chapter three
christmas special by coup d'état and Rudy Chomik
początek grudnia
Mimo, że pierwsze promienie słońca dopiero co wychylały się zza horyzontu, delikatnie rozświetlając pochmurne, grudniowe niebo, Nowy Jork nie spał. Nigdy tego nie robił. I chociaż wszechobecny gwar przechodniów, klaksony taksówek czy wesoła, świąteczna muzyka, którą można było usłyszeć na rogu każdej alei, nie dosięgała wysoko położonego apartamentu Min, tak coś zdołało wedrzeć się do jej podświadomości, wybudzając ją z błogiego snu.
Ding. Ding. Ding.
Telefon, usytuowany na nocnym stoliku tuż przy łóżku dziewczyny, wydawał z siebie te nieznośne dźwięki co kilka sekund, wibrując przy każdym nowym powiadomieniu. Nawet schowanie głowy pod poduszkę nie pomogło — Ari zerwała w końcu z siebie kołdrę z widocznym grymasem niezadowolenia wymalowanym na jej twarzy, gotowa wrzucić urządzenie na dno szuflady z bielizną bądź roztrzaskać je o ścianę. Bo co mogło być aż tak ważne, by wybudzić ją ze snu o siódmej rano w niedzielę, a już szczególnie, gdy kilka godzin temu wylewała siódme poty na parkiecie, popijając kolejne drinki podsuwane w jej kierunku? Nic. Nic nie było tak ważne, a przynajmniej tak jej się w tamtym momencie wydawało.
NOWE POWIADOMIENIE ZE STRONY plotkara.net
Choć usilnie starała się zignorować chęć odblokowania telefonu, gdy ten rozświetlił się, sygnalizując kolejne powiadomienie, tak widząc znajomy tekst, ciekawość wzięła za wygraną. Uważnie sunęła wzrokiem po tekście, skupiając na nim całą swoją uwagę. Kolejna plotka, niby nic nowego, a jednak ta wywołała w niej napływ emocji, których nie doświadczyła od dłuższego czasu. Ukłucie zazdrości boleśnie przeszywało jej klatkę piersiową, złość sprawiła, że zaczęło wirować jej w głowie, a smutek spowodował, że pod jej powiekami zaczęły gromadzić się łzy, w każdej chwili gotowe, by spłynąć po jej czerwonej od gniewu twarzy.
S i B. Nie musiałeś być posiadaczem wysokiego IQ czy dyplomu Yale, by wiedzieć o kim była mowa. Ciąża, rodzina, potomek...
Huk, jaki rozniósł się po sypialni, gdy Ari z impetem rzuciła telefonem o marmurową posadzkę, musiał zaniepokoić Renatę, bo ta znalazła się w pokoju w ciągu kilku sekund i z zaniepokojeniem przyjrzała się nastolatce. Już miała otworzyć usta, ale została uprzedzona przez Min:
— Jeśli Seojun... — zaczęła cicho. Suchość w przełyku nie pozwalała jej mówić głośniej. Przygryzła język, po czym przełknęła gule w gardle i odezwała się nieco pewniej: — Jeśli Kim kiedykolwiek postanowi się tu znowu zjawić, zawiadom ochronę, policję, kogokolwiek musisz. Nie chce go widzieć, nie chcę nic o nim wiedzieć, ani nawet słyszeć jego imienia.
Renata pokiwała głową i szybko opuściła sypialnie, zostawiając dziewczynę samą.
Samą ze swoimi myślami i gniewem, który zamiast się ulatniać narastał w niej, doszczętnie przejmując nad nią panowanie. Gdy opadła na kolana, łzy, które tak usilnie starała się utrzymać, swobodnie spływały po jej policzkach.
Ta informacja nie miała prawa nią tak wstrząsnąć. Miała być szczęśliwa, miała zapomnieć, miała się nie przejmować. Ale nie potrafiła. Dalej czekała, aż on ponownie zjawi się w jej sypialni, przeprosi. Aż nazwie ją kluską, ona przeciągnie przez głowę jego czarną bluzę, a on włączy jeden z jej ulubionych filmów, by ponownie wkupić się w jej łaski.
Bo ten rozdział nigdy nie został zakończony, a oni mieli być drużyną. Na zawsze.
Telefon zawibrował dwukrotnie i Seojun sięgnął po niego leniwie. Podniósł wzrok, by zobaczyć, czy matka, która siedziała na fotelu u jego boku, dalej śpi, ale niestety — wpatrywała się w niego orlim wzrokiem, jak gdyby chciała mu niemo przekazać, że cały czas ma go na oku. Zupełnie tak, jakby zaraz miał wstać i zanurzyć głowę w worku z kokainą, którego zapewne trzymał pod poduszką.
NOWE POWIADOMIENIE ZE STRONY plotkara.net
Chłopak uniósł brwi i momentalnie poczuł lekkie ukłucie w okolicach żołądka. W ostatnim czasie dał wiele powodów do plotek na swój temat — podejrzewał więc, że prędzej czy później choć niewielka ich część wypłynie na wierzch. Nikomu by się do tego nie przyznał, ale codziennie przeglądał stronę internetową plotkary, by wyszukać, czy przy którymś z S kryje się przykra prawda na jego temat. Póki co szło gładko. Aż do teraz.
Pojawiła się. Informacja o tym, że Blue jest w ciąży. Może nie bezpośrednio, ale kto miał się domyślić, ten z pewnością już wiedział, a przynajmniej mógł się spodziewać, że wszyscy z jego otoczeniu już patrzą po sobie i dopytują... Myślicie, że to serio chodzi o Seojuna i Bluebell?
Ścisnął telefon z całej siły i tylko dlatego, by nie wyprowadzić z nerwów matki, odłożył go zaraz na szafkę nocną. Poczuł, jak gniew przepływa się przez jego ciało i momentalnie zrobiło mu się ciepło, przymknął więc oczy i ułożył się niżej na poduszce, starając uspokoić. Nie wytrzymał tak długo — porwał z powrotem telefon do ręki i otworzył wiadomości tekstowe.
To: Bells 🩰⭐
Zadowolona? Rodzice zachwyceni?
Zerknął ponownie na matkę znad ekranu urządzenia. Dzierżyła już w ręce telefon i właśnie wydała z siebie cichy pomruk, bo do niej również musiały dotrzeć cudowne wieści. I choć nie były one dla niej nowością, bo chłopak wyśpiewał jej wszystko parę tygodni temu, niemal widział, jak nad głową starszej pani Kim rozpierzcha się dym — jej mózg pracował zapewne na najwyższych obrotach, by móc w najlepszy sposób załatwić tę sprawkę. A to, że potrafiła to zrobić, było więcej niż oczywiste.
pierwszy dzień świąt
— Ari, już rozmawiałyśmy na ten temat. Nie wypada.
Matka dziewczyny nawet nie uraczyła jej spojrzeniem. Pani Min była zbyt pochłonięta kwiatową aranżacją i nadzorowaniem obsługi, która właśnie przygotowywała jadalnię na świąteczną kolację. Wszystko musiało być zorganizowane porządnie i nienagannie — jej córka również.
Jeśli ktoś kiedykolwiek myślał, że Min Ari jest maniakiem kontroli, który każdy detal dopina na ostatni guzik, powinien poznać jej matkę — ta potrafiła wyciągnąć lupę, by upewnić się, ze najmniejszy okruch na obrusie nie rujnuje jej wizji, a przy tym i reputacji. Bo przecież to było najważniejsze.
Dziewczyna, niczym zezłoszczone dziecko, pomaszerowała do swojego pokoju, tupiąc przy tym nogami głośno w posadzkę. Zdawała sobie sprawę, że dalsze dyskusje nie złamią jej rodzicielki, a kolejne prośby tylko pogorszą i tak beznadziejną już sytuację.
Musiała pojawić się na kolacji, oczywiście sama. Miała grzecznie usiąść przy długim stole zaraz obok Seojuna i uśmiechać się cały wieczór, udając, że wcale nie chce mu wbić widelca w dłoń. Nawet jej strój był elementem całej tej układanki, włącznie z opaską wysadzaną perłami — tą samą, którą podarowała jej w prezencie pani Kim. A wszystko z jednego powodu. Bo tak wypadało.
Kolejne kilka godzin spędziła w swojej garderobie. Nałożyła delikatny makijaż, który w nienachalny sposób podkreślał jej urodę, długie włosy starannie zarzuciła na ramiona i spryskała hektolitrami lakieru, bo każdy kosmyk musiał być na swoim miejscu. Wpatrywała się w lustro i czekała na rozpoczęcie przedstawienia, co jakiś czas uśmiechając się do swojego odbicia, jakby to miało sprawić, że kolejne wykrzywienie ust będzie wyglądać szczerze. Nie wiedziała, ile dokładnie minęło czasu, ale w którymś momencie pokojówka oznajmiła, że goście są już na dole.
Gdy schodziła ze schodów, do jej uszu zaczęły dobiegać znajome głosy, a po chwili kilka osób się zaśmiało — kolejny żart, zapewne w wykonaniu jej ojca czy pana Kim. Żaden dźwięk jednak nie przypominał tego, którego obawiała się najbardziej.
Pomaszerowała w kierunku swoich rodziców, ci stali razem z państwem Kim.
— Dziękujemy za przybycie. — Ukłoniła się nisko, zwracając się do rodziców Seojuna.
Bo tak wypadało.
Po wymianie kilku zdań i powitaniu reszty przybyłych goście zaczęli się kierować do części jadalnej mieszkania. Ari jako najmłodsza z towarzystwa czekała na swoją kolej. Gdy Sangjun — najstarszy z braci Kimów — wraz ze swoją małżonką wyszli, Min zaczęła się robić nieco nerwowa. Za kilka chwil miała zobaczyć tego, którego imienia nie wolno wymawiać. Tak właśnie o Seojunie mówiła Renata. Jak widać, jego jednak nie obowiązywały sztywne, rodzinne zasady, bo postanowił się gustownie spóźnić i dalej nie zawitał do ich apartamentu.
Brunetka zacisnęła dłonie, starając się opanować nerwy i spojrzała na Seojina, drugiego z braci Kim. Doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego ich imiona były do siebie tak podobne, jednak za każdym razem strasznie ją to bawiło. Gdy była dzieckiem, nadała im przezwiska, którymi się do nich zwracała. Nic specjalnego czy skomplikowanego. Był duży, średni i mały S.
Jej twarz nieco się rozpromieniła na widok tego średniego. Nie tylko wyglądał jak ktoś, komu możesz powierzyć najszczersze sekrety, ale naprawdę był przesympatycznym człowiekiem. Ari zastanawiała się, jak ktoś taki mógł być spokrewniony z największym dupkiem stąpającym po ziemi.
— Cały czas spoglądasz w stronę drzwi — stwierdził z uśmiechem na ustach. Miał miły, ciepły głos. — Seojuna dzisiaj nie będzie. Nie przyjdzie.
— Nie będzie? — Pytanie nie było przejawem ciekawości, a złości. W jej głosie można było wyłapać irytację, nad którą ciężko było zapanować. To ona ma obowiązek odstawienia szopki, a on od tak sobie nie przyjdzie?! — Co innego może być równie ważne, jak nasze coroczne przyjęcie świąteczne? — zapytała, zerkając na bruneta. — Twoi rodzice nie lubią łamać tradycji.
— To ty nie wiesz? — Mężczyzna otworzył szeroko oczy ze zdumienia, po czym ruszył powoli korytarzem. — Rodzice trzymają to oczywiście przed wszystkimi w sekrecie, ale sądziłem, że skoro jesteście ze sobą tak blisko z Seojunem to... — Urwał na chwilę, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowo. — Seojun... Jest w ośrodku. W klinice psychiatrycznej. Przedawkował trzy tygodnie temu — szepnął cicho, nachylając się odrobinę w stronę brunetki. — Po kolacji ci wszystko opowiem.
Ośrodek, klinika, przedawkował... Co to w ogóle miało znaczyć? Znała Seojuna, aż za dobrze. Co takiego musiało się wydarzyć, by ten posunął się do tak drastycznych kroków? Przedawkował trzy tygodnie temu. Trzy tygodnie, dokładnie tyle minęło od ich ostatniego spotkania.
W głowie krążyło jej mnóstwo pytań, jednak na żadne z nich nie mogła poznać odpowiedzi, bo gdy tylko przekroczyli próg jadalni, obsługa od razu poprowadziła ich do stołu. Ari zasiadła na swoim miejscu, a jej spojrzenie zamarło na pustym siedzeniu obok. Nawet kiedy jej ojciec złożył uroczysty toast, a kelnerzy zaczęli przynosić jedzenie, ona dalej zerkała na krzesło, na którym powinien siedzieć Seojun.
Nie mogła czekać, nie potrafiła. Bawiła się serwetką, kręciła w miejscu, wyglądała przez okno i ze zniecierpliwieniem wciąż zerkała na brata Seojuna, co jakiś czas ukradkiem patrząc na zegarek. W pewnym momencie nawet matka posłała jej karcące spojrzenie z drugiego końca stołu.
Po dwóch godzinach pan Min w końcu wstał, by przejść z ojcem Seojuna na chwilę do gabinetu, a to dla Ari było jak sygnał, na który czekała przez cały wieczór. Grzecznie przeprosiła tych jeszcze siedzących, kopnęła w nogę usytułowanego na przeciwko niej Seojina, by zwrócić na siebie jego uwagę, a gdy ten na nią spojrzał, kiwnęła głową w stronę salonu, dając mu znać, że właśnie tam ma się z nią spotkać.
Krążyła naokoło stolika do kawy, zastanawiając się, co brunetowi zajmuje tyle czasu, gdy ten w końcu się zjawił. Miał lekko zmieszany wyraz twarzy.
— Kolacja się skończyła. Opowiadaj — rzuciła w jego kierunku, nerwowo przygryzając dolną wargę.
— Jak wiele nie wiesz? Seojun mówił ci coś o Korei?
— Wspominał parę tygodni temu... Że coś się stało, jak był w Seoulu. Ale nie powiedział nic więcej, nie zdążył, bo... Nie mieliśmy czasu. Co się tam stało?
Mężczyzna pokiwał głową, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Prawdę mówiąc, szacował, czy to, że w ogóle odezwał się na temat brata było dobrym pomysłem, bo w końcu rodzice naciskali, by całą sprawę trzymać w sekrecie — według oficjalnej wersji Seojun zasłabł na imprezie. Całe szczęście, że widziało go tylko kilka osób, i to tych z najbliższego kręgu jego znajomych. Nikt jednak nie dowiedział się, co z chłopakiem stało się potem, a na bieżąco uzupełniane media społecznościowe stanowiły przykrywkę dla wszystkich, którzy szukali taniej sensacji.
W końcu jednak doszedł do wniosku, że nie ma żadnego powodu do ukrywania tego faktu przed dziewczyną, zwłaszcza, że sam Seojun prosił go, by porozmawiał krótko z Min i coś jej przekazał. Chciał tego kontaktu, a starszy brat uważał, że naprawdę w tej chwili go potrzebował.
— A o Margaret Zhang słyszałaś?
Ari zacisnęła szczękę na wspomnienie o Margaret. Zastanawiała się, czy to był podstęp, czy może Seojun chciał ją w jakiś sposób znowu ukarać za napisaną na ich temat plotkę, ale jego brat naprawdę wyglądał na zmartwionego. Dziewczyna nabrała powietrza w płuca.
— Wiem, że coś... Coś się między nimi wydarzyło, jeszcze we wrześniu, w Nowym Jorku. — Mówienie o tym dalej przywoływało nieprzyjemne wspomnienia, które można było teraz wyczytać z jej wykrzywionej w niesmaku twarzy. — I spotkali się na balu, ale chyba ze sobą długo nie rozmawiali...
— Usiądź — polecił jej mężczyzna, unosząc lekko brwi. Podejrzewał, że nawet jeśli nie zrobi tego teraz, w końcu jej nogi same odmówią posłuszeństwa i wyląduje na posadzce. — Margaret... Wykorzystywała Seojuna. Jeśli dobrze pamiętam, zaczęło się to właśnie w Nowym Jorku. Szantażowała go, groziła zaprzepaszczeniem kariery. A gdy wyjechał do Korei, poczuła się już kompletnie bezkarna.
Ari zgodnie z poleceniem usiadła na kanapie, uważnie wsłuchując się w słowa, które opuszczały usta mężczyzny. Słowa, których znaczenia dalej w pełni nie zrozumiała, a może których nie chciała dopuścić do swojej świadomości.
— Wykorzystywała? Jak? Wrzuciła go do jakiejś kampanii, kazała podpisać kontrakt, którego nie chciał? — Pewnie brzmiała w tej chwili naiwnie, szczególnie, gdy Seojin pokiwał głową, sygnalizując, że przypuszczenia Ari były błędne.
— Nie, Ari, nie w ten sposób. Gwałciła go.
Po jego słowach w pokoju przez dłuższą chwilę zapanowała cisza.
Ari, choć chciała, nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku. Ułożyła dłoń na klatce piersiowej, oddychając szybko. Nic w tej chwili nie mogło opisać bólu, jaki odczuwała w środku, a myśl, że ktoś w taki sposób potraktował kogoś bliskiego jej sercu, sprawiła, że miała wrażenie, jakby rozpadała się na kawałeczki. Zdawało się, jakby w pomieszczeniu nagle zabrakło tlenu.
Mogła mu pomóc. Przecież miała z nim pojechać do Korei, miała przy nim być, prosił ją o to, a ona zostawiła go samego... W tamtym momencie liczyło się tylko jej własne ego, bo wizja nowego romansu i zauroczenie przyćmiły zdrowy rozsądek. Zrobiła to, co zawsze wypominała Seojunowi, coś, co bez wątpienia skończyłoby się awanturą, gdyby postąpił tak wobec niej, bo przecież przyjaciele tak nie robią. Wybrała siebie, a jego odstawiła na boczny tor. Czy miał jej to za złe, czy posądzał ją za zaistniałą sytuację? Jakaż ona była wtedy głupia i samolubna! I czy to wszystko było tego warte?
Schowała twarz w dłoniach, a do jej oczu zaczęły napływać łzy.
— Opowiedz mi o wszystkim. Jak się on tym dowiedzieliście? — wykrzesała z siebie lekko zachrypniętym głosem. Nie wiedziała, co jeszcze jest w stanie znieść, ale musiała znać prawdę.
Seojin posłał dziewczynie spojrzenie pełne troski.
— Po miesiącu w Korei Seojun dostał wiadomość od Margaret, że ta na jakiś czas przeprowadzi się do Nowego Jorku. Całe szczęście, że akurat był wtedy w mieszkaniu dziadków... Dostał ataku paniki, zemdlał, dziadkowie przewieźli go do szpitala. Na miejscu okazało się, że jest cały posiniaczony, zaczęliśmy coś podejrzewać. — Westchnął głęboko. — Matka zrobiła interwencje, przekopała jego telefon, zobaczyła wszystkie wiadomości od Margaret i prawda wyszła na jaw. Nie wiem, jakich sił użyła, ale wyciągnęła nagrania z hotelu, w którym się... Zatrzymywali. Niemniej, Ari, o tym ci nie mogę powiedzieć. Wydaje mi się, że lepiej będzie dla ciebie, jeśli się nie dowiesz, przynajmniej nie ode mnie. Bo gdybym ja mógł cofnąć czas, chyba sam też bym wolał tego nie wiedzieć. — Przez jego twarz przeszedł wyraz obrzydzenia. — Gdy tylko Seojun się obudził, potwierdził tę wersje wydarzeń. Musiał zostać jeszcze przez jakiś czas w szpitalu, na początku trzymali go jeszcze w śpiączce farmakologicznej... — Urwał. Odkaszlnął cicho, zakrywając usta dłonią. — Potem wrócił do Nowego Jorku i pewnie wtedy się widzieliście. Jeszcze wcześniej wypłynęła ta cała sprawa z jego byłą dziewczyną, panną Freaser, o czym już pewnie się dowiedziałaś, bo nie zdążyliśmy tego zatrzymać przed wypłynięciem w świat. Dopiero się tym zajmujemy. W każdym razie tego wieczora trzy tygodnie temu Seojun przedawkował. Upiera się, że to tylko zbieg okoliczności, broni się rękami i nogami, ale tym razem ojciec i matka byli nieugięci, wysłali go do prywatnej kliniki psychiatrycznej. Tam właśnie teraz jest. I szczerze mówiąc, z tego, co udało mi się usłyszeć od rodziców, a co oni posłyszeli od jego terapeutki... To przedawkowanie to wcale nie był taki przypadek.
Dziewczyna siedziała teraz z rozdziawioną buzią, błędnym spojrzeniem krążąc po twarzy i sylwetce Seojina. Kręciło jej się w głowie, ciało przeszła fala gorąca, a w żołądku ścisnęło ją tak bardzo, jakby za chwilę miała zwrócić całą kolację. Czuła w sercu ogromny żal i frustracje, ale nie do Margaret, a samej siebie. Była winna. Może nie bezpośrednio, bo ta rola należała do tej psychopatki Zhang, ale w końcu dołożyła cegiełkę do cierpienia Seojuna.
— Czy mogę go zobaczyć? — zapytała, gdy jej kołatające serce uspokoiło się na tyle, by mogła się odezwać. — Czy on w ogóle chce mnie widzieć? — W tej chwili nie liczyły się jej zachcianki, a dobro najmłodszego z Kimów.
— Myślę, że tak. — Na twarz Seojina wpłynął blady uśmiech. — Kazał ci też coś zostawić, prezent bożonarodzeniowy. Przekazałem paczkę po przyjściu w ręce waszej Renaty.
— Dziękuję. — Była wdzięczna, że podzielił się z nią prawdą. Że jako jedyny uświadomił ją i otworzył jej oczy, gdy cała reszta robiła dobrą minę do złej gry. Potrafiła zrozumieć, dlaczego rodzina chłopaka chciała ukryć fakty, nie tylko ze względu na reputację, ale przez wzgląd na dobro chłopaka. Zdawała sobie sprawę, że sam Seojun nie życzyłby sobie, by otaczający go świat znał każdy z tych szczegółów, bo wszelki komentarz na ten temat, nawet ten w dobrej wierze, byłby jak rozdrapywanie ran. Mimo to myślała, że ich rodziny ufały sobie na tyle, by chociaż powiadomić ich, ze Seojun przechodzi przez trudny okres. Żałowała, bo gdyby tylko wiedziała, ich ostatnia rozmowa potoczyłaby się zupełnie inaczej...
Ari westchnęła w końcu cicho i pokręciła głowa, by przywołać swoje myśli do porządku, wierzchem dłoni otarła mokre od łez policzki, a usta wygięła w sztucznym uśmiechu. Skoro miała nie wiedzieć, co się wydarzyło, musiała tak się też zachowywać, bez wzbudzania żadnych podejrzeń.
— Powinniśmy wrócić. Mama się obrazi, jeśli nie skosztujesz ciasta dyniowego. Podobno to rodzinna receptura szefa kuchni. — Dziewczyna pokręciła oczami i zaśmiała się cicho. Jedzenie było ostatnią rzeczą na jej liście priorytetów, a marna próba żartu czymś, co miało rozładować ciężką atmosferę, która zawisła w powietrzu. Nie mogła wrócić zapłakana do stołu, to wywołałoby lawinę pytań i niewygodnych spojrzeń, na te nie była w ogóle gotowa.
— Oj, dyniowe ciasto pani Min, moje ulubione... Przepraszam, kucharza pani Min. — Seojin również się roześmiał, po czym wstał z kanapy. Przyjął z wdzięcznością drobny żart dziewczyny, bo i dla niego ta rozmowa była zdecydowanie zbyt przytłaczająca.
Reszta wieczoru przebiegła całkiem spokojnie. Niedługo przed wyjściem dwójki na stole pojawił się alkohol, więc gdy wracali do salonu, towarzystwo było już całkiem... Rozluźnione. Tylko starsza pani Kim pozostała spięta — badawczym wzrokiem sunęła za Ari, jakby dywagowała wewnętrznie, czy dziewczyna poznała prawdę o Seojunie.
A jeśli ją poznała, czy kontrakt z państwem Min dalej miał rację bytu?
Po zakończonej kolacji Ari szybko pożegnała się z gośćmi i jeszcze zanim ci opuścili mieszkanie pobiegła na pierwsze piętro, by udać się do swojej sypialni. Po drodze minęła Renatę, która z wyraźnym grymasem niezadowolenia wymalowanym na twarzy powiadomiła ją o czekającym na nią prezencie. Sprawiło to, że brunetka dosłownie przebiegła te ostatnie kilka metrów dzielące ja od pokoju.
Na ziemi przy łóżku leżało dość pokaźnych rozmiarów pudełko. Starannie zapakowane, owinięte błyszczącym, granatowym papierem z wielką, srebrną kokardą. Ari rzuciła się w jego kierunku, opadając na kolana i rozerwała piękną dekorację, by jak najszybciej dostać się do zawartości, a gdy ściągnęła wieko pudła, do jej nozdrza wkradł się znajomy zapach. Nawet bez swojej obecności chłopak potrafił oszołomić jej zmysły, a ona poddała się tej kontroli bez żadnych sprzeciwów, bo choćby chciała, zdawała sobie sprawę, że i tak polegnie. Na samej górze leżała jedna z czarnych bluz Seojuna i to ona musiała być źródłem znajomej woni. Ari zarzuciła ją na ramiona, jakby to miało sprawić, że momentalnie znajdzie się bliżej niego, jakby to jego ramiona oplatały jej drobne ciało, a nie kawałek materiału. Pod bluzą leżało pudełko jej ulubionych, ręcznie robionych pralin, których widok sprawił, że do jej oczu ponownie napłynęły łzy. Nawet w najgorszych chwilach pomyślał o niej i udał się do sklepu, by kupić jej te pieprzone czekoladki, ściągnął je z Korei aż do Nowego Jorku. Ari pociągnęła nosem i sięgnęła po kolejną rzecz, którą była plastikowa miska z instant tteokbboki. Na to dziewczyna parsknęła śmiechem, bo wyobrażała sobie, że takiej też reakcji spodziewał się Seojun, dołączając jej ulubiony przysmak do podarunku. Każdy z tych przedmiotów był sentymentalny i bardzo bliski jej sercu. Mógł jej wysłać bransoletę od Cartiera albo zupełnie o niej zapomnieć, i ta obojętność byłaby o wiele lepsza. Ten prezent był czymś więcej, był testamentem jego starań, tego, że mu zależało i że dalej była dla niego ważna. Ten prezent przywołał milion wspomnień, ale również lawinę żalu i smutku, bo ona dalej dla niego coś znaczyła, mimo, że potraktowała go jak śmiecia.
Na samym dnie leżała koperta. Dziewczyna sięgnęła po nią drżącą dłonią, tym razem rozrywając papier bardzo uważnie, by nie naruszyć tego, co znajdowało się w środku, czyli złożonej na pół kartki. Gdy ją rozwinęła, na podłogę wypadło zdjęcie — ich wspólna fotografia z dzieciństwa. Brunetka nabrała powietrza w płuca i zaczęła czytać. Jedynym dźwiękiem, który dobiegał do jej uszu, był głośny rytm wybijany przez jej serce.
Ari
Chyba wiesz, że jestem całkiem beznadziejny w to całe wylewanie uczuć, ale podobno ma pomóc... Przynajmniej tak mówi moja szurnięta terapeutka, ale patrząc na sumę, jaką starzy jej płacą, chyba wie co mówi?
Ale do rzeczy. Po pierwsze, przepraszam...
Każde czytane słowo było kolejna łzą, która opadała na papier, rozmazując czarny atrament. Seojun powiedział jej o wszystkim, tym razem nie szczędząc żadnych szczegółów, jak to zrobił Seojin.
Kolejny akapit był nową raną, rozrywającą ją od środka. Bólem przeszywającym każdy zakamarek jej ciała, rozpowszechniającym się bezlitośnie jak zaraza, zabijając wszystko, co dobre, zostawiając ja pustą, wyzbytą pozytywnych odczuć.
Nie potrafiła zliczyć, ile razy musiała przestać czytać, by odetchnąć i ponownie nabrać odwagi, by kontynuować, a po chwili znowu zanosiła się szlochem. Nie chciała wiedzieć więcej, wolałaby zapomnieć, wymazać to wszystko z pamięci, jednak nie mogła. Z zaciśniętą szczęką pochłonęła resztę tekstu, musiała. Tyle była mu winna.
— Wesołych świąt!
Seojun wzdrygnął się na łóżku z zaskoczeniem, gdy tylko krzyk pielęgniarki przeciął panującą w jego prywatnym pokoju ciszę. Spojrzał w stronę uchylonych drzwi, skąd spoglądała na niego twarz rozpromienionej kobiety. Uśmiechnął się słabo i kiwnął lekko głową.
— Wesołych... Świąt? — Zabrzmiało to w jego ustach jak pytanie.
— Chyba będą choć trochę wesołe — powiedziała pielęgniarka dziarskim tonem, po czym uchyliła jeszcze szerzej drzwi. — Masz gościa.
— Jeśli to moja matka, to proszę, powiedz jej, że gorzej się czuję i nie mam dzisiaj ochoty na wizytę. Zresztą, tak się umawialiśmy. Mieli tu nie przychodzić...
— Podobno to jakaś twoja kuzynka... Ari? Mam jej przekazać, że źle się...
— Nie! Niech wejdzie, Ari... Może wejść, tak, proszę jej powiedzieć, żeby tu przyszła.
Gdy kobieta wyszła, Seojun rozejrzał się po pokoju lekko zdenerwowany, zastanawiając się, czy będzie w stanie upchnąć w ciągu kilkunastu sekund do szaf cały bałagan, jaki tam panował, ale w końcu poddał się i opadł z powrotem na łóżko. Nie żeby nie wyglądał on dobrze — pokój, nie Seojun, bo w tej materii nic się nie zmieniło — państwo Kim nie mogli sobie przecież pozwolić na to, by ich syn wylądował w jakimś podrzędnym ośrodku. Jego pokój wyglądał jak całkiem sporej wielkości kawalerka, z łóżkiem, sofą, a nawet kompletem elektroniki, telewizorem plazmowym, PlayStation, prywatną, ogromną łazienką. Czuł się tak całkiem jak w wysokiej klasy więzieniu.
Ari dalej stała w recepcji, pocierając o zamszowe spodnie spocone od nerwów dłonie i doszczętnie je przy tym niszcząc. Było dość późno, czas odwiedzin zakończył się dobrą godzinę temu, a lista gości dla Seojuna ograniczała się tylko do najbliższej rodziny. Dziewczyna ze łzami w oczach wyrecytowała śpiewkę o kuzynce, która przyleciała w odwiedziny aż z Korei, z dłońmi złożonymi jak do modlitwy błagając kobietę, by ta ją wpuściła. I chyba podziałało.
To albo Benjamin Franklin, który uśmiechał się do pielęgniarki z banknotów podsuniętych przez Ari w jej kierunku.
Teraz stała pod drzwiami pokoju Seojuna, nie bardzo wiedząc co powiedzieć czy jak zareagować, gdy go już zobaczy. Drżącą dłonią delikatnie zapukała w już uchylone drzwi, po czym pchnęła je, a jej oczy momentalnie powędrowały do leżącego na łóżku chłopaka. Niepewnie postawiła kolejny krok, w strachu, że Seojun w każdej chwili każe jej spieprzać.
— Weso... Uhm — odchrząknęła, bo suchość, która panowała w jej gardle odbierała jej zdolność wysłowienia się. — Wesołych Świąt, cześć. — Zdobyła się na lekki uśmiech. W chwili, w której jej oczy odnalazły jego brązowe tęczówki, miała ochotę się rozpłakać.
Piętnasty tej nocy raz, ale przecież wcale nie liczyła.
— Hej — mruknął cicho, spoglądając na nią. Widział jej zaczerwienione oczy, więc podejrzewał już, że Ari wie o wszystkim, że przeczytała jego list i że na pewno on był powodem, dla którego się tu znalazła. Jednak sam też nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć, jakich słów użyć i jak przekazać to, co czuł. — Czy teraz już w końcu przyjdziesz do mnie? — zapytał w końcu, a jego twarz rozszerzył złośliwy uśmiech, gdy wyciągnął w jej kierunku dłoń.
W tej chwili słowa były zbędne, a Ari, jakby przyciągnięta przez magnes, podbiegła do chłopaka i chwyciła jego dłoń w swoją. Ścisnęła ją mocno, po czym puściła, ale tylko po to, by dosłownie rzucić się na Seojuna i wtulić swoją twarz w zagłębienie jego szyi. Mimo całej scenerii, obcego łóżka i mało przyjemnych okoliczności, bycie tak blisko niego było jak powrót do domu po długiej podróży. Znajomy i utęskniony komfort, do którego zawsze lgniesz i którego nigdy dość.
— Przepraszam. Nie powinnam, nie chciałam, naprawdę. — Nie była pewna, czy jej słowa stłumione gdzieś pomiędzy jego skórą a poduszką zdołały dotrzeć do uszu bruneta, ale musiała to z siebie wyrzucić. Nawet jeśli te chaotyczne przeprosiny nie miały wielkiego sensu, były szczere.
— W porządku — wymamrotał w jej włosy, zaciskając mocno oczy, bo nie chciał się rozklejać, nie wtedy, gdy Ari płakała. — Nie masz za co przepraszać, to przecież nie twoja wina.
Dziewczyna zaczęła kręcić głową, nie zgadzając się z jego słowami, bo czuła, że zawiniła i nawet zapewnia Sejouna nie potrafiły tego zmienić. Uniosła się delikatnie na łokciach, spoglądając mu prosto w oczy.
— Nie — skomentowała krótko, zaciskając wargi. — Powinnam tam być, bo... Jesteśmy drużyną. Zostawiłam cię... a kiedy wróciłeś, zachowałam się jak kretynka. — Przyglądała mu się uważnie, badając jego reakcję, oczekując jakiejkolwiek zmiany. W brązowych tęczówkach na próżno było jednak szukać złości, kąciki jego ust dalej wygięte były delikatnie ku górze. Ten drobny uśmiech, na którym skupiła się zdecydowanie za długo, wywołał u niej kolejną lawinę emocji, a czerwony rumieniec zagościł na jej bladych policzkach.
— Ale jesteś tu teraz, prawda? — zapytał chłopak, jednocześnie układając prawą dłoń na jej policzku. Zauważył, jak Ari się czerwieni, gdy tylko jej wzrok zsunął się z jego oczu na usta, i uniósł lekko brwi, dalej uśmiechając się nieco złośliwie. — Nigdy nie przestaliśmy być drużyną.
Impuls. Tylko tak potrafiła wytłumaczyć swoje kolejne zachowanie, bo brakowało w tym racjonalnego myślenia. Pożądanie i apetyt na coś, co było zakazane. Pragnienie, które tylko on potrafił ugasić, a ona w tej chwili nie potrzebowała niczego więcej, jak dać się zatracić i upoić swoje zmysły namiętnością. Kim Seojun był jej słabością, której nie potrafiła sobie odmówić.
Zamknęła dystans pomiędzy nimi, łącząc ich usta w pocałunku. Początkowo ostrożnie, jakby stąpała po cienkiej tafli lodu, jej wargi ledwie muskały jego, w strachu, że ten nie odwzajemni czułości. Ale odwzajemnił, i to dużo gwałtowniej, niż mogła się spodziewać. Całował ją mocno, jednocześnie przyciągając do siebie bliżej i bliżej, a jego ruchy były chaotyczne i niecodziennie nieporadne, nieprzemyślane. Czuł coś na pograniczu ulgi i ogromnej tęsknoty. Ari znów była w jego ramionach, była jego.
Bo była... Prawda?
Minsoo przestępował z nogi na nogę, tuptając w miejscu, bo po trzydziestu minutach czekania pod apartamentowcem, w którym mieszkała rodzina Min, czuł, jakby jego nogi miały zaraz odmówić mu posłuszeństwa. Było zimno, mokro, padał śnieg i choć parę razy zdarzyło się, że Ari gustownie się spóźniała, jeszcze nigdy nie kazała mu na siebie tyle czekać.
— Gdzie jesteś? — szepnął do siebie cicho, a portier stojący przy wejściu do budynku spojrzał na niego uważnie. Musiał wyglądać dość zabawnie z ogromną torbą prezentową, z której wystawały uszy pluszowego misia.
Chłopak wyciągnął telefon i już czwarty raz wybrał numer Ari, ale po drugiej stronie znowu włączyła się poczta głosowa, więc wcisnął urządzenie z powrotem do kieszeni, przeklinając cicho pod nosem. Spojrzał w górę, robiąc kilka kroków w tył, a na jego twarzy wymalował się smutek.
Poczekał jeszcze kolejne dwadzieścia minut pod czujnym okiem portiera, a potem ruszył chodnikiem w stronę metra. Dopiero gdy już miał schodzić w dół przejściem podziemnym, przypomniał sobie o prezencie, więc zawrócił do budynku i przekazał na recepcji pakunek.
Martwił się o Ari. Na imprezie bożonarodzeniowej musiało wydarzyć się coś, co sprawiło, że dziewczyna nie mogła się z nim spotkać. A jeśli stało jej się coś złego? Jest smutna, rozżalona? Cierpi?
Spokojnie, Minsoo. Jęki, które wydobywały się z jej ust, na pewno miały źródło w czymś innym, niż w cierpieniu. Wesołych Świąt!
Życzymy Wam wesołych (oraz znacznie spokojniejszych od naszych bohaterów) świąt! ❤
Boooże uwielbiam! Nie umiem w konstruktywne komentarze, ale super napisałyście! Mega przyjemnie się czytało ❤️
OdpowiedzUsuńUwielbiam wasze posty... A ten szczerze wycisnął łzy ze mnie. Powiem tak, każdy rozdział powinien nazywać się "większe komplikacje część..." :D Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńMimo szczęśliwego zakończenia (względnie…) ciśnie mi się tylko: omg biedny Seojun… Jak kot też nie umiem w konstruktywne komentarze, ale bardzo przyjemnie się czytało i mam nadzieję, że to nie ostatnia część ❤️
OdpowiedzUsuń