HELLO, FOLLOWERS!

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

You know you love me.
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

now
spotted:
It Girl
Hey, Upper East Siders, Gossip Girl here. And I have the biggest news ever. One of my many sources, Melanie91, sends us this: "Spotted at Grand Central, bags in hand, S." Was it only a year ago our It Girl mysteriously disappeared for, quote, "boarding school"? And just as suddenly, she's back. Don't believe me? See for yourselves. Lucky for us, Melanie91 sent proof. Thanks for the photo, Mel.

You can't hide from me.
xoxo

Odrzucenie jest jak rysa na lustrze

Choć przez zdecydowaną większość dotychczasowego życia ze wszelkich sił starała się udawać, że w swoich poczynaniach kieruje się jedynie samą chęcią buntu przeciwko zasadom jakie każdemu człowiekowi narzuca świat, bo po prostu ma na to wystarczająco dużo odwagi, prawda o Naturelle była zgoła inna. Mimo, że plotkarskie media, a co za tym idzie duża część opinii publicznej miały ją za zwykłą, rozpieszczoną niemal do granic możliwości córeczkę kochającego bogatego tatusia, ona sama uważała swojego ojca za człowieka nie tylko w dużej mierze nieodpowiedzialnego, ale także niezwykle egocentrycznego. Już jako sześciolatka zaczęła rozumieć, że rozpad jego małżeństwa, którego sama była dowodem nie mógł być dziełem zwykłego przypadku. Jej matka miała doprawdy wiele powodów, by od niego odejść i nie chodziło tu jedynie o te liczne zdrady, których dopuszczał się podczas tak zwanych spotkań biznesowych, bo na te Louise zdołałby jeszcze jakoś przymknąć oko. Ostatecznie jakby nie patrząc, jej samej też raczej było w tej sferze daleko do świętości. W końcu chyba dla nikogo nie mogło być niczym dziwnym, że w branży artystycznej najlepsze znajomości i pozycje nadzwyczaj często zdobywało się przez łóżko. Niestety jedyna córka tej puszczalskiej pary nawet jako osoba w pełni dorosła nie mogła znaleźć odpowiedzi na pytanie, czemu matka zostawiła ją w Stanach, podczas gdy sama wróciła na stałe do Europy. Przecież trudno oczekiwać, by opieka nad czterolatką stanowiła aż tak wielki obowiązek, zwłaszcza gdy miało się do tego ogromną liczbę służących, więc tak naprawdę nie musiało się jej nawet widzieć, czego najlepszym przykładem był zresztą jej partner. William Tavernier nie interesował się swoją jedynaczką aż do momentu, gdy ta nie wywinęła czegoś, co musiał zamieść w trybie natychmiastowym pod przysłowiowy dywan. 

Nic więc chyba dziwnego, że i teraz, gdy zaledwie kilkanaście godzin po opuszczeniu tej nieszczęsnej walentynkowej imprezy, na której jak zwykle powiedziała o kilka słów za dużo, wsiadała na pokład luksusowego samolotu lecącego do Paryża, nie raczył sobie tym wydarzeniem zawrócić choć przez moment głowy. Zresztą niby po co, skoro nie robiła tego po raz pierwszy, a od blisko roku miał na nią w dodatku wybitnie mocnego haka. Nie przewidział jednak, że sceny, które rozegrały się na tym balu (o którego organizacji też póki co nie miał bladego pojęcia, bo przecież nie mógł śledzić wszystkich odbywających się w tym mieście zabaw) wprawiły Nathy w taki stan emocjonalny, w którym przestała się przejmować tym, że nie pytając jej o zdanie władował jej na głowę prowadzenie swojej dawnej firmy pod groźbą rozpowszechnienia informacji o tym, że podczas ostatniej wizyty w Salonikach pozbawiła życia swego ówczesnego managera. A nawet gdyby miała zamiar zwrócić na to uwagę, i tak przecież wiedziała, że w przeciwieństwie do tego, co sobie ubzdurał, działała wtedy w obronie własnej, więc z pewnością uniknęłaby więzienia. 

***

Miasto narodzin powitało kobietę ulewnym deszczem tak jakby sama Matka Natura w swej niezwykłej łaskawości dostosowała się do jej obecnego humoru. Tak się bowiem składało, że szatynka również była bliska płaczu. Zdawała sobie jednak doskonale sprawę z faktu, że jeśli pozwoliłaby sobie teraz uronić choćby małą łezkę, jakiś natrętny łowca łatwych sensacji natychmiast wyjąłby z kieszeni komórkę lub aparat fotograficzny, a dosłownie parę sekund później jej zdjęcie zostałoby opublikowane na jakimś forum społecznościowym z jednym z tych durnowatych komentarzy głoszących jakoby do Francji znowu przywiało amerykańską wiedźmę. Jakby bez tego miała jeszcze za mało problemów... 

- Pod ten adres, poproszę. - Uśmiechnęła się blado do młodego Brytyjczyka siedzącego za kierownicą taksówki, podając mu ulotkę z adresem, pod którym spodziewała się tego popołudnia zastać swego dawnego przyjaciela albo przynajmniej dobrego znajomego. 

Przez całą drogę na miejsce milczała uparcie, zupełnie ignorując gadanie mężczyzny, który aż za bardzo interesował się powodem jej smutku. Wpatrywała się jedynie w obrazy przesuwające się za szybą, tak bardzo przypominające jej te nieliczne chwile z dzieciństwa, które tu spędziła, będąc w odwiedzinach u rodzicielki. Szkoda tylko, że ona nie była już małą dziewczynką ze starannie splecionymi w warkocz włosami, a samotną kobietą i żadne znaki na ziemi czy niebie nie zdawały się raczej zapowiadać, by sytuacja ta miała ulec zmianie. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Nie dopóki...

- Jesteśmy już na miejscu, madame. - Z niewesołych rozmyślań wyrwał ją głos Anglika. 

- Życzę miłego dnia. - Rzuciła, podając mu odpowiednią sumę pieniędzy, po czym jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę willi, w której mieszkał Felix, zupełnie nie przejmując się, że ostatni raz widzieli się jakieś dwa lata temu, jeżeli nie więcej, a ona się nie zapowiedziała. Przecież zawsze na nią leciał, więc na pewno nie będzie się gniewał. Zwłaszcza, że miała dla niego przyszykowaną pewną lukratywną propozycję. W najgorszym wypadku po prostu trochę na niego poczeka. 

Miała jednak szczęście, bo drzwi otworzyły się zaledwie kilka sekund po tym jak nacisnęła dzwonek pchnięte przez właściciela domostwa. 

- A ty jak zwykle bez uprzedzenia... - Przez krótką chwilę próbował odstawiać przed ciemnowłosą rolę obrażonego chłopięcia, ale ostatecznie dał sobie spokój, tym samym poddając się sile jej sugestywnego spojrzenia. - Jasne, ty i tak wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana. - Zaśmiał się, usuwając się lekko na bok, by mogła wejść. - Rozgość się. - Dodał, pomagając jej zdjąć płaszcz. 

- Przykro mi cię rozczarować, Fel, ale nie zabawię tu długo. Wieczorem wracam do Wielkiego Jabłka i tak szczerze, to mam nadzieję, że ty też się tam niedługo pojawisz. - Niczym mitologiczna syrena wspięła się na palce, by go pocałować i zanim zdołał odwzajemnić jej gest, ruszyła prosto w głąb mieszkania. 

- Czyżbyś zdążyła już zapomnieć, że ostatnio dałaś mi kosza ? - Spytał wyraźnie obrażonym tonem, chwytając ją mocno za łopatki i obracając twarzą do siebie. - Cathy, skarbie, musisz w końcu zrozumieć, że nie możesz robić tego w nieskończoność. - Widząc, że panna Tavernier zaczyna się niecierpliwić, przeszedł do obdarzania jej komplementami, na które zawsze była niezwykle łasa. Nie chciał przecież niepotrzebnie narażać się na jej gniew. Zwłaszcza na początku rozmowy. - Jesteś piękną, niezwykle uroczą, a przy tym utalentowaną nimfą, ale zrozum, proszę, że oboje zbliżamy się już do trzydziestki i chyba najwyższa pora, by się trochę ustabilizować, założyć własną rodzinę, mieć dzieci i... - Nim zdążył skończyć, położyła mu delikatnie rękę na ustach w niemym rozkazie zamilknięcia. 

- Masz na oku inną, zgadłam ? - Choć starała się udawać, że ta kwestia zupełnie jej nie rusza, nie umiała opanować drżenia strun głosowych. 

- Prawdę powiedziawszy tak. W maju bierzemy ślub w Kordobie. - Wyznał, instynktownie szykując się na scenę dzikiej zazdrości. Ku swemu niesamowitemu zdziwieniu otrzymał jednak coś zupełnie przeciwnego.

- W takim razie gratuluję. Obyście byli razem szczęśliwi. - Mówiła, choć z jej oczu wartkim strumieniem płynęły słone krople będące jedyną widoczną przesłanką świadczącą o tym jak bardzo czuła się skrzywdzona. Tyle, że, kurwa, to że wieloletni kandydat do jej ręki miał wejść w oficjalny związek z inną, było całkowicie jej własną winą. Jakby nie patrząc, to ona, a nie nikt inny, odrzucała jego starania tak często i zdecydowanie, że najwidoczniej zdążył wybić sobie ją z głowy, po czym oddał swe serce jakiejś Hiszpance. - Mam tylko nadzieję, że mimo tego nadal jesteś zainteresowany nawiązaniem współpracy z Rainbow Feather. - Dodała jakby od niechcenia. 

- Przecież twój ojciec nigdy nie chciał o tym słyszeć. 

- Tak, masz rację, ale tak się składa, że od blisko roku to ja stoję na czele tego całego bajzlu, więc gdybyś chciał zdjąć z moich barków choć część tego przeklętego brzemienia, to myślę, że nie byłoby z tym większego problemu. 

- Żartujesz, prawda ?! - Obdarzył ją pełnym niedowierzania spojrzeniem. - A może ja zwyczajnie śnię ?!

- Nie zmuszaj mnie lepiej, żebym cię o tym upewniła, clownie jeden. - Zachichotała, widząc wręcz dziecięcą radość bruneta. 

- Skoro tak, to chyba nie mogę powiedzieć nic innego niż to, że się zgadzam. - Nie przejmując się ewentualnymi konsekwencjami jakie go za to spotkają, chwycił swą dawną miłość za dłonie i pociągnął do wspólnego tańca. 

- No daj już spokój szaleńcze, bo jeszcze się rozmyślę i stolik współwłaściciela powędruje do kogoś innego. - Obwieściła z udawaną groźbą, dając mu się jednak dalej obracać. Jasne, po powrocie do Stanów będzie musiała jeszcze obwieścić tę decyzję père, który z całą pewnością nieźle się na nią wtedy wścieknie, ale pomyśli o tym później. Najważniejsze, że gdy załatwi odpowiednie papiery u notariusza, nie będzie musiała dłużej udawać dostojnej pani dyrektor i może, kto wie, zacznie znowu sama koncertować. 


***


Cytat w nagłówku przytoczony za książką pt. Pestki autorstwa Anny Ciarkowskiej. 


1 komentarz:

  1. Spotted: N wsiada do limuzyny pod paryskim lotniskiem z lekko załzawionymi oczami… Chyba już przygotowywała się na najgorsze. Poor baby, chciała oderwać się trochę od amerykańskiej rzeczywistości i w końcu powiedzieć „tak” pięknemu młodzieńcu, który od dawna starał się o jej rękę… ale dowiedziała się, że jej wybranek zdążył się już zaręczyć. Och, daj spokój, N. To tak, jakbyś dojadała resztki z wczorajszego obiadu… zamiast przekazać prywatnemu kucharzowi, by przygotował Ci wyborną kolację. Nie marnuj czasu, na Manhattanie mamy smakowitych kąsków pod dostatkiem. Wybierz któregoś. Najlepiej zajętego.

    buziaki,
    plotkara 💋

    OdpowiedzUsuń