Rok 2002
— Larry, mam pytanie — mała dziewczynka odezwała się cicho, nie odrywając swojego spojrzenia od dwóch lalek barbie. Jedna z nich miała na sobie różową sukienkę w kwiaty i czekała na swoją kolej w salonie piękności. Potrzebowała tego, bo jej blond włosy były tak poplątane, że Willow nie umiała ich rozczesać. Druga lalka, ta, którą dziewczynka trzymała w swoich małych rączkach, została przyozdobiona różowymi pasemkami zrobionymi za pomocą mazaka, a na rękach zyskała kilka tatuaży kwiatków. Mama niezbyt interesowała się niszczeniem zabawek, a Lawrence nie miał nic przeciwko tak długo, jak jeszcze nadawały się do użytku i nie musiał kupować nowych. Nie chciał, by jego siostrze czegoś brakowało, ale zapewnienie jej takiego życia, jakie on miał jako dziecko wcale nie należało do najłatwiejszych zadań. Zanim mama zachorowała, a ojciec zwinął manatki… Cóż, nie musiał martwić się takimi rzeczami. Nie musiał grać dorosłego.
— Co tam, Kwiatuszku? — zapytał, zerkając na siostrę przez ramię. Kuchnia była otwarta na salon i mimo że stał nad garami, wciąż miał dziewczynkę w zasięgu spojrzenia. Mama leżała w swoim pokoju, wycieńczona po kolejnej chemii. Gotował dla niej rosół — jedyne danie, które jako tako przyswajała bez natychmiastowego zwracania. Willow nie mogła już patrzeć na tę zupę, sam Lawrence również, ale był gotów się poświęcić, byleby ulżyć matce.
— Dlaczego mama nie ma włosów? — zapytała Willow, wyciągając przed siebie rączkę i przyglądając się lalce, którą w niej trzymała. Oceniała swoje dzieło z wysuniętym koniuszkiem języka, jakby się zastanawiała, co jeszcze poprawić, żeby lalka była piękniejsza.
Lawrence wydał z siebie ciężkie westchnienie i bez słowa zamieszał łyżką w garnku z makaronem. Willow nie rozumiała pewnych rzeczy, była na to za mała, ale coraz częściej zadawała pytania, na które odpowiedzi mogły jako tako zarysować obraz sytuacji w jej młodym móżdżku. Nie pamiętała swojej matki w innym wydaniu, glejaka zdiagnozowano tuż po tym, jak Bella zaszła w ciążę. Leczenie zaczęto tuż po tym, jak wydała na świat córeczkę, ale rokowania nie były najlepsze. Początkowo usłyszała wyrok — maksymalnie dwa lata. Tymczasem żyła już cztery i chociaż nie było najlepiej, wciąż walczyła, a Lawrence był jej za to wdzięczny. Mimo że gdyby jej zabrakło, byłoby dużo łatwiej…
Pokręcił lekko głową, żeby pozbyć się natrętnych myśli i odłożył łyżkę, po czym podszedł do dziewczynki. Usiadł na podłodze po przeciwnej stronie szklanego stolika, na którym Willow rozłożyła akcesoria upiększające takie jak mazaki i nożyczki do paznokci, którymi zamierzała potraktować włosy drugiej lalki. Wziął czerwony pisak, chwycił za lalkę i przyłożył końcówkę do plastikowej ręki. Narysował mały kwiatek, wiedząc, że Willow nie będzie miała nic przeciwko. Uwielbiała, gdy pomagał jej ozdabiać zabawki.
— Molly mówi, że to dziwne — odezwała się ponownie, a kąciki jej ust wyraźnie opadły. To, że nie do końca wszystko rozumiała nie znaczyło wcale, że nie było jej smutno, gdy ktoś śmiał się z Belli. — Jej mama ma takie długie włosy i pozwala jej robić różne fryzury — kontynuowała. — Ja też bym chciała, ale mama nosi chustki. A pod nimi nic nie ma. Dlaczego nie ma takich włosów, jak mama Molly? — Spojrzała na chłopaka swoimi dużymi ciemnymi oczami, w których brakowało zrozumienia dla tej sytuacji. Za każdym razem, gdy tak na niego patrzyła, Lawrence miał ochotę zwinąć się na podłodze w kłębek i wyć. Jak miał jej wytłumaczyć, że ich matki niedługo zabraknie i zostanie jej tylko on?
— Chodź do mnie — szepnął, czując, że gdyby odezwał się normalnie, jego głos natychmiast by się załamał. Odłożył flamaster i lalkę, po czym wyciągnął przed siebie dłonie. Willow zastanawiała się nad czymś przez chwilę, aż w końcu również położyła zabawki i podeszła do starszego brata. Pozwoliła mu usadzić się na skrzyżowanych nogach, wpatrując się w jego wyraźnie zmęczoną twarz. On z kolei przez chwilę milczał, próbując zebrać myśli. — Pamiętasz, co mówiła kiedyś pani doktor, która zajmuje się mamą? — zapytał, jedną ręką przytulając do siebie siostrę, a palcami drugiej przeczesując jej kręcone włoski. Była wiecznie roztrzepana, a on już dawno przestał z nią walczyć, jeśli chodziło o czesanie. Przedszkolanki nie raz patrzyły na niego z wyrzutem, tak samo jak mama, ale wolał, żeby jej włosy żyły swoim życiem, niż żeby gorączkowo zrywała z siebie gumki i spinki, a dzień zaczynała płaczem.
— Nie — odpowiedziała, kręcąc małą główką.
— Nasza mama jest bardzo chora, Willow — przypomniał łagodnie, kojącym głosem. — Mama Molly nie. Dzięki lekarstwom cały czas jest z nami. A pamiętasz, co mówiłem ci kiedyś o gwiazdkach na niebie?
— Tak — odparła, kiwając entuzjastycznie głową. — Że na tych gwiazdkach siedzą sobie ludzie, których kochamy, a tutaj ich już nie ma. Nie widzimy ich, ale zawsze, kiedy jakaś gwiazdka mruga, oni do nas machają i mówią, że też nas kochają — wyrecytowała niemal słowo w słowo głupotę, którą jakiś czas temu jej wcisnął, gdy zapytała, gdzie jest tatuś. Nie miał wówczas serca jej powiedzieć, że nie chciał wziąć odpowiedzialności za dwójkę dzieci i chorą żonę i po prostu się zwinął. — Mamusia też usiądzie na gwiazdce? — zapytała, zanim zdążył otworzyć usta, by odpowiedzieć.
Lawrence pokiwał lekko głową i zamrugał szybko oczami, żeby pozbyć się łez. Nie chciał, żeby widziała, jak cholernie trudna jest dla niego ta rozmowa.
— Wszyscy kiedyś będziemy siedzieć na gwiazdkach — wyjaśnił i szybko otarł policzki. — Mama Molly też. Ale nasza mamusia znajdzie swoją gwiazdkę trochę szybciej, wiesz? Nie będzie jej tutaj z nami. I niestety nigdy nie będziesz mogła jej poczesać. Ale jak już poleci do gwiazdki, będzie miała piękne włosy. Ładniejsze niż mamy Molly. Jak kiedyś do niej trafimy, będziesz mogła ją czesać nieustannie. I myślę, że bardzo jej się to spodoba — uśmiechnął się pokrzepiająco.
— A czemu nie możemy lecieć z mamusią?
— Bo to nie nasza kolej, kwiatuszku. Każdy ma swój czas.
— Ale ja nie chcę, żeby leciała bez nas…
— Wiem. Ja też tego nie chcę. Ale ona bardzo spieszy się do swojej gwiazdki, a my musimy jej pozwolić. Bo ją bardzo kochamy, Willow. A kiedy się kogoś kocha, trzeba pozwolić mu lecieć…
Rok 2003
Ściskała w małej rączce żółtego tulipana, którego wręczył jej Lawrence i przestępowała z nogi na nogę, wpatrując się w dużą drewnianą skrzynkę, w której leżała mama. Starszy brat nie pozwolił, żeby zobaczyła ją przed pogrzebem. Choroba zniszczyła kobietę doszczętnie, a on chciał, by Willow zapamiętała swoją mamę tak, jak wyglądała, zanim trafiła do hospicjum. Była wówczas wykończona, ale jeszcze przypominała człowieka, a nie oddychającego kościotrupa karmionego przez rurkę. Ani razu nie zabrał jej ze sobą na wizytę i po latach była mu za to wdzięczna.
— Larry, jak to jest umrzeć? — szepnęła, spoglądając na brata. Miał czerwone, spuchnięte oczy i policzki mokre od łez. Garnitur z balu maturalnego, niegdyś idealnie dopasowany, teraz wisiał na jego ciele. Trzymał mocno dłoń dziewczynki i starał się płakać po cichu.
— Nie wiem, Willow — odparł głosem wyzutym z emocji, gdy pastor wygłaszał ostatnie słowa nad trumną Isabelli.
— A możesz umrzeć, ożyć i mi opowiedzieć? — zapytała z zaciekawieniem. Nie płakała. Wciąż nie rozumiała, że więcej nie zobaczy swojej mamy, a śmierć nie działa w taki sposób, jak to opisała.
— Nie mogę — odpowiedział po prostu, nie zaszczycając dziewczynki nawet spojrzeniem. Mała z kolei rozglądała się z zaciekawieniem, dziwiąc się, że wszyscy zgromadzeni płaczą. Po przeciwnej stronie stał pan, którego kojarzyła ze zdjęć ustawionych na kominku. Często przytulał na nich mamę albo Larry’ego, uśmiechali się szeroko i wyglądali na bardzo szczęśliwych. Willow nie wiedziała, kto to jest i dlaczego on również jest smutny. Czy tylko ona rozumiała, że mama umarła i dzięki temu trafiła na swoją gwiazdkę? Przecież to nie tak, że nigdy więcej jej nie zobaczą, prawda? Po prostu jeszcze nie nadszedł ich czas.
Dziewczynka drgnęła, widząc, że trumna powoli opuszcza się do wykopanego w ziemi dołu. Lawrence przykucnął, po czym wziął Willow w swoje ramiona i powoli, na drżących nogach, podszedł do mogiły. Płacząc bezgłośnie, wskazał na żółtego tulipana.
— Wrzucisz go do mamy? — zapytał schrypniętym głosem, na co pięciolatka odpowiedziała kiwnięciem głowy. Wrzuciła kwiatka wprost na trumnę i otrzepała włosy z liści wierzby, które przyniósł ze sobą wiatr z pobliskiego drzewa. — Zostaliśmy sami, Willow — wyszeptał, wpatrując się w świeży grób matki. Zanim pan ze zdjęć zdążył do nich podejść, Lawrence obrócił się z siostrą w ramionach i ruszył w kierunku wyjścia.
— Opowiadasz głupoty, mama siedzi na gwiazdce, ale przecież nas kocha, czyli z nami jest — wzruszyła lekko ramionami, a Lawrence rozpłakał się jeszcze bardziej i przyspieszył kroku.
Rok 2015
— Zapytam ostatni raz: skąd to masz, Willow? — zapytał, wskazując palcem na woreczek z białym proszkiem, który rzucił na stół. Brunetka uśmiechała się z politowaniem, podpierając brodę na dłoni, chociaż w środku cała dygotała z wściekłości. Wiedziała, że grzebał w jej rzeczach. I musiał zrobić to naprawdę bardzo dokładnie, bo wiedziała, jak się kryć. Mieszkała pod jednym dachem z policjantem, a to oznaczało, że ostrożność pod tym względem opanowała niemal do perfekcji.
Niemal. I to ją niesamowicie wręcz wkurwiło. Nie wiedziała jedynie, czy większe pretensje miała do siebie, że dała dupy, czy do niego, że naruszył jej prywatność.
— Nie licz na to, że odtrąbisz jakiś sukces narkotykowy — odparła, zakładając ręce na klatce piersiowej i odchylając się na oparcie krzesła. — To tylko witamina c — wzruszyła ramionami, a potem z satysfakcją obserwowała, jak Lawrence traci nad sobą panowanie. Uderzył dłonią w stół, pochylając się nad Willow i szukając w jej oczach jakichkolwiek oznak, że jest naćpana. Nie była. Brała rzadko i to tylko po to, żeby zachować trzeźwość umysłu podczas nauki i nie przysypiać na zajęciach po nocnych zmianach w barze.
— A ja jestem królową Anglii — warknął w odpowiedzi.
— Możliwe. Jesteś tak samo brzydki — uśmiechnęła się wrednie kącikiem ust. Widziała, że jest blisko albo wywrócenia stołu, albo zabicia swojej młodszej siostry. Ale pozory były wszystkim, co miał Lawrence. Nie pozwoliłby sobie na tak wiele, jakkolwiek Willow dałaby mu popalić. Odkryła, że jej własne zachowanie wpływa na nią oczyszczająco. Całe życie schodziła mu z drogi, starała się zajmować samą sobą, bo wiedziała, że nie jest mu łatwo. Radziła sobie, gdy był w szkole policyjnej, mając piętnaście lat zaczęła dorywczo pracować, żeby dorzucać się do rachunków i choć trochę go odciążyć, a mimo to miała świetne oceny. Poszła do podrzędnego college’u, ale tylko dlatego, że jej samej nie było stać na nic lepszego, a od Lawrence’a nie zamierzała sępić kasy.
Ale im dłużej żyła w ten sposób, tym gorzej się czuła. Nie szalała jak jej koleżanki, nie chodziła na imprezy, nie upijała się do nieprzytomności… Grzecznie siedziała z nosem w książce, grzecznie pracowała i grzecznie wracała do domu przed godziną policyjną. Pierwsze przejawy buntu były… Wyzwalające. I bardzo nie podobały się starszemu bratu, który nie przywykł do tego, że Willow nie tańczy tak, jak on jej zagra.
Drgnęła, słysząc dzwonek do drzwi i już miała się podnieść, żeby otworzyć, kiedy Lawrence powstrzymał ją gestem dłoni.
— Siedź na dupie, jeszcze z tobą nie skończyłem — wycedził i sam ruszył w stronę korytarza. — Dzięki, że przyszedłeś — odezwał się, a Willow z ciekawością nadstawiła uszu.
— Nie ma sprawy — odpowiedział głos, który miała już okazję słyszeć. Znała kolegów swojego brata, bo często tutaj bywali. Tylko Lawrence nie miał żony ani dzieci, nic, co przeszkadzałoby w wypiciu kilku głębszych i rozwijaniu uzależnienia od hazardu, chociaż panowie uparcie twierdzili, że nie mają tego problemu. Jeden z tych facetów bywał tu trochę częściej niż reszta, więc Willow obstawiała, że w pracy muszą być partnerami. Cholerni Chip i Dale z brygady ratunkowej…
To właśnie jego głos dotarł do jej uszu. Bill? Barry? Nie, tamto imię fajnie prześlizgiwało się po języku przy wypowiadaniu.
— Co się stało? Brzmiało, jakbyś miał tu najazd morderców — stwierdził mężczyzna, wchodząc w głąb domu.
— Mam problem — oznajmił Lawrence. — Z siostrą — dodał gwoli wyjaśnienia, a Willow zachichotała, choć w śmiechu nie było wesołości. Właściwie wściekłość niemal parowała jej uszami.
— Chyba sobie, kurwa, żartujesz — parsknęła i podniosła się z krzesła, a wszelkie ślady uśmiechu znikły z jej twarzy. — Serio? Jesteś tak bardzo nieporadny, że musiałeś tu ściągnąć swojego Dale’a?! — wrzasnęła i zgarnęła ze stołu woreczek z amfetaminą, zanim drugi policjant zdołał go dostrzec. — Co, przywiążecie mnie do krzesła i zrobicie waterboarding?! Powodzenia! Mówiłam, że to witaminy, ale ty jesteś za głupi, żeby to zrozumieć jak widzę! — wysyczała i ruszyła w kierunku schodów. W tym samym momencie zza ściany wyłonił się kolega Lawrence’a, więc brunetka zderzyła się z jego ciałem. Odskoczyła jak oparzona i warknęła niczym rozjuszona kotka. Nienawidziła, gdy ktoś jej dotykał.
— Zaraz, moment… Może mi ktoś wyjaśnić, co się dzieje? — zapytał mężczyzna, unosząc ręce w obronnym geście i cofając się o krok, jakby chciał pokazać, że nie chce nikomu zrobić krzywdy.
— Nie — mruknęła, przybierając postawę obronną. Lawrence stanął za jej plecami i poczuła się osaczona. Wiedziała, że w starciu z nimi dwoma nie ma żadnych szans. Obydwaj byli wysocy i wiedziała, że Blake (tak, tak miał na imię ten Dale z brygady RR) pod jesiennym płaszczem skrywa muskulaturę dorównującą muskulaturze jej brata. — Zostawcie mnie w spokoju, muszę iść się uczyć — dodała i spróbowała wyminąć stojącego jej na drodze faceta. W ostatniej chwili kątem oka zdołała zauważyć, że Chip i Dale wymieniają się porozumiewawczymi spojrzeniami, ale było za późno. Lawrence dopadł do jej ciała i przycisnął ją do siebie, mocno obejmując ramionami. — Puść mnie, dupku! — wrzasnęła, szarpiąc się wściekle.
— Sprawdź kieszenie — polecił Mahoney, a Blake podszedł bliżej, po czym zaczął ją przeszukiwać.
— Nie dotykaj mnie! Kurwa, puśćcie mnie, idioci! — krzyczała, piszczała i wierzgała nogami, gdy wprawne palce wsuwały się najpierw do tylnych kieszeni spodni, a później do przednich. Willow odrzuciła głowę do tyłu, próbując trafić Lawrence’a, ale ten zdołał zrobić unik i przytrzymał ją jeszcze mocniej. — Nie dotykaj mnie, słyszysz?! — wrzasnęła ponownie i uniosła się, korzystając z ramion brata, a potem zrobiła wykop. Usłyszała zduszony jęk, gdy Blake oberwał w brzuch i wpadł na ścianę, ale to i tak w niczym nie pomogło. Uniósł bowiem dłoń, w której ściskał woreczek z białym proszkiem. Lawrence wypuścił ją z uścisku, a Willow opadła na kolana, spoglądając wściekle to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Po złapaniu kilku oddechów zerwała się na równe nogi i dopadła Blake’a, próbując mu wyszarpać swoją własność, ale był szybszy. Wcisnął dłoń między swoje plecy a ścianę, całkowicie blokując jej jakikolwiek dostęp do swojej ręki. Spoglądał przy tym z wyraźną wyższością na dziewczynę.
— Co właśnie trzymam? — zadał Lawrence’owi pytanie, choć nie odrywał wzroku od jego młodszej siostry, jakby spodziewał się, że ta w każdej chwili może zaatakować ponownie.
— Nie mam pojęcia. Zadzwoniłem, żebyś zabrał to do laboratorium jak już będziesz w pracy. Mnie zawiesili — przypomniał nieco mrukliwie, a Blake pokiwał ze zrozumieniem głową. — Możesz też odstawić moją siostrzyczkę na dołek. Nie zaszkodzi jej — dodał, a Willow, choć go nie widziała, była pewna, że się wrednie uśmiechnął. Zacisnęła zęby i stłumiła w sobie chęć przywalenia mu w twarz.
— Żartujesz? Żeby mnie zabiła po drodze? A potem pozwała, jeśli się okaże, że nie ma podstaw? — odparował Dale, a Willow cofnęła się o krok, później następny i jeszcze jeden, po czym wyminęła jasnowłosego i ruszyła do swojego pokoju. Trzasnęła drzwiami tak mocno, że niemal wypadły z zawiasów i przekręciła zamek. Kurwa mać…
Dzwonek do drzwi sprawił, że uniosła głowę znad książki i zapatrzyła się na okno.
— Lawrence?! — zawołała, ale nie doczekała się odpowiedzi. To mogło oznaczać jedynie, że jej brata nie było w domu, więc musiała sama zwlec swoje cztery szanowne litery na dół i otworzyć. Kusiło ją, żeby to olać, ale nieproszony gość nie dawał za wygraną, wduszając przycisk co kilka sekund.
Otworzyła, nie zerkając przez wizjer, a kiedy ujrzała znajomą twarz, natychmiast poczuła przypływ złości.
— Jeśli mnie dotkniesz, przysięgam, że… — zaczęła, ale natychmiast uniósł ręce.
— Spokojnie, nie mam takiego zamiaru — powiedział szybko i zajrzał ponad jej ramieniem do środka. — Jesteś sama? — zapytał, przenosząc spojrzenie na jej oczy. Willow zacisnęła zęby, czując ukłucie niepokoju gdzieś w okolicy karku.
— Tak, Lawrence jest… W sumie nie wiem gdzie. Następnym razem do niego zadzwoń — odparła, chcąc zamknąć drzwi, ale Blake wsunął do środka stopę, uniemożliwiając jej ten ruch.
— Nie, nie rozumiesz. Przyszedłem do ciebie — wyrzucił z siebie, gdy Willow próbowała wypchnąć go z progu domu. — Uspokój się, dziewczyno, chcę ci pomóc! — warknął. — Wiem, że to była amfa! — dodał nieco głośniej, na co Mahoney znieruchomiała.
— Jeszcze głośniej, co? Sąsiedzi nie słyszeli — syknęła, otwierając drzwi nieco szerzej. Nie wpuściła go jednak. — Okej, masz mnie. I co teraz? Zakujesz mnie w kajdanki i zawieziesz do aresztu? — zapytała, spoglądając na niego wrogo.
— Mogę wejść? — odpowiedział pytaniem na pytanie. Przez chwilę milczała, aż w końcu wycofała się w głąb domu, zostawiając otwarte drzwi. Słyszała za sobą jego kroki, a po tym, co wydarzyło się ostatnio, była wyjątkowo wyczulona na wszelkie zachowania tego człowieka. Zważywszy na to nie zamierzała również być zbyt gościnna, dlatego oparła się lędźwiami o kuchenny blat, splatając ręce na klatce piersiowej i spoglądając na niego wyczekująco, gdy usiadł przy stole. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kopertę, po czym położył ją na blacie i przesunął w stronę Willow. Uniosła pytająco brew, ale to była jej jedyna reakcja. — Nie otworzysz? — zapytał, odchylając się na oparcie krzesła.
— A co to jest?
— Wyniki z laboratorium. Tu jest rozpisane, co było w woreczku — powiedział i przez moment po prostu na nią patrzył. Willow starała się po sobie nic nie pokazać, ale jej serce i oddech przyspieszyły.
— Po co pokazujesz to mi, a nie Larry’emu? — spytała cicho, wpatrując się w kopertę. Nie zauważyła, kiedy ponownie sięgnął do kieszeni, a na stole pojawiła się druga koperta.
— Bo jesteś jeszcze dzieckiem, a ja nie chcę ci robić problemów — westchnął i pstryknął palcami, ściągając na siebie uwagę brunetki. Zamrugała szybko oczami i popatrzyła na jego twarz. — W tej drugiej też są wyniki. Ale dotyczą innego woreczka, który też zaniosłem tamtego dnia do zbadania. W tym drugim nie było amfy tylko mieszanka witamin wspomagających koncentrację — wyjaśnił. Willow przestąpiła niecierpliwie z nogi na nogę, czekając, aż mężczyzna dotrze do sedna. — Od ciebie zależy, którą pokażę twojemu bratu — dodał, po czym zgarnął koperty i schował je z powrotem do kieszeni.
— Co mam zrobić?
— Obiecać mi coś — wstał i podszedł do dziewczyny na tyle blisko, żeby bez problemu jej sięgnąć, a jednocześnie wystarczająco daleko, żeby nie wzbudzić w niej takiego niepokoju jak ostatnio. Wyciągnął przed siebie zaciśniętą pięść, a potem wyprostował mały palec. — Że więcej nie weźmiesz tego gówna — dodał, zerkając na nią wyczekująco spod swoich nieco przydługich włosów. Willow najpierw spojrzała na jego twarz, potem na dłoń, a na sam koniec parsknęła śmiechem.
— Żartujesz sobie, tak? — zapytała niby wesoło, ale też nieco nerwowo. — Obietnica na paluszek? I myślisz, że będę jej przestrzegać?
— Moja córka bardzo poważnie traktuje takie obietnice — wyjaśnił, nie cofając dłoni. — Jeśli jakąś złamię, zagroziła, że utnie mi palec. Jeżeli ty mi obiecasz, a potem nie dotrzymasz słowa, ja będę musiał uciąć go tobie — dodał, uśmiechając się lekko. — No? Zaryzykujesz?
Westchnęła ciężko, wywracając oczami. Widząc jednak, że Blake nie zamierza ustąpić, objęła swoim małym palcem jego palec.
— Obiecuję, że nic więcej nie wezmę — wymamrotała, a mężczyzna uśmiechnął się szerzej. Wycofawszy rękę, sięgnął do kieszeni po koperty. Sprawdził, która zawiera jaki wynik, po czym oddał Willow tę, która mogła na zawsze pogrzebać jej życie i marzenia.
— Na razie, Willy — rzucił wesoło i chwilę później opuścił dom.
Rok 2019
— Wstawaj, Willow! — warknął zdenerwowany Lawrence, zrywając z dziewczyny kołdrę. Brunetka jęknęła z niezadowoleniem i przekręciła się na brzuch. Otworzyła jedno oko i zerknęła na okno, a potem uniosła telefon i sprawdziła godzinę. Była druga w nocy. Mamrocząc coś o byciu debilem, ponownie zaczęła zapadać się w objęcia snu.
Nie na długo, bowiem poczuła na swojej nodze rękę Lawrence’a i została siłą ściągnięta z łóżka. Spadła na podłogę z głuchym jękiem.
— Kurwa, Larry, pogięło cię? — mruknęła, podnosząc się do siadu. Oślepiło ją światło, które jej brat zapalił, więc zasłoniła oczy dłonią.
— Wstawaj! Musisz się spakować i jechać na lotnisko — oznajmił, wyjmując z szafy walizkę dziewczyny. Zaczął wrzucać do niej wszystkie ubrania, jakie wpadły mu w ręce. Willow przetarła powieki i spojrzała na brata jak na ostatniego idiotę.
— Co ty pieprzysz, Lawrence? — spytała, ale nie doczekała się odpowiedzi. Zamiast tego mężczyzna pobiegł do łazienki, a do pokoju wrócił ze spakowaną kosmetyczką brunetki. Wcisnął ją do walizki i zatrzasnął wieko. — Lawrence! — krzyknęła, ale na to również nie zareagował. Zamiast tego znowu gdzieś poszedł. Po chwili przyszedł ze zwitkiem banknotów i złożoną na pół kartką.
— Kasa na start i bilet na samolot. O piątej rano będziesz w Nowym Jorku. Z lotniska jedź od razu do jakiegoś hotelu w centrum — poinstruował, rzucając w nią spodniami i swetrem. Willow złapała je w locie, patrząc na brata z niezrozumieniem malującym się na twarzy. — Uber zatrzyma się pod sklepem przecznicę dalej, zawiezie cię na lotnisko.
— Możesz mi, do chuja, wyjaśnić, o co ci chodzi? — rzuciła, nie mając najmniejszego zamiaru się ubierać. Odrzuciła rzeczy na łóżko i splotła ręce na klatce piersiowej, nie odrywając od niego spojrzenia.
— Nie mogę — odpowiedział natychmiast i złapał za ubrania. Siłą wcisnął jej sweter przez głowę, nie bacząc na żadne protesty. — Musisz stąd wyjechać. Natychmiast. I nigdy nie wracać. Rozumiesz? W odpowiednim czasie się z tobą skontaktuję, ale teraz musisz zrobić to, co ci każę i nie zadawać pytań, na które nie dostaniesz odpowiedzi.
— Ale… — zaczęła, ale nie dał jej dojść do głosu.
— Willow, kurwa, chociaż raz zrób to, o co cię proszę, dobra? — jęknął, wkładając jej ręce w rękawy jak małemu dziecku.
— Żartujesz?! — wrzasnęła, czując, że traci cierpliwość. — Całe życie robię to, o co mnie prosisz! Bez gadania, nawet słóweczkiem nie pisnę! A ty mówisz, że chociaż raz mam być posłuszna?!
— Willy… — zaczął nieco spokojniej, łapiąc ją za ramiona. — Okej, przepraszam, masz rację… Posłuchaj — poprosił, pocierając jej ręce uspokajająco. — Nie jesteś tutaj bezpieczna, rozumiesz? To ta sprawa… Ci ludzie… Musisz jak najszybciej uciekać, zanim ktoś zrobi ci krzywdę. To wynikło nagle i… Proszę, kwiatuszku, musisz to zrozumieć — ostatnie słowa wyszeptał, a Willow poczuła się tak, jakby na głowę spadło jej coś ciężkiego. Od dawna jej tak nie nazywał.
— A co z tobą? — spytała, wpatrując się w twarz brata. Dopiero teraz dostrzegła w jego oczach przerażenie. Głęboko skrywane, ale jednak je widziała.
— Ja dam sobie radę, musisz zadbać o siebie — odparł, przez chwilę wpatrując się w ciemne tęczówki Willow. Dziewczyna w końcu pokiwała lekko głową i wciągnęła na siebie spodnie.
— Skontaktuję się z tobą, kiedy będzie bezpiecznie — powiedział, gdy szli w kierunku zamówionego ubera. Willow kurczowo zaciskała dłonie na pasku torby, Lawrence ciągnął za sobą jej niewielką walizkę. — Cokolwiek się stanie, nie możesz tu wracać. Ani z nikim stąd rozmawiać, rozumiesz? Najlepiej zmień numer — poinstruował, gdy zatrzymali się przy samochodzie. Mężczyzna wrzucił walizkę do bagażnika i przytulił Willow w taki sposób, że nie mogła pozbyć się wrażenia, iż to ostatni raz, kiedy są tak blisko.
— Ale przecież… — zaczęła, na co Lawrence pokręcił głową.
— Znajdę sposób, żeby się do ciebie odezwać — przerwał i odsunął się od dziewczyny. Przeczesał palcami jej poplątane włosy, po czym ujął w dłonie jej policzki i złożył na czole czuły pocałunek. Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, że trzęsła się od płaczu.
— Kocham cię, braciszku — wyszeptała, zaciskając drżące dłonie na jego przedramionach.
— Ja ciebie też, kwiatuszku — odparł równie cicho, a potem obrócił się i ruszył pospiesznie w stronę domu.
Wsiadła do samochodu z przerażającą myślą, że nigdy więcej się nie zobaczą.
Może komuś umilę dzionek w pracy <3
❤️❤️❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńCzytałam na raty przez cały dzień w pracy i teraz jestem zła, bo ja chce wiedzieć, co ten brat przeskrobał… DAWAĆ CZEŚĆ DRUGA :<
OdpowiedzUsuńW końcu nadrabiam blogowe zaległości, więc przychodzę oznajmić, że przeczytałam notkę i bardzo mi się podoba! :D Jak już zostało wspomniane, również chcę wiedzieć, co ten brat przeskrobał, że tak nagle Willow musiała uciekać. Mam nadzieję, że coś jeszcze napiszesz i podzielisz się z nami dalszą historią! :)
OdpowiedzUsuń