Roztopione płatki śniegu spływały po szybie, tworząc wilgotne linie, które śledziły palce Danielle. Jej wzrok utkwiony był w roślinach za oknem, teraz delikatnie przypruszonych śniegiem, uginających się od świszczącego, na zewnątrz, wiatru. Lubiła tą porę roku, choć faworytem w jej sercu pozostawało, niezmiennie, lato. W śniegu odnajdywała dziecięcą radość, infantylnie zatapiając w nim palce, chłonąc chłod. Nowy Jork pogłębiał to odczucie, przystrojone lampkami miasto, popularne lodowiska i gorąca czekolada sprzedawana na stoiskach ustawionych w parkach. Witryny sklepów i kawiarni raziły radosną energią, a półki uginały się od potencjalnych prezentów. Sama wielokrotnie dawała porwać się świątecznemu szałowi zakupowemu, wymyślając dla wszystkich zmyślne prezenty, tak by trafiały w gusta i przede wszystkim odzwierciedlały czyjąś osobowość. Korea natomiast wydawała się Danielle inna, bardziej stonowana, racjonalna… a może to ona zmieniła się na tyle mocno, by wszystko wokół zdawało się obce.
Owinęła się ciaśniej polarowym kocem, wzdychając z frustracją, gdy w tle w radio usłyszała nadto znajomy głos piosenkarki Kim Hyerin. Mimo upływającego czasu, niechęć do dziewczyny nie malała, a zadane rany wciąż się jątrzyły.
Wyjazd z Nowego Jorku był tym czego od dłuższego czasu nie dostrzegała, szansą, światełkiem na końcu ciemnego tunelu, nowym początkiem… przynajmniej tak było w mniemaniu jej rodziców. Przeprowadzka miała postawić ją na nogi, naprawić wszystkie szkody, które wyrządzono w ostatnim czasie, naprostować powstałe wtedy krzywizny. W skrócie, przywrócić starą Danielle do życia.
Jednak sama Danielle podchodziła do tego sceptycznie, z dozą niepewności, a wręcz lękiem wypełniającym serce. Wsiadając do ojcowskiego samolotu, odnosiła wrażenie, że część niej zostaje zagubiona gdzieś w nowojorskim zgiełku. Zostawiła kawałek siebie w tym mieście, pomiędzy żółtymi taksówkami, spiczastymi wieżowcami, znajomymi twarzami… dodatkowo rzeczy, które dawniej przynosiły jej radość zdawały się teraz mdłe, bez koloru i konkretnego wyrazu, zdawały się pozbawione większego sensu.
Po przylocie do Korei życie nabrało dziwacznego biegu. Jej dzień wypełniały wizyty u różnych lekarzy, czy innych specjalistów, kontrolne pytania ojca i czujne spojrzenie Minho, testy i ciągła kontrola tak jakby miała się rozpaść, gdy tylko spuszczą ją z oka.
W tym wszystkim miała wrócić do normalność, której ramy określała nauka, szkoła i czas spędzony z ojcem. Kiedyś oddałaby wszystko, by właśnie tak wyglądała jej codzienność, by właśnie tutaj mogła być, wraz z ojcem, a nie matką. Teraz jednak czuła się przytłoczona jego troską, poleceniami i ogólną kontrolą, które nie pozostawiały miejsca dla starych przyzwyczajeń.
Danielle miała również nadzieję, że tutaj, w domu w Korei zdoła zapomnieć o wszystkim co ostatnio miało miejsce, nawet o
nim. O wiele łatwiej byłoby przetrwać noce kiedy palił ją głód, dni kiedy nie była w stanie na niczym się skupić, gdy skóra paliła ją żywym ogniem, gdy była zmęczona, a nie potrafiła zmrużyć oka. W tym wszystkim, w panującym chaosie jedno pozostawało niezmienne. Namgi.Odnosiła wrażenie, że wszystko było przesiąknięte jego obecnością, jego zapachem, czaił się w każdym rogu, nawet tutaj w Korei. Dom pełen był wspólnych wspomnień, szarpnięć strun, stukotu szkła, śmiechu i skradzionych pocałunków. Choć Seul był ogromny, kolorowy i głośny, a jego zakamarki umiejętnie potrafiły skraść uwagę i odwrócić spojrzenie od codziennych trosk, miasto zdawało się jeszcze gorsze niż cztery ściany domu. Danielle widziała tu jedynie wytyczone kilka miesięcy temu szlaki. Apartament, w którym spędzili razem tyle chwil, ciasna knajpka, w której pierwszy raz udawali przed innymi parę, wąskie uliczki po których spacerowali, stoiska przy których wydali trochę wonów, czy wznosząca się nad miastem wieża Namsan, patrząca na wszystko z góry. To odczucie towarzyszyło jej niczym cień, którego nigdy nie miała się pozbyć.
Aczkolwiek nie wiedziała, czy tego właśnie chciała, zapomnienia. Może tak byłoby lepiej, a może wręcz przeciwnie. Tego również nie potrafiła określić, bo bywały dni, gdy chciała zarówno jednego jak i drugiego.
W Korei, czekał ją odwyk, który matka zawsze określała jedynie rekonwalescencją, nie mogąc przełknąć faktu, z czym borykała się jej córka. Wciąż powtarzała jak bardzo się na niej zawiodła, jak wstydziła się musząc kłamać na jej temat zamiast wychwalać kolejne sukcesy córki, jak bardzo się zmarnowała. Danielle jedynie wzruszała ramionami, nie mając ochoty wykłócać się z kobietą, wiedząc że nic nie zmieni zdania rodzicielki. Oprócz tego czekał na nią powrót do szkolnej rzeczywistości. Czekała na nią najlepsza baletowa szkoła, powrotna karta do świata tańca i ponowna szansa na budowanie kariery, o której kiedyś tak zagorzale myślała.
Jednak do tańca również już jej nie ciągnęło. Wręcz przeciwnie, czuła wewnętrzny wstręt, a deski sali tanecznej nigdy nie zdawały się jej tak obce jak dnia, w którym poszła na próbę w nowej szkole. To był słodko gorzki moment, zetknięcie z czymś co kiedyś dawało upust emocjom, coś w czym się spełniała, teraz zdawało się czymś w czym nie wyobrażała dłużej siebie.
Ta cząstka niej również pozostała w Nowym Jorku.
Nie wiedziała jak miała się odnaleźć w tym wszystkim, pozbawiona jedynej rzeczy, w której była dobra.
I bała się do tego przyznać. Przed samą sobą, ale i przed bliskimi. Był to moment, w którym pragnęła znaleźć się w znajomym studio, okryta innym kocem niż tym teraz… były to momenty, w których sięgała po telefon i omal nie wybierała numeru, który wyrył się na pamięć w jej głowie.
Namgi.
Namgi, który niegdyś był jej rozwiązaniem na wszystko, tak jak taniec.
Niekiedy wychodziła na spacer z założonymi słuchawkami i widziała go idącego chodnikiem wśród innych ludzi, w mijających ją samochodach, siedząc na przystanku lub błądząc pomiędzy licznymi straganami. Zdarzało jej się wyciągnąć dłoń i sięgnąć czyjegoś ramienia, obcego, napotykając niezrozumiałe spojrzenie. Mogła jedynie zakłopotanie przeprosić i iść dalej. Trudno było się przyznać do tego jak bardzo była przywiązana do chłopaka, nawet po tym wszystkim co się między nimi wydarzyło i choć ostatecznie wyjechała dobrowolnie, szukała go nie tylko w tłumie, ale i w każdej rozmowie, uśmiechu, czy spojrzeniu. Nikt jednak nie mógł być Namgim, bo on był tylko jeden.
Musiała to w końcu zrozumieć, jakkolwiek ciężkie było zderzenie z rzeczywistością, Namgi był jej przeszłością, choć kiedyś snuli słodkie, naiwne plany na wspólną przyszłość, wymyślając kolejne podróże, czy prozaiczniej, co zjedzą jutro na obiad.
Tęskniła również za wieloma innymi rzeczami, czego się po sobie nie spodziewała. Tęskniła za tą niesforną, fałszywą gromadą śmietanki towarzyskiej, w której przyszło jej się parę razy obrócić, za kawą w towarzystwie Yuri, z którą mogła poplotkować o nowo formujących się związkach, zakupach i innych głupotach, za imprezami w ich towarzystwie, a nawet za Plotkarą, która knuła bez końca jak namieszać w ich życiach. W wolnych chwilach przeglądała ich social media, analizując ile zmian zaszło odkąd wyjechała, czytała nawet przekorne posty Plotkary, byleby odrobinę zanurzyć się w dawnym świecie.
— Niedługo przyrośniesz do tej podłogi. — prychnęła pod nosem, przenosząc wzrok na Minho, który stał nad nią. Była tak zamyślona, że nie usłyszała wcześniej jego kroków, choć czasem miała wrażenie, że ten porusza się bezszelestnie niczym ninja.
— Nie mam nic przeciwko. — wzruszyła ramionami.
— Nie mam nic przeciwko. — usłyszała nad głową przekorny głos Minho, który naśladował jej własny. Zmarszczyła nieco brwi i wystawiła język w odpowiedzi, niczym rasowa mała dziewczynka, księżniczka, jak miał w zwyczaju ją przezywać. — Zbieraj się, pójdziemy się przejechać. — zakomenderował.
— Nie chce mi się nigdzie wychodzić. — odpowiedziała bez namysłu, z automatu. — Szczególnie w tą pogodę. — dodała zaraz, w ramach przekonania go, że to był naprawdę kiepski pomysł.
— Spokojnie, posiadamy w domu naręcz szalików i czapek, a samochód ma sprawne ogrzewanie. — wyciągnął po nią rękę i pociągnął do góry, gest delikatny, ale nie zostawiający miejsca dla sprzeciwu.
Miewała koszmary. Bezsenne, niespokojne noce. Właśnie takie jak ta, a wtedy Minho przychodził do niej z podobnymi pomysłami jak teraz, próbując odwrócić jej uwagę, poprawić humor, nie zważając na własne niewyspanie. Starał się być jej opoką, nie znosząc tej wersji Danielle, z którą przyszło mu się zetknąć. Niekoniecznie wiedział jak inaczej mógłby się z nią obchodzić, gdy zdawała się jeszcze kruchsza niż zazwyczaj. Wypełniało go jednocześnie współczucie jak i złość. Złość na Namgiego, na Nowy Jork i matkę dziewczyny. Nie rozumiał jak ta dwójka mogła dopuścić do takiego stanu, a każde zdawało się zasłaniać, głupimi w jego mniemaniu, argumentami.
Danielle wsparła głowę o chłodną szybę samochodu, zatapiając się w grubej bluzie i ciepłym szaliku. Jej wzrok, nieco nieobecnie, przesuwał się po mijanych budynkach. Nie wiedziała ile jechali w ciszy, którą przerywała cicho lecąca w tle piosenka. Pod nosem, raz za razem, pojawiał się drobny ruch, ni to uśmiech, ni to grymas, na wspomnienie podobnych przejażdżek, które miały miejsce w Stanach, w samochodzie z błyszczącym sufitem.
— Zatrzymaj się. — poprosiła nagle, wskazując niewielką zatoczkę. Minho bez sprzeciwu wykonał prośbę Danielle, która zaraz po zaparkowaniu auta, wysiadła z niego. Podeszła do barierki odgradzającej ulicę od urwistego pobocza. Seul rozciągał się przed nimi, w dole, migocząc kolorowo w oddali.
— I co? Jednak nie jest za zimno? — Danielle parsknęła śmiechem. Roześmiała się mocno i głośno, zakrywając usta dłonią w próbie zdławienia niekontrolowanej fali rozbawienia. Minho stał z uniesionymi wysoko brawiami, z wyraźnym zaskoczeniem malującym się na twarzy. Czasem za nią nie nadążał, ale ten dźwięczny radosny śmiech napawał go nadzieją, że Dani dojdzie do siebie. Przyglądał się więc jak się śmieje unosząc twarz ku niebu, z przymkniętymi powiekami, potarganymi włosami, na których zatrzymywały się płatki, gęsto padającego, śniegu i drżącymi ramionami.
— Przytul mnie Minho. — Nagle nieco spoważniała, choć dalej była uśmiechnięta. Wyciągnęła do niego rękę, którą po chwili zastanowienia ujął.
Nie nadążał za nią, ale czy kiedykolwiek było inaczej?
Danielle wtuliła się w jego bok, gdy podszedł bliżej.
Wdychała zapach świeżych perfum Minho, ciesząc oko ładnym widokiem nocnego miasta. Obejmował ją jednym ramieniem, splatając razem palce ich dłoni.
Oboje na swój sposób rozkoszowali się tą chwilą, Danielle odrobiną spokoju, Minho jej bliskością, choć ta nie powinna sprawiać mu tyle przyjemności ile w rzeczywistości sprawiała. To była jego święta zasada, której nigdy w życiu nie chciał przekraczać. Danielle była zawsze dla niego niczym siostra.
Ale czy dalej mógł tak powiedzieć, zwłaszcza teraz, trzymając ją w ramionach, czując jej zaciśnięte palce na swoich?
Wyszło trochę masło maślane, takie ciut o niczym, ciut smęt... ale jak wena się pojawiła to żal było nie skorzystać, a może i uda się ponownie rozruszać, choć czasu na pisanie, mam wrażenie, jest coraz mniej. Jak to pisałam to myślałam o wszystkich postaciach, które przewinęły się przez Plotkarę i jak wiele, na przestrzeni czasu, się zmieniło. Trochę tęskno za niektórymi, co? ;D
Dziękuję wszystkim, którzy przebrnęli przez moje wypocinki i za wszystkie wspólne wątki z Dani ❤️
Koniec gadania, lecę bo właśnie spóźniam się do pracy... heeeejkaaa! 💋
Wiem, że trochę późno, ale przychodzę zameldować, że nadrobiłam i mogę się w końcu wypowiedzieć: czytało mi się bardzo przyjemnie (pod kątem technicznym), ale nie ukrywam jednego: jakiś czas temu, kiedy prześledziłam sobie historię Dani, strasznie się w to wkręciłam i moje serce cierpi przez to, że nie mamy jej aktualnie w NY (tak, tak - łapię się naiwnie tego zdania w notce odautorskiej). Nie wyobrażam sobie nawet, jak musi być jej ciężko; tak rzucić jedno życie dla drugiego, już niezależnie od powodów i tego, czy były słuszne, czy nie. Mam jakąś tam cichą nadzieję, że sobie jednak wszystko w tej Korei poukłada, a potem wróci... układać to dalej z Namgim. Tak egoistycznie powiem, a co ^^.
OdpowiedzUsuńSkomentowałam prywatnie, więc teraz tylko pozostaje: 🩷🩷🩷🩷🩷🩷🩷
OdpowiedzUsuń