14.02.2024 r.
Nigdy nie spodziewał się, że kiedyś doczeka takich urodzin, podczas których każda minuta spędzona w rodzinnym gronie będzie ciągnęła mu się niczym milenium. Dziś jednak tak właśnie było. Lata spędzone na cyrkowej estradzie co prawda sprawiły, że nauczył się doskonale maskować swoje prawdziwe uczucia pod wymuszonym uśmiechem, a struny głosowe nie drżały mu za każdym razem, gdy musiał wprawić je w ruch, by wtrącić się do rozmowy prowadzonej przez zaproszonych gości, lecz nawet one nie mogły sprawić, żeby rozpakowując prezenty (jeden diabeł wie po co znowu je przywlekli, skoro wcześniej wyraźnie podkreślał, że wolałby, gdyby zamiast kupować mu kolejne niepotrzebne świecidełka, czy inne pierdoły, przeznaczyli pieniądze, które mieli zamiar na nie wydać na ratowanie panter śnieżnych, gatunku zagrożonego między innymi w związku z używaniem niektórych części ich ciał do wyrobu rzekomo leczniczych specyfików na terytoriach państw azjatyckich), choć przez krótką chwilę przestał rozmyślać nad tym, czy dzieciak zrodzony z tej nieszczęsnej striptizerki, którą ponoć przeleciał około dwa miesiące temu będzie miał w ogóle szansę, by ich kiedykolwiek poznać. Szczerze w to wątpił. Przecież nie mógł pozwolić, by jego szanowny bliscy dowiedzieli się o tym jego wyjątkowo upadlającym błędzie. Już szybciej osobiście zapakuje dziewczynę na pokład pierwszego lepszego statku i odeśle na jakąś bezludną wyspę lub w sam środek dżungli, gdy tylko ta wreszcie urodzi tego po tysiąckroć przeklętego bachora. Przynajmniej tak w tym momencie starał się sobie wmówić, bo przecież zdawał sobie aż za dobrze sprawę, że nie jest aż takim chamem, więc gdy przyjdzie co do czego, będzie musiał znaleźć jakieś alternatywne rozwiązanie.
***
15.02.2024 r.
Dopiero następnego ranka zauważył, że w lewym górnym rogu ekranu komórki leżącej na szafce nocnej miga delikatne niebieska dioda będąca symbolem nieodebranych wiadomości. Niechętnie wyciągnął rękę spod ciepłej kołdry, by móc się z nimi zaznajomić tkwiąc wciąż w pozycji horyzontalnej. Pech jednak chciał, że zrobił to na tyle nieudolnie, że nieszczęsne urządzenie wylądowało na dębowych panelach pokrywających sypialnię w jego apartamencie.
- Kurwa. - Zmiął w ustach ciche przekleństwo, przeciągnął się, po czym przy nieznacznym akompaniamencie obrażonego powarkiwania Kamy, zwlókł z łóżka, by je podnieść i czytając SMS-y udać prosto do znajdującej się na dolnym piętrze kuchni, z której dało się już wyraźnie wyczuć zapach naleśników i jakiegoś słodkawego naparu. - Ciekawe kiedy do tej kobiety dotrze wreszcie, że doskonale potrafię obsłużyć się sam, a pichcenie po prostu działa na mnie relaksująco... - Wymruczał, będąc jeszcze na schodach.
Przecież nie chciał, by zatrudniona przez jego ojca gosposia przypadkiem się na niego obraziła. W końcu to głównie ona niańczyła go, gdy z powodu komplikacji wynikłych z upadku z cyrkowego trapezu przez trzy miesiące musiał chodzić o kulach. A trzeba przyznać, że jak na typowego faceta przystało, z narzekaniem jej nad głową i robieniem z siebie ofiary co najmniej wojny domowej nie raz zdrowo wtedy przesadzał.
- Wiesz, że nie musisz tego robić ? - Spytał, podchodząc do szafek z psią karmą, by wsypać odpowiednią jej ilość do miski suczki.
- Wybacz, to znaczy wybaczy Pan, ale... - Biedna brunetka jak zwykle w tego typu sytuacjach oblała się tym samym krwawym rumieńcem, który zawsze wywoływał u niego szczery śmiech i przeogromną wręcz chęć jej przytulenia. Bał się jednak, że ten drobny, nic nieznaczący gest mógłby ją tylko speszyć jeszcze bardziej, toteż ograniczał się jedynie do grzecznego przyglądania się z pewnej odległości jej ruchom.
- Eros spokojnie wystarczy, maleńka. - Choć Daisy była od niego jakoś dwa razy starsza, nadal zachowała całkiem sporo ze swojej młodzieńczej urody, co z kolei sprawiało, że nie umiał jej określać w inny sposób.
- Twój ojciec nie byłby zadowolony, gdybym pozwoliła byś sam gotował. - Zauważyła z przyganą.
- Jasne, a ja nie mam nic do gadania... - Żachnął się, bo wbrew pozorom wiedział, że miała rację.
Z miną męczennika zasiadł więc pokornie za stołem, obiecując sobie jednak w duchu, że jeszcze z nim o tym podyskutuje.
***
17.02.2024 r.
Z nieskrywanym zaciekawieniem wodził wzrokiem po ścianach niewielkiej knajpy, nad której wejściem spokojnie mogłaby wisieć tabliczka z wymalowaną trupią główką lub innym typowo pirackim emblematem, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie co do cholery jasnej musiało kierować Gaspardem w chwili, w której stwierdził, że właśnie ten położony daleko poza Nowym Jorkiem lokal będzie najlepszym miejscem na ich dzisiejsze spotkanie. Przecież należał do tego jakże szerokiego grona dzieciaków wywodzących się z amerykańskiej elity, a takie zwyczajnie się do takich miejsc nie zapuszczały. No chyba, że coś mu umknęło i jego kumpel przez ostatnie pięć lat przestał wreszcie zachowywać się jak kompletny pajac i obniżył swoje wyszukane standardy. Mniejsza, ważne, że on sam choć raz nie musiał udawać, że te wszystkie sztywne zasady panujące wśród tak zwanej śmietanki towarzyskiej w cale mu nie przeszkadzają.
- Od czterech dni bombardujesz mnie SMS-ami. - Rzucił, gdy wreszcie wypatrzył rudą czuprynę mężczyzny, zajmując miejsce naprzeciwko niego. - Możesz mi łaskawie wyjaśnić dlaczego ?
- Bo ty je koncertowo zlewasz, a ja mam ci do przekazania pewną ważną wiadomość, która, jak sądzę, pomoże ci się uwolnić od pewnej uroczej damulki. - Odparł, chwytając za stojący przed nim kufel i jednocześnie kiwając w stronę przechodzącej nieopodal kelnerki. Nie chciał przecież pić w samotności.
- Przestań gadać jak jakiś pieprzony mitologiczny Sfinks. - Warknął zniecierpliwiony. - Nie jestem dziś w nastroju na zabawę w zagadki.
- Pamiętasz te fotki, które przekazał ci Will niedługo po naszej ostatniej wspólnej imprezie ?
- Jakże mógłby zapomnieć, skoro to właśnie uwieczniona na nich kobieta od tamtego czasu skutecznie rujnuje mi życie... - Wywrócił oczami.
- Otóż tak się składa, że oboje zwyczajnie cię wykiwali. To on zrobił jej tego bachora, a ciebie wykorzystał jako swoją marionetkę, bo myślał, że... - Nie było dane mu nawet dokończyć zdania, bo Nowozelandczyk jednym gwałtownym szarpnięciem najpierw ściągnął go z krzesła, po czym przygwoździł do najbliższej ściany.
Informacja, którą właśnie usłyszał w sekundę wprawiła go w tak duży gniew, iż zupełnie przestał zwracać uwagę na rozgrywające się wokół wydarzenia. Zwyczajnie nie mógł uwierzyć, że ludzie, wśród których praktycznie się wychował, którym tak bardzo ufał, za którymi dosłownie skoczyłby w ogień, gdyby tylko zaszła taka potrzeba, mogli go okłamywać w tak priorytetowej kwestii. Czyżby wszystkie relacje, które zdążył w tym czasie nawiązać pokierowane były zwyczajną obawą o to, że jeden niewłaściwy gest wykonany w jego stronę może sprawić, że wylecą z towarzystwa ? Nie umiał, a może raczej nie chciał przyjąć tego poglądu, bo pogodzenie się z nim oznaczałoby, że otoczył się wyłącznie nic niewartymi tchórzami.
- A ty skąd niby o tym, kurwa, wiesz ? - Miał ogromną ochotę, by obdzielić go kilkoma solidnymi ciosami, po których skurczybyk wylądowałby w najlepszym przypadku w szpitalu, lecz jakiś piskliwy głosik czający się gdzieś na dnie świadomości Lima kazał mu się od tego powstrzymać. Ostatecznie człowiek z rozwaloną twarzoczaszką nie będzie już mógł mu nic powiedzieć. A tego z całą pewnością by nie chciał. Musiał więc dać sobie na wstrzymanie. Przynajmniej chwilowo.
- Sam się tym chwalił po tym, gdy ty odleciałeś. - Widząc żadne krwi ogniki w oczach swojego przeciwnika Gas postanowił przejść do rzeczy, by w ten sposób choć trochę umniejszyć wymiar kary, która później spadnie na jego głowę, podobnie zresztą jak pozostałych uczestników tamtej zabawy. - Myślał, że za chwilę znowu wyjedziesz z miasta, więc cała sprawa rozejdzie się po kościach.
- A ty postanowiłeś mi to jednak donieść, bo ? - Odsunął się trochę, by móc przyjrzeć się lepiej swemu informatorowi.
- Nie uwierzysz, ale w ten sam sposób wykorzystał także moją kuzynkę, więc gdybyś mógł...
- Jesteś kretynem, skoro po tym wszystkim jeszcze myślisz, że pomogę ci się na nim w jakikolwiek sposób zemścić. - Odparł, chwytając Irlandczyka za klapy kurtki, obracając i dosłownie na kopach odprowadzając prościutko do wyjścia. Jasne, sam przy okazji też nieco oberwał, bo chyba trudno oczekiwać, by ktokolwiek postawiony w takiej sytuacji nie usiłował się bronić, ale i tak miał głupią satysfakcję.
***
28.02.2024 r.
Siedział na ławce z widokiem na skatepark, na którym jako dzieciak spędził masę czasu, zdobywając kolejne siniaki i zadrapania wynikłe zarówno z uprawiania sportu, jak i chłopięcych przepychanek (albo i mieszanych płciowo, bo nigdy nie należał do tych facetów, którzy nie podniosą ręki na kobietę nawet, jeżeli ta zaatakuje ich pierwsza) miętoląc w rękach kopertę, której nadawcą było jedno z miejscowych laboratoriów wykonujących prywatne zlecenia na badania genetyczne. Z jednej strony chciał jak najszybciej sprawdzić, czy informacja przekazana mu przez Gasparda była prawdziwa (odetchnął z ogromną ulgą, gdy podstępem udało się mu nakłonić Jasmin do wykonania niezbędnych mu do tego celu badań prenatalnych), ale z drugiej wciąż cholernie obawiał się, że to tylko kolejny głupi żart jego znajomych. Jeden mu przecież już wywinęli, więc czemu nie mieliby tego zrobić po raz kolejny, nieprawdaż ?
- No dobra, to teraz okaże się, czy twój pan ma trochę więcej szczęścia niż myślał... - Podrapał za uchem leżącą mu pod nogami Kamę, po czym drżącymi z nadmiaru emocji dłońmi rozerwał kopertę i rozprostował skryty w jej wnętrzu dokument, jednak zamiast od razu na niego spojrzeć, zacisnął na moment powieki, modląc się w duchu, by jego mroczne przeczucia się nie sprawdziły. - Kurwa, to zwyczajnie, kurwa, niemożliwe ! - Zdecydowawszy się wreszcie zaznajomić z wyrokiem i ujrzawszy wynik negatywny wyrzucił z siebie o wiele więcej przekleństw, czym ściągnął na swą skromną osobę kilka kąśliwych uwag oraz krzywych spojrzeń rodziców przebywających obok malców.
Miał je jednak głęboko gdzieś. Dla niego liczyło się w tym momencie jedynie to, że po około dwóch i pół miesiącach ciągłych obaw o przyszłość był wreszcie, kurwa, wolny. Mógł robić co mu się żywnie podobało bez najmniejszych wyrzutów sumienia o to, że swoimi czynami skrzywdzi kogokolwiek oprócz siebie. Mógł w każdej chwili odszukać pozostałych cyrkowców i ruszyć z nimi w kolejne tournée. Przynajmniej teoretycznie, bo jednak miał tu do wypełnienia jeszcze jedną ważną misję, a mianowicie musiał należycie ukarać tego pierdolonego hipokrytę, który nie miał wystarczająco dużo odwagi, by wziąć odpowiedzialność za skutki nocy spędzonej w ramionach striptizerki, więc całą winę próbował zrzucić na niego. Zwłaszcza, że coś mu mówiło, że przy okazji mógł zgarniać przynajmniej część forsy, którą on sam przez ten cały czas przeznaczał na zamknięcie szatynce gęby.
***
Cytat w nagłówku przytoczony za kryminałem pt. Zdrada autorstwa Karin Alvtegen.
Spotted: Przyznajcie się, w co najgorszego wrobili Was inni ludzie? Szantażem zmusili do odrabiania prac domowych? Uwiecznili na jednej z imprez w Empire coś, czego nie powinni, a potem nadesłali nagranie na zdecydowanie najlepszą plotkarską stronę na świecie? Wykorzystali jakąś Waszą słabość? A może… a może kumpel ze striptizerką wrobili Was w… dziecko? Ale to wszystko nieprawda, a teraz już każdy o tym wie! Raduj się, E. I proszę nie zawiedź mnie. Bo jeśli to, co o Tobie mówią, to prawda, właśnie powinieneś być zajęty szykowanie okrutnej zemsty. Hm, co im zrobisz, jak ich złapiesz?
OdpowiedzUsuńbuziaki,
plotkara 💋