Głośny dźwięk budzika rozniósł się po sypialni. Minęła może minuta zanim chłopak z głośnym jękiem podniósł się na łokciu, drugą ręką szukając wciąż dzwoniącego telefonu. Gdy w końcu wyłączył alarm, opadł z powrotem na poduszki i wyciągnął się leniwie, przymykając oczy. Zerknął w bok. Bluebell dalej spała — zamruczała jedynie cicho, gdy się poruszył, ale zaraz potem musiała na powrót zapaść w sen. Leżała na brzuchu, a kołdra sięgała jej zaledwie do bioder. Seojun wyciągnął powoli dłoń, by jej wierzchem przesunąć lekko po linii kręgosłupa dziewczyny, stwierdzając przy tym przelotnie, że miała taką delikatną, przyjemną w dotyku skórę. Westchnął zaraz potem ciężko. Poprzedni wieczór był popieprzony.
Prowadził podobne życie już od kilku lat. Ciągłe imprezy, bale i inne wydarzenia, na których alkohol lał się strumieniami powinny go już dobrze zaprawić w boju — czy kolejne kłótnie, spiski, krzyki były go w stanie jeszcze zaskoczyć? Z pewnością nie. Mimo wszystko czuł się tym zmęczony. Prawdopodobnie dlatego, że pierwszy raz miał na głowie zmartwienie znacznie poważniejsze niż to, że się z kimś pokłócił, że powiedział parę słów za dużo, że zabolała go duma i drgnęło złością jego zimne serce. Ktoś trzymał w rękach całe jego życie. A on robił wszystko, żeby tej przykrej prawdy do siebie nie dopuścić.
Podniósł się w końcu z łóżka i przeszedł do łazienki, zabierając po drodze świeże ubrania z garderoby. Otworzył szafkę za lustrem, wysypał na dłoń kilka tabletek, które mogły pomóc na okrutny ból głowy, z którego właśnie zdał sobie sprawę, a potem wszedł pod prysznic. Stał tam dłuższą chwilę, może z dwadzieścia minut, opierając się dłońmi o ścianę, a lodowata woda kapała mu z włosów. Powoli docierały do niego wspomnienia z poprzedniego wieczoru — impreza w jakiejś zamkniętej salce konferencyjnej, papierosy wypalone z Freasier na dachu, narkotyki, tequila, taniec w trójkę na parkiecie w głównej sali hotelu Plaza, pocałunki z Bluebell w limuzynie, gdy wracali do jego mieszkania, kłótnia z Ari, seks na klatce schodowej w jego apartamentowcu, kreski kokainy, seks na tarasie, Margaret podchodząca do niego na początku balu charytatywnego.
Myśl o twarzy Margaret sprawiła, że wezbrały w nim gwałtowne mdłości. Zgiął się w pół, otwierając drzwi od prysznica i pochylił nad toaletą w ostatniej chwili, a kiedy po kilku minutach się wyprostował, żołądek wciąż go bolał, choć nie zostało w nim nic, co jeszcze mógłby próbować zwrócić. Otarł łzy, które wycisnęły z niego szarpiące nim konwulsje, zmieszane z wodą cieknącą mu po twarzy i wtoczył się z powrotem pod prysznic, starając się za wszelką cenę zbić to przeklęte uczucie stresu. Uśmiechnął się blado sam do siebie, myśląc o tym, jak jego kumple zawsze się z niego nabijali, zakładając się między sobą, ile minut wystarczy Seojunowi, by się porzygać. Słynął w towarzystwie ze swojego słabego żołądka. Cóż za wspaniały powód do dumy.
Gdy przyglądał się krytycznie swojej twarzy w odbiciu lustra kilka minut później, zastanawiając się, czy odbiły się na nim ostatnie kilka dni zalewania w trupa na imprezach, dosłyszał dźwięki krzątania za drzwiami. Blue musiała już wstać. Owinął ręcznik wokół bioder i wrócił do sypialni w momencie, jak dziewczyna jeszcze w samej bieliźnie szukała po pokoju swoich ubrań.
— Możesz wziąć coś mojego — powiedział, witając ją lekkim uśmiechem. Nie mógł jej zatrzymać, choć miał na to ochotę. Prawdę mówiąc, do końca dnia mógłby zostać w domu i nie wyściubiać nosa z sypialni.
— Tak, zapewne trener będzie pod wrażeniem mojego doboru stroju — mruknęła złośliwie, podnosząc z ziemi swoją sukienkę, ale odwzajemniła uśmiech. — Muszę iść, i tak jestem już spóźniona, a potrzebuje jeszcze wrócić do domu. Dzięki za miły wieczór — powiedziała, przelotnie całując go w policzek, po czym ruszyła w stronę drzwi i nie obejrzawszy się za siebie, wyszła z pokoju.
Seojun stał jeszcze przez chwilę, spoglądając w kierunku korytarza, odrobinę zaskoczony. Gdzie się podziała ta dziewczyna, która dwa lata temu była w nim tak szaleńczo zakochana? Bo na pewno to nie ona opuszczała jego sypialnie.
W końcu zabrał się do pakowania małej walizki podróżnej. Humor mu się poprawił i nawet ból w górnej części brzucha jakby stał się jakiś przytłumiony... Może rzeczywiście przesadzał i nie miał się o co martwić? Chwycił za telefon służbowy, gdy tylko dosłyszał jego wibracje i odblokował ekran, żeby odczytać wiadomość.
From: Margaret Zhang
Kiedy przylatujesz?
Nad toaletą znalazł się w równe pięć sekund.
Zrobił swoją pierwszą sesję dla amerykańskiego magazynu tuż po skończeniu piętnastego roku życia. Pamiętał, że asystentka jego matki była tam z nim przez pierwsze dwadzieścia minut, ale potem zostawiła go razem z innymi modelami, gdy zapewnił ją osiemnasty raz, że nic mu nie będzie. Czuł się dokładnie tak, jak ten dziwny chłopak z ich prywatnej szkoły, którego rodzice dalej zaprowadzali codziennie rano pod salę, mimo że miał czternaście lat.
Kiedy przyszła jego kolej, stał przed aparatem dwa razy dłużej niż reszta modeli, a po skończonej sesji w garderobie czekała na niego grobowa cisza — żaden z obecnych jeszcze chłopaków nie zaszczycił go ani słowem. Tak wyglądał ten cudny światek. Nie żeby specjalnie się tym przejął, bo prywatne szkoły koreańskie były znacznie gorsze. A poza tym średnio mu jeszcze szło z angielskim.
— Przejdzie im — powiedziała starsza kobieta, która zjawiła się zupełnie znikąd u jego boku kilka minut później. Seojun zdążył się już przebrać we własne ubrania i w zasadzie miał już się zbierać do domu, ale fotografka patrzyła na niego tak wyczekującym spojrzeniem, że odłożył trzymany plecak i wyprostował się.
— Nie musi — mruknął z małym, zuchwałym uśmiechem i wzruszył ramionami. — Źle wykorzystana zazdrość daleko nikogo nie zaprowadzi.
— Mądre. — Przytaknęła, ściągając usta w dzióbek. — Jestem Alice, ale to już pewnie wiesz. I... Szczerze mówiąc, byłeś jedynym modelem, na którego zwróciłam dzisiaj uwagę.
— Serio?
— Serio. Masz talent. — Znowu pokiwała głową, a potem przysunęła się do niego bliżej. Na tyle, że chłopak poczuł się odrobinę niekomfortowo. Może ludzie ze świata modelingu byli po prostu tacy... Serdeczni? Cieleśnie serdeczni? W końcu to Ameryka, nie Korea. — I tak sobie pomyślałam, że może zdecyduję się jednak zostawić zdjęcie okładkowe dla jednej osoby. Ale musiałabym jeszcze o tym pomyśleć...
— To znaczy? Że dla mnie? — zapytał zaskoczony, a Alice roześmiała się głośno. Tym razem nie zauważył, że przysunęła się jeszcze o krok. Tak samo jak tego, że w ciągu krótkiej chwili wszyscy ludzie wokół nich dosłownie zniknęli z pola widzenia.
— Tak, dla ciebie. Moglibyśmy sobie zrobić taką przysługę.
Seojun zmarszczył brwi i mimowolnie przekrzywił głowę odrobinę w lewo. Nie miał zielonego pojęcia, czego fotografka mogłaby od niego chcieć, a co jednocześnie byłoby warte zdjęcia na okładce.
— Jestem otwarty na propozycje — mruknął naiwnie, uśmiechając się szeroko. Zalała go fala szczęścia. W miarę radził sobie w branży, a w Korei w zasadzie miał już całkiem dobre plecy i porządną karierę, przynajmniej jak na swój wiek. W Ameryce nie zdobył jeszcze rozpoznawalności, ale... Jego zdjęcie w najnowszym numerze magazynu o modzie było najpiękniejszym startem, jaki mógłby sobie wymarzyć. A potem już niedaleka droga do Vogue'a! — Zrobię... wszystko!
Alice nie wahała się ani chwili. Zsunęła swoje dłonie na biodra młodego chłopaka, zahaczając paznokciami o jego pasek do spodni, a przy tym dalej nie spuszczała z niego wzroku. Uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony wyrazem pożądania, a Seojun nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek czuł się tak jak teraz... Zelektryzowany.
Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Uciec? Powiedzieć jej stanowczo, żeby przestała? Czuł, że byłoby to moralnie właściwe, jednak problem leżał w tym, że wcale nie chciał tego robić. Czekał na niego wspaniały debiut, a jeśli dobrze zrozumiał poczynania fotografki, jedyną rzeczą, którą musiałby postawić na szali, to kilkanaście minut dobrej zabawy. Pozwolił jej więc, by zsunęła z niego materiałowe spodnie, by podwinęła mu koszulkę, a w końcu, gdy wsunęła dłoń w jego włosy i mocno za nie szarpnęła, postanowił oddać jej się w całości i spełnić każde je żądanie.
Miała ich kilka, niespecjalnie wymagających.
Kiedy pół godziny później siedzieli pod ścianą garderoby, podając sobie papierosa, Alice opowiadała mu o swoim małżeństwie, o tym, jaka jest nieszczęśliwa, i że czuje się, jakby wplątała się w życie, które jej już nie chce. A on słuchał każdego jej słowa, uśmiechając się ze zrozumieniem, choć w jego oczach brakowało już odrobiny ciepła... Zostało zastąpione chłodem chłopca, który właśnie otrzymał swoją pierwszą życiową lekcję. Niestety ważną.
Gdyby rozdawano nagrody w konkursie na koordynację ruchową, Seojun z pewnością zmiótłby swoich konkurentów daleko w tył — biorąc pod uwagę ilość benzodiazepin, jaką w siebie wrzucił przed odlotem samolotu, wyczynem było to, że w ogóle jeszcze potrafił utrzymać się o własnych siłach na nogach. A on jeszcze wszedł po schodach! Już na pokładzie jednak musiał zwrócić się do kogoś o pomoc, bo przy pierwszym napotkanym zakręcie jakimś dziwnym trafem stopy mu się poplątały i runął na ziemię prosto pod nogi stewardesy, która właśnie recytowała mu wierszyk powitalny. Jakiś członek pokładu podprowadził go do siedzenia, pomógł mu położyć się wygodnie, a potem obdarzył sztucznym, ugrzecznionym uśmiechem. Resztki rozsądku podszeptywały Seojunowi, by skorzystał z końcówki świadomości, która mu pozostała, i spróbował chociaż wytłumaczyć się zmęczeniem, zatruciem czy nawet kacem... Ale po prawdzie, nie musiał tego robić wcale. Usta wszystkich osób wokół niego były przecież zaszytą grubą nicią jego portfela.
W zasadzie całkiem dobrze znosił sytuację, w której się znalazł, biorąc pod uwagę to, co czekało go w Korei. Margaret Zhang. Kto by powiedział, że ta drobniutka i słodka kobieta mogła być przyczyną tylu zmartwień!
Poznali się zupełnie normalnych, jak na Seojuna, okolicznościach. Przez ostatnie lata chłopak ciężko pracował na swój sukces w branży modowej i przyzwyczaił się do faktu, że czasem potrzebował przehandlować swój czas na rzecz... Możliwości zawodowych. Z początku przystawał na cudze propozycje, lecz po czasie okazało się, że o wiele lepszych transakcji dokonywał, samemu wychodząc z inicjatywą. Może gdyby nie był tak leniwy, rozważyłby nawet karierę w biznesie.
Bankiety wydawane przez czasopisma były najlepszą okazją do rozszerzenia sieci kontaktów i właśnie na podobnej imprezie wyhaczył kiedyś stojącą samotnie Margaret. Rozmawiali długo. Niedawno skończyła dwadzieścia siedem lat i była w zasadzie najmłodszą osobą, która przejęła funkcję redaktora naczelnego Vogue'a — miała więc w sobie wiele obaw, które chłopak szybko przekuł we własne korzyści. Napomknął jej mimochodem, że mogliby się spotkać w innych okolicznościach, jeśli tylko byłaby w stanie, trochę się przy tym z nią drocząc, a Margaret oczywiście nie potraktowała go na poważnie. Resztę wieczoru spędzili razem, ona była zachwycona jego obecnością dużo bardziej, niż chciała się do tego przyznać, a on był więcej niż zmotywowany, by dopiąć swego.
I udało się. Po jakimś czasie sama się do niego odezwała. Zmanipulował ją w najbardziej dziecinny sposób, w jaki się dało. Gdyby nie miał do czynienia z ludźmi w tej branży, nigdy by nie uwierzył, że kogoś z taką pozycją dało się przekonać do zrobienia czegoś w imię "założę się, że nie zrobiłabyś tego". Ale ten świat wcale nie był pełen mądrych ludzi, ani rozsądnych.
Spotkali się na wernisażu W, zajęli krótką rozmową, a potem wjechali na wyższe piętro, zamknęli się w damskiej łazience i dopięli słownego kontaktu, który zapewnił mu sesję okładkową w chińskim Vogue'u, a którą miała się obyć właśnie w Korei. I tyle — szybko się zaczęło, szybko skończyło. Gdy dziewczyna, dalej wyjątkowo radosna, wychodziła z łazienki, opowiadając mu rzewnie o czymś związanym z najnowszym numerem magazynu, jakimś konceptem na zimowe wydanie, Seojun już nie był nią zainteresowany. Problem w tym, że ona była jeszcze bardziej zainteresowana nim i wcale nie zamierzała odpuścić czegoś, co jak jej się wydawało, było wspaniałym początkiem korzystnej relacji.
Zbywał ją dosyć długo. Parę tygodni zajęło mu odkładanie kolejnego spotkania. I trzeba mu oddać pewną sprawiedliwość — zazwyczaj tak szybko nie decydował się na odpuszczenie dojnej krowy, która mogła mu dać wiele korzyści. Był miły dla swoich kontrahentek. Margaret była po prostu wyjątkowo męcząca i oczekiwała od niego czegoś więcej niż kilkudziesięciu minut samotności. Godziny. Nawet dwóch. Ona pragnęła, by Seojun ją poznał, zauroczył się nią tak, jak ona zauroczyła nim, by pozostał jej — tfu — sekretnym i wyjątkowo niemoralnym chłopakiem, zabawką na pełen etat.
Już przed pokazem Fendi na Fashion Weeku, na który jego agentka wcisnęła go cudem (jeden z modeli wysypał się dosłownie kilka godzin przed rozpoczęciem wydarzenia), pierwszy raz poczuł niepokój. Dziewczyna przydybała go za kulisami, słodkim głosem zmusiła, żeby poszedł za nią do jednego z pomieszczeń technicznych, a potem ze zwinnością godną pozazdroszczenia ściągnęła z niego koszulę, szepcząc mu do ucha, że przecież nie chciałby, żeby ktokolwiek z jego agencji dowiedział się o jego nieczystych praktykach. Roześmiała się potem lekko, jakby nigdy nic, udając, że przecież tylko się z nim droczy. Niemniej każdy jej dotyk na jego skórze powodował, że w Seojunie rosła chęć ucieczki. Gdy wyszła, a on został w środku na wpół rozebrany, czuł się brudny. Makijażystki patrzyły na niego jak na idiotę, kiedy z uporem maniaka kilka minut później szorował swoje ręce, nie bacząc na to, że właśnie zdziera sobie z dłoni kolejną warstwę naskórka — mógł je myć nawet i kolejną godzinę, a uczucie smrodu, brudu i zgnilizny najpewniej by go nie opuściło. Dopiero wieczorem po wypiciu kilku drinków pokręcił głową z rozbawieniem na to całe zdarzenie, wyśmiał Margaret, a co więcej, docenił jej zdeterminowanie. Przecież lubił to uczucie, gdy kobiety u władzy miały nad nim kontrolę, gdy tańczył tak, jak mu zagrają. A czy właśnie nie to się wydarzyło?
Następnego dnia wybrał się razem z Ari na prywatną imprezę Chanel. Dziewczyna ze względu na powiązania matki ze światem mody miała na nią wstęp, on pojawił się jedynie jako osoba towarzysząca i był jej za to szczerze wdzięczny — mógł przez to w nienachalny sposób zawierać nowe znajomości. Wykorzystywał każdą okazję, by zapozować przed wyciąganym w jego kierunku aparatem. Po godzinie prowadził rozmowę ze znaną modelką, która namawiała go, by przyszedł kiedyś do jej agencji, bo na pewno dostałby się z takim doświadczeniem, a jej firma miała o wiele lepszą pozycję na rynku niż ta, w której pracował. Wszystko szło wręcz idealnie.
Seojun śmiał się właśnie wesoło, gdy poczuł, że ktoś stuka w kieliszek szampana, którego dzierżył w prawej dłoni. Zwrócił się w tym kierunku, a głos stanął mu momentalnie w gardle.
— Cały czas na siebie wpadamy. Seojun, czy ty coś kombinujesz? — powiedziała Zhang, mrugając do niego wesoło okiem. Towarzystwo roześmiało się głośno; wszyscy zgromadzeni tam ludzie byli jej dobrymi znajomymi. Chłopak uśmiechnął się, starając na powrót przywdziać wyluzowany wyraz twarzy, choć już rozglądał się na boki, szukając w myślach sposobu na najszybszą i najbardziej naturalną ucieczkę. Ktoś zażartował i wszyscy ponownie wybuchli śmiechem, a Seojun razem z nimi, mimo że nawet nie dosłyszał, o czym rozmawiali.
Czuł, że dziewczyna nie spuszcza z niego wzroku, choć pozornie brała udział w konwersacji. W końcu poklepała go lekko po ramieniu, nachylając się do towarzystwa.
— Muszę go ukraść na moment. Widzieliście gdzieś Andrée? Nie mogę się do niej dobić od rozpoczęcia Tygodnia Mody, a muszę uzgodnić wszystkie wyjazdy na sesje do niedzieli — powiedziała, przewracając oczami i westchnęła z irytacją. Wymieniła jeszcze kilka uwag ze swoimi znajomymi na temat wspomnianej kobiety, po czym pociągnęła Seojuna w najmniej zagęszczoną alejkę.
— Jak ci się podobał dzisiejszy pokaz? — zagadnęła i upiła spory łyk szampana.
— Super. — Nie miał ochoty na rozmowę. W zasadzie dziewczyna zaczynała go już irytować, jeśli można tak ująć wściekłość, która targała jego serce.
— Obserwowałam cię z pierwszego rzędu. Rzeczywiście nadajesz się. Miałam pewne obawy, jak sobie poradzisz, ale naprawdę urodzony z ciebie model. Byłam pod wrażeniem
— Mhm — mruknął, wychylając jednocześnie kieliszek.
— Nie żałuję, że wyrzuciłam z pokazu tamtego modela. Na niego na pewno nie patrzyłabym z taką przyjemnością.
Seojun przystanął. Spojrzał w bok na dziewczynę, a szok mieszany ze strachem malował się na jego twarzy. Margaret roześmiała się, unosząc brwi i znów wyciągnęła dłoń, by stuknąć swoim kieliszkiem o jego.
— No co, Kim? Chyba nie myślałeś, że to wszystko stało się zupełnie przypadkowo? Nic z tego nie stało się zupełnie przypadkowo. — Ton jej głosu obniżył się odrobinę. — Gdy kilka tygodni temu myślałeś, że otoczyłeś ramionami małą, bezbronną ptaszynkę, która da ci się wykorzystać, ona rozgrywała cię twoją własną bronią. — Roześmiała się gorzko, odrzucając głowę w tył. — A ja nie zamierzam cię tak szybko zostawić... Lubię twoje towarzystwo. Myślę, że ty też powinieneś zacząć doceniać moje. Mam zamiar być dla bardzo, bardzo miła, jeśli tylko dasz mi to, czego oczekuję. I żebyś nie miał żadnych wątpliwości... Jeżeli potraktujesz mnie źle, z przyjemnością będę patrzeć, jak powoli zamykają się przed tobą drzwi. Uznałam, że powinieneś to wiedzieć, bo odniosłam wrażenie, że nie traktujesz mnie serio.
— Margaret, ja nie potrzebuję...
— Nie. Potrzebujesz. I co więcej, nie masz wyboru. Skarbie, dziś na pstryknięcie palca usunęłam kogoś z pokazu i wrzuciłam cię na jego miejsce. Na skinienie dostałeś u mnie okładkę. Nie wiesz, co by się wydarzyło przy klaśnięciu w ręce. — Roześmiała się ze swojego własnego żartu, po czym ułożyła dłoń na jego ramieniu i zbliżyła się do niego. — Nie psujmy sobie tego dnia. Zresztą, co za różnica, Seojun? Widać po tobie, że to twoja stała praktyka, czy nie tak? Co za różnica, czy puszczasz się ze mną, czy z kimś innym? A przy mnie będziesz w stanie ugrać naprawdę dużo... Teraz uśmiechnij się z wdzięcznością i pomóż mi znaleźć tę sukę Andréę.
Właśnie, w czym leżał problem? Co powodowało, że po prawie czterech latach oddawania się za możliwości zawodowe zapaliła mu się lampka w głowie? Sypiał z wieloma kobietami, często, w większości nawet samemu wychodząc z inicjatywą podobnych kontraktów. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego ta jedna znajomość wzbudzała w nim tak głęboką niechęć.
Odpowiedź jednak była bardzo prosta — nigdy nie czuł się zmuszony. Nie spotkał się również z otwartą groźbą. Jeśli zdarzyła się już sytuacja, w której nie miał ochoty na jakikolwiek kontakt, druga strona odpuszczała, i to zazwyczaj z niemałym zażenowaniem, czasem obracając całą sytuację w żart. Faktycznie, kilka niezręcznych sytuacji miało miejsce, ale nigdy nie były one tak koszmarne w skutkach jak ta.
Pożegnał się niedługo potem z Margaret, która poinformowała go, że zostanie jeszcze przez chwilę w Nowym Jorku, ale na dłużej będzie w stanie się z nim zobaczyć dopiero po jego przylocie do Korei. Chciał wykrzyczeć jej w twarz, że do żadnego spotkania między nimi nie dojdzie, ale zamiast tego wybąkał tylko cicho, że życzy jej w takim razie miłego wieczoru.
Następne sześć dni Seojun spędził na zalewaniu się w trupa i ćpaniu na potęgę. Po pierwszych trzech dniach imprezowania był już w stanie wmówić sobie, że tak naprawdę Margaret mu nie groziła, że powinien po prostu być dla niej miły, jak dla każdej kobiety, z którą się spotykał, a ona w końcu odpuści. Może ją czymś uraził i dlatego się go tak uczepiła? Mógł ją jeszcze ugłaskać. Czwartego dnia był już niemal pewien, że ich znajomość to zasadniczo wspaniała okazja i najlepszy układ, na jaki poszedł. Piątego dnia, patrząc na siebie w lustrze, był dumny, że swoją osobą był w stanie zainteresować redaktorkę naczelną tak znanego czasopisma. Gdy kolejnego dnia wychodził na bal dobroczynny, zastanawiał się już przelotnie, czy może Margaret się tam pojawi.
Kiedy jednak ujrzał ją potem, machającą do niego wesoło na buziaku w usteczka, uświadomił sobie, w jak duże bagno się wpakował. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Czegokolwiek nie próbował sobie wmówić, jego ciało wręcz sparaliżowało obrzydzenie, gdy tylko zwrócił spojrzenie na twarz Margaret. Miał ochotę uciekać. Gdy podeszła się przywitać, chciał strzepnąć jej dłoń ze swojego ramienia i ruszyć w przeciwnym kierunku. Gdyby nie Ari, która w porę przyszła, by wyciągnąć go z tej sytuacji, najprawdopodobniej po prostu rozpłakałby się ze strachu, rozmawiając z Zhang. A najgorsze było w tym wszystkim to, że sam nie potrafił siebie zrozumieć — dlaczego zachowywał się w ten sposób i targały nim takie uczucia. Dlaczego czuł się jak śmieć?
Wiedział jedynie, że się boi.
Tak długo uchodziło mu wszystko na sucho. Teraz jednak pojawił się ktoś, kto miał władzę w rękach, ale działa wycelowane w jego kierunku, a co więcej, nie miał najmniejszych skrupułów, by w odpowiednim momencie w niego wystrzelić. Do tej pory nie myślał o konsekwencjach swoich czynów, a teraz przestraszył się nie na żarty — Margaret, jakby tylko chciała, mogła położyć jego karierę. Ale to był tylko początek góry lodowej. Ciekawe, co by się stało z rodzicami, gdyby wyszło na jaw, że ich najmłodszy syn sprzedaje się za karierę... Nie musiał się długo nad tym zastanawiać.
Minęły dwa dni i Seojun powoli zaczynał odzyskiwać wiarę, że jeszcze wszystko może wrócić do stanu sprzed kilku tygodni. Wymienił kilka wiadomości z Margaret, by uświadomić jej, że pojawienie się na sesji to zły pomysł — twoja obecność będzie mnie rozpraszać — a ona stała się tak potulna i miła, że przez moment chłopak naprawdę uwierzył, że może cały stres zawdzięczał tylko chwilowej paranoi, w którą wplątał go jego własny mózg. Dopiero gdy pod koniec dnia któryś z asystentów podał mu czerwoną kopertę, ponownie poczuł to nieprzyjemne uczucie w okolicach żołądka. W środku znalazł kartę i krótką notatkę.
Tak chyba będzie dyskretniej, prawda? Hilton, 21:00 Twoja M.
Kiedy fotograf zawołał go z powrotem, Seojun dalej wpatrywał się w kartkę ozdobnego papieru, a twarz wykrzywił mu wyraz odrazy. Zupełnie przypadkiem osiągnął efekt, na który czekała ekipa — jego wzrok przez resztę sesji był nieobecny, ciało puste jak wydmuszka, zdawało się być prowadzone każdym słowem mężczyzny stojącego za aparatem. Czuł się jak laleczka i marionetka bardziej niż kiedykolwiek.
Parę godzin później palił papierosa przed budynkiem hotelu, zerkając na zegarek. Dwudziesta czterdzieści osiem. Zerknął w szybę lobby, przyglądając się sobie krytycznie. Włosy zaczesał do góry, a na brunatny garnitur zarzucił barwiony na czarno płaszcz z norek, prezent od Ari na zeszłe Boże Narodzenie. Chanel, kolekcja jesień-zima z dziewięćdziesiątego pierwszego. W Nowym Jorku czuł się w nim świetnie, w Korei sprawiał jednak wrażenie przebranego, nie ubranego, i nie podobało mu się, że każdy przechodzień rzucał na niego z zaciekawieniem okiem.
W końcu po wypaleniu kolejnego papierosa zacisnął zęby i wszedł szybko do środka, kierując się przy tym od razu na tyły recepcji, do wind. Nie musiał pytać o drogę, bo bywał tam wiele razy — zazwyczaj kiedy zatrzymywali się w Korei, jego rodzina wybierała właśnie ten hotel. Przed drzwiami apartamentu wypuścił powietrze z ust z cichym świstem. Czekał, aż znajdzie odwagę, by zapukać. Przypomniał sobie jednak o karcie i wyciągnął ją szybko w kierunku czytnika, bo czuł, że jeśli zwlekałby choć minutę dłużej, odwróciłby się na pięcie i pobiegłby prosto do wind.
Margaret czekała już na niego w środku. Leżała na łóżku, otulona jedynie czarnym, półprzezroczystym szlafrokiem z koronką, z rodzaju tych, które zakłada się tylko po to, by je z siebie zaraz ściągnąć. Jej długie, ciemne włosy spłynęły kaskadą na poduszkę, gdy podniosła się z uśmiechem, by go przywitać. Gdyby tylko nie wzbudzała w nim tak gwałtownych emocji, pewnie przyznałby w duchu, że była piękną kobietą. Ale niestety, patrząc na nią, czuł jedynie narastający strach.
— Cześć — mruknął niezręcznie, ściągając z siebie płaszcz. Rzucił go na fotel stojący przy wejściu i spojrzał się na Margaret wyczekująco.
— Chodź do mnie — powiedziała słodko, wyciągając w jego kierunku dłoń. Na jej twarzy nie było widać najmniejszych oznak stresu. Seojun odniósł wrażenie, że ona wręcz napawa się jego strachem, bo niemożliwym było niedostrzeżenie, jak ta cała sytuacja na niego wpływa.
Usiadł obok niej na łóżku, zsuwając z siebie również marynarkę. Postanowił, że zrobi ostatnią rzecz, która mu w tej sytuacji pozostała — powie jej prawdę i będzie mieć nadzieję, że ona go zrozumie. Nagle zrobiło mu się tak gorąco, że nawet poluzował krawat.
— Margaret... Ja nie mogę tego zrobić. Proszę... Nie chcę. Nie mogę, bo ja... — plątał się, wpatrując we własne dłonie i starając się zebrać myśli. Bardziej niż kiedykolwiek czuł, że ma zaledwie dwadzieścia lat. — Nie każ mi tego robić.
— Nie każę ci niczego robić. — Podniosła się z miejsca i klęknęła obok niego na łóżku, a potem wyciągnęła ręce, by objąć go wokół klatki piersiowej. Zostawiła mały pocałunek na jego szyi. — Tylko chciałabym, żebyś wiedział, że twoja odmowa ma swoje konsekwencje — szepnęła, dalej tym samym przesłodzonym tonem.
— Błagam, nie rób mi tego. — Głos mu się załamał. Poczuł pieczenie w gardle i nieprzyjemną gulę, która nie zniknęła, nawet gdy dwa razy mocno przełknął ślinę. Oczy mu się zaszkliły.
— Czego? — zapytała dziewczyna, sięgając jedną ręką rozporka jego spodni. Uporała się z nim w kilka sekund. — Tego?
Po pół godzinie wziął dwa alprazolamy. Po kolejnej następne dwa. Przed pierwszą w nocy Margaret zabrała swoje rzeczy i zostawiła go w hotelowym pokoju, bo Seojun leżał na łóżku zwyczajnie nieprzytomny. Położyła notatkę dla niego na szafce nocnej, a potem przystanęła jeszcze w progu, by upewnić się, że klatka piersiowa chłopaka dalej porusza się równomiernym rytmem. Następnie poprawiła szminkę na ustach i wyszła z pokoju, cicho przymykając za sobą drzwi. Nie żeby Kim mógł się w tej chwili zbudzić.
W Korei miał zostać przez następne trzy i pół tygodnia. Każdego dnia w okolicach godziny dziewiątej ruszał pod wskazany przez Margaret adres. Nie popełnił już jednak tego samego błędu i nie przyszedł więcej na umówione spotkanie na trzeźwo, choć nawet kolejne drinki, tabletki czy kreski nie były w stanie odurzyć go na tyle, by nie czuł żadnych emocji.
Margaret nie kłamała — była wobec niego słodka jak miód. Pozwalała mu bez słowa pobiec do łazienki, gdy emocje brały nad nim górę i udawała, że nie słyszy, że Seojun próbuje wypluć swoje wnętrzności. Kiedy przymykał oczy i wykrzywiał wargi, przerywała, by pogłaskać go czule po głowie i powiedzieć mu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
— Seojun-ah, jesteś przy mnie bezpieczny, pamiętaj o tym.
Na której z ich schadzek złapała go nagle gwałtownie za włosy, żeby zmusić go, by przed nią uklęknął, długie paznokcie wbijając mu przy tym w głowę tak mocno, że niemal czuł jak przecinają skórę. Opadł na ziemię, zaciskając powieki, jednak tym razem nie zdołał powstrzymać łez. Grymas pojawił się na jego ustach, a cichy oddech szybko zamienił w niepohamowany szloch. Margaret jednak nie patrzyła już na niego tak łaskawie — jej uścisk wezbrał na sile, a gdy poleciła mu, by nie przestawał, jej głos twardy i nieustępliwy. Czerpała z tej sytuacji satysfakcję. Im bardziej go łamała, tym większą przyjemność odczuwała.
Po paru tygodniach Seojun stał się wrakiem człowieka. Bez tabletek nie był w stanie zasnąć, nie jadł od dwóch dni, a gdy próbował wychylić chociaż pół szklanki wody, jego żołądek momentalnie się buntował. Kariera jednak kwitła. I dzięki pomocy nowych stylistów wysłanych przez Margaret wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Miał przed sobą plik kontraktów do podpisania, kilkanaście sesji do zrobienia, pokazy, w których mógł przebierać. Wszystko, o czym tylko marzył.
Przeddzień wyjazdu do Nowego Jorku udał się do swojego domu rodzinnego, do dziadków, gdzie spędził parę względnie miłych godzin — kilka serdecznych słów, jawna troska i niezobowiązująca rozmowa ukoiły odrobinę jego zszargane nerwy. Z jakiegoś dziwnego powodu był oczkiem w głowie swoich bliskich, choć nigdy nie pracował na ten tytuł w połowie tak mocno jak jego bracia czy kuzyni. Nie mógł nic na to poradzić, więc nie czuł się winny, gdy korzystał z przywilejów, o których inni Kimowie mogli tylko pomarzyć. Sielanka, jak ostatnio dobitnie się o tym przekonywał, nie mogła jednak trwać wiecznie. Gdy wyszedł na moment do łazienki, odebrał wiadomość od Zhang. Chciała mu życzyć miłego lotu. Mimochodem dodała, że dostała tymczasową posadę w amerykańskim Vogue'u, więc od teraz będą mieli sposobność widzieć się codziennie. Wyrażała również głęboką nadzieję, że Seojun ucieszy się, że jego mentorka będzie mogła być teraz tak blisko niego.
Chłopak wpatrywał się przez chwilę w ekran telefonu, a potem zwyczajnie osunął na nogach na zimne płytki, krzycząc głośno. Nie baczył na to, że swoim zachowaniem zwróci na siebie uwagę starszego państwa Kim. Był tak pogrążony w rozpaczy, że ledwo widział na oczy, o zastanawianiu się nad czymkolwiek w tym momencie nie mogło być mowy.
— Błagam! — wył, kryjąc twarz w dłoniach. Płakał. Tak bardzo i tak głośno, że gdyby mógł siebie teraz zobaczyć, pewnie byłby zaskoczony... Przez lata zapomniał, że człowiek jest w stanie tak szlochać. — Proszę, proszę, proszę... — szeptał między kolejnymi spazmami. — Zostaw mnie. Błagam... nie rób mi tego.
Świat wokół niego wirował, a serce tłukło mu o pierś z taką mocą, że wydawało mu się, iż właśnie dostał zawału... To musiał być zawał. Dlaczego biło tak szybko? Nagle radość wezbrała w jego klatce piersiowej, płacz zmieszał się ze śmiechem, pierwszy raz od dawna było mu tak... Lekko. Umierał! To znaczy, że ten koszmar się w końcu skończy! Czy to nie cudowne?!
— Seojun-ah! Eomeo, eomeo! Sungho, yeobo, chodź tutaj, Seojun, on... Pomocy! Na co się patrzysz, głupia dziewucho, dzwoń po karetkę! Seojun-ah, jestem tu, babcia jest tu, wszystko w porzą... Zaraz wszystko będzie dobrze.
Powitało go przytłumione, przyjemne, ciepłe światło — nie to ostre, szpitalne, które wbijało się gwałtownie w oczy, momentalnie powodując grymas na twarzy. Miał doświadczenie w budzeniu się w nieciekawych warunkach, także pobudka tego rodzaju była dla niego przyjemną odmianą. Gdy odzyskał pełnie świadomości, rozejrzał się krótko po pomieszczeniu i wsłuchał w miarowe pikanie rozchodzące się gdzieś za nim, po lewej. Kardiomonitor. Kroplówka. Dopiero kierując wzrok w tamtą stronę, zorientował się, że obok niego znajduje się przeszklona ściana, nie zasłona. Za oknem było zupełnie ciemno. Która była godzina?
W zasadzie... Znał ten pokój. Bardzo dobrze go znał. To była jego sypialnia w domu dziadków. Więc skoro on tutaj był... Co się stało? Ile minęło czasu?
Wiedział, co się stało. Margaret...
W pokoju rozległo się szybkie, głośne pikanie.
— Nie musisz się już martwić, Seojun. — Kobiecy głos rozległ się po jego prawej stronie. Chłopak zwrócił się w kierunku, z którego dochodził dźwięk, i dojrzał swoją matkę siedzącą na małej kanapie, z dłońmi splecionymi na podołku. Usta miała ściśnięte w wąską linię, a skórę pod oczami tak napuchniętą, że nie miał wątpliwości, iż kobieta płakała. A skoro widział ją tutaj, na pewno minęło więcej niż kilka godzin od czasu, gdy stracił świadomość. Nie był to jednak odpowiedni czas na takie pytania.
— Mamo — jęknął, patrząc jej w oczy. Minęły lata odkąd ostatni raz się do niej zwracał tak płaczliwym tonem. Znów miał dziesięć lat i wrócił ze szkoły zdenerwowany, bo jacyś chłopcy z równoległej klasy byli dla niego niemili. Gdyby spojrzał teraz w lustro, w odbiciu dostrzegłby pewnie małą, puchną buzię wykrzywioną smutkiem. — Przepraszam, ja...
— Nie masz za co przepraszać. — Pani Kim wstała i przysiadła na rogu łóżka, a potem złapała dłoń Seojuna w swoje i ścisnęła ją delikatnie. — Nie przepraszaj.
Słodko-gorzki czas. Gdy chłopak kiedykolwiek później przypominał sobie tę sytuację, zalewała go jednocześnie fala bólu i miłości. Matka pozwoliła mu ułożyć głowę na swoich kolanach, głaskała go powoli po włosach, mrucząc przy tym jakąś piosenkę i czekając, aż jej mały chłopiec na powrót zapadnie w sen. Tym razem spokojny.
— Dostałeś koronawirusa, siedziałeś w szpitalu z zapaleniem płuc.
— Pamiętam, mamo. Już... Uspokój się. Tak, siedziałem w szpitalu, próbując wypluć sobie płuca. — Chłopak przewrócił oczami, zerkając przez okno samolotu. Znajdowali się już gdzieś nad Europą. Przez myśl mu przeszło, czy przypadkiem nie zatrzymać się jeszcze na krótkie zakupy na zachodzie, ale świadomość, że jeszcze przez kilka dni musiałby znosić nagabywanie pani Kim momentalnie odciągnęła go od tego pomysłu. — Nikt nie będzie tego kwestionować.
Seojun spojrzał na swoją matkę. Siedziała naprzeciwko niego, podbródek oparła o wyciągniętą dłoń i ze zwiniętymi ustami w małą podkówkę przyglądała się chmurom za oknem odrzutowca. Wydawała się taka delikatna i krucha. Jej największą bronią był jej wygląd — w rzeczywistości za tym uroczym obrazkiem kryła się lwica, gotowa w najbardziej bestialski sposób zemścić się na kimś, kto w najmniejszym stopniu zagrażał jej rodzinie. I to właśnie zrobiła.
Nie do końca wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło w czasie, gdy dochodził do siebie przez ostatnie dwa tygodnie. Od rodziny i najbliższych wyciągnął tyle informacji, ile zdołał, ale i tak był pewien, że to były tylko strzępki tego, co miało miejsce podczas jego rekonwalescencji.
Gdy stracił przytomność, rodzina wezwała prywatnego doktora. Seojun zakładał, że w pewnym momencie musieli go rozebrać i to właśnie liczne siniaki pokrywające niemal całe jego ciało wzbudziły w nich podejrzenia. Po przebudzeniu jego telefon znajdował się tuż przy nim, ale nie miał wątpliwości, że ostatnie wiadomości zostały starannie przebadane przez jego matkę.
Tylko raz pani Kim wspomniała o Margaret.
— Jeśli chodzi o panią Zhang... Możesz mieć pewność, że już więcej nie usłyszysz od niej ani jednego słowa. O niej z pewnością też.
Nigdy nie miał się dowiedzieć, co tak naprawdę stało się za zamkniętymi drzwiami. Margaret kilka tygodni po jego powrocie z Korei ustąpiła ze stanowiska, usunęła się w cień i kompletnie zniknęła z mediów. Nigdy więcej nie spotkał jej na żadnym wydarzeniu. Nikt nigdy nie połączył ich nazwisk. Dopiero kilkadziesiąt lat później do jego uszu doszła plotka, że podobno zmarła w chińskim więzieniu, w którym została osadzona za oszustwa podatkowe. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby poczuć w sercu żalu. A co do tego, że Margaret na pewno nie była zamieszania w jakiekolwiek przekręty nie miał najmniejszych wątpliwości.
Długo pluł sobie w brodę i wściekał się na siebie za to, że nie był w stanie odezwać się wcześniej, sprzeciwić. Gdyby jego rodzina wiedziała o wszystkim od początku, uniknąłby całej tej sytuacji, nie doprowadziłby się do skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego. Nie zniszczyłby się tak bardzo. A to się wydarzyło zasadniczo w imię tego, że nie potrafił się przed sobą przyznać do własnych uczuć. I wstydził się ich. Jak mógłby powiedzieć o tym rodzicom? Że on, chłopak, młody facet... Jest wykorzystywany? Gwałcony? Sama myśl o tym, jak stoi przed rodzicami i spowiada się z czegoś takiego, wywoływała w nim ciarki zażenowania. Wątpił, że by mu uwierzyli.
Przeliczył się. Całe (nie)szczęście.
— Może nie wychodź z domu jeszcze przez kilka dni i pociągaj nosem, jak ktoś będzie do ciebie dzwonić...
— Mamo! — krzyknął głośno i wstał z miejsca, by przejść się do kogoś z obsługi, bo był absolutnie pewien, że nie przeżyje kolejnych tyrad pani Kim na trzeźwo.
Matka nie oponowała, gdy wlewał w siebie alkohol, a w dodatku sama popijała martini jakby nigdy nic. W tym momencie Seojun naprawdę głęboko wierzył, że nawet gdyby zabił człowieka, jego rodzicielka w ciągu kilku sekund znalazłaby jakieś rozsądne wytłumaczenie, dlaczego coś pchnęło go do takiego czynu. Widział ją oczami wyobraźni, jak klepie go dłonią po przedramieniu i mówi uroczym, zdecydowanym głosem, że pamiętaj, jesteś schizofrenikiem, nie byłeś wtedy sobą.
Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w okno, sącząc drinka i tocząc jednocześnie wewnętrzną walkę, ale w końcu sięgnął do torby podróżnej i wyciągnął z małej kieszonki telefon. Przez większość pobytu w Korei korzystał tylko z służbowego telefonu — swój prywatny wrzucił do walizki zaraz po pierwszym spotkaniu z Margaret. Gdy tylko włączył urządzenie, rozdzwoniło się powiadomieniami. Przez chwilę przeglądał wiadomości w aplikacjach, a potem sprawdził, kto dzwonił do niego w ciągu ostatnich tygodni. Żadnych połączeń od Ari — po ich ostatniej kłótni nie był tym jakoś specjalnie zaskoczony. Bluebell natomiast zrobiła to kilkadziesiąt razy.
Seojun uśmiechnął się delikatnie pod nosem, po czym zerknął jeszcze w wiadomości tekstowe. Od Freasier otrzymał ich aż dwadzieścia dwie, ostatnią wysłała mu przed dwoma godzinami.
From: Bells 🩰⭐
Seojun, gdzie Ty, do cholery, jesteś??? Zadzwoń do mnie. TO WAŻNE, KRETYNIE
— Wszystko w porządku, Seojun-ah? Pobladłeś. — Matka wpatrywała się w niego świdrującym spojrzeniem, wyglądała na zmartwioną.
— Tak, tak. Oczywiście — mruknął i odłożył telefon z powrotem do torby. — Ale chyba się prześpię, dalej jestem trochę zmęczony.
Gdy szedł powoli pokładem, czuł, jak kolana miękną mu coraz bardziej. W końcu kolejne kroki stawiał, podtrzymując się mijanymi siedzeniami, a kiedy zbliżał się do części sypialnianej, ledwo patrzył na oczy. Jego serce biło jak szalone. Napadł go kolejny atak paniki... ponieważ właśnie, czytając wiadomości od Blue, uświadomił sobie, że to po prostu jeszcze nie koniec.
Uśmiechnij się, Seojun. Najlepsza część dramatu jeszcze przed nami!
KOCHAM 💚 mój biedny Seojunek, a jeszcze tyle przed nim XD
OdpowiedzUsuńŚmiałam się i płakałam razem z nim, zresztą wiesz, co ja myślę! Czekam na więcej hihi 🥰
[ O jeeeej! ależ mi go szkoda! wcale, a wcale mnie nie taka treść nie zanudziła, ale trochę mi pokiereszowało serce! trzymam mocno kciuki, aby teraz Seojun się podnióśł!]
OdpowiedzUsuńNiall/Zuri
Przeczytałam całą notkę i w sumie muszę stwierdzić, że jest mi przykro przez to, co przeszedł Seojun. Nie krzywdź go już więcej, daj chłopakowi trochę szczęścia! ❤️
OdpowiedzUsuńMoże i taśmociąg, ale za to jaki przyjemny w odbiorze. Niech cię częściej ponosi! :D Lubię to jak piszesz i lubię Seojuna, więc nie mogło być inaczej - chętnie zagłębiłam się w jego historię, przykrą niestety :/ Obyś w przyszłości postanowiła uszczknąć rąbka tajemnicy i pokazać jego radosne chwile, bo chłopak zasługuje na nie (ale między nami autorami wiadomo jak to jest ze szczęściem naszych postaci xD) :D
OdpowiedzUsuńPrzykre co za los go spotkał, trochę na własne życzenie, trochę nie... Oby rzeczywiście Margaret poszła w cholerę i więcej takich bab nie spotykał!
I daję serduszko za fotki <3