Budzik jak zawsze zadzwonił punkt szósta trzydzieści. Octavia od lat wstawała o tej godzinie, rzadko kiedy pozwalając sobie na leniuchowanie w łóżku. Niespiesznie otworzyła oczy, spoglądając na ciemną ścianę przed sobą. Pokój był skąpany w porannym słońcu, które nieśmiało wkradło się do środka przez okno. Miała cichą nadzieję, że ten dzień będzie dobry i spokojny. Tego ostatniego brakowało jej najbardziej, wręcz tęskniła za spokojem, który jakoś czas temu opuścił jej życie, a na jego miejsce wkroczył chaos, który siał spustoszenie niczym huragan. Octavia przekręciła się na plecy, co było złym pomysłem, o czym uświadomiła sobie dopiero po krótkiej chwili. Westchnęła, przecierając zaspane oczy, po czym z trudem wstała z łóżka. Ósmy miesiąc ciąży nie należał do najprzyjemniejszych. Dziecko kopało coraz mocniej, rozpychało się też, jakby już brakowało mu miejsca, jakby już nie mogło się doczekać, kiedy w końcu będzie na świecie. Przesunęła odruchowo ręką po brzuchu, uśmiechając się delikatnie.
— Głodna jesteś? — zapytała, jakby to było całkiem normalne pytanie.
Zauważyła, że kiedy coś mówiła, dziecko się uspokajało. Dlatego też mówiła do
niej, czasami nawet godzinami, opowiadając jak to będzie, kiedy już przyjdzie
na świat, obiecując równocześnie, że da radę, choć bycie samotna matka
cholernie ją stresowało.
Dwudziestojednolatka ruszyła do kuchni, gdzie nastawiła wodę na herbatę
oraz wyciągnęła kilka produktów z lodówki. Lubiła gotować, dlatego też wolała
poświęcić na tą czynność chwilę, niż zamawiać diety pudełkowe, które wśród jej
znajomych były tak popularne.
Dzisiejszego dnia miała kilka spraw do załatwienia, o czym przypomniało jej powiadomienie w telefonie. Dzisiejszy dzień miała spędzić praktycznie cały na mieście, co oczywiście w żaden sposób jej nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, od kiedy Jackson się wyprowadził i Octavia znów mieszkała sama, z wielką chęcią przebywała poza domem. Niespiesznie zjadła śniadanie, popijając je zieloną herbata z odrobiną miodu, po czym wskoczyła pod prysznic i chwilę potem założyła wygodne ubrania. Punktualnie, o siódmej trzydzieści Octavia Blanchard opuściła swój apartament, zamykając go na cztery spusty. Do domu miała wrócić dopiero pod wieczór.
— Usuń to, mamo. Jest niepotrzebne, a sukienka zdecydowanie lepiej wygląda
bez tej falbanki — powiedziała, spoglądając na Eve z delikatnym uśmiechem. Obie
pochyliły się nad projektem nowej kolekcji. Eva Blanchard z uwagą spojrzała na
rysunek, przez dłuższą chwilę zastanawiając się nad propozycją córki. W końcu,
po dłuższej chwili delikatnie kiwnęła głową, zgadzając się na wszystko. Ufała
Octavii, wiedziała że dziewczyna ma dobry gust i głowę pełną pomysłów, choć
ostatnio stała się mocno przygaszona i cicha.
— Jak się czujesz? — słysząc pytanie, Octavia skierowała spojrzenie na swoją
matkę, przyglądając jej się z uwagą. Eva posłała brunetce pocieszający uśmiech,
przykładając rękę do jej policzka i gładząc go delikatnie. Robiła tak od
zawsze, zarówno Octavii jak Laureatowi, jej bratu.
— Nie czuje się. Mam wszystkiego dość, mamo. Nie tak to miało wyglądać —
Octavia pierwszy raz szczerze powiedziała matce, co tak naprawdę czuje.
Ostatnie kilka miesięcy zawsze powtarzała, że jest dobrze, teraz jednak chyba
nastał ten dzień, kiedy dziewczyna postanowiła podzielić się z rodzicielka
wszystkimi obawami, które w niej siedziały.
— Jestem sama, mój związek praktycznie nie istnieje a ja nie potrafię dojść
z Jackiem do porozumienia. Jedyne co udało nam się ustalić, to to… on podpisał
papiery, że gdyby coś mi się stało, to wy ją będziecie wychowywać. W ogóle nie
poczuwa się do roli ojca, insynuując dodatkowo, że to może nie być jego dziecko
— wyjaśniła, spoglądając smutno na matkę.
— A może być kogoś innego, Tay? — Eva spojrzała z uwagą na córkę. Octavia
pokręciła głową na boki.
— To na pewno dziecko Jacka. Wpadliśmy, jak wróciła z Francji i spędziliśmy
noc na jachcie. Potem owszem, kochałam się z Gabrielem i… Chazem, ale z nimi
się dodatkowo zabezpieczyłam. Z Jacksonem niekoniecznie — wyznała, unikając
spojrzenia matki. Octavia czuła, jakby w jakiś sposób ją zawiodła, zachodząc w
ciążę w tak młodym wieku, ale stało się, a ona nie mogła podjąć się tego, by
ciążę usunąć jak jeszcze mogła, choć Jackson niejednokrotnie powtarzał, że to
najlepszy wybór. Octavia jednak należała do upartych osób, więc nie posłuchała
swojego chłopaka, podejmując zupełnie inną decyzję, która doprowadziła do tego,
w jakim punkcie aktualnie się znajdowała.
— Jak Ayla się urodzi, zrobimy testy na ojcostwo, bo oczywiście o to też
była awantura. Że tatuś diler ale by wyglądał w życiu dziecka, ja odgryzłam, że
w moim też — Octavia dodała po chwili, spoglądając na matkę. Eva jedynie z
dezaprobatą pokręciła głową. Nie wnikała w życie Octavii za bardzo, choć
wiedziała, że jeszcze jakiś czas temu jej córka nie stroniła od alkoholu i innych
używek. Chaza znała natomiast bardzo dobrze. Młody diler, który dość mocno
odznaczał się w strukturach mafijnych jej ojca.
— Ale z Chazem? — Kobieta zapytała w końcu, znów kierując spojrzenie na Octavię, która jedynie wzruszyła ramionami, nie mówiąc ani słowa. Bo co miała powiedzieć? Że przespała się z chłopakiem, bo się naćpali i po prostu mieli na siebie ochotę? Już zdecydowanie wolała tą kwestię przemilczeć.
Równo o dwudziestej Octavia otworzyła drzwi do mieszkania, wchodząc do
środka. Dzisiejszy dzień należał do tych intensywnych, ale ona nie lubiła
zwalniać, to nie było w jej stylu. Zawsze musiała być na najwyższych obrotach,
robiąc niejednokrotnie kilka rzeczy na raz. Nawet teraz, będąc w ciąży nie
traktowała siebie ulgowo. Czuła się dobrze, ciąża w żaden sposób jakoś nie
dawała jej się mocno we znaki, to dlaczego miałaby osiąść na laurach?
Wieczór zapowiadał się leniwie. Octavia wzięła długa kąpiel, która była
wręcz zbawieniem po całym, męczącym dniu, a później zasiadła na kanapie z
paczką krakersów i odpaliła jakiś film na netflixie, bardziej dla zasady, żeby
coś w tle grało. Sama, z wyraźnym znudzeniem zaczęła przeglądać Instagrama,
dodała kilka nowych relacji i zapisanych rolek. Widziała w mediach
społecznościowych, jak jej znajomi się bawią, korzystając z uroku nadchodzącego
weekendu. Ona, niezmiennie od kilku miesięcy siedziała zamknięta w czterech
ścianach, odcinając się od życia na świeczniku Nowego Jorku. Niegdyś nie
potrafiła bez tego wręcz funkcjonować. Uwielbiała, jak o niej mówiono i
zwracano na nią uwagę, teraz zdecydowanie wolała samotność.
Pozwoliła sobie na zamówienie jedzenia z tajskiej restauracji, choć czas oczekiwania był zdecydowanie za długi.
Dzwonek do drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Odłożyła telefon na szklany
stolik, który stał przed kanapą, szybko sprawdzając jeszcze godzinę. Dochodziła
prawie dwudziesta trzecia. Z nadzieją, że to dostawca jedzenia, brunetka
niespiesznie ruszyła w stronę drzwi, które po chwili otworzyła. W progu jednak
nie zastała znajomego mężczyzny, który niejednokrotnie dostarczał zamówione
dania, a Javiera. Javier był trzydziestopięcioletnim, wysokopostawionym
dilerem, który od lat pracował dla jej dziadka i był jednym z niewielu
zaufanych pracowników. Octavio Romero był bardzo zadowolony z jego pracy, co
niejednokrotnie okazywał. Javier był niczym rodzina.
— Cześć, Tay. Mogę wejść? — zapytał niskim głosem, spoglądając na
dziewczynę. Ta skinęła głową bez słowa, wpuszczając go do środka.
Javier poprawił marynarkę, która była idealnie dopasowana do jego sylwetki.
Lubował się w dobrych, markowych ubraniach i nie szczędził na nie pieniędzy.
— Napijesz się czegoś, Jav? — Octavia z uwagą spojrzała na plecy mężczyzny,
który niespiesznie skierował się w stronę kuchni otwartej na salon.
— Masz whisky? — zapytał, odwracając się w stronę Blanchard. Posłał jej
uśmiech, delikatny i mogłoby się wydawać, że nieco smutny. Nie wróżył on
dobrych wieści.
— Jaką tylko chcesz. Nazwijmy to spuścizna po Jacksonie — zażartowała
zgryźliwie, podchodząc do lodówki, z której zaś wyciągnęła schłodzoną butelkę
alkoholu. Nalała płynu do szklanki, dorzuciła kilka kostek lodu, a sama dla
siebie wzięła sok pomarańczowy. Postawiła wszystko na blacie kuchennej wyspy,
popychając delikatnie szklankę z trunkiem w stronę Javiera.
— Nie przychodzisz do mnie za często. A jak już przychodzisz, to nie
zwiastuje dobrych wieści, Jav. Co tym razem? — Octavia w spokoju upiła łyk
soku, nie odrywając spojrzenia od wysokiego bruneta. Ten, idąc za jej śladem,
upił łyk whisky, nie krzywiąc się przy tym ani trochę. Ot, jakby pił wodę.
Javier był jej oczami i uszami na mieście. Bywał tam, gdzie zawsze coś się
działo, a dodatkowo nierzadko miał oko na poczynania Blanchard. Interweniował
kiedy trzeba było, odstawiał do domu jak przesadziła, dawał w pysk facetom,
którzy pozwalali sobie na zbyt dużo względem niej. Był jak starszy brat,
którego nigdy nie miała. Wysłuchał i doradził, jak miała gorsze dni i musiała
się komuś wygadać.
— Tylko się nie denerwuj. W twoim stanie to niedobre — zwrócił uwagę na jej
brzuch. Octavia wywróciła oczami.
— Jak zaznaczasz to na samym początku, to już wiem, że wieści nie są dobre
— powiedziała, po czym zastukała paznokciami o marmurowy blat. Javier powoli
wyciągnął z wewnętrznej kieszeni telefon, po czym przez chwilę szukał zdjęcia.
Kiedy już je znalazł, podsunął brunetce. Octavia spojrzała w dół, choć tak
bardzo nie chciała tego robić. Zabolało ją serce, w głowie znów rozpętał się
chaos. Wypuściła z płuc głośno powietrze, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
— Skąd to masz? Skąd masz, kurwa, to zdjęcie, Javier?! — zapytała ze
złością, rzucając telefonem w stronę mężczyzny. Ten, wykazując się refleksem,
złapał go a potem schował do marynarki.
— Widziałem ich w klubie — odparł spokojnie, przyglądając się Octavii.
Kipiała ze złości. Była wściekła jak nigdy. Prychnęła, kręcąc głową na boki i
podpierając się rękami o blat.
— Więc tak się bawi. Z moją, kurwa, przyjaciółką — warknęła, biorąc
szklankę z sokiem do ręki, lecz ta po chwili wylądowała na ścianie,
pozostawiając na niej brzydki zaciek. Javier ruszył w stronę tarasu, na którym
odpalił papierosa. Spoglądał na rozświetlone miasto, w czasie gdy Octavia
rzucała wszystkim, co miała pod ręką. Krzyczała ze złości, rzucała
przekleństwami. Widział łzy, spływające po jej policzkach. Może nie powinien
jej o tym mówić. Może gdyby dowiedziała się z innego źródła, nie zareagowałaby
w ten sposób.
Odwrócił się, opierając plecami o metalowa balustradę. Spoglądał na nią
uważnie, kiedy darła ich wspólne zdjęcia. Nie mógł uwierzyć, że Jackson Howard
tak bardzo zawrócił jej w głowie, a niedługo potem tak mocno ją zranił.
— Javier! — jej krzyk spowodował, że ruszył szybkim krokiem do mieszkania.
Spojrzał na nią. Octavia Blanchard jedną ręką opierała się o skórzaną kanapę,
druga trzymała na brzuchu. W oczach zobaczył cień bólu, a ona sama potem zgięła
się w pół.
— Co się, kurwa, dzieje? Octavia? — zapytał szczerze zdziwiony,
przyglądając się brunetce. Grymas przebiegł po jej twarzy, kiedy spojrzała na
niego ponownie.
— W mojej garderobie jest walizka. Duża i czarna, weź ją. Potem zadzwoń do
mojej mamy i zawieź mnie do szpitala, bo chyba zaczęłam rodzić. Wody mi odeszły
— wyjaśniła, próbując zachować spokój, choć to nie było łatwe zadanie. Javier
stał jak wmurowany, nie mogąc pojąć tego, co właśnie usłyszał.
— Jak to wody Ci odeszły? — zapytał zszokowany.
— Normalnie! Rusz się, Jav, proszę— powiedziała błagalnie. Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Javier wyminął z precyzją dwa samochody przed sobą, ponownie wciskając
pedał gazu. Spojrzał na Octavię, która skręcała się z bólu na miejscu pasażera.
Wiedziała, że poród nie zalicza się do najprzyjemniejszych przeżyć, ale nie
sądziła, że na początku będzie aż tak boleć. Czuła, że chyba coś jest nie tak.
Wpuściła gówno powietrze z płuc, przymykając oczy. Skurcze były coraz częstsze
i intensywniejsze.
— Pięć minut, dasz radę, Tay? — głos Javiera był przesiąknięty wręcz
strachem. Pierwszy raz miał do czynienia z rodząca kobietą.
— Ja wam, kurwa, nie zazdroszczę. Przez co wy musicie przechodzić, ja
pierdolę — sapnął, trąbiąc na samochód, który zajechał mu drogę.
— Czy możesz jechać trochę ostrożniej? — Octavia spojrzała na niego
błagalnie. Odgarnęła kosmyki włosów za ucho, kiedy nadeszła kolejna fala
skurczy.
— Nigdy więcej nie zdecyduje się na dzieci — wysapała, spoglądając na znak szpitala, który widniał przed nimi.
Kiedy weszła do szpitala z pomocą Javiera, wszystko działo się bardzo
szybko. Wokół niej pojawiło się kilka pielęgniarek i chwilę potem była już w
odosobnionym pokoju. Podłączyli ją do wszystkich aparatur, wypytywali o różne
rzeczy, ale Octavia nie zwracała na to zbytniej uwagi. Niedługo potem do sali
wpadła zdenerwowana Eva, która chwyciła Octavię za rękę. Ta, jak na zawołanie
rozpłakała się, niczym małe dziecko.
— Mamo, ja się boję. Boję się jak cholera — powiedziała, spoglądając na
matkę. Kobieta uśmiechnęła się, odgarniając ciemne kosmyki włosów za ucho
Octavii.
— Dasz radę, kochanie. Za niedługo będzie po wszystkim — powiedziała ze
spokojem.
To niedługo, o którym mówiła Eva Blanchard trwało do samego rana, a Octavia
już pod sam koniec porodu miała zdecydowanie dość. Był obolała i zmęczona.
Błagała, żeby to już się skończyło. W końcu, kiedy wybiła równo siódma rano,
usłyszała głośny płacz swojej córki. Eva krzyknęła z zachwytu, położna położyła
nowonarodzoną Ayle na piersi Octavii.
Octavia Blanchard otarła łzy, które spływały po jej policzkach, spoglądając
na swoją córkę. Była malutka i wydawała się taka krucha istotką.
— Cześć, to Ty tam ciągle byłaś? — zapytała z uśmiechem, dotykając małego
noska Ayli. Zakochała się w tej małej od pierwszego momentu. Dla niej była
idealna i Octavia musiała zrobić wszystko, by na tym świecie miała jak
najlepiej. Już nawet się nie bała, jakoś to będzie. Z początku pewnie cholernie
trudno, ale da radę, bo ma dla kogo.
— Jest piękna — Eva nachyliła się, spoglądając na wnuczkę. Uśmiechnęła się
lekko, po czym pocałowała Octavię w czoło.
— Jestem z ciebie ogromnie dumna, kochanie — Octavia uśmiechnęła się lekko
na słowa matki, oddając Aylę pielęgniarce, która zabrała ją na badania.
— Pójdę zadzwonić do dziadków, pewnie za niedługo się tu zjawią — Eva
posłała Octavii delikatny uśmiech, po czym wyszła z sali. Brunetka jeszcze
wówczas nie pomyślała, że jej matka ma zupełnie inny plan i dziadkowie będą
ostatnimi osobami, których powiadomi o tym, że Octavia właśnie urodziła.
Eva Blanchard wyszła na szpitalny korytarz, rozglądając się na boki. Nie
chciała, aby ktoś przypadkowy usłyszał jej rozmowę. Odeszła od sali, gdzie
znajdowała się jej córka, po czym wybrała numer do Jacksona. Kilka sygnałów
później, Howard raczył odebrać.
— Gdziekolwiek teraz jesteś i cokolwiek robisz, masz to przerwać, Jack, i
przyjechać do szpitala. Octavia tu jest, a Ty masz przy niej być. I proszę, nie
każ mi tego robić, żeby szukać cię po całym mieście, bo prędzej czy później cię
znajdę. Daje ci godzinę, żebyś się ogarnął i tu był, adres za chwilę ci wyślę —
poinformował, nawet nie dając mu dojść do słowa. Rozłączyła się i chwilę potem,
tak jak obiecała, wysłała Jacksonowi adres szpitala, mając nadzieję, że chłopak
wziął jej słowa na poważnie, bo ona w tej chwili była śmiertelnie poważna. Gdyby
sytuacja tego wymagała, znalazła by go bardzo szybko.
Przeciągnął się leniwie na łóżku, gdy jego telefon zaczął głośno wibrować
na nocnej szafce wydając z siebie falę nieznośnych dźwięków. Jęknął w poduszkę
chowając w niej twarz nim w końcu przekręcił się na plecy. Na oślep sięgnął po
telefon i zerknął na wyświetlacz mrużąc oczy od nieznośnego światła
wydobywającego się z urządzenia.
Eva Blanchard.
Zmarszczył brwi widząc to konkretne imię, nie sądził, że jeszcze
kiedykolwiek będzie miał okazję do rozmowy z kobietą. Ociągał się, by podnieść
słuchawkę. Nie miał ochoty wysłuchiwać kazań zatroskanej matki. Nie tych słów
spodziewał się usłyszeć. Jego brwi ściągnęły się jeszcze bardziej, a na czole
pojawiła się napięta zmarszczka, gdy kobieta rozłączyła się nie dając dojść mu
do słowa. Odczytał adres szpitala, który zaraz mu udostępniła. Czyżby…
Prychnął pod nosem i odrzucił telefon na pościel. W pierwszym odruchu uznał
to za jakiś nieśmieszny żart, próbę postawienia go do pionu. Przeciągnął się,
ostatni wieczór dał mu w kość i jedyne o czym marzył to odespanie nieprzespanej
nocy i kaca, który mógł go w każdej chwili dopaść. Było za wcześnie, by myśleć
o wstawaniu.
Podniósł się z łóżko tylko po to by sięgnąć po paracetamol i butelkę wody.
Łyknął kilka tabletek, które popił dużymi łykami. Chwilę siedział na krawędzi
łóżka gapiąc się bezmyślnie na zasłonięte okna. Zerknął na telefon raz jeszcze.
Eva była konkretną kobietą, ale niespecjalnie miał teraz głowę do rozmów z nią.
Jednak ten szpital nie dawał mu spokoju. Okej, ostatnim czasem zjebał po całej
linii, ale niezbyt się tym przejmował. Po ostatniej kłótni z Octavią nie
sądził, by mogło być lepiej, więc wycofał się do tego co znał najlepiej.
Ding. Ding. Ding.
Sięgnął po komórkę. Wszedł w kolejną wiadomość od Evy wywracając oczami.
Czy nie mogła po prostu dać mu spokoju?
— Kurwa. — mruknął przesuwając spojrzeniem po wyświetlaczu i zdjęciu, które
mu udostępniła. A jednak… Przetarł twarz dłońmi biorąc wszystkie za i przeciw,
czy powinien pojawiać się w szpitalu i czy w ogóle miał na to ochotę. Przełknął
dziwaczną gulę, która stanęła mu w gardle, zignorował dziwny ucisk w piersi,
który mógł oznaczać równie dobrze nadciągającego kaca mordercę. Podniósł się z
materaca i zniknął na kilka minut w garderobie wciągając na tyłek pierwsze
lepsze spodnie i luźną bluzę. Czuł się źle i podejrzewał, że podobnie wyglądał
jednak należało mu to wybaczyć. Siódma rano nie była ludzką porą do wstawania.
Ale może przy okazji załapie się na jakąś kroplówkę… z pewnością znajdzie jakąś
miłą pielęgniarkę, która nie odmówi pomocy potrzebującemu.
Zadzwonił po kierowcę, któremu kazał na siebie czekać. Nie widziało mu się
wsiadanie za kierownicę, gdy ledwo mógł otworzyć oczy. Wsiadł do auta z
kapturem na głowie i ciemnymi okularami na nosie. Kilkanaście minut drogi
wykorzystał na łyknięcie kolejnej porcji przeciwbólowych, opróżnienie kolejnej
butelki z wodą i szybką drzemkę.
Gdy znalazł się pod szpitalem, dłuższy moment walczył z sobą, by sięgnąć do
klamki i wreszcie wysiąść. Patrząc na budynek czuł skrajne emocje. Skrajnie
niewygodne emocje, których zdecydowanie wolał nie czuć. Czuł strach. Czuł
niepewność, jakby grunt usuwał mu się spod stóp. I chciało mu się wymiotować,
ale powstrzymywał się, by nie zarzygać świeżo pranej tapicerki w samochodzie.
Wziął kilka głębszych oddechów, przeczesał włosy palcami i zebrał w sobie
na tyle dużo odwagi, by w końcu wysiąść i ruszyć w stronę wejścia do szpitala.
Nogi miał jak z waty i nie wiedział, czy drżał bo było mu cholernie źle, czy
dlatego, że tak bardzo nie chciał tu być i spotykać się z Octavią. Dzień, który
w jego głowie był niejasnym wyobrażeniem, które spychał w najciemniejsze
czeluści swojego umysłu w końcu go doścignął.
Wszedł do środka stając przy wysokim kontuarze recepcji. Obojętnym,
kompletnie wypranym z emocji głosem wydukał imię i nazwisko pacjentki i powód
swojej wizyty poza godzinami odwiedzin. Po kilku minutach sprawdzania czegoś w
systemie pielęgniarka podała mu numer sali, w której znajdowała się Blanchard.
Do ostatniej sekundy liczył, że z jakiś powodów nie będzie mógł tu być i każą
mu zawrócić na pięcie i więcej nie wracać.
Kurwa. Kurwa. Kurwa…
Powtarzał cicho pod nosem, gdy winda wiozła go na wskazane piętro.
— Ja pierdole. — mruknął sam do siebie, gdy winda poinformowała go, że
dojechał na miejsce i czas ruszyć się z miejsca i wysiąść. Jackson niespiesznie
szedł korytarzem jakby jego nogi utykały w mule. W końcu dotarł pod salę, która
mu podano. Stał z boku ledwo wychylając się i zerkając przez szybę.
Kolejne kurwa. Kolejny głęboki oddech. Powietrze wypuszczone z płuc z głośnym świstem. Zrobiło mu się słabo i jeszcze gorzej, kac uderzył w niego ze zdwojoną siłą, a ciało odmówiło posłuszeństwa, by pójść dalej. Na łóżku widział Octavię, wyglądała na zmęczoną, ale jego uwagę bardziej przykuło małe zawiniątko w jej ramionach. Poczuł jak fala mdłości ściska mu żołądek. Niewiele myśląc rzucił się szybkim krokiem w stronę toalet i zawisł nad jednym z nich. Wypluł z siebie całą wczorajszą noc i wszystkie wnętrzności jakie posiadał. Mimo wszystko wolał ślęczeć nad klozetem niż wejść do sali, na której leżała Octavia. Całą wieczność później podniósł się z kafelek. Opłukał twarz zimną wodą i wrócił na korytarz stając pod oknem, spoglądając prosto na Blanchard i swoją… nie to nie chciało przejść mu nawet przez myśl. Wsunął dłonie do kieszeni spodni i zwinął je w pięści. Jego twarz była blada, nie wyrażała za wiele emocji. Gdzieś w jasnych tęczówkach czaił się strach, niechęć i zmęczenie. Jego największy koszmar w końcu się pojawił i miał zamiar go dopaść, przemielić i wypluć.
Eva pojawiła się praktycznie znikąd, stając tuż obok Jacksona. Długo
milczała, wpatrując się tak samo jak blondyn w Octavię, która ponownie trzymała
dziecko w ramionach. W końcu, odwróciła głowę w stronę blondyna, chcąc coś
powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedziała co. Co miała powiedzieć? Przecież to
było ich życie, ich związek i ich problemy. Mogła jedynie im doradzić, nic
więcej.
— Chociaż ją zobacz — kobieta w końcu się odezwała, zostawiając Jacksona
Howarda samego na szpitalnym korytarzu. Weszła do pokoju, informując Octavię,
że Jack jest na miejscu.
Brunetka odwróciła głowę w stronę, gdzie stał blondyn. Wiedziała, że nie
chciał tu być, była też zła na swoją matkę, że go tu ściągnęła. Po co Eva
zmuszała go do czegoś, czego nie chciał robić?
— Nie chce go widzieć — Octavia ponownie całą swoją uwagę skupiła na Ayli,
która spała wtulona w nią. Obie zdecydowanie były zmęczone i nie potrzebowały
dodatkowych stresów.
— Możesz mu przekazać, że może wracać do domu i o nas zapomnieć. Niech idzie, jego dziewczynki do pieprzenia pewnie czekają z niecierpliwością — rzuciła złośliwie, po czym oparła głowę o miękką poduszkę, przymykając oczy. Jedyne, o czym teraz marzyła, to zasnąć na długie godziny. Miała nadzieję, że Jack w końcu sobie pójdzie, a ona w spokoju będzie mogła zregenerować siły i nie będzie musiała się nim przejmować. Każdy inny pewnie na jego miejscu by wszedł, a nie stał na korytarzu i bał się własnego dziecka.
Na krótką chwilę jego i Octavii spojrzenia skrzyżowały się, czuł i z
łatwością mógł spostrzec, że dziewczyna go nie chciała widzieć. Nie
potrzebowała go, już nie. Sam nie wiedział, czy czuł w związku z tym ulgę, czy
może też złość, którą tłumił w zalążku. Octavia nie był dłużej kimś kogo mógł
naginać do swojej woli. Widział to w jej ciemnych tęczówkach, coś się dzisiaj
zmieniło. Dla niej, bo nie dla niego. Jackson wciąż nie chciał bawić się w dom,
nie chciał brać w tym czynnego udziału. Jakkolwiek mocno nie chciał, być kimś
na kształt własnych rodziców, nie potrafił zachowywać się inaczej. Nie chciał.
Miał dopiero dwadzieścia cztery lata, całe życie przed sobą. Wizja pieluch nie
była jego częścią.
Wszedł do środka przestronnej sali, którą równie dobrze byłoby można
pomylić z hotelowym pokojem. Znajdowało się tu wszystko co mogło umilić pobyt w
placówce. Pieniądze pozwalały na wiele, między innymi na bycie
uprzywilejowanym.
— Cześć. — mruknął cicho stając przy łóżku. Spoglądał na brunetkę i małą
śpiącą w jej ramionach. Dłonie wciąż miał wsunięte w kieszenie spodni, wciąż
zaciskał mocno palce. — Jak się czujecie? — zapytał nieco zmieszany. Nie
wiedział co mógłby powiedzieć, co było właściwe w tej sytuacji, a czego
powinien unikać jak ognia. — To sporo… sporo przed terminem. — dodał. Czuł się
jak kosmita, który został wyrwany ze swojego świata i nagle znalazł się na
obcej planecie zwanej życie. Co on tutaj tak właściwie robił? Nie miał zamiaru
przepraszać. Nie miał zamiaru zapewniać jej, że wszystko będzie w porządku, a
on wreszcie, magicznie dorósł do roli ojca. Uparcie wpatrywał się w twarz
Octavii obawiając się tego bardziej niewinnego i mniej pochmurnego spojrzenia.
Octavia przez bardzo długą chwilę nic nie mówiła. Ostatni czas pokazał, że
ona i Jackson w ogóle nie potrafią się dogadać. Że mają dwa różne, kompletnie
inne wyobrażenia życia. Oboje ruszyli w kompletnie dwóch różnych kierunkach,
nie patrząc za siebie. Jack zrobił to, co potrafił i znał najlepiej – rzucił
się w wir imprez, byleby tylko nie myśleć. Ona skupiła się na tym, co właśnie
nastało – rodzicielstwie.
— Cześć — odpowiedziała w końcu, zachrypniętym głosem. Czuła wielką gulę w
gardle, ale przełknęła ją i spojrzała na Jacksona. Spojrzała na niego twardo,
nie chcąc znów pokazywać, jak jego obecność na nią wpływa.
— Jest dobrze. Urodziła się w takim terminie, że wszystko jest w porządku.
Nadgoni szybko te kilka tygodni. Chyba bardzo jej się spieszyło na świat — wyjaśniła,
po czym poprawiła się nieco na łóżku. Ayla cicho zapłakała, Octavia odruchowo
zaczęła ją uspokajać.
— Chodź, Jack. Ona nie gryzie — Octavia w końcu znów spojrzała na blondyna,
mając nadzieję, że przełamie obawy i podejdzie bliżej, żeby zobaczyć swoją
córkę. Przecież wiecznie nie mógł uciekać i chować głowy w piasek.
— Nie zmuszam, ale jeśli chcesz, to możesz ją potrzymać — dodała po chwili
z uśmiechając się lekko. To nie był odpowiedni moment na kłótnie i wyrzucanie
sobie nawzajem wszystkich żali. Oboje musieli przywyknąć do świadomości, że na
świecie jest ich wspólne dziecko.
Jackson skinął głową. Mógł je ignorować, udawać, że obie z Octavią nie
istnieją. Przeszło mu to wielokrotnie przez myśl, ale ostatecznie chyba nie
potrafiłby później spojrzeć w lustro. Nachylił się nieco ku Octavii i ostrożnie
przejął Aylę z jej rąk w swoje ramiona. Miał wrażenie jakby trzymał coś
niesamowicie kruchego, jakby mógł ją pokruszyć najmniejszym gestem. Była taka
mała… Przyglądał się twarzy dziewczynki. Z zaróżowionymi policzkami i kilkoma
ciemnymi włoskami na krzyż wyglądała jak mini wersja Blanchard. Przesunął
ostrożnie palcem po jej małym nosie i policzku. Mimo wszystko nie poczuł nagle
jakiejś niesamowitej więzi z dzieckiem, nie trafił go żaden grom z jasnego nieba.
Oddał Aylę z powrotem Octavii.
— Skoro wszystko z wami w porządku, nie będę przeszkadzał. Powinnaś
odpocząć. — stwierdził odsuwając się nieco od łóżka, by ostatecznie zawrócić do
wyjścia. Co miał innego zrobić? Usiąść, złapać ją za dłoń i udawać, że go to
cieszy? Że nic takiego nie zrobił? Musiał to wszystko przetrawić, sam.
Octavia z uwagą spoglądała, jak Jackson bierze na ręce ich córkę i przez
chwilę przygląda jej się z uwagą. Nie sądziła, że to sprawi, że wszystko nagle
się zmieni, a on cokolwiek zrozumie. Ucieszyła się jedynie, że nie uciekł i po
prostu został na te kilka krótkich chwil. Kiedy powiedział, że będzie się
zbierał, Blanchard nie zatrzymywała go, wiedząc, że to nie ma sensu, a on sam
musi wszystko poukładać sobie w głowie i pogodzić się z zaistniałą sytuacją.
Pożegnała go, odprowadzając wzrokiem do drzwi, a kiedy zniknął za nimi,
odetchnęła ciężko.
— I co teraz ? — usłyszała głos swojej matki, która siedziała w wygodnym,
skórzanym fotelu przy oknie. Spoglądała na Octavię, która ponownie trzymała w
ramionach Aylę.
— Teraz mamo, to ja się prześpię. A potem pomyślę, co dalej — odparła
spokojnie brunetka, kładąc głowę na poduszce.
— Weźmiesz ją? Naprawdę, jestem zmęczona — odparła, przekazując matce
dziecko. Kobieta z ochotą przyjęła w swe ramiona wnuczkę, ponownie zasiadając w
fotelu. Co jakiś czas spoglądała na Octavię.
— Jakoś to będzie — nim Octavia zapadła w sen, wypowiedziała ów zdanie.
Jakoś to będzie. Poradzi sobie, bo nie ma innego wyboru.
***
Post sponsoruje Lauv "Never Not". Wszystkim tym, którzy przebrnęli przez cały post, dziękujemy za poświęcony czas <3 Trzymajcie się cieplutko!
Dobry!
OdpowiedzUsuńTaka... przykra ta notka, tak mimo wszystko. :( Żal mi Octavii, została w ciężkiej sytuacji całkiem sama, a nie licząc mamy obecnie, chyba, nie ma większego wsparcia od bliskich. Sama za to odpowiedzialna jestem, ale za czyny Cornelii nie odpowiadam🥲 Bardzo przyjemnie czytało się całość. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do końca, a chciałam czytać dalej. :D
Przecudowne imię dla małej wybrałyście.🧡
Ta krótka wzmianka o Gabsie też mnie ucieszyła i chyba uznam to za kolejny znak, bo mi ten chłop z głowy wyjść nie może... xD
Piszcie więcej, ja chcę więcej i pozostali też będą chcieli więcej! :D
Brawo dla tej pani, pierwsza komentująca! 🤣
OdpowiedzUsuńNotka ciężka, Octi jednak oprócz mamy na wsparcie całej swojej rodzinki, choć wiadomo, babcia oszalała na punkcie wnuczki 🤣 co do Cornelii, to cóż, chyba dziewczyny będą mieć ciche dni. A Hansa przyjmiemy bardzo chętnie z powrotem 😚
Dziękujemy za dotrwanie do końca ❤️
Spotted: Mam cudowne wieści! O i J powitali na świecie potomka, słodką A, która dostała najlepszy pakiet genów, o jakich ktokolwiek mógłby sobie pomarzyć! Tylko czemu oboje nie są z tego faktu tak zadowoleni, jak powinni? Podobno J nie był w stanie wejść do pokoju, w którym przebywała nasza Perfect O... Hm, może jednak pospieszyłam się z tym wyrokiem i happy ending nie jest im przeznaczony? Pamiętaj, O, nic tak nie boli po rozstaniu, jak to, że druga część jest teraz szczęśliwa. Zrób mu na złość i przypomnij sobie, że jesteś tą samą dziewczyną, która kiedyś tańczyła na stołach w klubach dla snobów w Mediolanie! Od czego mamy niańki? Czy ktoś z nas pamięta, żeby wychowywali nas rodzice?
OdpowiedzUsuńbuziaki,
plotkara 💋
Chętnie to zobaczymy 👀
Usuń[Ooooo, bobas wyszedł! <3 świetna notka, ale ten ładunek emocjonalny, nieoczywisty end - bo ani happy, ani sad, to dla mnie rollercoaster i krwawa jatka w jednym! jestem totalnie zachwycona napięciem, które wisi w powietrzu, niepewnością, brakiem właściwie jakichkolwiek konkretów, poza tym, że Octavia sobie poradzi
OdpowiedzUsuńYOU GO GIRL!
Dla takiej sztuki warto zabić, pamiętaj J!]
Zuri - totalnie team O! /Emily - totalnie team A! / Niall - bezstronny sztywniak
Tak, w końcu jest! Nie żeby Jack skakał z radości xD Ale, ale właśnie o to chodziło, by pokazać różnice, które zapanowały między tą dwójką, zwłaszcza po ostatnich ploteczkach :D
UsuńDziękujemy za komentarz i dorwanie do końca notki <3