. Zawsze było jednak to nieodkryte przez nich nawzajem pole. To, na które wkraczali teraz i z taką łatwością obnażało ich przed sobą.
    Nie był przyzwyczajony do takiej bezpośredniości ze strony przyjaciela. Zapierała mu dech w piersiach, chociaż pierwszym odruchem powinno być potencjalnie obrażenie się, kiedy wytknięto mu jego irytujące zachowanie. A jednak w jego głowie jedynie odbijały się ostatnie słowa, które precyzyjnie trafiały w czułe, potrzebujące uwagi, punkty. Tak jawne przyznanie, że mieszał mu w głowie, i że nie był temu przeciwny. Że był w takiej samej sytuacji, co on. Miał już stałe, wygrzane miejsce w jego głowie. Co rusz zajmował główną rolę, nawet przy czymś błahym, jak kończeniu pracy, bo przecież wraz z wyjściem z budynku musiał do niego napisać lub zadzwonić
    — I tak i tak myślisz o mnie — stwierdził z dalej trzymającą się go, zaczepną nutą, choć i ta myśl wręcz przesadnie wywoływała w nim zadowolenie. Oczywiście, że wolałby zaprzątać mu myśli w ten pozytywny, wywołujący potrzebę poczucia więcej, sposób, ale wiedział, że było to czymś niemożliwym. Nie, kiedy zdawał sobie sprawę z grona cech, jakie posiadał, i jakie tak bardzo gryzły się z naturą przyjaciela — Więc dla mnie bez różnicy.
    Dla wielu mogli być dziwnym i niezrozumiałym połączeniem. Wzbudzającym zdziwienie, że przez te lata dalej się dogadywali i tkwili przy sobie, choć na pierwszy rzut oka, oprócz kierunku studiów, nie mieli nic wspólnego. A gdyby nie one, zapewne nigdy by na siebie nie wpadli. Zapewne relacje rodzinne również odgrywały rolę, choć była masa dzieci z bogatego grona, którego Powellowie byli częścią, których w ogóle nie znał. Nie potrafiłby pewnie przypisać tych mniej istotnych twarzy do imienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Yechan tak tego nie widział. Nie widział ich jako dwie, kompletnie sprzeczne ze sobą osoby. Widział Yosoo jako kogoś, kto przedstawiał mu kompletnie obcy świat. Wprowadzał go, stopniowo i może nieznośnie powolnie, ze względu na oporność blondyna. I nie opierał się w chwilach jak te. I potrafił go zaskoczyć, kiedy złudnie myślał, że nie było to możliwe.
      Uśmiechnął się krzywo na lekkie pchnięcie, oddając mu się w pełni, tracąc z kolei wręcz odruchowo kontrolę nad oddechem, kiedy utrzymywany dotychczas dystans, zanikł. Jak na zawołanie poczuł potrzebę skupienia się na nabieranym powietrzu, aby nie trzymać go zbyt długo w płucach, ani nie zostawić ich zbyt długo pustymi. Zmuszał do wysilenia się, aby wysłuchać jego słów, kiedy był zaabsorbowany wpatrywaniem się w jego oczy, na ten ulotny moment skupione na sobie
      — Okej — wypowiedział się najpierw niezbyt błyskotliwie, nie znajdując w sobie siły, aby się tym naprawdę przejąć. Bezwiednie skierował się razem z nim w kierunku łazienki, dalej oplatając jeden z nadgarstków swoją dłonią. Zwiększając, jak na złość samemu sobie, dzielącą ich odległość, zachowując ją przy domknięciu za nimi drzwi, dopiero wtedy opierając dłonie na biodrach chłopaka
      — Więc? — wsunął niby przypadkiem palce pod materiał bluzy z wyczekującym pytaniem na ustach, przy okazji goniąc wzrokiem za tym Yosoo, byleby wyłapać go na krótką chwilę. Było coś w tych, często niesamowicie krótkich i może przypadkowych, zmianach, co wywoływało potrzebę ciągnięcia tego dalej. Pozornego powrotu na swoje, przypisane na początku znajomości miejsca, dobrze im znane, a zarazem prezentujące się tak nadzwyczajnie obco — Co dalej, Soo.

      Channie

      Usuń
  53. Odczuwał intensywność tego, co miało okazję między nimi zaistnieć. Ciągłe, nie do końca wyjaśnione, napięcie; nigdy dokładnie nienazwane, a jedynie zdradzane przez gesty. Te, które mówiły więcej niż niejedne słowa, a dalej dawały radę przekazać również ten, z każdym razem malejący, element niepewności. Niema, nieokreślona, ale doskonale zrozumiana, potrzeba bycia coraz bliżej, zdradzana lekkim drżeniem palców czy wymuszanym wstrzymywaniem się, jedynie zwiększając wspomniane napięcie, pobudzające wszystkie zmysły prawie że parokrotnie.
    A jednak towarzyszyła temu wszystkiemu zbawienna lekkość. Napięcie nie wywoływało duszącego, mrożącego stresu, a jedynie chęć brnięcia dalej. Przy każdym słowie, tym bardziej zaczepnym, złośliwszym, ale i tym neutralnym, po twarzy błądził zdradliwy uśmiech, niemożliwy do zlikwidowania. Jedynie poszerzający się bardziej, kiedy mógł dojrzeć wkradający się, podobny do jego własnego, na twarz Yosoo, zastępujący wcześniej widniejące tam speszenie, czy może lekkie zagubienie
    — W takim razie muszę się postarać, żeby było więcej tych… pozytywów — przyznał z nieznacznym skinieniem głowy, aby po krótkiej, zdecydowanie zbyt krótkiej, chwili dodać i skwitować rozmowę czymś jeszcze, z dalej błądzącym na ustach, leniwym uśmiechem — Chociaż teraz kusi przekonać się, jakby to się skończyło.
    Nie do końca kłamał, choć nigdy nie planowałby celowo, nieodwracalnie zdenerwować Yosoo. Była jednak część w nim, która z niepoprawną ekscytacją malowała możliwy obraz w jego głowie. Tym bardziej, kiedy posiadał potrzebną mu wiedzę, dzięki której mógłby doprowadzić właśnie do tego. Do zirytowania go za bardzo, przechylenia szali na swoją niekorzyść z czystej fascynacji.
    Lecz mimo tego; mimo tych sporadycznych pobudek, które sprawiały, że chciał go wkurzyć, pragnął być zapamiętany dobrze. Pozytywnie. Jako ktoś, kto wzbudzał nieświadomy uśmiech na ustach i to przyjemne mrowienie w brzuchu. Jako ktoś, o kim miał do powiedzenia pochlebstwa, może miejscami przerywane pojedynczymi wadami, na które i tak patrzyło się z… przymrużeniem oka. Pod nieco innym kątem, niż u kogoś przypadkowego. Sam w końcu nieraz potrafił narzekać na przyzwyczajenia Yosoo - na jego bałaganiarstwo, tak kontrastujące z jego pedantyzmem, a jednak, wbrew samemu sobie, doszukiwał się w tym pozytywów, będąc gotowym wybronić go przed kimś z zewnątrz. Sam mógł narzekać, prawie że całodobowo, lecz wystarczył jedna krzywa uwaga kogoś przypadkowego; znajomego, ale nic więcej, aby wynalazł w sobie nawet te bardziej wymyślne wymówki. Jak reprezentowanie jego duszy artysty; urok, jaki panował w kompletnym braku spójności mebli czy ozdób, bo były idealnym odzwierciedleniem Yosoo. Nawet jeśli sam nieraz uraczył go złośliwym komentarzem o tym, że od samego patrzenia na wystrój mieszkania kręciło mu się w głowie.
    Tak jak teraz, kiedy jedyne, co go otaczało to chłód kafelków i minimalistyczny design łazienki, a każdy, najdrobniejszy ruch ze strony przyjaciela potrafił rozgrzać jego ciało wręcz do nieznośnego stopnia. Samo, wykonane przez niego, przesunięcie palcami po nagiej skórze, acz dalej zakrytej pod bluzą, wywołało potrzebę nieznacznie głębszego, jakby asekuracyjnego, oddechu. Nie wiedział, czy kiedyś się do tego przyzwyczai. Nie był pewien, czy nadejdzie, i czy chciał, aby nadszedł, moment, że sama osoba Yosoo przestanie go tak intensywnie pochłaniać i hipnotyzować. A mimo tego, potrafił znaleźć w sobie to zaskakujące poczucie swobody; to samo, które utrzymywało delikatne wykrzywienie ust w uśmiechu, jak i namówiło do niewinnego wzruszenia ramionami po spotkaniu się z ponowionym zarzutem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To było szczere pytanie — przyznał, choć niemal od razu zapomniał o tym, że cokolwiek odpowiedział, jak tylko spotkał się z nieoczekiwanymi, porywającymi słowami. Jak i idącym w parze pchnięciem, przy którym poczuł równie niespodziewany, pobudzający dreszcz wzdłuż kręgosłupa; pogłębiony jeszcze bardziej zetknięciem się z jego dłońmi, wdzierającymi się pod materiał lekkiej koszulki. Balansował na granicy odzyskania pełnej kontroli, a całkowitym jej utraceniem. Wiedział, że wystarczyło kilka słów lub pewniejszych kroków, aby nowopowstała, pewna siebie fasada Soo legła w gruzach. Jednak równie niewiele było potrzebne, aby sam, bez pomyślunku, oddał się w jego ręce. W każdy gest i słowo, które równie dobrze mogło być zwyczajną zaczepką. Nie wiedział, czy któraś z opcji byłaby lepsza. Niewiele go to interesowało, kiedy był gotów bezmyślnie zatracić się w każdej z nich
      Bezwiednie uniósł ręce do góry, aby posłusznie zezwolić na pozbycie się nagle uwierającego go materiału i zahamował się przed widocznym drgnięciem po zetknięciu się prędko rozgrzanej skóry z niewiele chłodniejszym powietrzem w toalecie. Oparł samoistnie jedną z dłoni z powrotem na jego biodrze, wsuwając ją tym razem pewniej pod materiał bluzy, podczas gdy druga była zajęta zaczepianiem wręcz irytująco równo związanego sznurka od swoich spodni piżamowych, a sam Powell był pochłonięty bezwstydnym rozbieraniem przyjaciela wzrokiem. Wystarczyło jedno słowo z jego strony, czy też ze strony Yosoo; zdawał sobie z tego sprawę i to lepiej, niż mogłoby mu się wydawać, a jednak świadomie brnął w tworzone przez nich pozory komicznej, niby niewinnej i niepozornej, gry, jaką rozpoczęli. Po co miał przestawać, skoro każda chwila spędzona w ten sposób, mąciła mu jeszcze bardziej w głowie i namawiała do wypowiadania nieprzemyślanych, zależnych słów, którym towarzyszył wyczekujący wzrok
      — Nie wiem, chyba jednak będziesz musiał mi pokazać jak.

      Channie

      Usuń
  54. Yechan starał się patrzeć na wszystko czujnym okiem. Nie pozwolić, aby cokolwiek lub ktokolwiek uśpił jego uwagę, zdołał wedrzeć się w te zakamarki, które były całkowicie zaślepione i nieobecne. Pilnował się i tych kuszących aspektów, aby trzymać je jak najdalej siebie, bo wiedział, jak na niego oddziaływały. I zazwyczaj spisywał się wręcz książkowo - podchodził do rzeczy z nieznośnym spokojem i kalkulacyjnym nastawieniem. Zduszał zbyt wielkie ambicje innych, czy nie wyrażał tyle zaangażowania, kiedy nie widział w tym sensu, ani celu. Zaciskał zęby, kiedy coś trafiało w czuły punkt, acz nie na tyle celnie, aby doprowadzić do pęknięcia.
    Zazwyczaj tracił ten spokój i logikę, kiedy chodziło o utrzymany porządek - najłatwiejszy sposób, aby zajść mu za skórę. I sposób nieznośnie często oraz skutecznie wykorzystywany przez Yosoo, czego dobrym przykładem był tamten wieczór. Wystarczyła zostawiona na podłodze kurtka i nieporadność z kanapą, aby stracił wiecznie pielęgnowany i zachowywany spokój. Myślał jednak, że to było tyle - że inaczej zawsze ma wszystko pod kontrolą. Nawet wtedy był w stanie dojrzeć te kluczowe sygnały, nie pozwalał sobie na kompletne wyłączenie zdrowego rozsądku. Zostawiał sobie, nawet ten najmniejszym procent skupienia, aby nie doszło do sytuacji, w której coś, przez jego nieuwagę, poszło nie tak. Bo zazwyczaj nie chodziło tylko o niego, ale i o całokształt.
    Teraz przepadał całkowicie, nie potrafiąc nawet wynaleźć w sobie choćby cząstki siebie, która by tego żałowała. Oddawał się jego słowom i nagle powracającej pewności siebie, która już powinna zapalić jedną z wielu lampek w jego głowie. Zamiast tego rozsypywała gęsią skórkę po skórze, wykrzywiała usta w bliźniaczym uśmiechu i utrudniała kontrolowanie dłoni, pragnących powędrować dalej pod materiał bluzy. Resztkami sił wstrzymał ciche westchnięcie, kiedy został wepchnięty do kabiny, nie podejmując się spróbowania odwrócić od przyjaciela wzroku. Po co, kiedy ten widok był tak hipnotyzujący.
    Zazwyczaj zwracał uwagę na wszystko; znał znaczącą część z jego odruchów i tego, co za nimi szło. Powinien był dostrzec ten zdradliwy błysk w oku; nieco inne zabarwienie uśmiechu. Nagłą pewność w ruchach, które wcześniej były okryte nieprzerwanym dygotaniem. Przecież na co dzień, z minimalnym błędem, widział wszystko. Tworzył mentalne notki, aby nic nie zapomnieć. Czasami wręcz na złość rozgryzał go po kilku, zdradliwych odruchach, czy mu je wytykał, tylko po to, aby dodatkowo go zirytować. Używał ich, aby określić to, co mogło mu zawracać głowę, i jak sam powinien do tego podejść, aby przypadkiem nie pogorszyć sytuacji.
    A jednak z każdym ruchem Yosoo, przekonywał się, jak niewiele było potrzebne, aby to wszystko zostało przez niego zignorowane. Z wręcz komiczną łatwością zapominał o tym wszystkim, kiedy tylko poczuł upragniony dotyk na swojej skórze. Zdradzał stopień swojego zatracenia za późno wstrzymanym westchnięciem, kiedy poczuł na szyi wilgoć warg przyjaciela. Łapał oddech nieco, a jednak wyraźnie, szybciej, kiedy odczuwał sunące po jego ciele dłonie i namawiające do tego, aby jego własne zrobiły to samo. Dopóki nie zostały tak kusząco chwycone i unieruchomione nad jego głową. Wyczekujący pomruk wyrwał się bez jego kontroli, kiedy w końcu poczuł usta Yosoo na swoich. Skupiły całą jego uwagę na sobie, sprawiając, że kompletnie nie poczuł uwolnienia jednej z dłoni. Jedyne, co teraz go zajmowało, to upajający ruch warg, trwający zdecydowanie za krótko, zbyt płytko. Przerwany o wiele za wcześnie.
    Nie zdążył zareagować na enigmatyczne, wstępnie w ogóle niepotrzebne, przeprosiny. Nie zdążył nawet wydać z siebie pierwszej sylaby pytania, nim jego skóra, czy raczej on cały, spotkał się z lodowatą wodą. Wodą wręcz otrzeźwiająco zimną.
    I otrzeźwiał. Od razu, brutalnie. Żałośnie i z przytłaczającą go dozą… zawstydzenia. Oderwał instynktownie plecy od kafelek, jak i wyrwał instynktownie dłonie, aby móc wyłączyć mrożący strumień wody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A potem milczał. Może wymownie, może przez przywracanie spokojnego oddechu, teraz podrażnionego ciążącym chłodem wody. Usunięcie wpadających do oczu włosów było okropnym pomysłem, pozwalającym kolejnym, zimnym kroplom na spotkanie się ze skórą i dopiero po wzięciu kilku, głębszych oddechów; zatrzymaniu wzroku na przemoczone spodnie, spojrzał spomiędzy wilgotnych kosmyków na Yosoo
      — Wal się, Soo — przyznał, dalej zszokowany, kiedy jednak mógł swobodniej użyć własnego głosu przy bezcelowym wycieraniu dłońmi mokrego torsu. Mimo szczerego zdziwienia, wmurowania, nie potrafił zagwarantować szczerości własnych słów. Było to trudne, kiedy jakaś jego część była… zafascynowana. Nie spodziewał się, choć pewnie powinien. Zamiast tego tkwił teraz przemoczony w kabinie, nie umiejąc zdecydować się na to, czy przeważała w nim irytacja, wstyd, czy powoli wkradające się rozbawienie — Już nigdy nie pójdę z Tobą pod prysznic.

      Channie

      Usuń
  55. Nie potrafił określić, co mu teraz mąciło najbardziej w głowie. Złość i irytacja, wywołane czystym niespodziewaniem się takiego zajścia, jak i otaczającym go, rozsypującym po skórze dreszcze, chłodzie, przez które jego ciało, sporadycznie, umykając jego kontroli, zdradliwie drżało. Czyste zaskoczenie, przez przebieg wszystkiego i to, że w Yosoo nadal tliła się ta zadziorna, może aż przesadnie, cząstka i ujrzała światło w najgorszym, czy może dla niego najlepszym, momencie. A może zwykłe skupienie na łapanym oddechu, dalej powracającym do normy po nieproszonym utraceniu go, kiedy tylko zostali zalani taflą wody.
    Jego pierwszą reakcją było ciche, niedowierzające parsknięcie, któremu wtórowało niedbałe przetarcie mokrych brwi, w kolejnej próbie nieudolnego przesuszenia ich. Może faktycznie, i to nieraz, przekroczył granicę smaku, nieświadomie i niespecjalnie, zbyt intensywnie oddziałując na przyjaciela
    — To Cię wkurza? — spytał, choć nie oczekiwał powtórzenia słów, czy nawet samego ich potwierdzenia. Wiedział, co usłyszał. Wiedział też, co Soo tak naprawdę miał na myśli. Jednak pokazano mu, że sięganie po nieczyste zagrania dalej leży w repertuarze; nie jest gdzieś poza zasięgiem jego dłoni i wystarczyło coś takiego, jak zbyt ogólnie dobrane słowa, aby został do tego przekonany — Okej, w takim razie już nie będę nic robił — stwierdził, starając się zamaskować nutę irytacji, komicznie charakterystyczną dla naburmuszonego dziecka.
    Kolejne przerwanie ciszy nastąpiło znowu, gdy chłopak się odezwał. Powell mógł przerwać ją wcześniej. Spróbować deeskalować sytuację i zwyczajnie opuścić prysznic, poprosić Yosoo o wyjście, bo naprawdę miał w planach się umyć, albo palić głupa i udawać, że nic przecież się nie wydarzyło. Ale nie zrobił nic; tkwił w wyznaczonym mu miejscu, odruchowo opierając plecy o dalej chłodne, acz tym razem bez porównania do drażniącego kontrastu z ciepłą skórą, kafle.
    To chyba ostatnia część wypowiedzi zmusiła go do zatrzymania wzroku na Yosoo. Wymownie, a zarazem z dalej nierozczytaną za oczami intencją. Nieumyślnie utrudniał ten proces jeszcze bardziej, kiedy dalej walczył z masą gryzących się emocji. A może napędzających się nawzajem. Był zły, poirytowany oraz zszokowany jego czelnością na zaprezentowanie sytuacji właśnie tak, dalej tkwiąc w tak bezkompromisowym negowaniu przegranej; tej samej, która znaczyła niemalże całe nic. I, co chyba najgorsze, mimo tego otrzeźwienia, nieskutecznej próby uspokojenia się, w ciemnych oczach dalej skakała iskra podniecenia.
    Podniecenia wywołanego nagłą zmianą ról, choć to, do czego doprowadziły, zachodziło mu niemiłosiernie za skórę. Wywołanego malującym się przed nim obrazem, stojącym zbyt blisko, aby trzymanie rąk przychodziło mu z łatwością. Jego bluza, klejąca się do ciała Yosoo i nieznacznie zapewne ciążąca. Odkryte nogi, wzdłuż których spływały, powstałe z osadzonej wody, krople. Rozjaśnione włosy, przyklejające się do czoła i karku.
    Pragnął być tylko i wyłącznie; może przynajmniej głównie, zły. To byłaby ta odpowiednia i poprawna reakcja. Może wyjaśniona, tego nie potrafił być pewien, ale wolał się nad tym zbytnio nie skupiać. Nie było po co, kiedy z każdym słowem przyjaciela może i rosła na sile, ale wraz z tym pobudzającym, na swój sposób enigmatycznym, ściskiem żołądka, nad którym nie miał choćby odrobiny kontroli; tym samym tracąc na sile. Niemalże przetwarzała się właśnie w to. W pobudzenie, mrowienie w palcach tymczasowo zajętych pozbywaniem się pojedynczych kropel, które osiadały na jego twarzy
    — Skąd ta pewność? — zagaił z dziwnie neutralną barwą głosu, odbierającej możliwego, jawnego zdradzenia tego, że zwyczajnie gadał teraz od rzeczy — W końcu nie chciałbym Cię znowu za bardzo wkurzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczyła prosta, niewinna propozycja z jego strony, aby Yechan bez sprzeciwu wyraził zgodę i wpakował się jako nieplanowany wcześniej towarzysz do kabiny. Tym razem jednak tak niewinnie, błaho, a zarazem z dosadną szczerością, prezentował… brak zainteresowania. Czy może tak bezsprzeczne wycofanie się po puszczonym mu sygnale, który prawdopodobnie znaczył coś zupełnie innego. Ugaszenie po części pewności, choć już mniej obecnej, w słowach chłopaka.
      Złość miała dodatkową przeszkodę na swej drodze, by móc w pełni zawładnąć blondynem. Po raz kolejny przeszkadzał jej stojący przed nim przyjaciel, którego ciało z każdą chwilą dopuszczało do siebie niewiele mocniejsze drżenie. Chwycił przemoczony materiał między palce, złośliwie tym razem unikając choćby muśnięcia najmniejszego skrawka skóry swoim palcem
      — Zdejmij bluzę, przebierz się w moją koszulkę i stąd wyłaź, Soo — ten dalej gotujący się w nim konflikt z samym sobą bez problemu namówił go do wypowiedzenia kolejnych słów. Zbyt bezpośrednich, jasno przeczących temu, co mówił chwilę wcześniej; zbyt bezceremonialnie wypowiedzianych, kiedy towarzyszyło im dalej to samo, przeszywające spojrzenie spomiędzy wilgotnych kosmyków i nieznośnie zdystansowany dotyk osadzony na nieznacznie, ledwie wyczuwalnie, a zarazem tak wymownie, unoszonym krańcu bluzy — Albo przestań pieprzyć głupoty i się rozbierz.

      Channie

      Usuń
  56. Wzruszył jedynie, niby od niechcenia, ramionami w odpowiedzi, wiedząc, że podjęcie się werbalnego odpowiedzenia prawdopodobnie poszłoby nie po jego myśli. Jego własne słowa zdradziłby go tak samo, jak nieświadome odruchy i sygnały, których nie potrafił powstrzymać. Nie miał kontroli nad nacechowanym spojrzeniem, ani posłusznym, wyczekującym tkwieniu w miejscu, jakie wyznaczyły mu moment wcześniej ręce przyjaciela.
    Dalej był przekonany, że Yosoo zwyczajnie go testuje, kiedy każde z jego słów jednoznacznie zmierzało w kierunku zakończenia wzajemnej, niepoprawnej rozgrywki, w której potrafił zatracić się bez opamiętania. Miał wręcz ochotę wywrócić oczami przy zrezygnowanej zgodzie na opuszczenie łazienki, czego tak naprawdę nie chciał. Z jednej strony chciał wybudzić choćby krztę, nieszczerych, wyrzutów sumienia, a z drugiej po prostu chciał go zatrzymać.
    Ale nie zdążył. Nie był nawet pewien, w którym momencie stał już sam z nieprzyjemnie lepiącymi się do jego mokrymi nóg spodniami, z imieniem przyjaciela na końcu języka, niemającym okazji wybrzmieć przed ponownym zamknięciem drzwi. Z lekkim opóźnieniem docierało do niego, do czego doszło; a może, do czego sam doprowadził, zbyt przesadnym testowaniem prezentowanych mu możliwości.
    Potrafił teraz przyłożyć jedynie dłonie do twarzy, przecierając ją parokrotnie w marnej próbie uspokojenia się. Pod prawie że każdym względem; każdą emocją i odczuciem, jakie dalej w nim panowało. Mógłby wyjść za nim, pewnie nawet powinien, lecz stał pod prysznicem, z grymasem pozbywając się przemoczonych, zimnych spodni, aby podjąć się tego, po co faktycznie znalazł się w łazience, niewiele zmieniając w ustawionej temperaturze, która teraz była niczym zbawienie na buzujące w ciele wrażenia.
    Powinien był wyjść, jakaś jego część była tego bardziej niż świadoma, lecz ta druga uświadamiała, zbyt dosadnie i zbyt wielkim smakiem goryczy, na jakiego desperata by wtedy wyszedł. Jak faktycznie, własną ręką podpisałby się przy potwierdzeniu swojej porażki. I mimo przyzwyczajenia, mimo świadomości, że odnalazł się na tej pozycji, nie potrafił opuścić łazienki. Tłumaczył sobie siebie samego, że przecież i tak miał się umyć; że wyjście Yosoo było mu na rękę i pozwoliło na umycie włosów i siebie całego, chłodną wodą, ostudzającą myśli. Pozwoliło przywrócić do przynajmniej znośnego stanu i wyzbycia się przytłaczającej części irytacji. Nie całej, nieważne jak bardzo by tego chciał. Nie potrafił wyciszyć cichego, utkwionego w tyle głowy głosiku zdenerwowanego na upartość Yosoo i jego wieczną potrzebę wychodzenia z czegoś zwycięsko. Ujawniającą się tym razem w najgorszym, w jego oczach, momencie. A sam ją równie dobrze mógł do tego podjudzić. Zadziornymi słowami, wymownym namawianiem go do przejęcia kontroli, bo przez większość czasu zwyczajnie czuł, że tak i tak była w jego rękach. Ale się przeliczył.
    Kolejną z rzędu powinnością, której nie zrobił, było odnalezienie Soo zaraz po wyjściu spod prysznica. Powinien jak najszybciej opuścić łazienkę, a jednak górowała w nim potrzeba ukazania, jak nie wzruszył go tak przebieg wydarzeń. Owinął ręcznik wokół bioder, pozwalając gęsiej skórce rozsypać się po ciele, podczas gdy; mimo wszystko pośpiesznie; korzystał z równo rozstawionych kremów pielęgnujących. Równie, niby nonszalancko, a jednak z nietypową niechlujnością i prędkością wyciągał czystą parę spodni dresowych i wygodny T-shirt, aby cokolwiek na siebie założyć, kwitując wszystko niechlujnym przetarciem mokrych, umytych włosów ręcznikiem.
    Tak naprawdę na to wszystko nie mogło mu zejść więcej, niż kilkanaście minut. Temperatura wody w połączeniu z niemożliwą do ugaszenia potrzebą, tak banalną, a tak nim przewodnią, bycia przy Yosoo, zmusiła go do nieświadomego zwiększenia swojego tempa. Odłożył niedbale mokry ręcznik na swoje miejsce, a brane przez niego kroki były o te kilka milimetrów większe, aby pozwolić mu na szybsze dotarcie do salonu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Salonu, w którym na nowo poczuł wybudzenie irytacji, choć pragnął się jej wyzbyć
      — Soo, jak Boga kocham… — zawiesił się w swoich, o stopień zbyt intensywnych, słowach, kiedy po przelotnym osłonięciu w załamaniu oczu dłońmi, spojrzał jeszcze raz na przemoczoną kanapę; czy może raczej tego źródło. Na usadzonego tam Yosoo, tkwiącego w martwiącym bezruchu. Z telefonem w rękach, wstępnie wysyłającym pierwszą falę niepokoju przez możliwość, że ktoś próbował, czy skontaktował się z nim. Dopiero po kolejnej, zbyt długiej, sekundzie dojrzał sieć pęknięć rozsypaną po szkle; zbyt dużą, aby była powodem zwykłego przypadku.
      Wystarczyła chwila, w której pozwolił sobie na zaabsorbowanie się w egoistycznych pobudkach, mających na celu… tak naprawdę nie wiadomo co. Wystarczył jednak ten moment, aby ucisk żołądka na nowo do niego powrócił; wyrzuty sumienia, że przez celowe ociąganie się, zostawił go samego, dopiero teraz dosiadając się na kanapie i ignorując bijący chłód od wilgotnego fragmentu, który nieznacznie, pod wpływem doszczętnie przeszytej wodą bluzy, powiększał się. Sięgnął po czarny, równo ułożony na kanapie rzadko kiedy używany, koc z cichą prośbą, idącą w parze z lekkim chwyceniem mokrego materiału, o pomoc przy zdjęciu przemoczonej bluzy, po tym, jak mógł dojrzeć delikatne, acz nieprzerwane, drżenie wychładzającego się ciała przyjaciela. Narzucił na jego ramiona kocyk, ignorując fakt, że i on teraz pochłaniał niepotrzebnie wodę, nim z jego ust padło szczere, acz może niepotrzebne; niechciane pytanie, przejmujące jego głowę zaraz po ujrzeniu zbitego telefonu w lekko trzęsących się dłoniach Yosoo
      — Co się stało?

      Channie

      Usuń
  57. Przełknął odruchowo ślinę, kiedy spotkał się z tak prędką, krótką odmową. Odmową podzielenia się informacjami; odrzuceniem wyciągniętej w kierunku przyjaciela ręki. Tylko czy na pewno? Czy naprawdę mógł to tak nazwać, kiedy znał Yosoo na tyle, aby znać powód tego odruchu, z każdym dniem zacieśniania relacji bolącym go jeszcze bardziej
    — Okej — tyle był w stanie odpowiedzieć, nie mając zamiaru na niego naciskać. Wyciąganie siłą z niego informacji było najgorszym, co mógłby pewnie zrobić, chociaż nieraz w trakcie ich znajomości, bezmyślnie się tego podejmował. Kiedy kierowało nim coś więcej; coś innego, niż ściskający serce ból. Chwilami złość, innymi momentami zmęczenie. Jednak w sytuacjach, jak ta, jak nawet najdrobniejsze sygnały wywoływały w nim żal i poczucie bezsilności.
    Milczał, ale nie w ten, wymowny, wywołujący niepotrzebne poczucie presji, sposób. Na jego miejscu występowała zwykła cisza, której towarzyszyła dłoń z uwagą i ostrożnością poprawiająca leżący teraz na barkach chłopaka koc; prostowała go przy karku, aby osłonić każdy fragment nagiej skóry, wystawionej na przewiew powietrza w mieszkaniu. Poprawiała ciemny materiał, aby w zakrywał przynajmniej po części odkryte nogi, byleby wytworzyć więcej ciepła, działającego w kontrze obecnym słabym dreszczom wywołanych zimnem.
    Podniósł skupiony na kocyku wzrok wraz z ponownym usłyszeniem głosu Yosoo, naprędce łącząc ze sobą oszczędnie rzucane mu podpowiedzi. Wystarczyły, aby i on przypomniał sobie, czemu tak naprawdę spędzali weekend wspólnie. Też zapomniał. Zatracił się w prostej, ale i samolubnej przyjemności z tego, że miał go zaraz obok. Że mógł zasnąć z nim u boku i obudzić się, w teorii tak drażniącego i niepokojącego zapachu spalenizny, a jednak tego dnia owianego dozą uroku.
    Zebrał się na słaby uśmiech, maskujący trudność, z jakim mu to przyszło. Było to czymś dobrym? Nie wiedział, chciałby założyć, że tak. Tego w końcu chciał - aby Yosoo znalazł szansę na wytchnienie, puszczenie zadręczających go słów i wspomnień w niepamięć, aby odnaleźć spokój w prostocie dnia, od samego jego podstaw. I dopiął swego, choć może nie w taki sposób, jaki planował. Tylko teraz musiał spotkać się ze skutkami tego działania. Z tym, że szansa na odcięcie się od tego, co otaczało przyjaciela tak ciasno, wręcz zaciskając na nim swoje macki, wzmogło ich siłę parokrotnie, kiedy niespodziewanie ponownie go dorwały.
    Zresztą, sam stosował tę metodę na sobie. Robił wszystko, byleby zapomnieć. Odepchnąć to, co nieprzyjemne, utrudniające normalne funkcjonowanie, na bok, aby móc dalej realizować swoją przeklętą rutynę. Ale wystarczył moment nieuwagi, chwila, w której zrobił coś leżącego mu w zwyczaju, a bezpośrednio prowadzącego do zderzenia się z tym, czego tak zacięcie unikał. I bolało. Bolało bardziej, szybciej i niespodziewanie. Brutalniej wybijało z rytmu, a zarazem zradzało myśli, że były to bezpodstawne odczucia. Bo przecież to już się wydarzyło, przecież powinien się z tym pogodzić, więc dlaczego odreagowywał dopiero teraz. Zmuszało do jeszcze mocniejszego zduszania tego w sobie, dopóki nie przekonał samego siebie o irracjonalności wydarzenia, czy własnych odczuć. Albo kompletnie nie pękł, w zaciszu własnego mieszkania. Własnej łazienki, na te kilka wyzwalających, a zarazem objętych bezpodstawnym wstydem, minut.
    Był zajęty, choć jedynie pozornie, delikatnym sunięciem dłonią po opartej na kanapie części kocyka, kiedy słowa Yosoo kompletnie skupiły na sobie jego uwagę. Kiwnął słabo, zachęcająco głową, dalej jednak trzymając się towarzyszącego mu milczenia, byleby mu przypadkiem nie przerwać. A może wyszedłby na tym lepiej.
    Zamiast tego zderzył się ze świadomością, że po raz kolejny Yosoo, czy raczej coś do niego należące, ucierpiało z jego winy. Przez głupią decyzję do przesadnego dobijania się do przyjaciela, kiedy nie zyskał odpowiedzi za pierwszym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurwa. Zatrzymał cisnące się na język przekleństwo właśnie tam. Na samym jego czubku, aby mogło wybrzmiewać echem w jego głowie, kiedy chował część w twarzy w równie pośpiesznie, co jego wcześniejsze mycie się, opatrzonej dłoni. Nie potrafił się skupić na lżejszym, czy samej próbie nadania im takiego wydźwięku, słowom, czy też zauważeniu, gdzie niektóre z podejmowanych przez przyjaciela decyzji, miały swoje źródło. Był w stanie oferować jedynie krzywy, bardziej prezentujący się jak grymas, uśmiech, trwający tam jedynie kilka sekund, aby zaraz zostać zastąpionym odruchowym marszczeniem brwi i zaciskaniem zębów
      — Przepraszam, Soo. Mogłem dać spokój, a nie dzwonić — przyznał. Bezmyślnie, niepotrzebnie, skoro wiedział, nawet lepiej niż mógłby chcieć, jak chłopak do tego podchodził. Nie dawał rady jednak zwalczyć kolejnych wyrzutów sumienia, jakie się w nim gromadziły, wyduszając z niego trzy słowa. Trzy, których wiedział, że nie powinien mówić, a jednak wybrzmiały z przekonaniem, wydanym przez szarpiące za skórki i fragmenty plastrów paznokcie — To moja wina.

      Channie

      Usuń
  58. Pierwsze pytanie przyszło z chwilową, zbawienną ulgą. Nadzieją, aby ten krótki moment uwierzyć, że Yosoo puści jego słowa mimo uszu. Była to złudna nadzieja - wiedział to lepiej od kogokolwiek innego, ale pozwolił sobie na trzymanie się jej niczym koła ratunkowego. Dziurawego, całkowicie wyniszczonego i ciągnącego go jeszcze bardziej na dno.
    Nie był więc zdziwiony, gdy po tej chwili wypełnionej ciszą, usłyszał zdrobnienie swojego imienia, jak i o wiele jawniej wyrażoną irytację. Czuł na sobie nieprzyjemnie wręcz przenikliwe spojrzenie, tym bardziej rezygnując z podniesienia skierowanego ku własnym, męczonym i opartym na kolanach dłoniom wzroku i skupienie go na Yosoo. Nie była to kwestia strachu. A może była - sam nie wiedział. Nie potrafił tego sprecyzować, skupiając się jedynie na nieprzyjemnym wykręcie żołądka i walce z samym sobą, aby oprócz nerwowych odruchów i męczących go od środka odczuć, poczucie winy nie miało okazji jawnie się ukazać. Wystarczyło, że wydał je własnymi słowami, zrobienie z siebie jeszcze większej ofiary było ostatnim, czego chciał.
    Jego obwinianie się nie miało w końcu tego na celu. Miało być pokazaniem, że widział, jak bardzo zawalił. Że był świadom popełnionego błędu i nie zamierzał od niego uciekać. Miejscami był to zabieg zwyczajnej potrzeby przyznania się do winy, a czasami próbą ucieczki od jeszcze cięższych konsekwencji. Teraz nie był pewien, co chciał tym osiągnąć, skoro wiedział, z jakimi skutkami się spotka. Zawsze go tym irytował; nigdy jednak nie z premedytacją. Za każdym razem widział, jak rozjusza tym przyjaciela, chociaż jedyne, co chciał, to przyznać mu rację, a może pozwolić mu zdjąć z siebie część winy. Nieraz i w nim wtedy rodziła się irytacja, bazująca jednak na czymś zupełnie innym. Tak jak w tym wypadku, kiedy jego słowa zostały źle odebrane
    — Nie chodzi o telefon, Soo — wciął mu się jedynie raz; ostro, a zarazem bez prawdziwej siły za swoimi słowami, którą starał się wyrazić, bardziej dla samego siebie, mocniejszym podrażnianiem swoich dłoni. Kwestia telefonu, jako samego sprzętu, była dla niego najmniejszym problemem. Dalej jego częścią, zapewne przez różnicę w zwyczajach jak chodziło o wydatki, Yechan nigdy nie należał do osób rozrzutnych, będąc z kolei tym, który dbał o swoje produkty może aż za bardzo i wstrzymywał się z zakupem nowego modelu, dopóki bieżący nie tracił na mocy.
    Chodziło o to, że to była kolejna dołożona przez niego cegła, pogarszająca już druzgoczącą sprawę. Zrobił to w restauracji, zrobił to pewnie nieraz, kiedy pozwalał sobie na uszczypliwe komentarze wobec Avy. Zrobił to na imprezie i za każdym razem, kiedy zamiast iść ścieżką wyznaczoną przez rozum, zbaczał z niej na rzecz serca i własnych potrzeb. Każda z tych decyzji doprowadzała do spalenia kolejnych mostów między Yosoo a bliskimi mu osobami. I tak jak nie potrafił całym sobą ich żałować; jak wiedział, że zrobiłby wszystko jeszcze raz, gdyby miał taką okazję, tak nie potrafił wyzbyć się męczących go wyrzutów sumienia, że wszystko musiało rozegrać się akurat tak. Że gdyby choć raz ruszył głową, to wszystko mogłoby wyglądać inaczej - lepiej dla nich, ale przede wszystkim lepiej dla Yosoo.
    Usłyszany, brany głębiej oddech powinien pozwolić mu na rozluźnienie się. A jednak dalej nie był w stanie zwrócić spojrzenia w kierunku przyjaciela, wbijając go w swoje palce, jak zęby w policzek. Był gotów na kolejną salwę wyrzuconych pośpiesznie słów; możliwe, że słusznych i takich, jakie powinien usłyszeć, ale nie był w stanie, kiedy był zaślepiony owijającą się wokół jego szyi pętlą. Każda, spędzona w ciszy minuta, zaciskała mu gardło coraz bardziej, zmuszając go do kolejnej, mistrzowskiej gry w celu zamaskowania utraconej stabilności branych oddechów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokańczał sobie jego wypowiedź na wiele sposobów. Że gdyby nie zadzwonił, to może Yosoo nie musiałby opuszczać swojego mieszkania. Gdyby nie zadzwonił, to rozmowa z ojcem przebiegłaby inaczej, chociaż nawet teraz nie wiedział, jak wyglądała. Spodziewał się wszystkiego; każdego, najczarniejszego teraz w jego oczach, scenariusza.
      Nie spodziewał się jedynie tego, co naprawdę usłyszał. Zacisnął mocniej zęby na wnętrzu polika, czując niepotrzebnie formującą się w gardle gulę, jako marna próba pozbycia się jej. Przeważyło szalę konfliktu, prowadzonego w środku Powella, choć nie był pewien, czy którakolwiek z nich była na jego korzyść. Starał się zepchnąć ją na bok, skupić się na prawdziwej dumie, jaką odczuwał po usłyszanych słowach i tym, co Yosoo dał radę zrobić, mimo tego, ile było od tego zależne.
      Zrezygnował ze słów, znowu. Przekonał się zbyt wiele razy, jak nieumiejętnie z nich korzystał, pogarszając niemalże każdą dyskusję, w jakich się znajdowali. I co gorsza, nie raz pewnie popełni ten sam błąd. Postawił więc na gesty, w które pokładał może zbyt wiele zaufania, lecz były jego ostatnią linią ratunku. Chwycenie za koc i ponowne okrywanie nim ciała przyjaciela, upewniając się, czy na pewno okrywa prawie że każdy skrawek nagiej skóry, szło w parze z drobnym, czułym pocałunku zostawionym na jego policzku, pragnącym wyrazić wszystko, czego nie potrafił słowami. Jedyne, do czego mu się nadawały, to do próby wynalezienia krótkiej chwili ucieczki, wypowiedzianej po krótkim, cichym odchrząknięciu i przywdzianiu małego uśmiechu, kiedy powoli kończył prostowanie okrywającego Yosoo kocyka
      — Przesuszę włosy i łazienka będzie wolna. I świeży ręcznik wisi jak zwykle na trzecim haczyku.

      channie - największa oferma

      Usuń
  59. Zepsuł. Nie. Zjebał, i to po całości. Przekonał się o tym wraz z momentem, jak słowa opuściły jego usta, a cała postawa Yosoo została owiana chłodem. Przybrała wręcz lodowatą formę, najpierw w oszczędnych, obojętnych słowach, które były pierwszym, słabym znakiem ostrzegawczym. Malujący się grymas był kolejnym, dokładającym się do zaistniałego już zacisku żołądka. Ale to wybrzmienie pełnego imienia; nagle, niemal przeszywając boleśnie jego uszy, było dla niego sygnałem, że zwyczajnie wszystko zepsuł.
    Spojrzał w końcu w jego kierunku. Za późno. Dojrzał ból, jaki zdołał mu sprawić źle dobranymi słowami. Źle podjętą decyzją, chociaż w teorii chciał dobrze. Może i chciał dobrze, ale czy to miało znaczenie, kiedy to właśnie ta chęć doprowadziła do gwałtownego pogorszenia sprawy, ale i stanu przyjaciela. Ta przeklęta, zwyczajowa dla niego próba wymigania się ze spotkania z własnymi, gromadzącymi się emocjami; z wdzięcznością, że mógł odegrać w jego życiu, w tak trudnej chwili, kluczową rolę
    — Soo, czekaj… — słowa nie zdążyły nawet dotrzeć do chłopaka, który wyniósł się z salonu szybciej, niż Powell miał okazję zareagować. Odepchnięcie zmusiło go do spotkania się z nagle ciążącym chłodem i pustką, wywołując tym samym nagłą falę nieprzyjemnego dreszczu.
    Zastygł na swoim miejscu, czując gwałtowną falę bezsilności. Dojrzenie idiotyzmu własnej decyzji, której efekt przerażająco minął się z tym zamierzonym, doprowadzając do jawnie malującego się przed jego oczami rozpadu. Rozpadu tego, o co dbał poprzedniego dnia; w czym starał się zapewnić chłopaka od pierwszej, poważnej rozmowy, jaką wspólnie przeprowadzili. W przeciągu kilku chwil zdążył zepsuć dosłownie wszystko - wspomnienie słodkiego poranka, spędzonego wspólnie i wypełnionego zaślepionym zaufaniem. Nawet słodko-gorzki ciężar poprzedniego wieczoru, który wywoływał w nim wir gryzących się ze sobą wrażeń i emocji. Dał radę.
    Tkwił na kanapie ze łzami groźnie gromadzącymi się w jego oczach, wygłuszając nieświadomie harmider ze swojej sypialni, mieszający się z przytłaczającym szumem, będącym jedynym, co słyszał w swoich uszach. To dopiero ponowne otworzenie drzwi i pierwsze z kroków - zbyt szybkich, zbyt nieregularnych, zbyt obcych automatycznie zmusiło go do wstania z kanapy. Przewieszona przez ramię torba boleśnie zawiązała pętle wokół jego żołądka. Fala mdłości przyszła w połączeniu z charakterystycznym pieczeniem w płucach, a zajęte nerwowym tikiem dłonie nie potrafiły zapanować nad występującym u nich rozdygotaniem
    — Soo, proszę, nie idź — zignorował desperację, jaka wybrzmiewała w jego głosie. Zignorował to, że ledwie uniknął wywrócenia się po zahaczeniu o kant kanapy, kiedy roztrzęsione nogi zaprowadziły go w kierunku przedpokoju.
    Zazwyczaj żył znaną zasadą ‘dania komuś spokoju’. Nieraz stosował ją i wobec Yosoo, decydując się w pewnych chwilach na danie mu przestrzeni; zrezygnowanie z dalszego naciskania, kiedy coś poszło nie tak, bo wiedział, że więcej namiesza, niż naprawi.
    Ale teraz nie potrafił. Nie, kiedy przez jego ciało przechodził przeszywający na wskroś strach
    — Nie możesz wyjść. Błagam Cię, Soo. Nie o to mi chodziło — wyrzucał z niego niekontrolowanie słowa, zalane rozedrganiem, żałosną desperacją i szczerą chęcią wytłumaczenia się. Ten sam strach bez opamiętania zmusił go do zablokowania jego drogi; uporczywego chwycenia za klamkę, dopóki skóra okrywająca kostki dłoni nie zmieniła barwy na białą. Nie poczuł momentu, w którym wystraszony wzrok zaszedł niepożądaną warstwą łez, niebezpiecznie znajdujących się na granicy spłynięcia po jego twarzy — Jestem dupkiem, to prawda. Nie musisz mi tego mówić, ale nie o to mi chodziło. Daj mi się wyjaśnić.
    Setki cisnących się na jego usta słów zostawały wstępnie właśnie tam; przykryte błagalnym tonem, rozszalałym wzrokiem skupionym jednak na twarzy przyjaciela. Nieprzyjemnie duszącym powietrzem, kiedy nie potrafił wypełnić nim płuc. Nagle dziwnie ciasnych, malejących z każdą chwilą i przyspieszających płytko łapany oddech

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem, że to teraz nic nie znaczy, ale jestem dumny, że mu się postawiłeś. Jestem dumny z tego, że nie ugiąłeś się w restauracji. Przepraszam, że nie powiedziałem Ci tego wcześniej. Nie potrafię. Słowa mi stają w gardle, bo nie potrafię powiedzieć tego, co chcę. Gubię się sam w tym, co mówię, dlatego robię. Wiem, że to nie wystarcza. Wiem, jak trudno jest Ci się otworzyć. Popracuję nad tym, obiecuję. Więc błagam… — nie podejmował się prób kontrolowania drżącego głosu, ledwie dającego radę przebić się przez ciągły szum w jego uszach. Nie panował nad prędkością i ilością tego, co mówił, rejestrując jedynie ogólny sens chaotycznych słów. Przełykał jedynie co rusz ślinę w dalszej walce z cisnącymi się do oczu łzami, które były ostatnim, czego teraz potrzebował. Czymś, z czym ciągle walczył i było powodem podjętej przez niego, idiotycznej decyzji, która sprowadziła ich tutaj. Przy drzwiach apartamentu, żałośnie blokowanych przez trzymającego się na ostatnim włosku Yechana. W momencie, w którym od samego już początku, powinien być tą wymyśloną przez siebie ostoją. Miejscem, gdzie Yosoo mógł powiedzieć wszystko i spotkać się potrzebnym mu wsparciem i zrozumieniem. Zamiast tego był tego kompletnym przeciwieństwem - rozpadał się tuż przed jego oczami; z trudem łapał oddech, wypowiadając łamliwym głosem kolejną, błaganą prośbę — Nie wychodź, Soo.

      idiota

      Usuń
  60. Yechan wręcz szczycił się, choć jedynie przed samym sobą, tym, że nigdy nie szukał u innych oparcia. Docenienia i podziwu? Owszem. Lecz zawsze starał się trzymać wszystko dla siebie. Nie ukazywać choćby grama poruszenia; tych negatywnych, a miejscami i pozytywnych, emocji. W jego oczach - słabości. Co zabawne, sądził tak tylko i wyłącznie, jak chodziło o niego. Zaprzeczał sam sobie, kiedy odczuwał podziw po dojrzeniu, jak ktoś prosi o pomoc; może odrobinę zazdrości. Nie potrafił wynaleźć w sobie więcej, niż naparstek poczucia wyższości, choć nie byłby w stanie tego tak nazwać. Bo rzadko, o ile w ogóle, czuł się lepszy, kiedy przebrnął przez coś samemu. Zbyt często towarzyszyła mu przy tym ciążąca samotność. Zbyt często tkwił w momencie, przytłoczony danym problemem, nie dając sobie nawet możliwości na odwrócenie od niego uwagi. Dopóki nie spotkał na studiach Yosoo.
    Dalej brnął w swój stary, stały zwyczaj; nie umiał, ani, tak naprawdę, nie próbował go zmienić. Jednak w towarzystwie Yosoo zwyczajnie… lgnął do niego. Do jego porad, nawet jeśli nie zawsze były pomocne i odgrywały odwrotną rolę upewnienia się, że nie powinien czegoś robić. Z zastraszającą łatwością potrafił odwrócić uwagę Powella od trapiących go myśli, niezależnie czy to na kilka minut, czy na cały dzień. Nie zawsze był z tego zadowolony; nieraz pewnie oschle na to narzekał i wytykał przyjacielowi, że zmuszał go do skupienia się na rzeczach błahych. Na początku nie potrafił ukazać tego, jak naprawdę to doceniał, może sam nie był wtedy jeszcze tego świadom. Dopiero za którymś razem, po którymś, całkowitym oddaniu się chwili i dłoniom zaciągających go na imprezę, spędzoną w swoim towarzystwie, zbyt dużej ilości alkoholu, a potem czymś tak prostym, jak zalegiwanie wspólnie na kanapie, uświadomiło go w tym fakcie. Jak bardzo pragnął wynaleźć możliwość opuszczenia napędzanego pędu. Stanięcia w miejscu i wbicia się w inny rytm; ten, który zasmakował jedynie przez chwilę w liceum. Może i złożyło się na to więcej czynników - kolejne odrzucenie, czy raczej brak jakiejkolwiek reakcji ze strony rodziców, wygasająca pasja do pływania, które było tak bliskie jego sercu. To również sprawiało ciche, zduszane poczucie wyrwania się ze swojego duszącego rytmu, choć był jedynym, co znał i czemu ufał. Większość czasu nawet nie odczuwał tego, jak mu ciążył.
    Tak samo jak słów, wbijających się w jego serce niczym najostrzejsze noże. Słyszał je, docierały do niego, lecz nie potrafił na nie należycie zareagować. Stracił umiejętność odnalezienia w sobie tego uporczywie wszechobecnego, zdrowego rozsądku, którym tak dawno już się nie kierował, jak o nich chodziło. A powinien. Zamiast tego, bezwiednie stawiał się nakazom przyjaciela. Zaciskał mocniej dłoń na klamce, ignorując powoli rozchodzący się po niej ból przez użycie przesadnej siły. Wciągał intensywniej powietrze przez nos, kiedy krzyk przeszywał jego uszy i wymalowywał się permanentnie w pamięci. Zaciskał wargi równie mocno co palce, hamując w ten sposób ich zdradliwe drżenie i wszystko, co pragnęły za sobą przynieść.
    Postąpiłby mądrzej, gdyby go wypuścił? Nie wiedział; nie chciał wiedzieć, bo nie zamierzał do tego dopuścić. Nie, dopóki dawał radę stać o własnych siłach przed drzwiami; kiedy nie pozwalał mu na choćby nieznacznie ich uchylenie. Nie chciał go znowu stracić, choć tak umiejętnie do tego doprowadzał. Nie mógł mu pozwolić na opuszczenie mieszkania w takim stanie; kiedy nie miał pewności, że ma się gdzie zatrzymać. Kiedy widział, do jakiego stanu go doprowadził.
    Walka z szarpaniną była jednym. Nie sprawiała mu problemów, kiedy tak twardo tkwił w swoim postanowieniu, kiedy znał każdy element swojego mieszkania i wiedział, gdzie i o co chwycić, aby mieć jak najwięcej zaparcia, chociaż kompletnie o tym nie myślał. To wzrok tknął go najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzrok wlepiony prosto w niego, spłoszony i tak bolesny, bo nigdy nie chciał być jego powodem. Zachodzący stopniowo łzami i zmuszającym zgromadzenie się ich w oczach Yechana, który próbował się ich pozbyć ulotnym, niezauważalnym zwróceniem spojrzenia na sufit. Towarzyszące temu roztrzęsienie ciała, które mógł odczuć wraz z zaciskiem dłoni na jego koszulce - nieprzyjemnie teraz palące, ciągnące go w głębiny duszącego strachu. Nagłe szarpnięcie, które nieomal wyrwało z niego coś na wzór szlochu, w ostatniej chwili wstrzymanego bolesnym zaciśnięciem zębów na policzku
      — Soo- — zatrzymał się zaraz po wypowiedzeniu zdrobnienia, nie tylko przez niepewność, ale i wkradnięcie się tak jawnego i żałosnego załamania głosu, którego starał się pozbyć niedokładnym złapaniem oddechu — Nie musisz mnie słuchać i mogę nic nie mówić. Sam mogę stąd pójść, Yosoo — łapał się każdej możliwości, nawet jeśli rozdzierała jego serce na pół, kiedy przelotnie zradzała się w jego głowie. Nie spuszczał z niego spojrzenia, mimo uporczywego pieczenia oczu i z trudem łapanego oddechu. Nie ściągał dłoni z klamki, choć palce groźnie na niej drżały, słabnąc pod wpływem zbyt mocnego ucisku. Był gotów zrobić wszystko, byleby go tutaj zatrzymać - w bezpiecznym, znanym mu miejscu. Niezależnie od tego, ile miało go to kosztować, płacąc już pierwszą cenę coraz to bardziej łamiącym się i przesiąkającym desperacją głosem — Ale proszę, zostań.

      Yechan

      Usuń
  61. Powinien go wypuścić. Powinien kierować się tym, co zazwyczaj; posłusznie wysłuchać jego prośby, chociaż nie wydawała mu się na miejscu. Nawet tego nie był w żadnym stopniu pewien, tracąc zdolność do spojrzenia na cokolwiek obiektywnie, nie przez pryzmat duszącej go paniki. Nie potrafił stwierdzić, czy chęć opuszczenia mieszkania była tą słuszną, i której powinien się posłuchać, czy może to on dobrze postępował, naciskając uporczywie, aby Yosoo został. Mimo to, ta wygłuszona, chwilowo mu obca, rozsądna część starała się przebić - przekonać, że to była walka z wiatrakami. Że znał upór przyjaciela i to, jak niewiele mógł faktycznie zdziałać, aby zmusić go do zmiany zdania. Że czasami nie było dla niego takiej możliwości. Mówiła do niego z daleka, ze zbyt wielkiej odległości od świadomości, która i tak stopniowo zachodziła rozemocjonowaną mgłą, aby ją usłyszał
    — Wiem — odparł, niemalże instynktownie. Wiedział, że nie mówił prawdy, ten stoicki Yechan był tego pewien po szybkiej analizie całej reszty sygnałów. Jednak ta wersja była teraz zbyt oddalona. Przysłonięta silniejszymi, niekontrolowanymi przez niego czynnikami. Był w stanie rozgryźć jeszcze te dwa słowa. Nie ulec pod ich naporem, tkwiąc jedynie pewniej przy trzymanej klamce i naprzeciw Yosoo. Z równie przekłamanym, a może nie, przyznaniem racji. Bo może faktycznie wiedział, że jakaś część chłopaka go nienawidziła. I nie dziwiło go to. W końcu sam siebie nienawidził.
    Salwa kolejnych, przerażająco wymierzonych słów, zalała go z zaskoczenia. Wmurowała w miejsce i z każdą sylabą przesyłała rozdzierający ból przez całe ciało. Wszystkie cechy, których był świadom. Wszystkie wady, z których zdawał sobie sprawę, ale nie potrafił sobie z nimi poradzić. Nieważna już była część jego rozsądku, która była świadoma celu tych wszystkich słów; tego, że były wypowiadane jako taktyka obronna i niewiele za sobą niosły. Bo brzmiały tak szczerze, mimo słabnącego co rusz głosu. Wytykały mu wszystko, nad czym ciężko było mu zachować kontrolę. Wszystko, do czego przyzwyczaił się od najmłodszych lat i był pewien, że było tym, czego inni od niego oczekiwali. Nie potrafił; nie znał innego sposobu.
    Poczuł wywołujące dyskomfort pieczenie dłoni, która nie zdążyła się rozluźnić przed nagłym szarpnięciem. Poczuł ten fizyczny, prawdziwy i mający rzeczywistą przyczynę, ból zalewający jego ciało, lecz nie był nawet w stanie zareagować oprócz pojedynczego bezwiednego, wycofującego się kroku.
    Owinął się jedynie własnymi rękoma w niemym, obronnym geście. Niczym karcone dziecko; niczym stojący w salonie pięciolatek, spotykający się ze złością najważniejszych w jego życiu osób, bo zrobił coś nie tak. Przypadkiem. Niezamierzenie, chcąc zrobić całkowitą tego odwrotność.
    Nie poczuł nawet, kiedy cisnące się od dawna do oczu łzy pojedynczo spłynęły po jego twarzy. Nie zwracał uwagi na coraz to mocniejsze pieczenie oczu i rozedrganie warg z każdym, kolejnym wyrzutem. Z każdą niepewnością, jaką zadręczał się każdego dnia, choć wmawiał sobie i innym, że tak nie było. Odczuwał tylko rosnącą w nim pustkę. Jak po kolei, niekontrolowanie wyrywanego z niego każdy skrawek, który starał się nadbudować przez te wszystkie lata.
    Nie myślisz tak. Trzy, krótkie słowa cisnęły mu się na usta, ale nie był w stanie ich wypowiedzieć. Nie wierzył w nie, kiedy wszystko, mimo tej dogłębnej, zbieranej latami wiedzy, trafiało tak dosadnie i nie wybrzmiewało w jego uszach, jak zwykła próba wybronienia się. Yosoo dostawał dokładnie tego, czego chciał; ranił go tak głęboko, nieodwracalnie, a zarazem otwierał te stare, które Powell myślał, że zdążyły wydobrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwrócił wzrok na bok, zacisnął obolałe i podrażnione palce na własnych, oplatających go rękach, coraz mocniej z każdym głuchym, tracącym na sile, uderzeniem. Jego mózg stracił na umiejętności rozróżnienia tego, co słyszał; na tym, co szło za wypowiadanymi przez przyjaciela słowami, mieszając prawdę z zakłamaniem, wykorzystywanym jako broń. Broń, którą chłopak posługiwał się wyśmienicie, a Yechan po raz pierwszy stanął prosto na jej linii ognia, obrywając w każdy najczulszy i obnażany w trakcie ich całej znajomości punkt. W czułe punkty, które zostały mu tak bezpośrednio, brutalnie wytknięte, a i tak popadał w nie coraz głębiej. W swoją nijakość, w brak zdolności to postawienia na swoim. W wycofywanie się z własnych słów, chwilami nawet tych jeszcze niewypowiedzianych. I robił teraz dokładnie to samo, zbyt otępiony promieniującym, nie tylko z ciała, ale i tym psychicznym, bólem; bezwiednie moczącymi jego twarz łzami, które poczuł dopiero po ich skapnięciu na zaciskane ręce, aby zatrzymać to jedno, przeklęte słowo, wypływające spomiędzy jego warg. To, które powinien zachować dla siebie tak wiele razy, a jednak zawsze znalazło ujście
      — Przepraszam.

      Chan

      Usuń
  62. Mimo ciągłego bronienia się, Yechan zwyczajnie wiedział, że zastraszająco łatwo dawał wciągnąć się błędnym spiralom w jego życiu. Wystarczyła jedna, wystarczająco precyzyjna wypowiedź, czy zachowanie, aby jego wątpliwości znalazły ujście. Zalały jego umysł i zmusiły do podważenia wszystkiego, czego dotychczas był pewien, nawet jeśli tylko pozornie.
    Walczył z tym długo; stawiał się, ile tylko mógł, ale zawsze istniało miejsce dla tego jednego czynnika, który całkowicie rozsuwał grunt pod jego nogami. Dotychczas słowa Yosoo dawały radę go lekko musnąć - wybić blondyna chwilowo z rytmu, jednak nie na tyle, aby wziął je do siebie, i żeby zmusiły go do popadnięcia we wspomniany, irracjonalny pęd. Parę razy były dosadniejsze, trafiały bliżej samego środka, jednak ten zawsze był unikany. Może specjalnie, może nie - nie wiedział, ale dotychczas nie musiał się nawet nad tym zastanawiać. Mógł tkwić w przekonaniu, że po prostu kilka z kwestii w ich życiu było poza zasięgiem; niemal nietykalnymi kwestiami, których oboje byli świadomi.
    Teraz już wiedział, że tak nie było. Stał, osaczony każdym, pojedynczym słowem, jakie padło z ust Yosoo i odtwarzało się bez końca w jego głowie. Wybrzmiewało w jego uszach, coraz mocniej zaciskało serce wraz z gardłem i napierało na oczy łzami. Łzami, które myślał, że dawał radę trzymać w sobie, lecz te spływały nieprzerwanie po jego policzkach - pojedynczo, w niespiesznym tempie, acz nie pozwalały, aby tworzone na policzkach ścieżki całkowicie wyschły. Zaciskał niemiłosiernie wargi, a polce od zaciśniętych po bokach dłoni odnajdywały siebie nawzajem, aby niemiłosiernie zdzierać skórę przy paznokciach, wywołując dodatkową dawkę bólu. Bólu, na którym mógł się skupić zamiast na tym, które rozdzierało doszczętnie jego serce i wywoływało duszący ścisk w klatce piersiowej.
    Było go stać jedynie na kolejną porcję milczenia. Coraz mocniej zaciskał dłonie i wbijał w podrażnioną skórę paznokcie, przy każdym podniesieniu głosu, którego nie potrafił przyjąć obojętnie. Bolało, niezależnie od tego co słyszał. Nie potrafił już na niego spojrzeć, wbijając wzrok w odległy, nieokreślony punkt, byle nie skupiać się na stojącym niedaleko przyjacielu. Nie musiał, skoro całym sobą i tak to robił; opuszczenie wzroku było jedynym, co potrafił teraz wykonać w swojej marnej obronie.
    Nie wiedział, czemu się nie wściekał. Nie miał wyjaśnienia dla nieustanne wypływających z niego przeprosin, których nie potrafił opanować. Po prostu nie umiał inaczej - za bardzo zależało mu na Yosoo, aby go zaatakować. Brakowało mu choćby grama pewności siebie, aby odgryźć się równie ostrymi słowami. Nie mógł kazać mu wychodzić, kiedy tak bardzo tego nie chciał. Mimo bólu, jaki teraz odczuwał, bo zdołał w tak szybkim tempie przekonać siebie samego, że na niego zasłużył. W końcu znaleźli się w tej sytuacji przez niego; wywołał mu o wiele więcej cierpienia swoimi słowami, aby to, co teraz przeżywał, miało jakiekolwiek znaczenie. Przekonywał siebie w tym wszystkim, a jednak nie potrafiło to uśmierzyć zacieśniającej się wokół jego brzucha pętli.
    To dźwięk otwieranych drzwi wyrwał go z otępienia i zmusił do podniesienia wzroku na Yosoo. A raczej zatrzaskujące się właśnie drzwi i straszliwą pustkę, jaka teraz przed nimi istniała.
    Zamarł ze zdrobnieniem na ustach, niemającym nawet okazji wybrzmieć. Z dłonią zawieszoną w połowie drogi, która próbowała powstrzymać chłopaka przed wyjściem, teraz mogąca jedynie z drżeniem opaść na klamkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłód, do którego był tak przyzwyczajony. Porządek wiecznie panujący w każdym pokoju i zakamarku. Zachowana niemalże perfekcyjna symetria pod każdym aspektem. Wszystko nagle sprawiało wrażenie zbyt przytłaczającego. Dziwnie go osaczającego, a zarazem zostawiającego po sobie pochłaniającą go pustkę, w której nie potrafił się zaszyć. Wystarczyła chwila ciszy, aby w pełni do niego dotarło, że został sam. Sam w pustym, tak mu znanym, a teraz dziwnie obcym, apartamencie. Z nieposprzątaną kuchnią przypominającą o porannym, błogim śniadaniu. Z niepościelonym łóżkiem, na którym dalej osiadał zapach Yosoo, wybijający się ponad wszystko. Przemoczona bluza dalej leżała niedbale na podłodze, a koc przesiąkał wodą osadzoną na kanapie, dopóki roztrzęsione dłonie Powella, nagle z przeszywającym, promieniującym z każdego rozcięcia, głębszej rany i podrażnienia skóry, bólem, nie podniosły okrycia i ubrania. Nie zdołał zrobić z nimi kroku, nim tracące na sile nogi zmusiły go do zajęcia miejsca na kanapie. Nie interesował go chłód bijący od obu materiałów, teraz bezwiednie ułożonych na jego kolanach. Nie interesował się niczym, kiedy chował twarz w rękach, wplatając dłonie w dalej mokre włosy i zaciskając na nich palce.
      Miał zrobić tylko jedno - być dla Yosoo, kiedy go potrzebował. Zaoferować mu bezinteresowne wsparcie; ramię, które zawsze było dostępne, jeśli potrzebował się wyżalić. Wyrozumiałość, niezależną od absurdu, który miejscami potrafił zaistnieć w ich rozmowach. Tylko tyle. Miał po prostu być przy nim.
      Zamiast tego zachował się jak największy drań. Zranił go, kiedy otworzył się przed nim, jak nigdy; opuścił wiecznie trzymaną gardę. Napluł na niego i jego własne uczucia, którymi odważył się z nim podzielić. Choć kompletnie nie o to mu chodziło, o czym i tak zdążył już zapomnieć.
      W przeciągu kilku minut zdołał stracić wszystko, co ostatnie lata trzymało go przy życiu. I to na własne życzenie.

      Yechan

      Usuń
  63. Spędził na kanapie… tak naprawdę nie wiedział ile czasu. Mogła minąć minuta, może dwie, ale równie dobrze godzina. Był zbyt przejęty zaciskającymi się na włosach i skórze głowy palcami, z trudem łapanym oddechem, którego nie potrafił unormować. Z chłodem, który owiewał jego ciało, choć siedział w mieszkaniu. Bo brakowało tego jednego, dokładnego ciepła. Ciepła bijącego od cudzego ciała, podświadomie również wyczuwalnego, kiedy stało kilka metrów dalej. Wypełnienia pustki w ten niby nieznaczny, a jednak kluczowy dla niego teraz moment.
    Starał się wygłuszyć wszystkie wyrzuty w głowie - swoje własne co do podjętej decyzji, jak i te, które miał okazję usłyszeć bezpośrednio. Z ust najbliższej mu osoby, której ufał bezgranicznie, mimo tego, że zdawał sobie sprawę, jak idiotyczne to było. Nie powinien był pokładać w nim tyle zaufania; nie powinien zrzucać na Soo takiego ciężaru. Wzbudzić potencjalnego poczucia powinności. Może nigdy w ogóle nie powinien był pozwolić sobie na to przełamanie się - odnalezienie w kimś miejsca na otworzenie się i danie ujścia trapiącym go myślą. Wyszliby lepiej na tym, gdyby dalej trzymał się swoich, surowych wobec siebie, reguł.
    Starał się wyrwać z amoku sprzątaniem, lecz każda próba spotkała się z niepowodzeniem. Nie dał rady odłożyć mokrych rzeczy gdzieś w łazience. Przy samym podniesieniu brudnych talerzy jego dłonie drżały jeszcze mocniej, a żołądek skręcał się i wywoływał przytłaczające go mdłości. Nie mógł pościelić łóżka, zamierając przy granicy materaca i ledwo muskając czubkami palców wymiętą poduszkę, na której spał Yosoo. Może byłby nawet w stanie dojrzeć na białej poszewce najbledszy, ledwie widoczny ślad po różowej farbie - coś, co również miał w zwyczaju mu wypominać, choć zawsze skrupulatnie je prał i szykował na jego kolejne przyjście.
    Z każdą godziną było mu coraz ciężej. Skręt żołądka nie pozwalał mu choćby na ulotną myśl o jedzeniu, od razu ściskając się jeszcze bardziej, wraz z gardłem. Nie potrafił zająć się czymkolwiek innym, niż zatracaniem się we własnych myślach. Spotykał się z coraz większymi wyrzutami sumienia, z myślą o tym, że pozwolił mu wyjść w chwili egoistycznej słabości, a teraz nawet nie wiedział, dokąd poszedł. Co się z nim działo. Czy wszystko było w porządku.
    Chciał zadzwonić. Trzymał telefon dobre kilka minut - może dłużej, czas przelatywał mu przez palce, a zarazem niemiłosiernie się dłużył. Lecz nigdy nie wykręcił zapamiętanego numeru. Bo wiedział, że Yosoo nie odbierze. I wiedział, że było to ostatnim, czego chciał lub oczekiwał. Ale nie potrafił siedzieć bezczynnie.
    Po raz kolejny pękł. Sięgnął po jedną z linii ratunkowych, aby wykluczyć grono potencjalnych opcji. Napisał pod niewinnym, nic nieznaczącym pretekstem do kilku z dzielonych znajomych. Łagodnie, obojętnie wypytał, czy rozmawiali ostatnio z chłopakiem, za każdym razem używając innej, zwodniczej wymówki. Podczas gdy tak naprawdę, z każdą odpowiedzią nie umiał stwierdzić, czy czuł ulgę, czy jeszcze większą panikę.
    Doprowadziły jednak do czegoś dobrego. Każdy, negatywny odzew uświadamiał go w jednym; przypominał o usłyszanych tydzień temu słowach. Niedosłowne, owiane nutą tajemnicy, a zarazem zdradzane pozytywną i ciepłą barwą głosu, kiedy opowiadał mu historię. Dziwny spokój i wyjątkowość miejsca, nigdzie indziej spotykana w Nowym Jorku.
    Przeklęte, a zarazem urzekające, zoo, w którym Yosoo zaryzykował własnym bezpieczeństwem, byleby on mógł wyjść z tego bez szwanku. Miejsce, gdzie gwałtownie docierało do niego wszystko z dwojoną siłą; gdzie przekonywał się, jak bardzo pragnął spędzać z nim tak każdą chwilę, niezależnie od tego, co ich otaczało.
    I po raz kolejny stał przed ogrodzeniem po godzinach otwarcia placówki. Z pozostawioną przez przyjaciela kurtką, kurczowo zaciskając na niej jedną z dłoni. Z przyspieszonym oddechem, bo nie dał rady nawet podnieść kluczyków od samochodu i zdecydował się przyjść bezmyślnie piechotą. Z dygoczącymi ramionami, bo w międzyczasie zapomniał zabrać czegoś na wierzch dla siebie samego oprócz naciągniętej na siebie podczas dnia bluzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwyceniu barierki brakowało pewności, a drżące palce z trudem owijały się wokół chłodnego metalu. Nieświadomie unosił swój ciężar, aby przerzucić go wraz z kurtką na drugą stronę. Zbyt pochopnie, bez pomyślunku i dodatkowego planu. Z uginającą się pod nim nogą, kiedy krzywo stanął i z kolejną dawką piekącego bólu, kiedy podpierał się dłońmi o nierówną ścieżkę, aby uniknąć całkowitego, żenującego upadku. Z nieurokliwym przetarciem na dresach w miejscu, gdzie jego kolano spotkało się z ziemią. Nie zwrócił jednak na to wszystko uwagi, kiedy wydarzyło się przeszło w przeciągu kilku sekund. Był zbyt przejęty gwałtownym podniesieniem się i upewnieniem, że kurtka na tym nie ucierpiała. Ignorował nieznośny dyskomfort, którego po raz kolejny dorobił się przez swoją nieuwagę, teraz idący od dłoni i zapewne obitego kolana. Przyspieszył jedynie kroku, starając się przypomnieć sobie drogę, którą prowadził go Yosoo. Zgubił się, nawet kilka razy i za każdym razem cudem unikał wejścia prosto pod oświetlającą otoczenie lampę, czy pod nos któremuś z oddalonych ochroniarzy.
      W końcu usłyszał ciche piski. Zapamiętane tak wyraźnie, dziwnie utęsknione, ptasie odgłosy, za którymi samoistnie powędrował, czując jedynie, jak gula w gardle na nowo narasta, wraz ze strachem i stresem.
      Cały ten czas nie przemyślał tego, co planował tak naprawdę zrobić. Nie wiedział, co powie. Nie wiedział, czy w ogóle powinien coś powiedzieć. Nie zdążył nad tym pomyśleć, kiedy widok siedzącego na ławce Yosoo przyniósł ze sobą kujący miks emocji, z którym nie potrafił sobie poradzić. I który zaprowadził go obok, zmusił do wyciągnięcia zdradliwie drżącej dłoni, kurczowo trzymającej kurtkę w jego kierunku, a zarazem nie potrafił namówić go do przerwania milczenia.
      Wiedział, że gdy tylko rozchyli wargi, nie powstrzyma tkwiących mu w gardle przeprosin i łez, ponownie cisnących mu się do oczu.

      Chan

      Usuń
  64. Zdawał sobie sprawę, że jego obecność nie była czymś chcianym. Spotkał się z tą myślą jeszcze przed wyjściem z mieszkania, przed dojściem do wniosku, że chłopak znajdował się właśnie tutaj. Dostał jasny sygnał, że Yosoo nie chciał go widzieć. Możliwe, że nawet nie chciał mieć z nim nic więcej wspólnego, swoim wyjściem i trzaśnięciem drzwi zamykając również te prowadzące do ich przyjaźni, czy może coraz bardziej komplikującej się relacji. Tej, której dalej jasno nie określili.
    Usłyszane słowa jedynie potwierdziły jego przekonanie, i zmusiły do dalszego trzymania własnej odpowiedzi na czubku języka. Bo wiedział. Zdawał sobie sprawę, jak namieszał wcześniej, jak i z tego, do czego doprowadził teraz, utrudniając im niemalże wszystko. Doprowadzając do zrujnowania tego, co budowali - może miejscami za szybko i nieuważnie. A i tak nic innego nie dałoby rady przejść przez jego usta, kiedy stracił zaufanie wobec własnego głosu i tego, czy potrafiłby nad nim zapanować w tak kluczowej chwili, jak ta. Gdzie pojedynczy, głośniejszy szmer mógł doprowadzić do zlecenia się ochrony.
    Zacisnął więc jedynie palce na kurtce, nie biorąc pod uwagę tego, że mógł ją teraz brudzić ziemią i niezaschniętym jeszcze zadrapaniem, jakiego się dorobił chwilę wcześniej. Odnajdywał w tym marny punkt zaczepienia. Możliwość wytrwania w swoim miejscu, choć ostatkami sił. Pozwalało mu to zająć czymś dłonie, a tym samym samego siebie, nawet jeśli tylko na krótki moment i nieświadomie.
    Starał się zignorować kolejny, tym razem może i niezamierzony, cios, trafiający w wyniszczony, a zarazem obnażony z masy wybudowanych wokół siebie murów, czuły punkt. Bo przecież chciał być dla niego całkowitą tego odwrotnością - szansą na ustabilizowanie życia, znalezienie w nim tego pewnego elementu, który pozwalał poczuć wybawienie od niechcianego pędu i codzienności. A zamiast tego wprowadził jeszcze więcej zamieszania. Naruszył wyznaczoną mu przez rodziców ścieżkę, wyrządzając przy tym więcej krzywd, niż potrafił w danym momencie zliczyć.
    Z trudem przyszło mu utrzymanie wzroku na przyjacielu. Już po dwóch sekundach musiał go odwrócić, kiedy przenikliwe spojrzenie zbyt bardzo wdzierało się do środka i obdzierało z rozszarpanych, ochronnych warstw, które równie dobrze mogły teraz nie istnieć. Odbiegł własnym gdzieś na bok; zwrócił go na jednego z wielu, obecnych w klatkach, ptaków, acz kompletnie się na nim nie skupiał. Nie przywołałby, jakiego był koloru, czy należał do tych większych, pokaźniejszych, czy może tych skromniejszych, dla niektórych nijakich, a dla Yechana dziwnie znajomych. Musiał jednak utkwić wzrok gdzie indziej, niż w kruchej postaci Yosoo. Tylko tym razem będącej w takim stanie z jego winy. Przez jego słowa i nieprzemyślane decyzje. Prezentował się niemal identycznie, jak poprzedniego dnia, gdy stanął w drzwiach jego mieszkania. Bliski pęknięcia, zdruzgotany po rodzinnej kłótni, do której również bezpośrednio się przyłożył.
    Z każdą myślą, jaka przebiegała mu przez głowę, zapewniał samego siebie, jak bardzo niepotrzebny był w życiu przyjaciela. Jak wiele szkód mu wyrządził, nieraz bez udziału świadomości. Bez kierowania się takim zamiarem.
    I mimo tej świadomości, znowu stał przed nim. Wpraszał się w jego życie i podejmowane decyzje, choć dostał jasny sygnał, że był niechciany. Czemu ten jeden raz nie mógł wrócić do starych przyzwyczajeń. Do tego wszystkiego, co zostało mu wytknięte i usunąć się z życia przyjaciela po pierwszej, nawet tej pośredniej, prośbie o wykonanie tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero po kolejnych, cichych słowach spróbował ponownie na niego spojrzeć. Na marniejącego chłopaka, z zaczerwienionymi oczami, jak i dłońmi od chłodu. Z nieznacznie wywijającymi się w poszczególnych miejscach włosami przez wcześniejsze niewysuszenie ich. Z lekko drżącymi ramionami od chłodu, co jedynie wywołało kolejny zacisk palców i nieznaczne, zdystansowane, podsunięcie kurtki po raz kolejny w kierunku Yosoo. Jego chwilowe zamknięcie oczu wydawało się czymś zbawiennym, chwilą, aby otarł rękawem bluzy oczy i naciągnął go na rozedrganą dłoń, aby zakryć jej opłakany stan
      — Weź ją — poprosił ze wstępnym zawahaniem się, może przerażeniem po usłyszeniu własnego słabego i zrozpaczonego głosu, ledwie przebijającego się przez cichy świergot poszczególnych ptaków, kiedy z jego ust padła kolejna, równie mizerna, prośba, łamliwie przechodząca przez jego usta — I wróć do mieszkania, proszę.

      Yechan

      Usuń
  65. Odruchowo, nieelegancko pociągał sporadycznie nosem podczas dalszej walki z napięciem i łzami, które napierały na oczy jeszcze bardziej z każdym słowem przyjaciela, jak i przez chłód coraz agresywniej obejmujący jego ciało, wybudzające niekontrolowanie, słabe drżenie przy kolejnych podmuchach wiatru
    — Ty też — odpowiedział niezbyt błyskotliwie, acz zgodnie z prawdą. Yosoo musiał marznąć, a Yechan musiałby być głupi lub ślepy, żeby tego nie zauważyć. Nie wiedział, ile spędził w zoo czasu, lecz wystarczyła sama świadomość, że już od jakiegoś czasu znajdował się na dworze. Bał się pomyśleć, że od samego momentu opuszczenia mieszkania, od którego minęło kilka, prawdopodobnie blisko kilkunastu godzin.
    Chciał mu ją oddać, nie czuł potrzeby, aby okrywać trzęsące się ramiona kolejną warstwą, a mimo to posłusznie, choć niedbale i z bliźniaczym roztrzęsieniem naciągnął kolorową kurtkę na siebie. Wręcz odurzająco pachnącą siedzącym na ławce chłopakiem. Zbyt boleśnie przedzierającą się do jego nosa i wzmagającą każdy z odczuwanych dyskomfortów. Nie potrafił stwierdzić, czy faktycznie z tego powodu - przez brak komfortu i niechęć, czy może przez ból i dosypywanie soli do rozdrapanych doszczętnie ran, które teraz się na nim prezentowały. Otwarcie, bez możliwości ich zakrycia lub zamaskowania marną wymówką. Za bardzo ujawnił, jak bardzo wziął to wszystko do siebie. Choć wiedział, że nie powinien. Że gdzieś w odmętach rozsądku zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie były ciosem poniżej pasa i niedozwoloną zagrywką, byleby wyjść z sytuacji zwycięsko, czy może zdobyć kilka chwil dla siebie
    — Za pięć minut ty masz ją ubrać — mruknął jedynie niewyraźnie, rozluźniając instynktownie zaciskające się na rękawach dłonie, które mimo to, zdążyły już ubrudzić okrycie mieszanką piachu i zaschniętej krwi. Wyrwał się na moment z pędu myśli tylko po to, aby zaraz do niego wrócić.
    Do sytuacji z rana i tego, jak każde ze słów idealnie wiedziało, gdzie trafić. Do tego, że sam się o to tak naprawdę prosił przez swój kompletny brak talentu co do wyrażania siebie, czy do bycia tym potrzebnym Yosoo filarem. Do stresu, który niebezpiecznie szybko do niego wracał, kiedy docierało do niego, gdzie był i co zrobił. Znowu włamał się na teren zoo, tym razem sam, o wiele mniej umiejętnie i z setkami dowodów na to, że nie był przypadkowym gościem placówki, który się zgubił i nie wyszedł o czasie. Dziura w spodniach, przedarte dłonie, jak i cały jego wygląd, prezentujący się o wiele mniej, niż korzystnie, mogły świadczyć tylko o jednym. Z trudem jednak potrafił skupić się na tym czynniku, wywołującym stres. Był obecny, przypominał o sobie, lecz Yechan myślał tylko o tym drugim. O panice, jaka na nim osiadała z myślą, że to mogła być jego ostatnia szansa na rozmowę z Yosoo. Ostatnia szansa na zobaczenie go, nim postanowi zerwać ich znajomość po zostaniu zdradzonym.
    Chwila milczenia, obejmująca tylko trzy minuty, sprawiała wrażenie kilku godzin. Tkwił w zajmowanym przez siebie miejscu, hamując się przed odruchowym skubaniem materiału kurtki, zastępując ją odruchowo skórą dłoni, tak bez pohamowania oddając się nieznośnemu tikowi. I czekał. Czekał na reakcję ze strony Soo - jakąkolwiek. Złość, obojętność, cokolwiek. Po prostu chciał, aby coś powiedział, nawet jeśli miało być to kolejnym odrzuceniem i przerwaniem jednej z nici podtrzymujących ich relację. Kiedyś sprawiających wrażenie wykonanych ze stali, a teraz wyglądających na niesamowicie kruche.
    I mimo gotowości na usłyszenie czegokolwiek, poczuł zacisk gardła, kiedy spomiędzy warg Yosoo padła kolejna odmowa, czy raczej coś na jej wzór. Zaciskał zęby, aby zmusić się jakkolwiek do wzięcia stabilniejszego oddechu, a zarazem powstrzymać drżenie ust, złudnie licząc na to, że dalej miał szansę prezentowania opanowanego frontu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie możesz tutaj spać. Albo na komisariacie — zaprzeczył, mimo strachu, jaki odczuwał przy tej próbie postawienia się. Łapał się teraz na tym, choć podświadomie, że zwyczajnie bał się powiedzieć cokolwiek. Że powie coś nie tak; nie w tym kierunku; zbyt poprawnego, a może zbyt wycofanego i niepewnego. Wyuczonego i dopasowanego sytuacji, a może za bardzo nakierowanego chwilą sytuacją. Że jeśli powie coś, co z serca cisnęło mu się na język, nie da rady przy tym wytrwać, zaraz się wycofując. Każda opcja wydawała mu się teraz tą błędną.
      — Wróć przynajmniej na tę jedną noc, potem… — zawahał się, nie wiedząc, jak chciał skończyć zdanie. Potem da mu spokój? Spodziewał się po tych słowach złości. Potem może iść? Nie chciał sprawić wrażenia, że chciał się go pozbyć. Więc potem co? Sam już nie wiedział, przez co panikował z każdą sekundą coraz bardziej, starając się przy tym tego po sobie nie pokazać — potem zobaczysz.
      Tych też żałował. Żałowałby chyba wszystkiego, co teraz powie. Doszukałby się w każdym słowie czegoś, co nie powinno było teraz wybrzmieć. Nakręcał siebie samego, zmuszając nogi do większego drżenia tak jak dłoni, w każdym momencie będąc gotowym zrzucić to na panujący chłód.
      Brnąłby w to dalej, gdyby nie niespodziewane, wybijające go tak umiejętnie z krzywego, narzuconego niespodziewanie, rytmu, wyznanie Yosoo. Błędne, kompletnie niepokrywające się z tym, co Powell odczuwał od jego wyjścia. Był może krótki, nieważny moment, podczas którego chciał, żeby zniknął mu z oczu. Czy może raczej, podczas którego to on chciał zniknąć mu z oczu. Ukryć się przed tym rozemocjonowanym, zbolałym spojrzeniem, w którym potrafił doszukać się jedynie szczerości, kiedy potrzebował zapewnienia, że wszystko, co usłyszał, nic nie znaczyło
      — Nie mów głupot — zaczął, zbierając się jedynie na grymas marnie udający cień uśmiechu, nieprzebijający się przed rozedrgane wargi, a zarazem pozwalający pojedynczym, nieobjętych rozpędzonymi myślami słowom na ujrzenie światła dziennego — Potrzebuję Cię.

      chan:/

      Usuń
  66. Jak to nie? Skąd Yosoo mógł wiedzieć, czego Yechan potrzebował, a czego nie, skoro on sam nie był tego pewien. Choć mimo tego, chwilami był przekonany, że to nie woda, powietrze i forma jedzenia były potrzebne mu do życia, ale właśnie Soo. Jego bliskość, wsparcie, nawet samym byciem na wyciągnięcie ręki. Ukojenie w tym, że ktoś go potrzebował. A teraz dowiadywał się, po raz kolejny, że nie było to prawdą.
    Nie o to chodziło przyjacielowi. Nie taki miał zamiar w swoich słowach i po raz kolejny, chłodno myśląca część, ta już dawno wyciszona i wyłączona z podświadomości, wiedziała o tym. Rozumiała przekaz dokładnie tak, jak powinna. Widziała to, że pod czysto logicznym, biologicznym i rzeczywistym względem, nie potrzebowali siebie wzajemnie do życia. Ich zniknięcie nie doprowadziłoby do wyniszczenia cyklów biologicznych w organizmie, nie sprawiłoby, że Yechan straciłby możliwość… po prostu życia. Jednak dla niego tak było.
    Czuł, z każdym dniem coraz bardziej, że robił się zależny od Yosoo. Zbyt zależny, lecz nie umiał nic na to poradzić. Przy każdej z ich kłótni, nawet tej pierwszej, która zaogniła dalszy ciąg wydarzeń, widział, jak trudno funkcjonowało mu się bez niego. Popadał o wiele szybciej i groźniej w błędne koła, jakim sam dawał początek. Wątpił jeszcze bardziej w każdą z podejmowanych decyzji, chwilami nie będąc nawet w stanie, aby podjąć jakąkolwiek. Wrzucał się w wir zdradliwych mechanizmów, tylko po to, aby chwilę później wszystkiego żałować. Czy wręcz przeciwnie, wracał do zwyczajów z początku studiów, tych, które dalej pielęgnował, lecz na zawyżonym nasileniu. Studiował, dopóki przez pieczenie oczu nie dorobił się bólu głowy. Spędzał na basenie kilka bitych godzin, nie biorąc pod uwagę swojego zdrowia i zmęczenia, jakie ogarniało jego ciało przy każdej, kolejnej długości. Zajmowało to jego głowę, pozwalało skupić się na czymś innym, a w dodatku coś na tym zyskiwał.
    Ale Yechan nie chciał tak żyć. Życie było ostatnim, o czym wtedy myślał, skoro w chwilach, kiedy nie mógł zająć się czymkolwiek innym, niż zatapianie się w wirze wspomnień i “co by było gdyby”, nie czuł niczego więcej, oprócz bezsilności i zrezygnowania. Jasnej decyzji, że to wszystko było tak naprawdę bez sensu.
    Potrzebował Yosoo, niezależnie od tego, co ten próbował mu teraz wmówić, czy może prędzej wyjaśnić. A jednak nie był w stanie się postawić, zaciskał jedynie mocniej wargi i wbijał palce w dłoń, słuchając kolejnych słów. Równie dotkliwych, choć zaznaczających prawdziwą enigmatyczność tego, co próbował mu przekazać. Nie podobało mu się. Nienawidził tego nagłego, ponownego, odwrócenia ról, kiedy to Yosoo podchodził do wszystkiego racjonalnie, logicznie, kiedy emocje odgrywały pierwsze skrzypce. Starał się podzielić jego tok myślenia, teraz tak mu mieszający w głowie, utrudniający zrozumienie czegokolwiek, a jedynie komplikujący wszystko jeszcze bardziej. W tym jednym jednak mógł, nawet teraz, się zgodzić - cokolwiek było między nimi, było cholernie skomplikowane.
    Instynktownie wykonał spłoszony krok w tył, lekkie spięcie i drgnięcie ciała, kiedy przyjaciel podniósł się z ławki i stanął zaraz przed nim, nagle niwelując obecny od dobrych kilku minut dystans, a tak naprawdę od kilkunastu godzin. Zorientował się za późno, z wbitym już, równie wystraszonym spojrzeniem, po raz pierwszy w twarz Yosoo, dopiero po tych kilku sekundach wracając na zajmowane wcześniej miejsce, z kolejnymi przeprosinami cisnącymi się na usta. Nie chciał się go bać, a nie wiedział, co czuł, jeśli miał być ze soba szczery. Nie chciał robić czegokolwiek, co mogłoby wzbudzić w przyjacielu poczucie winy, kolejną falę, zrozumiałej i słusznej, złości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przełknął odruchowo ślinę, kiedy Yosoo powrócił słowami do chwili przed jego wyjściem, zastygając jednak dalej w bezruchu. Nie skinął nawet głową, nie potrafił przyznać mu racji, choć część jego zdawała sobie sprawę z tego, że tak było. Przecież znał te przeklęte zagrywki Soo, ale przede wszystkim to, jak skuteczne były. Wątpił jednak za bardzo w siebie samego, aby uwierzyć, że na to nie zasłużył. Było odwrotnie. Był przekonany, że każde z celnie wymierzonych słów było czymś, co powinien był usłyszeć.
      Mnie też boli. Cisnęło mu się na usta, nie tylko pod względem wybuchu złości, którego był odbiorcą, ale i o całokształt. O wszystko, co miało miejsce i odciskało się na nim nieprzerwanie od pierwszego uniesienia się Yosoo. Ale nie mógł mu tego powiedzieć. Nie, kiedy był świadomy, jaki miało to wydźwięk. Oskarżycielskie, wytykające winę, której nie powinien się w nim teraz doszukiwać, bo jedyne co chciał zrobić to podkreślić, że dał radę osiągnąć to, czego chciał. Nieważne, jak pokrętnie i krzywo to brzmiało, w dobrym tego znaczeniu
      — Też nie potrafię tego nazwać — pokręcił marnie głową, zsuwając ostrożnie, czy raczej z trudem, kurtkę z ramion, co rusz odbiegając wzrokiem w każdym innym, niż przed siebie, kierunku — I też tego… nie rozumiem. Ale nie obchodzi mnie, że to nie jest potrzeba — przyjrzał się z drobnym grymasem pobrudzonym z jego winy rękawom, nim wyciągnął okrycie w kierunku przyjaciela. Po pięciu minutach, tak jak ustalił, dopiero wtedy spoglądając mu w oczy — Bo nie chcę- nie mogę Cię stracić, Soo.

      channers

      Usuń
  67. Walczył z samym sobą. Z pragnieniem przyciągnięcia Yosoo do siebie, owinięcia wokół niego swoich rąk i zapewnienia, że nigdy więcej go tak nie zrani. Że będzie uważał na swoje słowa, że nie popełni błędu i zawsze będzie gotowy pomóc, kiedy tylko tego potrzebuje. I z przytłaczającym strachem. Setką wątpliwości, jakie na nowo zrodziły się w jego umyśle - niepewność co do samego siebie. Tego, co robił, nawet jeśli chodziło o błahostkę jak przywdzianie sztucznego uśmiechu, zamiast zachowanie neutralnej miny, ale i o ten odpowiedni dobór słów, z którym zawsze sobie nie radził. Potrafił nim władać tylko, kiedy okłamywał również samego siebie - kiedy prezentował wybrany front, a bardziej postać. Taką, co miała wyznaczone cechy i cele, w której nie musiał przejmować się tym, że samym sobą, swoją najszczerszą wersją, kogoś zrani lub zniechęci do siebie. Było łatwiej, kiedy udawał kogoś innego, choć nieraz była to po prostu jego przerysowana wersja. Posiadająca te same cechy, zwyczaje i zamiary. Ale mógł, jakimś najmniejszym szczegółem, oddzielić siebie od niej.
    Część jego chciała również parsknąć śmiechem. Dojrzeć absurd sytuacji, swojego własnego zachowania i toku myślenia, który tak bardzo odbiegał od rzeczywistości. Jednak zbyt bardzo wierzył we własne słowa, mimo uporu ze strony Yosoo. Bo skąd miał wiedzieć, że go nie traci? Tak naprawdę był przekonany, że już go stracił, wraz z wyjściem przyjaciela z mieszkania. Wraz z trzaśnięciem drzwi, tak jawnie symbolizującym zamknięciem tych, które istniały w ich relacji. Nie docierał do niego brak sensu, a przede wszystkim żałosna dramaturgia tego podejścia. Zapędził samego siebie w przysłowiowy kozi róg, z którego nie potrafił wyjść. Na pewno nie samodzielnie.
    Był gotowy go znowu przeprosić; coś, co zazwyczaj przychodziło mu z takim trudem, a ostatnio wylewało się z niego przy każdym, najmniejszym przewinieniu. Był gotów zrobić wszystko, byleby Yosoo się nie obwiniał, a zarazem mu wybaczył za bezmyślne działanie, które było katalizatorem okropnej burzy i bólu, jaki mu sprawił.
    Finalnie wzruszył niemrawo ramionami, nie mając siły na tłumaczenie się. Wszystko, co cisnęło mu się na usta sprawiało wrażenie nieadekwatnego. Potencjalnie wywołującego kolejną salwę złości i niepotrzebnego napięcia między nimi, którego starali się właśnie wyzbyć. Nie chciał też jednak kłamać. Tak naprawdę nigdy nie chciał okłamywać Yosoo, choć nieświadomie robił to na każdym kroku. Zatajaniem fragmentów swojego życia, ujawniając je dopiero po tylu latach. Ukrywając targające nim emocje. Kłamał w jego imieniu, jak w restauracji, chociaż widział, że chłopak tego nie chciał. I nigdy nie robił tego złośliwie, wywołanego niechęcią, czy brakiem zaufania. Był przekonany, że robi to dla jego dobra, nieraz będąc gotowym brnąć w kłamstwo aż do samego końca. Jednak zawsze pękał. Pękał albo zamiast obrony, jedynie go ranił. Jak dzisiaj, jak w restauracji, kiedy podjął się próby wykrzywienia przebiegu historii, a jedynie narażając ich na większe niebezpieczeństwo. I znalazłby jeszcze tysiące innych przykładów, kiedy nieudolna próba pomocy, kończyła się druzgoczącymi skutkami.
    Panująca między nimi cisza była najkrótszą dotychczas. Miał wrażenie, że nie zdążył podjąć się kilku prób panicznego, acz stłumionego, wypełnienia płuc powietrzem, nim Yosoo ponownie się odezwał. Zwrócił na siebie uwagę, acz Powell dalej z trudem utrzymywał spojrzenie właśnie na nim. Na malującym się w oczach bólu, trzęsącej się sylwetce i zbyt lekkim ubiorze, jak na otaczającą ich pogodę. Preferował zawiesić go na wyciągniętej jeszcze kurtce, na odstawionej na ławce torbie, czy zarysie klatki, widzianej kątem oka. A zarazem nie potrafił odwrócić go na dłuższą chwilę, obawiając się, że doprowadzi tym do jego zniknięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeprosiny.
      Przeprosiny były ostatnim, czego Yechan oczekiwał od Yosoo. W życiu codziennym, podczas kłótni, czy tym bardziej teraz. Przeprosiny, na które myślał, że nie zasłużył, lecz nie mógł zignorować ukłucia w sercu, kiedy padły po raz pierwszy. I po raz drugi, wraz z delikatnym ciężarem kurtki ponownie na jego ramionach, ku jego zaskoczeniu. I jeszcze raz, z towarzyszącym im zdrobnieniem, mimowolnie wywołującym blady uśmiech na jego twarzy, zaraz przejęty niespodziewanym grymasem ze wzruszenia. Szklistą otoczką oczu, którą wstrzymał sobie pośpiesznym złapaniem oddechu przez nos i zaciśnięciem zdradliwie drżących warg.
      Podniesienie wzroku nie pomogło mu w zachowaniu pozornego spokoju. Nie, kiedy dojrzał błyszczące od łez oczy przyjaciela, jak i pojedynczą, znajdującą ujście, aniżeli tkwiącą na powierzchni. Wszystko połączone ostatnimi słowami, ściskającymi jego żołądek, bo to nie on powinien słuchać teraz takich słów.
      Wiedział lepiej, niż wszczynać kłótnię. Nie tutaj. Najlepiej już nigdy, choć wiedział, że była to nieunikniona część życia i tej relacji. Zamiast tego; zamiast sięgnąć po porcję argumentów, że nie musiał mu nic udowadniać, że nie musiał go przepraszać, wyciągnął w jego kierunku dłoń. Powoli, z ostrożnością i dozą niepewności. Niemal jak za pierwszym razem; przy ich pierwszej, poważniejszej rozmowie i braku stabilnego gruntu co do tego, co na nich czekało. Co do jego reakcji na dotyk, czulszy od tych dotychczas im wtedy znanych. Z podobnym, niemalże identycznym, zawahaniem przysunął dłoń do jego twarzy, aby z wystraszoną delikatnością zetrzeć spływającą wzdłuż policzka łzę
      — W takim razie wróć ze mną, proszę.

      równie broken chan

      Usuń
  68. Tęsknił. Nawet za czymś tak drobnym, jak możliwość poczucia skóry Yosoo pod palcami, na ulotny moment i w drobnym, niewinnym geście. Nawet mimo tego, że nie zdążyła minąć cała doba, odkąd robił to ostatnio. Zwyczajnie za nim tęsknił; do tego stopnia, że za jego serce szarpnęła kolejna fala emocji, kiedy w końcu mógł sobie na to pozwolić.
    Z gorzkim posmakiem w ustach, kiedy wyczuł pod palcami wilgoć. Z kolejną falą strachu, kiedy nagle poczuł coś owijające się wokół jego nadgarstka, uniemożliwiając odsunięcie. Z kolejnym bolesnym uciskiem serca, kiedy usłyszał i zauważył zdobiący twarz Yosoo płacz, który sam wywołał.
    Liczył, że drgnięcie palców nie wystarczyło, aby zdradzić ten niepożądany odruch, teraz niepotrzebnie wryty w jego pamięć. Rozluźnił je pośpiesznie, oddał się niemej prośbie z jego strony, za chwilę będąc w stanie rozpocząć znane, równie utęsknione, sunięcie palcem po miękkiej skórze; w dziwnie kojącym również dla siebie, geście. Zaciskał dalej coraz mocniej zęby z każdą, kolejną łzą, jaką widział spływającą po jego twarzy, czy towarzyszące temu drżenie ciała.
    Nieustannie wracał myślami do tego, że nigdy nie chciał być powodem takiego stanu, a jedynie jego końcem. Kimś, kto potrafił wyciągnąć Yosoo z trudnej chwili. Karcił samego siebie, dopóki nie zatracił się po raz kolejny we wlepionym w siebie spojrzeniem, wyrażającym teraz tak wiele. Odpowiadającym na masę pytań, choć nawet nie był tego do końca świadom.
    Zapomniał przez moment, że czekał na odpowiedź, jak i o tym, że stali dalej w zoo. Zoo, w którym znajdowali się, po raz kolejny, nielegalnie i ryzykowali kolejnym starciem ze strażnikami. Był to dla niego problem zbyt odległy, uciszony wcześniejszymi zmartwieniami, tymi, które na niego czekały, ale i… ulgą, jaką teraz poczuł. Szczęściem, że faktycznie go nie tracił, a miał ponownie przy sobie, na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, lecz jeszcze chwilę temu dawał opanować się zwątpieniom, przekonującym go w tym, że nie zobaczy go już nigdy więcej.
    Mógł zaprzeczać samemu sobie. Wiedział o tym, lecz liczył, że nie zostanie to nieodpowiednio odebrane przez przyjaciela. Pragnął oddać się potrzebie bliskości, poczuciu bijącego od niego ciepła zaraz przy sobie. A jednak nie potrafił wyzbyć się uporczywych, niechcianych obaw, jakie znalazły możliwość wykiełkowania i utkwienia w jego podświadomości, sprawiając, że działał bez większego pomyślunku.
    Dopiero pośpiesznie przytaknięcia przypomniały mu o wypowiedzianej chwilę temu prośbie, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że mógł oczekiwać za dużo. Ale… czy powinien dalej tak myśleć, skoro się zgodził? Skoro tak mu na tym zależało, a Yosoo nie zaprzeczył, a raczej kompletnie odwrotnie. Zapewnił w tym, że chciał z nim wrócić, po raz kolejny przypominającym o czającym się wszędzie współczuciu, zmuszającym go do przywdziewania grymasu w próbach pohamowania kompletnego zeszklenia się oczu.
    Spiął się po raz kolejny, kiedy poczuł Yosoo tak blisko. Jego ciało doklejonego do swojego; zapach, wypełniający każdą komórkę i równie przytłaczająco, co teraz potrzebny. Rozluźnił się równie prędko, co spiął, bezwiednie oplatając wokół niego ręce. Chciał wpleść jedną z dłoni we włosy, prędko jednak zostając uświadomionym, że nie byłby to najlepszy pomysł. Został przez to przy niekontrolowanym zaciskaniem ich na materiale koszuli. Trzymaniu go jak najbliżej siebie, dopóki było mu to dane. Niepozwoleniu na to, aby jego postać okazała się nieśmiesznym widmem, które przy zelżeniu chwytu rozmyje się tuż przed jego oczami.
    Chciał go zapewnić, że nie musiał go przepraszać, a że przede wszystkim nie miał za co. Pozwolił mu jednak mówić, milcząc i wstrzymując się od gwałtowniejszych ruchów, aby przypadkiem nie zagłuszyć sobie stłumionego przez bluzę, głosu przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mógł spodziewać się wszystkiego, choć nie myślał od dobrego czasu jasno. Poruszenia każdego, możliwego tematu. Oprócz tego, który zbił go z tropu, ale przede wszystkim zmusił do nieznacznego, nieodczuwalnego odsunięcia się, aby objąć własne ciało wzrokiem
      — …dobrze wiedzieć — odezwał się po chwili, bardziej zaskoczony, aniżeli zły. Szczerze wątpił, że jeszcze się tutaj kiedyś znajdzie, a szczególnie sam. Nie zdziwiłby się więc, gdyby Yosoo nigdy mu o tym nie powiedział. Ale to zrobił, a Yechan po raz kolejny poczuł ściskającą serce dumę i poruszenie, bo przecież nie musiał tego robić. Mogł go okłamać, czy przekoloryzować. Zostawić temat w tyle, skoro nie miał nigdy wrócić. A jednak się przyznał, zmuszając teraz Powella do poczucia dodatkowego stresu przez porażkę, jaką pośpiesznie zaliczył, przypominającej o sobie przez zostawione pamiątki. Zdołał się na słaby, blady uśmiech, a bardziej grymas, kiedy potencjalny obraz nakreślił się w jego oczach, koniec końców decydując, że nie był czymś, co powinno ujrzeć światło dzienne. A jedynie odgrywało rolę wracającej do niego karmy, i tak o sobie przypominając, jak i rzucając się w oczy w innym, bardziej oświetlonym miejscu.
      Nie zamierzał się nad tym rozdrabniać, skoro trzymał w dłoniach to, na czym mu zależało. Trzymał w nich Soo. Soo, chętnego do wspólnego powrotu, którego nie mógł teraz stracić, jeśli chciał przetrwać noc.
      — W takim razie prowadź — zaproponował łagodnie, sygnalizując lekkim rozluźnieniem swoich palców i ucisku, że powinni pewnie niedługo wracać, choć miało głównie na celu zdobycie szansy do przetarcia własnej twarzy. Docierało też do niego z każdą chwilą ledwie trzeźwiejącego umysłu, gdzie, jak i dlaczego był. Tym samym dając dodatkowe źródło stresu — A jak wyjdziemy, to ogarnę jakąś taksówkę.

      Channie

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  69. Dał się po prostu pociągnąć. Nie stawiał oporu, oprócz ponownego, nieproszonego drgnięcia dłoni, powoli dochodząc do wniosku, że na nowo zaistnieją jako część jego reakcji. Nie chciał tego. Bał się, do czego mogą doprowadzić, chociaż nie wyrażały nic więcej, oprócz na nowo obudzonego strachu. Strachu, z którym zamierzał walczyć już teraz, lecz nadal nie czuł nad nim choćby grama kontroli. Strachu, który może i był wzmocniony bolesnymi słowami, lecz o które sam się prosił, przez co jeszcze bardziej go denerwował. Bo czemu bał się czegoś, do czego sam doprowadził?
    Wystarczyła jednak ta, wyczuwalna w pewnym chwycie, czułość ze strony Yosoo. Kojąca na nowo rodzące się nerwy dotyczące ich pobytu w zoo, który z każdą minutą przypominał o tym, że był przestępczym wykroczeniem. Szli w ciszy, którą sporadycznie wypełniały zdeptane przez nich liście i patyki, ale przede wszystkim odgłosy zwierząt - tych bardziej i mniej aktywnych. Nie zwracał na nie uwagi, wlepiając jedynie wzrok w idącego o krok przed nim Soo, prowadzącego go z pewnym krokiem do wcześniej nieznanego mu wyjścia.
    Może powinien być zły o to, że ostatnio został przeciągnięty przez niesamowity jak na niego wyczyn, tym samym doprowadzając do nieprzyjemnego upadku tym razem. Ale nie był, nie wynalazł w sobie nawet odrobiny wściekłości czy oburzenia, czując jedynie stopniowe rozlanie ciepła, kiedy czuł tak błahe, a tak mu teraz potrzebne, bezpieczeństwo przy Yosoo. To, które chwilowo całkowicie zniknęło mu sprzed oczu; spotkało się z nieproszoną rysą na swojej powierzchni, kiedy pokładane w siebie nawzajem zaufanie zostało naruszone. Bezpieczeństwo, jakiego nie potrafił mu dać nikt inny, niż on i wątpił, że dałby radę, gdyby po raz kolejny je utracił.
    Po wyjściu pozwolił sobie na przysłowiowe przejęcie sterów. Wyciągnięcie telefonów i zamówienie taksówki, która miała zabrać ich do mieszkania. Zajęcie miejsca w pojeździe i kolejne, słabe zesztywnienie na nagłą bliskość tylko po to, aby za chwilę się rozluźnić i opuścić nieznacznie ramię dla dodania wygody. Nieznaczny uśmiech przy cichym pomruku i ostrożne oparcie głowy o zagłówek, kiedy ruszyli spod zoo, utrzymując przy tym głosy w takiej głośności, aby nie wydostały się poza bezpieczną strefę tylnych siedzeń
    — Ja mam nadzieję, że już nie będziesz musiał się przede mną chować, Soo.

    ___

    Chciałby powiedzieć, że po wspólnym wejściu do mieszkania, poczuł ulgę. Tylko o tym tak naprawdę marzył, jednak pierwszą emocją, jaką spotkał na swojej drodze, był wstyd. Wstyd ze względu na zostawiony bałagan, jego podstawową formę, ale i to, co ze sobą niósł. Dowód tego, w jak okropnym był stanie. Jak przeraźliwie pozwolił sytuacji wpłynąć na jego ciało. Jak niewiele było potrzeba, aby rozsunąć pod jego nogami grunt i odebrać nawet te podstawowe funkcje do życia. Wstyd, że pomyślał w ogóle, aby przyjąć Yosoo w takich warunkach, które, dla przytłaczającego pedantyzmu Yechana, nie nadawały się do normalnego funkcjonowania
    — Jasne, możemy rano gdzieś podjechać — przyznał, nim jeszcze uznał powód dla wybrania pieniędzy. Większość jego uwagi skupiała się na pozostawionej bluzie i rozrzuconym niechlujnie kocu, które zapewnie zdążyły wyschnąć. W przeciwieństwie do kanapy, którą dalej przyzdabiała mokra plama. Dopiero przy kolejnych słowach odwrócił od niej wzrok, skupiając się z kolei na nim. Na, tak naprawdę, absurdzie, jaki usłyszał, i który zdążył wybić go z i tak już utraconego rytmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Rachunki. Yosoo pytał go o rachunki, przekazując Powellowi tylko jedną informację. Wiedział w końcu, że nie pytałby czysto z ciekawości, a z każdą, kolejną wypowiedzią jedynie go w tym upewniał. Rachunki, które płacił już z przyzwyczajenia, a teraz sprawiały, że na końcu języka utkwiła mu nieco zgryźliwa wypowiedź. Co go to obchodziło
      — Soo, znasz odpowiedź na to pytanie… — zaczął po cichym westchnięciu. Pokręcił jeszcze głową, kiedy zaczął go zapewniać o swoim jak najszybszym opuszczeniu mieszkania. Bo tego nie chciał. Cicho pragnął, aby został z nim tutaj na dłużej, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, ile za tym szło.
      Zdecydowanie nie był to dobry moment na tę rozmowę. Nie, kiedy oboje mieli za sobą tak męczący dzień, jak ten. Kiedy Yechan bił się z myślami i samym sobą, aby nie pozwolić wybrzmieć zwyczajowym przeprosinom ze względu na panujący w mieszkaniu bałagan. Ale nie zamierzał odkładać tego na później. Zdążył przekonać się, jak krzywdzące było to podejście; jak prędko mógł wszystko popsuć, kiedy oddawał się potrzebie ucieczki, czy oddalenia problemu.
      Zamiast tego podszedł do niego, aby podnieść porzuconą torbę z ziemi i zatrzymać się te nieznaczne kilka kroków przed nim. Z potrzebą stanięcia bliżej, acz dalej będąc trzymanym na uwięzi przez ciche obawy
      — Nie musisz się wynosić, Soo. A na pewno nie w takim pośpiechu, że skończyłbyś z niekorzystnym dla siebie miejscem — delikatnie zaprzeczył, poprawiając przy tym z ostrożnością pasek od bagażu na swoim ramieniu. Nie chciał jego pieniędzy, jeszcze w tak kryzysowej sytuacji, w jakiej znajdował się teraz. I pierwszy raz od dawna zebrał w sobie siłę, aby dopuścić tę bardziej racjonalną i rozsądną część do siebie; pozwolić, aby nie uniosły go emocje i zbyt przesadne wyznania czy decyzje, które jedynie mogłyby wpędzić ich w kolejny wir niedopowiedzeń i sprzeczek.
      — I rozumiem, że chciałbyś się dokładać do rachunków — choć w ogóle tego nie oczekiwał i po prostu nie chciał — Wiem nawet, jak mógłbyś to zrobić — podszedł jeden, drobny krok bliżej, krzyżując przy tym ręce na klatce piersiowej z delikatnym, ciepłym uśmiechem wślizgującym się na jego usta — Bo nie pogardziłbym codziennymi, wspólnymi śniadaniami na ich miejsce.

      chan

      Usuń
  70. To nie było takie proste. Zdawał sobie z tego sprawę aż za dobrze, chociaż chciałby, żeby właśnie tak było. Banalnie łatwe, możliwe do rozwiązania w równie banalny sposób, który nie zostawiał miejsca na nieporozumienie lub błąd. Ale tak nie było. Na niemalże każdym kroku było prawdopodobieństwo, że coś lub ktoś czekał na ich pomyłkę. Na drobne potknięcie, które pod wpływem emocji czy innych czynników, stałoby się poważnym wypadkiem. Nieważne jak bardzo pragnął zostawać niezauważonym; w cieniu innych i swoich osiągnięć, było to już niemożliwe. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak wiele miało się zmienić, chociaż już odczuwał różnicę.
    Zdradzało go zdradliwe, przejęte od Yosoo, męczenie wargi między zębami, kiedy przez moment nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Nie chciał jego pieniędzy - tego był pewien i mógłby mieć je wciskane prosto do rąk, a i tak by ich nie przyjął. Lecz potrafił go zrozumieć. Gdyby sam znalazł się na jego miejscu, zrobiłby wszystko, byleby jakkolwiek się odwdzięczyć, czy też mu ulżyć. Ściągnąć jeden z ciężarów, w takim przypadku pieniężny. Nie lubił mieć u kogoś długów, czy przesadnie na kimś polegać. Zdawał sobie też sprawę, że była to jedna z nielicznych cech, jaką dzielili, choć nie zawsze mogło to tak wyglądać. To nie zmieniało jednak jego podejścia teraz - kiedy stał na swoim miejscu, a Yosoo na swoim. Kiedy ostatnim, czego od niego oczekiwał, było dołożenie się do rachunków, o których kompletnie teraz nie myślał
    — Soo, daj spokój… — nie był pewien, czy słowa wybrzmiały na tyle głośno, aby dotarły do oddalającego się już chłopaka. Nie chciał, żeby sprzątał. Jedną kwestią byłoby, gdyby robił to za siebie - w swoim mieszkaniu. Nie w jego mieszkaniu, w którym to Powell powinien go przyjąć jak gościa. Zadbać o to, aby dobrze się prezentowało bez zbędnie walających się po apartamencie śmieci, czy nawet zwyczajnie nieodłożonych na swoje miejsce rzeczy.
    Zacisnął mocniej palce na pasku torby po cicho rzuconej propozycji, czy raczej niedokończonej wypowiedzi. Był zmęczony. Wątpił, aby którykolwiek z nich teraz był pełen sił i nie odczuwał na sobie całego dnia, jaki przeżyli. Dzień, który zapowiadał się wręcz zdradliwie spokojny, wypełniony leniwymi, wspólnie spędzonymi godzinami na robieniu kompletnie niczego, czy jedynie tych przewyższających wymogów. Zamiast tego po kilku, źle dobranych słowach, przybrał kompletnie odwrotny obraz. Wymęczył ich obu, co było zdradzane przez wszystko. Ich wygląd, zachowanie. Godzinę, o której dopiero postawili nogę w mieszkaniu. Nutę napięcia, jaka panowała w powietrzu, choć oboje jej tutaj nie chcieli
    — Już wiem, czemu zawsze się tak na mnie denerwujesz — słaby uśmiech wstąpił na jego twarz jedynie przelotnie, będąc marną próbą zakrycia ukłucia w sercu, ściskającego również jego żołądek — Przestań mnie przepraszać, Soo.
    Przeprosiny, na które przecież nie zasłużył. Kolejne z rzędu, zawsze wypowiadane równie szczerze i z bólem w głosie. Wywoływały u niego nieprzyjemne skręcenie żołądka, bo były tak rzadką częścią Yosoo. Prawie nigdy niesłyszaną, a teraz przeszywająco wybijającą się w jego uszach. Miejscami może wręcz irytująco, kiedy szczerze wierzył, że nie były potrzebne. A tak naprawdę nie miał prawa się na niego złościć, bo przecież sam to robił. Przeprosiny potrafiły wypływać z niego bez pohamowania, zawsze niosąc za sobą tylko i wyłącznie szczerość. Pragnienie wybaczenia. Wiedział, że nie były marnym, wykonanym od niechcenia, sposobem na rozwiązanie problemu. Wiedział, że świadczyły o tym, jak bardzo coś ciążyło chłopakowi na sercu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I był to kolejny przykład, jak zastraszająco szybko potrafili zamieniać się rolami. I jak bardzo mu się to nie podobało.
      — Wiem, że to nie jest takie proste. Ale zdaję sobie również sprawę z tego, że sam nie przyjąłbyś ode mnie pieniędzy, gdybym był na Twoim miejscu — stwierdził spokojnie, po czym pozwolił sobie na wykonanie kilku, spokojnych, ostrożnych kroków, dopóki nie znalazł się za Yosoo. I ostrożnie, z wręcz niepokojącą niepewnością oplótł wokół niego ręce. Odnalazły miejsce pod kocem, drgnęły nieznacznie przy poczuciu jego sylwetki, a oczy Powella niebezpiecznie zaczęły piec, kiedy po raz kolejny dotarł do niego zapach przyjaciela. Najpierw po ubiorze kurtki, teraz wiszącej na swoim miejscu, i w tym momencie, kiedy stał tuż za nim, a ta znajoma, bezpieczna woń mimowolnie zmusiła go do wzmocnienia uścisku. Lgnął do niego bez udziału woli. Szukał jakiejkolwiek możliwości zakotwiczenia się, jak i upewnienia, że dalej przed nim był. Że nie wyjdzie z mieszkania. Nie wyjdzie po raz kolejny z jego życia.
      — Naprawdę jestem z Ciebie dumny — zaczął cicho, bezwiednie oplatając go jeszcze mocniej rękoma, dalej umiejętnie ignorując ich stan i szukając możliwości na schowanie swojej twarzy — Że miałeś odwagę się postawić. I już wcześniej, że byłeś w stanie zerwać zaręczyny — coś, czego wcześniej nie zauważył, a dopiero teraz go uderzyło. To, że już wtedy starał się przejąć kontrolę nad swoim życiem, sprzeciwić się ograniczającym go planom rodziców — I dziękuję. Za teraz. I za kurtkę. I że nie pozwoliłeś mi wziąć winy na siebie w restauracji — mimo że był pewien, że Soo wyszedłby na tym lepiej, a on mógłby odjąć ciążącą mu porcję problemów — Dziękuję za wszystko.

      channie

      Usuń
  71. Yechan zawsze podziwiał Yosoo. Może się do tego nie przyznawał, może nie zawsze nawet dawał po sobie znać, jednak prawie każdego dnia był pełen podziwu. Wobec tego, z jaką swobodą podejmował setki decyzji, niektórych tych bardziej znaczących, jak i tych bardziej błahych. Jak dobrze wiedział, czego potrzebuje w życiu i co mu się marzy - do czego chciałby dążyć, mimo kontroli rodziców i braku możliwości przeciwstawienia się. Podziwiał go też od podstaw. Podziwiał jego talent muzyczny, który zawsze go zachwycał, nawet jeśli nie był czymś wymyślnym. Oddanie zakazanej mu pasji. Podziwiał, jak twardo stał przy swoim, nawet jeśli mijało się z prawdą lub było mniej korzystne.
    Teraz również go podziwiał. Że przełamał się w sobie i wrócił z nim do mieszkania. Że stał teraz tuż przed nim, nie odpychał i, przynajmniej chwilowo, puścił w niepamięć kompletny nietakt blondyna. Bo mógł przecież tradycyjnie tkwić przy swoim. Pokazać, co naprawdę o nim myśli i zostać w zoo, czy też zostawić tam Powella, niezdolnego do samotnego powrotu. Mógł zrobić wiele rzeczy, za które by go nie oceniał, a jednak wybrał akurat tę. Wspólny powrót, zostawienie konfliktu za nimi i jeszcze podjęcie się przeprosin, chociaż nie musiał.
    Każdego dnia podziwiał go za coś jeszcze.
    A tym samym stopniowo kruszył się coraz bardziej, kiedy dostawał wgląd pod każdą z dokładnie stworzonych masek. Mógł poznawać Yosoo jeszcze bardziej; odkryć wiele z powodów jego zwyczajów i zachowań, które wcześniej były dla niego niezrozumiałe. Mógł poznać tego równie kruchego i wrażliwego Soo, którego trzymał blisko swojego serca i nigdy nie chciał wypuścić. Który za każdym razem skutecznie budził w nim potrzebę zaopiekowania się.
    Nie oczekiwał odpowiedzi. Zrozumiałby, gdyby spotkał się z ciszą, jak i ze zbywającymi słowami, kiedy sam uraczył go rano takimi samymi. Zasłużyłby na nie. Dlatego tkwił tuż za nim, chłonąc jak najwięcej ciepła, które sprawiało wrażenie bardziej potrzebnego do życia niż powietrze z trudem przedostające się do płuc. Sunął instynktownie palcami po niewielkim fragmencie skóry, kiedy czuł, jak trzymane ciało się napina. Jak zdradliwie drży przy towarzyszącym temu milczeniu, zmuszając tym samym go do zapobiegawczego zaciśnięcia zębów, aby samemu trzymać się w ryzach. Tak dawno tego dnia utraconych.
    Miał wrażenie, że coś w nim pękło, kiedy dotarł do niego głos Yosoo. Łamliwy, równie rozedrgany co jego ciało i wyrażający kolejną porcję szczerości, która częściowo przytłaczała Powella, a częściowo wywoływała kolejną falę dumy. Wiedział, jak cenne były chwile, jak ta. Jak wiele znaczyło to, że otwierał się przed nim i pozwalał na momenty słabości, zazwyczaj utajniane przez nich obu. Każde, kolejne zdanie przedzierało się bezlitośnie do samego środka jego serca i zmuszało do kolejnych prób ukojenia roztrzęsionego ciała przyjaciela, wyrażającego tyle samo, jak nie więcej, co wypowiadane słowa. Starał się tkwić przy nim jeszcze bliżej, pchany nagłym ciężarem na nadgarstkach, samemu przy tym szukając zapewnienia, że nie odnajdzie się między nimi miejsce na pustkę. Ulotna szansa na zniknięcie i przerwanie bliskości, w której mogli się odnaleźć i której oboje teraz potrzebowali, byleby tylko ustać na nogach
    — Ja zawsze będę, Soo — przyznał, pozwalając sobie na przelotne ucałowanie okrytego ramienia przyjaciela, mimo tej nieznacznej chwili zawahania się, jaka mu przy tym towarzyszyła. Musiał ją przezwyciężać, kiedy potrzeba bliskości, czułości i otoczenia go ciepłem była drastycznie większa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał na myśli tak naprawdę wszystko. Że zawsze będzie z niego dumny; z podejmowanych przez niego decyzji, jak i samych prób. I że zawsze przy nim będzie. Bo wiedział, że nieważne jak bardzo Yosoo starałby się go od siebie odepchnąć, zrobiłby wszystko, aby móc być znowu obok. Chciał po prostu być obok
      — I to ja przepraszam, że nie potrafiłem powiedzieć Ci tego wcześniej — bo od zawsze tak czuł. Brakowało mu umiejętności ubrania tego w słowa. Tak proste i bezpośrednie, a jednak zawsze stawały mu na czubku języka. Przychodziły z masą wątpliwości i strachu przed odrzuceniem, przez co wywołał jeszcze więcej bólu nie tylko sobie, ale przede wszystkim samemu Yosoo. Usłyszał od niego samego, nawet jeśli jedynie pod wpływem chwili i intensywnych emocji, jak raniące było jego zachowanie. Dlatego wiedział, że nie może już więcej milczeć. Musi pogodzić się z potencjalnymi skutkami i konsekwencjami, choć nieraz unikał ich jak ognia, co zresztą też zostało mu wypomniane — Obiecuję, że nad tym popracuję. Nad wszystkim.

      channie

      Usuń
  72. Mimo nieustannie towarzyszącego mu kłucia w sercu, w płucach; w całym ciele, czuł również… ulgę. Szansę na uspokojenie samego siebie, niekontrolowanego odruchu i stanu gotowości na ucieczkę, czy atak, chociaż wiedział, że był w bezpiecznym miejscu. Bo w końcu dali radę wyjść z otaczającej ich, przytłaczającej niewiadomej. Może i nie na pewny teren, dalej ze świadomością, że coś może pójść nie tak. Jednak w końcu rozwiali przynajmniej część tego, co im obu niemiłosiernie ciążyło.
    Zawsze miał wrażenie, że przy Yosoo może otworzyć się bardziej, niż przed kimkolwiek innym. Lecz i tak zazwyczaj trzymał się na wodzy. Pilnował doboru słów, uważał, aby wszystko wybrzmiało na tyle mocno, jak bardzo chciał, czy właśnie wystarczająco enigmatycznie. Pozwalał na wymijanie tematu, zbywanie, kiedy wdrążali się za daleko, a on tracił poczucie pewności, czy odbierał wrażenie, że za wiele zrzuca na barki przyjaciela.
    Nie spodziewał się, że to w jego mieszkaniu. W jego salonie, prezentującym się w, dla niego, gorszym, niż złym stanie, dojdzie do całkowitego pęknięcie bariery. Tej podziurawionej, stopniowo opadającej, aż całkowicie nie runęła, dając upust wszystkim emocjom i skrywanym odczuciom. Nie liczyło się, czy tego chciał, czy nie. Nie miał już nad tym kontroli. Mógł się stawiać, próbować wycofać, ale nie było na to możliwości. I tak zapewne było lepiej. Musiało być, skoro spokój, jaki dał radę wedrzeć się do jego serca, był tak kojący. Pozwolił zaczerpnąć więcej powietrza, mimo towarzyszącemu temu drżenia. Dał okazję zapomnieć o stojącej w gardle guli, obecnej, prawie że od samego ranka
    — Wiem — przyznał szczerze. Ale nie potrafił obiecać, że nie o to mu chodziło. Było więcej powodów, nawet ta czysta chęć wprowadzenia zmiany. Jednak nie mógł ukrywać przed samym sobą, że Yosoo był głównym faktorem. Tym, który najbardziej namawiał go do zrobienia kroku w tę stronę, nieważne jak niewygodne i przerażające to było. Miejscami zwyczajnie nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że on sam bardziej potrzebował tej zmiany, niż ludzie z jego otoczenia. Nie zawsze chciał dopuścić do siebie taką myśl. Bo bez niej było mu wygodniej. Bez niej mógł brnąć w swój przekłamany obraz.
    Na podziękowania dał radę odpowiedzieć jedynie delikatnym wodzeniem palcami dalej owiniętych wokół niego rąk po materiale ubranej przez przyjaciela koszuli. Na nie też nie zasługiwał, a przynajmniej szczerze w to wątpił. Nie oczekiwał w końcu, że Yosoo będzie dziękować za coś, co powinien zrobić już wcześniej. Co było od niego wymagane. Za coś, czego i tak jeszcze nie mógł gwarantować. To, że były chęci; że pragnął się dla niego zmienić, było jedynie jednym z wielu kroków, które musiał teraz wykonać. A każdy sprawiał wrażenie stawionego niebezpiecznie blisko krawędzi, z której spadnięcie równało się ze zrujnowaniem wszystkiego.
    Słaby uśmiech przywędrował na jego usta, kiedy poczuł odwzajemniony dotyk, walcząc tym samym ze sobą, aby grymas na twarzy nie dał rady przeobrazić się w cokolwiek innego. Nie mógł ulec napierającym na niego emocjom, choć na walkę z nimi było już za późno. Czego bardzo nie chciał i zapewne będzie nad tym ubolewać kolejnego dnia, jak wszystkie wspomnienia uderzą w niego z opóźnieniem, ze zdwojoną siłą. Na razie jednak nie chciał o tym myśleć. Jedyne, na czym mu zależało, to czerpaniu jak najwięcej z drobnych, ale cennych chwil, jak ta. Kiedy mógł stać blisko Soo, dać mu ją, a zarazem dostać to samo w zamian i niczego więcej nie potrzebował

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chcę. I mam czas. Mam cały dzień, Soo — odparł cicho, z wyczuwalną nadzieją w głosie. Bo tak naprawdę nie chciał niczego więcej, oprócz zastąpienia trudnych wspomnień z tego dnia tymi pozytywnymi. Tymi, które miały zaistnieć w tę sobotę, lecz nie dostały na to okazji. A powtarzanie czegoś było mu aż zbyt znajome. Potrafiło wpędzać w kolejne, błędne koło, dopóki nie dosięgnął perfekcji, lecz tylko w kwestii jego samego. I wierzył, że wspólnymi siłami będzie wyglądać to inaczej. Że dosięgną powodzenia, nie przejmując się pozostałymi, mniejszymi i niegroźnymi porażkami, jakie mogły ich w trakcie tego czekać.
      — Posprzątam… — zawiesił się na moment, debatując nad doborem słów, aby zaraz skarcić mentalnie siebie samego — …y. Posprzątamy rano — zaproponował po poprawieniu się, niechętnie rozluźniając przy tym ręce wokół Soo, aby móc zachęcić go lekkim ruchem dłoni do obrócenia się w jego stronę — A teraz idź się położyć, ja ogarnę siebie po popisie, którego na szczęście nie widziałeś — łagodny uśmiech, wraz ze słabą, żartobliwą nutą w głosie był jedną z pierwszych prób wprowadzenia lekkości w ich rozmowę — i do Ciebie dołączę, okej?

      chan

      Usuń
  73. Z nieznanego mu pozornie powodu czuł, jak jego nogi powoli wysiadają pod wpływem jego ciężaru, ale i wszystkiego, co miało miejsce. Pod wpływem wlepionego w siebie spojrzenia, w którym mógł dojrzeć niemalże wszystko. Nie było to wrażenie wzbudzające w nim strach, czy panikę, choć prawdopodobnie powinno. Było czymś tak obcym, a jednak spotykanym przez niego prawie codziennie, kiedy tylko był w pobliżu Soo; kiedy tkwili w chwilach, jak te. Blisko siebie, odsłonięci i bez możliwości ukrycia się przekłamanymi fasadami. Coś, co kiedyś było normą nawet w swoim towarzystwie, a teraz ostatnim stanem, w jakim chciałby trwać.
    Ta część go przerażała. To, jak prędko był w stanie porzucić całe, wykurowane dla siebie życie, pod wpływem spojrzenia Yosoo. Pod wpływem jego głosu i przenikliwych uwag, które nieraz potrafiły go rozgryźć zdecydowanie zbyt szybko. Wierzył, szczycił się tym, że ukrywanie problemów szło mu bezbłędnie. Przez jakiś czas szło mu to równie dobrze w towarzystwie przyjaciela. Dawał radę zachować własne bolączki w sobie, zakryć je zbywającym tonem i zapewnieniem, że nic się nie działo. Choć może tu już nie kwestia jego prób przekonania grała rolę, a pozycja Yosoo, który zwyczajnie brnął z nim w tę grę, skoro dodawała im trochę bezpieczeństwa i przekłamanej swobody. Nie wiedział, lecz teraz nie chciał do niej wracać. Nie mógł, kiedy postawili kolejny krok, od którego nie było szansy na odwrót.
    Prędko jednak zamarzył, aby ta ulotna, nawet chwilowa, ścieżka znowu ukazała się jego oczom. Zamarzył o tym wraz z usłyszeniem powtórzonych, swoich słów. Jednoznacznie sygnalizujących, że próba obrócenia tego w lekki, umniejszony żart, raczej minie się z sukcesem
    — Soo, spokojnie — przybrał zaskakująco wręcz spokojną barwę tonu, kiedy został zasypany pytaniami. I to nie tak, że nie zdążył na nie odpowiedzieć tylko zwyczajnie… nie chciał. Była to część siebie, której nie potrafił się wyzbyć. A na pewno nie tak szybko. Zawsze próbował trzymać wszystko w sobie. Ukryć problemy przed innymi, aby nie zawracać im głowy, nawet jeśli od środka rozrywała go potrzeba podzielenia się nimi. Znalezienia wsparcia nie w logicznym w rozwiązaniu, ale prostym współczuciu.
    — Nic takiego się nie stało — tym razem jednak z trudem przychodziło mu stawianie się. Trwanie przy tym, że wszystko było w porządku, zdradzając się nie tylko zbyt ogólnym doborem słów, ale i skaczącym po twarzy przyjaciela spojrzeniu. Wiedział, że jest coraz bliżej przełamania się, kiedy nieco ostrzejsze, powtórzone słowa wybrzmiały w pokoju, przy których Soo zdecydował się na użycie jednej z efektowniejszych metod. Świadomie, czy też nie. Powell zawsze wymiękał, kiedy decyzja miała wpłynąć na jeszcze kogoś, a szczególnie, jak chodziło o stojącego przed nim chłopaka.
    Zrezygnowane westchnienie stanęło w połowie drogi, kiedy dojrzał wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Powoli, dla niektórych z przesadną ostrożnością, teraz tak docenianą przez blondyna. Docenianą, a zarazem wybudzającą lekki ścisk serca, bo wiedział, czym była spowodowana. Jego zachowaniem. Płochliwością, jaką ukazywał przy nawet nieznacznie szybszym, czy mniej spodziewanym ruchu. I nie chciał tego robić; nie chciał wzbudzać u Yosoo poczucia, że musiał na niego uważać, niczym na spłoszone, zranione zwierzę. Serce zakuło go po raz kolejny, kiedy słodki ciężar dłoni na policzku po raz kolejny przypomniał mu o tym, jak pragnął tego ciepła. Tego jednego, konkretnego; wyróżniającego się na tle pozostałych, którego bał się samoczynnie szukać, a jednak lgnął do niego jak ćma do światła. Nawet teraz, bezwiednie obracając lekko głowę, by móc wtulić się w obejmującą go dłoń, kojącą lekką nerwowość, teraz wydaną przez męczenie policzka zębami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znane mu, utęsknione przezwisko było ostatnim gwoździem do jego trumny. Sprawiło, że mimo wątpliwości, nie dałby rady wycofać się i zostawić tematu niedokończonym, owianym zbywającym pretekstem, który pozwoliłby mu samemu zepchnąć go na dalszy plan. Zapomnieć, że coś miało miejsce. Zamknąć się na chwilę w łazience, aby odzyskać nad wszystkim kontrolę i zdusić w samym zarodku, byleby nie wzbudzać niepotrzebnych zmartwień. Ale dłużej tak nie mógł. Czemu miałby, kiedy jedyne, czego teraz chciał, to wsparcie i ciepło Yosoo, kojące nerwy i uśmierzające nieznośne szczypanie rozprowadzające się od zdobytych poranień
      — To naprawdę nic wielkiego — mimo to zaczął właśnie tak, szczerze wierząc w te słowa, choć do tego momentu nie docierała do niego skala nieprzemyślanego wtedy, przed zoo, zachowania. Przelotnie, dosłownie na parę sekund, acz o te zdradliwe, kilka chwil za długo, spojrzał na swoje, dalej oparte w pasie przyjaciela, dłonie i jedno z kolan, które prezentowały na sobie pozostałości jego bezmyślności, jak i te na nowo podrażnione po obiedzie w restauracji, którego nawet nie powinien być częścią — Po prostu nie poszło tak gładko tym razem przez ten płot w zoo. To tyle, Soo.

      chan

      Usuń
  74. Złapał się na świadomości, że jego dobór słów po raz kolejny nie był najtrafniejszy, zaraz po ich wypowiedzeniu. Ich zbywająca barwa przybrała jeszcze jedną, dodatkową. Umniejszającą, której nie chciał stosować, ani nie miał na myśli. Sam przy pierwszym impulsie odbierał to negatywnie, tym samym zdając sobie sprawę, że Yosoo musiały tykać jeszcze bardziej. Nie musiał nawet zdawać sobie z tego sprawy, kiedy sam nieraz był świadkiem, czy też powodem naruszenia dokładnie tej struny. I może w niektórych przypadkach chodziło mu o bycie przebodźcowanym, o przesadną energię włożoną przez chłopaka do sytuacji, lecz jeszcze częściej tylko i wyłącznie o to, aby sam nie popadał w ten pęd. Aby powstrzymać go przed wyrzuceniem z siebie masy słów, nad którymi nie do końca panował. Tak jak teraz, zasypując go ich niezliczoną ilością, nakręcając siebie, nim Powell miał okazję rozjaśnić nieco sprawę. Nie, żeby chciał to robić; co też mogło być jednym z wielu powodów, dla których spotykał się właśnie z taką reakcją.
    Nie mógł jednak ich teraz wycofać. Potrafił jedynie zebrać się na ugryzienie się w język, na dopowiedzenie tych dodatkowych, paru kwestii, jak i finalne ulegnięcie pod presją pytań, a może bardziej nakazów ze strony przyjaciela. Nawet później, gdyby zebrał się w sobie na równie irytujące i znienawidzone przez niego przepraszanie, nie zyskał na to okazji, zaraz będąc zmuszonym do doprecyzowania swoich okrężnych słów. Miał szczerą nadzieję, że byłyby wystarczające, nieważne jak spora jego część była świadoma, że była to nadzieja złudna.
    Zapragnął znowu zostać przy wymownym milczeniu, tej kolejnej, nieistniejącej wręcz szansie na to, że na tym skończy się ta rozmowa. Że Soo zrezygnuje z dalszego drążenia tematu, który Yechan bez pomyślunku sam zaczął. Mógł tak naprawdę nic nie mówić, zostać przy równie ogólnym stwierdzeniu “ogarnięcia się” przed snem i tyle - wtedy mógłby wierzyć, że zmęczenie i rozemocjonowanie stanie po jego stronie, dzięki czemu jakikolwiek z sygnałów i istniejących śladów umknie przyjacielowi. Zamiast tego nakierował go prosto na samo sedno, nie mogąc teraz się wycofać. Zamiast tego postawił siebie w sytuacji, w której nie mógł więcej pozwolić sobie na ucieczkę, a jedynie na niewygodną szczerość
    — …po prostu padłem, jak długi — z trudem przyszło mu przyznanie się do tego tak prostego powodu zaistniałych naruszeń na skórze. Nie tylko z trudem, ale i wstydem, że nie poradził sobie z tą czynnością. Bo nie powinna była się tak skończyć, skoro wcześniej już raz mu wyszło, śmiałby rzec, że nienagannie. Nie chciał też, dalej idiotycznie próbując zachować nienaruszony obraz siebie w głowie przyjaciela - choć dawno już tam nie istniał - ośmieszyć się przed nim, skoro nie poradził sobie z czymś, co on miał wręcz we krwi.
    Przymknął na moment oczy, kiedy pierw poczuł z niechęcią odsuwającą się dłoń od jego twarzy, zaraz odnajdującą miejsce na tych, należących do niego. Modlił się w duchu, aby umknął mu ten wędrujący wzrok, tylko po to, aby zaraz skarcić siebie samego za utrzymanie go w tych paru miejscach o parę chwil za długo. Nie oponował jednak, rozluźniając posłusznie palce i pozwalając mu na ściągnięcie dłoni z bioder, tym samym otwarcie ukazując zadrapania i przecięcia zdobiące jego ręce.
    Bez udziału woli skrzywił się na ten widok. Każda rana, mimo większości z nich spowodowanych tym samym, odprowadzała od siebie specyficzny rodzaj bólu. Nie tego ciężkiego do przeżycia, przeszywającego go na wskroś, lecz ten niesamowicie nieznośny. Uparty i ciągle o sobie przypominający, mimo średniego nasilenia. Przypominający o emocjach, jakie mu towarzyszyły podczas ich zdobycia, częściowo świadomego. Dodatkowo przyozdabiającymi wrażliwą skórę, którą i tak miał w zwyczaju męczyć własnymi palcami, paznokciami lub zębami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bo to było ostatnie, o czym myślałem, Soo — przyznał szczerze. Jakikolwiek odczuwany ból czy dyskomfort był mu zbyt odległy. Nie mógł równać się z tym, który rozdzierał jego serce podczas przebiegu dnia; każdego usłyszanego i wypowiedzianego słowa, jak i duszącego strachu, jaki nieustannie w nim rósł, dopóki ponownie się nie spotkali — I nie chciałem, żebyś ty zawracał sobie tym głowę — kolejny błąd, który popełnił świadomie. Taka w końcu była prawda. Wzbudzenie w nim zmartwień i niepokoju było ostatnim, czego teraz potrzebowali; szczególnie, jeśli powodem miała być taka błahostka, jak efekty jego nieporadności.
      — Tylko trochę, serio. Przemyję wodą utlenioną, przykleję jakiś plaster i wszystko będzie w porządku — stwierdził, pozwalając sobie na okrycie dłoni Yosoo, bezwiednie splatając ich palce, dodając samemu sobie otuchy drobnym gestem. I po raz kolejny się zawahał. Na krótki moment, ulotny i wręcz niezauważalny, zdradzony jedynie wznowionym męczeniem polika zębami, nim znowu się odezwał, z małym, łagodnym uśmiechem na ustach — Jeśli mi pomożesz, pójdzie trochę szybciej.

      channie

      Usuń
  75. Przesunął kojąco kciukiem po wierzchu dłoni chłopaka, kiedy spotkał się z, zaskakująco spodziewaną, reakcją. Zazwyczaj zakładałby, że wina padnie na niego. Kilka kąśliwych uwag, że bez sensu się tam pakował; że powinien być ostrożniejszy, czy też popracować nad koordynacją. Teraz jednak zdążył zauważyć tę zastraszającą, ponowną, zamianę ról, do której powinien zacząć się przyzwyczajać. Yosoo znowu brał na siebie winę, na pewno jakąś jej część, chociaż w ogóle do niego nie należała
    — Jedynym idiotą tutaj, to co najwyżej jestem ja, skarbie. Skąd miałeś w ogóle wiedzieć lub zakładać, że ja postanowię ot tak, odwiedzić zoo w środku nocy? — przyznał z lekko wprowadzaną nutą rozbawienia, starając się przy tym odciągnąć go od dalej malujących się na jego twarzy zmartwień — Zresztą, sam się tego nie spodziewałem. I widać efekty.
    Nie miał mu niczego za złe. Ostatnie, o czym myślał, to obwinianie Yosoo za decyzję, jaką sam podjął. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby odnaleźć w tym najsłabszego punktu zaczepienia, aby zrzucić na niego winę. Jedynie więcej powodów, aby postawić w tym świetle samego siebie. Wiedział w końcu, że zoo było tą prawdziwą, bezpieczną ostoją chłopaka. Ostoją, do której wtargnął nieproszony, w dodatku nieumiejętnie i przysparzając więcej problemów. Nie pomyślał nawet wcześniej o tym, do czego mogłoby dojść, gdyby akurat w pobliżu kręcił się któryś z ochroniarzy. Nie chciał teraz w ogóle o tym myśleć, co najwyżej z żalem cieszyć się, że skończyło się tylko na skutkach cielesnych. A nawet one zdążyły przynieść ze sobą więcej problemów, niż by chciał. Miały zostać gdzieś na boku; miał zająć się nimi sam, zadbać o to, aby nie rzucały się w oczy, zagoiły jak najszybciej i pozostały tym nieporuszonym tematem, bo jeden z nich nawet nie był świadomy ich istnienia. Zamiast tego przybrały niepożądaną formę. Kolejny, nieproszony sposób na wywołanie poczucia winy u Yosoo. Nie chciał, żeby brał cokolwiek jeszcze na siebie, a na pewno nie to. Widział jednak, że wszystko, po raz kolejny, wymykało się spod kontroli. Szło dokładnie w tym kierunku, od którego próbował to odciągnąć. Uświadamiało, że miał o wiele mniej wpływu, niż by chciał, na własne życie; to, jak był postrzegany.
    Nieprzerwanie kontynuował łagodny ruch kciuka, dalej mający to samo założenie - ukojenie nerwów, zdradliwie przelatujących przez twarz przyjaciela. Ulotnie, najmniejszymi znakami, czy odruchami, które jednak odznaczały się teraz w tak wyrazistych, rozemocjonowanych oczach. W niepewnym głosie, który słyszał o wiele częściej, za każdym razem doceniając go jeszcze bardziej. Bo zdążył zrozumieć, do czego zmierzał. Nieraz pokrętnie, wymijająco, czy też z wielką dozą zawahania się, lecz zawsze dążyło do tego samego celu. Dobrowolnego uchylenia kolejnych drzwi. Zrzucenia kolejnej maski i wpuszczenia go do środka, wystawiając się na ryzyko odrzucenia, czy nieplanowanego ciosu. Coś, w czym Powell miał talent, ku własnemu przerażeniu.
    Słaby uśmiech na jego ustach mimowolnie, nieznacznie się poszerzył, kiedy mógł dojrzeć różową barwę stopniowo zalewającą policzki przyjaciela. Kolor dodający na nowo życia jego twarzy, pozwalający skupić się na wiecznie tam obecnym, lecz przykrytym bólem, uroku. Dodający niewinności wszechobecnej między nimi niepewności, aniżeli tego raniącego nacechowania, które zaprowadziło ich w ślepy zaułek, prowadzący do przepaści.
    Nie skomentował tego, zapisując jedynie delikatny, tak ulotny, moment w pamięci, nim pozwolił mu na zaciągnięcie się w kierunku łazienki. Kolejnego miejsca owianego przeczącymi sobie nawzajem emocjami, teraz gorączkowo spychanymi na drugi plan. Z nadzieją, że zostaną zastąpione czymś innym. Czy może z nadzieją, że dadzą radę przypisać jej więcej pozytywów, zapamiętując jednak i te mniej przyjemniejsze, wymagane do tak potrzebnego im brnięcia dalej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pokażę. Tyle razy, ile będziesz potrzebował — zapewnił i zacisnął nieznacznie palce na jego dłoni, pozwalając sobie na nieznaczne przyspieszenie kroku, aby go wyprzedzić przed wspólnym wejściem do łazienki. Dopiero tam z powściągliwością wypuścił jego rękę, aby móc sięgnąć po regularnie, jak tylko była potrzeba, uzupełnianą apteczkę, równie denerwująco, co wszystko, z ułożonymi produktami niemal jak od linijki. Upewnił się, mimo pełnej świadomości, że nikt, oprócz niego jej nie ruszał, czy na pewno wszystko było na swoim miejscu, przed krótkim zasygnalizowaniem, aby poszedł wraz z nim do sypialni.
      Odstawił tam jego torbę na dokładnie to samo miejsce, z którego zniknęła. Wymamrotał niewyraźne, szczęśliwie, prawie że niesłyszalne przeprosiny na panujący bałagan pod postacią niepościelonego łóżka. Położył na nim zabraną apteczkę, zajmując miejsce obok, kiedy tylko ostrożnie przyciągnął przyjaciela w swoim kierunku
      Skrzywił się pod nosem bardziej dla samego siebie, niż Soo, kiedy podczas ostrożnego, powolnego podwijania nogawki nad kolano, aby w pełni odkryć malujące się tam zdarcie, dojrzał opłakany stan nie tylko skóry, ale samych dresów, które nie nadawały się do niczego innego, niż wyrzucenia
      — Przede wszystkim nie musisz się spieszyć, Soo. Najpierw trzeba ją oczyścić, a potem można przykleić opatrunek lub plaster. Zależy, co pasuje. Więc nie spiesz się i… to tyle. — wyjaśnił spokojnie, kiedy upewnił się, że materiał nieproszony nie zsunie się wzdłuż nogi, utrudniając pracę, mając wtedy możliwość na sięgnięcie po wodę utlenioną, jak i gazik, ostrożnie nasączając go płynem. Zatrzymał się przed przyłożeniem go do rany, spoglądając w kierunku Yosoo i nie mając pewności, czy dodawał tym otuchy sobie, czy mu przed spodziewanym poczuciem tego typowego dla dezynfekcji pieczenia — Jeśli będziesz chciał tego robić, to nie musisz. I jeśli mam coś powtórzyć, lub robić wolniej, to powiedz, okej?

      channie

      Usuń
  76. Każda z dzielonych przez nich chwil sprawiała wrażenie jeszcze bardziej obnażającej. Nie miało znaczenia, jaką miała skalę; do czego w trakcie niej się posuwali. Mogło być to wspólne szykowanie śniadania, cicho rozpoczęty poranek, czy narastające napięcie, kiedy krzyżowali się wymownymi spojrzeniami, a nie dzielili słowami. Kiedy pragnął czuć na sobie jego dotyk, odkrywający go jeszcze bardziej lub sprawiający poczucie bezpieczeństwa, zdając sobie sprawę, jak bardzo potrzebował go w swoim życiu. Za każdym razem jego oczom ukazywało się coś nowego, a tym samym on ujawniał coś od siebie, specjalnie czy też bez udziału kontroli. Ale nie chciał nad tym panować. Bo najwidoczniej musiało tak być. Bo po prostu chciał pokazać Yosoo każdy zakamarek siebie, nawet te mniej urokliwe, i które przychodziły mu z niezmierzonym trudem.
    Chciał uwierzyć, że ostoja, jaką tworzyli dla siebie wzajemnie, była rzeczywistą przestrzenią, a nie jedynie złudnym wymysłem.
    Naruszyli ją, i to nieraz. Raz z jego winy, innym razem może przez Soo, acz nie był w stanie tego teraz przywołać. Nie był, a może nie dopuszczał do siebie myśli, że i on mógł jakkolwiek zawinić, biorąc wszystko na siebie. Ryzykowali jednak wtedy utratą tego, co pielęgnowali, acz wskoczyli zapewne zbyt gwałtownie i agresywnie. Niejednokrotnie odbierał wrażenie, że całkowicie prześlizgnęła mu się przez palce i nigdy nie miała powrócić. Lecz zawsze, przynajmniej dotychczas, wracali do tego, co było. Do komfortu odczuwanego, kiedy zwyczajnie siedzieli obok siebie. Do możliwości zdradzenia kolejnego, szczerego wyznania, nawet jeśli nie było dla nich korzystne, czy też ukazywało coś, co miało na zawsze pozostać w ukryciu.
    Nie spuszczał z niego spojrzenia; zaciekawionego, może w odrobinie zmartwionego, lecz przede wszystkim niemalże ociekającego łagodnością. Wdzięcznością, którą czuł, że mógł go widzieć właśnie tutaj. W swoim pokoju, w którym panował obcy rozgardiasz; w którym był właśnie otoczony najbliższym mu barwom. Czerni i bieli, obecnej na co dzień, jak i tym wyróżniającym się na ich tle. Jaskrawości wielu kolorów złożonych, prezentowanych figurek; każda niosąca ze sobą osiągnięcie czy wspomnienie, nie tylko te pozytywne. Odgrywały w jego życiu rolę zapamiętania każdego z nich, dodania choćby odrobiny dobra w tym, co najgorsze. Parę z nich reprezentowało zdobyte medale sportowe, dawno pochowane w czeluściach pudła w szafie. Niektóre przypominały o niezdanych kolokwiach, zdarzających się tak rzadko, acz zapamiętanych do teraz.
    Tak jak jasnoróżowa, łososiowa burza włosów, która przy zmienianiu swej barwy niczym kameleon, pozwalała zapisać w sobie setki wspomnień; umiejscowienie ich w czasie i przywiązanie do każdej z nich tego konkretnego, może kluczowego. Wyróżniająca się intensywnie na tle jego stonowanych ubrań i zachowanych w naturalnym kolorze włosów, jak porozstawiane w gablocie figurki w odróżnieniu od jasnych paneli i ciemnych mebli.
    Powędrował za nimi wzrokiem, kiedy ich właściciel zajął miejsce na podłodze. Przeniósł z nich spojrzenie na głębokie, pochłaniające go i wypełnione tymczasowo wątpliwością oczy, które bezwiednie wyciągały z niego słaby uśmiech. Tak samo jak usłyszane słowa wprawiły w ruch wolną dłoń, delikatnie zaczesującą kilka z bladoróżowych kosmyków za ucho, nim objęła czule jeden z policzków
    — Nie zrobisz mi krzywdy, obiecuję — zapewnił go, wodząc ledwie namacalnie kciukiem po skórze. Potrzebował jedynie kilku sekund zastanowienia się, nim zsunął się z materaca i usiadł zaraz naprzeciwko przyjaciela, opuszczając przy tym bezwiednie dłoń wzdłuż jego ciała. Zgiął z cieniem grymasu poranioną nogę, jako jedyną wydzielającą między nimi teraz pozostałości przestrzeni, by była na widoku, skoro, mimo wszystko, była głównym powodem wspólnego znalezienia się w sypialni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I zawsze piecze. Mniej lub więcej, ale zawsze — przyznał, sięgając jeszcze raz po płyn, aby upewnić się, że trzymany gazik dalej był nasączony i nienaruszony — Więc jakbym się krzywił, to nie przez Ciebie, serio — ciągnął dalej, zaczynając ostrożne czyszczenie rany z odruchowym zaciśnięciem ust, pragnących wykręcić się w grymasie.
      — Najlepiej zacząć od wyczyszczenia wszystkiego dookoła, ale… nie chce mi się — postawił na szczerość, kiedy z każdym swoim ruchem brnął dalej w powolne, nieco uogólnione tłumaczenie tego, co robił, a raczej co wypadałoby zrobić — Dopiero potem samą ranę. I… wystarczy delikatnie, takim wacikiem czy czymś ją przemyć, a nie zalać. Chociaż kusi, to Ci oddam — uśmiechnął się lekko, podnosząc na moment wzrok znad rany na siedzącego naprzeciw chłopaka, zanim kolejne przyłożenie gazika do nietkniętego wcześniej miejsca obdartego ze skóry przyniosło ze sobą nieznośne pieczenie, a tym samym automatyczne ściągnięcie brwi. Zamilkł, dopóki nie dokończył oczyszczania, co pozwoliło mu na ponowne sięgnięcie do domowej apteczki i wyjęcie maści. Po minięciu krótkiej, ulotnej chwili sięgnął po dłoń przyjaciela, a bardziej jeden z palców, by móc wycisnąć na sam czubek niewielką ilość produktu, po czym powoli nakierował go w odpowiednie miejsce; wyznaczył siłę, z jaką krem powinien zostać rozprowadzony i dołączył do tego ciche, szczere i próbujące ukoić nerwowość i wątpliwości, słowa
      — Obiecuję Ci, że nie zrobisz mi krzywdy, Soo.

      channie

      Usuń
  77. — No tak, wybacz — krótki, cichy; ledwie roznoszący się po oświetlonym jedynie niewielką lampą w kącie pokoju, śmiech wyrwał się spomiędzy jego ust na odpowiedź Soo. Szczery, możliwe, że rozczulony i wdzięczny za to, że po raz kolejny mógł dojrzeć zalążek tych nieco bardziej kąśliwych, acz dalej niewinnych, odpowiedzi z jego strony.
    Nie planował drążyć tematu dalej, tym samym nie chcąc testować swojego szczęścia. A może bardziej nie chciał ryzykować, że trafi nie w ten punkt, mimo narastającej w nim ciekawości po tej ogólnej wypowiedzi.
    Już wcześniej żyły w nim obawy co do tego, czy wypowie się odpowiednio. Czy powie to, co trzeba. Oboje o tym wiedzieli, Powell zdawał sobie z tego sprawę aż za dobrze, lecz nie potrafił nic na to zdziałać. Teraz powinien odszukać w sobie siłę, aby wybrać którąś ze stron - milczeć i zwyczajnie odciąć się od wymogu kombinowania nawet przy tych najprostszych wypowiedziach, czy też z drugiej strony, postanowić, że będzie miał to gdzieś i w końcu zdecyduje się mówić to, co leży mu na sercu. W teorii wybór powinien być prosty, takie też sprawiał wrażenie. A jednak za każdym razem dawał radę utknąć albo spotkać się z wątpliwościami, kiedy już zdecydował, co powie.
    Dopiero teraz odczuwał, że działa bardziej… instynktownie. Oddawał się nawracającej swobodzie; powoli i ostrożnie. Dalej z ostrożnością, lecz coraz prościej było mu zebrać się na lekki uśmiech. Na dopowiedzenia czegoś zadziorniejszego, choć nie równało się z wydźwiękiem ich wcześniejszych, niegroźnych potyczek słownych. To decyzja o zatrzymaniu języka między zębami była tą, podjętą świadomie. Jak się okazało, może i wyszedł tym na lepsze.
    Podniósł wzrok na Yosoo, kiedy sam z siebie powrócił do tematu, naprawdę zaciekawiony tym, co się wydarzyło. Zaciekawiony i skrycie odczuwając lekkie przyspieszenie serca przy ponownym otwarciu się przyjaciela. Słyszał w końcu wiele historii z jego wyjść, wydarzeń, jak i wypadków, lecz wiedział, że nie o wszystkich. I od razu mógł dojrzeć; czy to w lekkim zawahaniu się, czy spojrzeniu, które skupiało się przede wszystkim na poranionym kolanie, gdzie jego własne było wlepione w Soo, słuchając z uwagą każdego słowa. Każdej przerwy postawionej między nimi, lekkiej zmiany tonacji, nawet tej zazwyczaj niewyczuwalnej. Wyczucia tego, że skrywały coś za sobą, złośliwie kusząc go do dopytania się o więcej. Kiwał przy tym delikatnie głową, nie tylko na znak, aby kontynuował, ale również, aby, z ciepłym uśmiechem, zapewnić go o poprawności ostrożnych ruchów palców, wyciszonym głosem jedynie nakierowując na miejsca, które pominął
    — Na pewno nie był głupi. Tym bardziej jeśli dalej uważasz, że był poważny. I zadziałać na pewno zadziałało… a o to głównie chodziło — stwierdził, zwracając ponownie na niego swoje spojrzenie i nawiązując do wspomnianego, a zarazem ominiętego, powodu całego zajścia — Ale na pewno bolało, więc może nawet lepiej, że nie myślałeś wtedy trzeźwo… trochę Cię oszczędziło. Zresztą… omijając to, że nigdy bym Ciebie nie ocenił za coś takiego, to teraz nawet bym nie mógł, skoro sam odstawiłem podobny cyrk, tylko że właśnie na trzeźwo — zaczął po chwili milczenia, sięgając przy tym do apteczki, aby wyjąć kolejną część potrzebnych im teraz produktów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał na swoim koncie niejedną bezmyślną akcję, lecz zazwyczaj trzymał je dla siebie. Nie tylko ze względu na to, że ujmowały tworzonemu przez niego wizerunkowi, ale i sam chwilami wolał o nich nie myśleć. Były zwyczajnie głupie, a zdecydowanie, w wielu przypadkach, po spojrzeniu na nie chwilę później
      — W liceum po treningu, wychodząc z basenu. Na prostej drodze, tylko do szatni musiałem dojść, ale nie wiem, nogi mi się same zaplątały i uderzyłem kolanem — wskazał na to, akurat w tym momencie, zdrowe — prosto o kafelki. Tak po prostu. Potknąłem się o nic i rozdarłem sobie całe kolano, robiąc występ na całą halę. I jeszcze przeczyściłem to spirytusem, a nie łagodniejszym środkiem jakimś, bo na ślepo łapałem cokolwiek — zerknął przelotnie, acz wymownie w kierunku Yosoo, podczas gdy poprawiał nogę po wyjęciu opatrunku i bandażu, które wyciągnął w jego kierunku, nim z ust padło kolejne, otwarte pytanie
      — To teraz wolisz przyklejać, czy zawijać?

      channie

      Usuń
  78. Mimowolnie, niemal w odpowiedzi na ten zduszany i ledwie widoczny, jego usta wykrzywiały się w drobnym uśmiechu zakrywanym nieznacznym zagryzieniem wargi. Nawet gdyby chciał, nie dałby rady powstrzymać go przed pojawieniem się, kiedy dostawał kolejny zalążek znanej mu wcześniej regularności. Tak podobnej do tego, co miało między nimi miejsce na co dzień, a jednak podkreślone czymś jeszcze; nadające wszystkiemu z lekka inny wydźwięk
    — Od razu, że czegoś chcę. Nie mogę z własnej, dobrej woli podzielić się z Tobą historią? — odparł niewinnie, przykładając przy tym delikatnie dłoń do serca, która miała jedynie podkreślić brak drugiego dna w jego zachowaniu, choć zdecydowanie takowe istniało. Nie mógł ukryć przed samym sobą ciekawości, jaka się w nim wzbudziła, kiedy Yosoo skusił go własną opowieścią tylko po to, aby zostawić go teraz w kompletnej niewiadomej. Mógłby zgadywać, domyślać się na własną rękę, ale był pewien, że wyszedłby, czy nawet wyszliby, na tym gorzej, niż na zwyczajnym odpuszczeniu drążenia tematu dalej.
    Może nie było tak lepiej, lecz zdecydowanie wygodniej. Pozwalało zostawić parę kwestii w powietrzu; niedopowiedzianymi, a nawet niewypowiedzianymi. W strefie, której oboje wiedzieli, że nie powinni ruszać, dopóki druga strona nie zrobi tego jako pierwsza. Niezależnie od zżerającej od środka ciekawości, czy nawet zmartwienia. Miejscami przychodziło to łatwiej, innym razem walka była bezcelowa, doprowadzając do kolejnej sprzeczki, mniej lub bardziej poważnej.
    I kolejne słowa Yosoo może powinny go zmartwić. Zapalić lampkę w głowie, że miał jakiekolwiek wątpliwości; podkreślić zagubienie, jakie dalej odczuwał, pośpieszne odbiegnięcie od poruszonego chwilę temu tematu. Lecz zamiast tego, poczuł jedynie kolejne ciepło rozlewające się po sercu. Zmiękczenie błądzącego po twarzy uśmiechu, jak i przenikliwego spojrzenia, którego nie potrafił od niego odwrócić. Z łatwością mógł dostrzec, jak chłopak ucieka własnym w innym kierunku. Gdzieś poza niego, może obok. Widział to za każdym razem i przy każdej okazji miał ochotę mu to wytknąć. Zwrócić uwagę, że nie wytrzymywał pod presją czegoś tak w teorii niewinnego, jak spojrzenie. Lecz gdyby to zrobił, byłby zwyczajnym hipokrytą. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak przytłaczająca była waga odsłoniętego spojrzenia. Jak oczy wypełnione niezakłamanymi emocjami i zamiarami potrafiły wwiercać się do samego środka, mówiąc tak wiele bez użycia słów. Jak trudne było poradzenie sobie z tym, nawet jeśli żadna ze stron nie miała złych zamiarów. Sam nieraz, acz rzadziej, niż Yosoo, uciekał od jego spojrzenia. Chował je pod przymkniętymi powiekami; skupiał na panelach, własnych palcach lub innym punkcie na twarzy przyjaciela, aby sprawiać iluzję utrzymywania kontaktu wzrokowego
    — Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz — podkreślił nieco łagodniejszym tonem, wracając jedynie na krótką chwilę do wcześniejszej rozmowy, bo chciał upewnić się, że był tego świadom. Nie zamierzał wyciągać z niego czegoś na siłę lub inwazyjnie wkraczać na teren, który tak jawnie był dla niego niedostępny. Nie liczyło się jego własne zaintrygowanie, ani zostawienie rozmowy niedokończoną. Wolał żyć w przekonaniu, że kiedyś poczuje się gotowy, aby się z nim tym podzielić. Może za kilka godzin, może kilka dni, a może nawet za kilka miesięcy. Był gotów poczekać.
    Kiwnął nieznacznie głową na wybór przyjaciela, samemu zabierając się za uważne przyklejenie opatrunku i tym samym pozwalając ciszy na wypełnienie pokoju. Tej swobodniejszej, pozwalającej odetchnąć, a zarazem wyczulającej wszystkie zmysły na nawet najmniejszy ruch. Na dokładniejsze odczucie muskających, wręcz z przesadną delikatnością, skórę palców podczas owijania kolana. Mimowolny dreszcz, który przebiegał po jego ciele przy każdej takiej okazji, jakby nigdy wcześniej nie miał z nim tak bliskiego kontaktu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I w ogóle nie jesteś łatwą osobą, Soo — zaczął niespodziewanie, po chwili tkwienia w przybranej, nieco odsuniętej pozycji, aby ułatwić owijanie rany. Tym razem sam skupiał wzrok gdzie indziej; na coraz dokładniej obandażowanym kolanie, zgodnie z jego wskazówkami i drobnymi poprawkami — Jesteś za bardzo… skomplikowany — ciągnął dalej, po raz kolejny czując nieznaczne uniesienie się kącików ust ku górze.
      Taka była prawda - nie znał osoby bardziej skomplikowanej, niż Soo. Z większą ilością obcych mu zakamarków, niepojętych zwyczajów i reguł, których przestrzegał; często po to, aby złamać te, jakie były mu narzucone. Wszystko, co, mimo sprzeczności z własnym charakterem, uwielbiał. Wszystko, co sprawiało, że każdego dnia potrafił tonąć w urzeczeniu coraz bardziej, bez opamiętania i zatrzymania się choćby na moment, aby spojrzeć na wszystko zewnątrz. I dokładnie to samo, co bezwiednie, po upewnieniu się, że bandaż trzymał się swojego miejsca i podziękowaniu, zmusiło go do przysunięcia się jeszcze bliżej, doprowadzając do mimowolnego zetknięcia się nienaruszonych kolan. Wyczucia nieznacznie utrudnionego, łapanego oddechu we własnych płucach po zniwelowaniu kolejnej porcji dzielącego ich dystansu
      — I to wcale nie jest coś złego, wiesz?

      channie

      Usuń
  79. Skinął jedynie głową. Ze zrozumieniem, a może bardziej wyrozumiałością. Dalej doskwierała mu ciekawość, napędzana każdym, kolejnym słowem, lecz zajęła miejsce gdzieś z tyłu, straciła na wadze, bo mimo jej istnienia, potrafił zrozumieć, że komplikacje były ostatnim, czego potrzebowali. Na pewno teraz, kiedy zdołali wrócić do wyciszonego, kojącego rytmu. Chciałby do tego wrócić; dowiedzieć się, co zawracało mu głowę, co było tym głównym czynnikiem w oszczędnie opowiedzianej mu historii, ale to mogło poczekać. Spokój, jaki między nimi zapanował - nie.
    Yechan lubił, jak wszystko było jasne. Niemalże zero jedynkowe, przedstawione w formie jednoznacznego algorytmu, z którego mógł wyczytać wszystko, co potrzebował. Niewiadome wzbudzały nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, jak i ciężar w żołądku, którego nie potrafił się pozbyć. Nieważna była ich skala, skoro zawsze oddziaływały na niego tak samo. A mimo to męczył się z nimi codziennie. Podświadomie towarzyszyły mu na każdym kroku, chociaż starał się je wyciszyć, czy zanegować. Wzbudzały wątpliwości co do banałów, jak zdanie kolokwium, na które uczył się kilka dni i nocy pod rząd. Jak upewnienie się, czy wstawił pranie, chociaż sprawdził to kilkakrotnie przed opuszczeniem na chwilę mieszkania. Były to kwestie, na które miał wpływ. Które, przy wystarczającym skupieniu się, mógł w pełni kontrolować.
    Największą niewiadomą, jaka pojawiła się w jego życiu, był Yosoo. Największa, wzbudzająca największy wachlarz emocji i kompletnie poza jego kontrolą. A jednak mimo bycia tym, co potrafiło zazwyczaj spędzać mu sen z oczu, przyciągał go do siebie jak najsilniejszy magnes. Sprawiał, że ścisk żołądka przybierał formę przyjemnego mrowienia, podekscytowania okrytego nerwami. Zmuszał do wyrwania się ze znanych sobie norm i rutyn, bez opamiętania i przesadnego zwracania uwagi na to, czy faktycznie chciał to robić. Przyzwyczajał do komplikacji, do kogoś tak skomplikowanego, jak Yosoo i tego, co ich relacja, już od samych podstaw, niosła za sobą.
    I chyba czuł się gotowy, aby pozwolić kolejnym na zaistnienie.
    Zdążył się nauczyć wielu znaczeń uciekającego spojrzenia przyjaciela. Chwilami kierowany był wstydem. Dołączyły do tego niekontrolowane, nerwowe gesty, które również znał na wylot. Innym razem brakiem siły, któremu towarzyszyły łagodniejsze ruchy, niewiele różniące się od tych wykonywanych naturalnie, lecz brakowało tego bezpośredniego kontaktu. A czasami było desperacką, ostatnią próbą ukrycia tego, co zaprzątało mu myśli. Sam tak robił, kiedy przekonał się, jak wiele mógł zdradzić nawet tym najkrótszym, ulotnym spotkaniem się wzrokiem z chłopakiem. Jak niewiele było potrzeba, aby jedna z pielęgnowanych fasad ukazała swoje pęknięcia i zagroziła całkowitym zrujnowaniem.
    Ale jak to on stał na miejscu tego, który próbował wyłapać ten krótki kontakt, tracił możliwość wstępnego odwrócenia wzroku. Wpatrywał się w niego dalej; odruchowo poprawiał jedną z rąk, aby dodać wygody ramieniu, na którym odczuł uspokajający ciężar. Obserwował blade kosmyki opadające na twarz przyjaciela, jak i kontrastujące z założoną koszulką. Bezwiednie oddał swoją dłoń, kiedy poczuł na niej już pierwsze muśnięcie palców. I dopiero po kolejnej serii nieprzyjemnego pieczenia, po lekkim drgnięciu oczyszczanej dłoni, odwrócił wzrok przed siebie, przez krótką chwilę obserwując sunący po skórze wacik. To usłyszane pytanie namówiło go do skupienia oczu na nieokreślonym bliżej punkcie i chwilowym zastanowieniu się, nim na jego ustach zawitał delikatny, nieplanowany, uśmiech

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Też tak myślę — przyznał, rozluźniając dłoń coraz bardziej przy powtarzanych ruchach na jego dłoni — I mam nadzieję, bo nie wiem, czy miałbym odwagę samemu do Ciebie podejść — dodał moment później z przyciszonym śmiechem. Sam początek ich relacji może zaistniał przez to, że wybrał miejsce akurat obok niego. Mimo kilku wolnych, rozrzuconych po sali, zajął akurat te. Jednak gdyby nie rozpoczęta rozmowa, potencjalnie na banalny temat, jak słuchany - nie zawsze - wykład, zapewne nie posunąłby się do tego, aby się odezwać. Lecz i tak dawałby siebie wszystko, żeby być gdzieś w pobliżu. Już przy pierwszym słowie, pierwszym, wymienionym spojrzeniu mógł wyczuć wcześniej mu obcą nić porozumienia. Platoniczną. Dzieloną przez przeżycia, które mimo swojej różnorodności, były tym, co ich połączyło i zbliżyło do siebie.
      Sięgnął odruchowo po maść, będąc gotowym zaoferować ją dokładnie w momencie, kiedy byłaby potrzebna, a w międzyczasie pół obecnie obserwował ruchy wacika. A potem opartego dalej o niego Soo, co rusz przypominając sobie to, co musiał dzisiaj przejść. Jak długi dzień przeżył, na zewnątrz, we wczesnowiosennej, niesprzyjającej takim posiedzeniom, pogodzie
      — Nie chcesz się położyć? — okrył delikatnie zajętą pracą dłoń, aby ją nieco spowolnić, jak i zwrócić na siebie uwagę przyjaciela. Pozostałe na rękach rany dalej były ostatnim, co go teraz interesowało; mimo tego jak skutecznie i dosadnie ich do siebie zbliżyły. Nie chciał, żeby przez nie wykańczał siebie jeszcze bardziej, nieplanowanie stosując te same słowa, które sam od niego usłyszał — Musisz być zmęczony.

      channie

      Usuń
  80. Najpierw chwilę milczał. Zastanawiał się nad podjęciem się odpowiedzi na szybkie, rzucone w jego stronę, pytanie, przez moment myśląc, że wyszedłby lepiej na siedzeniu cicho; odejściu od tematu. Tylko po co? Szczerość miała być stałym elementem ich relacji, a na pewno tym pielęgnowanym. Nie miał też nic do ukrycia. Wręcz przeciwnie; był przekonany, że cokolwiek mu się cisnęło teraz na język, nie byłoby dla Yosoo zaskoczeniem, nawet jeśli samo padnięcie pytania mogło świadczyć o czymś innym
    — Bo tak jak wszyscy byłem przekonany, że jesteśmy z dwóch różnych światów — przyznał w końcu po nieco dłuższej chwili milczenia. W końcu w oczach wszystkich, tak właśnie się prezentowali. Osoby leżące na skrajnych końcach wspólnego spektrum, niezrozumiale dla innych odnajdujące nić porozumienia. Niemalże absurdalną. Na początku też nie zakładał, że mogłaby taka zaistnieć — Już od początku byłeś taki… cool — ledwie zahamował się przed dźwięcznym parsknięciem na dobór słów, acz wręcz nieznośnie odpowiedni do tego, co chciał przekazać — Taki wyjątkowy, ciekawy. A ja nie. Już to, jak oboje byliśmy ubrani mówiło za siebie — dalej mówi, gdyby miał być ze sobą szczery. Znalazło się w jego szafie parę zakupów pokierowanych pomysłami, czy gustem Soo. Takich, które ubrał raz, a równie dobrze nigdy, bo nie miał odwagi. Kilka ubrań, których nie widziała nawet sama inspiracja, bo próba zaimponowania mu spotkała się z przytłaczającymi wątpliwościami i odwieszeniem bardziej wyzywających ciuchów wgłąb szafy. I tak było mu dobrze w tych stonowanych barwach; równych ubraniach, zachowanych w prostym, ale schludnym szyku — Byłem pewien, że nie mielibyśmy o czym rozmawiać, o ile w ogóle byś tego chciał — zamknął swoje wyjaśnienie, miał wrażenie, że zrozumiale. Bo głównie o to mu chodziło; o ten strach co do niepewności, który zawsze odnajdywał dla siebie miejsce w jego sercu i nie dawał spokoju.
    Strach, który teraz nie miał powodu do istnienia, lecz i tak został rozwiany słowami przyjaciela. Kojącymi, potrzebnymi do usłyszenia, choć była to czysto hipotetyczna sytuacja. Nie mógł zapewnić, że by tak postąpił; że podszedłby, zebrał się na wypowiedzenie czegoś i danie początku ich relacji, lecz wiedział, że czuł tak samo. Podświadomie, wtedy nie zdając sobie jeszcze z tego sprawy. Nie potrafił wyobrazić sobie swoich lat na studiach inaczej, sama myśl potrafiła go przerazić i otworzyć oczy na to, jak wiele mogłoby go wtedy ominąć i jak wiele mógłby stracić
    — Trudne, na serio. Sam nie wiem, na co wtedy liczyłem, ale… cieszę się, że skończyło się tak, jak się skończyło — stwierdził finalnie, całkowicie szczerze. Że wylądowali w tej samej ławce. Wymienili pierwsze zdania, najpierw odgrywające rolę niezobowiązującej rozmowy, pośpiesznie przemieniającej się w coś nie do opisania.
    Delikatny uśmiech dalej odnajdywał dla siebie miejsce na jego ustach, wraz z każdą rozpoczętą rozmową i cichym głosem wypełniającym sypialnie. Bezpośredniejszymi wyznaniami, które nie zostawiały miejsca na niedopowiedzenia. Sunął delikatnie palcem po wierzchu dłoni i zastanawiał się nad ponownym otwarciem ust; dodaniu jeszcze czegoś, dopóki nie poczuł zaniku słodkiego ciężaru, ku swojemu niezadowoleniu. Skupił się na skierowanych w jego kierunku oczach, niemalże natychmiastowo gubiąc się w ich głębi i drobnemu blaskowi, jaki mógł w nich odnaleźć. Mimo malejącej obecności w nich obecnych, zastępowanej zmęczeniem. Nie zdążył nawet zareagować, kiedy jedynie oczyszczona, dłoń powędrowała do policzka przyjaciela i pozwoliła palcom na zachowawcze przesunięcie koniuszkami po delikatnej skórze
    — Myślę, że sobie poradzę — zapewnił z drobnym, kryjącym się w kącikach ust, uśmiechem. Z dłońmi mogło być trochę ciężej, szczególnie z prawą, ale nie było to nic niemożliwego. Szczególnie, jeśli takim zapewnieniem stał ten krok bliżej do przekonania Yosoo, aby przestał się przemęczać ze względu na rzuconą obietnicę. Równie dobrze nawet nieokreśloną takowym mianem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powinieneś się przede wszystkim wyspać. Ubrać którąś z bluzek z drugiej szuflady na lewo, położyć się i zasnąć — wymienił płynnie, z równie naturalnym przekonaniem w głosie — To jest te kilka rzeczy — dodał, przeczesując nieznacznie dłonią jasnoróżowe włosy z uwagą, aby o nic nie zahaczyć, błądząc przy tym wzrokiem po całej twarzy przyjaciela. Po zaspanych oczach, policzkach stopniowo nabierających barwy po wyziębieniu. Różowych ustach, w najmniejszym stopniu teraz rozchylonych, jakby miał spomiędzy nich usłyszeć kolejne słowa. Bezwiednie obrysowywał pojedyncze linie palcem, dopóki nie zamarł kilka milimetrów przed nim. Kilka kluczowych, wywołujących nieproszone zahamowanie. Wymóg zastanowienia się nad tym co wypadało przez co zwieńczył swoje słowa jedynie delikatnym, zachowawczym i ledwie namacalnym pocałunkiem na policzku, wręcz boleśnie, po raz kolejny, przypominającym o tak potrzebnej mu bliskości
      — A ja zajmę się tym do końca i do Ciebie dołączę, okej?

      channie

      Usuń
  81. Miękł coraz bardziej. Słyszane słowa powodowały rozkoszny ścisk serca, jak i jego lekkie przyspieszenie. A wszystko idealnie domykał drobny uśmiech ledwie rozciągający usta Yosoo; utęskniony, za każdym razem potrafiący wywołać podobny na jego twarzy. Rozpraszający grożące wybudzeniem zmartwienia i zmuszał do skupienia się wyłącznie na nim; na tlącym się szczęściu, które chciał widzieć tam codziennie.
    — Powtórzyłbym wszystko, żeby być tutaj teraz z Tobą — skinął jeszcze nieznacznie głową w wyrazie zgody, bezsprzecznie podzielając zdanie przyjaciela. Niezależnie od tego, jak bardzo bolało go wiele z podjętych przez nich, czy też przez siebie samego, decyzji; jeśli miałby pewność, że zaprowadzą go dokładnie do miejsca, w którym znajdował się teraz, zrobiłby wszystko tak samo. Poświęciłby nawet ten czas, jeśli i on odgrywał kluczową rolę w całości. Lecz sama myśl, że mogliby znaleźć się w tym miejscu - wspólnym, wypełnionym upragnioną bliskością i zrozumieniem, szybciej, niemalże rozrywała jego serce, a zarazem sprawiała, że był jeszcze bardziej wdzięczny zyskaniu samej szansy na odnalezienie tego miejsca. Że mimo wszystkiego, co się wydarzyło, mógł dalej bezkarnie, bez strachu, czuć miękką skórę pod palcami. Przeczesać bladoróżowe kosmyki w czułym geście, pragnącym zapewnić o zaistniałym bezpieczeństwie.
    Przerażało go, jak szybko zapominał o tym, co miało miejsce chwilę wcześniej. Przeszywający ból, jaki rozchodził się po jego ciele nagle tracił na znaczeniu. Miał być czymś, o czym przypomni sobie następnego ranka, może nigdy; a ukazywać będzie się jedynie niezrozumiałymi i mimowolnymi odruchami. Tylko czy faktycznie go to przerażało? Powinno - z tego zdawał sobie podświadomie sprawę, lecz nie potrafił wynaleźć choćby strzępka siebie, który by o to zawalczył. Nawet zdrowy rozsądek, całe życie broniący go przed popadnięcie w coś tak głęboko, a zarazem cicho do tego dążący, nie miał siły przebicia.
    Jak miałby mieć, kiedy nawet słaby grymas, każdy gest, świadczący o wkradającym się zmęczeniu u Yosoo, tak go rozczulał. Poczuł słabą dumę z samego siebie, kiedy chłopak nie stawiał dalej oporu. Przesunął odruchowo kciukiem po jego policzku, nim zabrał stamtąd dłoń i pozwolił sobie na ciepły śmiech po przedstawionym mu argumencie, który był tym ostatecznie przekonującym, choć wstępnie nie do końca istniejącym
    — Obiecuję się pośpieszyć — powtórzył, acz tak naprawdę wybrzmiały między nimi te słowa po raz pierwszy. Przynajmniej w kontekście tej chwili. Obietnica, jaką złożył te kilkanaście godzin wcześniej; nawet kilkanaście minut wcześniej, roznosiła się echem po jego głowie. Przypominała o wadze tych słów, i że musiał się z nich wywiązać, jeśli chciał go odzyskać. Jeśli nie chciał go znowu tak przeraźliwie zranić.
    Z równą niechęcią odsunął się od niego, aby skupić się na porzuconej przez moment apteczce. Musiał, jeśli faktycznie chciał jak najszybciej do niego dołączyć. Zniwelować każdy milimetr, teraz z nieustannie rosnącą ich liczbą, do zera — Daj mi chwilę.
    I może posmarowanie, jak i owinięcie prawej dłoni szło mu koślawo. Może miejscami mógł dokleić opatrunek lepiej, jednak starał się skupić na poleconym mu, przez siebie samego, zadaniu, aby móc mieć później spokój. Przykładał opatrunek tak długo, dopóki nie okrywał istniejących tam poranień niemalże idealnie. A zarazem był w lekkim pośpiechu, chcąc jak najszybciej skończyć i również położyć się na łóżku. Zaraz obok niego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chcę, żebyś był blisko. Jak najbliżej — odparł wręcz z automatu, bez zatrzymania się na moment, aby przemyśleć wypowiadane słowa, ociekające szczerością, może miejscami z desperacją. Nie podniósł wzroku z prawej dłoni, zbyt zaabsorbowany próbami zachowania dokładności — Jeszcze moment — szepnął, zaciskając zęby na policzku przy pierwszym przyłożeniu nasączonego wacika do poranień obecnych na lewej dłoni. Do tych po nieudanym przeskoku, jak i tych zostawionych przez szkło, dalej równie piekących, co dzień wcześniej. Starał się być szybki, chcąc mieć to po prostu z głowy. Zostawić nieprzyjemne uczucie waty, gęstego kremu, jak i nieustannie przykładanych opatrunków do dłoni, lecz towarzyszący temu dyskomfort nieznośnie spowalniał niektóre z jego ruchów.
      Dopiero po kilku minutach walki z niekontrolowanymi drgnięciami dłoni, nałożeniem równej warstwy kremu i okryciu każdej z ran, był w stanie podnieść się z podłogi. O słabych nogach, z lekkim grymasem na twarzy i niechętnym zapakowaniem wszystkiego na swoje miejsce, by móc odłożyć apteczkę na biurko. Nie miał siły, ani ochoty, aby odnieść ją do łazienki. Nie chciał już wychodzić z sypialni. Z ostrożnością więc zsunął pobrudzone, zniszczone dresy z nóg, zrzucił koszulkę i zastąpił ją tą, którą co noc nosił do snu, czekając tylko, aż będzie mógł znaleźć się w upragnionym łóżku. Razem z Yosoo. Trzymając go blisko siebie, będąc szczelnie otoczonym jego zapachem, ostatnio będącym jedynym, co potrafiło rozproszyć w nim niepokój.

      channie

      Usuń
  82. Odwrócił na moment wzrok od własnych rąk, kiedy do jego uszu dotarł drobny, niewinny żart ze strony Soo. Chyba pierwszy, który miał okazję usłyszeć od kilku godzin, i który umiejętnie wypełnił go przyjemnym ciepłem. Był kolejnym sygnałem, że między nimi dalej istniał zalążek tego, co było. Że część prezentowanych fasad była tymi szczerymi; uwielbianymi i tak charakterystycznymi. Nie potrafił wyobrazić sobie przyjaciela bez tego aspektu - lekkich docinek, złośliwych, a zarazem niewinnych słów, którymi był w stanie zaszczycać go codziennie. Jeśli akurat trafił na taki dzień, to i co chwilę
    — To dobrze — powtórzył jego słowa z lekkim zaciśnięciem warg, aby nie zostały przesadnie wykrzywione przez kolejny uśmiech. Chciałby, żeby nie odpuszczał. Nawet jeśli zareagowałby inaczej; gdyby powiedział, że potrzebował kilku minut w samotności, czy może gdyby przyznał, że chce spędzić noc we własnym towarzystwie. Chciałby, żeby Yosoo naciskał dalej; przejrzał go na wylot i to, jak słabe były to wymówki.
    Tkwił jakby w amoku, kiedy zajmował się pielęgnacją ran. Niektóre z ruchów wychodziły mu automatycznie, na innych musiał wręcz z przesadą się zgubić. Nie zdołał zwrócić uwagi na panującą ciszę, przez chwilę będącą czymś odległym i poza jego świadomością. Usłyszał jedynie drobne poruszenie na łóżku, któremu zaraz ponownie towarzyszyło milczenie. Jednak nie minęło długo, nim znowu dotarł do niego głos Soo. Wybijający go z rytmu, a zarazem niepozwalający na poirytowanie się przez ten fakt. Zamiast tego wywołał nieplanowane parsknięcie śmiechem i krótkie potaknięcie
    — Pamiętam. Chyba nigdy nie miałem większej ochoty Ciebie udusić, niż wtedy, Soo — przyznał żartobliwie, choć irytacja, jaka przejęła jego ciało tamtego dnia, dalej była wyraźnie nakreślona w jego wspomnieniach — Wtedy to chyba miała być groźba, ale… teraz mam nadzieję, że to obietnica.
    Dał radę przekonać się, jak tak naprawdę omylne były te słowa. Jak niewiele musiał zrobić, aby wręcz zmusić go do odejścia. Z jaką łatwością przyszło mu nieplanowane wygonienie go z mieszkania, a tym samym niemalże ze swojego życia. Uderzyła go świadomość, że wcale nie musiało to być takie trudne zadanie - i właśnie to go przeraziło. Jak bliski był do pozbycia się Soo ze swojego życia, i jak bardzo nim to wstrząsnęło; doprowadziło do kompletnego zdruzgotania i jeszcze większego stracenia samego siebie, bo nie mógł pogodzić się z myślą, że już go nie zobaczy. Nie zastanie u siebie w salonie, czy w sypialni; nie spędzą wspólnie leniwego dnia, skoro nic ich nie goniło. Zawdzięczał mu chyba wszystko, że mimo krzywdy, jaką mu zrobił, i tak mu wybaczył. Wrócił do jego życia i leżał teraz na jego łóżku, wracając wspomnieniami do ich pierwszych spotkań. Znowu przywoływał te słowa, które teraz brzmiały niczym najsłodsza i najcenniejsza obietnica.
    Podkreślona dodatkowo, kiedy mógł do niego dołączyć, odruchowo obejmując jedną z rąk i przysuwając jeszcze bliżej siebie, na ile było to możliwe; przy poczuciu pojedynczych kosmyków na swojej skórze, delikatnie ją łaskoczących. Przesunął parokrotnie dłonią po okrytych plecach w marnej próbie ocieplenia go jeszcze bardziej, kiedy dalej wyczuwał wyziębiony stan jego ciała. Powinien był zaoferować mu coś cieplejszego, już na samym wejściu do mieszkania. Mimo, chcących narosnąć jeszcze bardziej, zmartwień, to charakterystyczny zapach, dokładnie ta bliskość; wyczuwany pod ręką oddech, tak niesamowicie go uspokajał. Sprawiał, że niepokoje miały wrócić do niego kolejnego dnia, kiedy teraz były przyćmione innymi bodźcami, również przypominającymi o zmęczeniu, jakie nad nim ciążyło już od kilku godzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyobrażał sobie, że ten wieczór mógł skończyć się inaczej. Nie chciał sobie tego wyobrażać, nawet w najmniejszym stopniu. Nawet dalej delikatny ból, jaki roznosił się po jego ciele, pozostawiał po sobie miły posmak, zamiast tego cierpkiego. Bo świadczył o tym, że nie był po nic. Był niczym wyczekiwana kara za to, jak się zachował; kara, którą rozumiał i potrafił w pełni zaakceptować, jeśli w zamian za nią mógł leżeć w swojej sypialni z Yosoo w swoich ramionach
      — Dobrze — najchętniej wstałby wcześniej od niego, aby zamaskować pozostawiony tam dalej bałagan — Jak tylko się obudzisz, to mnie też — jednak za bardzo cenił sobie każdą z upragnionych sekund, jakie mógł spędzić z nim właśnie w takim stanie. Może dlatego zalegał w łóżku zdecydowanie dłużej, niż jak sypiał sam; nieraz wstając wtedy zaraz o świcie.
      Już półprzytomny, z zamkniętymi oczami, otoczył go sobą jeszcze bardziej, wyszukując jak najwięcej bliskości i ciepła. Podświadomie chcąc zapewnić siebie w tym, że rano nie zniknie. Że dalej będzie obok niego; tuż obok, z wyczuwalnym oddechem i zapachem usypiającym go jeszcze bardziej
      — Dobranoc, Soo.

      Channie

      Usuń
  83. Yechan nie miał w zwyczaju spać długo. Budził się równo o tej samej godzinie, szóstej rano. O szóstej piętnaście kończył szybki prysznic wraz z umyciem zębów, a kwadrans później był już po śniadaniu. Nieważne było, na którą tego dnia miał do pracy, czy kiedy zaczynał zajęcia. Zawsze utrzymywał tę samą rutynę, będąc w stanie podejść do niej z zamkniętymi oczami. Nawet w większość weekendów, które i tak zazwyczaj nie były w pełni wolne ze względu na dobór zmian. Pozwalało mu to poczuć się bezpiecznie, skoro tkwił w znanych sobie zwyczajach i pewności, że wszędzie będzie na czas. Nie liczyło się zmęczenie, jakie mogło mu towarzyszyć przy późniejszym zaśnięciu, czy przez niespokojny sen, który potrafił mu doskwierać.
    A jednak teraz, kolejną noc z rzędu i wpasowującą się idealnie do tych jej podobnych, mógłby tkwić w tym stanie bez końca. Jakikolwiek odruch organizmu, aby ruszyć się z łóżka o szóstej, był kompletnie uśpiony. Pobudki w ciągu nocy były sporadyczne; wykonane niemal w półśnie dla możliwości upewnienia się, że dalej nie był sam; że tuż przy jego boku rozsypywały się jasne włosy Yosoo, dalej czuł jego palce na swojej koszulce, a jedna z nóg bezwiednie i ze swobodą mogła spleść się z tymi jego. Nie wyczuwał nawet poranka wpadającego przez okno, mimo bezpośredniej obecności promieni na swojej twarzy. Chował jedynie twarz w poduszkę i zwyczajnie spał dalej, bez przejawu spróbowania podnieść się na nogi.
    Cichy głos przyjaciela nie przedostał się dalej, niż powierzchowna warstwa dalej nieobecnej świadomości, wybrzmiewając jedynie słodko i jeszcze bardziej relaksująco w jej odmętach. Zachęcał do przelotnego wzmocnienia uścisku, najpierw na cudzym ciele, aby chwilę później zrobić to samo wokół siebie, kiedy nagle zapanowała tam pustka.
    Trwał w tym stanie jeszcze dobre kilkanaście minut. O kilkanaście minut za długo, patrząc na to, co miał zrobić. Na to, że mimo panującej elastyczności, mieli plan na ten dzień, a raczej jego początek. Dopiero hałas poza sypialnią zdołał zdjąć z niego warstwy senności; nieśpiesznie, dalej spowalniając jego ruchy i reakcje. Nie zarejestrował źródła, ani powodu roznoszącego się po mieszkaniu, uniesionego głosu. Jedyne co zarejestrował, to to, że faktycznie był w łóżku sam, a miejsce, na które odstawił kilka godzin temu torbę, po raz kolejny było przeraźliwie puste. Przecież mieli zjeść- przyszykować wspólnie śniadanie.
    Wstał jak porażony z łóżka, zaraz żałując gwałtowności swoich ruchów, kiedy tak prędkie poruszenie kolanem spotkało się z odzewem od świeżego, obecnego tam starcia. Nie skupiał się jednak na nim bardziej, niż pozwolenie cichemu syknięciu na wydostanie się spomiędzy wykrzywionych w grymasie warg. Był bardziej przejęty pośpiesznym wyjściem z sypialni, nie fatygując się, aby założyć na siebie coś jeszcze, oprócz oszczędniejszej niż zwykle piżamy.
    Zasiana w nim niespodziewanie panika nie miała okazji urosnąć do przytłaczających rozmiarów, kiedy zaraz po przekroczeniu progu kuchni, mógł dojrzeć nie tylko torbę, ale i siedzącego przy stole Yosoo. Z ulgą i przygasającym rozemocjonowaniem przejechał dłońmi po twarzy i podszedł do odwróconego do niego plecami chłopaka, aby po krótkiej chwili zastanowienia pozwolić sobie na wymierzenie słabego, acz zwracającego uwagę, kopnięcia w łydkę
    — Nie strasz mnie tak — wymamrotał prawdopodobnie bardziej do samego siebie, kiedy dopiero po tych słowach pozwolił sobie na ostrożne zdjęcie jednej ze słuchawek, aby spróbować odwrócić jego skupienie od lecącej w nich muzyki, jak i tego, co prezentowało się na monitorze laptopa. Sam nieznacznie się pochylił, opierając dłonie o krzesło i zawisając w połowie nad chłopakiem, dopóki nie dotarło do niego, co tak naprawdę robił. Szukał mieszkań - tak jak obiecał poprzedniego dnia, chociaż Yechan cicho pragnął, aby został z nim jak najdłużej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Soo, ja wiem, że chciałbyś pewnie mieć coś własnego — zaczął po ledwie wstrzymanym ziewnięciu i automatycznie przeniósł dłonie na jego barki — i szczególnie coś, co nie wygląda jak muzeum — równie bezwiednie, już prawie że zwyczajowo, zaczął łagodne masowanie odnalezionych mięśni przy przywołaniu dobrze zapamiętanego komentarza — Ale naprawdę nie ma żadnego pośpiechu… możesz tutaj mieszkać tak długo, jak tego potrzebujesz — zapewnił go po raz kolejny, licząc, że w jego słowach była zachowana wystarczająca ilość przekonania, dodatkowo podkreślona powolnymi, dokładnymi ruchami palców — Więc daj sobie na razie spokój, bo tylko szarpiesz sobie nerwy… i przy okazji pobudzisz pół bloku.
      Nie zamierzał mu tego wytykać; w jego głosie nie dało się odnaleźć choćby grama złośliwości. Co najwyżej delikatnego żartu, chwilę później zastąpionego nieznacznie zmartwionym spojrzeniem po dojściu do wniosku, że Soo musiał być wystarczająco długo na nogach, aby nie dość, że ogarnąć samego siebie, lecz również kuchnie.
      — Posprzątałbym… — zaczął cicho, niemrawo z nadzieją, że obecny tam wstyd umknie uwadze przyjaciela, jak i nieznacznie spowolnienie ruchów dłoni, mających na celu przecież jedynie wprowadzenie rozluźnienia, lecz zamiast tego wypowiedział te tak nielubiane, lecz tym razem miał wrażenie, że potrzebne, słowa — I przepraszam, zazwyczaj nie śpię tak długo.

      Channie

      Usuń
  84. — No, właśnie widzę — pozwolił sobie na kolejny, niegroźny cios tym razem w ramię — I co się tak uśmiechasz, co. Jak głupi do sera — nawet te słowa, kierowane poranną zrzędliwością, nie niosły za sobą złości i irytacji, będąc jeszcze bardziej przygaszonymi bezwiednie odwzajemnionym wygięciem ust. Wiedział w końcu, że faktycznie nie zrobił tego specjalnie; uważał, że znał przyjaciela na tyle dobrze, aby dojrzeć tę, nawet nieznaczną, zmianę w postawie, która świadczyłaby o premedytacji jego zachowania, czy kompletnym braku skruchy. Chociaż i może teraz jej tutaj nie było, a zamiast niej przeprosiny, w najprostszej, najlżejszej swojej postaci.
    Była seria tych wymownych, dobrze mu znanych odruchów, gestów i po prostu zachowań, które same w sobie potrafiły mu określić, co w tym momencie gnieździło się w Yosoo. Nie zawsze; nieraz nawet ta wiedza nie była w stanie uchronić go przed zrobieniem czegoś nie tak, a czasami podświadomie właśnie do tego namawiała. Aby zajść mu bardziej za skórę, dogryźć trafniejszym i ostrzejszym komentarzem, kiedy był nie w humorze albo przesadnie rozemocjonowany czynnikami poza jego kontrolą. I zapamiętywał każdy z sygnałów - starał się podpisać każdy odpowiednio, zanotować powody ich występowania; jaką były reakcją i kiedy powinien ich wypatrywać. Zapamiętywał rzeczy, które na niego oddziaływały. Zapamiętywał to, co lubił, a czego nienawidził, nieraz mając ochotę zaśmiać mu się w twarz, kiedy wiele pokrywało się z samą osobą Yechana. Zmuszało go do zastanowienia się nad samym sobą; nad tym, czy nie powinien się zmienić, podchodząc do tego parokrotnie i zawsze spotykając się z porażką. Acz nieprzerwanie próbował dalej - z trudem, przytłaczającym stresem i pożałowaniem zaraz przy zaczęciu. Ale próbował
    — A co jeśli chcę, żebyś siedział mi na głowie? — odpowiedział niemalże od razu, pogłębiając nieznacznie swoje ruchy, kiedy dostał bezbłędnie przedstawioną prośbę o kontynuowanie. Dla wielu, dla samego Soo, jego słowa mogły brzmieć na bezmyślne, palnięte czysto pod wpływem chwili. I może po części tak było, kiedy przeważała w nim odczuwana błogość przy spokojnym poranku i wyczuwanymi pod palcami mięśniami. Ale naprawdę marzył o tym, aby te chwile trwały jak najdłużej. Pragnął budzić się codziennie obok niego, czy z samą świadomością, że zaraz go zobaczy. Usłyszeć cudzą obecność w mieszkaniu, miejscami bardziej zgrabną, miejscami zdecydowanie mniej.
    — Jeśli chcesz znaleźć coś dobrego i sprawdzonego, to nie zrobisz tego jak najszybciej, bo skończyć w czymś… takim — rzucił okiem na jedno z wyświetlonych mieszkań. Było do przeżycia, zdawał sobie z tego sprawę. Istniały gorsze - tego też był świadomy. Jednak równie dobrze znał te podstawowe standardy życia przyjaciela. Jak i z cen, jakimi szczycił się Nowy Jork. Przerażająco wysokim czynszem, w zamian za… całe nic. Nie chciał, aby Soo męczył się w takich, niekorzystnych mu, warunkach. Ale przede wszystkim nie chciał, żeby brał na siebie taki ciężar finansowy, kiedy podskórnie domyślał się, że teraz mógł być zwyczajnie zbyt wielki. Samo zostanie wyrzuconym uświadamiało Yechana w tym, jak drastyczne kroki postanowił podjąć starszy Jeong, innych kwestii mógł domyślić się samodzielnie.
    Zatrzymał na moment swoje ruchy, kiedy na jednej z dłoni odnalazł się ciepły ciężar, któremu wtórowały wyszeptane słowa, nieświadomie wbijające się w serce blondyna. Sam fakt, że taka myśl istniała w głowie Yosoo; mieszała mu w niej na tyle, aby postanowił się nią, po raz kolejny, podzielić, wywoływała zaistnienie nieproszonego ciężaru w żołądku
    — I ja też dalej stoję przy tym, co powiedziałem - nie jesteś ciężarem, Soo — oznajmił zaskakująco stanowczym tonem. Nie chciał, żeby tak o sobie mówił, skoro było to tak odległe od prawdy. Nigdy nie miał go za ciężar, nawet w tych kryzysowych momentach, czy też tych błahych, jak wspólna nauka, podczas której nie pozwalał mu skupić się na podręcznikach. Nie wiedział, co musiałby zrobić, aby odebrał go jako przysłowiową kulę u nogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tobą śpię lepiej — kolejne słowa wychodziły z niego prawie automatycznie. Przelotnie przechodziły przez spanikowany rozsądek, który pragnął dalej trzymać wszystko w środku. Zaprzestać odsłonięcia prawdy, która pokazywała, jak słaby i tak naprawdę okropnie zebrany w sobie był — Z tobą znowu mam ochotę i cieszę się na śniadanie — tkwił dalej w lekkim bezruchu, nagle obawiając się, że dalszy upragniony i kojący ruch dłoni okaże się tym, co wszystko popsuje. Sprawi, że się wycofa, po raz kolejny przybierając nieprzejęty front, który legł już poprzedniego wieczora, rozpadając się na setki, niemożliwych do pozbierania, kawałków. Nie śmiał jednak zdjąć ich z jego barków, odnajdując niezrozumiałe oparcie w kontakcie, jak i wpatrywaniu się w zamknięte oczy — Więc przestań tak mówić — sam ściszył swój głos o kilka stopni, schodząc do bliźniaczego, kruchego, szeptu — skoro z tobą jest mi lepiej.

      Channie

      Usuń
  85. Dopiero po wypowiedzeniu tego, co samoistnie odnalazło się na końcu jego języka, zauważył wagę, jaką za sobą niosły; jak bardzo były bezpośrednie i jak, nieodwracalnie, obnażyły go przed tym wszystkim, co mogło go teraz spotkać. Wystawił się na atak, kompletnie bezbronny, zmuszony do zaakceptowania skutków, jakie sam mógł na siebie ściągnąć. Ale mimo strachu wymieszanego z niepewnością, który nagle w nim osiadł, nie potrafił zmusić się do pożałowania tych słów. Po co, skoro powiedział samą prawdę; skoro nie zmieniłby zdania, ani swojego nastawienia. Pomogły mu jasno się określić, nawet jeśli zbyt pochopnie, ze zbyt wielkim naciskiem, który mógł być dla Yosoo czymś kompletnie teraz niepotrzebnym.
    W końcu to nie od Powella zależało, jaka będzie jego finałowa decyzja. Nie wiedział nawet, czy Yosoo w ogóle chciał zostać tutaj z nim, a poszukiwania miały być dyskretnym znakiem na to, że wolał mieć swoje własne miejsce; samotne zacisze, w którym nie było miejsca na prawie że nieustanną obecność blondyna.
    Mógłby popaść w ten scenariusz jeszcze głębiej i szybciej, gdyby nie odpowiedź, usłyszana kilka chwil po tym, jak zdążył zamknąć buzię. Mogły być wypowiedziane tylko po to, aby nie zrobić mu przykrości; załagodzenie sytuacji, kryjąc za sobą jednak coś innego. Lecz nie potrafił w to uwierzyć, kiedy ich prędkość, jak i pozostałe, towarzyszące im zachowania, przekonywały go o innym stanie rzeczy. Pozwalały wierzyć w to, że słyszał prawdę. Nieprzekłamaną, acz z trudem opuszczającą usta chłopaka.
    Rozluźnił dodatkowo chwyt na barkach, odruchowo i z lekkim wystraszeniem momentalnie odrywając od nich swoje dłonie, lecz dalej jednak nie miał odwagi, czy tym bardziej chęci, aby w pełni przerwać ten drobny, niewinny kontakt, zaraz przywracając je na swoje miejsce. Niewinny, a zarazem tak wiele dla niego znaczący; powtarzany w wielu sytuacjach, czasami z różnymi zamiarami, lecz zawsze mający na celu tę jedną rzecz - zapewnienie siebie samego o bliskości i obecności Yosoo, która ostatnimi czasy była tym, co go uziemiało, zarazem zwalając z nóg. Dlatego ten marny ruch przy nagłym pochyleniu, który miał być formą dania mu więcej przestrzeni, mógł spotkać się z niepowodzeniem, skoro przez niego dalej tkwił tuż za nim. Z ciepłem sporadycznie muskanej skóry wystającej spod pożyczonej koszulki. A tlące się zmartwienie zostało na nowo ugaszone, kiedy z lekka niepokojącemu odruchowi ponownie wtórował głos przyjaciela, trafiając w każdy, czuły punkt; jeszcze wrażliwszy po poprzednim dniu, podczas którego zdążył zwątpić niemal we wszystko.
    Pewnie dlatego coś nieustannie majaczyło z tyłu jego głowy, aby się otrząsnął. Wybił z lekkiego transu, w jaki wprawiało go to, co słyszał i widział. Przypominał o bólu, dalej obecnym i dającym się we znaki drgnięciami przy gwałtowniejszych zachowaniach, za co natychmiastowo karcił się w głowie. Lecz nawet to nie było w stanie sprawić, aby jego złudna, wręcz głupia nadzieja, została ugaszona. Że on przestanie wierzyć w to, że wyjdą na prostą, razem. Zamiast tego pozwalał sobie na ślepą wiarę we wszystko, co słyszał i ignorował strach wzbudzany tempem, jakie nabierali i niepewność drogi, na jaką trafili; na delikatny uśmiech, kiedy usłyszane przed chwilą, odwzajemnione wyznanie, dalej dźwięczało mu w uszach i rozgrzewało całe ciało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem, Soo — przyznał mu rację, mimo pełnej świadomości, jak nierealnym było to nastawienie. Lecz zgadzał się z nim; sam nieraz myślał o tym, jak łatwiej by było, gdyby mógł sprawować całkowitą kontrolę nad swoim życiem. I wiedział, że w kwestii przyjaciela, było to jeszcze bardziej znaczące. Jak bardzo pragnął nad nim panować, skoro niemal cała dotychczas przebyta ścieżka, była wyznaczona przez kogoś innego. Mógłby mu to ułatwić; mógłby posłusznie stosować się do wszystkich życzeń i zamiarów, jakie z nim dzielił. I tak to robił, kiedy był świadom, że odbiją się pozytywnie na Yosoo. Nie potrafił jednak wyrazić zgody, kiedy sprawiały wrażenie wypowiedzianych jedynie z obowiązku. Potrzeby postawienia na swoim, chociaż jedynie sprowadziłyby na niego więcej bólu i trudu. Zamierzał więc trzymać wyciągniętą rękę tak długo, aż nie poczuje tych dobrze mu znanych palców, owijających się wokół niej.
      Mruknął cicho w odpowiedzi, kiedy z ust chłopaka padło kolejne wyznanie. Jego dłonie samoistnie wróciły do delikatnego masowania barków, lecz… łagodniej. Niosąc za sobą więcej próby pokrzepienia, delikatnego sunięcia palcami po materiale bluzki i miejscami skórze, aby dodać mu więcej swobody. Nawet jeśli był świadom, że nieraz ten gest miał całkowicie odwrotny efekt.
      Za każdym razem cenił te chwile, kiedy Yosoo dawał radę się przed nim otworzyć. Wyznać coś nowego, miejscami wychodzącego znikąd i powierzchownie nijak nawiązując do sytuacji. Uwielbiał słuchać o tym, co myślał i co go trapiło. O jego dzieciństwie, które zapewne jedynie sprawiało wrażenie beztroskiego i pobudzało poczucie nostalgii, chociaż nie dzielił żadnego z przeżyć
      — Tak? — zapytał ze szczerością w głosie; z niewinną ciekawością i wyczuwalną miękkością, która pozwalała zachować delikatność chwili — Często ją odwiedzałeś?

      channie

      Usuń
  86. Wiedział, że wytworzona przez nich bańka, była niesamowicie delikatna. Narażona na najdrobniejszy podmuch wiatru czy dotknięcie, które doprowadziłoby do jej pęknięcia. Wiedział więc, jak cenne były momenty, kiedy udawało im się w niej odnaleźć na dłużej; kiedy czuli się na tyle bezpiecznie, aby podzielić się kolejną częścią swojego życia. Miejscami łapał się na tym, że może mówił za mało; czy, dokładniej, za mało o sobie samym.
    Problem tkwił w tym, że był przekonany, raz za razem upewniany, że nie miał o czym opowiadać. Nie wykazywał się kreatywnością jako małe dziecko; nie miał wielu niesamowitych wspomnień, które były warte opowiedzenia. Nawet modele, z których w głębi duszy był dumny, wydawały mu się mało interesującą częścią swojego życia. Od początku, odkąd skończył te pięć lat i zaczął zapamiętywać dokładniej to, co działo się dookoła, stał się nijaki. Nie był dzieckiem, o którym rodzice opowiadali z dumą innym. Nie był znajomym, o którym można było opowiadać mnóstwo wymyślnych historii. Nie był partnerem, którego wychwalało się ludziom ze swojego otoczenia. Po prostu był. Bezbarwny, jak jego ubrania. Mdły, jak jedzone co rano śniadanie. Nudny, jak zapamiętywany materiał na uczelni.
    Nie miał czym się dzielić, w przeciwieństwie do Yosoo. Każda z historii z jego dzieciństwa potrafiła poruszyć tę jedną, dokładną strunę w jego sercu. Wzbudzić poczucie nostalgii, smutku i zgorzkniałego szczęścia. Chciał słuchać ich bez przerwy, dowiedzieć się jeszcze więcej o tym, co zalegało mu na sercu, nawet jeśli istniało jedynie w przeszłości. Poznać dokładnie przebieg jego dzieciństwa, każdy zakamarek, który wszystkim innym pozostawał obcy. Chwytał się ich, jakby sam je przeżywał. Złudnie wierzył, że tam był i mógł w pełni rozumieć, przez co przechodził Soo. A tak naprawdę uświadamiał sobie tylko o części, jakiej brakowało w jego życiu. Tej, i tak kulejącej u nich obu, dziecinnej niewinności
    — Jak zwykle — słowa nieplanowanie dały radę wydostać spomiędzy jego ust, kiedy Soo podkreślił brak aprobaty ze strony matki. Nie mógł jednak ich cofnąć, w pełni się z nimi zgadzając. Rodzice zawsze mieli coś do powiedzenia, parę razy zapewne słusznie. Jednak nie w tym wypadku; nie, kiedy chodziło o tak błahe rzeczy, jak wynalezienie dla siebie chwili spokoju. Jak chodziło o dziecięce błędy i zachcianki, które były tylko tym - zachciankami i błędami, wykonanymi przez niewinną ciekawość czy brak wiedzy.
    I może Yechan miał pole do takiego poznania świata. Nikt go w końcu nie pilnował; nie zwracał uwagi na to, co robił. Lecz nawet się tego nie podjął, chcąc zostać tym wychwalanym dzieckiem. Dzieckiem, które wzbudzało w rodzicach dumę, którego imię padało podczas bogatych kolacji, chwaląc jego osiągnięcia. Nie próbował robić kłopotów, skoro sporadyczne przypadki spotykały się jedynie z karcącym spojrzeniem, lecz brakiem przejęcia. Mógł wystawiać się na ryzyko, zdrowotnie czy inaczej, a to nie miało znaczenia, byłoby co najwyżej krótkotrwałe. Dlatego nie chciał robić zbędnych kłopotów; dlatego nieustannie dążył do tych osiągnięć pasujących do oczekiwań rodziców. Bezskutecznie. Czas liceum, sama jego końcówka była tym krótkim przełomem; wyłamaniem się od reguły przez pofarbowanie włosów, uczęszczanie na imprezy i eksperymentowanie, tylko po to, aby zrezygnować z tego wraz z pojawieniem się cienia nadziei, kiedy dostał się na studia ekonomiczne. Coś, co przecież tak bezpośrednio wiązało się z jego własnym ojcem, a jednak spotkało się bez odzewu. I utknął w tych przyzwyczajeniach; w gonieniu tego, co było nieosiągalne.
    Dopiero teraz, będąc kilka lat na studiach; wkraczając w dorosłość, wynalazł zalążek tego, co było cicho upragnione. Pod postacią rubasznego chłopaka, zmuszającego go do zostawienia zwyczajów w tyle, poznania świata, ale czasami nawet samego siebie pod innym kątem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przesunął kojąco dłonią po jego barkach i plecach, czując, jak podnoszą się nieco mocniej przy głębiej wziętym oddechu. Kontynuował powolny gest, dopóki nie został on przerwany nagłym odwróceniem się. Skrzyżowaniem spojrzeń, jeszcze bardziej zmiękczając to własne. Z lekkim skinieniem głowy, kiedy mówił dalej i doprowadzał do mocniejszego zacisku cienkiego sznurka wokół jego serca
      — Chyba nawet teraz chciałoby się inaczej — przyznał cicho, przesuwając bezwiednie kciukiem po wierzchu jego dłoni. Nawet w ich relacji. Byłoby wygodniej, gdyby od samego początku prezentowała się na nietkniętą i niemożliwą do zburzenia. W przeciwieństwie do tej, która nieraz rozpadała się i wymagała ponownego odbudowania, za każdym razem z większą stabilnością, czy próbą jej dodania. Byłoby zwyczajnie prościej — Ale… to budowanie też jest ważną częścią. Szczególnie, jak nie trzeba robić tego samemu.

      channie

      Usuń
  87. Zacisnął nieznacznie usta, odwzajemniając zaraz blady cień uśmiechu, który dojrzał na twarzy Yosoo. Albo mu się wydawało - nie był pewien, lecz waga kolejnych słów nagle opadła na jego barki. Mógł się jedynie niemo zgodzić, przyjąć ich znaczenie i to, co za sobą niosły.
    Czy mógł mieć stuprocentową pewność, że zrozumiał go dokładnie tak, jak powinien? Nie. Nigdy nie miał tej pewności, kiedy analizował wszystko z przesadą, czasami zbyt powierzchownie i logistycznie, a czasami na siłę doszukując się w czymś głębi. Ale wiedział jedno - musiało to być coś, co ciążyło Yosoo od dawna, może od zawsze. Coś, z czym męczył się bez przerwy, a Powell czuł się bezsilny; miejscami mając wrażenie, że jedynie się do tego dokładał.
    Sam wspomniał wspólne podejmowanie się odbudowywania tego, co zdołało legnąć w gruzach. A jednak tak często był właśnie czynnikiem, który do tego doprowadzał. Niepotrzebnie naciskał, mówił za mało, albo coś złego. Przypominał chłopakowi o wszystkim tym, co chciał zapomnieć. Nieświadomie utrudniał mu wędrówkę ścieżką, którą sam sobie nakreślił; miejscami może nawet bezczelnie się na nią wpychając. Yosoo mógł twierdzić, że żył spontanicznie, na własnych zasadach, czy może nawet ich braku, lecz i nawet w tym nieładzie mieszkała jakaś rutyna. Coś, w czym czuł się komfortowo, a, jak na złość, kontrastującego ze zwyczajami blondyna. I wtedy nie liczyło się to, że chciał dobrze. Sam przecież wiedział, jak reagował na wymuszone zmiany w czymś, co dawało mu poczucie stabilności. Powinien to zmienić; zamierzał to zmienić, lecz sama ta kwestia go przerażała. Bał się tego, z jaką łatwością mogło dojść do tego, że coś zepsuje. Znowu, tak jak robił to notorycznie, a nieświadomie.
    Drgnął więc nieznacznie, starając się zdusić strach, jaki przemówił przez niego w tym odruchu, kiedy poczuł nagły, acz nieśpieszny, ruch ręki Yosoo. Niemalże od razu wzbudził w nim, zasmakowany poprzedniego dnia, konflikt. Potrzebę bycia blisko, jak i strach, że cokolwiek teraz zrobi, zrobi to źle. Pojawiało się to w nim gwałtownie i niespodziewanie, znikając równie szybko. Wraz z pierwszym odczuciem ciepła skóry, które chciał, aby na niego oddziaływało bez przerwy. I za każdym, przeklętym razem, zaciskał nieznacznie zęby. Denerwował się na siebie samego i przedstawiał w głowie sytuację najlogiczniej, jak potrafił. Kompletny brak powodów, aby przechodziła przez niego niepewność. Wytykała jawne pragnienie bliskości, którą dawano mu dobrowolnie. O którą nie musiał prosić bardziej, niż lekkim szturchnięciem lub przelotnym spojrzeniem w ciemne oczy.
    Ogarniał go wstyd. Powoli skradał się coraz wyżej pod wpływem drobnej, potencjalnie nawet niezauważonej i nieodczutej reakcji, ale i wlepionego w siebie spojrzenia, od którego nie potrafił odwrócić wzroku. Pewniejszego od tych, z którymi spotykał się ostatnio - sprawiającym wrażenie takiego, które było w stanie wyczytać z niego wszystko, wraz z tym, co starał się tak dokładnie ukryć.
    Wyrwało go z tego słodko brzmiące zdrobnienie. Zdrobnienie, którego używał tylko Yosoo, i chciał, żeby tak zostało. Dopasowywało się do jego emocji; potrafiło jasno przekazać mu zadowolenie, szczęście, smutek, ale i wściekłość, jaka była skierowana w jego stronę. Sama intonacja pozwalała mu przygotować się na to, co mógł usłyszeć. I niezależnie od niej, zawsze wzbudzało dreszcz wzdłuż kręgosłupa; przyjemny i dziwnie relaksujący, nawet wtedy, kiedy nie powinien. Pozwalało mu trwać w przekonaniu, że cokolwiek zrobił, nie zabrnął w tym wystarczająco daleko, aby go stracić. Nie równało się z jego pełnym imieniem, brzmiącym w ustach przyjaciela zbyt formalnie. Nie mógł go nawet porównać do zwykłego Chan, którego używało więcej z ‘bliższych’ mu osób, zostając zazwyczaj bezbarwną ksywką, dopasowującą się do jego własnego braku koloru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skupił na nowo całą swoją uwagę na nim. Nie na zaprzątających mu głowę myślach, a na słyszanych słowach. Na delikatnym dotyku, pogłębiającym bliskość; na ciemnych oczach, które rozpoznałby pośród miliona innych
      — Miałbym ochotę — przyznał, nie wyczuwając przy tym delikatnego, wkradającego się uśmiechu, jak i bezwolnego ruchu dłoni, która ostrożnie, uważając na opatrunki, mogące niepotrzebnie sprawić jedynie dyskomfort, przeczesała blade kosmyki — Jasne, że miałbym ochotę, Soo — podkreślił, mimowolnie przełykając ślinę, kiedy poczuł emocje oplatające się niebezpiecznie wokół niego. Był w stanie zgodzić się na każdą porę - zignorować swój własny stan, co i tak już robił. Opuścić mieszkanie po jednym, prostym poleceniu Yosoo, na które zareagowałby automatycznie — Możemy kiedykolwiek, może po południu… tylko nie zaraz — zaprzeczył jednak własnym pobudkom, wprowadzając delikatną przekorność, dalej przyciemnioną czułością, do swojego uśmiechu — bo najpierw obiecałeś mi wspólne śniadanie, skarbie.

      channie

      Usuń
  88. Było wiele słów, których Yechan był przekonany, że nigdy nie wypowie. Wiele z nich wydawało mu się żenujące, może nie na miejscu, czy też po prostu czymś, co by do niego nigdy nie pasowało. Kiedyś złudnie myślał, że to samo tyczyło się przezwisk. Tych komicznych, których nigdy nie miał, a może nie był o nich świadomy, przez co odgrywały pasywną rolę w jego życiu. Czy też tych słodkich, którymi wymieniały się pary, z zewnątrz prezentując się jako coś przesadnego. Sądził tak, dopóki nie usłyszał tego jednego, wyjątkowego, z ust Yosoo. Skierowanego w jego stronę i już przy pierwszej okazji sprawiającego, że miękł w kolanach. Chciał je słyszeć częściej, mimo nieprzyzwoitości chwili, podczas której padło po raz pierwszy. Był wręcz irracjonalnie zirytowany, kiedy usłyszał zdrobnioną wersję z ust Avy, boleśnie kłującą go w uszy, aby zostać zastąpioną upragnioną obietnicą ze strony przyjaciela. Dotrzymaną, kiedy nieplanowanie znaleźli się w jego mieszkaniu; w tak niewygodnej i niepewnej, a zarazem pożądanej pozycji. Zawsze trafiało w to miejsce, które miało - nie wiedział, czy specjalnie, czy też z czystego przypadku. Ale nie przejmował się tym, skoro sprawiało mu to tyle przyjemności. Skoro nie chciał słyszeć niczego innego.
    Reakcje Yosoo wydawały mu się wręcz zdradliwie znajome. Potrafił się postawić na jego miejscu i może dlatego z łatwością przychodziło mu stosowanie tej zagrywki, czy raczej własnej zachcianki. Bo wiedział, że sam był równie podatny na taką samą. Zresztą, przezwisko nieraz padało z jego ust nieplanowanie; samego poprzedniego ranka bezmyślnie mu się wymsknęło, teraz stając się kluczową częścią ich relacji. Określeniem, które idealnie pasowało do Soo i już nigdy nie miało go opuścić
    — W takim razie później — powtórzył z kryjącym się w kącikach uśmiechem, dla zapewnienia siebie, jak i siedzącego przed nim chłopaka. Był w stanie zostać w takiej pozycji resztę poranka. Mógł bez przerwy wpatrywać się w ciemne, nieznacznie połyskujące oczy; oddać się dłoni, która zwinnie splotła ich palce ze sobą i była potrzebnym, uziemiającym ciężarem. Miękkości włosów, które miał okazje sporadycznie przeczesać czy zgarnąć z jego oczu.
    Nie opierał się jednak, kiedy finalnie opuścił krzesło, pozwalając swoim dłoniom na swobodne opadnięcie wzdłuż ciała. Przez moment zastanawiał się nad dopowiedzeniem czegoś, jego usta drgnęły w chęci otworzenia się, aby zaraz zostać uciszonym ulotnym, ledwie namacalnym muśnięciem w okolicach policzka. Niesamowicie delikatnym, a skutecznie rozsyłającym dreszcze po ciele w towarzystwie lekkiego, potencjalnie zdradliwego ciepła po skórze. Tak przelotnym, a niesamowicie potrzebnym, aby zapewnić go w poprawności wszystkiego, do czego się posuwał, a może posuwali
    — Możesz sprawdzić — palnął najpierw idiotycznie, chwilę tkwiąc na swoim miejscu, nim postanowił podejść do lodówki i samemu przekonać się, co skrywała w środku. Faktycznie dojrzał tam wręcz zaskakująco małą ilość jajek, acz oprócz niej wszystko zdawało się zgadzać - mleko migdałowe i owsiane dalej były na swoim miejscu. Jogurty wraz z gronem owoców i warzyw, jak i asortyment innych, podstawowych składników do przygotowania typowych śniadań. Kiwnął za to bezmyślnie głową, kiedy padła prośba o pomoc, skutecznie, najpierw, przykrywającą drugą propozycję Yosoo. Tę, która kilka sekund później zmusiła blondyna do przelotnego zerknięcia w jego kierunku. Jak i do odsunięcia się od lodówki z łagodnym, aktorsko niewinnym uśmiechem, malującym się na jego twarzy, kiedy paroma krokami zmniejszał dzielącą ich odległość, aż nazbyt. Dalej tam trwającym, kiedy obejmował twarz przyjaciela dłońmi, skupiając wzrok i całą swoją uwagę na nim przed przysunięciem się jeszcze bliżej, zostawiając ledwie parę centymetrów między nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. — Nie ma szans — stanowczość barwiąca trzy, krótkie słowa, kontrastowała z dalej widniejącym na jego ustach uśmiechem, acz idealnie zgrywała się z ostrym spojrzeniem, które pozostawało wlepionym w Yosoo — Nie będziesz pod moim dachem pił kawy, jako śniadanie — nie po poprzednim dniu, kiedy nie zdążył nawet ruszyć przygotowanej jajecznicy. Przeskoczył szybko wzrokiem po całej twarzy chłopaka, zanim powrócił niepostrzeżenie do swojego wcześniejszego miejsca - przed lodówką, ponownie otwartą i eksponującą to, co kryła w środku
      — Można zrobić tosty, kanapki… granolę — ostatnia propozycja niemal nie opuściła jego ust, wybrzmiewając jedynie niczym naburmuszony mamrot — Zależy, na co masz ochotę — zauważył jeszcze, rozważając możliwe dla nich opcje, które wymagały od nich czegoś innego, w zależności od tego, na co by się zdecydowali — W razie co, zawsze można coś dokupić.

      Channie

      Usuń
  89. — Na tosty powinienem wszystko mieć — stwierdził, choć była to bardziej próba utwierdzenia samego siebie w tym fakcie, aniżeli zapewnienia Yosoo. Mógłby podpytać dalej, dokładnie, z czym chciał tosty; jakie chciał tosty, które nawet będąc tak prostym daniem, miały milion możliwości zaserwowania i przygotowania. Prędko jednak z tego zrezygnował, kiedy najpierw dotarła do niego prędkość wypowiedzianych słów. Nieco nienaturalna, acz będąca w stanie umknąć uwadze. Tym, czego nie potrafił jednak zignorować, była nagła ostrożność, jaka zawitała w zachowaniu przyjaciela. Ten, może i niewielki, dystans, jaki panował, kiedy oboje stali przed lodówką, zauważony przez niego nawet wtedy, kiedy szukał wzrokiem potencjalnych składników do tostów, oprócz sera. Sera, który równie prędko zniknął z jednej z półek, jak i sam Soo z okolic otworzonego sprzętu.
    Wystąpiła w nim ta, mylna, acz teraz jasno dająca o sobie znać, myśl, że przesadził. Nie powinien był naciskać, to po pierwsze - w końcu wiedział, jak rzadko Yosoo podejmował się zjedzenia śniadania, o ile w ogóle. Było prawdopodobieństwo, że był tego świadkiem tylko po imprezach; gdzie i tak wtedy zabierali się za jedzenie o porze obiadowej. Drugą obawą była myśl, że jednak przekroczył jakąś z granic, które co chwile się zacierały i powstawały na nowo; nie były jakkolwiek nazwane, zostając przy tym elastycznymi. Wyciszony, słaby głos z tyłu głowy starał się podpowiedzieć, że gdyby do tego doszło, spotkałby się z inną reakcją. Yosoo rzadko reagował… milczeniem. Ciszą i powściągliwością. O wiele częściej był świadkiem jego wybuchów i nagłej defensywności, i tak prezentującej się jako ostra ofensywa. Mógł więc założyć, że w tym wypadku byłoby tak samo. Nawet to milczenie, które zapanowało po zasianiu pierwszych wątpliwości co do warunków ich relacji, było nacechowane agresywniej. Nie dopuszczało do konfrontacji, ale owiewało go chłodem. Nie pozwalało wymienić choćby zdania, lecz spotykał się z obojętnością lub zignorowaniem, aniżeli skruchą, zakłopotaniem czy wstydem.
    Powiódł za nim wzrokiem, marszcząc przy tym lekko brwi, kiedy zmartwienie ustąpiło miejsca zwyczajnemu zdezorientowaniu. Znał wiele z jego nawyków, zachowań, które stosował w różnych sytuacjach, a nagle poczuł się, jakby zobaczył coś niespotykanego. Dodatkowo podkreślającego panującą w tym nienaturalność. Spotykał się z takimi reakcjami przy odważniejszych ruchach ze swojej strony, ale nie mogło chodzić o to - tak przynajmniej nieświadomy zakładał. I chyba właśnie to gubiło go najbardziej. Brak świadomości, choćby grama pewności co do dokładnego rozczytania Yosoo, zazwyczaj przychodzącego mu z niesamowitą łatwością. Potencjalne, błędne założenie, które wybijało go z odnalezionego rytmu i ładu w układaniu myśli, teraz dziwacznie rozproszonych i z trudem szukających zaczepienia.
    Dopiero kolejne, usłyszane słowa, dały radę mu bardziej nakreślić problem. Czy przynajmniej rozjaśnić możliwości. Nie chciał założyć czegoś błędnie, doprowadzić do zbędnego napięcia, czemu i tak już nadał początek, przez co, mimo coraz większej pewności, wolał zostawić sobie bezpieczne pole manewru. Kilka otwartych drzwi, przez które mógłby zerknąć przed wycofaniem się lub pewnym postawieniem kolejnego kroku.
    — Jak na kogoś, kto sam zaproponował przyszykowanie śniadania, to nie wyglądasz na zbytnio chętnego — przyznał, starając się utrzymać żartobliwy ton, co ułatwiło mu pieczołowite szukanie pieczywa przez Yosoo, mimo parokrotnego ominięcia miejsca, w którym faktycznie było. I gdyby nie szczere przejęcie, jakie się w nim zatliło, pozwoliłby sobie na dalsze przyglądanie się. Zamiast tego podszedł z cieniem uśmiechu do dopasowanego do całości kuchni chlebaka, stojącego nieco z boku na blacie i wyciągnął z niego pieczywo, odkładając je niedaleko odnalezionego przez Soo w lodówce sera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeśli nie chcesz, to nie musisz jeść — stwierdził, choć z trudem ukrył niechęć, z jaką wypowiedział te słowa, a zarazem złapał się na swoim braku wytrwałości. Choć w tej sytuacji - chwilowym. Nie potrafił się wyzbyć swojego nastawienia co do śniadań, nawet jeśli większość czasu pałał do nich niewyjaśnialnym wstrętem. Wyszukał przy tym bezwiednie ręką jego dłoni, by móc ostrożnie spleść ich palce, tym samym próbując wywalczyć choćby przelotne spojrzenie w swoim kierunku. Umknęło mu, że tym samym sprzeciwiał się wcześniejszej prośbie o przebrnięcie przez to jak najszybciej — Chociaż wolałbym, żebyś zjadł cokolwiek — otwarcie wtrącił się samemu sobie, nie umiejąc zbyt długo trwać przy obojętności, jaką starał się zaprezentować chwilę wcześniej.
      Najchętniej wypytałby go o wszystkie możliwości. O obawy, które wcześniej odnalazły w nim miejsce. Cofnął to, co powiedział i zrobił, jeśli miałoby przywrócić atmosferę sprzed chwili. Trzymał jednak język za zębami, z każdym dniem będąc uświadamianym, że miało to jedynie odwrotny efekt. W zamian odruchowo splótł ich palce ciaśniej, wlepiając przy tym spojrzenie w przyjaciela. Po części z nadzieją, że się przekona; po części ze względu na to, że nie chciał patrzeć na cokolwiek innego. Bo niezależnie od sytuacji (przynajmniej większość czasu) potrafił go urzec wszystkim. Sprawić, że nie był w stanie odwrócić od niego wzroku i cicho prosić się o to, aby go odwzajemnił
      — Po prostu… nie chcę, żeby przez to cały ten proces przebiegł w ten sposób, Soo.

      channie

      Usuń
  90. Kolejny, bezwiedny uśmiech zawitał na jego twarzy. I po raz kolejny przez coś, patrząc z zewnątrz, tak powierzchownego. Usłyszane przezwisko, które za każdym razem dawało radę ugasić, a zarazem podsycić w nim pragnienie. Brzmiące tak słodko; sprawiające wrażenie niesłyszanego kilka lat, choć mogłoby minąć kilka godzin, a i tak odbierałby takie samo wrażenie
    — Okej — odpowiedział więc, niczym pod wpływem zaklęcia odpuszczając dalszą, potencjalną dyskusję w tym temacie. Spieranie się o coś, co tak naprawdę mogło mieć zerowe znaczenie na większej skali. Szczególnie, kiedy prawdę mówiąc osiągnął to, czego chciał - Yosoo zje śniadanie. Przynajmniej na ten moment wspólnie wychodzili z takiego założenia.
    Ta momentalna, niezwykle ulotna chwila przygasła wraz z odwzajemnionym uściskiem palców. Tym, które uświadomiło go w tym, że faktycznie był jakiś problem; że coś się stało i zdołało mu umknąć na tyle, że postawił teraz przyjaciela w sytuacji, gdzie musiał mu to rozjaśnić. A nie tak przecież miało być - miał być tym, co wie wszystko; rozumie bez słów, może czasami wcześniej od niego. Nie liczyło się to, jak bardzo niemożliwe i niezdrowe to było.
    Teraz jednak, kiedy wprowadził ich w ten zaułek, nie zostało mu nic innego, niż słuchać. Przechylił nieznacznie głowę po lekko przeciągniętej wypowiedzi. Cierpliwie wyczekiwał jej kontynuacji, dołączając do tego kolejny, bezwiedny odruch sunięcia kciukiem po drobnym skrawku skóry mu dostępnym. Zatrzymał się na moment, osłabł przy tym pierwszym wyjaśnieniu, które skutecznie wbiło pierwszą pinezkę na tworzonej mapie myśli, ale i w serce. Szczególnie w serce, odzywające się teraz głośniej niż zdrowy rozsądek.
    Rozumiał. Z każdym, kolejnym słowem rozumiał coraz więcej, a zarazem upewniał się, że faktycznie chodziło o jego pierwsze założenie. Tylko w najgorszy, możliwy sposób. Chodziło o dotyk, jego rodzaj i miejscami nieumyślność. A raczej wszystko z nim związane; grunt, który naruszył poprzedniego wieczora. Coś, co było niekontrolowaną przez niego reakcją, ale już przy pierwszej okazji wiedział, jak krzywdzącą. I teraz miał jasny tego dowód.
    Walczył z potrzebą zawstydzonego odwrócenia wzroku, trzymając go dalej wwierconego w Yosoo. Bo mimo tej potrzeby, nie potrafił spojrzeć gdzie indziej; bał się, że wszystko tym zepsuje, znowu. Z kolei jego kciuk samoistnie kontynuował sunięcie po jego dłoni, kojąco dla nich obu, przy nerwowym zaciśnięciu ust po wypowiedzianym, kluczowym zdaniu. Że reagował inaczej, że było to zauważone, a chłopak brał na siebie winę. A tak nie było - w takim przekonaniu przynajmniej starał się żyć; tym samym, które cisnęło teraz na jego usta przeprosiny. Zatrzymały się jednak właśnie tam. Nie uleciały spomiędzy warg, mimo bolesnego ścisku serca, bo Yechan wiedział, jak głupim było to pomysłem.
    Zamiast tego skupił wzrok w pełni na finalnie zwróconych w jego kierunku ciemnych oczach, nie potrafiąc ukazać niczego innego, niż skruchy. Poczucia winy, które ukrywał pod łagodnym spojrzeniem i przelotnym zaciśnięciem warg. Które rozsadzało go od środka, utrudniając zachowanie rytmicznego oddechu i zdradliwego pieczenia oczu, zaraz przez niego pohamowanego.
    Odruchowo skinął lekko głową, jak mówił dalej; jako ten niewerbalny sygnał, że go słuchał. I dalej rozumiał, mimo nieprzyjemnego ukłucia, jakie towarzyszyło mu przy każdym słowie. Wyrzuty sumienia, jakie zrodziły się w nim już wczoraj, a teraz znalazły rzeczywisty punkt zaczepienia, jak i powód dla samego zaistnienia.
    Po, kilku sekundowej, chwili milczenia, pociągnął po raz kolejny za jego dłoń. Przysunął do siebie, dopóki nie mógł owinąć wolnej wokół jego ciała, trzymając jak najbliżej siebie. Odnajdując w tym stabilizacje, której brak zdradliwie chciał się ukazać przy pierwszym zabraniu głosu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chcę, żebyś był blisko — powtórzył słowa z wieczoru, niemalże szeptem, kiedy schował twarz w zagłębieniu jego szyi i bez pomyślunku ponownie zacisnął palce na jego dłoni, odnajdując w tym kolejne źródło pewności siebie, pewności samego głosu. Pragnął powiedzieć, że potrzebuje go blisko - nie wyobrażał sobie, aby panował między nimi dystans, a na pewno nie ten przesadny, wymierzony. Pragnął zasypać go zapewnieniami, które jednak mogły mieć odwrotny efekt; tak jak poprzednio. Nie mógł do tego doprowadzić.
      — I reagowałem inaczej, wiem, ale… — niechętnie, acz z poczuciem potrzeby, wyprostował się, aby móc spojrzeć znowu na niego. Z lekkim trudem, z dalej tlącym się zażenowaniem i żalem, że zrodził w nim takie myśli czymś, czego sam miejscami nie dał rady dojrzeć — Nie chodziło o Ciebie. Znaczy, tak - chodziło, ale to nie przez Ciebie. W sensie… — sam zaczął gubić się w tym, co chciał przekazać. Bo szczerze wierzył w to, że jego zachowanie nie było wywołane przez Yosoo — … bałem się — przyznał, może zbyt otwarcie, lecz było to jedynym, co mógł mu teraz zaoferować. Odwzajemnioną, pełną szczerość, w pewnym stopniu wręcz się pokrywającą — Myślałem, że nie będziesz chciał już mieć ze mną nic wspólnego… — bał się kolejnego wybuchu, odtrącenia, którego wolał uniknąć. Yechan tak naprawdę bał się wielu rzeczy, o których nie śmiał powiedzieć nikomu. Nie potrafił powiedzieć, mając z tym tak samo sporo problemów, jak z mówieniem o tym, czego chciał.
      Lecz teraz doszło do pęknięcia zapory, pewnie trzymającej wszystko w środku; bez jakiejkolwiek skazy na sobie runęła w dół. Przekierowała jego dłonie po raz kolejny na twarz przyjaciela, obejmując ja ostrożnie i poprawiając kilka z wilgotnych kosmyków przed wlepieniem w niego swojego spojrzenia
      — Chcę spędzać z Tobą czas w ten sposób, Soo. I chcę, żebyś mnie dotykał.

      channie

      Usuń
  91. Odruchowo przesunął parokrotnie po, nabierającej po prysznicu ciepła, skórze policzków. Koił swoje własne nerwy i obawy wobec nagłego powiedzenia tak dużo. Możliwe, że za dużo. Nie był pewien, nie miał nawet drogi odwrotu, a jedyne co mu zostało to tkwienie w tej uziemiającej pozycji. Z Yosoo tuż obok niego, wyczuwając go pod swoimi palcami i upewniając się, że dalej przed nim stoi. I było to jedynym, czego teraz tak naprawdę potrzebował.
    Poczuł kolejną falę ulgi, kiedy mógł dostrzec ledwie istniejący uśmiech, kryjący się w kącikach ust przyjaciela. Coś, co, obawiał się, że nie zostanie przez niego więcej zauważone. Że nie da rady go wywołać na jego twarzy, bo właśnie za bardzo się otworzył. Znowu powiedział nie to, co trzeba, chociaż mówił szczerze i prosto z serca
    — Prawda — przyznał z równie bladym śladem radości na twarzy, choć dalej odczuwał lekkie rozedrganie swojego ciała, jako pozostałość kłopotów przysporzonych przez potrzebę pełnej szczerości. Bo samo podjęcie się prawdy i wypowiedzenia tego, co naprawdę myślał było dla niego niesamowicie trudne. Jednak kiedy tylko pozwolił słowom płynąć, niezależnie od tego, jak plątały mu język, były niemożliwe do zatrzymania. I był temu wdzięczny. Mimo tego, jak obnażony się teraz czuł; jak jego nogi lekko drżały w obawie, że nie mógł się wycofać, ani ukryć za maską pełnego posłuszeństwa, które było marną próbą przekształcenia potrzeby przypodobania się. Był zwyczajnie wdzięczny, że mogli się przed sobą otworzyć, i że mógł dojrzeć, poczuć i usłyszeć wyraźną ulgę, jaka objęła ciało Yosoo.
    Kompletnie oddał się kolejnym ruchom przyjaciela. Wręcz natychmiast przymknął powieki, kiedy zmniejszył dzielący ich dystans; poprawił ostrożnie palce obejmujące jego twarz, nim wraz z ciężarem warg Yosoo na swoich, wstąpiło w niego błogie rozluźnienie. Ugaszenie pragnienia, którego nie był świadom, a rosło w nim od poprzedniego dnia. Ledwie wstrzymał w sobie mimowolne westchnięcie przy tej krótkiej pieszczocie, wystarczająco zdradzając się całą resztą.
    Yechan potrzebował jego bliskości. Przelotnego muśnięcia dłoni, oplatających się wokół niego rąk, czy naporu ust na swoich własnych. Potrzebował ich bardziej, niż wody pitej po śniadaniu; samego śniadania, na siłę i dla zasady wciskanego w siebie z rana. Bardziej niż powietrza, które nawet po tak chwilowym zbliżeniu musiał złapać więcej do płuc, aby zapanować nad tempem oddechu. Potrzebował czuć na sobie jego wzroku, który sam zapierał mu dech w piersiach i nie pozwalał na ucieknięcie spojrzeniem gdzieś na bok. Tak jak teraz, kiedy słowa dotarły do niego z lekkim opóźnieniem, wywołując mały, głupawy uśmiech na ustach
    — Nie powiem tak, więc nie przestawaj… proszę — cicha, wypowiedziana bez pomyślunku i pośpieszona dalej wyczuwalnym mrowieniem na ustach, prośba wybrzmiała niemal jak żądanie, podczas gdy jego dłonie dalej sunęły po jego skórze, lokując się zaraz po bokach szyi, a Powell dalej czuł efekty wypowiedzianych przez chłopaka słów, echem dzwoniących mu w głowie i przyjemnie ściskających serce. Chyba nic nie cieszyło go bardziej, niż ten banalny obraz, malujący się teraz w jego głowie. Proste, wspólne śniadania. Codziennie. Tylko z nim.
    — A granola… — zaczął po wymownym przeskoczeniu wzrokiem po całej twarzy Yosoo. Może sposobie na zyskanie kilku chwil dla siebie, może zwykła potrzeba zapamiętania każdego skrawka - a może chodziło o obie kwestie. Nie przejmował się tym, kiedy niewielka odległość, rozlewające się po twarzy ciepło i dalej obecna ulga, miejscami wręcz mieszająca się z pierwszymi odczuciami euforii, było na swój sposób oszałamiające. Zmusiło do zbliżenia się jeszcze bardziej, ponowienia ulotnego muśnięcia ust przed złożeniem na nich kolejnego, upragnionego pocałunku, jednocześnie przywracającego grunt pod nogami, jak i grożącego doprowadzeniem ich do ugięcia się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był w stanie tkwić w tym stanie bez przerwy. Na zawsze zawiesić się w tej kruchej bańce, jaka ich pochłaniała właśnie porankami. Kiedy towarzyszyło im wpadające przez okna światło słońca, kiedy nic ich nie goniło i jedynym, czym mógł się przejmować, był Yosoo. Ktoś, kto jak nikt inny, pochłaniał całą jego uwagę. Oddziaływał przeraźliwie intensywnie, a Yechan nie chciał przestawać. I bez pohamowania, bez krzty żalu, czy niepewności, zatracał się jeszcze bardziej; oddawał się niemal w całości
      — …serio nie jest taka zła — dokończył tę wieczną, bezcelową, acz niewinną, dyskusję cichym, szczerym szeptem, podsumowanym tworzonymi na skórze, prostymi i niewidzialnymi ścieżkami jak i lekkim, dalej zdradzającym odczuwaną ulgę, uśmiechem — Szczególnie z kimś.

      channie

      Usuń
  92. — Szczególnie przesolonymi jajkami — odparł z jasną nutą żartu w swoim głosie, nie potrafiąc po prostu wypowiedzieć ich jakkolwiek złośliwie. Nie było to możliwe, kiedy faktycznie je doceniał; kiedy mimo trudu z ich przełknięciem, dalej był gotów je zjeść, bo zostały przygotowane przez Yosoo. Tylko dla niego, z własnej inicjatywy i niemym geście, za który wciąż był wdzięczny.
    Dzięki niemu śniadania faktycznie nabierały smaku. Tego metaforycznego, oddziałującego na jego serce i zakrywające wszystkie te mdłe, nieprzyjemne wspomnienia, jakie były zaszczepione właśnie w ten posiłek. Może nie towarzyszył temu słodki, charakterystyczny zapach naleśników i owoców, czy też wybrane od początku miejsce. Lecz było zastąpione lekkim harmidrem w kuchni, łagodnie wypowiadanymi podpowiedziami i rozkosznym dotykiem, z którego nie potrafił zrezygnować.
    Może nieprędko dadzą radę całkowicie zakryć, wykurzyć te negatywne; te, wzbudzające gorzkawy posmak w ustach na samo ich wspomnienie, lecz teraz nie było to ważne. Nie, kiedy był w pełni skupiony na chwili. Na panującej bliskości i powracającej, delikatnej radości do głosu przyjaciela, której mu tak brakowało. Na swoim własnym zadowoleniu i cieple, jakie roznosiło się po jego ciele pod wpływem bliskości i niemal przytłaczających emocji. Było ich tak wiele, a jednak nie pozbyłby się żadnej z nich. Szczęścia, ściskającego serce. Ulgi, pozwalającej złapać głębszy oddech. Nerwowości, sprawiającej, że jedynie oparcie dłoni na ciele Yosoo powstrzymywało je przed drżeniem. Podświadomego strachu o to, co dalej.
    Yosoo sam potrafił wybudzić w nim szereg emocji. Często tych niechcianych, które miały zostać pod grubą warstwą niewzruszenia i obojętności. Tych, na które sobie nie pozwalał, bo były nie na miejscu albo od niego nieoczekiwane. Chwilami może dalej pragnął, aby tak było. By mógł prezentować się jako ten twardo stąpający po ziemi, kierujący się logiką i obiektywnym rozumiem, czego nie zrobił już od dawna. A jednak przy każdej okazji pękał. Pokazywał więcej, dobrego i również tego złego. Pozwalał sobie na złośliwe zaczepki i brnięcie w głupawe gry, które prowadziły ich czasami donikąd. Nie mógł zahamować z kolei łez czy rozedrgania głosu, kiedy coś przekrajało jego serce na wskroś. Starał się. Dawał radę, dopóki nie spotkał się z szarą rzeczywistością; dopóki nie uświadomiono go w tym, jak wiele robił tym krzywdy. I obiecał, że nad tym popracuje. Zmieni się i zostawi te wryte w pamięci zwyczaje, który dotychczas uważał za niezniszczalną barierę obronną. Tylko że na razie było mu łatwo mówić, kiedy stał tuż przed Yosoo, kiedy nie było dookoła nich nikogo innego, a wszystko negatywnego, co mogło mu zaprzątać myśli, wtopiło się w jakiś odległy plan.
    Mimowolnie uciekł wzrokiem do jego ust, kiedy dostrzegł tam najmniejsze poruszenie, równie kuszące, co ich samo wykrzywienie się we wszelakich grymasach. Równie prędko jednak wrócił do jego oczu, dalej w niego wlepionych i rozsyłających bez przerwy przyjemny dreszcz po ciele. W połączeniu z opartymi na twarzy dłońmi, były najsłodszym ciężarem, jaki właśnie odczuwał. Sam nie potrafił go nie odwzajemnić, odczuwając potrzebę wyczuwania ciepłej skóry pod palcami, jak i dokładnym zapamiętaniu widoku przed sobą, jakby miał być rzadkością. Jakby w każdym momencie mógł ulec zniszczeniu, czy rozmyć się tuż przed jego oczami, zostawiając jedynie duszącą pustkę.
    Dopiero po usłyszanym pytaniu przymknął oczy na krótki moment, kiedy łagodny, odruchowy śmiech uniósł kąciki jego ust ku górze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No wiesz, nie jest źle… —równie bezwiednie odsunął jedną ze swoich rąk i obrócił swoją głowę, by móc wtulić się bardziej w obecną na niej dłoń, okrywając ją swoją własną i delikatnie muskając skórę ustami. Wzrok jednak dalej trwał wpatrzony w Yosoo, w lekki połysk oczu podkreślany wpadającym do środka światłem i coraz to lżej wilgotnych włosów, okalających miejscami jego twarz i kark — Ale chyba możemy się trochę bardziej postarać — lecz mimo własnych słów, nie ruszył się ze swojego miejsca. Czerpał z dotyku, do którego automatycznie lgnął i starał się poczuć jak najwięcej. Wmawiał sobie, że mają czas, lekkie ssanie w żołądku pokrywało się z przyjemnym mrowieniem, którego nie mógł sobie odmówić, a jedynie preferował je podsycać; szczególnie drobniejszymi, niewinnymi gestami, które znaczyły tak wiele.
      — Czy ty w ogóle próbujesz się wymigać tym od jedzenia? Bo jeśli tak to… — dopiero ta jedna, majacząca mu w głowie myśl dała radę wyciągnąć z niego więcej uwagi, pozwolić tym słowom na wybrzmienie. Tylko po to, aby kolejne przesunięcie ustami po dłoni Jeonga, w połączeniu z samoistnym drgnięciem palców opartych na szyi, wyprosiło z niego całą uwagę czy potencjalne, acz i tak nieznaczne, oburzenie — …to dobrze Ci idzie.

      channers

      Usuń
  93. — No tak, co ja w ogóle gadam — wywrócił jeszcze pokrótce oczami, kiedy temat poprzedniego śniadania został sprawnie zamknięty przez Yosoo, ledwie zyskując drobne okno na dorzucenie własnych, niegroźnych paru groszy. Podkreślony szerokim, szczerym uśmiechem, od którego nie potrafił oderwać wzroku i sam czuł, jak wygina jego własne usta w tym mniejszym, skrycie całkowicie rozczulonym, a zarazem zalanym falą ciepła, która mimo swej intensywności, była tym, czego Yechan coraz bardziej potrzebował. Szczególnie teraz, kiedy powoli mógł przekonywać się w powrocie do normalności. Nieważne jak trwałym, może nawet złudnym. Liczyło się, że teraz mógł mu się w pełni oddać.
    Gdyby ktoś go spytał kilka miesięcy wcześniej o to, kiedy czuł się najlepiej, odpowiedziałby pewnie, że w samotności. W mieszkaniu, w swojej sypialni, przy biurku i całkowicie odcięty od świata zewnętrznego, a pochłonięty łagodną muzyką lecącą w tle podczas pracy nad modelem. Na basenie, zagłuszając myśli szumem wody przy każdym, precyzyjnym ruchu i wymierzonym łapaniu oddechu. Wszędzie, gdzie mógł wyłapać chwilę dla siebie, wypełnioną kojącą ciszą, jedynie jego własnym towarzystwem i nawet tym powierzchownym spokojem.
    Samotność jednak straciła dla niego na wadze, kiedy zaczął z kimś dzielić podobne chwile. Kiedy ciszę wypełniał cudzy głos i kroki. Kiedy na jego twarzy bezwiednie widniał uśmiech przy najprostszych czynnościach, jak myśl o położeniu się do spania czy wspólnym krzątaniu się po kuchni. Nieważne było dla niego, co miał robić, dopóki mógł to robić z Soo. Dopóki mógł dojrzeć ten promienny uśmiech na jego twarzy, jak i ten kryjący się w kącikach ust. Dopóki mógł odczuwać jego obecność pod każdą postacią. Dalej był odcięty od szarych problemów, lecz z nim. Dalej mógł zrezygnować, a przynajmniej w większości, z utrzymywanego non-stop frontu, dzieląc się prawdziwą wersją siebie z kimś innym. Tą miejscami dziecinną, zaangażowaną w błahe pasje i dalej irytująco dokładnie odkładającej wszystko na swoje miejsce. Zaskakującą nawet jego samego zbyt długim zaleganiem w łóżku i przytłaczającą potrzebą bliskości prawie że na każdym kroku.
    Z trudem przychodziło mu odmawianie jej, w wielu sytuacjach poddając się tej błahej potrzebie. W chwilach jak te, kiedy przy pierwszym muśnięciu w jego brzuchu wybudziła się chmara motyli, pchająca go dalej. Łaknąca więcej, nawet tych najdrobniejszych pieszczot.
    Nie przestał więc przy zadanym pytaniu, ani przy lekkim wzruszeniu ramion, nawet przy nieistniejącej chęci, nie będąc w stanie odwrócić od niego swojego wzroku, ani oderwać zalegających gdzieniegdzie dłoni
    — Na pewno się da. Już i tak odbiegamy trochę od scenariusza… — zauważył, acz w jego głosie nie dało się wyczuć choćby nuty rzeczywistego przejęcia się takim stanem rzeczy — nie, żebym na to narzekał — nawet nie śmiałby narzekać, zbyt intensywnie poddając się oddziaływającym teraz impulsom i błogości, jaka zdążyła wkraść się do kuchni.
    Dla niego nie liczyła się już kwestia, czy da się bardziej, kiedy wystarczyły kolejne ruchy ze strony Yosoo, aby odebrał wrażenie, że samoistnie popada jeszcze głębiej w odmęty przyjemności poranka, nacechowanego tak samo niemal każdego dnia. Sam cichy szept wystarczył, aby po jego plecach przebiegł kolejny dreszcz. Nagłe, a zarazem wyczekiwane przysunięcie samoistnie nakierowało jego ręce na talię chłopaka, swobodnie splatając tam swoje palce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty nie potrzebujesz mojej pomocy, skoro się tak znasz — rzucił po raz kolejny bez większej wagi za swoimi słowami, będąc zdradzanym przez zaczepny, drobny uśmiech nieustannie kryjący się w kącikach ust — Chociaż na razie ledwo co znalazłeś tutaj chleb, Soo — wytknął równie niewinnie, zaraz rozkoszując się lekkim muśnięciem na ustach, jak i tym za uchem. Tym, które doprowadzało jego kolana do całkowitego zmięknięcia i posłusznego odchylenia głowy w niemej prośbie o więcej.
      Swoboda, jaką odczuwał przy Yosoo dalej była dla niego miejscami niezrozumiała. Tak jak śmiałość, z jaką przychodziło mu wiele z reakcji i podejmowanych ruchów, lecz nawet nie próbował z tym walczyć. Przyjemnie rozplątywały mu język. Wyduszały z niego bezwstydny, cichy pomruk, który przyjął rolę odpowiedzi na zarzut oraz wyrażenia nieskrywanego zadowolenia z delikatnego dotyku na jego skórze
      — Ja? Nic Ci nie wmawiam, skarbie — przyznał może nieco za szybko, ze zdradliwym pośpiechem, podkreślanym wsuwającymi się pod koszulkę splecionymi dłońmi, aby móc poczuć go o ten stopień bliżej — Bo faktycznie mamy mnóstwo czasu — dodał, uchylając przymknięte dotąd oczy i ponownie wwiercając się w Yosoo wzrokiem. Wzrokiem z serii lekko połyskujących, przekonująco uginających się i wyrażających prośbę przy delikatnym ruchu dłoni na talii przyjaciela — więc nie zamierzam Ci w tym przeszkadzać.

      channers

      Usuń
  94. — Myślisz? — mruknął, nie siłując się nawet na wynalezienie choćby grama szczerego przejęcia, jak i kontemplowania podjęcia takiej decyzji. Nie widział do tego powodów, kiedy uśmiech Yosoo automatycznie wywoływał nieco mniejszy u niego, wraz z coraz mocniej tlącym się w nim zadowoleniem. Nie potrafił, i nie próbował, ukryć tego, ile czerpał z radości przyjaciela. Jak wiele przyjemności mu sprawiała w swojej prostocie; odwracała uwagę od całej reszty. Sprawiała, że zapominał o tych przyziemnych, jak i dyszących im na kark problemach. O trudnościach, z jakimi męczyli się jeszcze nie tak dawno temu, jak i tymi, które na niego czekały, mimo jego braku świadomości. A powinien się ich spodziewać, wystarczyła chwila zastanowienia; chwila samotności, podczas której jego mózg mógłby samoistnie się napędzić i przewidzieć to, co leżało w przyszłości.
    Zamiast tego zatracał się w tych drobnych, ale potrzebnych mu do życia przyjemnościach. W lekkim dotyku i głosie Yosoo, cieple wyczuwanym pod palcami, choć jeszcze chwilę wcześniej spotykały się z niedawno schłodzoną skórą
    — Ja tam lubię nasze wspólne… gotowanie — dokończył chwilę później, nieco poszerzając swój własny uśmiech z dalej zawieszonym wzrokiem na przyjacielu. Wpatrywał się nieprzerwanie w pochłaniającego go oczy, czerpiąc z każdej, oferowanej mu sekundy. Nie wiedział, co musiałoby się wydarzyć, aby zmusił się do zwrócenia go gdzie indziej. Chwilami miał wrażenie, jakby całe jego pole widzenia zwężało się tylko do niego; do jasnych, wilgotnych kosmyków okalających jego twarz i podkreślających charakterystyczne, urzekające rysy. Do wykrzywienia ust w tym uśmiechu, który chciał widzieć cały czas, i który wybudzał mrowienie w jego żołądku — Nie chciałbym z tego rezygnować… — dodał równie pokornie, jakby jego słowa były niczym innym, niż prośbą i kolejnym ugięciem się pod wpływem chłopaka. Nieważna była żartobliwość tego, co słyszał; zdawał sobie z niej sprawę, brnął w nią ochoczo dalej, jak i w malowanie uległego obrazu. Obrazu, który i tak był rzeczywistością.
    Był w stanie w mgnieniu oka przyjmować inną pozycję, z obu czerpiąc równo wiele przyjemności. Oddawał się każdej z nich, leniwie nakreślał bez żadnego planu przebieg wydarzeń, równie elastyczny, co odgrywana przez niego jego rola. Uwielbiał obserwować i zapamiętywać każdą z reakcji Yosoo. Uwielbiał wypatrywać momentów, w których zyskiwał więcej pewności siebie, nawet tej, kiedy bezkompromisowo, acz nieraz złudnie oddawał mu do rąk kontrolę. Nawet przy najdrobniejszych sytuacjach, niemających jakkolwiek ważnego, czy nawet symbolicznego, znaczenia.
    Ze swobodą dopuszczał swoje ciało do lekkiego drgnięcia i przelotnego spięcia się, kiedy poczuł pod koszulką wędrujące dłonie. Z trudem zahamował westchnięcie cisnące się na wargi, kiedy ten drobny ruch uświadomił go o niespodziewanie zawyżonej wrażliwości ciała na bliskość. W mieszance nagłych, osobno może i niewiele znaczących, wrażeń, zdążył jedynie uchylić usta w próbie odpowiedzi, zaraz skutecznie zamkniętych krótkim pocałunkiem
    — Jest nas dwóch — przyznał bezceremonialnie, instynktownie przesuwając czubkiem języka po wargach, niemalże od razu wyczuwając pustkę po odsunięciu się Yosoo.
    Sam zgłupiał przy nagłym, a rozlewającym dreszcze po jego ciele, wyznaniu. Tak prostym, bezpośrednim, a będącym czymś, co nawet nie wiedział, że pragnął usłyszeć. Czymś, co odwzajemniał i udowadniał na prawie każdym kroku, nawet wtedy, kiedy nie chciał. Kiedy wiedział, że mogło to być nie na miejscu lub idiotycznym wyjściem z sytuacji. A i tak brnął w to dalej; na ślepo i bez zahamowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatracał się w relacji, której nie potrafił określić, i która sprawiała, że co rusz brakowało mu stabilności. Zapominał pod jej wpływem o codzienności i tym, co mieli zaplanowane. O chlebie, który sam przed chwilą wyciągnął; o idei śniadania, przy której tak twardo stał i dalej majaczyła z tyłu jego głowy, będąc przyćmioną potrzebą bliskości. Żył dotychczas w błogości i wytworzonym obrazie, ignorując jakiekolwiek, możliwe komplikacje w takim układzie. Nawet jeśli zdążył ich zasmakować, przestawały dla niego istnieć w momentach, jak te. Traciły na wadze, niezależnie od bólu, czy złości, jakie wcześniej wywoływały. Wystarczyło krótkie muśnięcie warg czy palców na skórze, aby stwierdził, że był to problem na później; najlepiej czyiś, a nie jego własny. Aby po prostu zapomniał.
      Tak jak teraz, kiedy kolejne słowa, mimo urwanego kontaktu wzrokowego, zmusiły go do wzięcia głębszego oddechu i przymknięcia oczu. Może pod wpływem ich wagi, tego, o czym świadczyły; może pod wpływem czystego zachwytu, jaki w nim wywoływały ze świadomością, że były w pełni odwzajemnione
      — Wszystko? — zamaskował niespodziewaną słabość głosu pośpiesznym odchrząknięciem, zaraz uchylając przymrużone powieki i przywdziewając zaczepny uśmiech, podczas bezwiednego sunięcia opuszkami palców po miękkiej skórze — To dość odważne stwierdzenie, Soo… ale zapamiętam je sobie. — wytknął, acz w jego słowach trudno było doszukać się krzty złośliwości. Wysunął z kolei jedną z dłoni, by móc zawędrować nią ku górze, obejmując delikatnie brodę przyjaciela przed zmuszeniem go do ponownego podniesienia głowy. Przed bezwstydnym, acz niewinnie rozmarzonym, objęciem go wzrokiem i wypowiedzeniem odwzajemnionego wyznania, prawie że w, nieznacznie zaróżowione, usta — I możesz być pewien, że też zrobiłbym dla Ciebie wszystko.

      chan

      Usuń
  95. Ponowne, niekontrolowane drgnięcie kącików zostało wywołane słowami Yosoo. Tak prostymi, po części wyzywającymi, a przy tym tak obnażonymi. Nietypowymi dla przyjaciela, który zazwyczaj wolał zostać zagadką i niedostępnym dla innych - poza czyjąś kontrolą, nawet tak drobną, jak wykonanie czegoś po prośbie czy propozycji. I docierało to do niego z wręcz zastraszającą prędkością - świadomość tego, że, czy chciał to dojrzeć, czy nie, odgrywał inną rolę w życiu chłopaka. Może taką, na jaką sobie nie zasłużył; może my się wydawało, a tak naprawdę to, co słyszał, było nie więcej, niż kąśliwym żartem, który miał mu narobić nadziei lub zostać przejrzanym na wylot i doprowadzić do równie wrednej odpowiedzi.
    A jednak zatracił się w tej roli bez opamiętania. Wczepiła się w jego serce, przerażając i ciesząc naraz. Przytłaczając swoją wagą, a zarazem przyjemnie okalając całe jego ciało. Ślepo wierzył w wypowiedziane słowa, pchane rozemocjonowaniem, mimo wiedzy, że mogły być przedramatyzowane, mijające się z prawdą i czymś, co bałby się wykorzystać.
    Sam je odwzajemniał; był gotów zrobić dla Yosoo wszystko. Z trudem, zapewne z niezadowoleniem i przeciwstawiając się sobie samemu, lecz był gotów do zrobić dla niego. Wystarczyło słowo; ba, wystarczyło spojrzenie lub zdradzający go odruch ciała, aby zareagował. Nieraz nieporządanie, doprowadzając do pogorszenia sytuacji. Chwilami wątpiąc we własne decyzje, przez co próba pomocy kończyła się porażką. I za każdym razem dostawał nauczkę; ostrzejszą lub lżejszą, to nie miało dla niego znaczenia, kiedy z każdej starał się coś wyciągnąć. Miejscami swoim kosztem, choć to było ostatnim, co go interesowało. Była to niewielka, nic nieznacząca cena, jaką musiał zapłacić, aby przy nim zostać
    — No… można tak powiedzieć — przyznał, tak naprawdę dla samego udzielenia odpowiedzi. Dla niego dawno straciło to na wadze; nie potrzebowało jej, kiedy przy każdej okazji miał wrażenie, jakby znajdował się właśnie na tej pozycji - wygranej. Wystarczyło mu to, że mógł być obok. Mógł go bezkarnie dotykać i wpatrywać się w ciemne oczy. Pochłaniać jego ciepło i zapach wypełniający każdy zmysł. Słuchać jego głosu i, miejscami wręcz intrygująco wymyślnych, gadek, rozdzielanych zadziornymi komentarzami. Ale i tych łagodnych, cichych słów, które przy braku skupienia mogły z łatwością umknąć i pozostać nieusłyszanymi. Zdrobnieniu, które wypływało tak często spomiędzy jego ust, a za każdym razem ściskało serce Yechana, które od razu prosiło się o więcej.
    Brnąłby dalej w niewinną, prowadzoną przez nich grę. Gubiłby się jeszcze bardziej w ciemnych tęczówkach, delikatnych drgnięciach ust przy każdym grymasie, jaki je wykrzywiał. Wyłapywał najdrobniejsze sygnały, aby przekonać się o skuteczności swojego własnego zachowania, jak i tych nieplanowanych kroków, jakich się podejmowali.
    I może właśnie przez to postanowił przerwać. Złagodzić dotyk osunięciem palców, aby jeszcze delikatniej obejmowały jego twarz. Zmiękczyć przenikliwe spojrzenie, kiedy wymieniane zerknięcia i drobne czułości przybrały postać ledwie słyszalnego zadrżenia głosu i uciekającego wzroku. I tak dobrze znanego, mówiącego więcej, niż dokładnie dobrane słowa, męczenia wargi
    — Zjemy, tak — zgodził się przy tej zaczepnej, łagodnej poprawce, z zamiarem ponownego zabrania głosu. Z pytaniem, cisnącym mu się na usta, choć potencjalnie będącym tym, czego Yosoo właśnie nie chciał słyszeć. Pytanie, na które tak naprawdę znał odpowiedź, acz ta znienawidzona próba powiedzenia odpowiedniej rzeczy nie pozwalała w pełni uwierzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stanęło jednak na czubku jego języka. Nie zyskało szansy na przedarcie się przez marnie uchylone usta, bo zostało wyprzedzone propozycją ponownie uginającą jego kolana i zostawiającą wargi w nieznacznym rozchyleniu, nim ich kąciki bezwiednie powędrowały ku górze
      — Na pewno mógł pójść nam lepiej — przyznał, utrzymując wyciszony ton, acz dokładając do niego więcej lekkości; próby przywrócenia chłopakowi swobody, tak prędko wyślizgującej mu się z rąk.
      Sam swoje, z ociąganiem, zsunął na jego biodra, by móc obrócić go w kierunku blatu, równie nieśpiesznie, nie odrywając od niego swoich dłoni, niemal tak, jakby nie był do tego zdolny. Takie odbierał wrażenie - nie chciał przestać go dotykać nawet na moment, czując niewyjaśnialną potrzebę nieustannej bliskości. Podkreślał ją każdym ruchem - stanięciem zaraz za nim, niemalże przylegając do jego pleców, poprawieniem układu palców jednej ręki na jego talii, podczas gdy druga zajęła się odnalezionym wcześniej pieczywem. Zostawieniem delikatnego pocałunku na karku przed powrotem do tematu sprzed chwili; zaskakująco naturalnie i niepozornie, kontrastując z błądzącym po twarzy uśmiechem, wyłącznie dla niego podkreślonym kolejnym wybudzeniem motyli w brzuchu
      — Więc chętnie spróbowałbym jeszcze raz.

      channie

      Usuń
  96. Milczenie Yosoo zazwyczaj było czymś zaskakującym, nawet martwiącym. Sprawiało, że Yechan nagle odczuwał potrzebę chodzenia jak na szpilkach, w obawie, że sam coś zrobił, czy też, że nawet nieodpowiednim ruchem ciała doprowadzi do wybuchu. Popadał w wir myśli i niemających podstaw w rzeczywistości, założeń co do tego, co mogło zawracać teraz chłopakowi głowę. Doszukiwał się wtedy odpowiedzi w reakcjach i odruchowych zachowaniach, nieraz naprowadzających go w dobrym kierunku, a innym razem podkreślającymi tylko to, co sam chciał widzieć.
    Była jednak różnica w milczeniu, które panowało teraz. Mimo lekkiej wagi, jaka mu towarzyszyła; mimo bicia własnego serca, które mógł dalej słyszeć w swoich uszach, choć nie robili nic wyjątkowego - była czymś urzekającym. Pozwalała cichym szmerom wypełnić przestrzeń - przesunięciom opakowanego pieczywa, przypadkowym poruszeniem koszulki Yosoo przy ciągłym poruszaniu rękom, ruchem szuflad, kiedy któraś z nich skrywała potrzebny przedmiot do przyszykowania prostych tostów. Dalej zdawał sobie sprawę, że była wywołana tym, co mieszało przyjacielowi w głowie i zmuszało do trwania w niej. Lecz towarzyszyło temu coś jeszcze; była przerywana pojedynczymi, luźnymi komentarzami, w których nie mógł wyczuć choćby grama szczerej kąśliwości. Towarzyszyła im nienaruszona bliskość, ciche zezwolenie na to, aby tkwił w swojej pozycji tuż obok niego, automatycznie kojąc niepokój, wiecznie pragnący skumulować się w centrum serca. Pozwalała mu na odpowiadanie tym samym; wybranie lekkiego, zadziornego uśmiechu zamiast kolejnego zlepku słów, którym nie dałby rady wyrazić tego samego, co jawnym grymasem.
    Zmarniał tylko na moment, przy nagłym zamarciu chłopaka, wstępnie zaistniałego bez jasnej przyczyny. Sprawiało, że na jego usta cisnęła się kolejna seria pytań, lepiej pozostających niewypowiedzianymi. Zmusiło do spowolnienia swoich ruchów w obawie, że to któryś z nich do tego doprowadził. Nie przerywał jednak; szykował odpowiednią ilość chleba, czy też wyciągał potrzebne na sam koniec talerze.
    Te same talerze, które przy mniejszej ostrożności wyślizgnęłyby mu się z rąk wraz z cichym, usłyszanym szeptem, tak głośno wybrzmiewającym w jego głowie. Odbijającym się echem i ledwie zostawiającym miejsce na resztę jego wypowiedzi, przez co niemal nie została ona przez niego zarejestrowana.
    Kochanie. Sama myśl o, prostym, może dla wielu nieistotnym, określeniu sprawiała, że coś nieznośnie, a tak piekielnie przyjemnie, ściskało jego serce i żołądek. Doprowadziło do rozniesienia się żałosnego ciepła i słabego zarumienienia po uszach, zatrzymując wszystkie słowa w zaciśniętym nagle gardle. Te zabawne, pragnące upewnić się, że dobrze go zrozumiał, a zarazem próbujące uniknąć potencjalnej, szarej rzeczywistości, jak i te wypełnione nadzieją; pragnieniem usłyszenia tego jeszcze raz. A wszystkie, prezentujące się przed nimi składniki, jak i naczynia przestały dla niego istnieć, wraz z odłożeniem, szczęśliwie nienaruszonych, talerzy na blat.
    I może tym razem milczał o kilka zbędnych sekund za długo, acz po raz kolejny; ostatnio robiąc to nieustannie; pozwolił własnym gestom na bezkompromisowe wypełnienie prośby; czegoś, co ostatnimi czasy słyszał coraz częściej, a jednak dalej cenił równie mocno, odczuwając przy tym nieokreślone, targające nim od środka, poruszenie. Najpierw bezwiednym oparciem dłoni na biodrach, zapewniających go samego w dalszej obecności chłopaka, jak i w tym, że nie rozpłynie się przed jego oczami, aby posłusznie, z przygaszaną, acz i tak jawną, potrzebą, musnąć kark Yosoo. Raz, delikatnie i z niespodziewaną roztropnością. I przerwał, tylko po to, aby zaraz przysunąć usta kilka milimetrów niżej. Powoli i z czułością. Z chęcią wydłużenia zachwytu czymś tak błahym, jak zostawienie pocałunku na odkrytym karku. Drobnej pieszczocie, która samoistnie wywoływała słabe zaciśnięcie palców i rozpraszała, i tak marnie pozbierane, skupienie na śniadaniu, dla którego w ogóle znajdowali się w kuchni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był gotów wypełnić każdą z jego próśb. Bez zastanowienia, oddając im się w całości, jak teraz. Nawet jeśli mogło to trwać zaledwie kilka sekund, tak Yechan miał wrażenie, jakby zatrzymał czas. Utkwił w kolejnej, jeszcze mniejszej i wrażliwszej bańce, bliskości, która pchała go do nieśmiałego wędrowania ustami wyżej, zachowując tę samą delikatność i brak pośpiechu. Roztropność, a zarazem wręcz przytłaczającą w swojej prostocie, intymność. Zatrzymał się dopiero chwilę później, przy uchu, gdzie zostawił pod nim kolejne, słabe muśnięcie, odczuwając przy tym jak drobny uśmiech po raz kolejny wkrada się na jego usta
      — Nie musisz mnie prosić o takie rzeczy… — wyznał, acz nigdy nie zamierzałby ukrywać radości, jaką sprawiały mu te słowa; poczucia, że Yosoo chciał jego uwagi. I na moment, zapewne zbyt krótki, ale nie potrafił znaleźć w sobie pokładów, aby się tym przejąć, bił się z własnymi myślami, nim przyłożył wargi do tego samego miejsca, co przy pierwszym, delikatnym pocałunku — …kochanie.

      channie

      Usuń
  97. Było coś, w tak banalny sposób, wyjątkowego, kiedy mógł dodatkowo odczuć zaufanie Yosoo. Dojrzeć niewerbalne sygnały pod postacią lekko rozluźnionego ciała; oddającego się jego działaniom, mimo drobnej nerwowości, jaką mógłby wyczuć w drgnięciach lub szybszym oddechu. Z przerażającą łatwością przychodziło mu zatracanie się w każdej z reakcji. Czuł przepływający przez ciało dreszcz, kiedy w jego włosy wplątały się jedyne palce, które miały prawo odnaleźć tam swoje miejsce, a usta samoistnie wodziły dalej po skórze, pragnąc zostać w takiej pozycji jak najdłużej. Wydłużyć każdą z sekund do maksimum i rozkoszować się każdą z nich bez skrupułów.
    Nie przepadał za ‘marnowaniem’ czasu. Lubił pożytkować każdą minutę, nawet jeśli miało to być wykonane w bierny sposób. Gdyby kilka miesięcy wcześniej został spytany, co sądzi o takich porankach - przeciąganych, leniwych i wypełnionych przysłowiowym niczym, zapewne uznałby, że są bez sensu. Że są stratą czasu, który można było spożytkować na naukę, pracę, czy cokolwiek, co miałoby efekty długotrwałe lub przyszłościowe. Co najwyżej na pasje, lecz tymi nie dzielił się z nikim. Dopóki Yosoo nie wtargnął do jego życia tak gwałtownie i intensywnie. Wzbudzając gram niepokoju przykryty setkami nowych wrażeń, jakie miał okazję z nim poznać. Nawet te w teorii spokojniejsze, jak rozciągnięte, powolne pobudki i śniadania, które niosły ze sobą zazwyczaj o wiele więcej, niż proste przygotowanie jedzenia
    Ktoś odwrócił moją uwagę, wiesz? — był więc bliski zignorowania krótkiego przypomnienia, po części skutecznie przywracającego go do porządku.
    Zdecydowanie większą, skuteczniejszą częścią była sama postawa przyjaciela. Wszystkie szczegóły, które przy zmniejszonej uwadze mogłyby mu umknąć; zostać zepchnięte na bok, czy przyjęte jedynie w formie pozorów, jakie miały sprawiać. Coś, czemu zazwyczaj by zaufał - stwierdził, że stawianie się było niepotrzebne; zbyt inwazyjne i narażające ich relację, która stała na niestabilnym gruncie. Zbytnio napierającego na Yosoo, który, mimo wyjątkowo marnych prób przekonania go, mógł faktycznie chcieć samotności
    — Nie będę robił czegokolwiek bez Ciebie, Soo — stwierdził otwarcie, dalej tkwiąc na swoim miejscu. Tuż za jego plecami, z dłońmi opartymi na biodrach i lekko, acz z wyczuwalną pewnością utrzymujących go przed sobą — mieliśmy je robić razem.
    Może było to głupie, i może nie powinien trzymać się tego postanowienia tak twardo. Było w końcu, na swój sposób dziecinne i błahe - tak łatwe do zanegowania i zrobienia czegoś po swojemu, bo byłoby łatwiej. Jeszcze przy każdej okazji kończyło się przynajmniej w odrobinie niepowodzeniem. A jednak nie chciał z tego rezygnować, nawet w tak nieistotnym stopniu, jak przygotowanie jednej z porcji samemu. Nie teraz, kiedy widział, słyszał i czuł, że nie chodziło o czystą zmianę zdania. Mógł wytknąć wiele ze zdradzających sygnałów - zaciskane na blacie dłonie, które łączyły się z wlepionym w siebie wzrokiem przed pokręceniem głową. Zawyżony głos, zazwyczaj wybrzmiewający przy obcej fali emocji i nerwów, wymykających się spod kontroli. Unikanie go samego, a zarazem kompletny brak ruchu, mimo wypowiedzianej deklaracji. Wszystko, co symbolizowało pędzące, wręcz przytłaczające, myśli
    — I jeśli myślisz, że uwierzę w tę wymówkę, to muszę Cię zawieść — przyznał szczerze, acz łagodność w jego głosie w pełni zdusiła nieistniejącą złośliwość, jaka mogłaby wkraść się do jego słów. Nigdy by w nią nie uwierzył, były na to co najwyżej niewielkie szanse. Inną kwestią było to, czy brnąłby w nią dalej, gdzie zazwyczaj tak - zwyczajnie zgodziłby się, puściłby go i pozwolił wszystkiemu rozwinąć się na swój sposób, przykładając do tego jak najmniej swojej ręki. Postąpiłby tak, jak myślał, że było od niego oczekiwane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie mógł tak więcej działać. Nie tylko ze względu na wytknięcie mu tego zachowania, które uważał za bezpieczne, skuteczne, a zarazem oczekiwane wyjście. Ale i ze względu na samego siebie; złudną nadzieję, która podpowiadała mu, że tym razem wyjdzie na tym lepiej. Że dzięki temu zaufanie, które zdążył zniszczyć, ma szansę zostać odbudowanym. Nie liczyło się, z jakim trudem mu to przychodziło. Zdążył się przekonać, że to nie było łatwe; że musi zmuszać samego siebie do stawiania kroków, nawet tych teoretycznie nic nieznaczących, do przodu, jeśli faktycznie chciał się zmienić. Dla Yosoo.
      Zsunął więc ręce z jego bioder, aby móc okryć dłonie przyjaciela. Z ostrożnością opierając palce na tych jego, przesuwając ledwie namacalnie opuszkami po tych spiętych, zaciskających się na blacie. Dalej stał blisko, starając się jednak nie przytłoczyć chłopaka swoją obecnością. I zostawił pojedynczy, jeszcze delikatniejszy od poprzednich, pocałunek odsłoniętej skórze
      — O czym myślisz?

      chan

      Usuń
  98. Wywrócił słabo oczami przy szybkim zapewnieniu, w które kompletnie nie potrafił uwierzyć; nie, żeby się jakkolwiek starał. Nie musiał, kiedy cała, panująca otoczka zdradzała nieszczerość tej wypowiedzi, nawet jeśli Yosoo starał się udowodnić samemu sobie prawdziwość tych słów. Zbyt wiele zaprzeczało sobie nawzajem, aby dało radę być wiarygodnym
    — Jasne. Uważaj, bo Ci uwierzę, Soo — wymamrotał cicho, bez obecności kąśliwości w swoich słowach. Była czymś zbędnym w chwilach, jak ta. Zbyt ryzykowna, chociaż w swej niewinności cisnąca się na język dla rozluźnienia atmosfery. Jednak za bardzo pchała go w stronę utracenia tego, co teraz mieli; siebie nawzajem, chwili spokoju i samotności, podczas której mogli po raz kolejny się otworzyć. Ukazać kolejną stronę, która dotychczas nie widziała światła dziennego, czy też była starannie ukrywana przed wszystkimi innymi.
    Tego, co wybrzmiewało teraz nawet w tych cichych oddechach; westchnieniu, które niemal wyrwało podobne z blondyna walczącego ze sobą, aby ponownie nie przyłożyć ust do bladej skóry. Za chwilę poczuł się wspomożony wypowiedzią chłopaka. Tą, która wyrwała z niego lekki śmiech, bo jedzenie szczerze było ostatnim, co teraz tworzyło mu mętlik w głowie. Widniało na samym dole listy chwilowych zainteresowań i potrzeb, choć jego żołądek zapewne by się z tym nie zgodził. Przestał go jednak słuchać od momentu wyjęcia składników na przeklęte tosty, które między innymi sprowadziły ich do tego momentu
    — I rozumiem, że to moja wina, że dalej nic nie zjadłem, tak? — spytał niewinnie, zdając sobie z tego sprawę, że nie był kompletnie bez winy. Nie oczekiwał jednak odpowiedzi; nie oczekiwał nawet reakcji, pozwalając słowom na opuszczenie jego ust czysto z chęci na wypełnienie krótkiej ciszy, jaka zapanowała. Łagodne zapewnienie przyjaciela, że słuchał go; uważnie wszystkiego, co miał mu do powiedzenia.
    Słuchał sygnałów, które mimowolnie i może wbrew samemu sobie, wysyłał w jego kierunku. Pozwolił swoim rękom na nieznacznie zaciśnięcie się przed wznowieniem kreślenia drobnych, bliżej nieokreślonych, ścieżek na jego dłoniach, nieznacznie pobielających wraz z mocniejszym chwytem na blacie. Zahamował usta oparciem brody na jego barku, a tym samym opierając się bardziej na jego plecach; odczuwając jego ciepło wraz ze sporadycznym drżeniem ciała, które pragnął uśmierzyć. I czekał. W milczeniu i prostej bliskości czekał na słowa, których mógł oczekiwać się po lekko wypuszczonym oddechu.
    A kiedy je usłyszał, poczuł bezwiedne wykrzywienie się kącików ust ku górze. Łagodne, możliwe do umknięcia mniej czujnemu oku, kiedy jego myśli zmąciły nagłe obawy. Strach przed tym, że może to właśnie prezentowana teraz bliskość była przytłaczająca i wzbudzała w nim dyskomfort lub strach. Przypływ zmartwień, że nieraz i mu towarzyszyły właśnie te odczucia - niewyjaśnialny ciężar, którego nie potrafił nazwać w pełni negatywnym, ani pozytywnym. Takim, który mieszał niebezpiecznie w głowie i sprawiał, że wszystko zlewało się ze sobą, a zarazem wywoływało charakterystyczne, wyraziste odczucia.
    Zamieszały w jego głowie tylko po to, aby zaraz zostać przygaszonymi kolejnymi wyznaniami, sprawiającymi, że pragnął przylgnąć jeszcze bliżej. Owinąć ręce wokół ciała Yosoo, schować go w swoich ramionach i mieć go przy sobie. Spojrzeć mu w oczy i doprowadzić do tego, czego się obawiał; zapewnić go, że nawet jeśli nie mógł ufać własnym nogom, to mógł ufać mu. Samoistnie przyspieszyły nieznacznie bicie jego serca i oddech, chociaż starał się prezentować jako niewzruszony. Jednak jak mógłby, kiedy każde ze słów przyjaciela wręcz przeraźliwie na niego oddziaływały. Wywoływały wrażenia, o których chyba nie zdawał sobie wcześniej sprawy i intensywnie targały nim od środka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I chyba już przy samym początku wypowiedzi wiedział, że był kompletnie stracony, tak ostatnie; wyszeptane i przy chwili nieuwagi możliwe do ominięcia, słowa ostatecznie go w tym zapewniły. Przyniosły ze sobą przypływ nieopisanych odczuć, wywołujących na przemian rozlanie się ciepła po jego ciele z niepotrzebnym, wywołującym nieznaczne mdłości, ściskiem żołądka. Tym dziwnie radującym, odgrywającym kompletnie odwrotną rolę do tego, które znane było z tych nieprzyjemnych doświadczeń z życia.
      Nie ingerował, kiedy jego ręce samoistnie zadziałały na skrywanej potrzebie; oplotły ciało chłopaka, a Powell wydał z siebie westchnienie… ulgi. Niewyjaśnialnej, wytrzymanej z setką innych, teraz towarzyszących mu emocji, acz na czele z nią. Ulgą, kiedy nagle wszystko sprawiło wrażenie rzeczywistości; uświadomiło mu o istnieniu chwiejnego gruntu, który miejscami wydawał się jedynie jego wymysłem. Rozwiało, przynajmniej na ten moment, wątpliwości wobec utraty relacji, którą wielokrotnie wystawił na ryzyko własnym idiotyzmem
      — Nie odsunę się, dopóki mnie o to nie poprosisz — zaczął, chowając z lekka twarz w zagłębieniu szyi Yosoo w marnej próbie całkowitego ustabilizowania się, acz wystarczająco zdradzał się niesłabnącym uściskiem, jak i nieznacznie przyśpieszonym oddechem — I będę mówić na Ciebie, jak chcesz, Soo — przyłożył ulotnie usta do skóry — skarbie — znowu, kilka milimetrów w bok — kochanie — kolejny, rozciągnięty nieznacznie w czasie i nasileniu, nie przekraczając jednak granicy delikatności. Był w stanie zrobić dla niego wszystko - upewniał się w tym z każdą chwilą, podczas której zatracanie się nawet w tych najdrobniejszych gestach i słowach przychodziło mu z zastraszającą łatwością. Taką, z którą nie zamierzał nawet walczyć
      — I… chcę, żebyś czuł się i był mój — dopiero te słowa wydostały się z mniejszą pewnością, lekkim zachwianiem głosu, acz nietracącym na szczerości, czemu towarzyszyło przelotne drgnięcie palców, coraz mocniej zaciskających się na materiale ubrania Yosoo — Tak jak ja jestem twój.

      channers

      Usuń
  99. Nie potrafił wyjaśnić, czy może bardziej usprawiedliwić samego siebie w tym, jak wiele przyjemności sprawiały mu chwile, jak ta. Proste, wypełnione jedynie ich wzajemną obecnością i niczym więcej. Polegające jedynie na wymienianiu się słowami, miejscami bardziej przemyślanymi niż inne, gdzie jednak większość z nich była czysto odruchową reakcją. Bezmyślną, pchniętą tym, co się działo.
    Bo nie musieli udawać. Coś tak obcego, zazwyczaj sprawiające wrażenie niemal niemożliwego, bo na każdym kroku zjawiały się oczekiwania - te, które Yechan sam na siebie nakładał i wmawiał, że inni również, jak i te, które wisiały ciężko zaraz nad Yosoo, którym na bieżąco starał się przeciwstawić. A jednak w końcu mogli pozwolić sobie na zrzucenie grubych zbroi, zdjęcie wytworzonych ostrożnie masek. Nawet jeśli tylko na chwilę; nawet jeśli dalej towarzyszyło ryzyko zranienia i ponownego zamknięcia się w sobie. Nie potrafił o tym myśleć, kiedy pozwalał tym najmniejszym przyjemnościom nabrać wręcz przytłaczającej wielkości i całkowicie im się oddać.
    Mógł je znaleźć we wszystkim - w powolnym poranku, który jedynie miejscami groził nagłym przyspieszeniem tylko po to, aby wrócić na niespieszne tory. W produktach na tosty, które dawno zagrzały sobie odległe miejsce w jego podświadomości i przez jeszcze długi czas nie planowały zająć górującego miejsca. Przede wszystkim jednak doszukiwał się tych przyjemności w Yosoo. W drobnych, miejscami prawie że niedostrzegalnych odruchach, powoli nabierającym tempa oddechu, który mógł usłyszeć dopiero przy większym skupieniu. Bliskości, która otaczała go w pełni i jednocześnie zmniejszała kuchnię tylko do ich dwójki, a zarazem wszystko poszerzała. W słowach urokliwie stających mu sporadycznie w gardle, ale łechtających niemiłosiernie kruche ego Powella. Wszystko sprawiało, że nieustannie popadał w skrajności, których nawet nie starał się kontrolować. Nie widział w tym sensu, kiedy każdą z nich odbierał jeszcze pozytywniej i chętniej, niż poprzednią.
    Słowa Yosoo jedynie wszystko wzmacniały. Prośba, tak jednoznaczna i niezostawiająca pola na wątpliwości trafiała w ostatki niepewności blondyna. Prezentowały się może jak coś niespecjalnego; dla kogoś z zewnątrz brzmiąc jak nic nieznaczącego, a jednak dla Powella miały większą wagę, niż sam mógłby się spodziewać. Uświadamiały go o kolejnej, łagodnie zdartej warstwie z przyjaciela. Tej, która wcześniej powstrzymywała ich przed kolejnym krokiem, acz niemalże bliźniaczego do kilkunastu postawionych wcześniej. Bo każdy z nich był potwierdzeniem, którego oboje potrzebowali. Tym, czego Yechan szukał, aby móc samemu się przełamać. Faktycznie zaoferować chłopakowi to, o co go teraz prosił. O niewzruszoną bliskość, której nie chciał przerywać, a teraz miał pewność, że było to odwzajemnione. Dodatkową, może dla kogoś innego uznaną za zbędną, a jednak dla niego kluczową
    — Zależy — mruknął w zapewnieniu, na tyle cicho, aby nie przerwać ciągu słów, jaki właśnie ulatniał się spomiędzy ust Yosoo, obserwując go spod lekko przymrużonych oczu. Tak w końcu uważał - był zależny od jego reakcji i słów, nie zamierzając działać bez jego zgody, czy wyrażonej chęci. Tak jak teraz, biorąc sobie do serca usłyszaną prośbę, balansującą na pograniczu błagania, umiejętnie wpływającego na blondyna, wraz z odchyleniem głowy, dodatkowo uniemożliwiającym mu odwrócenie wzroku. Gdyby naprawdę mógł, byłby przy nim cały czas - dokładnie tak jak teraz, z rękoma wyczuwającymi jego sylwetkę, będąc bez trudu otoczonym jego zapachem i słysząc tylko i wyłącznie go. Fakt, że zwyczajnie nie było to możliwe, był teraz zbyt odległy. Był czymś, o czym miał sobie uświadomić dopiero za chwilę, wtedy, kiedy zderzy się z tą rzeczywistością. Byle nie teraz, kiedy nie jedynym, co go zajmowało, szept Yosoo. Plączące mu się na języku słowa, z których jednak mógł wyciągnąć dokładnie to, co miały przekazać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I może jakaś jego część chciała się podroczyć; zrobić chłopakowi na przekór i odsunąć się, przerwać. Wrócić do zapomnianego śniadania i zwiększyć marny dystans. Wymagałoby to jednak od niego zbyt wiele; sam za bardzo potrzebował bliskości i brnięcia dalej, aby zrezygnować. Nie chciał przerywać i nie zamierzał tego robić, zapewniając samego siebie w tym poprzez objęcie jedną z dłoni twarzy Yosoo, dodając mu oparcia. Jak i samemu sobie możliwość nieznacznego, mocniejszego odchylenia jego głowy
      — Skoro prosisz — ciche, wypowiedziane na zdradliwym wydechu, słowa były jedynym, co mogło przybrać formę niegroźnej złośliwości, zaraz zanegowanej kolejnym pocałunkiem na szyi, czy też bezwiednym wsunięciem jednej z dłoni pod materiał podejrzliwie drażniącej go bluzki. Samo przelotne, momentalne poczucie ciepłej skóry pod palcami przesyłało przez nie przyjemne mrowienie; doklejało go jeszcze bardziej do pleców przyjaciela — I wiesz — jedynie przełknięcie śliny pozwoliło mu utrzymanie w miarę neutralnej barwy głosu, podczas gdy palce badawczo sunęły przez skórę brzucha, niespiesznie wędrując coraz wyżej — zazwyczaj wolę najpierw wziąć prysznic… — przyjemnością balansował na jednej z wielu granic zdrowego rozsądku, a oddania się kuszącym rozkoszom, pozwalając sobie na jedynie nieinwazyjne, sporadyczne podrażnienie szyi zębami między posłusznym kontynuowaniem zażądanej pieszczoty — Dopiero potem coś zjeść.

      chan

      Usuń
  100. Słyszenie słów, które niemalże nigdy nie padały z ust Yosoo umiejętnie wywoływało falę dreszczy przez ciało Powella. Z satysfakcji, że to właśnie przez niego miał okazje je usłyszeć. Z dziwnej dumy, kiedy nie wyczuwał w nich choćby grama zawahania się lub zażenowania, które zazwyczaj przodowały w chwilach jak te. Pchały go jeszcze dalej, ze ślepą pewnością w samego siebie, mimo sporadycznego drżenia palców, zdradzającym nerwowość, która, mimo wielu innych, sprzecznych sygnałów, dalej była głęboko w nim zagnieżdżona. Jednak sam ją ignorował; pozwalał przedstawiać się tylko w tej formie, byleby nie ujmowała pewności jego ruchów. Inaczej zamarłby w miejscu; zabronił samemu sobie brnąć dalej, a tym samym tworząc błędne koło, które prowadziło ich donikąd. Inaczej dałby Yosoo wyczuć, że wcale nie towarzyszyło mu tyle pewności i ‘doświadczenia’, jak mogło się wydawać przez sprawiane pozory. Zresztą, ta pewność istniała - musiała, skoro jednak stawiał te kroki dalej. Bezmyślnie i jedynie miejscami z lekkim zawahaniem się. Wyolbrzymiał ją więc jeszcze bardziej - dla siebie samego. Żeby być tym oparciem, którego i w przenośni, jak i dosłownie, stojący przed nim chłopak potrzebował. I nie potrafił nawet dłużej się tym zamartwiać, skoro ta rola sprawiała mu, im tyle przyjemności.
    Sama prośba była jasnym sygnałem, że był chciany, wraz z tym, co miał do zaoferowania. Delikatnymi muśnięciami, stopniowo jednak zapominającymi o zachowaniu słabego nacechowania pod postacią ledwie wyczuwalnego spotkania się ze skórą; miejscami przeobrażającymi się w dłuższe zatrzymanie przy wybranym miejscu, zapewnieniu o swojej obecności pewniejszym pocałunkiem. Wpleciona w jego włosy dłoń jedynie dodatkowo upewniła go w tej roli, pozycji, jaką zajmował. Doprowadziła do niespodziewanego rozluźnienia się, po raz kolejny wypełniając go łagodnymi dreszczami i zachęciła do przysunięcia się jeszcze bliżej, o ile było to w ogóle możliwe. Drobne czułości coraz częściej przybierały postać mniej niewinnych, a zastąpiły je rozchylone wargi mozolnie sunące po wyeksponowanej szyi, od której nie chciał, lecz równie dobrze mógł nie potrafić, się odsunąć.
    Tak samo, jak nie potrafił powstrzymać wykrzywienia ust w uśmiechu, kiedy Soo został umiejętnie zdradzony przez własny głos. To krótkie, ledwie wychwycone, zająknięcie się przy samym rozpoczęciu mówienia, niby niewielkie, a jednak mówiące samo za siebie, niepotrzebnie nakręcając blondyna jeszcze bardziej
    — Myślałem, że nie chcesz, żebym przestawał — wytknął zaistniałą zbieżność, acz dobrze zdawał sobie sprawę, że nie o to chodziło. Nawet jeśli, sam niewiele robił, aby wykazać inicjatywę wobec przerwania tego, co się działo. Wręcz przeciwnie, kiedy usta dalej były zbyt przejęte bladą skórą, napędzającą jego myśli w zastraszającym tempie. Myśli pobudzone jeszcze bardziej przy nagłym pociągnięciu za włosy. Tam samym, które zmusiło go do odsunięcia się i sprawiło, że bezmyślnie i przelotnie zacisnął dłoń przy jego żebrach, jak przez wszystkie nerwy przebiegło niespodziewane, ogłupiające mrowienie. Tym samym, przez które spomiędzy ust wyrwał się niekontrolowany i tak bezwstydny jęk, bo nie w porę zacisnął usta, niemalże od razu czując napływ wyższej temperatury i ciche błaganie do samego siebie, że został niezauważony. Nadaremnie, był tego świadom; z każdą chwilą coraz bardziej, kiedy wtórowało mu ledwie wyczuwalne, ulotne zamarcie w miejscu. Jak i próba powrotu do usłyszanych w międzyczasie słów, dających mu szansę na wybicie się z nagłego osłupienia. Grożących padnięciem idiotyzmu z jego strony, jeśli nie w czas ugryzłby się w język i zostawił zbędne komentarze dla siebie samego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No wiesz — zwilżył odruchowo usta czubkiem języka, kiedy powrócił na tyle do siebie, by móc ze swobodą się odezwać. Swobodą i głupim uśmiechem, który groził ponownym wykrzywieniem jego ust, mimo cienia zażenowania, jaki obejmował jego ciało — ten, który sam chciałeś poprawić po wczoraj — jednak w danym momencie sam z trudem odbiegał myślami do wspomnianego prysznica. Nie odgrywał na tyle istotnej, o ile w ogóle, roli, aby faktycznie zamierzał się o niego wykłócać. Równie dobrze mógł dla niego teraz znaczyć całe nic, kiedy był zbytnio zaabsorbowany samym Yosoo. Nagłym, nowym wrażeniem, jakie zdołał w nim pobudzić i nieugaszonej potrzebie gonienia za nim; za kolejnym, choćby po części mu dorównującym.
      — Soo… — zaczął znowu, niewiele skupiając się na własnych słowach, kiedy całą uwagę przenosił gdzie indziej. Na ponowne dociśnięcie ust do jego skóry, nieumyślnie przyjmując kolejną, drobną porcję niedbałości do swoich ruchów, pchaną przez nieodstępujące go teraz ciepło, zarumieniony kolor wymownie barwiący jego twarz. Oderwał się jedynie na moment; na krótką chwilę, by spojrzeć coraz to bardziej zamglonym spojrzeniem na chłopaka, na widoczny dla niego jedynie profil, zostawiając przy tym kolejny pocałunek tuż przy uchu, nim wypowiedział kolejne, kompletnie nieprzemyślane, acz pchane emocjami, słowa w skrycie błagalnym tonie — Możesz robić tak częściej… proszę.

      channie

      Usuń