HO-HO-HO, FOLLOWERS!✨

Gossip Girl here.

Your one and only source for the truth behind the scandalous lives of New York's elite. Been a minute. Did you miss me? I know I've missed you. Though you're probably going to wish I'd stayed away when I'm done. Because I can see you. The real you. The one hiding just outside the edge of frame. Well, it's time to reframe that picture. And who am I? That's one secret I'll never tell.

Merry... Secrets!
xoxo


. . .

MOST FOLLOWED

seen Under
the tree:
Ho-ho-hoe! Merry Christmas, R! Been a good girl this year? Judging by the little surprise you’ve cooked up for K, I’d say not exactly. But who knows? Maybe Santa’s feeling generous enough to leave that one thing you’ve been wishing for under the tree. Still, I can’t help but wonder... did you really think this plan through? You see, I’ve always believed in one simple rule: if I can’t have it, no one else can either. So, Little Secret, are you truly ready to become... a Big Reveal? Did you really consider how this might end for you? No matter. I’m more than happy to find out.

You can't hide from me.
xoxo

just a little
bit of hope

chapter nine
by coup d'état and Rudy Chomik


August 17, 2022 ♠ Seojun's apartment, NY

— Masz papierosa? — zapytał głośno jakiś blondwłosy chłopak, opierając się dłonią o oparcie kanapy, na której Yuri siedziała wraz ze swoimi kilkoma najbliższymi przyjaciółkami, i zmuszając je tym samym do odwrócenia się i przerwania rozmowy. Jego nieprzytomny wzrok tak bardzo błądził od ilości wypitego alkoholu, że dziewczyna nie była pewna, do której z nich tak naprawdę kierował swoje pytanie. Zdążyła tylko wygiąć usta w czymś, co chyba tylko przypominało uśmiech, gdy pojawił się następny chłopak — sporo trzeźwiejszy — by z zakłopotaniem odciągnąć go na bok. Wszystkie wymieniły pomiędzy sobą porozumiewawcze spojrzenia i powróciły do rozmowy.
— Ale myślicie, że ona naprawdę to zrobiła?
— Zaraz, pogubiłam się. O kim teraz mówicie?
— Głupia jesteś? Brunetka, siedzi na przeciwko, po drugiej stronie. Chodzimy razem na francuski. 
Nie było trudno dostać się na imprezy, które organizował Kim Seojun. Wystarczyło znać kogoś, kto znał kogoś, kto znał kogoś, a w najgorszym wypadku po prostu stawić się pod drzwiami jego loftu w piątek wieczorem, by dowiedzieć się, jak śmietanka towarzyska Upper East Side umila sobie czas. Yuri jednak nie mogło to grozić, bo umiała znaleźć sobie na tyle odpowiednie towarzystwo, by żadna z tych okazji nie przeszła jej obok nosa. Ale tak jak jej koleżanki, które właśnie wymieniały się najświeższymi ploteczkami, była właśnie tylko tym — odbiorcą. Może i lożą z najlepszym widokiem, ale wciąż tylko i wyłącznie widownią.
Mieszkanie Seojuna robiło wrażenie i dziewczyna naprawdę lubiła przychodzić na jego imprezy, które przez lata urosły wśród jej znajomych na miarę kultowych. Główne pomieszczenie, ogromny salon, który wzrastał na dwa piętra, zaaranżowane było w stylu klubowym, z DJ-ką w jednym kącie i barem, za którym stali prawdziwi barmani, w drugim. Pod przeszkloną ścianą z widokiem na Manhattan znajdował się pełnoprawny basen, w którym teraz pływało przynajmniej piętnaście osób. Yuri nie mogła sobie wyobrazić, jak to jest żyć w takim miejscu i zawsze zastanawiała się, jak naprawdę wygląda ono na co dzień, bez setek pijących, tańczących i krzyczących do siebie osób w środku.
Ale największą atrakcje zawsze stanowiło Inner Circle. Przydomek, o którym chyba nie wiedzieli nawet sami zainteresowani. W samym centrum pomieszczenia znajdowało się kilka kanap ułożonych w półokrąg, które zawsze były zajmowane przez samego właściciela i jego najbliższych przyjaciół, czyli  stałych bywalców ulubionej — zaraz po Vogue'u — lektury Han Yuri. Plotkary.
— I jak ta brunetka się nazywała?
— Ari. — Yuri przewróciła oczami. — Nazywa się Min Ari. Miła jest, ale nie wchodź jej w drogę, bo raczej niespecjalnie to lubi. Lekko mówiąc. Obok niej siedzi Seojun, jego znasz, obejmuje ją ramieniem, więc najwyraźniej są w pogodnym okresie. Podobno się zaręczyli, w sensie... Ich rodziny ich zaręczyły, rozumiesz? Zaraz obok Jackson, oni się przyjaźnią, to ten, który znowu organizuje imprezy na jachcie, no i Octavia, która patrzy w telefon tej śmiejącej się blondynki, Cornelii. Cornelia ma swoją markę odzieżową, a Octavia jest córką prawników i podobno zostawiła narzeczonego we Francji. — Westchnęła ciężko. — Wiesz, w jeden wieczór ci chyba wszystkiego nie wytłumaczymy.
— Chcę wiedzieć — mruknęła Layla odrobinę płaczliwym tonem. Wlała już w siebie dosyć sporo alkoholu. Była kuzynką jednej z jej bliższych przyjaciółek i przeprowadziła się w zeszłym miesiącu wraz z najbliższą rodziną do Nowego Jorku. Miała skończyć ostatnią klasę w Constance Billard i uparła się, że chce dowiedzieć się wszystkiego na temat życia na Piątej Alei. Całą paczką zatem zgodnie stwierdziły, że nie pozostaje im nic innego, tylko zabrać ją na imprezę Seojuna.
— No... dobra. Na końcu kanapy siedzi Dani ze swoimi przyjaciółkami, jej ojciec jest politykiem, a matka ma szkołę baletową, a za nią Sunghoon rozmawia przez telefon, jest uroczy, ale słyszałam o nim nieciekawe historie, w które zresztą mało wierzę. — Dziewczyna zwinęła usta w dzióbek, uważnym okiem śledząc twarze imprezowiczów. — Nie wiem, kto jeszcze. O, przy barze siedzi Kanchana z przyjaciółką, ona jest początkującą aktorką, ale zagrała w paru bardzo znanych teledyskach, a tam bardziej z boku Yosoo, słyszałam, że jego rodzice robią jakieś przekręty, ale nie mam pojęcia, czy to prawda. A ten chłopak, który właśnie podszedł do kanapy, to Jonghyun, jego rodzice są po starych pieniądzach, ale jest naprawdę w porządku. Chyba. 
Layla wyglądała, jakby kręciło jej się w głowie. Yuri podciągnęła pod siebie nogi. Mogła pozwolić sobie na wiele, ale kwas żołądkowy nie miał prawa w żadnych okolicznościach spotkać się z zamszowymi noskami jej najnowszych Louboutinów.
— Czyli co, oni się wszyscy ze sobą przyjaźnią?
Blondynka roześmiała się słodko.
— Skąd! Znają się. Tolerują. Spędzają ze sobą czas, czy tego chcą, czy nie. 
Przygryzła lekko dolną wargę, przeskakując spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej. Żaden z nich nie tylko nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, ale nawet nie wiedział o ich istnieniu. 
Nie wiedziała jeszcze, jak jej się uda to zrobić, ale była pewna, że w którymś momencie zejdzie z loży na główną scenę. I to ona będzie się wybornie bawić, gdy z naprzeciwka nieznane nikomu dziewczyny będą przekazywać sobie szczątkowe i nieprawdziwe informacje na jej temat.
— Gdybym miała obstawiać, bardziej skłaniałabym się do tego, że tak naprawdę się nienawidzą.

September 1, 2023 ♥ queen's bday party, NY

Przez lata nauki w Constance stąpała po wyjątkowo cienkim lodzie. Już kiedy pierwszy raz przekroczyła próg szkoły i padły na nią pierwsze ciekawskie spojrzenia innych uczniów, wiedziała, że to był czas na to, aby przepisać historię swojego życia na taką, która nie tylko wpasuje się w jej nowe realia, ale też przyniesie jej sporo korzyści. Chciała być w końcu częścią tego świata, od kiedy tylko pierwszy raz wpadł jej w ręce magazyn pełen zdjęć pięknych kobiet odzianych w pierwszorzędny, włoski jedwab. 
Musiała się dobrze postarać, aby zatrzeć za sobą ślady, więc wyrobiła sobie opinię, której nikt nie mógł, a przede wszystkim nie chciał, zakwestionować — beztroskiej, trzpiotowatej i głupiutkiej dziewczynki. Dla nikogo nie wydawało się dziwne, że ta sama osoba, która była w stanie uwierzyć w każde błahe kłamstwo, zbierała jedne z najlepszych ocen w klasie. Nie zawsze jednak kłamała i nie we wszystkich kwestiach, bo naiwność towarzyszyła jej przecież przez całe życie; podążała na ślepo obraną ścieżką, stawiając kolejne domki z kart i łudząc się, że bajka, którą sama stworzyła, to jej rzeczywistość. 
Przez pierwsze lata codziennie dojeżdżała przez dwie godziny do szkoły, w ostatnich, już po rozpoczęciu studiów, pomieszkiwała w obskurnych mieszkaniach w najgorszych częściach Nowego Jorku. Ledwo wiązała koniec z końcem, ale nigdy nie dała po sobie tego poznać. Opanowała sztukę zapewnienia sobie płynności finansowej do perfekcji; jej mózg bezbłędnie i bez przerwy kalkulował, za co powinna zapłacić, co zwrócić, skąd wypłacić i od którego pracownika banku w następnym tygodniu nie odbierać telefonu. Miała długi, ogromne długi, i to praktycznie od pierwszego dnia, kiedy postawiła pierwszy krok na Upper East Side, ale jakimś cudem, choć kruchy lód trzeszczał uparcie i coraz głośniej pod jej stopami, dalej utrzymywała się na powierzchni.
Choć nie było w niej niczego specjalnego, ot, kolejna dziewczyna, jakich na Manhattanie było wiele, była jedna rzecz, z której była niezaprzeczalnie dumna — wiedziała, jak się ubrać. Nieważne, czy wkładała świeżo kupione YSL, które następnego ranka zamierzała zwrócić, czy przerobioną kieckę, którą dorwała w sklepie z używaną odzieżą, wyglądała wspaniale. Rok w rok jej zdjęcia można było znaleźć na stronach internetowych topowych magazynów pod artykułami o Fashion Weekach albo o modzie ulicznej. Miała gust, styl i wyczucie, przynajmniej w jednej kwestii.
Gdy przed paroma miesiącami spotkała Sunghoona w swojej ulubionej kawiarni, oczywiście wpadła w jego sidła bez najmniejszych podejrzeń. Nie wiedziała, że przypatrywał jej się od dłuższego czasu, kalkulując, czy była dobrą kandydatką na jego następną ofiarę, której zamierzał bezdusznie złamać serce, a już przede wszystkim nie mogła mieć pojęcia o tym, że jego własne było dawno zajęte przez kogoś innego. 
Nie widziała chłodu w jego spojrzeniu, ani wściekłego błysku w oku. Oddała się w pełni w jego ręce, spełniając każde najdrobniejsze życzenie, byleby tylko utrzymać przy sobie kogoś, kto zdawał się szczerze ją kochać. Kto spędzał z nią godziny na nauce w bibliotece, przynosił jej ulubioną kawę, wysłuchiwał długich i nudnych opowieści o jej długich i nudnych dniach. Była nim zauroczona po uszy, a w dodatku ta znajomość pozwoliła jej na dopięcie swego  w końcu znalazła się na swojej upragnionej, głównej scenie.
I pierwsza, przez lata wyczekiwana impreza Plotkary, na którą otrzymała osobiste zaproszenie, okazała się ostatnią rysą na jej osobistej tafli.
Nie umiała w tym głupim budynku znaleźć łazienki. Krew kapała z jej poranionych szkłem rąk na podłogę, ale każde pytanie innych gości czy obsługi było przez nią ucinane krótkim warknięciem. Po kilku minutach błądzenia bocznymi korytarzami, w końcu minęła wejście do hotelowej kuchni. Poczekała chwilę, nasłuchując kroków, a potem wsunęła się do pomieszczenia i od razu rzuciła w kierunku zlewu, by umyć ręce.
— Chyba musi tu gdzieś być jakaś pieprzona apteczka — mamrotała pod nosem.
Mimo, że Yuri dość szybko zniknęła z jego pola widzenia, czerwone ślady, jakie pozostawiła po sobie na do tej pory nieskazitelnej i wypolerowanej podłodze, były idealną poszlaką, za którą Sunghoon postanowił podążać. Nie minęło długo, aż znalazł się w korytarzu prowadzącym do części hotelu zarezerwowanej dla pracującej tu obsługi. Było tam o wiele ciszej, jedynie przytłumiona muzyka i gwar rozmów docierały do niego z głównej sali. 
Kilka z osób, jakie napotkał na swojej drodze utwierdziły go w przekonaniu, że znajdował się coraz bliżej celu. 
— Może szuka tej dziewczyny?  szeptały do siebie dwie kobiety dzierżące w dłoniach tace wypełnione przystawkami, wychodząc zza podwójnych drzwi.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wyminął kelnerki i wszedł w głąb pomieszczenia.
Nie musiał jej długo szukać. Yuri stała na samym końcu, w rogu, przy jednym z wielkich metalowych zlewów. Oddychając ciężko, chłopak pokonał dzielący ich dystans i łapiąc ją za ramiona, okręcił tak, by mógł spojrzeć jej prosto w oczy.
O ile przy stole był w stanie panować nad swoją złością, tak teraz, kiedy jego palce wbijały się w jej drobne ciało, zdrowy rozsądek wyparował, ustępując miejsca czystej furii.
— Jesteś z siebie dumna? — wycedził przez zęby, odciągając ją od umywalki i popychając na tyle mocno, że jej plecy zderzyły się z boczną ścianą. 
Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło, bo jak do tej pory, jego agresja była ubrana jedynie w słowa. Teraz upust emocji był fizyczny, gdy dalej nie zmniejszając presji w swoim dotyku, przyciskał blondynę do ściany. Nachylił się tak, by mogła spojrzeć prosto w jego oczy, zobaczyć, do czego doprowadziła. Do jego braku kontroli, do złości. Aby zobaczyła, jak mało w tej chwili dla niego znaczyła. 
Chciał, by poczuła się winna, bo kto inny powinien ponieść odpowiedzialność, jeśli nie ona?
Yuri sapnęła tylko, otwierając usta, ale nie była w stanie wciągnąć powietrza, a strach sprawił, że z jej oczu ponownie zaczęły płynąć łzy. Bała się o siebie, bała się Sunghoona, gdy patrzył na nią w taki sposób, że była w stanie uwierzyć, że jeśli powie znów coś, co mu się nie spodoba, zrobi jej o wiele gorszą krzywdę, niż tylko parę siniaków. Pisnęła cicho, kiedy jego palce jeszcze mocniej wbiły się w jej ręce, a gdy w końcu się od niej odsunął, złapała z ulgą oddech.
— Po czymś takim, nie zasługujesz nawet na to, żebym tutaj był. — wysyczał chłopak. 
Kolana się pod nią ugięły. Żałośnie zapłakała, osuwając się na posadzkę i starała się coś odpowiedzieć, wytłumaczyć, ale udało jej się wymamrotać tylko kilka płaczliwych słów.
— Przepraszam, Sunghoon, naprawdę przepraszam — szepnęła cicho, niemal niesłyszalnie.
Poniżała się przed nim. Pochyliła się, wyciągając ręce w kierunku jego butów, ale on tylko poruszył nogą, jakby chciał ją uprzedzić i odepchnąć. Zerknęła w górę, by skrzyżować z nim spojrzenie — patrzył na nią jak na robaka, śmiecia, na coś obrzydliwego. A ona nie miała siły się przed tym bronić, momentalnie zaakceptowała to jako prawdę, bo ktoś taki jak on nie mógłby przecież jej okłamać. Wszystko, co powiedział, musiało być prawdą.
— Masz rację — powiedziała w końcu, podpierając się o zlew, by wstać. Miała brudną sukienkę, rozmazany makijaż, włosy w nieładzie. — Nie zasługuję na ciebie. Nigdy nie zasługiwałam. Powinnam to sobie uświadomić tego pierwszego dnia.
Minęła go powoli, bez słowa, a potem wyszła z kuchni powolnym krokiem. Niemal w wejściu minęła się z Seojunem, bladym jak kreda, który bez tchu przeszukiwał każde pomieszczenie mijane na swojej drodze. Spojrzeli na siebie, a na twarzy chłopaka momentalnie rozkwitła ulga. Nie powiedział do niej słowa, tylko patrzył, jak odchodzi w kierunku wyjścia na główną salę. 

May 14, 2024 ♦ Pitchoun Café, LA

Patrzy zza wielkich, ciemnych okularów na parę dzieci bawiących się przed wejściem do kawiarni i chichocze cicho do siebie, chłonąc tę słodką scenę. Chwilę później kelner stawia przed nią wysoką szklankę z karmelowym macchiato, ale dziewczyna nie ściąga okularów, by wymienić z nim spojrzenie, a tylko nieznacznie kiwa głową w podziękowaniu, po czym wraca wzrokiem do dwójki dzieci. Teraz się kłócą — chyba o jakąś zabawkę, która zniknęła im z oczu — i trącają się łokciami, starając zmusić tego drugiego, by poszedł po zgubę. Nagle nie istnieje zupełnie nic, nawet ona, tylko ten obrazek, który przez krótką chwilę pozwala jej wrócić do przyjemnego komfortu dawno minionych dni. Mogłaby przysiąc, że słyszy, jak ptaki wesoło ćwierkają wśród koron drzew, a zza pleców powiewa ciepły, letni wiatr. A potem do dzieci wraca starsza kobieta, oczywiście niania, i zabiera ich ze sobą. I słodka scena dobiega końca.
Znowu to zrobiła, zagapiła się. Ostatnio często jej się to zdarza, częściej niż to robi chyba tylko o tym słyszy. 
Nie zdejmuje ciemnych okularów, mimo że niebo dawno zaszło siwymi chmurami i już niedaleko do wieczora. Nie może, nawet gdyby chciała. W zamian patrzy na swoje dłonie, po czym sięga do torebki, by nałożyć na nie nową warstwę kremu. Jest młoda, bardzo młoda i delikatna, ale jej dłonie należą do starej, spracowanej kobiety, a przecież minęło zaledwie parę miesięcy od czasu, gdy z uporem pierwszy raz szorowała je w ciemnej łazience swojego apartamentu. Jakoś to pomaga.
Widzi się w szybie samochodu zaparkowanego tuż przed kawiarnią. Wygląda bardzo ładnie, a nawet lepiej niż ładnie — ma na sobie białą, elegancką sukienkę, droga biżuterię, a włosy ściągnięte w gruby kok z tylu głowy, dzieło jej osobistej fryzjerki. Jeszcze tego samego dnia została zatrzymana przez kilka przypadkowych osób, którzy prosili ją o zdjęcie. Część z nich, turyści, wzięła ją za jakąś aktorkę, część rozbudowywała swoje portfolio fotograficzne, a część, paparazzi, cóż, nawet nie wiedziała, o co im tak naprawdę chodziło. Kto by pomyślał, że temu smutnemu dziewczęciu o złamanym sercu, za którym ciągnęły się długi, poszczęści się w życiu tak bardzo, że wyląduje w centrum Los Angeles, gdzie będzie traktowana jak gwiazda. 
Przybył on i uratował ją. Pamiętała ten dzień z każdym możliwym szczegółem, wyrył się w jej pamięci tak głęboko, że już nigdy nie miał jej opuścić. Złamane serce nie dawało jej się we znaki tak dotkliwie jak brak pieniędzy. I bardzo długo walczyła. Tak długo i zaciekle, starając się łączyć dodatkowe zmiany w pracy z bieganiem do dyskontów, gdzie sprzedawała suknie od znanych projektantów za grosze. Przyjaciele zniknęli w momencie pojawienia się problemów, zresztą oni nie mieli prawa wiedzieć wszystkiego  nie mogli, bo od czasu do czasu, gdy gubiła się w ich prywatnych garderobach, mogła potem pozwolić sobie na ciepły posiłek każdego dnia przynajmniej przez tydzień. Dogoniła ją jej własna głupota. Ale on na to nie zważał, pomógł jej. Spłacił wszystkie jej długi, karty kredytowe, zaległe czynsze, pieniądze otrzymane, wyciągnięte — i skradzione — od przyjaciół. Ubrał od stóp do głów w najlepsze metki, zabrał ją gdziekolwiek tylko chciała, a był przy tym tak dobry, tak słodki, tak… wspaniały, że poczuła, iż znów może oddychać. Nie protestowała, kiedy podsunął pomysł, by rzuciła studia i wyprowadziła się z nim do Los Angeles, bo jakże mogła, skoro on był taki mądry, należał do świata wybranych, był przecież sławnym reżyserem — musiał się znać na życiu, a przynajmniej o wiele bardziej niż ona, o czym jej często przypominał. Z taką twarzą i charakterem studia są Ci niepotrzebne, kochanie. I wierzyła w to wszystko, w każde jego słowo, nawet wtedy, gdy pierwszy raz pobił ją tak bardzo, że bała się, że umrze na zimnych kafelkach w tej hotelowej łazience, w kałuży własnej krwi. Ale… tak mu było przecież przykro, tak żałował. Może faktycznie nie powinna go drażnić, gdy miał zły humor, w końcu zawsze powtarzał, jak nienawidzi jej szczebiotu nad uchem, a już szczególnie kiedy jest zirytowany i zmęczony. 
I nawet rodzice go pokochali, co było bardzo dziwne, bo przecież oni nie kochali nawet jej. Jakoś nie przeszkadzało im, że jemu bliżej wiekiem do nich, niż do niej, a chyba nawet się z tego faktu ucieszyli, kiedy dowiedzieli się, jak bardzo on jest im w stanie pomóc. Uśmiechała się szeroko do niego, taka szczęśliwa i radosna, bo przecież czego więcej mogła sobie wymarzyć, ale na rodziców spoglądała nieprzeniknionym spojrzeniem — wiedziała, że byliby w stanie ją sprzedać, ale nie sądziła, że zrobiliby to aż tak szybko i bez mrugnięcia okiem.
W końcu wstaje i zostawia dwudziestodolarówkę na stoliku, zabiera torebkę i powoli rusza chodnikiem. Rozpadało się już na dobre, ale jej to wcale nie przeszkadza, bo i tak ma ochotę się przejść… Ma ochotę przejść się tę godzinę w wysokich butach na cienkiej szpilce, ma ochotę zrobić jeszcze półgodzinną rundkę dookoła posiadłości i ma ochotę zadzwonić do kogoś ze znajomych, by może wpadł do ich domu dzisiaj z wizytą na małego drinka. 
Bo boi się iść do domu. 

August 19, 2024 ♣ Palace Hotel, NY


To miał być jej pierwszy i ostatni dzień w Nowym Jorku. Następnego dnia późnym wieczorem miała z już spakowaną walizką, w której znajdował się cały jej dobytek, ruszyć z podkulonym ogonem do domu rodzinnego, by rozpocząć — a może powrócić — do spokojnego życia jako nikt ważny. Myślała, że ją to przytłoczy, że będzie rozpaczać za dawnymi marzeniami, ale nie towarzyszyło jej żadne z tych uczuć. Była zawiedziona, to na pewno, ale ten zawód równoważył fakt, że cudem udało jej się wyswobodzić z koszmaru, w którym spędziła ostatnie kilka miesięcy.
Przyjechała, aby pożegnać się ze swoim miastem. Odwiedzić ulubione miejsca, spotkać się z przyjaciółmi — tymi, którzy jej zostali  zjeść głupiego hot-doga z budki w Central Parku i wstąpić do Saksa, by popatrzeć na ubrania, na które nigdy nie będzie jej już stać. Rozstała się ze wszystkimi starymi kartami kredytowymi, a choć ochota i tęsknota wciąż była ogromna, postanowiła sobie twardy cel, by nie ulec dawnym przyzwyczajeniom. Odebrała paczkę z osobistymi rzeczami ze swojego starego mieszkania, bo jej współlokatorka, starsza kobieta, która, choć zrzędliwa, zawsze była dla niej dobra, obiecała ją dla niej przechować, jeśli kiedykolwiek postanowi wrócić. Chyba od początku musiała nie do końca ufać Timothy'emu, skoro zdecydowała się spakować najdroższe sercu rzeczy i pozostawić je w Nowym Jorku. Uśmiechała się do siebie, przebierając w starych sukienkach, butach i ulubionych wydaniach magazynów, jakby to były najcenniejsze skarby.
Ostatnim punktem jej długiej wycieczki miał być drink w barze hotelu Palace. Jako zwieńczenie jej historii, pełne koło, bo przecież tutaj osiągnęła swój cel — wspięła się na samą górę, ale tylko po to, by zaraz spaść na ziemię z łoskotem. 
Wszyscy w Nowym Jorku wiedzieli już, że kłamała. Że nie pochodziła z bogatej rodziny, że okradała swoich znajomych, że przez te wszystkie lata oszukiwała wszystkich wokół siebie. Całe szczęście, prawda wyszła na jaw, gdy wylegiwała się po drugiej stronie Stanów w ciepłym, kalifornijskim słońcu, gdzie konsekwencje jej kłamstw nie mogły jej dogonić. Ale nie dbała już o to, nie bała się nawet spotkać twarzą w twarz z wszystkimi ludźmi, którzy z przyjemnością skorzystaliby z okazji, by z niej szydzić — ostatnie miesiące zahartowały ją tak bardzo, że nic z tego nie miało już dla niej znaczenia. 
— Poproszę Cosmopolitan — powiedziała do barmana, sadowiąc się na obitym skórą krześle. Miała na sobie swoją ulubioną sukienkę, czarną, vintage Chanel, za którą zapłaciła swoją pierwszą kartą kredytową, ulubione szpilki i subtelny makijaż. 
Czuła się pięknie, a przede wszystkim sobą.
Cosmo? Mogłaś poprosić o Manhattan. Nie ma chyba bardziej pospolitego drinka.
Yuri zmarszczyła brwi, oglądając się w prawo, skąd dobiegał męski głos. Z zaskoczeniem zorientowała się, że tuż obok niej siedział Kim Seojun, we własnej osobie, a ona nawet nie zauważyła go, gdy zajmowała swoje miejsce. Wyglądał dokładnie tak jak zawsze, dobrze, choć nie nieskazitelnie dobrze, bo sporej wielkości, brudno-fioletowy siniak lśnił tuż pod jego prawym okiem.
— Daj mi spokój, okej?
Nie znali się, nigdy nie mieli okazji się poznać. Oczywiście, że wiedzieli o swoim istnieniu, a nawet o wiele więcej, ale nie zamienili ze sobą chyba ani jednego słowa.
— Muszę? Wybacz bezpośredniość, ale nie wydaje mi się, że mogłabyś na kogokolwiek czekać w tym miejscu.
A więc wiedział, tak jak wszyscy. Nie dziwiło jej, że nawet on czytał Plotkarę. Jeśli komuś miałoby zależeć, aby uporczywie pilnować, by prawda o jego życiu nie wyszła na jaw, na pewno byłby to Seojun. On, jeden z wielu tych, którzy na co dzień żyli w kłamstwie.
— Przydałby mi się ktoś do towarzystwa — dodał.
Wzruszyła ramionami.
— Zły dzień? — zapytała, zerkając ponownie przelotnie na siniaka pod jego okiem. Nie umiała powstrzymać lekkiego uśmiechu. — Mąż redaktorki złapał cię na gorącym uczynku?
Tym razem to kąciki ust Seojuna niekontrolowanie powędrowały w górę.
— Nie, gorzej. Ominęła cię wspaniała impreza Plotkary. Jedliśmy gluty, pająki i śledzie, a niektórzy z nas zajmowali się cudzymi facetami, za co dostali po mordzie.
— Ach, czyli widzę, że na Upper East Side bez zmian? — roześmiała się, krzywiąc odrobinę.
Nie wiedziała, dlaczego wdawała się rozmowę z chłopakiem, którego nie znała, zupełnie jakby byli starymi, dobrymi przyjaciółmi, ale prawdę mówiąc, nie była w miejscu, by móc się nad tym zastanawiać. Więc gdy Seojun zaproponował toast za Manhattan, uniosła ochoczo kieliszek i wychyliła jego zawartość na raz.


September 29, 2024 ♤ Seojun's apartment, NY

W kilka sekund po otwarciu oczu dotarło do niej, jak ogromnie boli ją głowa. Przez chwilę zrobiło jej się tak niedobrze, że obawiała się, iż będzie musiała zerwać się z łóżka i popędzić prosto do łazienki, ale kilka głębszych oddechów wystarczyło, aby w pełni się uspokoiła. Podniosła się, zerknęła za siebie i chwilę obserwowała śpiącego chłopaka, a potem zsunęła nogi powoli na ziemię i wyszła z pokoju, zbierając po drodze szlafrok z komody. Przeszła do głównej łazienki, gdzie z szafki przy lustrze wyciągnęła tabletki przeciwbólowe.
Ostatnio ciągle męczyły ją uporczywe bóle głowy. Może jednak powinna dać się namówić i sprawić sobie okulary. Seojun powtarzał, aby nie siedziała do późna nad książkami, ale naprawdę musiała teraz dać z siebie wszystko.
Zeszła na dół do kuchni, aby zacząć przygotowywać śniadanie. W ciągu ostatnich miesięcy przybrała w końcu na wadze i zapadnięte wcześniej policzki wyglądały rumianie i zdrowo. Oczy, choć przemęczone, błyszczały na powrót wesołością. 
Ruby, mała, czarna suczka rasy Pomeranian, podbiegła do jej nóg, domagając się pieszczot, więc dziewczyna wzięła ją na ręce, mrucząc do niej pod nosem słodkim tonem. Jedną ręką trzymała psa, drugą wyciągała jedzenie z lodówki, a przy tym wesoło podśpiewywała wraz z wokalistką, której głos wybrzmiewał z głośników kuchennego radia.
Loft wyglądał zupełnie inaczej, niż jak go zapamiętała. Główne, przestronne pomieszczenie zostało sprytnie podzielone i teraz wyglądało jak pełnoprawne mieszkanie, w którym ludzie mogli żyć, a nie tylko przebywać. Zniknął parkiet, DJ-ka, bar oraz basen, a pojawiła się normalna kuchnia, jadalnia oraz salon. Industrialny, zimny wystrój klubowy ustąpił miejsca kolorom, gustownym dodatkom i znacznie cieplejszemu wystrojowi. Oczywiście, towarzyszył mu taki sam, o ile nie większy przepych, ale zupełnie innego rodzaju.
A przede wszystkim zniknęły znienawidzone przez nią kanapy. I okazało się, że w ciągu dnia uwielbiała tu przebywać.
— Wstałaś? — powitał ją Seojun u góry schodów. Miał mokre włosy, więc musiał właśnie wyjść spod prysznica. — I robisz śniadanie? Ktoś tu chyba obudził się w dobrym humorze.
— Nie licz na więcej niż tosty francuskie — mruknęła dziewczyna, kucając, by wypuścić Ruby, która zaczęła wyrywać się do Seojuna, gdy tylko usłyszała jego głos. 
— Zjem wszystko, co zostanie podane — odparł potulnie Seojun, włączając ekspres. — A ciebie chyba trzeba zabrać na spacer, co, Rubeusie? Chyba zdążymy przed tostami, co? Dobra, my idziemy i mam nadzieję, że zaraz wracamy. 
Byli już przy wyjściu, gdy dziewczyna odwróciła się, by krzyknąć:
— Masz mokre włosy i jest zimno, wiesz?
— Wiem! — odparł głośno chłopak, po czym wyszedł.
Yuri prychnęła pod nosem i zaczęła odliczać w głowie: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć... Po chwili, zgodnie z przewidywaniem, drzwi wejściowe ponownie się otworzyły.
— Mam mokre włosy i jest zimno, wiesz?
— Wiem — mruknęła do siebie dziewczyna ze śmiechem, z powątpiewaniem i rozbawieniem zerkając za już zamknięte za swoimi domownikami drzwi.
Tamten sierpniowy wieczór był jednym z wielu przełomowych w jej życiu, ale chyba jedynym, który przyniósł ze sobą pozytywną zmianę. Nie skończył się tak, jak mogłaby tego podejrzewać — nie upili się razem tylko po to, by pomiędzy kolejnymi westchnieniami pokonać drogę dzielącą ich od łóżka. Prawdę mówiąc, nawet się nie pocałowali. Dokończyli drinki, ubrali płaszcze i ruszyli na spacer po mieście, co jakiś czas robiąc przystanek po kolejną kawę, herbatę czy ciastko. I rozmawiali.
Seojun opowiedział jej ze szczegółami swoją historię; o Margaret, o Ari i Minsoo, o Sunghoonie, o prawdziwym charakterze swojej pracy, a przede wszystkim o tym, jak bardzo czuł się zagubiony we własnym życiu. Ona przyznała mu się do najlepiej strzeżonych sekretów, o tym, jak uwolniła się w końcu od Timothy'ego, o przerwanych studiach, o związku z Sunghoonem i o planach na przyszłość, a raczej o ich braku.
Została u niego tego wieczora. Prosił i błagał, i dała się przekonać, aby zostać jeszcze tydzień, w trakcie którego każdego dnia przekonywał ją, aby zastanowiła się, czy na pewno nie chce zostać w Nowym Jorku. Po jakimś czasie twarde nie zamieniło się w może
Dziwiło ją zachowanie Seojuna. Dziwił ją on sam. Nie uraził jej dumy ani razu, oferując pieniądze, ale podsuwał jej nieskończoną ilość rozwiązań wszystkich wątpliwości, które wiązały się z jej pozostaniem w mieście. Nawet wspiął się na wyżyny możliwości i załatwił jej wstępną rozmowę o pracę, o której kiedyś mogła tylko pomarzyć. 
Spotkali się w momencie swojej największej słabości. Bezradni, bez planu na życie, z wyrwą i pustką w sercu, której nie potrafili załatać. 
W końcu pewnego dnia powiedziała mu, że nie wyjedzie, pod kilkoma warunkami. Po pierwsze, zostanie w jego mieszkaniu zgodnie z jego życzeniem, ale tylko jeśli wynajmie własne za swoje pieniądze, do którego będzie mogła się przenieść w jakimkolwiek momencie, bez żadnego sprzeciwu z jego strony. Po drugie, ich relacja miała pozostać w sferze przyjacielskiej, bo w dziwny sposób bardzo dobrze im to wychodziło. A po trzecie, Seojun miał iść na studia.
A on się na to wszystko zgodził.
?

October 1, 2024 ♡ New York University, NY

— Denerwujesz się?
— Ja? Chyba żartujesz — prychnął chłopak, zerkając na Yuri z politowaniem. W kilka sekund ten prześmiewczy wyraz twarzy stopniał pod wpływem jej sceptycznego spojrzenia. — No, dobra. Może trochę? Wiesz, część z nas nigdy nie była na studiach, ty przynajmniej zdążyłaś zrobić licencjat. I to z biotechnologii.
— Słuchaj, jeśli ja dałam radę z biotechnologią, a wszyscy wiedzą, że inteligencją nie grzeszę, iberystyka nie powinna być takim problemem, co?
Seojun roześmiał się, kręcąc głową, po czym wyjrzał przez okno samochodu Yuri, starego Chevroleta, którego odkupiła za grosze od znajomego, by móc dojeżdżać na uczelnię. Godził się na te wszystkie jej nowe zasady, bo rozumiał, jak bardzo jest to dla niej ważne, a koniec końców okazało się, że cena jego komfortu nie była jednak aż tak wysoka. Nowy Jork migał mu przed oczami i jeszcze nigdy nie był dla niego tak łaskawy.
Yuri pomogła mu... ze wszystkim. Wysłuchiwała gniewnego potoku słów, gdy dopadała go frustracja, doradzała, jak naprawić to, co zdążył ostatnimi miesiącami zepsuć, a choć była ostrym słuchaczem — czego w zasadzie się po niej nie spodziewał — jej rady faktycznie okazywały się dobre. Pogodził się z rodziną. Pierwszy raz szczerze porozmawiał z własnym ojcem i choć spotkało go spore rozczarowanie, czuł, że zrobił pierwszy krok, by jeszcze wszystko naprawić. 
Nie zmienił się. Ale czuł pierwszy raz nadzieję, że może kiedyś uda się mu to zrobić.
— Jesteśmy — powiedziała dziewczyna, wyłączając silnik samochodu. Odwróciła się do Seojuna z lekkim, pokrzepiającym uśmiechem na ustach. — Widzimy się na lunchu. Gotowy?
Seojun przykrył jej dłoń swoją.
I jedno, i drugie nie było teraz pewne, czy aby na pewno uda im się nie złamać drugiego warunku ich umowy.
— Gotowy.
to be continued

3 komentarze:

  1. Przeczytałam i przyznam, że potrzebowałam chwili, żeby zebrać sobie w głowie to, co nasunęło mi się od razu po lekturze, bo... było tego dużo. Raz, Yuri totalnie umknęła mi w trakcie rozeznawania się na blogu, zaraz po moim dołączeniu, więc to było mega ciekawe doświadczenie, móc spojrzeć na nią w końcu tak, jak trzeba. Niemniej, historia, którą jej zafundowałaś na pewno nie należy do najłatwiejszych i gdzieś w połowie zaczęłam zastanawiać się, ile można jeszcze tego dźwignąć. Pozostaje tylko współczuć :<. No i szczerze pożałowałam, że już jej tu nie ma. Dwa... dziękuję za możliwość spojrzenia na Seojuna nieco innym okiem, bo czuję, że ewidentnie na to zasługuje (w końcu mieliśmy na niego dość wąski ogląd, a wzbudził tu moją szczerą... sympatię? -,-). Chciałoby się powiedzieć: daj mi więcej, bo jestem naprawdę ciekawa, jak mogłaby wyglądać ich dalsza historia.

    Technicznie: uwielbiam to, jak piszesz(piszecie!), łapiesz moją uwagę od początku do końca i nie skłamię, jeśli powiem, że będę wyczekiwać kolejnych opowiadań. Sama z tego przyjemność.

    I btw. co do pożyczania sobie postaci, nawet jeśli tylko w formie wspominania - osobiście uwielbiam takie smaczki i niespodzianki, więc jak dla mnie to zawsze dodatkowy plusik. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj, dziękuję za przeczytanie! 💕 Postanowiłam, że muszę oddać i Yuri, i Seojunowi sprawiedliwość. Koniec końców, nigdy specjalnie historii Yuri nie rozwinęłam w wątkach, ale zawsze pałałam do niej ogromną sympatią, a Seojun… cóż, nawet i mnie znudziło się robienie z niego typowego złola filmów klasy C i udawania, że nie ma w nim ani źdźbła dobra. Może, jeśli mi się jakiś konkretny pomysł w głowie urodzi, to nimi wrócę, bo fajna z nich parka, a jeśli nie, to na pewno będę dawać upust wenie w formie kolejnych opowiadań i Was nimi pomęczę! Dziękuję pięknie za piękne komplementy i cieszę się też, że smaczki Ci się podobały!! Tylko nam teraz powiedz lepiej… co to za szemrane interesy?! 😲😲

      Usuń
    2. No i bardzo dobrze postanowiłaś, bo naprawdę bawiłam się świetnie, czytając to, co przygotowałaś. <3 Już nawet nie ukrywam, że czekam na więcej w takim razie, o.

      A o te interesy to niestety trzeba pytać Plotkarę. :<

      Usuń