Siedziała wyprostowana przy stole tępo wpatrując się w kieliszek wypełniony
białym winem.
Słowa wypadające z ust towarzyszących jej osób wpadały jednym uchem, a
wypadały drugim. Kompletnie nie zwracała uwagi na temat rozmów. Odganiała od
siebie niechciane uczucia niczym natrętne muchy, które w lecie zawsze
uprzykrzały życie. Wracała wspomnieniami do ulubionych wakacji, do miłych
chwil, które sprawiały, że zawsze uśmiech wkradał się na jej twarz. Tym razem
to nie zadziałało.
Nie miała, dokąd uciec. Nie miała, jak stąd uciec.
Matka Cornelii, Evelyn, naciskała, aby koniecznie dziś była obecna na
kolacji w towarzystwie starych znajomych. Tego rodzaju spotkania nie były dla
blondynki niczym nowym. Wręcz było oczekiwane od niej to, że będzie
towarzyszyła im podczas tego rodzaju spotkań, kiedy to gdy rodzice będą mogli
chwalić się sukcesami swoich dzieci oraz swoimi własnymi. Mieli w końcu czym.
Zarówno Cornelia, jak i Ethan radzili sobie naprawdę dobrze. Starszego brata
dziś jednak brakowało, jednak wewnętrznie wiedziała, że nawet jego obecność nie
sprawiłaby, że poczułaby się chociaż minimalnie lepiej. Żołądek jakby mocniej się ścisnął, gula w gardle powiększyła, a w usta
wyschły. Sięgnęła po kieliszek z winem, licząc na to, że kolejne procenty w jej
organizmie sprawią, że znajdzie w sobie więcej odwagi. Nic takiego nie miało
miejsca, poczuła się gorzej. O wiele gorzej. Musiała stąd wyjść. Uciec. Zrobić
cokolwiek, byle tylko nie spędzać więcej czasu w towarzystwie tych ludzi. Czuła
na sobie to spojrzenie. Nie mogła nic zrobić, nie miała za kim się
schować. Po swojej lewej stronie miała matkę, która zdawała się nie zwracać
uwagi na to, jak bardzo nieobecna na kolacji jest jej córka. Natomiast po
swojej prawej miała Daltona Bransona. Znajomego, bo przyjacielem nie mogła go
nazwać, z dzieciństwa. Spędzali ze sobą wiele czasu, ich rodziny przyjaźniły
się od zawsze. I mimo, że pałali do siebie sympatią to nigdy tak naprawdę nie
zbliżyli się do siebie na tyle, aby zostać bliskimi przyjaciółmi. Wspólne
wakacje w Connecticut nie były niczym zaskakującym, tak samo nikogo nie
zaskoczyło, gdy ojciec Daltona, Ralph Branson zaprosił całą rodzinę Watson, aby
spędzili razem z jego żoną oraz synem dwa tygodnie na prywatnej wyspie na
Karaibach. Dwa tygodnie rodzina Watson spędziła w raju. W tym samym czasie
Cornelia spędzała dwa tygodnie w piekle modląc się o to, aby koniec w końcu
nadszedł. Nie mogła znieść obecności Bransonów w penthousie rodziców. Faktu, że
siedzieli przy tym samym stole, przy którym jadała posiłki, że uśmiechali się i
żartowali z jej rodzicami.
Mimo iż blondynka starała się nie zwracać uwagi na to, co działo się
dookoła niej i skupiała się głównie na swoim talerzu to nie umykały jej
prowadzone przy stole rozmowy. Rosamund Branson paplała jak najęta o nowym
jachcie i o tym, jaki jest przestronny, piękny i nosił jej imię, więc musiał
być wyjątkowy. Temat podchwycił jej mąż wtrącając coś o tym, że Watsonowie
koniecznie muszą go obejrzeć. Było to ciche zaproszenie do siebie, które
ochoczo rodzice dziewczyny przyjęli. Dalton, podobnie do Cornelii, wydawał się
być wyłączony z rozmowy. Wlepiał wzrok w swój telefon, który trzymał pod stołem
i uparcie z kimś pisał od kilkunastu minut. Prędzej włożę szpilki z zeszłego
sezonu niż pojadę tam z wami. Nie powiedziała jednak niczego.
Przez następne dwie godziny Cornelii towarzyszył sztuczny, wyuczony na
pamięć uśmiech i chęć wyskoczenia przez balkon.
§
21 Maja 2023
Co ja tutaj robię? Po co ja tu przyszłam?
Zacisnęła usta i wpatrywała się w zaparkowane auto przed sobą. Mogła
jeszcze się wycofać i wrócić do swojego apartamentu. Tylko po co? Nie miała
zaplanowanej żadnej wielkiej imprezy, a tego wszyscy od niej oczekiwali. Ludzie
czekali na zaproszenie na magiczne dwudzieste pierwsze urodziny blondynki. Sama
długo na to czekała, a po całym tygodniu chęci na cokolwiek dawno jej opadły.
Wrzucała na relację stories od osób, które oznaczały ją u siebie życząc
wszystkiego najlepszego, klub na imprezę urodzinową miała dawno wybrany i
cholernie chciała je urządzić. W końcu mogła zmienić prawo jazdy na takie,
które nie będzie od razu krzyczało mam mniej niż dwadzieścia jeden lat.
Była w końcu dorosła. Tymczasem siedziała w aucie na Brooklynie i
szukała pocieszenia w miejscu, gdzie nikt nie spodziewałby się jej znaleźć.
Adres Franka znała na pamięć, choć była u niego zaledwie parę razy.
Zdarzało się, że czasami, gdy ją woził po drodze zgarniał swoje dzieciaki i
odstawiał je na miejsce pracy swojej małżonki. Nie miała nigdy nic przeciwko
temu, choć nie należała wcale do osób, które przepadają za towarzystwem dzieci.
Jego były inne. Zaciekawione limuzyną, zafascynowane wręcz. Kiedy pierwszy raz
je spotkała nie wiedziała, jak ma się zachować. Dzieciaki same chyba nie do
końca wiedziały, jak powinny na nią reagować. Daisy miała dziesięć lat, a
Scarlett dwanaście. Może nie były wcale małymi dzieciakami, ale to wciąż były
dzieci, z którymi nie umiała rozmawiać. Koniec końców słuchała o ich koleżankach, o
ulubionych bajkach, a Scarlett wyjątkowo mocno zainteresowała się tym, czym
Cornelia się zajmowała i z dumą oświadczyła, że chciałaby być taka jak ona. Nie
musiała widzieć miny Franka, aby wiedzieć, jak niezadowolony z tego powiedzenia
był. Znał ją lepiej niż wszyscy ludzie razem na Upper East Side razem wzięci,
słyszał więcej sekretów niż sobie tego życzyła, a jednak był przy niej i
wspierał na swój własny sposób. Jeśli miałaby wskazać osobę, której ufa to bez
wahania wskazałaby na Franka. Umowa o poufności, którą podpisał nie miała z
zaufaniem akurat nic wspólnego. Aczkolwiek na swój sposób pomagała i upewniała
ją w przekonaniu, że nie wygada nikomu powierzonych mu tajemnic.
Wygłupiła
się przyjeżdżając tutaj. Miała już odjeżdżać, kiedy jednak coś ją tchnęło, aby
z samochodu wysiąść. Jak na autopilocie zabrała torebkę, telefon i wolnym
krokiem ruszyła w stronę schodów. Rozejrzała się jeszcze w poszukiwaniu kogoś,
kto mógłby ją tu rozpoznać, ale przechodzący ludzie zupełnie nie zwracali na
nią uwagi. Każdy skupiony był na sobie. Miła odmiana.
Stojąc przed
drzwiami wahała się jeszcze przez kilka sekund. Aż w końcu sięgnęła dłonią do
dzwonka. Będąc na zewnątrz słyszała melodię, która oznajmiała domownikom
przybycie gościa. Bardzo niespodziewanego. Liczyła na to, że będzie w domu.
Była niedziela, gdzie miałby być, jak nie w domu? Sekundy oczekiwania na to, aż
ktoś w końcu otworzy drzwi ciągnęły się w nieskończoność. Aż w końcu się
uchyliły, a blondynka dostrzegła znajomą twarz swojego kierowcy. W pracy zawsze
prezentował się elegancko. Wyprasowana marynarka, śnieżnobiała koszula i
ułożone włosy. Nie miała okazji widzieć Franka nigdy w domowym wydaniu, które
odbiegało od tego do czego była przyzwyczajona.
— Cordelia,
witaj. — Mężczyzna uśmiechnął się grzecznie. Był wyraźnie zaskoczony jej
obecnością i ani trochę mu się nie dziwiła. — Wszystko w porządku? Nie powinnaś
się szykować na wieczór?
— Zdążę się
przygotować. — Przecież nie musiał wiedzieć, że zrezygnowała z imprezy i z ważnych
powodów przełożyła ją na kolejny tydzień. — Mogę wejść? Ja… właściwie nie
wiem, dlaczego tutaj przyjechałam, ale pomyślałam, że może mogłabym chwilę z
tobą posiedzieć?
Widziała
zmieszanie na jego twarzy i najprawdopodobniej właśnie szukał dobrej wymówki,
aby nie wpuszczać jej do środka. Być może by mu się to udało, gdyby nie młodsza
z córek, która pojawiła się nagle przy ojcu i oznajmiła każdemu domownikowi, że
właśnie mają gościa.
— Wejdź,
właśnie kończyliśmy obiad. Ale z Lorelei mogłaby ci odgrzać.
Proponował,
chociaż dobrze wiedział, że i tak odmówi.
— Nie jestem
głodna, dziękuję.
Byłoby
prościej, gdyby nie było dziewczynek i jego żony. Mogłaby wtedy spokojnie z nim
porozmawiać, a raczej pomilczeć. Cordelia niekoniecznie miała ochotę na
rozmowy. Potrzebowała jego towarzystwa. Mógł jej dziś mówić o wszystkim i
słuchałaby z zainteresowaniem. Wiedziała, że lubił wędkować, ale na samą myśl
przechodziły ją nieprzyjemne dreszcze. Ryby ją brzydziły. Były śliskie i
nieprzyjemnie pachniały. Jak ktokolwiek mógł je lubić?
Frank
zaprowadził ją do salonu, gdzie pierwszą osobą, którą spotkała była Lorelei.
Kobieta była chyba w jeszcze większym szoku niż Frank. Żadnemu z nich nie mogła
się dziwić. Przecież nie powinno jej być w tym miejscu. Kończyła dwadzieścia
jeden lat i od rana powinna żyć wieczorną imprezą. Tymczasem była na
Brooklynie, imprezy nie było i nie wiedziała czy za tydzień będzie miała na nią
ochotę i… I było jej z tym zaskakująco dobrze.
— Co za
niespodzianka. — Pierwsza odezwała się żona Franka. — Proszę, usiądź. Przynieść
wam coś? Kawę, herbatę, wodę czy może jakiś napój?
— Wodę
wystarczy, dziękuję.
Zajęła
miejsce na kanapie, a Frank fotel obok. Pierwsze minuty były niekomfortowe,
choć w aucie rozmawiali ze sobą często i długo. Nigdy jednak w jego domu. Czuła
się tutaj dziwnie, jakby niechciana, co było zupełnie zrozumiałe. Atmosferę
oczyściły dziewczynki, które pojawiły się błyskawicznie na dole. Nie zdążyła
powiedzieć mu po co tutaj przyszła. Została natychmiast wciągnięta w rozmowę z
Samanthą, która zaczęła dopytywać o torebkę z Chanel. I to był temat, w którym
Watson czuła się dobrze. Nawet nie zwróciła uwagi, w którym momencie przeszła z
siedzenia na kanapie do rozgoszczenia się na puchatym dywanie i grania w
Monopoly z całą czwórką oraz białym maltańczykiem o imieniu Barry, który uznał,
że kolana dziewczyny będą najwygodniejszym miejscem. Na stoliku poza grą
pojawiły się ciasteczka, napoje i herbata, choć prosiła jedynie o wodę. To było
tak zwyczajnie nudne popołudnie spędzone w gronie ludzi, których na dobrą
sprawę nie znała, że poczuła się tak… przeciętnie.
Gra toczyła
się dalej. Musiała powstrzymać się parę razy od komentowania, kiedy Daisy
wyraźnie przegrywała, a rodzice dawali jej fory, pozwalali nie płacić za pobyt
na ich polach czy wyciągali z banku dodatkowe banknoty, jeśli jej brakowało.
Zamiast niej, komentowała to Samantha i narzekała, że grają nie fair. Spędzili
na grze dobre kilka godzin, nim w końcu ostatecznie przyznano wygraną starszej
z dziewczynek. Było jej niemal głupio, że to nie ona wygrała, ale przecież nie
mogła się wykłócać o wygraną z dwunastolatką, prawda? Posprzątała grę razem z
dziewczynkami, które uparły się, aby pokazać jej swoje pokoje. Zmieszana,
początkowo chciała zrezygnować, ale zachęcona przez Franka podążyła na górę za
córkami mężczyzny.
To była dość
abstrakcyjna sytuacja.
Nigdy
wcześniej żadne dziecko nie pokazywało jej swojego pokoju. Dzieci raczej
trzymały się od niej z daleka, a ona z daleka od nich. Doświadczenie było
dziwne, a jednocześnie całkiem przyjemne. Daisy miała ogromną kolejkę lalek.
Dokładnie takich samych, którymi swego czasu bawiła się Cordelia, kiedy była
młodsza i posiadała sporo pluszowych zwierzątek. Pokój Samanthy był za to
dojrzalszy i na pierwszy rzut oka nie pasował jej do dwunastolatki. Dostrzegła
zdjęcia znajomych sobie celebrytów, którzy okazali się crushami
dziewczynki, trochę kosmetyków. Ale nie kojarzyła kompletnie marek i z góry
uznała, że pewnie są tymi tańszymi, na które i tak nie zwróciłaby większej
uwagi. Ich dom i pokoje odbiegały od tego do czego była przyzwyczajona. Na
piętrze znajdowały się trzy pokoje i łazienka, były klaustrofobicznie małe i
blondynka przyłapała się na myśli, że jej sypialnia w połączeniu z garderobą
zajmowały nieco więcej miejsca niż cała ich przestrzeń na górze. Na swój sposób
to było niesamowite dostrzec, jak inni ludzie żyją na co dzień. Tacy, którzy
nie mają takich przywilejów, jakie posiadała Cornelia.
— Zostawię
was na chwilę, dobrze? Muszę porozmawiać z waszym tatą, ale obiecuję, że
jeszcze kiedyś przyjdę.
— Na pewno? —
Daisy spojrzała na nią wielkimi, zielonymi oczami. Z jakiegoś powodu to
sprawiło, że się uśmiechnęła.
— Na pewno. —
Obiecała. I nie kłamała, o dziwo. Mimo, że dalej czuła się niekomfortowo to
chciałaby się z nimi jeszcze kiedyś zobaczyć. Mogło być ciekawie.
Siostry
zostały na górze, a ona skierowała swoje kroki na dół. Powinna się zbierać, ale
zanim wyjdzie naprawdę musiała porozmawiać z Frankiem. Dalej nie wyjaśniła mu
co tutaj robi, a wiedziała, że czekał na wyjaśnienia. Salon, w którym spędziła
ostatnie kilka godzin, znajdował się blisko kuchni. Kiedy tylko weszła do
dziennego pokoju usłyszała podniesione głosy z kuchni, które cichły co jakiś
czas, jakby rozmawiające osoby nie chciały zostać usłyszane. Ciekawość wzięła
nad nią górę. Przystanęła w miejscu i uważnie zaczęła nasłuchiwać.
— Oszalałeś?
Wpuszczać ją do naszego domu? — Ton głosu Lorelei był ostry i zupełnie
niepodobny do tego, którego używała wcześniej podczas wspólnej gry.
— Nie
zapraszałem jej, wiesz o tym. Po co miałbym to robić?
Odpowiedzi
nie usłyszała, ale zirytowane westchnięcie już owszem.
— Jest na
górze z dziewczynami, skąd mam wiedzieć, że nie gada im głupot? Albo co gorsza
nie da im czegoś na spróbowanie? Co, jeśli któraś z dziewczynek otworzy jej
torebkę i znajdzie w niej coś, czego widzieć nie powinna? Albo co gorsza,
spróbuje jednego z jej cukierków?
— Nie
przyniosłaby tego do domu. Proszę, nie kłóćmy się teraz o to, dobrze?
— Skąd ta
pewność? Powiedziała ci? Nie udawaj głupiego Frank. Wszyscy wiedzą, że ona i te
jej całe towarzystwo bierze to gówno przy każdej możliwej okazji. Nie sądzę,
aby dziś było inaczej. Masz ją trzymać z dala od naszej rodziny, rozumiesz?
Odbierasz ją pijaną z imprez, wozisz o nieludzkich porach Bóg jeden raczy
wiedzieć w jakie miejsca. Toleruję to tylko dlatego, że jej ojciec dobrze ci
płaci, a my potrzebujemy pieniędzy. Ale jeśli jeszcze raz się tu pojawi,
przysięgam, że oboje tego wtedy pożałujecie. Powiedz jej, żeby już poszła. Jest
późno, a dziewczynki jutro mają szkołę.
Cornelia
zacisnęła usta i wyszła po cichu z salonu. Miała nie słyszeć tej rozmowy i
lepiej, aby myśleli, że niczego nie słyszała. Wróciła na górę chowając się na
kilka chwil w łazience. Dopiero w lustrzanym odbiciu dostrzegła szczegół, który
umknął jej wcześniej. Łzy błysnęły w oczach, ale nim zdążyły popłynąć po
policzkach starła je ostrożnie palcem. Uważała przy tym, aby nie naruszyć
tuszu. Powinna była posłuchać się swojego przeczucia i odjechać. Wrócić do
apartamentu lub przybrać na twarz jedną z wielu masek i udawać, że dobrze się
bawi na własnej imprezie urodzinowej. Spędziła w łazience kilka minut
doprowadzając się do porządku zanim zeszła na dół. Przybrała na twarz uśmiech.
Po raz
pierwszy ciężko było się jej uśmiechnąć, kiedy sytuacja nie pasowała do
wesołych min.
Dostrzegła
Franka i to, że on również założył maskę na twarz. Oboje coś przed sobą
ukrywali. W innej sytuacji uznałaby to za zabawne, teraz niekoniecznie było jej
do śmiechu.
— Powinnam
już lecieć, Frank. Przepraszam, że wpadłam bez zapowiedzi. Powinnam była cię
uprzedzić. Potrzebowałam dziś na chwilę twojego towarzystwa i dobrze się
bawiłam. Proszę, podziękuję Lorelei za wszystko.
W innej
sytuacji dałaby szybko do zrozumienia, że wie i wszystko słyszała. Jednak nie
dziś i nie przy Franku. Na swój sposób go potrzebowała. Miała swoje
podejrzenia, że gdyby zarówno Frank i Lorelei dowiedzieli się o tym, że ich
podsłuchała to mężczyzna mógłby zrezygnować z pracy. Był jej i nie
zamierzała go tak łatwo oddawać.
— Mam coś
dla ciebie, Nel. Poczekaj jeszcze chwilę, dobrze?
Skinęła
głową, choć nie spodziewała się od niego niczego. Na te parę godzin zdążyła
zapomnieć, jaki był dzień i było jej z tym całkiem dobrze. Mężczyzna wrócił po
niemałej minucie z pudełkiem w kolorze pudrowego różu.
—
Wszystkiego najlepszego. To od nas wszystkich, ale proszę, otwórz później. A
jutro dasz mi znać, jak ci się spodobało.
Wahała się
czy powinna je przyjąć, ale ostatecznie odebrała je z delikatnym uśmiechem i
podziękowała. Zaskoczyło ją to, jak ciężkie pudełko było.
— Jutro masz
płatne wolne. Nie będę cię potrzebowała.
Lorelei ani
dziewczynki nie przyszły jej pożegnać. Do drzwi odprowadził ją Frank, jeszcze
coś mówiąc o dzisiejszym dniu. Pożegnała go uśmiechając się delikatnie. Czuła
na sobie jego spojrzenie, gdy już siedziała w samochodzie. Dopiero, kiedy
odpaliła auto zniknął za drzwiami.
§
Niedbale
zrzuciła szpilki w przedpokoju.
W
apartamencie panowała ciemność, unosił się zapach środków do czystości – co
przypomniało jej o tym, aby po raz kolejny upomnieć Olgę, aby się go pozbyła po
sprzątaniu. Nie potrzebowała światła, aby przejść do salonu. Usiadła na
kanapie, a prezentowe pudełko położyła obok siebie. Cisza była dobijająca. Była
tutaj zupełnie sama i to na własne życzenie, chociaż czy zaproszone na
przyjęcie urodzinowe osoby faktycznie byłyby tam dla niej czy dla darmowego
alkoholu, używek i kolejnej imprezy, o której zaraz uda im się zapomnieć? Całą
drogę do domu powstrzymywała łzy.
Obiad. On.
Lorelei. Obiad. On.
Lorelei. Obiad. On. Lorelei.
Wczorajszy
obiad, dzisiejszy wieczór. Przeszłość, która nie chciała się odczepić. Wszystko
to, o czym myśleć nie chciała pojawiło się na raz. Niechciane myśli, niechciane
wydarzenia. I ta beznadziejna samotność, która otaczała ją teraz z każdej
strony. Prawie chwyciła telefon, ale zrezygnowała z tego pomysłu prędko. Nie
mogła do niej zadzwonić. Teraz się w końcu nie lubiły. A raczej to ona nie
lubiła jej i wątpiła, że nawet słysząc łamiący się głos Cordelii, Octavia nie
byłaby skłonna jej wysłuchać.
Poradzi
sobie sama. Jak zawsze, przecież to potrafi.
— Weź się w
garść, Watson — powiedziała do siebie. Starła łzy z policzków. Przecież nie
będzie płakać nad swoim losem, prawda? Nie będzie tą żałosną dziewczyną, która
użala się nad sobą. Mogła dalej wyć albo się ogarnąć. Chęć na to pierwsze była
większa, ale nie skończy urodzin w taki sposób.
Zapaliła
lampkę przy sofie, aby otworzyć prezent i zobaczyć jego zawartość. Ostrożnie
zdjęła pokrywkę od razu odkładając ją na bok. Rozłożyła ozdobny papier na bok.
Najpierw dostrzegła kartkę urodzinową, parę niewiele znaczących drobiazgów, ale
to to, co znalazła pod nimi było ważniejsze.
Z
delikatnością wyjęła książki z tekturowej oprawy. Kolorowe zwierzątka
przykuwały uwagę, ale to nie opakowanie było dla niej ważne. Zacisnęła usta z
czułością wręcz przyglądając się czterem książkom. Ostrożnie wyjęła tę z małym,
złotym niedźwiadkiem na grzbiecie.
— Pamiętał.
Tytuł oraz cytat w notce zasponsorowany został przez Taylor Swift, a reszta to moja zasługa. Wytrwałym gratuluję i dziękuję za przeczytanie — w nagrodę dostaniecie po buziaku 💋. Trochę się rozpisałam, ale wena przygrzała i szkoda było nie skorzystać. Nel ma dużo do opowiedzenia i być może w przyszłości to i owo zainteresowanym opowie.Buźki!
Wreszcie, WRESZCIE, świat dookoła się uspokoił, a ja znalazłam czas, by przeczytać notkę… i jestem kompletnie zachwycona. Chociaż przy okazji jest mi też jakoś smutno, jakoś nostalgicznie, jakoś nieswojo. Najchętniej przytuliłabym Nel – Ellie może zrobić to za mnie – no i czekam na jakieś konkrety, wyjaśnienia, halo? Ja jestem tym zainteresowanym, opowiadaj!
OdpowiedzUsuńEllie Ch., Mia Loren
Ślicznie dziękuję za przeczytanie. 🥰 I miło mi ogromnie, że mogłam kogoś tym zachwycić. Przy pisaniu miałam sporo wątpliwości, bo jednak przedstawiłam Nel z innej perspektywy. Jej przytulanie na pewno bardzo by się przydało, ale myślę, że nie powiedziałaby tego na głos. 🥲 Ale niech Ellie próbuje! 🥰
UsuńZerkałam i zerkałam, ale w końcu znalazłam czas, aby przeczytać od deski do deski, i powiem Ci, że jestem zachwycona! Historia Cornelii tak mnie wciągnęła, że w sumie było mi smutno, jak się okazało, że to już koniec! A poza tym, teraz mam więcej pytań niż odpowiedzi... Co się wydarzyło na tej wycieczce, że dziewczyna tak nienawidzi Bransonów? Czy z Frankiem łączy ją coś wincy (yes, plis, plis, plis, podoba mi się ten romans)?? O co chodzi z tymi książkami??
OdpowiedzUsuńNo tak w dużym skrócie -- poproszę o part II, III, IV, no i może nawet V (i tak do dziesięciu)!!! Bardzo mi się podobało 🖤🖤🖤
Łiiii. 🩷 Dziękujem za przeczytanie i kolejna zachwycona osóbka do kolekcji. Miiiiiło. 🩷 Wydarzenia z wycieczki to tajemnica! Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, ale mogę Ci zdradzić, że przed nią działo się też wiele. Z Frankiem miała ją łączyć platoniczna relacja, ale chyba mnie z White namówicie na coś więcej ._. Się zobaczy, once a homewrecker, always a homewrecker czy jakoś tak. 🥲🩷
UsuńTak mi miło po tych komentarzach, że nie będę miała wyjścia i z kolejną częścią trzeba będzie przyjść. 🩷
Jak ja się cieszę, że namówiłam Cię kiedyś na siostrę Ethana i dziś jest naszą blogową ulubienicą <3 Nie będe oryginalna, kiedy powiem, że chcę więcej! Zwłaszcza, że ciekawi mnie, jaki sekrecik łączy ją z kierowcą, czyżby jakiś romans? Biedna ta nasza Nel, mam ochotę ją utulić, ciągle gdzieś obrywa i nie może znaleźć bezpiecznej przystani, trzymam kciuki, aby w końcu poczuła się naprawdę kochana i potrzebna. Czekam na kolejne części, nie każ nam długo czekać <3
OdpowiedzUsuńI bawię się z Nelcią wyśmienicie do tej pory. Tylko nie rozumiem czemu Ethan wziął manatki i się spakował do archiwum, co? 🤬 Nie żebym namawiała, ale nie masz psychy do niego wrócić. 😏
UsuńNo i kolejna co by romansik chciała! Nie ma! XD Ja wiem, że to dostarczy wam ploteczek i dramatów, ale aby kolejną rodzinę rozbijała... odetchnąć sobie laska nie może. 🥲 Może ten rok będzie dla niej bardziej szczęśliwy i jakaś bezpieczna przystań się znajdzie, a jak nie to będzie jeszcze gorsza. XD
blogowa ulubienica ojejkujej🥹🩷