Two time for the past.
First punch.
— Jesteś bezużytecznym śmieciem! Nie ma z ciebie żadnego pożytku! — Donośny krzyk wywołał dreszcze prześlizgujące się wzdłuż kręgosłupa. Zaciskał chude palce na klamce, zapierając się ze wszystkich sił. — Otwieraj te drzwi niewdzięczny gówniarzu! — Mocne szarpnięcie sprawiło, że upadł na plecy. W progu stał mężczyzna - jego ojciec. Sylwetka pochłonięta pijańską furią. Odczołgał się kawałek w tył, gdy mężczyzna poruszył się. Wtargnął do jego pokoju zataczając się, gdy potknął się o plecak leżący na podłodze. — Gdzie je masz?! Gdzie masz pieniądze?! — warczał wściekle. Łzy stanęły w oczach Liana, gdy jego ojciec zaczął grzebać w szufladach jego biurka rozrzucając wokół zeszyty i długopisy.
— N-ie mam. — załkał wpatrując się w ojca, który na te słowa zamachnął się i rzucił w niego jednym z zeszytów. Lian skulił się osłaniając twarz szczupłymi ramionami.
— Zakłamany bachor! — Mężczyzna ruszył do szafy grzebiąc w jego ubraniach. Gdy tam nic nie znalazł dopadł do łóżka. Podciągnął pościel, by zaraz chwycić za materac, który odrzucił na bok. — Nic nie masz?! — fuknął wściekle. Doskoczył do chłopca chwytając go za kark. Pociągnął go do góry, a Liana omiótł strach i smród taniego alkoholu. — W takim razie co to jest?! Dzięki mnie masz dach nad głową cholerny gówniarzu i tak mi się odwdzięczasz?! — Odepchnął syna, który znów upadł tym razem na kolanach.
— P-proszę, tato…
— Nie nazywaj mnie tak! Nie jesteś moim synem skoro chowasz przede mną pieniądze! Do czego niby mogłyby ci się przydać?! — wrzasnął biorąc worek z kilkoma banknotami w środku. Lian niewiele myśląc poderwał się z podłogi i rzucił w stronę ojca starając się wyrwać mu swoje oszczędności.
— Zostaw! — Był jednak tylko chuderlawym czternastolatkiem. Nie miał szans w starciu z rozwścieczonym i zdesperowanym mężczyzną nawet jeśli ten był pijany. Ojciec znów go odepchnął, a gdy wylądował na podłodze po raz trzeci, mężczyzna uderzył go w twarz kilkukrotnie i kopnął w brzuch, zostawiając po chwili samego sobie, zapłakanego i obolałego, wijącego się we własnych ramionach. Łzy ciekły mu po policzkach. Starał się przestać, ojciec miał rację był żałosny. Wycierał spuchnięte policzki rękawem bluzki, ale one wciąż ciekły. Bolało go całe ciało, ale to było nic w porównaniu z tym jak źle czuł się w środku. Nie rozumiał tego, był zły, a z drugiej strony miał ochotę przeprosić za wszystko. Za kłamstwo, bo przecież nie powinien okłamywać własnego ojca, za to, że mu się sprzeciwił, a przecież rodzice zawsze mieli rację, prawda? Byli starsi, byli jego opiekunami. Więc dlaczego tak bardzo chciał uciec? Dlaczego nie mógł być odważniejszy? Czemu nie mógł być lepszy, przydatniejszy?
Second punch.
Siedział na podłodze w kącie swojego pokoju. Podciągnięte kolana, dłonie zaciśnięte na uszach. Wciąż słyszał krzyki. Słyszał tłuczone szkło, krzesło, które ktoś przewrócił. Słyszał wyzwiska, słyszał płacz matki. A może to on tak głośno płakał? Zerwał się na równe nogi i wybiegł z pokoju. Pierwsze co zobaczył to butelka rozbijająca się na ścianie, plama cuchnącego alkoholu spływająca po ścianie. Wpatrywał się wielkimi sarnimi oczami w ojca, który unosi dłoń, matkę która upada na kanapę.
— Przestańcie! — krzyknął wchodząc niepewnie do salonu.
— Wracaj do pokoju gówniarzu bo sam oberwiesz! — Dłoń mężczyzny opadła i z głośnym echem zatrzymuje się na twarzy jego matki. Lian krzyknął i szybko doskoczył do szarpiącej się dwójki. Odepchnął ojca na tyle ile był w stanie. — Ty parszywy bachorze! — Ojciec był wściekły, widział to w jego szalonych, przekrwionych oczach. Tym razem jego dłoń spotkała się z policzkiem Liana. Czuł pulsujące pieczenie. Słone łzy na ustach. Skrzywił się upadając. Jęknął czując dłonie ojca na koszulce. Podniósł wzrok, którym odnalazł matkę podnoszącą się z kanapy. Kobieta rzuciła im krótkie spojrzenie, ale bez słowa uciekła z salonu.
— Mamo! — Dlaczego go zostawiła? Przecież chciał jej pomóc. Chciał zrobić coś dobrze, tak jak należało. Przez zapłakane oczy nie widział wyraźnie sylwetki ojca, który raz za razem wymierzał mu kolejne karcące ciosy. Tłumaczył każdy z nich nauczką, wbijaniem zasad do głowy. Lian jednak wiedział, że to był tylko sposób, by się wyładować, by pokazać kto jest silniejszy. Też chciał być silny. Kiedyś będzie silny. Kiedyś nie będzie płakał. Kiedyś nie będzie się przed nikim kulił. Kiedyś nie będzie trząsł się ze strachu.
Third punch.
Wybiegł z domu ścierając z ust strużkę krwi. Wymknął się, tym razem prawie mu się udało. Biegł przed siebie zostawiając za sobą rozeźlone krzyki i wyzwiska rzucane pod jego adresem. Biegł ile miał sił w nogach, czując jak palą go płuca, jak wysycha mu gardło. Zatrzymał się dopiero po kilku minutach, gdy nie miał już siły. Dyszał ciężko, jego drobne ciało drżało. Rozejrzał się wokół rozpoznając znajome, wąskie uliczki na Chinatown. Czy to był jego dom? Nie. Nigdzie go nie było.
Podniósł głowę, gdy usłyszał grzmienie. Spoglądał w pochmurne, ciemne niebo. Kilka kropel rozbiło się na jego policzkach mieszając się ze łzami. Znowu płakał. Był do niczego!
Krążył po okolicy. Kaptur, który zarzucił na głowę już dawno przemókł. Wszystko było mokre. Było mu zimno, ale nie mógł wrócić do domu. Tam czekało go coś znacznie gorszego niż chłód.
Skręcił w jedną z kolejnych uliczek. Usiadł pod pierwszymi lepszymi drzwiami, koło metalowych kontenerów ze śmieciami. Oparł się o ceglany mur owijając nogi ramionami. Nie chciał płakać, nie chciał by jego ciało trzęsło się jak galaretka, ale to wszystko było od niego silniejsze. Zastanawiał się co tym razem zrobił nie tak. Dogłębnie analizował swoje zachowanie, słowa których użył. Nie rozumiał, czegokolwiek nie robił nigdy nie mógł zadowolić ojca, zawsze coś było nie tak jak oczekiwał, a przecież się starał. Siedział cicho, oddawał to co udało zarobić mu się w podrzędnej pizzeri, gdy rozwoził jedzenie. Przecież kupił mu kolejną butelkę…
Usłyszał szczęk otwieranych drzwi. Podniósł wystraszone spojrzenie, które zatrzymał na kobiecej sylwetce. Ona zdawała się równie zaskoczona widokiem przemoczonego chłopca na zapleczu restauracji. Lian zastygł w obawie, że najdrobniejszy ruch może wywołać reakcję.
— Co tu robisz dziecko? Jest późno. — odezwała się. Miała przyjemny głos, tak ciepły, serdeczny. — Idź do domu, a nie siedzisz na deszczu.
— J-już i-idę. Przepraszam. — wyszeptał podnosząc się z mokrego asfaltu.
— Czekaj. Chodź, zjesz coś najpierw. Jesteś strasznie chudy. Ile ty masz lat? — Lian wpatrywał się w kobietę pociągając nosem. Czy mówiła na poważnie? Kobieta uchyliła szerzej drzwi. Wyrzuciła worki ze śmieciami po czym nie czekając, aż Li zdąży zareagować wciągnęła go do środka sprawiając, że jego umysł zwolnił niezdolny do zrozumienia tego co się dzieje. Był zmęczony i zmarznięty. Nawet jeśli miałby później odżałować sięgnięcia po pomoc, ciepła zupa była zbyt kusząca, by jej odmówić.
Knockout.
Lian dyszał ciężko. Mężczyzna przed nim huśtał się w przód i w tył, aż w końcu nogi się przed nim ugięły i opadł na kolana. Prowizoryczny sędzia wpadł na środek równie prowizorycznego ringu. Dopadł do Liana chwytając go za nadgarstek. Szarpnął jego rękę do góry ogłaszając zwycięzcę pojedynku. Li odsunął się. Rozejrzał się wokół, patrząc po wszystkich zebranych wokół twarzach. Jedni zdawali się zadowoleni odbierając swoje wygrane zakłady, inni wręcz przeciwnie, opadli na plastikowe krzesła z rezygnacją oddając swoje pieniądze lub inne kosztowności na pokrycie strat. Potrząsnął głową jakby odganiał od siebie natrętną muchę, w rzeczywistości otrząsając się z nieprzyjemnych wspomnień. Dopiero teraz dotarły do niego wszystkie głosy, śmiech i ożywione rozmowy.
Ściągnął rękawice i odebrał swoją wygraną po czym zszedł z ringu. Odszedł na bok wrzucając pieniądze do sportowej torby. Sięgnął po butelkę z wodą, z której pociągnął spory łyk. Opłukał też twarz, którą zaraz wytarł ręcznikiem ścierając ślady krwi i potu. Ktoś mu pogratulował, ktoś rzucił przelotne cześć. Przebrał się w suche spodnie, koszulkę i ciepłą bluzę. Był wykończony, ale opuszczając starą halę sportową czuł się lekki. Miał pustą głowę, lekki uśmiech na twarzy, wyprostowane plecy. Pomimo zmęczenia, był zadowolony.
Wymierzał swoje własne ciosy. Trafne i właściwe. Przynajmniej w jego skromnej opinii.
Wszedł do mieszkania rzucając rzeczy w kąt. Zagotował wodę, która zaraz zalał plastikowy pojemnik z daniem instant. W międzyczasie wziął szybki prysznic. Gorąca woda rozluźniała mięśnie. Stanął przed lustrem patrząc na swoje odbicie. Rozcięty łuk brwiowy i siny nos z charakterystycznym zgrubieniem powstałym od wielokrotnego złamania. Uśmiechnął się sam do siebie na krótką wspominkę jednej z ostatnich nocy, gdy czyjeś smukłe palce przebiegły bo jego kościach, policzkach, brwiach. Jakkolwiek chciał, nie mógł sobie wybić tej konkretnej dziewczyny z głowy. Zagnieździła się w jego myślach, była tam zawsze na czele wszystkich innych rozwiązanych i nierozwiązanych spraw.
The dream.
Uderzał w worek bokserski. Jego ramiona poruszały się szybko i celnie. Kolana ugięte, nogi pracujące w energicznym tempie. Włosy opadały mu na czoło i kark klejąc się do spoconej skóry, na której błyszczał pot. W uszach miał słuchawki, z których płynęły głośne dźwięki dzięki którym jego serce pracowało szybko, ale spokojnie. Powtarzał w głowie jak mantrę, szybkość, precyzja oraz spokój.
Garda. Cios prosty prawy, lewy prawy. Przysiad. Prawy sierpowy, lewy sierpowy. Unik. Kolejny prosty. Ręka zgięta w łokciu. Kąt zwarty pomiędzy ramieniem, a przedramieniem - dziewięćdziesiąt stopni. Cios z dołu.
Miał wykonać kolejny cios, gdy ktoś stanął po drugiej stronie worka przytrzymując go.
Wyciągnął słuchawki z uszu uspokajając przyspieszony oddech.
— Lian Meyer? — zagadnął go mężczyzna. Wysoki brunet o szerokich ramionach. Zaraz koło niego pojawił się drugi facet ubrany w marynarkę i eleganckie spodnie. Lian wcale nie krył swojego zaskoczenia, bo ta dwójka w ogóle nie wpisywała się w klimat starej siłowni.
— Tak. — odpowiedział sięgając z podłogi butelkę z wodą. Ściągnął jedną z rękawic i pociągnął łyk chłodnego napoju. — Mogę w czymś pomóc? — zapytał przyglądając się uważniej nieznajomym.
— Jesteśmy zainteresowani podjęciem współpracy. Mike Bout, jestem właścicielem klubu bokserskiego, a to Royce Brock, mój menedżer i… łowca talentów, że się tak wyrażę. — Lian nie krył swojego zaskoczenia. Kompletnie nie spodziewał się, że ktokolwiek ze świata boksu zawodowego zwróci na niego uwagę. Uścisnął dłonie obu mężczyzn przeskakując spojrzeniem to z jednego to na drugiego.
— Miałem przyjemność oglądać kilka twoich nieoficjalnych walk. Jesteś dobry, trzeba cię oszlifować i może będziesz bardzo dobry. — wyjaśnił krótko Royce, a Lianowi przeleciało przez głowę setki skrajnie różnych myśli począwszy od tego, że ta rozmowa to nieśmieszny żart i ktoś zaraz wyskoczy zza rogu krzycząc ukryta kamera!
— Ale nie mam nawet wyrobionej licencji. — wtrącił, bo dobrze wiedział, że przejście na zawodowstwo nie było tak proste jak mogło się niektórym wydawać. Trzeba było przejść wiele kroków, których nie dało się przeskoczyć, nie było żadnej drogi na skróty, która z dnia na dzień zrobi z ciebie zawodnika światowej sławy.
— Wiemy. Nasz klub jest w sekcji. Słuchaj, to może być szansa dla ciebie i okazja dla nas. Chcemy cię sponsorować i dołączyć do teamu. Krótka piłka. Zainteresowany? — Czy był zainteresowany? Mało powiedziane. Choć nie chciał wyjść na naiwniaka, to mogło okazać się spełnieniem jego marzeń, szansą jedną na milion. Nie mógł kręcić nosem i wybrzydzać. Od zawsze tego chciał żeby ktoś go zauważył i dał możliwość pokazania sią, sprawdzenia. Był gotowy na wiele, by pokazać, że nie było to tylko głupawe, nastoletnie marzenie, że się nie mylił i nie zmarnował czasu tak jak niektórzy sądzili.
— Pewnie. — odpowiedział szybko, z ekscytacją wyraźnie pobrzmiewającą w głosie.
____________________
Wszystkim, którzy przebrnęli przez to coś powyżej gratuluję i dziękuję za poświęcony czas! Mam nadzieję, że nie był tak do końca zmarnowany xd Być może pojawią się kolejne części, ale wiadomo jak to bywa z weną ;> W tytule: BTS.
Serce mi krwawiło, czytając pierwszą część. Biedny Lian. Żadne dziecko nie powinno przechodzić przez coś takiego.
OdpowiedzUsuńPięknie napisane, czytało się trochę za szybko :D Chyba trzeba będzie napisać kolejną część, co Pani na to?
No i oczywiście na Pana Boksera czeka świętowanie z pewną konkretną dziewczyną! Niech ona się tylko dowie! :D
Szampejn będzie dopiero po wygranej! <3
UsuńJa też się zgodzę, że pierwsza część opowiadania ruszyła również i moje serduszko! Biedny Liam, ale mam nadzieję, że wszystko u niego będzie dobrze. No i czekam na kolejną część! <3
OdpowiedzUsuńDzięki! To teraz trzymamy kciuki żeby wena kapryśna nie była xD
UsuńUwielbiam smutne historie a ta zdecydowanie trafiła w mój gust. Bierny Liam, to co musiał przeżyć jest straszne! Dobrze, że finalnie skończyło się to dla niego dobrze a przynajmniej z tej perspektywy. Oby więcej takich opowieści! :3
OdpowiedzUsuńCo nas nie zabije to nas wzmocni? Czy jakoś 😅
UsuńDziękuję!
Spotted: Kiedyś już Wam pisałam, że Manhattan wprost uwielbia przepisywać na nowo historię Kopciuszka... Bo komu choć odrobinę nie zmięknie serduszko podczas śledzenia losów człowieka, który nie mając nic (za wyjątkiem kilkuletniego nazwiska), wybił się na sam szczyt? Co prawda, zawsze pozostaniemy po dwóch stronach barykady, choć zerkać będziemy dużo życzliwszym okiem. W moim przypadku bardzo życzliwym. Bo tak się składa, L, że na Tobie lubię wzrok zawiesić. Pewnie nie muszę nikomu przypominać, że w tym sporcie liczy się balans... Szczególnie, gdy na dwóch szalach może wylądować kariera i miłość. Rocky, jak tam Twoja równowaga?
OdpowiedzUsuńbuziaki,
plotkara 💋
@li.m: tak się składa, że bardzo dobrze, dziękuję P!
UsuńJak najbardziej zgadzam się ze wszystkim wypisanym wcześniej. Przy pierwszej części aż się serce kraja, wyobrażając sobie, że coś takiego mogło spotkać dziecko. Byleby Lianowi teraz kariera bokserka szła wyśmienicie i z przyjemnością oczekuję więcej takich przyjemnych lektur 💪
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie! Cóż, my autorzy lubimy uprzykrzać życie naszym postaciom, więc nie mogło tu być wyjątku :D
UsuńZawsze szkoda młodych osóbek źle doświadczonych przez los... Ale z drugiej strony jaka to przyjemność rzucać tym postaciom kolejne kule pod nogi! Buahahah *devil elmo gif* Najważniejsze, że na końcu wszystko gra i buczy. Ja tam lubię American Dream stories!
OdpowiedzUsuńMy autorzy jesteśmy takimi wielkimi paskudami pod tym względem xD
UsuńDzięki za komentarz!
Paskudnie życie potraktowało Liana, ale końcówka sprawiła, że lekko się uśmiechnęłam. Czyżby i do niego uśmiechnęło się szczęście? Na to wygląda i zapowiada się, że o Meyerze jeszcze świat usłyszy. Przestanie w końcu być taki anonimowy. ^^ Przyjemnie się czytało, jakkolwiek to nie brzmi przy tak nieciekawym i niełatwym temacie. Czekam na więcej, a kolejne informacje będę wyciągać za pomocą Fabiana. ;>
OdpowiedzUsuńHaha to jest nasze hobby, dręczenie postaci :D
UsuńA Fabian dostanie informacje z pierwszej ręki!
W żadnym wypadku nie powiedziałabym, że męczyłam się, czytając Twój tekst. Ba, wręcz przeciwnie, według mnie urwałaś go w najlepszym momencie, by wzbudzić jeszcze większe zainteresowanie historią Liana. W parę chwil przemienić się z zastrachanego dzieciaka w osobę, której pasja pozwala sięgnąć po sławę, to się nazywa olbrzymie szczęście. Oby tylko teraz kapryśna Fortuna się od niego nie odwróciła.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa! Cieszę się, że tekst przypadł do gustu :)
UsuńFortuna bywa zmienna i zobaczymy jak to będzie w tym przypadku, ale znając nasze autorskie zapędy to może być bardzo różnie ;>