24.12.2022
Niechętnie wychodził do pracy, bo w listopadzie podczas przygotowywania grafiku na grudzie wyraźnie zaznaczył, że chce mieć wolny dzień przed świętami i po świętach, biorąc w zamian zmianę w sylwestra. Wszystko było uzgodnione i nikt nie miał nic przeciwko, aż do dwudziestego trzeciego grudnia, kiedy to szef zadzwonił do niego po ósmej wieczorem oznajmiając, że John się rozchorował i to właśnie Blake musi pojawić się w sklepie, aby ten mógł być otwarty.
Oczywiście nie powiedział głośno, co o tym myślał. Nie zależało mu konkretnie na tej pracy, ale obecnie nie mógł i przede wszystkim nie chciał zaprzątać sobie głowy bzdurami. Poszukiwania nowej pracy tym właśnie w danej chwili dla niego były. Dlatego przełknął przekleństwo i wzdychając oznajmił, że zjawi się w pracy
O poranku z wielką niechęcią otworzył oczy i sięgnął po telefon, chcąc wyłączyć budzik, zanim ten obudzi śpiąca obok dziewczynę. Przetarł leniwie oczy i wzdychając podniósł się do pozycji siedzącej najciszej, jak tylko potrafił. Blake wątpił, aby w wigilię Bożego Narodzenia były tłumy akurat w sklepie z narzędziami. Gdyby to on był szefem, zdecydowałby się po prostu nie otwierać tego dnia biznesu, dając w ten sposób wszystkim pracownikom wspaniały prezent w postaci wolnego. Wolałby to zamiast te marne karty podarunkowe z możliwością wykorzystania w konkretnej sieci sklepów. Chciał znaleźć dodatkowy prezent dla Willow, bo szkoda, aby pieniądze z karty przepadły, ale nie było nic, co nadawałoby się w jego mniemaniu dla Mahoney.
Spojrzał na dziewczynę, uśmiechając się przy tym, a następnie nachylił się nad nią i odnalazł ustami jej wargi, składając na nich delikatny pocałunek, aby jej nie zbudzić niepotrzebnie. Kiedy poruszyła się, wcale się nie odsunął. Ułożył dłoń na jej głowie i delikatnie pogłaskał.
— Śpij, kochanie — szepnął, przyciskając wargi do jej skroni — lecę do pracy.
Odsunął się od łóżka i skierował kroki do łazienki, gdzie pospiesznie doprowadził się do porządku. Zimny prysznic był dobrym pomysłem na rozbudzenie i dodanie sobie energii, której zdecydowanie brakowało mu tego dnia.
Nie spóźnił się do pracy, otworzył sklep przed czasem i przygotował się na rozpoczęcie roboczego dnia. Był pewien, że nie będzie dużego ruchu, ale w zasadzie to dobrze. Będzie mógł skupić się na swoim życiowym celu. Zemsta od dawna była tym, co go napędzało. Związał się z Willow i naprawdę kochał tę dziewczynę, ale wiedział, że dopóki nie zamknie porządnie drzwi przeszłości, nie będzie potrafił całkowicie się jej oddać i koncentrować w pełni na ich wspólnej przyszłości. Naprawdę tego chciał. Móc odciąć się od wszystkiego, co miało miejsce w Waszyngtonie. Beth i Daisy zawsze będą w jego sercu, były jego rodziną. Były wszystkim, co miał. Wiedział, że dopóki nie pozbędzie się człowieka, który zabił jego żonę i córkę, nie będzie umiał spokojnie budować tej przyszłości, na której tak bardzo mu zależało.
Willy… Znał ją, co prawda jeszcze w Waszyngtonie, więc powiedzenie, że chciał się w zupełności odciąć od tego miasta było nie do końca prawdziwe. Nigdy nie myślał o niej w kontekście ulokowania swoich uczuć w jej osobie. Była młodszą siostrą partnera z pracy. Była młodszą siostrą człowieka, który zniszczył jego życie, ale… Nie była przecież winna zbrodni brata. Teraz to wiedział, ale początkowo to dzięki niej chciał się dostać do Larry’ego. Za każdym razem, kiedy wracał myślami do tego, w jaki sposób ją potraktował, miał ochotę porządnie przywalić sobie prosto w twarz. Dziękował niemal każdego dnia niebiosom za to, że mu wszystko wybaczyła, że chciała go widzieć, że chciała właśnie z nim budować również swoją przyszłość. Ich wspólną przyszłość.
Skontaktował się jakiś czas temu z Darrenem – chłopakiem, którym mógł pomóc mu namierzyć Lawrence’a tak, aby ten się nie zorientował, że jest śledzony. Stary znajomy obiecywał, że do świąt ten temat powinien być załatwiony, jednak nadal się nie odzywał. Byli umówieniu, że to Darren odezwie się do Blake’a. Cisza z jego strony niesamowicie drażniła i jednocześnie wzbudzała w blondynie niepokój. Oczywiście, że do głowy przychodziły mu najgorsze z możliwych scenariuszy. Nie chciał wpakować Darrena na minę, ale nieprzerwana cisza sprawiała, że zaczynał obawiać się o znajomego. Co, jeżeli przydarzyły się kłopoty, a imię przyjaciela mógłby wpisać na listę osób, które zawiódł? Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wpatrywał się w niego uparcie, chcąc przywołać w ten sposób przychodzące połączenie. Nic takiego niestety się nie wydarzyło.
Był zaskoczony ruchem, kiedy wybiła godzina zamknięcia i odetchnął głęboko. Z ogromną radością ubrał czapkę i ciepłą kurtkę, aby następnie włączyć zabezpieczenia i zamknąć sklep. Po drodze do mieszkania zamierzał jeszcze odwiedzić Walmart. Wiedział, że Willy z pewnością nie miała mu za złe tego, że musiał iść do pracy – zwłaszcza, że to ona częściej była nieobecna ze względu na swoje studia i szpital – ale mimo wszystko chciał zrobić dla niej coś miłego. Wiedział doskonale, że dobre jedzenie do netflixa było tym, co zdecydowanie przypadnie jej do gustu i nawet, jeżeli chciałaby się boczyć, to długo tego robić nie będzie. Przez żołądek do serca, jak mówiło stare porzekadło.
Obładowany torbami, bo nie mógł się zdecydować, na co sam ma ochotę, stanął w końcu przed drzwiami mieszkania. Chwilę poszukiwał kluczy w kieszeni spodni, ale kiedy już chciał wsunąć klucz do zamka, dostrzegł, że drzwi są niedomknięte. Pokręcił z rozbawieniem głową. Schował klucze i schylił się, żeby podnieść torbę, którą musiał wcześniej odstawić.
— Skarbie, ja wiem, że chcesz się dorzucać do rachunków, ale na siłę ich zwiększać nie musisz — kopnął delikatnie drzwi, aby wejść do środka. Nie podobała mu się cisza, która mu odpowiedziała. Willow z pewnością nie zapomniałaby zamknąć drzwi, wychodząc. Nie była typem robiącym sobie długie drzemki w ciągu dnia, zwłaszcza, że wcześniej napisał jej wiadomość, że po pracy skoczy do sklepu i będzie maksymalnie godzinę później niż standardowo. — Willow? — Rzucił głośniej, odstawiając przy wejściu siatki. Rozejrzał się, ale mieszkanie wyglądało… normlanie. Momentalnie przełączył się na tryb agenta, gdy znowu odpowiedziała mu cisza. Powolnymi krokami podszedł do drzwi łazienki i otworzył je z wahaniem. Może zasłabła? Brała przecież na siebie tak dużo, o osłabienie i przemęczenie nie było trudno. Łazienka była jednak pusta. Wycofał się i ruszył w stronę pokoju dziennego, gdy rozdzwonił się jego telefon. Sięgnął pospiesznie dłonią po urządzenie, a widząc na wyświetlaczu imię Willow, odetchnął nim odebrał.
— Boże nie rób tak, wiesz jak się wystraszyłem? Nie zamknęłaś mieszkania, myślałem, że coś się stało. Gdzie jesteś, o której wrócisz? — Rzucił, nim zdążyła się odezwać.
— Cześć, Blake — usłyszał w odpowiedzi. Jednak to nie była Willow. Momentalnie pobladł, słysząc głos Lawrence’a. Wolną dłoń zacisnął mocno w pięść i wstrzymał powietrze. Milczał, czekając na dalsze słowa byłego partnera. Ten jednak milczał. Murphy wytężał zmysły, próbując usłyszeć cokolwiek po drugiej stronie, jednak poza oddechem Larry’ego i szumem, nie był w stanie rozpoznać nic więcej.
— Spróbuj ją tylko tknąć.
— Bo co? — Zaśmiał się złowieszczo — Zapomnisz o niej tak jak o kochanej Bethy i poszukasz sobie kogoś nowego? Szybko poszło, Blake. Myślałem, że żona i dziecko znaczą dla ciebie więcej. Że zrozumiesz, że masz się, kurwa, nie wychylać. Odwiedziłbym na twoim miejscu też Darrena. Był dobry, ale nie najlepszy. Gdyby tylko trzymał broń przy sobie… Ciekawe co powie jego mama, wierzyła, że przed nim długa przyszłość.
Murphy przełknął ślinę. Rozglądając się dookoła. Szybkim krokiem przeszedł do sypialni, podniósł materac łóżka i wyciągnął walizkę, w której trzymał broń. Była na swoim miejscu.
— Mów, czego chcesz — zażądał, powoli dostając się do swojej broni — nie uważasz, że powinniśmy to już dawno załatwić w cztery oczy? Szukałem cię, ale chyba boisz się spotkania. Takie odniosłem wrażenie. Jesteś tchórzem, Larry? — Mówił, przytrzymując telefon barkiem przy uchu.
— Wyślę ci lokalizację i godzinę.
Rozłączył się.
Blake rzucił telefon na materac, a sam zaczął przygotowywać się do wyjścia. Nie chciał, aby na liście znalazła się również Willow. Był wściekły, że Darren nie zachował największej ostrożności i popełnił jakiś błąd, który go wydał. Jeszcze bardziej wkurwiony był na siebie, że w ogóle poprosił go o pomoc. Zamierzał zgodnie z podpowiedzią Larry’ego odwiedzić mieszkanie znajomego, ale później. Najpierw musiał ocalić Willy. I wiedział, że nie może popełnić przy tym żadnego, najmniejszego błędu.
Kurwa, mógł jej dać broń wcześniej, a nie robić z tego prezent gwiazdkowy. Może wówczas nie wróciłby do pustego mieszkania.
W środku nocy, a przynajmniej myślała, że to środek nocy, obudziło ją ukłucie w lewym ramieniu. Drgnęła i będąc w półśnie, machnęła w powietrzu dłonią. Gdyby była przytomna, wiedziałaby, że to nie było ugryzienie komara, ale zamroczony umysł, wycieńczony po wielu godzinach nauki do egzaminu, nie dał jej szansy zweryfikować, czy to rzeczywiście był owad, czy może coś zupełnie innego. Nie czuła obok siebie ciepłego ciała Blake’a, więc przesunęła się na łóżku i obróciła, próbując w ten sposób go znaleźć. Rozchyliła jedną powiekę. Dziwne, zwykle po intensywnych sesjach kucia nie budziła się nawet na chwilę.
Rozejrzała się nieprzytomnie po sypialni i wstrzymała oddech, gdy jej spojrzenie padło na stojącą pod ścianą postać. Początkowo myślała, że to Blake. Że wstał po coś i teraz wracał do łóżka, ale nie dostrzegła charakterystycznych przydługich włosów sterczących w każdym możliwym kierunku. Im bliżej znajdowała się postać, tym wyraźniejsze stawały się jej kontury. W końcu pojawiła się na tyle blisko, że Willow bez problemu rozpoznała twarz. Mężczyzna pochylał się nad nią z zaciśniętymi wargami, ale na nią nie patrzył. Spoglądał na jakiś punkt za jej plecami i nawet będąc w takim stanie, między snem a jawą, brunetka bez trudu mogła dostrzec ziejącą z zielonych oczu nienawiść. Chorą, przejmującą, tak intensywną, że wręcz nieprawdopodobną. Przerysowaną, jakby wciąż śniła.
I doszła do wniosku, że rzeczywiście musiała śnić.
— Larry… — zdołała wyszeptać, zanim ponownie zapadła się w objęcia Morfeusza.
Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, ale kiedy obudziła się ponownie, nie czuła się ani trochę wypoczęta. Nie czuła pod głową miękkiej poduszki. Co więcej, nie znajdowała się w pozycji leżącej. Siedziała ze zwisającą do przodu głową. Ciemne włosy przesłaniały jej świat, ale nie miała siły się wyprostować i rozejrzeć. Zamiast tego powoli, bardzo powolutku, odnajdywała w sobie świadomość własnego ciała. Ręce miała związane za plecami i do czegoś przytwierdzone w taki sposób, że nie mogła nimi ruszyć. Kostki również coś przytrzymywało w miejscu. Pod plecami czuła twarde oparcie. Krzesło, siedziała na krześle.
Dalej. Do jej uszu nie docierały żadne dźwięki poza lekko chrapliwym oddechem. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, iż to ona wydaje z siebie taki dźwięk. Oczy miała zamknięte, więc nic nie widziała, ale do nosa wdzierała się nieprzyjemna woń pleśni i wilgoci. Drgnęła dopiero, gdy usłyszała coś poza swoim oddechem — jakby obok niej spływała woda.
Nie wiedziała, jak dużo czasu zajęło jej otworzenie oczu i rozejrzenie się po pomieszczeniu, w którym się znalazła. Jedyne źródło światła stanowiło niewielkie, zakurzone okienko tuż pod sufitem. Siedziała na krześle naprzeciwko drzwi. Ze ścian, na które padał niewielki snop dziennego światła, odchodziła farba i widziała spore zacieki od wilgoci. To by tłumaczyło smród. Po jej lewej wisiały rury, a po prawej stał regał z… Z czymś. Nie wiedziała z czym, bo było zbyt ciemno, żeby dostrzec szczegóły.
Nie chciała, by pierwszą myślą, jaka nawiedziła jej głowę było Kurwa, Blake, co ty znowu zrobiłeś? Dlaczego mnie tu zamknąłeś?, ale tak właśnie się stało. Już kiedyś to przecież przeżyła, choć nie w tak spartańskich warunkach. Z łatwością potrafiła przywołać z pamięci widok tamtego pokoju, swoich związanych rąk oraz nóg, a potem szyderczy uśmieszek widniejący na twarzy mężczyzny, którego teraz kochała, ale wtedy napawał ją przerażeniem.
To musiała być jakaś pomyłka. Albo nie wykonał prawidłowo ćwiczeń oddechowych, nie skupił się na bazowym wspomnieniu i pozwolił, by Remy przejął nad nim kontrolę, a teraz mścił się za to, że tak długo trzymali go w ryzach. Tak, to musiało być to, nie widziała innego wytłumaczenia. Nie pamiętała widoku Lawrence’a w sypialni, nie pamiętała ukłucia. Skupiła się wyłącznie na chorobie Blake’a. I zastanowieniu się, w jaki sposób sprowadzić go z powrotem, skoro nie mogła zbliżyć się do jego ciała. Remy wiedział co robi, kiedy ją związywał. Bliskość Willow była jedynym, co sprowadzało silniejszą osobowość z powrotem, bo Remy od niej stronił. Pamiętał rytuały, a to czyniło go niebezpiecznym.
Już otwierała usta, żeby wykrzyknąć imię Remy’ego, kiedy drzwi się otworzyły, zalewając ją sztucznym światłem. Zmrużyła powieki i odchyliła głowę, bardzo powoli łapiąc ostrość. Sylwetka stojąca w wejściu nie przypominała tej, którą znała na pamięć. Mężczyzna był podobnej budowy i wzrostu, ale brakowało mu kilku charakterystycznych cech, po których rozpoznawała Blake’a natychmiast.
Wniosek więc nasuwał się sam. To nie był Blake. Ani Remy.
A kiedy zrozumiała, kto przed nią stoi, poczuła, że oddech więźnie jej w gardle.
— Lawrence — zdołała wyszeptać, kiedy oczy przyzwyczaiły się do jasności. Jej brat powoli wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Przełknęła ślinę.
— Dzień dobry, Kwiatuszku — odezwał się śpiewnie, pokonując dzielącą ich odległość. Willow nie odrywała od niego spojrzenia, kiedy kucał, kiedy opierał głowę na jej udach i kiedy obejmował je ramionami. Jej oddech przyspieszył, a łzy zapiekły pod powiekami. — Wciąż pachniesz tak samo. Jak dom — zamruczał i wydał z siebie ciche westchnienie. Brunetka zacisnęła oczy. To tylko sen. To tylko pieprzony sen, z którego za chwilę się wybudzi.
— Co… — zaczęła i odchrząknęła. — Larry, dlaczego mnie związałeś? — zapytała, mając nadzieję, że granie głupiej ją uratuje. Blake ją znajdzie. Na pewno ją znajdzie. Do tego czasu musiała udawać, że jest po stronie brata.
Pod warunkiem, że Blake to wciąż Blake, odezwał się cichy głosik w jej głowie, który napełnił ją zwątpieniem.
— Bo niestety nie mogę ci ufać — odparł ze smutkiem i podniósł głowę, spoglądając prosto w jej oczy. Jego tęczówki miały taki sam kolor, tak samo jak włosy. To były jedyne cechy, które świadczyły o tym, iż są rodzeństwem. — Kazałem ci od niego odejść, a ty tego nie zrobiłaś — zauważył, przesuwając dłońmi po jej nogach, w założeniu uspokajająco. Nie miał pojęcia, że od tego dotyku chciało jej się rzygać. — Trzeba było mnie posłuchać, Willow. Bo teraz wszystko, co się wydarzy, będzie twoją winą — westchnął ze smutkiem i podniósł się, po czym podszedł do postawionego pod ścianą regału. Chwycił z niego coś. Broń charakterystycznie szczęknęła, kiedy ją przeładował. Dziewczyna przełknęła ślinę.
— Larry… Jestem twoją siostrą. Nie możesz mnie zabić — wyjęczała łamiącym się głosem.
Odpowiedział jej szyderczy śmiech, a Lawrence obrócił się na pięcie. Wsunął dwa pełne magazynki do kieszeni bojówek, a broń wcisnął do kabury zawieszonej przy pasku.
— Doprawdy? Czy myślałaś o tym, kiedy tak ochoczo jebałaś się z tym skurwielem? — zapytał i powoli sięgnął po kolejną rzecz. Rękawiczki. Willow odetchnęła głęboko, pragnąc uspokoić skołatane serce. — Zdradziłaś mnie, Willy. Zbratałaś się z kimś, kto chciał mnie zniszczyć. Z wrogiem — wycedził, wsuwając skórzany materiał najpierw na jedną, potem na drugą dłoń.
Nic nie mogła poradzić na chichot, który wypadł spomiędzy jej warg.
— Czy ty się słyszysz? — spytała, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie zabije jej. Nie zrobi tego. Jakkolwiek nienawidził Blake’a, z Willow wciąż łączyły go więzy krwi. Wychował ją. Spędzili ze sobą całe życie. — Jak możesz mówić, że to on chciał cię zniszczyć? Jezu, Larry, zabiłeś jego rodzinę! — zawołała rozpaczliwie, nie wierząc, że Larry naprawdę jest tak zaślepiony. — I za co? Za to, że to ty brałeś w łapę!
— Uważaj na słowa, Willow — warknął, ponownie się zbliżając. Chwycił ją za żuchwę, zmuszając, żeby podniosła głowę i na niego spojrzała. — Nigdy nie brałem łapówek. Pracowałem dla mafii, bo działałem pod przykrywką. Ale oni zagrozili, że jeśli się wycofam to cię zabiją. Kasa była tylko dodatkiem do tego wszystkiego. Nie rozumiesz? Robiłem to dla ciebie. A ty na to nasrałaś — wycedził, puszczając jej twarz. Willow przesunęła językiem po wewnętrznej stronie obu policzków, próbując choć trochę złagodzić ból.
— To nie zmienia faktu, że zabiłeś niewinnych ludzi. One nic ci nie zrobiły — zauważyła. To był błąd. Lawrence bowiem zamachnął się i uderzył ją w twarz tak mocno, że Willow odskoczyła do tyłu i przewróciła się razem z krzesłem. Znalazłszy się na podłodze, wydała z siebie zbolały jęk, a spod powiek w końcu wypłynęły łzy.
— Zamknij się, kurwa! Nic nie rozumiesz! — wrzasnął i chwycił ją za sweter na piersi. Pociągnął mocno, podnosząc ją z powrotem do pozycji siedzącej. — Nie będę ci się więcej tłumaczył. Idziemy — wysyczał, klękając za jej plecami. Przeciął jeden ze sznurków, ale nie uwolnił jej nadgarstków, jedynie oddzielił ją od krzesła. Kilka sekund później rozciął sznur oplatający jej kostki i szarpnięciem za ramię zmusił dziewczynę, by się podniosła. — Pożałujesz, że rozłożyłaś przed nim nogi, ty mała kurwo — wycedził wprost do jej ucha i popchnął ją mocno w stronę drzwi. Dopiero po czasie zdała sobie sprawę, że zrobił to lufą pistoletu. Stłumiła łkanie.
— Gdzie mnie zabierasz? — szepnęła, posłusznie stawiając kolejne kroki.
— Zobaczysz — odpowiedział, a Willow była pewna, że się przy tym uśmiechnął.
Musiał ją obserwować od dawna, w dodatku z bardzo bliska, bowiem znał wszystkie boczne przejścia szpitala, którymi można było niezauważonym dotrzeć na dach. Wiedział, że nikt ich nie zobaczy, nawet nie starał się ukryć broni, którą przyciskał do jej kręgosłupa, gdy szli w górę schodami pożarowymi. Gorączkowo obmyślała w głowie plan, zastanawiając się, jak mu uciec. Nic nie wymyśliła. Była związana i nie miała najmniejszych szans w starciu z agentem specjalnym. Sprawa miałaby się inaczej, gdyby podwędziła Blake’owi broń, ale w najśmielszych wyobrażeniach nie przewidziała, że jej brat zachowa się w ten sposób. Że będzie chciał ją zabić.
— Po co mnie tu przyprowadziłeś? Blake’a tu nie ma. Chyba chodziło o to, żeby widział, jak mnie zabijasz, co? — spytała, gdy znaleźli się na dachu. Nie miała na sobie nic oprócz swetra, legginsów i śniegowców, więc drżała na całym ciele pod wpływem zimnego wiatru, który jeszcze bardziej dawał się we znaki na tej wysokości.
— Nie martw się, siostrzyczko, niedługo się zjawi. Poczekamy sobie na niego — odpowiedział Lawrence z uśmiechem złoczyńcy.
Więc jednak się nie myliła — chciał, żeby Blake widział jej śmierć. Żeby kolejny raz zobaczył, jak traci kogoś bliskiego. I nie mogła nic z tym zrobić.
— Jesteś aż tak przesiąknięty nienawiścią, że zabijesz swoją siostrę tylko po to, żeby coś udowodnić? — odezwała się cicho, drżącym z zimna głosem. Szczękała zębami, przestępowała z nogi na nogę, a dłonie zaciskała w pięści, próbując choć trochę je ogrzać. Ale to wszystko nie miało najmniejszego znaczenia w zestawieniu z majaczącym jej przed oczami obrazem rychłej śmierci z rąk jedynej spokrewnionej z nią osoby, jaka została na tym świecie.
— Nie chodzi o udowadnianie czegoś. Tylko o to, że mnie zdradziłaś, siostrzyczko. Gdybym przewidział, że ty i on… Że wy razem… — wydukał, a Willow wyraźnie widziała, jak żyła na jego szyi zaczyna pulsować. Zacisnął zęby i pokręcił głową. — Zabiłbym go już dawno. Ale chciałem, żeby cierpiał jak najdłużej. I dalej tego chcę, więc zabiję ciebie. A on znowu będzie cierpiał. Historia zatoczy koło — wyjaśnił i uśmiechnął się demonicznie. — Byłoby coś poetyckiego w podpaleniu cię — oznajmił, przechylając głowę w bok, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. Dziewczyna przełknęła ślinę, nie wiedząc, co w tej sytuacji powinna powiedzieć, żeby… Żeby darował jej życie? Chyba nigdy nie była tak przerażona, a już raz przecież ktoś ją uprowadził i wisiało nad nią widmo śmierci. Jednak te dwa porwania różniła jedna zasadnicza rzecz: osoba, która ich dokonała. W głębi duszy wiedziała, że Blake nie byłby w stanie jej skrzywdzić. Zrobił coś głupiego, bo bardzo cierpiał i wydawało mu się, że Willow zostanie kluczem do jego wyzwolenia. Lawrence natomiast… Lawrence był psychopatą. Nie potrafiła wskazać konkretnego momentu, w którym jej brat zmienił się w chodzące niebezpieczeństwo, ale była pewna, że dziś zginie z jego rąk, jeśli Blake się nie pospieszy. — Więc dobrze, że jestem przygotowany na taką ewentualność — dodał po dłuższej chwili. Dopiero wtedy do Willow zaczęły docierać pewne fakty. Planował to od dawna, wiedział co chce zrobić i w jaki sposób to zrobi. Wraz z tą myślą zdała sobie sprawę, że przy jednym z wylotów wentylacji stał kanister, najprawdopodobniej z czymś łatwopalnym, a kawałek dalej krzesło z przełożoną przez nie liną.
— Chcesz… — zaczęła, ale jej gardło ścisnęło się tak mocno, że nie potrafiła wypowiedzieć kolejnych słów.
— Żebyś zginęła w takim sam sposób jak ta jego cukierkowa rodzinka? — dokończył z uśmiechem i pokiwał głową. Zanim zdołała pomyśleć, rzuciła się biegiem w stronę drzwi. Wciąż miała związane za plecami dłonie, a Larry był szybszy, dlatego zanim zdążyła w ogóle się do nich zbliżyć, mężczyzna podbiegł, złapał ją w pasie i odciągnął od wyjścia w kierunku krzesła. Szarpała się, wrzeszcząc i kopiąc w powietrze w nadziei, że ktoś usłyszy jej rozpaczliwe wołanie, ale wiatr świszczał tak bardzo, że byłoby to nie lada wyzwanie. — Na twoim miejscu nie robiłbym niczego głupiego, siostrzyczko — wycedził prosto do jej ucha, niosąc bez większego trudu jej szarpiące się ciało. Posadził ją na krześle, a kiedy próbowała się z niego zerwać, przycisnął lufę pistoletu do jej skroni. Przestała wierzgać i przełknęła ślinę. — I tak zginiesz. Ale jeśli chcesz go zobaczyć ostatni raz, radzę ci się uspokoić — powiedział głosem tak mrocznym, że przez chwilę miała wątpliwości, że w ogóle należał do niego. Bardzo egoistycznie pozwoliła, żeby ją związał, a potem oblał benzyną. Chciała, żeby to twarz Blake’a, a nie jej brata była tą, którą zobaczy po raz ostatni. Gryzący zapach wdzierał się w jej nozdrza, a ciało drżało pod wpływem zimna przez mokre ubrania, ale wolała to niż ciepło, które niedługo miała poczuć.
— No proszę, jednak postanowiłeś do nas dołączyć — odezwał się Larry, nie przestając przyciskać pistoletu do skroni Willow. Dziewczyna otworzyła oczy i wbrew wszystkiemu, co się wokół niej działo, gdy spojrzenia jej i Blake’a się spotkały, poczuła… Spokój. Nawet jeśli miała zginąć, on tu był.
Zmarszczył brwi, gdy po otrzymaniu współrzędnych dotarło do niego, że jest to lokalizacja szpitala. Nie miał pojęcia, co siedziało w głowie Lawrence’a, ale miał dobitną świadomość tego, że nie przejmował się losem niewinnych osób. Wiedział, że musi znaleźć się jak najszybciej na miejscu, przygotowany na wszystko… Dostanie się na dach szpitala nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń nie było szczególnie trudnym zadaniem. Kiedy opuścił klatkę schodową, a po otworzeniu drzwi siarczysty mróz uderzył w jego policzki, zamarł na widok, lufy pistoletu przyciśniętej do głowy Willy.
— Oboje wiemy, że to nie o nią w tym wszystkim chodzi — warknął, powoli podchodząc bliżej i uważnie obserwując każdą reakcję Larry’ego. Nie zamierzał ryzykować życiem brunetki, ale nie planował cackać się z jej bratem. Raz popełnił ten błąd, a zapłaciła za to jego żona i córka. Nie mógł dopuścić do tego, aby cokolwiek stało się Willow. Niezależnie od tego, czego będzie chciał Lawrence Mahoney.
— Zabicie cię tak po prostu to żadna przyjemność — Lawrence przycisnął mocniej broń do skroni dziewczyny, robiąc krok do tyłu.
— Odsuń od niej broń! — Wiedział, że mężczyzna nie myśli racjonalnie, ale ostatnie, czego się po nim spodziewał, to chęć skrzywdzenia własnej siostry. Przez cały ten czas myślał, że Willow jest bezpieczna, że naprawdę mu na niej zależało, skoro była jego ostatnią żyjącą rodziną.
— Najpierw ty, pozbądź się całej, z którą tu przylazłeś — zaśmiał się — i kopnij ją do mnie — polecił, demonstrując ruchem nogi, co miał zrobić Blake.
Wówczas Murphy dostrzegł leżący na ziemi kanister i poczuł, jakby ktoś nagle zacisnął z całych sił pięść na jego szyi, pozbawiając go dopływu tlenu. Jego mózg dopiero teraz zarejestrował zapach benzyny. Lawrence podążył za jego wzrokiem i znowu się uśmiechnął.
— Brawo, spostrzegawczy jesteś.
Miał wrażenie, że głos Lawrence’a dochodzi do niego z oddali. Przeniósł spojrzenie z pojemnika na Willow i wówczas uderzyło w niego, że dziewczyna jest mokra. Pokręcił głową, jakby to miało w czymkolwiek pomóc i sprawić, że obudzi się z tego popierdolonego koszmaru.
— Nie — wydusił z siebie — nie zrobisz tego.
— Wyskakuj z broni albo od razu wyciągam zapalniczkę — odparł, a na jego twarzy pojawił się szaleńczy uśmiech.
Blake w tej chwili uzmysłowił sobie, że Lawrence naprawdę byłby do tego zdolny. Sięgnął więc do paska, zza którego wyciągnął broń i powoli, ostrożnie ułożył ją u swoich nóg, uprzednio wyjmując magazynek i powoli wysypując zawartość, również odkopując ją z zasięgu własnych rąk. Musiał wykonać każde polecenie, które miał dla niego Larry. Nie mógł dopuścić do żadnego błędu, przez który nie będzie miał nawet szansy odzyskać Willow. Powtarzał sobie na okrągło, że jej imię nie może trafić na listę.
— Rozszarpię cię gołymi rękoma, sukinsynie, tylko przestań się chować za Willy i bronią — oznajmił, rozglądając się po dachu, poszukując elementów, które byłyby w stanie pomóc mu w odbiciu i uwolnieniu brunetki. — Za każdym razem to samo, co? Jesteś pierdolonym tchórzem — warknął, a następnie splunął na ziemię.
— Uratujesz ją tak jak Bethy i Daisy? — Zakpił, wpatrując się prosto w oczy Murphy’ego.
Blake zmienił się. W jednej chwili cały strach o Willow zniknął, a w jego miejsce pojawiła się wściekłość.
— Nigdy. Więcej. Nie. Wypowiesz. Ich. Imion. — Wysyczał wściekle, jednocześnie zaciskając mocno pięści. — I nie tkniesz Willy.
Nachylił się, sięgając wiązanych butów. Pomiędzy nogawkę a wnętrze buta wciśnięty miał niewielki nóż. Nim się wyprostował, uniósł głowę znacząco zerkając na brunetkę.
Wyprostował się na nogach, jednak tułowiem był skierowany przed siebie, niczym pocisk.
— Naprawdę myślisz, że coś zdziałasz tym nożykiem? — Larry zaśmiał się, kręcąc głową z prawdziwym rozbawieniem — Blake, byłem pewien, że stać cię na coś więcej. Spaliłem żywcem twoją rodzinę, a ty… Co ty właściwie, kurwa, robisz? — Zaśmiał się, z nieuwagą rozkładając ręce.
To był moment, którego wyczekiwał Blake. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej ruszył biegiem w jego stronę. Musiał przede wszystkim oddalić Lawrence’a od krzesła i Willy. Rzucił się na mężczyznę, dłońmi sięgając jego kolan, a dokładnie zgięć po kolanami. W ten sposób, chociaż Lawrence uderzył go mocno w plecy bronią, Murphy’emu udało się go powalić i odsunąć o pół metra od krzesła, do którego przywiązana była Willow. Wbił ostrze noża w łydkę mężczyzny, a ten w tym samym czasie wystrzelił na ślepo pocisk.
Wrzask Willow rozdarł mu serce. Bał się odwrócić i sprawdzić, czy strzał był celny. Lawrence wykorzystał rozproszenie przeciwnika i przeczołgał się kawałek dalej. Blake w tym czasie pokonał strach i odwracając głowę, usłyszał Willow zapewniającą, że jest cała. Szybko skoncentrował się ponownie na swoim wrogu i przeszedł do działania. Chwycił kostkę mężczyzny i wygiął ją pod nienaturalnym kątem tak mocno, że jego uszu dobiegł dźwięk łamanej kości i krzyk. Obydwa dźwięki były dla niego niczym najpiękniejsza melodia.
Szamotali się po dachu szpitala. W momencie, kiedy Blake przeturlał Larry’ego na plecy i usiadł na nim, z błyskiem w oku zranił go ponownie nożem, tym razem w rękę, w której ten trzymał broń, przez co uścisk na chwycie się zwolnił, a Blake korzystając z tego, rzucił się na pistolet, odkopując się od torsu Larry’ego. Chwycił broń i wycelował prosto w twarz Mahoney’a, przydeptując mocno nogą jego tors.
— To twój koniec — warknął i splunął na jego twarz, a następnie nacisnął spust. Huk wystrzału ponownie rozniósł się po dachu. Blake’a odrzuciło odrobinę w tył. Krew Lawrence’a mimo wszystko znalazła się na jego twarzy. Willy…
Odwrócił się na pięcie i nie przejmując się trupem, ruszył w stronę dziewczyny przywiązanej do krzesła.
— Jesteś cała? — Spytał, dopadając do niej, od razu zabierając się za przecięcie lin. Kiedy tylko wyswobodził jej kończyny z wiązania, od razu pomógł jej wstać i chwycił w swoje ramiona. Była cała, żywa, w jednym kawałku. Przynajmniej fizycznie. Blake nie mógł tego słyszeć przez huk wystrzału, ale mimo wszystkiego, co zrobił Larry, patrząc na jego śmierć dziewczyna wydała z siebie przeraźliwy wrzask, a po jej policzkach spłynęły łzy, które tak długo powstrzymywała. Ponad ramieniem Blake’a wpatrywała się w nieruchome ciało brata, nie wiedząc, że spomiędzy jej warg wydobywa się szloch. Zacisnęła skostniałe dłonie na kurtce blondyna, nie chcąc, by odsunął się choć na chwilę, by zostawił ją samą.
Przez świst wiatru przebił się dźwięk syren. Policja. Ktoś musiał zadzwonić, gdy padły strzały.
Potem wszystko działo się tak szybko, że zdawali się jedynie widzami jakiegoś filmu akcji. Policja, koroner, w pewnym momencie ktoś nawet zaciągnął ich na parter szpitala, na ostry dyżur, gdzie zostali przebadani. Chyba przespała moment, w którym znaleźli się na posterunku, gdzie musieli złożyć zeznania. Willow była w takim szoku, że detektyw, która ją przesłuchiwała, szybko dała spokój, zwłaszcza, że brunetka powtarzała jedynie kilka zdań naprzemiennie, między innymi Mój brat zabił jego rodzinę, Mój brat chciał mnie spalić żywcem i To była obrona konieczna. Żadne z nich nie było kłamstwem.
Ktoś wręczył jej jakieś workowate ciuchy, by mogła się przebrać, czekając, aż przesłuchanie Blake’a się skończy. Włosy wciąż śmierdziały jej benzyną i nie mogła się doczekać, aż to z siebie zmyje, ale powrót do domu bez Murphy’ego nie był opcją.
Widząc, że mężczyzna opuszcza pokój przesłuchań, Willow zerwała się z niewygodnego krzesła w poczekalni i padła w jego ramiona.
— Jest już po wszystkim? — wyszeptała w jego pierś, mocno zaciskając powieki. Poczuła delikatny pocałunek na czole.
— Po wszystkim — potwierdził równie cicho, wodząc dłońmi po jej plecach, gdy tak przytulali się na środku korytarza, śmierdząc benzyną, prochem strzelniczym i krwią Lawrence’a.
— Wesołych Świąt, Blake — odezwała się ponownie po dłuższej chwili. Zerknęła w górę i odwzajemniła uśmiech, który dostrzegła na jego twarzy.
— Wesołych Świąt, Willow.
To jak ze Szklaną Pułapką - akcja dzieje się w święta, więc uznajmy to za świąteczną notkę. Merry Christmas!
[Już wcześniej wyraziłam swoją opinię na chacie, więc teraz dodam tylko, że tekst aż wywołuje ciarki.]
OdpowiedzUsuń[W jakimś durnym filmie z Niną Dobrev, w takiej typowej komedii romantycznej, której tytułu niestety nie pamietam, było właśnie wspomniane o tej Szklanej Pułapce - bohaterka się kłóciła, ze to jej ulubiony film świąteczny! A ja przeczytałam opowiadanie jeszcze z roboczych buahaha 😈 Lubię takie kryminalne klimaty, a psychopaci, ostrza noży wycelowane w brzuch i tego typu dramaty to już w ogóle! Fajnie, ze wszystko dla tej dwójki skończyło się dobrze… Zastanawiam się, co się podziało z Lawrencem, ze z takiego w zasadzie dbającego o siostrę brata (jeśli dobrze pamietam z poprzedniej notki) stał się takim zabijającym ludzi potworkiem… W każdym razie cieszę się, ze dziad już nie żyje. Wesołych świat! :D]
OdpowiedzUsuń[Nie takiego zwrotu akcji się spodziewałam po przeczytaniu pierwszej części, czyli jednak brat był tym złym charakterem? :D Ale kto nie lubi dramy i zaskoczenia! Ciekawe, co tam jeszcze się u nich wydarzy, bo jednak mam odczucia, że to nie koniec wrażeń. Czekam na kolejną część ich historii, dajcie nam więcej!]
OdpowiedzUsuń